Schodami Neptuna na Atlantyk
Transkrypt
Schodami Neptuna na Atlantyk
Schodami Neptuna na Atlantyk Utworzono: czwartek, 01 czerwca 2006 Schodami Neptuna na Atlantyk Angielska locja sprzed kilkudziesięciu lat już w preambule odradza wypuszczania się na wody wokół północno-zachodniej Szkocji żeglarzom „o małym sercu”. Widać serc do żeglowania nie brakuje górniczej załodze jachtu „Nitron”, która wróciła niedawno z rejsu u brzegów Szkocji. 9-osobową ekipę jachtu tworzyli po połowie czynni zawodowo i emerytowani pracownicy zakładów Katowickiego Holdingu Węglowego, w tym głównie kopalni „Wujek”. W ciągu 18 dni żeglugi przemierzyli przeszło 500 mil morskich od Wysp Owczych przez Orkady, Kanał Kaledoński do Troon, niedaleko Glasgow. Przed zamustrowaniem na jacht załoganci zderzyli się z historią. – Wyspy Owcze są zawieszone między Szkocją a Islandią. Dotarliśmy tam, lądując na jedynym, na tej trasie, lotnisku, zbudowanym przez Amerykanów podczas II wojny światowej. Wtedy było bazą tzw. latających łodzi, tropiących z powietrza niemieckie U-booty, zagrażające alianckim konwojom. Po niewielkich przeróbkach doskonale służy do dziś – opowiada kapitan jachtowy, Bogusław Syrek, pełniący w tym rejsie rolę I oficera. Żegluga w rejonie Wysp Owczych, to prawdziwie męska przygoda, wymagająca rzeczywiście wielkiego serca. Pogoda w tym rejonie bywa bardzo zmienna. Przez większą część roku morze chłosta gnanymi wiatrem grzywaczami. Oprócz potężnych podmuchów kadłuby jachtów są wystawione na bardzo silne prądy pływowe. Dodatkowym utrudnieniem są często występujące mgły. Kiwnęło na Orkadach – Dla nas Neptun był tym razem wyjątkowo łaskawy. Było stosunkowo ciepło, spokojnie, niemal relaksowo. Mocniej zaczęło kiwać na wysokości Orkadów. Siła wiatru dochodziła do ósemki w skali Beauforta. Ale „Nitron” (łódka o długości 14 m, szerokości 3,8 m i powierzchni ożaglowania 80 m kw. – red.), to kecz o dużej dzielności morskiej, toteż i w tych warunkach nie mogło się dziać nic złego – uśmiecha się Syrek. Oczywiście, wakacyjne rejsy „Nitronem” nie są podporządkowane tylko „połykaniu” mil morskich. Dla załogantów są przede wszystkim okazją do poznawania Europy. Tak było i tym razem. – Bodaj najciekawszą przygodą tego rejsu było zatrzymanie się na wyspie Mykines. Już samo zawinięcie do portu, o ile tak można nazwać kilkunastometrowe betonowe nabrzeże wśród skał, jest nie lada wyzwaniem. Trzeba mieć szczęście, bo przy dużej fali, jaka tu na ogół bywa, jest to prawie niemożliwe. Nam się powiodło. Na wyspie żyje raptem kilkudziesięciu stałych mieszkańców. Natomiast jej osobliwością jest gigantyczna kolonia maskonurów złotoczubych, ptaków kształtami dzioba i ubarwieniem głowy przypominających papugi – opowiada Syrek. Załoga „Nitronu” zwiedziła również stolicę Wysp Owczych, Tórshavn. – To małe, senne miasteczko. Ulicami rzadko przejeżdża samochód. Tutejsi mieszkańcy są niesłychanie przyjaźni wobec gości. Nawet bariera językowa, mieszkańcy Tórshavn posługują się językiem staroceltyckim, nie przeszkadza w doświadczaniu tej życzliwości – przekonuje kapitan. U królewskich grobów „Nitron” zawinął też do Kirkwall, stolicy i głównego miasta Orkad. Załoganci zwiedzili w nim m.in. Katedrę pw. św. Magnusa, z kryptami antenatów norweskiej rodziny królewskiej i tamtejszych rodów magnackich. Od Inverness jacht wszedł w Kanał Kaledoński. Ten zabytkowy, nie uczęszczany przez wielkie jednostki, szlak żeglugowy między Inverness i Fort William ciągnie się na długości prawie 110 km. W dwóch trzecich tworzą go jeziora i rzeki, zaś w pozostałej części – kanał stworzony ludzkimi rękoma na początku XIX w. Po drodze jest 29 stopni wodnych. Przemierzając nim prawie 80 mil śląscy żeglarze zatrzymali się m.in. nad Loch Ness. – Usilnie próbowaliśmy wytropić tajemniczego Nessie. Bez powodzenia. Miejscowi Szkoci pocieszali nas jednak, że dostrzeżenie potwora jest funkcją ilości wypitych w miejscowym pubie kolejek whisky. Widać, byliśmy zbyt powściągliwi w degustowaniu szkockiej – śmieje się I oficer z „Nitronu”. Muzykalniejsi od „kangurów” Jednak przejście Kanałem Kaledońskim Bogusław Syrek wspomina głównie jako światowy mityng żeglarzy. – Kanał, to właściwie kaskady następujących po sobie, starych śluz. Tuż przed wejściem na Atlantyk jest osiem takich stopni z około 20-metrową różnicą poziomów. W języku żeglarzy są nazywane „schodami Neptuna”. Przy pięknej pogodzie spoglądanie z góry na ocean w dali jest fantastycznym przeżyciem. Ale równie atrakcyjne są spotkania z żeglarzami z całego świata. W śluzach, burta w burtę, stoją jachty z Anglii, Francji, Szkocji, Holandii, Australii… Niesłychanie miłym zaskoczeniem były dla nas ciepłe, życzliwe reakcje tego międzynarodowego towarzystwa na widok polskiej bandery. Przypominam sobie epizod z pubu w Fort Augustus, gdzie natrafiliśmy na znanego wykonawcę szkockich ballad. Zaprosił nas do wspólnego śpiewania. No, i śpiewaliśmy. Obok siedzieli żeglarze z Australii i Nowej Zelandii. Po wspólnym „koncercie” szkocki pieśniarz przekonywał „kangurów” i „kiwi”, aby uczyli się od Polaków śpiewać szanty – wspomina to niecodzienne spotkanie Syrek. Przed zawinięciem do kończącego rejs portu Troon do śląskich żeglarzy „łypnęła” światłem latarnia Skervuik w Cieśninie Jura. Zbudowana w 1865 r. wciąż wskazuje drogę ludziom morza. Jej osobliwością jest to, że w rytmie przypływów i odpływów to „wyrasta” na wyspie, to „zanurza się” w wodach cieśniny. Jerzy Chromik