Niemcy nie chcą pomagać Przytulisku
Transkrypt
Niemcy nie chcą pomagać Przytulisku
Niemcy nie chcą pomagać Przytulisku Jowita Kiwnik 2008-01-22, ostatnia aktualizacja 2008-01-23 10:29:04.0 Niemiecka fundacja wspierała Przytulisko dla psów w Dąbrówce pod Wejherowem przez półtora roku. - Przywoziliśmy budy, karmę, a nawet lodówki i komputery. Cały czas byliśmy oszukiwani - mówią Niemcy. Fundacja "Heimatlos e.V. - Hunde in Not" z miejscowości Alt Duvenstedt (płn. Niemcy) pomaga polskim organizacjom, opiekującym się zwierzętami. Karen Fleckenstein, założycielka fundacji, po raz pierwszy przyjechała do Przytuliska dla zwierząt w czerwcu 2006. Od tego dnia współpracowała z prowadzącą ośrodek Anną Kątną. - Przywoziliśmy jedzenie dla psów, kojce, koce, szampony, preparaty na pchły - opowiada mieszkający w Niemczech Krystian Łupkowski, jeden z członków fundacji. - Nawet płot i ogrodzenie. Do tego lodówki, zamrażarki i komputery, bo Kątna mówiła, że internet w schronisku podłączy. Dostarczyliśmy jej specjalny program komputerowy, który miał wszystko z polskiego na niemiecki tłumaczyć, żeby łatwiej było. Potem i ubrania dla dzieci, i zabawki pluszowe woziliśmy, bo ponoć miała kontakt z domem dziecka. Teraz widzę, że worki pełne kolorowych dziecięcych ubranek piętrzą się na kupie pod ścianą zrujnowanego baraku. Łupkowski twierdzi, że co miesiąc fundacja zabierała do adopcji około 15-20 psów. Za każdego płaciła 35 euro. Zgodnie z danymi fundacji, przez półtora roku do Niemiec wyjechało 276 psów. W sumie Kątna dostała za nie 9660 euro. Dzwonimy do Przytuliska. - Nie wiem, czy to było tyle - mówi Anna Kątna. - Ale wszystko szło na przygotowanie psa do wyjazdu. - Płaciliśmy niby za szczepienia, leczenie, czipy - dopiero teraz się dowiedzieliśmy, że czipowanie jest darmowe - mówi Łupkowski. - Tymczasem na miejscu okazywało się, że zwierzęta były chore albo w ciąży. Mamy zdjęcie rentgenowskie psa - jedna noga z miednicy wyrwana, druga zmiażdżona, i tak go wysłała. Już nic się nie dało zrobić, musieliśmy zwierzę uśpić. Kątna twierdzi, że nic nie wie o tym, by psy były chore. Niemcy zorientowali się w końcu, że w schronisku coś jest nie w porządku. - Na początku Kątna jeszcze się starała, sprzątała - mówi Łupkowski. - Potem, jak przyjeżdżaliśmy, było coraz gorzej. Fundacja wciąż pomagała Przytulisku, ale przysyłała coraz mniej wartościowe rzeczy. Moment krytyczny nastąpił, gdy latem pracownicy Przytuliska przysłali nagrany w schronisku film, na którym widać m.in. zwłoki psa wrzucone do starej studni, chore zwierzęta trzymane ze zdrowymi. Niemcy zerwali współpracę, teraz fundacja skontaktowała się ze Stowarzyszeniem Animals. - Chcą z nami współpracować - przyznaje Ewa Gebert, prezes "Animalsów". Niemcy chcą się też porozumieć z Oliverem Woiwode, właścicielem działki, na której działa Przytulisko, by pomógł zlikwidować schronisko. Po artykułach "Gazety" i programie w TVP Gdańsk, z inicjatywy starosty wejherowska prokuratura wszczęła w piątek śledztwo w sprawie gmin, które przez dwa lata podpisywały umowę z Kątną na wyłapywanie bezpańskich zwierząt. - Sprawdzamy, czy osoby, które podpisywały te umowy, nie przekroczyły swoich obowiązków, zawierając porozumienie z podmiotem działającym nielegalnie - mówi prokurator Dariusz WitekPogorzelski. - Przeanalizujemy wszystkie umowy, przesłuchamy te osoby oraz właścicielkę Przytuliska. W sprawie przytuliska w Dąbrówce pod Wejherowem (gm. Luzino) piszemy od tygodnia. Dwa lata temu Anna Kątna na wydzierżawionej prywatnie działce założyła azyl dla zwierząt. Bez zgody miejscowych władz, powiatowego lekarza weterynarii, sanepidu i inspektora budowlanego. Latem 2007 r. byli wolontariusze nakręcili film, który pokazywał, w jak fatalnych warunkach przetrzymywanych było 150 psów. Sprawa trafiła do prokuratury. Akt oskarżenia przeciwko Annie Kątnej o znęcanie się nad zwierzętami trafił już do sądu. Nie wyznaczono jeszcze terminu rozprawy. Jowita Kiwnik Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - www.gazeta.pl © Agora SA