Optymizm stworzenia, odwaga Wcielenia. Komentarz do książki ks
Transkrypt
Optymizm stworzenia, odwaga Wcielenia. Komentarz do książki ks
Optymizm stworzenia, odwaga Wcielenia. Komentarz do książki ks. Andrzeja Draguły Marcin Suskiewicz N ieco enigmatyczny tytuł książki ks. Andrzeja Draguły Copyright na Jezusa wyjaśnia się w jej końcowych zdaniach: „Ostatecznie celem religii jest bardziej to, by łączyć ludzi z Bogiem niż między sobą. Dlatego rozumiem tych, którzy chcieliby – a zaliczam do nich także samego siebie – wprowadzić zakaz kopiowania Jezusa” (Draguła 2012a: 225). Może wydawać się, że obecność religijnych znaków, słów i rytuałów w przestrzeni publicznej jest wskazana, jednak – zauważa autor – często odbywa się to za cenę pozbawienia ich pierwotnego, religijnego znaczenia. Przykładem może być krzyż święty, niegdyś symbol pełen mocy, „zgorszenie dla Żydów i głupstwo dla pogan” (1 Kor 1: 23), dziś natomiast – jak argumentują niektórzy obrońcy obecności Z nieśmiałością przystępuję w imieniu „Pressji” do polemiki krzyża w przestrzeni publicznej – niegroźny znak chrześcijańskich wartości moralnych, a może nawet – zgodnie z jednym z sądowych orzeczeń w tej sprawie – „symbol pasywny” (2012a: 135). Dlatego – apeluje ks. Draguła – jako ludzie religijni, rozporządzający niejako „prawami autorskimi” do zna- ków religijnych, powinniśmy czuwać nad ich użyciem, świadomi, że czasem lepszy jest „zakaz kopiowania”, niż redukcja sacrum do profanum. Copyright na Jezusa to książka ze wszech miar godna polecenia. Czytając ją, ma się poczucie bycia prowadzonym przez doświadczonego przewodnika, dobrze zaznajomionego z omawianymi zagadnieniami, sprawnie poruszającego się w literaturze przedmiotu (nie tylko polskojęzycznej), a jednocześnie w swojej skromności niejako ukrywającego własną obecność. Ks. Draguła nie próbuje konstruować filozoficznego, czy też teologicznego systemu, woli zaczynać swoje rozważania in medias res, najczęściej wychodząc od konkretnych sytuacji, i raczej zadaje pytania, niż formułuje odpowiedzi. To wszystko sprawia, że jest to wciągająca i pobudzająca lektura. Z tym większą nieśmiałością przystępuję – w imieniu „Pressji” – do polemiki z niektórymi tezami Copyright na Jezusa. W swojej argumentacji chciałbym odwołać się do dwóch kategorii: optymizmu stworzenia oraz odwagi Wcielenia. Pozwolę sobie zacząć od pewnych rozważań wstępnych, by później przejść do analizy kilku wybranych fragmentów omawianej książki. Pressje 2013, teka 32/33 189 Bóg wchodzi w świat „Nie bez przyczyny wszystkie debaty teologiczno-moralne, jakie toczyły się i toczą w Polsce, są debatami o języku” – pisze ks. Draguła (2012a: 19), i zgodnie z tym przekonaniem rozpoczyna książkę rozdziałem poświęconym językowi religijnemu. Fundamentalne okazuje się pytanie, czy „nadprzyrodzona rzeczywistość Boga jest w ogóle ujmowalna językowo”, czy, używając sformułowania ks. Jerzego Szymika, Bóg „wchodzi w język” – a jeśli tak, czy zależy to od wiary mówiącego (tamże: 14). Wydaje mi się, że – zakładając, iż język mówi o świecie, że świat „wchodzi w język” – pytanie to można zamienić na inne, bardziej ogólne i chyba ważniejsze: czy Bóg „wchodzi w świat” (a za jego pośrednictwem – w język). Dotykamy więc kwestii obecności Boga w Jego dziełach, kwestii immanencji Boga (zob. w tym temacie Suskiewicz 2012a). Tradycja katolicka odpowiada w tej kwestii twierdząco i zwraca uwagę na dwa momenty „wejścia Boga w świat”: stworzenie i Wcielenie. Najpierw stworzenie. W Katechizmie czytamy, że „Bóg jest nieskończenie większy od wszystkich swoich dzieł”, jednak jako Stwórca i pierwsza przyczyna „jest także obecny w najgłębszym wnętrzu swoich stworzeń” (KKK: 300). Co ważne, jest obecny w taki sposób, że człowiek może „z rzeczy stworzonych w sposób pewny poznać Boga, początek i cel wszystkich rzeczy” (DF: 20; por. KKK: 36), co z kolei św. Paweł wyraża pisząc, że „niewidzialne Jego przymioty – wiekuista Jego potęga oraz bóstwo – stają się widzialne dla umysłu przez Jego dzieła” (Rz 1: 20). Tak więc w samym akcie stworzenia Bóg, pierwsza przyczyna, „wchodzi w świat”, a przez świat – w język. Jak się wydaje, ten rodzaj Bożej obecności w świecie jest niezależny od wiary, chodzi tu raczej o ową opatrznościową wizję Bożej obecności, o której tak ciekawie pisze 190 Marcin Suskiewicz ks. Draguła (2012a: 28–30). Wiara w stworzenie przekłada się na szczególny obraz człowieka: człowiek nie jest skazany na zło, brzydotę, bezsens, został bowiem stworzony dla dobra, piękna i dla poznania Boga. Takie podejście nazywam optymizmem stworzenia. Drugi moment „wejścia Boga w świat” to Wcielenie Słowa Bożego, zjednoczenie natury Boskiej i natury ludzkiej w jednej Osobie Jezusa. Wcielenie stanowi klucz do teologii liturgii i teologii ikony. Zarówno liturgia, jak i ikona charakteryzują się podobną dynamiką, w której pierwszym etapem jest właśnie „wejście Boga w świat”, następnym zaś – wyniesienie człowieka do godności Syna Bożego. Pisał kard. Joseph Ratzinger: „Wcielenie oznacza przede wszystkim to, że niewidzialny Bóg wkracza w przestrzeń widzialnego, abyśmy my, przywiązani do tego, co materialne, mogli Go rozpoznać. W tym sensie można mówić o nieustannym dokonywaniu się Wcielenia w historycznym zbawczym działaniu i przemawianiu Boga. To zstępowanie Boga ma jednak na celu włączenie nas w proces wstępowania: celem Wcielenia jest przemiana przez Krzyż oraz nowa cielesność Zmartwychwstałego. Bóg szuka nas tam, gdzie jesteśmy, lecz nie po to, abyśmy tam pozostali, lecz po to, abyśmy poszli tam, gdzie On jest, abyśmy wznieśli się ponad nas samych” (2002: 109––110). Ta cała dynamika wstępowania człowieka „tam, gdzie jest Bóg” będzie oczywiście ściśle uzależniona od wiary – znaczenia wiary w życiu chrześcijańskim nie sposób przecenić, wszak chrześcijaństwo jest religią wolności – ale znów samo wydarzenie Wcielenia od wiary nie zależy. Z Wcieleniem wiąże się pewne ryzyko: Bóg, zstępując „w przestrzeń widzialnego”, wyzbywa się zewnętrznych oznak swojej świętości, zrównuje się niejako ze stworzeniem. A jednak podejmuje się tego ryzyka ze względu na człowieka. Nazywam to odwagą Wcielenia. Jeśli odpowiedzią na pytanie „czy Bóg wchodzi w język?” jest stworzenie i Wcielenie, ma to kilka implikacji. Po pierwsze, Bóg jest obecny w języku i w świecie niejako obiektywnie, a nie jedynie w zależności od tego, kto i w jakim kontekście się wypowiada (choć oczywiście jedynie człowiek wierzący będzie tę obecność w pełni dostrzegał). Po drugie, stworzenie i Wcielenie to dwa różne momenty, w związku z czym można wyróżnić dwie sfery rzeczywistości. Pierwsza to dzieła stworzone przez Boga jako pierwszą przyczynę. Zwykło nazywać się tę sferę naturą. Druga nawiązuje do sytuacji po Wcieleniu. Nazwiemy ją łaską. W jakimś sensie rozróżnienie na naturę i łaskę odpowiada używanym czasem przez ks. Dragułę rozróżnieniom na profanum i sacrum oraz porządek doczesny i porządek nadprzyrodzony. Należy jednak podkreślić, że zarówno natura, jak i łaska, posiadają wyraźne odniesienie do Boga. Nie są one też od siebie niezależne: stworzenie zostaje dopełnione we Wcieleniu, natura jest wprzęgnięta w łaskę. Choć w świecie istnieje wiele celów pośrednich charakteryzujących się pewną autonomią, cel ostateczny jest tylko jeden – Bóg, a to z kolei przekłada się na jednolitą wizję świata i człowieka, w której centrum stoi Chrystus (por. Suskiewicz 2012b). Należy wspomnieć, że ks. Draguła w jednym miejscu pisze niemalże to samo: „W gruncie rzeczy jednak – mimo autonomii rzeczy doczesnych i świeckich – nie ma dla chrześcijan przestrzeni nieświętej, tak jak w zasadzie nie ma dla niego nieświętych sfer życia, w każdej bowiem istnieje – choć niebezpośrednio – odniesienie do wiary i Boga” (2012a: 108). Optymizm stworzenia W rozdziale Pochwała kremówki i gipsowej figurki, czyli o kulcie bł. Jana Pawła II ks. Draguła przywołuje wrażenia z nawiedzenia dwóch kościołów w Dublinie opisa- ne przez Heinricha Bölla w jego Dzienniku irlandzkim (2007). Podczas gdy katedra św. Patryka, choć piękna, świeciła pustkami, pełen religijnej „szmiry” kościół parafialny roił się od ludzi (Draguła 2012a: 85). Jeśli opis ten odzwierciedla pewną uniwersalną prawidłowość – a wydaje się, że w jakimś stopniu tak – można wyciągnąć wniosek, że kicz bardziej sprzyja kultowi religijnemu niż piękno. Ks. Draguła idzie trochę w tym kierunku. Spójrzmy jednak na tę sytuację przez pryzmat wprowadzonej przeze mnie powyżej kategorii optymizmu stworzenia. Skoro człowiek został stworzony dla dobra, piękna i poznania Boga, możemy mieć pewność, że piękno nie przeszkadza w duchowym wzrastaniu, brzydota zaś mu nie sprzyja. Mamy więc prawo przypuszczać, że pusta Rozróżnienie na piękno świeckie i sakralne nie daje się utrzymać katedra jest tylko pozornie piękniejsza niż wypełniony ludźmi kościół parafialny. Najwyraźniej to prawdziwe piękno, dla którego zostaliśmy stworzeni, nie polega jedynie na tym, że coś jest symetryczne, sterylne, przestronne i tak dalej. Może zapamiętane przez Bölla wrażenie chłodu bijącego z wnętrza katedry odzwierciedla jakiś estetyczny „defekt”, który jest realny, choć trudny do sprecyzowania przy użyciu naszych aktualnych teorii estetycznych? Analogicznie, kościół parafialny być może wcale nie jest tak brzydki, jak wydaje się być na pierwszy rzut oka. Böll pisze, że w kościele tym „zażywa się religii do syta”, mamy więc prawo przypuszczać, że jest w nim coś, co nasyca; jakiś odblask prawdziwego piękna. Trafna wydaje się uwaga Jean-Luca Mariona przywołana przez ks. Dragułę, że popularną sztukę religijną Zachodu charakteryzuje „zubażanie spektaklu ofiarowywanego spojrzeniu przez dzieło”, które z kolei zbliża ją do ikony (Draguła 2012a: 85–86). Wydaje się, że Optymizm stworzenia, odwaga Wcielenia 191 między innymi właśnie na tym może polegać piękno religijnej „szmiry”. Ks. Draguła pisze jednak, że nawet ikona nie jest piękna „pięknem malarskiego wizerunku”, lecz raczej „pięknem prawdy, którą przedstawia” (tamże: 86). Rozróżnienie na „piękno malarskiego wizerunku” – jak gdyby piękno świeckie – i „piękno prawdy” – piękno sakralne – nie daje się utrzymać przy proponowanej przeze mnie jednolitej wizji świata, zgodnie z którą cała rzeczywistość jest w pewnym stopniu uzależniona od Boga, a cele naturalne podporządkowane są celom nadprzyrodzonym (a więc, analogicznie, piękno naturalne jest podporządkowane pięknu nadprzyrodzonemu – a piękno nadprzyrodzone buduje na naturalnym). Jeśli w teologii ikony przeciwstawiano „piękno prawdy” „pięknu malarskiego wizerunku”, to być może dlatego, że sformułowanie „piękno malarskiego wizerunku” miało oznaczać piękno nie prawdziwe, lecz jedynie pozorne, piękno nie oczyszczone z ziemskiej pożądliwości zmysłów (podobnie w przeszłości często używano słowa „natura” w znaczeniu pejoratywnym, na określenie natury skażonej przez grzech, a przez to coś przeciwnego łasce). Przypomina się uwaga, która pada chyba w korespondencji Jacques’a Maritaina i Jeana Cocteau, że wynalezienie fotografii (ks. Draguła pisze, że fotografia jest przeciwieństwem ikony) wyzwoliło i oczyściło malarstwo – właśnie malarstwo jako malarstwo, nie jako dziedzinę sztuki sakralnej. Wróćmy jednak do omawianych powyżej dwóch kościołów w Dublinie. Kiczowaty kościół parafialny wydaje się być w jakimś ważnym sensie piękniejszy od katedry, nie znaczy to jednak, że realizuje on już artystyczny ideał. Optymizm stworzenia pozwala jednak wierzyć, że możliwe jest stopniowe oczyszczenie religijnej „szmiry” z jej „szmirowatości”, przy zachowaniu tego, co w niej wartościowe. Wydaje mi się, że taka 192 Marcin Suskiewicz optymistyczna intuicja przebija również ze stwierdzenia ks. Draguły (2012a: 95), że „pedagogia wiary [...] zaowocuje także pedagogią sztuki religijnej”. Minimalizm i maksymalizm Sądzę, że w podobny sposób można podejść do problemu obecności religii w świecie polityki, o którym traktuje rozdział Krzyżyk na szyi i schizofrenia tożsamości. Czytając, bardzo interesujące skądinąd, rozważania (tamże: 108–109) można odnieść wrażenie, że chrześcijanin jest właściwie skazany na pewną schizofrenię tożsamości, bo z jednej strony nie ma dla niego sfery niereligijnej, z drugiej zaś rozróżnienie porządku doczesnego i świeckiego należy do istoty wiary chrześcijańskiej. Autor pisze wprost o „swoistej, ale – w określonych ramach – zasadnej schizofrenii” (tamże: 112). Optymizm stworzenia pozwala jednak wierzyć, że skoro człowiek został stworzo- Warto przypomnieć polemikę Jerzego Brauna, jednego z naszych mistrzów ny dla Boga, schizofrenii tej można uniknąć. Jak przyznaje sam ks. Draguła (tamże: 112), byłoby to „naturalne”: „czymś naturalnym dla człowieka jest tak dalekie utożsamienie się ze swoją sferą prywatną, że żądanie porzucenia jej w czterech ścianach swojego domu czy w zakrystii kościoła będzie postrzegał jako zdradę swojej tożsamości”. Być może rozróżnienie porządku doczesnego i świeckiego jest obecnie źle interpretowane? Przywołajmy fragment Gaudium et spes: „Jeśli słowom «autonomia rzeczy doczesnych» nadaje się takie znaczenie, że rzeczy stworzone nie zależą od Boga, a człowiek może ich używać bez odnoszenia ich do Stworzyciela, to każdy uznający Boga wyczuwa, jak fałszywe są tego rodzaju zapatrywania. Stworzenie bowiem bez Stworzyciela zanika” (GS: 36). Jeśli, jak pisze ks. Draguła (2012a: 209) w języku arabskim w ogóle nie ma słowa „świecki”, to dla chrześcijan to słowo w takim znaczeniu, jakie nadaje mu się czasem obecnie, również nie istnieje, wszak Bóg-Stworzyciel zawsze „wchodzi” w świat i w język, a zgodnie z soborową dewizą wszystko oczekuje na odnowienie w Chrystusie. Być może warto w tym miejscu przypomnieć polemikę Jerzego Brauna, jednego z naszych mistrzów, z wybitnym redaktorem „Znaku”, Stanisławem Stommą. W sławnym artykule Maksymalne i minimalne tendencje społeczne katolików z 1946 roku Stomma pisał: „Zasadniczą troską Kościoła jest rozwój i doskonalenie duszy ludzkiej. Katolicyzm jest indywidualistyczny i personalistyczny, a zatem sprawa ustroju społecznego ma dlań znaczenie drugorzędne” (2006). Zauważmy na marginesie, że słowa te przypominają stanowisko ks. Draguły: „Ostatecznie celem religii jest bardziej to, by łączyć ludzi z Bogiem niż między sobą”. Stomma powołuje się na Étienne’a Gilsona, który podkreślał, że ponieważ szczęście chrześcijanina nie jest na ziemi, nie można się zgodzić, by tego szczęścia na ziemi szukał qua katolik, nadmiernie zabiegając o sprawiedliwość społeczną. Dlatego „maksymalne tendencje społeczne” wcale nie są pożądane u katolików. Braun szanuje to stanowisko, ma jednak pewne zastrzeżenia. „Wyniosły indyferentyzm społeczny Gilsona (i Stommy) jest teoretycznie dopuszczalny, ale nie powinien on w praktyce hamować twórczego dynamizmu tych katolików, którzy pragną wcielenia zasad etycznych chrystianizmu w ustrój społeczny [słowo „wcielenie” być może nie jest tu przypadkowe – M.S.]. Im surowiej bowiem poddaje on krytyce katolicki «maksymalizm» społeczny, tym wię- cej dostarcza argumentów trzeciej tezie, to znaczy poglądowi Mouniera, że katolicyzm powinien się ograniczyć do troski o rozwój duszy, zaś teren organizacji życia zbiorowego pozostawić marksistom, a nawet czynnie im pomagać w tworzeniu «nowej epoki» sprawiedliwości społecznej, którą budują. A tymczasem właśnie ta bierność katolicyzmu w ciągu długich wieków doprowadziła do tego, że antychrześcijańskie doktryny odebrały mu wpływ nie tylko na życie publiczne, ale i na duszę człowieka nowoczesnego” (Braun 2001: 149). Można dodać, że tak jak wówczas oddawano sferę społeczną marksizmowi, tak dziś oddaje się ją często – zwykle w dobrej wierze, w przekonaniu, że jest to najbardziej sprawiedliwy z systemów – świeckiemu liberalizmowi. Misja cywilizacyjna katolicyzmu Braun zwraca uwagę – co zresztą w dyskusji redakcyjnej „Znaku” wcześniej zauważyli Hanna Malewska i Stefan Swieżawski – że Stomma niesłusznie uważa, iż katolicyzm jest „indywidualistyczny”. Personalistyczny – tak, ale persona, osobowość to „nie indywiduum, ale indywidualność plus powszechność, tzn. dusza jednostki plus wszystko, co wniosła do niej zbiorowość” (Braun 2001: 150). Jest to zgodne z nauką św. Pawła o jedności wszystkich członków Ciała Mistycznego, jest to również zgodne z obserwacjami historycznymi, które wykazują „ścisłą symbiozę cywilizacji i religii” (tamże: 150). Nie da się oddzielić – konkluduje Braun – celu indywidualnego duszy i norm organizacyjnych życia zbiorowego, to znaczy ustroju społecznego, kultury, polityki, bo warunki egzystencji wpływają na rozwój życia duchowego i potrzeba wyjątkowej świętości, by oprzeć się tej zależności. Dodam, że jest to zgodne z jednolitą wizją świata, według której natura, sama w sobie ukierunkowana na Boga, znajduje konieczne Optymizm stworzenia, odwaga Wcielenia 193 dopełnienie w łasce, łaska zaś musi budować na naturze. Natura ludzka zaś, jak się wydaje, jest tyleż indywidualna, co wspólnotowa. Braun wytyka Stommie jeszcze jedną rzecz: brak należnego uznania dla katolickiej nauki społecznej. Stomma twierdzi, że główne postulaty encyklik społecznych – zresztą w jego odczuciu bardzo ogólnikowe – miały swoją rolę do odegrania w czasie, kiedy powstały, ale w 1946 roku nie stanowiły już żadnej rewelacji. Braun – jak gdyby antycypując nowe encykliki społeczne pisane przez kolejnych papieży – odpowiada na to swoją wiarą w misję cywilizacyjną katolicyzmu: „To nie cywilizacja chrześcijańska, lecz Europa stoi przed upadkiem, ale nie dlatego, że cywilizacja chrześcijańska jest przestarzała i nadchodzi nieuchronnie epoka socjalistyczna, ale dlatego, że przerwany został proces budowy pełnej cywilizacji chrześcijańskiej […]. Średniowiecze stworzyło zaledwie tymczasową cywilizację, to jest pewien stan równowagi między sferą życia sakralną a świecką (pogańską, nieschrystianizowaną). Stoi zatem nadal przed Europą problem moralny rzeczywistej i społecznej konsekwentnej cywilizacji spełnionego chrystianizmu” (tamże: 153–154). Jakkolwiek szaleńczo mogą brzmieć dziś słowa Brauna, „Pressje” przyjmują je za swoje. Na naszych łamach pisaliśmy o potrzebie „nowego średniowiecza” (teka 20), o Solidarności jako „odgórnej”, to znaczy religijnie inspirowanej, przemianie społecznej (teka 21), o nauce Jana Pawła II jako przykładzie „maksymalizmu katolickiego” (teka 22), o aktualności chrześcijańskiej myśli społeczno-ekonomicznej (teka 29) i wreszcie o tradycji polskiego mesjanizmu (teka 28), której kontynuatorami byli Jerzy Braun i Jan Paweł II, a która próbuje właśnie wcielać zasady etyczne chrześcijaństwa w ustrój społeczny i jednocześnie podnosić 194 Marcin Suskiewicz ludzi do godności Dzieci Bożych (zgodnie z przytoczoną wcześniej dynamiką Wcielenia w ujęciu Ratzingera). Różnimy się więc z ks. Dragułą w ocenie zarówno Solidarności (Draguła 2012a: 144–148), jak i dziedzictwa polskiego mesjanizmu (tamże: 143–144). Znów jednak, jak to było w przypadku religijnej „szmiry”, nie twierdzę, że średniowiecze, polski mesjanizm czy Solidarność stanowią kompletne realizacje pewnej idei. Były to raczej punkty na drodze do celu. Nie twierdzę również, że nie ma żadnych dobrych elementów w świeckich doktrynach społecznych. A jednak, tak w dziedzinie stosunków społecznych, jak i sztuki, ideałem i punktem docelowym pozostaje Wcielenie. Odwaga Wcielenia Dynamikę Wcielenia można więc odnaleźć, jak się wydaje, nie tylko w liturgii i sztuce sakralnej, lecz także w stosunkach społecznych i polityce. „Odgórna rewolucja” Solidarności – której towarzyszył wysyp religijnych symboli i znaków w przestrzeni publicznej – jest dla naszego środowiska przykładem zstępowania Boga w „przestrzeń widzialnego” i jednoczesnego wynoszenia człowieka do boskości. Ks. Draguła widzi z kolei w używaniu religijnych elementów w sferze świeckiej wielkie ryzyko: ryzyko zeświecczenia tego, co święte. Jednak, jak się wydaje, ryzyko to zawsze towarzyszy Wcieleniu. I jest to oczywiście ryzyko realne: Chrystus został wyszydzony, policzony między przestępców, skazany na śmierć. A jednak odpowiedzią Boga jest zawsze odwaga Wcielenia i nie jest to odwaga bezpodstawna – Chrystus zmartwychwstaje. Sądzę, że chrześcijanie również mają prawo – oczywiście w granicach rozsądku (których przekroczeniem jest każde celowe redukowanie sacrum) – kierować się tą właśnie kategorią w swoim życiu, czy to w sferze stosunków społecznych, czy sztuki. Ostrożność ks. Draguły bierze się być może z zapoznania, że pierwszemu etapowi Wcielenia (zstępowaniu Boga w nie-boskie) towarzyszy drugi (wyniesienie nie-boskiego ku Bogu). Autor Copyright na Jezusa widzi w tradycji chrześcijańskiej dwa nurty. Pierwszy to nurt intelektualny, który „nie potrzebuje żadnych materialnych podpórek” i który znajduje swój szczyt „w negacji realnej obecności Chrystusa w Eucharystii, zwłaszcza u Ulricha Zwingliego” (Draguła 2012a: 82). Drugi to nurt emocjonalny, który „uznawał wartość, a czasami nawet wyższość elementów materialnych (w tym obrazów) w szeroko pojętym kontakcie z Bogiem”, a który wyrażał się na przykład „w średniowiecznym pragnieniu widzenia Hostii, popularności świętych obrazków, poszukiwaniu cudownych źródełek” (tamże). Ks. Ideałem i punktem docelowym pozostaje Wcielenie Draguła zdaje się przyznawać pewną wyższość nurtowi intelektualnemu (choć oczywiście nie zaprzecza obecności Chrystusa w Eucharystii!), zwraca jednak uwagę, że jest to kwestia indywidualnej wrażliwości – „oprócz tych, którzy zadowalali się słowem o nadprzyrodzoności, zawsze byli także ci, co chcieli i potrzebowali zobaczyć i dotknąć nadprzyrodzoność” (tamże: 82) i zachęca do szukania via media (tamże: 94). Wydaje mi się jednak, że tak jak nie ma symetrii między „średniowiecznym pragnieniem widzenia Hostii” (które przerodziło się w ważną katolicką praktykę adoracji eucharystycznej) a „negacją realnej obecności Chrystusa w Eucharystii” (która jest zaprzeczeniem jednej z centralnych prawd katolicyzmu), tak samo nie ma symetrii między nurtem, który chce się obyć bez „materialnych podpórek”, a nurtem, który chce „zobaczyć i dotknąć nadprzyrodzoność” – pierwszy bowiem jest zamknięciem się na Wcielone Słowo, a drugi Go pragnie. Wydaje się, że w tej sprawie wiążące są orzeczenia Soboru Nicejskiego II, który uznał, że po Wcieleniu obrazy są nie tylko dopuszczalne, lecz po prostu wskazane. „Ikonoklazm nie jest opcją chrześcijańską” – pisze jednoznacznie kard. Ratzinger (2002: 119), a w zakończeniu swoich rozważań podkreśla, że choć Zachód ma prawo kroczyć inną drogą niż Wschód, również w Kościele zachodnim powinna „nastąpić rzeczywista recepcja siódmego soboru powszechnego, czyli Soboru Nicejskiego II, który wypowiedział się na temat zasadniczego znaczenia obrazu oraz jego teologicznego miejsca w Kościele” (tamże: 121). Nie neguję oczywiście, że wierni mogą posiadać różne wrażliwości, ale czasem w życiu duchowym trzeba nagiąć swoją wrażliwość do prawdy. Przypomnijmy, że Chrystusowy krzyż był „zgorszeniem dla Żydów i głupstwem dla pogan” (1 Kor 1: 23). Wydaje się, że dualizm „nurtu intelektualnego” i „nurtu emocjonalnego” należy zastąpić dynamiką Wcielenia, zgodnie z którą, jak już pisałem, Bóg zstępuje „w przestrzeń widzialnego”, by wynieść nas ku boskości. W pewnym sensie jest to ruch od „nurtu emocjonalnego” – chęci oglądania – do „nurtu intelektualnego” – kontemplacji niewidzialnego Boga. Ale, jak się wydaje, ten ruch jest konieczny, bo naszym ostatecznym celem nie jest jakiś abstrakcyjny „intelektualizm”, który moglibyśmy osiągnąć bez Wcielenia, ale, jak pisze Ratzinger (2002: 111), „nowa cielesność Zmartwychwstałego”. Bronię okładek „Pressji” W rozdziale Bluźnierstwo okładkowe. Lżenie Boga czy gra religijnym tabu? ks. Draguła Optymizm stworzenia, odwaga Wcielenia 195 poświęca trochę miejsca okładkom „Pressji”, szczególnie okładce teki 25., na której znajduje się napis „I ♥ lewica”, przy czym zamiast zwykłego znaku serca umieszczono wizerunek serca miłosiernego w koronie cierniowej. Okładka ta wywołała swego czasu oburzenie niektórych środowisk, między innymi redaktorów kwartalnika „Christianitas”. Ks. Draguła również krytycznie ocenia naszą okładkę, widząc w niej przykład użycia symboli religijnych poza ich naturulnym kontekstem, a przez to narażenie ich na reinterpretację i deformację. „Wyjęte ze swojej naturalnej biosfery, nabierają znaczeń pozasakralnych, wobec których trudno jest zastosować jakąś ustaloną hermeneutykę” (Draguła 2012a: 74). „Tak, to prawda, że symbole religijne przenikają całą naszą kulturę – pisze dalej. – Zgoda na ich funkcjonowanie w ten sposób jest jednak jednocześnie zgodą na utratę nad nimi kontroli, zrzeczeniem się «praw autorskich» do tych znaków i znaczeń” (tamże). Chciałbym odpowiedzieć na zarzuty ks. Draguły za pomocą wprowadzonych przeze mnie wcześniej kategorii optymizmu stworzenia i odwagi Wcielenia. Wiara w stworze- nie pozwala nam przypuszczać, że każda stricte świecka hermeneutyka ostatecznie musi okazać się niespójna, nielogiczna (bo nie może być logiczne coś, co odcina się od Logosu). Bóg jest obecny w rzeczywistości stworzonej, czy to dostrzegamy, czy nie. Ks. Draguła krytycznie ocenia naszą okładkę Dlatego symbol religijny, wkraczając w sferę świecką, nie opuszcza całkowicie „swojej naturalnej biosfery”. Raczej, jak Jezus, przychodzi do swoich: „Na świecie było Słowo, a świat stał się przez Nie, lecz świat Go nie poznał. Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli” (J 1: 10–11). Oczywiście, wkraczanie symboli religijnych w sferę całkowicie świecką, zamkniętą na Boga, wiąże się z ryzykiem. Odwaga Wcielenia pozwala jednak wierzyć, że prędzej wizerunek serca miłosiernego rozsadzi świeckie hermeneutyki, niż te zdołają uporać się z tym pełnym mocy symbolem. Słowo Boże nigdy nie wraca bezowocnie. W dynamice Wcielenia, po ruchu zstępującym, następuje ruch wstępujący. Co dalej? Rzadko zdarza się, aby polemika wokół książki dotknęła tak kluczowych zagadnień, jak w tym wypadku. Polecamy jeszcze tekst Marcina Suskiewicza o transsubstancjacji, będącej wspaniałym wyrazem odwagi Wcielenia. ks. Andrzej Draguła, Copyright na Jezusa. Język, znak, rytuał między wiarą a niewiarą, Warszawa: Więź 2012, s. 232, oprawa miękka, cena 35,49 zł. 196