Egzaminy prawnicze: nie wylewać dziecka z kąpielą

Transkrypt

Egzaminy prawnicze: nie wylewać dziecka z kąpielą
Egzaminy prawnicze: nie wylewać dziecka z kąpielą
Rafał Dębowski 02-07-2011, ostatnia aktualizacja 02-07-2011 03:42
Wymiar sprawiedliwości to nie miejsce na nieprzemyślane reformy
W kuluarach sejmowych rozeszła się pogłoska, iż obecny kształt projektu ustawy o państwowych
egzaminach prawniczych to efekt osobistej decyzji Pierwszego – decyzji tak stanowczej, że zmienić ją
może tylko Pierwszy. Nie wiem, czy to prawda, czy tylko plotka, ale pomyślałem, że warto napisać list
otwarty do Pierwszego. By nie tylko wnioskodawcy postulowanych rozwiązań legislacyjnych, ale także
Pierwszy, jako domniemany autor pomysłu upoważnienia wszystkich magistrów prawa do
występowania przed sądami rejonowymi w absolutnej większości spraw cywilnych, bez względu na ich
wiedzę, predyspozycje i doświadczenie, miał szansę poznania konsekwencji proponowanych
rozwiązań. By w przyszłości o Pierwszym nie mówiono tak, jak na początku lat 80. mówiono o
pierwszym sekretarzu: „chciał dobrze, ale mu nie wyszło".
List otwarty
Pierwotny projekt ustawy o państwowych egzaminach prawniczych nie wywoływał większych emocji.
Skoro dostęp do wolnych zawodów od wielu już lat limituje tylko wiedza kandydata, weryfikowana
przez państwo, to cóż mogło budzić sprzeciw: zmiana nazwy czy trybu zdawania egzaminu? Z jednym
wszakże zastrzeżeniem. Środowiska prawnicze od samego początku kwestionowały upoważnienie
absolwentów wydziałów prawa do samodzielnego wykonywania czynności zastępstwa procesowego
w sprawach cywilnych, wskazując na niezgodność takiej regulacji z konstytucją i orzecznictwem
Trybunału Konstytucyjnego. Wydawało się nawet, że zwycięży rozsądek, a sprawa zakończy się bez
szkody dla wymiaru sprawiedliwości. Byłoby tak, gdyby posłowie przyjęli rozwiązanie, zgodnie z
którym magister prawa mógłby wykonywać czynności zastępstwa procesowego z upoważnienia
adwokata i pod jego nadzorem.
Niestety, kompromis zburzyły poprawki dwóch posłów, zgłoszone na końcowym etapie prac
legislacyjnych. Zakładają one, że każdy magister prawa, bez żadnej weryfikacji jego umiejętności,
będzie mógł samodzielnie wykonywać tzw. podstawowe czynności prawnicze, do których zaliczono
również sporządzanie pism procesowych i zastępstwo procesowe w sprawach cywilnych (z wyjątkiem
spraw rodzinnych i opiekuńczych) przed sądami rejonowymi.
Co w tym złego
Zaproponowane przepisy w założeniu dedykowane zostały do młodego elektoratu absolwentów
wydziałów prawa, choć powszechnie wiadomo, iż uczelnie wyższe uczą teorii, a nie praktyki. Niestety,
przeoczono fakt, iż nowoczesny system szkolnictwa wyższego pozwala na swobodny wybór
przedmiotów; studenci nie są zmuszeni do wyboru w toku studiów ani procedury cywilnej, ani prawa
cywilnego. Przyjęte poprawki umożliwią usługowe prowadzenie spraw cywilnych także osobom, które
nigdy w życiu, nawet w teorii, nie zetknęły się z kodeksem postępowania cywilnego czy kodeksem
cywilnym, choć są magistrami prawa.
Zapomniano przy tym, że magistrami prawa są także osoby, które od wielu lat nie mają nic wspólnego
z wykonywaniem zawodu, przez co, przy ogromnej inflacji legislacyjnej, utraciły wiedzę prawniczą.
Przeoczono również drobny szczegół, iż zaproponowane regulacje otworzą drogę do usługowego
zastępstwa procesowego osobom skazanym za przestępstwa przeciwko wymiarowi sprawiedliwości,
wobec których orzeczono zakaz wykonywania zawodu adwokata, lub które, orzeczeniem
dyscyplinarnym, wydalono z adwokatury.
Przy okazji nowe przepisy zdemontują aplikacyjny model dochodzenia do zawodu, model utrwalony
od lat jako bezdyskusyjnie najlepszy z punktu widzenia ochrony interesu publicznego. Skoro ci z
magistrów prawa, którzy wykażą się większą wiedzą, zdając egzamin pierwszego stopnia
uprawniający do wpisu na aplikację, będą mogli w sądzie wystąpić dopiero po półrocznych praktykach,
przez cały zaś okres aplikacji do zdania egzaminu będą mogli jedynie wykonywać czynności
zastępstwa procesowego z upoważnienia i pod nadzorem patrona, a ci, którzy państwowego
egzaminu nie zdali, będą mogli od razu samodzielnie występować przed sądami, to po co trud
aplikacji? Dlaczego prawo ma dyskryminować lepszych?
Cel nie uświęca środków
Zwolennicy przyjętych rozwiązań argumentują, że zachodzi duże społeczne zapotrzebowanie, w
szczególności wśród najbiedniejszej części społeczeństwa, na pomoc prawną, więc lepiej, by
obywatel miał w sądzie jakiegokolwiek prawnika, choćby źle przygotowanego magistra prawa, niż nie
miał go wcale.
Idea ułatwienia obywatelom dostępu do wymiaru sprawiedliwości to szczytny cel, który trzeba
popierać. Tyle tylko, że nie można przy tym wylać dziecka z kąpielą. Nikomu, nawet najmniej
zamożnemu Polakowi, nie zależy bowiem na tym, aby jego ważne życiowo sprawy, samodzielnie i bez
żadnej merytorycznej czy dyscyplinarnej kontroli, prowadziła osoba, która się dopiero uczy. Nikt nie
chce być królikiem doświadczalnym. Obywatele, także ci ubodzy, chcą i mają prawo korzystać z
pomocy wysoko wykwalifikowanych prawników, którzy swoją wiedzę udowodnili odbytą aplikacją,
zdanymi w jej trakcie kolokwiami, a finalnie zdanym egzaminem zawodowym. I można to osiągnąć bez
dodatkowego obciążania nadwątlonego budżetu państwa, bez narażania bezpieczeństwa prawnego
obywateli, bez łamania konstytucyjnie chronionych zasad państwa prawnego.
Tędy droga
Adwokatura rozpoczęła program upowszechniania dobrowolnych ubezpieczeń pomocy prawej. Za
niewielką roczną składkę każdy obywatel może się ubezpieczyć od ryzyka konieczności skorzystania
z pomocy wysoko kwalifikowanego prawnika. Jeśli przytrafi mu się sprawa sądowa, koszty wybranego
przez niego adwokata pokryje ubezpieczyciel. Genialnie proste rozwiązanie sprawdziło się w
Niemczech, czemu u nas miałoby się nie przyjąć?
Adwokatura od lat postuluje, by zwolnić z obciążeń podatkowych pomoc prawną świadczoną pro
bono. Dlaczego adwokat, który z dobroci serca pomaga najuboższym, musi odprowadzić podatek VAT
oraz podatek dochodowy od wynagrodzenia, którego nigdy nie uzyskał? Czy to nie stanowi
rzeczywistej bariery w dostępie do prawnika?
Dlaczego przepisy pozwalają na nadużywanie pomocy państwa w sprawach z urzędu? Oświadczenia
o stanie majątkowym, których prawdziwości w praktyce żaden sąd nie jest w stanie zweryfikować,
otwierają drogę do pomocy prawnej na koszt państwa tym, których stać na adwokata. Przyznawane
przez sądy, bez umiaru, prawo do adwokata z urzędu w sprawach oczywiście niesłusznych,
wnoszonych przez pieniaczy i wariatów, obciąża budżet kosztem rzeczywiście potrzebujących.
Czemu osoba wygrywająca proces nie może odzyskać od swego przeciwnika, winnego wszak
konieczności prowadzenia sprawy pełnych, rynkowych kosztów wydanych na usługi adwokata? Czy
nikogo nie zastanowiło, że faktycznym powodem zniechęcającym dużą część obywateli do
korzystania z pomocy profesjonalistów nie jest ich zła kondycja finansowa, ale absolutnie zrozumiała
niechęć do tracenia pieniędzy w sytuacji, w której przegrywający sprawę na pewno nie zwróci
rynkowych kosztów pomocy prawnej?
Uchwalanie prawa przez pryzmat osobistych doświadczeń życiowych czy zawodowych bywa
zwodnicze. Absolutnie wierzę, że główny nurt dyżurów poselskich poświęcony jest rozwiązywaniu
kwestii prawnych, z jakimi zwracają się wyborcy. Tylko że ci, którzy tłumnie odwiedzają biura
poselskie w celu uzyskania bezpłatnej przedsądowej porady prawnej, wcale nie oczekują, że na rynku
pojawią się kolejne biura, zakładane tym razem przez niedoświadczonych magistrów prawa, gdzie i
tak trzeba będzie zapłacić za poradę prawną marnej jakości. Obywatele oczekują, a adwokatura od lat
domaga się stworzenia systemu bezpłatnej pomocy prawnej na etapie przedsądowym. Jesteśmy
chyba ostatnim państwem Unii Europejskiej, gdzie takich rozwiązań prawnych jeszcze nie ma!
Nie będę wchodził w kwestie niezgodności projektowanych rozwiązań z konstytucją, nie będę
szafował argumentami o ochronie praw człowieka, nie będę wskazywał, że przeciwko planowanym
rozwiązaniom protestują w zasadzie wszystkie prawnicze zawody zaufania publicznego,
międzynarodowe organizacje prawnicze, a także organizacje od lat zajmujące się ochroną praw
człowieka – za takie argumenty można zostać publicznie nazwanym oszustem i złodziejem.
Powiem tylko, że wymiar sprawiedliwości to nie miejsce na nieprzemyślane reformy, które mogą
doprowadzić do konieczności powtórzenia ogromnej ilości procesów, w każdej sprawie, w której jako
pełnomocnik brał udział magister prawa.
Autor jest adwokatem, członkiem Naczelnej Rady Adwokackiej