Moja senna przygoda
Transkrypt
Moja senna przygoda
Moja senna przygoda Sytuacje, których nie da się w sposób racjonalny wytłumaczyć, zawsze budziły w człowieku lęk i niepokój. Dawniej stwarzano niesamowite historie o wampirach, duchach i innych przedziwnych istotach. Posądzano i karano ludzi za praktykowanie magii, kontakt ze „złymi” mocami. Bohaterzy, którzy ratowali wioskę przed smokiem, byli sowicie nagradzani, zyskiwali wieczną sławę. Dlatego przez wiele wieków istniały legendy o potworach, które chodziły po naszej Ziemi. Do moich czasów przetrwało kilka z nich. Najbardziej znaną jest legenda o Bulgenii - królowej moczar. Wygląda, jak wielka żaba, ale zamiast nóg i rąk posiada wielkie macki, aby móc łatwo przemieszczać się po błotnistych terenach. Mieszka na osnutych gęstą, szarą mgłą bagnach, wokół których słychać jedynie bzyczenie komarów i rechot żab. Jak głosi legenda: Bulegnia w magiczny sposób zwabia ofiary i swoimi oczami hipnotyzuje. Sprawia, że ludzie zamieniają się w żaby i do końca swoich dni muszą służyć królowej. Dorośli wykorzystują tę legendę, aby straszyć niegrzeczne dzieci. Jednak niewiele osób w nią wierzy. Moja historia zaczyna się cztery lata temu w Tarnobrzegu. Jest to miasto położone na południu Polski. Wraz z rodzicami i bratem mieszkałem w domku jednorodzinnym. Miałem wtedy dwanaście lat. Jak na swój wiek byłem wysoki. Lecz los nie obdarzył mnie pracowitością i szacunkiem do starszych. Zamiast uczyć się i pracować, chodziłem wraz z kolegami bawić się na pobliskich łąkach i przy rzece. Często nie słuchałem starszych, przez co niezwykle łatwo wpadałem w tarapaty. Mój brat Marcin był moim przeciwieństwem. Ułożony i pracowity zyskiwał wiele pochwał od rodziców i nauczycieli, co wprawiało mnie w niezwykłą złość. Był koniec jesieni. Złote, czerwone, pomarańczowe liście lekko spadały na ziemię, tworząc wielokolorowy dywan. Kolejny, radośnie spędzony dzień bardzo mnie zmęczył i szybko położyłem się spać. Domowników zdziwił ten fakt, ponieważ zazwyczaj do późna przesiaduję poza domem i nie sposób zagonić mnie do łóżka. Rano wstałem, ubrałem się i wraz z bratem poszliśmy do szkoły. Byliśmy w tym samym wieku i razem siedzieliśmy w ławce. Lekcje minęły w mgnieniu oka. Szczęśliwi szybko wybiegliśmy ze szkoły. Było około godziny dwunastej, więc postanowiliśmy wraz z kolegami wybrać się na wycieczkę. Zawiadomiliśmy rodziców i co sił w nogach pobiegliśmy na miejsce zbiórki. Kiedy wszyscy się zebrali, żwawym krokiem ruszyliśmy ścieżką w stronę pagórków. Po godzinie solidnego marszu zasłużyliśmy na odpoczynek. Wokół nas rozpościerał się pas łąk. W powietrzu dało się czuć zapach grzybów, a wiatr lekko muskał skórę. Idealne miejsce na chwilę wytchnienia – pomyślałem. Siedząc w cieniu drzewa, pozwoliłem sobie na krótką drzemkę. Nagle coś mnie wyrwało z twardego snu. Zrobiło mi się zimno. Uświadomiłem sobie, że Marcin wylał na mnie wodę. Nie namyślając się długo zacząłem zawzięcie go gonić. Okazał się wymagającym przeciwnikiem. Wkrótce dołączyli do nas inni członkowie wyprawy. Rozpoczęła się wspaniała zabawa. Nie wiedząc kiedy dotarliśmy do pobliskiego lasu. Nosił nazwę Zwierzyniecki. Nie wyglądał strasznie, wręcz przeciwnie – zachęcał, aby do niego wejść. Po kilku minutach narady doszliśmy do wniosku, że warto nazbierać grzybów, a tym samym sprawić miłą niespodziankę rodzicom. Ustaliliśmy czas i miejsce spotkania, i ruszyliśmy na grzybobranie, każdy w swoją stronę. Melancholijnie krążąc po leśnych zakamarkach, wkroczyłem do dziwnego miejsca. Ciągły szum wiatru i drzew ustał, a w powietrzu dało się słyszeć jedynie bzyczenie komarów i rechot żab. Rozejrzałem się i spostrzegłem, że las osnuty jest gęstą, szarą mgłą. Prócz mnie nie można było znaleźć żywej duszy. Ni stąd, ni z owąd zalśniło niezwykłe światło. Przeraziłem się, ale ciekawość wygrała z lękiem. Nie do końca świadom, brnąłem przez gęstwinę do źródła owego blasku. Czułem się jakby niewidzialna lina oplotła moje ciało i pociągała w nieznanym mi kierunku. Nagle napór ustał i zorientowałem się, że znajduję się obok bagna, a źródłem światła była chmura latających świetlików. Z niepokojem w sercu zacząłem powoli wycofywać się. Kątem oka zauważyłem lekki ruch nieopodal mnie. Wystraszony, biegłem ile sił w nogach. Niestety moje zmysły zawiodły i potknąłem się o wystający korzeń. Podnosząc się z ziemi, poczułem czyjś dotyk na ramieniu. Otarłem twarz z błota i odetchnąłem z ulgi. Obok mnie stał Marcin z koszem pełnym grzybów. Zrobiło się późno i postanowił minie poszukać. Wyruszyliśmy w drogę powrotną, która znów biegła obok bagna. Nagle Marcin stanął jak zahipnotyzowany. Zdawało mi się, że patrzy w ciemność, lecz dostrzegłem nienaturalny zarys jakiejś postaci. W pewnym momencie z mroku wyłoniła się straszna postać. Była dwa razy wyższa ode mnie. Zamiast nóg i rąk wyrastały jej obleśne macki. Jej skóra miała kolor szaro – zielony, przez co z łatwością ukrywała się w tym bagnistym miejscu. Kiedy tak stałem, przypomniała mi się legenda o Bulgenii i konsekwencjach, związanych z jej spotkaniem. Przerażony zacząłem potrząsać Marcinem, jednak to nie skutkowało. Potwór był już parę kroków ode mnie, kiedy na miejscu brata dostrzegłem tylko żabę. Ze łzami w oczach pobiegłem przed siebie, byle z dala od tego miejsca. Nie zwracałem uwagi na gałęzie, pajęczyny, kałuże. Moim jedynym zmartwieniem było to, że Marcin jest żabą i co powiem rodzicom. Zrozpaczony siadłem na pniu drzewa. Nie wiedziałem, co robić. Mimo, że wiele nas różni, zrozumiałem, jak bardzo kocham brata i dotkliwie odczułem jego brak. Postanowiłem stawić czoła niebezpieczeństwu. Otarłem łzy i wróciłem na bagno. Królowa stała i cieszyła się ze swojego tryumfu. Oddaj mi brata! – krzyknąłem. Nie było żadnej odpowiedzi. Bulgenia ze swoim nowym sługą zaczęła odchodzić do bagiennego królestwa. Zebrałem w sobie całą odwagę i rzuciłem się na przód. Porwałem żabo–brata i uciekłem na skraj lasu. Słońce powoli zachodziło i niebo stało się różowo–pomarańczowe. Wyczerpany siadłem na trawie. Trzymając Marcina w rękach, rzewnie płakałem. Nie chcąc zostawać dłużej w tym miejscu, ruszyłem dalej w drogę powrotną. Wszyscy już pewnie leżą w łóżkach – pomyślałem. Zapadła noc. Wiał zimny wiatr, a w oddali dało się słyszeć rechot żab. Zmartwiony i przegrany otworzyłem drzwi do domu. Nagle świat zaczął wirować. Zewsząd dochodzące światło zaczęło mnie oślepiać. Otworzyłem oczy i uświadomiłem sobie, że był to tylko zły sen. Siedziałem nadal oparty obok drzewa na jednej z łąk. Rozradowany uściskałem brata. Odechciało mi się dalszej podróży i wraz z całą załogą wróciliśmy do naszych domów. Nigdy nikomu nie opowiedziałem, o czym śniłem pod drzewem. To przedziwne, ale ten właśnie sen zmienił moje życie. Stałem się innym, lepszym człowiekiem. Chętnie się uczyłem i pomagałem rodzicom, a z Marcinem łączyła nas odtąd braterska przyjaźń. Często zastanawiam się, jakim byłbym, gdyby nie senne spotkanie ze straszną Bulgenią? Oskar Pieniak, klasa III b gimnazjum