MYŚLMY ZAWCZASU

Transkrypt

MYŚLMY ZAWCZASU
MYŚLMY ZAWCZASU
Gość Niedzielny 15/2015
O treści moratorium genetyków i samoograniczaniu
naukowców z prof. Ewą Bartnik, genetykiem z Uniwersytetu
Warszawskiego i z Instytutu Biochemii i Biofizyki PAN
w Warszawie rozmawia Tomasz Rożek
Tomasz Rożek: Na czym polega metoda CRISPR – Cas9?
Prof. Ewa Bartnik: To jedna z technik umożliwiających
modyfikację genów. W największym skrócie polega na tym,
że za pomocą odpowiednich enzymów jest wycinany
konkretny fragment DNA i na jego miejsce wszywany inny.
Przynajmniej w teorii tak to wygląda. W ten sposób
wielokrotnie modyfikowano zwierzęta i rośliny. Zaczyna się
jednak myśleć o ludziach. Tym, co wzbudziło wątpliwości
i było powodem napisania listu moratoryjnego, mógł być
fakt, że pojawiły się pogłoski mówiące o tym, że w Chinach
próbuje się tę metodę zastosować do modyfikacji ludzkich
komórek zarodkowych. Jeżeli możliwe jest precyzyjne
naprawienie defektu, otwierają się możliwości różnego
rodzaju manipulacji. (…)
Skupiając się na kwestiach technicznych, można zapytać,
dlaczego to może być niebezpieczne? Czy chodzi tylko
o precyzję wycinania różnych fragmentów genów? Jeżeli
dzisiaj tego nie potrafimy, pewnie kiedyś się nauczymy.
Czy na pewno…? Niezwykle rzadko zdarza się, że jedna cecha,
jedna choroba zapisana jest tylko w jednym miejscu, tylko
w jednym genie. Na ogół wraz z defektem pojawiają się jakieś
geny kompensujące. Jeżeli nawet nauczymy się precyzyjnego
wycinania
fragmentu
DNA,
może się
okazać,
że nie polepszymy, a pogorszymy sytuację, bo zabierzemy się
za naprawę mechanizmu, którego nie rozumiemy. Usuniemy,
jak nam się wydaje, przyczynę problemu, ale w rzeczywistości
wprowadzimy dodatkowe zamieszanie do i tak niezwykle
skomplikowanego mechanizmu.
Co konkretnie jest treścią listu?
Naukowcy proponują, by nadal badać metodę CRISPR – Cas9
na zwierzętach, ale poważnie zastanowić się, czy ta technika
powinna być wprowadzana na etapie zarodka człowieka.
Po pierwsze
ze względów
technicznych,
a po drugie
etycznych.
Czy naukowcy postulują udoskonalenie metody po to, by
stosować ją do modyfikacji komórek zarodkowych, czy też
postulują, by nie wykorzystywać jej do tych komórek nigdy?
Autorzy listu piszą wprost, by środowisko naukowe naciskało
szczególnie na badaczy pracujących w tych krajach, gdzie
ustawodawstwo
zezwala
na takie
próby,
by
ich nie przeprowadzać. Tajemnicą poliszynela jest to,
że głównie chodzi o Chiny i Koreę Południową. W liście
pojawia się zdanie, które mówi, że czas, który uzyska się
dzięki wstrzymaniu tego typu badań, „pozwoli na określenie
odpowiedzialnych zastosowań tej technologii, jeżeli w ogóle
takie zastosowania istnieją”. Jak widać, autorzy listu mają
wątpliwości, czy nawet udoskonalona metoda powinna być
stosowana na zarodkach. Myślę, że ich sprzeciw mogą budzić
nieograniczone możliwości modyfikacji ludzi, na które
ta metoda teoretycznie pozwala. Możliwe będzie bowiem
wymienianie nie tylko tych fragmentów genów, które
są zmutowane, które są źródłem jakiejś choroby, ale także
tych, które z jakichś innych powodów nie odpowiadają
na przykład rodzicom. Może to prowadzić do projektowania
ludzi poprzez totalną ingerencję w ich DNA. To jest oczywiście
daleka przyszłość. Dzisiaj absolutnie nie jesteśmy w stanie tak
precyzyjnie wskazywać, w których miejscach DNA zapisywane
są cechy fizyczne czy psychiczne człowieka, ale nie oznacza
to, że gdzieś na świecie ktoś nie będzie takich prób
podejmował. W pełni identyfikuję się z tymi obawami.
Przecież wybór cech dziecka już dzisiaj jest możliwy.
I tak, i nie. Czytałam niedawno artykuł, w którym szef jednej
z francuskich klinik leczenia bezpłodności mówił, że wiele
kobiet, które zgłaszają się do niego, wcale nie ma kłopotów
z płodnością. Chodzi im o możliwości wykonania dokładnych
badań genetycznych zarodka, zanim ten zostanie
transferowany do macicy. W USA podobno 40 proc.
zabiegów in vitro jest robionych nie z powodu bezpłodności,
tylko z powodu możliwości selekcji zarodków, np. ze względu
na płeć. Coraz częściej zdarza się i coraz więcej firm
to umożliwia, że pojawiają się wymagania co do konkretnego
zestawu cech swojego przyszłego potomka. Klinika
doprowadza do zapłodnienia komórki jajowej matki, która
ma odpowiednie cechy, plemnikiem biologicznego ojca, który
zostaje odpowiednio wyselekcjonowany. Tutaj nie ma jednak
pewności, że dziecko te cechy odziedziczy, jedynie
zwiększa się prawdopodobieństwo, że tak się stanie.
W przypadku CRISPR – Cas9 mówimy o modyfikacjach
na poziomie konkretnych genów. To ingerencja dużo głębsza
niż ta, z którą mamy do czynienia teraz. Mówiąc to, chcę
podkreślić, że jako genetyk widzę ogromny potencjał w tej
metodzie, jeżeli mówimy o terapii, także osób dorosłych.
Widzę jednak także ogromne niebezpieczeństwo
zastosowania tej metody w celach innych niż terapeutyczne.
Słyszałam pogłoski, w które byłabym skłonna uwierzyć,
że w Chinach, w jednym z instytutów, uruchomiono program
poszukiwania genów na inteligencję. Takie informacje
wzbudzają we mnie lęk.
Czy nauka powinna się sama ograniczać?
Moim zdaniem tak. W nauce potrzebne są pewne ramy, bo –
w skrócie mówiąc – wariaci pojawiają się także wśród
naukowców. A mówiąc poważnie, uważam, że fakt, że coś
dzisiaj jest niemożliwe technicznie, albo nierealne
do przeprowadzenia, nie może być powodem braku myślenia
o implikacjach. W przypadku listu, o którym mówimy,
nie chodzi o wstrzymanie badań jako takich. Autorzy
wielokrotnie podkreślają, a nawet apelują o prowadzenie
tych badań dalej, ale nie na komórkach zarodkowych, tylko
na zwierzętach. Ja sama wolałabym, żeby ludzie byli leczeni
po urodzeniu, żeby leczona była konkretna tkanka. CRISPR –
Cas9 umożliwia ingerencję w geny na etapie zarodkowym,
czyli zanim chora tkanka powstanie. To budzi jednak moje
obawy.