16 Ijar - Jeden dzień, 3 światy, a czwarty malutki
Transkrypt
16 Ijar - Jeden dzień, 3 światy, a czwarty malutki
Żydzi w Łodzi 16 Ijar - Jeden dzień, 3 światy, a czwarty malutki Autor: Chana 30.04.2010. Zmieniony 01.07.2010. BS”D Ostatnie nasze spojrzenie oznajmiało, że znów się spotkamy i będzie równie miło. Rozstaliśmy się na ulicy z uśmiechem, jednym z tych szczerych i niewymuszonych. Na ulicy, tej najważniejszej i najruchliwszej w Benei Beraq. Wchodząc w ulicę Ahiezer jeszcze się za nią obejrzałem, tak dla pewności, powodowany jedynie troską. W końcu dla niej świat tutaj był jak najzupełniej obcym, a pomóc jedynie mogła jej moja obecność. Przecież przed godzina mała grupka jeszcze mniejszych miejscowych dzieciaków najchętniej by ją ukamienowała za zrobienie zdjęcia. W takich właśnie chwilach najbardziej żałuję, że nie mówię nadal chociaż poprawnie po hebrajsku. No, ale nie ważne. Dobiłem do grupki aleksandryjskich kawalerzystów (czyli młodzieńców gotowych do ożenku), co, nawiasem pisząc, na tym podwórku oznacza przedział wiekowy 18-22 (!). Do minchy z rebe zostało jakieś 15 minut, więc z pełnym zadowoleniem z siebie uświadomiłem sobie, że spokojnie stać mnie czasowo na papierosa w ich towarzystwie. Co prawda (biorąc pod uwagę mój hebrajski) często próba wyjaśnienia obecnej sytuacji w Polsce, pogody, czy stosunku złotego do szekla bywa karkołomnym zadaniem i mimo iż z hebrajskiego nadal jestem noga - dają się chłopaki lubić. Oczywiście nie mogło być inaczej i tym razem. Tak czy owak, zaraz po minsze, pożegnałem się z reb Arele i poszedłem do domu po moja walizę pełną szczęścia i przyjemności, które mają szczególnie w Erec wyjątkowy smak. Bo czy mógłbym przyjechać tutaj bez zapasu żołądkowej, słodyczy i papierosów, własnej poduszki, czy w końcu najlepszych przyjaciół studenta czyli książek? No nie. Ciekawe, że to wszystko jednocześnie wydaje się tak powszednie i oczywiste w Polsce, prawda? Już po przybyciu do Jerozolimy, jako ten który niedawno przekroczył granicę (czytaj - nadal ma trochę pieniędzy w kieszeni) mogłem sobie pozwolić na złapanie taksówki do jesziwy (gdzie w Erec w sumie nie trzeba ich łapać - po prostu stoją i czekają, a czasem nawet to taksówki zaczepiają i łapią przechodniów: ), co biorąc pod uwagę krótki dystans dzielący przystanek, a jesziwę oraz wrodzone skąpstwo, było nie lada wyzwaniem. Cóż, rano Tel-Aviv, w południe Benei Beraq, wieczór w Jerozolimie i teraz w taksówce też wpadłem w zupełnie inny świat. Jedziemy i gawędzimy. On w dobrym humorze, bo przynajmniej przez te 10 minut nie będzie sterczeć jak słup i ja zadowolony, bo spodziewałem się wygórowanej ceny oraz długich i bolesnych pertraktacji. Więc gawędzimy, temat- oczywiście wojna z Iranem. Zawsze tak miałem, że ludzie w knajpach, autobusach, czy w końcu taksówkarze - to był dla mnie glos tzw. ulicy. Wniosek z naszej krótkiej rozmowy taki, że ulica uważa wojnę z Iranem za rzecz potrzebną i konieczną. Może i to jest prawda. Może tak rzeczywiście jest. Jednak cały czas myśląc o wojnie, nie mogę wyrzucić z pamięci jednego obrazka. Kiedyś do sztibla Alexander wszedł podczas modlitwy dziwny jegomość. Na czapce miał naszywkę, której treść mam nadal przed oczami, ironiczna, lecz mimo posępnego tematu, wraca ona do mnie często… „We kill for peace”. Szymon 26 kwietnia 5770, Jerozolima http://zydziwlodzi.pl Kreator PDF Utworzono 7 March, 2017, 01:02