Nr 51 (2013) WYJĘTE SPOD PRAWA Z Krystyną Kacpurą

Transkrypt

Nr 51 (2013) WYJĘTE SPOD PRAWA Z Krystyną Kacpurą
Nr 51 (2013)
WYJĘTE SPOD PRAWA
Z Krystyną Kacpurą, dyrektorką Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania
Rodziny, rozmawia Magdalena Ostrowska
Środowiska prawicowe złożyły w Sejmie projekt ustawy ograniczającej prawo do
legalnej aborcji z powodu poważnych uszkodzeń płodu. Czy druga strona pozostanie
bierna?
- Federacja przygotowuje raport na temat funkcjonowania ustawy tzw. antyaborcyjnej na
przestrzeni 20 lat, odkąd weszła ona w życie. Zbieramy informacje, staramy się gromadzić
opinie oraz dane statystyczne. Z naszych dotychczasowych analiz wynika, że ustawa jest
omijana, albo po prostu nieprzestrzegania. Praktycznie przez wszystkich. Mamy nadzieję, że
pod koniec tego roku uda się przedstawić dane dotyczące skutków zdrowotnych, społecznych
i psychologicznych – szczególnie wobec kobiet – jej funkcjonowania. Bierzemy też pod lupę
inne aspekty tej ustawy, która nałożyła na państwo chociażby obowiązek wprowadzenia w
szkołach edukacji seksualnej oraz zapewnienia dostępności do darmowej czy dotowanej
antykoncepcji. Szczególnie wśród młodzieży. Nie jesteśmy bierni. Nie brakuje nam
argumentów, ale lojalnego i konsekwentnego wsparcia politycznego.
Jak powiedział klasyk: „nie wystarczy mieć rację, trzeba jeszcze mieć większość”. Czy
są szanse, by zmienić obecną ustawę?
- Trzeba ją zmienić, ale nie ma do tego woli politycznej. Dominuje hipokryzja. Od dawna
wiadomo, że ta ustawa jest fikcją. Niestety – fikcją, która w realnym życiu narobiła wiele
złego, zwłaszcza w świadomości społecznej. Nie są respektowane te jej zapisy, które
dopuszczają legalną aborcję – ze względów wymienionych w ustawie. Przypomnijmy, że są
trzy takie warunki: gdy ciąża jest wynikiem czynu zabronionego, czyli np. gwałtu; kiedy
zagrożone jest życie lub zdrowie matki; kiedy badania wykazują nieodwracalne choroby
płodu. Nikt tego ni e przestrzega. Wygrane sprawy Alicji Tysiąc czy 14-letniej Agaty w
Strasburgu to potwierdzają. Takich przypadków jest znacznie więcej, o czym powszechnie
wiadomo. Wszyscy udają jednak, że mamy do czynienia z „kompromisem” i chowają głowy
w piasek, nie licząc się z dramatami tysięcy kobiet.
Nie każda kobieta ma tyle siły i odwagi by walczyć o swoje prawa, szczególnie po fakcie.
- Kobiety i tak przerywają ciążę, gdy nie chcą dziecka. Wpływ tej ustawy na zachowania
kobiet jest taki, że ogranicza ona warunki, w jakich kobiety mogą dokonać aborcji. Gdyby
była ona legalna, miałyby dostęp do zabiegu w cywilizowanych warunkach, pod kontrolą
lekarską, w poczuciu bezpieczeństwa. Tymczasem każda z nich musi obecnie kombinować na
własną rękę. Te, które na to stać, po prostu wyjeżdżają do innych krajów, gdzie nierzadko
mogą dokonać aborcji taniej niż w polskim podziemiu. Podziemiu, o którego istnieniu
wszyscy wiedzą. Te zaś, których nie stać ani na wyjazd, ani na nielegalny zabieg, imają się
innych metod z narażeniem własnego zdrowia czy nawet życia. I to właśnie te kobiety,
najbiedniejsze, są ofiarami tego restrykcyjnego prawa.
Strona 1 z 4
Dodatkowo, sączona latami propaganda konserwatywna wpoiła ludziom przekonanie, że
przerwanie ciąży jest czymś niemoralnym i godnym potępienia. Jakoś nie przypominam
sobie jednak takiej kampanii propagandowej Kościoła związanej z zabijaniem już
urodzonych dzieci…
- Bo przedstawicieli hierarchii kościelnej nie interesują już urodzone dzieci i ich los.
Podobnie, jak nie interesuje ich los kobiet. Żyjących kobiet. Jako największy grzech
traktowana jest aborcja, czyli przerwanie biologicznego procesu podziału komórek, którego
efektem, tylko potencjalnie, może być nowe życie. Może, ale nie musi. Dopóki kobieta jest
potencjalną matką, jest przez Kościół i związane z nim środowiska wynoszona na piedestał. I
kontrolowana oraz ograniczana na wszelkie sposoby. Kiedy już faktycznie staje się matką,
oczekuje się od niej daleko idącej martyrologii, całkowitej rezygnacji z siebie, ograniczenia
swojego człowieczeństwa do jednego wymiaru, w zasadzie sprowadzającego się do fizjologii
- wykarmić. To tak, jakby w takiej sytuacji kobieta traciła swoje człowieczeństwo i
obywatelskość oraz wszelkie związane z tym prawa człowieka. Jednocześnie nikt nie
interesuje się dziećmi, które zostały urodzone na skutek owego wpojonego przymusu. I mamy
w efekcie całą serię dzieciobójstw, tak nagłaśnianych ostatnio przez media. Kolejny
argument, by potępić kobiety za zło, jakie rzekomo niosą światu. Dzieciobójców jest znacznie
więcej. Ale o tym się nie mówi, nie pisze.
Kobiety też wbija się w poczucie winy…
- Tak, to efekt tej propagandy. To nie ma nic wspólnego z rzetelną wiedzą medyczną,
biologiczną, psychologiczną czy prawną Mimo że - w świetle obowiązującej obecnie ustawy
- kobiety, które dokonały aborcji, nie mogą być za to karane, w ich świadomości dominuje
ogromne poczucie winy, grzechu. Czują się przestępczyniami. Kobiety się boją. Są
zastraszone, zaszczute. Jeśli nawet mają prawo ubiegać się o legalną aborcję, są traktowane
jak potencjalne przestępczynie. Lekarze nadużywają tzw. klauzuli sumienia, która pozwala im
odmówić zabiegu. Ustawa nakłada na nich obowiązek wskazania innej placówki czy lekarza,
który nie będzie się zasłaniał sumieniem. Ale na tym etapie zwykle zaczynają się „schody” –
rozpoczęcie całej serii procedur, konsultacji, dyskusji, pozwoleń… Aż jest już za późno. W
takich sytuacjach lekarze mówią otwartym tekstem „ja nie będę za panią siedział”. Atmosfera
zastraszenia, szantażu i wymuszeń pewnych działań nie dotyczy więc tylko kobiet w wieku
rozrodczym, ale przenosi się też na część środowiska medycznego.
Jak to się stało, że daliśmy sobie narzucić - jako społeczeństwo walczące ponoć o wolność
– tak daleko idący dyktat w tej dziedzinie?
- Kiedy politycy decydowali o kształcie ustawy zakazującej aborcji, a było to w drugiej
połowie lat dziewięćdziesiątych, Kościół rzymskokatolicki jawił się większości polskiego
społeczeństwa jako jedyna ostoja jakichś wartości. Jedyna wtedy trwała i pewna instytucja.
To był bardzo specyficzny okres – szybkich przemian ekonomicznych i politycznych.
Niemalże z dnia na dzień Polacy zostali wrzuceni w iście rewolucyjne przemiany – nagłą i
radykalną przebudowę gospodarki oraz ich własnego bytu, a także diametralną zmianę
funkcjonowania władzy państwowej. Wszystko wokół się zmieniało, ludzie mieli poczucie
zagubienia, niepewności. Poza tym, jaką rolę odegrał Kościół w czasach Polski Ludowej,
będąc czymś w rodzaju zaplecza dla opozycji, w pierwszych latach po przemianach
ustrojowych wciąż miał autorytet wśród większości Polaków. To właśnie w tym czasie
decydowano m.in. o wprowadzeniu nauczania religii do szkół czy ograniczeniu prawa do
Strona 2 z 4
aborcji. Największy wpływ miał jednak na polityków dawnej opozycji, którzy starali się
odwdzięczyć hierarchom za dawną pomoc i uchwalali prawo po myśli Kościoła. Wbrew woli
społeczeństwa, którego nikt wówczas o zdanie nie pytał.
Do dziś niczym mantrę powtarza się hasełko o rzekomym kompromisie, który kiedyś w
tej sprawie został zawarty. Mało kto pamięta, że dotyczył on prac nad Konstytucją,
przyjętą w 1997 roku, a które to prace trwały kilka lat i których efektem jest zapis art.
38 ustawy zasadniczej. Brzmi o: „RP zapewnia każdemu człowiekowi prawną ochronę
życia”. Nie przesądza on bynajmniej o tym, od kiedy przysługuje „ochrona życia”.
- Tak, „kompromisem” nazywa się obowiązującą obecnie ustawę, ograniczającą prawo do
aborcji, choć ten rzekomy kompromis nie dotyczył jej zapisów. Co więcej, interpretacja tej
ustawy została ideologicznie wypaczona przez orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego z 1996
roku. Zakwestionowano wówczas prawo do aborcji ze względów społecznych. Zdaniem
wielu konstytucjonalistów, było to co najmniej dyskusyjne orzeczenie.
Będziemy więc tak trwać w niepewności i domysłach?
- Ograniczenie prawa do legalnej aborcji, czyli do decydowania przez kobiety o swojej
rozrodczości, próbowano forsować już wiele razy. Były pomysły, by zmieniać Konstytucję
pod tym kątem, ale nawet Kościół nie nalegał na tak daleko idące zmiany. Podobnie jak
ostatni projekt, był to raczej wyraz nadgorliwości pewnych środowisk, które zupełnie błędnie
określa się mianem „pro life”
To złe określenie?
- „Pro life”, czyli „za życiem” rozumiemy jako opowiadanie się po stronie życia. Tymczasem
te środowiska całą swoją aktywność skupiają na rzekomej obronie płodów w brzuchach
potencjalnych matek, nigdy zaś nawet się nie zająkną na temat ochrony życia tych kobiet. Już
przecież żyjących. Wręcz przeciwnie. Życie oraz zdrowie kobiet mają one w największej
pogardzie, sprowadzając ich rolę do bycia żywymi inkubatorami, czyli traktując
przedmiotowo, i to w najskrajniejszej formie. Najskrajniejszej, bo odmawiającej kobietom
podmiotowości, odbierającej im prawo samodzielnego decydowania o własnym życiu, jakby
były zaledwie „formą użytkową”, z której możliwości można czasem skorzystać.
Plany zaostrzenia obecnej ustawy, ograniczającej prawo do legalnej aborcji, można więc
traktować jako zamach na prawa człowieka ?
Prawo do legalnej, a więc bezpiecznej aborcji – która zawsze jest ostatecznością – to jedno z
podstawowych praw człowieka. Bez tego prawa, połowa ludzkiej populacji, kobiety,
pozostaje faktycznie na poziomie podludzi, albo jakichś istot, którym nie przyznaje się prawa
do autonomii w jednej z podstawowych dziedzin życia. Zakaz aborcji oznacza bowiem nie
tylko chęć odgórnego regulowania płodności „po fakcie”, lecz przekłada się na cały ciąg
aktywności życiowych kobiet, związanych przecież nie tylko z ich życiem seksualnym, ale
też m.in. zawodowym, kiedy np. każda potencjalna kandydatka do pracy jest podejrzewana –
takie określenie stosują pracodawcy – o to, że może być w ciąży. A to przekreśla jej szanse na
zatrudnienie. Z której strony by nie patrzeć, kobiety są traktowane jako „winne”, jest wobec
nich stosowana zasada „domniemania winy”. Jeśli przekroczyła 50. rok życia i nie ma dzieci
– dziwaczka. Jeśli jest młodsza – wszak może zajść w ciążę, nawet jeśli tego nie chce.
Strona 3 z 4
Mężczyzn nikt pod tym kątem nie ocenia. A co ważniejsze – nie decyduje o ich losach
kierując się takimi kryteriami.
Strona 4 z 4