EGZEKUTOR
Transkrypt
EGZEKUTOR
RAFAŁ KRAWCZYK EGZEKUTOR Samotność świata islamu 0 1. Śmierć faraona. 1. Telefon zadzwonił krótko. Anwar Sadat powoli sięgał po słuchawkę. - Nie muszę się spieszyć! – myśl biegła leniwie – Rządzę krajem o pięciu tysiącach lat historii! To, co najlepsze już tu było. Cześć oddawano Amonowi, Izydzie, Ozyrysowi i faraonom. Prawdziwe symbole to piramidy i obeliski a nie meczety! Egipt, to wielka przeszłość, nie religia! Odczuwał pogardę dla przekonania o wyższości wiejskiego fellacha nad Arystotelesem i Konfucjuszem tylko dlatego, że nie znali Koranu. - Barbarzyństwo! – mruknął. Podniósł kieliszek z armaniakiem. Złocisty płyn delikatnie drżał w naczyniu z kruchego szkła. Refleksy światła tańczyły po krągłych ściankach. Nie chciał przyspieszać chwili, kiedy ostrość alkoholu miesza się ze szlachetnością pochodzenia. Czuł się prawdziwym obywatelem świata. Przedłużał chwilę, kiedy mógł nie myśleć o zamysłach tej rzeszy mułłów wiecznie nawołujących do modlitwy, wstrzemięźliwości i wojny za wiarę. - Koran zakazuje alkoholu, nie wspomina o armaniaku! Nie ma zakazu, nie ma grzechu! Szczęściem – prychnął śmiechem – nie ma tu imama Al-Azharu. Bezbożnik! – rozbawił go własny żart – Jak nazwać człowieka, który nie podziela przekonania w bezgrzeszność armaniaku? Czy doczekam fatwy zezwalającej pobożnym na używanie trunków z górnej półki? Tylko z górnej półki! Innych tykać nie warto! Wódka, to barbarzyństwo, a wino - wodnisty przysmak Francuzów! Gdyby Mahometowi - Salla Allahu 'alayhi wa sallam, niech pokój i błogosławieństwo Boga będzie z nim! – z udaną powagą wypowiedział formułę obowiązującą przy wymienianiu imienia Proroka – dane było posmakować siedmiogwiazdkowego Martela z pewnością nie zakazałby alkoholu! Pił niedużo. Bardziej dla smaku i zapachu niż mocy trunku. Aromat płynu falującego w wątłym szkle ogrzewanym ciepłem dłoni wzmagał przekonanie, że jest obywatelem świata i należy do jego lepszej części. Podniósł kieliszek w geście toastu. Emblemat państwa – stylizowana replika orła rzymskich legionów - zdawał się zerkać ze ściany z jakąś dozą przyjaźni, żeby nie rzec – koleżeństwa. - Twoje zdrowie! – mruknął. Pochylił się do interkomu. - Niech wejdzie! – rzucił. W drzwiach stał William Francis Buckley, oficer amerykańskich służb specjalnych przydzielony do osobistej ochrony. Wysoki, sprężysty, lekko siwiejący pięćdziesięciolatek, miał na sobie polowy mundur komandosa. Głowę przykrywał buńczucznie przekrzywiony beret z insygniami pułkownika. Można było rozpoznać kraj pochodzenia bez pytania o narodowość. Urodził się w Medford w stanie Massachusetts. Swobodny, głowa uniesiona. Amerykanie wszędzie czują się u siebie. Sadat znał go od dawna, ale dopiero teraz zauważył w nim ślad mocarstwowości. Uwrażliwiło go poczucie sukcesu i świadomość partnerstwa. Przed wojną Yom Kippur nie przyszłoby mu to do głowy. - Oficer wywiadu – pomyślał - nie powinien mieć manier ambasadora! Buckley skończył Wojenną Szkołę Inżynierską w Fort Belvoir, specjalistyczny kurs techniki wojskowej w Fort Knox i Szkołę Wywiadu w niemieckim Oberammergau. Odznaczony Krzyżem Walecznych za Wietnam, Wielkim Krzyżem Zasługi Wywiadu i Medalem Oficerskiej Gwiazdy za Wybitną Służbę, należał do elity Centralnej Agencji Wywiadowczej, obdarzanej szczególnym zaufaniem i obowiązkami specjalnego znaczenia. - Co pana sprowadza, pułkowniku? – Sadat nie krył zdziwienia nagłością wizyty. - Niepokojące są – odparł Buckley – informacje o poczuciu samozadowolenia wśród żołnierzy kompanii ochrony. Stępienie czujności jest złą wróżbą. - Jest nowe zagrożenie? - Nowe? – uśmiechnął się Amerykanin – Dla głowy państwa zagrożenia są zawsze te same - agenci zagraniczni, przeciwnicy polityczni, fanatycy religijni, dewianci, szaleńcy, żołnierze... - Żołnierze? – to była niespodzianka – Jacy żołnierze? Buckley skłonił głowę ruchem mającym świadczyć o głębokim szacunku. Sadat tego nie znosił. Gest nie był szczery. - Ochrona życia i bezpieczeństwa najwyższych osobistości – zauważył Buckley - to nie wojskowa profesja, ale znajomość psychologii przeciwnika. - Jakiego przeciwnika ma pan na myśli? – Sadat nie skrywał irytacji. 1 - Najgorszego! – odpowiedział Amerykanin, udając, że nie dostrzega emocjonalności pytania Najtrudniejszym do wykrycia jest rodzaj zamachowca, który nawet nie domyśla się tego co uczyni. Zamiar ujawnia się z czynem! - Uważa pan, że istnieją cyber-zamachowcy? To śmieszne! - Nie to miałem na myśli! Idzie o ludzi w szczególnej sytuacji. Do szalonego czynu można ich pchnąć dobrze poprowadzoną grą. Grą na emocjach! Wykrycie gotowości nią jeszcze nie będącą - to najwyższy rodzaj sztuki wywiadowczej! - Karkołomna kombinacja! – uniósł się Sadat – Gdybym ją brał poważnie, nie mógłbym ufać nawet żonie. Wyobraża pan sobie życie, pułkowniku, kiedy nie może pan spokojnie położyć się do łóżka? – Pomimo gniewu pomyślał ciepło o Dżehan – To niezwykła kobieta! Wspaniała kobieta – dodał w myślach i przyszło mu do głowy, że chociaż od ślubu minęło dwadzieścia lat, to czuł się nadal zakochany jak sztubak. - Tam panu nic nie grozi, Panie Prezydencie. Tego jestem pewien! – Buckley roześmiał się szeroko. Sadata irytował jego akcent z amerykańskiego Południa. Żart uznał za mało elegancki. – Rozważam niebezpieczeństwo, jakie może pojawić się jakby znikąd, tak nagle, że nie zdążymy zareagować! - Myśli pan o czymś konkretnym, czy to tylko teoria? - nie mógł powstrzymać uszczypliwości. - I tak i nie! – Amerykanin spoważniał - Mamy informacje o próbach włączenia nowych ludzi do plutonu ochrony prezydenta. Niepokojący jest brak drobiazgowej kontroli ich przeszłości. To może mieć tylko jeden cel: wprowadzić kogoś nowego. Nie dla towarzystwa przecież! - Proszę zamrozić ruchy personalne! – Sadat wzruszył ramionami – To chyba najprostszy środek bezpieczeństwa, nieprawda? - To prawda! – odrzekł sucho Buckley – To istotnie bardzo proste. Nawet za proste! Sadat spojrzał z irytacją. - O co panu chodzi? Do rzeczy, proszę! - Obawiam się – pułkownik nie zamierzał przejmować się irytacją rozmówcy – że to kamuflaż i że idzie o coś innego. - To znaczy? - To ruchy pozorne, mające uśpić naszą czujność. Chcą odwrócić naszą uwagę. - Od czego? - Tego właśnie nie wiemy i dlatego się tu znalazłem. Chcę prosić Pana Prezydenta, żeby się sam zastanowił skąd może przyjść niespodziane zagrożenie? - Zagrożenie dla czego? Buckley sapnął jakby miał splunąć krwią. Skłonił się jednak grzecznie i zamilkł. - Dla pańskiego życia, Panie Prezydencie! – powiedział po chwili cicho, lecz stanowczo. - Zagrożenie jest normą dla każdego, kto jest tak wysoko jak ja. Nie widzę w tym nic nowego! - Jest normą! – przyznał pułkownik – Jednak przez skórę czuję zagrożenie. Proszę mi wierzyć! Instynkt nigdy mnie nie zawiódł. - Co pan proponuje? - Proszę o sygnalizowanie każdego dziwnego szczegółu. Każdego! – powtórzył – Nie idzie o jakieś wyraźne niebezpieczeństwo. Nie to, co Pana niepokoi, ale coś co Pana zdziwi. To zawsze pierwszy sygnał! Sadata zastanowiła uwaga. Irytacja zniknęła. Wertował pamięć w poszukiwaniu zdarzenia, które mogło być odpowiedzią na niepokoje pułkownika. Nic nie przychodziło do głowy. Gdy myślał o znajomych twarzach oficerów ochrony odbierał je jako uważne, ale przyjazne. Takie, jakimi powinny być twarze ludzi zajętych obowiązkami. Pamiętał ich oczy. Zawsze w alercie, omiatające wzrokiem nie tyle jego osobę, ile przestrzeń wokół niego - tak jak patrzy na świat pantera wietrząc zagrożenie dla potomstwa. Wśród nich czuł się bezpieczny. - Dziwnego? - zastanowił się – I groźnego jednocześnie? - Nie idzie o coś groźnego! To byłoby za proste – upierał się Amerykanin – Tylko dziwnego! Nadal nic nie przychodziło mu do głowy, prócz zagadkowego smutku porucznika Khalida Islambouliego z oddziału ochrony. Lubił młodego człowieka i kiedyś nawet spytał o przyczynę zmartwienia. - Jestem zakochany! – uśmiechnął się oficer. Był szczupły, ciemnowłosy, przystojny i – jak zwykle służbisty. - To dobrze! – Sadat klepnął go w ramię, jakby dawał świadectwo wsparcia. Znał to uczucie doskonale – Chyba, że – zastanowił się głośno – to jakaś nieszczęśliwa miłość? - Nieszczęśliwa? – zawahał się porucznik – Nie, bardzo szczęśliwa! 2 - No, to gratuluję! – Sadat roześmiał się serdecznie – Nie ma dla żołnierza większej i przyjemniejszej emocji. Wracasz do domu i wiesz, że czeka cię ciepło i zrozumienie. Wiem coś o tym! – pomyślał o swojej Dżehan. - Chyba nie ma niczego dziwnego, że jeden z oficerów ochrony jest szczęśliwie zakochany? – spojrzał na Buckleya podejrzliwie. - Oficer ochrony zakochany? – Zainteresował się Amerykanin – A któż to taki? - Khalid Islambouli – młody i zdolny oficer. Znam go od lat! Każdy ma swoje życie osobiste i ma prawo do szczęścia w miłości – dodał pospiesznie. - Ja nie mam! – żachnął się Buckley – To znaczy, nie mam życia osobistego! – była w tym nuta sarkazmu – W tej pracy, nie wchodzi to w grę. Nigdy! - Czy mam życzyć panu, pułkowniku – roześmiał się Sadat – powrotu do cywila? Buckleyowi nie było do śmiechu. O cywilu nawet nie pomyślał. Służba była całym jego życiem – zawodowym i osobistym. 3