Untitled
Transkrypt
Untitled
2 SPIS TREŚCI Koło na szlaku - Lwów • A L E K S A N D R A P O M O R S K A • 3 Dotknąć i zobaczyć historię, czyli wyjazd patriotyczno-edukacyjny do Nowogródka, Katynia i Wilna • A N G E L I K A S Z K U TA • 6 Czy wiesz, że... Kolej Transsyberyjska • H A N N A P I O TR O W S K A • 1 2 Co słychać? Literatura - Co dobre dla Rosjanina, to zabójcze dla Niemca • S Y L W I A K U R O W S K A • 1 4 Wschodni Miraż został wydrukowany dzięki uprzejmości i wsparciu Rady Kół Naukowych Uniwersytetu Jagiellońskiego 3 KOŁO N A SZLAKU : LWOWSKI U NIWERSYTET M EDYCZNY Weekend 11 -1 3 listopada część naszego Instytutu spędziła we Lwowie. Wycieczka była oczywiście nie tylko szansą na wypoczynek i chwilowe oderwanie się od codzienności, ale także okazją do poznania tego wyjątkowego miasta, w którym duża część z nas gościła po raz pierwszy. Organizatorem całego przedsięwzięcia był Marek Wojnar, który Lwów znał na tyle dobrze, że doskonale wiedział które miejsca warto zobaczyć. Wyruszyliśmy w piątek pociągiem do Rzeszowa, a stamtąd do Przemyśla. Tam też złapaliśmy busa, a uprzejmy Pan kierowca podzielił się z nami swoimi poglądami politycznymi i wizją końca Polski. Na granicy zeszło nam szybciutko i pozostało już tylko LWÓW znaleźć marszrutkę do Lwowa. O mały włos nie rozdzieliliśmy się na dwie grupy z których jedna licząca trzy osoby (w tym ja), miała czekać na następny autobus. Na szczęście kolejny uprzejmy Pan kierowca pozwolił nam się wcisnąć (a za nami jeszcze trzem innym Polakom). Droga do Lwowa upłynęła mi na usilnych próbach utrzymywania równowagi. Kiedy dotarliśmy do hostelu było już dosyć późno, ale ani zaawansowana godzina, ani zmęczenie po podróży nie powstrzymało nas przed zapoznaniem się z nocnym Lwowem. Na kolację udaliśmy się do słynnej knajpy Puzata Chata. Gdy już zjedliśmy i napiliśmy się ruszyliśmy dalej. Pod gmachem opery rozdzieliliśmy się na kilka grup, każdy poszedł w swoją stronę. My zrobiliśmy sobie niezobowiązujący spacer po lwowskim rynku. Znaleźliśmy wiele zaułków do złudzenie przypominających te, które znamy z krakowskiego podwórka. Po spacerze wróciliśmy do hostelu, aby odpocząć przed kolejnym dniem. Sobota zaczęła się dosyć 4 G ÓRKA P OWSTAŃCÓW S TYCZNIOWYCH G RÓB M ARII KONOPNICKIEJ NA C MENTARZU Ł YCZAKOWSKIM późno, bo dopiero około godziny 1 0:00. Mimo czasowego poślizgu zebraliśmy się sprawnie i już po godzinie zmierzaliśmy w stronę cmentarza Łyczakowskiego. Znajdujące się tam groby przypominają nam o tym, że Lwów to miejsce zetknięcia kultury dwóch kultur - obok nagrobków ukraińskich z cyrylickimi napisami znajdują się mogiły Polaków, w tym tak znamienitych jak choćby Marii Konopnickiej. Idąc w głąb cmentarza dochodzimy do „górki” powstańców poległych w czasie Powstania Styczniowego w 1 863 r. Powiewające na grobach biało-czerwone wstążki są dowodem, że we Lwowie nadal mieszkają ludzie, którzy dbają o polską spuściznę. Idąc dalej dochodzimy do jednej z najważniejszych dla Polski nekropoli- cmentarza Orląt Lwowskich. Czytając tablice pamiątkowe poraził nas młody wiek i ogromna ilość poległych. Opuściwszy cmentarz ruszyliśmy w stronę Wysokiego Zamku. Twierdza, po której obecnie zostały tylko ruiny została wzniesiona w XIV w. przez Kazimierza Wielkiego na miejscu dawnego drewnianego zamku, który wiek wcześniej wybudował tam Daniel Halicki. Wspinając się wyżej doszliśmy do punktu widokowego skąd można było podziwiać panoramę Lwowa. Na szczęścia pogoda i widoczność nam dopisały, także pomimo wiatru spędziliśmy dłuższy czas oglądając Lwów z perspektywy „lotu ptaka”. Wymęczeni długim spacerem udaliśmy się na 5 C MENTARZ O RLĄT obiad do wspominanej już Puzatej Chaty. Potem przyszedł czas na księgarnie i mały odpoczynek w hostelu. Wieczorem postanowiliśmy zapoznać się z „knajpową” stroną Lwowa. Niestety (lub stety- w zależności kto o tym mówi) bary w centrum Lwowa to rzadkość. Znalezienie miejsca gdzie można napić się piwa i chwilę posiedzieć graniczyło z cudem. Szukając jakiegoś otwartego lokalu wspominaliśmy Kraków, gdzie tak duża grupa osób byłaby już kilkakrotnie zaczepiona przez dobrze wszystkim znanych „namawiaczy”. W końcu się udało! Trafiliśmy do bardzo miłej knajpki schowanej na końcu małej uliczki. Niestety trzeba było szybko się zbierać, bo drzwi hostelu zamykano o 23:00. Po powrocie pogrążyliśmy się w wieczornych rozmowach i ustalaniu planu na niedzielę- dzień powrotu. W niedzielę rano udaliśmy się na dworzec. Ponieważ mieliśmy jeszcze trochę czasu do odjazdu marszrutki, zajęliśmy się wydawaniem ostatnich hrywien. Kiedy dojechaliśmy do granicy okazało się, że tym razem nie pójdzie już tak łatwo, ale koniec końców wszyscy wsiedliśmy do jednego pociągu relacji Przemyśl-Kraków. I tak skończyła się nasza wycieczka. ALEKSANDRA P OMORSKA 6 D O T K N ĄĆ I Z O B A C Z Y Ć H I S TO R I Ę C ZYL I WYJ AZD P ATRI O TYC ZN O - E D U KAC YJ N Y D O N O WO G RÓ D KA, KATYN I A I WI L N A Ponad rok temu moje liceum wygrało główna nagrodę w konkursie organizowanym przez katowicki IPN „Wygraj Katyń”, jaką był udział w wyjeździe edukacyjno – patriotycznym do Nowogródka, Katynia i Wilna. Miejsc w autokarach było ok. sześćdziesięciu, szkole do której uczęszczałam przypadło osiem. Dzięki niezwykłemu przypadkowi znalazłam się w gronie wybranych szczęśliwców. Przygotowania do wrześniowej wyprawy zaczęliśmy trzy miesiące wcześniej. Pierwszą przeszkodą, jaka stała między mną a uczestnictwie w wyjeździe, była moja mama, która na hasło „wycieczka do Rosji” zareagowała krótkim, ale i stanowczym „nie pozwalam”. Udało mi się ją jednak szybko przekonać, tłumacząc, że przecież udział w zorganizowanej wyprawie nie może być aż tak niebezpieczny. Znacznie poważniejszym problemem stał się mój paszport, który – ciągle ważny – okazał się być niewystarczająco dobry do wyrobienia wizy. Stało się tak z powodu zdjęcia, które przedstawiało mnie dużo młodszą i chociaż niewiele się zmieniłam przez ostatnie osiem lat, istniały poważne obawy, co do tego, czy konsulat uzna dany dokument. Zmuszona zostałam wyrobić nowy paszport. Dniem wyjazdu była niedziela, 1 2 września 201 0 roku. Opuszczaliśmy Polskę wieczorem i pod osłoną nocy dotarliśmy do granicy w Terespolu. Przewodnik rozdał nam specjalne karty migracyjne, które trzeba było BEZBŁĘDNIE wypełnić. Ja oczywiście się pomyliłam.. Pełna przerażenia oddałam swoją kartę oraz paszport srogo wyglądającemu celnikowi i czekałam. Na granicy staliśmy ponad godzinę (później dowiedziałam się, że był to tempo „szybkie”, z którego mogliśmy skorzystać za okazyjną cenę 3€ za człowieka, czyli prawie 1 00€ za cały autokar), a ja zmęczona całonocną podróżą zasnęłam. Obudził mnie niski głos celnika, który wykrzykiwał niby moje, a jednak groźniej niż normalnie brzmiące imię (w wizie „Angelika” zapisane było po rosyjsku i zamiast przyjemnego „dż” usłyszałam twarde 7 „ж”). Pamiętam, jaki strach mnie wtedy ogarnął, myślałam, że z powodu błędu w karcie będę musiała pozostać w Polsce. Na szczęście odzyskałam swój paszport i tę część karty, która później miała być mi potrzebna do wyjazdu z Białorusi. Pierwszym naszym przystankiem na białoruskiej ziemi było jezioro Świteź. Okolica piękna, spokojna i nawet w dzisiejszych czasach niezwykle cicha. Nic dziwnego, że dla Mickiewicza stanowiła natchnienie. Staliśmy przez moment przy tej ogromnej tafli wody i kontemplowaliśmy widoki, a potem… potem zaczęliśmy szukać ubikacji. No i tu spotkało nas zaskoczenie – mimo że teren nad jeziorem był dosyć zagospodarowany, nawet istniało tam coś na wzór wypożyczalni kajaków, to toaleta wyglądała tam tak, że… Cóż, lepiej powiedzieć, że ona po prostu nie wyglądała - trzy betonowe ściany, dach, na podłodze jakaś stara zardzewiała blach z dziurą pośrodku. Na drzwi najwyraźniej zabrakło pieniędzy i pominięto je przy budowaniu tego czegoś… Na dodatek smród, pełno śmieci, pająków oraz innego robactwa. Nowogródek był pierwszym z miast, w którym zatrzymaliśmy się na dłużej. Chociaż „miasto” to chyba zbyt duże słowo na określenie tego skromnego miejsca. Zwiedziliśmy dom Adama Mickiewicza, gdzie dowiedziałam się, że słowa „(…) jak mnie dziecko do zdrowia powróciłaś cudem (…)” pochodzące ze słynnej „Inwokacji” odnoszą się do wydarzenia z dzieciństwa poety, kiedy to mały Adaś wypadł przez okno i istniała obawa, że nie przeżyje tego wypadku. Tyle przynajmniej udało mi się zrozumieć, bo nasz przewodnik po tym zamienionym w muzeum domu teoretycznie mówił po polsku, a praktycznie… ciężko było domyślić się o co chodzi. Dalej poszliśmy na wzgórze zamkowe, gdzie wspinaliśmy się na ruiny zamku Mendoga. Coś, co zwróciło moją szczególną uwagę, to wcale nie fakt, że główny plac w Nowogródku nosi imię Lenina oraz że znajduje się na nim jego popiersie, ani nie to, że jeden kościół katolicki stoi właściwie zamknięty i niedostępny dla turystów, a drugi został przerobiony na cerkiew; to nawet nie parkingi, na których obok „wypasionych” sportowych bryk stoją graty tak stare, że w Polsce nie miałyby nawet prawa mieć podbitego przeglądu. Nowogródek uderza swym spokojem. Na ulicach prawie nie ma aut, w sklepach - ludzi, w parku pasą się krowy, a na wzgórzu zamkowym – 8 Ś WITEŹ kozy. Panuje cisza i bezwzględny porządek. Ale jest tak nie tylko w tym mieście. Po nocy spędzonej u polskich sióstr Nazaretanek „autostradą” pamiętającą jeszcze czasy olimpiady w Moskwie, ruszyliśmy do Zaosia. Po drodze mijaliśmy wsie, które różnią się od polskich tym, że w danej wiosce zewnętrzne płoty muszą mieć ten sam kolor i styl. Nie ma mowy, by ktoś postawił sobie inne ogrodzenie, niż to, które z góry zostało mu narzucone (choć jeśli bardzo chce, może postawić sobie drugie – wewnętrzne, korzystając już wtedy z pełnej gamy wzorów i kolorów). Taki zabieg bez wątpienia podkreśla ład i porządek. W samym Zaosiu też cisza spokój. Szczerze powiedziawszy, oprócz zwiedzanego przez nas domu Adama Mickiewicza, nie ma tam zbyt wielu funkcjonujących gospodarstw. Po posiadłości Mickiewiczów oprowadzał nas pan, który z pochodzenia był Litwinem, przez wiele lat mieszkał na Białorusi i w dość śmieszny sposób wypowiadał polskie słowa. Dom jak dom – stare meble, stare zdjęcia, stare naczynia i stara maszyna przędzalnicza. Jedyne, co warte jest opisania to fakt, że można było sobie zrobić zdjęcie w stroju szlacheckim. Podobnie, jak w Polsce, za drobną opłatą. Tyle, że w Polsce ta „symboliczna suma” waha się od 2 do 5 zł, a tam wynosiła 1 0gr. Naprawdę, to nie żart. Dla naszego przewodnika 1 0gr płacone od jednego zdjęcia było dość dobrym zarobkiem. Z Zaosia ruszyliśmy w kierunku Kuropat. Pewnie niewiele osób słyszało o tym miejscu. Jest to uroczysko na skraju Mińska, w którym zostały odkryte masowe groby ludzi rozstrzelanych przez NKWD w latach 1 937-1 941 . Ze względu na brak ekshumacji nadal nie wiadomo ile tak naprawdę jest tam pochowanych osób – w różnych źródłach liczba ta waha się od 7 do nawet 250 tysięcy! Okoliczni 9 mieszkańcy przez kilka lat stawiali tam krzyże, by uczcić pomordowanych, jednak władza nieustannie je usuwała. Obecnie miejsce to wygląda jak las krzyży - katolickich i prawosławnych, krzyży drewnianych i metalowych, krzyży zwyczajnych i pięknie zdobionych. Gdzie się nie spojrzy – same krzyże. I cisza… taka prawdziwie grobowa cisza. Granice białorusko – rosyjską przekroczyliśmy późnym wieczorem. Pokonaliśmy ją w tempie ekspresowym. Nie wiem, ile nasz przewodnik zapłacił celnikom, ale nikt nawet nie zażądał od nas pokazania paszportów. Inna sprawa, że później przez godzinę nie mieliśmy postoju, by jak w jak najszybciej oddalić się od przejścia. Do Smoleńska dotarliśmy w nocy – wynikało to m.in. z faktu, że na każdej granicy stawało się jedną godzinę. I tak oto, podczas gdy w Polsce była zaledwie 21 .00, my kładliśmy się spać, bo przecież 23.00 jest odpowiednią porą, by zasnąć i mieć siły na kolejne zmagania. Czwarty dzień rozpoczęliśmy od tego, co stanowiło dla nas na tym wyjeździe priorytet – odwiedzenia katyńskiego cmentarza. Dziwne to było uczucie przekroczyć tę bramę widzianą nieraz w telewizji i gazetach. Po drugiej stronie zaczynał się inny świat. Świat niewyobrażalnej ciszy i spokoju – wszyscy mówili szeptem i nawet ptaki nie śpiewały, jak to mają w zwyczaju robić w normalnych lasach. Jedynym głośnym dźwiękiem było bicie dzwonu, który został „uruchomiony” zaraz po odprawionej, przy znanym nam wszystkim ołtarzu, Mszy świętej. Dzwon ten jest jakby pod ziemią (tzn. poniżej poziomu ścieżek), podobnie jak tablice z nazwiskami pomordowanych, by pokazać światu, że prawdy nie da się ani uciszyć, ani ukryć. Przy samym ołtarzu znajdują się groby generałów, którzy przez Niemców zostali uznani za godnych posiadania własnych mogił. Pozostali oficerowie (wśród których była tylko jedna kobieta) spoczywają we wspólnych grobach. Osiem dołów jest niedaleko głównego wejścia, ale jest też dziewiąty – znajduje się daleko, za zielonym płotem. Powiedziano nam, że gdy Niemcy natknęli się na groby pomordowanych Polaków, odkryli tylko te pierwsze osiem dołków. Rosjanie w tym czasie, dostali się do dziewiątego i korzystając z tego, że był on znacznie oddalony, wykopali ciała i spuścili je z nurtem Dniepru, by zmniejszyć swoją winę. Na stronie rosyjskiej nie ma 10 grobów. Choć to przedstawiciele ludności radzieckiej zabici byli przed naszymi oficerami, nie przeprowadzono jeszcze ekshumacji. Z tego powodu na tej części zbudowano specjalne pomosty, by nie deptać trawnika, który jest mogiłą dla ludzi tam spoczywających. Byliśmy w tym katyńskim lesie około 2h - wystarczyło, by na zawsze już zapamiętać wysokie drzewa, które przecież TO widziały, by nie móc zapomnieć dźwięku dzwonu i by szyszka schowana w portfelu za każdym razem przypominała o pomordowanych polskich oficerach… Z Katynia udaliśmy się do Gniezdowa. Dla naszych rodaków stanowił on ostatnią stację w życiu. Właśnie tam docierały transportów jeńców z Polski. Stacja nadal istnieje i normalnie funkcjonuje. Nie ma śladu po koszmarze, który kiedyś się tam odegrał. Zanim dotarliśmy do centrum Smoleńska, odwiedziliśmy miejsce kwietniowej katastrofy, gdzie złożyliśmy wieniec i zapaliliśmy znicze pamięci osób, które tam zginęły. Na zwiedzanie samego miasta nie mieliśmy zbyt wiele czasu, więc w podgrupach obejrzeliśmy tylko ogromny pomnik Lenina, stare mury obronne i cerkiew, do której trudno było wejść: a - wszystkim uczestnikom wycieczki – ze względu na bezdomnych, którzy żebrali na schodach prowadzących do świątyni, b - dziewczynom – jeśli nie miały przy sobie chustki, którą należało zarzucić na głowę, mogły jedynie pomarzyć o obejrzeniu wnętrza. Noc spędziliśmy jeszcze w jednym ze smoleńskich hoteli i dopiero rano ruszyliśmy w dalszą drogę. Nie pamiętam „przymusowego postoju” na granicy rosyjsko – białoruskiej, więc pewnie znowu przewodnik ekspresowo „dogadał się” z celnikami. Gorzej było na przejściu białorusko – litewskim, ponieważ w naszych wizach nie znalazła się informacja o tym, że w drodze powrotnej będziemy chcieli „zahaczyć” o Litwę. Spędziliśmy tam kilka godzin, ponieważ zażądano od nas specjalnego pisma – oczywiście w języku rosyjskim – w którym wyjaśnione zostałyby powody naszego postępowania. Na szczęściu udało się jakoś obłaskawić tych srogich urzędników (podejrzewam, że oprócz pisma dostali również „drobną” opłatę) i z dużym opóźnieniem ruszyliśmy do podwileńskich Ponar – miejsca, w którym Niemcy w czasie II wojny światowej pomordowali Polaków i Żydów. Miejsce równie ponure jak las katyński, miejsce z niezliczonymi dołami 11 w tym samym miejscu, co ciało jego matki). Gdzieś w centrum kolejny dom Adama Mickiewicza, a także cela zbudowana na wzór tej, w której Gustaw z „Dziadów” zamieniał się w Konrada. Prawie w każdym sklepie bez problemu można dogadać się po polsku, w kościołach w muzeach tabliczki są w naszym języku. Ogólnie myślę, że Wilno jest miastem, które każdy Polak powinien odwiedzić i to nie tylko ze względu na jego niebywałe piękno, ale przed wszystkim z powodu śladów naszych przodków odciśniętych na tej wschodniej ziemi. WILNO – grobami. Miejsce, o którym się prawie nie mówi – a przecież powinno. Ostatnim naszym przystankiem było Wilno, w którym przeżyliśmy dwa wspaniałe wieczory i dwa niezwykłe dni. O samym mieście można by powiedzieć bardzo dużo, bo jest to jedna z nielicznych zagranicznych miejscowości, tak silnie związanych z naszym narodem. Podwileński Zułów – miejsce narodzin Józefa Piłsudzkiego. Obecnie tam, gdzie kiedyś był jego dom, stoi olbrzymi dąb (nieopodal rosną dwa mniejsze – jeden dla upamiętnienia oficerów pomordowanych w Katyniu, drugi poświęcony ofiarom tragedii smoleńskiej), a obok swój wybieg ma koń tej samej maści, co słynna Kasztanka. Powiewiórki – w tamtejszej parafii Piłsudzki został ochrzczony, tam też spotkaliśmy panią, która nie potrafiła określić, czy bardziej jest Polką czy też Litwinką (jak się później okazało, podobne wątpliwości stanowią poważny problem, bo wielu ludzi mieszkających w małych wsiach nie potrafi jednoznacznie określić swojej narodowości). Na zabytkowym cmentarzu w Rossie można zapalić świeczkę na grobach członków rodziny Piłsudzkich (serce generała spoczywa Podsumowując, uważam, że mówiąc „wschód” nie można myśleć jednocześnie o Rosji, Białorusi, Litwie czy też o takich państwach, jak na przykład Ukraina. Każde z nich jest inne i na swój sposób intrygujące. Jedyne co je łączy to fakt, że wystarczy krótka chwila tam spędzona, by już zawsze chcieć lepiej je poznawać… ANGELIKA S ZKUTA 12 CZY WIESZ, ŻE. . . KOLE J TRAN S S YB E RYJ S KA • Великий Сибирский Путь - jak historycznie nazywana jest kolej, budowany był w latach 1 891 -1 91 6, pod nadzorem osobiście wyznaczonych przez kolejnych carów – Aleksandra III i Mikołaja II zarządców. Zbudowany został wówczas liczący około 7 tys. km odcinek od Czeliabińska (Południowy Ural) do Władywostoku. • Koszt budowy kolei w latach 1 891 1 91 3 wyniósł 1 ,5 miliarda złotych rubli. • Długość głównego odcinka Kolei Transsyberyjskiej na trasie Moskwa-Władywostok wynosi 9259 km (historycznie – 9288,2 km). Jest to na chwilę obecną najdłuższe na świecie połączenie kolejowe bez przesiadek. Czas przejazdu na tej trasie to około 6-9 dni, zależnie od pociągu. • Najszybszymi, najwygodniejszymi i najlepiej wyposażonymi pociągami na trasie Kolei Transsyberyjskiej są pociągi firmowe – charakteryzują się one kursami na bardzo długich odcinkach, najmniejszą ilością przystanków po drodze (czasem jadą 300-400 km bez zatrzymywania się), krótkim postojem 13 na każdej stacji (maksymalnie około 30 minut), czasem brakiem wagonów 3 klasy. Pociągi pośpieszne (nie firmowe) są zwykle wyposażone mniej nowocześnie, zatrzymują się na większej ilości stacji i mają z reguły na każdej z nich dłuższy postój, nawet do 2-3 godzin, w związku z czym wydłuża się i podróż. Na ogół nie posiadają one w swoim składzie wagonów pierwszej klasy. • W pociągach kolei mamy do wyboru trzy klasy: люкс (1 klasa) – przedziały 2-osobowe, купе (2 klasa) – przedziały 4-osobowe, плацкартный (3 klasa) – wagon sypialny bez zamykanych przedziałów. • Generalnie, im niższy numer pociągu, na tym większy standard można liczyć. Najszybszy pociąg Kolei Transsyberyjskiej – Россия, oznaczony jest numerem 1 /2 i pokonuje trasę Moskwa-Władywostok w 6 dni i 2-4 godziny. Podwójny numer pociągu oznacza kursy w obie strony: № 2 Moskwa-Władywostok i № 1 Władywostok-Moskwa. • Przykładowe ceny biletów na pociąg № 1 /2, stan na dzień 3 grudnia 2011 : 1 klasa – 38 tys. rubli, 2 klasa – 20 tys. rubli, 3 klasa – 7,2 tys. rubli. O PRACOWAŁA H ANNA P IOTROWSKA 14 C O SŁYCHAĆ? LITERATURA CO DOBRE DLA ROSJAN I N A, TO Z A B Ó J C Z E D L A N I E M C A Co może powstać ze zderzenia niemieckiej skrupulatności z rosyjską fantazją? Odpowiedzi na to pytanie możemy poszukać w książce Borisa Reitschustera, która w 201 0 roku pojawiła się na polskim rynku księgarskim nakładem wydawnictwa Carta Blanca. Ruski ekstrem. Jak nauczyłem się kochać Moskwę to zbiór kilkudziesięciu felietonów, które na przestrzeni lat niemiecki dziennikarz, mieszkając w rosyjskiej stolicy, publikował w swojej ojczyźnie. Tematyka poszczególnych felietonów jest bardzo zróżnicowana, zostały one podzielone na siedem większych bloków, takich jak Asfaltowa dżungla (teksty traktujące o specyficznych zasadach ruchu drogowego w Rosji, a szczególnie w Moskwie), czy też Urzędowa pleśń (o zmaganiach małego człowieka z wielką biurokracją). I tylko od czytelnika zależy, w jaki sposób zapozna się z tą książką – Ruski ekstrem można bowiem czytać tradycyjnie, zaczynając od wstępu, a na ostatnim rozdziale kończąc, ale można także porzucić zasugerowaną przez redakcję kolejność i oddać się lekturze tylko tych felietonów, których tytuły nas najbardziej zaintrygowały. Reitschuster przyjechał do Moskwy jako dziewiętnastolatek. Przywiodło go tu uczucie do kobiety, ale zatrzymała na stałe miłość do Rosji. Ze swojego logicznego, uporządkowanego świata wpadł wprost do królestwa absurdu - królestwa ruskiego ekstremu, który początkowo się nienawidzi, a potem do niego przyzwyczaja. Autor twierdzi, że można się od niego nawet uzależnić, a jako przykład stawia samego siebie. 15 Czym właściwie jest ten ruski ekstrem? Reitschuster definiuje go jako „wszystkie przygody, przeszkody, potworności i absurdy”, które oferuje Rosjanom codzienność. Tylko dokładne ich poznanie umożliwi cudzoziemcowi odnalezienie się w rosyjskiej rzeczywistości, inaczej zawsze będzie odbierany jako obcy. Musi się przyzwyczaić do tego, że corocznie w Moskwie na trzy tygodnie zakręcane są kurki z wodą, więc trzeba podtrzymywać przyjacielskie stosunki ze znajomymi z innych dzielnic miasta, by mieć gdzie wziąć prysznic. Powinien także zapamiętać, że policjant ma zawsze rację, nawet gdy obiektywnie jej nie posiada, a wszystkie bezwzględne nakazy i zakazy to tylko delikatne sugestie. Część problemów, na które zwraca uwagę Reitschuster, nas nie dziwi – większość Polaków pamięta jeszcze pretensjonalną postawę obsługi peerelowskich sklepów i restauracji, a załatwianie spraw urzędowych przy pomocy łapówek dla niektórych było normą. Łatwiej nam zaakceptować oczywisty brak logiki wielu sytuacji, czy też absurdy biurokracji, dlatego niektóre felietony mogą wydawać się za mało zaskakujące, zbyt normalne. Nie przeszkadza to jednak dobrze się bawić podczas lektury Ruskiego ekstremu. Ale skąd Niemiec miałby wiedzieć, że używanie wulgaryzmów podczas powitania jest w Rosji w dobrym tonie? REDAKTORZY POSZUKIWANI ! S YLWIA KUROWSKA Redakcja WM poszukuje chętnych do podjęcia stałej współpracy. Gwarantujemy ogromną satysfakcję, nabycie nowych umiejętności i_zdobycie doświadczenia, które zaprocentuje w_przyszłości. Język polski nie jest Ci obcy i_chcesz spróbować swoich sił jako korektor? A_może jesteś na bieżąco z_wydarzeniami sportowymi na Wschodzie i_chcesz się nimi podzielić z_innymi studentami? Chciałbyś nauczyć się składu? A_może znasz się na tym świetnie i_czekasz na okazję do szlifowania swoich umiejętności? Jeśli chciałbyś, by kolejne numery Wschodniego Mirażu wychodziły na światło dzienne także dzięki Tobie - zapraszamy! Każda oferta pomocy będzie mile widziana:) AUTORZY TEKSTÓW REDAKTOR NACZELNY Sylwia Kurowska S KŁAD I ŁAMANIE Sylwia Kurowska KOREKTA Aneta Galara O KŁADKA Hanna Piotrowska ROZLICZENIE PROJEKTU I KOORDYNACJA DRUKU Aleksandra Pomorska Sylwia Kurowska Hanna Piotrowska Aleksandra Pomorska Angelika Szkuta Za treść i formę artykułów odpowiadają ich autorzy.