Poruszenie na cesarskim dworze Rudolfa II

Transkrypt

Poruszenie na cesarskim dworze Rudolfa II
Poruszenie na cesarskim dworze
Rudolfa II otoczyły płomienie. Cesarz skrzyżował ręce w obronnym geście, ale wcale nie odstraszył
w ten sposób diabelskich mocy, które wtargnęły do sali koronacyjnej. Infernalny spektakl dopiero
się zaczynał. Władca wiedział wprawdzie, że ogień jest tylko świetlną iluzją, lecz sprawiał wrażenie
aż nadto realne. Jęknął i skulił się na tronie jak zbity pies w budzie. Szambelan Lang z Langenfelsu
ukradkiem spojrzał na rabbiego Löwa. Uczony stał we wnętrzu purpurowo połyskującej kuli.
Pociągłą twarz otaczała srebrzysta broda, rozdzielona w dolnej części na dwa warkoczyki. Oczy
miał zamknięte.
Rabbi Jehuda Löw ben Bezalel nie należał do rzeszy pokątnych szarlatanów, uzdrawiaczy albo
samozwańczych czarnoksiężników, którzy starali się dostać na listę płac cesarskiego dworu. Rabbi
Löw był najprawdziwszym i największym czarodziejem, jaki kiedykolwiek żył na tym świecie.
– Rabbi, Jego Wysokość zapewne rad byłby odzyskać swobodny oddech – zauważył szambelan.
Mag kiwnął głową i powoli opuścił ręce. Płomienie opadły, kurtyna iluzji zniknęła. Rudolf II
spoglądał na tlące się szczątki eleganckiego parku, opalone rzędy cyprysów i tuj, zburzone
świątynie oraz ruiny domów. Po chwili wrócił do równowagi, pogładził wąsy i zamyślony oznajmił:
– Tak właśnie zginęły Sodoma i Gomora. Przynajmniej w tym, jak to nazywasz, równoległym
świecie. Ale w podobny sposób może zginąć i nasz świat, nieprawdaż?
Rabbi Löw przytaknął:
– Racja, Wasza Wysokość. Tak to opisują pergaminy. A ja potrafię wydobywać ukryte w nich
obrazy.
Wyszedł z przygasającej już purpurowej kuli. Przeniknął przez migoczącą powierzchnię i odwrócił
się przodem do świetlistej sfery. Poruszeniem rozwartej dłoni zmniejszył ją do wielkości kuli
wróżbiarskiej. Opalizujący kryształ przepłynął ku niemu i skrył się w fałdach długiego płaszcza.
Rabbi podszedł do cesarza, w jego ręce pojawił się nagle zwój pergaminu, który podał zdumionemu
władcy. Ten rozwinął dokument, ale zobaczył tylko niezrozumiałe znaki pisma hebrajskiego.
– Z tych znaków potrafisz wywołać w przestrzeni ruchome obrazy?
– Wiem, że brzmi to niedorzecznie. – Uśmiechnął się mag. – Ale tak właśnie jest. W zamierzchłych
czasach pergamin został poddany procedurom alchemicznym i od tej pory służy jako źródło
obrazów optycznych. Działa na podobieństwo księgi, która zawiera w sobie zarówno pismo jak i
ilustracje.
– Gdy tak to tłumaczysz, wszystko wygląda bardzo prosto – zaśmiał się cesarz, może nieco
sztucznie.
Tym niemniej był to sygnał dla towarzyszącej władcy elity i reszty dworaków. Wszyscy zaczęli się
uśmiechać i po cichu wymieniać uwagi, jaki otwarty umysł ma cesarz. Nachylali się ku sobie,
gestykulując żywo. Damy wachlowały się, wszyscy szczebiotali i przybierali miny, jakie etykieta
przewiduje w podobnych okolicznościach. Cesarz uniósł ramiona i dwór umilkł niczym ptaki przed
burzą.
– Wystarczy więc zapisać obecne dzieje na takim pergaminie – ciągnął – a przekażemy przyszłym
pokoleniom wszystko, czego dokonaliśmy na tej ziemi. Aby nasi potomkowie mogli ocenić
umiejętności i czyny swoich przodków.
– A szczególnie Waszej Wysokości – uzupełnił Lang z lekkim ukłonem.
– Sam bym lepiej tego nie wyraził, mój wierny Langu. – Uśmiechnął się monarcha, a potem
odwrócił się znów do Löwa: – Czcigodny rabbi, przygotowałeś nam piękne przedstawienie,
frapujące, wzbudzające przestrach. Słyszałem jednak, że masz w zanadrzu jeszcze inne cuda.
– Nie wiem, co Wasza Wysokość ma na myśli. – Rabin badawczo spojrzał na Rudolfa.
– Mam na myśli twego sługę, glinianego golema – powiedział cesarz, wstając.
Rozpostarł ramiona i zwrócił się do obecnych:
– No, powiedzcie sami, nie chcielibyście obejrzeć tej tajemniczej figury?
– O tak, Wasza Wysokość – zaszumiała sala.
– Nie dosłyszałem! – Rudolf II szelmowsko spojrzał na rabina. – Może wielki rabbi też nie usłyszał
aplauzu w odpowiedzi na moje niezwykłe życzenie.
– Tak! Golema! Chcemy golema! – zaczęli skandować dworzanie.
Lang dyrygował laseczką, a zadowolony władca stukał do rytmu obcasem i czubkiem buta w podest
tronu.
– Golema! Golema! – wołali dworzanie.
– Sam osądź, rabbi, miałbyś serce odmówić tak gorącym prośbom? – rzekł Rudolf, uciszając
entuzjastyczne, choć nie spontaniczne okrzyki.
– Wasza Wysokość, zostawiłem sługę w domu i...
– Mój drogi, przecież od czasu, gdy ludzkość wynalazła powozy i zaprzęgła do nich konie,
przewiezienie kogoś lub czegoś na dowolną odległość nie stanowi już wielkiego problemu.
– Za pozwoleniem, panie. Golem sam przyjdzie. Muszę go jednak ożywić.
– Czy coś temu przeszkadza? Niesprzyjający układ gwiazd lub moje kiepskie trawienie?
– Golem nie jest przyzwyczajony do tak licznej publiczności, panie.
– Dobrze. Służący odejdą, a dworzanie ukryją się za filarami albo w przyległych komnatach. Czy to
będzie odpowiadać twemu tajemniczemu słudze?
Rabbi Löw skinął lekko głową. Nie chciał sprzeciwiać się cesarzowi, był zadowolony, że zdołał
wzbudzić w nim zainteresowanie starym Miastem Żydowskim, a szczególnie jego mieszkańcami.
– A więc za godzinę możemy kontynuować, rabbi?
– Jak sobie Wasza Wysokość życzy. – Skłonił się mag i ruszył ku wyjściu. Na zewnątrz oczekiwał
powóz z cesarskim herbem. Czarodziej wsiadł i zza szyby jeszcze raz spojrzał na wieczorne niebo.
Wśród ciemnych chmur pojawiła się pierwsza błyskawica.
*
*
*
Cesarz Rudolf II był szczególnym władcą. Europa znała go jako zapalonego mecenasa i
kolekcjonera sztuki. Był również zwolennikiem alchemii, astrologii i magii. Szambelanom z
wielkim trudem udawało się czasem przekonać monarchę, że przyjmowanie posłów, zajmowanie
się notami dyplomatycznymi lub rozsądzanie sporów jest ważniejsze niż pasja kolekcjonerska.
Rudolf nigdy nie ukrywał, że swoje obowiązki wykonuje tylko na zasadzie zła koniecznego, co go
nieustannie odrywa od czynności o wiele bardziej interesujących. Cesarz wykazywał coraz większe
upodobanie do zamkniętego, prawie obskuranckiego świata, jaki wytworzył się wokół dworu przez
minione lata. Musiałby jednak zapełnić zdolnymi czarodziejami trzy Złote Uliczki, aby dorównać
wiedzy i umiejętnościom jednego żydowskiego rabina.
U drzwi wejściowych rozległ się odgłos potrójnego uderzenia ceremonialną laską o dębową
podłogę. Cesarz otarł usta serwetką i odłożył soczysty kawałek udźca na alpakową misę. Opłukał
palce w porcelanowej misce, wytarł je podanym białym ręczniczkiem i ruszył z powrotem w stronę
tronu. Jeszcze przełykał ostatni kawałek mięsa, gdy od progu zabrzmiało:
– Rabbi Jehuda Löw ben Bezalel i jego... – mistrz ceremonii zająknął się: – jego asysta.
Za rabinem do Sali Władysławowskiej wkroczył olbrzym.
*
*
*
Rudolf II o mało się nie zakrztusił. Miał jakieś wiadomości o osobliwym słudze maga, ale zawsze
wyobrażał go sobie jako ponad miarę wyrośniętą marionetkę wędrownych komediantów. To, co
właśnie zobaczył, zasadniczo zmieniło jego wyobrażenia o „służącym”.
Za żydowskim czarodziejem kroczył kolos wzrostu mniej więcej trzech metrów. Wbrew licznym
plotkom powtarzającym, że jest zbudowany z gliny, wyglądał potężniej niż rycerz w pełnej zbroi.
Do korpusu miał przymocowane stalowe płyty. Łokcie i kolana zakrywała kolczuga. Na głowie
tkwiła siatkowa osłona. Na jego twarzy zastygł wyraz, jaki mogłaby mieć rzeźba antycznego
imperatora.
– Wasza Wysokość, oto golem – oznajmił rabbi Löw. – Stworzyłem go do ciężkich prac, żeby
oszczędzić ludziom trudu i czasu przy wykonywaniu czynności, które dla niego są błahostką.
Abyśmy mogli spokojnie zająć się tym, co najważniejsze. Badaniami natury i wszechświata,
drobnymi pracami ręcznymi lub odkrywaniem tajemnic materii i ducha. Golem i podobne do niego
stworzenia mogą zdjąć z barków ludzkości większość prostych, ale najcięższych prac.
Cesarz z zainteresowaniem obserwował ożywioną magią istotę, gdy nagle w jego polu widzenia
pojawił się marszałek polny Basta. Rudolf II ujrzał również szambelana Langa, który nieznacznymi
gestami zachęcał oficera do większej śmiałości. Marszałek musnął gęsty, niestarannie przycięty wąs
i stanął przed panującym.
– Wasza Wysokość! – Z trzaskiem stuknął obcasami. – Pozwalam sobie uzupełnić wypowiedź
mojego przedmówcy stwierdzeniem, że golem i podobne do niego homunkulusy najlepiej sprawdzą
się na polu walki.
Rudolf II uprzejmym, lecz zdecydowanym ruchem ręki uspokoił podnieconego oficera i nakazał mu
zejść ze schodków podestu pod tronem.
– Coś w tym jest – oznajmił zamyślony, a potem wstał.
Obszedłszy glinianego olbrzyma, zatrzymał się przed nim. Podniósł głowę i spojrzał na jego
nieruchome oblicze.
– Rzeczywiście, rabbi – powiedział cicho. – Z takim wyglądem golem doprawdy bardziej pasuje do
zażartych walk niż do ciągnięcia wózków w kopalni.
Owiany legendą sztuczny człowiek miał ostre rysy twarzy. Małe, przenikliwe oczy przypominały
wnętrze paleniska kowalskiego. Pod haczykowatym nosem prawie bez dziurek rysowały się wargi
zaciśnięte tak mocno, że trudno było odgadnąć, czy kiedykolwiek się otwierały i jaki dźwięk
mógłby się z nich wydostać. Oddech czy słowa? Na glinianym obliczu nie znać było ani śladu
emocji.
Golem, wkraczając do rozległej sali urządzonej w stylu gotyckim, obserwował i zapamiętywał
każdy szczegół przestrzeni, każdy kąt, każdą możliwą kryjówkę. Pan od początku nauczył go
przezorności.
– Golemie – mawiał mu – nie wszyscy ludzie przyjmą cię chętnie jako pomocnika przy ciężkich
pracach. Niektórzy będą cię nienawidzili, inni będą chcieli cię zniszczyć.
Mądry i dobry rabin głęboko wszczepił swemu dziełu swoje wątpliwości i porady.
– Niektórzy będą pragnąć, żebyś w ich imieniu niszczył i zabijał... Ale nie do tego jesteś stworzony,
golemie! Możesz się tylko bronić! Tylko i wyłącznie bronić! Pamiętaj, golemie, to jest pierwsza
zasada twojego istnienia!
*
*
*
– Rabinie, nadszedł czas, żeby twój sługa zademonstrował swoją zręczność – zwrócił się władca do
żydowskiego maga.
– Oczywiście, Wasza Cesarska Mość – odpowiedział rabin. – Golem pociągnie powóz pełen
podróżnych, przejdzie przez pogorzelisko, usunie palące się wiązania dachu, zdoła też stawić czoła
innym katastrofom, chyba że...
– Chyba że idzie o zagrożenie życia? – wpadł mu w słowo szambelan Lang.
Cesarz odwrócił się do niego.
– Co to właściwie ma oznaczać, Lang?
Szambelan wzruszył ramionami i wskazał marszałka. Basta uśmiechał się obłudnie. Siwe wąsiska
sterczały mu z twarzy jak wiechcie, a oczy miał kłujące niczym owoce łopianu. Kiedy tylko
spostrzegł, że władca na niego patrzy, krzyknął:
– Moim pierwszym i ostatnim zadaniem jest zapewnienie bezpieczeństwa Jego Cesarskiej Mości!
– No pewnie – mruknął Rudolf. – Tego przecież nikt ci nie broni.
– Dlatego koniecznie musimy znać zdolności bojowe tego homunkulusa!
Rabin, słysząc to, tylko w milczeniu pokręcił głową.
– Cóż na to powiesz, rabbi? – zapytał panujący.
– Golem potrafi władać powszechnie stosowaną bronią. To są dla niego tylko narzędzia. –
Odchrząknął mag. – Ale jak dotąd nie miał okazji użyć tych umiejętności.
– Zatem możemy je wypróbować, czyż nie?
– Jak sobie Wasza Cesarska Mość życzy – westchnął Löw.
Cesarz skinął ręką i ponownie zasiadł na tronie. Marszałek polny wyszedł na środek sali. Dobył
szabli i wydał rozkazy. Po chwili zatupotały dziesiątki par nóg. Oddział osobistej straży cesarskiej,
ponad stu pięćdziesięciu trabantów, ustawił się przed rzędem filarów. Żołnierze wydawali się nieco
wyprowadzeni z równowagi posągowym przeciwnikiem.
– Pierwszych ośmiu, do ataku! – Marszałek Basta nie zostawił im czasu na uspokojenie nerwów. –
Halabardy, kordy!
Czterech żołnierzy z halabardami ruszyło naprzód, za nimi druga czwórka z kordami. Golem stał
bez ruchu, tylko w oczach pojawiał mu się od czasu do czasu żółty odcień żaru. Obraz
przeciwników miał głęboko zanotowany w krzemiennej pamięci, a teraz oceniał, którego stopnia
samoobrony powinien użyć. Odwrócił głowę ku rabinowi, który pokazał mu trzy uniesione palce.
– Co mu wskazujesz, rabbi? – zapytał władca z napięciem w głosie.
– Że może użyć aktywnej obrony trzeciego stopnia. Nie wolno dopuścić do poważnego zranienia.
– A ile jest tych stopni?
– Sześć.
– To wystarczająco dużo. Co golem potrafi, na przykład, w piątym stopniu?
– Przy użyciu siły piątego stopnia zdołałby rozbić filar Mostu Karola.
– Zuch z tego twojego golema – powiedział cesarz przeciągle. – Mam nadzieję, że masz go pod
kontrolą. Niechętnie jeździłbym na Stare Miasto promem.
– Bez obaw, Wasza Cesarska Mość. Jest w mocy szemu1, a nim władam tylko ja. Bez niego golem
jest bezsilny; gliniana figura obita pancernymi blachami.
– Gdzie ukrywasz ten cudowny szem?
– W bezpiecznym miejscu – oznajmił rabbi. – W głowie golema.
Za oknami błysnęło. Salę przepełniło fioletowe światło. Rabbi niespokojnie spojrzał w okno.

Podobne dokumenty