mieczysław górski - najstarszy kinooperator w polsce

Transkrypt

mieczysław górski - najstarszy kinooperator w polsce
MIECZYSŁAW GÓRSKI - NAJSTARSZY KINOOPERATOR W
POLSCE
Kategoria: Sądeczanin | miesięcznik | Przeczytano: 678 | Opublikowany: 2010-11-29
17:43:03
STO TYSIĘCY SEANSÓW - CAŁE ŻYCIE W JEDNYM KINIE
Mieczysław Górski – żywa historia sądeckiego kina, rocznik 1924, wyświetlił 100 tys.
seansów w jednym kinie. Pracę (etatową!) rozpoczął dokładnie 21 marca 1941 r., jako
pomocnik kinooperatora (swego ojca
Franciszka) w siedzibie sądeckiego „Sokoła”.
– Miałem wtedy 17 lat z okładem. Do rodzinnego
Sącza powróciliśmy z Bochni, gdzie przez pięć lat
pracowaliśmy w tamtejszym kinie „Marysieńka”,
własności Żyda Mondenera. Ale tamto kino
splajtowało, a tu wyznaczony przez Niemców
nowy kierownik kina volksdeutsch Arnold Decker
potrzebował fachowców do obsługi projektora
marki „Ernemann–IV”. Dostaliśmy mieszkanie
(tuż przy operatorni), w którym mieszkałem do
końca XX w.
Przez pierwsze lata wojny kino przemianowane z
„Sokoła” na „Dunajetz” służyło wyłącznie
okupantom (Nur fűr Deutsch), ale potem, z
przyczyn ekonomicznych, otworzyło podwoje
również dla Polaków. Na rozrywkę w ciemną noc
okupacyjną było zapotrzebowanie. Filmy o
propagandowej wymowie były jednak
bojkotowane przez sądeczan.
– Nikt nie miał nam za złe, że u Niemców robimy. Wszystko było wtedy niemieckie, cała
administracja. Najpierw wyświetlano dla Polaków filmy niemieckie, włoskie lub hiszpańskie z
polskimi napisami. Pojawił się też na krótko „Znachor” i „Królowa przedmieścia”. Czasami
w nocy udawało się puścić dla ścisłego grona zakazane przez Niemców obrazy.
JAK SIĘ PRACOWAŁO W KINIE, BYŁO SIĘ KIMŚ...
Po wyzwoleniu, pierwszym
kierownikiem kina, któremu Urząd
Kinofikacji nadał nazwę „Świt”,
został Franciszek Górski (zmarł w
1968 r.). Bileterami byli wtedy
murarz i zdun. Zachował się plakat
kinowy z kwietnia 1945:
„Sewastopol” – reportaż z walk na
Krymie, „Przemarsz jeńców
niemieckich przez Moskwę”,
„Przysięgamy Ziemi Polskiej”,
„Wesoły kabaret” – dodatek
amerykański. Początek, jak to się
nazywało wówczas, przedstawień:
niedziela, godz. 11, 14, 16 i 18.
Ceny biletów 5, 10 i 15 zł.
– Po wojnie, jak się pracowało w kinie, było się kimś. Nie było telewizji, kawiarni, dyskotek.
Kino było jedyną publiczną rozrywką. No, może oprócz meczów piłkarskich na Sandecji. Na
dobry film zdobycie biletu graniczyło z cudem, przed kasą ustawiały się tasiemcowe kolejki.
Ileż ja wtedy miałem znajomych, którzy błagali o wejściówki, piwo i ćwiartki stawiali...
MOMENTY BYŁY!
W 1953 r. pokazano na ekranie „Przyjaźni” (kolejna nazwa) po raz pierwszy w Sączu gołą
dziewczynę (od tyłu) w duńskim filmie „Ditta”, a następną w czeskim – „Bitwa o jabłko”.
– Publika gremialnie chciała zobaczyć te „momenty”. Przed wojną na filmach tylko się
cmokali, a na radzieckich nie robili nawet tego. Dziś golizny na ekranie nie brakuje, to już
żadna atrakcja.
Generalnie na przełomie lat 40. i 50.
wyświetlano filmy radzieckie, które
cieszyły się fatalną opinią. Nawet
sekretarzy partii trudno było
namówić do ich obejrzenia. Nie
pomagało rozdawanie bezpłatnych
biletów, „organizacja widowni” za
sprawą ZMS. Dopiero po
październikowej odwilży przyszedł
czas na filmy zachodnie. Pełne sale
towarzyszyły wyświetlaniu „Rio
Bravo”, „Hrabia Monte Christo”, „W
samo południe”.
W 1957 r. kino zmieniono nazwę na „Podhale”. Pierwotna, przedwojenna nazwa „Sokół”
powróciła na początku lat 90. Pan Mieczysław wymienia najbardziej popularne filmy w
Nowym Sączu: na czele „Krzyżacy” (wyświetlane non stop od 8 do 22 przez kilka miesięcy),
a potem „Ogniem i mieczem”, „Pan Wołodyjowski”, „Popioły”, „Faraon”.
– Na premierę „Krzyżaków” w 1965, zamontowaliśmy pierwszy w Sączu ekran
panoramiczny. Rocznie wyświetlałem ok. 1500 seansów. To za 60 lat prawie ich sto tysięcy
się uzbierało.
Trudno nie oprzeć się ciekawości i pominąć pytanie: czy te wszystkie wyświetlane filmy pan
Mieczysław oglądał od pierwszego do ostatniego kadru?
– Pierwszy seans nowego filmu zawsze się ogląda. A gdy się spodoba, to po kilka razy.
Lubiłem patrzeć na Sophię Loren, Ginę Lollobrigidę, Danutę Szaflarską (przecież to
sądeczanka!), Tadeusza Fijewskiego. Dziś już takich aktorów nie ma. Raz przyspałem na
„Barwach walki” i opuściłem jedną rolkę. Innym razem było coś o koniach, doszło do
zabawnej zamiany rolek. Najpierw koń się poparzył, a potem startował w zawodach. Ludzie
chyba nie zauważyli...
Jerze Leśniak
Fot. (Leś)
Źródło: http://www.sadeczanin.info/sadeczanin-teksty-28-74/art/9871