Untitled

Transkrypt

Untitled
2
SPIS
TREŚCI
Koło na szlaku - Lwów • A L E K S A N D R A P O M O R S K A • 3
Dotknąć i zobaczyć historię, czyli wyjazd patriotyczno-edukacyjny do
Nowogródka, Katynia i Wilna • A N G E L I K A S Z K U TA • 6
Czy wiesz, że... Kolej Transsyberyjska • H A N N A P I O TR O W S K A • 1 2
Co słychać? Literatura - Co dobre dla Rosjanina, to zabójcze dla
Niemca • S Y L W I A K U R O W S K A • 1 4
Wschodni Miraż został wydrukowany dzięki
uprzejmości i wsparciu Rady Kół Naukowych
Uniwersytetu Jagiellońskiego
3
KOŁO
N A SZLAKU :
LWOWSKI U NIWERSYTET M EDYCZNY
Weekend 11 -1 3 listopada
część naszego Instytutu spędziła we
Lwowie. Wycieczka była oczywiście nie
tylko szansą na wypoczynek i chwilowe
oderwanie się od codzienności, ale
także okazją do poznania tego
wyjątkowego miasta, w którym duża
część z nas gościła po raz pierwszy.
Organizatorem całego przedsięwzięcia
był Marek Wojnar, który Lwów znał na
tyle dobrze, że doskonale wiedział które
miejsca warto zobaczyć.
Wyruszyliśmy
w
piątek
pociągiem do Rzeszowa, a stamtąd do
Przemyśla. Tam też złapaliśmy busa,
a uprzejmy Pan kierowca podzielił się
z nami swoimi poglądami politycznymi
i wizją końca Polski. Na granicy zeszło
nam szybciutko i pozostało już tylko
LWÓW
znaleźć marszrutkę do Lwowa. O mały
włos nie rozdzieliliśmy się na dwie
grupy z których jedna licząca trzy osoby
(w tym ja), miała czekać na następny
autobus. Na szczęście kolejny uprzejmy
Pan kierowca pozwolił nam się wcisnąć
(a za nami jeszcze trzem innym
Polakom). Droga do Lwowa upłynęła mi
na usilnych próbach utrzymywania
równowagi.
Kiedy dotarliśmy do hostelu
było już dosyć późno, ale ani
zaawansowana godzina, ani zmęczenie
po podróży nie powstrzymało nas przed
zapoznaniem się z nocnym Lwowem.
Na kolację udaliśmy się do słynnej
knajpy Puzata Chata. Gdy już zjedliśmy
i napiliśmy się ruszyliśmy dalej. Pod
gmachem opery rozdzieliliśmy się na
kilka grup, każdy poszedł w swoją
stronę.
My
zrobiliśmy
sobie
niezobowiązujący spacer po lwowskim
rynku. Znaleźliśmy wiele zaułków do
złudzenie przypominających te, które
znamy z krakowskiego podwórka. Po
spacerze wróciliśmy do hostelu, aby
odpocząć przed kolejnym dniem.
Sobota zaczęła się dosyć
4
G ÓRKA P OWSTAŃCÓW S TYCZNIOWYCH
G RÓB M ARII KONOPNICKIEJ
NA C MENTARZU Ł YCZAKOWSKIM
późno, bo dopiero około godziny 1 0:00.
Mimo czasowego poślizgu zebraliśmy
się sprawnie i już po godzinie
zmierzaliśmy w stronę cmentarza
Łyczakowskiego. Znajdujące się tam
groby przypominają nam o tym, że
Lwów to miejsce zetknięcia kultury
dwóch kultur - obok nagrobków
ukraińskich z cyrylickimi napisami
znajdują się mogiły Polaków, w tym tak
znamienitych jak choćby Marii
Konopnickiej. Idąc w głąb cmentarza
dochodzimy do „górki” powstańców
poległych w czasie Powstania
Styczniowego w 1 863 r. Powiewające
na grobach biało-czerwone wstążki są
dowodem, że we Lwowie nadal
mieszkają ludzie, którzy dbają o polską
spuściznę. Idąc dalej dochodzimy do
jednej z najważniejszych dla Polski
nekropoli- cmentarza Orląt Lwowskich.
Czytając tablice pamiątkowe poraził nas
młody wiek i ogromna ilość poległych.
Opuściwszy
cmentarz
ruszyliśmy w stronę Wysokiego Zamku.
Twierdza, po której obecnie zostały
tylko ruiny została wzniesiona w XIV w.
przez Kazimierza Wielkiego na miejscu
dawnego drewnianego zamku, który
wiek wcześniej wybudował tam Daniel
Halicki. Wspinając się wyżej doszliśmy
do punktu widokowego
skąd
można
było
podziwiać
panoramę
Lwowa. Na szczęścia
pogoda i widoczność nam
dopisały, także pomimo
wiatru spędziliśmy dłuższy
czas oglądając Lwów
z perspektywy „lotu ptaka”.
Wymęczeni
długim
spacerem udaliśmy się na
5
C MENTARZ O RLĄT
obiad do wspominanej już Puzatej
Chaty. Potem przyszedł czas na
księgarnie i mały odpoczynek
w
hostelu.
Wieczorem
postanowiliśmy
zapoznać
się
z „knajpową” stroną Lwowa. Niestety
(lub stety- w zależności kto o tym
mówi) bary w centrum Lwowa to
rzadkość. Znalezienie miejsca gdzie
można napić się piwa i chwilę
posiedzieć graniczyło z cudem.
Szukając jakiegoś otwartego lokalu
wspominaliśmy Kraków, gdzie tak duża
grupa osób byłaby już kilkakrotnie
zaczepiona przez dobrze wszystkim
znanych „namawiaczy”. W końcu się
udało! Trafiliśmy do bardzo miłej knajpki
schowanej na końcu małej uliczki.
Niestety trzeba było szybko się zbierać,
bo drzwi hostelu zamykano o 23:00. Po
powrocie
pogrążyliśmy
się
w wieczornych rozmowach i ustalaniu
planu na niedzielę- dzień powrotu.
W niedzielę rano udaliśmy się
na dworzec. Ponieważ mieliśmy jeszcze
trochę czasu do odjazdu marszrutki,
zajęliśmy się wydawaniem ostatnich
hrywien. Kiedy dojechaliśmy do granicy
okazało się, że tym razem nie pójdzie
już tak łatwo, ale koniec końców
wszyscy wsiedliśmy do jednego
pociągu relacji Przemyśl-Kraków. I tak
skończyła się nasza wycieczka.
ALEKSANDRA P OMORSKA
6
D O T K N ĄĆ
I Z O B A C Z Y Ć H I S TO R I Ę
C ZYL I WYJ AZD P ATRI O TYC ZN O - E D U KAC YJ N Y
D O N O WO G RÓ D KA, KATYN I A I WI L N A
Ponad rok temu moje liceum
wygrało główna nagrodę w konkursie
organizowanym przez katowicki IPN
„Wygraj Katyń”, jaką był udział
w
wyjeździe
edukacyjno
–
patriotycznym do Nowogródka, Katynia
i Wilna. Miejsc w autokarach było ok.
sześćdziesięciu, szkole do której
uczęszczałam przypadło osiem. Dzięki
niezwykłemu przypadkowi znalazłam
się w gronie wybranych szczęśliwców.
Przygotowania do wrześniowej wyprawy
zaczęliśmy trzy miesiące wcześniej.
Pierwszą przeszkodą, jaka
stała między mną a uczestnictwie
w wyjeździe, była moja mama, która na
hasło „wycieczka do Rosji” zareagowała
krótkim, ale i stanowczym „nie
pozwalam”. Udało mi się ją jednak
szybko przekonać, tłumacząc, że
przecież udział w zorganizowanej
wyprawie nie może być aż tak
niebezpieczny.
Znacznie
poważniejszym problemem stał się mój
paszport, który – ciągle ważny – okazał
się być niewystarczająco dobry do
wyrobienia wizy. Stało się tak z powodu
zdjęcia, które przedstawiało mnie dużo
młodszą i chociaż niewiele się
zmieniłam przez ostatnie osiem lat,
istniały poważne obawy, co do tego, czy
konsulat uzna dany dokument.
Zmuszona zostałam wyrobić nowy
paszport.
Dniem wyjazdu była niedziela,
1 2 września 201 0 roku. Opuszczaliśmy
Polskę wieczorem i pod osłoną nocy
dotarliśmy do granicy w Terespolu.
Przewodnik rozdał nam specjalne karty
migracyjne,
które
trzeba
było
BEZBŁĘDNIE wypełnić. Ja oczywiście
się pomyliłam.. Pełna przerażenia
oddałam swoją kartę oraz paszport
srogo
wyglądającemu
celnikowi
i czekałam. Na granicy staliśmy ponad
godzinę (później dowiedziałam się, że
był to tempo „szybkie”, z którego
mogliśmy skorzystać za okazyjną cenę
3€ za człowieka, czyli prawie 1 00€ za
cały autokar), a ja zmęczona całonocną
podróżą zasnęłam. Obudził mnie niski
głos celnika, który wykrzykiwał niby
moje, a jednak groźniej niż normalnie
brzmiące imię (w wizie „Angelika”
zapisane było po rosyjsku i zamiast
przyjemnego „dż” usłyszałam twarde
7
„ж”). Pamiętam, jaki strach mnie wtedy
ogarnął, myślałam, że z powodu błędu
w karcie będę musiała pozostać
w Polsce. Na szczęście odzyskałam
swój paszport i tę część karty, która
później miała być mi potrzebna do
wyjazdu z Białorusi.
Pierwszym
naszym
przystankiem na białoruskiej ziemi było
jezioro Świteź. Okolica piękna, spokojna
i nawet w dzisiejszych czasach
niezwykle cicha. Nic dziwnego, że dla
Mickiewicza stanowiła natchnienie.
Staliśmy przez moment przy tej
ogromnej tafli wody i kontemplowaliśmy
widoki, a potem… potem zaczęliśmy
szukać ubikacji. No i tu spotkało nas
zaskoczenie – mimo że teren nad
jeziorem był dosyć zagospodarowany,
nawet istniało tam coś na wzór
wypożyczalni kajaków, to toaleta
wyglądała tam tak, że… Cóż, lepiej
powiedzieć, że ona po prostu nie
wyglądała - trzy betonowe ściany, dach,
na podłodze jakaś stara zardzewiała
blach z dziurą pośrodku. Na drzwi
najwyraźniej
zabrakło
pieniędzy
i pominięto je przy budowaniu tego
czegoś… Na dodatek smród, pełno
śmieci, pająków oraz innego robactwa.
Nowogródek był pierwszym
z miast, w którym zatrzymaliśmy się na
dłużej. Chociaż „miasto” to chyba zbyt
duże słowo na określenie tego
skromnego miejsca. Zwiedziliśmy dom
Adama
Mickiewicza,
gdzie
dowiedziałam się, że słowa „(…) jak
mnie dziecko do zdrowia powróciłaś
cudem (…)” pochodzące ze słynnej
„Inwokacji” odnoszą się do wydarzenia
z dzieciństwa poety, kiedy to mały Adaś
wypadł przez okno i istniała obawa, że
nie przeżyje tego wypadku. Tyle
przynajmniej udało mi się zrozumieć, bo
nasz przewodnik po tym zamienionym
w muzeum domu teoretycznie mówił po
polsku, a praktycznie… ciężko było
domyślić się o co chodzi.
Dalej poszliśmy na wzgórze
zamkowe, gdzie wspinaliśmy się na
ruiny zamku Mendoga. Coś, co zwróciło
moją szczególną uwagę, to wcale nie
fakt, że główny plac w Nowogródku nosi
imię Lenina oraz że znajduje się na nim
jego popiersie, ani nie to, że jeden
kościół katolicki stoi właściwie
zamknięty i niedostępny dla turystów,
a drugi został przerobiony na cerkiew;
to nawet nie parkingi, na których obok
„wypasionych” sportowych bryk stoją
graty tak stare, że w Polsce nie miałyby
nawet prawa mieć podbitego przeglądu.
Nowogródek uderza swym
spokojem. Na ulicach prawie nie ma
aut, w sklepach - ludzi, w parku pasą
się krowy, a na wzgórzu zamkowym –
8
Ś WITEŹ
kozy. Panuje cisza i bezwzględny
porządek. Ale jest tak nie tylko w tym
mieście. Po nocy spędzonej u polskich
sióstr
Nazaretanek
„autostradą”
pamiętającą jeszcze czasy olimpiady
w Moskwie, ruszyliśmy do Zaosia. Po
drodze mijaliśmy wsie, które różnią się
od polskich tym, że w danej wiosce
zewnętrzne płoty muszą mieć ten sam
kolor i styl. Nie ma mowy, by ktoś
postawił sobie inne ogrodzenie, niż to,
które z góry zostało mu narzucone
(choć jeśli bardzo chce, może postawić
sobie drugie – wewnętrzne, korzystając
już wtedy z pełnej gamy wzorów
i kolorów). Taki zabieg bez wątpienia
podkreśla ład i porządek. W samym
Zaosiu też cisza spokój.
Szczerze
powiedziawszy,
oprócz zwiedzanego przez nas domu
Adama Mickiewicza, nie ma tam zbyt
wielu funkcjonujących gospodarstw. Po
posiadłości Mickiewiczów oprowadzał
nas pan, który z pochodzenia był
Litwinem, przez wiele lat mieszkał na
Białorusi i w dość śmieszny sposób
wypowiadał polskie słowa. Dom jak
dom – stare meble, stare zdjęcia, stare
naczynia
i
stara
maszyna
przędzalnicza. Jedyne, co warte jest
opisania to fakt, że można było sobie
zrobić zdjęcie w stroju
szlacheckim. Podobnie,
jak w Polsce, za drobną
opłatą. Tyle, że w Polsce
ta „symboliczna suma”
waha się od 2 do 5 zł,
a tam wynosiła 1 0gr.
Naprawdę, to nie żart. Dla
naszego
przewodnika
1 0gr płacone od jednego
zdjęcia było dość dobrym
zarobkiem.
Z
Zaosia
ruszyliśmy
w kierunku Kuropat. Pewnie niewiele
osób słyszało o tym miejscu. Jest to
uroczysko na skraju Mińska, w którym
zostały odkryte masowe groby ludzi
rozstrzelanych przez NKWD w latach
1 937-1 941 . Ze względu na brak
ekshumacji nadal nie wiadomo ile tak
naprawdę jest tam pochowanych osób
– w różnych źródłach liczba ta waha się
od 7 do nawet 250 tysięcy! Okoliczni
9
mieszkańcy przez kilka lat stawiali tam
krzyże, by uczcić pomordowanych,
jednak władza nieustannie je usuwała.
Obecnie miejsce to wygląda jak las
krzyży - katolickich i prawosławnych,
krzyży drewnianych i metalowych,
krzyży
zwyczajnych
i
pięknie
zdobionych. Gdzie się nie spojrzy –
same krzyże. I cisza… taka prawdziwie
grobowa cisza.
Granice białorusko – rosyjską
przekroczyliśmy późnym wieczorem.
Pokonaliśmy ją w tempie ekspresowym.
Nie wiem, ile nasz przewodnik zapłacił
celnikom, ale nikt nawet nie zażądał od
nas pokazania paszportów. Inna
sprawa, że później przez godzinę nie
mieliśmy postoju, by jak w jak
najszybciej oddalić się od przejścia. Do
Smoleńska dotarliśmy w nocy –
wynikało to m.in. z faktu, że na każdej
granicy stawało się jedną godzinę. I tak
oto, podczas gdy w Polsce była
zaledwie 21 .00, my kładliśmy się spać,
bo przecież 23.00 jest odpowiednią
porą, by zasnąć i mieć siły na kolejne
zmagania.
Czwarty
dzień
rozpoczęliśmy od tego, co stanowiło dla
nas na tym wyjeździe priorytet –
odwiedzenia katyńskiego cmentarza.
Dziwne to było uczucie przekroczyć tę
bramę widzianą nieraz w telewizji
i gazetach. Po drugiej stronie zaczynał
się inny świat. Świat niewyobrażalnej
ciszy i spokoju – wszyscy mówili
szeptem i nawet ptaki nie śpiewały, jak
to mają w zwyczaju robić w normalnych
lasach.
Jedynym głośnym
dźwiękiem było bicie dzwonu, który
został „uruchomiony” zaraz po
odprawionej, przy znanym nam
wszystkim ołtarzu, Mszy świętej. Dzwon
ten jest jakby pod ziemią (tzn. poniżej
poziomu ścieżek), podobnie jak tablice
z nazwiskami pomordowanych, by
pokazać światu, że prawdy nie da się
ani uciszyć, ani ukryć. Przy samym
ołtarzu znajdują się groby generałów,
którzy przez Niemców zostali uznani za
godnych posiadania własnych mogił.
Pozostali oficerowie (wśród których była
tylko jedna kobieta) spoczywają we
wspólnych grobach. Osiem dołów jest
niedaleko głównego wejścia, ale jest też
dziewiąty – znajduje się daleko, za
zielonym płotem.
Powiedziano nam, że gdy
Niemcy natknęli się na groby
pomordowanych Polaków, odkryli tylko
te pierwsze osiem dołków. Rosjanie
w tym czasie, dostali się do dziewiątego
i korzystając z tego, że był on znacznie
oddalony, wykopali ciała i spuścili je
z nurtem Dniepru, by zmniejszyć swoją
winę. Na stronie rosyjskiej nie ma
10
grobów. Choć to przedstawiciele
ludności radzieckiej zabici byli przed
naszymi oficerami, nie przeprowadzono
jeszcze ekshumacji. Z tego powodu na
tej części zbudowano specjalne
pomosty, by nie deptać trawnika, który
jest
mogiłą
dla
ludzi
tam
spoczywających. Byliśmy w tym
katyńskim lesie około 2h - wystarczyło,
by na zawsze już zapamiętać wysokie
drzewa, które przecież TO widziały, by
nie móc zapomnieć dźwięku dzwonu
i by szyszka schowana w portfelu za
każdym
razem
przypominała
o pomordowanych polskich oficerach…
Z Katynia udaliśmy się do
Gniezdowa. Dla naszych rodaków
stanowił on ostatnią stację w życiu.
Właśnie tam docierały transportów
jeńców z Polski. Stacja nadal istnieje
i normalnie funkcjonuje. Nie ma śladu
po koszmarze, który kiedyś się tam
odegrał.
Zanim dotarliśmy do centrum
Smoleńska, odwiedziliśmy miejsce
kwietniowej katastrofy, gdzie złożyliśmy
wieniec i zapaliliśmy znicze pamięci
osób, które tam zginęły. Na zwiedzanie
samego miasta nie mieliśmy zbyt wiele
czasu, więc w podgrupach obejrzeliśmy
tylko ogromny pomnik Lenina, stare
mury obronne i cerkiew, do której trudno
było wejść:
a - wszystkim uczestnikom wycieczki –
ze względu na bezdomnych, którzy
żebrali na schodach prowadzących do
świątyni, b - dziewczynom – jeśli nie
miały przy sobie chustki, którą należało
zarzucić na głowę, mogły jedynie
pomarzyć o obejrzeniu wnętrza.
Noc spędziliśmy jeszcze
w jednym ze smoleńskich hoteli
i dopiero rano ruszyliśmy w dalszą
drogę. Nie pamiętam „przymusowego
postoju” na granicy rosyjsko –
białoruskiej, więc pewnie znowu
przewodnik ekspresowo „dogadał się”
z celnikami. Gorzej było na przejściu
białorusko – litewskim, ponieważ
w naszych wizach nie znalazła się
informacja o tym, że w drodze
powrotnej będziemy chcieli „zahaczyć”
o Litwę. Spędziliśmy tam kilka godzin,
ponieważ zażądano od nas specjalnego
pisma – oczywiście w języku rosyjskim
– w którym wyjaśnione zostałyby
powody naszego postępowania. Na
szczęściu udało się jakoś obłaskawić
tych srogich urzędników (podejrzewam,
że oprócz pisma dostali również
„drobną” opłatę) i z dużym opóźnieniem
ruszyliśmy do podwileńskich Ponar –
miejsca, w którym Niemcy w czasie II
wojny światowej pomordowali Polaków
i Żydów. Miejsce równie ponure jak las
katyński, miejsce z niezliczonymi dołami
11
w tym samym miejscu, co ciało jego
matki). Gdzieś w centrum kolejny dom
Adama Mickiewicza, a także cela
zbudowana na wzór tej, w której
Gustaw z „Dziadów” zamieniał się
w Konrada. Prawie w każdym sklepie
bez problemu można dogadać się po
polsku, w kościołach w muzeach
tabliczki są w naszym języku. Ogólnie
myślę, że Wilno jest miastem, które
każdy Polak powinien odwiedzić i to nie
tylko ze względu na jego niebywałe
piękno, ale przed wszystkim z powodu
śladów naszych przodków odciśniętych
na tej wschodniej ziemi.
WILNO
– grobami. Miejsce, o którym się prawie
nie mówi – a przecież powinno.
Ostatnim
naszym
przystankiem było Wilno, w którym
przeżyliśmy dwa wspaniałe wieczory
i dwa niezwykłe dni. O samym mieście
można by powiedzieć bardzo dużo, bo
jest to
jedna
z
nielicznych
zagranicznych miejscowości, tak silnie
związanych z naszym narodem.
Podwileński Zułów – miejsce narodzin
Józefa Piłsudzkiego. Obecnie tam,
gdzie kiedyś był jego dom, stoi olbrzymi
dąb (nieopodal rosną dwa mniejsze –
jeden dla upamiętnienia oficerów
pomordowanych w Katyniu, drugi
poświęcony
ofiarom
tragedii
smoleńskiej), a obok swój wybieg ma
koń tej samej maści, co słynna
Kasztanka.
Powiewiórki – w tamtejszej
parafii Piłsudzki został ochrzczony, tam
też spotkaliśmy panią, która nie potrafiła
określić, czy bardziej jest Polką czy też
Litwinką (jak się później okazało,
podobne wątpliwości stanowią poważny
problem, bo wielu ludzi mieszkających
w małych wsiach nie potrafi
jednoznacznie
określić
swojej
narodowości).
Na
zabytkowym
cmentarzu w Rossie można zapalić
świeczkę na grobach członków rodziny
Piłsudzkich (serce generała spoczywa
Podsumowując, uważam, że
mówiąc „wschód” nie można myśleć
jednocześnie o Rosji, Białorusi, Litwie
czy też o takich państwach, jak na
przykład Ukraina. Każde z nich jest inne
i na swój sposób intrygujące. Jedyne co
je łączy to fakt, że wystarczy krótka
chwila tam spędzona, by już zawsze
chcieć lepiej je poznawać…
ANGELIKA S ZKUTA
12
CZY
WIESZ, ŻE. . .
KOLE J TRAN S S YB E RYJ S KA
• Великий Сибирский Путь - jak
historycznie nazywana jest kolej,
budowany był w latach 1 891 -1 91 6, pod
nadzorem osobiście wyznaczonych
przez kolejnych carów – Aleksandra III
i Mikołaja II zarządców. Zbudowany
został wówczas liczący około 7 tys. km
odcinek od Czeliabińska (Południowy
Ural) do Władywostoku.
• Koszt budowy kolei w latach 1 891 1 91 3 wyniósł 1 ,5 miliarda złotych rubli.
• Długość głównego odcinka Kolei
Transsyberyjskiej
na
trasie
Moskwa-Władywostok wynosi 9259 km
(historycznie – 9288,2 km). Jest to na
chwilę obecną najdłuższe na świecie
połączenie kolejowe bez przesiadek.
Czas przejazdu na tej trasie to około
6-9 dni, zależnie od pociągu.
• Najszybszymi, najwygodniejszymi i
najlepiej wyposażonymi pociągami na
trasie Kolei Transsyberyjskiej są pociągi
firmowe – charakteryzują się one
kursami na bardzo długich odcinkach,
najmniejszą ilością przystanków po
drodze (czasem jadą 300-400 km bez
zatrzymywania się), krótkim postojem
13
na
każdej
stacji
(maksymalnie około 30
minut), czasem brakiem
wagonów 3 klasy. Pociągi
pośpieszne (nie firmowe)
są zwykle wyposażone
mniej
nowocześnie,
zatrzymują się na większej
ilości stacji i mają z reguły
na każdej z nich dłuższy
postój, nawet do 2-3 godzin, w związku
z czym wydłuża się i podróż. Na ogół
nie posiadają one w swoim składzie
wagonów pierwszej klasy.
• W pociągach kolei mamy do wyboru
trzy klasy: люкс (1 klasa) – przedziały
2-osobowe, купе (2 klasa) – przedziały
4-osobowe, плацкартный (3 klasa) –
wagon sypialny bez zamykanych
przedziałów.
• Generalnie, im niższy numer pociągu,
na tym większy standard można liczyć.
Najszybszy
pociąg
Kolei
Transsyberyjskiej – Россия, oznaczony
jest numerem 1 /2 i pokonuje trasę
Moskwa-Władywostok w 6 dni i 2-4
godziny. Podwójny numer pociągu
oznacza kursy w obie strony: № 2
Moskwa-Władywostok
i
№
1
Władywostok-Moskwa.
• Przykładowe ceny biletów na pociąg
№ 1 /2, stan na dzień 3 grudnia 2011 : 1
klasa – 38 tys. rubli, 2 klasa – 20 tys.
rubli, 3 klasa – 7,2 tys. rubli.
O PRACOWAŁA H ANNA P IOTROWSKA
14
C O SŁYCHAĆ?
LITERATURA
CO
DOBRE DLA ROSJAN I N A,
TO Z A B Ó J C Z E D L A N I E M C A
Co może powstać ze
zderzenia niemieckiej skrupulatności z
rosyjską fantazją? Odpowiedzi na to
pytanie możemy poszukać w książce
Borisa Reitschustera, która w 201 0 roku
pojawiła się na polskim rynku
księgarskim nakładem wydawnictwa
Carta Blanca. Ruski ekstrem. Jak
nauczyłem się kochać Moskwę to zbiór
kilkudziesięciu felietonów, które na
przestrzeni lat niemiecki dziennikarz,
mieszkając w rosyjskiej stolicy,
publikował w swojej ojczyźnie.
Tematyka
poszczególnych
felietonów jest bardzo zróżnicowana,
zostały one podzielone na siedem
większych bloków, takich jak Asfaltowa
dżungla
(teksty
traktujące
o
specyficznych
zasadach
ruchu
drogowego w Rosji, a szczególnie w
Moskwie), czy też Urzędowa pleśń (o
zmaganiach małego człowieka z wielką
biurokracją). I tylko od czytelnika zależy,
w jaki sposób zapozna się z tą książką
– Ruski ekstrem można bowiem czytać
tradycyjnie, zaczynając od wstępu, a na
ostatnim rozdziale kończąc, ale można
także porzucić zasugerowaną przez
redakcję kolejność i oddać się lekturze
tylko tych felietonów, których tytuły nas
najbardziej zaintrygowały.
Reitschuster przyjechał do
Moskwy
jako
dziewiętnastolatek.
Przywiodło go tu uczucie do kobiety, ale
zatrzymała na stałe miłość do Rosji. Ze
swojego logicznego, uporządkowanego
świata wpadł wprost do królestwa
absurdu - królestwa ruskiego ekstremu,
który początkowo się nienawidzi, a
potem do niego przyzwyczaja. Autor
twierdzi, że można się od niego nawet
uzależnić, a jako przykład stawia
samego siebie.
15
Czym właściwie jest ten ruski ekstrem?
Reitschuster definiuje go jako
„wszystkie przygody,
przeszkody,
potworności i absurdy”, które oferuje
Rosjanom codzienność. Tylko dokładne
ich poznanie umożliwi cudzoziemcowi
odnalezienie
się
w
rosyjskiej
rzeczywistości, inaczej zawsze będzie
odbierany jako obcy. Musi się
przyzwyczaić do tego, że corocznie w
Moskwie na trzy tygodnie zakręcane są
kurki z wodą, więc trzeba podtrzymywać
przyjacielskie stosunki ze znajomymi z
innych dzielnic miasta, by mieć gdzie
wziąć prysznic. Powinien także
zapamiętać, że policjant ma zawsze
rację, nawet gdy obiektywnie jej nie
posiada, a wszystkie bezwzględne
nakazy i zakazy to tylko delikatne
sugestie.
Część problemów, na które
zwraca uwagę Reitschuster, nas nie
dziwi – większość Polaków pamięta
jeszcze pretensjonalną postawę obsługi
peerelowskich sklepów i restauracji, a
załatwianie spraw urzędowych przy
pomocy łapówek dla niektórych było
normą. Łatwiej nam zaakceptować
oczywisty brak logiki wielu sytuacji, czy
też absurdy biurokracji, dlatego niektóre
felietony mogą wydawać się za mało
zaskakujące, zbyt normalne. Nie
przeszkadza to jednak dobrze się bawić
podczas lektury Ruskiego ekstremu.
Ale skąd Niemiec miałby
wiedzieć, że używanie wulgaryzmów
podczas powitania jest w Rosji w
dobrym tonie?
REDAKTORZY POSZUKIWANI !
S YLWIA KUROWSKA
Redakcja WM poszukuje chętnych do podjęcia stałej współpracy. Gwarantujemy
ogromną satysfakcję, nabycie nowych umiejętności i_zdobycie doświadczenia, które
zaprocentuje w_przyszłości. Język polski nie jest Ci obcy i_chcesz spróbować
swoich sił jako korektor? A_może jesteś na bieżąco z_wydarzeniami sportowymi na
Wschodzie i_chcesz się nimi podzielić z_innymi studentami? Chciałbyś nauczyć się
składu? A_może znasz się na tym świetnie i_czekasz na okazję do szlifowania
swoich umiejętności?
Jeśli chciałbyś, by kolejne numery Wschodniego Mirażu wychodziły na światło
dzienne także dzięki Tobie - zapraszamy! Każda oferta pomocy będzie mile
widziana:)
AUTORZY TEKSTÓW
REDAKTOR NACZELNY
Sylwia Kurowska
S KŁAD I ŁAMANIE
Sylwia Kurowska
KOREKTA
Aneta Galara
O KŁADKA
Hanna Piotrowska
ROZLICZENIE PROJEKTU
I KOORDYNACJA DRUKU
Aleksandra Pomorska
Sylwia Kurowska
Hanna Piotrowska
Aleksandra Pomorska
Angelika Szkuta
Za treść i formę artykułów
odpowiadają ich autorzy.

Podobne dokumenty