Gliniarz z Metropolii [podpis] Paweł KWAŚNIEWSKI MAGAZYN nr 4
Transkrypt
Gliniarz z Metropolii [podpis] Paweł KWAŚNIEWSKI MAGAZYN nr 4
Gliniarz z Metropolii [podpis] Paweł KWAŚNIEWSKI MAGAZYN nr 4 dodatek do MAGAZYN, dodatek do Gazety Wyborczej nr 19, wydanie z dnia 23/01/1998 WIDEO, str. 24 Na arabskich ziemiach mawiają: jeśli ktoś powie ci pierwszy czy drugi raz, że jesteś osłem, zignoruj to. Ale gdy usłyszysz to po raz trzeci - załóż siodło. Zrozumiałem. Samokrytycznie wrzucam derkę na kark. Jeśli coraz to czytam na okładkach kaset wideo, że za chwilę będę oglądał przezabawną komedię, a w trakcie oglądania śmiać się nie ma z czego, to zaczynam wierzyć, żem ponurak i muł zupełnie niewrażliwy na satyrę filmową. A przypuszczałem, że raczej jestem rozrywkowy gość (nawet mam świadków). Owszem, na "Gliniarzu z Metropolii" kilka śmiesznych tekstów pada, ale żeby od razu przezabawna komedia? Samo pojawienie się Eddie'ego Murphy'ego na ekranie wcale nie oznacza, że trzeba boki zrywać. Tym bardziej że rzecz o maniakalnym zabójcy i tropiących go policjantach. Murphy gra Scotta Ropera, faceta do zadań specjalnych. Jest negocjatorem, czyli policjantem, który ma za zadanie ułożyć się ze złoczyńcą i wynegocjować zwolnienie zakładników. Robi to w sposób zdecydowanie niekonwencjonalny, czasem bezczelny. Ale odnosi sukcesy. Jestem ciekawy, czy w warszawskiej Wyższej Szkole Mediów i Komunikacji Społecznej (kształcą tam m.in. negocjatorów) uczą takiej pracy, czy raczej układania się ze związkami zawodowymi o przydział baniaków z wodą mineralną. Murphy, czyli Roper, dostaje do pomocy Kevina McCalla (Michael Rapaport) - absolwenta Harvardu, snajpera, członka brygad specjalnych ze znajomością czytania z ruchu warg (dlaczego na okładce piszą, że to zupełny żółtodziób?). Muszą złapać Michaela Kordę (Michael Wincott) wielokrotnego mordercę, psychopatę i złodzieja diamentów. Nawet to się im udaje, ale Korda nawiewa z aresztu i porywa z zemsty narzeczoną Murphy'ego, czyli Ropera. Brawurowa scena ucieczki mordercy tramwajem to napraw- dę fascynujący kawałek świetnego kina akcji. To podobno jedyna linia tramwajowa w całych Stanach. Niestety, po kursie z Kordym na platformie jeszcze długo trzeba ją będzie naprawiać. A do tego, jak to w holywoodzkiej produkcji: kilkanaście zwrotów akcji z zaskakującymi puentami, kilkadziesiąt rozbitych samochodów, trupów także pod dostatkiem. Brak za to odkryć formalnych. Ale przecież nie z takim założeniem ten film powstał. I dobrze - przynajmniej przez bite dwie godziny nie myślałem o problemach dręczących mężczyznę lekko po trzydziestce. Metro, reż. Thomas Carter, USA 1997, dystr. Imperial. Paweł KWAŚNIEWSKI [autor fot./rys] Fot. Imperial RP-DGW_D Tekst pochodzi z Internetowego Archiwum Gazety Wyborczej. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez odrębnej zgody Wydawcy zabronione.