Książka do pobrania w formacie PDF

Transkrypt

Książka do pobrania w formacie PDF
KOMUNIKACJA PRZEZ SZTUKĘ
KOMUNIKACJA PRZEZ JĘZYK
Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu
Instytut Filozofii
KOMUNIKACJA PRZEZ SZTUKĘ
KOMUNIKACJA PRZEZ JĘZYK
pod redakcją
Bartłomieja Bączkowskiego
Pawła Gałkowskiego
POZNAŃ 2008
Redakcja naukowa: Bartłomiej Bączkowski, Paweł Gałkowski
Recenzent: Prof. dr hab. Marek Kazimierczak
Projekt okładki: Bartłomiej Bączkowski
Redakcja oraz skład: Emanuel Kulczycki
Wydano ze środków finansowych
Istytutu Filozofii UAM, Instytutu Kulturoznawstwa UAM
Dziekana WNS oraz Rektora UAM
Wydawca
Zakład Teorii i Filozofii Komunikacji
ul. Szamarzewskiego 89c
60-569 Poznań
www.ztifk.amu.edu.pl
Druk i oprawa
Zakład Graficzny UAM
ul. H. Wieniawskiego 1
61-712 Poznań
Ark. wyd. 11, format B-5, nakład 200 egz.
ISBN 978-83-925596-1-0
SPIS TREŚCI
Słowo wstępne .................................................................................................................
7
Krzysztof Moraczewski
Sztuka jako mowa w kulturze artystycznej baroku ......................................................
9
Michał Wendland
Pytanie o podstawy metodologiczne filozofii komunikacji i nauk o komunikowaniu .......
19
Karolina Golinowska
Praktyka artystyczna XX wieku z perspektywy pojęcia metanarracji .......................
31
Magdalena Górna
Co wynika z tego, jak słowa łączą się ze światem? Próba analizy relacji pomiędzy
przyjmowaną koncepcją znaczenia a postulowanym ujęciem zagadnienia komunikacji
na przykładzie myśli Jerzego Kmity i Willarda Van Ormana Quine’a .......................
41
Anna Śliwowska
Sztuka w procesie komunikacji kulturowej ..................................................................
51
Emanuel Kulczycki
Czy deprecjonująca rola języka w filozofii Kartezjusza może zachęcać do tworzenia
języków uniwersalnych? ................................................................................................
61
Kalina Kukiełko
Komunikacyjna koncepcja sztuki Marshalla McLuhana ............................................
71
Joanna Barska
La musique n’est pas représentable? Ekfraza muzyczna jako szczególny rodzaj
komunikacji intersemiotycznej .....................................................................................
77
Ewelina Grześkiewicz
Nieformularne modlitwy indywidualne jako przykład komunikatu mówionego. Kilka
uwag na temat specyficznych sytuacji komunikacyjnych ............................................
89
Michał Krawczak
Przestrzenie komunikacyjne performance art ..............................................................
101
Bartłomiej Bączkowski
Sprzeczność w komunikacji. W stronę lingwistyczno-pragmatycznej koncepcji
sprzeczności ....................................................................................................................
111
Paweł Gałkowski
Idea solipsyzmu zbiorowego jako wyraz filozofii władzy zawartej w Roku 1984
Georga Orwella ...............................................................................................................
125
Małgorzata Kaczmarek, Anna Szanecka
Język i komunikacja z perspektywy ekolingwistyki ........................................................
135
Marcela Kościańczuk
Komunikowanie poprzez język poezji, specyfika roli podmiotu ....................................
145
Mirosław Chlebosz
Transcendentalny pragmatyzm - teoria komunikacji językowej ...................................
153
Andre Gajewski
Nie pytajcie o element obrazu, pytajcie o jego strukturę odwzorowania – refleksje nad
filozofią języka Ludwiga Wittgensteina ...........................................................................
163
Noty o autorach .................................................................................................................
171
SŁOWO WSTĘPNE
Już po raz drugi Koło Studentów Komunikacji Społecznej przy Zakładzie Teorii
i Filozofii Komunikacji w Instytucie Filozofii oraz Koło Historii Kultury Artystycznej
przy Zakładzie Badań nad Kulturą Artystyczną w Instytucie Kulturoznawstwa na
Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu
wspólnie przedkładają Państwu pod ocenę tom studiów konferencyjnych. Po
poprzednim, koncentrującym się wokół relacji języka, obrazu i rzeczywistości,
zdecydowaliśmy się podjąć temat komunikacji w odniesieniu do fenomenu sztuki
i języka. Tym razem problematyką poruszaną na naszej konferencji chcieliśmy
włączyć się do dyskusji dotyczącej wzajemnych zależności obu tych pojęć
odnajdywanych we współczesnej refleksji humanistycznej. Zaowocowało to dyskusją,
której przestrzeń została wyznaczona perspektywą wielostronnego ustosunkowania
się do zagadnień szeroko rozumianej komunikacji społecznej. Niniejszy tom stanowi
zapis wystąpień wygłoszonych podczas dwudniowej ogólnopolskiej konferencji
studencko-doktoranckiej, która odbyła się 15-16 listopada 2007 roku w Poznaniu,
na której gościli przedstawiciele ośrodków akademickich z Krakowa, Warszawy,
Wrocławia i Poznania.
W tomie znajdą Państwo przegląd propozycji tematycznych studentów
i doktorantów filozofii, kulturoznawstwa, filologii polskiej, teatrologii czy
historii sztuki wywodzących się z głównych ośrodków akademickich w Polsce.
Niezmiernie szeroki zakres zainteresowań poznawczych prezentowany w zamieszonych poniżej artykułach, podyktowany interdyscyplinarnym charakterem
poruszanej problematyki, został ujęty w jedną całość dzięki wspólnej
płaszczyźnie dyskusji wytworzonej wokół refleksji nad teorią komunikacji,
tudzież nad komunikowaniem się w ogóle. Dlatego też pośród poruszanych
w prezentowanym tomie referatów można odnaleźć rozważania dotyczące kwestii
takich jak: filozofia języka po zwrocie lingwistycznym; pragmatyka transcendentalna
w rozumieniu teorii komunikacji; praktyka artystyczna w kontekście XX
wiecznych metanarracji; analiza relacji pomiędzy koncepcją znaczenia a różnymi
ujęciami zagadnienia komunikacji; poezja problematyzowana z perspektywy
komunikacyjnej roli podmiotu; intersemiotyczność muzyki; specyfika
modlitwy jako swoistej sytuacji komunikacyjnej; funkcje perswazyjne sztuki
jako mowy w kulturze artystycznej baroku; możliwości rozumienia istniejących
w komunikacji sprzeczności itp. Wierzymy, że rozpiętość tematyczna wspomnianych
i pozostałych, niewymienionych tu wystąpień, których zapis stanowi ten tom,
zostanie odebrana jako atut i będzie widocznym śladem poszerzania zainteresowań,
wiedzy oraz umiejętności młodych naukowców i studentów.
Organizatorzy konferencji pragną w tym miejscu podziękować wszystkim,
bez pomocy i życzliwości których stworzenie okoliczności sprzyjających
wymianie myśli, spostrzeżeń i uwag jaką bez wątpienia była organizowana
w listopadzie 2007 roku konferencja pod tytułem „Komunikacja przez sztukę.
Komunikacja przez język”, nie byłoby możliwe. Podziękowania należą się przede
wszystkim uczestnikom – studentom i doktorantom, którzy zechcieli zmierzyć
się z problematyką zaproponowaną przez organizatorów a także podjęli trud
przygotowania i opublikowania własnych wystąpień, których owocem jest
niniejszy tom. Dziękujemy również pracownikom Instytutu Filozofii oraz
Instytutu Kulturoznawstwa Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza za pomoc tak
merytoryczną jak i materialną w zrealizowaniu naszego przedsięwzięcia. Osobne
podziękowania należą się prof. dr hab. Sławomirze Wronkowskiej-Jaśkiewicz
oraz prof. drowi hab. Kazimierzowi Przyszczypkowskiemu – prorektorom
naszego uniwersytetu – jak również dziekanowi Wydziału Nauk Społecznych –
prof. drowi hab. Janowi Gradowi – za udzielone wsparcie, bez którego nie udałoby
się nam zorganizować konferencji, ani tym bardziej doprowadzić do opublikowania
wygłoszonych na niej wystąpień.
Bartłomiej Bączkowski
Paweł Gałkowski
Tom dedykujemy Łukaszowi Wiśniewskiego, naszemu
przedwcześnie zmarłemu Koledze i Przyjacielowi,
którego twórcza aktywność i hart ducha będzie dla nas
zawsze inspiracją.
Krzysztof Moraczewski
SZTUKA JAKO MOWA W KULTURZE ARTYSTYCZNEJ BAROKU
Wyrażenie „język sztuki” lub częściej „język malarstwa”, „język filmu” czy „język
muzyki”, a więc w odniesieniu do pewnej szczegółowej dziedziny sztuki, zyskało
sobie prawo obywatelstwa jako wygodna, konwencjonalna nazwa, określająca ogół
dostępnych owej dziedzinie środków wypowiedzi. Inaczej niż wyrażenie „sztuka jako
język”, które nie zostało poddane analogicznej neutralizacji, nie sugeruje – dzięki
swemu tylko przenośnemu znaczeniu – językowego w ścisłym sensie statusu sztuki.
Statusowi temu poświęcono w historii wystarczająco wiele uwagi, aby nie czuć się
zmuszonym, przynajmniej w ramach wypowiedzi tak ograniczonej, jak niniejsza,
do jego ponownego podejmowania. Rzec wystarczy, iż każdy właściwie, kto bronił
tezy o językowym charakterze sztuki zakładać musiał rozumienie języka jakieś
inne niż tradycyjne definicje lingwistyczne (określające język jako kod o podziale
dwuklasowym), a po takim poszerzeniu ów „język w szerokim sensie” nie tylko gubił
odróżnienie języka i kodu, ale też ostatecznie kończył jako określenie metaforyczne.
Kto z kolei, co przecież zdarzało się w badaniach semiologicznych sprzed pół wieku,
starał się wykazać językowy w ścisłym rozumieniu charakter sztuki, wikłał się
w konstrukcję koncepcji, które nie tak łatwo utrzymać, jak dla przykładu koncepcja
filmu Piera Paola Pasoliniego. Wiecznym problemem okazywało się odnalezienie
w sztuce odpowiednika fonemu, a więc owego semantycznie neutralnego budulca,
którym operując, tworzyłoby się semantycznie relewantne wypowiedzi, pomijając
już nawet oczywisty zarzut bagatelizowania wszelkich pozakomunikacyjnych
(w sensie semiologicznym), a więc na przykład bodźcowych, elementów sztuki.
Taka przynajmniej sytuacja panowała, co trzeba zaznaczyć, do publikacji studium
Nelsona Goodmana The Language of Art – brak tu niestety miejsca na podjęcie
dyskusji z ową książką. Nie chcąc zatem używać terminu „język” jako metafory, od
określenia sztuki jako formy języka muszę się odżegnać.
Czy zatem tytułowe wyrażenie „sztuka jako mowa” nie dziedziczy wszystkich
tych problemów? Gdyby użyć go abstrakcyjnie, to bez wątpienia tak. Posługując
10
Krzysztof Moraczewski
się odróżnieniem lange, language i parole, odpowiednio nim operując, dałoby
się sprawę, owszem, powikłać i zaciemnić, ale podstawowy problem nie zostałby
rozwiązany. Jednakże pewne określone przekonanie, które po krytyce uznaje się
za nieprawdziwe (wedle dostępnej wiedzy), mogło w określonym miejscu i czasie,
inaczej rozstrzygających zagadnienie jego prawdziwości, funkcjonować jako
przekonanie regulatywne względem określonej praktyki. Tak więc utrzymywanie
jednocześnie twierdzeń „sztuka nie jest językiem” i „określona kultura nakazywała
kształtowanie wypowiedzi artystycznych na kształt mowy” nie jest logiczną
sprzecznością, gdyż wyrażenia te mówią o czymś innym.
W historii nowożytnej, zachodniej kultury artystycznej, dwukrotnie z pełną
mocą artykułowano w trybie normatywnym przekonanie o językowym charakterze
sztuki wywodząc z niego konkretne, podporządkowane twierdzenia o charakterze
dyrektywalnym. Działo się tak pod koniec wieku szesnastego we Włoszech, co
określiło charakter siedemnastowiecznej, przede wszystkim włoskiej i francuskiej,
kultury artystycznej (choć i Niemcy uległy w najwyższym stopniu oddziaływaniu
owych przekonań) oraz na przełomie wieku osiemnastego i dziewiętnastego,
w ramach formującego się niemieckiego romantyzmu, a nawet jeszcze
w okresie Sturm und Drang. Przypadki takie muszą być dla badacza zajmującego
się komunikacyjnym wymiarem sztuki specjalnie zajmujące. Posiadają one jedną,
uderzającą cechę wspólną. Ich autorzy, humaniści florenckiej Cameraty w pierwszym
przypadku, a Ludwig Tieck i Wilhelm Wackenroder w drugim, formułowali swe
koncepcje najpierw w drodze dociekań teoretycznych, tyczących się specyficznie
muzyki, a potem dopiero następowało zarówno praktyczne przejęcie owej wizji
przez kompozytorów, jak i jej rozszerzenie na inne dziedziny sztuki. Na tym
punkcie, do którego jeszcze wrócę, podobieństwa jednakże się kończą. Tieck
i Wackenroder bowiem, a za nimi Ernst Theodor Amadeus Hoffmann i ogólnie
niemieccy romantycy, aż po Richarda Wagnera, założyli bowiem owo „szersze
pojęcie języka”, odrywające ten termin od jego technicznego znaczenia. Koncepcje
muzyki jako „języka ponad językiem”, „uprzywilejowanej postaci języka” czy
„języka krainy Fantazji” prowadzą nas raczej w stronę metafizyki, niestety dość
sentymentalnej, niż zjawisk komunikacyjnych. Jeśli ów język specjalnego rodzaju
służy jakiejś formie komunikacji, to raczej jako mowa Absolutu wobec podmiotu
lub jako wyraz tegoż podmiotu „nieskończonej tęsknoty”, niż jako wzorzec dla
semantyki i gramatyki konkretnej wypowiedzi artystycznej. Z punktu widzenia
możliwości ukształtowania pewnej konkretnej, historycznej postaci sztuki na
wzór języka w ścisłym sensie, nie na mocy podobieństwa języka i sztuki, ale na
mocy obowiązujących reguł kulturowych, przypadek niemieckiego romantyzmu
można bez ryzyka pominąć. Pozostaje on interesujący z innych niż podjęta tu
perspektyw. Nawiasem mówiąc, zbadania zdaje się wymagać stosunek owych
niemieckich koncepcji do odrębnych skądinąd wizji muzyki przedstawionych
w rozważaniach Rousseau i Diderota. Jeśli sytuacja tak się przedstawia, to casus
praktyk siedemnastowiecznych tym większej wymaga uwagi.
Sztuka jako mowa w kulturze artystycznej baroku
11
W swej warstwie normatywnej siedemnastowieczna kultura artystyczna
(najpierw włoska, czego dla uproszenia dalej już nie będę powtarzał) nakazywała
traktowanie sztuki nie po prostu jako języka, ale właśnie mowy, a więc przede
wszystkim konkretnej wypowiedzi, podobnej jakoś do wypowiedzi językowej ze
względu na pewne jej cechy. Historyczna analiza wskazuje, że chodzi o podjęcie
przez sztukę określonej funkcji mowy jaką jest perswazja. Stworzyło to możliwość
oparcia się w działaniach artystycznych zarówno o opracowane dla języka wzory
retoryczne, a w dalszej kolejności wykorzystanie nauki retoryki jako fundamentu
dla teorii sztuki i praktyk artystycznych, jak i wyznaczyło konkretny, wzorcowy
typ wypowiedzi językowej, jakim stała się oracja sceniczna. Jeśli więc owa
kultura nakazuje traktować dzieło sztuki jako konkretny akt mowy, to nie mowy
w ogóle, ale retorycznej wypowiedzi aktora, z właściwą jej kontrolą nad afektami
i reakcją publiczności. Przed rozwinięciem tego wątku warto jednak choć krótko
rzucić okiem na genezę takiej postawy. Zapotrzebowanie na sztukę tego rodzaju
wiąże się zapewne z postulatami Soboru Trydenckiego i potraktowaniem przez
ojców soborowych sztuki jako skutecznego narzędzia propagandy. Wątek ten jest
właściwie oczywisty, ale nie wyczerpuje wyzwania, na jakie retoryczna wizja sztuki
była odpowiedzią, ujmując tę sprawę na wzór Arnolda Toynbee’ego. W tym samym
bowiem czasie przed wspomnianymi już artystami florenckiej Cameraty stanął
problem odnowy relacji między słowem poetyckim a wypowiedzią muzyczną, jaka
ich zdaniem cechowała klasyczną grecką tragedię. Dokonując przeciwstawienia
średniowiecznych i renesansowych praktyk polifonicznych z jednej strony,
a domniemanej muzyki antycznej z drugiej, Vincenzo Galilei w traktacie Dialogo
della musica antica e della moderna postawił przed muzykami-praktykami nowe
dla nich zadanie. Realizacji jego podjęli się twórcy tacy jak Jacopo Peri, Giulio
Caccini, Emilio Cavalieri i przede wszystkim Claudio Monteverdi. Chyba zresztą
Monteverdi właśnie najpełniej przedstawił sedno nowego nastawienia w dobitnej
maksymie „mowa powinna być panią harmonii, a nie jej sługą”. Jednocześnie
więc Kościół żąda od sztuki potrzebnej mu mocy perswazyjnej, a sami artyści, na
razie tylko muzycy, odkrywają problem, który inną drogą prowadzi ich w stronę
zagadnienia związku sztuki i mowy. Niecodzienny to związek kontrreformacji
i postulatu tworzenia in modo antico, postawionego muzyce zresztą prawie dwieście
lat po analogicznych poszukiwaniach plastyków. Ten więc spóźniony muzyczny
renesans przywykliśmy nazywać „muzyką barokową”. Jeżeli więc harmonia ma
służyć mowie, by kontynuować ten wątek, to należy opracować takie techniczne
środki kształtowania materiału dźwiękowego, które pozwolą akcentować
i interpretować semantyczną i afektywną zawartość tekstu poetyckiego: muzyka
musi zacząć współprzemawiać czy, jak ujmie to Nicolas Harnoncourt, stać się
„mową dźwięków”. Istniały zresztą po temu pewne wzorce i pierwsze praktyki
w renesansowej jeszcze idei musica reservata oraz w poczynaniach
szesnastowiecznych twórców włoskiego madrygału, a nawet wcześniej
jeszcze, we francuskojęzycznych pieśniach onomatopeicznych Clemente’a
12
Krzysztof Moraczewski
Jannequina. Racjonalistyczny charakter kultury intelektualnej siedemnastego
stulecia spowodował jednak rozwinięcie owej wizji w pełen, wypracowany
w szczegółach system. Choć inicjatywa była włoska, to owej systematyzacji
dokonali Francuzi, a przede wszystkim Niemcy, od Athanasiusa Kirchnera
(Musurgia universalis), po działającego już w osiemnastym wieku Johannesa
Mathesona (Der volkommene Kapelmeister). Całość tej nauki, określanej jako
teoria afektów (głównie we Włoszech) lub retoryka muzyczna (głównie we
Francji), pełniła konkretne i realne funkcje regulatywne względem odpowiednich
praktyk. Podjęto oczywiście wysiłek stworzenia analogicznych systemów dla
innych dziedzin sztuki. Charakterystyczne są przy tym zarówno próby włoskie,
których historię dałoby się ciągnąc aż od Cesarego Ripy, jak i przede wszystkim
próby francuskie, zwłaszcza imponujący wysiłek Charlesa Le Bruna, mający na
celu usystematyzowanie środków retoryki malarskiej. Analogiczny wysiłek podjęto
w siedemnastowiecznym teatrze francuskim. Jeśli mamy dziś wrażenie, że
znaczenie systemów retorycznych dla malarstwa czy teatru, a nawet architektury
(tu zresztą wzorce pochodziły jeszcze od Witruwiusza, a spełnienie miało przyjść
z późnym barokiem austriackim) nie było tak wielkie jak w przypadku muzyki,
to jest to, śmiem twierdzić, sprawa stanu badań, a nie rzeczy samej. Podjęcie
odpowiednich dociekań nad architekturą siedemnastowieczną już wskazuje, że
problem dotyczy całości kultury artystycznej.
Wątek genetyczny trzeba jeszcze pokrótce podjąć dla drugiego elementu
kształtującego wizję sztuki jako mowy czyli teatralności. Teatralizacja, która zdaje
się cechować niemal każdy przejaw życia publicznego w siedemnastowiecznych
monarchiach katolickich, od publicznych egzekucji, poprzez dworski rytuał
Wersalu, aż po sposób, w jaki jezuici urządzali rekolekcje, powszechnie jest dziś
wywodzona z toposu theatrum mundi, jednakże najpełniejsze przedstawienie
owego toposu, zawarte przez Pedro Calderona de la Barcę w dramacie El Grand
Teatro del Mundo, pochodzi jeszcze z wieku szesnastego, podobnie jak pierwsze
próby wykorzystania konwencji teatralnych do kształtowania dzieła plastycznego,
by wspomnieć Madonnę sykstyńską Rafaela. Trzeba więc było jakiegoś nowego
czynnika, który wymusił upowszechnienie owego toposu: teatralizacja stała się
zarówno świetnym środkiem propagandy dla kościoła katolickiego i mitu Le Roix
Soleil, jak i dla prywatnej ostentacji watykańskiego kardynała, hiszpańskiego
granda lub magnata w Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Urban VIII i Krzysztof
Ossoliński jednakowo odnaleźli się w tej konwencji. Właściwie studium artystycznej
teatralizacji w wieku siedemnastym, gdyby prowadzić je w obszerniejszej
postaci, wymagałoby solidnego rozpatrzenia owych pozaartystycznych form, od
ceremonialnych powitań na schodach, po staropolską pompa funebre.
Jeżeli zatem wiek siedemnasty zdaje się rozumieć sztukę jako mowę, to
nie w sposób abstrakcyjny, lecz – powtórzmy to – widząc wzorzec w pewnym
konkretnym typie ustnej wypowiedzi. Połączenie perswazyjności i teatralności
pozwala ów wzorzec określić jako scenicznie opracowaną wypowiedź, której
Sztuka jako mowa w kulturze artystycznej baroku
13
celem jest przekonanie audytorium. Można to zresztą ująć krócej i bardziej
efektownie: sztuka jest mową retora, który znalazł się na teatralnej scenie. Nic więc
też dziwnego, że praktyka artystyczna plastyków i muzyków szuka fundamentu
w praktykach inscenizacyjnych i teoriach retorycznych. Doświadczenie teatralne
najwybitniejszych artystów epoki było zresztą bogate: nie bez racji wiodącą
formą muzyczną siedemnastego wieku stała się dramma per musica, od czasów
Francesca Cavallego zwana operą, a najbardziej reprezentatywny plastyk
owego czasu, Gianlorenzo Bernini, z pełnym przekonaniem działał jako twórca
teatralny, co nie zawsze jest dziś w stopniu dostatecznym wydobywane. Z kolei
znajomość przynajmniej Retoryki Arystotelesa czy mów Cycerona należała już do
humanistycznego kanonu wykształcenia.
Podsumowując więc, ogół środków artystycznych baroku (traktując barok
jako zjawisko ograniczone do kultury krajów katolickich) można wywieść
z wzorców mowy i dalej jeszcze, oddziaływanie tych wzorców śledzić na
przykładzie konkretnych dzieł sztuki. Dobór tych środków podyktowany był
koniecznością wypełnienia podstawowych społecznych żądań. Perswazyjność
wymaga kontroli nad afektami, gdyż sposób, w jaki sztuka chce przekonywać, ma
nie postać logicznej argumentacji, lecz retorycznego oddziaływania. To z kolei
wymaga zarówno wynalezienia środków, stanowiących malarskie czy muzyczne
odpowiedniki figur retorycznych i poetyckich tropów stylistycznych (tego
samego żąda zresztą sprostanie przez niejęzykowe formy sztuki wyzwaniu ze
strony teatru) oraz, jako fundamentu, racjonalistycznej teorii afektów. Odcienie
ludzkiego życia emocjonalnego należy sprowadzić do względnie niedużej liczby
typów, wiążących się dalej w gatunki i rodzaje, aby taka klasyfikacja umożliwiła
odpowiednie przyporządkowanie poszczególnych środków artystycznych. Tego
rodzaju koncepcja była czerpana w wieku siedemnastym zarówno z antycznych
koncepcji retoryki i klasyfikacji ludzkich charakterów, jak i ze współczesnej
racjonalistycznej filozofii, wreszcie uszczegółowiana przez teoretyków sztuki
i artystów na własny rachunek.
Aby nie pozostać gołosłownym warto pokusić się o krótkie chociaż przedstawienie
konkretnych praktyk, opartych o taką koncepcję sztuki. W ramach niniejszego
tekstu nie może to mieć jednak charakteru innego, niż tylko zapowiedzi. Niestety
względne ubóstwo materiału utrudnia nie tylko analizę, ale nawet rekonstrukcję
wielu form ulotnych, które dla kultury artystycznej siedemnastego wieku były
specjalnie reprezentatywne. Owocem tego jest, że dzieła sztuki barokowej, zwłaszcza
dzieła malarskie i rzeźbiarskie, poznajemy zwykle poza ich pierwotnym kontekstem
przestrzennym i ceremonialnym. Skutkuje to ich sztucznym wyizolowaniem,
w wyniku którego nie tylko zmieniają swe znaczenie, ale przede wszystkim
zaczynają być odczytywane przez pryzmat późniejszej koncepcji, traktującej
na przykład obraz jako zamknięty w sobie i samowystarczalny pod względem
semantycznym. Oczywiście „przykrojenie” barokowego obrazu, wchodzącego
pierwotnie w konkretne związki nie tylko z architekturą i obrazami wokół, ale
14
Krzysztof Moraczewski
w równym stopniu z konkretną praktyką, na przykład liturgiczną, do muzealnej wizji
obrazu „nie mającego prawa” do sięgania poza swoją ramę, jest adaptacją tworów
siedemnastowiecznych do kulturowo późniejszych wzorców interpretacyjnych.
W postępowaniu takim nie ma nic zdrożnego, ale trzeba zachować świadomość jego
adaptacyjnego charakteru. Zwłaszcza, gdy owa wizja samowystarczalnego dzieła
sztuki stała się dla nas, dzięki jej przełamaniu przez działania neoawangardowe,
także historią. Jedna historyczna forma świadomości nie powinna przesłaniać innej,
szczególnie gdy świadomość naszej własnej epoki wydaje się wybitnie sprzyjać
rozumieniu zjawisk przednowoczesnych.
Trzeba zatem ze względów metodycznych znaleźć takie przykłady, gdzie
dzieło zachowało przynajmniej część pierwotnego kontekstu, choćby swoje
związki przestrzenne z innymi elementami artystycznej całości. Przykładem
takim, nasuwającym się zresztą z mocą oczywistości jest Ekstaza św. Teresy.
To, zdawałoby się, nieznośnie zbanalizowane arcydzieło Berniniego, jest
zarazem najbardziej drastycznym przykładem ofiary czytania sztuki barokowej
z pominięciem jej macierzystego kontekstu. Odsądzano w historii sztuki rzeźbę
tę od czci i wiary, przyniosła Berniniemu wyrażona przez Johanna Joachima
Winckelmanna opinię „największego osła wśród rzeźbiarzy”, nazwano ją nawet
religijną pornografią. Historię jej recepcji można by nazwać historią wysiłków,
jak skutecznie nie zrozumieć dzieła sztuki. Nieporozumienie zaczyna się już
od przekonania, że istnieje takie osobne dzieło sztuki, jak Ekstaza św. Teresy –
przekonania ugruntowane przez praktykę jej omawiania lub prezentowania na
reprodukcjach z pomięciem najbliższego otoczenia.
Centralna scena prezentuje mistyczną ekstazę św. Teresy z Avila zgodnie z jej własną
relacją: oto nieziemskiej piękności anioł przeszywa serce świętej grotem miłości Bożej,
a ona sama omdlewa w bólu i niewysłowionej rozkoszy. Unio mystica została przez
Berniniego zobrazowana z pełną emfazy przesadą, która ściągnęła gromy na jego
głowę. Niezwykle skomplikowane draperie szat Teresy opadają na fantazyjne chmury,
a z ich dramatycznego światłocienia wyłaniają się tylko bezwładne dłonie i stopy
świętej oraz jej twarz. Oczy przymknięte, usta lekko rozchylone, ciało wygięte w tył
w spazmie rozkoszy. Wizualnie jest to oczywiście obraz orgazmu. Sięgnął tutaj Bernini
do jednego z najbardziej utrwalonych wzorców intersubiektywnego udostępniania
doświadczenia mistycznego, jakim jest – na mocy wzoru Pieśni nad pieśniami –
metafora zbliżenia seksualnego. Tylko kultura całkowicie obca tradycji mistyki
chrześcijańskiej mogła się tu dopatrzeć pornografii. Tradycyjnie także obecność
Boska jest sygnalizowana przez zaakcentowanie lumen. Ukryte przed okiem widza
okno dostarcza światła, które dociera do nas wzmocnione, bo odbite od znajdujących
się ponad główną sceną złoconych promieni – historię tego wątku można wywodzić
aż od Corpus Pseudo-Dionizego Areopagity. Nic tu jednak jeszcze nie usprawiedliwia
gwałtownej przesady – tę zaczynamy rozumieć dopiero, gdy odniesiemy wyobrażenie
ekstazy do jego otoczenia. Całość przedstawienia zamknięta jest w wygiętej na kształt
półelipsy aediculae, obramowanej przez bliźnie kolumny i przywodzącej na myśl
Sztuka jako mowa w kulturze artystycznej baroku
15
teatralną scenę. Podejrzenie takie potwierdza się, gdy spojrzymy na boki. Wyrzeźbił
tam Bernini ni mniej, ni więcej, tylko symetrycznie umieszczone loże teatralne,
wypełnione przez postaci fundatorów z rodziny Coronaro. Charakterystyczne są
ich reakcje: wielki religijny dramat, jaki dzieje się na stworzonej dla nich scenie,
zdaje się angażować w pełni tylko jednego z nich, pozostali zachowują się w owym
teatrum sacrum jak w publicznej, weneckiej operze – zdekoncentrowani, pogrążeni
w rozmowie, nie ogarnięci magią sceny. Teraz też pojmujemy przesadę: wzorem
przedstawienia nie jest ekstaza świętej, lecz aktorskie przerysowanie potrzebne, aby
ekstazę taką przekonująco odegrać. Oczywiście nowsza historia sztuki nie przeoczyła
tych elementów, ale upowszechnienie tej wiedzy jest dopiero zadaniem do podjęcia.
Jeśli wzorzec teatralny jest w przypadku całości kaplicy, którą Bernini wyrzeźbił
w rzymskim kościele Santa Maria della Vittoria oczywisty, to element retoryczny
wydaje się nieco bardziej ukryty, ujawnia się bowiem nie tyle w stosowaniu
konkretnych figur, znanych z teorii sztuki wymowy, co właśnie w typie perswazji.
Kontrast między tym, co dzieje się na scenie, czyli w obrębie aediculae, a światową
obojętnością – choć przecież nie bezbożnością – postaci w bocznych lożach
ma przekonywać poprzez wzbudzanie afektu, a nie argumentację. Artysta, jak
wytrawny retor, rezygnuje z logicznego wywodu, aby, wprawiając publiczność
w zdumienie i olśnienie, za pomocą konkretnego przykładu wzruszyć ją
i podporządkować własnej wizji: oto Ecclesia Triumphans ma nas zachwycić swą
sceniczną wspaniałością, a nie siłą swych racji – uczynić z nas swych wyznawców,
a nie zwolenników.
Tę praktykę oddziaływania na emocje i wyobraźnię, aby przedstawić nawet rzecz
tak abstrakcyjną, jak słuszność dogmatu, można z powodzeniem nazwać rodzajem
manipulacji. Racjonalny dobór środków dla dokładnie określonego celu, oparty
o znajomość życia afektywnego odbiorcy i mechanizmów działania jego percepcji,
który to dobór o owej manipulacji stanowi, ma oddziaływać na inne niż racjonalne
elementy psychiki widza – sztuka ma przemawiać na sposób efektownego, będącego
mistrzem w swym fachu, kaznodziei. Warto byłoby pod tym względem porównać
strategie perswazyjne obecne w sztuce barokowej i na przykład kazaniach Piotra
Skargi, zastanawiając się nad ich wspólną retoryczną podbudową. Nie od rzeczy
będzie zresztą przywołać jeden jeszcze przykład takiej artystycznej przemowy,
bardziej może nawet czytelny, bo mniej uwikłany w topos teatralności.
Caravaggio w przechowywanym we wiedeńskim Kunsthistorisches Museum
obrazie Matka Boska różańcowa przedstawił kolejną scenę, która nie siląc się na
logiczną argumentację, poprzez odpowiedni pod względem ich afektywnego
oddziaływania dobór środków obrazowych, ma stanowić rodzaj katolickiej
przemowy, tym razem raczej oskarżycielskiej. Oto Matka Boska ofiarowuje
św. Dominikowi różaniec. Dominik, przyjmując ten zbawczy dar, przekazuje
go zarazem „szeregowym wiernym”, którzy, ujęci przez malarza z dosłownym
naturalizmem, klęczą u stóp świętego, wyciągając w rozpaczliwym, błagalnym
geście dłonie. Plątanina owych łaknących różańca rąk stanowi zresztą jeden
16
Krzysztof Moraczewski
z najbardziej ekspresyjnych układów kompozycyjnych, jakie stworzył Caravaggio.
Przyjrzyjmy się jednak układowi spojrzeń w trójkącie matka Boska – św. Dominik
– wierni: Matka Boska nie widzi wiernych, wierni nie widzą Matki Boskiej, kontakt
między tymi sferami następuje tylko za pośrednictwem Dominika. Różaniec, dar
Madonny, musi stać się darem Dominika dla wiernych i tak też oni wydają się
go postrzegać: ich rozpaczliwe błaganie o dar nowej modlitwy kierowane jest
wyłącznie ku świętemu. Jeśli przyjąć, a nie budzi to sprzeciwu, że św. Dominik
reprezentuje autorytet unae sanctae catholicae et apostholicae ecclesiae, wymowa
(sic!) obrazu staje się jasna: pośrednictwo Kościoła jest niezbędne, nie ma
powszechnego kapłaństwa, Luter się myli – nulla salvatio extra ecclesiam. Trudno
o bardziej antyprotestancki obraz, trudno też o dzieło, które chciałoby być
podobnie perswazyjne w tak czysto retorycznym trybie.
Dla podanych przykładów z zakresu sztuk wizualnych jest charakterystyczne,
że czerpią one tezy, co do których słuszności perswadują, spoza własnego terenu
sztuki, z idei kontrreformacyjnego Kościoła. Wymagałoby to szczegółowych badań,
ale w formie pytania badawczego można pokusić się o postawienie hipotezy, że dla
niejęzykowych dziedzin sztuki, funkcjonujących w kulturze określającej je jako postaci
mowy o retorycznym pierwowzorze, potrzebne jest pewne uprzednie względem nich
sformułowanie ich programu w językowym trybie – taką funkcję zdaje się spełniać
potrydencka teologia dla sztuk wizualnych z obszaru, który Arnold Hauser nazwał
„barokiem jezuickim”, a poezja, zwłaszcza dramatyczna, dla ówczesnej muzyki.
Analiza przykładów musi stać się oczywiście o wiele szersza, sięgnąć nie
tylko poza taki szkolny materiał z zakresu sztuki religijnej, jakim posłużyłem
się tutaj (zakładając po prostu, że wymieniane działa Berniniego i Caravaggia
są powszechnie znane), jak i do oficjalnej sztuki państwowej oraz twórczości
podporządkowanej prywatnej ostentacji. Mnożenie przykładów ma swój sens, gdyż
prezentowane tu tezy mogą nabrać treści dopiero poprzez analizę konkretnych
strategii przekształcania sztuki w mowę – olbrzymia praca historyczna jest w tym
przypadku niezbędna. Równie istotne pozostaje jednak badanie oryginalnych prób
systematyzacji dostępnych sztuce środków retorycznych, podejmowanych dla
wsparcia artystycznych praktyk. Tutaj, jedynie dla przykładu, odwołam się tylko
do dojrzałej postaci odpowiedniej koncepcji muzycznej. Koncepcja ta pierwotnie
miała charakter narzędzia dopomagającego w prawidłowym wydobywaniu przez
kompozytora zawartości afektywnej i znaczeniowej tekstu poetyckiego.
W ramach retoryki muzycznej wyróżnia się standardowo dwa podstawowe
działy: malarstwo dźwiękowe i wiedzę o figurach. Pierwszy obejmuje ogół
środków ilustracyjnych i naśladowczych o onomatopeicznym często charakterze
i jako zespół praktyk da się oczywiście wywodzić z wcześniejszej twórczości
muzycznej, zarówno wczesnonowożytnej, jak i antycznej. Nowością jest nie samo
naśladowanie poprzez dźwięki, ale włączenie go w szerszy projekt służby mowie
poetyckiej, a więc jego instrumentalizacja względem nadrzędnego celu. Wiedza
o figurach z kolei, choć kiełkująca w szesnastym stuleciu, stanowi przede wszystkim
Sztuka jako mowa w kulturze artystycznej baroku
17
zdobycz wieku siedemnastego. Figury muzyczne, wprost nazywane figurami
retoryki muzycznej, powiązane są z odpowiednio usystematyzowanymi afektami.
Figury zasadnicze wiążą określoną formułę dźwiękową z dokładnie określonym
afektem bądź pojęciem. Jako przykład podać można tzw. patopoie, tzn. zespół
figur obrazujących różnorakie formy cierpienia, abruptio, tzn. nagłe przerwanie
wątku melodycznego lub pauzę generalną jako figurę śmierci, circulatio – melodię
błądzącą wokół jednego dźwięku, jako figurę zagubienia itd. Ważne, że takie
przypisywanie znaczenia poszczególnym figurom miało charakter społecznie
respektowanej konwencji semantycznej, a nie arbitralnych powiązań zdających
sprawę ledwie z prywatnych skojarzeń badacza (co dotyczy wielu analogicznych
koncepcji dwudziestowiecznych z projektem Derycka Cooka na czele). Figury
pomocnicze z kolei cechowały się kontekstualnym znaczeniem, tzn. ich wymiar
semantyczny zyskiwał konkretność dopiero poprzez kontekst tekstu poetyckiego.
Należą tu przede wszystkim różne formy kontrastu (mutatio per motus, mutatio
per genus etc.) jako zastosowania figura per antitheton. Istnienie tego rodzaju
konwencji przekształcało muzykę we współprzemawianie z poezją, ale dawało też
możliwość wykorzystania retoryki muzycznej dla tworzenia komentarza do tekstu
poetyckiego, który to komentarz może zachować określoną dozę samodzielności,
a wreszcie wykorzystania w czystej muzyce instrumentalnej – tego rodzaju
zabiegi przekształcały już muzykę ze współprzemawiania z poezją w „mowę
dźwięków”. Brak miejsca nie pozwala niestety na choćby skromne z ilustrowanie
owych twierdzeń przykładami z praktyki artystycznej, a bogaty materiał po temu
znajduje się w twórczości Claudia Monteverdiego, Giacomo Carissimiego, Antonia
Vivaldiego, Marca-Antoine’a Charpentiera, Johanna Sebastiana Bacha i innych.
Podsumowując zatem, chciałbym wyłożyć tezy niniejszego wystąpienia
następująco. (1) Językowy lub niejęzykowy status sztuki, określony w trybie refleksji
filozoficznej, nie przekłada się na możliwość ukształtowania przez określoną,
historyczną kulturę artystyczną wypowiedzi artystycznych na wzór pewnej
postaci języka. (2) Kultura artystyczna XVII wieku daje przykład ukształtowania
sztuki na wzór perswazyjnej mowy retorycznej. (3) Jest to kwestia historyczna
i kulturoznawcza, a nie filozoficzna – na temat tego, czy abstrakcyjnie pojęta sztuka
„jest językiem” nie musi się nic tu rozstrzygać. (4) Wynika z tego także bardziej
ogólny wniosek: pytania w rodzaju „czy sztuka jest językiem?” są, z punktu
widzenia kulturoznawcy pytaniami źle postawionymi. Jaka sztuka? Czyja sztuka?
Gdzie i kiedy? Na mocy jakiej konwencji społecznej? Dopiero po dodaniu tych
pytań, a więc po odrzuceniu esencjalnej wizji sztuki, możemy zacząć rozwiązywać
problem, biorąc lekcję metodologiczną najpierw u historyków kultury.
Wystąpienie niniejsze stanowi oczywiście jedynie zarys problemu, który
wymaga bardzo szczegółowego opracowania. Wstępny charakter wielu
przedstawionych przez mnie uwag, aż nazbyt zapewne widoczny, nie powinien
jednak stanowić dla nich pokrętnego usprawiedliwienia.
Michał Wendland
PYTANIE O PODSTAWY METODOLOGICZNE FILOZOFII KOMUNIKACJI
I NAUK O KOMUNIKOWANIU
Pytanie o podstawy metodologiczne pada najczęściej wtedy, kiedy mamy
do czynienia z dyscypliną nową lub dopiero powstającą albo kiedy dotychczas
przyjmowane założenia nie spełniają pokładanych w nich oczekiwań. W przypadku
pytania o metodologiczne podłoże filozofii komunikacji, a tym bardziej dziedziny
określanej tą, być może mało rozpowszechnioną nazwą – komunikologia1 –
sprawa jest o tyle skomplikowana, że najpierw konieczne jest ustalenie, czym
w ogóle miałaby być owa filozofia komunikacji. A tym bardziej komunikologia.
W jednym i w drugim przypadku mamy do czynienia z określeniami raczej słabo
zakorzenionymi w humanistyce, tym niemniej tematyka, na której koncentruje
się filozofia komunikacji czy nauki o komunikowaniu z pewnością nowa nie jest.
Zatem zanim możliwe będzie udzielenie jakiejkolwiek odpowiedzi na pytanie
o ich metodologiczne podstawy, należy wcześniej określić w miarę dokładnie,
czym są i czego dotyczą te dwie dziedziny.
Filozofia komunikacji jest taką specyficzną dziedziną współczesnej filozofii,
która nie tyle jest intensywnie rozwijana, ile raczej intensywnie postulowana.
Kompletna, samodzielna filozofia komunikacji to raczej wciąż pewien projekt, a
jednocześnie wyraz określonych tendencji, określonych potrzeb, których spełnienia
domaga się znaczna część współczesnej humanistyki. Filozofia komunikacji nie
jest nawet w małym stopniu tak rozwinięta jak np. filozofia kultury albo filozofia
języka – bo z tych dwóch czerpie ona najwięcej i z nich, można powiedzieć, się
wywodzi. Jednak, choć wciąż będąca postulatem, stawia sobie bardzo wysokie
wymagania i bardzo ambitne założenia. Ambitne do tego stopnia, że Karl-Otto
Apel nazywa ją już nawet „pierwszą filozofią naszych czasów”:
W następstwie pewnej rewolucji fundamentów filozofii w naszym stuleciu relacja
1
Autor ma tu na myśli szeroko pojęte „nauki o komunikacji”.
20
Michał Wendland
między filozofią a komunikacją, a w szczególności między etyką a komunikacją, nie
jest jedynie jedną (zewnętrzną) relacją pośród innych relacji, których możliwość
tematyzacji istnieje w filozofii. Z drugiej strony okazało się, że komunikacja (...)
stanowi pierwotną kwestię i zarazem metodologiczny środek Pierwszej Filozofii –
w podobnym, choć bardziej uzasadnionym sensie jak byt stanowił główny temat
filozofii w metafizyce ontologicznej, czy, później, samoświadomość Ja tworzyła
pierwotny temat i metodologiczne medium refleksji filozoficznej w okresie tzw.
krytycznej lub transcendentalnej epistemologii, a więc od Descartes’a i Locke’a
przez Kanta do Husserla. Jednym słowem to, co pragnę stwierdzić to fakt, iż filozofia
komunikacji (...) stała się Pierwszą Filozofią naszych dni, w miejsce metafizyki
ontologicznej i / lub transcendentalnej filozofii rozumu lub świadomości2.
Co może mieć na myśli Apel, jeden z nielicznych, o których można z pewnością
powiedzieć, że świadomie uprawiają filozofię komunikacji? Oczywiście, jego
słowa są jasne i nie pozostawiają wątpliwości co do intencji ich autora. Na czym
jednak miałaby zasadzać się owa „pierwotność”, czy „pierwszorzędność” filozofii
komunikacji? Zwłaszcza, że nadal próżno byłoby szukać definicji takiej dziedziny
filozofii w większości słowników.
Filozofia komunikacji, jak wolno przypuszczać, reprezentowana jest przede
wszystkim przez cytowanego już Karla-Ottona Apla oraz Jürgena Habermasa3.
Oprócz nich można wskazać jeszcze kilku wybitnych współczesnych
myślicieli, których poglądy zawierają elementy, co najmniej związane
z problematyką międzyludzkich interakcji komunikacyjnych. Należą do nich,
choć w różnym stopniu i z różnych powodów, między innymi D. Davidson,
L. Wittgenstein (jego „późna” filozofia), przedstawiciele hermeneutyki
filozoficznej z H.-G. Gadamerem na czele, M. Heidegger i inni, by wymienić
tylko najbardziej znane nazwiska. Tak w gruncie rzeczy odmiennych filozofów
musi jednak coś istotnego łączyć, abyśmy mogli w jakiś sposób utożsamiać
przynajmniej pewne elementy ich poglądów z filozofią komunikacji. Zakładam,
że tym wspólnym elementem jest pień, z jakiego wyrasta gałąź komunikacyjna.
Tym pniem jest filozofia języka po tzw. zwrocie lingwistycznym. Nie wdając
się, z braku czasu, w dywagacje na temat samego zwrotu lingwistycznego, który
jest, a przynajmniej powinien być przecież, jak wolno zakładać, zjawiskiem
wystarczająco dobrze znanym, przypomnijmy, że po samym zwrocie, w latach 40’
i 50’ XX wieku, klasyczna już – z dzisiejszej perspektywy – filozofia języka uległa
znamiennemu rozszczepieniu. Od czasów późnego Wittgensteina oraz grupy
2
Karl-Otto Apel: Komunikacja a etyka: perspektywa transcendentalno-pragmatyczna, tłum. A. Przyłębski,
w: Komunikacja, rozumienie, dialog, Poznań 1996, s. 83-84.
3
Zapewne możliwe jest wskazanie również innych, wybitnych współczesnych filozofów, których również
można by uznać za „filozofów komunikacji”, jednak wymagałoby to poważnych zabiegów interpretacyjnych
w odniesieniu do samego pojęcia komunikacji – na co nie mamy tutaj czasu. Mniej ryzykowane będzie
zatem uznanie, iż przynajmniej ci dwaj niemieccy myśliciele są reprezentatywni dla tego, co określamy
mianem filozofii komunikacji. Pojawiające się dalej w tekście nazwiska m.in. Heideggera, Wittgensteina
czy Gadamera występują jako przykłady postaci, których poglądy miały niewątpliwie znaczny wpływ na
filozoficzne interpretacje komunikacji.
Pytanie o podstawy metodologiczne ...
21
filozofów lingwistycznych z Oksfordu, takich jak Austin czy Ryle, można mówić
o rozróżnieniu na filozofię języka nauki oraz filozofię języka potocznego. I to
właśnie z tej drugiej wywodzi się, jak zakładamy, filozofia komunikacji. Tu
dochodzimy do kwestii, która zgodnie z przyświecającym temu wywodowi
założeniem, może być rozstrzygająca dla określenia, czym jest filozofia
komunikacji, a także dla rozpoczęcia ustalania jej podłoża metodologicznego.
Kwestią tą jest bardzo ważne, aczkolwiek niekiedy niekonsekwentnie traktowane,
rozróżnienie między „funkcją języka” a „funkcją mowy”. O ile tematem, obszarem
zainteresowania filozofii języka jest w sposób oczywisty – język, o tyle głównym
tematem filozofii komunikacji – jest mowa. Nie utarło się jednak w żadnym
słowniku filozoficznym mówić o „filozofii mowy”4. Jak wspomniano, funkcjonuje
jedynie określenie „filozofia języka potocznego”. Sądzić można, że ze względów,
o których jeszcze będzie mowa, warto byłoby rozpatrzyć zasadność posługiwania
się właśnie określeniem „filozofia komunikacji” – byłaby ona, mówiąc ogólnie,
poszerzoną, rozwiniętą wersją dawniejszej filozofii języka potocznego. Przy
czym należy wyraźnie podkreślić, że termin „filozofia komunikacji” nie miałby
w tym miejscu oznaczać jakiegoś jednorazowego, ograniczonego do jednego czy
dwóch myślicieli, stanowiska, ale samodzielną, metodologicznie samoświadomą,
wieloaspektową dziedzinę filozofii, na wzór filozofii języka, filozofii kultury itp.
Oczywiście w tym miejscu każdy, kto ma podstawowe choćby pojęcie na temat
współcześnie uprawianych nauk o komunikacji, mógłby powiedzieć, że przecież
zjawisko mowy stanowi, co najwyżej, jeden z elementów składających się na
międzyludzką komunikację. Być może błędem byłoby więc proste utożsamianie
filozofii języka potocznego lub jakiejś filozofii mowy z filozofią znacznie szerzej
pojmowanej komunikacji. I jest to bez wątpienia racja. Problem dotyczy jednak
głównie rozumienia pojęcia „mowa” – które oznacza w tym wypadku nie tylko
wydawanie artykułowanych dźwięków, ale również cały, towarzyszący im kontekst,
od mimiki i gestykulacji, przez intencje jednego i wiedzę drugiego uczestnika
aktu mowy, na uwarunkowaniach kulturowych, społecznych, historycznych itp.
kończąc. Istnieje też – choć budząca pewne zastrzeżenia – możliwość posługiwania
się terminem „komunikologia”, które pojawiło się już we wstępie, i któremu
poświęcimy teraz kilka słów.
Choć stosunkowo dobrze przyjęte i w miarę rozpowszechnione (choć
nie powszechne) na gruncie niemieckim (jako Kommunikologie), określenie
komunikologia wciąż dość sporadycznie pojawia się i bywa stosowane w Polsce.
Z różnych względów, różne osoby, nawet głęboko zainteresowane problemem
komunikacji społecznej, stosunkowo rzadko posługują się określeniem
„komunikologia”. O wiele częściej natomiast spotykane są rozmaite formy tzw.
„nauk o komunikacji”. Odwołując się do potocznego doświadczenia, bez trudu
można wskazać liczne kierunki studiów, określane jako „komunikacja społeczna”.
4
W języku angielskim używa się określenia philosophy of ordinary language na określenie „filozofii języka
potocznego”. Dopiero w jej zakresie pojawia się „teoria aktów mowy” Austina czy Searle’a.
22
Michał Wendland
Warto przy tej okazji zwrócić uwagę na fakt, iż określenie „komunikacja społeczna”
jest nazwą pewnego obszaru badań, czy nawet – po prostu – określonego zjawiska
kulturowego, a nie nazwą dziedziny, dyscypliny badawczej, która miałaby nad
tym zjawiskiem uprawiać jakiś rodzaj refleksji. Świadczy to, między innymi
o tym, jak wątłe może się okazać podłoże metodologiczne owych „komunikacji
społecznych”. Pozostańmy na razie przy tym raczej dość ogólnikowym i może
nawet niejasnym sformułowaniu „nauki o komunikacji”, względnie – a być może
jest to lepsza propozycja – „nauki o komunikowaniu”. Pytanie brzmi: w jaki sposób
owe nauki o komunikacji / komunikowaniu miałyby się mieć do „komunikologii”
a zwłaszcza – do filozofii komunikacji? Pytanie, jakie tu stawiamy, wydaje się
o tyle uzasadnione, że wystarczy pobieżne nawet zapoznanie się z dowolnym
opracowaniem traktującym o komunikacji społecznej, aby – być może z niejakim
zdumieniem – zorientować się, że w zdecydowanej większość przypadków nie
ma tam ani słowa na temat np. teorii działania komunikacyjnego Habermasa
czy transcendentalno-pragmatycznej perspektywy filozofii komunikacji Apla.
W ogóle najczęściej nie ma mowy o żadnych stanowiskach filozoficznych.
Chlubne, aczkolwiek nieliczne, wyjątki sprowadzają się do wzmianek na temat
semiotyki Ch. S. Peirce’a czy podstaw językoznawstwa F. de Saussure’a. Oczywiście,
mowa tu o pewnej ogólnej tendencji, a nie o wszystkich możliwych przypadkach
takich opracowań; tendencja taka jest jednak naprawdę bardzo wyraźna. Jak więc
to możliwe, że jednocześnie Apel może nazywać i nazywa filozofię komunikacji
„pierwszą filozofią naszych czasów”?
Otóż to, co identyfikuje się jako „nauki o komunikacji”, opiera się przede
wszystkim na ustaleniach socjologów, medioznawców i psychologów, najczęściej
amerykańskich, działających w latach 50’, 60’ i 70’ ubiegłego wieku. Mamy tu na
myśli znane teorie komunikacji społecznej autorstwa np. Shannona, Laswella,
Weavera czy Goffmana oraz wielu innych5. Prowadząc badania nad komunikacją
społeczną w wyznaczonej przez tych autorów perspektywie, bardzo często
podkreśla się ich interdyscyplinarny charakter. Za elementy składowe nauk
o komunikacji uznaje się zatem m.in.: socjologię, psychologię, medioznawstwo,
informatykę, językoznawstwo, niekiedy jeszcze inne dyscypliny. Co również
łatwo daje się zauważyć, liczni autorzy podkreślają trudności ze zdefiniowaniem
samego pojęcia komunikacji, często ograniczając się do skonstatowania wielkiej
liczby takich definicji oraz, co najwyżej wymienienia kilku, ich zdaniem,
najważniejszych. Próbując dokonać jednak jakiegoś uogólnienia, znamiennego
przecież dla humanistyki a filozofii w szczególności, można jednak szybko dojść
do wniosku, że większość przykładów uprawiania tych nauk o komunikacji,
o jakich teraz mówię, realizuje przede wszystkim zadanie badawcze, jakim jest
opis (deskrypcja) i wyjaśnianie. Bardzo rzadko natomiast natrafiamy wśród
5
Patrz np.: M. Dobek-Ostrowska: Podstawy komunikowania społecznego, Wrocław 1999; J. Fiske:
Wprowadzenie do badań nad komunikowaniem, tłum. A. Gierczak, Wrocław 2003; A. M. Mattelart: Teorie
komunikacji. Krótkie wprowadzenie, tłum. J. Mikułowski, Warszawa 2001, i in.
Pytanie o podstawy metodologiczne ...
23
nich na takie, których celem miałoby być rozumienie zjawiska komunikacji
międzyludzkiej. I tu, może na marginesie, ale, jak sądzę, istotna uwaga:
– w moim przekonaniu celem filozofii komunikacji miałoby być głównie rozumienie
procesów komunikacyjnych, a nie tylko ich wyjaśnianie6. Na tym, jak uważam,
mogłaby opierać się jej specyfika i metodologia. Natomiast większość przypadków
realizacji nauk o komunikacji, o jakich przed chwilą była mowa, często przeradza się
w rodzaj ćwiczenia określonych kompetencji, sprowadza się do wypracowywania
efektywności praktycznej, ulega znamiennej instrumentalizacji; albo koncentruje
się na budowaniu modeli, schematów, podziałów, na wyodrębnianiu cech, typów,
rodzajów komunikacji itd. Nauki o komunikacji polegają więc obecnie głównie
na klasyfikowaniu i opisywaniu z jednej strony i na kształtowaniu praktycznych
zastosowań tych opisów z drugiej.
Jednak, co wyraźnie trzeba podkreślić, nie ma w tym nic złego. Takie dziedziny
wiedzy nakierowane na skuteczność działania, albo wręcz „treningi” komunikacji,
również są, w oczywisty sposób, bardzo potrzebne. Odgrywają niebagatelną rolę
w przysposabianiu do uczestniczenia w strukturach społecznych znamiennych dla
współczesnego świata. Uzupełnienie ich jednak również podłożem filozoficznym
byłoby jednak, jak wolno sądzić, zdecydowanie pożądane. Trudno bowiem
wyobrazić sobie sytuację bardziej satysfakcjonującą, niż taka, w której umiejętność,
praktyka i skuteczne zastosowanie idą w parze ze zrozumieniem. Nie bez powodu
więc Apel i Habermas wyraźnie sytuują swoje rozważania w bliskim sąsiedztwie
etyki i filozofii społecznej.
Wygląda na to, że nauki o komunikacji, choć być może rozwinięte pod względem
ilościowym, cierpią jednak na znaczne niedostatki jakościowe. A mówiąc bardziej
wprost – mają słabe podstawy metodologiczne. Interdyscyplinarność może być
czymś pożytecznym, umożliwia bowiem wszechstronność i wielość perspektyw,
w jakich prowadzi się badania. Interdyscyplinarność łatwo może jednak również
okazać się przeszkodą na drodze do wypracowania spójnej, samodzielnej
i kompletnej teorii. Może również narazić na zarzut powierzchowności
i symplifikacji. A wreszcie doprowadzić do sytuacji, w której utrudniony
będzie dialog między tymi różnymi, interdyscyplinarnymi perspektywami.
Dla przykładu – wspomniani wcześniej autorzy amerykańscy, jak Lasswell czy
Shannon, znani są jako twórcy różnych „modeli komunikacji”. Nie wchodząc
w szczegóły, tym bardziej, że są one dość powszechnie znane, łatwo się zorientować,
że modele owe są niestety prawie zupełnie anachroniczne z punktu widzenia
zdecydowanej większości współczesnych stanowisk filozoficznych. Znawca
Heideggera, Wittgensteina, Rorty’ego czy Gadamera uzna niechybnie, że modele
wyróżniające „nadawcę”, „odbiorcę”, „kanał” i „przekaz” są, ogólnie rzecz biorąc,
6
Przyjmujemy tu zgodnie z ustaleniami dyskusji rozpoczętej przez spór naturalistów z antynaturalistami,
że wyjaśnianie (Erklaren) jest zasadniczym zadaniem nauk przyrodniczych, podczas gdy rozumienie
(Verstehen) dotyczy tego, co nazywano kiedyś „naukami o duchu” (Geisteswissenschaften), a obecnie –
szeroko pojętej humanistyki.
24
Michał Wendland
trawestacją klasycznej, kartezjańskiej relacji podmiotowo - przedmiotowej.
I być może nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie to, że we współczesnej
filozofii relacja taka jest zasadniczo odrzucana jako po prostu przestarzała.
Zastosowanie w badaniach nad komunikacją takich pojęć, jak Heideggerowska
„narzędziowość”, Wittgensteina „gry językowe”, Gadamera „językowość” itp. być
może przysłużyłyby się znacznie bardziej oryginalnemu rozumieniu komunikacji.
Zwłaszcza, że wymienieni filozofowie bardzo często wypowiadali się na temat
języka, mowy i komunikacji, czyniąc z tych kategorii niejednokrotnie kategorie
centralne swoich rozważań. Połączenie podejścia praktycznego, ukierunkowanego
na skuteczność wypracowywania kompetencji komunikacyjnych z nastawioną
na rozumienie filozofią komunikacji, dałoby asumpt do stworzenia kompletnej
i samodzielnej dyscypliny humanistycznej (albo ściślej – filozoficznej), jaką byłaby
komunikologia (przy założeniu, że sam termin jest wystarczająco dobrze dobrany,
względem czego można mieć jednak pewne wątpliwości). Jest to w każdym razie,
przynajmniej pewna propozycja interpretowania słów Apla o „filozofii pierwszej
naszych czasów”.
Przedmiotem zainteresowania filozofii komunikacji nie jest, jak już
wspominano, język. Albo mówią precyzyjniej – nie tylko język, jako system znaków
oraz dyrektyw semantycznych opisujących poprawne ustalanie znaczeń. Ten,
stanowi bowiem domenę filozofii języka, co jest zresztą truizmem. Przedmiotem
filozofii komunikacji jest, a właściwie – powinna być – przede wszystkim mowa.
W jaki sposób postulowana filozofia komunikacji miałaby stanowić rozwinięcie
i uzupełnienie klasycznej filozofii języka, ilustrują słowa Gadamera, który pisze
w Prawdzie i metodzie:
(..) trzeba stwierdzić, że język ma swój właściwy byt dopiero w rozmowie, a więc
w realizacji porozumienia7.
Wtóruje Gadamerowi Gerhard Funke:
To, czym jest język, spełnia się tylko poprzez mówienie8.
Filozofia, o jakiej tu myślimy, koncentruje się na codziennych aktach
komunikacji, na praktyce interakcji symbolicznych, na uczestniczeniu w grach
językowych, a w znacznie mniejszym stopniu na problemach referencji, formy
logicznej czy ekstensji; mniej zajmuje ją struktura i system, jakim jest język.
Filozofia, o jakiej tu myślimy, zakotwiczona jest w praktyce społecznej, w praktyce
kulturowej, realizującej się w mowie, czyli w komunikacji międzyludzkiej. Nie
interesuje jej już byt, ani myślenie o bycie, ale raczej myślenie o myśleniu o bycie.
Myślenie, które ma charakter intersubiektywny, które nigdy nie jest prywatne,
a zawsze osadzone we wspólnocie kulturowo-komunikacyjnej; interesuje ją
7
8
H.-G. Gadamer: Prawda i metoda. Zarys hermeneutyki filozoficznej, tłum. B. Baran, Warszawa 2004, s. 599.
G. Funke: Hermeneutyka i język, tłum. B. Andrzejewski, Poznań 1994, s. 39.
Pytanie o podstawy metodologiczne ...
25
myślenie, które odbywa się wedle powszechnie przyjętych i akceptowanych przez
członków tej wspólnoty reguł określających możliwość porozumienia; myślenie
przebiegające przy użyciu symboli i narzędzi komunikacyjnych, mające również
realny wpływ na kształt świata, w jakim owa wspólnota funkcjonuje. To właśnie można
utożsamiać z komunikacją, z przedmiotem zainteresowania filozofii komunikacji.
Jedną z konsekwencji takiego podejścia byłoby rozstrzygnięcie metodologiczne,
zgodnie z którym pojęcie „komunikacji” miałoby być rozumiane jako właściwe
dla ludzkiego bycia-w-świecie, wyłączając zarazem inne, poza-ludzkie zjawiska,
które polegają na „wymianie danych / informacji”. Nie są one jednak traktowane
jako „komunikowanie”. Przyjmujemy więc, że komunikuje się tylko człowiek
(ponieważ komunikacja polega na operowaniu środkami symbolicznymi),
a relacje wymiany danych pomiędzy np. komórkami, zwierzętami, maszynami
czy obiektami fizycznymi są relacjami nie-intencjonalnymi, nie-symbolicznymi
i jako takie nie mogą być włączone w zakres problematyki komunikacji.
Komunikowanie, jako własność ściśle ludzka, oparte jest na mowie. Stąd też
metodologia badań nad komunikacją powinna opierać się na badaniu aktów mowy,
zatem mieć charakter ściśle pragmatyczny. Wszystko to natomiast, co wyrasta
ponad mowę, gdyby rozumieć przez mowę tylko artykulację, i tak sprowadza się
do aktywności polegającej na operowaniu formami symbolicznymi. To z kolei
sugeruje znaczącą rolę symbolizmu komunikacyjnego jako podstawy refleksji nad
zjawiskami komunikowania się. Przez mowę, rozumianą jako główny temat filozofii
komunikacji, wolno pojmować nie tylko samo używanie aparatu głosowego, ale
także cały kontekst, w jaki wpleciona jest mowa, wszelkie czynności symboliczne
z nią związane, efekty tych czynności oraz reguły rządzące posługiwaniem się tymi
symbolicznymi środkami. Taka mowa to, w gruncie rzeczy, roz-mowa. Wydaje
się, że w podobny sposób można interpretować Wittgensteinowskie pojęcie gry
językowej – właśnie jako „grę komunikacyjną”, którą, w pewnym uproszczeniu
i dla podkreślenia różnicy względem języka, nazywam mową, posługiwaniem
się mową i roz-mawianiem. Można więc, nawet przy tej okazji, bardzo ostrożnie,
postawić hipotezę, że np. typowe dla interdyscyplinarnych nauk o komunikacji
rozróżnienie na tzw. komunikację werbalną i niewerbalną ulegać może zniesieniu
do postaci pojęcia komunikacji symbolicznej. Proste rozróżnienie „werbalności”
i „niewerbalności” staje pod znakiem zapytania, kiedy uznać, że każda rozmowa,
w której realizuje się międzyludzka komunikacja, ma charakter zarówno werbalny
i pozawerbalny, a nie może być albo tylko werbalna, albo tylko niewerbalna.
Zawsze jednakowoż komunikowanie się ma charakter symboliczny i osadzony
w systemie reguł określanych przez całokształt doświadczenia kulturowego,
a uogólnianych i niejako przechowywanych w strukturze języka. Innymi słowy
– przykładowy podział na komunikację werbalną i niewerbalną służy być może
wyjaśnieniu pewnych aspektów komunikacji, wątpliwym jest natomiast, czy
przyczynia się do jej rozumienia. Ostatecznie jawi się bowiem jako podział
sztuczny, podobnie jak sztuczny jest podział na „nadawcę”, „odbiorcę”, „szumy”,
26
Michał Wendland
„kanały” i „przekazy”. Kategorie znacznie bardziej podstawowe, stanowiące
prawdziwe principia rozumienia komunikacji, to raczej kategorie takie jak:
racjonalność komunikacyjna, intersubiektywność, konsens, interpretacja, symbol
czy narzędziowość. Nad takimi pojęciami, póki co, nauki o komunikacji się jednak
na ogół nie pochylają. Większość z tych pojęć wywodzi się, jak łatwo zauważyć,
z tradycji współczesnej, kontynentalnej filozofii niemieckiej. Tamte – wywodzą się
z tradycji amerykańskiej socjologii i medioznawstwa. Potrzebne są, podkreślmy,
i jedne i drugie – potrzebna jest ich współpraca przy ukonstytuowaniu spójnych,
dobrze uzasadnionych, efektywnych badań nad komunikowaniem. Sytuacja
bowiem, powtórzmy, w której posiadamy kompetencje i praktyczne umiejętności,
a nie zadajemy sobie trudu rozumienia, albo odwrotnie, przypomina bowiem
sens kantowskiego zdania o formach naoczności, które są puste bez danych
zmysłowych i o danych zmysłowych, które są ślepe bez form naoczności. Również
znany esej Kanta O porzekadle byłoby warto przypomnieć w tym kontekście.
Więc przypomnijmy krótko, że owym omawianym przez królewieckiego filozofa
porzekadłem jest popularne stwierdzenie, iż „dany pogląd świetnie sprawdza się
w teorii, ale jest zupełnie nieprzydatny w praktyce”. Kant uznaje takie porzekadło
za kolokwialny błąd i twierdzi, skądinąd najzupełniej słusznie, że praktyka z teorią
powinny zawsze uzupełniać się wzajemnie, być komplementarne. Jest to być
może pewien banał, jak każdy banał jednak i ten jest głęboki. Zresztą cały szereg
współczesnych filozofów, od Wittgensteina do Heideggera i Rorty’ego, zgodziłby
się zapewne z Kantem pod tym względem.
Zadaniem filozofii komunikacji, wciąż będącej postulatem, jest więc
wypracowywanie syntezy, która nie byłaby jednak w żadnym wypadku prostą
sumą różnych szczegółowych nauk społecznych albo ich elementów. Jej zadaniem
jest raczej wypracowywanie wspólnej płaszczyzny, na której powstawałaby
niejako niezależna, samodzielna refleksja nad komunikowaniem, w miarę potrzeb
odwołująca się do nauk społecznych, ale odrębna metodologicznie i tej odrębności
świadoma. Jest to założenie poniekąd zbliżone do postulowanej idei „humanistyki
zintegrowanej”. Płaszczyzna taka miałaby być, oczywiście, owym fundamentem
metodologicznym, o który pytamy. Na takim fundamencie możliwe stałoby się
konstruowanie wyemancypowanej dziedziny humanistyki opartej na filozoficznej
refleksji nad komunikacją. Dziedziny wykorzystującej aktualny stan wiedzy, przy
tym spójnej, nowoczesnej, ale bazującej na tradycji, łączącej wymóg praktycznej
skuteczności z rozumieniem. I w takim sensie można by mówić serio o nowej,
adekwatnej względem współczesności, filozofii pierwszej.
Kierunek jej rozwijania został już trafnie wskazany przez Apla i Habermasa,
a w szerokim kręgu inspiracji znajdujemy poglądy Heideggera, Wittgensteina,
Cassirera, Gadamera, Rorty’ego, Dilthey’a czy Austina. Podstaw metodologicznych
filozofii komunikacji upatrywać należałoby więc, naszym zdaniem, głównie
we współczesnej filozofii kontynentalnej, w nurtach takich jak: hermeneutyka
filozoficzna, ontologia fundamentalna, filozofia języka potocznego, teoria aktów
Pytanie o podstawy metodologiczne ...
27
mowy czy filozofia form symbolicznych. Najlepszym i najbardziej znanym
przykładem efektywności tego typu syntezy ważnych stanowisk filozoficznych
jest casus kilkakrotnie już przywoływanego Apla, łączącego kantowski
transcendetalizm z amerykańskim pragmatyzmem Peirce’a i James’a. Tematem,
obszarem zainteresowań tej pierwszej filozofii naszych czasów jest zjawisko
rozgrywających się w obrębie danej wspólnoty kulturowej procesów osiągania
przez jej członków porozumienia za pośrednictwem środków symbolicznych,
realizującego się w mowie, czy, jak to nazwaliśmy, w roz-mowie. Problematyzacja
komunikacji społecznej w perspektywie filozoficznej nie może się sprowadzać
do spostrzeżenia tego typu, że służy ona tylko np. wymianie myśli. Znaczenie
procesów komunikacyjnych jest dużo szersze, ich zrozumienie wymaga znacznie
bardziej zaawansowanych aparatów pojęciowych. Komunikowanie nie polega na
„przesyłaniu paczki-komunikatu z głowy jednej osoby do głowy drugiej” – bo
coś takiego często ma się na uwadze, mówiąc o „komunikowaniu myśli”. Myśl,
z drugiej strony, nie jest czymś, co można „zapakować” w słowo i przesłać na
pewną odległość, niekiedy za pośrednictwem jakichś mediów. Wydaje się, że takie
rozumienie komunikacji jest niebezpiecznie blisko zbytniej symplifikacji. Na tyle
blisko, że umyka mu wiele innych, niezwykle ważnych aspektów komunikowania.
A także konsekwencji, jakie wynikają z innego sposoby myślenia o komunikacji.
Martin Heidegger wypowiada się o komunikacji następująco:
Fenomen komunikatu, jak to już zaznaczyliśmy w trakcie analizy, musimy
rozumieć w ontologicznie szerokim sensie. „Komunikat” poprzez wypowiedź,
np. powiadomienie, jest szczególnym przypadkiem egzystencjalnie gruntownie
ujętego komunikatu. Konstytuuje się w nim artykulacja rozumiejącego wspólnego
bycia. Powoduje ona „podzielanie” współpołożenia i zrozumienia współbycia.
Komunikat nigdy nie jest czymś w rodzaju transmisji przeżyć, np. poglądów
i życzeń, z wnętrza jednego podmiotu do wnętrza innego. Współbytowanie jest
już z istoty jawne we współpołożeniu i współrozumieniu. Współbycie staje się
w mowie „wyraźnie” podzielane, tzn. ono jest już takie, tylko że nie podzielane jako
nie uchwycone i nie przyswojone9.
Gdybyśmy mieli wyrażać się w sposób bardziej konkretny, wówczas można by
powiedzieć, że metodologia komunikacji społecznej powinna zawierać w sobie
teoretyczne narzędzia umożliwiające zarówno prowadzenie badań w perspektywie
wyjaśniania i w perspektywie rozumienia. Nie poważymy się teraz na bardziej
konkretne propozycje, ponieważ jest to zadanie niezwykle ambitne i również
bardzo trudne, a na pewno znacznie przekraczające ramy jednego artykułu. Poza
tym celem naszym jest teraz jedynie ukazanie potrzeby, możliwości i zasadności
stawiania pytania o metodologiczne podłoże refleksji nad komunikacją, a nie
wychodzenie od razu z konkretnymi propozycjami. Gdyby jednak zaszła potrzeba
wyrażenia choćby pobieżnej opinii na ten temat, wówczas odpowiedzielibyśmy,
9
M. Heidegger: Bycie i czas, tłum. B. Baran, Warszawa 1994, s. 230.
28
Michał Wendland
bardzo wstępnie, że metodologia taka powinna zawierać co najmniej następujące
elementy: powinna, po pierwsze, postarać się o wypracowanie ogólnej
(filozoficznej) definicji komunikacji społecznej, nie zaczynając wszakże od
dzielenia, rozczłonkowywania, wyodrębniania itd., jak się to dość powszechnie
czyni. Definicja taka powinna raczej uwzględniać procesualny, dialektyczny
i pragmatyczny charakter interakcji komunikacyjnej. Na najbardziej podstawowym
poziomie komunikowanie międzyludzkie powinno być więc ujmowane nie jako
abstrakcyjne pojęcie, powinniśmy raczej zwrócić uwagę na jej, w znacznej mierze,
przed-pojęciowy, narzędziowy, osadzony w potoczności charakter. Wydaje się, że
w takich okolicznościach warto byłoby sięgnąć po metody i kategorie znamienne
dla np. Dilthey’owskiej filozofii życia i jego hermeneutyki filozoficznej. Po drugie,
metodologia tego typu, ufundowana na filozofii współczesnej, powinna skupić
się na określeniu fenomenu świadomości językowej. Tu zakres inspiracji – od
Ajdukiewicza do Gadamera – jest bardzo szeroki. Nie wątpimy zresztą, że bogaty
dorobek poznańskiej szkoły metodologicznej mógłby okazać się niezwykle pomocy
przy konstruowaniu metody nauk o komunikacji. Po trzecie, fakt nieusuwalnego
uwikłania komunikacji w procesy społeczne i kulturowe wymagałby przyjęcia
określonego rozumienia kultury, a w tym wypadku jej społeczno-regulacyjna
teoria znalazłaby zapewne szerokie zastosowanie. Sądzić również wypada, że wiele
aspektów filozofii analitycznej, jak choćby teoria wypowiedzi performatywnych
i teoria aktów mowy Austina i Searle’a, mogłoby okazać się w tym przypadku
bardzo użytecznymi. Ponadto dokładnego określenia, w tym konkretnym
kontekście, wymagałyby takie pojęcia jak: symbol czy znak, pojęcie racjonalności
w komunikacyjnym aspekcie; również kwestia relacji podmiotowo-przedmiotowej
winna zostać odpowiednio zinterpretowana, jeśli chcemy unikać uproszczeń
wynikających z modeli komunikacji z „nadawcą”, „odbiorcą”, „kanałem” itp.
Metody statystyczne, czysto opisowe czy różne metodologie nauk przyrodniczych
znalazłyby natomiast zdecydowanie mniejsze, o ile w ogóle jakiekolwiek
zastosowanie. Zintegrowane nauki o komunikacji mają bowiem zdecydowanie
humanistyczny zarys i fundament. Przyjmujemy, uogólniając i starając się podążać
tropem Apla, że tradycja kantowska i neokantowska wraz z bliską jej pod wieloma
względami hermeneutyką oraz analityczna filozofia języka potocznego, to główne
drogowskazy dla filozofii komunikacji, której wymiar teoretyczny powinien być
przecież łatwo i skutecznie przekładalny na praktykę społeczną.
Można więc, przechodząc do konkluzji, powiedzieć, że pierwszym
z najważniejszych zadań filozofii komunikacji jest swego rodzaju
„wyemancypowanie” się tej dziedziny z szerszego zakresu filozofii języka i filozofii
kultury oraz uzyskanie statusu samodzielnej dziedziny filozofii, podobnie, jak np.
wcześniej filozofia języka wyemancypowała się za sprawą zwrotu lingwistycznego.
Zadaniem drugim jest – co może wydać się najbardziej oczywiste i o czym była
już mowa – pogłębiona refleksja nad problemami interakcji komunikacyjnych
w oparciu o ustalenia przywoływanych wcześniej wybitnych przedstawicieli
Pytanie o podstawy metodologiczne ...
29
współczesnej humanistyki. Trzecim natomiast zadaniem, do którego dwa
poprzednie powinny być niejako przygotowaniem, jest wypracowanie przez
filozofię komunikacji, już samodzielną i już dysponującą własną tożsamością
i samoświadomością metodologiczną, analogicznych podstaw teoretycznych
i metodologicznych dla interdyscyplinarnych nauk o komunikacji. Oczywiście,
nauki o komunikacji mogłyby zapożyczyć taki fundament od np. socjologii,
informatyki czy jakiejś innej dyscypliny. Nic nie stoi na przeszkodzie, by rolę
tę spełniała jednak filozofia – która zresztą tworzyła metodologiczne podstawy
także i tamtych nauk. Tak czy inaczej, pozbawione tego typu kręgosłupa nauki
o komunikacji wciąż bardziej będą przypominać alchemię niż chemię. Filozofia
komunikacji, jako filozofia pierwsza, może zogniskować różne perspektywy
namysłu nad komunikacją, jak i wskazać kierunek praktycznych zastosowań
wniosków wynikających z tego namysłu. Łączenie rozmaitych dziedzin nauk
humanistycznych i społecznych, a przynajmniej pewnych ich elementów, nie
zda się chyba na wiele dopóty, dopóki nie zostaną wypracowane propozycje
uogólnionej, spójnej wykładni pojęcia komunikacji międzyludzkiej. Dopóki nie
zostanie rozwinięta filozofia pierwsza, syntezująca wszelkie pozostałe aspekty
badań nad tym zagadnieniem. Można powiedzieć, nawiązując do słynnych słów
z początkowych fragmentów jednego z najbardziej znaczących dzieł filozofii XX
wieku, że pytanie o komunikację dopiero powinno zostać postawione. A filozofia
pierwsza naszych dni będzie się wtedy mogła zająć poszukiwaniem odpowiedzi
na to pytanie.
Karolina Golinowska
PRAKTYKA ARTYSTYCZNA XX WIEKU Z PERSPEKTYWY POJĘCIA
METANARRACJI
Z licznych prób definiowania sztuki XX wieku na pierwszy plan wysuwa
się założenie o istnieniu trzech integralnych, choć wzajemnie na siebie
oddziaływujących zjawisk artystycznych, jakimi była awangarda, neoawangarda
i sztuka postmodernistyczna1. Wnioskowi temu towarzyszy teza o pluralistycznej
naturze każdego ze wspomnianych fenomenów, w ramach których kreowane
są rozmaite postawy estetyczne, jak i założenia światopoglądowe. Z racji
heterogenicznego charakteru omawianych zjawisk stworzenie jednolitej definicji
dla praktyk artystycznych, która swoim zasięgiem obejmowałby całokształt
zróżnicowanej twórczości, wydaje się być trudne do zrealizowania. Zważywszy
na fakt, iż istnieje możliwość zaobserwowania wzajemnych wpływów jak
i inspiracji pojawiających się na gruncie praktyki artystycznej, wyrażających się
w podejmowanej tematyce, sposobie artystycznej ekspresji, jak i żywiołowych
polemikach, konieczne stanie się odwołanie do szerszego kontekstu, w ramach
którego twórczość tę można by analizować. Odpowiednim podłożem dla rozważań
na temat sztuki XX wieku będzie specyficzny kontekst światopoglądowy, bez
którego, jak i zresztą w całej historii sztuki, niemożliwe stanie się zrozumienie
specyfiki wspomnianych fenomenów artystycznych.
Rozważania swoje pragnęłabym osadzić w ramach przełomu postmodernistycznego, znamionowanego Lyotardowskim pojęciem „kryzysu metanarracji”2,
mającego niebagatelny wpływ także na praktyki interpretacyjne uprawiane
w ramach refleksji nad sztuką. Rozpad „wielkiej opowieści” znamionuje bowiem
zmianę dotychczasowej praktyki artystycznej. Pozbawiona jednego meta1
2
Literatura dotycząca owego zagadnienia jest bogata. Patrz. B. Baran: Postmodernizm
i końce wieku, Kraków 2003; Z. Bauman: Ponowoczesność jako źródło cierpień, Warszawa 2000;
M. Gołaszewska: Estetyka współczesności, Kraków 2001
J. F. Lyotard: Kondycja ponowoczesna. Raport o stanie wiedzy, tłum. M. Kowalska, J. Migasiński, Warszawa 1997
32
Karolina Golinowska
horyzontu twórczość ulega coraz to większemu rozproszeniu w codziennej
rzeczywistości. Przeciwwagę dla sztuki postmodernizmu stanowi twórczość
awangard, w ramach której można wysunąć wniosek o istnieniu wspólnego
założenia światopoglądowego, które wyznacza konkretne cele dla działań
artystów. Stąd też przyjmuję, że mimo ogromu różnic dzielących awangardę
jak i neoawangardę, na pierwszy plan wysunąć można założenie, że tymczasem
stanowią one dla sztuki ostatnią formację wspartą na fundamencie wielkiej
metanarracji.
Rozważania dotyczące relacji między sztuką XX wieku a metanarracją
należy rozpocząć przede wszystkim od zdefiniowania znaczenia analizowanych
pojęć. W ujęciu Lyotarda termin „metanarracja” zyskuje dość ogólny wymiar
sytuując się w ramach „wielkich opowieści” konstytuujących społeczny ład na
mocy więzi językowych. W odniesieniu do sztuki, metanarracja stanowiłaby
świadomość reguł określających komunikacyjny3 sens sztuki wraz z obszarem ich
stosowania4. Jako artystyczne wyposażenie dzieła sztuki, byłaby jego integralną
częścią zawierającą wszystko, czym w strukturze formalno-treściowej jest sam
obiekt artystyczny. Oznacza to, że metanarracja posiadałaby zespół przekonań
i wskazówek dotyczących procesu konstytuowania rzeczywistości artystycznej
i sposobu jej istnienia. Z racji swojego charakteru metajęzykowego, metanarracja
wykraczałaby poza aspekt artystyczności kierując się ku obszarom estetyki, czy
historii sztuki. Należy tutaj zaznaczyć, że brak reguł konstytuujących rzeczywistość
artystyczną dzieła stanowi także deklarację określonej metanarracji5.
W XX wieku dominującymi w praktyce artystycznej metanarracjami są te,
które wyznaczają ścieżki poszukiwań artystów awangardy i neoawangardy. Mimo
pewnych zbieżności, wspomniane fenomeny będę rozpatrywać jako dwa oddzielne
zjawiska artystyczne. Działania te określić można jako związane relacją ciągłości,
gdzie neoawangarda na zasadzie negacji lub też rozwinięcia kontynuowałaby
pewne wątki awangardowe. Sztuka neoawangardowa stanowiłaby zatem próbę
nawiązania dialogu względem przeszłości oraz rozwinięcia i doprowadzenia do
wręcz skrajnych rozwiązań określonych awangardowych tendencji.
Awangardowe postulaty zostały po raz pierwszy sformułowane w 1825 roku,
w artykule L’artiste, la savant et l’industriel prawdopodobnie autorstwa SaintSimona6, który to w sposób metaforyczny ujął zadanie, jakiemu winni byli
sprostać awangardowi artyści. Porównanie tworzącego się ruchu do „przedniej
straży” znamionowało walkę o uprawomocnienie nowych idei społecznych, które
komunikowano za pomocą praktyki artystycznej. Rola ta w oczywisty sposób
nakazywała artystom baczne śledzenie zjawisk politycznych, angażowanie się
Anna Jamroziakowa posługuje się tu określeniem „językowy”, co może nie uwzględniać kontekstu
społecznego, w ramach którego funkcjonuje dzieło.
4
A. Jamroziakowa: Obraz i metanarracja. Szkice o postmodernistycznym obrazowaniu, Warszawa 1994, s. 25.
5
Ibidem, s. 34.
6
G. Dziamski: Słowo wstępne, w: tegoż: Awangarda w perspektywie postmodernizmu, Poznań 1996, s. 7-9.
3
Praktyka artystyczna XX wieku ...
33
w sprawy społeczne i zmierzała w kierunku przywrócenia sztuce charakteru
społecznego komentarza, na gruncie którego to wcielana będzie nowa wizja
świata. Być może ma tu rację Peter Bürger, twierdzący, że poczynania pierwszej
awangardy należy odbierać jako sprzeciw względem burżuazyjnego charakteru
funkcjonowania sztuki, która stanowiła dla elit możliwość odsunięcia się od
prozaicznej rzeczywistości, na rzecz piękna ukazywanego za pośrednictwem
obrazów7. Zjawisko to można potraktować także jako naturalny dla rozwoju sztuki
proces dążący do obalenia konwencji o statusie akademickim, na rzecz stworzenia
nowej jakości, wypracowania innowacyjnych środków ekspresji artystycznej,
który to proces ma wyjątkowo burzliwy charakter i znamionuje próbę zerwania
z tradycją twórczości artystycznej.
Dokładniejsza analiza zjawiska awangardy8 ukazuje coraz to wyraźniejsze
różnice zachodzące między jej poszczególnymi nurtami. Wspólną płaszczyznę
stanowić zatem będzie założenie o zmianie świadomości ludzkiej, czyli
w efekcie rzeczywistości, w oparciu o idee prezentowane za pośrednictwem sztuki.
Z perspektywy czasu zadanie to, które wytyczyło szlaki dla działań awangardowych
artystów, jawi się w sposób mniej jednoznaczny i oczywisty. Idea innowacyjnej
sztuki oraz idących z nią przemian społecznych nie była rozwijana jedynie za
pośrednictwem artystycznych manifestów czy otwarcie głoszonych programów
estetycznych. Źródeł metanarracji awangardowej należałoby upatrywać raczej
w swoistej refleksji czynionej z perspektywy meta-poziomu, która to stanowi
przyczynek do wszelkich podejmowanych działań. Owa metaartystyczna postawa
w sposób aksjomatyczny traktowała stwierdzenie o komunikacyjnym charakterze
dzieła i czyniła efekt praktyki artystycznej swoistym autokomentarzem względem
możliwości poznawczych sztuki9. Refleksja ta ujawniała się w badawczej postawie
względem procesu kształtowania dzieła sztuki, wytwarzania zasad jego organizacji
i możliwych sposobów kreowania jego rzeczywistości, przy jednoczesnym
badaniu granic i w następstwie negacji występujących założeń artystycznych.
Uznanie rzeczywistości dzieła sztuki za byt językowy, który poddawany analizie
i eksperymentom generował oryginalne jakości, pociągnęło za sobą per analogiam
stwierdzenie o identycznym charakterze struktury społecznej, która może być
formowana także za pomocą artystycznej wizji. Z racji tego, że rzeczywistość
artystyczna i jej konkretyzacje tworzą świat idealny o ustalonych zasadach
7
P. Bürger: Teoria awangardy, Kraków 2006, s. 58-63.
Zaznaczam, że awangardę będę tutaj, zgodnie z Mieczysławem Porębskim, traktować jako
międzynarodową wspólnotę artystów, których nowatorskie działania przypadały na lata 1905-1930.
Koncepcja ta dopuszcza istnienie różnorodności stylistycznej, jak i odmienności postaw estetycznych,
za wspólny punkt dla awangardy obierając przekonanie o potrzebie zreformowania tradycyjnie
rozumianej sztuki. Wyróżnione zostaje sześć podstawowych nurtów: ekspresjonizm, kubizm, futuryzm,
dadaizm, surrealizm i konstruktywizm oraz szereg autorskich projektów tymi nurtami inspirowanych.
Kodyfikacja wyszczególnionych postaw estetycznych, która nastąpi po 1930 roku, znamionować będzie
okres przejściowy, po którym to nastąpi czas neoawangardy. Zob. G.Dziamski: Spoglądając na sztukę
minioną, w: Sztuka u progu XXI wieku, Poznań 2002, s. 7-17.
9
A. Jamroziakowa: op. cit., s. 60-65.
8
34
Karolina Golinowska
i rytmie, wykreowana w tenże sposób struktura społeczna nabierze identycznego
charakteru. Zaznaczyć trzeba, że każdy z nurtów realizował to zadanie
w odmienny sposób, rozwiązania problemu szukając w oparciu o rozmaite
programy artystyczne. Ciężko bowiem byłoby znaleźć punkt wspólny dla założeń
futurystów czy surrealistów, gdzie tworzywem sztuki staje się „gest (...), odczucie
dynamiczne uwiecznione jako takie”10, czy też „model czysto wewnętrzny”, który
powstaje dzięki zdolności „rzeczywistej izolacji umysły ludzkiego”11.
Kontynuując wątek awangardy jako formacji artystycznej wspartej na
metanarracji, należy zatem stwierdzić, że płaszczyzną tworzącą meta-horyzont
jest właśnie określona postawa światopoglądowa wraz z ukierunkowaniem
badawczym, realizujące się w różnorodnych praktykach artystycznych. Nie inaczej
przedstawia się kwestia neoawangardy, w której działania stanowiące komentarz
względem refleksji budowanej na meta-poziomie, przybrały jeszcze bardziej
ostentacyjny charakter.
Przy próbie jednoznacznego zakreślenia obszaru zjawiska neoawangardy
nasuwa się myśl, że stanowi ona całość, w której to uogólnienie niezwykle
zindywidualizowanych postaw estetycznych przychodzi z wielkim trudem.
W porównaniu do awangardy, gdzie to indywidualna praktyka twórcza czyniona
jest w ramach określonych formacji artystycznych ze zdeklarowanym, co prawda
jedynie wspólnym założeniem światopoglądowym, neoawangarda jawi się jako
konstelacja artystów, występujących samodzielnie lub oficjalnie w ramach grupy,
w której to realizują partykularne cele. Paradoksalnie jednak, widoczna jest
tutaj wspólna postawa estetyczna, stanowiąca fundament dla neoawangardowej
metanarracji, którą to można określić mianem próby poszerzenia oraz
potencjalnej eksploracji granic dotychczasowego pojęcia sztuki. Czynione jest to
poprzez dążenie do złączenia płaszczyzny artystycznej z życiem, tworzenie całości
o chaotycznej formie i charakterze syntetycznym, jak i podważenie materialnego
statusu dzieła sztuki, czy też wyszczególnienie procesu tworzenia jako bardziej
istotnego od samego efektu działań12. Eksploracja granic wytrzymałości
tradycyjnych pojęć, przy jednoczesnym zinstytucjonalizowaniu sztuki
awangardowej doprowadziła do zniszczenia podstawowych kategorii estetycznych,
jak i do destrukcyjnych działań o charakterze krańcowym. Próbę odnalezienia
artystycznej tożsamości przez twórców neoawangardowych można potraktować
10
Manifest futurystyczny (11 kwietnia 1910) w: E. Grabska, H. Morawska: Artyści o sztuce. Od van Gogha
do Picassa, Warszawa 1977, s. 159.
11
Andrè Breton: Nadrealizm i malarstwo (1925), w: E. Grabska, H. Morawska: Artyści o sztuce...,
op. cit., s. 461.
12
Próby złączenia płaszczyzny życiowej z twórczością artystyczną zauważyć można w działaniach Josepha
Bueysa, ruchach takich jak Mail Art czy też teatrach Drugiej Reformy – The Living Theatre czy Bread and
Puppet. Synkretyzm gatunkowy ujawnia się w zjawiskach z pogranicza działań teatralnych, plastycznych
jak happening czy performance art, jak i słynnych koncertach Johna Cage’a . Zanegowanie konieczności
istnienia materialnego tworzywa dla tworu artystycznego pojawia się wraz z pierwszymi działaniami
konceptualnymi. Wyszczególnienie procesu twórczego to w szczególności domena performance art, jak
i działań abstrakcyjnego ekspresjonizmu.
Praktyka artystyczna XX wieku ...
35
zatem jako wysiłek zmierzający do uwolnienia się od wpływów przeszłej sztuki i
obowiązujących konwencji, którego ceną będzie samounicestwienie13. Oczywiście,
efekt finalny, do którego to doprowadziła działalność neoawangardy nie może
zostać jednoznacznie skomentowany. Z pewnością wczesnopostmodernistyczna
restytucja tradycyjnie pojmowanej praktyki artystycznej może świadczyć na
niekorzyść twórczości neoawangardy, która rozszerzyła zakres funkcjonowania
pojęcia sztuki na tyle, że pozbawiła je istotnych cech wyróżniających. Z drugiej
zaś strony, utopijny cel przebudowy świata za pośrednictwem tak zdefiniowanej
sztuki znajduje doskonałe spełnienie w czasach neoawangardy właśnie na mocy
wyjścia poza dotychczasowe ramy myślenia o twórczości artystycznej. Postulat
zaangażowania w sprawy społeczne i żywego ich komentowania we własnej
twórczości artystycznej stał się domeną licznych artystów, z szeregu których
wyodrębnia się Joseph Beuys.
Twórczość Beuysa zasługuje na szczególną uwagę z racji tego, iż jest ona
wpleciona w stworzony przez artystę program działania społecznego, zasadzający
się w dużej mierze na fundamencie praktyki artystycznej. Koncepcja społecznej
plastyki, wpisującej się w neoawangardowy paradygmat łączący płaszczyznę
artystyczną ze społeczną, pozwoliła Beuysowi na realizację postulatu „rewolucji
przez sztukę”, która to rewolucja miała dokonać się w świadomości każdego
człowieka. Zmiany w sposobie myślenia pojedynczych jednostek miałyby
doprowadzić do ogólnospołecznego powstania i próby sprostania światowemu
kryzysowi. Środkiem docelowym byłaby tutaj sztuka, stanowiąca element edukacji
społecznej, na którą to Beuys kładł wielki nacisk. Umiejscowienie sztuki w tymże
kontekście, jako właściwego narzędzia służącego przewrotowi ideologicznemu,
zmusza do zrewidowania owego pojęcia i przemianowania jego definicji. Sztuka
dla Beuysa nie stanowi bowiem konkretnej twórczości ujętej w ramy konwencji,
lecz jest działaniem kreatywnym, które nie musi zostać objawione pod postacią
konkretnego wytworu, jak np. obraz14. Wychodząc od założenia, że sam organizm
społeczny można uznać za dzieło sztuki, artysta przyznał każdej jednostce rolę
kreatora, rzeźbiarza czy też społecznego architekta15. W ten sposób poszerzone
pojęcie sztuki, zwane przez Beuysa totalnym bądź społecznym, najistotniejszym
punktem czyniło ludzką kreatywność16. Siła i potrzeba tworzenia, przy założeniu
o odpowiedzialności i przestrzeganiu wartości moralnych, była dla artysty jedynym
Z. Bauman: Ponowoczesność, czyli o niemożliwości awangardy, w: Ponowoczesność jako źródło cierpień,
Warszawa 2000, s 159-161.
14
Twórcze działanie Beuysa przybierało zazwyczaj formę akcji społecznych, w które to angażowana była
publiczność, jak Biuro na Documenta 5 oraz akcja 7000 dębów na Documenta 7. W przypadku tworzenia
za pomocą obiektów materialnych, Beuys celowo poszukiwał surowców, których nieokreśloność
prowokowałaby do obserwacji odkształceń i przeobrażeń formy, czemu dał przykład w Narożnikach
z tłuszczem.
15
Ch. Harrison, P. Wood: Art in Theory 1900-2000: an anthology of changing ideas, Blackwell Publishing
2003, s. 929.
16
J. Kaczmarek: Joseph Beuys. Od sztuki do społecznej utopii, Poznań 2001, s. 24-28.
13
36
Karolina Golinowska
ludzkim kapitałem: „Kapitałem społeczeństwa są dziś ludzkie zdolności i to, co się
z nich w nim wytwarza. To znaczy, że w całej logice sztuki i kapitału pieniądz nie jest
już kapitałem, lecz są nim ludzkie zdolności i kreatywność, i wszystko, co wiąże się
z poszerzonym pojęciem sztuki; na przykład siła twórcza w wolności człowieka”17.
Dzięki stwierdzeniu, że „każdy człowiek jest artystą” Beuys nakłaniał wszystkich
do wzięcia odpowiedzialności za ostateczny akt kreacji, którego przedmiotem
byłaby rzeczywistość. Efektem owego holistycznego, ewolucyjnego myślenia
i odczuwania był wysiłek dążący do pogodzenia wszelkich przeciwieństw naszej
ery, próba przekroczenia granicy między mitem a rzeczywistością, światłością
a magią, historią a dniem dzisiejszym, swoista konwergencja sztuki i życia18.
W praktyce, zamysły Beuysa doprowadziły do założenia organizacji o charakterze
edukacyjnym19 czy też partii politycznych, jak np. Niemiecka Partia Studentów,
czy też Paria Zielonych, którą to artysta współtworzył. Jego działalność stanowi
doskonały przykład spełnienia postulatu kreacji przestrzeni społecznej na wzór
rzeczywistości artystycznej.
Wraz z przełomem postmodernistycznym jednolity charakter awangardowej
i neoawangardowej metanarracji ulega modyfikacji. Sztuka lat siedemdziesiątych
czy osiemdziesiątych ujawnia swój zdecydowanie niespójny charakter, który
stanowić może punkt wyjścia dla prób określenia czym owa praktyka artystyczna
jest. Pluralistyczne podejście wobec definiowania twórczości postmodernistycznej
zakłada umieszczenie w niej m.in. amerykańskiej literatury końca lat
sześćdziesiątych, projektu „nowej wrażliwości”, czyli estetyki camp Susan Sontag
i Lesliego Fiedlera, koncertów Nam June Paika, „literatury wyczerpania”
i „literatury odnowy” Johna Bartha, pop-artu, muzyki Krzysztofa Pendereckiego,
twórczości Neue Wilde czy fotografii Cindy Sherman i Barbary Kruger. Dla
wprowadzenia porządku do rozważań, postmodernizm, którego początki dostrzec
można już w amerykańskiej literaturze końca lat pięćdziesiątych, traktować
będę jako dwufazowy. Cezurę dla obydwu faz stanowi rok 1979, czyli data
pierwszego wydania Kondycji ponowoczesnej, znamionującej odmienne oblicze
postmodernistycznych czasów.
Wraz z niemal powszechnym przekonaniem o dwóch fazach postmodernizmu20,
rodzi się refleksja dotycząca dość niepewnej, niespójnej natury sztuki
lat osiemdziesiątych, kiedy to następuje druzgocąca krytyka wszelkich
17
G. Adriani, W. Konnertz, K. Thomas: Joseph Beuys, Köln 1994, s. 178, za: J. Kaczmarek: Joseph Beuys...,
op. cit., s. 25.
18
M. Schneckenburger: Sculpture, w: tegoż: K. Honnef, M. Schneckenburger, Ch. Fricke, K. Ruhrberg
Art of the 20th Century, t. 2 , Taschen 2000, s. 362-364.
19
Wymienić by tu należało Organizację Nie-Wyborców, Wolne Referendum, Organizację na rzecz
Bezpośredniej Demokracji przez Referendum czy Wolny Międzynarodowy Uniwersytet oraz Wolną
Międzynarodową Szkołę Wyższą Kreatywności i Badań Interdyscyplinarnych. Ich edukacyjna rola,
która realizowana była bez zwierzchnictwa państwa, koncentrowała się na rozbudzaniu świadomości,
wychowaniu i informowaniu o rodzących się nowych ideach. Zob. J. Kaczmarek, op. cit., s. 61.
20
B. Baran: op. cit., s. 161-190.
Praktyka artystyczna XX wieku ...
37
postmodernistycznych eklektyzmów stanowiących domenę sztuki lat
siedemdziesiątych. Głównym oskarżycielem jest tu Lyotard uważający eklektyczne
dążenia transawangardy włoskiej za próbę odzyskania utraconej publiczności,
zniechęconej awangardowymi, niezrozumiałymi dla niej poczynaniami. Eklektyzm
traktowany jest tutaj jako styl balansujący na granicy kiczu, którego główny cel
stanowi wytwarzanie obiektów mogących potencjalnie wzbudzić zainteresowanie
wśród uczestników kultury. Wyznaczników twórczości postmodernistycznej
Lyotard zdaje się upatrywać gdzie indziej. Wraz z coraz to bardziej widocznym
różnorodnym charakterem gier językowych do głosu zaczynają dochodzić
lokalne przekonania teoretyczne, dotyczące sposobu uprawiania sztuki, biorące
pod uwagę określony model artystyczny związany z konkretnym miejscem21.
Można zatem stwierdzić, że artyści stają się twórcami kontekstów teoretycznych
dla własnej praktyki, często wręcz konstytuowanych na użytek danego pomysłu
artystycznego. Uzupełnienia teoretyczne są jednak zbyt nieciągłe, aby móc
przerodzić się w system metaestetyczny, ulegają przekształceniom, modulacjom,
które stanowią ochronę przed skonwencjonalizowaniem. Dla Lyotarda
poszukiwanie reguł dla dzieła czy tekstu, których akt stworzenia posiada
cechy zdarzenia, któremu to autor nadaje sens, stanowi właściwy wyznacznik
twórczości postmodernistycznej22. Nieskrępowanie określonymi regułami
tworzenia czy konwencjami miało bowiem pozwolić na ziszczenie marzenia sztuki
modernistycznej o przedstawieniu „nieprzedstawialnego”, które to przedstawienie
umożliwi przeżycie uczucia wzniosłości, rozumianego na sposób kantowski.
Wzniosłość, rozumiana jako doznanie niosące ból i przyjemność jednocześnie,
z racji niemożliwości skonkretyzowania czy unaocznienia była niedostępna sztuce
modernistycznej ze względu na skostniałą formę, na której twórczość ta bazowała.
Sztuka postmodernistyczna winna zatem dążyć do coraz to lepszych unaocznień
„nieprzedstawialnego”, do tworzenia aluzji, które będą przybliżać jego istotę.
Słowa Lyotarda dość niesłusznie ganią sztukę modernistyczną, która zwłaszcza
w czasach aktywnego ruchu awangardowego dążyła przecież do przezwyciężenia
skonwencjonalizowanej formy. Proces ten najbardziej uwidocznił się w powolnej
wiodącej aż do konceptualizmu, rezygnacji z materialnego statusu dzieła sztuki,
jak i działań, które przeciwstawiając się idei czystości gatunkowej sztuk, korzystały
jednocześnie z teatralnych jak i plastycznych środków wyrazu.
Powracając do kwestii Lyotardowskiego uobecniania „nieprzedstawialnego”,
faktem jest, że „bezustanna samorefleksja środków przedstawiania”23, jak to określa
Zeidler-Janiszewska, stanowi proces przeciwstawiający się skonwencjonalizowaniu
A. Jamroziakowa: op. cit., s. 35-36.
J. F. Lyotard: Odpowiedź na pytanie: co to jest postmodernizm?, w: R. Nycz: Postmodernizm. Antologia
przekładów, Kraków 1998, s. 60-61.
23
A. Zeidler-Janiszewska: Postmodernistyczna kariera kategorii wzniosłości, w: A. Zeidler-Janiszewska
(red.): Przemiany współczesnej praktyki artystycznej, Warszawa 1991, s. 185., za: A. Jamroziakowa:
op. cit., s. 23.
21
22
38
Karolina Golinowska
wytyczanych reguł rzeczywistości artystycznej i może być uznane za metarefleksję24.
Ku temu specyficznemu rodzajowi refleksyjności skłania się praktyka artystyczna,
która czyni to, czego nie ma, uobecnianym, lecz nigdy nie obecnym25. Konsekwencją
owego założenia będzie uznanie wspomnianej metarefleksji za fundament dla
metanarracji, kwestionującej wątki metanarracyjne, czyli powielanie istniejących
schematów lub użycie gotowych wzorców. Metanarracja poddająca w wątpliwość
samą siebie stanowi także obranie określonej metanarracji. Pustka, z jaką
mierzy się metanarracja postmodernistyczna, której to przypada niewdzięczna
rola wypełnienia przestrzeni pozostałej po przeszłych zasadach, sensach
i przekonaniach, staje się opowieścią ponowoczesności. Opowieść ta tworzona jest
przez artystów jednocześnie jako odpowiedź na pytanie o przyczynę twórczości,
jako próba obrony własnej działalności przez utwierdzenie jej statusu w samych
dziełach26. Praktyka artystyczna postmodernizmu koncentruje się bowiem na
indywidualnym sposobie kreowania reguł językowych stanowiących główny
element, wokół którego konstytuowana jest rzeczywistość artystyczna, bez
zważania na relacje z odbiorcą, jego preferencje czy kompetencje. Tendencje te
ujawniają się w fotografiach Barbary Kruger, Cindy Sherman, Roberta Longo czy
Richarda Prince’a, wszędzie tam, gdzie hiperrzeczywistość staje się przyczynkiem
dla wszczęcia poszukiwań konstytuujących zasad.
Czy zatem tak pojmowany akt twórczy dążący do wyrażenia
„niewypowiadalnego”, nadający chwilowemu zdarzeniu nietrwały sens, winien
być rozpatrywany w kontekście postmodernistycznej metanarracji? Czy
w obliczu „metanarracji niespójności” mit ten – rozumiany jako alternatywa
współczesności względem braku „wielkiej narracji” – przeobrazi się w trwałą
„konwencję niekonwencjonalizowania” stwarzając meta-horyzont dla twórczości
artystycznej? Sądzę, że pytanie to postawione zostało zbyt wcześnie. Z pewnością
istnieją przesłanki ku temu, aby analizowany wyżej mit mógł zostać uznany nie
za jedną z postmodernistycznych tendencji, lecz za aktywność konstytuującą
metanarrację. Czy jednak odnośne intuicje okażą się prawdziwe, tego nie
odkryje teraźniejszość, lecz odpowiednia perspektywa z dystansem czasowym,
która określi wagę i adekwatność każdej z opowieści występujących w ramach
„metanarracji niespójności” podobnie jak i zagwarantuje dokładniejszą możliwość
zdefiniowania zjawiska postmodernizmu.
W kontekście obserwowanego ogólnego rozproszenia sztuki, kiedy to praktyka
artystyczna zdaje się na dowolne wybory twórców jak i odbiorców, gdzie motywy
zaczerpnięte z życia codziennego przeplatają się ze zdewaluowanymi ikonami
kultury masowej, trudno byłoby jakkolwiek określić obszar dla zjawisk, które to
wchodzą w ramy działalności artystycznej i ich relację względem metanarracji.
Z pewnością można stwierdzić, że definitywnej zmianie uległy cele komunikacyjne
Ibidem, s. 23-25.
Ibidem, s. 44.
26
Ibidem, s. 35.
24
25
Praktyka artystyczna XX wieku ...
39
dotychczas realizowane przez sztukę27. Twórczość artystów zmierza w kierunku
coraz to większej interaktywności, która z czasem być może uczyni twórcę jedynie
moderatorem procesu sterowanego według indywidualnych potrzeb samego
odbiorcy. Praktyka artystyczna zanurzona w symbiotycznej więzi z rzeczywistością
medialną podejmuje wysiłki, aby stworzyć własny sposób wypowiedzi, kreując
rzeczywistość artystyczną bazującą na znakach wyzbytych znaczeń.
Uciekając od tonu katastroficznego można, za Seanem Cubittem, uznać
rozproszenie sztuki za okres przejściowy, w którym to formułowana jest, lub
będzie, nowa konwencja twórcza28. Wiarygodność tejże hipotezy zostanie także
zweryfikowana z odpowiedniego dystansu czasowego. Tymczasem stanowi ona
jeden z ogólnie przyjmowanych mitów funkcjonujących obok praktyki artystycznej,
które składają się na kompleks narracji tworzących ponowoczesną metanarrację
ostatnich dziesięcioleci XX wieku. Współczesne nagromadzenie mitów
tworzących panoramę dzisiejszej „wielkiej opowieści” nie musi być odczytywane
jako zjawisko negatywne. Przeciwnie wręcz, współczesną polimityczność
można rozpatrywać jako twórczy bodziec pociągający za sobą wachlarz nowych
artystycznych rozwiązań29. Być może jedynie polimityczność będzie gwarantem
zyskania dystansu względem twórczości (metanarracji) awangard i stworzenia
nowatorskiego języka dla snucia kolejnych opowieści. Wielodyskursywność
staje się w oczywisty sposób ochroną przed popadnięciem w zniewolenie jednej
historii, będąc jednocześnie sytuacją dogodną dla narodzin indywiduum.
27
G. Sztabiński: Czy pojęcie „sztuka” jest nam jeszcze potrzebne?, w: T. Kostyrko (red. i in.): Sztuka
współczesna i jej filozoficzne komentarze, Poznań 2004, s. 21-26.
28
S. Cubitt: Media Arts and Criticism at the Millenium, „Art Inquiry”, vol I(X), Łódź 1999, s. 17-24.,
za: T. Kostyrko (red. i in.): op. cit., s. 24-26.
29
O. Marquard: Pochwała politeizmu, w: Rozstanie z filozofią pierwszych zasad, Warszawa 1994,
s. 106-118.
Magdalena Górna
CO WYNIKA Z TEGO, JAK SŁOWA ŁĄCZĄ SIĘ ZE ŚWIATEM?
PRÓBA ANALIZY RELACJI POMIĘDZY PRZYJMOWANĄ KONCEPCJĄ
ZNACZENIA A POSTULOWANYM UJĘCIEM ZAGADNIENIA
KOMUNIKACJI NA PRZYKŁADZIE MYŚLI WILLARDA VAN ORMANA
QUINE’A I JERZEGO KMITY
Podstawowym celem moich rozważań będzie przedstawienie i uargumentowanie
hipotezy głoszącej, że nie jest możliwe sformułowanie adekwatnej koncepcji
komunikacji, ze szczególnym uwzględnieniem komunikacji językowej, bez
uprzedniego sformułowania koncepcji znaczenia wyrażeń, bądź też opowiedzenia
się za którąś z odpowiednich koncepcji już istniejących. Każdy bowiem model,
którego celem jest zaproponowanie spójnego ujęcia zjawiska komunikacji
językowej, przynajmniej implicite odwołuje się do określonego rozumienia
relacji zachodzącej pomiędzy wyrażeniami języka stosowanego w procesach
komunikacyjnych a elementami świata, do którego one się odnoszą, jakkolwiek
nie byłyby one rozumiane – nawet, jeżeli rzeczona koncepcja przyjmuje brak takiej
referencji. W dalszej części będę się zatem starała pokazać, w jaki sposób przyjęta
koncepcja znaczenia warunkuje formułowaną następnie koncepcję komunikacji,
przy czym właśnie rozwiązanie problemu znaczenia uważam za pierwotne
w stosunku do rozważania kwestii komunikacji. Przekonanie to uzasadnione
jest tym po prostu, że nawet jeśli tego typu zależność nie zachodzi w faktycznych
procesach komunikacyjnych, bądź też jej zachodzenie nie jest możliwe do
wykazania, to niemniej jednak przyjęcie jej jest konieczne dla zachowania logicznej
spójności konstruowanej koncepcji1. Na podobną niefrasobliwość wyrażającą
się w lekceważeniu współzależności charakteryzujących faktyczne, rzeczywiście
1
Będę posługiwała się raczej terminem „koncepcja” niż „teoria”, gdyż znaczenie drugiego z tych pojęć jest zbyt
ścisłe, by dało się zastosować do wielu ujęć problemu komunikacji, a używanie go tutaj mogłoby prowokować
nieistotne dla moich rozważań pytania o status poznawczy teorii oraz jej miejsce w humanistyce. Poza tym
tak zwana teoria komunikacji jest częścią cybernetyki, skojarzenia z którą wolałabym tutaj uniknąć.
42
Magdalena Górna
zachodzące akty komunikacyjne, mogę sobie tutaj pozwolić z uwagi na cel
moich rozważań, jakim jest podjęcie metarefleksji, która miałaby określić ogólne
zależności opisujące relacje pomiędzy rozumieniem znaczenia i komunikacji
w ramach jednej koncepcji. Mój cel ma zatem charakter naukoznawczy –
„materiałem empirycznym” będą dla mnie formułowane w humanistyce
koncepcje komunikacji, nie zaś sama komunikacja, którą koncepcje te próbują
ująć w ramy teoretyczne. Do wyłuszczenia owych ogólnych zależności posłużą mi
dwa odmienne ujęcia zjawiska komunikacji, mianowicie koncepcje Willarda Van
Ormana Quine’a oraz Jerzego Kmity2.
Dla potrzeb dalszych rozważań spróbuję dookreślić, co będę rozumiała pod
pojęciem komunikacji. Zaproponowane tutaj sformułowanie nie pretenduje do
rangi ścisłej definicji zjawiska, ani też nie zdaje sprawy z takiego rozumienia
komunikacji, za którym opowiadam się osobiście. Wynika to z konieczności
takiego ujęcia problemu, które obejmie swoim zakresem koncepcje komunikacji
postulowane przez obu omawianych filozofów, a zarazem nie będzie daleko
odbiegało od potocznego, intuicyjnego rozumienia tego słowa. Potrzeba
nałożenia tego ostatniego warunku jest spowodowana głównym założeniem
moich rozważań, jakim jest, pozwolę sobie powtórzyć, przedstawienie relacji
pomiędzy rozumieniem znaczenia a rozumieniem komunikacji przyjmowanych
w obrębie jednej koncepcji, przy czym relacje te mają, przynajmniej w przybliżeniu,
charakteryzować współzależność między tymi dwoma pojęciami w ogóle, nie zaś
jedynie dla dwóch rozważanych przypadków. Dlatego też termin „komunikacja”
używany tutaj poza kontekstem modelu komunikacji Kmity bądź Quine’a, musi
odnosić się do możliwie największej ilości koncepcji komunikacji formułowanych
na gruncie różnych dyscyplin współczesnej humanistyki.
Komunikacją będę zatem nazywała cały zespół zjawisk i procesów
zachodzących pomiędzy jednostkami ludzkimi polegający na nadawaniu
i odbieraniu komunikatów w taki sposób, aby partnerzy komunikacji rozumieli
owe komunikaty, przy czym rozumienie to polega na podzielaniu pewnego zakresu
własności charakteryzujących medium, za pośrednictwem którego komunikacja
się odbywa. Jeśli więc rolę odnośnego medium odgrywać będzie język –
a w pierwszym rzędzie będzie mnie tu interesowała właśnie komunikacja językowa
– wówczas owo rozumienie może zajść jedynie w przypadku, gdy partnerzy
komunikacji dzielą na przykład założenia semantyczne bądź syntaktyczne języka,
którym się posługują. Z kolei przy innym ujęciu odnośną podzielaną własnością
może być konstytucja fizyczna człowieka, postrzegana jako warunek sine qua
non posługiwania się językiem. Konkretny rodzaj owych własności, stopień,
w jakim muszą być one podzielane, aby komunikacja mogła zajść, uznanie owego
podzielania za warunek wystarczający bądź jedynie konieczny dla efektywnego
komunikowania się i, w drugim z wymienionych przypadków, określenie
2
Przedstawienie obu koncepcji, z uwagi na objętość tekstu, będzie szkicowe i będzie akcentowało przede
wszystkim te ich elementy, które mają bezpośredni związek z tematem głównym.
Co wynika z tego, jak słowa łączą się ze światem?
43
warunków wystarczających, a także cały szereg innych niezbędnych uzupełnień
jest już wyznaczany przez każdą z koncepcji komunikacji z osobna. Powyższe
sformułowanie wprowadza jedynie dwa zasadnicze ograniczenia mające na celu
wskazanie pewnych ujęć zjawiska komunikacji, które nie będą tutaj brane pod
uwagę – przede wszystkim z uwagi na cel niniejszych dociekań. Obejmuje ono
mianowicie jedynie te koncepcje, które zajmują się po pierwsze komunikacją
zachodzącą pomiędzy ludźmi (przedstawicielami gatunku homo sapiens), po
drugie zaś komunikacją pomiędzy jednostkami. To ostatnie zawężenie nie
wyłącza rozważania w proponowanych przeze mnie ramach wszystkich teorii
komunikowania masowego, medialnego, publicznego itp., a jedynie preferuje te
koncepcje, na gruncie których jest możliwe wyjaśnianie, w jaki sposób jednostka
odbiera i nadaje komunikaty zrozumiałe dla innych jednostek, co w żadnym razie
nie wyklucza odwoływania się w owym wyjaśnianiu do kontekstu zbiorowości
ludzkich.
Przed zaprezentowaniem konkretnych koncepcji należy jeszcze poświęcić
kilka uwag problemom związanym z terminem „znaczenie”. Klasycznym i nadal
obowiązującym dla rozważania tych kwestii odniesieniem pozostaje Fregowskie
rozróżnienie na Sinn (znaczenie) oraz Bedeutung (odniesienie przedmiotowe).
Dla postawionego przeze mnie problemu przesądzenia merytoryczne czynione
w tym względzie przez poszczególnych filozofów nie są kwestią najważniejszą.
Innymi słowy to, czy w ramach danej koncepcji uznaje się na przykład jeden z tych
dwóch aspektów za kluczowy i w jaki sposób się to uzasadnia, nie determinuje
bezpośrednio ogólnej relacji pomiędzy ustosunkowaniem się do problemu
znaczenia a wyjaśnianiem procesów komunikacyjnych. Niemniej jednak czynniki
te, łącznie z akcentowaniem kontekstu semantycznego bądź syntaktycznego
komunikacji, mają niewątpliwie fundamentalną rolę dla merytorycznych założeń
samej koncepcji.
Rekonstrukcja rozumienia terminów „znaczenie” i „komunikacja” zawartego
w pracach W. V. O. Quine’a przysparza pewnych trudności. W przypadku
pierwszego terminu wynikają one przede wszystkim z faktu, że koncepcja Quine’a
ewoluowała i tym samym autor w różnych okresach czasu rozumiał ów termin
na różne sposoby. Dla potrzeb dalszych rozważań zrekonstruowane zostanie
zasadnicze ujęcie terminu „znaczenie” występujące u Quine’a, mianowicie ujęcie
czysto behawioralne obecne przede wszystkim w pracy Słowo i przedmiot oraz
późniejsze jego uzupełnienie uwzględniające w większym stopniu czynniki
natury psychologicznej. Z kolei zrekonstruowanie rozumienia przez Quine’a
terminu „komunikacja” jest zadaniem o tyle niewdzięcznym, że w jego pracach
nie stanowi ona raczej ośrodka rozważań, a wzmianki jej dotyczące pojawiają
się raczej sporadycznie i przy okazji poruszania innych problemów. Niemniej
jednak w pracach tych jest niewątpliwie zawarte swoiste rozumienie problemu
komunikacji – nawet jeśli nie zostało ono wyłożone explicite – które spróbuję
44
Magdalena Górna
adekwatnie zrekonstruować3.
Znaczenie wedle Quine’a jest nierozerwalnie związane z kwestią przekładu
radykalnego, którego idea stała się dla niego rodzajem eksperymentu myślowego4
służącego unaocznieniu pewnych kwestii związanych z uczeniem się języka.
Język ujmuje Quine jako „zespół teraźniejszych dyspozycji do zachowania
werbalnego, pod względem których użytkownicy tego samego języka chcąc nie
chcąc upodobnili się do siebie”5, gdyż zostały one uwarunkowane w rozumieniu
psychologii behawioralnej. Lingwista stający wobec konieczności dokonania
przekładu radykalnego – a więc przekładu języka, do którego ma dostęp
jedynie poprzez bezpośredni kontakt z tubylcem, gdyż nie dysponuje żadnym
gotowym już słownikiem ani pomocą osób dwujęzycznych – znajduje się
w sytuacji pod pewnymi względami podobnej do sytuacji dziecka, które dopiero
zaczyna posługiwać się językiem. Jedyną metodą, jaką oboje dysponują jest,
rzecz nieco upraszczając, metoda prób i błędów. Za podstawowy nośnik znaczeń
uznaje Quine zdania, zatem wyrażenia jednowyrazowe rozpatruje on jako
zdania holofrastyczne. Pierwsze zdania jakie odbierają i wygłaszają lingwista
i dziecko to zdania okazjonalne, a więc takie, które w odróżnieniu od zdań
stałych mogą być prawdziwe lub fałszywe w zależności od tego, czy zaistnieją
stosowne okoliczności. W określonych sytuacjach bodźcowych lingwista usiłuje
wychwycić krótkie ciągi fonemów języka tubylców, które mogą odpowiadać
ciągom fonemów jego języka i, po uprzednim ustaleniu jakiego rodzaju ciągi
fonemów u tubylca odpowiadają wyrażaniu zaprzeczenia i potwierdzenia, testuje
on sformułowane wcześniej przypuszczenia. Znaczenie zdań okazjonalnych
określa Quine mianem znaczenia bodźcowego i umieszcza na powierzchni skóry
tubylca i lingwisty. Podstawową rolę przy określaniu znaczenia odgrywają zatem
pola pobudzanych receptorów zmysłowych w danej sytuacji bodźcowej, nie zaś
same elementy świata zewnętrznego, którym pobudzenie to towarzyszy. Innymi
słowy właściwym kryterium dla podejmowanych prób ustalania odniesienia
przedmiotowego jest potwierdzenie lub zaprzeczenie przez tubylca w reakcji na
zadane pytanie „Gavagai?”, którego przyczyną jest pobudzenie jego receptorów,
a nie pojawienie się królika. Między innymi z tego właśnie względu odniesienie
przedmiotowe pozostaje w swej istocie nieokreślone, gdyż to samo pobudzenie
mogą wywołać różne elementy świata zewnętrznego (na przykład widziana
z daleka makieta królika). Z drugiej zaś strony w określonej sytuacji bodźcowej
lingwista nie ma pewności czy uzyskane przez niego potwierdzenie na pytanie
„Gavagai?” było spowodowane pobudzeniem towarzyszącym zwykle pojawieniu
3
Dodatkową trudność sprawia fakt, że Quine, głównie z uwagi na epistemologiczną perspektywę swoich
rozważań, postrzega komunikację jednostronnie – wszak to jedynie lingwista dokonuje przekładu, podczas
gdy tubylcy pozostają biernym źródłem informacji. Nie zmienia to jednak faktu, że kwestia komunikacji
jest w koncepcji Quine’a obecna.
4
Sam Quine wielokrotnie deklaruje, że współcześnie faktyczna sytuacja przekładu radykalnego jest wysoce
nieprawdopodobna (zob. np. Słowo i przedmiot, tłum. C. Cieśliński, Warszawa 1999, s. 41.).
5
W. V. O. Quine: Słowo…, op. cit., s. 40.
Co wynika z tego, jak słowa łączą się ze światem?
45
się królika, czy też białego królika, albo królika znajdującego się w szczególnym
otoczeniu. Ta tak zwana teza o nieokreśloności odniesienia przedmiotowego ma
ważkie konsekwencje dla rozumienia przez Quine’a komunikacji, które zostaną
omówione w dalszej części.
Dysponując zdaniami obserwacyjnymi6 lingwista tworzy kategoryczne zdania
obserwacyjne będące już zdaniami stałymi i wyrażające pewne stałe relacje
pomiędzy klasami zdań obserwacyjnych. Różnicuje je typ związku łączącego
owe klasy – wolne kategoryczne zdania obserwacyjne uogólniają koniunkcyjne
połączenie zdań obserwacyjnych, podczas gdy ogniskowe kategoryczne zdania
obserwacyjne uogólniają związek predykacji7. Z kolei w przypadku zdań, które
są, jak pisze Quine, „wysoce nieobserwacyjne”8 znaczenie będzie zależało od ich
związku z innymi zdaniami, zapewne o większym stopniu obserwacyjności, oraz
ich użycia w prywatnej historii danego użytkownika języka.
W procesie ciągłego wysuwania i testowania przez lingwistę propozycji
przekładu kolejnych zdań buduje on coraz bardziej złożone hipotezy analityczne,
które mają postać zdań stwierdzających identyczność wyrażeń pochodzących
z języka tubylcy oraz wyrażeń języka lingwisty. Zbiór takich hipotez składa się
na podręcznik przekładu i stanowi metajęzyk w stosunku do dwóch języków
przedmiotowych, których wyrażenia ma łączyć. Zdaniem Quine’a istnieje
możliwość zbudowania przynajmniej dwóch takich metajęzyków dla tych
samych dwóch języków przedmiotowych, przy czym każdy z nich będzie
prawomocny w tym sensie, że nie dysponujemy obiektywnymi kryteriami, które
pozwoliłyby zweryfikować różne podręczniki przekładu w oparciu o niezależne
dane empiryczne: „Można oczekiwać, iż niezliczone zdania języka krajowców,
niepodlegające niezależnemu sprawdzeniu (…), uzyskają w obu systemach
radykalnie niepodobne i niezgodne odpowiedniki”9. Istotny jest przy tym fakt, że
owe alternatywne podręczniki nie są na siebie wzajemnie przekładalne, chociaż
ich użyteczność w porozumiewaniu się z tubylcem może być porównywalna.
W ten sposób przekład okazuje się być niezdeterminowany.
Po zmodyfikowaniu przez Quine’a jego koncepcji zasadnicza teza
o niezdeterminowaniu przekładu pozostała niezmieniona10. Wysuwane przez
6
Zdania obserwacyjne definiuje Quine jako zdania okazjonalne, na bodźcowe znaczenie których nie mają
wpływu dodatkowe informacje.
7
Koniunkcja oznacza tu po prostu współwystępowanie pewnych cech czy zjawisk, predykacja zaś nakładanie
się ich zakresów znaczeniowych, przy czym relacja między tymi zakresami jest niesymetryczna. Por.
W. V. O. Quine: Na tropach prawdy, tłum. B. Stanosz, Warszawa 1997, s. 19-20.
8
Zob. W. V. O. Quine: Słowo…, op. cit., s. 59.
9
Ibidem, s. 89.
10
Można by ten fakt (ze świadomością popełniania pewnego rodzaju nadużycia) interpretować jako
egzemplifikację Quine’owskiego postulatu, by teorię naukową pojmować holistycznie, czyli wynikające
z niej zdania empiryczne traktować jako efekt koniunkcji danej hipotezy i pozostałych założeń tej teorii.
W związku z tym w razie uzyskania wyników niezgodnych z teorią, należy dokonywać możliwie najmniej
„inwazyjnych” modyfikacji w jej obrębie, aby pojawiającą się sprzeczność wyeliminować, nie zaś od razu
odrzucać odnośną hipotezę. Podobnie zresztą postępuje lingwista przy konstruowaniu podręcznika
46
Magdalena Górna
komentatorów argumenty dotyczące trudności związanych z tożsamością
znaczenia bodźcowego z uwagi na idiosynkrazję układów nerwowych
różnych jednostek ludzkich spowodowały, że zdecydował się on zrezygnować
z czysto behawioralnego pojmowania znaczenia bodźcowego jako pobudzenia
określonego obszaru receptorów zmysłowych, uwzględniając przy tym
psychologicznie rozumianą empatię, jako narzędzie ustalania znaczeń. Lingwista
zatem próbuje postawić siebie w psychologicznej sytuacji tubylca i na tej zasadzie
dookreślić znaczenia używanych przez niego zdań, przypisując mu jednocześnie
racjonalność rozumianą jako niesprzeczność wypowiedzi i jej adekwatność do
sytuacji oraz nakładając na jego język własne schematy pojęciowe – przynajmniej
tak długo, dopóki nic nie wskazuje, że jest inaczej. Takie postępowanie może być
uprawomocnione po części faktem, że teza o niezdeterminowaniu przekładu
w rozumieniu Quine’a nie obejmuje syntaktyki.
Najogólniej znaczenie ujmuje Quine jako coś, co musi być wspólne dla zdania
języka przekładanego oraz jego przekładu11. Należy więc go szukać w hipotezach
analitycznych. Oznacza to, że próby skomunikowania się z tubylcem podejmowane
przy pomocy określonego podręcznika przekładu dziedziczą wszystkie problemy
związane z jego niezdeterminowaniem. Ponieważ, jak Quine pisze wielokrotnie,
jest ono związane z faktem, iż przy konstruowaniu podręcznika przekładu lingwista
musi równie dużo założyć, co odkryć12, komunikacja jako pewien proces, może
przebiegać bez zakłóceń przy użyciu różnych podręczników przekładu. Różne
znaczenia wyrażeń postulowane przez różne hipotezy analityczne, czyli po prostu
różne, nieraz sprzeczne ze sobą przekłady, mogą nadal zapewniać efektywność
komunikacji, ponieważ system owych hipotez analitycznych jest wewnętrznie
powiązany w sposób holistyczny. Uwidacznia się tu rozumienie przez Quine’a
pojęcia prawdy jako wewnętrznej w stosunku do schematu pojęciowego, który
w tym wypadku może być rozumiany jako określony podręcznik przekładu. Co
więcej, to właśnie płynność i gładkość komunikacji wskazuje Quine jako jedyne
w zasadzie kryterium pozwalające weryfikować formułowane propozycje
przekładu wyrażeń. Dla zaistnienia efektywnej komunikacji nie jest zatem
niezbędna pewność, że partnerzy komunikacji odnoszą się do dokładnie tego
samego elementu świata fizykalnego i orzekają o nim prawdziwie względem
jakichś obiektywnych kryteriów zewnętrznych. Mimo tego, odniesienie się
do empirii, nawet jeżeli obarczone jest błędami w odczytywaniu wzajemnych
zachowań, jest niezbędne. Modyfikując swoją koncepcję Quine uznał za niezbędną
także empatię. Taka perspektywa jest jednak w zasadzie redukcjonistyczna –
w tym sensie, że partnerzy komunikacji są zmuszeni do projektowania na siebie
przekładu, który także, jako holistycznie pojęta całość, podlegać może modyfikacjom.
11
Zob. W. V. O. Quine: Słowo…, op. cit., s. 45., rozumienie znaczenia jako przekładu zarówno Quine, jak
i Kmita zaczerpnęli od Ajdukiewicza.
12
Zob. W. V. O. Quine: Trzy niezdeterminowania, w: B. Stanosz (red.): Filozofia języka, tłum.
C. Cieśliński, B. Stanosz, T. Szubka, Warszawa 1993, s. 126.
Co wynika z tego, jak słowa łączą się ze światem?
47
nawzajem własnych systemów pojęć i schematów semantycznych, co czynią
między innymi właśnie poprzez oparte na empatii próby porozumienia. Empatia
jest wszak odpowiedzią na pytanie, co ja bym zrobił znajdując się w sytuacji drugiej
osoby – ze swej natury wymaga więc nałożenia ram własnych przekonań (postaw
propozycjonalnych) na drugą osobę, zwłaszcza że nie dokonuje się przekładu
pojedynczych zdań w oderwaniu od pozostałej części systemu pojęć. Tak, jak teza
o niedookreśleniu odniesienia przedmiotowego warunkowana jest holistycznym
założeniem, że nośnikiem znaczenia są raczej całe zdania, niż pojedyncze słowa,
gdyż te ostatnie zyskują sens dopiero w kontekście całego zdania – analogicznie
teza o niezdeterminowaniu przekładu jest powiązana z rozumieniem komunikacji,
jako przeprowadzaniem swoistych negocjacji znaczeń wyrażeń pomiędzy dwoma
odmiennymi, holistycznie rozumianym schematami pojęciowymi. Dlatego też
dla uzyskania „kompromisu”, którego miarą jest efektywność komunikacji, nie
jest potrzebne wskazanie jedynego właściwego podręcznika przekładu.
Rozważmy teraz, jak przedstawiają się kwestie znaczenia i komunikacji
w rozumieniu Jerzego Kmity. W jego ujęciu oba terminy są określone na gruncie
społeczno-regulacyjnej koncepcji kultury. Jedną z podstawowych przesłanek dla
rozważania tych kwestii jest zatem wspólnotowe podzielanie danych założeń, które
polega na respektowaniu poprzez jednostki żyjące w jednej kulturze określonych
sądów normatywnych i dyrektywalnych. Znaczenie wyrażeń (Sinn Fregego)
definiuje wówczas Kmita przez abstrakcję – dokładniej jako klasę abstrakcji
relacji równoznaczności wyrażenia W języka J, przy czym znaczenie to „zależy od
wyznaczających (niejednoznacznie na ogół) odniesienie przedmiotowe wyrażenia
W założeń ze zbioru Ap (W, J) (…) oraz ze zbioru As (W, J) (…)”13. Zbiór Ap (W, J) to
zbiór zdań aksjomatycznych respektowanych w określonej wspólnocie i zdających
sprawę z potencjalnego odniesienia przedmiotowego wyrażenia W języka
J. Potencjalne odniesienie przedmiotowe wyrażenia W występującego w zdaniu
Z jest określane przez te wszystkie zdania Z’, Z’’ itd. zawierające odpowiednio
wyrażenia W’, W’’ itd, których respektowanie jest warunkiem niezbędnym
respektowania zdania Z zawierającego wyrażenie W. Z kolei zbiór As (W, J)
również zawiera zdania aksjomatyczne respektowane wspólnotowo, zdaje jednak
sprawę ze stałego ośrodka odniesienia przedmiotowego wyrażenia W języka
J. Stały ośrodek odniesienia przedmiotowego wyrażenia W języka J występującego
w zdaniu Z wyznaczają natomiast te wszystkie zdania Z’, Z’’ itd. zawierające
odpowiednio wyrażenia W’, W’’ itd., których respektowanie jest warunkiem
wystarczającym respektowania zdania Z zawierającego wyrażenie W. Tak
sformułowane rozumienie wyznaczania odniesienia przedmiotowego wskazuje
wyraźnie na kilka własności rudymentarnych dla pojęcia znaczenia w rozumieniu
Kmity. Po pierwsze, jest ono rozumiane holistycznie i wyznaczane zawsze przez
pewien układ założeń niezdeterminowany jednoznacznie przez empirię. Po drugie,
założenia te są kształtowane na gruncie wspólnotowej, wewnętrznej semantyki
13
J. Kmita: Jak słowa łączą się ze światem. Studium krytyczne neopragmatyzmu, Poznań 1995, s. 195.
48
Magdalena Górna
języka J, która określana jest przez związki natury symboliczno-kulturowej, nie
zaś przyczynowej. Dla Kmity najistotniejszy jest zatem kontekst semantyczny
ugruntowany przez kulturowe osadzenie pojęć „znaczenia” i „komunikacji”.
Założenia owej semantyki, czyli tak zwane przedsemantyczne charakterystyki
świata są generowane przez przekazy światopoglądowe, potoczne doświadczenie
społeczne oraz naukę14. Dopiero dysponując owymi założeniami konkretne
dyrektywy semantyczne mogą przyporządkowywać odpowiednim jednostkom
komunikatywnym odpowiadające im stany rzeczy. W perspektywie Kmity to
właśnie założenia semantyczne formowane w ramach kultury symbolicznej
stanowią warunek sine qua non intersubiektywności komunikacji. Ogólnie rzecz
ujmując, w ramach społeczno-regulacyjnej koncepcji kultury Kmita wyodrębnił
sferę komunikacyjną jako odrębną sferę kultury symbolicznej wartości
uchwytnych praktycznie i umieścił w jej obrębie takie dziedziny kultury jak język,
obyczaj i sztuka. Praktyka komunikacji językowej, podobnie jak wszystkie inne
praktyki społeczne, podlega determinacji funkcjonalnej i pełni między innymi
funkcję utrzymywania informacyjnego kontaktu wewnątrzgrupowego oraz
funkcję integrująco-różnicującą. To uwarunkowanie sprawia, że jest ona w istocie
podporządkowana hierarchicznie właściwie wobec wszystkich typów praktyki
społecznej. Komunikacja jest więc postrzegana jako środek do realizacji wartości
natury pozakomunikacyjnej.
W świetle powyższych uwag uzasadniona wydaje się hipoteza, że sposób ujęcia
przez Kmitę kwestii znaczenia wyrażeń jest ściśle powiązany z rozumieniem przez
niego zjawiska komunikacji. Powiązanie to polega przede wszystkim na tym, że
efektywna komunikacja językowa nie jest możliwa w sytuacji, gdy partnerzy
komunikacji nie korzystają z tych samych dyrektyw semantycznych i tym
samym nie podzielają założeń owej semantyki. Dopiero tak dookreślona wspólna
baza pozwala podmiotom komunikacji komunikować pewne stany rzeczy
i odpowiednio odbierać stany rzeczy komunikowane przez inne podmioty poprzez
odwołanie się do wspólnie respektowanej wiedzy
Reasumując tok powyższych rozważań można spróbować udzielić odpowiedzi
na pytanie tytułowe. Wydaje się zatem, że sposób, w jaki, w ramach określonej
koncepcji, rozstrzygnięta została kwestia odnoszenia się słów do świata15 warunkuje
sposoby określania, jak możliwa jest komunikacja między ludźmi, jeżeli odnośna
koncepcja ma spełniać warunek niesprzeczności. Nie wydaje się raczej możliwe
przedstawienie relacji łączącej pojęcia znaczenia i komunikacji występujące
w jednej koncepcji w ścisłych ramach wynikania logicznego. Niemniej jednak
jest możliwe do wykazania, i to właśnie starałam się uczynić, że dla uzyskania
14
W przypadku, gdy założenia semantyki są jedynie respektowane przez członków wspólnoty, nie zaś
świadomie akceptowane, podlegają najczęściej konwencjonalizacji, zob. J. Kmita: Kultura i poznanie,
Warszawa 1985, s. 34 i nast.
15
Zaznaczam tutaj ponownie, że ów świat i jego elementy mogą być bardzo różnie rozumiane, niekoniecznie
jako świat fizykalny – taki, jaki bada przyrodoznawstwo.
Co wynika z tego, jak słowa łączą się ze światem?
49
koherentnej i niesprzecznej wykładni problematyki komunikacji z jednej strony
konieczne jest przyjęcie określonego sposobu rozumienia terminu „znaczenie”,
z drugiej zaś decyzja ta poważnie limituje określony zakres dopuszczalnych modeli
komunikacji, które mogą zostać do odnośnej koncepcji włączone bez szkody dla
jej struktury formalnej.
Anna Śliwowska
SZTUKA W PROCESIE KOMUNIKACJI KULTUROWEJ
Fundamentem kultury jest istnienie społecznej interakcji, co ewokuje
konieczność komunikacji kulturowej1. Komunikacji, która w odniesieniu do
tekstów kultury przekazuje nie tylko znaczenia, ale i wartości. Jej głównym polem
odniesienia jest repertuar kultury symbolicznej, której jednymi z podstawowych
składowych są język, obyczaj, religia i sztuka2. Na użytek niniejszej pracy sztukę będę
pojmować jako synonim sztuk plastycznych, choć może to być pojęcie o znacznie
szerszym zakresie. Transmisja kulturowa, która odbywa się na wielu płaszczyznach
i poziomach czerpie z repertuaru wzorów, norm, wartości i symboli. W ramach
tego złożonego procesu społecznego pewnym niedocenianym w stosunku do
języka wehikułem znaczeń jest sztuka. Stale bowiem pokutuje przekonanie
badaczy o dominującej roli języka w komunikacji kulturowej. Edward Sapir nie
tylko uważał doskonałość języka za podstawowy warunek rozwoju kultury, ale
nawet twierdził, iż język jest symbolicznym przewodnikiem po kulturze, de facto
zatem uznając, wbrew badaniom antropologicznym i psychologicznym, iż język
fonetyczny dominuje nad innymi typami komunikacyjnych symbolizmów np.
gestami, mimiką itp.3. Takie przesycone werbalizmem nastawienie leżało również
u źródeł wielu znaczących dla analizy przekazu treści kulturowych propozycji
metodologicznych, jak teoria komunikacji czy semiotyka. Jednakże teorie te
w trakcie rozwoju poszerzyły znacznie zakres swoich badań i szybko zauważono,
że wzorowanie się na lingwistyce nie jest odpowiednie dla każdej dziedziny.
Jaka jest zatem rola i funkcja sztuki w procesie komunikacji kulturowej? Jej
rangę wyznacza wyjątkowe nasycenie zdolnościami konotacyjnymi. Wbrew
powszechnemu mniemaniu posługuje się ona bowiem nie tylko kodem wizualnym,
jest komunikatem wielokodowym, a co za tym idzie może być niezwykle nośnym
1
E. T. Hall: Bezgłośny język, tłum. R. Zimand, A. Skarbińska, Warszawa 1987, s. 58.
H. G. Gadamer: Dziedzictwo Europy, Warszawa 1992, s. 85.
3
E. Sapir: Język, w: tegoż: Kultura, język, osobowość. Wybrane eseje, tłum. B. Stanosz, R. Zimand, Warszawa
1978, s. 3-37.
2
52
Anna Śliwowska
medium znaczeń.
Tradycyjny schemat aktu komunikacji językowej wg Romana Jacobsona
z powodzeniem da się zastosować do każdej właściwie sytuacji komunikacyjnej,
również komunikacji poprzez sztukę4. Nadawcą może być sam artysta lub
swój udział w procesie nadawczym może też mieć także zleceniodawca czy
inwentor dzieła sztuki. Ono z kolei właśnie jest swojego rodzaju wehikułem dla
przekazywanego komunikatu. Sztuka posługuje się nie tylko kodem obrazowym,
ale też werbalnym, symbolicznym, przestrzennym a nawet kinezycznym. Rola
kodu werbalnego w obrazach jest nie do przecenienia i przejawia się choćby
w tworzeniu gatunków słowno-obrazowych jak np. emblematyka. Przestrzeń
w sztuce, zarówno w malarstwie jak i w rzeźbie czy architekturze, nacechowana
jest symbolicznie i jako taka również stanowi kod znaczeniowy. Kinezyka - ruch,
mimika, gesty - występują w świecie przedstawionym dzieł sztuki, ale też one
same nierzadko były owym ruchem obdarzone np. w architekturze okazjonalnej.
Użycie repertuaru kodów w danej realizacji było niewątpliwie uzależnione od
konkretnej sytuacji komunikacyjnej, w jakiej dzieło miało zaistnieć.
Pierwszym najbliższym punktem odniesienia jest oczywiście cała formalnoznaczeniowa tradycja danej sztuki, w której mieszczą się nie tylko normy
i konwencje obrazowania, ale też akty indywidualnej ekspresji. W szerszym
znaczeniu jest nim nie tylko kontekst występujący w konkretnej sytuacji
komunikacyjnej, lecz również cały rezerwuar znaczeniowy danej kultury, jako
uniwersalne tło każdego właściwie komunikatu. Za odbiorcę dzieła sztuki, podobnie
jak dzieła literatury, teatru, filmu czy innych dziedzin artystycznych można uznać
owego przewidzianego przez nadawcę utworu, niejako zaprojektowanego przez
samo dzieło „odbiorcę wirtualnego”, jak go określał Michał Głowiński5. Choć
należy pamiętać, że jest to twór czysto teoretyczny, znajdujący swoją częściową
realizację w odbiorcy konkretnym, ale też odbiorcą może być właściwie każdy,
nawet ten przypadkowy i nie planowany. Często bowiem dzieła niejako „prywatne”,
przeznaczone pierwotnie dla określonych odbiorców, trafiały później do domeny
publicznej i stawały się powszechnie dostępne, co niewątpliwie umieszczało je
w całkowicie nowej sytuacji komunikacyjnej.
Różnice między sztuką a językiem w akcie komunikacji wynikają z ich własnych
uwarunkowań. Materia obu jest bowiem inaczej zorganizowana, posługuje się
innymi kodami, co wpływa zarówno na proces nadawczy i odbiorczy, jak i na
samą konstrukcję komunikatu. Język to system, który ma znacznie wyższy poziom
ścisłej organizacji opartej na fundamencie niezmiennych reguł oraz jako jedyny
posługuje się kodem dwuklasowym – z tzw. podwójną artykulacją6. Podstawowym
4
R. Jakobson: Poetyka w świetle językoznawstwa, w: tegoż: W poszukiwaniu istoty języka. Wybór pism,
t. 2, Warszawa 1989, s. 81.
5
M. Głowiński: Wirtualny odbiorca w strukturze utworu poetyckiego, w: tegoż: Dzieło wobec odbiorcy. Szkice
z komunikacji literackiej, Kraków 1998, s. 67-69.
6
Tzw. podwójna artykulacja składa się z pozbawionych znaczenia fonemów oraz na wyższym poziomie
z morfemów już obdarzonych znaczeniem i tworzących podstawy słownika danego języka. F. de Saussure:
Sztuka w procesie komunikacji kulturowej
53
sposobem istnienia komunikatu językowego jest tekst, który jest zorganizowany
w sposób linearny, choć na poziomie sensu jest układem hierarchicznym. Sztuka,
mimo iż również skonwencjonalizowana, jest jednak strukturą uporządkowaną
według własnych norm w sposób bardziej swobodny. Można stwierdzić, że jej
organizację determinuje symultaniczność i hierarchiczność elementów. Choć
przypisuje się językowi (szerzej: systemowi werbalnemu) większe zdolności
kodowania informacji, a sztuce (ogólniej mówiąc systemowi obrazowemu)
większą efektywność w procesie odbioru i zapamiętywania7, to jednak wydaje się,
że może ona być, co najmniej równorzędnym wobec języka systemem komunikacji
określonych treści, szczególnie tych o charakterze ideowym czy symbolicznym.
Czy zatem możemy stwierdzić własności łączące sztukę i poezję? Zarówno
sztuka, jak i poezja wyznaczają szczególny rodzaj sytuacji komunikacyjnej, w której
dominującą rolę odgrywa najczęściej nie funkcja poznawcza czy komunikacyjna,
jak w zwykłym przekazie użytkowym, lecz grupa funkcji niejako autotelicznych,
do których należą: funkcja estetyczna, metajęzkowa i poetycka. Skupienie kodu
i komunikatu na samych sobie, na własnej organizacji, regułach i wartościach,
nie tylko stwarza nadwyżkę znaczeń, ale prowadzi również do zwielokrotnienia
walorów artystycznych komunikatu. W ten sposób sztuka i poezja stają się mniej
„transparentnymi” wehikułami treści, zyskują za to aspekt wieloznaczności
poprzez interferencję poziomów znaczeniowych oraz niepowtarzalne wartości
artystyczne poprzez swoistą „nadorganizację formalną”.
Wróćmy jednak do podstawowej dla komunikacji kategorii zrozumienia
- bez znajomości kodu oraz odniesienia go do odpowiedniego kontekstu
nie ma bowiem aktu komunikacji. Konieczne jest więc posiadanie przez
odbiorcę odpowiednich kompetencji komunikacyjnych i kulturowych, w które
wyposażony jest ów „czytelnik idealny”, jak go określała Aleksandra OkopieńSławińska. Bez kompetencji językowych nie zrozumiemy tekstu, podobnie jak bez
kompetencji obrazowych nie odczytamy poprawnie dzieła sztuki. Nie jest bowiem
uprawnione, wywodzące się z mimetycznej koncepcji sztuki i ugruntowane
w tradycyjnych poglądach Jean-Baptiste Dubosa czy Gottholda Ephraima
Lessinga, przejęte w koncepcji znaku Charlesa Sandersa Peirce`a mniemanie,
iż znak ikoniczny jako naturalny jest niejako bezpośrednim „odbiciem” znanej
nam rzeczywistości na zasadzie podobieństwa znak-znaczone8. Poglądom
tym przeciwstawił się Janusz Lalewicz głosząc, że znak ikoniczny przedstawia
jedynie pośrednio9. Zakwestionował je również Umberto Eco udowadniając,
że prawidłowe rozpoznanie znaczenia ikony zależy od wykształconych w danej
kulturze kodów postrzeżeniowych i rozpoznawczych, które określił mianem
Kurs językoznawstwa ogólnego, tłum. K. Kasprzyk, Warszawa 2002, s. 42-43., s. 90-93.; Por. też: E. Nęcka,
J. Orzechowski, B. Szymura: Psychologia poznawcza, Warszawa 2006, s. 269-270.
7
E. Nęcka, J. Orzechowski, B. Szymura: op.cit., s. 84.
8
M. Wallis: Sztuki i znaki. Pisma semiotyczne, Warszawa 1983, s. 8.
9
S. Wysłouch: Literatura a sztuki wizualne, Warszawa 1994, s. 78.
54
Anna Śliwowska
kodów wzrokowych10. Tezy te potwierdzone zostały zarówno przez badania
psychologiczne jak i antropologiczne11. Brak znajomości kodu wzrokowego
danej kultury uniemożliwia prawidłowy odbiór komunikatów ikonicznych,
czego dowodzą kontakty z przedstawicielami kultur bezobrazowych, którzy
nie rozpoznawali przedstawionych na obrazach przedmiotów lub brali obrazy
za przedmioty rzeczywiste12. Także my Europejczycy, jeżeli nie znamy kodów
opartych na konwencjach przedstawieniowych innych kultur, nie rozpoznajemy
i nie potrafimy odczytać znaczeń np. sztuki prekolumbijskiej czy też sztuki
starożytnych Indii. Podobne zjawisko zachodzi u dzieci, które nie są jeszcze
obeznane z panującymi konwencjami obrazowania i nie potrafią np. odczytać
wyrazu twarzy przedstawionego graficznie13.
Czy wielokodowość ma wpływ na percepcję? Sztuka posługuje się przekazem
wielokodowym, co nie tylko wzmacnia jej możliwości kodowania znaczeń,
ale również ich denotacji. Wielokodowość prowadzi bowiem do powstania
redundancji a jednocześnie do wystąpienia zjawiska interferencji poszczególnych
warstw znaczeniowych i wzbogacenia przekazu semantycznego14. Zjawisko to
zostało wykorzystane w komunikatach reklamowych a ich współczesne analizy na
przykładzie wielokodowości przekazu skłoniły badaczy do propozycji opracowania
nowej retoryki wizualno-werbalnej15. W reklamie dominujacą rolę odgrywa
jednak kod wizualny, który, jak się uważa, jest nośnikiem ok. 90% informacji
obieranych przez odbiorcę16. Natomiast używanie przekazu wielokodowego,
jak wykazały badania psychologii poznawczej, wpływa z kolei na wzmocnienie
funkcji komunikacyjnej i perswazyjnej (dzięki wykorzystaniu różnych kanałów
percepcji zmysłowej) oraz na zdolność zapamiętywania przez odbiorcę (dzięki
zaangażowaniu kilku rodzajów pamięci m.in. słowno-logicznej, obrazowej
i emocjonalnej)17. Zarówno na poziomie percepcji i przetwarzania informacji
przez umysł, jak też na poziomie procesów asocjacyjnych i pamięciowych
najskuteczniejsze są właśnie przekazy wielokodowe. Warto zauważyć, iż badania
„wyobrażeń”, czyli reprezentacji poznawczych umysłu, które determinują nasz
sposób poznania i interpretacji świata, najczęściej wskazują na ich werbalnoobrazowy charakter18.
10
U. Eco: Pejzaż semiotyczny, Warszawa 1972, s. 163.
M. G. Jaroszewski: Historia myśli psychologicznej, cz. 2, Warszawa 1987, s. 34.
12
S. Wysłouch: Literatura a sztuki wizualne, Warszawa 1994, s. 66.
13
I. Słońska: Psychologiczne problemy ilustracji dla dzieci, Warszawa 1969, s. 14; R. K. Przybylski: Słowo
i obraz w komiksie, w: T. Cieślikowska, J. Sławiński (red.): Pogranicza i korespondencje sztuk,
Wrocław-Warszawa-Kraków-Gdańsk 1980, s. 236.
14
R. Barthes: Retoryka obrazu, tłum. Z. Kruszyński, „Pamiętnik Literacki”, R.LXXXVI (1985), z. 3,
s. 290-291.
15
Ibidem, s. 289-302; G. Bonsiepe: Retoryka wizualno-werbalna, tłum. M.B. Fedewicz, „Pamiętnik Literacki”,
R.LXXXVI (1985), z. 3, s. 303-309.
16
E. Aronson, T. D. Wilson, R. M. Akert: Psychologia społeczna. Serce i umysł, Poznań 1997, s. 70.
17
Ibidem, s. 44.
18
Choć są też inne koncepcje np. tzw. podwójnego kodowania językowo-sensorycznego. E. Nęcka,
11
Sztuka w procesie komunikacji kulturowej
55
Powróćmy jednak do pojęcia kontekstu sytuacji komunikacyjnej. Dla
szczególnych rodzajów komunikatów tworzonych przez sztukę czy literaturę,
głównym punktem odniesienia jest właśnie kultura artystyczna wraz z jej całym
dorobkiem. Inaczej mówiąc, nigdy nie są to akty całkowicie indywidualne
i wyizolowane, zawsze są „zanurzone” w dotychczasowej tradycji i prowadzą
z nią swoisty dialog, który przede wszystkim opiera się nie tyle na zależnościach
czysto formalnych, lecz strukturalnych i semantycznych19. Jak zauważył Michaił
Bachtin, ta dialogowa struktura może istnieć w samym dziele przez pamięć
gatunkową, zjawisko polifoniczności np. w powieści czy też w relacji z innymi
dziełami20. Tekst pojmowany jako mozaika cytatów i odwołań do innych tekstów.
Dialogowość może też wyrażać się w odniesieniach do ogólniejszych norm
i konwencji artystycznych czy też w relacjach interdyscyplinarnych. Podobnie
uważała Julia Kristeva twierdząc, iż w przestrzeni wypowiedzeniowej tworzącej
rodzaj uniwersum zachodzi ciągła reinterpretacja znaczeń, występuje nieustanne
odsyłanie do innych kodów i tekstów21. Intertekstualnym kontekstem sztuki
byłby nie tylko jej własny dorobek, kody obrazowania, reguły gatunkowe, ale
też inne teksty kultury i jej systemy, jak np. konwencje retoryczne. Szczególnie
malarstwo wydaje się być gatunkiem predestynowanym do prowadzenia badań
intertekstualnych22. Jednocześnie warto podkreślić, iż intertekstualność jest też
w pewnym sensie uwarunkowaniem percepcji, gdyż każdego odbiorcę
charakteryzuje nastawienie poznawcze oparte na – uświadomionym lub nie –
obciążeniu kulturą, na swoistym „déjà lu” jak to określał Roland Barthes23.
Czy sztuka jest systemem semiotycznym? Założenia tradycyjnej semiotyki
(Jurij Łotman, Borys Uspieński) określały kulturę jako system znakowy, a w jej
ramach tylko język naturalny uważano za system semiotyczny (Émile Beneviste),
charakteryzujący się własną uporządkowaną semiozą24. Jeżeli przyjmiemy, że
system semiotyczny jest zorganizowany według własnych reguł, a w nim istnieją
jednostki obdarzone znaczeniem właśnie w ramach owego systemu, to sztuka
z powodzeniem spełnia ten warunek25. Znaki ikoniczne również są znakami
konwencjonalnymi i jako takie stanowią składniki systemów semiotycznych26. Nie
J. Orzechowski, B. Szymura: op.cit., s. 64-77, 80-89.; Por. też: J. Strelau (red.): Psychologia, t. 2, Gdańsk
2002, s. 185, 189, 196, 197.
19
M. Głowiński: Poetyka i okolice, Warszawa 1992, s. 89.
20
M. Bachtin: Dialog - język - literatura, tłum. E. Czaplejewicz, E. Kasperski, Warszawa 1983, s. 396.
21
J. Culler: Presupozycje i intertekstualność, w: Studia z teorii literatury. Archiwum przekładów „Pamiętnika
Literackiego”, pod red. K. Bartoszyńskiego, M. Głowińskiego, H. Markiewicza, t. 2, Wrocław-WarszawaKraków-Gdańsk-Łódź 1988, s. 40.
22
S. Czekalski: Intertekstualność i Malarstwo. Problemy badań nad związkami międzyobrazowymi, Poznań
2006, s. 10, 19-70, 198-222.
23
„Déjà lu” – „już czytane”, Por. J. Culler: op. cit., s. 39.
24
J. Łotmann, B. Uspienski: O semiotycznym mechanizmie kultury, tłum. J. Faryno, w: Semiotyka kultury,
wyb. i oprac. E. Janus, M. R. Mayenowa, Warszawa 1975, s. 178-179.
25
S. Żółkiewski: Przedmowa, w: Semiotyka kultury, op. cit., s. 13.
26
S. Wysłouch: op. cit., s. 78-79.
56
Anna Śliwowska
zachodzi w nich bowiem relacja podobieństwa między znakiem a przedmiotem
oznaczanym, jak twierdziła koncepcja znaku ikonicznego Peirce`a, lecz tak jak
w języku, tak i tu również istnieje relacja signifiant i signifié oparta na określonej
konwencji27. Co więcej, znaki te mogą podlegać różnorakim przekształceniom
semantycznym w ramach systemu sztuki. Mogą następować procesy deikonizacji
i konwencjonalizacji znaku, kiedy to traci on swój przedstawiający charakter i staje
się np. piktogramem, hieroglifem. Może także nastąpić desemantyzacja - znak
utraci znaczenie i stanie się tylko ozdobą, ornamentem28. Są to kolejne dowody
na znaczenie konwencji, które występują w danej sytuacji komunikacyjnej.
Znaki ikoniczne są zarazem składnikami systemów semiotycznych29. Dobitnych
przykładów dostarczają symbole, alegorie i emblematy. W tych rodzajach znaków
obrazowych ich znaczenie nie zależy od podobieństwa signifiant i signifié, lecz
od semiotycznych odniesień wyznaczonych, często arbitralnie (np. Cesara Ripa
Ikonologia), przez określoną konwencję ikoniczną. Komunikat sztuki musi być
zatem analizowany i odbierany jako pewien podlegający własnym regułom system
organizacji znaczeń.
Łotman i Uspieński traktowali kulturę jako system znaków i zbiór tekstów,
określili ją również jako „zbiorową pamięć”, co nasuwa skojarzenia z Jungowską
teorią archetypu i zbiorowej nieświadomości30. Łotman zjawiska takie jak:
literatura, sztuka, muzyka, religia, filozofia, nauka określił mianem wtórnych
systemów modelujących. Wtórnych, gdyż u ich podstaw widział język naturalny,
uznając go za system prymarny31. Jeśli uznać, iż sztuka może być pełnoprawnym
systemem semiotycznym, a nie jedynie modelem, to czy można zakwestionować
tezę Łotmana? Uznanie języka naturalnego za system prymarny jest typowym
przykładem lingwistycznego nastawienia badaczy semiotycznych32. Czy
jednak jest ono uzasadnione? Arbitralnie zakłada ono bowiem, że język jest
niejako naturalnym systemem komunikacji znaczeń i tworzenia reprezentacji
umysłowych wyższego rzędu. Przekonanie to jest dość trwale zakorzenione
w kulturze. Już w starożytności mawiał bowiem Izokrates: „Nic, co odbywa się
w rozumie, nie odbywa się bezsłownie”33. Czy rzeczywiście? Filozofowie i badacze
kultury miewali odmienny pogląd na tę kwestię. Całkowicie przeciwstawną tezę
wysunął Ernst Cassirer twierdząc, że pozawerbalne, przedwerbalne i symboliczne
myślenie jest wrodzone człowiekowi34. Współcześnie Seweryna Wysłouch badająca
27
M. Wallis: op. cit., s. 8.
S. Wysłouch: op. cit., s. 79.
29
Ibidem, s. 79.
30
J. Łotman, B. Uspienski: op. cit., s. 178-181.
31
J. M. Łotmann: O znaczeniach we wtórnych systemach modelujących, „Pamiętnik Literacki” XL (1969),
z. 1, s. 279-294.; J. Białostocki: Słowo i obraz, w: A. Morawińska (red.): Słowo i obraz. Materiały sympozjum
Komitetu Nauk o Sztuce PAN, Warszawa 1982, s. 10.
32
S. Żółkiewski: op. cit., s. 32
33
E. Balcerzan: Poezja jako semiotyka sztuki, w: T. Cieślikowska, J. Sławiński (red.): op. cit., s. 25.
34
J. Ziomek: Powinowactwa literatury. Studia i szkice, Warszawa 1980, s. 56.
28
Sztuka w procesie komunikacji kulturowej
57
wzajemne relacje literatury i sztuk wizualnych zaproponowała inną hipotezę, iż
w kulturze istnieją dwa systemy prymarne: werbalny i wizualny35. Sądzę, że
znów warto odwołać się do badań psychologicznych. Psychologowie kultury
opowiadają się za prymarnością obrazowo-symbolicznego kodu kultury, który jest
przetransponowaną emanacją pierwotnych obrazów archetypowych36. A nawet
uznają kod werbalno-pojęciowy za wtórny i drugoplanowy w wielu dziedzinach
kultury, takich jak sztuka czy rytuał religijny37. Wspominałam już o teoriach werbalnoobrazowej natury reprezentacji poznawczych umysłu. Warto też przywołać badania
psychologii poznawczej i rozwojowej, według których pierwotne dla człowieka jest
myślenie obrazowo-symboliczne, a dopiero później w toku rozwoju dziecka jest
ono uzupełniane poprzez naukę kodu werbalno-pojęciowego38. Pierwotnie zatem
percepcja i myślenie odbywa się bez udziału języka i kodu werbalnego. Wydaje się,
iż teza S. Wysłouch o istnieniu dwóch kodów prymarnych kultury: werbalnego
i obrazowego, jest stanowiskiem kompromisowym. Czy zatem sztuka może być
wtórnym systemem modelującym nadbudowanym niejako na systemie języka
naturalnego? Sadzę, że pierwotnym dla sztuki był system obrazowy, a nie językowy.
A zatem jeśli system wtórny, to wobec kodu wizualnego a nie językowego, którego
jednak udziału w owym modelowaniu nie wykluczam, sztuka bowiem i tym kodem
również się posługuje. Do podobnych wniosków jak w odniesieniu do sztuki
dochodzą np. badacze filmu39.
Wróćmy zatem do tematu, jakim jest sposob komunikowania znaczeń w sztuce.
Barthes, jeden z twórców semiotyki konotatywnej, skupiając uwagę na signifiants planie wyrażania, zauważył, że znaczenie znaku nie jest dane z góry, lecz powstaje
w relacji z innymi znakami40. Znaczenie zatem nie „jest”, lecz „staje się”. Przebieg
jego powstawania, przekazu i recepcji ma charakter relacyjny i procesualny.
Szczególną rolę w tym procesie odgrywa interferencja struktur znaczeniowych,
wielokodowść i przywoływana już intertekstualność komunikatów artystycznych.
Wzajemne konfiguracje znaków tworzą znaczenie, które może być interpretowane
na różnych poziomach. Pierwszy - informacyjny, wymagający wiedzy pospolitej
prowadzi do denotacji – odczytania prostego znaczenia znaku. Drugi poziom symboliczny (zwany signification) umożliwia konotację, czyli odczytanie znaku
w kontekście kodu retorycznego (kulturowego). Tu potrzebna jest znajomość
kodu, czyli większy niż poprzednio poziom kompetencji kulturowej. Trzeci
poziom (signifiance) prowadzi do odczytań indywidualnych41. Teoria Barthesa
pozostawia pole dla relatywizowania znaczenia i odbioru subiektywnego.
Podobnie myślał Bachtin, który traktował znaczenie jako rezultat dialogu.
35
S. Wysłouch: op. cit., s. 164.
Z.W. Dudek, A. Pankalla: Psychologia kultury, Warszawa 2005, s. 245, 246, 253.
37
Ibidem, s. 246.
38
Psychologia: op. cit., s. 263.; Por. także: Z. W. Dudek, A. Pankalla: op. cit., s. 245.
39
H. Książek-Konicka, Semiotyka i film, Wrocław 1980, s. 229.
40
R. Barthes: Literatura i znaczenie, tłum. J. Lalewicz, w: tegoż: Mit i znak, Warszawa 1970, s. 292.
41
S. Wysłouch: op. cit., s. 11-13.
36
58
Anna Śliwowska
Wolfgang Iser uważał, że powstaje ono w procesie interakcji. Te poglądy znajdą
swą kontynuację w teorii intertekstualności oraz badaniach procesu odbioru.
Propozycja Barthesa odniesiona do dzieł sztuki umożliwia zarówno interpretacje
„dosłowne”, „realistyczne”, jak też symboliczne, pozostawia także miejsce na
odbiór zindywidualizowany. Pewne jej cechy nasuwają analogie z ikonologiczną
teorią Erwina Panofsky`ego42. Uważał on sztukę za rodzaj metajęzyka kultury,
podobnie jak Edward Balcerzan określał poezję43. Ikonologia zrodzona na gruncie
historii sztuki zajmuje się badaniem znaczenia. Panofsky również zaproponował
trzy poziomy odczytań. Pierwszy, który nazwał opisem preikonograficznym,
odnosił się do znaczenia pierwotnego i był prostą identyfikacją znaku. Można to
porównać do denotacji na poziomie informacyjnym u Barthesa. Drugi etap, zwany
analizą ikonograficzną, odkrywał znaczenie wtórne, umowne i umożliwiał jego
odczytanie w oparciu o znajomość konwencji i kodu. Trzeci poziom, określany
jako interpretacja ikonologiczna, odsłaniał znaczenie wewnętrzne, czyli treść
i dotyczył wartości symbolicznych. Tu wymagany był wysoki stopień kompetencji
kulturowych. Zatem to, co u Barthesa mieściło się w jednym poziomie konotacji
Panofsky podzielił na analizę i interpretację.
Zarówno metodę Barthes`a jak i Panofsky`ego można odnieść do problemu
odbioru znaczeń. W procesie komunikacji nie istnieje tylko jedno obiektywne
znaczenie dzieła sztuki, trzeba uznać, iż zawsze podlega ono modyfikacjom
w procesie subiektywnego odbioru i interpretacji, co najlepiej tłumaczy
fenomenologiczna teoria Romana Ingardena. Zarówno w odniesieniu do
dzieła literackiego, jak i dzieła sztuki wyróżniała ona przedmioty intencjonalne
posiadające tzw. miejsca niedookreślenia44. Wypełnienie miejsc niedookreślenia
dokonuje się poprzez konkretyzacje, co umożliwia wiele odczytań, w zależności
od kontekstu, od nastawienia interpretacyjnego itd.45.
Dzieło plastyczne posiada więc cechy podobne do dzieła literackiego, jest
wieloznaczne, posługuje się intencjonalnym przedmiotem przedstawionym
i pozostawia wymagające dopełnienia miejsca niedookreślenia46. Można zatem
stwierdzić, iż obiektywizm w procesie komunikacji dziedzin artystycznych jest
pewnym złudzeniem. Nie istnieje jeden komunikat, jedno znaczenie i jeden możliwy
sposób jego odbioru. Stąd nie dziwią zapewne propozycje dekonstrukcjonizmu
Jacquesa Derridy odrzucające tzw. „poprawne” odczytania na rzecz poszukiwania
nowych możliwości znaczeniowych, choćby poprzez tzw. missreading, czyli
„nieodczytanie”, „błędne odczytanie” tekstu kultury47. Dekonstrukcjonizm staje
się zatem krytyką tradycyjnie pojętego procesu odbioru treści dzieł literackich
42
E. Panofsky: Ikonografia i ikonologia, w: tegoż: Studia z historii sztuki, tłum. i oprac. J. Białostocki,
Warszawa 1971, s. 11-21.
43
J. Jarzębski: Po co Panofsky, „Teksty”, 1974, nr 5, s. 93.
44
R. Ingarden: Studia z estetyki, t. 2., Warszawa 1966, s. 72, 73, 98-100.
45
S. Wysłouch: op. cit., s. 65.
46
R. Ingarden: op. cit., s. 98.
47
R. Nycz: Dekonstrukcjonizm w teorii literatury, „Pamiętnik Literacki”, LXXVII (1986), z. 4, s. 101-130.
Sztuka w procesie komunikacji kulturowej
59
lub dzieł sztuki48. Jeszcze w koncepcji Ingradena czy w poglądach Jonathana
Cullera istniała możliwość wielu poziomów odczytań i interpretacji niejako
zgodnych z samym dziełem. Natomiast w propozycji dekonstrukcjonizmu proces
komunikacji, który dąży do zgodnego z intencją nadawcy przekazu informacji,
do zrozumienia komunikatu w oparciu o znajomość kodu i kontekstu, został
całkowicie zakwestionowany. Czy zatem w ogóle można tu mówić o komunikacji?
Czy dzieło sztuki odczytywane w ten sposób jest nośnikiem informacji? Wydaje
się, że tak. Komunikacja tego typu prowadzi do odkrycia sensów nieplanowanych,
zaskakujących, ale przecież nadal są to znaczenia powstające w procesie relacyjnym
i nadal sztuka w ten sposób uczestniczy w procesie komunikacji kulturowej.
48
A. Burzyńska: Dekonstrukcja jako krytyka interpretacji, „Ruch Literacki”, R.XXVI (1985), z. 5, s. 377-395.
Emanuel Kulczycki
CZY DEPRECJONUJĄCA ROLĘ JĘZYKA FILOZOFIA KARTEZJUSZA
MOŻE ZACHĘCAĆ DO TWORZENIA JĘZYKÓW UNIWERSALNYCH?
Problem refleksji, a może raczej należałoby rzec, braku refleksji nad językiem
w filozofii Kartezjusza został niejednokrotnie poruszony. Mimo tego chciałbym
zaproponować odczytanie poglądów filozofa zawartych w tekście traktującym
o języku uniwersalnym1 (tekst ten bywa uznawany za pierwszy o treści filozoficznej
w dorobku Descartesa)2 w kontekście późniejszych pism i zawartych w nich
poglądów na temat języka i jego związku z rzeczywistością. Temat ten został
przeze mnie podjęty również dlatego, iż myśl francuskiego filozofa bardzo rzadko
zestawia się z zagadnieniem języków uniwersalnych.
W tytule artykułu jednoznacznie oceniłem wkład Descartesa w rozwój
filozoficznych rozważań nad językiem. Niemniej jednak ów tytuł-pytanie, tj. czy
deprecjonująca rolę języka filozofia Kartezjusza może zachęcać do tworzenia
języków uniwersalnych, jest interesujące m. in. dlatego, iż po części sam
Kartezjusz na nie odpowiada. Celem niniejszego referatu jest próba odpowiedzi,
po pierwsze, z punktu widzenia Kartezjusza, po drugie, z punktu widzenia jego
interpretatorów.
Badany tekst to list Kartezjusza z 20-go listopada 1629 roku skierowany do
bliskiego przyjaciela o. Marina Mersenne’a. Jest to okres, kiedy Descartes nie
przedstawił jeszcze swojego systemu filozoficznego – nie ukazały się jeszcze
chociażby takie dzieła jak Rozprawa o metodzie czy Medytacje. Należy jednak
pamiętać, że na lata 1626-28 (tj. dwa, trzy lata wcześniej od momentu napisania
1
Tłumaczenie listu na język polski autorstwa Barbary Głowackiej znajduje się w aneksie umieszczonym
w: G. de Cordemoy: Rozprawa fizykalna o mowie (1993). Jerzy Kopania we wstępie do tegoż aneksu pisze,
iż zawiera on wyłącznie teksty nie tłumaczone dotąd na język polski. Jednakże ów list do Mersenne’a
(w tłumaczeniu Ewy Wende) można odnaleźć w wydanej na rynku polskim cztery lata wcześniej monografii
Kartezjusz autorstwa Ferdynanda Alquié. Zob. F. Alquié: Kartezjusz, tłum. S. Cichowicz, Warszawa 1989,
s. 179-182.
2
Zob. J. Kopania: Descartes i Kant o użyteczności poznawczej języka naturalnego, Polskie Towarzystwo
Semiotyczne, Warszawa 1996, s. 13.
62
Emanuel Kulczycki
owego listu) datuje się powstanie Reguł kierowania umysłem, które zostały
ogłoszone drukiem dopiero po śmierci filozofa. Przywołałem datę powstania
tego dzieła, gdyż w nim zostaje zarysowana idea nauki uniwersalnej oraz poglądy
na język, zanim Kartezjusz sformułował w późniejszych tekstach metodę swej
nauki.
Aby odpowiedzialnie udzielić odpowiedzi na pytanie zawarte w tytule artykułu
należy najpierw, chociażby skrótowo, nakreślić kartezjańską teorię poznania,
a dokładniej teorię idei. Dopiero na tym tle będzie mógł zostać ukazany stosunek
filozofa do roli i zasadności stworzenia języka uniwersalnego. Potrzebne będzie
również dookreślenie samego terminu „język uniwersalny”, którym będę się
posługiwał.
Kartezjusz przejął wywodzący się od Arystotelesa model wyróżniający trzy
różne obszary pozostające w określonych relacjach względem siebie. Te trzy obszary
to świat rzeczywisty, odwzorowujący go system idei oraz język. Jednakże to, w jaki
sposób w filozofii kartezjańskiej relacje między owymi obszarami zostały ustawione,
decyduje właśnie o pomniejszeniu wartości języka w procesie poznania.
W swoich rozważaniach francuski filozof doszedł do przekonania, że umysł jest
całkowicie samowystarczalny. Myślenie, będąc procesem immanentnym, również
jest samowystarczalne. Stawiając umysł w takim świetle, Descartes postawił
przed sobą ważki problem. Skoro myślenie jest procesem wewnątrzumysłowym,
samowystarczalnym, to w jaki sposób odnosi się do rzeczywistości zewnętrznej,
tzn. w jaki sposób można poznać świat?
Kartezjański umysł jest przyczyną idei zawartych w sobie, a świat jest poznawany
jedynie poprzez nie. W umyśle znajdują się trzy rodzaje idei: wrodzone, nabyte
oraz skonstruowane. Descartes nie twierdził, że idee wrodzone stale są obecne
w umyśle, lecz „wrodzona jest tylko dyspozycja do pewnych przedstawień, tylko
zdolność wytwarzania ich przez umysł”3. Zatem dotarcie do rzeczywistości
pozazmysłowej musi być wynikiem badania przez umysł idei w nim zawartych.
Inaczej mówiąc, umysł musi sam w sobie odnaleźć to, co znajduje się poza nim.
Jeżeli poznanie dokonuje się poprzez idee, to w jakiej relacji język pozostaje
do rzeczywistości zewnątrzumysłowej? Descartes nie mógł pominąć tego, że
myślenie będąc „operacją” na ideach, dokonuje się poprzez język. Jednakże
język jest wtórny wobec myślenia oraz podwójnie wtórny wobec rzeczywistości
zewnętrznej. Albowiem język odnosi się do systemu idei, a te odnoszą się do
rzeczy. Dla Kartezjusza język „posiada istnienie wtórne i zależne od rzeczywistości
wewnątrzumysłowej; jest w jakiejś mierze narzędziem poznania, ale tylko dzięki
temu, że pozostaje w naturalnej relacji do świata idei, a poprzez nie do świata ich
przedmiotów”4.
W taki sposób Kartezjusz widział rolę języka w swojej dojrzałej już filozofii,
która, jego zdaniem, miała doprowadzić do prawdziwego poznania i zbudowania
3
4
W. Tatarkiewicz: Historia filozofii. Tom 2, PWN, Warszawa 2005, s. 59.
J. Kopania: op. cit., s. 28.
Czy deprecjonująca rolę języka filozofia...
63
gmachu wiedzy pewnej.
W kontekście „teorii idei” możemy zadać pytanie, w jaki sposób umieścić
w tej konstrukcji język uniwersalny? Należy pamiętać, ze wiek siedemnasty jest
nazywany wiekiem języków uniwersalnych; w tym okresie powstało najwięcej
takich projektów. Jednakże to właśnie Kartezjusz jako jeden z pierwszych zabiera
głos w toczącej się dyskusji na temat zasadności i sposobu konstruowania takich
języków. Dopiero kilkadziesiąt lat później pojawiają się najsłynniejsze projekty,
np. Johna Wilkinsa, Georga Dalgarno czy G. W. Leibniza. Język uniwersalny
rozumiany był w tym czasie jako język sztuczny - skonstruowany przez człowieka
mający służyć komunikacji oraz prawdziwemu poznaniu - a nie jak miało to
miejsce wcześniej jako język zrekonstruowany, wywodzący się z języka rajskiego.
Można przypuszczać, że właśnie taką rolę językowi uniwersalnemu chciał
powierzyć Kartezjusz.
Przejdźmy jednak do listu z roku 1629. Marin Mersenne natrafił na projekt
języka uniwersalnego nieznanego autora5. Projekt składał się z sześciu postulatów,
których spełnienie miało doprowadzić do ulepszenia języka, a przez to stworzenia
języka uniwersalnego. Mersenne przesłał propozycję Kartezjuszowi, aby ten mógł
ocenić całe przedsięwzięcie. List datowany na 20 listopada 1629 roku jest właśnie
odpowiedzią, w której Descartes podzielił się z przyjacielem uwagami na temat
przedstawionego projektu. Sam projekt nie zachował się; znany jest właśnie tylko
z listu Kartezjusza.
Filozof jedne postulaty omawia dość rozległe, przeprowadzając ostrą krytykę,
innym natomiast poświęca jedynie kilka słów. Kartezjusz podaje warunki
możliwości utworzenia takiego języka, a w późniejszych pismach przytacza
nawet listę pojęć pierwotnych, na których miałby się oprzeć projektowany język.
Recepcja listu Descartesa przebiega zasadniczo w trzech kierunkach. Tekst można
potraktować jako wychwalenie projektu (jak czyni to Marian Jurkowski6) czy też
jako konstruktywną krytykę, która podaje drogę, z której nie powinno się zbaczać
przy tworzeniu języka uniwersalnego. Takie stanowisko przyjmuje np. Jerzy
Kopania7. Odmienne zdanie odnośnie do listu ma Umberto Eco, który uważa
rozważania Francuza za niezbyt odkrywcze. Jego zdaniem Kartezjusz powtarza
jedynie obiegowe opinie8.
5
Jerzy Kopania pisze, iż autorem postulatów jest nieznany, natomiast sama ulotka z projektem pojawiła
się w 1629 roku. Marian Jurkowski pisze, że w roku 1617 Herman Hugo (mnich francuski) napisał utwór
De prima scribendi origine et uniwersa rei literariae antiquitate i właśnie ten tekst jest owymi sześcioma
postulatami przesłanymi Kartezjuszowi.
Halina Święczkowska oraz Renata Jermołowicz uważają, iż autorem projektu był “niejaki Hardy”,
o którym wspomina Descartes na początku listu. Natomiast Umberto Eco twierdzi, iż Marin Mersenne
przesłał Kartezjuszowi projekt niejakiego adwokata des Valéesa. Co więcej, zdaniem Eco, kardynał
Richelieu zaproponował druk owego projektu, jednakże nie zgodził się na warunki zaproponowane przez
des Valéesa.
6
Zob. M. Jurkowski: Od Wieży Babel do języka kosmitów, KAW, Białystok 1986, s. 22-23.
7
Zob. René Descartes: List do Mersenne’a z 20 listopada 1629, w: Aneks. Descartes o języku, w: G. de
Cordemoy: Rozprawa fizykalna o mowie, Polskie Towarzystwo Semiotyczne, Warszawa 1993
8
U. Eco: W poszukiwaniu języka uniwersalnego, tłum. Wojciech Soliński, Gdańsk-Warszawa 2002, s. 230.
64
Emanuel Kulczycki
Descartes rozpoczął list takimi słowami:
Propozycja nowego języka ciekawszą zdała mi się na początku, niż gdy się jej przyjrzałem
z bliska; albowiem dwóch tylko rzeczy trzeba się nauczyć we wszystkich językach,
mianowicie znaczenia słów i gramatyki9.
Uwagi Descartesa jednoznacznie wskazują, że nie był zachwycony projektem.
Sądził, iż nie jest on jasno i klarownie przedstawiony. Nie był nawet pewien czy
dobrze zrozumiał propozycję autora. Przeprowadził jednak krytykę projektu,
wyjaśniając, dlaczego jego ocena jest negatywna oraz podając warunki, które
winien spełniać taki język.
Odnosząc się do postulatów, nie przytaczał ich po kolei, ale starał się połączyć
je ze sobą. Zaczął od postulatu pierwszego i czwartego, które dotyczyły sposobu,
w jaki można byłoby opanować projektowany język. Autor postulatu życzyłby
sobie, ażeby język ten był na tyle prosty, by za jego pomocą można było nauczyć
się konstruować zdania (przy zastosowaniu słownika oraz kilku zasad) w zaledwie
sześć godzin. Kartezjusz uważał, iż „gdyby udało się coś takiego wynaleźć,
wówczas język ten rozpowszechniłby się szybko w świecie; znalazłoby się bowiem
wielu, którzy chętnie poświęciliby pięć czy sześć dni, aby być rozumianymi przez
wszystkich ludzi”10. Wątpił jednak czy autorowi projektu udało się znaleźć takie
zasady, za pomocą których można stworzyć język tak łatwy do opanowania.
Czwarty postulat odnosił się do znaczenia słów, a autor, zdaniem Kartezjusza,
„nie obiecuje tu niczego szczególnego”11. Jego propozycja była następująca:
dokonywać przekładów z tego języka posługując się słownikiem (linguam illam
interpretari ex dictionario). Kartezjusz uważał, iż nie jest to żadne novum, gdyż
każdy człowiek obeznany z wieloma językami jest w stanie przetłumaczyć zdanie
z kolejnego języka, posługując się słownikiem. To, co sprawia największą trudność
to gramatyka. Człowiek, który zna wiele języków, jest w stanie wydobyć chociażby
fragmentaryczny sens z tekstu w nowym języku (posługując się słownikiem), gdyż
jest obeznany w strukturze gramatycznej języków.
Następnie Descartes połączył ze sobą postulat drugi i szósty. W drugim
postulacie autor projektu pisał: znając ten język, wszystkie pozostałe znać jako
jego dialekty (cognita haec lingua caeteras omnes, ut eius dialectos, cognoscere).
Kartezjusz uważał, iż chodziło o utworzenie takiego języka, który nie posiadałby
żadnych nieregularności. Dzięki temu języki naturalne mogłyby być traktowane
jako dialekty projektowanego języka. Nieregularności naszych języków
powstały, zdaniem Kartezjusza, w trakcie posługiwania się językiem. Zatem jeśli
oczyścilibyśmy języki naturalne z tej niedoskonałości, moglibyśmy stworzyć język
uniwersalny. Jednakże samo stworzenie takiego języka nie mówi jeszcze o tym,
jak osoba znająca ów język byłaby w stanie zrozumieć dialekt danego języka.
9
R. Descartes: List do Mersenne’a…, op. cit., s. 83.
Ibidem, s. 85.
11
Ibidem, s. 83.
10
Czy deprecjonująca rolę języka filozofia...
65
Kartezjusz widział takie rozwiązanie: należałoby ułożyć słownik podstawowych
słów projektowanego języka, podając dla tego podstawowego słowa odpowiedniki
z poszczególnych języków naturalnych.
Nie zastanawiał się nad problemem przekładalności słów jednego języka
na drugi. Można założyć, że Kartezjusz w tym liście implicite zakładał swoje
stanowisko związane z językiem, który odnosi się do idei, a nie rzeczywistości.
Szósty postulat, zdaniem Descartesa, można łatwo zrozumieć na tle postulatu
drugiego. Podstawowe pojęcia słownika (deklarowanego w postulacie drugim)
można zastąpić symbolami. Wówczas sugestia szósta: wymyślić pismo (scripturam
invenire) może przynieść pewną korzyść. Kartezjusz sądził nawet, iż jest to jedyny
pożytek z tego projektu, który zdołał dostrzec. Pisał:
Jeżeli bowiem wprowadzi się do słownika jeden znak cyfrowy, odnoszący
się do aimer, amare, philein i wszystkich synonimów; wówczas książka
napisana przy użyciu takich znaków będzie mogła być przetłumaczona
przez wszystkich, którzy dysponują tym słownikiem12.
Widząc korzyść, Kartezjusz zauważył również bezużyteczność tak
zaprojektowanego pisma. Z ironią zaproponował autorowi projektu, aby
wydrukował wielki słownik dla wszystkich języków, w których chciałby być
zrozumiany. W tym słowniku powinien do wszystkich słów i synonimów
zastosować właśnie znaki wspólne. Dzięki temu, osoba znająca gramatykę tego
języka, mogłaby tłumaczyć na swój język to, co zostało zapisane, wyszukując po
kolei wszystkie znaki. Lecz, jak pisał Kartezjusz, byłoby to dobre jedynie przy
czytaniu ksiąg tajemnych.
Jeśli chodzi o inne, to trzeba by nie mieć nic do roboty, aby trudzić się wyszukiwaniem
wszystkich słów w słowniku, i dlatego też nie widzę w tym wszystkim wielkiego
pożytku13.
Postulat piąty zostaje pominięty przez Kartezjusza, gdyż wydaje mu się, iż jest
to jedynie zachwalanie własnego pomysłu. Uważa, że skoro autor „pofilozofował”
sobie na temat gramatyk wszystkich języków, to powinien być doskonałym
nauczycielem owych języków.
Również postulat trzeci zostaje pominięty, gdyż stanowi dla Kartezjusza
całkowite arcanum. Descartes tak pisał o tej sugestii:
Autor twierdzi bowiem, że objaśni myśli starożytnych za pomocą słów, których oni
sami używali, jeśli każde słowo uzna za prawdziwą definicję rzeczy. Otóż twierdzić
tak to tyle samo, co mówić, że objaśni się myśli starożytnych biorąc ich słowa
w znaczeniu, w jakim oni sami nigdy ich nie używali, co działa odstręczająco. Być
12
13
Ibidem, s. 84.
Ibidem, s. 85.
66
Emanuel Kulczycki
może jednak on rozumie to inaczej14.
Kartezjusz powątpiewał w możliwości wykorzystania takiego języka w piśmie.
W takim kształcie jest po prostu nieekonomiczny. Jeżeli miałby być to język
quasi-naturalny, to musiałby być podobny do języków, którymi posługujemy się
na co dzień. Jeszcze bardziej krytycznie odnosił się do tego projektu jako projektu
języka mówionego. Pisał o dwóch głównych wadach, które dostrzega.
Po pierwsze, zreformowanie gramatyki, tak aby można było ją opanować w kilka
godzin, byłoby pożytecznym pomysłem, gdyby wszyscy chcieli ów język stosować.
Uwspólniona gramatyka oraz słownictwo musiałyby zaprzeczyć naturalnym
procesom, które dokonały się w języku. Ponieważ wszelkie zróżnicowanie,
które dokonało się w języku wynika właśnie, zdaniem Kartezjusza, z używania
tego języka. Taka sztuczna uniwersalna gramatyka byłaby uniwersalna tylko dla
jednego narodu, gdyż, jak pisał, „codzienna praktyka posługiwania się językiem
poprawia go i wygładza lepiej, niż mógłby to uczynić człowiek świadomie dążący
do wprowadzenia ulepszeń fonetycznych”15.
Drugim mankamentem jest trudność w opanowaniu słownictwa tego języka.
Słownik byłby podobnej wielkości jak zasób słów ojczystego języka. Uczenie się
pojedynczych słówek w izolacji byłoby nie tylko nużące, ale także nieefektywne.
Zdaniem Descartesa „łatwiej byłoby sprawić, aby wszyscy ludzie nauczyli się
łaciny lub innego języka już istniejącego zamiast takiego, w którym nie napisano
żadnych książek, by przy ich pomocy ćwiczyć się [w czytaniu], i którego nie zna
nikt, z kim można by ćwiczyć się w mówieniu”16.
Kartezjusz miał wątpliwości czy tak skonstruowany język będzie użyteczny
oraz czy opanowanie jego nie będzie wymagało zbyt wielkiego wysiłku. Jednakże
widział możliwość skonstruowania takiego języka. W pozytywnej części swojej
krytyki podał warunki utworzenia doskonałego języka.
Podstawową przesłanką istnienia takiego języka jest istnienie prawdziwej
filozofii. Najpierw musimy posiadać doskonałą filozofię, aby wyprowadzić z niej
uniwersalny język. Prawdziwa filozofia potrzebna jest aby wyliczyć i uporządkować
wszystkie myśli ludzkie. Uważał, że w momencie wyjaśnienia zawartych w ludzkim
umyśle prostych idei, można utworzyć język uniwersalny. Zdaniem Kartezjusza,
całe ludzkie myślenie składa się właśnie z operacji na prostych ideach. Zatem
cały proces myślenia można rozłożyć na elementarne składniki. Konstrukcja
uniwersalnego języka polegałaby na: odkryciu idei prostych, uporządkowaniu ich
w naturalny szereg, przypisaniu im słów podstawowych tworzonego języka.
Descartes uważał, iż nie posiadamy doskonałego języka nie dlatego, że nie
potrafimy go stworzyć, a dlatego, że nie posiadamy prawdziwej filozofii, dzięki
której moglibyśmy wyodrębnić podstawowe idee.
Podstawowym błędem autora postulatów było to, iż starał się wyeliminować
14
Ibidem, s. 84.
J. Kopania: op. cit., s. 16.
16
R. Descartes: List do Mersenne’a…, op. cit., s. 85.
15
Czy deprecjonująca rolę języka filozofia...
67
wszystkie elementy z języka, które jego zdaniem nie są potrzebne do jego
funkcjonowania. Wielość elementów języka nie jest przeszkodą w jego opanowaniu.
Jest nią brak reguł, dzięki którym moglibyśmy przyswoić język w bardzo krótkim
czasie. Potrzebne są do tego przejrzyste zasady. Descartes pisał:
Tak jak w jeden dzień można nauczyć się nazywać wszystkie liczby aż do nieskończoności
i pisać je w obcym dla siebie języku – a przecież mamy tu do czynienia z nieskończenie
wielką ilością słów – tak też można by to samo uczynić z wszelkimi innymi słowami
niezbędnymi do wyrażania wszystkiego tego, co napływa do ludzkiego umysłu17.
W stwierdzeniu tym zawarte jest pragnienie odkrycia zasady analogicznej do zasady
konstruowania ciągu liczb. Jednakże, zdaniem Kartezjusza, w pomyśle, który otrzymał
od Mersenne’a nie jest nawet wspomniana chęć odkrycia takiej zasady. Dostrzeżenie
potrzeby istnienia takiej reguły zakłada zrozumienie tego, iż „zasada konstruowania
języka uniwersalnego jest zarazem zasadą leżącą u podstaw systemu filozoficznego
adekwatnie opisującego rzeczywistość wewnątrzumysłową człowieka”18.
Kartezjusz nie powrócił już nigdy do kwestii języka uniwersalnego, był
przekonany o teoretycznej możliwości skonstruowania go, uważał jednakże, że
w praktyce nie sprawdziłby się.
Otóż sądzę, że taki język jest możliwy i że można odkryć wiedzę, od której jest on
uzależniony; dzięki niej wieśniacy mogliby lepiej osądzać prawdziwość rzeczy, niż do tej
pory czynią to filozofowie. Nie spodziewajmy się jednak ujrzeć kiedykolwiek taki język
w użyciu; zakładałoby to tak wiele zmian w ustalonym porządku rzeczy, że
świat cały musiałby stać się ziemskim rajem, a tego można się spodziewać tylko
w powieściach19.
Zagadnienia językowe pojawiają się jeszcze później w pismach Descartesa,
jednakże zawsze wyznaczone są przez rozumienie struktury umysłu. Problem
języka nie był nigdy głównym wątkiem rozważań Kartezjusza. Oprócz kilku
listów oraz piątej części Rozprawy o metodzie i Odpowiedzi na zarzuty trzecie nie
poruszył tej kwestii.
Descartes, stawiając język w takiej relacji ze światem, nie widział w języku
uniwersalnym narzędzia poznania. Taki język byłby wtórny wobec myślenia,
które jest dla Kartezjusza doskonałym środkiem zgłębiania rzeczywistości. Nie
odmawiał jednak językowi pewnej użyteczności poznawczej. Przejawiał jednak
nieufność, gdyż w języku popełniamy błędy. Dzieje się tak dlatego, ponieważ
pojęcia „nasze wiążemy ze słowami nie odpowiadającymi dokładnie rzeczom”20.
Mimo iż we wczesnych latach zastawiał się nad możliwością utworzenia języka
uniwersalnego i widział w nim pewne rozwiązania problemów poznawczych,
17
Ibidem, s. 85.
J. Kopania: op. cit., s. 17.
19
R.Descartes: List do Mersenne’a…, op. cit., s. 86.
20
R. Descartes: Zasady filozofii, tłum. I. Dąbska, Wydawnictwo Antyk, Kęty 2001, s. 53. Zdaniem Kartezjusza
jest to czwarta przyczyna wszystkich błędów – mowa jest o tym w art. 74. części I.
18
68
Emanuel Kulczycki
należy jednak stwierdzić, iż zgodnie ze swoją późniejszą wykładnią, Kartezjusz
nie chciał marnować czasu na stworzenie sztucznego języka. Uważał, że całą pracę
należy włożyć w stworzenie doskonałej metody, która pozwoli odkryć prawdziwą
filozofię. Kwestia języka jest na pewno drugorzędna.
Jednakże poglądy Kartezjusza mogły zachęcić do prób utworzenia
doskonałego języka. Jeśli system idei będący strukturą myślenia, jest wrodzony
oraz identyczny dla każdego człowieka, a język naturalny odnosi się do niego,
można próbować utworzyć taki język, który będzie odnosił się bezpośrednio
to idei prostych, a zatem będzie doskonały. Kartezjusz w liście do Mersenne’a
z 20 listopada 1629 r. wspomina jednak, że taki język nie byłby zbyt wygodny
w użyciu, jak również nie jest przesądzone, czy ludzie chcieliby go używać.
System idei jest zgodny z rzeczywistością, zatem jeśli udałoby się stworzyć język
adekwatny względem tego systemu, musiałby być również adekwatny względem
rzeczywistości. W filozofii Kartezjusza umysł odnosi się do rzeczy poprzez ideę
a nie poprzez słowo, zatem prawdziwe poznanie nie zależy od idealnego języka,
a od idealnej metody. Głos Descartesa był na tyle ważny, że nawiązywało do niego
wielu późniejszych konstruktorów języków.
Gottfried Wilhelm Leibniz tworząc projekty uniwersalnych języków
sformalizowanych, odnosił się do rozważań Kartezjusza wyłożonych w liście do
Mersenne’a. Całe rozważania skomentował następująco:
Choć język ten zależy od prawdziwej filozofii, nie zależy wcale od jej doskonałości.
Można go bowiem ustanowić nawet, jeśli filozofia nie jest jeszcze doskonała, podobnie
jak niedoskonała jest nasza wiedza. Tymczasem byłby on nadzwyczaj pomocny
w przechowywaniu tego, co wiemy, przeglądaniu naszych niedostatków, odkrywaniu
sposobów ich osiągnięcia, a przede wszystkim w rozstrzyganiu wątpliwości gdy
w grę wchodzi poprawność łańcucha rozumowań21.
Sformułowania głoszące wrodzoność wiedzy oraz wrodzoność niektórych
idei zapewne mogą być przyczynkiem do konstruowania języków uniwersalnych.
Należy pamiętać, że rozważania lingwistyczne Kartezjusza nie wywarły wielkiego
wpływu na rozwój badań nad językiem. Jednakże nieoczekiwanie w XX wieku
powróciły wraz z poglądami Noama Chomsky’ego, którego jedno z głównych dzieł
nosi tytuł Językoznawstwo Kartezjańskie. Chomsky uważał refleksje Kartezjusza
za prekursorskie, jeśli chodzi np. o istnienie głębokich struktur językowych.
Kwestia potrzeby i zasadności tworzenia języków uniwersalnych, od początku
związana z filozofią, jako podstawą ich utworzenia, w wieku XIX została
przeniesiona na inne podłoże. Już nie filozofia miała wyznaczać zasadność
i uniwersalność tworzonych języków; jej miejsce zajęły badania nad językami
naturalnymi i sposobem ich uproszczenia. Nie oznacza to jednak, że nie pojawią
21
G. W. Leibniz: Opuscules et Fragments Inédits de Leibniz, extraits dec manuscripts de la bibliothèque
royale de Hanovre par Louis Couturat, Paris 1903, cyt. za: H. Święczkowska: Harmonia Linguarum. Język
i jego funkcje w filozofii Leibniza, Wydawnictwo Uniwersytetu w Białymstoku, Białystok 1998, s. 131.
Czy deprecjonująca rolę języka filozofia...
69
się wciąż projekty, które w filozofii widzą zasadę pozwalającą ugruntować język
uniwersalny.
Próba odpowiedzi na pytanie „Czy jest to, po pierwsze, uzasadnione, po
drugie, potrzebne?” nie leży jednak w kwestii mojego artykułu. Pokreślić należy
jednak, że deprecjonujące język podglądy Kartezjusza wciąż pojawiają się wraz
z problemem języków uniwersalnych, mimo iż sam Descartes swoimi poglądami
opowiedział się po stronie doskonałej filozofii, a nie uniwersalnego języka.
Kalina Kukiełko
KOMUNIKACYJNA KONCEPCJA SZTUKI MARSHALLA MCLUHANA1
Nazywano go intelektualną kometą, szamanem elektronicznej
wioski, prorokiem wieku wiedzy w pigułce, telewizyjnego świata
i elektronicznego zbawienia, guru mediów, mędrcem Ery Wodnika,
wyrocznią epoki elektryczności, papieżem popu, pop-filozofem i Nowym
Wielkim Mózgiem. Wydawać się może, że o Marshallu McLuhanie
i jego śmiałych teoriach powiedziano już wszystko, że każda jego myśl
oraz kontrowersyjny (najczęściej) pogląd zostały wielokrotnie przeanalizowane
i skrytykowane przez rzeszę teoretyków oraz miłośników mediów (zachwyconych
ich oryginalnością bądź zupełnie im przeciwnych). W rzeczywistości
pozostaje jednak niemal zupełnie nietknięta przez interpretatorów sfera
zainteresowań tego kanadyjskiego myśliciela, a mianowicie sformułowana
przez niego koncepcja sztuki, którą z dwóch powodów określić można jako
„komunikacyjną”: po pierwsze, sztuka jest w niej nierozerwalnie związana
z systemem komunikacji, z dominującymi w danej epoce środkami przekazu,
a po drugie, jest rozumiana dosłownie jako język, jako jedna z form przekazu.
Nie jest to jednak jednolita teoria o zorganizowanej strukturze (McLuhan
wręcz słynął z braku zamiłowania do naukowej systematyzacji2), a raczej zbiór
nieuporządkowanych myśli i poglądów rozsianych w wielu publikacjach tego
autora. Fragmenty te, w wyniku cierpliwej i uważnej lektury można złożyć
w pewną całość, co oczywiście nie oznacza, że jest to całość spójna, czy pozbawiona
wewnętrznych sprzeczności. Z drugiej strony, czytanie prac McLuhana bez
wątpienia nie należy do prostych zadań. Pisze o tym między innymi George
Steiner3, który zauważa że pisarstwo tego autora jest taką mieszaniną nowości,
Niniejszy tekst powstał na podstawie fragmentu przygotowywanej przez autorkę pracy doktorskiej.
Np. w Final Thoughts: A Collaborator on Marshall’s Methods and Meanings, Bruce Powers pisze: „One
way to appreciate Marshall McLuhan is to realize that he had no love for set structures of thought”, „Jornal
of Communiaction” 1983; 31, 3, s. 189.
3
G. Steiner: On Reading Marshall McLuhan, w: tegoż: Language and Silence. Essays on Language,
1
2
72
Kalina Kukiełko
narzucanych sugestii, trywialnych opinii i kompletnej beztroski, że niejeden
czytelnik szybko odkłada je na bok. Jonathan Miller we wstępie do Sporu
z McLuhanem4, pisze zaś, że najefektowniejszym dokonaniem McLuhana, jest
zdobyta przez niego sława, choć w istocie niewielu czytelników zapoznało się
z jego poglądami bezpośrednio. Można odnieść wrażenie, że mimo upływu lat
o wiele łatwiej zrozumieć media, niż McLuhana piszącego o ich rozumieniu5.
Wynika to zapewne z samej natury jego myśli, a także ze specyficznego, pełnego
powtarzalności i nieciągłości języka oraz posługiwania się analogią, a nie
argumentami. Język McLuhana6 jest przesycony zbyt dużą ilością cytatów, słownych
i myślowych skrótów, kalamburów i poetyckich metafor, które (oczywiście wbrew
intencjom ich autora) znacznie utrudniają zrozumienie przedstawianych przez
niego koncepcji. Poza tym, w trwającej ponad cztery dekady dyskusji, ostatecznie
nie rozstrzygnięto, czy teksty McLuhana powinno się traktować jako pozycje
stricte naukowe, czy raczej jako rodzaj atrakcyjnej pseudonaukowej publicystyki.
Pomijając już kwestię czy te koncepcje można uznać za prawdziwą teorię, stały
się one przedmiotem wielu książek i artykułów (także polskich) naukowców
i publicystów, których McLuhan zdumiewał swoją niezwykłą erudycją
i właściwie nieograniczonym polem zainteresowań. Przedmiot naukowej
refleksji tego autora znajduje się bowiem na pograniczu kilku dziedzin
(m.in. socjologii, psychologii, literaturoznawstwa, antropologii kulturowej
oraz historii), których połączenie układa się w bardzo ciekawą całość,
często wręcz zmuszającą czytelników do zrewidowania wcześniej przyjętych
poglądów7. Niezależnie od tego jak oceniamy koncepcje McLuhana, jego
największą zasługą bezsprzecznie pozostaje zwrócenie uwagi na fakt, iż
o efektywności środków przekazu decydują przede wszystkim one same,
a nie jedynie ich treść (the medium is the message). Zdaniem Krzysztofa
T. Toeplitza8, niezależnie od tego, czy poglądy kontrowersyjnego
Kanadyjczyka wytrzymują rzetelną krytykę naukową, jest to pierwszy
uczony typu akademickiego, który sformułował kompletną teorię
kultury masowej opartej na elektronicznych środkach przekazu.
Z drugiej strony podstawowe twierdzenia tej teorii wynikające z silnego
przekonania McLuhana, że nowoczesne media prowadzą ludzkość
w stronę „plemiennej wspólnoty” w jaką zmienia się świat, sprawiły, że
często był uznawany za niepoważnego fantastę i blagiera. Granica między
naukowym wnioskowaniem o przyszłości a nierealizowalną utopią jest
w jego przypadku niezwykle płynna.
Literature and The Inhuman, New York 1967, s. 251.
4
J. Miller: Spór z McLuhanem, Warszawa 1974, s. 15.
5
K. Kukiełko: Zrozumieć McLuhana czterdzieści lat później, „Kultura i Społeczeństwo” 4/2005, s. 211-216.
6
E. i F. Ryszkowie: Między utopią a zwątpieniem, Warszawa 1970, s. 23.
7
K. Jakubowicz: Marshall McLuhan – optymista wśród pesymistów, „Studia Socjologiczne” 3/1967
8
K. T. Toeplitz: Marshall McLuhan – prorok elektronicznego zbawienia, w: M. McLuhan, Wybór pism,
tłum. K. Jakubowicz, Warszawa 1975, s. 5-39.
Komunikacyjna koncepcja sztuki Marshalla McLuhana
73
Punktem wyjścia wszystkich koncepcji McLuhana są media, które definiuje on
niezwykle szeroko: jako wszelkie „przedłużenia” ludzkiego ciała i ludzkich
umiejętności (co oznacza, że medium w tym ujęciu będzie zarówno radio, okulary
jak i instytucje społeczne)9. Co więcej, dominujący w danym czasie sposób
komunikacji ostatecznie formuje otoczenie człowieka. Zdaniem McLuhana,
najważniejszym etapem ludzkiego rozwoju jest współczesny nam wiek
elektryczności, w którym dominujące środki przekazu stanowią specyficzne
przedłużenie procesu natychmiastowego przetwarzania informacji. W wyniku ich
oddziaływania dochodzi do ujednolicenia pola doznań wszystkich ludzi, przez co
reagujemy na świat jako całość10. Wszystkie przekaźniki są zatem swoistym
przedłużeniem aparatu zmysłowego człowieka, umożliwiającym nie tylko łączność
między nami a otaczającą nas rzeczywistością, ale i sam sposób jej doświadczania11.
Pod wpływem ich oddziaływania powstaje „neuroelektryczna” sieć stanowiąca
przedłużenie systemu nerwowego człowieka, dzięki której jesteśmy połączeni
z całym światem i jego mieszkańcami biorąc udział w globalnym współprzeżywaniu
i współdoświadczaniu wszystkiego, co się na nim dzieje. Stajemy się mieszkańcami
„globalnej wioski”. Dzięki oddziaływaniu mediów wytwarza się zatem nowa,
rządząca się swoimi prawami rzeczywistość, nieznane dotąd środowisko.
Najważniejszą cechą owej rzeczywistości jest odbudowa naturalnego poczucia
jedności, która cechowała przedhistoryczną, ponadjednostkową plemienną
wspólnotę, lecz została zniszczona z powodu wynalezienia pisma i druku
wyznaczających początek epoki specjalizacji. Ale dzięki epoce elektryczności
wywołanej przez pojawienie się coraz nowszych i szybszych środków masowego
przekazu, zostaniemy na powrót poprowadzeni w stronę „globalnej wioski”,
w jaką zmieni się świat. W opisie tej idealnej wspólnoty McLuhan wiele miejsca
poświęca roli jaką w społecznym i jednostkowym życiu człowieka pełni sztuka, jej
najważniejszą funkcję upatrując właśnie w tym, iż jest ona jednym z głównych
czynników wywołujących powrót do globalnej wioski, w której (podobnie jak
w społecznościach plemiennych) służyć ma stapianiu jednostki ze środowiskiem.
W takiej rzeczywistości sztuka nie będzie już odrębnym elementem kultury,
zostanie bowiem na stałe „wbudowana” w otoczenie człowieka, dzięki temu
dojdzie do całkowitego zatarcia granic między tradycyjnie ujmowanym sacrum
sztuki a profanum rzeczywistości. Wszystko stanie się dziełem sztuki, a sama
sztuka, jako na poły magiczny środek kontroli społecznej, na powrót służyć będzie
pełnemu połączeniu jednostki ze środowiskiem. W często przytaczanym przez
McLuhana cytacie, pojawia się „wypowiedź” mieszkańców wyspy Bali, którzy
powiadają, że nie mają „sztuki”, po prostu starają się robić wszystko tak dobrze,
9
K. Kukiełko: Artysta w kulturze audiowizualnej. McLuhan, Warhol i widzenie rzeczywistości, „Kultura
Współczesna”, 3/2005, s. 31-43.
10
M. McLuhan: Automatyka: zarabianie nauką na życie, w: tegoż: op. cit., s. 196.
11
K. Kukiełko: Powrót do źródeł czy ostateczny koniec? O istnieniu sztuki w „globalnej wiosce”,
w: M. Sokołowski, Media i edukacja w globalizującym się świecie. Teoria, praktyka i oddziaływanie,
Olsztyn 2003, s. 539-547.
74
Kalina Kukiełko
jak to tyko możliwe12. W społeczeństwie plemiennym prawdziwa sztuka nie
istnieje, gdyż wszyscy są zaangażowani w jej tworzenie. Ale jest to sytuacja idealna,
której powszechna realizacja, zdaniem McLuhana, potrwa zapewne jeszcze
niejedno pokolenie. Tymczasem rola sztuki we współczesnym społeczeństwie nie
polega na łączeniu jednostki z jej środowiskiem, a przeciwnie, na próbach
dostrzeżenia go i uwolnienia się spod jego wpływu. Co to oznacza? Musimy
pamiętać o tym, że według McLuhana ekspansywne oddziaływanie nowoczesnej
techniki wiąże się również z poważnym zagrożeniem. Działanie różnorodnych
przekaźników coraz bardziej natarczywie zmienia bowiem nie tylko nasze fizyczne
otoczenie, ale poprzez dostarczanie „odpowiednich” narzędzi rozumowej
interpretacji świata, także sposoby jego odbioru. Oznacza to, że media oddziałują
zarówno na rzeczywistość, w której żyjemy, jak i na to, jak ją postrzegamy
i rozumiemy. W wyniku tego oddziaływania zaczynamy żyć w sztucznie
wykreowanym przez media środowisku, którego nie jesteśmy w stanie zauważyć
a tym samym nie uświadamiamy sobie jego istnienia. Budzi ono w nas bowiem
odczucia tak znane i powszechne, że całkowicie umyka naszej percepcji. Zdaniem
McLuhana jedynym sposobem by zobaczyć to niezauważalne dotąd środowisko
jest zestawienie go z innym otoczeniem. Najlepszym ćwiczeniem dla percepcji
jest bowiem obserwowanie kontrastów i porównywanie różniących się od siebie
rzeczy. Według niego zasada ta jest punktem wyjścia wszystkich dziedzin sztuki,
a wszelka działalność artystyczna polega na tym, że artysta tak przetwarza
wszechobecne środowisko, aby stało się dostrzegalne dla żyjących w nim ludzi.
Dzięki tworzeniu takich „anty-środowisk” czy „anty-sytuacji” sztuka umożliwia
nam dostrzeżenie praw rządzących środowiskiem, jego strukturą i ogólnym
układem13. Najistotniejsza funkcja sztuki polega zatem na umożliwieniu
prawdziwego postrzegania rzeczywistości tym ludziom, których zmysły
pozbawiane są przez swoje otoczenie zdolności percepcyjnych. W Zrozumieć
media14 (jedynej przetłumaczonej na język polski książce jego autorstwa),
McLuhan zauważa, że wprowadzenie kolejnych przekaźników i technik służących
przedłużaniu nas samych stanowi w istocie zbiorową operację chirurgiczną
przeprowadzaną na ciele społeczeństwa bez użycia jakichkolwiek środków
bakteriobójczych. Trzeba zatem brać pod uwagę nieuniknione zainfekowanie
całego systemu, bezbronnie ulegającego kolejnym zmianom prowadzącym do
braku równowagi między zmysłami. Poszukujemy więc sposobu całkowitego
uniknięcia tych zmian, albo przejęcia nad nimi kontroli. Niestety, dotychczas
żadne społeczeństwo nie uzyskało wystarczającej wiedzy o swoich działaniach by
móc wykształcić w sobie system odporności na nowe odmiany techniki. Powoli
zaczynamy sobie uświadamiać, że tego typu odporność może nam zapewnić
12
M. McLuhan: The relation of environment to anti-environment, w: F. W. Matson, The Human dialogue.
Perspectives on Communication, New York 1967, s. 42.
13
M. McLuhan: Nowe szaty króla, w: tenże: Wybór pism, op. cit., s. 308.
14
M. McLuhan: Zrozumieć media, tłum. N. Szczucka, Warszawa 2004, s. 112-113.
Komunikacyjna koncepcja sztuki Marshalla McLuhana
75
sztuka. McLuhan zastanawiał się, czy wszyscy ludzie zostaliby artystami, gdyby
wiedzieli, że sztuka to precyzyjna wiedza o tym, jak radzić sobie z psychicznymi
i społecznymi skutkami oddziaływania kolejnych przedłużeń. Sztuka jest bowiem
szczegółową informacją o tym, jak przeorganizować ludzką psychikę, żeby móc
przewidzieć kolejne „uderzenie” naszych przedłużonych zdolności. Jednocześnie
podaje nam szczegóły gwałtu, jaki w przyszłości będzie zadany naszej psychice
przez nowe techniki. W tym kontekście McLuhan, posługując się nazwą radaru
z II wojny światowej, określa sztukę jako „system wczesnego ostrzegania”, który
staje się niezbędny do uświadamiania nam wszystkich psychicznych i społecznych
konsekwencji nowego przekaźnika i przekształcanego przez niego środowiska15.
McLuhan, którego wbrew powszechnemu przekonaniu nie można traktować jako
apologety mediów, był zatem przekonany, że sztuka jest najlepszym narzędziem
do opisu kreowanej przez media rzeczywistości, to w niej widział szansę na
przeciwstawienie się ich zgubnemu dla ludzkości oddziaływaniu. W tym
kontekście istotna staje się funkcja sztuki rozumianej jako język.
W przeprowadzonym przez Wiktora Osiatyńskiego16 wywiadzie, McLuhan
stwierdza wprost, że sztuka jest jednym z środków komunikacji. Oznacza to, że
w jego rozumieniu sztuka, podobnie jak i pozostałe przekaźniki, oddziałuje na
ludzi przede wszystkim poprzez swoją istotę, a nie treść17. W tym przypadku
można to zjawisko interpretować dwojako: sztuka jako język, nośnik społecznie
ważnych znaczeń oraz sztuka jako technologia. W ujęciu sztuki jako środka
komunikacji znaczenie traci jej wizualny charakter (związany, zdaniem McLuhana,
już tylko z minionymi epokami). Sztuka staje się przekazem, który wymaga od
odbiorcy zaangażowania nie tylko wzroku (czy przede wszystkim wzroku), ale
wszystkich jego zmysłów. Ma być nie tyle narzędziem walki z technologią, poprzez
tworzenie dla niej anty-środowisk, ile sposobem jej obserwacji i przewidywania
zmian jakie w niej zajdą. McLuhan twierdzi, że między naturalnym wyposażeniem
człowieka (tzn. jego zdolnościami percepcyjnymi) a tworzoną przez niego
techniką istnieje ogromna luka, która wraz z postępem cywilizacyjnym stale się
powiększa. Tylko język sztuki może tę lukę wypełnić, dostosowując nasz aparat
zmysłowy do tempa rozwijającego się środowiska. W procesie postępu
technologicznego sztuka umożliwia zatem ćwiczenie, dostrajanie i aktualizowanie
naszych zdolności postrzegania. Idąc dalej tym tropem, jeśli zgodzimy się
z McLuhanem, że wystrzelenie Sputnika przekształciło Ziemię w dzieło sztuki,
a nas w aktorów żyjących w globalnym teatrze bez widzów, to przez analogię
uznamy również, że sztuka (podobnie jak satelita) może przekształcać
w dzieło środowisko, w którym żyjemy, ukazując jednocześnie jego niezauważalne
M. McLuhan: Art as anti-environment, „Art News Annual”, 31/1966, s. 55.
W. Osiatyński rozmawia z M. McLuhanem: Biorą mnie za kogoś innego niż naprawdę jestem, „Kultura”,
17/1975, s. 6.
17
H. Rotkiewicz: Pedagogiczne aspekty teorii środków masowego przekazu Marshalla McLuhana,
Wrocław 1983, s. 222-238.
15
16
76
Kalina Kukiełko
dotąd cechy18. W wywiadzie dla Derricka de Kerckhove’a19 McLuhan stwierdza
nawet, że sztuka to szkoła.
Mimo iż McLuhan traktuje sztukę jako technikę wyjątkową, przypisując jej
zupełnie inne funkcje niż wszystkim pozostałym, pojawia się w tym ujęciu pewna
niekonsekwencja. Sztuka sama jest przekaźnikiem a jednocześnie formą poznania
i walki z oddziaływaniem innych przekaźników. Zwraca na to uwagę Tom Wolfe,
który w swoim słynnym już eseju Co jeśli on ma rację?20, zauważa, że dla McLuhana
sztuka jest z jednej strony „systemem wczesnego ostrzegania” przed zmianami
w równowadze zmysłowej społeczeństwa, a z drugiej, każdą sztukę współczesną
ocenia on jako pozostającą krok za dominującą technologią. Oznacza to, że we
współczesnym nam wieku elektryczności artyści pozostają pięćdziesiąt czy nawet
siedemdziesiąt lat wstecz, w epoce mechanizacji, odkrywając kubizm i inne
formy abstrakcyjne (a równocześnie żyjąc w przekonaniu, że tworzą awangardę).
Tę pozorną sprzeczność da się jednak dość prosto wyjaśnić przypominając
o istnieniu sztuki społecznie nieużytecznej. Za kompletnie nieużyteczną uznaje
Mcluhan każdą sztukę, która jedynie odwzorowuje i intensyfikuje stare lub nowe
środowisko jednocześnie unikając tworzenia dla niego kontrastów21. Dotyczy to
zdecydowanej większości sztuki popularnej, która polega jedynie na powtarzaniu
wykreowanych przez nową technologię efektów środowiska. Według McLuhana,
tego rodzaju sztuką jest np. pop art, który jego zdaniem, biorąc całe środowisko
i umieszczając je w galerii (czy gdziekolwiek indziej) sugeruje, że osiągnęliśmy
już etap, w którym zaczynamy żyć w środowisku będącym dziełem sztuki samym
w sobie 22.
Bez względu na to jak ocenimy proponowaną przez McLuhana koncepcje
sztuki, warto zwrócić uwagę na ten i wiele innych wątków w jego pracach, które
nie były dotąd szerzej dyskutowane. Mimo że na pierwszy rzut oka wiele z jego
poglądów może wydawać już przestarzałe, dzisiaj, w dobie rozkwitu wieku
elektryczności, nabierają one nowego znaczenia. Wbrew pozorom o McLuhanie
nie zostało jeszcze powiedziane wszystko, ale właściwe zrozumienie jego koncepcji
wymaga zmiany perspektywy. Warto spojrzeć na nią nie jak na teorię naukową,
a swego rodzaju artystyczną wizję, przepowiednię przyszłości, która jest naszą
teraźniejszością.
D. F. Theal: McLuhan’s aesthetic explorations, „Vies des Arts”, 73/1973-1974, s. 91.
D. de Kerckhove: McLuhan and art., „Vies des Arts”, op. cit, s. 91.
20
T. Wolfe: What if he is right?, w: G. Stern: McLuhan: Hot & Cool, New York 1967, s. 26-27.
21
M. McLuhan: Art as anti-environment, op. cit, s. 56.
22
M. McLuhan: The Invisible Environment, „Canadian Architect”, 5/1966, s. 73.
18
19
Joanna Barska
LA MUSIQUE N’EST PAS REPRÉSENTABLE?
EKFRAZA MUZYCZNA JAKO SZCZEGÓLNY RODZAJ KOMUNIKACJI
INTERSEMIOTYCZNEJ
Shut your eyes, and you can feel it for miles around.
Now open them on a thin vertical path.
It might give us – what? – some flowers soon?
J. Ashbery, What Is Poetry
Korespondencje, interferencje, adaptacje, pogranicza, paralele, intersemiotyczność, dialog – to tylko niektóre z terminów, jakie pojawiają się
w pracach komparatystycznych. Relacje literatury z innymi sztukami, a zwłaszcza
z muzyką, wciąż budzą wiele emocji, gorące dyskusje o wpływach i powinowactwach
nie prowadzą jednak do konkretnych uściśleń, trudno bowiem o kompromis, gdy
stanowiska bywają nieprzejednane w swej skrajności.
Problemem jest zresztą sam język literatury (kod o tyle uciążliwy, że wciąż
stający się) i jego ograniczone możliwości reprezentacji muzyki, kształtowania
formy intersemiotycznej mimesis1. W pewnym sensie badania z kręgu
komparatystyki interdyscyplinarnej wymagają znalezienia wspólnego mianownika,
przeformułowania dotychczasowego języka, co wydaje się niemożliwe.
W przypadku samej tylko literatury posługujemy się różnymi dyskursami,
sposobami odczytań, jak więc stworzyć analogiczny język dla dziedzin tak
odmiennych jak literatura i muzyka, nie popadając w metaforyczną mglistość?2
1
Por. A. Hejmej: Muzyczność dzieła literackiego, Wrocław 2002, s. 5.
Pisząc o ryzyku nadmiernej egzaltacji, podaje Opalski znakomity (i zabawny przez swą infantylność)
przykład opisu Eroiki Beethovena: „To wielkie dzieło zostało rozpoczęte, kiedy Napoleon był pierwszym
konsulem, i miało przedstawiać pracę niezwykłego umysłu tego człowieka. W pierwszej części prosty temat,
przewijając się płynnie przez harmonie, które czasami wydają się niemal chaotycznie poplątane, wyraża
2
78
Joanna Barska
Nawet, gdy płaszczyzna odniesienia jest ta sama, mamy do czynienia z jej
swoistą kreacją dokonywaną przez język każdej dyscypliny, przez co przywołany
przedmiot nie jest już ten sam. Niemożliwe staje się sumowanie doświadczeń
różnych dyscyplin. Michał Paweł Markowski jedyną szansę na owo spotkanie widzi
w burzeniu granic między przedmiotami badania i tworzeniu nowych, mających
zastąpić literaturę, historię czy sztukę: „Tradycyjna zasada interdyscyplinarności
zakładała, że istnieje jakaś wymiana między dyscyplinami, które zachowują
wszelako swój status, język, reguły, sposoby uprawomocniania etc., etc. Tego
się nie da zrobić. To jest absurdalne założenie, które trzeba zburzyć i pomyśleć,
jak tworzyć nowe obiekty badań”3. Czy jednak niemożliwość wypracowania
wspólnego języka implikuje brak porozumienia?
Ekfraza, której referat ten będzie dotyczył, jest dość specyficznym przykładem
komunikacji intersemiotycznej. Definiowana w retoryce jako opis (descriptio)
lub unaocznienie (evidentia), oznaczała pierwotnie ozdobne opisy dzieł sztuki
– budowli, obrazów, posągów. Dziś stosowana jest w znaczeniu szerszym,
obejmującym strategie opisu par excellence w utworze narracyjnym lub węższym
– jako opis dzieła sztuki, będący składnikiem utworu literackiego czy też
osobnym gatunkiem4. Wiąże się to nierozerwalnie z przekonaniem o wyższości
słowa nad obrazem (nieistotne, czy rzeczywiście istniejącym czy też fikcyjnym)
a obrazu nad rzeczywistością. Słowa pretendujące do statusu pozamedialnego
mają być doskonalszym medium przedstawiania5. Owa pewność wizualizujących
możliwości języka każe zastanowić się nad samym zagadnieniem reprezentacji,
relacji pomiędzy znakami naturalnymi i sztucznymi.
„Rzeczywistość jest niemożliwa do przedstawienia (le réel n’est pas représentable)
– pisze Barthes – i dlatego ludzie ustawicznie chcą przedstawiać ją przez słowa,
dlatego istnieje historia literatury. (…) Ludzie nie przyjmują do wiadomości, że
zupełnie nie istnieje paralelizm między rzeczywistością a językiem, i to wyparcie,
w sposób wspaniały stanowczość Napoleona. Część druga, jest opisem honorów oddawanych nad grobem
jednego z ukochanych generałów i nosi tytuł Marsz pogrzebowy na śmierć bohatera. Zdyszany rytm tej części
przedstawia ostatnich z orszaku, którzy potykając się podchodzą, by spojrzeć do grobu i słyszeć łzy spadające na
trumnę (…)”. Toscanini o pierwszej części Eroiki mówi ironicznie: „Dla jednych jest to Napoleon, dla drugich
Aleksander, dla mnie to Allegro con brio”. G. R. Marek: Beethoven, tłum. E. Życieńska, Warszawa 1976, s. 349,
cyt za: J. Opalski: O sposobach istnienia utworu muzycznego w dziele literackim, w: A. Hejmej (red.): Muzyka
w literaturze. Antologia polskich studiów powojennych, Kraków 2002, s. 183-190.
3
M. P. Markowski, w: O literaturoznawczym profesjonalizmie, etyce badacza i kłopotach z terminologia
rozmawiają prof. Teresa Walas, prof. Henryk Markiewicz, prof. Michał Paweł Markowski, prof. Ryszard Nycz
i dr Tomasz Kunz, „Wielogłos”, nr 1/2006
4
Za początek istnienia ekfrazy jako samodzielnego gatunku uważa się powstanie Eikones (II/III w. n.e.)
Filostrata Starszego. Por. M. P. Markowski: Ekphrasis. Uwagi bibliograficzne z dołączeniem krótkiego
komentarza, „Pamiętnik Literacki” nr 2/1999, s. 229-230. Por. też: S. Bertho: Les Anciens et les Modernes:
la question de l’ekphrasis chez Goethe et chez Proust, „Revue de Littérature Comparée” nr 1/1998, s. 53-62;
J.A.W. Heffernan : The Museum of Words. The Poetics of Ekphrasis from Homer to Ashbery, Chicago 1993;
M. Krieger: Ekphrasis: The Ilusion of the Natural Sign, Baltimore 1992
5
Por. M. P. Markowski: op. cit., s. 230.
La musique n’est pas représentable?
79
może równie stare jak sam język, tworzy poprzez nieustanną krzątaninę literatury”6.
Zdanie Barthesa podzielił Stevens, czemu dał wyraz w Studium dwóch gruszek7.
Owa ekfraza martwej natury rozpętała swojego czasu głośną polemikę. Próba
dotarcia do istoty „gruszkowatości” wraz z uniezwykleniem mającym zerwać
z percepcyjną rutyną, a więc ukazanie znanego przedmiotu w taki sposób, który
wskazywałby na pierwsze spotkanie z nim, nie powiodła się. Wydaje się, że w tym
wypadku skazani jesteśmy na „fikcje”, a poezja (czy szerzej – literatura) pozwala
najwyższe z owych „fikcji”, niezbędnych do zrozumienia świata, tworzyć8. Miłosz
widzi w twórczości Stevensa apologię literackiej autonomii, gdzie deskrypcja
ma być jedynie pretekstem do snucia wizji subiektywnych. Pisarz zauważa, że
próba uchwycenia istoty gruszki nie była na tyle wyczerpująca, by odmówić
literaturze wszelkich zdolności mimetycznych9. Praca Miłosza nad adekwatną
formą rzeczywistości zakłada bowiem, że reprezentacja jest w pewnym sensie
możliwa – kwestionuje pisarz sens poszukiwania fenomenologicznej istoty
rzeczy, możliwość uchwycenia rzeczywistości lecz opowiada się za reprezentacją
jako porządkowaniem świata realnie istniejącego. Zarówno mimetyczne (Miłosz
i „nieprzyleganie języka”), jak i semiotyczne (Barthes i „nieadekwatność”)
koncepcje reprezentacji okazują się jednak przejawem tej samej, apofatycznej
ideologii, według której między porządkiem reprezentacji i reprezentowanego
istnieje nieprzekraczalny dystans10.
„Dzieło muzyczne w pewnych aspektach okazuje się niezwykle trudnym
(niemożliwym?) przedmiotem literackiego opisu – pisze Hejmej11 – wymyka się
poza granice ujęcia właściwego literaturze i dlatego częściej funkcjonuje w dziele
literackim w sferze aluzji, przemilczeń, niedopowiedzeń, symboli etc.”12. Jeżeli
więc intersemiotyczność generuje sensy pomiędzy określonymi dyscyplinami13,
6
R. Barthes : Leçon, w: E. Martie (red.): Oeuvres complétes, Paris 1985, vol. III, s. 806, za: M. P. Markowski:
O reprezentacji, w: M. P. Markowski, R. Nycz (red.): Kulturowa teoria literatury. Główne pojęcia i problemy,
Kraków 2006, s. 299.
7
„Opusculum paedagogicum / Gruszki nie są skrzypcami, / Aktami na płótnie, ani butelkami. / Są
niepodobne do niczego. // Są to formy żółte, / Złożone z linii krzywych / Zaokrąglających się u podstawy. /
Mają w sobie trochę czerwieni. (…) // Cienie gruszek / To kleksy na zielonym suknie. / Gruszek nie można
widzieć, / Jak chce obserwator”. W. Stevens: Studium dwóch gruszek (1994), cyt. za: R. Nycz: Kulturowa natura,
słaby profesjonalizm. Kilka uwag o przedmiocie poznania literackiego i statusie dyskursu literaturoznawczego,
w: Kulturowa teoria literatury…, op. cit., s. 6-7.
8
Por. Ibidem, s. 7.
9
Por. Cz. Miłosz: Wypisy z ksiąg użytecznych, Warszawa 2002, s. 73.; R. Nycz, op. cit., s. 8.
10
Por. M. P. Markowski: O reprezentacji, op. cit., s. 299, 324-330.
11
A. Hejmej: op. cit., s. 76.
12
Analogiczne aluzje zastępujące ekfrazę (tu: w tradycyjnym rozumieniu tego słowa, jako deskrypcja dzieła
sztuki) pojawiają się w Du côté de chez Swann M. Prousta. Mają one wzbudzać bezpośrednio w duszy
czytelnika te same pragnienia i udręki, które pojawiają się podczas rozważań Swanna o Botticellim i Odetcie
czy też samego narratora o płótnie Carpaccia i Albertynie. Swoista jest też tradycyjna ekfraza – opis obrazu
(fikcyjnego) Elstera – sposób widzenia rzeczywistości odkrywający jedynie esencję rzeczywistości, nie zaś
ją samą. Ekfraza Proustowska czytelna jest więc nie przez odniesienie do realnie istniejącego przedmiotu,
lecz przez odwołanie do systemu estetycznego wpisanego w powieść. Por. S. Berto: op. cit., s. 61-62.
13
Choć powinno się raczej mówić o sensach wspólnych, o badaniach nie tyle inter-, co transdyscyplinarnych
80
Joanna Barska
ekfraza muzyczna umiejscawia się właśnie w owym „pomiędzy”. Jest bowiem
próbą uwięzienia w języku sfery do niego nienależącej, przez co staje się utratą
tych znaczeń i wartości, których literatura wyrazić nie potrafi; pominięciem
niedefiniowalnej przestrzeni między znakami. Już tu wyraźnie zarysowuje się
nam swoisty topos nieopisywalności, przy czym, jak wiadomo, mimo zmiennych
w czasie technik literackich, przedmiot pozostaje ahistoryczny14.
Każdy przykład ekfrazy muzycznej należy traktować odrębnie, nie wykształcił się
bowiem jeszcze uniwersalny sposób literackiego objęcia widzeniem (słyszeniem?)
dzieła muzycznego15. Nie jest to forma gotowa, o stałych desygnatach, analogiczna
do deskrypcji dzieła „malarskiego” [description „picturale”]16, lecz raczej figura
poniekąd teoretyczna, niemal zawsze odmienna, spełniająca inne zadania.
W twórczości ekfrastycznej wyodrębnić można dwie ogólne tendencje17:
paraliteracki opis dzieła muzycznego, a więc „wertykalny substytut”, zawierający
najczęściej jego definicję i perspektywę oglądu wraz z opisem reakcji słuchacza
czy wykonawcy oraz opis perspektywy, w którym dominuje funkcja ekspresywna
(choć uważany bywa on za deskrypcję muzyki par excellance, zazwyczaj jest to
opis pozornie paramuzyczny, dotyczący samej percepcji)18. Warto w tym miejscu
przyjrzeć się kilku przykładom.
Oto jak Iwaszkiewicz opisuje koncert Paderewskiego:
(…) na scenę jakoś źle oświetloną, pogrążoną w brązowym półmroku wszedł
Paderewski. Wydawał się nieduży i krępy. (…) zaczął od Nokturnu cis-moll.
Edgar Szyller (…) spostrzegł mimo woli, że prawa jego ręka spadała na klawisze
w drobny ułamek sekundy po lewej, że interpretacja tkwiła w starym romantycznym
pojmowaniu muzyki Chopina i że pianista nie wydobywał z tej muzyki ani części
tej mocy i jędrności, jaka się w niej kryła, i że wreszcie po prostu zmieniał niektóre
szczegóły. (…) Gdy Paderewski zaczął grać etiudy, Szyllera zdziwiła jednak trwałość
techniki starego pianisty. Potem Sonata h-moll. Tutaj wydało się Szyllerowi, że
Paderewski zupełnie zbanalizował ten wielki poemat, przeprowadzając go na zupełnie
inną płaszczyznę interpretacyjną niż ta, jakie oczekiwał Szyller. Zirytowało go także
to, że pianista dodał nieistniejącą u Chopina nutę po zakończeniu largo19.
Powyższy fragment zdominowały uwagi, wpływające na odbiór utworów
Chopina – źle oświetlona sala, wygląd pianisty, wreszcie sama jego technika
i interpretacja. Sytuację analogiczną możemy znaleźć w Pamiętnikach
– dotyczących powinowactw idących niejako w poprzek istniejących granic, prowadzących dodatkowo do
redefinicji obecnego stanu podziałów w kręgu nauk humanistycznych i dalej – do wyłaniania się nowych
dyscyplin. Por. R. Nycz: op. cit., s. 30.
14
Por. J. Opalski: Cudownie nieartykułowana mowa dźwięków…, „Teksty” nr 3/1972, s. 117-126.
15
Por. A. Hejmej: op. cit., s. 76.
16
Termin stosuję za: L. Louvel: La description „picturale”, „Poétique” nr 112/1997, s. 478-479.
17
Podział za: K. Górski: Muzyka w opisie literackim, „Życie i Myśl” nr 1-6/1952, s. 91; A. Hejmej: op. cit., s. 73, 76.
18
Znamienny jest tu przykład opisu koncertu (a raczej wydarzeń okołokoncertowych) S. Dygata, por. tegoż:
Disneyland, Warszawa 1965, s. 196-212.
19
J. Iwaszkiewicz: Sława i chwała, Warszawa 1958
La musique n’est pas représentable?
81
Gombrowicza:
Ten Niemiec-pianista galopował z towarzyszeniem orkiestry. Ukołysany tonami,
błąkałem się w jakimś rozmarzeniu – wspomnienia – to znów sprawa, którą załatwić
mam jutro – piesek Bumfili, foksterierek… Tymczasem koncert funkcjonował,
pianista galopował. Był to pianista, czy koń? Byłbym przysięgał, że wcale tu nie
idzie o Mozarta, tylko o to, czy ten rączy rumak weźmie w cuglach Horowitza lub
Rubinsteina. Faceci i facetki tu obecni zaprzątnięci byli pytaniem: jakiej klasy jest
ten wirtuoz, czy jego piana są na miarę Arrau, a jego forta na wysokości Guldy? (…)
Wtem wydało mi się, że to bokser, który dosiadł Mozarta, jedzie na Mozarcie, tłukąc
go i waląc w niego i bębniąc i kłując ostrogami. Co to? Dojechał do mety! Oklaski,
oklaski, oklaski! Dżokej zsiadł z konia i kłaniał się, ocierając czoło chusteczką20.
Oprócz obserwacji tyczących zachowania pianisty (i znów niezbyt pochlebnego
skomentowania samego wykonania utworu), mamy tu kąśliwą uwagę na temat
publiczności, uzasadniającej „artyzm” społeczną umową i emocji estetycznych,
warunkowanych presją zbiorowości21.
Nie zawierając opisu (przecząc niejako swej własnej definicji), przywołane tu
próby ekfrastyczne odwołują się do wiedzy czytelnika w kwestii poszczególnych
segmentów utworu. Tę swoistą intertekstualność wiąże Bertho z unieważnieniem22,
domyślnym objęciem rozważaniami fragmentów niewystępujących bezpośrednio
w tekście. Efekt wizualizacji zostaje niejako zepchnięty na margines przez
komunikacyjną kompensację braku bezpośredniego doświadczania utworu23.
Owa „ucieczka od opisu” spowodowana jest podporządkowywaniem deskrypcji
innym zadaniom, które utwór literacki ma spełnić – często jest to polemika
z pierwowzorem, ukazanie (również poprzez wyśmianie sytuacji opisanej
w utworze) własnych poglądów na interpretację czy też bardziej ogólnych – na
muzykę, estetykę. Formy wypowiedzi bywają zróżnicowane – choć przeważa
narracja, autorzy chętnie posługują się także dialogiem czy monologiem
lirycznym. Ciekawy chwyt – apostrofę, niezbyt popularną w prozie – zastosował
w innym miejscu Gombrowicz:
(…) Co do Beethovena to i mnie przejadły się te symfonie (…) – ale
kwartety ostatniego okresu, gdzie dźwięk jest trudny, te brzmienia już
pograniczne i nawet przekraczające granicę… O, czternasty kwartecie!
Jeśli z takim cię słucham poruszeniem, to chyba, że obfitujesz tyleż w zmysłowe
20
W. Gombrowicz: Dziennik 1953-1956, t. I, Kraków 1997, s. 53.
Jak bardzo przypomina to spostrzeżenia Wokulskiego podczas koncertu Molinariego (B. Prus: Lalka,
w: Pisma wybrane, Warszawa 1982): „Od czasu do czasu skrzypce odezwały się głośniej, stojący za
mistrzem muzyk robił minę zachwyconą, a po Sali przebiegał cichy i krótki szmer. (…) Wokulski
dostrzegał kobiece fizjognomie napiętnowane niezwykłym wyrazem. Były tam namiętnie odrzucone
głowy, zarumienione policzki, pałające oczy, rozchylone i drgające usta, jakby pod wpływem narkotyku.
(…) Mistrz grał z kwadrans, ale Wokulski nie słyszał już ani jednej nuty. Rozbudził go dopiero przeciągły
grzmot oklasków”.
22
Por. S. Berto: op. cit.
23
Por. Ibidem.
21
82
Joanna Barska
rozlubowanie się formą, ile w gwałt tejże formie zadawany w imię… chciałem
powiedzieć w imię Ducha, ale powiem w imię twórcy. Gdy bowiem, szczycie i korono
kwartetów, twoje cztery instrumenty co chwilę, rozśpiewane swymi zespoleniami,
sięgają po najbardziej upajające harmonie i wiją się w lubieżnych modulacjach,
to jednak, co chwila też, dłoń surowa a nawet brutalna i oschła gwałci ową
rozkosz i zmusza was do przeraźliwych ostrości, nagłych skoków, oraz do twardej
oszczędności wyrazu, wytężonego w strefę metafizyki, ascetycznego, rozpiętego
między najwyższymi a najniższymi rejestrami, zasłuchanego w jakieś dalsze i wyższe
urzeczywistnienie. Naraz ucichło. Płyta się skończyła24.
Apostrofa staje się więc swoistym wyjściem poza tekst w przestrzeń
metarefleksji swobodnie krążącej wokół kwartetu Beethovena25. Objęcie całości
utworu, symultaniczne niejako słyszenie zastępuje tradycyjne, sekwencyjne
rozwijanie poszczególnych jego części. Ekfraza muzyczna oscyluje więc między
unaocznieniem (jeśli określenia tego użyć można w stosunku do dźwięków)
a metadyskursem26. Często deskrypcje utworów muzycznych stają się pretekstem
do swobodnego kształtowania (nad)interpretacji – takiego formowania intencji
całości muzycznej czy naddawania znaczeń, by zaakcentować konkretne aspekty,
poruszyć jedynie te istotne dla koncepcji pisarza.
Do niezwykle udanych ekfraz muzycznych w polskiej prozie należy koncert
skrzypcowy D-dur Brahmsa z Cudzoziemki Kuncewiczowej. Tu jednak muzyka
przybiera formę bardziej wyrafinowaną, stając się niejako symbolem:
Poprzez kantylenę płynącą na fali klarnetów dotarła łatwo do sola, które
wypadło bezbłędnie. Upojona uległością mięśni i współbrzmieniem fikcyjnej
orkiestry, zwycięsko snuła pasaże. Ton nabierał z wolna mocy, forte espressivo
miało już pełny wyraz, staccata, szóstki arpeggia ulatywały ze strun pasmami
niezakłóconej błogości. Ostatnia fermata była jak szczęśliwe westchnienie.
(…) Długo nasłuchiwała zjawiskowego tutti. Wreszcie wraz z uroczystym
beethovenowskim akordem wstąpiła w zespół. Palce sprawnie działały,
pasaż skrzypcowy za pasażem pokrywał majaczenie oboju, fagotu, violi.
Róża nie czuła zwykłej nieśmiałości wobec instrumentu; opór strun, włosia,
drewniane przydźwięki, niedołęstwo mięśni – przestały istnieć. Muzyka
24
W. Gombrowicz: Dziennik 1957-1961, t. II, Kraków 1997, s. 189-190.
Innym przykładem na snucie rozważań związanych z muzyką (choć już na poziomie meta-) jest
fragment następujący: „«Znakomity» kwartet Vegha, tylekroć z płyt słyszany – teraz przede mną na
estradzie. (…) Szeryng w filharmonii, koncert skrzypcowy z orkiestrą, przykre, razi wątłość skrzypiec,
widać nadludzkie wysiłki „mistrza” by wydobyć śpiewy, gniewy, szały z tych strun…, ale ktoś, kto by „nie
znał się na muzyce” powiedziałby, że ledwie słychać… Cóż jednak znaczy „znać się na muzyce”? Znaczy:
wyczuwać krytycznym uchem najsubtelniejsze niedociągnięcia w wykonaniu a zapominać dyskretnie
o jaskrawych mankamentach, gdy one dotyczą – zaryzykujmy tę metaforę – samej szachownicy, na której
się gra. Trudno i darmo: dźwięk skrzypiec solo jest za słaby w dużej sali, choćby z najlepszą akustyką.
Jeśli nawet fortepian ledwie zipie w tych przestrzeniach, to skrzypce stają się ciurkające, zupełnie jakby…
hm… I z punktu widzenia estetyki mniej „wyrobionej”, czyli mniej profesjonalnej, byłoby może bardziej
znośne, gdyby artysta po prostu się odlał, niż widzieć jak jemu, rozszalałemu na tych swoich skrzypcach,
wszystkie natchnienia i cała potęga przemieniają się… hm… w ciurkanie.” W. Gombrowicz: Dziennik
1961-1969, t. III, Kraków 1997, s. 178-179.
26
Por. M. P. Markowski: op. cit., s. 233.
25
La musique n’est pas représentable?
83
zdawała się powstawać w sposób niematerialny, bez udziału pracy, jedynie za
przyczyną zachwytu. Wyzwolona z praw fizycznych, Róża bez najmniejszego
trudu przenikała wszystkie strefy i wszystkie uczucia: zarówno nieziemskie
modlitwy, jak miłosne scherzando. Skrzypce utraciły wagę, objętość, smyczek
utracił kształt, w dalekich przerzutach łamał się zygzakiem jak piorun.
(…) Crescendo, stringendo, animato, forte – Róża bez wahań, bez bólu osiągała zenit.
Akordy… Ocknęła się pośród ciszy. Smyczek drżał w dłoni, skrzypce dymiły
niewystygłą melodią. (…) Szeroko rozwarła oczy, sprężyła znowu ramiona
i – nieugięta, świetna – runęła w rytmy czardasza.
Pierwszych kilka taktów, mimo podwójne nuty i szalone wzmożenie tempa, zapłonęło
żywym, łatwym ogniem, nierzeczywista orkiestra brzmiała spoiście jak morze. Róża
poczuła łzy w gardle (…). Jednocześnie w melodii – tej najgłośniejszej, uczynionej
ze strun i z włosia – coś zazgrzytało, obniżyło się, coś skłamało. Pot zrosił czoło
Róży; szybko przełknęła łzy, podciągnęła intonację… Kiedy wszakże pasaż znowu
rozbłysł czystością, usłyszała rzecz straszną: wiolonczele, flety, viole odpływały
w dal, zostawiając ją za sobą. Ścisnęła wargi, nadludzkim wysiłkiem pchnęła w przód,
przyspieszyła nutki trzy razy wiązane… Już, już miała dogonić tutti. (…) Odzyskała
otuchę, przydała mocy lewemu ramieniu, smyczek zamigotał w oktawach. Całą
duszą wychyliła się poza siebie ku niknącej harmonii (…) wyrwa w rytmie ziała
coraz okropniejszą pustką. Róża opuściła ręce27.
Przywołany fragment jest sceną misterium – niedoskonałego, nieukończonego
rytuału. Włoskie określenia dynamiki, tempa, artykulacji stają się zaklęciami
otwierającymi swoisty krąg inicjacyjny, inkantacjami, dzięki którym Róża może
dostąpić łaski obcowania z Harmonią28. Ciąg słów zostaje przerwany fragmentem
partytury, który jest swoistym leitmotivem, pojawiającym się tam, gdzie słowa
stają się bezradne. Ten symboliczny zapis staje się synonimem prawdy absolutnej
i niewyrażalnej, reszta przetłumaczona zostaje na język ekspresji cielesnej,
zmysłowej. Ciało-więzienie przeszkadza w osiągnięciu sacrum29.
W muzykę wkłada Kuncewiczowa cały niepokój, samotność i dramat bohaterki,
pozwala jej szukać we frazach Brahmsa ucieczki od świata zewnętrznego,
ukojenia i pociechy. Muzyka staje się więc nie tylko reprezentacją świata realnego
i emocji, ale i jego dopełnieniem. Metonimią spaja autorka obraz i dźwięk,
27
M. Kuncewiczowa: Cudzoziemka, Warszawa 1984, s. 186-189.
Por. Ibidem, s. 224: „W koncercie D-dur powiedział [Brahms] w s z y s t k o. (…) H a r m o n i a. Przecież
o to tylko chodzi… (…) U niego smutek i radość, klęska i zwycięstwo – to jedno. Nie ma za czym tęsknić,
rozpaczać. Nie ma tajemnicy. Nie potrzeba Boga. (…) I ten koncert D-dur także kompletny. W nim nie brak
niczego. Klasycyzm, romantyzm… co było i co będzie… jest w s z y s t k o – j e s t h a r m o n i a!”.
29
Por. M. Zaborowska: Writing the Virgin, Writing the Crone, w: P. Chester, S. Forester: Engendering Slavic
Literatures, Bloomington 1996, s. 189.
28
84
Joanna Barska
muzyka udoskonala naturę: „Liście i woda zaczęły szumieć, światło księżycowe
zabrzęczało jak struna e. Róża cała przemieniła się w słuch. Dźwięk światła coraz był
wyraźniejszy, chwytała już tonacje, rozróżniała klucze, rytm tętnił w skroniach”30.
Odtworzenie doskonałości, współgranie z nią staje się uczestnictwem w boskim
akcie stwarzania. Ekfraza Kuncewiczowej jest zanurzeniem muzyki w narracji,
autorka pisze od-twarzając, by czytelnik mógł, od-czytując, usłyszeć ją na nowo.
Nieczęstym zjawiskiem jest tak bogata w treści i symbole ekfraza dzieła
muzycznego. Zazwyczaj opis podporządkowany zostaje rozważaniom
niedotyczącym wcale muzyki. Tak dzieje się w Pianistce Jelinek, gdzie samo
wykonanie duetu Bacha wywołuje marzenia erotyczne:
Nurt Bacha nabiera wartkości i Klemmer, czując budzący się samoistnie głód,
taksuje od tyłu odcięte poniżej siedzenia ciało swojej nauczycielki gry na fortepianie.
(…) Erika unosi się na skrzydłach sztuki w wyższych korytarzach powietrznych
i niemalże wyfruwa gdzieś poza eter. (…) Przy ostatniej części Bacha na lewym
i prawym policzku pana Klemmera wykwitają czerwone rozety. W dłoni trzyma
pojedynczą czerwoną różę, aby ją przekazać na zakończenie. Bezinteresownie
podziwia technikę gry Eriki oraz to, jak jej plecy poruszają się w rytm muzyki.
Przygląda się, jak przechyla głowę, ważąc jakieś niuanse, które przychodzi jej
wygrywać. Widzi grę mięśni ramion i to zderzenie ciała i ruchu go podnieca31.
Cielesność znów zostaje skonfrontowana z muzyką, przynależną do sfery
wzniosłych i niedostępnych idei.
Sytuacja słuchania i skojarzenia, jakie ewokuje – tym razem – już sam utwór
stają się również przedmiotem Kontrapunktu Barańczaka. Być może właśnie
nałożenie frazy Bacha na, jakże współczesny, kadr tworzy owo „miejsce na
wszystko”, tytułowy kontrapunkt:
Wariacje dla Goldberga, w rozpoznawalnym od razu
nagraniu Glenna Goulda, bryznęły z głośników stereo,
gdy włączył starter; i z tym gwałtowniej mdlącą odrazą,
męką właściwie, przeklął to, co natychmiast stanęło
tępą przegrodą w poprzek rwącego strumienia akcentów:
świadomość, że się musi pośpieszyć, jeśli na wieczór
chce zajechać do miasta, znaleźć gdzieś parking (…)
Przez chwilę, przez chwilę gładzić zwięźle spleciony warkocz
kontrapunktu, rozważać cud współistnienia głosów,
z których każdy odbywa w czasie osobną podróż,
a w każdym punkcie czasu związuje je inna harmonia.
Życia by nie starczyło, nie tylko tej chwili
(…) w tak gęstej muzyce
jest miejsce na wszystko, z nim włącznie (…) jedno nie przeciwdziała
drugiemu, że nie on słucha, ale muzyka użycza
30
31
M. Kuncewiczowa: op. cit., s. 185.
E. Jelinek: Pianistka, Warszawa 2004, s. 79-80.
La musique n’est pas représentable?
85
mu słuchu, czasu, cierpienia, wszystkiego, co przewidziała32.
O doskonałej ekfrazie muzycznej można mówić w niewielu przypadkach.
Badacze literatury od lat zgodnie wskazują na kongenialne transpozycje
intersemiotyczne T. Manna czy Ph. Sollersa. Przyjrzyjmy się jeszcze zatem i tym
wzorcom adaptacji dźwięku:
Le thème principal du mouvement initial est, avec ses accords brisés,
plus adapté à la clarinette qu’au violon, bien que l’instrument à vent prenne
d’abord nettement part à l’exposition thématique, traçant une figure sonore
dont le rapport avec le thème ne se révèle qu’au cours du développement. (...)
Dans le mouvement lent (...) la sonorité de la clarinette domine, et c’est ici (...)
que l’instrument atteint la plus riche profusion de grâce mélodieuse. Le menuet,
d’abord profilé thématiquement par l’instrument à vent, offre un détail spécifique
d’exécution, avec la longue note tenue qu’aucun autre instrument n’est capable de
jouer avec cette chaleur et cette rondeur sonore. Dans le mouvement final, écrit
en variations, Mozart nous donne une véritable leçon dans l’art de jouer de la
clarinette (...) : saut sur plus de deux octaves, – technique qui témoigne de la subtile
connaissance qu’avait Mozart des formules de doigté (...), exploitation du registre
grave, rempli sonore au moyen d’accords brisés, traits rapides sur toute l’étendu des
trois registres. (...)33
Ta próbka Le Coer absolu znakomicie ilustruje włączenie do literatury fachowego
dyskursu muzykologicznego. Sollers metodycznie wylicza cztery części Kwintetu
klarnetowego A-dur Mozarta, komentując przebieg utworu, jego kompozycję,
możliwości klarnetu oraz trudności techniczne. Narracja przestaje być swobodną
impresją, wszystkie aspekty zostają dookreślone i starannie podporządkowane
wiedzy teoretycznej (bez trudu odnaleźć można w partyturze wskazywane przez
autora fragmenty), ponadto, graficzne wyodrębnienie z toku akcji (cudzysłów)
sugeruje status obiektywny analizy34.
Podobnie rzecz ma się w Doktorze Faustusie Manna, dziele mieniącym
się ekfrastycznymi wprawkami – od drobnych impresji35, poprzez deskrypcje
32
S. Barańczak: Kontrapunkt (z tomu: Widokówka z tego świata), w: tegoż: Wybór wierszy i przekładów,
Warszawa 1997, s. 317. Por. też: tegoż: Z okna na którymś piętrze ta aria Mozarta; Tenorzy; Hi-Fi.
33
Ph. Sollers : Le Coeur absolu, Paris 1987, s. 194-195. „Główny temat części pierwszej, wraz z jego łamanymi
akordami [chodzi o glissando – przyp. mój – J.B.], odpowiedniejszy jest dla klarnetu, niż skrzypiec, choć
instrument dęty prowadzi zdecydowanie w ekspozycji, tworząc figurę melodyczną, której relacja z tematem
zostaje ujawniona jedynie w rozwinięciu. (…) W części wolnej (…) brzmienie klarnetu dominuje, (…)
osiągając najbogatszą melodykę. Menuet tematycznie ukształtowany jest przez instrument dęty, który
pozwala, jak żaden inny, utrzymać ciepłą, dźwięczną frazę o znacznej długości. W finale, napisanym wraz
z wariacjami, Mozart prezentuje prawdziwą sztukę gry na klarnecie (…): skok w górę o dwie oktawy –
technika, która świadczy o Mozartowskiej znajomości palcowania (…), wykorzystywanie niskiego rejestru,
wypełnia brzmienie akordami łamanymi, szybkie pasaże rozciągnięte są na trzy rejestry (…)”.
34
Por. A. Hejmej: op. cit., s. 85-86.
35
Por. T. Mann: Doktor Faustus. Żywot niemieckiego kompozytora Adriana Leverküna, opowiedziany przez
jego przyjaciela, tłum. M. Kurecka i W. Wirpsza, Warszawa 2001, s. 359: „Szyderstwo bowiem stanowi istotę
i esencję tego, około trzydziestu minut trwającego, orkiestralnego portretu świata (…); dalej – szatańska
86
Joanna Barska
samego tworzenia, analizy konstrukcji (słynny rozbiór „ścisłych fraz” rodem
z Schönbergowskiego serializmu36), aż po rozległe próby ogarnięcia stylu danego
kompozytora37, utworu czy cyklu. Posłuchajmy:
„Muzyka” na troje skrzypiec, trzy drewniane instrumenty dęte i fortepian, utwór,
rzekłbym, powiewny, o niezwykle długich, fantazjujących, w najrozmaitszy sposób
przetwarzanych i odmienianych, choć nigdy jawnie nie występujących tematach.
Jakże lubię burzliwą i nieprzepartą tęsknotę tego utworu i jego romantyczny
ton! – zastosowane tu zostały przecież najściślej nowoczesne środki – tematyczne
wprawdzie, lecz z tak poważnymi wariantami, że właściwie „repryzy” wcale w nim
nie występują. Część pierwsza zatytułowana jest dosłownie: „Fantazja”, druga stanowi
potężnie narastające Adagio, trzecia, Finał, rozpoczyna się z dziecięcą nieomal
lekkością, stopniowo kontrapunktycznie się zgęszcza, przybierając jednocześnie
coraz to bardziej na tragicznej powadze, aż kończy się mrocznym epilogiem
o charakterze marsza żałobnego. Fortepian nigdy nie spełnia roli uzupełnienia
harmonicznego, partia jego jest partią solową, jak w koncercie fortepianowym –
w tym znać zapewne stylistyczną reperkusję koncertu skrzypcowego. Ponad wszystko
podziwiam może jego mistrzostwo w rozwiązywaniu kombinacji dźwiękowych.
Instrumenty dęte nigdzie nie zagłuszają smyczków, lecz zachowując dla nich stale
przestrzeń dźwiękową alterują z nimi, a tylko w bardzo niewielu miejscach smyczki
i instrumenty dęte łączą się w tutti. Reasumując zaś te wrażenia: wygląda to tak,
jakby ze stałego i dobrze znanego punktu wyjścia zwabiano nas w coraz to odleglejsze
rejony – wszystko dzieje się inaczej, niż się spodziewaliśmy. – Nie chciałem wcale
napisać sonaty – powiedział mi Adrian – tylko powieść38.
Znakomicie łączy Mann muzykologiczne „konkrety” tyczące struktury,
przebiegów poszczególnych tematów z nastrojem ewokowanym przez owe
techniczne niuanse. Podobnie jak Sollers, omawia niemiecki pisarz utwór
część po części, ukazując zagęszczanie faktury, zmianę nastroju (lekkość
przekształcające się w mroczną powagę), zwracając uwagę na koncertującą rolę
fortepianu czy niebanalne rozwiązania harmoniczne. Wreszcie przenosi muzyczną
„wielowątkowość” na grunt literatury, stawiając sonatę obok powieści.
W innym jeszcze fragmencie omówiona zostaje Apokalipsa Leverküna:
uporczywe glissanda puzonów, kotłów, werbli, kotłów i – co najbardziej
sardoniczność, błazeńska trawestacja pochwały, która wydaje się dotyczyć nie tylko straszliwego mechanizmu
budowy świata, lecz także owego medium, w którym się odzwierciedla i wręcz powtarza: muzyki, kosmosu
dźwięków, co przyczyniło się znacznie do tego, że kunsztowi muzycznemu mego przyjaciela postawiono
zarzut antyartystycznej wirtuozerii, bluźnierstwa i występnego nihilizmu”.
36
Por. Ibidem, s. 250.
37
Por. Ibidem, s. 187.: „Lecz u Chopina wiele jest rzeczy, które Wagnera – nie tylko harmonicznie, lecz
w sensie ogólnoduchowym – nie tylko że wyprzedzają, ale wręcz przerastają. Weź choćby Nokturn cis-moll,
opus 27, nr 1 i ów duet, który rozpoczyna się po enharmonicznej zamianie Cis na Des-dur. Ta rozpaczliwa
melodyjność przerasta wszystkie orgie Tristana – i to w intymności pianistycznej, nie jako krwawa bitwa
rozkoszy i bez całej corridy teatralnego mistycyzmu, tak krzepkiego w swej perwersji. Rozważ zwłaszcza
jego ironiczny stosunek do tonalności, element mistyfikacji, przemilczenia, nieprecyzowania, negacji,
wyszydzania znaku muzycznego. A sięga to daleko, zabawnie i przejmująco daleko…”.
38
Dalej owa tendencja do tworzenia muzycznej „prozy” opisana zostaje szczegółowo na przykładzie kwartetu
smyczkowego. Por. Ibidem, s. 593-595.
La musique n’est pas représentable?
87
wstrząsające – głosu ludzkiego. Ów krzyk chóru, potraktowanego instrumentalnie
(dialogującego z orkiestrą), natychmiast porównany zostaje z antyludzkim
demonizmem. Wzajemne „roztopienie” chóru i orkiestry zostaje podkreślone
naśladowaniem głosu ludzkiego za pomocą trąbki i saksofonu, całość przenika
natomiast parodia stylów muzycznych: „ośmieszone poddźwięki francuskiego
imperializmu, mieszczańska muzyka salonowa, Czajkowski, music-hall, synkopy
i rytmiczne łamańce jazzu – wszystko to kręci się w barwnym migotaniu, jak
w tanecznym kole: na tle zasadniczej orkiestry, owego tutti mianowicie, które
poważnie, uroczyście, ociężale utwierdza ścisłą dyscypliną intelektualną rangę tego
dzieła”39. Wspaniały jest Mannowski opis dynamiki i kolorystyki: „pandemonium
śmiechu, piekielny chichot, który, krótki, ale ohydny, stanowi zakończenie pierwszej
części „Apokalipsy”. (…) szalejący przez pięćdziesiąt taktów, rozpoczynający się
parsknięciem pojedynczego głosu, szybko potem narastającego, ogarniającego
chór i orkiestrę wśród rytmicznych załamań i synkopowych przekształceń, aż
do fortissime tutti niesamowicie nabrzmiewającego, rozpasanego, sardonicznego
Gaudium Gehennae, wobec tej przeraźliwej mieszaniny wrzasków, szczęknięć,
wizgów, pobekiwań, rzężeń, wycia i rżnienia, wybuchającej w szyderczotriumfalnej salwie piekielnego chichotu”40.
Fikcyjność opisywanego utworu (posiadającego prawdopodobnie swój
pierwowzór) znaczenie, choć marginalne, ma jednak o tyle, że zakres znaczeniowy
takiej deskrypcji jest nieco węższy od mimesis – odsyłając do dzieła muzycznego, nie
wymaga ona istnienia denotatu. Koncertująco zmierza Mann do „unaocznienia”
przedmiotu, robiąc jednocześnie wszystko, by zastąpić samo słyszenie.
Czas na krótkie podsumowanie. W przedstawionym referacie starałam się
naszkicować różnorodność postaci ekfraz muzycznych – od deskrypcji samego
dzieła, zbliżonej do dyskursu muzykologicznego, warunkowanego świadomością
estetyczną autora (Sollers, Mann), po opisy muzyki par excellance, będące
pretekstem do snucia rozważań dotyczących zarówno muzyki i towarzyszącej jej
percepcji czy zachowań (Gombrowicz, Iwaszkiewicz, Prus), jak i tych poza sferę
estetyki wykraczających (Jelinek, Barańczak), aż po ekfrazy, w których istotne są
naddane wartości symboliczne (Kuncewiczowa) oraz tych, które – „uciekając” od
opisu muzyki – przeczą własnej definicji (Dygat).
Niemal każda próba transpozycji intersemiotycznej oscyluje między
unaocznieniem a metadyskursem, mniej lub bardziej wyraźnie ukazując
zmagania twórcy z niewystarczalnością języka. Powtarzanie tych samych
operacji intelektualnych, naśladowanie ich w odmiennym materiale, konstytuuje
wspólną przestrzeń literatury i muzyki. Czy znaczy to jednak, że mówić można
o identycznym mechanizmie słyszenia i jego deskrypcji?
39
40
Ibidem, s. 489.
Ibidem, s. 492.
88
Joanna Barska
Jedno tylko jest przykre – jeśli nie zechcesz nazwać tego pocieszającym, że
w muzyce (…) istnieją rzeczy, dla których przy najlepszych chęciach nie wynajdziesz
w całym królestwie słowa prawdziwie je charakteryzującego przymiotnika, ani
nawet kombinacji przymiotników. Męczyłem się nad tym ostatnio – nie znajdziesz
adekwatnego określenia na ducha, postawę, gest tego tematu. Bo jest w nim wiele
gestu. Tragicznie śmiały? Butny, emfatyczny, porywem we wzniosłość gnany?
Wszystko nie to. A „wspaniały” to oczywiście tylko idiotyczna kapitulacja. Dochodzi
się w końcu do rzeczowego wskazania, do nazwy: „Allegro appasionato”, i to jest
jeszcze najlepsze”41.
Mimo gorzkich słów Manna, znakomicie korespondujących z przytoczoną
na wstępie tezą Barthesa, myślę, że niektóre z przywołanych tu przykładów
wystarczająco udowadniają, że przeczytanie może jednak stać się słyszeniem,
a więc powtórnym stworzeniem, kreacją.
41
T. Mann: op. cit., s. 208. Słowa te odnoszą się do kwartetu smyczkowego a-moll Beethovena.
Ewelina Grześkiewicz
NIEFORMULARNE MODLITWY INDYWIDUALNE JAKO PRZYKŁAD
KOMUNIKATU MÓWIONEGO.
KILKA UWAG NA TEMAT SPECYFICZNYCH SYTUACJI
KOMUNIKACYJNYCH
1. Wstęp
1.1. Tytułowa „komunikacja przez język”1 jest tematem na tyle ogólnym
i posiadającym tak szeroki zakres znaczeniowy, że nie sposób w krótkim
wstępie wymienić wszystkich wiążących się z tym tematem zagadnień, a tym
bardziej omówić problematykę komunikacji w sytuacjach religijnego użycia
języka. W refleksji nad tego typu sytuacjami komunikacyjnymi wyłania się
jednak przeświadczenie, iż w olbrzymim repertuarze codziennego nadawania
i odbierania komunikatów przez człowieka jest wiele miejsca na użycie języka
w sytuacjach religijnych. Można to stwierdzić prowadząc analizy z perspektywy
nie tylko synchronicznej, ale także diachronicznej.
1.2. W niniejszym artykule przyjmuję zawężone znaczenie terminu
komunikacja, a mianowicie rozumiem termin ten jako porozumiewanie się ludzi
za pomocą środków językowych i niejęzykowych. Idąc tym tropem nie sposób
nie założyć także tego, co zauważył S. Grabias - „Język jest tworem społecznym
i (...) zachowuje w swej istocie piętno zbiorowego pochodzenia (...). Język jako
narzędzie komunikacji jest także sposobem interpretowania rzeczywistości
(...)”2. W procesie kreowania wypowiedzi użytkownik języka ujawnia więc
swoje kompetencje komunikacyjne, które są przez niego nabywane w procesie
socjalizacji. W wypadku sytuacji religijnego użycia języka, znajomość kompetencji
stylistycznych pozwala nadawcy tworzyć tekst, w którym dzięki nabytym nawykom
1
2
Tekst został wygłoszony na konferencji „Komunikacja przez sztukę. Komunikacja przez język” – Poznań 2007
S. Grabias: Język w zachowaniach społecznych, Lublin 1997, s. 15-16.
90
Ewelina Grześkiewicz
mogą pojawiać się, zgodnie z intencją mówiącego oraz zgodnie z typem sytuacji,
różne elementy danej odmiany/języka/stylu3.
1.3. Funkcja poznawcza języka, wyróżniona przez K. Bühlera, jak powszechnie
wiadomo, implikuje wyjście języka na zewnątrz oraz powiązanie go ze światem
realnym, obiektywnym i obserwowalnym. W tym tkwi jednak problem
poznawczej funkcji języka religijnego. Korzystając z intuicji użytkownika języka
oraz uczestnika kultury obejmującej obszar, w którym żyjemy, możemy postawić
hipotezę – poznanie poprzez język w religijnym akcie komunikacji jest możliwe
przy uwzględnieniu istnienia istoty ze sfery Sacrum. Specyfikę języka jako
narzędzia poznania religijnego można rozpatrywać z różnych religioznawczych
oraz teologicznych perspektyw. Założeniem niniejszej pracy jest charakterystyka
relacji między nadawcą i odbiorcą w nieformularnej modlitwie indywidualnej,
dlatego też istotne jest założenie tego, czym kieruje się świadomy użytkownik
języka w sytuacji uczestnictwa w Sacrum:
Szczególnie prawdziwe jest to [użycie języka w celu uznania tego, co transcendentne
za rzeczywiste] w odniesieniu do języka religijnego par excellence – modlitwy,
która zawsze jest przede wszystkim wyznaniem rzeczywistości Boga, okrzykiem
zdumienia, że On istnieje. W takiej mierze, w jakiej język religijny jest tetyczny,
terminy: prawdziwość i fałszywość wyraźnie się do niego stosują. Może być on
językiem zaangażowania, lecz to zaangażowanie samo implikuje akt intelektualny
i intencjonalny, który przyjmuje jako prawdziwe, czyli rzeczywiście istniejące to,
w co ktoś się angażuje4.
2. Metoda
2.1. Przedmiotem artykułu jest charakterystyka relacji zachodzących pomiędzy
nadawcą nieformularnej modlitwy indywidualnej a istotą ze sfery Sacrum. Ponadto
omówione zostaną wszystkie istotne składniki tła aktu komunikacji, dzięki czemu
możliwy będzie w miarę dokładny opis sytuacji pragmatycznej. Jeśli zaś chodzi
o zakres przedmiotu opisu, to będą tu przede wszystkim wyeksponowane:
a) związki pomiędzy religijną sytuacją użycia języka a ustnym kanałem przekazu,
b) związki pomiędzy częściami składowymi aktu komunikacji (nadawcą
i odbiorcą, tematem i typem komunikatu, kanałem przekazu, kontekstem)
a kształtem komunikatu.
2.2. Treść niniejszego artykułu jest kolejnym już etapem rozpoczętych przeze
mnie badań nad językiem, jakim posługują się ludzie w modlitewnym akcie
mowy5. Nie sposób wymienić ogromnego zbioru pozycji, w których autorzy
3
W polskiej literaturze językoznawczej terminy język/odmiana/styl występują wymiennie w zależności
od założeń teoretycznych językoznawcy. Mimo wszystko style czy odmiany odznaczają się stałymi
cechami – wiązkami determinant. Por. S. Grabias, T. Skubalanka: Społeczne uwarunkowania stylów języka,
„Socjolingwistyka”, nr 2/1979, s. 29-61.
4
L. Dupré: Inny wymiar, tłum. S. Lewandowska, Kraków 1991, s. 159.
5
Rezultatem pierwszego etapu badań jest artykuł “Składniowa argumentacja funkcji impresywnej
Nieformularne modlitwy indywidualne ...
91
charakteryzują gatunek, jakim jest modlitwa6. Mimo wszystko, dostrzec można
wśród tych pozycji brak jakichkolwiek opracowań dotyczących modlitwy
nieformularnej, wychodzącej z umysłu człowieka wierzącego w istotę ze sfery
Sacrum. Tego typu, prymarnie mentalne, a sekundarnie ustne, akty komunikacji
pomiędzy nadawcą a istotą ze sfery Sacrum, zachodzą każdego dnia i nie powinny
być dla żadnego z badaczy nieznaną, a co więcej, nieopisaną formą realizacji funkcji
komunikatywnej. Z drugiej jednak strony nie należy zapominać, iż językoznawca
zajmujący się analizą spontanicznych aktów religijnych powinien zawsze mieć
na uwadze aspekty natury moralno-etycznej, gdyż przy traktowaniu tekstów
w sposób naukowy, nie jest wykluczona ingerencja w intymne relacje człowieka
z Bogiem7. Reasumując, częściowym powodem takiego stanu badań jest ulotna
i trudna do skonceptualizowania natura opisywanego aktu komunikacji.
2.3. Materiał do analizy zebrany został w przeciągu kilku miesięcy 2007 roku.
Modlitwy indywidualne (nadawca tworzył komunikat samodzielnie) o charakterze
nieformularnym (nadawca był poproszony o niepowielanie schematów ze
znanych mu modlitw, pieśni etc.) i spontanicznym (nadawca samodzielnie
nagrywał komunikat w czasie, który odpowiadał jego duchowym potrzebom),
wypowiadane przez mieszkańców Tarnobrzega8 na głos, zostały zebrane a następnie
przetranskrybowane9. W trakcie analizy materiału potwierdziły się założenia
wstępne, jak i narastać zaczęły problemy metodologiczne. Do problemów tych
zaliczyć należy: (1) metodę badań i opisu, jaką należy posługiwać się przy analizie
tego typu modlitwy, jako gatunku języka religijnego; (2) cechy aktu komunikacji
specyficznej sytuacji użycia języka.
3. Komunikat mówiony w modlitewnym akcie mowy
3.1. W niniejszym artykule przyjmuję znaczenie terminu język religijny w jego
węższym znaczeniu, przy którym pojęcie to (także wypowiedzi religijne i religijne
użycie języka) odnosi się do wypowiedzi o funkcji nieznanej innym typom
w modlitwach codziennych” (w druku – tom wydany po konferencji pt. “Modlitwa w językach, tekstach
artystycznych i narracjach” Sandomierz, 18-19 września 2007).
6
Wymienić warto esencjonalne dzieło M. Makuchowskiej: Modlitwa jako gatunek języka religijnego, Opole 1998
7
Argument ten, jako odmowę, przedstawiały osoby duchowne poproszone o pomoc w badaniach. Nie
traktuję jednak zasady tej odmowy jako kryterium podziału na grupę biorącą udział w badaniu i grupę
odmawiającą.
8
Tarnobrzeg (miasto w woj. podkarpackim) stał się terenem moich badań kilka lat temu. Badania obejmowały
początkowo charakterystykę fonetyczną kodu mieszanego (wpływy gwar) oraz składnię odmiany mówionej.
Obecnie obszar moich zainteresowań obejmuje język, jakim posługują się kobiety i mężczyźni.
9
Zasady segmentacji tekstu mówionego oparte zostały na kryteriach fonetyczno – prozodycznych,
gramatycznych i semantycznych. Por. A. Ropa, A. Rusowicz: Rola cech prozodycznych w segmentacji tekstu
mówionego, w: Z. Kurzowa (red.): Badania nad językiem telewizji polskiej, Warszawa 1985, s. 25-37. oraz
W. Cockiewicz: O wyodrębneniu wypowiedzeń w tekście mówionym. Założenia teoretyczne i projekt
segmentacji, w: Z. Kurzowa (red.): op. cit., s. 38-68.
92
Ewelina Grześkiewicz
wypowiedzi, a mianowicie o funkcji uczestnictwa w Sacrum10.
3.2. Istota ludzka przemawiając do Sacrum uobecnia je i wprowadza w krąg
odbiorców swojej wypowiedzi. Akt mowy o charakterze modlitewnym jest jednak
zawsze wypowiedzią DO kogoś, jak twierdzi J. Lalewicz – „komunikat do kogoś to
taki komunikat, który ze względu na swój sens implikuje i manifestuje określoną
relację dramatyczną, w której występuje Ja wobec Ciebie”11. Na potrzeby artykułu
przyjmuję definicję modlitwy opracowaną przez J. Wierusza – Kowalskiego, który
nazywa modlitwą tylko takie teksty, które w ramach kultu wyrażają stosunek
petenta do bóstwa12. Akt komunikacji językowej między człowiekiem a istotą
ze sfery Sacrum jest więc uzewnętrznieniem nadziei na spełnienie się obietnicy,
która zawarta jest w każdej religii.
3.2.1. W refleksji nad wewnętrzną charakterystyką i typologią modlitw wyłania
się przeświadczenie o różnorodności podziałów, czego powodem jest fakt, iż
podziałów tych można dokonywać uwzględniając różne kryteria. M. Wojtak,
uwzględniając, że ten typ wypowiedzi może funkcjonować w ramach kultu
zinstytucjonalizowanego lub prywatnego, proponuje typologię: (1) modlitwa
ustalona (wspólnotowa), (2) modlitwa prywatna – indywidualna, która może
przybierać formę tekstu wotywnego lub poetyckiego13. I. Bajerowa tymczasem
opisuje sytuacje religijnego użycia języka precyzując cechy poszczególnych
składników aktu mowy, jednakże wskazuje też pewne typy komunikatów
uwzględniając ich temat, intencje nadawcy czy funkcję. Modlitwy dzieli ona na:
dziękczynne, chwalebne, prośby oraz przepraszanie14.
Jeszcze innego podziału dokonuje M. Makuchowska, której zdaniem
modlitewne akty mowy to przede wszystkim: wyznanie wiary i wyznanie win,
podziękowanie i prośba15. Ponadto autorka, wzorując się na czterech fazach
czynności językowych wyróżnionych przez Searle’a, pokazuje, że modlitwa jest
makroaktem mowy, jednoczącym szereg mikroaktów, które podporządkowują
się głównym celom komunikatu. Tworzy ona w ten sposób struktury, na których
opierają się poszczególne typy modlitw16.
3.2.2. Na zakończenie należy zdecydowanie podkreślić kilka faktów,
10
Warto wymienić kilka pozycji dotyczących zagadnień języka religijnego: M. Karpluk, J. Sambor (red.):
O języku religijnym, Lublin 1988; S. Mikołajczak, T. Węcławski (red.): Język religijny dawniej i dziś,
Poznań 2004; Z. Adamek, S. Koziara: Od Biblii Wujka do współczesnego języka religijnego, Tarnów 1999;
Z. Leszczyński (red.): Czterechsetlecie Unii Brzeskiej. Zagadnienia języka religijnego, Lublin 1998; I. Bajerowa,
M. Karpluk, Z. Leszczyński (red.): Język a chrześcijaństwo, Lublin 1993
11
J. Lalewicz: Komunikacja językowa i literatura, Wrocław 1975, s. 57.
12
J. Wierusz-Kowalski: Język a kult. Funkcja i struktura języka sakralnego, „Studia Religioznawcze PAN”, r. IV, t. 6,
Warszawa 1973
13
M. Wojtak: Modlitwa ustalona – podstawowe wyznaczniki gatunku, w: J. Bartmiński, S. NiebrzegowskaBartmińska, J. Szadura (red.): Akty i gatunki mowy, Lublin 2004, s. 187.
14
I. Bajerowa: Swoistość języka religijnego i niektóre problemy jego skuteczności, „Łódzkie Studia Teologiczne”,
nr 3/1994, s.11-18.
15
M. Makuchowska: Modlitwa jako..., op. cit., s. 73.
16
Ibidem, s. 72-75.
Nieformularne modlitwy indywidualne ...
93
a mianowicie, iż są to tylko wybrane typologie, które wzajemnie się krzyżują, zaś
modlitewny akt mowy, będący przedmiotem badań jest gatunkiem, w którym
przenikają się nawzajem wszystkie wymienione powyżej typy. Powód jest prosty:
istota ludzka w codziennej, mentalnej lub werbalnej rozmowie ze Stwórcą
wywyższa, chwali, prosi, żałuje, dziękuje, wyznaje grzechy, a nawet głośno
rozważa swoje rozterki, co w rezultacie powoduje powstanie wielotematycznej
oraz chaotycznej wypowiedzi, która mimo wszystko posiada wiązki determinant
gatunku, jakim jest modlitwa.
3.3. Poddawana analizie nieformularna modlitwa indywidualna jest także
jaskrawym przykładem na dialogowość. Akt religijny przybiera tu postać
werbalną, jednakże nie jest to typowy dialog człowieka z człowiekiem. Adresatem
modlitwy w tym wypadku jest istota ontologicznie odmienna. Odbiorca takiego
dialogu jest nieobecny fizycznie, nie może produkować replik, dlatego układ ról
jest niezmienny. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że tekst jest w pewnym
sensie monologiem. Istotnie, trzymając się sztywno klasycznej Bühlerowsko –
Jakobsonowskiej teorii aktu mowy możemy mieć pewne wątpliwości. Chcąc
nazwać modlitwę rozmową musimy wyjść poza formalny kształt gatunku. Istota
ludzka mówiąc do drugiej ludzkiej istoty powoduje, że obie istoty stają się dla
siebie obecne i tu właśnie należy doszukiwać się rozwiązania problemu. Mówiąc do
istoty ze sfery Sacrum powodujemy nie tylko jej obecność w naszej rzeczywistości,
ale także zaspokajamy naszą potrzebę łączności z nią.
3.3.1. Sacrum może wystąpić w roli nadawcy jak i odbiorcy, ale także istnieć
poza nimi. W omawianym tu typie sytuacji religijnej odbiorcą jest Sacrum, nadawcą
zaś świadomy obecności Sacrum człowiek. Opozycję Ja – Ty w modlitwie tworzy
inwokacja, gdyż odbiorca zostaje dzięki niej precyzyjnie określony, np.: „Boże
składam Ci dzisiaj moje prośby”; „Dziękuję Ci o Panie za szczęśliwą noc”; „Aniele
Stróżu opiekuj się mną i bądź ze mną przez cały dzień”. Role społeczne nadawcy
i odbiorcy można określić, za Grabiasem jako nierównorzędne poprzez wpływ
sytuacji utrwalonej w tradycji życia religijnego, a co się z tym łączy, jest to zawsze
kontakt o charakterze oficjalnym17.
3.3.2. Dookreślenia wymaga w tym miejscu termin „oficjalność”18. Używając
tego terminu mam na myśli, zgodnie z koncepcją B. Dunaja, zestawienie
kategorii socjolingwistycznej i stylistycznej19. Oficjalność charakteryzuje sytuację
komunikacyjną oraz, po wtóre, stylowy kształt wypowiedzi. Oficjalna sytuacja
modlitewnego aktu mowy, nadrzędna wobec kształtu tekstu, jest spowodowana
poprzez relację pełną dystansu: podrzędny, uniżony względem bóstwa nadawca –
wywyższona istota ze sfery Sacrum, np.: „Opieka Twoja jest wielka i opieka Twoja
17
S. Grabias: op. cit., s. 253.
Warto przypomnieć chociażby traktowanie “oficjalności” jako jednego z kryteriów podziału języka
polskiego (w opozycji do “nieoficjalności”). Por. W. Pisarek: Polszczyzna oficjalna na tle innych jej odmian,
w: Z. Kurzowa, W. Śliwiński (red.):Współczesna polszczyzna mówiona w odmianie opracowanej (oficjalnej),
Kraków 1994, s. 13-21.
19
Por. B. Dunaj: Kategoria oficjalności, w: Polszczyzna oficjalna..., op. cit., s. 23-31.
18
94
Ewelina Grześkiewicz
jest niezawodna, czuję ją i czułem ją w ciągu całego dnia, ale równocześnie wiem, że
niegodny byłem Ciebie; O Panie, nie poczytaj mi tych grzechów, które popełniłem,
żałuję za nie z całego serca, a żałuję z miłości ku Tobie, że Ciebie, samą Dobroć
i miłość obraziłem; Boże Miłości, Boże Dobroci, Ty wiesz najlepiej, Ty każdego
ukajasz, więc ja zawsze Ciebie proszę, błagam, ale także dziękuję za otrzymane
łaski”. Tego typu zróżnicowanie sytuacyjne znajduje odbicie na planie językowym,
ponieważ nawet tak dowolne wypowiedzi modlitewne mają ścisłe ramy gatunkowe
oraz zachowują cechy modlitwy na poziomie stylu.
3.4. Wzorzec gatunkowy modlitwy ustalonej nie jest w rezultacie tak bardzo
odmienny od analizowanych tekstów. Jedyną dostrzeżoną różnicą są składniki
ramy, ponieważ brak tu właściwie składnika inicjalnego i finalnego. O tym, że
jest to modlitwa, informuje nas dopiero inwokacja, która bardzo często występuje
tylko w formie anaklezy, np. „Panie Boże”, „Matko Kochana”, „Mateczko nasza”,
„Aniele mój Stróżu”, „Boże Miłości”, „Boże”, „Mój Boże”, „Panie nasz”, „Panie Jezu”,
„Boże Ojcze mój”. Anamneza, czyli przypomnienie działań Boga (np. „Mateczko
Kochana, która zawsze się mną opiekujesz”; „Panie Boże, Ty stworzyłeś cały świat”),
występuje tylko w funkcji uzasadnienia prośby, niemniej jednak i tak o wiele
rzadziej niż rozbudowane struktury uzasadniające złożoność ludzkiego problemu,
co jest prawdopodobnie wynikiem rozluźnienia i wejścia w intymną relację z
istotą ze zfery Sacrum. Warto zaznaczyć, że w badanych tekstach inwokacja jest
bardzo często elementem segmentacji wypowiedzi na wypowiedzenia składowe,
czego przykładem jest choćby schemat jednej z modlitw: „Panie Boże dziękuję
Ci...dopomóż mi...błogosław...Aniele Stróżu opiekuj się mną i...Mateczko Boska
moja Orędowniczko bądź ze mną...prowadź mnie...błogosław...wspomagaj”.
3.4.1. Po każdej inwokacji następuje prośba lub podziękowanie (wyznanie
win czy inne tematy nie były w analizowanych tekstach poruszane). Mimo
swobodnego posługiwania się gatunkiem, zakłócanego typowymi dla odmiany
mówionej przerwaniami i anakolutami, można zdecydowanie powiedzieć, że każda
z analizowanych modlitw składała się z szeregu, charakterystycznych dla aktu
podziękowania i prośby, mikroaktów wymienianych przez M. Makuchowską20.
Na akt podziękowania składają się: warunek propozycjonalny (Bóg podejmował
i podejmuje pewne działania), warunek wstępny (działania Boga są dobre i nadawca
w to wierzy), warunek szczerości (nadawca jest wdzięczny), warunek istotny
(wypowiedź jest wyrazem wdzięczności). Na akt prośby tymczasem składają się:
warunek propozycjonalny (Bóg ma podjąć pewne działania), warunek wstępny
(Bóg jest zdolny zrobić coś dla nadawcy, nadawca w to wierzy; działanie jest
korzystne dla człowieka, nadawca w to wierzy; Bóg, bez proszenia nie podjąłby
się działania, nadawca w to wierzy), warunek szczerości (nadawca chce, aby Bóg
podjął działanie), warunek istotny (wypowiedź jest prośbą). Warto zobrazować to
jednym z tekstów zawierającym akty podziękowania, prośby oraz wywyższania21:
20
21
M. Makuchowska: op. cit., s. 74-75.
Jest to jeden z zarejestrowanych tekstów. Widoczne w nim są charakterystyczne dla odmiany ustnej
Nieformularne modlitwy indywidualne ...
95
Mój Boże, Ojcze Nieskończenie Dobry, nie umiem Ci dziękować takimi prawdziwymi,
iii iii, właściwymi słowami, jakie by..., jakie byś chciał ode mnie usłyszeć. Jestem
marny, biedny, iii, taki trochę taki, yyy, nooo, zalękniony przed Tobą, ale wiem, że
Ty mnie kochasz, że Ty jesteś ze mną i ten dzisiejszy dzień pozwoliłeś mi przeżyć
szczęśliwie. Dałeś mi tyle dobra, cierpliwości, nauczyłeś mnie wiele nowych rzeczy.
Tak jak, no nieraz sobie mówię, że do, do samej śmierci trzeba się uczyć. Ty mnie
uczysz, codziennie mnie uczysz i dzisiaj też mnie tego uczyłeś. Cieszę się z tego, że
mogłem oglądać stworzony przez Ciebie świat, piękno, dobro, żeee, poznawałem
to, czego przez tyle lat, życia na tej ziemi, jeszcze nie poznałem. Wierzę o Panie,
że to wszystko jest Twoje, wierzę, że to wszystko zostało stworzone przez Ciebie,
i cokolwiek na..., nieee, mnie spotyka i spotkało w tym dniu dzisiejszym, spotkało mnie
tylko dzięki Tobie. Opieka Twoja jest niezawodna, czuję ją, i czułem ją w ciągu całego
mojego przeżytego dnia. Dziękuję Ci za wszystko. Za to, że mi dałeś siły do pracy,
że mnie, że mi nic nie dokuczało specjalnie. Dziękuję Ci za to, że poznałem nowe,
nowych ludzi, że mogłem z tymi ludźmi, w miarę jako tako obcować. Ale równocześnie
wiem, żeee, niegodny byłem Ciebie, popełniłem wiele różnych niedoskonałości, może
i grzechów, za wszystko mój Panie chcę Cię z całego serca przeprosić. Żałuję
za wszystko, co, co tylko złego popełniłem w tym dziś..., w dniu dzisiejszym.
To, co pamiętam, i to co nie pamiętam. Ufam, że tak jak Ojciec przyjął do,
sy..., siebie syna marnotrawnego, przyjmie mnie, przyjmiesz mnie również
i Ty do Siebie. Proszę Cię o noc szczęśliwą.( I4 – Zcz, M, 64 l., w.w., od 47 lat zam
w Tbgu)
3.4.2. Bez wątpienia należałoby także przedstawić stylistyczne argumenty
potwierdzające fakt, iż zarejestrowane teksty są modlitwami, jednakże wymaga to
wielu analiz leksykalnych i składniowych. Mimo wszystko, w mojej dotychczasowej
refleksji nad funkcjami elementów składni języka danych aktów mowy nie dało
się nie zauważyć, iż wiązki determinant stylowych organizują te teksty22.
3.5. Wszystkie powyższe rozważania zmierzają ku pełnej charakterystyce
zarejestrowanych modlitewnych aktów mowy. Pełen opis nie jest jednak
możliwy bez uwzględnienia kanału przekazu. Specyficzne cechy analizowanych
komunikatów ustnych to: dialogowość, spontaniczność oraz sytuacyjność. Z tą
ostatnią dialog mówiony jest nierozerwalnie połączony, jednakże w tym wypadku
komunikat nawet po przepisaniu i odczytaniu przez osobę trzecią jest czytelny
(występują jednak liczne elipsy, ponieważ nadawca zakłada, że odbiorca jest
wszechwiedzący). Można więc założyć, iż wypowiedzi te posiadają schemat
spójnościowy23. Nie jest to jednak taki sam mówiony język, jak ten występujący
w naturalnej, pełniącej funkcję prymarną, sytuacji komunikacyjnej.
3.5.1. Ramy niniejszej pracy nie pozwalają na dokładne omówienie wszystkich
zaobserwowanych cech modlitwy ustnej jako komunikatu mówionego. Warto
jednakże dodać, iż na poziomie składni i tekstu, cech charakterystycznych dla tej
odmiany języka jest najwięcej, np.: występowanie potoków składniowych; pełnienie
wykolejenia na poziomie składni oraz pauzy. W nawiasie zakodowane są informacje o informatorze: płeć,
wiek, wykształcenie oraz pochodzenie terytorialne.
22
Szerzej na temat wzorca stylu modlitwy pisze M. Wojtak: op. cit., s. 187-195.
23
Termin za: A. Wilkoń: Typologia odmian językowych współczesnej polszczyzny, Katowice 2000, s. 40.
96
Ewelina Grześkiewicz
przez czynniki prozodyczne funkcji segmetacyjnej; występowanie wtrąceń;
stosowanie poprawek; występowanie pauz wypełnionych i niewypełnionych;
wysuwanie na plan pierwszy rematu; występowanie elips i powtórzeń;
schematyczność. Należy zdecydowanie podkreślić, że w tak charakterystycznym
akcie mowy cechy te występują okazjonalnie24.
3.6. Modlitewne akty mowy produkowane indywidualnie i spontanicznie przez
użytkowników języka będących wyznawcami religii katolickiej są z całą pewnością
modlitwami. Wskazują na to wszystkie wyznaczniki gatunkowe. Jednakże w tym
stwierdzeniu kryje się pewne niebezpieczeństwo metodologiczne. Zarejestrowane
teksty posiadają wiązkę cech tak języka czy stylu religijnego, jak i ustnej odmiany
polszczyzny. Trzeba zdecydowanie podkreślić, że tego typu wytwory religijnej
działalności człowieka należy analizować za pomocą narzędzi badań odmiany
mówionej, ale jednocześnie nie należy zapominać o szczególnej funkcji takich
wypowiedzi, a mianowicie o funkcji uczestnictwa w Sacrum. Patrząc z innej
strony, badania socjolingwistyczne wykazały, że na wybór określonej formuły
językowej użytej przez nadawcę ma wpływ relacja między nim a odbiorcą.
4. Uczestnicy aktu mowy
4.1. Nadawca – jednostka charakteryzująca się niedoskonałością i podrzędnością, prosząca lub nawet błagająca, dziękująca, wywyższająca Sacrum
oraz wspominająca w akcie anamnezy działania Sacrum. Ogólne cechy języka
religijnego są powiązane z intencją nadawcy: wyznanie wiary zawiera konstatacje,
np.: „Panie Boże wiem, że zawsze się mną opiekujesz”; na podziękowanie składają
się akty uwielbienia, wysławiania i wychwalania, np.: „Dziękuję Ci jeszcze raz za
szczę..., za to szczęście, że znów mogę być wśród żywych, Panie bądź uwielbiony
w moim zyciu w każdej chwili i w każdym człowieku bądź uwielbiony”; wyznanie winy
może przybierać charakter depredykatywny wraz z postanowieniem poprawy, np.:
„Panie Boże żałuję za moje niedoskonałości”; zaś w prośbie nadawca chce wpłynąć
na istotę ze sfery Sacrum, np.: „Proszę Cię Boże też o zdrowie dla mojego męża, który
to coraz jest słabszy”. Język modlitwy błagalnej charakteryzuje więc impresywność
i prostota w przekazie problemów egzystencjalnych. W analizowanych modlitwach
osobistych dominują wyrażenia i konstrukcje składniowe przypominające
autentyczną rozmowę z Bogiem.
4.1.1. Patrząc na zebrany materiał z perspektywy socjolingwistycznej, warto
zauważyć prawidłowości zaistniałe pomiędzy strukturą tekstu a wykształceniem
informatorów. Osoby z wykształceniem niższym od zawodowego i zawodowym,
dodatkowo pochodzące z podtarnobrzeskich wsi, produkowały teksty
krótsze, zawierające więcej aktów strzelistych oraz skostniałych konstrukcji
24
Pozostałe cechy na poziomie fleksji, słowotwórstwa, leksyki oraz fonetyki zależą w głównej mierze od
idiolektu nadawcy. Warto podkreślić, że zasób leksykalny modlitw ustnych jest w znacznej mierze zasobem
modlitw formularnych.
Nieformularne modlitwy indywidualne ...
97
charakterystycznych dla wyuczonych modlitw. Tymczasem pozostali informatorzy
tworzyli modlitwy bliskie głębokiemu dialogowi z Bogiem, a co się z tym łączy,
zawierające typowe dla języka mówionego konstrukcje, wykolejenia i pauzy.
Można zatem stwierdzić, że oś wykształcenia i wieku nadawców ma wpływ na
strukturę i formę wypowiedzi25.
4.2. Odbiorca – istota ze sfery Sacrum charakteryzująca się nadrzędnością,
posiadająca wszystkie cechy katolickiego Boga. Jednakże tu pojawia się wątpliwość,
czy nadawca, mimo wiary w istnienie odmiennej ontologicznie istoty, jest jedynie
nadawcą wypowiedzi. Zdaniem T. Węcławskiego - „Nawet wtedy, kiedy modlący
się wie, do jakiego Boga mówi, mówi równocześnie do samego siebie – często
bardziej niż do swojego Boga! – chociaż zazwyczaj sam sobie z tego wyraźnie
nie zdaje sprawy”26. Zresztą jego zdaniem, do istoty modlitwy należy przeżywanie
sytuacji dialogu, który wynika z religijnego zrozumienia przez modlącego się
człowieka jego własnej sytuacji i problemów. Człowiek przyjmuje perspektywę
odbiorcy i na tej podstawie dokonuje oceny samego siebie27, np.: „Panie Boże daj
dużo zdrowia też dla drugiej córki, która ma kłopoty ze zdrowiem. Jest daleko, od
nas. Nie mamy na co dzień nad nią jakiejś opieki. Wspomagamy ją. Wspomagam
ją na tyle ile mogę. Duchowo, finansowo”.
4.3. Warto spojrzeć także na relację nadawca (człowiek) – odbiorca (istota ze
sfery Sacrum) z nieco innej perspektywy metodologicznej. Nadawca wchodząc
w kontakt z Sacrum zaczyna automatycznie posługiwać się nieco innym językiem.
Relacje w dialogu są zorganizowane według: relacji poziomej (oś dystansu), relacji
pionowej (oś dominacji, system rang), relacji dotyczącej postaw dyskursywnych28.
Relację N – O warunkuje kategoria przestrzenna będąca kategorią proksemiki29.
Kategorię tę należy w tym wypadku odnieść do przestrzeni fizycznej, społecznej,
prywatnej, psychicznej, jak również traktować ją jako metodę badań relacji między
komunikującymi się oraz nimi a innymi składnikami aktu komunikacji.
4.3.1. Rozpatrując dystans dzielący nadawcę i Sacrum z perspektywy koncepcji
typu kontaktu W. Lubasia (kontakt indywidualny, lokalny, ogólnopolski)30 i teorii
dystansu T. Hall (dystans intymny, indywidualny, społeczny, publiczny)31 pojawia
się wiele wątpliwości. Z jednej bowiem strony, formy adresatywne używane
przez człowieka wskazują na nasilenie dystansu, z drugiej jednak, poprzez
dialog następuje wzajemne zbliżanie się człowieka i Sacrum. Tego typu poznanie
i zbliżanie odgrywa przecież ogromne znaczenie w relacji wierzący – Bóg. Poza
formami adresatywnymi, wyznacznikiem bliskości jako stopnia zażyłości staje się
25
Z pewnością należałoby objąć szerszym badaniem ten właśnie, socjolingwistyczny aspekt tego typu
wypowiedzi modlitewnych.
26
T. Węcławski: Wspólny świat religii, Kraków 1995, s. 93.
27
Por. Ibidem, s. 101-106.
28
M. Kita: Język potoczny jako język bliskości, w: G. Habrajska (red.): Język w komunikacji, t.1, Łódź 2001, s. 171.
29
Por. E. T. Hall: Bezgłośny język, tłum. R. Zimand, A. Skarbińska, Warszawa 1987
30
W. Lubaś: Społeczne uwarunkowania współczesnej polszczyzny, Kraków 1979
31
E. T. Hall: op. cit.
98
Ewelina Grześkiewicz
wybór tematu32. Tematy dotyczące spraw egzystencjalnych człowieka, czy wręcz
spraw intymnych, wymagają przecież znacznej bliskości uczestników dialogu
(np.: problemy rodzinne, zdrowotne, zawodowe). Patrząc z tej perspektywy
znalezienie jednoznacznej odpowiedzi na pytanie o typ kontaktu i dystans staje
się jeszcze trudniejsze. Sytuację komplikują także trudne do skonceptualizowania
oraz zoperacjonalizowania uczucia nadawcy żywione względem Sacrum.
Relację dodatkowo kształtuje układ hierarchiczny mający pionowy układ.
W tym aspekcie możemy rozpatrywać układ N – O jako przykład rangi wysokiej
i niskiej. Relację tę, jak potwierdza M. Kita, wyrażają tzw. taksemy33. Taksemami
językowymi mogą być: wybór odmiany językowej, stylu, typ interakcji i temat.
4.3.2. Modlitewny akt komunikacji będący przedmiotem analizy, charakteryzują
więc wyznaczniki dystansu i wyznaczniki pozycji, które, posługując się terminem
M. Kity, są nazywane relacjonemami34. Konfrontacja dwóch osi pokazuje, że
analizowaną sytuację można opisać poprzez parametry: [hierarchia] + [bliskość].
Nie należy jednak, mimo wszystko, wykluczać wpływu dystansu.
5. Podsumowanie i dyskusja
5.1. W związku z wymienionymi cechami, charakterystycznymi tylko
i wyłącznie dla opisanego typu komunikacji człowieka z istotą ze sfery Sacrum,
można jednoznacznie stwierdzić, iż nieformularne modlitwy indywidualne
funkcjonują jako teksty wielostykowe, zderzające różne postacie rytualności
z potocznością. Mimo wszystko, nie można w tym wypadku powiedzieć o
desakralizacji tekstu. W każdej z sytuacji obecna jest bowiem chrześcijańska
postawa modlitewna: ufność, szczerość, wytrwałość i przebaczenie win, co można
nazwać maksymami konwersacyjnymi dialogu człowieka z Bogiem35.
5.2. Modlitewne użycie języka nie powinno być, mimo ogromnych problemów
związanych ze zbieraniem materiału do analizy, spychane na plan dalszy w trakcie
prowadzenia badań nad językiem i strukturą modlitwy. Co więcej, tak specyficzny
komunikat religijny należy traktować jako najbardziej spontaniczną formę dialogu
z Bogiem, gdyż jest to tekst powstający tu i teraz. Można posunąć się nawet
dalej, myśląc o perspektywie badań tego typu, ponieważ uzasadnione byłoby
uwzględnienie w analizach aspektu socjolingwistycznego. Nie można bowiem
pominąć faktu, iż sytuacja pragmatyczna oraz typ kanału przekazu znacząco
wpływają na formę wypowiedzi, co powoduje, że osoby o różnym wykształceniu,
wieku i płci produkują wypowiedzi odmienne pod względem zawartości a także
budowy.
32
M. Kita, op.cit., s. 173.
Ibidem, s. 174.
34
Ibidem, s. 174.
35
Por. H. Langkammer: Słownik biblijny, Katowice 1989, s. 108.
33
Nieformularne modlitwy indywidualne ...
99
5.3. Na zakończenie warto stworzyć także jeszcze jedną możliwość spojrzenia
na tego typu teksty. Zgodnie z teorią prototypu, kategoryzacja świata polega na
grupowaniu egzemplarzy danej kategorii wokół jej wyrazistego okazu. Pytanie, na
ile zatem zastosowanie tej teorii pomogłoby w znalezieniu prototypowych cech
modlitwy tego typu, pozostaje pytaniem otwartym36, choć niewątpliwie podobna
analiza byłaby ogromnie interesująca.
36
We wspomnianej już pozycji M. Makuchowska próbuje znaleźć centrum pola gatunkowego modlitwy
przedstawiając strukturę Ojcze nasz i Kolekty. Uznaje ona, iż pełna zgoda, co do uznania danego okazu za
prototyp jest w gruncie rzeczy niepełna.
Michał Krawczak
PRZESTRZENIE KOMUNIKACYJNE PERFORMANCE ART
Performance art jest kierunkiem, który można usytuować gdzieś pomiędzy
sztukami wizualnymi, wykonawczymi, teatrem a formami agitacyjnymi. Jest to
gatunek intermedialny, absolutnie nieuwarunkowany i wymykający się próbom
całościowych definicji.
Sztuka performansu jest szczególnie atrakcyjna z perspektywy teorii
widowisk, jako dyscyplina badająca graniczne punkty możliwości wykonawczych,
transparentność ról społecznych, akty transgresyjne, teatralizację i wirtualizację
codzienności. Performans to niewątpliwie sztuka teorii. Dyscyplina autoreferencyjna, której istota polega na nieustannym redefiniowaniu własnych
paradygmatów.
Peggy Phelan wymienia trzy historyczne tradycje performance art, które
wspólnie tworzą jedną pełną narrację. Według Phelan performans wyrasta z:
1) historii teatru – pojawił się jako kontrapunkt dla realizmu
2) historii sztuk plastycznych, szczególnie malarstwa z jego performatywnym
zwrotem po action painting Jacksona Pollocka
3) współczesnej antropologii, performans prezentuje powrót do poszukiwań
związanych z cielesnością, somatycznością, typowych dla praktyk szamańskich,
jogińskich oraz działalności uzdrowicieli (healing arts)1.
Przy analizowaniu modeli komunikacyjnych performansu należy zatem
posługiwać się kategoriami i terminami z zakresu współczesnej teatrologii, historii
i teorii sztuki wizualnej, antropologii oraz psychologii.
Artyści performance art rzadko wykorzystują mowę jako środek komunikacyjny
w trakcie wystąpień. Anthony Howell podkreśla, że ważnym jest, aby performans
stał się unmixed medium2 i posługiwał się wyłącznie „mimicznym językiem akcji”
(podobnie jak dzieje się to w przypadku wielu teatrów eksperymentalnych, które
1
P. Phelan: On Seeing the Invisible: Marina Abramović’s The House with the Ocean View, w: A. Heathfield
(red.): Live Art and Performance, Nowy York 2004, s. 21.
2
Por. A. Howell: The Analysis of Performance Art, Northampton 2002, s. 155.
102
Michał Krawczak
zrezygnowały ze słowa mówionego). Wykształcenie własnego „języka akcji” jest
konieczne dla zaznaczenia odrębności performance art od innych form sztuki.
W konwencjonalnym teatrze działania aktorów stają się często „akompaniamentem”
do mówionego tekstu. Nagromadzenie mediów w teatrze (mowa, dźwięk, ruch,
znaki plastyczne, światło itp.) wywołuje niepotrzebny „szum informacyjny”.
Performerzy redukują środki wyrazu, zaostrzając tym samym ich ekspresyjność,
badając ich „graniczne” możliwości komunikacyjne i starając się stworzyć formę
przekazu bezpośredniego. Wobec wielości kodów teatralnych postulują jedno
medium – język akcji.
WIDZ I PERCEPCJA
Punktem kumulatywnym i energetycznym performansu bez wątpienia jest
działający performer. Jednak to nie artysta jest najważniejszym elementem
struktury performansu – tylko widz, wobec którego performer kształtuje swoją
wypowiedź.
W 1977 roku Dan Graham zaprezentował swoją nietypową akcję zatytułowaną
Performance, Audience, Mirror. Artysta posadził publiczność na krzesłach
w ciasnej sali. W miejscu, gdzie w tradycyjnym teatrze powinna znaleźć się scena
umieszczone było lustro, które zajmowało całą szerokość ściany. W ten sposób
widzowie obserwowali swoje lustrzane odbicia zamiast akcji performansu. Graham
stojąc przed publicznością, zwrócony ku niej twarzą, rozpoczął od szczegółowego
opisywania swoich spostrzeżeń dotyczących wyglądu i zachowania zebranych
widzów. Następnie odwracając się do publiczności tyłem, a twarzą do lustra
powtórzył opis swoich spostrzeżeń, ale tym razem obserwowanym obiektem było
odbicie widowni w lustrze. Intencją Grahama, której podłożem były inspiracje
teatralnymi teoriami Bertolda Brechta, było wzbudzenie świadomości widza.
Zwrócenie uwagi widowni na jej obecność i w ten sposób rozszerzenie kontekstu
performansu, w którym oglądający stawali się równocześnie oglądanymi.
Kształtowany w ten sposób widz, zdaniem artysty, powinien osiągnąć stopień
„czystej percepcji”, polegającej na posiadaniu pełnej świadomości ról widza
i performera oraz poczuciu ich transparentności. Publiczność zmuszona do
obserwacji samej siebie automatycznie reagowała na wszystkie zachodzące
zmiany. Ten, kto odważył się wykonać jakiś ruch skupiał na sobie wzrok innych
i przyjmował funkcję performera na tak długo, aż nie doszło do kolejnej zmiany.
Wpływ niemieckiego reformatora teatru na kształt performatywnych strategii
komunikacyjnych nie kończy się na eksperymentach Grahama. Amelia Jones
podkreśla brechtowskie inklinacje w performatywnej praktyce feministycznej.
Awangardowa teoria Brechta pozwoliła na prowokację i przesunięcie widza
względem oglądanego obrazu. Umożliwiła zwrócenie uwagi publiczności
na działanie, ale nie pozwolenie jej na identyfikację z iluzyjnymi funkcjami
reprezentacji. Wykorzystanie tej techniki burzy „teatralną iluzję”, wytrąca
Przestrzenie komunikacyjne performance art
103
widza z poczucia biernego obserwatora i zmusza do opowiedzenia się wobec
prezentowanej akcji. „Efekt Brechta” umożliwia widzowi odgrywanie aktywnej
roli w kulturze poprzez bezpośredni wpływ na zastaną sytuację3.
Takie zjawisko dobrze ilustruje praktyka teatralna Augusto Boala. Koncepcja
Teatru Niewidzialnego, która jest rozwinięciem myśli Brechta, polega na aktywnym
zaangażowaniu widza. „W Teatrze Niewidzialnym widz zostaje przemianowany
w protagonistę akcji: «spekt-aktora», nie będąc tego świadomym. Jest protagonistą
rzeczywistości, którą ogląda, ponieważ nie wie o jej fikcyjnym pochodzeniu.
Dlatego istotne jest, żeby pójść dalej i sprawić, by publiczność uczestniczyła w
działaniu dramatycznym w pełni świadoma powodów”4. Teatr Boala nie jest
zjawiskiem formalnie odległym praktyce performance art, oprócz zbieżnych
technik formalnych i wykonawczych oba zjawiska oscylują wokół tych samych
wyznaczników estetycznych. Z tego też względu słuszne wydaje się sięgnięcie po
przykład Teatru Niewidzialnego dla scharakteryzowania „modelowego widza”
sztuki performansu.
Anthony Howell zauważa, że tradycyjny teatr oparty jest na układzie
woyerystycznym, widz niejako „podgląda” aktorów w czasie gry. Jest to jednak
tylko rodzaj umowy, ponieważ publiczności dostępne jest tylko to, co dzieje się
na scenie, czyli ogląda (podgląda) tylko to, co wolno jej zobaczyć. Prowadzi to do
odizolowania widowni od aktorów i akcji scenicznej. Układ ten można nazwać
asymetrycznym, gdyż komunikacja jest w przeważającej części jednostronna
– skierowana do widza. Modelowy performans charakteryzuje się układem
symetrycznym, czyli takim, w którym komunikacja odbywa się w obie strony.
Anthony Howell nazywa ten układ – homeostatycznym5. Podstawą działania
performansu jest utrzymywanie homeostazy, czyli regularnej pracy „organizmu”
poprzez spójność wszystkich elementów akcji. Szczególne znaczenie ma tutaj
relacja performer – widz, która jest ogniwem wymiany komunikatów.
Podobny pogląd prezentuje Peggy Phelan, pisząc, że teatr w kulturze Zachodu
funkcjonuje na zasadzie „relacji zależności”, polegającej na wywoływaniu
pożądania opartego i symulowanego przez pozorną nierówność pomiędzy
aktorem a „cichym widzem”6. Ten system podległości jest często wykorzystywany
i przełamywany przez performerów.
Relacja zależności była tematem performansu Rhythm 0 Mariny Abramović,
wykonanego w 1974 roku w neapolitańskiej galerii Studio Morra. Abramović
rozłożyła na stole przykrytym białym obrusem siedemdziesiąt dwa przedmioty
(między innymi: szminkę, różę, widelec, perfumy, łyżkę, świecę, lustro, szalik,
kapelusz, książkę, pistolet, naboje, wino, miód, sól, cukier, chleb, gazetę, płaszcz,
3
Por. A. Jones: Body Art. Performing the Subject, Minneapolis, Lonyn 1998, s. 24-25.
A. Boal, cyt. za: T. Kubikowski: Reguła Nibelunga. Teatr w świetle nowych badań świadomości, Warszawa
2004, s. 40.
5
Por. A. Howell: op. cit., s. 53-57.
6
Por. P. Phelan: Unmarked, the politics of performance, Londyn, Nowy York 2005, s. 163.
4
104
Michał Krawczak
skalpel, łańcuch). Wydała oświadczenie, że oddaje się w ręce publiczności, która,
jak tylko chce, może wobec niej używać przedmiotów ze stołu. Dodała, że bierze
całą odpowiedzialność za to, co się stanie w trakcie performansu.
W toku performansu artystce zdjęto marynarkę, skrępowano ją płaszczem,
przeniesiono na stół, związano łańcuchem, obsypano płatkami róż. W trzeciej
godzinie pozbawiono ją ubrania, zaciśnięto dłoń na róży, tak by kolce wbijały
się w skórę. Następnie różę wbito w jej klatkę piersiową. W dłoń performerki
włożono nabity pistolet. Dłoń z pistoletem przystawiono do skroni. W czasie
trwania performansu wyróżniły się dwie grupy publiczności. Jedna broniła
Mariny Abramović przed napastliwością drugiej. Grupy, które wyłoniły się
w czasie trwania Rhytmh 0 najprościej można nazwać – oprawcami i obrońcami.
Pomimo tego, że występ Abramović „zakontraktowano” do godziny drugiej
w nocy, performans został przerwany znacznie wcześniej przez zaniepokojoną
przebiegiem akcji część publiczności. Agresja stała się przyczyną okaleczeń ciała
performerki biernie poddającej się wszystkim „inicjatywom” oprawców. Empatia
obrońców determinowała ich zachowanie, polegające na ochranianiu Abramović
przed okaleczeniami i poniżaniem. Od czasu Rhytmh 0 artystka rozpoczęła
cykl wystąpień, które sama określa mianem performansów „współuczestnictwa
publiczności”.
Performansem o analogicznej strukturze do Rhytmh 0 był Cut Piece Yoko
Ono. Wykonany w roku 1964 w Kyoto (powtórzony w 1966 roku w Londynie
na sympozjum Destrukcja w sztuce) performans jest przykładem badania relacji
zależności powstającej pomiędzy widzem a wykonawcą akcji. Klęcząca na
scenie Yoko Ono wiernie poddawała się działaniom publiczności, która przy
użyciu nożyczek sukcesywnie odcinała po fragmencie jej ubioru. Dokumentacja
filmowa akcji przedstawia artystkę, na twarzy której widać zdenerwowanie
i zakłopotanie. Widzowie podobnie jak w Rhythm 0 podzielili się na grupy:
ofensywną i defensywną. Wyraźnym punktem granicznym performansu stało się
zachowanie „prywatności” artystki. Zawstydzona Ono, zakrywająca rękami swoje
piersi i biernie poddająca się kolejnym agresywnym działaniom widzów, stała
się obiektem seksualnym. Performans zakończył się po interwencji defensywnej
części publiczności, w której nad chęcią destrukcji zwyciężyła empatia.
Zdekonstruowana przez Yoko Ono relacja widz – performer ujawniła
podskórne zależności rządzące tym związkiem. Bierność performera wyzwalała
u widzów agresję i uzewnętrzniała społeczne relacje „oprawców” i „obrońców”,
a także kulturowy model kobiety, jako przedmiotu seksualnego pożądania.
Bierność performera wobec podejmowanych przez publiczność inicjatyw i pełne
zaangażowanie widza w strukturę performansu, prowokowanie go do czynnego
udziału, wywoływało agresję. Przyzwyczajona do pasywności widownia czuła się
niekomfortowo w sytuacji zamiany ról.
Performans jest formą interaktywnej przestrzeni komunikacyjnej. Rebecca
Schneider podkreśla, że podstawową funkcją performansu jest eksplorowanie
Przestrzenie komunikacyjne performance art
105
dynamiki dwukierunkowej przestrzeni pomiędzy „mną a innym”, „przedmiotem
a podmiotem”, „panem a niewolnikiem” lub innych systemów społecznych znaczeń.
Poprzez ujawnianie zależności i ról społecznych budowana jest „świadomość
perspektywy postrzegania”. Postulat „czystej percepcji” zakłada świadomość
widza i zasadza się na twierdzeniu – „widz widzi, że obserwuje”7. Tego typu
eksploracja przestrzeni percepcyjnych jest rodzajem postbrechtowskiej analizy,
uzupełnionej praktyką transgresji ról społecznych, płciowych i tożsamościowych.
Komunikacja performansu to ciągły proces zbliżania się do widza, nawiązywania
intersubiektywnego kontaktu, zapożyczania tożsamości, wymiany ról scenicznych
i społecznych, a następnie silne dystansowanie widza wobec zarysowanej sytuacji.
Aktywność widza w performansie nie jest jednoznaczna z włączaniem
go w bezpośrednią strukturę działania. Znaczna część pokazów ma budowę
hermetyczną, a rola widza ogranicza się do zaznaczenia jego obecności jako
świadka zdarzenia.
W 1971 roku, w galerii F Space w Los Angeles, Chris Burden wykonał swój
„najgłośniejszy” performans – Shoot. W czasie akcji artysta na własną prośbę
został postrzelony z karabinu w lewę ramię z odległości niespełna pięciu metrów.
Burden parokrotnie narażał własne zdrowie i życie wykonując niebezpieczne
performanse. W 1972 roku w czasie akcji Deadman kładł się w nocy na
autostradzie owinięty w ciemny brezent. W 1973 roku wykonał Doorway to
Heaven, stojąc w drzwiach własnego studia krzyżował na swojej klatce piersiowej
dwa kable elektryczne, wywołując zwarcie i narażając się na porażenie. Artysta
nie dbał o szczegółową dokumentację fotograficzną czy filmową wykonywanych
performansów. Istniejące zapisy są bardzo złej jakości, wykonane często ręką
przypadkowego amatora. Istotne jest jednak to, że zawsze zabiegał o bezpośrednich
świadków, którzy mogliby potwierdzić autentyczność dokonanego czynu. Taki
status widza przypomina bardziej rolę świadka wypadku drogowego, a nie
widza zdarzenia o charakterze artystycznym. „Naoczność” jest istotną kategorią
szczególnie w performansach, których główną strategią są działania autoagresyjne.
Publiczność niejako „autoryzuje” performans poprzez swoją obecność. Ponadto,
często świadkami tego typu zdarzeń stają się osoby przypadkowe, nie zawsze
świadome intencji artystycznych performera. W ten sposób widz, którego
obecność uwiarygodnia przeprowadzoną akcję, równocześnie jest postawiony
w rolach: świadka i ofiary performansu.
Rosyjski performer, Oleg Kulik, w cyklu Zoofrenii przyjmował rolę różnych
zwierząt: ptaka – wyskakując z okna kamienicy, cielaka – chodząc ze swoim
zwierzęcym alter ego uwiązanym do siebie po ulicach miasta, małpy – biegając
po klatce w zoo i, ze szczególnym zamiłowaniem, psa. Wiele osób, które miały
okazję zobaczyć jego performanse, nie zdawało sobie sprawy z artystycznego
charakteru tego działania. W ten sposób publiczność przeobrażała się w czasie
akcji z przypadkowego świadka zdarzenia w świadomego widza.
7
Por. R. Schneider: The explicit body in performance, Londyn, Nowy York 2005, s. 22 i 130.
106
Michał Krawczak
Peggy Phelan i Rob La Frenais należą do grupy krytyków, którzy usilnie
przekonują, że zaangażowane uczestnictwo w procesie artystycznym prowadzi do
doświadczenia katartycznego, oczyszczenia zarówno performera jak i widzów. La
Frenais sugeruje, że prawdziwy performans jest definiowany przez „«przestrzeń
entropii», niezamkniętą i odmawiającą krystalizacji”8, z kolei Phelan podkreśla,
że istotą performansu jest „nieobecność, raczej niż utrwalenie, bezśladowość
i ocenianie wartości tego, co zostało zagubione. Performans wskazuje możliwość
rewaloryzacji pustki. Zanurza się chwilowo w wizualności, w «obciążonej
maniakalnie teraźniejszości» – i znika w pamięci”9. Podobnie myśli Anthony
Howell, który potwierdza, że w performance art zachodzi zjawisko analogiczne do
teatralnego katharsis i polega ono na „identyfikacji z nieświadomością generowaną
przez grupę”10. Efekt ten, w przeciwieństwie do zjawiska teatralnego, może być
przeżywany przez widownię wyłącznie indywidualnie, a nie we wspólnocie.
Howell zwraca też uwagę na specyfikę percepcji sztuki akcji. Pomimo, że
performans jest sztuką „rozwijającą się w czasie”, to inaczej niż w teatrze, gdzie
widz zmuszony jest podążać za grą, percepcja performansu powinna mieć
charakter kontemplatywny. Performans należy „czytać” nielinearnie jak obraz lub
rzeźbę11.
PODMIOT I PRZEDMIOT
W kulturze euroamerykańskiej takie sztuki jak teatr, pantomima, balet czy taniec,
posiadają ugruntowaną pozycję. Opanowanie warsztatu każdej z tych dziedzin
polega na perfekcyjnym wyćwiczeniu ruchów własnego ciała. Podporządkowanie
ciała świadomej woli artysty prowadzi do ekspansji modelu kartezjańskiego.
Charakteryzuje się on tym, że cogito sprawuje nadrzędną rolę nad nieświadomą,
spontaniczną ekspresją ciała. Manifestacja psychiki poprzez ciało ma wymiar
ograniczony – jeśli jest kontrolowana przez racjonalne cogito. Podświadomość
może uzewnętrzniać się wyłącznie przez działania niekontrolowane, irracjonalne
(pozbawione namysłu). Niezbędny warsztat aktorski, którego środkami są takie
elementy jak: opanowanie katalogu gestów, sposób poruszania się po scenie,
mimika twarzy, interpretacja tekstu dramatycznego, służą grze, budowaniu
na scenie doskonałej iluzji. Prowadzi to do syndromu podwójnej tożsamości.
Przywdziewanie maski, przyjmowanie roli kogoś innego, a nawet tymczasowe
bycie kimś innym wymusza na aktorze zdystansowanie się wobec własnej
fizyczności. Na scenie ciało aktora nie jest jego ciałem, ale także postać nie jest
aktorem. Nawetjeśli uda się ten dystans zmniejszyć poprzez silne utożsamienie się
z rolą, jest to wyłącznie zabieg „techniczny”, którego celem jest lepsza, pełniejsza
8
T. Warr, A. Jones: The Artist’s Body, Londyn, Nowy York 2000, s. 14.
P. Phelan: op. cit., s. 148.
10
A. Howell: op. cit., s. 170.
11
Por. Ibidem, s. 10.
9
Przestrzenie komunikacyjne performance art
107
kreacja oraz powiększenie efektu iluzji scenicznej.
Artyści performatywni, unieważniając tradycję teatralnego postrzegania
ciała, traktują człowieka jako jedność psychofizyczną. W ten sposób wyrażają
bunt przeciwko kulturze zachodniej, przeciwko kulturze „binarnego terroru”12
opisowych kategorii społecznych (dusza – ciało, mężczyzna – kobieta, biały –
czarny, sztuka – nie sztuka).
Taki sposób definiowania człowieka pozwala uniknąć paradoksu podwójnej
tożsamości, sztuce odebrać status iluzji i wprowadzić ją w rzeczywistość,
czyniąc elementem codzienności. Performance art burzy ideę hermeneutycznej,
esencjalistycznej osobowości, którą Amelia Jones nazywa „podmiotem
kartezjańskim”. Miejsce cogito artysty ekstrapolowanego na dzieło sztuki zajmuje
artysta jako twórca i tworzywo, podmiot i przedmiot.
W performansie w miejscu ciała reprezentowanego (tradycyjnie przez obiekt
sztuki) pojawia się ciało prezentowane, które jednocześnie jest obiektem percepcji.
Sprzężenie postaw: ciała jako obiektu sztuki i sprzeciwu wobec uprzedmiotowienia
ciała (często jeszcze potęgowanego przez destrukcję ciała) jest głównym węzłem
dramatycznym performansu.
Rozdarcie osoby performera pomiędzy przedmiotem a podmiotem Rebecca
Schneider określa mianem: „przedmiotu auratycznego”. Performer (przedmiot
i podmiot) widowiska jest punktem centralnym, kumulującym wzrok
publiczności na swoim solowym działaniu. „Skoro nastąpił kryzys przedmiotu,
artyści porzucili go – jako siedlisko dzieła – i zgromadzili się pod szyldem
performansu. Pod tym szyldem, właściwym siedliskiem dzieła stała się przestrzeń
pomiędzy przedmiotem a jego twórcą, przedmiotem a widzem, przedmiotem
i wszelkim jego kontekstem. (…) Przestrzeń pomiędzy widzem a tym, co widzialne
odpowiada tańcowi i teatrowi, gdzie wszelki wytwór głębiej tkwi w procesie,
w działaniu, w wymianie niż w dającym się formalnie wyodrębnić przedmiocie.
Solowy artysta tworzący sztukę sam stał się zatem przedmiotem auratycznym.
Wkroczył (być może tanecznie) na miejsce przedmiotu i uratował źródłowość,
oryginalność i autentyczność poprzez niepowtarzalną i niedostępną naturę swego
dokładnego, ludzkiego gestu – swego aktu solowego”13.
Szukając wyrazistych przykładów reizacji ciała performera wśród prac
z ostatnich kilku lat, warto zwrócić uwagę na performans Armadillo for Your Show
Olega Kulika, pokazany w londyńskiej galerii Tate w roku 2003. Nieruchome ciało
performera, którego cała powierzchnia została pokryta drobnymi, odbijającymi
światło lusterkami, obracało się wokół własnej osi na platformie zawieszonej
pod sufitem galerii. Skierowane na artystę reflektory dopełniły zamierzony efekt
– Kulik był żywą kulą dyskotekową. Prezentacji towarzyszyła muzyka taneczna,
12
Por. R. Schneider: op. cit., s. 13.
R. Schneider, cytat za: R. Schechner: Performatyka. Wstęp, tłum. T. Kubikowski, Wrocław 2006, s. 185.
Por. R. Schneider: Solo Solo Solo, w: G. Butt (red.): After Criticism, New Responses to Art and Performance,
Oxford 2005, s. 21-47.
13
108
Michał Krawczak
kolorowe efekty świetlne oraz unoszący się w powietrzu dym. Przez cały czas
Kulik pozostawał w niezmiennej pozycji, dość niewygodnej i wymagającej siły
fizycznej, sprawiał wrażenie postaci zatrzymanej w tańcu.
Galeria Tate, w roku 2003, była także miejscem innego niezwykłego
performansu, Franko B wykonał tam I Miss You!. Przestrzeń galeryjna została
przemianowana na tę okazję w oświetlony wybieg wykorzystywany w czasie
pokazów mody. Nagie ciało artysty pokryte było białą farbą, w miejscu zgięcia łokci
Franko B miał powbijane igły chirurgiczne. W ten sposób trasa wykonywanego
przez performera catwalku znaczona była krwią kapiącą z ramion. Oszczędna
w środkach akcja koncentrowała się wokół powolnego spaceru artysty po wybiegu.
Artyści performatywni doprowadzili do zespolenia przedmiotu i podmiotu
sztuki. Ontologia obiektu sztuki w performansie zawiera się w integralności
tego obiektu. Performer pełni równocześnie funkcję signifié i signifiant. Artysta
nawiązuje bezpośredni (niezapośredniczony przez obiekt sztuki) kontakt
z widzem. Performans jest działaniem „prawdziwym” i w czasie rzeczywistym,
nie ma znamion reprezentacji. Rzeczywistość w strukturę performansu
implikowana jest poprzez żyjące ciało. Można przyjąć za Łukaszem Guzkiem, że
„każdy performans siłą faktu (bądź z natury rzeczy) jest o człowieku, jest sztuką
zantropologizowaną”14. W przestrzeni jawnego działania performans uwydatnia
teatralną (performatywną) warstwę codziennych czynności. Performer świadomie
wykonując jakąś czynność, nadaje działaniu wartość mikrorytuału spełnianego
wobec siebie i publiczności. Pełne zaangażowanie i skupienie swojej uwagi na
wykonywanym działaniu prowadzi do momentu, w którym u performera zanika
świadomość zewnętrznego świata, a sam artysta stapia się z tym, co robi.
Mihaly Csikszentmihaly, badając doświadczenia zabawy, nazwał ten stan:
„flow” („przepływ”). „Optymalnym stanem doświadczeń wewnętrznych jest taki,
w którym w świadomości panuje porządek. Zachodzi to wówczas, kiedy energia
psychiczna – lub uwaga – jest zainwestowana w realne cele, i kiedy umiejętności
są odpowiednio dopasowane do możliwości działania. (…) W stanie przepływu
działania następują po sobie zgodnie z wewnętrzną logiką, która raczej nie
potrzebuje interwencji ze strony samego aktora [performera]. On jej doświadcza
jako jednolitego przepływania od jednej chwili do drugiej, przy pełnym panowaniu
nad swoimi czynami i bez zbytniego rozróżnienia między sobą a środowiskiem,
bodźcem a odzewem, przeszłością, teraźniejszością a przyszłością. Przepływ jest
tym, co nazwaliśmy «doświadczeniem autotelicznym»”15.
Richard Schechner zaznacza, że ludzie w stanie „przepływu” „mogą mieć
świadomość swoich działań – ale już nie tej świadomości. Ich uczucia są
podobne do doświadczanych w stanie transu i do «oceanicznego» doświadczenia
w rytuałach. (…) Zarazem «przepływ» może być skrajną samoświadomością, jeśli
14
Ł. Guzek, cyt. za: M. Jankowska: Wideo, wideo instalacja, wideo performance w Polsce w latach 1973 –1994.
Historia, artyści, dzieła, Warszawa 2004, s. 163.
15
M. Csikszentmihaly, cyt. za: R. Schechner: op. cit., s. 118.
Przestrzenie komunikacyjne performance art
109
w pełni panuje nad aktem zabawy. Te dwa z pozoru sprzeczne aspekty przepływu
są w istocie tym samym. W każdym przypadku roztapia się granica między
wewnętrznym «ja» psychicznym a spełnianą właśnie czynnością”16.
Przestrzeń jawnego działania jest uzewnętrznieniem pola psychicznego
performansu. Istotą jawnego działania nie jest wykonanie określonej pracy
fizycznej czy też doprowadzenie własnego organizmu do kresu sił, ale
spotkanie z „wewnętrznymi duchami”. Peggy Phelan wyjaśnia, na przykładzie
szekspirowskiego Hamleta, że to, co w renesansie pojawiało się w dramacie
pod postacią duchów, w świecie postpsychoanalitycznym określa się mianem
symptomów podświadomości17. W ten sposób performance art istnieje
pomiędzy realnym, fizycznym znaczeniem „performującego” ciała a psychicznym
polem doświadczenia, które w swojej istocie jest pojedyncze i jednorazowe.
Gest performatywny (akcja w przestrzeni działania jawnego) swoją strukturą
przypomina figurę pars pro toto. Uwidoczniony gest jest tylko fragmentarycznym
znakiem przestrzeni wewnętrznej performansu.
DOKUMENTACJA PERFORMANCE ART
Performans jest, podobnie jak teatr, działaniem o charakterze efemerycznym –
a więc chwilowym, nietrwałym. Teatr jest formą procesualną, której strategia polega
na prezentacji serii wykonań jednego spektaklu. Performans jest pojedynczym
zdarzeniem, wobec tego artyści dokonują intencjonalnego utrwalenia widowiska
w dokumentacji lub pamięci widza-świadka.
W przeciwieństwie do teatru, performans – nie musi odbywać się przed
publicznością, wystarczy, że zostanie upubliczniony za pośrednictwem
sporządzonej dokumentacji. Fotografie, nagrania wideo i opisy są formą
komunikującą performera z szerokim gronem odbiorców. Dokumentacja
jest rodzajem „społecznego obiegu” tej sztuki. Szczególna dbałość artystów
o sporządzenie rzetelnej i profesjonalnej dokumentacji (najczęściej w formie
fotograficznej lub nagrania wideo) z wykonywanych akcji, skłania do refleksji nad
tym fragmentem działalności artystycznej.
Peggy Phelan uważa, że performans istnieje tylko w teraźniejszości, nie może
zostać zatrzymany, nagrany czy udokumentowany. Każda taka forma jest już tylko
„reprezentacją” performansu i istnieje w zupełnie innym wymiarze niż formy
sztuki żywej.
Performans i fotografia są indeksami (nie istnieje oryginalny gest, do którego
mógłby się odwoływać indeks). Performans oraz dokumentacja (filmowa,
fotograficzna) są prezentacją samych siebie. Pomimo takiej pozornej rozdzielności, obie
sztuki są od siebie zależne. „Performans potrzebuje fotografii do potwierdzenia
faktu «odbycia się»; fotografia potrzebuje wydarzenia performatywnego jako
16
17
Richard Schechner: op. cit., s. 118.
Por. P. Phelan: op. cit., s. 114-115.
110
Michał Krawczak
ontologicznej «kotwicy» swojej indeksalności”18 – pisze Amelia Jones.
Hayley Newman, angielska performerka i teoretyk sztuki żywej, zwraca uwagę
na fotografię jako czynnik „formalizujący performans”: „Zaczęłam interesować
się przestrzenią zwrotną pomiędzy performowaniem i jego konwencjonalnymi
reprezentacjami w pozostałych artefaktach: filmie, wideo, tekście i szczególnie
fotografii. Zdziwiło mnie, że performanse, które były wydarzeniami chaotycznymi
lub ad hoc, w procesie dokumentacji stawały się sformalizowane”19. Proces
transferencji (przetransponowania) akcji w fotograficzny obraz akcji jest
zabiegiem delimitującym. Performans jako byt o nieustalonych granicach, płynny
i nie poddający się próbie całościowej definicji w dokumentacji, staje się obrazem
„w konwencjonalnej ramie”, obrazem poddającym się analizie teoretycznej.
***
Przestrzeniami komunikacyjnymi performance art są zarówno pola
doświadczeń zbiorowych, jak i prywatnych. Są to przestrzenie: zewnętrzne
i wewnętrzne, społeczne i prywatne, zbiorowe i indywidualne. Celem performansu
jest komunikowanie się z nieświadomością zbiorową, ale także z własną
psychicznością.
Performans jest świadomą wypowiedzią w przestrzeni publicznej. Jak pisze
Guillermo Gómez-Peña „performans jest formą aktywizmu artystycznopolitycznego”, a rolą performera nie jest poszukiwanie odpowiedzi, ale stawianie
pytań: „naszą pracą jest otwieranie puszki Pandory dzisiejszych czasów – rozbijanie
jej w środku galerii, teatru, ulicy, przed kamerą – i pozwalanie demonom uciec.
Inni, którzy są lepiej przygotowani – aktywiści i akademicy – będą musieli sobie
z nimi poradzić, walczyć z nimi, oswoić lub próbować je wyjaśnić. (...) Celem
nie jest «polubienie» lub nawet «zrozumienie» performance art, ale pozostawienie
osadu w duszy widza”20.
18
A. Jones: op. cit., s. 37.
H. Newman: Connotations – Performance Images (1994-1998), w: Live Art and…, s. 168.
20
G. Gómez-Peña: In Defence of Performance Art, w: Live Art and..., s. 79.
19
Bartłomiej Bączkowski
SPRZECZNOŚĆ W KOMUNIKACJI. W STRONĘ
LINGWISTYCZNOPRAGMATYCZNEJ KONCEPCJI SPRZECZNOŚCI
WSTĘP
W niniejszym artykule chciałbym poruszyć problem sprzeczności, nie
tyle jednak w jego aspekcie czysto logicznym, ile w kontekście komunikacji
społecznej. Zależałoby mi na próbie przedstawienia takiego ujęcia sprzeczności,
czy też takiej koncepcji funkcjonowania sprzeczności, które w możliwie użyteczny
sposób wyjaśniałoby fakt nietrywialnego odczytania sprzecznego komunikatu.
Na czym miałaby polegać nietrywialność takiego odczytania? Myślę, że można
założyć tu dwie tezy, które postaram się uzasadnić w toku wywodu. Teza
słabsza sugeruje, iż pojawienie się sprzeczności nie musi prowadzić do sytuacji
paraliżu komunikacyjnego. Teza mocniejsza zakłada, iż sprzeczność nie zaburza
porozumienia i niesie dający się wyinterpretować sens, innymi słowy, że sam
fakt zaistnienia sprzeczności może przyjmować określone znaczenie, tudzież
prowadzić do określonych działań. Sprzeczność nie musi zatem każdorazowo
implikować nonsensu czy niedorzeczności, jak chciałaby tego tradycja filozofii
analitycznej. Jest, lub przynajmniej może być, komunikacyjnie wartościowa.
Artykuł składa się z trzech głównych części. Dwie pierwsze starają się zarysować
warunki metodologicznego stanowiska, z perspektywy którego możliwe staje
się mówienie o komunikacyjnym charakterze sprzeczności. W części trzeciej
przedstawię propozycję koncepcji, która będzie spełniać przynajmniej słabszą
z założonych przeze mnie tez. Zanim to jednak nastąpi postaram się ukazać
pewne aspekty pojęcia sprzeczności oraz jego miejsce w logice i filozofii.
W drugiej kolejności odróżnię dwie perspektywy mówienia o języku: analityczną,
w której sprzeczność jest dla informacyjnej zawartości komunikatu niszcząca,
pociągając za sobą utratę sensu i brak możliwości wskazania ewentualnego
odniesienia sprzecznej wypowiedzi, oraz hermeneutyczną, bliższą potocznej
praktyce językowej, w której to komunikat sprzeczny można rozpatrywać czy
interpretować, jako jedno z dopuszczalnych użyć języka – swoistą grę językową.
112
Bartłomiej Bączkowski
POJĘCIE SPRZECZNOŚCI
Pozostając na gruncie klasycznego rozumienia sprzeczności niezmiernie trudno
byłoby wypracować jakąkolwiek koncepcje, w której zaistnienie komunikacyjnej
sprzeczności nie wiązałoby z przekreśleniem treściowej zawartości wypowiedzi.
W przypadku klasycznie zdefiniowanych funktorów negacji i konsekwencji
sprzeczność ujawnia się dość rzadko, za to jej konsekwencje są radykalne.
Już Arystoteles wskazywał, że sprzeczność zachodzi jedynie wówczas, gdy
przeciwstawiamy sobie jakieś zdanie oraz jego ścisłą negację. Logiczna sprzeczność
a treściowa niezgodność zdań to dwie zupełnie różne kwestie. Sprzeczność
zachodzi jedynie wtedy, gdy dwa zdania opisują w tym samym czasie, ten sam
treściowo stan rzeczy (własność, przekonanie itp.), używając tego samego języka,
to jest zachowując te same znaczenie używanych terminów. Tak przynajmniej
Logiczną Zasadę Niesprzeczności doprecyzowuje Stanisław Jaśkowski. Innymi
słowy zdania niezgodne treściowo, tzn. odnoszące się do odmiennych stanów
rzeczy, czy opisujące różne sytuacje, zgodnie z powyższą definicją, nie mogą
być i nie są wzajemnie sprzeczne właśnie z racji różnicy ekstensji (odniesienia
przedmiotowego). Patrząc z tej perspektywy, koncepcja sprzeczności dialektycznej
oparta na logice Hegla i rozwijana przez marksistów ma ze sprzecznością niewiele
wspólnego. Hegel po prostu posługiwał się własnym pojęciem negacji, stąd
sprzeczność w jego rozumieniu nie jest takową w perspektywie logiki klasycznej.
Codzienna praktyka językowa obfituje jednak w sytuacje, w przypadku których
stwierdzamy zachodzenie sprzeczności. Należy zatem zadać pytanie, czy fakt, iż
sytuacje te nie spełniają wymogów formalnych oznacza, że sprzeczność w nich
nie zachodzi, tudzież zachodzi jedynie w sensie metaforycznym. Rysuje się tu
potrzeba odnalezienia jakiegoś ujęcia zdolnego uchwycić sprzeczność w takich
sytuacjach komunikacyjnych.
Być może powinniśmy nieco złagodzić klasyczną zasadę niesprzeczności?
Odwołam się tu ponownie do Stanisława Jaśkowskiego, który w swej logice
dyskusyjnej, pomyślanej jako narzędzie modelowania dyskursu, wyróżnia dwa
poziomy sprzeczności. Dyskurs, w którym każdy z dyskutantów przedstawia
poglądy spójne wewnętrznie, nie zawierające sprzeczności, lecz przeczące
wypowiedziom innych uczestników można uznać za niezagrożony, gdyż
występująca w nim sprzeczność jest izolowana (słaba, rozdzielcza), a sam
dyskurs pozostaje niezakłócony. Jeśli jednak w obrębie wypowiedzi jednego
z dyskutantów pojawią się twierdzenia przeczące sobie nawzajem, wówczas
dochodzi do przepełnienia zakłócającego dyskurs i sprzeczności koniunkcyjnej
(mocnej, kolektywnej). Wyróżnione przez Jaśkowskiego zróżnicowanie sprzeczności przemawiałoby za potrzebą rozróżniania płaszczyzn, w ramach których
chcemy o sprzeczności mówić. Okazuje się bowiem, iż sprzeczność, która
na jednym z poziomów prowadzi do niszczącego w skutkach przepełnienia
i trywialności, na innym jest mniej destrukcyjna. Jakkolwiek zaprezentowanego
Sprzeczność w komunikacji.
113
powyżej rozróżnienia na sprzeczności słabe i mocne nie należy przypisywać
wyłącznie Stanisławowi Jaśkowskiego, jest ono bowiem charakterystyczne dla
całego programu logik parakonsystentnych, pozwoliłem sobie przedstawić
je w powyższym kontekście z uwagi na jego intuicyjny charakter. Podobne
rozróżnienie można zaobserwować w przypadku logiki przekonań Newtona da
Costy. Jego zainteresowania ogniskowały się wokół problemów adekwatnego
opisu teoretycznego zjawisk obserwowanych w nauce i wiążących się z tym
sprzeczności. Przykładowo, wskazana przez Nielsa Bohra na gruncie fizyki
zasada komplementarności, obowiązująca w przedstawianiu fenomenów świata
kwantowego, pociąga za sobą problem sprzecznego ujęcia tej samej dziedziny
przedmiotowej jednego uniwersum za pomocą miejscami sprzecznych systemów
teoretycznych. Każdorazowa próba sprowadzenia komplementarnych względem
siebie, acz wzajemnie przeciwstawnych zdań do jednolitej postaci teoretycznej,
prowadzi nieuchronnie do logicznych sprzeczności. Da Costa zwrócił uwagę,
iż wyjaśnienia koniunkcyjnych sprzeczności zdań komplementarnych należy
doszukiwać się w specyfice językowego opisu fizycznych fenomenów, innymi słowy
w uniwersum dyskursu danego języka. Proponowane przez niego rozwiązanie
zakłada wzbogacenie logiki klasycznej o alternatywną relację konsekwencji, która
miałaby chronić przed przepełnieniem koniunkcje tez będących konsekwencją
komplementarnych opisów1. Teorie powstałe dzięki zastosowaniu owej
rozszerzonej logiki, zwanej paraklasyczną logiką P, zabezpieczone dodatkowo
tzw. postulatami znaczeniowymi2 ograniczającymi uznawalność pewnych zdań
użytych w opisie, miałyby stanowić ochronę przed destrukcyjnym i eksplozyjnym
wpływem sprzeczności.
Logicy nie szczędzili wysiłku w staraniach osłabienia klasycznie rozumianej
zasady niesprzeczności, szczegółowe jednak rozważania odnoszące się do
poszczególnych prób i metod „oswojenia” sprzeczności zaprowadziłyby nas
ostatecznie nazbyt daleko od głównego tematu niniejszego artykułu. Faktem
pozostaje jednak, że większość logików zgadza się ze stwierdzeniem, iż
„mocne, koniunkcyjne sprzeczności (pociągające za sobą stan chaosu logicznoontologicznego) nie spełniają wymogu minimalnej inteligibilności [i racjonalności
– przyp. B.B.], który określa warunki możliwości wartościowego poznawczo opisu
świata”, a sam postulat unikania sprzeczności koniunkcyjnej „może funkcjonować
jako zasada konstytutywna na poziomie epistemicznym opisu światowego i zarazem
1
Zaproponowana przez da Coste i Krausego relacja konsekwencji dopuszcza wyprowadzenie danej tezy α
ze zbioru określonych formuł X w trzech przypadkach: jeśli teza ta stanowi a) element zbioru X, tudzież b)
klasyczną tautologię, bądź c) konsekwencję niesprzecznego na gruncie logiki klasycznej podzbioru X. Por.
A. Pietryga: O leksykologicznych aspektach logiki komplementarności, 21 czerwca 2007,
<http://pts.edu.pl/subdomains/seminarium/httpdocs/ap.pdf>, s. 1.
2
Problem stanowią zastane znaczenia terminów pozalogicznych, stąd próba konstytuowania nowych
znaczeń poprzez postanowienia, w których ustala się, iż terminy te mają denotować określone obiekty, dla
których spełnione są aksjomaty teorii.
114
Bartłomiej Bączkowski
jako warunek skutecznej komunikacji”3. Tym, na co ponownie warto zwrócić
w tym miejscu uwagę jest pytanie o to, czy tzw. sprzeczności słabe, izolowane
w dalszym ciągu możemy nazywać jeszcze sprzecznościami. Abstrahując od ściśle
logicznych rozstrzygnięć (znaczącej modyfikacji pojęcia koniunkcji, konsekwencji,
negacji itp.), pojawia się tu szereg problemów, które ogólnie nazwać możemy
niewspółmierną zawartością treściową, tudzież niewspółmiernością semantyczną.
Jasne jest bowiem, iż zestawione ze sobą w powyższych przykładach sprzeczne
tezy nie są klasycznym przykładem negacji.
Powróćmy na chwilę do użytych przed momentem terminów przepełnienia
i trywialności, które dotyczą systemów dedukcyjnych, w szczególności opartych
na logice formalnej. W systemach teoretycznych, które zawierać będą choć
jedną parę sprzecznych twierdzeń, konieczne okaże się uznanie prawdziwości
wszystkich wyrażeń zdaniowych możliwych do skonstruowania w języku danej
teorii. Na ich gruncie „udowodnić bowiem można twierdzenie głoszące, że zbiór
ich wyrażeń zdaniowych (poprawnie zbudowanych formuł) jest zawarty w zbiorze
konsekwencji dwóch wyrażeń sprzecznych”4. Staje się to możliwe dzięki regule
ex contradictione quodlibet zwanej prawem Dunsa Szkota. Innymi słowy, jest to
prawo logiczne, które w ramach rachunku zdań uprawnia nas do wyprowadzenia
z pary zdań sprzecznych dowolnej formuły języka wykorzystywanego w tym
rachunku zdań. Komunikację, w której mielibyśmy do czynienia ze sprzecznością
prowadzącą do przepełnienia, moglibyśmy zatem – paradoksalnie – określić
mianem informacyjnie pustej, jako że zmuszającej nas do uznania dowolnych
treści komunikatów możliwych do sformułowania w języku, w którym toczy się
dyskurs. To zaś miałoby katastrofalne skutki dla jakichkolwiek prób porozumienia.
Wobec powyższego rozumowania można wysunąć całkiem uzasadniony zarzut
terminologicznego nadużycia – nie da się, rzecz jasna, zaimplementować
czysto logicznych pojęć na gruncie codziennej komunikacji, ani tym bardziej
porównywać jej do zamkniętych systemów dedukcyjnych. Czy można zatem mówić
o przydatności terminów takich jak przepełnienie czy trywialność w rozważaniach
nad komunikacją? Świadomie używam ich tu w sposób czysto instrumentalny
(można powiedzieć – metaforyczny) dla zobrazowania pewnych prawidłowości.
Z punktu widzenia logiki, przepełniony system dedukcyjny, pozwalający na
uzasadnione wyprowadzenie dowolnych wyrażeń zdaniowych jako konsekwencji
dwóch zdań sprzecznych, jest wadliwy i w tym sensie bezużyteczny – nie mówi
nam niczego prawdziwego o świecie. Z punktu widzenia codziennej praktyki
komunikacyjnej zachodzi podobna prawidłowość. Konsekwencją wzajemnie
sprzecznych wypowiedzi mogą być dowolne treści, byle powstały w oparciu
o reguły i słownik języka, w jakim prowadzony był dyskurs. Implikowałoby to
całkowitą dowolność interpretacyjną oraz brak możliwości wyprowadzenia
3
4
R. Poczobut: Spór o zasadę niesprzeczności, TN KUL, Lublin 2000, s. 283 i 284.
Ibidem, s. 335.
Sprzeczność w komunikacji.
115
z takiego komunikatu jakichkolwiek użytecznych inferencji5. W tym i jedynie
w tym sensie stosowne jest odnoszenie terminów takich jak przepełnienie czy
trywialność do problematyki sprzeczności w komunikacji.
Mając w pamięci powyższe uwagi, wypowiedź wewnętrznie sprzeczną
(w mocnym sensie) możemy określić mianem nonsensownej czy niedorzecznej.
Nie dlatego jednak, iż, jak chciałby tego np. Rudolf Carnap, wypowiedź taka składa
się ze znaków nie mających żadnego odniesienia, a zatem nie przedstawiających
żadnego sensu; również nie dlatego, że wypowiedź taka składa się w prawdzie
z wyrażeń nacechowanych sensem, ale ułożonych względem siebie w sposób,
który narusza reguły syntaktyczne; wypowiedź taka byłaby nonsensowna
przede wszystkim z uwagi na niepowodzenie nadawcy w określeniu sensu danej
wypowiedzi, zatem nonsensem w tym wypadku byłoby nie tyle samo wyrażenie,
ile relacja panująca pomiędzy wyrażeniem a jego nadawcą i ewentualnymi
odbiorcami6. Wystąpienie sprzeczności na płaszczyźnie logiczno-semantycznej
nie musi z konieczności oznaczać, iż płaszczyzna pragmatyczna będzie nią również
skażona. Tym, co motywuje logików do poszukiwania alternatywnych, bardziej
liberalnych postaci zasady niesprzeczności wydaje się być fakt, iż wystąpienie
sprzeczności, nawet w nauce, nie zawsze prowadzić musi do chaosu logicznoontologicznego czy paraliżu działania, czasami wręcz jest nieodzowne w pewnych
fazach prowadzenia badań. Węgierski filozof nauki i matematyk Imre Lakatos
w następujących słowach odnosi się do problemu niesprzeczności:
(…) niesprzeczność – w silnym tego słowa znaczeniu – musi pozostać ważną zasadą
regulatywną (…); a sprzeczności (łącznie z anomaliami) muszą być postrzegane
jako problemy. Powód jest prosty. Jeśli nauka zmierza do prawdy, to musi zmierzać
do niesprzeczności; jeśli rezygnuje z niesprzeczności, to rezygnuje z prawdy. (…)
Z drugiej strony nie znaczy to, że odkrycie sprzeczności – lub anomalii – musi
natychmiast zatrzymać rozwój programu: poddanie tej sprzeczności czasowej
kwarantannie i podążenie za heurystyką pozytywną programu może być racjonalne.
Postępowano tak nawet w matematyce7.
Użytecznym obrazem ukazującym problematykę respektowania sprzeczności
okazuje się stosunek do niej poszczególnych filozofów nauki. Daje się wyróżnić
pewne przejście od pozycji ortodoksyjnych, całkowicie odrzucających pozytywną
5
Nie idzie tu, rzecz jasna, o klasyczne, logiczne rozumienie inferencji, lecz o postulowany przez D. Sperbera
i D. Willson mechanizm szczególnego rodzaju wnioskowania, który, w przeciwieństwie do znanego
z kodowego modelu komunikacji, kładzie nacisk na aktywne, interpretujące rozumienie komunikatu. We
wnioskowaniu tym celem nadrzędnym jest nie tyle przestrzeganie zasad logiki, ile osiągnięcie poprzez
stosowanie nieformalnych strategii rozwiązywania problemów jak największej skuteczności działania. Por.
D. Spereber, D. Willson: Relevance, Oxford 1986; A. Awdiejew: Wiedza potoczna a inferencja,
w: J. Anusiewicz, F. Nieckula (red.): Język a Kultura, t. V, Wiedza o Kulturze, Wrocław 1992, s. 21-27.
6
Por. R. Rorty: Wittgenstein i zwrot lingwistyczny, tłum. D. Łukoszek, Ł. Wiśniewski, w: „Homo
Communicativus” nr 1(2) 20057, s. 21.
7
I. Lakatos: Falsyfikacja a metodologia naukowych programów badawczych, tłum. W. Sady, Warszawa 1995,
s. 90., za: R. Poczobut: op. cit., s. 263.
116
Bartłomiej Bączkowski
rolę sprzeczności w nauce (Popper), poprzez swego rodzaju pozycje średnie (Kuhn,
Lakatos), ku coraz bardziej anarchistycznym (np. Feyerabend, który otwarcie
kwestionował przydatność kontrintuicyjnego prawa Dunsa Szkota w prowadzeniu
badań naukowych). Paul K. Feyerabend byłby zapewnie zdania, iż logika
w praktyce stosowana przez naukowców daleka jest od klasycznych rachunków
formalnych. Pokazuje to następujący cytat z artykułu o wielce wymownym tytule:
„Wątpliwy autorytet logiki w dyskusjach przyrodniczych i metodologicznych”:
(…) Mamy teorie, które pomagały w rozwoju nauki, choć były jednocześnie
najeżone wewnętrznymi sprzecznościami. Pokazuje to wyraźnie, że istnieją sposoby
traktowania o sprzecznościach, które nie prowadzą do niepożądanego przyjmowania
każdego stwierdzenia, lecz do szczególnych i wysoce użytecznych wyników. Albo
też, wyrażając się inaczej, istnieje logika praktyczna używana przez uczonych
i niedostępna w jawnej postaci (może z wyjątkiem partii Logiki Hegla, prac Engelsa,
materializmu dialektycznego oraz Fundations of Mathematics Wittgensteina),
która umożliwia nam dokonywanie odkryć przy pomocy systemów zakażonych
sprzecznościami8.
Jeśli pozostaniemy na gruncie logiki i zaczniemy analizować dedukcyjne
systemy, które w ograniczonym sensie miałyby akceptować sprzeczność, wikłamy
się nieuchronnie w spór realistów z antyrealistami. Dlaczego? Otóż klasycznie
przyjmuje się, że z dwóch twierdzeń sprzecznych przynajmniej jedno musi być
fałszywe. Jeśli będziemy postulować istnienie tzw. prawdziwych sprzeczności,
tzn. sytuacji, w której z dwóch zdań sprzecznych oba mogą być prawdziwe,
podważamy klasyczną, semantyczną koncepcję prawdy lub redefiniujemy
rozumienie tradycyjnych spójników negacji, koniunkcji i implikacji. Wówczas
i samo pojęcie sprzeczności ulegałoby redefinicji. Klasyczny realista, przyznając
się do semantycznego pojęcia prawdy, zakłada, iż tylko taką teorię możemy
uznać za prawdziwą, która poprawnie opisuje zastaną rzeczywistość, tj. która nie
zawiera w sobie tez wzajemnie sprzecznych. Antyrealista nie przyjmuje istnienia
rzeczywistości niezależnej od częściowo konwencjonalnej aparatury pojęciowej
(np. języka). Skoro pojawia się miejsce na uzgadnianą intersubiektywnie
konwencję, swój absolutystyczny wydźwięk tracą klasycznie zdefiniowane
spójniki prawdziwościowe i rzecz jasna sama koncepcja prawdy. Otwiera się
przestrzeń dla sprzeczności. Nie będzie to i nie może być, z oczywistych względów,
sprzeczność, której rozumienie wyniesiemy z klasycznego rachunku logicznego.
Nowe rozumienie albo odrzuci logikę w całości, co wydaje się mało racjonalne,
albo odwoła się do nieklasycznie zdefiniowanych tzw. logik nieszkotowskich.
Z perspektywy przyjętej we wstępie niniejszego artykułu jasno wynika, że
opowiadam się raczej za drugim z powyższych rozwiązań. Podczas analizowania
zjawiska sprzeczności występującego w codziennej komunikacji cenne mogą
8
P. K. Feyerabend: Wątpliwy autorytet logiki w dyskusjach przyrodniczych i metodologicznych, tłum.
K. Jodkowski, w: K. Jodkowski (red.): Czy sprzeczność może być racjonalna, Lublin 1986, s. 215-223., za:
R. Poczobut: op. cit., s. 264.
Sprzeczność w komunikacji.
117
okazać się wszystkie te koncepcje sprzeczności, które w sposób szczególny akcentują
jej pragmatyczny charakter. Powyższe, wielce skrótowe odwołanie się do sporu
realistów z antyrealistami przytoczyłem jedynie w celu zobrazowania niezmiernie
istotnej roli, jaką w rozumieniu zagadnienia sprzeczności odgrywa język. Zanim
jednak przejdę do części drugiej niniejszego artykułu, która w całości poświęcona
jest problematyce języka, pozwolę sobie na małą dygresję podyktowaną krytyczną
uwagą Zbigniewa Tworaka dotyczącą dialetycznej logiki Priesta, w której zauważa
on, co następuje: „Sytuacje uzasadniające aprobatę sprzecznych teorii mają
zawsze charakter pragmatyczny. W pewnych okolicznościach aprobata taka może
być nawet zachowaniem racjonalnym (celowym). Nie należy jednak mieszać
logiki z racjonalnością”9. Jakkolwiek dogłębna analiza wzajemnych relacji logiki
i racjonalności wydaje się dla dalszych rozważań kluczowa, jednakże zdecydowanie
wybiega poza ramy niniejszego artykułu. Postaram się jednak w kilku zdaniach
przynajmniej zarysować jej węzłowe punkty.
Nie ulega wątpliwości, że postulat całkowitego wyeliminowania sprzeczności
z obszaru ludzkich przekonań10 i co za tym idzie, warunek idealnej kompetencji
dedukcyjnej postulowanego posiadacza przekonań, czy związana z tym próba
określenia jego zbioru jako dedukcyjnie zamkniętego, może być przyjmowana
jedynie jako warunek idealizujący11. Racjonalność oparta na powyższych
przesłankach jest racjonalnością idealną, niespełnioną w przypadku jakiegokolwiek
człowieka. Dla naszych celów użytecznym może okazać się wypracowanie
(użycie) takiego pojęcia racjonalności, które radzi sobie z miejscowo sprzecznym
systemem przekonań. Jest to szczególnie istotne, gdy uwzględnimy fakt, iż
w codziennej praktyce komunikacyjnej kluczową rolę odgrywa przede wszystkim
wiedza potoczna, którą Teresa Hołówka charakteryzuje jako: „(…) zbiór
powierzchownych, fragmentarycznych i nie uzgodnionych ze sobą uogólnień,
które zaspokajają nam wprawdzie w jakimś stopniu potrzebę rozumienia
i panowania nad rzeczywistością, ale nie tworzą całości o wyraźnie zarysowanych,
kluczowych ideach”12. Dla skutecznego działania w świecie taka indywidualna baza
kognitywna jest całkowicie wystarczająca. Skuteczne działanie w świecie jest czymś
zupełnie innym od dogłębnego i wyczerpującego tego świata poznawania. Zbiór
przekonań będący podstawą działań komunikacyjnych może pomimo lokalnych
sprzeczności prowadzić do realizacji użytecznych dla jednostki wartości13.
9
Z. Tworak: Kłamstwo kłamcy i zbiór zbiorów. O problemie antynomii, WN UAM, Poznań 2004, s. 297.
Najogólniej rzecz ujmując, przekonanie traktuje się najczęściej jako relację zachodząca pomiędzy osobą
uznającą jakieś zdanie a samym tym zdaniem. Nie jest powiedziane, że uznanie musi być każdorazowo
związane z prawdziwością danego zdania. Uwaga ta jest szczególnie istotna w kontekście wspomnianej
uprzednio płaszczyzny pragmatycznej wypowiedzi sprzecznych.
11
Założenie o dedukcyjnym domknięciu zbioru przekonań nakłada na osobę wymóg pełnej inferencji
wszystkich konsekwencji ze zbioru żywionych przez nią przekonań, niezależnie od tego, czy konsekwencję
te są dla niej użyteczne, czy też nie. Pomijając supozycję co do dedukcyjnej sprawności takiego osobnika,
spełnienie powyższego wymogu nie jest możliwe w skończonym przedziale czasowym.
12
T. Hołówka: Myślenie potoczne, Warszawa 1986, s. 53., za: A. Awdiejew: op. cit., s. 21.
13
Por. A. Awdiejew: op. cit., s. 22.; A. Awdiejew: Pragmatyczne podstawy interpretacji wypowiedzeń, Kraków 1987
10
118
Bartłomiej Bączkowski
W kontekście powyższych uwag, zaproponowana przez Christophera Cherniaka
koncepcja tzw. minimalnej racjonalności wydaje się ciekawym rozwiązaniem14.
Po pierwsze, nie zakłada ona idealnej zdolności dedukcyjnej, po wtóre,
dopuszcza możliwość minimalnie (miejscowo, izolowanie) sprzecznego zbioru
przekonań. Koncepcja minimalnej racjonalności przekonań zakłada zdolność
do działania realizującego wartości, innymi słowy do wykonywania użytecznych
inferencji w oparciu o posiadany zbiór przekonań, przy jednoczesnej tendencji
do eliminowania nadmiaru sprzeczności pojawiających się w tym zbiorze. Nie
przyjmuje się tu jednak całkowitej eliminacji pojawiających się sprzeczności, co
zdaniem Cherniaka jest niemożliwe. Jakkolwiek powyższe rozważania dalekie
są od wyczerpującej prezentacji poruszanej problematyki, zmuszony jestem
w tym miejscu przerwać i przejść do zapowiadanej wcześniej refleksji poświęconej
językowi.
DWIE PERSPEKTYWY JĘZYKOWE
Na wstępie odwołam się do pewnych generalnie sformułowanych różnic
w możliwościach filozoficznego ujmowania kwestii języka. Rozpocznę tu od
perspektywy wyznaczanej przez filozofię analityczną, w której zakłada się
odpowiedniość pomiędzy logiczną strukturą świata będącego wszystkim, co jest
faktem, a logiczną strukturą języka15. Pomiędzy tymi dwiema przestrzeniami
zachodzi ścisły związek strukturalny. Tym, co je wiąże, jest wspólna forma logiczna.
Język jest obrazem świata, czy też struktura języka obrazuje strukturę świata.
Podstawowym warunkiem sensu w przypadku języka jest obiektywne istnienie
rzeczywistości, określonych stanów rzeczy i wiążących je form. Zdanie może być
określone jako sensowne, gdy podlega walidacji prawdziwościowej, tzn. wówczas,
gdy można stwierdzić czy odpowiada mu jakiś stan rzeczy. Widać zatem, iż zdania
sensowne zdolne są jedynie do ograniczonego opisu przeżywanego przez nas świata
i raczej nie wyczerpują bogactwa międzyludzkiej komunikacji. Sztywna zależność
pomiędzy światem faktów a językiem zbudowanym ze zdań sensownych znacznie
ogranicza obszar użytecznego zastosowania mowy praktycznej i utrwalonych
zwyczajów językowych. Nasze egzystencjalne wyznania czy codzienne ekspresje nie
znajdują bowiem właściwego odpowiednika w intersubiektywnie stwierdzalnych
faktach, trudno je zatem uznać za sensowne. W większości wypadków to jednak
te „bezsensowne” ekspresje stanowią esencję komunikacji i podstawę każdego
działania. Warto w tym momencie zapytać, kto ustala odpowiedniość pomiędzy
strukturą wypowiadanego sądu a opisywaną przez niego rzeczywistością. Jasne
jest, że pomiędzy językiem i światem musi mieszkać człowiek, który zbliża do
14
Ch. Cherniak: Minimalna racjonalność, tłum. Z. Muszyński, (RRR-4), Lublin 1986, s. 35-37., za:
R. Poczobut: op. cit., s. 300-302.
15
Nie jest moją intencją sprowadzanie całej filozofii analitycznej do postaci L. Wittgensteina – zależy mi
jedynie na wyrazistym przykładzie.
Sprzeczność w komunikacji.
119
siebie te dwie rzeczywistości: tzn. przedmiotową i językową. Człowiek jest zatem
rękojmią możliwości weryfikacji prawdziwościowej poszczególnych zdań i wydaje
się być „wbity” pomiędzy te dwie przestrzenie jako swoiste ciało obce. Znacząco
zmienia to dopiero hermeneutyka, która ściśle powiązuje ze sobą te sfery i w istotny
sposób zaciera wyznaczone pomiędzy nimi granice. W artykule Karola Chrobaka
zatytułowanym „Między analizą a rozumieniem…” znajdujemy sugestię, iż proces
ten dokonał się w trzech krokach:
(…) najpierw przez «przewrót kopernikański» Kanta, dalej przez zasadę tożsamości
idealizmu niemieckiego, w końcu przez krytykę tego ostatniego, szczególnie
w wydaniu Wilhelma Diltheya. Kant podporządkował sferę przedmiotową
podmiotowej, Hegel utożsamił je w pojęciu Absolutu, Dilthey sprowadził to
utożsamienie do granic podmiotu16.
Realizujący się tu przewrót można podsumować za Chrobakiem w kilku
punktach. Po pierwsze, to już nie świat wyznacza strukturę języka, lecz na odwrót,
język wyznacza strukturę świata. Jest to definitywne odejście od koncepcji
pozajęzykowej obiektywności świata. Po drugie, dzięki takiemu ujęciu język
otwiera się na wyrażanie i eksponowanie bardziej subiektywnych aspektów życia
(Dilthey) i bycia (Heidegger), poszerza się bowiem przestrzeń tego, o czym można
w języku sensownie mówić. Nie ogranicza nas już istniejąca obiektywnie, poza
człowiekiem i językiem, niezależna rzeczywistość wraz z wymogiem trafnego jej
nazywania.
Powyższe przeciwstawienie sobie tradycji analitycznej podejściom
hermeneutycznym jest z konieczności umownym, niezmiernie pobieżnym
i fragmentarycznym przybliżeniem. Przytoczenie sensownej argumentacji za
istnieniem czegoś takiego, jak spójna szkoła analitycznej filozofii języka nie wydaje
się w ogóle możliwe i nawet jeśli by się powidło, przyniosło by raczej szkodę
aniżeli pożytek. Istotę wewnętrznego zróżnicowania analitycznej filozofii języka,
szczególnie w perspektywie interesującego nas tematu, w sposób niezmiernie
ciekawy przedstawia Joanna Kotarbińska. W artykule Spór o granice stosowalności
metod logicznych wyróżnia ona wśród podjeść analitycznych dwa nurty:
rekonstruktywistyczny oraz deskryptywny. Przedstawiciele pierwszego z nich,
dążą do jak najściślejszej precyzji w określaniu znaczeń analizowanych terminów,
formalizacji reguł budowy wyrażeń zdaniowych, innymi słowy do coraz ściślejszego
doskonalenia logicznych walorów języka. Nurt deskryptywny stawia sobie na
celu analizowanie faktycznych sposobów funkcjonowania języka w możliwie
naturalnych sytuacjach oraz próbę jak najwierniejszego jego opisu. Opozycję tę
w symboliczny sposób przedstawić można odwołując się do filozofii wczesnego
i późnego Wittgenstaina. Dla rekonstruktywistów analiza znaczeń tkwiących za
poszczególnymi pojęciami sprowadza się do wyznaczania ściśle określonych granic
16
K. Chrobak: Między analizą a rozumieniem. Aporetyczny charakter teorii języka, w: J. Jaskóła, A. Olejarczyk
(red.): Prawda a metoda. Aporie myśli współczesnej, Wydawnictwo UW, Wrocław 2003, s. 314.
120
Bartłomiej Bączkowski
definicyjnych, którym ustala się jednolite kryteria stosowalności. Zwolennicy
podejścia odwołującego się do opisu zastanej praktyki językowej skłonni są zaś do
określania funkcji znaczeniowych poszczególnych terminów poprzez odwołanie
się do reguł użycia danego wyrażenia. Opis zespołu okoliczności towarzyszących
zastosowaniu poszczególnych terminów wydaje się w tej perspektywie znacznie
bardziej adekwatną metodą analizy języka naturalnego, gdyż nie zniekształca
faktycznego sposobu funkcjonowania analizowanych wyrażeń. Odwołanie się
do warunków kontekstualnych, współwyznaczających każdorazowo znaczenie
użytego terminu, znacznie dokładniej oddaje charakter wciąż zmieniających się
i nieostrych terminów języka naturalnego. Deskryptywiści zwracają uwagę na
nieprzekładalność języka codziennego na schematy logiki formalnej. Zarówno
zmienne jak i stałe zdaniowe nie spełniają wymogów stawianych logicznie
skonstruowanym językom sztucznym, nie mogą ich spełnić i nie powinny nawet
próbować, gdyż wiązałoby się to z jego zafałszowaniem. Zmienne zdaniowe nie
zachowują jednoznaczności znaczeniowej zgodnie z uprzednim założeniem
o ich kontekstualnym i użytecznościowym charakterze, stałe zaś tym bardziej
nie odpowiadają sformalizowanym spójnikom prawdziwościowym, sprawiając,
iż „zdania będące podstawieniami poprawnych wzorów logicznych nie zawsze
są zdaniami prawdziwymi, a rozumowania przebiegające wedle tych wzorów
nie zawsze prowadzą od prawdy do prawdy”17. W języku potocznym spójniki
wyznaczają zupełnie inne warunki prawdziwościowe zdań utworzonych
za ich pomocą, aniżeli ma to miejsce w przypadku jednoznacznie i ściśle
ustalonych funktorów logiki formalnej. Podobnie, jak w przypadku funkcji
znaczeniowych wyrażeń zdaniowych, reguły rozumowania związane są
z regułami ich użycia i zastosowania w odpowiednich okolicznościach. Wypływa
stąd postulat skonstruowania takich logik nieformalnych, które poradziłby sobie
ze specyfiką codziennej praktyki językowej. Rekonstruktywiści zwracając uwagę
na powyższy problem proponują mniej skrajne rozwiązania. Uważają, iż nie
tyle należy odrzucać logikę klasyczną, ile, biorąc pod uwagę również czynniki
pozaformalne, przystosować ją do zwyczajów mowy codziennej, tudzież skorzystać
jedynie z tych elementów formalnych, które nie będą kolidować z ich naturalnymi
odpowiednikami.
W powyższym kontekście nadużyciem wydawać się mogą słowa Karola
Chrobaka, w których wyraża on następującą opinię:
Język analizy miał formułować proste, doświadczalnie weryfikowalne komunikaty,
problem jego rozumienia w ogóle nie istniał. Nadawca i odbiorca, niezależnie ot tego,
ile ich od siebie dzieliło dysponowali bowiem tym samym kodem: logiką. Hermeneuta
zaś tak prostego, uniwersalnego klucza nie posiada. Jest świadom, iż jego przyjęcie
wymagałoby akceptacji wyraźnie ahistorycznego stanowiska, uznania zarówno
człowieka, jak i języka za niezmienniki w ramach dziejowego continuum18.
17
18
J. Kotarbińska: Spór o granice stosowalności metod logicznych, „Studia Filozoficzne”, 3(38), 1964, s. 46.
K. Chrobak: op. cit., s. 316.
Sprzeczność w komunikacji.
121
Słowa te są jednak świadomym i dla pewnych celów użytecznym uproszczeniem.
Podejmując się analizy sprzeczności występujących w codziennej praktyce
komunikacyjnej, skazani jesteśmy niejako na poszukiwanie takiego ujęcia języka,
które byłoby najbliższe jego potocznemu użyciu. Wydaję mi się, że cenne mogą się
tu okazać zarówno doświadczenia części filozofów analitycznych, którzy wrażliwi
na kontekst użycia, nieokreśloność roli znaczeniowej wyrażeń, zmienność
i niejednolitość kryteriów zastosowań języka, starali się przybliżyć analizie
potoczne jego użycia19 (wspomnieć tu wypada chociażby o Johnie Austine),
jak również uwagi hermeneutów odrzucających archaiczny model prostego
kodowania komunikatów, zwracających się w stronę interpretacji, uzgadniania
i poszukiwania porozumienia, zdecydowanie bardziej użytecznego w badaniu
interesującej mnie kwestii ewentualnego rozumienia sprzeczności. Nigdy jednak
analiza, opis, próba wyjaśnienia nie będą tym samym, co czyste użycie.
KOMUNIKACYJNA KONCEPCJA SPRZECZNOŚCI
W poprzednich dwóch częściach niniejszego artykułu starałem się,
przynajmniej skrótowo, zarysować warunki metodologiczne stanowiska,
z perspektywy którego możliwe staje się mówienie o komunikacyjnym charakterze
sprzeczności. Były to rozważania poświęcone logiczno-filozoficznym i językowym
aspektom problematyki sprzeczności. W trzeciej, ostatniej części niniejszej
pracy zaprezentuje oraz odniosę się krytycznie do lingwistyczno-pragmatycznej
koncepcji sprzeczności zaproponowanej przez Joannę Pietrygę.
Odwołując się do prac duńskiego językoznawcy Louisa Hjelmsleva przywołała
ona wypracowane przez niego wyróżnienie w budowie języka dwóch, powiązanych
ze sobą konotatywnie planów: planu wyrażania (realizowanego w systemie
fonologicznymi) oraz planu treści (realizowanego w systemie gramatycznym
i leksykalnym). Zgodnie z proponowanym przez Hjelmsleva rozróżnieniem,
każdemu znakowi odpowiada związana z nim określona treść. Tym, co będzie
nas interesowało szczególnie jest fakt, iż plan wyrażenia wraz z planem znaku,
potraktowane wspólnie same mogą stanowić jakiś znak, tyle że z metapoziomu,
któremu również będzie odpowiadała jakaś treść. Hjelmslev mówi tu odpowiednio
o poziomie semiotyki denotatywnej oraz nadbudowanym na nim metapoziomie
semiotyki konotatywnej. Pomysł ten, w znacznie czytelniejszy sposób, wykorzystał
Roland Barthes, odwołując się do de Saussurowskiego rozróżnienia na znaczące
(signifiant) i znaczone (signifié) oraz przypisując im odpowiednio terminy: obrazu
akustycznego i pojęcia.
Poziomem podstawowym dla Barthesa jest po prostu język jako taki, tudzież
język przedmiotowy, który należy według Pietrygi rozumieć jako „dowolną
technikę komunikacji”20. Sam Barthes zdaje się twierdzić, iż podstawową funkcją
19
20
Por. J. Kotarbińska: op. cit., s. 54.
J. Pietryga: Status zasady sprzeczności w świetle logiki współczesnej, Aureus, Kraków 2004, s. 84.
122
Bartłomiej Bączkowski
języka jest właśnie oznaczanie, pisze bowiem, iż językiem będzie „każda jednostka
czy całość znacząca, tak słowna jak i wzrokowa”21, innymi słowy cokolwiek, co
w dyskursie będziemy w stanie wyposażyć w znaczenie. Poziom podstawowy
zawierać musi zatem jakieś pojęcia i odpowiadające im obrazy akustyczne. Jednak
znaczące i znaczone tego poziomu, oglądane niejako z zewnątrz, samo będzie
jakimś znakiem, samo stanie się jakimś obrazem dla pojęcia z metajęzyka. Ten
nadbudowany nad językiem poziom Barthes określa mianem mitu. To w nim
realizuje się znaczone jakiejś całości językowej dopiero co podniesionej do swego
pojęcia (odwołanie do Hegla, jakkolwiek nie zamierzone nie jest jednak całkiem
niedorzeczne). Język przedmiotowy staje się dla mitu jedynie surowcem, zostaje
powtórnie wykorzystany do wytworzenia kolejnego znaku i kolejnego znaczenia.
Podobnie jak u Peirce’a, system taki może ulegać nieskończonym interpretacjom,
nieskończonemu dryfowi.
Zanim przejdę do wskazania, jak powyższy koncept ma się do problemu
sprzeczności, odwołam się do jednego z wielu podawanych przez Barthesa
przykładów: okładka paryskiej gazety, na której widnieje fotografia salutującego
przed niewidocznym na zdjęciu sztandarem czarnoskórego mężczyzny ubranego
we francuski mundur. Na to podstawowe znaczenie, które możemy nazwać sensem
obrazu, nadbudowany jest przez Barthes’a komunikat metajęzykowy informujący,
że: „(…) Francja jest wielkim Imperium, że wszyscy jej synowie, niezależnie od
koloru skóry, wiernie służą pod jej sztandarem, i że nie ma lepszej odpowiedzi tym,
którzy oskarżają ją o rzekomy kolonializm, niż zapał czarnego żołnierza, służącego
chętnie rzekomym ciemiężycielom”22. Dochodzi tu do swoistej deformacji
i zapożyczenia przez mit systemu znaków z poziomu językowego. To zapożyczenie
usuwa z naszego pola widzenia szczegóły wiedzy o znajdujących się tam znakach,
aby całość tego systemu podporządkować nowemu, ogólniejszemu elementowi,
którym stanie się znaczone metapoziomu. Pietryga pisze, iż w konsekwencji
przyjęcia takiego stanowiska „każdy fakt wypowiedzenia zdania – choćby było to
zaledwie zdanie logiki ekstensjonalnej – może zostać zinterpretowany na wyższych
poziomach, przekraczających system semiologiczny, w którym to zdanie zostało
sformułowane”23.
I jeszcze krótka uwaga o metaregułach inferencji. Autorka lingwistycznopragmatycznej koncepcji sprzeczności powołując się na badania Ryszarda
Wójcickiego dotyczące właściwości teorii w nauce, proponuje wyróżnić dwie
sytuację, czy też dwa typy wnioskowania. Pierwszy, oparty na zastosowaniu
zwykłych reguł inferencji, które jako metazdania pozwalają na wyprowadzanie
konsekwencji jednych zdań z drugich. Drugi zaś, oparty na metaregułach
inferencji, pozwala wnioskować o prawdziwości zdania nie na podstawie samego
zdania i jego konsekwencji, lecz dopiero na podstawie faktu przeprowadzenia
21
R. Barthes: Mit i znak, tłum. W. Błońska, PIW, Warszawa 1970, s. 26.
R. Barthes: op. cit., s. 32, za: J. Pietryga: Status zasady sprzeczności…, op. cit., s. 85.
23
J. Pietryga: Status zasady sprzeczności…, op. cit., s. 86.
22
Sprzeczność w komunikacji.
123
pewnej czynności dowodowej (wykorzystującej regułę dedukcji czy rozumowania
nie wprost).
Pietryga w oparciu o powyższe uwagi postuluje, aby zasadę sprzeczności
(Logiczną Zasadę Niesprzeczności), która dotychczas zapisywana była jako zwykłe
zdanie, potraktować jako metaregułę o następującej postaci: komunikat sprzeczny
nie jest komunikatem właściwym, lecz podstawą metakomunikatu. „Zasada
sprzeczności rozumiana we wskazany wyżej sposób opisywałaby traktowanie
sprzecznej wypowiedzi jako podstawy wtórnego systemu semiologicznego
w rozumieniu Barthes’a…” – pisze Pietryga24. Sprzeczna wypowiedź mogłaby
wówczas zostać potraktowana w całości jako surowiec jakiegoś nadrzędnego
znaku, a ewentualne zagrożenie przepełnieniem można by odczytać jako sygnał do
wyjścia poza dotychczasowy, wadliwy system. O tyle zatem, o ile dotychczasowe
metareguły inferencji na podstawie obserwowanych faktów wprowadzały do
określonej teorii nowe zdania, o tyle wskazane przez Pietrygę „nowe” metareguły
inferencji niejako wyprowadzają poza świat języka pierwotnej teorii, wprowadzając do
metajęzyka.
Tak z grubsza przedstawia się sens lingwistyczno-pragmatycznej, czy po
porostu komunikacyjnej koncepcji sprzeczności. Teoretycznie takie ujęcie
pozwala na wydobycie ze sprzecznych wzajemnie komunikatów jakiejś
niesprzecznej informacji (treści, sensu). Powiemy, że ta swoista zamiana
sprzecznego komunikatu w niesprzeczny metakomunikat jest słabo spełniona,
gdy otrzymany metakomunikat sugeruje jedynie podjęcie jakiejś czynności
mającej na celu poradzenie sobie ze sprzecznością np. redefiniowanie znaczenia
terminów w komunikacie bazowym, zmianę kontekstu interpretacji itp. Zasada
ta będzie mocno spełniona, gdy sprzeczność bezpośrednio odsyłać będzie do
jakiegoś pojęcia, aby odwołać się raz jeszcze do Barthesa. Pytanie tylko, czy ten
drugi przypadek kiedykolwiek będzie spełniony?
Przyglądając się przedstawionej przed chwilą koncepcji nie sposób wyzbyć
się wrażenia, iż wykorzystane w niej rozwiązania gdzieś już spotkaliśmy.
Zaryzykowałbym twierdzenie, że zaproponowane przez Pietrygę ujęcie w dość
przewrotny sposób nawiązuje do Tarskiego i Hegla. Już samo zestawienie tych
nazwisk wydaje się wyjątkowo przewrotne. Intuicję, która przyświecała Tarskiemu
w rozróżnieniu poziomu języka przedmiotowego i metajęzyka dość łatwo
odnaleźć można w przywołanej przed chwilą koncepcji. Jak pamiętamy, według
Tarskiego błędem jest mówić o semantyce jakiegoś zdania języka przedmiotowego
w terminach tegoż języka. Prowadzi to bowiem do nieusuwalnych antynomii.
Stąd też idea „konwencji T”, która pozwalała przekładać dowolne zdanie języka
przedmiotowego na jego odpowiednik w metajęzyku, wobec którego możliwe
stawało się określenie jego wartości prawdziwościowej, tudzież, odwołując się do
terminologii Fregego – znaczenia. Co się zaś tyczy Hegla, to w sposób oczywisty
narzuca się tu dialektyczne rozumienie sprzeczności. Sprzeczne na pewnym
24
J. Pietryga: Status zasady sprzeczności…, op. cit., s. 88.
124
Bartłomiej Bączkowski
poziomie teza i antyteza, zostają przekroczone i pozytywnie zniesione na poziomie
wyższym w swojej syntezie. Synteza ta z kolei sama staje się tezą odniesioną do
swej antytezy itd. Parafrazując Peirce’a, mamy tu do czynienia z nieskończonym
dryfem znaczenia.
Jakkolwiek koncepcja Anny Pietrygi wydaje się atrakcyjna, pozostaje jedynie
szkicem, pewnym pomysłem, wokół którego można by dopiero zbudować
solidne ujęcie problemu. Zdecydowanie największy wpływ na tę atrakcyjność
ma tkwiąca u jej podstaw intuicja wyróżnienia różnych poziomów odczytywania
sprzecznych komunikatów. Wiele do życzenia pozostawia natomiast realizacja
zaprezentowanego pomysłu. Wynika to zapewne z faktu, iż autorka przedstawiła
powyższą koncepcję niejako na marginesie swych głównych rozważań dotyczących
współczesnego statusu Logicznej Zasady Niesprzeczności. Tym bardziej brakuje
interesującego przełożenia konkretnych, współczesnych modyfikacji zasady
niesprzeczności na zaproponowany przez autorkę model. Wydaje się również,
że sposób ujęcia języka ciążący w stronę strukturalizmu, mógłby zostać
z powodzeniem zastąpiony zdecydowanie bardziej dynamicznymi koncepcjami,
czerpiącymi chociażby z filozofii Heideggera, Jurgena Habermasa, czy KarlaOttona Apla.
Na sam koniec chciałbym poczynić, niejako w konkluzji, jeszcze jedną uwagę.
O ile dla skutecznego rozumienia sprzecznego komunikatu znajomość zasad logiki
klasycznej wydaje się być całkowicie zbędna, o tyle dla prób zrozumienia tego, jak
możliwe jest rozumienie sprzecznego komunikatu, rozważania, które starają się
odpowiedzieć na pytanie o przydatność logiki i granice jej stosowalności, wydają
się nieodzowne. Tylko dzięki uczynieniu powyższego kroku, który można nazwać
krokiem negatywnym, odcinającym się w dużej mierze od klasycznie rozumianej
logicznej problematyki sprzeczności, możliwe jest stawianie sensownych pytań
o warunki rozumienia tego, co we wstępie nazwaliśmy komunikacją sprzeczną.
Paweł Gałkowski
IDEA SOLIPSYZMU ZBIOROWEGO JAKO WYRAZ FILOZOFII WŁADZY
W ROKU 1984 GEORGA ORWELLA
Tekst ten w dużej mierze został zainspirowany analizą Roku 1984 zawartą
przez Richarda Rorty’ego w jego Przygodności, ironii i solidarności. Jeśli
skoncentrujemy uwagę na sposobie, w jaki amerykański filozof czyta orwellowską
antyutopię, to bez trudu odnajdziemy tam próbę aplikacji tej lektury do
niektórych tez zawartych w książce Rorty’ego. Szczególnie warta podkreślenia,
obok wskazania na trzecią część książki angielskiego socjalisty jako na opowieść
o ostatnim europejskim intelektualiście, jest próba spojrzenia na Winstona Smith’a
(głównego bohatera Roku 1984) jako na ironistę w rozumieniu nieżyjącego
od niedawna filozofa. Takie ujęcie daje asumpt do pytania o lekturę Orwella
w kontekście na wskroś filozoficznym, co będzie mnie interesować w sposób
zasadniczy. Przy czym odpowiedź na to pytanie wsparte będzie na odmiennych
niż dzieje się to przypadku amerykańskiego neopragmatysty, oświeceniowych
kategoriach teoriopoznawczych, czerpanych głównie z filozofii Berkeleya.
Zatem, jak łatwo można zauważyć, poszukiwanie argumentów na odczytanie
Roku 1984 będzie czerpane z innych „miejsc wspólnych” aniżeli zwrot
lingwistyczny. W tekście Orwella poszukuję przede wszystkim oświeceniowych
kategorii świata, materii, podmiotu, Boga i relacji między nimi, co postaram się
dalej przybliżyć.
Kolejną sprawą, którą pozostawiam dyskusji, samemu nie mając na ten temat
jednoznacznie wyrobionego poglądu, jest to, czy po wyłuszczeniu z Roku 1984
wyżej wymienionego zestawu pojęć, nie można by wyczytać z niego pewnej spójnej
wizji filozofii państwa posttotalitarnego, wspartego na pojęciach historycznofilozoficznych, które nie zostały tam bezpośrednio zawarte?
Ów posttotalitaryzm rozumiem podobnie jak Rorty: jako zwycięską
126
Paweł Gałkowski
i zrealizowaną wizję ustroju społecznego w postaci totalitaryzmu1. Taką, która
w ustach samego O’ Briana brzmiała:
Przykazanie dawnych despotów głosiło: Nie będziesz słuchał innego.
W totalitaryzmie przekształciło się w: Będziesz słuchał nas. Nasze
przykazanie brzmi: S ł u c h a s z n a s2.
Jako punkt wyjścia do refleksji nad kategoriami filozoficznymi, przez pryzmat
których warto widzieć państwo posttotalitarne, niech posłuży cytat z przywołanego
wyżej funkcjonariusza:
Winston opadł na łóżko. Cokolwiek wymyślił, szybka riposta miażdżyła jego
argumenty. A przecież wiedział, w i e d z i a ł, że się nie myli. Musiał istnieć jakiś
sposób udowodnienia fałszywości poglądu, iż nic nie istnieje poza ludzkim umysłem!
Czyż już dawno temu nie dowiedziono, że opiera się na błędnym rozumowaniu?
Nawet był na to odpowiedni termin, choć teraz go nie pamiętał. Kąciki ust
O’Briena drgnęły; uśmiechnął się nieznacznie, spoglądając w dół na Winstona.
- Mówiłem ci już Winston, że metafizyka nie jest twoją najmocniejszą stroną.
Słowo, którego szukasz, to solipsyzm. Mylisz się jednak. Nasze podejście nie jest
solipsyzmem. Można je nazwać ewentualnie solipsyzmem zbiorowym, a to już
zupełnie coś innego; wręcz przeciwieństwo solipsyzmu. To zresztą tylko dygresja dodał zmieniając ton. - Prawdziwa władza, władza, o którą musimy walczyć w dzień
i w nocy, to władza nad ludźmi3.
Obok wspomnianego solipsyzmu zbiorowego, interesującymi mnie kategoriami
będą: solipsyzm, immaterializm, podmiot i władza.
Solipsyzm i immaterializm
Jakie założenie można wywieść z pojęcia solipsyzmu rozumianego jako
przekonanie o wyłącznym istnieniu ja i tegoż ja doświadczania? Po pierwsze, że
wymaga ono bezprecedensowego przekonania, co do osobistego wymiaru percepcji
przy jednoczesnym twierdzeniu, że jedynym źródłem materiału percepcyjnego
jest sam ów podmiot. Radykalna wersja tego stanowiska głosi, jakoby istnienie ja podmiotu było zawężone tylko do percepcji w czasie teraźniejszym. Nie dopuszcza
się w tym wypadku możliwości istnienia stanów uobecnionych w przeszłości.
Mówimy wtedy o solipsyzmie czasu teraźniejszego4.
Dla uwypuklenia problematycznej kwestii uwikłania filozofii Berkeleya
w zagadnienie solipsyzmu, warto uwypuklić różnicę między teoriopoznawczym
1
I. Howe: 1984: History as Nightmare, w: S. Hynes (red.): Twentieth Century Interpretations of 1984,
Prentice - Hall, Englewood Cliffs, N. J. 1971, s. 53., za: R. Rorty: Przygodność, ironia i solidarność, tłum.
W. J. Popowski, Warszawa 1996, s. 232.
2
G. Orwell: Rok 1984, tłum. T. Mirkowicz, Kolekcja GW, s. 209.
3
Ibidem, s. 218.
4
Hasło „solipsyzm”, w: Oksfordzki Słownik filozoficzny, Warszawa 1997, s. 370-371.
Idea soplisyzmu zbiorowego ...
127
a metafizycznym charakterem tezy: istnieć równa się być postrzeganym. Pierwszy
wariant – teoriopoznawczy – zakładałby, że tym, co jest poznawalne, jest to, co
mentalne, natomiast dla drugiego – metafizycznego – tym, co istnieje, byłoby to,
co mentalne. Perspektywa teoriopoznawcza odniesiona do kwestii tożsamości
postrzeżenia i bytu nie przesądza o nieistnieniu wszystkiego, co nie mieści się
w granicach poznania umysłu, ale przesądza o charakterze – mentalnym –
materiału poznawczego. Sam umysł w tym wypadku nie jest wytwórcą tych treści.
Takie postawienie sprawy wymaga metafizycznego kontekstu. Problem kreacji
treści mentalnych w tej koncepcji idealizmu subiektywnego wyrażałby się poprzez
wyraźne oddzielenie problemu generowania przez umysł treści mentalnych od
problemu istoty boskiej jako gwaranta owych treści.
Jakkolwiek nie postawić tego zagadnienia i jakkolwiek go nie rozwiązać,
filozofia irlandzkiego biskupa wymaga postawienia pytania o gwarant istnienia
w postaci takiego bytu, który ma inne przedmioty stale obecne w postrzeżeniu.
Jeśli istnieć, to być postrzeganym, to „być” znaczy „być ciągle”, wiecznie w czyjejś
perspektywie percepcyjnej. Bytem, który byłby w stanie spełnić te wymagania,
jest oczywiście sam Bóg5.
Dla samego Berkeleya problem istnienia innych duchów, świadomości, stanowił,
jak się wydaje, podstawę do uzasadnienia istnienia świata. Założenie o pewności
istnienia gwarantowane przez postrzeżenie innego podmiotu – z założenia
obdarzonego świadomością, wymaga ustanowienia sposobu poznawania innych
podmiotów. Dopiero przy takim założeniu możemy mówić o jakiejś formule
istnienia świata. Filozof zakłada takowe istnienie, twierdząc, że poznajemy inne
duchy poprzez poznawanie pojęć innych duchów, co wynika z założenia, iż jedyne
idee do jakich mamy dostęp, przynależą do pojedynczych podmiotów6.
Jeśli chodzi o stanowisko immaterializmu, to pojmowane jest ono najczęściej
jako odmówienie prawa do istnienia świata zewnętrznego i łączy się z wyznaczeniem
granicy realności poprzez granice umysłu i funkcjonujących w ramach niego
aktów świadomości. Stanowisko to, przypisywane najczęściej Berkeleyowi, jest
ściśle powiązane z momentem historycznej spuścizny filozofii kartezjańskiej i jej
paralelizmu psychofizycznego. Problem rozdziału między umysłem a światem
w ramach stanowiska immaterializmu rozwiązuje się poprzez podważenie
hipotezy o istnieniu świata obiektywnego. W ramach idealizmu subiektywnego
bada się związki zależności między wewnętrznymi stanami umysłu, i sposób,
w jaki ugruntowane są idee w umyśle boskim7. Związek między immaterializmem
a idealizmem subiektywnym był przedmiotem rozważań Kanta, kiedy to
w Krytyce czystego rozumu odrzucił on zarzut wobec filozofii krytycznej, jakoby
powielała błąd idealizmu subiektywnego, który odmawiał istnienia przedmiotom
5
S. T. Kołodziejczyk: Sola mens, posłowie do G. Berkeley’a: Traktatu o zasadach ludzkiego poznania, tłum.
J. Salomon, Kraków 2004, s. 99-100.
6
Ibidem, s. 100.
7
Hasło „Berkeley”, w: Oksfordzki Słownik filozoficzny, Warszawa 1997, s. 46-47.
128
Paweł Gałkowski
materialnym8. Sam Kant zarzucał irlandczykowi idealizm dogmatyczny, który
w jego pojęciu bezsprzecznie był stanowiskiem odrzucającym istnienie materii.
Od niego odróżniał postawę idealizmu kartezjańskiego, który jedynie wątpił
w istnienie rzeczy w przestrzeni poza nami, nie zaś uważał je za fałszywe i niedające
się obronić9.
W kontekście umieszczenia idealizmu subiektywnego na mapie oświeceniowej
teorii poznania należy zauważyć, że filozofia Berkeleya dziedziczy większość
problemów filozofii przedkrytycznej. Charakterystyczne jest to, że przedkrytyczna
teoria poznania, do której zaliczam za Markiem Siemkiem również teorię
poznania Berkeleya, swój przedmiot zainteresowania wyznacza poprzez wyraźne
odróżnienie wiedzy i rzeczywistości (bytu). Świadczy o tym sytuacja, w której
porządek bytu (rzeczywistości) jest odseparowany od porządku poznania
i stanowi w specyficzny sposób jego przeciwieństwo. W tym wypadku znaczy to,
że obszar bytu z perspektywy poznania jawi się jako coś, co samym poznaniem
nie jest, ale co najwyżej jest poznawane. Oba porządki są wobec siebie zewnętrzne
i ograniczone, a najpoważniejszy problem, z jakim przedkantowska teoria
poznania ma do czynienia, dotyczy ich wzajemnej przystawalności i paralelności.
Co istotne, o ile byt w tym wypadku jest całkowicie autonomiczny wobec wiedzy,
o tyle wiedza, chcąc jednocześnie być prawdziwą, musi być oceniana przez sposób,
w jaki odnosi się do rzeczywistości (bytu)10.
W ramach takiego określenia poznanie sytuuje się wobec bytu przede wszystkim
jako zewnętrzny instrument, który pozwala na dotarcie do niego, jednak w żaden
sposób nie wpływa na jego organizację. Z perspektywy poznawczej rzeczywistość
jawi się zawsze jako alogiczna, neutralna względem poznania i obojętna wobec
samego sposobu poznania i procesu poznawczego. Ponadto z tej charakterystyki
wynika istotna konsekwencja dla działania procesu poznawczego. Mianowicie,
ocena skuteczności poznania jako narzędzia jest uzależniona od odpowiedniości,
z jaką byt ujawnia się w logicznej i poznawczej (aczkolwiek subiektywnej)
strukturze myślenia ludzkiego11. Jako najbardziej adekwatną konceptualizację tak
sformułowanego problemu relacji wiedza – byt (poznanie – rzeczywistość) Marek
Siemek wskazuje klasyczną definicję prawdy12.
O solipsyzmie jako stanowisku, które wyraża przedkrytyczną formułę
teoriopoznawczą świadczyłoby to, że pozwala na radykalne obejście problemu
paralelności wiedzy i bytu oraz problemu istnienia samego bytu poprzez
8
I. Kant: Krytyka Czystego Rozumu, tłum. R. Ingarden, Kęty 2001, s. 46-47.
Ibidem, s. 245-247.
10
M. Siemek: Idea transcendentalizmu u Fichtego i Kanta. Studium z dziejów filozoficznej problematyki
wiedzy, Warszawa 1977, s. 17.
11
Ibidem, s. 18.
12
Chodzi tutaj o sformułowanie definicji prawdy, które korespondowało z arystotelesowską jej wykładnią.
Formuła średniowieczna, ujmując prawdę jako relację zgodności rzeczy i myśli, została podana przez
filozofa żydowskiego Izaaka ben Salomona Izraeliego (ok. 855-955). K. Szymanek: Sztuka argumentacji.
Słownik terminologiczny, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2005, s. 317.
9
Idea soplisyzmu zbiorowego ...
129
zanegowanie wszystkiego, co nie jest owym ja i jego osobistym doświadczeniem,
w tym innych podmiotów postrzegających. Z kolei immaterializm jako pogląd
o nieistnieniu materii pełniłby tutaj rolę domykającą formułę wiedzy przedkrytycznej,
poprzez stwierdzanie nieistnienia rzeczywistości poza subiektywnie rozumianym
poznaniem. Wraz z tym znikałyby również problemy paralelności i adekwatności
poznania i bytu. Znikałby przez to, że nie dałoby się prawdopodobnie ich w ogóle
wyrazić.
Odnosząc powyższe argumenty do trzeciej części tekstu Orwella, sceny
przesłuchania głównego bohatera, czytamy:
Zdaje ci się, że rzeczywistość istnieje obiektywnie, zewnętrznie i samoistnie. Ponadto
twoim zdaniem te cechy rzeczywistości są dla każdego oczywiste. Kiedy wmawiasz
sobie, że coś widzisz, sądzisz zaraz, że wszyscy postrzegają to identycznie. Ale wierz
mi, Winston, rzeczywistość wcale nie jest czymś zewnętrznym. Rzeczywistość
istnieje w ludzkim umyśle i nigdzie poza nim. Nie w pojedynczym umyśle, który
może się mylić, a zresztą wkrótce zginie, lecz w zbiorowym, nieśmiertelnym umyśle
Partii. Cokolwiek Partia uważa za prawdę, j e s t prawdą. Nie sposób postrzegać
rzeczywistości inaczej niż oczami Partii13.
O splatanie się w ramach takiego rozumienia pojęć solipsyzmu i immaterializmu
można zapytać również, czytając wypowiedź funkcjonariusza, kiedy to wykładając
teorię władzy przeświecającą z doktryny angsocu, stwierdza:
Rządzimy materią, bo rządzimy umysłami. Rzeczywistość mieści się
w mózgu. Stopniowo wszystkiego się nauczysz, Winston. Nie ma nic, czego byśmy
nie potrafili dokonać. Niewidzialność, lewitacja, to dla nas nic trudnego. Gdybym
chciał, mógłbym unieść się w górę niczym bańka mydlana. Nie chcę, gdyż nie chce
tego Partia14.
Pytając o formułę funkcjonowania solipsyzmu zbiorowego, warto odnieść
twierdzenia dotyczące problemu tożsamości postrzeżenia i istnienia do Partii jako
gwaranta istnienia. Perspektywa Orwellowskiej antyutopii odczytywana przez
ten pryzmat, wskazywałaby oczywiście na Partię jako podmiot postrzegający,
który posiada boskie możliwości percepcyjne. Słynne hasło Wielki Brat patrzy
to nic innego, jak stwierdzenie, że Orwellowski podmiot władzy jest zarówno
epistemologicznym (teoriopoznawczym) jak i ontologicznym gwarantem
utrzymania tezy o tożsamości postrzegania i bytu. Te cechy Partia zyskuje dzięki
technicznym urządzeniom sprawowania władzy nad swoimi poddanymi w postaci
podsłuchów, teleekranów oraz innych tajemniczych środków inwigilacji, które
miały wskazywać, że aparat represji posiada nieograniczony dostęp do umysłów
obywateli. Wynikałoby to z refleksji nad sposobem sprawowania władzy, która
13
14
G. Orwell: op. cit., s. 204.
Ibidem, s. 217.
130
Paweł Gałkowski
była oparta na podważeniu pewności percepcyjnej podmiotu.
Solipsyzm zbiorowy w takim ujęciu mógłby być rozumiany jako formuła
wyrażająca istnienie świata zewnętrznego gwarantowanego zdolnościami
kreacji percepcyjnej Partii. Jeśli tak, to sytuowałby się także w zasadniczy sposób
z pojęć władzy i podmiotu, ponieważ wracając do przywołanych wcześniej słów:
„Prawdziwa władza, władza, o którą musimy walczyć, to władza nad ludźmi”15.
„Władza nad materią, czy jakbyś to określił, rzeczywistością zewnętrzną, nie
odgrywa tak istotnej roli”16.
Zakładając, że Partia dążyła do całkowitego wyeliminowania prywatnej
przestrzeni życia obywatela, można powiedzieć, że mieszkaniec Oceanii
w pełni żył i funkcjonował dopiero wtedy, gdy zatracił się i w pełni wpoił zasady,
formuły i sposób myślenia tamtejszych ideologów. Odwracając to pytanie można
jednak zapytać, czy w Roku 1984 nie mamy przypadkiem do czynienia z próbą
wyeliminowania podmiotu jako koncepcji? Jak ona miałaby się dokonywać?
Pojedynczy człowiek, co z tego, ze wolny, zawsze ponosi klęskę. Ale jeśli człowiek
potrafi całkowicie i bezwzględnie podporządkować się Partii, do tego stopnia, że
rezygnuje ze swojej tożsamości, wówczas zlewa się z Partią, s t a j e się Partią, a wtedy
jest wszechmocny i nieśmiertelny17.
Przede wszystkim poprzez próbę całkowitego zniszczenia ja. Na przykładzie
Winstona Orwell pokazał jak w systemie posttotalitarnym lub, jak kto woli,
w realnym totalitaryzmie, następuje próba ponownego wcielenia członka wspólnoty
organicznej w ramy społeczności mechanicznej. „Ja” jest niszczone na wielorakie
sposoby poprzez techniki wyrosłe z ideologii angsocu, tj.: zbrodnioszlaban (czyli
umiejętność przekonywania samego siebie do negowania argumentów przeciwnika),
czarnobiał (wyrażający się w zdolności natychmiastowego uznania własnych słów
za prawdę) i wreszcie – zawierające je wszystkie w sobie – pojęcie dwójmyślenia
(wyznawania dwóch sprzecznych poglądów naraz). Wszystkie one, jak sądzę, wiele
mówią o przedmiocie swojego oddziaływania, który z założenia powinien zawierać:
rozsądek, skoro zalicza się do niego pewną zdolność do ograniczania władzy
sądzenia; pewną koncepcję zgodności prawdziwości własnych słów z prawdą
i wreszcie łamanie zasady sprzeczności. Wydaje się, że trzeba przy tym zakładać
konkretną wizję podmiotu posiadającego władzę sądzenia; koncepcję podmiotu,
która sytuuje się wobec konkretnej wizji rzeczywistości i wariantu zakładającego
jakąś formułę tożsamości jako niesprzeczności.
Wracając jednak do niszczenia podmiotowości poprzez dezorientację
poznawczą, weźmy pod uwagę wszystkie techniki stosowane w celu świadomej
atomizacji społeczeństwa, tj.: separację małżeństw, izolowanie dzieci od rodzin,
czy reglamentację czynności seksualnych. W technikach separacji i oddzielania
15
Ibidem, s. 219.
Ibidem, s. 217.
17
Ibidem.
16
Idea soplisyzmu zbiorowego ...
131
jednych jednostek od drugich realizowałaby się – być może – wizja solipsyzmu,
o którą, jak wcześniej wspominałem, można posądzać Berkeleya. Jak pamiętamy
zarzut solipsyzmu wobec Irlandczyka, wedle pewnych interpretacji, wiąże się
z twierdzeniem, jakoby nie potrafił on uargumentować, jak w ramach jego
koncepcji jesteśmy w stanie poznać inne duchy, świadome istoty, skoro
operujemy tylko własnym materiałem poznawczym? Czy w tym przypadku
(Państwa Oceanii) nie mamy do czynienia z systematyczną próbą odseparowania
podmiotu, zarówno w sensie zewnętrznym (trzech mocarstw, których mieszkańcy
nie spotykają się inaczej niż jako jeńcy wojenni, choć wtedy nie sposób mówić
o spotkaniu podmiotów), jak i wewnętrznym (organizacja wewnątrzspołeczna
Oceanii), poprzez konsekwentną, (choć być może nieświadomą) realizację
założeń teoriopoznawczych empirysty angielskiego? W filozofii Berkeleya
koncepcja istnienia wielu podmiotów umożliwiała potwierdzenie istnienia świata,
wzajemnego upewniania się, co do istnienia określonych rzeczy, praw itd. Wraz
z rozdzieleniem jednostek i zniesieniem ich zdolności do pewności poznawczej
mamy do czynienia z rozszerzeniem władzy Partii na władzę sądzenia. Kolejnym
krokiem na drodze deregulacji władz poznawczych podmiotu byłaby technika
wymazywania przeszłych doświadczeń poprzez dwójmyślenie i ciągłą manipulację
faktami historycznymi, co z kolei przypomina zawężanie pola świadomości
podmiotu mogącego tłumaczyć się ideą solipsyzmu czasu teraźniejszego.
Opowieść z trzeciej części Roku 1984 można czytać również jako próbę
produkcji nowego człowieka i koncepcji jednostki. O’Brien nazywa ten proces
nawróceniem, opanowywaniem umysłu, po którym zniknie jakikolwiek ślad po
tożsamości głównego bohatera. Gdzieś na końcu tego procesu, w ostatniej części
ostatniego rozdziału (w kawiarni Pod Kasztanem) można by zapytać o możliwe
nie – oświeceniowe ujęcie zagadnienia podmiotu u lewicowego publicysty.
Uznając proces przemiany jednostki za dokonany, daleko przekraczamy
pojęcie władzy rozumiane przez Foucaulta, skonstruowane na potrzeby państwa
nowożytnego, a wyrażone w Nadzorować i karać. O ile dobrze rozumiem relację
zachodzącą między podmiotem a władzą w jego koncepcji, podmiot istnieje
w niej jako nieodłączny składnik sprawowania władzy, czy raczej
stosunków władzy. Autor
Archeologii wiedzy ukazuje sposób, w jaki
społeczeństwo nowożytne przekształca jednostkę (ciało) w podmiot (zawsze
skrojony do własnej wizji), jednocześnie oferując możliwość działania
i indywidualnego wyboru jako podmiotowi właśnie. Władza w takim znaczeniu
zbliżałaby się do sprawowania i determinowania możliwości wyboru pewnych
opcji, natomiast wolność byłaby wolnością wyboru w ich ramach. W tym sensie
panowanie niemożliwe staje się bez określenia podmiotu panowania. Proces ten
w Nadzorować i karać Foucault określa jako ujarzmianie. Jakkolwiek nie należy
utożsamiać w tym wypadku władzy z ślepą przemocą, ponieważ:
Władza jest jedynie pewnym typem stosunków pomiędzy jednostkami. Stosunki
te posiadają swoją specyfikę, tzn. nie mają nic wspólnego z wymianą, produkcją,
132
Paweł Gałkowski
komunikacją, nawet, jeśli się z nimi łączą. Charakterystyczną cechą władzy jest to,
że pewien człowiek może mniej lub bardziej całościowo determinować zachowanie
innego człowieka, jednakże nigdy w sposób wyjaławiający czy przymusowy. Człowiek
zakuty w łańcuchy i bity jest podporządkowany stosowanej wobec niego sile, nie zaś
władzy (...) Nie ma władzy, bez możliwości odmowy lub buntu18.
W tym kontekście powyższym można postawić pytanie, czy Rok 1984 traci
z pola widzenia charakterystyczny dla nowoczesności związek, jaki występuje
między podmiotem a władzą. Wydaje się, że tak. Następuje zerwanie tej relacji
poprzez świadomą próbę zaanektowana przestrzeni, która w ramach determinacji
jednostki przez stosunki władzy przyczyniła się do wytworzenia obdarzonego
prawami, określonymi możliwościami wyboru, podmiotu. Winston jest, być
może, przypadkiem nowożytnie ukształtowanej jednostki, która zostaje poddana
procesowi wymazywania wszystkich śladów i pozostałości ja.
Jak wcześniej wspominałem, ostatnia część Roku 1984 przypomina proces
wdrażania jednostki rodem ze społeczeństwa opartego na solidarności organicznej
do mechanicznej, tzn. jednostki posiadającej „własną sferę działania, a tym samym
własną osobowość. (...) Indywidualność całości rozwija się więc tutaj równocześnie
z indywidualnością części”19, do
społeczności, która wyznaje rodzaj związku opartego na bezpośredniej zależności
osobistej - zbiorowość wysuwa roszczenia do całej egzystencji i aktywności jej
członków, której moc opiera się na «uczuciach kolektywnych» (ucieleśnianych
przez religię, tradycję i ład dobrych obyczajów), a w działaniu społecznych instytucji
występuje jako siła autorytetu i przymus prawa karno – represyjnego20.
Przy czym z zastrzeżeniami. Oceania przypominałaby społeczeństwo
solidarności mechanicznej pod warunkiem odrzucenia norm obyczajowych,
religijnych i tradycyjnych zastępując je normami i dyrektywami Partii, (co ciekawe
niespisanymi – prawo, jak twierdził Orwell nie było tam potrzebne). Warto być
może zapytać o sposób funkcjonowania podziału pracy, który w przypadku Oceanii
sprawnie podtrzymuje społeczność o postaci solidarności mechanicznej?
Chcąc przybliżyć społeczność, która wytworzyła się w Państwie Oceanii
można odwołać się do rozróżnienia, jakie w Smutku tropików poczynił Claude
Levi-Strauss. Wyróżnił tam i przeciwstawił on dwa typy społeczności: jedne
praktykujące antropofagię rozumianą jako neutralizowanie niebezpiecznych
dla siebie jednostek poprzez wcielanie ich w ramy struktur społecznych oraz
praktykujące antropoemię, charakteryzujące się wykluczaniem jednostek
poza społeczeństwo poprzez odosobnienie ich, pozbawienie możliwości
18
M. Foucault: Omnes et singulatim: przyczynek do krytyki politycznego rozumu, w: tegoż: Filozofia, historia,
polityka, tłum. D. Leszczyński, L. Rasiński, Warszawa-Wrocław 2000, s. 245.
19
J. Szacki: Durkheim, Warszawa 1964, s. 161-162.
20
E. Durkheim: De la division du travail social, Paris 1893,(Septiem edition, Paris 1960), za: M. Siemek:
Hegel i filozofia, Warszawa 1998, s. 135.
Idea soplisyzmu zbiorowego ...
133
porozumienia miedzy nimi, izolację w specjalnych instytucjach przeznaczonych
do tego użytku21. Antropoemię odnajduje on w społecznościach nowoczesnych,
natomiast antropofagię w pierwotnych. W naszym kontekście uwaga ta istotna jest
o tyle, o ile stwierdzimy, że antropoemia stanowi nie tylko podstawową technikę
sprawowania władzy w Państwie Oceanii, ale także, i co wydaje się ważniejsze,
podstawowy mechanizm kształtowania relacji społecznych. Izolacji poddana
jest przecież tam znaczna część populacji. Więzienie nie jest tam skrojone na
miarę świata, w którym funkcjonuje, ale świat na miarę więzienia, jakie da się
zaprowadzić. Dlatego, być może, tak znamienne są słowa Winstona absurdalnie
podkreślającego silną potrzebę komunikacji między nim, a własnym katem:
Powróciło dawne uczucie, że w sumie nie robi różnicy, czy O’Brien jest przyjacielem,
czy wrogiem. Z O’Brienem można rozmawiać. Może to, czego człowiek pragnie
najbardziej, to nie tyle być kochanym, ile rozumianym. O’ Brien zadał mu męki,
które doprowadziły go na skraj obłędu, a wkrótce pośle go na śmierć. Ale to niczego
nie zmienia, łączy ich zażyłość w pewnym sensie znacznie głębsza od przyjaźni;
choć prawdopodobnie nigdy do tego nie dojdzie, gdyby się spotkali we właściwych
okolicznościach, na pewno mogliby się świetnie porozumieć22.
Dla przywoływanego na początku Richarda Rorty’ego ten fragment Roku
1984 miał wskazywać na głównego bohatera jako na ironistę - osobę posiadającą
wątpliwości co do swojego języka finalnego i podmiotowej tożsamości23. Pytanie,
czy Winston jest raczej jednostką, którą można opisać jako ironistę, czy też kimś
takim, kogo kształt jest bezpośrednio uzależniony od charakteru, w jaki realizuje
się idea solipsyzmu zbiorowego – jak starałem się pokazać, pozostaje otwarte.
21
C. L-Strauss: Smutek tropików, tłum. A. Steinsberg, Łódź 1992, s. 385-386.
G. Orwell: op. cit., s. 207.
23
R. Rorty: op. cit., s. 251.
22
Małgorzata Kaczmarek, Anna Szanecka
JĘZYK I KOMUNIKACJA Z PERSPEKTYWY EKOLINGWISTYKI
Obecnie w wielu naukach, w tym w lingwistyce, zwraca się szczególną uwagę na
kwestie wynikające z narastającego znaczenia dwóch silnych interdyscyplinarnych
tendencji: globalizmu i holizmu. Ich komunikacyjnym i językowym wymiarem
są odpowiednio standaryzacja i zróżnicowanie. Globalizacja silnie związana
jest z rozwojem współczesnej cywilizacji, czemu towarzyszy zjawisko redukcji
lingwistycznej, polegającej na kurczeniu się języków. Ponadto języki nabywają
nowych cech (np. antropocentryczność, growizm, etc.), co wpływa na sam proces
komunikacji. Natomiast holizm, wpisany w perspektywę ekologiczną, zwraca się
ku kompleksowości, różnorodności oraz interakcji. Z tej perspektywy zakłada
się, że tylko poprzez dokładne zrozumienie natury tych elementów i związków
między nimi możliwe jest prawdziwe zrozumienie świata. W myśl powyższych
założeń język ma swoje źródła w interakcji pomiędzy społeczeństwem, kulturą
a komunikacją, egzystuje dzięki temu, iż jest używany przez społeczeństwo
w otoczeniu społecznym i kulturowym. Tymi zagadnieniami zajmuje się rozwijana
dopiero lingwistyka ekologiczna (ekolingwistyka). Wraz z rozwojem globalizacji
tworzonych jest coraz więcej przestrzeni i mediów służących komunikacji przy
jednoczesnej szeroko pojętej standaryzacji. Powstaje pytanie, czy poszerzanie
przestrzeni medialnej powoduje spłaszczanie wymiaru komunikacyjnego
do zredukowanych wzorów i schematów, czy też może przyczyniać się do
zróżnicowania środowiska komunikacyjnego. Niniejszy artykuł stanowi próbę
przedstawienia tych zagadnień w ujęciu założeń ekolingwistyki. Autorzy
proponują przyjrzenie się z tej perspektywy jednej z form globalizacji, jaką jest
zjawisko ekspansji medialnej oraz jej wpływu na sytuację komunikacyjną.
Od lat uwagę badaczy przyciąga zjawisko globalizacji. Jest to proces, który
powoduje zacieśnianie się sieci wzajemnych zależności obejmującej cały świat.
Jego aspekty wywierają istotny wpływ na życie człowieka, począwszy od sfery
gospodarczej, przez polityczną, po sferę komunikacji i kultury. Globalizacja
powoduje, że wydarzenia przestają mieć charakter jedynie lokalny, mogą
136
Małgorzata Kaczmarek, Anna Szanecka
oddziaływać na to, co dzieje się w innym, nawet bardzo odległym miejscu.
Cywilizacja globalna powstaje na skutek zachodzenia w świecie różnych procesów.
Globalizacja, choć uważana za tak oczywistą, trudna jest do jednoznacznego
scharakteryzowania. Składają się na nią różne procesy społeczno-kulturowe,
które sprawiają, że świat zamienia się w „globalną wioskę”. Choć nie jest to proces
skończony i występujący wszędzie z jednakowym natężeniem, to widoczny jest
coraz bardziej na całym globie ziemskim. W kontekście sfery komunikacji istnieje
wiele poziomów oddziaływania tego zjawiska. Jednym z tych poziomów jest
język. Stał się on przedmiotem rozważań o charakterze holistycznym, ujmujących
język w ekologicznej perspektywie w relacji z miejscem i kontekstem, w jakim
jest używany. Zainteresowanie językiem i pośrednio sytuacją komunikacyjną
z tej perspektywy wynika poniekąd z wielowymiarowych konsekwencji zjawiska
globalizacji. Dużym uproszczeniem byłoby uznać, że globalizm jest procesem
o negatywnym znaczeniu. Posiada jednak pewne niepokojące przejawy, które
zainteresowały badaczy z różnych dziedzin naukowych – w tym lingwistyki.
Lingwistyka inspirowana podejściem holistycznym (perspektywą ekologiczną) nosi
nazwę ekolingwistyki (lingwistyki ekologicznej, ekologii języka). Niniejszy artykuł
ma na celu przedstawienie głównych założeń ekolingwistyki i analizę zagadnień
dotyczących języka i sytuacji komunikacyjnej w kontekście globalizmu.
Powód narodzin refleksji nad ekologią języka ma dwa motywy. W drugiej
połowie XX wieku uwagę badaczy zwrócił problem zmiany i utraty języków1.
Przyspieszające wymieranie języków na świecie, czyli pomniejszanie różnorodności
językowej, stało się katalizatorem rozwoju ekologicznej perspektywy w badaniach
lingwistycznych. Drugim motywem było dostrzeżenie relacji pomiędzy językami
a ekologicznym dobrobytem (ang. ecological well-being) w szerokim znaczeniu.
Zaistniała potrzeba skupienia uwagi na destrukcyjnej roli środowiskowej
(w sensie środowiska jako kultury), jaką zaczął odgrywać język angielski2.
Koncepcja ekolingwistyki wpisuje się w nurt ekologii integralnej obejmującej
wiele interdyscyplinarnych dziedzin aktywności człowieka, przenoszącej na grunt
innych nauk myślenie ekologiczne.
Współczesne znaczenie terminu ekologia zostało sformułowane przez Ernsta
Haeckla w 1886 roku. Ekologia zajmuje się badaniem związków i relacji pomiędzy
elementami środowiska. Ekologiczne myślenie wyróżnia się takimi cechami, jak3:
− uznanie nie tylko wąskiego, szczegółowego podejścia badawczego lecz
systemowego ujęcia środowiska (w kontekście zarówno natury jak i kultury),
− świadomość niebezpieczeństw homogenizacji kultury (monotypizacji
języków) i utraty różnorodności,
1
W. Mackey: The Ecology of Language Shift, 1980, w: A. Fill, P. Mühlhäusler: The Ecolinguistics Reader,
Londyn 2001, s. 67-74.
2
S. A. Wurm, w: P. Mühlhäusler: Language planning and language ecology, “Current Issues in Language
Planning”, nr 1(3)/2000, s. 309.
3
P. Mühlhäusler: op. cit., s. 307.
Język i komunikacja z perspektywy ekolingwistyki
137
−
−
−
świadomość ograniczeń zasobów zarówno naturalnych jak i ludzkich,
konieczność tworzenia wizji i planów długoterminowych,
świadomość tych czynników, które wspierają zdrową równowagę ekologiczną
czy to na polu natury, czy kultury.
Jako pierwszy terminem „ekologia języka” posłużył się Einar Haugen, który
zdefiniował to pojęcie w sposób następujący4: „Ekologia języka jest to badanie
interakcji pomiędzy danym językiem a jego środowiskiem [kulturowym
i społecznym]”. W koncepcji Haugena termin „ekologia” stanowi swoistą
metaforę. Zaproponował on pewien rodzaj analogii do środowiska naturalnego.
Środowiskiem języka nie miała być przestrzeń fizyczna, w której język ma miejsce,
lecz otoczenie kulturowe i społeczne w których to dany język jest używany. Haugen
ujmuje to w sposób następujący:
Prawdziwym środowiskiem języka jest społeczeństwo, które używa go jako swojego
kodu. Język istnieje tylko w umysłach i myślach jego użytkowników, a jego funkcje
są w relacji jednych użytkowników do drugich i do natury, np. ich środowiska
społecznego i naturalnego (…) Ekologia języka jest determinowana przede
wszystkim przez tych, którzy się go uczą, używają i przekazują innym5.
Znaczenie metafory Haugena polega na zwróceniu uwagi na fakt, iż języka nie
można rozpatrywać w prosty sposób, bez analizy kontekstu i jego użytkowników.
Dla Haugena centralnym elementem lingwistycznego opisu były relacje między
językiem a społecznością, natomiast celem było przywrócenie równowagi tym
elementom6. Traktowanie przedmiotu badań lingwistycznych jak organizmu
w relacji ze swoim środowiskiem nie jest novum w dyscyplinach humanistycznych
i ścisłych. Analogicznym przykładem jest chociażby hipoteza Gai traktująca
Ziemię jako superorganizm lub pewne kierunki badań fizyko-astronomicznych,
traktujących cały wszechświat jak jeden wielki organizm7.
Lingwistyczna koncepcja ekologii nie wyrosła na gruncie najnowszych odkryć
filozoficznych. Jednak dopiero od niedawna koncepcja ta mocniej zaistniała
w obszarze zainteresowań badaczy języków i kultury. Wzrost znaczenia tej teorii
wynika z rozwoju ekologicznej perspektywy myślenia8. Filozofia ekologiczna
postrzega ekologię jako odrębny sposób myślenia z dalekosiężnymi implikacjami
sięgającymi wielu dyscyplin wiedzy – w tym nauki o języku. Mark Garner, szkocki
językoznawca, twierdzi, że9:
Ekologia języka (…) może być częścią teorii lingwistyki tylko wtedy, jeśli
4
E. Haugen: The Ecology of Language, w: A. S. Dil (red.), The Ecology of Language: Essays by Einar Haugen,
Stanford 1972, s. 325.
5
Ibidem, s. 325.
6
M. Garner: Language ecology as linguistic theory, “Kajian Linguistik dan Sastra”, nr 33/2005, s. 93.
7
P. Mühlhäusler: op. cit., s. 309.
8
M. Garner: op. cit., s. 92.
9
Ibidem, s. 95.
138
Małgorzata Kaczmarek, Anna Szanecka
zastosujemy ekologiczną filozofię do opisu i wyjaśnienia języka. Poprzez ekologiczną
filozofię mamy wiele wersji (…) charakteryzowanych przez cztery cechy. Cechy te
zostały wyróżnione podczas pierwszych prób sformułowania nauki zwanej ekologią,
przez Haeckel’a w 1866.
Ekologiczne myślenie (czyli ekologiczna perspektywa, paradygmat ekologiczny)
polega na kompleksowym skupianiu się na całościach i systemach. Niezależnie od
tego, jakie przyjmujemy rozumienie pojęć całości i systemów, w zróżnicowanych
programach ekolingwistyki istnieje wspólna zasada. Głosi ona, że tylko poprzez
zrozumienie kompleksowości, zróżnicowania oraz interakcji można rozumieć
świat. Zrozumienie świata nie może być w pełni dane, jeśli izoluje się od siebie
elementy tych samych systemów10.
W lingwistyce uzasadnianej ekologiczną perspektywą język bierze się
z kompleksowych interakcji pomiędzy społeczeństwem, kulturą a komunikacją.
Język egzystuje, istnieje, ponieważ ludzie się komunikują w konkretnych sytuacjach
komunikacyjnych. Każdy przypadek języka jest językiem w użyciu nierozłącznie
z sytuacją, w której jest używany. Wszystkie elementy systemów językowych,
reguły gramatyczne, etc. nabierają znaczenia dopiero w sytuacji zestawienia
ich w całościowym procesie komunikacji. Ten rodzaj lingwistycznej próby
zrozumienia natury i pracy języka przez badanie znaczenia ludzkich interakcji,
charakteryzowany jest przez następujące cechy: różnorodność, zmienność
i złożoność całości11.
Język jest fundamentalnym aspektem (lecz tylko aspektem) ludzkiej aktywności.
W językach pierwotnych jego natura była wyznaczana właśnie przez interakcje.
Z interakcji wywodzą się funkcje języka takie jak np. komunikacja werbalna, etc.
Wypowiedzi językoznawców często sprawiają wrażenie, jakby interakcja była
nieistotna lub uboczna dla zrozumienia języka samego w sobie. Z ekologicznej
perspektywy język egzystuje dlatego, że ludzie mają potrzebę się komunikować.
Znaczenia nie nadaje składnia, morfologia, zasady gramatyczne. Niemal żaden
przypadek relacji interakcji nie obędzie się bez języka, spełnia zasadniczą rolę w
procesie komunikacyjnym . Jednak interakcje międzyludzkie składają się z wielu
innych elementów poza językiem. „Odseparowanie analizowanego języka od
konkretnego kontekstu jest przysłanianiem jego sensu”12.
Tym samym zarysowuje się obszar wzajemnego oddziaływania języków
i ekologii, w ramach którego wyróżnić można następujące elementy 13:
− różnorodność językową,
− zagrożenie istnienia wielu języków etnicznych,
− relacje pomiędzy różnorodnością biologiczną a różnorodnością kulturową
10
Ibidem, s. 96.
M. Halliday: Language as Social Semiotic, New York 1994
12
Becker, w: M. Garner, op. cit., s. 98.
13
M. Pearce: Media Discourses 2. Going green: language and the environment, <http://newton.sunderland.
ac.uk/~as0mpr/>, 18 września 2007
11
Język i komunikacja z perspektywy ekolingwistyki
139
(temat ten stanowi obszar odrębnej debaty, dlatego też pozostanie
nierozwinięty w niniejszym artykule),
− ekologiczne i pozaekologiczne elementy w systemie językowym.
Fill wskazuje na ekologiczne i nie-ekologiczne przesłanki i cechy, które
nawołują do namysłu nad ekologią języków. Są to takie cechy jak np.: growizm,
antropocentryczność czy coraz powszechniejsza „eufemizacja”. Interpretowane są
one następująco14:
Antropocentryczność – języki są antropocentryczne, gdyż reprezentują
świat z ludzkiego punktu widzenia; języki odzwierciedlają ludzkie możliwości
i ograniczenia ludzkiego poznania. Przykłady antropocentryczności w języku:
słowa takie jak: szkodnik, chwast, zasoby naturalne pokazują, że język interpretuje
świat według jego użyteczności dla człowieka. Dwa pierwsze przedstawione
pojęcia mają wydźwięk pejoratywny mimo, iż rola niektórych tzw. szkodników
czy chwastów jest bardzo istotna dla zachowania równowagi ekologicznej
ekosystemów.
Growizm – coraz więcej badaczy zwraca uwagę na fakt, że znaczenia pewnych
pojęć ulegają zmianom w kierunku „powiększania”: rozmiaru, prędkości,
możliwości, produkcji i konsumpcji. „Growizm jest superideologią, osobliwym
odcieniem całego spektrum politycznego założenia: wzrost jest dobry, a większy
wzrost jest jeszcze lepszy”15.
Nie oznacza to jednak, że growizm jest czymś, co należy wartościować
w kategoriach złe – dobre. Bilans niekoniecznie wychodzi na minus. Nasze wartości
nie są niezależne; one muszą mieć formę spójnego systemu z metaforycznymi
pojęciami, którymi żyjemy16. Jednak jakie konsekwencje przyjmuje ta cecha
języka dla sytuacji komunikacyjnej? Intuicje są następujące: pożądana spójność
pojęciowa jednak nie zawsze występuje, takie zmiany zachodzące w pojęciach
wydają się wiązać z sukcesem zjawiska makdonaldyzacji społeczeństwa i sprzyjają
standaryzacji. Growizm sprzyja szybkim zmianom, powodując swojego rodzaju
przewartościowanie wielu pojęć, co często prowadzi do nihilizacji, uwypuklenia
wartości, które nie należą do kategorii ponadczasowych. Taką wartością jest np.
efektywność – osiągana poprzez zwiększanie: nakładów, możliwości, pracy etc. –
a ta wartość jest ściśle związana z określoną jednostką czasową, w ramach której
ma być uznana lub nie.
Eufemizacja – pojęcie eufemizm oznacza słowo lub frazę, która może
być zastąpiona innym słowem lub frazą o pierwotnie innym znaczeniu
(z powodu obraźliwości lub nieuprzejmości wynikającej z ich niewłaściwego użycia).
W przypadku standaryzacji językowej i wszechobecności języka angielskiego
eufemizacja staje się też sposobem na osiąganie unifikacji językowej. W kontekście
14
A. Fill: 2001. Language and ecology: ecolinguistic perspectives for 2000 and beyond, w: D. Graddol (red.):
Applied Linguistics for the 21st Century, “AILA Review”, nr 14/2001, s. 61.
15
J. Porritt: Economic growth and mother nature, „New Internationalist”, nr 157/1986
16
G. Lakoff, M. Johnson: Metaphors We Live By, Chicago 1980, s. 22.
140
Małgorzata Kaczmarek, Anna Szanecka
niniejszych rozważań eufemizacja pojmowana jest jako swego rodzaju metafora,
bez pejoratywnego wydźwięku. Przykładem może być powszechne i częste
używanie słów i skrótów pochodzenia angielskiego, szczególnie w odniesieniu do
świata mediów (TV, SMS, e-mail), czasem do tego stopnia, że używanie innych
nazw (np. oryginalnych) staje się nieczytelne i niewygodne.
W kontekście przedstawionych założeń ekolingwistyki i cech języka
z perspektywy ekologicznej, szczególnemu uwypukleniu ulegają problemy związane
z postępem procesu globalizacji. Związane są one przede wszystkim z ekspansją
medialną, dominującą rolą języka angielskiego oraz przewartościowaniem roli
języka w sytuacji komunikacyjnej.
Ważną rolę w postępie procesów globalizacyjnych odgrywają media, nowoczesne
środki komunikacji. Globalizacja sprzyja ujednolicaniu elementów aktywności
człowieka17. George Ritzer mówi o zjawisku makdonaldyzacji społeczeństwa,
które sprawia, że w różnych sferach życia publicznego zaczynają działać zasady
takie jak w barach szybkiej obsługi, umożliwiając zaoszczędzenie czasu na
skutek racjonalizacji i unifikacji działań. Zjawisko to współwystępuje z innymi
przemianami zachodzącymi we współczesnym świecie, takimi jak mała ilość czasu
jaki można poświęcić jednej czynności. Szybkość, sprawność i przewidywalność
to cenione współcześnie wartości, które sprzyjają procesowi unifikacji. Ponadto
duże znaczenie w rozwoju ma postęp techniczny, który zachodzi we wszystkich
dziedzinach życia. Z zastosowaniem komputerów wiąże się rozwój Internetu,
z którego korzystanie staje się coraz łatwiejsze, nie wymaga wiedzy z zakresu
informatyki i dzięki temu jest dostępne dla coraz większej liczby użytkowników18.
Poprzez rozwój techniki przemierzanie dużych odległości przestało być tak
znaczącą przeszkodą jak dotychczas. Człowiek staje się coraz bardziej mobilny,
przez co potrzebuje nowych, pośrednich sposobów komunikowania, takich,
dzięki którym porozumiewanie na odległość będzie nie tylko możliwe, ale i łatwe.
Tym samym pojawiła się przestrzeń nowego rodzaju: do tej pory dominowała
przestrzeń fizyczna, teraz powstał nowy wymiar przestrzeni – cyberprzestrzeń
stworzona jako sieć informatyczna. Uczestnictwo w tym nowym wymiarze
dokonuje się dzięki posiadaniu do niego dostępu. Dostęp, a nie posiadanie na
własność staje się miarą możliwości19.
Na skutek rozwoju technicznego i coraz większego wykorzystania mediów,
komunikacja między ludźmi zmienia swoje oblicze. Tak jak wcześniej dominowała
relacja bezpośrednia, w której nadawca i odbiorca komunikatu spotykali się we
wspólnej przestrzeni fizycznej, tak teraz coraz bardziej dominującą rolę odgrywa
przekaz pośredni, który nie wymaga już wspólnej przestrzeni fizycznej a niekiedy
nawet czasowej. Przepływ informacji wyraźnie uniezależnił się od umiejscowienia
nadawcy. Nowe media wpływają na życie społeczeństw, zmienia się styl życia,
17
M. Golka: Cywilizacja. Europa. Globalizacja, Poznań 1999
G. Ritzer: Makdonaldyzacia społeczeństwa, tłum. L. Stawowy, Warszawa 2003
19
Z. Bauman: Globalizacja: i co z tego dla ludzi wynika, Warszawa 2000
18
Język i komunikacja z perspektywy ekolingwistyki
141
rozwijają się nowe możliwości pracy i wypoczynku, zmieniają się zwyczaje.
Interakcje między ludźmi budowane za pośrednictwem nowych mediówa
w szczególności sieci doprowadziły do tego, że możemy mówić o społecznościach
wirtualnych. Organizacja takich społeczności koncentruje się najczęściej wokół
jednej idei, relacje są luźniejsze, bardziej wybiórcze i mniej trwałe, trudniej też
zbudować tu trwałą tożsamość. Struktura społeczności wirtualnej umożliwia
jednoczesne komunikowanie się wielu uczestników, co wpływa na zmianę
znaczenia hierarchii20. „Język społeczności wirtualnych jest ograniczony do
znaków i dźwięków generowanych i przetwarzanych przez komputery. Może on
być wzbogacany przez specyficzne ikony znane uniwersalnie lub wygenerowane
dla potrzeb wspólnoty. Język jest jednak czynnikiem ograniczającym relacje
między wspólnotami”21.
Środki techniczne nieodwracalnie zdobywają coraz większe znaczenie w sferze
kultury symbolicznej, umożliwiając masową komunikację i rozpowszechnianie
na szeroką skalę treści kulturalnych, co wpływa na zjawisko homogenizacji
kultury. Homogenizacja jest procesem ujednolicania, wytwory kultury
symbolicznej reprezentujące różne poziomy są dostępne dla szerokiej rzeszy
odbiorców, zestawiane są ze sobą wytwory o różnej wartości22. Komunikacja za
pośrednictwem komputera i Internetu różni się zasadniczo od tradycyjnej sytuacji
komunikacyjnej, a jej podstawowe cechy, za Kieslerem, Siegelem i McGuirem, to:
ubożenie treści przekazu, anonimowość społeczna, brak regulującego sprzężenia
zwrotnego23.
Dominacja języka angielskiego na całym świecie wiąże się z rolą, jaką
w trwających przemianach odgrywają Stany Zjednoczone24. Język angielski odgrywa
obecnie rolę lingua franca, czyli języka którym posługują się do porozumiewania
między sobą ludzie na co dzień władający innymi językami. Wcześniej żaden inny
język nie miał zasięgu światowego. Istnienie jednego języka, którym można się
porozumiewać na szeroką skalę sprzyja rozpowszechnianiu informacji, kapitału,
itp. Przyspiesza to rozwój w niemal wszystkich dziedzinach, co ma wymiar
pozytywny. Z drugiej jednak strony istnieje pewne uprzywilejowanie tych
społeczności, które władają angielskim jako językiem ojczystym. Upowszechnianie
angielskiego jako języka „uniwersalnego” rodzi opór również ze względu na rolę,
jaką pełnią języki narodowe w budowaniu tożsamości narodowej i kulturowej.
Opór ten jest też często wyrazem niechęci wobec zachodzącej globalizacji
i dominującej roli Stanów Zjednoczonych. Istnieje również poważne zagrożenie,
że wiele języków wymrze, tak jak wymierają gatunki biologiczne. Wskazuje się, iż
20
K. Doktorowicz: Społeczności wirtualne – cyberprzestrzeń w poszukiwaniu utraconych więzi,
w: L. H. Haber (red.): Społeczeństwo informacyjne – wizja czy rzeczywistość?, t. I, Kraków 2004
21
Ibidem, s. 64.
22
A. Kłoskowska: Kultura masowa. Krytyka i obrona, Warszawa 2005, s. 357.
23
J. Jasiński: Wirtualne społeczności: Komunikacja za pośrednictwem sieci komputerowych,
<http://www.pabliszer.pl/?p=151>, 8 listopada 2007
24
M. Golka: op. cit., s. 136.
142
Małgorzata Kaczmarek, Anna Szanecka
sytuacja taka doprowadziłaby do zubożenia kulturowego. Dlatego pojawiają się
głosy opowiadające się za podejmowaniem działań zmierzających do zapobieżenia
takiej możliwości. Chęć zachowania własnej tożsamości kulturowo-językowej
sprawia, że powstają przepisy prawne nakazujące dbanie o czystość języka
ojczystego w poszczególnych krajach25.
Komunikowanie staje się coraz łatwiejsze, co sprzyja większej ilości
i różnorodności relacji, ale z drugiej strony komunikat staje się coraz bardziej
wyjałowiony z treści. Relacje odznaczają się dużą powierzchownością, są znacznie
płytsze niż miało to miejsce w społeczeństwie przedinformacyjnym. Miejsce
bezpośredniej rozmowy coraz bardziej zajmuje przesyłanie komunikatu pod
postacią e-maili, SMS-ów. Sprzyja to wzrostowi akceptacji dla indywidualizacji26.
Komunikowanie zapośredniczone jest spostrzegane jako łatwiejsze
i wygodniejsze od komunikowania „twarzą w twarz”. Obecność nowych
technologii przyczynia się do ubożenia słownictwa, coraz większej skłonności
do operowania skrótami (język wiadomości SMS). Przekaz pod postacią obrazu
jest atrakcyjny i prosty, konkuruje więc skutecznie z przekazem w formie tekstu.
Komunikowanie przy pomocy takich narzędzi jak telefon komórkowy i Internet
sprzyja anonimowości, wyżej ceniony jest indywidualizm, a jednocześnie zaciera
się granica między tym co prywatne, a tym co publiczne. Komunikacja odzierana
jest z intymności. Nowe media wpływają także na wzrost zróżnicowania
istniejącego między ludźmi spowodowanego różną kompetencją i nastawieniem
do korzystania z najnowszych zdobyczy techniki27. Istnieje na przykład specyficzny
język oparty na skrótach i znakach stosowany głównie w wiadomościach
SMS a mający na celu umożliwienie zawarcie jak największej ilości informacji
w przesyłanej wiadomości.
Globalizacji towarzyszy zjawisko komercjalizacji, co powoduje, że wszechobecna
staje się reklama, czyli komunikat zachęcający do nabywania określonych dóbr.
Jednocześnie jest to komunikat, który sam stał się towarem na sprzedaż, przez
co wymaga się od niego nie tylko przekazywania treści, ale i atrakcyjnej dla
odbiorcy (zgodnej z jego upodobaniami) formy. Język reklamy mocno opiera się
na konwencji. Komunikat reklamowy jest specyficznym rodzajem wypowiedzi,
w której nie obowiązują rozgraniczenia na prawdę i fałsz, fikcję i rzeczywistość.
Występuje również specyficzne przenikanie perspektywy semantycznej
z perspektywą estetyczną28. Reklama wywiera wpływ na odbiorców nie tylko
zachęcając do kupna określonych produktów, ale oddziałuje głębiej m. in. wpływając
na rozwój słownictwa, skłonność do powtarzania sloganów reklamowych
w codziennych rozmowach itp.29. Tym samym komunikaty reklamowe przyczyniają
25
R. Szul: Kwestia językowa we współczesnym świecie, „ Studia Regionalne i Lokalne”, nr 2(12)/2003
Ibidem, s. 60.
27
T. Goban-Klas: Cywilizacja medialna. Geneza, ewolucja, eksplozja, Warszawa 2005
28
J. Bralczyk: Język na sprzedaż, Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne, Gdańsk 2004, s. 9.
29
M. Wolska-Długosz: Wpływ reklamy na zachowanie się dzieci i młodzieży, „Zeszyty Naukowe”, 2/2006, s. 329.
26
Język i komunikacja z perspektywy ekolingwistyki
143
się do trywializacji i standaryzacji języka potocznego, pełnią funkcje eufemizmów.
Zatem z jednej strony mamy do czynienia ze zwiększaniem różnorodności
mediów komunikacyjnych. Z drugiej jednak strony z tym zróżnicowaniem wiąże
się unifikacja i standaryzowanie języka symbolicznego.
Tendencje które obecnie obserwujemy w związku z rozwojem globalizmu mają
ogromne znaczenie dla kształtowania się sytuacji komunikacyjnej w dzisiejszym
świecie. Globalizacja i powstawanie nowych środków komunikacji ułatwia
porozumiewanie się społeczeństw, usuwając barierę przestrzenno-czasową.
Wydaje się jednak, że występowanie tak dużych możliwości kontaktowania
się z innymi przyczynia się do tego, że kontakty między ludźmi przynajmniej
niekiedy ulegają spłyceniu. Nowe media dają nową, atrakcyjną pod względem
możliwości przestrzeń komunikacyjną powodując jednocześnie standaryzację
i ubożenie językowe. Nie ulega wątpliwości, że dokonujące się przemiany
niosą ze sobą zarówno poszerzanie możliwości komunikacyjnych, jak i ryzyko
częściowego zanikania tego, co decyduje o bogactwie społeczeństw, czyli różnic
kulturowo-językowych. Bezpośrednie komunikowanie między ludźmi zostaje
zastępowane w coraz większym stopniu przez komunikację za pośrednictwem
środków technicznych. Występuje zjawisko fascynacji światem wirtualnym,
spowodowane w dużej mierze interaktywnością jaką on oferuje. Zachęca się, by
w dobie dominacji wysoko rozwiniętych technologii pielęgnować wrażliwość
zachowując umiar w stosowaniu zdobyczy techniki, które mają służyć człowiekowi
a nie dominować nad nim30. Możliwość dbania o powyższe aspekty zapewnić
może podejście holistyczne, którego wyrazem jest perspektywa ekologiczna
w badaniach interdyscyplinarnych. Ten nurt przeniesiony na grunt lingwistyki
odznacza się podejściem zadaniowym do omawianych problemów. Wskazuje
obszary wymagające szczególnej uwagi dla zachowania różnorodności językowej,
a tym samym pielęgnuje wiele wartościowych form komunikacji.
30
Ibidem, s. 239.
Marcela Kościańczuk
KOMUNIKOWANIE POPRZEZ JĘZYK POEZJI, SPECYFIKA ROLI PODMIOTU
W temacie konferencji: Komunikowanie poprzez sztukę, komunikowanie poprzez
język, swoistym granicznym elementem, łączącym dwa rodzaje komunikowania1,
może być język poetycki. Może on stać się narzędziem generującym komunikaty
perswazyjne, ekspresywne czy informacyjne, jednakże jego specyficzny artystyczny
naddatek czyni z niego narzędzie komunikacji artystycznej w szerokim sensie,
a więc zarówno jako komunikatu estetycznego, jak i np. jako generatora kolejnych
znaków w historii literatury. Ponadto język poetycki ze względu na semantyczną
otwartość pozwala na oddalenie się od klasycznej koncepcji komunikowania
i wkroczenie w obręb perspektywy relacyjnej.
W referacie przedstawię zagadnienia powiązane z komunikacją poetycką
w kontekście problematyki podmiotowości. Będę odwoływała się do perspektywy
relacjonistycznej w słabym sensie2. Poetycką materią będzie dla mnie poezja
Zbigniewa Herberta, chcę jednak odwoływać się do szerszej perspektywy, traktując
poezję jako dziedzinę sztuki.
Co jest specyfiką komunikacji poetyckiej? Jej silne zindywidualizowanie,
duże możliwości kreatywnego wykorzystania zastanych wzorców językowych,
uporządkowanie naddane, które wzmacnia walory estetyczne, silne oddziaływanie
emocjonalne i perswazyjne.
W klasycznych teoriach komunikacji spotykamy się ze stałym schematem
działania komunikacyjnego. Nadawca chce tu przekazać ustalony, skończony sens,
a odbiorca powinien komunikat odczytać, aby skomunikować się z nadawcą.
Narzędziami komunikacji są m. in.: kanał komunikacyjny, kod, kontekst. Jeśli tak
1
Które także należałoby dookreślić.
Epistemologicznym a nie ontologicznym, a więc będę się zajmowała podmiotem rozumianym dynamicznie,
w kontekście relacji. Nie przesądzam jednak, czy da się badać jedynie relacje - ta kwestia nie jest przedmiotem
mych rozważań.
2
146
Marcela Kościańczuk
właśnie pojmujemy komunikację możemy dojść do wniosku, że hermetyczny
język poezji przeszkadza w porozumieniu się stron. Jednakże dzieło artystyczne
jakim jest wiersz nie niesie nigdy tylko jednego sensu, można by się także
zastanawiać czy utwór jest komunikatem, który może wypływać z jednego
źródła. Brak zdefiniowania odbiorcy, a także w pewnym sensie nadawcy, staje się
elementem niezdeterminowanej przestrzeni komunikacji.
Zmienia się tu rozumienie komunikacji, estetyczny naddatek, który nazywa się
często uporządkowaniem naddanym (pytanie przez kogo naddanym?), sprawia
że komunikacja poprzez język poezji staje się niedookreślona. W tradycyjnym
sensie jest to jej wada. Jeśli jednak postrzegamy komunikację szerzej niż wymianę
o charakterze informatywnym, okaże się, że niedookreśloność otwiera przed
poezją nowe pola np. komunikowania egzystencjałów.
Odrzucając wizję komunikacji, nad którą dominuje funkcja referencjalna,
przyjmijmy, że ma ona funkcję uspołecznienia, nawiązania kontaktu w szerokim
sensie. Komunikacja jest relacją, w której ważną rolę odgrywa perspektywa
różnicy. Dzięki niej ten rodzaj wymiany jest w ogóle możliwy – wtedy bowiem,
gdy pojawia się różnica, może powstać pytanie lub wątpliwość.
Bűhlerowska koncepcja komunikacji, w której następuje synteza różnicowania,
zapośredniczenia i rozumienia, staje się bliska perspektywie komunikacji poprzez
sztukę3. Przy czym te trzy elementy nie są tu hierarchizowane. Informatywność
nie ma żadnej przewagi nad funkcją komunikacji wartości ściśle artystycznych
czy emocjonalnych. Komunikacja poprzez język poezji może przypominać grę
salonową, dostarczającą jej uczestnikom możliwości gimnastykowania umysłu
i wspólnego trwania w żywiole zabawy4. Movere docere delectare, dawna maksyma,
która nakładała na literaturę trojakie zadania, może być wypełniona na poziomie
jedynie artystycznej komunikacji. Faktycznie jednak dzieło poetyckie nie zamyka
się w tym jednym sposobie komunikacji.
Pojawia się wątpliwość, czy wobec niedookreślenia i współwystępowania kilku
pól sensów możliwa jest nieudana komunikacja? Rozważmy sytuację czytelnika,
który nie zrozumiał wiersza. Przeanalizujmy to wydarzenie z punktu widzenia
dawnej koncepcji komunikacji: czytelnik nie odkrył założonego znaczenia (treści
informacyjnej), którą w tekst wpisał autor, dlatego komunikacja nie doszła do
skutku. To pierwsza możliwość.
Drugą mogłoby być wpisanie w tekst zanegowania znaczenia. Wtedy okazuje
się, że niezrozumienie jest prawidłową reakcją odbiorcy.
Trzecią możliwością, w której dwie skupione wokół tekstu osoby są traktowane
o wiele mniej mechanicystycznie, jest abstrahowanie od intencji twórcy.
Dowartościowuje się tu perspektywę dynamicznego stosunku między twórcą
a odbiorcą. Perspektywa rozumienia staje się tu elementem relacji współkreowanej
3
N. Luhmann: Pojęcie społeczeństwa, t. I, w: A. Jasińska-Kan, L. Nijakowski, J. Szacki i M. Ziółkowski (red.):
Współczesne teorie socjologiczne, Warszawa 2006, s. 414-424.
4
Np. poezja manierystyczna.
Komunikowanie poprzez język poezji
147
przez przynajmniej dwie osoby, odbiorca poprzez swój sposób zrozumienia
czy niezrozumienia tekstu wchodzi w interakcję z autorem lub poprzednim
interpretatorem. A zatem zerwanie komunikacji następowałoby nie dlatego, że
ktoś nie zrozumiał intencji drugiego, ale raczej dlatego, że obie strony nie wykazały
zaangażowania i inicjatywy (np. odbiorca pozostawałby obojętny wobec poezji).
W ten sposób wychodzimy nieco poza opłotki klasycznej Jacobsonowskiej
teorii komunikowania ku perspektywie relacjonistycznej, zaproponowanej np.
przez Bruno Latoura. Zamiast dwóch statycznie pojmowanych podmiotów, które
mogą być przyrównane do nadajnika i odbiornika, mamy płynną rzeczywistość
relacji. Ta dynamiczna sytuacja staje się rdzeniem komunikacji. Komunikat
intencjonalny, a więc to, „co autor chciał powiedzieć”, staje się tu co najwyżej
jednym z możliwych sensów, których nie możemy wartościować.
Czy takie podejście do odbioru tekstu prowadzi nieuchronnie do anarchizmu
interpretacyjnego? Jeśli przez anarchizm interpretacyjny rozumielibyśmy
oderwanie się od intencji autora, to z pewnością taka perspektywa niesie takie
niebezpieczeństwo. Z drugiej jednak strony, relacja komunikacyjna nie jest tu
zupełnie niezdeterminowana, kształtuje ją relacja lektury wiersza. Czytelnik
nie jest całkowicie oderwany od pewnego kierunku myślenia twórcy, który
ujawnia się w utworze5. Twórca, odbiorca i sam tekst stają się równorzędnymi
podmiotami, które zmieniają się pod wpływem wzajemnych relacji. Co więcej,
wszystkie trzy podmioty są już w sieciach innych relacji, które wpływają na tę
jedną konkretną. Komunikat jest także rzeczywistością dynamiczną, kształtowaną
przez relacje i otwartą na nowe wpływy. Tekst poetycki staje się specyficzną
płaszczyzną tarć pomiędzy różnymi postawami i intencjami, staje się specyficzną
płaszczyzną dialogu, który z jednej strony coś ujawnia, a z drugiej coś skrywa.
To coś natomiast nie może zostać uchwycone, bowiem jest dynamiczną relacją.
Płynność komunikatu, który ktoś przekazuje w języku, dla którego desygnaty są
drugorzędne6 wypływa z charakterystyki środków poetyckiego obrazowania, ale
także z roli podmiotu lirycznego i jego relacji do domniemanego autora, czy też
samego tekstu dzieła.
W tej perspektywie podmiot (zarówno podmiot liryczny jak i podmiot
komunikatu) jest rozumiany zupełnie inaczej. Nie znika, ale staje się elementem
sieci relacji. Jest to możliwe na gruncie artystycznym, gdyż poezja czy sztuka
jako system ma większe niż inne systemy możliwości akceptacji sieci relacji
komunikacyjnych. Mnożenie się sensów może być postrzegane, przynajmniej
z dwóch powodów, jako szansa dla poezji współcześnie. Po pierwsze, polimorficzna
sieć interpretacji staje się przestrzenią rozwoju dla tej gałęzi sztuki, a ponadto,
5
Oczywiście przy założeniu, że wejście w relację jest możliwe na pewnym poziomie, mi samej wydaje
się, że zawsze jest to możliwe, jednakże w tym miejscu mogą budzić się wątpliwości. Czy na przykład
zadzierzgnięcie takiej relacji, więzi jest możliwe pomiędzy ludźmi z odmiennych kręgów kulturowych, albo
czy jest możliwe wobec redundancji tekstów, która nakazuje nam pozostać obojętnym wobec nadprodukcji
słów?
6
Takim językiem jest język poezji.
148
Marcela Kościańczuk
dzięki polifoniczności interpretacji oraz grze relacji międzypodmiotowych sztuka
może odzyskać swoje związki z pluralistycznym krajobrazem współczesności7.
Zwolennicy starych porządków mogą co prawda obawiać się, że ta bliska
konstruktywistycznym teoriom wizja burzy dawne hierarchie, wprowadza
destabilizację etyczną czy społeczną. Pojawiają się jednak nowe społeczne centra,
skupione według zasad, które być może tracą swoją metanarracyjną funkcję, ale
za to zyskują moc oddziaływania w małych społecznościach. Biorąc pod uwagę
zmieniający się krajobraz społeczny wobec coraz większej indywidualizacji
podmiotów społecznych, tworzenie małych grup, których głos jest słyszany
może być szansą na odnalezienie związków pomiędzy sztuką a działaniem
społecznym.
Rola podmiotu
Możemy dostrzec zróżnicowanie roli podmiotu lirycznego w poezji różnych
twórców, szkół i prądów. Poezja konkretna jest dla mnie tą, która najpełniej
realizuje postulat zerwania z podmiotowością; aspekt performatywny jest tam
niezwykle jasno widoczny. Można powiedzieć, że jest ona czystym działaniem; być
może właśnie poezji konkretnej najbliżej jest do perspektywy relacjonistycznej.
Postanowiłam jednak, że dla opisania mechanizmów komunikacji poprzez
język poezji oraz roli podmiotu/podmiotów w tej komunikacji posłużę się
bardziej klasycznym przykładem, ukazując jednocześnie pozór, który kryje się za
określeniami „klasyczności” poezji Zbigniewa Herberta.
Pozór, ironia, gra współistniejących w wierszach Herberta podmiotów stają
się podstawowymi komponentami komunikacji poetyckiej. To właśnie one
tworzą atmosferę przewrotności, w której komunikat jest nie tyle odczytywany,
co rozwijany, współkreowany. Perspektywa gry, w której nie ma miejsca na
prostą identyfikację informacji leży u podstaw poezji, która przypomina
konstruowanie komunikatu. Jego dialogiczność jest umiejscowiona na kilku
poziomach. Pierwotny pluralizm wpisany w strukturę utworu ujawnia się
przez uwypuklone relacje każdego z elementów z kolejnym, jeszcze kolejnym,
wieńczącym lub rozpoczynającym wers8, etc. Ta zmultiplikowana perspektywa
staje się modelem świata, w którym komunikacja jest rozgrywana poprzez relacje
w wielopodmiotowym środowisku. Uporządkowanie naddane, które można by
utożsamić z intencjonalnym elementem procesu twórczego, mierzy się z kolejnymi
relacjami: reakcjami odbiorców, procesami społecznymi, wciąż zmieniającym
się horyzontem interpretacyjnym. Te wszystkie czynniki znów moglibyśmy
potraktować jak kolejne podmioty wpływające bardziej lub mniej świadomie na
7
Por: N. Luhmann: Samoopisanie, w: E. Kuźma, A. Skrendo, J. Madejski (red.): Konstruktywizm w badaniach
literackich. Antologia, Kraków 2006, s. 77.
8
M. in.: rymy, eufonia, rytm.
Komunikowanie poprzez język poezji
149
dalszy los utworu.
Oprócz formalnych, wewnątrztekstowych relacji oraz wzajemnego przenikania
się wpływów z różnych dziedzin kultury możemy też zauważyć wzajemną grę
jednostek z różnych poziomów semantycznych. Herbert wykorzystuje mechanizm
ironii by grać w polimorficzną, komunikacyjną grę toczoną między podmiotami
lirycznymi jego utworów, przestrzenią ich języków czy konwencji pozaliterackich.
Barańczak, który pisze, że Herbert stosuje raczej ironię werbalną niż sytuacyjną,
zauważa, że nie jest ona tematem, ale raczej modusem egzystencji, a w tym
wypadku modusem twórczości9. Jednym z najciekawszych przykładów ujawniania
się tej przewrotnej gry są utwory, w których ironia obraca się przeciw samej sobie,
w geście jednoczesnego autooskarżenia i wyzwolenia z językowej władzy10.
Ironia w poezji Herberta sprawia, że gra, o której piszę, jest bliska
Gadamerowskiej grze o sens, który jednak jest ciągle nieosiągalny. Sens postrzegany
dynamicznie nie będzie nigdy odniesieniem przedmiotowym. Przekraczamy tu
bowiem granice myślenia referencjalnego. W tej twórczości atak na język władzy
(w szerokim sensie) jest ściśle związany z buntem przeciw językowi opisu.
Dzięki energicznej akcji rządu, strażaków i organizacji młodzieżowych już po
dwudziestu wiekach wydobyto dwa tysiące ofiar Wezuwiusza, które (trzeba to
od razu powiedzieć) znajdują się w dobrym stanie i życiu ich nie zagraża żadne
niebezpieczeństwo (...)11.
Gorzko kpi autor Pana Cogito naśladując język, w którym można sprowadzić
każde doświadczenie do wymiaru informacji. W innym wierszu (Chciałbym
opisać12) Herbert, podmiot liryczny, a może odbiorca (?) mierzą się z problemem
opisywalności świata. Pragnienie opisu jest tu faktycznie pragnieniem wspólnoty
komunikacyjnej, pragnieniem zrozumienia, któremu nie jest w stanie sprostać
tradycyjny model, w którym nadawca, odbiorca, kanał komunikacyjny czy kod
mają swoje stałe miejsca. Inny wiersz: Próba opisu staje się rozczłonkowaną
próbą określenia niemożliwości opisu: podmiot (podmioty) pozostaje w stanie
niepewności:
naprzód opiszę siebie
zaczynając od głowy
albo lepiej od nogi
albo od ręki13
Okazuje się, że nie można w ogóle rozpocząć procesu opisu, bowiem sam
9
S. Barańczak: Uciekinier z utopii, o poezji Zbigniewa Herberta, Warszawa 2001, s. 123.
Z. Herbert: Wariatka, w: tenże, Hermes, pies i gwiazda, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 1997;
Ołtarz, w: tenże, Struna światła, Wrocław 1994
11
Z. Herbert: Na pomoc Pompei, w: tenże, Studium przedmiotu, Wrocław 1995
12
Z. Herbert: Chciałbym opisać, w: tenże, Hermes, pies i gwiazda, op. cit.
13
Z. Herbert: Próba opisu, w: tenże, Studium przedmiotu, op. cit.
10
150
Marcela Kościańczuk
opis staje na skompromitowanej pozycji. Opis nie jest w stanie sprostać relacji
komunikowania oraz przedmiotowi, pojawia się konieczność przekroczenia
zawłaszczającego charakteru relacji podmiotowo-przedmiotowych.
Pojawia się tu także kolejna kwestia: roli podmiotu w twórczości poetyckiej.
Jak zauważa Lóránt Kabdebó koncepcja twórcy-kreatora – silna pozycja jego
świadomości w procesie tworzenia – musiała ustąpić miejsca koncepcjom
multiplikującym centra podmiotowe, które zarazem w ramach mojej koncepcji
możemy nazwać centrami komunikacyjnymi14.
W poezji Herberta można dostrzec ten proces analizując znaczenie relacji,
w które wchodzi różnie rozumiany podmiot liryczny. Dzięki współistnieniu
przynajmniej trzech form kształtowania relacji podmiotowych w utworach
Herberta możemy dostrzec wymykanie się przekazu granicom intencji twórcy.
W liryce bezpośredniej, liryce roli i maski15 ujawniają się mechanizmy wzmacniające
rolę przypadku, doświadczenia egzystencjalnego, przedsądów twórcy i odbiorcy,
które stają się elementami złożonych relacji. Barańczak opisując trzy typy narracji,
wyróżniane ze względu na rolę podmiotu lirycznego, wyodrębnił perspektywę
zróżnicowania dystansu intencji odautorskiej wobec intencji bohatera lirycznego.
Ja jednak w inny sposób odbieram wykreowanie tych kilku typów ukształtowania
relacji międzypodmiotowych.
Dzięki mechanizmom ironii nawet na gruncie liryki bezpośredniej rezygnuje
się tu z mocnej pozycji „ja” jako głównego kreatora komunikacji. Na przykład
w wierszu Rozważania o problemie Narodu możemy znaleźć słowa:
chciałbym nareszcie wiedzieć
gdzie kończy się wmówienie,
a zaczyna związek realny(...)
czy wciąż jesteśmy barbarzyńskim plemieniem
wśród sztucznych jezior i puszcz elektrycznych
Płynne przejście „ja” w „my” oraz zacierająca się granica pomiędzy zewnętrznym
obserwatorem, a uczestnikiem rzeczywistości jest zarazem znakiem rozmycia
granicy pomiędzy nadawcą komunikatu, jego treścią i odbiorcą.
W liryce roli nawarstwiające się komunikaty, w których ujawnia się przynajmniej
kilka punktów widzenia, sprawiają, że komunikacja staje się zjawiskiem otwartym
na niepewność oraz dalsze kształtowanie przez odbiorcę. W pewnej mierze
komunikacja poetycka otwiera się tu zatem na wymiar przygodności, jednakże nie
rezygnuje z horyzontu sensu, który jest kluczowy ze względu na etyczne implikacje
utworów Herberta. Element aksjologiczny jest obecny właśnie w porzuceniu roli
silnego podmiotu, podmiotu kreatora – sędziego, władającego nad opisem. Znika
14
15
L. Kabdebó: The gaps of the western mind and modern poetics, w: „Noehelicon”, 1/2007, s. 147.
Autorem tej klasyfikacji jest S. Barańczak, patrz: S. Barańczak: op. cit., s. 120-146.
Komunikowanie poprzez język poezji
151
zatem postać twórcy, który miałby decydować o moralnym przesłaniu swoich
utworów. Radykalizm etyczny w twórczości Herberta spleciony jest z elementami
poetyckiej niepewności, otwartości i wrażliwości na innego, którego rola nie może
być niższa niż rola głosu odautorskiego.
Dla Barańczaka podmiot liryczny w Herbertowskiej liryce roli jest
skompromitowany i zupełnie oddzielony od intencji autorskiej. Dokonuje się
to jednak na drodze autokopromitacji, a może kompromitacji pozornej, brak
przecież wspomnianego sędziego, który miałby rozstrzygać o etycznych wyborach
bohaterów z wierszy Herberta: Damastesa, Kaliguli czy Fortynbrasa16. A zatem, jeśli
w tych utworach dominantą semantyczną miałaby być treść etyczna, to odwołuje
się ona do etyki pozbawionej trwałego centrum. Od stałej pozycji podmiotu,
który miałby być dawcą norm, ważniejsza jest tu dynamiczna oś relacji. Nie znika
natomiast perspektywa sensu, który wydaje się być nadal czymś poszukiwanym
przez podmioty liryczne utworów Herberta, nie znika też podmiot, zmienia się
jednak jego status.
Odwołania do postaci, które są dobrze znane i obecne jako ikony tradycji
i dziedzictwa kulturowego, stają się tu okazją do ukazania pozoru ich
jednoznaczności. Apollo okazuje się być nie tylko znakiem piękna ale
i okrucieństwa, a Jonasz okazuje się być chytrusem lub też po prostu człowiekiem
dbającym o własne interesy, które wieńczy śmiertelna choroba bohatera17.
Wspomniany wiersz wieńczy konstatacja:
w schludnym szpitalu
umiera Jonasz na raka
sam dobrze nie wiedząc
kim właściwie był
Problem niepewnej tożsamości podmiotu jest jeszcze wyraźniej sygnalizowany
w liryce maski, którą Herbert wykorzystuje w wierszach związanych z Panem
Cogito. Tu poprzez zabiegi formalne podmiot i komunikat ulega rozszczepieniu.
W ramach zbioru utworów można dostrzec dialektykę ja i jego. Pan Cogito
występuje jako osoba mówiąca lub jako jakiś „on”, o którym się opowiada.
Z opowieści o Panu Cogito nie wyłania się jeden obraz. Podobnie jak z jego
własnych słów. Komunikaty przeplatają się, tworząc sieć, w której nie można
dostrzec wszystkich elementów z jednego punktu widzenia, co więcej, wszystkiego
nie da się dostrzec nawet z kilku punktów widzenia. Wszystkiego po prostu nie
można zobaczyć wcale, ale świadomość tego pozwala na odrzucenie roszczeń
16
Odwołuję się do wierszy Zbigniewa Herberta: Damastes z przydomkiem Prokustes mówi, w: tenże,
Raport z oblężonego miasta i inne wiersze, Wrocław 1998; Kaligula, w: tenże, Pan Cogito, Wydawnictwo
Dolnośląskie, Wrocław 1993
17
Z. Herbert: Apollo i Marsjasz, Jonasz, w: tenże, Studium przedmiotu, op. cit.
152
Marcela Kościańczuk
dyskursu dominacji.
Pełne autoironicznych stwierdzeń są wersety z utworu Co myśli Pan Cogito
o piekle. Sfera infernalna to po prostu artystyczny świat. Odsłaniane są tu
(i zarazem skompromitowane) mechanizmy poczucia artystowskiej wyższości.
Na pierwszy rzut oka najbardziej komfortowy oddział infernalny, bez smoły,
ognia i tortur fizycznych. Cały rok odbywają się tu konkursy, festiwale
i koncerty (...) kto ma sztukę, ma lepszy rząd – to jasne. Niedługo będą mogli się
zmierzyć na festiwalu dwóch światów18.
Pomimo tego, że sztuka (poezja) jest bardzo podatna na zanikanie silnej
pozycji podmiotu, to jednak z perspektywy twórcy jest to bolesny proces
oddania wyśnionej hegemonii. Faktycznie jednak tego rodzaju władza zamyka
sztuce drogę do transmisji społecznej, brak w niej bowiem miejsca na dynamikę
i nieciągłość. Stabilność podmiotu opisującego świat nie czyni z niego partnera
w dialogu. Komunikacja bowiem opiera się na wciąż nowych przestrzeniach
niedookreślonych i ruchu ich zmiennych konfiguracji. Porozumienie nigdy nie
jest statyczne, a co za tym idzie ostateczne. Oczywiście, nie każdy z użytkowników
języka musi zdawać sobie z tego sprawę. Jednakże użytkownik języka poetyckiego
wybiera specyficzne kody komunikacji, w których tym wyraźniej zauważyć można
konieczność destrukcji martwego świata perspektywy deskrypcyjnej. Perspektywa
opowiedzenia świata sprowadza się dla Herberta do możliwości, które mógłby
posiąść przedmiot charakteryzujący się doskonałą skończonością a jednocześnie
martwotą: „Przedmioty martwe są zawsze w porządku i nic im niestety nie można
zarzucić”19.
Literatura wprowadzając ładunek dynamizmu, wprowadza destabilizację
dawnej struktury odautorskiej, podmiotowej władzy. Jak pisze Paul Ricoeur:
„Wydaje się, że literatura stawia sobie za zadanie zniszczenie świata, negując to
co w rzeczywistości wydaje się być najwyraźniejsze by kreować puste miejsce
(non- place)”20. Te słowa autora Egzystencji i hermeneutyki możemy odebrać jako
interpretację roli podmiotu odautorskiego, czy też podmiotu lirycznego w poezji.
Jego rolą byłoby zatem symboliczne zwalnianie miejsca dla drugiego, a więc
zdawanie sprawy z niewystarczalności perspektywy zamkniętej w perspektywie
monadycznie pojmowanego podmiotu.
18
Z. Herbert: Co myśli Pan Cogito o piekle, w: tenże, Pan Cogito, Wrocław 1993
Z. Herbert: Przedmioty, w: tenże, 89 wierszy, Warszawa 2001
20
P. Ricoeur: The Hermeneutical function of Distanciation, w: From Text to Action: Essays in Hermeneutics
II, tłum. K. Blamey, J. B. Thompson, The Athlone Press, London 1991, s. 85.
19
Mirosław Chlebosz
TRANSCENDENTALNY PRAGMATYZM  TEORIA KOMUNIKACJI
JĘZYKOWEJ
Twórcą pragmatyki transcendentalnej sformułowanej w latach osiemdziesiątych
dwudziestego wieku jest Karl Otto Apel. Czołowymi przedstawicielami zaś
są Wolfgang Kuhlmann oraz Dietrich Böhler. W projekcie filozoficznym
transcendentalnej pragmatyki podjęty zostaje teoretyczny wysiłek odtworzenia
fundamentalizmu filozoficznego. Realizacja tego projektu podporządkowana
pozostaje idei o jednoznacznie kantowskiej i fichteańskiej proweniencji. Apel
w transcendentalnej pragmatyce restytuując pytanie o aprioryczne warunki
możliwości wiedzy, zaanektował językowe a priori, problematykę aktów mowy
i działań komunikacyjnych, co umożliwiło przystąpienie do procedury
teoretycznego uprawomocnienia wiedzy. Specyfika rozumienia ostatecznego
uzasadnienia wiedzy w transcendentalnej pragmatyce wyznacza zasadnicze
pole problemowe, które można ująć w próbie odpowiedzi na następujące
pytania: Jakie są warunki porozumienia (zrozumiałości) ludzkiej mowy jako
działania komunikacyjnego? Jakie są warunki obowiązywania aktów mowy jako
argumentacji? Tym samym to, co wyznacza centrum ostatecznego uzasadnienia,
jest badaniem warunków i reguł argumentowania, które przesądzają o kształcie
pewności zdobytej wiedzy.
Językowa konstytucja wiedzy w ogóle – transformacja filozofii
transcendentalnej
W dwudziestowiecznej myśli filozoficznej dokonano rozgraniczenia
dwóch zakresów filozoficznych dotyczących odmiennego traktowania
języka. Po pierwsze, traktowano filozofię języka jako jedną z wielu dziedzin
wiedzy w szerokim wachlarzu refleksji nad światem obok, na przykład,
154
Mirosław Chlebosz
filozofii religii. Natomiast — z drugiej strony — Jürgen Habermas1, Ludwik
Wittgenstein, John L. Austin stawiając się w odmiennej pozycji teoretycznej,
wyodrębnili pierwotne zagadnienie języka i międzyludzkiej komunikacji
konstytuującej dopiero problemy filozoficzne. Niewątpliwie tak rozumiana
filozofia języka stała się dla pragmatyki transcendentalnej jedyną, właściwą,
a tym samym uprawnioną refleksją filozofowania2. W porównaniu z filozofią
dziewiętnastego i początku dwudziestego wieku, stanowiła ona radykalną zmianę
w pojmowaniu relacji wiążącej filozofię i język. Wyrażała się ona według Apla
w tym, że „język nie jest już traktowany wyłącznie jako przedmiot filozofii, lecz po
raz pierwszy z całą powagą jako warunek możliwości filozofii”3. W jednej ze swoich
najwcześniejszych prac Apel podejmując refleksję nad problemem języka, zwraca
uwagę na to, iż w dziewiętnastym wieku pod wpływem kantyzmu teoria poznania
zajęła miejsce ontologii. Współcześnie, zdaniem Apla, refleksja nad języka zajmuje
uprzywilejowane miejsce w obszarze rozważań filozoficznych. Pisze o tej zmianie
paradygmatu myślenia w następujących słowach: „Jest dziś ona traktowana jako
prima philosophia (...) Tak jak po nastaniu Kanta teoria poznania, tak teraz ona
(...) zajęła miejsce ontologii. Zanim podejmie się dyskusję o bycie jako takim (...)
pyta się o leżące w języku warunki możliwości budowania sensownych zdań,
i o tyle też traktuje się de facto język jako wielkość transcendentalną w kantowskim
rozumieniu”4. Apel wskazuje na radykalną zmianę w podejściu do języka. Badanie
staje się autonamysłem filozofii ze względu na językowe warunki możliwości
filozofowania5. Krótko mówiąc, kantowskie pytanie: „Co mogę wiedzieć?”
w obszarze pragmatyki transcendentalnej nie zwraca się bezpośrednio ku
warunkom możliwości doświadczenia, ale argumentowania. W konsekwencji
badanie transcendentalne zostaje skierowane na problem obowiązywania
sensownej argumentacji, a nie analizy warunków możliwości doświadczenia.
Najogólniej mówiąc, transformacja klasycznej filozofii transcendentalnej
sprowadza się do przeformułowania kantowskiej perspektywy teoretycznej
w refleksję nad możliwością obowiązywania — właściwych aktowi językowemu
1
Apel nawiązuje do myśli Habermasa – prekursora filozofii o charakterze teorii komunikacyjnej – który
mówi o pierwotnej formie wypowiedzi, pierwotnym działaniu komunikacyjnym, zaznaczając, iż jest
ono nakierowane na porozumienie. Działanie komunikacyjne staje się tożsame z porozumieniem.
Samo porozumienie wywiązuje się tylko w wypadku, gdy komuś coś przekazując, nie zmuszamy
go do niczego tj. nie skłaniamy tylko i wyłącznie do przyjęcia naszego określonego sądu. Idea
działania komunikacyjnego, porozumienia jest konstytutywna dla konsensualnej teorii prawdy
oraz wspólnoty komunikacyjnej. Apel – podobnie jak Peirce – uważa, że symbole używane
w komunikacji językowej są konwencjonalne tzn. uzgodnienie ich znaczenia następuje miedzy ludźmi
w aktach mowy tylko w porozumieniu.
2
Por. B. Sierocka: Krytyka i dyskurs. O transcendentalno-pragmatycznym uprawomocnieniu krytyki
filozoficznej, Kraków 2003, s. 20.
3
K.-O. Apel: Die Idee der Sprache in der Tradition des Humanismus von Dante bis Vico, Bonn 1963, s. 22.,
za: B. Sierocka: Krytyka i dyskurs..., op. cit., s. 19.
4
Ibidem, s. 20.
5
Por. B. Sierocka: Krytyka i dyskurs...,op. cit., s. 21.
Transcendentalny pragmatyzm - teoria komunikacji językowej
155
— roszczeń ważnościowych6. Ten niebywały zwrot — transformacja — wskazuje
jasno, iż Apel jest po części bezpośrednim spadkobiercą filozofii transcendentalnej
Kanta, ponieważ próbuje uprawomocnić wiedzę, badając transcendentalne
warunki możliwości episteme. Tym samym niewątpliwą różnicą w stosunku do
kantyzmu oraz tym, co zmieniło status filozofii w ogóle — a mam tu na myśli zwrot
lingwistyczny7 — było postawienie w centrum rozważań refleksji nad językiem,
traktowanej jako prima philosophia8.
W kontekście filozofii transcendentalnego pragmatyzmu zostaje dokonane
przekształcenie terminologiczne, które polega na traktowaniu w sposób
nadrzędny pojęcia języka z alternatywnie zestawionym rozumieniem terminu
czystego rozumu — czystej świadomości. Sens powyższego ustalenia oddają
słowa zawarte w książce Beaty Sierockiej Krytyka i dyskurs: „(...) możliwość
przełamania modelu filozofii świadomości kryje się w rozpoznaniu szczególnego
charakteru wymiaru językowego, w uchwyceniu tych jego aspektów, które
decydują o nieredukowalności języka do tego, co pod pojęciem świadomości —
jakkolwiek nigdy nie jednomyślnie — rozumieć chciała tradycyjna filozofia”9.
Filozofia języka przekracza filozofię świadomości fundując zmianę paradygmatu
dwudziestowiecznej refleksji. To przekroczenie wiąże się nie tylko z traktowaniem
namysłu nad językiem jako prima philosophia, ale również z rozpoznaniem
w języku transcendentalnych warunków wiedzy, które pozwoliły, według Apla,
uporać się z najistotniejszymi aporiami filozofii świadomości.
Performatywność języka
Wspomniane powyżej modyfikacje w sposobie myślenia filozofii
transcendentalnego pragmatyzmu — (1) traktowanie refleksji nad językiem jako
prima philosophia, (2) transformacja kantyzmu — zawdzięcza Apel austinowskiej
koncepcji aktów mowy. Austin koncentrował swoje badanie na użyciu języka
i jego aspekcie sprawczym. Z uwagi na tę analizę w akcie językowym, w jego
immanentnej strukturze Apel rozpoznał zawartą potencjalnie możliwość
i apodyktyczność momentu argumentowania, a zarazem trop wskazujący na
roszczenia ważnościowe10. Ta okoliczność ma charakter konstytutywny dla
problemu uzasadnienia wiedzy w projekcie transcendentalnego pragmatyzmu.
6
Por. Ibidem, s. 86.
Przełom, jaki dokonał się w współczesnej myśli filozoficznej - szczegółowo rekonstruowany w literaturze
przedmiotowej - został określony mianem zwrotu lingwistycznego. Najogólniej mówiąc charakter całego
„zwrotu lingwistycznego” Apel puentuje w tezie głoszącej, iż „świat życia codziennego (Lebenswelt) zawsze
już wyłożony jest językowo”. K.-O. Apel: Transformation der Philosophia, Bd. II, Frankfurt a.M. 1981, s. 389,
za: B. Sierocka, Idealna wspólnota komunikacyjna jako transcendentalny warunek możliwości etyki dyskursu,
s. 80., w: B. Trojanowska (red.): Rzeczywistość języka, Wrocław 1999
8
Por. B. Sierocka: Krytyka i dyskurs..., op. cit., s. 19.
9
Por. Ibidem, s. 41.
10
Por. Ibidem, s. 9.
7
156
Mirosław Chlebosz
Niebywałym impulsem samej koncepcji aktów mowy Austina, dla kształtowania
nowego sposobu ujęcia języka, było zagadnienie performatywności językowej.
To prekursorskie stanowisko filozoficzne traktuje wypowiedź językową jako akt,
działanie, czynność o charakterze — mocy illokucyjnej11 — mocy sprawczej.
Novum ustalenia teoretycznego w Austinowskiej koncepcji aktów mowy polegało
na ostatecznym rozpoznaniu, iż każda wypowiedź konstatująca jest nierozłącznie
spleciona z momentem performatywnym12. „Konstatacja stwierdzenia to nie tylko
wypowiedzenie treści coś orzekającej, to również dokonanie samej czynności
stwierdzenia. Stwierdzenie, przypuszczenie, wątpienie, kwestionowanie, pytanie,
proszenie, rozkazywanie, obiecywanie etc. — to użycia językowe, poprzez które
zawsze, choć z różnym stopniem jawności, dokonana zostaje pewna czynność”13.
To właśnie ta identyfikacja aktu językowego jako jedności konstatującoperformatywnej jest kluczowa dla wspomnianych już przeze mnie wszystkich
rozstrzygnięć teoretycznych — na niej między innymi ufundowana jest zmiana
paradygmatu myślenia w filozofii dwudziestowiecznej — w transcendentalnej
pragmatyce.
Odkrycie dwoistej struktury aktu językowego — jego struktury
propozycjonalno-performatywnej14 — umożliwiło zupełnie nowe spojrzenie na
sam fenomen języka. Inspirowany tą ideą Apel rozważa warunki aktów mowy,
na mocy których są one — akty językowe — obowiązujące i uprawomocniające.
Performatywność każdej wypowiedzi wysuwa implicite roszczenie mówiącego
do prawdy, w stosunku do jej treści konstatującej15. Takie właśnie rozumienie
zakłada między innymi moment pragmatyczny, który jest immanentny aktowi
językowemu a ujawniający się w performatywności, w mocy sprawczej wypowiedzi
(np. „niniejszym zapewniam cię...”). Charakter wyrażenia performatywnego
zostaje najmocniej wyeksplikowany w akcie komunikacyjnym — dokładniej
11
J. L. Austin: Mówienie i poznawanie, czynności lokucyjne, illokucyjne i perlokucyjne, tłum. B. Chwedeńczuk,
Warszawa 1993. s. 641 n. W akcie językowym według Austina tkwi implicite moc illokucyjna, czyli sprawczość,
oddziaływanie na inne akty językowe oraz rzeczywistość. Transcendentalna pragmatyka zwracając
szczególną uwagę na tę okoliczność dostrzegła „konieczny charakter zobowiązań i presupozycji wnoszonych
w warstwie performatywnej aktu językowego, w tym przede wszystkim zobowiązania do utrzymania
dyskursu (odniesionego do tych presupozycji i zobowiązań) w obrębie struktury argumentacyjnej”
(B. Sierocka: Krytyka i dyskurs…, op. cit., s. 47 n.).
12
Na akt językowy składają się implicite jedność kilku czynności - aktów - samego języka. Dokładniej mówiąc
jest to (1) lokucja czyli sama czynność mówienia, wypowiadania treści w akcie językowym (na lokucję
składają się takie trzy elementy jak akt fonetyczny, akt fatyczny oraz akt rematyczny), (2) illokucja to czynność
dokonywania czegoś, a nie tylko stwierdzenia, np. akt językowy może być rozkazem, zapytaniem, modlitwą,
(3) perlokucja to wpływ na rzeczywistość, a dokładniej czynność wywierająca jakiś określony skutek
w współtworzonej wspólnocie – komunikacyjnej – językowej.
13
B. Sierocka: Krytyka i dyskurs..., op. cit., s. 46.
14
Jedność performatywno-propozycjonalna, to jedność dwoistego charakteru języka tzn. jego aspektu
sprawczego oraz stwierdzającego. Inaczej mówiąc chodzi tu o nierozłączność wypowiedzi i jej czynności
dokonywania czegoś w rzeczywistości.
15
Por. B. Sierocka: Krytyka i dyskurs..., op. cit., s. 53.
Transcendentalny pragmatyzm - teoria komunikacji językowej
157
w interakcji16 — w którym roszczenie do prawdziwości odnosi się do części
konstatującej zdania. Dzięki tym okolicznościom transcendentalna pragmatyka
zmierzać będzie do próby usytuowania problemu roszczeń ważnościowych
w wymiarze transcendentalnym. Zarówno Apel, jak i Habermas formułują cztery
klasy roszczeń ważnościowych: (1) roszczenie do szczerości, (2) roszczenie
do normatywnej słuszności, (3) roszczenie do prawdziwości, (4) roszczenie
do sensu17. Odmiennie od Habermasa, Apel roszczenie do intersubiektywnie
obowiązującego sensu sytuuje na innym poziomie tzn. traktuje je jako nadrzędne
wobec pozostałych. Dzięki dwoistej, performatywno-propozycjonalnej strukturze
języka roszczenie do sensu jest warunkiem możliwości trzech innych roszczeń
ważnościowych18. Apel postrzega roszczenie do sensu jako uniwersalnea
zarazem najbardziej fundamentalne z tego względu, iż umożliwia ono nie tylko
intersubiektywną ważność prawdziwych treści propozycjonalnych, ale również
intersubiektywną ważność — jakbyśmy powiedzieli w terminologii kantyzmu —
„w ogóle”. Wszystkie wyróżnione powyżej roszczenia, założone w strukturze aktu
językowego, stanowią o możliwości obowiązywania samego aktu językowego, co
implikuje sprzeczność performatywną z chwilą, gdy zakwestionuje się na obszarze
propozycjonalnym obowiązywalność samych roszczeń. Roszczenia ważnościowe
jako konstytutywne dla struktury aktu językowego podlegają problematyzacji
(tj. argumentacji rozważającej „dlaczego”, „na mocy czego” itp.19), która nie jest
władna podważyć obowiązywalności samych roszczeń. Reguły argumentacyjne
— jak pokazuje transcendentalno-pragmatyczna ściśle refleksyjna20 procedura
uzasadnienia — to nieprzekraczalne ramy, w jakich z konieczności sytuować
się musi wszelkie problematyzowanie roszczeń ważnościowych, tak jak
i roszczenia ważnościowe są nieprzekraczalnym, koniecznym warunkiem
16
Przez interakcje Habermas rozumie: „zapośredniczone przez symbole oddziaływanie ludzi na siebie”.
W taki sam sposób definiuje Habermas działanie komunikacyjne, w którym zapośredniczone przez symbole
oddziaływanie ludzi na siebie przebiega zgodnie z – jak on określa – obowiązującymi normami. Same normy
społeczne wzmocnione są sankcjami, a ich sens obiektywizuje się w potocznej komunikacji językowej
i powszechnym uznaniu obowiązków, tzn. „ważność norm zasadza się wyłącznie na intersubiektywności
porozumienia co do zamiarów oraz na powszechnym uznaniu obowiązków”. Normy określają wzajemne
oczekiwania zachowań podmiotów działających – jednostki ludzkie – które są powszechnie rozumiane.
Por. A. Szahaj: Krytyka, emancypacja, dialog. Jurgen Habermas w poszukiwaniu nowego paradygmatu teorii
krytycznej, Warszawa 1990, s. 13 i n.
17
Ibidem, s. 102.
18
Ibidem, s. 103.
19
Ibidem, s. 105.
20
Procedurę refleksyjną powinno się rozumieć jako postępowanie samoodnośne, tzn. jako badanie zwrotnie
na siebie nakierowane. W polu tego, co refleksyjne, można wyróżnić podejścia odmienne proceduralnie np.
stanowisko filozoficzne Kanta i Apla. Najogólniej mówiąc, procedura refleksyjno-regresywna – procedura,
która racji uzasadniających poszukuje na zewnątrz tego, co uzasadniane – odpowiada koncepcji Kanta,
natomiast postępowanie ściśle refleksyjne – nie wymagające żadnego zewnętrznego kryterium, na
mocy którego następuje implicite i explicite akceptacja – albo refleksyjno-nieregresywne oddaje schemat
nieprzekraczalności sytuacji argumentowania w pragmatyce transcendentalnej Apla (por. B. Sierocka:
Krytyka i dyskurs…, op. cit., s. 81 i n.).
158
Mirosław Chlebosz
argumentacji21. Dzięki procedurze refleksyjnej w strukturze aktu językowego
zostały wyeksplikowane apodyktyczne presupozycje wnoszone implicite
w każdej wypowiedzi jako działaniu argumentacyjnym. Do reguł argumentacji,
które zawierają się w zespole presupozycji, zalicza transcendentalna pragmatyka
następujące zdania wyrażone w postaci norm: (1) „Jeżeli rzeczywiście poważnie
chcemy coś wiedzieć, jeżeli poważnie jesteśmy zainteresowani rozwiązaniem
danego problemu, to winniśmy (ist geboten) dążyć drogą racjonalnej argumentacji
do właściwego rozwiązania”22; (2) „Jeżeli jesteśmy poważnie zainteresowani
rozwiązaniem problemu, to musimy zabiegać o takie rozwiązanie, które każdy
mógłby zaakceptować, a więc musimy zabiegać o racjonalny konsensus”23;
(3) „W każdym przypadku, gdy twoje interesy mogłyby kolidować z interesami
innych, zabiegaj o racjonalny praktyczny konsensus z nimi!”24; (4) „Zabiegaj
niezmiennie o to, by przyczyniać się do (długoterminowej) realizacji takich
stosunków, które przybliżają realizację idealnej wspólnoty komunikacyjnej,
i stale troszcz się o to, by zachowane zostały istniejące już warunki możliwej
realizacji idealnej wspólnoty komunikacyjnej!”25. Obowiązywanie wyróżnionych
normatywnych reguł argumentacji, zasad formalnych określających strukturę
argumentacji w ogóle, gwarantuje performatywna niesprzeczność. Formalne
struktury argumentacji są zarazem warunkiem aktów komunikacyjnych. Inaczej
mówiąc ogólne, niezmienne reguły argumentacji wyznaczają nieprzekraczalne
ramy argumentacji oraz stanowią o treści warunków możliwości aktów
komunikacyjnych26.
Takiemu sposobowi konceptualizacji filozofii Apla będzie towarzyszył
określony model racjonalności o charakterze komunikacyjnym. Mamy tu do
czynienia z takim rozumieniem, w którym akt językowy utożsamiony jest
z aktem komunikacyjnym. Kształtowanie wymiaru treści performatywnej
oraz propozycjonalnej dokonuje się wskutek czynnego współuczestnictwa
(communicatio) nieoddzielnej jedności perlokucji, illokucji i lokucji27. Ujęcie aktu
językowego w istotowej tożsamości z aktem komunikacyjnym i potraktowanie
tego związku w sposób prymarny względem innych aspektów języka, pozwoliło
transcendentalnej pragmatyce ugruntować pogląd o komunikacyjnym aspekcie
języka.
21
Ibidem, s. 105.
W. Kuhlman: Reflexive Letztbegrundung. Untersuchungen zur Transcendentalpragmatik, Freiburg/Munchen
1985, s. 185, za: B. Sierocka: Krytyka i dyskurs…, op. cit., s. 135.
23
Ibidem.
24
Ibidem, s. 136.
25
Ibidem.
26
Por. B. Sierocka: Krytyka i dyskurs…, op. cit., s. 113.
27
Ibidem, s. 57.
22
Transcendentalny pragmatyzm - teoria komunikacji językowej
159
Teoria komunikacji językowej
Apel zauważa, że teoria komunikacji językowej nie mogłaby zostać uwzględniona
w filozofii, gdyby nie został przełamany klasyczny model myślenia związanego
z wyróżnioną funkcją przedstawieniową — referencyjną — języka. Przełamanie
takiego stanowiska — paradygmatu myślenia o języku tylko jako narzędziu
o funkcji nazywania, reprezentowania, przedstawiania i opisywania — wyznaczyło
moment tzw. zwrotu lingwistycznego. Chodziło w nim o to, żeby w badaniach
filozoficznych przede wszystkim uwzględnić językowe zapośredniczenie relacji
poznawczej — język zastaje umieszczony pomiędzy poznającym podmiotem
a przedmiotem, jakim jest świat tzn. podmiot odnosi się do rzeczywistości już
językowo zinterpretowanej — która jest konstytutywna dla kształtu wiedzy w
ogóle. Habermas mówi, że granice ludzkiego działania wyznaczone są przez
granice języka, pod czym podpisując się można dodać, iż w ogóle granice naszego
myślenia, wiedzy są językowo zapośredniczone w relacji poznawczej28.
Ze zwrotem lingwistycznym wiąże się ściśle zwrot pragmatyczny. Ch.
Peirce’a przyznaje wymiarowi pragmatycznemu teoretyczną nadrzędność tzn.
ujawnia, iż język konstytuuje swoje znaczenie w działaniu oraz w jego użyciu29.
Ta prawidłowość jest również wyrazem tego, iż charakter sprawczy — działanie
— zawiera się implicite w samej strukturze aktu językowego30. Wspomniany już
wyżej odkrywczy — performatywny charakter aktu języka jest współzależny
z koncepcją semiotyki Ch. Peirce’a, a dokładniej mówiąc z triadyczną relacją
znaczeniową31. Schemat triadycznej relacji poznawczej32 umożliwia — po pierwsze
— uwzględnienie w poznaniu językowego zapośredniczenia wiedzy oraz — po
drugie — otwiera drogę do konceptualizacji problemów filozoficznych poprzez
odniesienie ich do konsensusu ustanawiającego się dyskursywnie we wspólnocie
interpretacyjnej (komunikacyjnej)33. Koniecznie należy również przypomnieć, iż
na gruncie transcendentalnej pragmatyki „ustanowienie sensu w komunikacyjnej
syntezie interpretacji (a nie w syntezie apercepcji) uzasadnia „najwyższy punkt”
semiotycznie przekształconej filozofii transcendentalnej”34.
28
Por. A. Szahaj: op. cit., s. 67 n.
Koncepcja Peirce’a kładzie nacisk na relacje miedzy mową a myśleniem. Według niego, myślenie jest
zapośredniczone w symbolach, które zyskują znaczenie w aktach mowy. Inaczej mówiąc, Peirce – podobnie jak
Apel – uważa, że symbole używane w komunikacji językowej są konwencjonalne, tzn. ukonstytuowanie
ich znaczenia następuje miedzy ludźmi w aktach mowy.
30
Por. B. Sierocka: Krytyka i dyskurs..., op. cit., s. 26.
31
Por. Ibidem, s. 23. Realny obiekt, znak i interpretant to trzy warunkujące się wzajemnie człony triadycznej
relacji znaczeniowej. Transcendentalna pragmatyka interpretuje te zagadnienie semiotyki jako możliwość
zapośredniczenia znakami, poznania tego, co realne – poznawalne.
32
Triadyczna relacja poznawcza zostaje wyeksponowana przez Apla jako wariant refleksji nad historią
filozofii, w której każdy paradygmat uwzględniał tylko niektóre człony triadycznej relacji znaczeniowej
Por. B. Sierocka, Krytyka i dyskurs...., op. cit., s. 23 i n.
33
Por. Ibidem, s. 25.
34
K. -O. Apel: Wspólnota komunikacyjna jako transcendentalne założenie nauk społecznych, „Kultura
Współczesna”, 1993/1, s. 6.
29
160
Mirosław Chlebosz
Konstrukcja filozoficznej teorii komunikacji językowej transcendentalnego
pragmatyzmu została ugruntowana za przyczyną zwrotu lingwistycznego oraz
dzięki określonej przez Ch. Peirce’a pragmatyczno-semantycznej transformacji
klasycznego transcendentalizmu. Tego typu perspektywa — pragmatycznosemantyczna transformacja klasycznego transcendentalizmu — przekracza
ukształtowany klasyczny model filozofii transcendentalnej, który uwzględniał
tylko pierwszy — realny obiekt — i trzeci — interpretant — człon triadycznej relacji
poznawczej. Wyjście z zamknięcia, tj. z filozoficznego problemu abstrakcyjnej
koncepcji „świadomości w ogóle” dokonało się wyłącznie dzięki językowemu
zapośredniczeniu treści wiedzy oraz jej intersubiektywnej obowiązywalności.
Transformacja filozofii transcendentalnej dokonana przez Peirce’a mówi o tzw.
„błędzie abstrakcjonizmu” (abstractive fallacy), który Apel określa mianem błędu
redukcjonizmu. Wyłączenie któregoś z trzech członów relacji znaczeniowej,
zakładających w swej funkcji obecność nieredukowalnej trójczłonowości,
prowadzi do wystąpienia wspomnianego błędu abstrakcjonizmu. W filozofii
transcendentalnej sprzed projektu teoretycznego Apla mieliśmy do czynienia
z nieuprawomocnionym i niezreflektowanym abstrahowaniem od językowego
a priori35. Transcendentalizm pragmatyczny restytuuje — między innymi dzięki
uwzględnieniu konsekwencji teoretycznych, jakie implikuje błąd redukcjonizmu,
który w przypadku transcendentalizmu kantowskiego prowadził do idealizmu
świadomości36 — idee językowego a priori37oraz pytanie o aprioryczne możliwości
wiedzy. Apel reinterpretuje filozofię kantowską, transcendentalną jedność syntezy
apercepcji „w kategoriach nieskończonej wspólnoty interpretacyjnej, wspólnoty
porozumienia czy idealnej wspólnoty komunikacyjnej”38.
Idealna wspólnota komunikacyjna
W filozoficznej teorii komunikacji językowej samo rozpoznanie: po
pierwsze, językowego zapośredniczenia relacji poznawczej, po drugie, tego,
iż podmiot ma przed sobą dany świat językowo zinterpretowany, nie może
być traktowane jako najważniejsze dla ogólnej postaci transcendentalnego
pragmatyzmu. Właściwą podstawą teorii komunikacji i idei wspólnoty językowej
jest takie podejście do języka, które czyni go warunkiem konstytuowania się
relacji przedmiotowo-podmiotowej. Inaczej mówiąc, język na mocy swojej
zasadniczej komunikacyjnej struktury umożliwia wyodrębnienie się podmiotu
i przedmiotu w zawiązującej się dopiero relacji poznawczej. Proces wiedzotwórczy
dokonujący się w języku na obszarze transcendentalizmu pragmatycznego jest
35
Por. B. Sierocka: Krytyka i dyskurs..., op. cit., s. 36.
Ibidem, s. 35.
37
Ibidem, s. 26 i 39. Brak świadomości językowego zapośredniczenia wiedzy wiąże się z określoną przez
B. Sierocką tzw. sytuacją „zapomnienia” performatywności języka – językowego a priori.
38
Ibidem, s. 39.
36
Transcendentalny pragmatyzm - teoria komunikacji językowej
161
(1) ustanawianiem treści przedmiotowej i warunków możliwości wiedzy, ponadto
(2) ukonstytuowaniem podmiotowości i przedmiotu. Właściwe pierwszeństwo
w procesie wiedzotwórczym nie przysługuje relacji podmiotowo-przedmiotowej,
ani nie samemu podmiotowi czy przedmiotowi, lecz wyróżnionej w szczególny
sposób relacji — na przestrzeni nieprzekraczalnej sytuacji argumentacyjnej —
komunikacyjnej39. „Idealna wspólnota komunikacyjna jako idealne porozumienie,
co do roszczeń ważnościowych, ale także jako porozumienie odnośnie do norm
generowanych roszczeniem do słuszności, a wreszcie jako porozumienie do treści
przedmiotowych — jest niezbywalnie antycypowana roszczeniami ważnościowymi
również niezbywalnie wnoszonymi w każdym realnym akcie językowym jako
akcie komunikacyjnym”40. Mianem idealnej wspólnoty komunikacyjnej określa
Apel stan idealnego porozumienia — konsensusu, odnoszącego się do roszczeń,
które nie mogą podlegać problematyzacji. Antycypacja idealnej wspólnoty
i idealnego porozumienia dokonuje się w obrębie realnej sytuacji komunikacyjnej.
Antycypacja jest, według Apla, niezbędna dla każdej rzeczywistej komunikacji.
Aktami komunikacji wywiązuje się swoista „relacja” pomiędzy idealną a realną
wspólnotą komunikacyjną. Najkrócej mówiąc, antycypacja idealnego porozumienia
implikuje sytuację argumentacyjną. W samą strukturę argumentacji włączona
jest idea idealnej wspólnoty i idealnego konsensusu41. Sytuacja argumentacyjna
zakłada „w sobie” ścisły związek z realną wspólnotą komunikacyjną, w którą
uczestnicy zostali włączeni w procesie socjalizacji, oraz z antycypowaną idealną
wspólnotą komunikacyjną, która jest władna rozstrzygnąć prawdziwość i słuszność
procesu argumentacji42. Kontekst i rozumienie przywoływanej niejednokrotnie
kategorii argumentacji wymaga osobnych rozważań, których nie poczyniłem
z tego powodu, iż wykraczałyby poza wyznaczony temat.
Na mocy specyficznej struktury teoretycznej transcendentalno-pragmatycznej
w ścisłym powiązaniu z teorią komunikacji językowej Apel konceptualizuje
kwestie uprawomocnienia wiedzy. Podstawą teorii komunikacji językowej
39
Ibidem, s. 39 i n., 158 i n.
Ibidem, s. 107.
41
Idealny konsensus osiągnięty w dyskursie może uchodzić za racjonalny, gdy zaistniał właściwy
przebieg argumentacji oraz istnieje idealna sytuacja komunikacyjna. Ten punkt widzenia Habermasa
podziela Apel, traktując właściwy przebieg argumentacji jako rozważanie spełnienia założeń tkwiących
na trzech płaszczyznach: (1) płaszczyzna założeń logiczno–semantycznych, (2) płaszczyzna procedur
argumentacyjnych, (3) płaszczyzna procesów argumentacyjnych. Z płaszczyzną procesualną jest związana
idealna sytuacja komunikacyjna, a u Apla idealna wspólnota komunikacyjna. Idealną nazywamy taką
sytuację komunikacyjną, której procesy komunikowania się nie są zakłócone – nie tylko przez zewnętrzne,
przypadkowe oddziaływania, lecz także przez różne niepożądane czynniki, które mogą wypływać ze
struktur samej komunikacji. Sytuacja komunikacyjna – określona jako idealna – „wyklucza systematyczne
zakłócenia komunikacji”(A. Szahaj: op. cit., s. 130.). Sytuacja idealnej komunikacji – idealnej wspólnoty
komunikacyjnej – jest kontrfaktyczna, ale w każdej komunikacji antycypowana. Antycypowane założenia
wpływają na przebieg empirycznej komunikacji. Apel wspólnie z Habermasem stwierdza, iż antycypacja
jest niezbędna dla każdej rzeczywistej komunikacji i co więcej bez niej komunikacja jest niemożliwa.
(A. Szahaj: op. cit., s. 122 i n.).
42
Por. B. Sierocka: Krytyka i dyskurs..., op. cit., s. 46.
40
162
Mirosław Chlebosz
jest takie podejście do języka, które czyni go warunkiem konstytuowania się
relacji przedmiotowo-podmiotowej. Inaczej mówiąc, język na mocy swojej
zasadniczej komunikacyjnej struktury umożliwia wyodrębnienie się podmiotu
i przedmiotu w zawiązującej się dopiero relacji poznawczej. Oryginalna
struktura transcendentalno-pragmatycznego projektu wspiera się ostatecznie na
założeniu eksponującym pierwotność i nadrzędność relacji komunikacyjnej43.
Wyodrębnienie podmiotu, przedmiotu i języka komunikacji jest wtórne wobec
relacji komunikacyjnej. W jej obrębie dopiero każdy z tych poszczególnych
członów jest konstytuowany.
43
Por. Ibidem, s. 10.
Andre Gajewski
NIE PYTAJCIE O ELEMENT OBRAZU, PYTAJCIE O JEGO STRUKTURĘ
ODWZOROWANIA
 REFLEKSJE NAD FILOZOFIĄ JĘZYKA LUDWIGA WITTGENSTEINA
Zwykło się mówić o dwóch filozofiach Wittgensteina: młodego i późnego.
W skrajnym przypadku nazywa się je odpowiednio nawet pierwszą i drugą
filozofią. Pewien żart głosi, że w XX wieku było dwóch wielkich filozofów: Ludwig
Wittgenstein I i Ludwig Wittgenstein II. Niezależnie od ostrości rozgraniczenia
wyraźnie odróżnia się poglądy wyrażone w Traktacie logiczno–filozoficznym
i te napisane po powrocie do filozofii, a później wydane przede wszystkim
w Dociekaniach filozoficznych.
Szczególnym polem tych rozgraniczeń jest problematyka języka, a mówiąc
ściślej, filozofia języka. Można powiedzieć, że dziś Wittgenstein to głównie właśnie
filozof języka. Często przywołuje się jego właśnie w kontekście językowych
koncepcji. Pogląd ten został ugruntowany po błyskotliwej teorii pragmatyzmu
językowego wyrażonej w Dociekaniach. Z uwagi na nowatorską koncepcję filozofa
inaczej zaczęto też patrzeć na jego wcześniejsze dokonania. To właśnie sprawy
języka stały się jedną z najważniejszych interpretacji Traktatu. Można wręcz
powiedzieć, że Tractatus logico-philosophiae przywołuje się często jako opozycję
do pragmatycznych koncepcji z Dociekań filozoficznych.
Refleksja niniejsza będzie mniej skupiona na porównaniu tych dwóch koncepcji,
które łączy nazwisko ich twórcy, ale raczej na pokazaniu jak można inaczej
postrzegać sprawy języka wyrażone w pierwszym wspominanym dziele filozofa.
Pragmatyczne ujęcie języka będzie pokazane jako możliwość odczytania języka
z koncepcji analitycznej. Wręcz z tezą, że koncepcja zawarta w Traktacie logicznofilozoficznym, jako pełna, może być także interpretowana w duchu pragmatyzmu
językowego drugiej filozofii Wittgensteina. Należy przy tym zastrzec, że chodzi
o język jako narzędzie. Mam na myśli język postrzegany w taki sposób, w jaki
164
Andre Gajewski
postrzega go językoznawstwo i filozofia języka. Nie chodzi tu o język logiczny,
tylko o sprawy ogólne, jak związek między nazwą a jej desygnatem.
Pierwszą wskazówką dotyczącą różnych podejść do spraw lingwistycznych jest
sam język i układ obu dzieł. W pierwszym dziele, jak już wspomniano, mającym
charakter traktatu filozoficznego, czytelnik spotka się z siedmioma głównym
tezami. Tezy te są dalej rozbudowywane. Każda uwaga ma swoją rangę poprzez
odpowiednią numerację po przecinku w stosunku do tez głównych. Tezy dzielą
się na podtezy, te są dalej rozpatrywane i analizowane. Charakterystyczny jest też
język dzieła. Zawiera on krótkie zdania. Unika nadmiernej barwności. Zdania
swoją formą nie wywołują żadnych uczuć. Prowadzą jakby prosto do swojego
sensu. Język Traktatu jest „aforystyczny, trudny, lakoniczny”1.
Natomiast w drugim omawianym dziele czytelnik styka się z oderwanymi
rozważaniami. Mają one jednak już o wiele bardziej „literacki” charakter. Autor
nawiązuje tu głębszy kontakt z czytającym. Często stosuje metafory, czy zaczerpnięcia
z codziennych przykładów użycia języka. Z pozoru forma przedstawionych poglądów
zdaje się być łatwiejszą do przyswojenia. Jednak chaotyczny układ rozważań sprawia,
że trudno mówić tu o zwartym systemie poglądów.
Obie, różne formy zapisu myśli dobrze, wydawałoby się, korespondują
z filozoficznymi koncepcjami w nich wyrażonymi. Być może jednak wpływ na taki
styl ostatniego dzieła miała nie tylko ewolucja poglądów Austriaka, ale także historia
pisania dzieła. O ile pierwsze udało zamknąć się w tezach, tworząc w miarę spójną
koncepcję zgłaszającą pretensje to bycia kompletnym systemem filozoficznym,
o tyle w drugim dziele sam autor pisał o niemożności zamknięcia go w konkretnej
formie – uczynienia z niego spójnej, zamkniętej koncepcji. Układ dzieła był wobec
tego luźniejszy, bazujący bardziej na językowym nakierowaniu czytelnika na
uchwycenie sensu, niż na zamknięcie go w tezach. Te uwagi nad samym językiem
mogą dawać już wskazówki odnośnie do charakteru prezentowanych tam filozofii.
Twierdzę, że są one komplementarne. Podejście do języka, którego wyrazem jest
druga filozofia językowa, można spróbować znaleźć w jego pierwszych dziełach.
Dziś odrzucilibyśmy z oczywistością koncepcję obrazkową języka. Człowiekowi
wydaje się, że to właśnie cała sytuacja komunikacyjna, kontekst wypowiedzi
stanowi o znaczeniu. Wydaje się to oczywiste. Ale czy koncepcja, która płynie
z tez Traktatu jest przeciwieństwem właśnie tego pragmatycznego ujęcia? Czy
powiedzenie, że obrazkowa teoria języka, gdzie słowo jest jakby tabliczką na
przedmiocie to właśnie teoria z pierwszego wielkiego dzieła Wittgensteina?
Uważam, że można tam znaleźć coś więcej. Oba dzieła będą tylko innymi stronami
tego samego fenomenu.
Punktem wyjścia językowej teorii „pierwszego Wittgensteina” jest ontologia. Nie
sposób patrzeć tam na język, nie rozumiejąc wpierw autorskiego rozumienia świata.
Język jest w tym wypadku wtórny w stosunku do rzeczywistości. Znaczy to, że język
jest wyznaczany przez świat. Wszelka jego ocena musi brać pod uwagę wpierw
1
W. Tatarkiewicz: Historia filozofii, tom III, Warszawa 2005, s. 337.
Nie pytajcie o element obrazu ...
165
rzeczywistość. Bez refleksji nad światem budowanie teorii języka jest jałowe.
Świat (rzeczywistość) jest dla człowieka konglomeratem przedmiotów.
Świat składa się ze stanów rzeczy, a przedmiotów nie sposób sobie wyobrazić
poza ich współwystępowaniem w jakimś ich układzie. Stan rzeczy jest
połączeniem przedmiotów. W tym też względzie przedmiot jest podstawowym,
nierozkładalnym dalej elementem świata. Przedmiotu nie można sobie jednak
wyobrazić poza stanem rzeczy, więc rozumienie świata opiera na uznaniu stanu
rzeczy jako podstawowego elementu jego analizy. W niniejszych rozważaniach
nie ma większego znaczenia czy ów stan rzeczy występuje, czy tylko mógłby
występować – a więc nie występuje. Ważne jest, że podstawą analizy jest zespolenie
przedmiotów w fakt, w stan rzeczy.
Język jest w tym przypadku obrazem tak rozumianego świata. Jest
odwzorowaniem stanu rzeczy. A więc możemy w zdaniu wyrazić to wszystko, co
jest, jak i to wszystko, co mogłoby być (a więc, de facto, nie jest). Wystarczy by
zdanie odwzorowywało taki stan rzeczy. Dla tego odwzorowania najważniejsze
jest to, by miało taką samą formę jak stan rzeczy. Forma jest tu decydująca. Forma
układu przedmiotów z rzeczywistości przenosi się na formę odwzorowania
elementów odwzorowania. Dla Wittgensteina to odwzorowanie jest obrazem.
Zdanie jest właśnie takim obrazem rzeczywistości. Powtórzmy, zarówno tego, co
jest, jak i tego, czego nie ma, ale mogłoby być2.
Wittgenstein w pierwszej części swoich Dociekań filozoficznych przedstawia
słowa Augustyna. Twierdzi, że są one „źródłem idei: każdy wyraz ma znaczenie”3.
Można twierdzić, że koncepcja „każdy wyraz ma znaczenie” jest przypisywana
także analitycznej filozofii języka, reprezentowanej także w Traktacie:
Ciekawe byłoby porównać mnogość narzędzi językowych i sposobów ich użycia,
mnogość rodzajów słów i zdań, z tym, co o języku mówili logicy. A także autor
2
Pojawia się tu jednak pewien problem. Przywołując odpowiednie tezy: „2.221 To, co obraz przedstawia,
stanowi jego sens.”, „2.222 Prawdziwość lub fałszywość obrazu polega na zgodności lub niezgodności
jego sensu z rzeczywistością.” i wreszcie „ 2.06 Istnienie i nieistnienie stanów rzeczy jest rzeczywistością.”
Prawdziwy obraz to taki, który odwzorowuje rzeczywistość, ergo odwzorowuje istnienie bądź nieistnienie
stanów rzeczy, bo te przecież należą także do rzeczywistości. Co więc odwzorowuje obraz fałszywy? Coś,
co nie jest stanem rzeczy, albo coś, o czym nie możemy stwierdzić czy jest stanem rzeczy. Być może jest
to kolejne nieporozumienie słowne. Chodziłoby bardziej o to, że obraz prawdziwy „obrazuje” istniejący
stan rzeczy, a fałszywy obraz stan rzeczy nieistniejący. L. Wittgestein: Tractatus Logico-Philosophicus,
tłum. B. Wolniewicz, Warszawa 2006
3
Przede wszystkim wątpliwe jest to, czy Augustyn rzeczywiście miał coś takiego na myśli. Warto zwrócić
uwagę na to, że nadrzędną sprawą w tym opisie jest „wyrażanie własnych życzeń”. Abstrahując od faktu,
że tekst ten bardziej opisuje sposób uczenia się języka przez dziecko niż jego istotę – czymkolwiek jest
język, jak można się go nauczyć w inny sposób? – wielka rola w tym opisie „ruchów ciała (…), owych
przyrodzonych niejako wyrazów mowy, którymi są mina, spojrzenie, gest, oraz brzmienie głosu ujawniające
nastrój duszy, która czegoś pragnie, coś ma, coś odrzuca lub czegoś unika.” (Dociekania filozoficzne, tłum.
B. Wolniewicz, Warszawa 2004, s. 7.). Słowo czy zdanie, dopiero wraz z odpowiednim gestem, brzmieniem
głosu, etc., nabiera konkretnego znaczenia. Być może opis ten bliższy jest koncepcji gry językowej niż
sam autor Dociekań filozoficznych przypuszczał.
166
Andre Gajewski
Traktatu logiczno-filozoficzego4.
Punktem kulminacyjnym językowych aspektów drugiej filozofii
Wittgensteina jest pojęcie gry językowej. Jest ono wprowadzone jako koncepcja
dotycząca zagadnienia znaczenia słów i wyrazów. Autor postuluje zaprzestanie
szukania znaczenia słów i wyrazów, bo wielość możliwości ich użycia wyklucza
podanie jednej definicji. Nie twierdzi wyraźnie o braku znaczenia, a jedynie
o niemożności jego uchwycenia. Sprowadza znaczenie do opisu konkretnego
przypadku użycia danego słowa czy zdania. Dopiero uchwytując kontekst wypowiedzi
możemy twierdzić o znaczeniu. Ale nie będzie to już znaczenie powszechnie
obowiązujące, a jedynie takie, które w tych konkretnych okolicznościach nadał
mu autor wypowiedzi. Nie ma sensu rozpatrywanie języka w oderwaniu od
jego użycia. Nie ma pożytku w definicji, która nie będzie ujmować wszystkich
występujących znaczeń. Język jest sprawą praktyki, a nie teorii. To człowiek nadaje sens
i znaczenie słowom. Stąd nie może być złego użycia słowa. Inny niż dotychczas sens
czy znaczenie słowa to po prostu nowy sens i nowe znaczenie, ale nigdy nie błędne
jego użycie. Są wyrażenia, które nie mają znaczenia, będąc oderwanymi od konkretnej
sytuacji, a dopiero wplecione we wszystko to, co towarzyszy językowi stają się
pełnoprawną częścią języka.
Obie filozofie są pozornie różne. Poczynając od języka, w jakich zostały
spisane, formie czy ludziach, którzy przyznają się bądź do jednej, bądź do drugiej
twórczości filozofa. Są wręcz w powszechnym odbiorze przeciwstawne. Jednak
dopiero ostatnie dzieła Wittgensteina pozwoliły rzucić trochę światła na zawarte
w Traktacie idee, które są wytworem całej wielkiej szkoły filozoficznej.
Teoria gier językowych chciałaby zrewidować niektóre poglądy filozofii
analitycznej. Uważa się, że obrazkowa teoria języka przypisuje konkretnym słowom
konkretne znaczenie. Jeżeli język odwzorowuje fakty, to nie chodzi w tym wyrażeniu
o to, że język jest lustrzanym odbiciem tego, co rzeczywiście istnieje. Język nie
jest lustrzaną wizją świata tu i teraz. Język jest obrazem rzeczywistości. Ten,
kto tworzy zdania, odwzorowuje w ten sposób pewien układ rzeczy. Ten układ
rzeczy jest zsubiektywizowany, zależny od podmiotu. Nie ma chyba wątpliwości,
że mówiąc o zdaniu, mówimy o myślach jakiegoś podmiotu. Język to zdania
o stanach rzeczy jawiących się w umyśle podmiotu. Można próbować oddać
to, co dana osoba postrzega – stan rzeczy, ale zawsze będzie to zapośredniczone
przez zmysły podmiotu zdania.
Gdybyśmy chcieli twierdzić, że język jest obrazem obiektywnego, rzeczywiście
istniejącego świata, to trzeba by było przyjąć, że człowiek jest w stanie wiernie
postrzegać rzeczywistość. Człowiek stałby się wtedy czymś na kształt przekaźnika,
czy transformatora, który zmieniałby fakty w zdania. Percypowana rzeczywistość
zostałaby wtedy odwzorowana dokładnie i wiernie w zdaniach. Zdanie byłoby
więc w takim wypadku obiektywnym obrazem świata zewnętrznego względem
4
L. Wittgenstein: Dociekania filozoficzne, op. cit., s. 21.
Nie pytajcie o element obrazu ...
167
tworzącego zdania. Myślę, że nie tak wyobrażał to sobie Wittgenstein. Człowiek
nie jest w stanie oddać istniejącego świata wiernie, ani percypować rzeczywistości
w sposób niczym niezakłócony – całościowo, a nie tylko aspektowo. Dostrzegamy
tylko świat w pewnym wycinku. „Tworzymy sobie obrazy faktów”5 – tworzymy je
w ludzki sposób, na własny użytek. Obraz nigdy nie odda pełnego stanu rzeczy,
bo właściwości percepcji są ograniczone. To poniekąd oczywiste. Stąd u rożnych
ludzi – różne obrazy, nawet gdyby mogli „odwzorowywać” te same fakty.
Człowiek odwzorowuje rzeczywistość oraz buduje sobie obrazy nieistniejących
stanów rzeczy. Obraz taki, w drugim przypadku, może obejmować układ
przedmiotów, który nigdy nie wystąpił. Będzie to wtedy marzenie, próba stworzenia
jakiejś rzeczywistości czy snu. W tym budowaniu sobie obrazu człowiek jest
ograniczony tylko ontologią świata. Nie może wyjść w swoich obrazach poza
strukturę świata. Może stworzyć obraz tylko tego, co jest potencjalnie możliwe
w świecie; obraz istniejących i nieistniejących stanów rzeczy!
Taki obraz świata jest całkowicie mentalny. Obraz istniejącego, zewnętrznego
świata, stanu rzeczy pozostaje w umyśle, przybiera postać myśli. Oczywistym
jest także, że obraz nieistniejącego stanu rzeczy, wymyślonej (choć możliwej)
konfiguracji przedmiotów jest także mentalny. Te obrazy świata są subiektywne.
Język jest obrazem myśli. Każdy obraz pojawiający się w umyśle można oddać
językiem, czyli zdaniami. Zdanie oddaje myśl, czyli oddaje obraz istniejących
i nieistniejących stanów rzeczy. Można więc powiedzieć, że język jest utożsamiony
z myślą. Nie ma zdania, które nie byłoby obrazem stanów rzeczy (istniejących
i nieistniejących). „Granice mego języka oznaczają granice mego świata”6 – mój
świat to obrazy, które mam w umyśle, a one są równoznaczne z językiem. Między
językiem a myślą istnieje pełna zbieżność. Nawet jeśli pojawi się jakieś zdanie,
które nie byłoby obrazem świata, czyli myśli, to jest ono bezsensowne. Nie ma
sensu, bowiem nie stoi za nim żadna myśl. Takie zdanie niczego nie obrazuje.
Takie zdanie to wtedy tylko artykulacyjny bełkot.
Zdanie obrazuje fakt, ale ta reprezentacja nie jest stała i niezmienna. To, co
w danym zdaniu jest językowym obrazem danego elementu faktu, w innym może
już oznaczać zupełnie inny element. A wszystko mimo graficznej i brzmieniowej
identyczności obu elementów językowego obrazu. Kto twierdził, że w koncepcji
„traktatowej” zawarte jest stałe przyporządkowanie elementu obrazu do elementu
rzeczywistości? „Późny” Wittgenstein powie, że znaczeniem słowa jest jego użycie.
Choć chyba lepiej byłoby powiedzieć, że przez użycie słowa dochodzimy do jego
znaczenia. I także tu nikt nie twierdzi, że słowo stale i niezmiennie reprezentuje
dany element rzeczywistości. „Cegła” może być użyta w wielu kontekstach. Ze
znaczeniem słowa (czy dźwięku) „cegła” może być powiązane nieskończenie wiele
różnych rzeczy. Ale czy tego samego nie twierdził Wittgenstein w Traktacie?
Gdy zdanie jest obrazem rzeczywistości, to, powiedzmy, twórca tego obrazu
5
6
L. Wittgenstein: Tractatus…, op. cit., Teza 2.1, s. 9.
Ibidem, Teza 5.6, s. 64.
168
Andre Gajewski
jest jak malarz. Malarz maluje stan rzeczy. Nawet, gdy maluje coś istniejącego
na zewnątrz i zakładając, że każdy może to postrzegać w ten sam sposób, to
jednak obraz każdego z malarzy będzie się od siebie różnił. Gdyby poprosić grupę
malarzy o namalowanie jednej rzeczy, pleneru (faktu!), to mimo że (zakładamy,
że) widzą oni ten sam obiekt, każdy namaluje go po swojemu. Inaczej namaluje
ten obraz realista a inaczej impresjonista, ale każdy obraz będzie jednakowo
prawdziwy. Decydująca jest tu forma odwzorowania. Nie jest istotny wybór
elementu, który odwzorowuje drzewo, ale istotna jest konsekwencja, czyli forma
odwzorowania. W obrazie, nieważne jak abstrakcyjnym, można przyporządkować
elementy obrazu, temu, co jest odwzorowywane. Nie ma złego obrazu (chyba,
że jest niekonsekwentny w swoim wyborze formy!). Ważny jest schemat, nie ma
pojęcia niereprezentatywnego elementu obrazu. Podobnie jest ze zdaniami, czy
słowami języka. Nie ma jednego znaczenia, odniesienia dla danego słowa, a tylko
użycie tego słowa w odpowiedniej siatce odwzorowania nadaje mu sens. Zdanie
nie obrazuje przedmiotów, ono odwzorowuje fakty! Nie jest ważne słowo, ale ich
zestawienie. W odpowiednim schemacie rodzi się odniesienie słowa. Dla jednego
użytkownika języka dane słowo będzie odpowiadało danemu przedmiotowi
w fakcie, dla innego to samo słowo będzie odpowiadało innemu przedmiotowi.
Jest to pochodna przyjęcia ontologii faktu, a nie ontologii przedmiotu.
Jeżeli dodać do tego jeszcze jeden element krytyki zawarty w Dociekaniach, to
ukazuje się spójność koncepcji logiczno-filozoficznej. Obrazować (tworzyć zdania
lub myśli) można zarówno stany istniejące, jak i nieistniejące. Te nieistniejące to
przecież także te oczekiwane czy pożądane. Rozkazywać i działać wedle rozkazu
– czym jest rozkazywanie, czy nie jest to obrazowanie pożądanego stanu rzeczy,
który chcemy, by ktoś wykonał? Gdy powiem „odejdź”, to jest to rozkaz, ale też
zdanie obrazujące konkretny stan rzeczy, konkretny fakt. Jest to wyrażenie stanu
rzeczy, w którym osoba, do której się zwróciłem, odchodzi. Język jest tożsamy
z myślą. To, co można powiedzieć, można też pomyśleć. Ale i to, co można
pomyśleć można też wyrazić. Sama możliwość nie znaczy jednak, że wszystkie
myśli zostaną wyrażone. To, czy człowiek odda daną myśl, nie jest przesądzone.
Funkcjonuje pojęcie rzeczy niewyrażalnych i tylko od użytkowników języka
zależy zakres tych niewyrażalnych myśli. Tak rozumiany język przestaje być
tylko zestawem słów, które są stale przypisane danym przedmiotom. Język jest
dynamiczny w tym sensie, że to struktura odwzorowania decyduje o tym, co się
kryje za konkretnym słowem. Budujemy zdania, całe wypowiedzi w ten sposób,
w jaki zbudowany jest świat. Tak jak świat jest zbudowany dynamicznie, tak
dynamicznie budują się myśli i dynamicznie zbudowany jest język. Zapytajmy
o użycie słowa, czyli o umieszczenie go w siatce innych pojęć. To odwzorowanie
nie będzie nigdy stałe. Danym słowem można będzie odwzorować wiele różnych
rzeczy. Wiele słów zmienia przecież swoje znaczenia – używamy tych słów
w zupełnie różnych kontekstach. Chcąc analizować te zmiany w czasie może się
okazać, że słowa potrafią obrazować zupełnie różne przedmioty.
Nie pytajcie o element obrazu ...
169
To przejście od języka idealnego do języka praktycznego jest dopełnieniem
traktatowej koncepcji. Nie jest to koncepcja Wittgensteina, a jedynie próba
interpretacji jego dzieła.
Noty o autorach
Krzysztof Moraczewski – doktor, pracownik Zakładu Badań nad Kulturą
Artystyczną w Instytucie Kulturoznawstwa na Wydziale Nauk Społecznych,
Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu
Michał Wendland – doktorant w Zakładzie Teorii i Filozofii Komunikacji
w Instytucie Filozofii na Wydziale Nauk Społecznych, Uniwersytet im. Adama
Mickiewicza w Poznaniu
Karolina Golinowska – doktorantka w Zakładzie Badań nad Kulturą Artystyczną
w Instytucie Kulturoznawstwa na Wydziale Nauk Społecznych, Uniwersytet im.
Adama Mickiewicza w Poznaniu
Magdalena Górna – studentka V roku Kulturoznawstwa na Wydziale Nauk
Społecznych, Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu
Anna Śliwowska – doktorantka Historii Sztuki na Wydziale Nauk Historycznych,
Uniwersytet Wrocławski
Emanuel Kulczycki – doktorant w Zakładzie Teorii i Filozofii Komunikacji
Instytutu Filozofii na Wydziale Nauk Społecznych, Uniwersytet im. Adama
Mickiewicza w Poznaniu
Kalina Kukiełko – doktorantka w Szkole Nauk Społecznych przy Instytucie
Filozofii i Socjologii Państwowej Akademii Nauk
Ewelina Grześkiewicz – doktorantka Językoznawstwa na Wydziale Polonistyki,
Uniwersytet Jagielloński
Michał Krawczak – doktorant w Zakładzie Dramatu i Teatru, Instytut Filologii
Polskiej, Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu
Bartłomiej Bączkowski – doktorant w Zakładzie Teorii i Filozofii Komunikacji
Instytutu Filozofii na Wydziale Nauk Społecznych, Uniwersytet im. Adama
Mickiewicza w Poznaniu
Paweł Gałkowski – doktorant w Zakładzie Badań nad Kulturą Artystyczną
w Instytucie Kulturoznawstwa na Wydziale Nauk Społecznych, Uniwersytet im.
Adama Mickiewicza w Poznaniu
Małgorzata Kaczmarek – doktorantka w Zakładzie Filozofii Nauki Instytutu
Filozofii na Wydziale Nauk Społecznych, Uniwersytet im. Adama Mickiewicza
w Poznaniu
Anna Szanecka – studentka filozofii w Instytucie Filozofii na Wydziale Nauk
Społecznych, Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu
Marcela Kościańczuk – doktorantka w Zakładzie Semiotyki Kultury w Instytucie
Kulturoznawstwa na Wydziale Nauk Społecznych, Uniwersytet im. Adama
Mickiewicza w Poznaniu
Mirosław Chlebosz – doktorant Instytutu Filozofii na Wydziale Nauk Społecznych,
Uniwersytet Wrocławski
Joanna Barska – studentka Filologii Polskiej (specjalność Komparatystyka
i Wiedza o Teatrze), Wydział Polonistyki, Uniwersytet Jagielloński.
Andre Gajewski – student IV roku filozofii (specjalność Komunikacja Społeczna)
w Instytucie Filozofii na Wydziale Nauk Społecznych, Uniwersytet im. Adama
Mickiewicza w Poznaniu
Publikacje Zakładu Teorii i Filozofii Komunikacji
Instytutu Filozofii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu
1.
P. Gałkowski, M. Wendland (red.): Język, obraz, konstytuowanie
rzeczywistości, Poznań 2007
2. B. Bączkowski, P. Gałkowski (red.): Komunikacja przez sztukę. Komunikacja przez język, Poznań 2008

Podobne dokumenty