~ 1 ~ Katecheza 2017.01.24 – Niebo w zasięgu ręki W pewnym

Transkrypt

~ 1 ~ Katecheza 2017.01.24 – Niebo w zasięgu ręki W pewnym
Katecheza 2017.01.24 – Niebo w zasięgu ręki
W pewnym sensie śmierć pokazuje jak należy żyć. W tym jednym momencie tracimy
wszystko, co było nam bliskie, znane i pewne. Można powiedzieć, że doskonałe
życie polegałoby na umiejętności rezygnowania w każdej jego sekundzie z tego, co
posiadamy. Jest to niejako trenowanie umierania „na sucho”. To tak, jakbyśmy
byli pilotami, którzy przez długi czas ćwiczą na symulatorze lotu, by w tym
ostatnim, najważniejszym momencie przesiąść się na prawdziwy samolot. Nie
wiemy jednak, czy uzyskana wprawa sprawi, że ze spokojem i pewnością
podejdziemy do tego zadania…
Dzisiaj lęk przed śmiercią wydaje się znacznie większy niż jeszcze kilkadziesiąt lat
temu. Jest kilka powodów takiego stanu rzeczy. Przede wszystkim, obcy jest nam
dzisiaj sam proces umierania. Mimo tego, że obraz śmierci jest w mediach niemal
wszechobecny, to możemy przeżyć całe życie i nigdy nie zobaczyć naprawdę
umierającego człowieka. Do niedawna ludzie byli naocznymi świadkami
odchodzenia bliższych i dalszych krewnych, przyjaciół i znajomych. Dzięki temu
mogli, przynajmniej w przybliżeniu – bo „z zewnątrz”, ale jednak – zobaczyć jak
ten proces wygląda i choć trochę go oswoić. Obecnie śmierć naszych bliskich
oddaliśmy w ręce profesjonalistów: ludzie umierają w szpitalach lub hospicjach, w
oderwaniu od swoich rodzin. Odpowiednie instytucje zajmują się ubieraniem
zwłok, układaniem ich w trumnach, kremacją, wreszcie pochówkiem.
Następny powód lęku przed śmiercią tkwi nie tyle w procesie umierania, co w
samym fakcie naszej skończoności. Jak na razie, nie jesteśmy w stanie naukowo
zbadać, czy po śmierci coś jeszcze jest, czy też nie. A jeśli jest, to co? Co się wtedy
dzieje? Tego nikt nie wie. Współczesny człowiek zaufał przede wszystkim nauce,
jeśli ona nie udziela mu odpowiedzi na jakieś pytanie, czuje się niepewnie.
We współczesnych społeczeństwach są obecnie różne poglądy na temat śmierci, ale
ta wielość nie niesie pociechy, a staje się dodatkowym powodem lęku przed nią.
Dawniej było trochę inaczej, bo kultury były bardziej jednorodne. Posiadały spójne
wyobrażenia na temat śmierci, związane z dominującą w tej kulturze tradycją czy
religią. Te wyobrażenia mówiły o tym, czym jest śmierć i co następuje po niej.
Nawet jeśli były niepokojące, to i tak, mimo wszystko, osłabiały lęk przed śmiercią.
Dawały nadzieję, że po drugiej stronie może być lepiej, że twoi bliscy mogą ci
pomóc albo że sam możesz oswoić swoją śmierć. Dzięki temu człowiek nie czuł się
wobec niej tak bezradny. Na przekład chrześcijanie wierzą, że po śmierci czeka ich
sąd Boży, niebo albo piekło. Wierzą, że życie w stanie łaski przybliża ich do nieba,
że mogą liczyć na Miłosierdzie Boże, na wsparcie świętych, modlitwę najbliższych
czy Mszę odprawioną za ich duszę. Jeśli ktoś jest buddystą tybetańskim, to ma do
pomocy „Bardo Todol” – księgę, która, mówiąc najprościej, jest przewodnikiem w
procesie umierania. Dzięki niej może dowiedzieć się, na czym polega śmierć, jak
~1~
się zachowywać w trakcie umierania, jak wyzwolić się z kręgu wcieleń lub jak
wybrać takie wcielenie, które stworzy szansę wyzwolenia w przyszłości.
Obecnie do przeciętnego przedstawiciela kultury Zachodu dociera tak wiele
sprzecznych opisów śmierci, że szybko traci on orientację. Do wyboru ma nie tylko
dyskursy oferowane przez wielkie tradycje religijne, ale też popkulturową papkę
typu „życie po życiu”, opisującą doświadczenia ludzi, którzy przeżyli śmierć
kliniczną lub „pamiętają” swoje poprzednie wcielenie, czy też „wędrówki swojego
astralnego ciała”. W sklepie z książkami ezoterycznymi można znaleźć dziesiątki
„oświecających” publikacji na ten temat, a każdy twierdzi coś innego. W tym
chaosie człowiek czuje się zagubiony. Śmierć stała się dla niego wielką
niewiadomą, czymś obcym, niejasnym. Nie umie i nie chce się z nią pogodzić.
Usuwa ją więc ze swego doświadczenia jak najdalej. To najczęstsze rozwiązanie,
choć bardzo krótkowzroczne. Człowiek zamiast oswajać lęk, tłumi go w sobie, a on
w pewnym momencie zwróci się przeciw niemu.
Żyjąc umieramy
Takiej postawie wobec śmierci sprzyjają podstawowe cechy kultury Zachodu. Otóż
ta kultura nie potrafi zaakceptować sytuacji straty, porażki. Przegrana postrzegana
jest jako coś poniżającego. Niedawno, na jednym z portali komentowano wyniki
polskich sportowców na olimpiadzie w Pekinie. Były tam rubryczki: „bohater” i
„antybohater” dnia. Pewnego dnia antybohaterem został ciężarowiec Robert
Dołęga: „Wszyscy liczyliśmy, że dostanie złoty medal, a «dziad», nas zawiódł.
Mamy prawo być rozczarowani” – można było przeczytać. Druga informacja
dotyczyła Leszka Blanika, gimnastyka sportowego – bohatera dnia: „Leszek Blanik
tym razem nie zawiódł”. Język tych wypowiedzi zdradza lęk przed przegraną i
przemożną chęć zwyciężania za wszelką cenę. Przegrany na arenie sportowej czy
poza nią, to człowiek skończony, upokorzony i poniżony. Według austriackiej
uczonej Rian Eisler żyjemy, w kulturze, którą można określić jako dominaiter
culture. Opiera się ona na ciągłej rywalizacji, a na szacunek i poważanie zasługują
w niej tylko zwycięzcy. Liczą się wyłącznie ludzie sukcesu, którzy nie pozwolili się
nikomu pognębić, nigdy nie zawiedli oczekiwań rodziny, nie „upokorzyli” swoją
porażką współpracowników, wręcz przeciwnie – zdominowali całe otoczenie i
wszystko jest pod ich kontrolą. Śmierć zupełnie nie pasuje do tego obrazu. Śmierć,
tak przynajmniej się wydaje, to ostateczna utrata kontroli, stan całkowitej
bezsilności, czyli – z tej perspektywy – najbardziej haniebna klęska, jaką można
sobie wyobrazić. Współczesny świat skrycie marzy, że w końcu uda się śmierć
pokonać. Tymczasem każda wielka tradycja duchowa uczy: „Skoro nie ma śmierci,
nie ma też życia”.
Wielkie religie traktują życie jako przygotowanie na spotkanie ze śmiercią. Bez
owijania w bawełnę powiadamiają człowieka, że „z prochu powstał i w proch się
obróci”, ale też uczą go jak sobie z tym faktem poradzić. Prawda jest bowiem taka,
~2~
że żyjąc umieramy. Każdy dzień przybliża nas do śmierci. Skoro tak jest, to
idealnym rozwiązaniem – i przy tym całkowitym rozbrojeniem lęku przed śmiercią
– wydaje się jakaś forma śmierci za życia. Współczesny myśliciel amerykański,
Ken Wilber, przypomniał kiedyś słynną maksymę z dawnych czasów: „Jeśli
umrzesz za zanim umrzesz, to nie umrzesz, kiedy umrzesz”. Innymi słowy, jeśli
potrafisz umrzeć jeszcze w trakcie swojego życia, to śmierć ci już nigdy nie
zagrozi. Wydaje się, że to właśnie jest religijny klucz do zmierzenia się ze śmiercią.
W Ewangelii znajdujemy bardzo podobne sugestie. Jezus mówi: „Musisz być jak
ziarnko, które wpada w ziemię. Jeśli nie obumrze, nie wyda plonu”. Skoro twoje
życie ma „wydać plon”, musi w nim nastąpić jakaś radykalna zmiana, która będzie
przypominała śmierć – nieodwołalne zakończenie tego, co było i otwarcie się na
coś zupełnie nowego. To właśnie proponował św. Paweł, pisząc: musi w nas
umrzeć stary człowiek i narodzić się nowy (por. Gal 2,19-20). Jeśli możesz to
powiedzieć, wygrałeś, bo dla ciebie śmierć nie będzie zderzeniem się z obcą
rzeczywistością, ale wyczekiwanym złączeniem z Całością.
Głupi i mądry brat
Pozostaje pytanie, jak taki stan osiągnąć? Większość tradycji religijnych ma tutaj
wspólną odpowiedź: trzeba się uwolnić od własnego ego (a przynajmniej
zdetronizować swoje „ja”), a więc nauczyć się rezygnować ze swoich oczekiwań i
pragnień. Nie dlatego, że jest w nich coś złego. Co może być bowiem złego na
przykład w pragnieniu bliskości i bezpieczeństwa? Nic. Jednak jeśli się do tych
pragnień przywiążesz, stracisz z oczu coś cenniejszego. Jak twierdzi Carl Gustav
Jung, nasz umysł i cała rzeczywistość zachowują się, w pewnym sensie,
interaktywnie. Jeśli postępujesz z nimi właściwie, będą ci służyć, a jeśli nie,
wyrządzą ci krzywdę.
O tym mówią religie, tradycje duchowe, ale także duchowe bajki. Moja ulubiona,
rosyjska, opowiada historię o głupim i mądrym bracie. Pewnego razu żyła sobie
wdowa z dwojgiem synów. Któregoś dnia zachorowała. Głupi brat, widząc, że bez
pieniędzy nic nie wskóra, udał się na ich poszukiwanie. Po drodze spotkał
kulawego wróbla, który prosił: „Pomóż mi, zaplątałem się w sieci”. Głupi brat,
choć się spieszył, pomógł wróblowi. Kiedy ruszył dalej, zobaczył staruszkę, która
szła z wielkim naręczem chrustu. Ona też go poprosiła o pomoc. Głupi brat nie
tylko zaniósł drewno do chałupy, ale też rozpalił ogień w piecu. Potem spotkał
jeszcze wilka, któremu wyciągnął cierń z łapy. W końcu dotarł do jakieś pieczary.
Przed nią czekali wróbel, wilk i staruszka, przedziwnie zamieniona w piękną
kobietę. „Byłeś dla nas dobry, teraz czeka cię nagroda. W głębi pieczary ukryte są
skarby. Bierz ile chcesz” – rzekła do niego. Ale on zabrał tylko jeden woreczek
złota. Wówczas zaproponowali, by wziął więcej. „Tyle mi wystarczy, aby uratować
matkę” – odrzekł. Kiedy tylko wrócił i opowiedział, o tym, co go spotkało, mądry
brat zbeształ go: „Durak, cała jaskinia złota, a ty zabrałeś jeden marny woreczek!”.
~3~
Mądry brat wyruszył więc, by naprawić błąd głupiego brata. Po drodze spotkał
wróbla, staruszkę i wilka, ale – zajęty sobą i myślami o szybkim zdobyciu majątku
– ani myślał pomóc. W końcu dotarł do jaskini, a tam ta sama babinka powiedziała:
„Weź swoją zapłatę”. Mądry brat rzucił się na złoto, zaczął ładować je do sakw i
skrzyń. Kiedy jednak wrócił do domu złoto zamieniło się w robaki, pająki i węże.
Tymczasem woreczek głupiego brata napełniał się złotem za każdym razem, kiedy
tylko coś z niego wyciągnął. „Mądrego” zgubiły jego pragnienia, „głupi” natomiast
umiał z nich zrezygnować. Właśnie on nie miał żadnych własnych pragnień. On
„tylko” chciał pomóc matce i w związku z tym nie bał się, że coś straci, że coś go
ominie. Można powiedzieć, że – nie zapominając o celu swej podróży – potrafił żyć
„tu i teraz”.
Wybitny filozof Ludwig Wittgenstein powiedział kiedyś rzecz niezwykłą: „Jeśli za
wieczność, miast nieskończonego trwania, uznamy bezczas, to żyć wiecznie będzie
ten, który żyje w teraźniejszości”. Ludzie zazwyczaj rozumieją wieczność jako
rozciągniętą w czasie nieskończoność, ale można ją też sobie wyobrazić jako
zatrzymanie czasu w punkcie zero. Nie ma przeszłości i nie ma przyszłości.
Mistycy Wschodu mówią o sztuce bycia „tu i teraz” lub o wyzwoleniu z więzienia
wspomnień. Każde doświadczenie – twierdzą – pozostawia w pamięci ślad,
przyjemny lub przykry. Na podstawie zebranych doświadczeń podświadomie
próbujemy tak zaplanować swoją przyszłość, żeby powtórzyć to, co przyjemne i
unikać tego, co przykre. Ale to jest droga donikąd, bo wówczas będą nami rządziły
nasze lęki i pragnienia. Będziemy stale obawiać się, czy uda nam się uniknąć
cierpienia i „ na zawsze” zatrzymać przyjemność. Tymczasem, aby osiągnąć
szczęście i spełnienie, w każdym momencie powinniśmy umieć umrzeć dla całości
tego, czym byliśmy i co dotychczas robiliśmy. I cały czas zaczynać wszystko od
początku.
Nieprzewidywalni
O pewnym fenomenalnym koszykarzy z NBA, mówiono, że jego wielkość polegała
na tym, że na parkiecie był całkowicie nieprzewidywalny. Działo się tak dlatego, że
nie tylko przeciwnicy nie wiedzieli jaki ruch zaraz wykona, ale także on sam nie
wiedział. Jego umysł nie wybiegał ani o sekundę do przodu. On był całkowicie
skoncentrowany na „tu i teraz”, dzięki temu mógł adekwatnie reagować na aktualną
sytuację. To nie oznacza, że odrzucił całą swoją wiedzę, on korzystał z niej
automatycznie, rzucając do kosza czy dryblując. Jego umiejętności były tak
wyćwiczone, że nie musiał się zastanawiać nad tym, jaki ruch wykonać, po prostu
go wykonywał. To był jego klucz do sukcesu.
Z psychologicznego punktu widzenia różne tradycje religijne poprzez rozmaite
praktyki uczą nas odpowiadać na sytuacje życiowe w taki sposób, byśmy
wyćwiczyli się w „rezygnowaniu z siebie”. Tego właśnie Jezus uczył Apostołów:
„Nie myślcie, co będziecie odpowiadać, kiedy będą zadawać wam pytania. Nie
~4~
troszczcie się o to, co będziecie jedli albo pili. Nie myślcie o jutrze”. Nie obiecuje
im, że nic przykrego im się nie przydarzy, uczy ich, że jeśli będą mieli właściwą
postawę, jeśli będą umieli żyć „tu i teraz”, żaden ból, żadna starta, nie będzie im
straszna, nawet śmierć.
Ile mogą kosztować lody?
Z perspektywy współczesnego świata dbanie o przyszłość, planowanie,
przewidywanie, zapobiegliwość są czymś oczywistym i zrozumiałym. Żadna z
tradycji religijnych tego nie neguje, ostrzega jednak, że jeśli na tym poprzestaniesz,
poniesiesz klęskę. Carl Gustav Jung mówi o dwóch etapach stawania się w pełni
człowiekiem. Pierwszy polega na przystosowaniu się do świata. Musisz zdobyć
jedzenie, mieć jakiś dom, środki konieczne do życia. Natomiast w pewnym
momencie, gdy masz już dom, rodzinę, wyrobioną pozycję, może pojawić się
pustka i rozgoryczenie, nawet osiągniecie największego bogactwa i odniesienie
niewyobrażalnego sukcesu, nie przyniesie spokoju i ukojenia. Nadal bowiem
jesteśmy istotami skończonymi, narażonymi na cierpienie, choroby i śmierć. To
dlatego Eklezjastes napisał: wszystko marność nad marnościami i pogoń za
wiatrem (Koh 1,2). W tym momencie zaczyna się drugi etap, czyli zmierzenie się
ze swoim światem wewnętrznym. Aby odkryć sens własnego życia, musimy wejść
na ścieżkę rozwoju duchowego. Musimy porzucić ten świat, umrzeć dla niego. I
wszystko na to wskazuje, że nie jest to kwestia tej czy innej religii, ale wymóg
człowieczeństwa jako takiego.
Wtedy pojawia się jednak dość poważny problem. Wprawdzie większość ludzi
zdaje sobie sprawę z własnej skończoności i widzi niedostatki tego świata, ale boi
się go porzucić dla czegoś nieznanego. Paradoks polega na tym, że chcemy nadal
cieszyć się życiem i postępować tak jak dawniej, ale już nie bardzo możemy. Jeśli
bowiem nie porzucimy dotychczasowego życia, starej tożsamości, starego
człowieka – to grozi nam wegetacja w „cichej rozpaczy”. Nerwica, niepokój
egzystencjalny, brak poczucia sensu, doświadczenie absurdu – to także może się
przydarzyć tym, którzy zbyt kurczowo trzymają się tego, co kiedyś było, a teraz
musi odejść… Znajdujemy się wtedy w sytuacji Ewangelicznej, doskonale opisanej
słowami: „Dotychczas chodziłeś tam gdzie chciałeś, a teraz przepaszą cię i
pójdziesz tam gdzie nie chcesz” (J 21,18). To nie tylko pouczenie Jezusa do Piotra
wypowiedziane w konkretnej sytuacji – to także trafny opis naszego losu i
nieuchronnego spotkania ze śmiercią…
Paradoksalnie problem z „porzuceniem świata” mają też ci, którzy zrezygnowali z
niego zbyt wcześnie – zanim nauczyli się żyć teraźniejszością. Jest w nich gdzieś
ukryty żal i tęsknota za tym, czego się pochopnie wyzbyli. To ich wiąże z tym
światem nieraz mocniej, niż gdyby korzystali z niego tak jak inni. Przypuśćmy, że
ktoś w ten sposób odmawia sobie lodów czekoladowych. Wcześniej nie miał z nimi
styczności, ale z jakiegoś powodu przyrzekł, że już nigdy w życiu ich nie spróbuje.
~5~
Nieraz zdarza się, że gdy je widzi, myśli sobie: „Wszystko oddałbym za lody
czekoladowe. No, ale trudno, przecież się ich wyrzekłem”. Dla kogoś innego te
lody warte będą tylko 2,50 zł, dla tego zaś, kto się ich wyrzekł wcześniej nie
próbując – mogą być warte bardzo dużo. Może przez całą resztę życia zastanawiać
się co by było, gdyby jednak je kiedyś zjadł…
Jeżeli ktoś jest wolny od chęci posiadania, gromadzenia, ten świat będzie dla niego
czymś niemalże rozkosznym. Jest taki film o mnichach tybetańskich, którzy jako
uciekinierzy żyją w klasztorach założonych w Stanach Zjednoczonych. Kiedy
oglądali komputery, komórki, ipody oczy świeciły im ze szczęścia. „To takie
wspaniałe rzeczy” – mówili. Cieszyli się nimi jak dzieci. Ale równocześnie widać
było, że te rzeczy ich nie niewoliły: gdyby musieli zrezygnować z notebooków i
telewizorów, nie mieliby z tym problemu. Byli wolni. Jeśli jestem wolny, to jest mi
obojętne, co posiadam, i – jak św. Paweł – umiem z biednymi biedować, a z
bogatymi korzystać z obfitości. Nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Jestem
otwarty na to, co przyjdzie, takie czy inne, przyjemne, czy nieprzyjemne.
Ale jednak na co dzień chcemy cały czas unikać cierpienia i powtarzać
przyjemności. Zaraz po tym, jak coś się nam spodobało, mówimy: „Daj mi przepis
na to ciasto, które zrobiłeś”, albo „Pojedziemy jeszcze raz do Tunezji, gdzie
przeżyliśmy tak cudowne chwile”. To jednak nie ma sensu. Można próbować coś
powtórzyć, ale prawie zawsze się rozczarujemy. Tort nigdy nie będzie smakował
jak wtedy, kiedy go próbowałeś po raz pierwszy. To czego się spodziewamy i
czego oczekujemy, zasłania nam rzeczywistość, a często uniemożliwia autentyczne
i głębokie przeżywanie tego, co jest, co się dzieje aktualnie. Mistrzowie duchowi
mówią: nie myśl o tym, co było lub będzie. Żyj teraz. Bowiem, jak sześćset lat
temu powiedział Mistrz Eckhart, dominikanin: „Bóg jest Bogiem teraźniejszości.
Jakim cię znajduje, takim cię bierze i przyjmuje, nie takiego, jakim byłeś, lecz
takiego, jakim jesteś teraz”.
dr hab. Bartłomiej Dobroczyński
~6~