Hanysy podbijają stolicę

Transkrypt

Hanysy podbijają stolicę
Hanysy podbijają stolicę
Utworzono: czwartek, 25 grudnia 1997
Hanysy podbijają stolicę
W Piekarach Śląskich mówi się: hanys zrobi, co ma zrobić i do dom. Tak też stało się przy realizacji
programu TVN "Ciao Darwin". W ciągu jednego dnia Ślązacy przyjechali do Warszawy, wygrali z
góralami różnicą punktów 410 do 272 i wrócili na Śląsk. Z 50-osobowej grupy reprezentującej
hanysów przeszło połowa wywodziła się z Piekar Śląskich. Jej trzon stanowili muzycy górniczej
orkiestry dętej "Piekary-Julian" oraz reprezentanci Związku Zawodowego "Kadra" przy ZG "Piekary".
W "Ciao Darwin" rywalizowali już ze sobą grubi i chudzi, łysi i długowłosy, blondynki i brunetki, synowe i teściowe. Odcinek z udziałem
hanysów i górali był drugim, który pokazywał różnice regionalne. Ślązaków do zwycięstwa poprowadzili instruktorzy jazdy Grzegorz
Stasiak i Małgorzata Mandryk oraz śląski Robinson - Wincenty Ołowski.
O wyborze piekarskiego środowiska zadecydowała przede wszystkim orkiestra dęta.
- TVN zażyczył sobie górniczą orkiestrę - mówi Beata Wiśniewska, prowadząca studio castingowe w Katowicach. - Ponieważ
pochodzę z Piekar Ślaskich, to znam to środowisko, wiem, że jest tam orkiestra, że górnicy mają w tradycji obchody barbórkowe, że
jest tam wiele wesołych, zabawnych osób. Są to ludzie obyci ze sceną i w każdym wypadku potrafią się odnaleźć, dać z siebie
wszystko.
Wydarzenia potoczyły się bardzo szybko. Na początku października odbyły się dwa castingi - jeden w Piekarach Śląskich, drugi w
Katowicach. Sam "egzamin" był stresującym zadaniem, wszak chodziło tu o reprezentację Śląska i Ślązaków. Decyzja o wyborze
uczestników należała do realizatorów programu. Oni wyłonili "zwycięzców" i zaproponowali im udział w poszczególnych zadaniach. 30
października br. odbyło się nagranie. Samo przygotowanie do niego i realizacja trwały 12 godzin. Efekty mogliśmy oglądać tydzień
później.
Przed nagraniem obydwie drużyny zgromadzone były w osobnych namiotach.
- Dzielili nas ochroniarze i nie dopuszczali do siebie - opowiada Józef Witkowski, wiceprzewodniczący Związku Zawodowego "Kadra"
przy ZG "Piekary". - Rozgraniczali nas, żebyśmy się nie dogadali, co można jeszcze umieścić w programie. Co jakiś czas przychodził
ktoś z namiotu górali i mówił "starajcie się, tamci są super". Ale jak już usiedliśmy na swoich miejscach i zaczęliśmy nagrywanie, to
cała wrzawa była po naszej stronie.
- Ślązacy zawsze jako pierwsi krzyczeli - dodaje Antoni Majchrzyk, dyrygent górniczej orkiestry dętej "Piekary-Julian". - Może myśleli,
że przyjedziemy tak spracowani, zmęczeni, że nie będziemy mieli siły na spontaniczność.
Zarówno Ślązacy, jak i górale mogli zaprezentować się w czterech konkurencjach. Wystawiono na próbę ich umiejętności taneczne,
wokalne, jak i pracy w grupie. Decydującą rozgrywką był pojedynek w kapsułach. Zwycięstwo nad zakopiańczykami przypieczętował
Krzysztof Wieczorek z ZZ "Kadra", organizator wielu karczm piwnych w Piekarach Śląskich.
Żadna ze stron nie znała dokładnego scenariusza. Nie było też większych przygotowań. Ślązacy nie do końca wiedzieli, czy przyjdzie
im się zmagać z góralami czy z gorolami. Z tej niewiedzy i ze zdenerwowania wynikały zabawne pomyłki słowne. Wiele z
przygotowanych wcześniej haseł nie zostało wypowiedzianych na wizji. Najlepsze były te, które rodziły się spontanicznie.
- Był taki moment, że jeden z górali na próbie tańca uszkodził sobie palec ciupaszką - opowiada przedstawiciel ZZ "Kadra". - Stąd
bardzo szybko powstało hasło "Nie wymachuj tą ciupagą, boś okropnym jest łamagą".
Jak zapewniają jednak reprezentanci Śląska, nie chodziło o wzajemne obrażanie się, lecz o dobrą zabawę.
- Nie było czegoś, co by nas lub ich uraziło - mówi dyrygent orkiestry. - Wręcz przeciwnie. Dużo haseł ze strony górali wychwalało
nasze cechy, więc biliśmy im za nie brawo.
Dzień przed nagraniem do Warszawy przyjechali śląscy tancerze i tancerki.
- Pojechaliśmy dowiedzieć się, co będziemy tańczyć - opowiada Edward Grohsfeld, który z Ryszardem Karmańskim wziął udział w
castingu w Piekarach. - Mieliśmy poćwiczyć, opracować choreografię do "kaczuszek". Początkowo chcieliśmy występować w innych
strojach, ale jak zobaczyli nasze mundury górnicze, to chcieli właśnie je, bo to ładnie i po śląsku.
Właśnie te górnicze stroje oraz górnicza orkiestra miały być największym atutem Ślązaków. Niestety zabrakło czasu. Wspólnego
grania na wizji było niewiele. Orkiestra umilała natomiast przerwy, grała przy zmianach dekoracji.
- Byliśmy przygotowani pod względem artystycznym - mówi dyrygent. - Co tydzień mamy próby, a nie tak dawno obchodziliśmy
jubileusz 50-lecia istnienia zespołu. Nie wiedzieliśmy, co będzie grane, miało być po śląsku. Chcieliśmy również zagrać "Jak długo na
Wawelu". To miał być taki ukłon w stronę górali, bo oni mają bliżej do Krakowa niż my.
Zgromadzona w studiu publiczność była zdziwiona, że orkiestra górnicza wykonuje muzykę rozrywkową. Furorę wśród publiczności
zrobiła nie tylko swą grą.
- W pewnym momencie przyszedł jeden z reżyserów ze studia obok - opowiada Józef Witkowski. - Poprosił, żeby nie grać
przynajmniej 20 minut, bo obok kręcą kolejny odcinek serialu "Samo życie" i cała ta muzyka przedostawała się do nich.
Największym doświadczeniem, jak twierdzą uczestnicy "Ciao Darwin", było zobaczenie telewizji i przygotowań programu "od kuchni".
To zrekompensowało Ślązakom nawet pewne niedociągnięcia.
- Cały wstęp programu oparty był na muzyce z filmu "Janosik" - mówi Antoni Witkowski. - Trochę czujemy z tego powodu niedosyt.
Specjalnie ubraliśmy się w mundury, a w trakcie schodzenia obydwu drużyn na scenę pokazano tylko jednego górnika. Ważne jest
jednak, że w każdej z konkurencji w taki, czy inny sposób potrafiliśmy się odnaleźć.
Zwycięzcy powrócili do domów zadowoleni, choć zmęczeni. Z racji zmiany czasu swój sukces świętowali bowiem godzinę dłużej.
Anna Kmiecik