O zagranicznym koncertowaniu „Łastiwoczky
Transkrypt
O zagranicznym koncertowaniu „Łastiwoczky
O zagranicznym koncertowaniu „Łastiwoczky” mówiło się od dłuższego czasu. No i stało się. W dniach 13-20 sierpnia Łemkowski Zespół Pieśni i Tańca „Łastiwoczka” po raz pierwszy w historii swego istnienia dawał koncerty na zagranicznych występach. Na zaproszenie węgierskiej mniejszości narodowej z Cluj Napoca w Rumunii zespół uczestniczył w X Międzynarodowym Festiwalu Folklorystycznym „Szent Istvan”. Program festiwalu obejmował nie tylko liczne koncerty, ale i prezentacje uliczne, spotkania z lokalną społecznością i oraz innymi zespołami z kilkunastu krajów Europy, a także udział w warsztatach folkowych. Dzięki kierownictwu zespołu wyjazd został tak zaplanowany, żeby jego uczestnicy zapamiętali go nie tylko jako ciężką pracę, ale także atrakcyjną wycieczkę do krajów Europy Środkowej. Dzień pierwszy - środa 13 sierpnia Właściwie dzień pierwszy to wtorek 12 sierpnia godzina 23:00. Na tę godzinę wyznaczono zbiórkę. Pakowanie walizek, sprawdzanie dokumentów i strojów, ostatnie wskazówki rodziców. I wreszcie wyjazd - ok. godz. 24:00. Pani Małgosia, jak zwykle, zainicjowała wspólną modlitwę „Otcze nasz” w intencji szczęśliwej podróży. Trasa wiodła przez Kraków, Nowy Sącz, przejście graniczne w Piwnicznej, a później Preszów i Koszyce na Słowacji. Granicę węgierską przekroczyliśmy nie – Rysunek 1 W krainie słoneczników. postrzeżenie. Nagle przed nami jawiła się cudowna kraina słoneczników. Mijaliśmy kolejne wioski, a plantacje słoneczników wciąż takie same. Wrażenie na nas robi niezwykły porządek w mijanych miejscowościach oraz fakt, że na ulicach nie widać żywej duszy. Czyżby wszyscy pracowali? Upał niesamowity, ale kiedy zatrzymujemy się na stacji benzynowej, okazuje się, że wbrew pozorom w autobusie jest chłodniej niż na zewnątrz. Wreszcie dojeżdżamy do Debreczyna. Po wjeździe do miasta zaskoczyła nas jedna rzecz – sygnalizacja świetlna na ulicach zaopatrzona jest dodatkowo w system odliczania czasu do zmiany świateł. Bardzo przydatna rzecz! Zielone świeci się około minuty, zaś czerwone ok. 40 sekund. Zbliża się finał pierwszego etapu podróży. Jeszcze tylko dotrzeć do miasteczka studenckiego, gdzie mamy zaplanowany nocleg. „Pani Krysia” jest niezastąpiona, bezbłędnie doprowadza nas w wyznaczone miejsce. Każdy marzy o prysznicu i chwili odpoczynku po 16-sto godzinnej podróży „non stop”. Dwugodzinna przerwa wystarczyła na regenerację sił. Około godziny 17-stej ruszyliśmy na podbój miasta.. Nasze przewodniczki- Pani Małgosia i Pani Ula, jak na prawdziwe kobiety przystało, obrały kierunek do centrum …. handlowego. Tam wymiana waluty i pierwsze zakupy. Pełnia szczęścia. Teraz to i Stare Miasto można zwiedzać. W rynku zauroczyły nas stare kamieniczki. No i te niezliczone ilości gazonów z barwnymi kwiatami. W lokalu szybkiej obsługi zjedliśmy obiadokolację. Do campusu wróciliśmy nocnym tramwajem. Podróż umilali nam śpiewem Igor, Michał, Damian i Dawid. Nieliczni Węgrzy jadący z nami w wagonie z zaciekawieniem słuchali ich koncertu. Mimo, że uśmiechali się do nas życzliwie, po minach można było poznać, że język łemkowski robił na nich takie samo wrażenie jak na nas węgierski. Rysunek 1 W prawym dolnym rogu mieści się knajpka, w której jedliśmy kolację. Dzień drugi – 14 sierpnia Rano pobudka, szybkie śniadanie (stół szwedzki na Węgrzech), pakowanie i ostatnie spojrzenie na Debreczyn. A potem, kierunek - Rumunia. Kontrola graniczna przebiegła bardzo sprawnie i po kilkunastu minutach jazdy wjechaliśmy do Oradei – pięknego miasta, w którym zatrzymał się czas. Niecodzienny to widok, gdzie wśród socrealistycznych bloków z lat 70. i 80. poprzedniego stulecia kryją się świetnie zachowane kamieniczki z XIX wieku. Już w Oradei dostrzegliśmy, że Rumunia, tak jak Polska, dołączyła do Wspólnoty Europejskiej – dowodem tego są wszędzie rozkopane ulice. Nienasyceni widoku pięknych górzystych krajobrazów spokojnie zmierzaliśmy do Cluj Napoca. Wygospodarowaliśmy nawet czas na króciutki odpoczynek w przydrożnym barze. Na miejsce dotarliśmy z godzinnym opóźnieniem, bo nikt nie przewidział, że w Rumunii obowiązuje czas wschodnioeuropejski. W Cluj Napoca uderzył nas widok napowietrznych linii komunikacyjnych – telefonicznych, internetowych, elektrycznych oraz specyficzny klimat ulicy. Wszędzie głośno i gwarno – agresywnie jeżdżący kierowcy (często używający klaksonów), uliczne kawiarenki oraz mnóstwo policjantów. Rzeczywistość przerosła nasze wyobrażenie o Rumunii. To prawda, że najczęściej widzianym samochodem była Dacia, ale obok niej często, a nawet bardzo często pomykały VW-ny, Audi, BMW. Widzieliśmy też swojskiego „malucha”. Zakwaterowaliśmy się w położonym na wzniesieniu miasteczku studenckim. Warunki nieco inne niż w Debreczynie, ale znośne. Popołudnie upłynęło nam na przygotowaniach do uroczystości otwarcia i pierwszego spotkania ze wszystkimi uczestnikami festiwalu. Oficjalne otwarcie imprezy nastąpiło o godzinie 18:00 w budynku Miejskiego Centrum Kultury. Lokalne władze przywitały wszystkich uczestników festiwalu. Potem nastąpiła prezentacja zespołów: • „Watra” ze Słowacji, • „Ayfas” z Czech, • „Kore” z Włoch, • „LaVirondee” z Francji, • „Pnevmatko Kentro Asvestochorioy” z Grecji, • „Csurdongolo” z Serbii, • „Maroknyi” - Serbia, • „Cirkalom” - Serbia, • „Bojzas” z Rumunii, • „Bogancs” z Rumunii, • „Zurbolo” z Rumunii, • „Szarkalab” z Rumunii, • „Raciborzanie ”z Polski , • „Łastiwoczka” z Polski. Później rozpoczął się „Wieczór węgierski”. Uczestnicy festiwalu mogli nie tylko oglądać występy zespołów węgierskich z Rumunii, ale i poznać tańce węgierskie, bo podczas drugiej części spotkania miały miejsce warsztaty taneczne. Nasze dziewczyny chętnie skorzystały z propozycji. Gdyby wieczór potrwał dłużej Natala S. zapewne zostałaby zwerbowana do zespołu „Bojzas”, bo lider tej grupy nie odstępował jej ani na krok. Rysunek 2 Wieczór węgierski. Chłopcy natomiast woleli raczyć się regionalnymi potrawami i napojami. Zadziwiające, że podawano tam znane nam skądinąd gołąbki z kaszą oraz mamałygę ze śmietaną. Ciasto też przypominało naszego makowca i struclę. Potrawy szybko znikały ze stołów. Do akademika wróciliśmy ok. północy. Atmosfera sprzyjała kontynuacji warsztatów integracyjnych, które trwały niemal do świtu. Dzień trzeci – 15 sierpnia Po śniadaniu mieliśmy czas wolny. Spędzaliśmy go dowolnie, jedni zwiedzali miasto, inni robili zakupy, jeszcze inni postanowili upiec ciasto na kolejny wieczorek regionalny. Niektórzy postanowili skorzystać z pięknej pogody. Atrakcją poranka był „suchy basen”. Po obiedzie wszystkie zespoły udały się do odległego o 70 km miasteczka Huedin. Tam miała miejsce pierwsza prezentacja dorobku wszystkich zespołów. Występy odbyły się w pięknej scenerii miejscowego parku. Sprzyjało to integracji zespołów. Samoistnie zrodziła się sesja zdjęciowa. Największym powodzeniem cieszyły się zespoły z Włoch i Francji. Ach ten Paolo! Rysunek 3 Z Włochami i Francuzami. Z pobytu w Huedin zapewne pozostaną nam w pamięci emocje jakie towarzyszyły wszystkim przed pierwszym koncertem, zwłaszcza , że występowaliśmy po rewelacyjnych Włochach. Należy jednak podkreślić wspaniałą postawę zespołu. To był cudowny występ. Brawo! Sobota – 16 sierpnia Dziś dawaliśmy pierwsze koncerty uliczne. Do południa występowaliśmy w kilku miejscach w centrum Cluj Napoca. Najtrudniej było za pierwszym razem. Mimo porannej pory z nieba lał się żar. Jeszcze nigdy nie występowaliśmy w ulicznych warunkach, gdzie czasami należy improwizować w zależności od warunków i sytuacji (plac przed MDK). Ogólnie wzbudzaliśmy duże zainteresowanie. Przechodnie chętnie włączali się do wspólnej zabawy. Spotkaliśmy też grupę polskich turystów. To milo usłyszeć znajomy język. Z Rumunami porozumiewamy się głównie po angielsku (oczywiście ci, którzy potrafią). Zadziwiające, że tutaj język angielski jest powszechnie znany. Nawet ekspedientki w sklepach go używają. Dobrze, że w sklepiku nieopodal naszego akademika pracowała sklepowa posługująca się rosyjskim. Zawsze to bardziej swojskie brzmienie, zwłaszcza dla starszych „dziewczynek” z zespołu. Po obiedzie wyjechaliśmy do miejscowości Vlaha. Tutaj koncert poprzedzony został uliczną paradą oraz ekumeniczną modlitwą, którą poprowadzili ksiądz katolicki i pastor z kościoła kalwinistów. Widownia zdecydowanie bardziej żywiołowa niż w Huedin. Występ Łastiwoczky został nagrodzony wielkimi owacjami. Z wielkim aplauzem przyjęto taniec „Zbójnicki”, a zwłaszcza solówkę naszego mistrza akrobacji - Igora. Po koncercie zorganizowano piękny pokaz fajerwerków, a potem dyskoteka na świeżym powietrzu. A więc ludzie wszędzie podobnie spędzają czas wolny i wszędzie tak samo się bawią. Tutaj we Vlaha ugoszczono nas wspaniałymi gołąbkami, ciastem i napojami. Wszyscy świetnie się bawili, dlatego na nocleg wróciliśmy dosyć późno. Ale godziny powrotu nigdy nie przeszkadzały w realizacji nocnych warsztatów tanecznych, zwłaszcza prowadzonych w obecności pięknych tancerek i tancerzy z „Watry” ze Słowacji. Niedziela – 17 sierpnia Po śniadaniu wszystkie zespoły uczestniczące w festiwalu brały udział w wielkiej paradzie ulicznej w Cluj Napoca. Następnie udały się do głównego w mieście kościoła pw. Św. Michała, gdzie uczestniczyły w świątecznej mszy. W godzinach popołudniowych odbył się koncert w miejscowym teatrze. A potem „Wieczór narodów”. Każdy zespół prezentował tradycyjne potrawy i napoje swojego narodu. Tutaj należy pogratulować Paniom Asi, Małgosi i Uli za przygotowanie przepięknego stoiska łemkowskiego. Było tam wszystko, od kieselyci zaczynając, na jusze kończąc. Trzeba przyznać, że nasz stół był najbardziej oblegany. Z pewnością za sprawą „gazdyń”: Asi Habury, Małgosi Herbut i Uli Sinkowskiej, które przez dwie kolejne noce przygotowywały owe potrawy. Warto było! Nasza szynka i kiełbasa zapewne nie jednego przyprawiły o zawrót głowy. Zaciekawienie budził gotowany na sypko groch. Grzyby z przemkowskich lasów zniknęły niemal natychmiast. Chleb ze smalcem i kiszonym ogórkiem były wspaniałym dodatkiem do greckiego uzo, a śledzik do „Przemkowskiej miodówki” i „palenoho wyna” z sąsiedniego stoiska Słowaków. I ja też tam byłem, miód i wino piłem. A ich smak czuję do dziś (jak zapewne wielu). Dzień szósty – 18 sierpnia. Trudny dzień. Jakże trudny po dłuuuugim „Wieczorze narodów”. A na dodatek zaplanowano wycieczkę do rezerwatu przyrody w Rachitele-Sancraiu, gdzie trzeba było przejść ok. 8 km, aby dotrzeć do wspaniałego wodospadu Rachitele (potem 8 km drogi powrotnej). Podczas podróży przeżyliśmy chwile grozy, nasza przewodniczka i opiekunka, wspaniała „Big Mama”, chcąc zapytać o drogę do rezerwatu, o mało nie wpadła pod pędzący samochód. Tylko dobry refleks kierowcy uratował jej życie. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze. Nawet udało nam się dojść do tego wodospadu. Tam organizatorzy przygotowali nam miłą niespodziankę – możliwość powspinania się po skałkach bądź zjazd na linie ponad przepaścią. Świetny pomysł na przywrócenie organizmu do równowagi po imprezie z dnia poprzedniego. A późnym popołudniem „mały koncercik” w Sancraiu poprzedzony kilkukilometrowym korowodem ulicznym. Ale dla prawdziwych Łemków 16 kilometrowy spacerek to żaden problem. Nawet jeśli z nieba żar się leje. Koncert daliśmy, jak zwykle, na najwyższym poziomie. W Sancraiu nastąpiło uroczyste zakończenie festiwalu. W drodze powrotnej do Cluj Napoca zatrzymaliśmy się w jednej z wioseczek, gdzie po obu stronach ulicy, niczym na „Krupówkach” rozłożone były stragany z „produktami lokalnymi”. Można było tutaj kupić przepięknie haftowane obrusy, bieżniki i serwety, pamiątki z drewna, biżuterię, ludowe stroje. Każdy znalazł coś dla siebie. Rysunek 4 Sporty ekstremalne. Rysunek 5 Po koncercie. Dzień siódmy – 19 sierpnia Niestety, to już koniec. Pakowanie walizek, śniadanie, pożegnanie z „Big Mamą” oraz przemiłymi „Raciborzanami” i czas na wyjazd. Oczywiście po drodze należało wstąpić do Centrum handlowego, gdzie moglibyśmy wydać ostatnie leje. Chyba nikt nie pokonał Pawła i Adriana, którzy zrobili zapas słodyczy na kwotę niemal 200 lei (tj. 200zł). Wracaliśmy tą samą trasą, tj. Huedin, serpentyny Gór Plopisului, Oradea i rumuńsko-węgierskie przejście graniczne w Bors. Tym razem nie obeszło się bez kontroli dokumentów. Ale wszystko przebiegało szybko sprawnie. Na Węgrzech, w porównaniu z różnorodnymi krajobrazami w Rumunii, monotonia i nuda. W końcu dojeżdżamy do Budapesztu. Tutaj dojeżdżamy do centrum i na piechotę ruszamy w kierunku węgierskiego parlamentu. Po drodze mijamy przepiękne kamieniczki i kościoły z poprzednich stuleci. Potęga i ogrom budynku parlamentu robi na nas niesamowite wrażenie. Na placu przed budynkiem odbywa się próba jakiejś ceremonii. Szkoda, ze nie możemy wejść do środka. Rysunek 6 Przy węgierskim parlamencie. Dunaju, Dunaju, bystra woda w tobi. A nad Dunajem pokazy akrobatyczne samolotów. Rzekę pokonujemy najstarszym mostem w mieście – Mostem Szechenyi`ego. Potem spacer bulwarem, już w części Budy. Krótkie spojrzenie na zamek królewski, Wzgórze Gellera i powrót do Pesztu. Przechodząc obok McDonalda nie mogliśmy się oprzeć pokusie. Musieliśmy sprawdzić, czy w Budapeszcie podają takie same zestawy jak i w Głogowie. Okazało się, że „Big Maki” wszędzie smakują tak samo. Budapeszt jest niezwykle pięknym miastem, ale jego pełna krasa widoczna jest dopiero po zmroku. Aż żal było wyjeżdżać. Do Bratysławy, gdzie mieliśmy kolejny nocleg, dojechaliśmy już po północy. Ostatni, ósmy dzień wycieczki – 20 sierpnia Przedpołudnie spędziliśmy w stolicy Słowacji. Nareszcie usłyszeliśmy znajomą mowę. Po rumuńskim i węgierskim języku, słowacki brzmi niemal jak ojczysta mowa. Okazało się, że Pan Andrzej Peregrym zna Bratysławę niemal jak Legnicę. W ekspresowym tempie poznaliśmy jej Stare Miasto, a potem udaliśmy się na zakupy do … centrum handlowego. Kiedy już wszystkie korony zostały wydane, ruszyliśmy w stronę Czech . Każdy pokonany kilometr przybliżał nas do domu. Im bliżej byliśmy Polski, tym bardziej stawaliśmy się sentymentalni. Zatęskniło się za normalnym łóżeczkiem i mamusinym jedzonkiem. I jeszcze tylko jedna refleksja. Co dał nam ten wyjazd? Wiele, a nawet bardzo wiele: • lepiej poznaliśmy się, • czujemy się bardziej zintegrowani, • uwierzyliśmy we własne możliwości, • zyskaliśmy nowych, życzliwych przyjaciół (Watra, Raciborzanie), • zrozumieliśmy, że zespół tworzymy wszyscy i wszyscy ponosimy taką samą odpowiedzialność za wizerunek grupy (brawo Asia Kofla!) No i najważniejsze FAJNIE było i szkoda byłoby to puścić w niepamięć. Drodzy Państwo, pomyślcie o następnym wyjeździe.