gimnazjum nr 1 im - Gimnazjum nr 1 w Nowej Dębie
Transkrypt
gimnazjum nr 1 im - Gimnazjum nr 1 w Nowej Dębie
10 ROCZNICA NADANIA IMIENIA PAPIEŻA JANA PAWŁA II GIMNAZJUM NR 1 W NOWEJ DĘBIE PRACE LAUREATÓW KONKURSU LITERACKIEGO POD HASŁEM „Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę” Jan Paweł II Nowa Dęba 2016 ZESPÓŁ REDAKCYJNY Agnieszka Pazder Barbara Goclan Andrzej Pazder Zbigniew Wolwowicz OPRACOWANIE GRAFICZNE I PROJEKT OKŁADKI Andrzej Pazder O SZKOLE Historia naszego gimnazjum nie jest zbyt długa, a jej początek to rok 1999. Cały czas budujemy własną tożsamość i tradycję. W tym procesie fundamentalnym wydarzeniem był dzień 18 maja 2006 r. Odpowiadając na apel naszej młodzieży, obraliśmy na patrona wielkiego człowieka – Papieża Jana Pawła II. Jego słowa Nie ma większego bogactwa w narodzie nad światłych obywateli uczyniliśmy myślą przewodnią wszystkich naszych działań. Nadanie szkole imienia to doniosły krok, który był zarazem przyjęciem zobowiązania do wypełnienia testamentu Ojca Świętego. Od 10 lat każdego dnia staramy się wcielać w życie wartości, zasady i przesłanie, które nam pozostawił. Podejmując się realizacji tego zadania, aktywnie uczestniczymy w pracach Ogólnopolskiej i Sandomierskiej Rodziny Szkół Jana Pawła II. Angażujemy się w organizację na terenie naszego miasta Dni Papieskich oraz akademii okolicznościowych związanych z kolejnymi rocznicami Jego wyboru na Stolicę Piotrową oraz śmierci. Współpracujemy z fundacją Dzieło Nowego Tysiąclecia, inicjujemy akcje charytatywne na rzecz osób potrzebujących - dorosłych i dzieci. Praca wychowawcza szkoły opiera się na przesłaniu i wartościach, które wskazuje nam patron. Stwarzamy uczniom możliwość rozwoju ich talentów i zdolności poprzez udział w projektach, zawodach i konkursach. Nową inicjatywą podjętą w naszej szkole była organizacja konkursu literackiego, którego celem stała się m.in. popularyzacja myśli Papieża Jana Pawła II wśród młodzieży. Cieszy nas duże zainteresowanie, z jakim spotkała się nasza propozycja wśród zaproszonych do udziału w konkursie szkół. Realizacja tego przedsięwzięcia nie byłaby możliwa bez zaangażowania pani Agnieszki Pazder, pani Barbary Goclan i pani Renaty Konefał – nauczycielek języka polskiego w naszym gimnazjum. Słowa podziękowania kieruję także na ręce pana Wiesława Ordona, Burmistrza Miasta i Gminy Nowa Dęba, który objął honorowy patronat nad konkursem. Gratuluję wszystkim laureatom oraz uczestnikom konkursu, zarówno uczniom, jak i ich opiekunom. Życzę wielu sukcesów i ciekawych inicjatyw popularyzujących naukę głoszoną przez Papieża Jana Pawła II i jego spuściznę duchową. Zbigniew Wolwowicz dyrektor Gimnazjum nr 1 im. Papieża Jana Pawła II w Nowej Dębie 1 O KONKURSIE Szybko minęło tych 10 lat… Wydaje się, że zaledwie rok, dwa lata temu podejmowaliśmy prace nad nadaniem naszemu gimnazjum zaszczytnego imienia Papieża Jana Pawła II. A przecież ten wielki Polak patronuje nam już całą dekadę! Zajmuje ważne miejsce w pracy dydaktyczno - wychowawczej prowadzonej przez wszystkich nauczycieli. Jego autorytet nieustannie oddziałuje na naszą młodzież gimnazjalną. Wśród wielu aspektów działań prowadzonych w gimnazjum, nawiązujących do spuścizny Papieża - Polaka, wymienić należy te, przygotowujące naszych uczniów do konkursów, w których nazwach pojawia się imię patrona. Tym razem to nasza szkoła podjęła się organizacji konkursu literackiego, właśnie z okazji 10 rocznicy nadania szkole imienia Ojca Świętego. Inicjatywa wyszła od nauczycielek języka polskiego. Honorowy patronat nad konkursem objął Burmistrz Miasta i Gminy Nowa Dęba Wiesław Ordon. Regulamin, opracowany przez Agnieszkę Pazder, został rozesłany do szkół podstawowych i gimnazjalnych naszej gminy i z Sandomierska Rodziny Szkół im. Jana Pawła II. Cieszy nas duży odzew ze strony różnych placówek oświatowych, zainteresowanie uczniów tematyką konkursu, zaangażowanie nauczycieli przygotowujących swoich podopiecznych. Otrzymaliśmy 35 tekstów, spośród których jury - w składzie: Agnieszka Pazder, Barbara Goclan, Renata Konefał - wybrało 15 laureatów. Niniejsza publikacja zawiera najciekawsze prace – wiersze, opowiadania, eseje, rozprawki – przysłane na konkurs, którego głównym założeniem było rozwinięcie słów naszego patrona: Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę. Młodzież w sposób twórczy podeszła do zadań konkursowych, nadesłano teksty ciekawe, oryginalne, skłaniające do refleksji. Zachęcamy do lektury. Mamy nadzieję, że prace konkursowe uczniów staną się dla czytelników inspiracją do przemyśleń nad tym, co w życiu każdego człowieka jest naprawdę ważne. Agnieszka Pazder 2 WYNIKI KONKURSU - LAUREACI I m. wyr. I KATEGORIA: uczniowie klas IV-VI szkół podstawowych WIERSZE Dominik Wałaszczyk Publiczna Szkoła op. p. Katarzyna „Moja prawda” im. Jana Pawła II Pater w Łążku Kamila Szemraj „Rodzina - moja moc” OPOWIADANIA Zespół Szkół Publicznych w Bodzechowie KATEGORIA: uczniowie gimnazjum WIERSZE Magdalena Ziółkowska Publiczne Gimnazjum „Nadszedł czas” im. Jana Pawła II w Janowie Lubelskim op. p. Renata Szwagierczak op. p. Beata Stolarz II Aleksandra Madej „Żyć i kochać” Publiczne Gimnazjum im. Jana Pawła II w Janowie Lubelskim op. p. Anna Targońska III. Krystian Szumski „Czas” Publiczne Gimnazjum im. Jana Pawła II w Janowie Lubelskim op. p. Anna Targońska wyr. Weronika Kot „Nic dwa razy się nie rodzi” Zespół Szkół Ogólnokształcących im. Jana Pawła II w Rytwianach op. p. Bożena Więcław I Oliwia Sosnówka „Skarb życia” OPOWIADANIA Publiczne Gimnazjum im. Jana Pawła II w Janowie Lubelskim op. p. Elżbieta Orzeł 3 II Julia Rosińska „Nic na próbę” Publiczne Gimnazjum im. Jana Pawła II w Janowie Lubelskim op. .p. Barbara Czarny III Karolina Helis „Rozprawka życia” Publiczne Gimnazjum im. Jana Pawła II w Janowie Lubelskim op. p. Beata Stolarz wyr. Agata Placha „Próba wiary” Publiczne Gimnazjum im. Jana Pawła II w Janowie Lubelskim op. p. Anna Targońska wyr. Kinga Kaproń „Pierwsza miłość” Publiczne Gimnazjum im. Jana Pawła II w Stojeszynie Pierwszym op. p. Jolanta Zbiżek I ESEJE, ROZPRAWKI Magdalena Kulpa Publiczne Gimnazjum „Nie żyje się, nie kocha im. Jana Pawła II się, nie umiera się - na w Janowie Lubelskim próbę” op. p. Ewa Wiechnik II Aleksandra Wójtowicz „Nie będzie drugiej szansy” Gimnazjum nr 1 im. Papieża Jana Pawła II w Nowej Dębie op .p. Barbara Goclan III . Wiktoria Pasek „Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę” Zespół Szkolno – Przedszkolny w Ślęzakach op. p. Anna Cieśla III . Mikołaj Tomasiewicz „Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę” Gimnazjum nr 1 im. Papieża Jana Pawła II w Nowej Dębie op. p. Agnieszka Pazder 4 KATEGORIA: uczniowie klas IV-VI szkół podstawowych WIERSZE I miejsce Dominik Wałaszczyk Moja prawda Jak być dobrym, gdy wokół tyle zła? Jak kochać ludzi, gdy oni miłości nie pragną? Jak żyć mądrze, gdy otacza nas bezmyślność? Jak być szczęśliwym, gdy wokoło tyle nieszczęść? Jak nieść pomoc, gdy ją odrzucają? A jednak kocham świat i ludzi w nim żyjących. Chcę być dobry i dobrem zło zwyciężyć. Chcę żyć mądrze i ludziom służyć radą. Chcę być szczęśliwym i szczęściem mym się dzielić. Chcę nieść pomoc i móc się z tego cieszyć. Chcę żyć prawdziwie, by w końcu powiedzieć: żyłem naprawdę. 5 KATEGORIA: uczniowie klas IV-VI szkół podstawowych – OPOWIADANIA - wyróżnienie Kamila Szemraj Rodzina – moja moc! Mam na imię Kamila i mam 10 lat. Jestem jeszcze mała, ale wiem, że jestem szczęśliwym dzieckiem. Mam kochającą mnie rodzinę, która wiele dla mnie znaczy. Bardzo lubię spotkania i rozmowy z babcią i dziadkiem, którzy często opowiadają mi o swoich rodzicach i rodzeństwie, uwielbiam tego słuchać. Dzięki nim wiem, że mój prapradziadek - Jan Góra - oddał życie za swojego syna, który miał tak samo na imię jak on. W czasie II wojny światowej mój prawuj był partyzantem, dzielnie walczył o wolność Ojczyzny i dlatego właśnie poszukiwali go Niemcy. Pewnego dnia hitlerowcy trafili do jego domu i pytali o Jana Górę. Wtedy mój prapradziadek powiedział, że to on, choć wiedział, że wrogowie przyszli po jego syna. Tak bardzo kochał swoje dziecko, że postanowił za nie umrzeć. Wraz z innymi ludźmi, którzy byli oskarżeni o bycie partyzantami, Niemcy rozstrzelali mojego prapradziadka pod murem na ulicy Sandomierskiej w Ostrowcu Świętokrzyskim. Mama pokazywała mi to miejsce. Jest tam wmurowana tablica pamiątkowa z nazwiskami zamordowanych ludzi. Wielka miłość ojca do dziecka kazała mojemu prapradziadkowi tak bohatersko postąpić. Podarował życie Janowi, bo wiedział, że przed jego synem było jeszcze wiele dobrego do zrobienia. Ocalony Jan Góra przeżył wojnę i został żołnierzem. Gdy słucham tej historii, chce mi się płakać, żal mi prapradziadka, ale rozumiem też, że miłość do własnego dziecka lub innej osoby może być tak wielka i bezinteresowna. Zastrzelony Jan Góra bez wątpienia nie kochał i nie umarł na próbę… Kiedy jest mi źle, moja mama mnie zawsze przytula i dużo ze mną rozmawia. Tak samo robiła jej babcia Jasia, która była bardzo ważna dla mojej mamy. Odwiedzamy ją często na cmentarzu w Denkowie i za każdym razem moja mama mówi, że szkoda, że nie miałam okazji poznać swojej prababci. Była ona człowiekiem o wielkim sercu. Pomagała wszystkim, dzieliła się tym, co miała. Swoim usposobieniem podobno potrafiła załagodzić wszelkie spory i waśnie w rodzinie. Umarła w wieku sześćdziesięciu siedmiu lat, ale całe swoje życie przeżyła pięknie. Ja mogę 6 być przy niej dzięki opowieściom mamy. To była kobieta, która nie żyła na próbę… Od pokoleń moja rodzina darzyła się szacunkiem i wyjątkową miłością. Ja także mogę teraz obserwować, jak kochają się moi rodzice i dziadkowie. Widzę, że mama naśladuje moją prababcię. Stara się robić dużo dla innych ludzi i ja często jej w tym pomagam. Kiedy odrabiam lekcje lub się uczę, staram się robić wszystko tak, bym była z siebie zadowolona. Przyglądam się swoim rodzicom i wiem, że w przyszłości też będę chciała kochać tak jak oni, żyć jak oni, bo jest to po prostu cudowne. Żal mi się robi, gdy słyszę, że gdzieś tam inne dzieci głodują, lub nie mają rodziców, a ja mam wszystko, co jest mi potrzebne do szczęścia. Mam wspaniałą rodzinę i dobrych przyjaciół. Spotykam też wielu życzliwych mi ludzi, którzy swoją postawą pokazują, że trzeba wierzyć w dobro, wspierać potrzebujących i wiele od siebie wymagać. Jestem przekonana, że Jan Paweł II, wypowiadając słowa: „Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę”, miał na myśli ludzi takich jak moi bliscy. Papież chciał nam przekazać, że należy jak najlepiej korzystać z życia i cieszyć się z tego, co mamy. Nie robić nic na próbę, ale zawsze jakby to był ostatni raz. I zawsze dbać o dobro drugiego człowieka. Trzeba kochać na zawsze i mocno. 7 KATEGORIA: uczniowie gimnazjum - WIERSZE I miejsce Magdalena Ziółkowska Nadszedł czas Jutro, jutro, jutro... Powtarzam to wciąż jak litanię Od jutra zacznę żyć naprawdę Od jutra zmienię świat Od jutra wszystko co niepożądane zniszczę i spalę Od jutra będę kochać Od jutra nie będę czekała na lepszy moment Od jutra przestanę się lękać Już jutro zdejmę powłokę, która mnie otula I przytłacza swym ciężarem Już jutro... A czemu nie dziś? Dlaczego nie wprowadzić zmian natychmiast? Co jeśli dla mnie słońce wschodzi już ostatni raz? Widzę swoje odbicie w szybie I oczy zasnute mgłą przygnębienia Zdałam sobie sprawę, że wciąż tylko udaję Udaję, że kocham, że żyję Nieustannie piszę scenariusze w głowie Wciąż próbuję... Próbuję się zmienić Lecz to tylko próby i nic z nich nie wynika Nie wiem ile wiosen mi zostało Ale chcę zacząć żyć naprawdę Już dziś Lepszej daty nie znajdę. 8 II miejsce Aleksandra Madej Żyć i kochać Głęboko w mojej duszy tkwi sens całego życia. Chwile, które już przeżyliśmy zachowam w sercu na zawsze, bo kochać i żyć to droga do wiecznego szczęścia. Gdy już nas zabraknie może być za późno, żeby powiedzieć kocham. Bo nic na świecie nie jest i nie będzie na próbę. kochać trzeba od dziś, bo może jutra nie będzie i nie będzie snów. III miejsce Krystian Szumski Czas Dzisiaj to nie dzisiaj, lecz trochę dalej, Tam, gdzie oko nie sięga, jedynie ręka Boga, Te miejsce jest wszędzie oraz nigdzie jednocześnie. Każdy człowiek ma swój czas, punkt, Dzień śmierci i rozpaczy, Smutku i szczęścia, Chwile piękne i smutne dla innych. Życie jest długie, choć krótkie zarazem. Młodzi biegną , byle szybciej, prędzej, To jednak tak nie działa, Bo gdy obejrzymy się za siebie, już starość nas dogoni. 9 Wtedy czekamy, czekamy, czekamy, Do dnia zgonu, do wieczności, Sekunda w minutę, minuta w godzinę, Godzina w dni , a dni w wiekuistość. Nasze istnienie przemknęło, Jak liść jesienny opadający z drzewa, Jak kropla wody z nieba, Tak i o nas ludzie zapomnieli. A gdybyśmy spróbowali: miłości, Szczęścia, życzliwości, To być może ktoś o nas pamiętał, Osoba bliska sercu, bliska nam. Trzeba cieszyć się każdą chwilą, Nawet tą najgorszą, Bo wszystko przemija, Zdarza się raz, tylko jeden raz. Wyróżnienie Weronika Kot Nikt dwa razy się nie rodzi Nikt dwa razy się Nie rodzi Jedno życie do przetrwania Jedna miłość na tym świecie Jest prawdziwa I wytrwała Życie to nie gra niestety Nie ma opcji "powtórz", "pauza" Jedną próbę masz na wszystko Aby dotrwać jego krańca Aby dotrzeć do tej mety Upragnionej Utęsknionej 10 Aby patrząc wtedy w lustro Móc powiedzieć Że dotrwałeś Że spełniłeś wszystkie plany Które wcześniej zapisałeś Byś nie zrobił krzywdy komuś Kogo kochasz - waż na słowa One czasem bolą bardziej Niż żelazna broń wojskowa Nic dwa razy się nie zdarza Strzeż swojego życia dobrze Byś nie musiał nigdy biadać Co by było... Gdyby, może... KATEGORIA: uczniowie gimnazjum –OPOWIADANIA I miejsce Oliwia Sosnówka Skarb życia Drzwi zatrzasnęły się z hukiem. Sądziłem i poniekąd miałem nadzieję, że spadną z zawiasów, jednak tak się nie stało. Mama krzyknęła za mną coś niezrozumiałego, ale byłem już na zewnątrz i nie zamierzałem się zatrzymywać. Zdeterminowany, zbiegłem szybko po schodach, żeby moi rodzice mnie nie dogonili. Usłyszałem, że ich głosy niebezpiecznie się zbliżały, więc przebiegłem przez trawnik i ukryłem w gęstwinie krzaków i zarośli. W półmroku małego lasku sprawnie odnalazłem ścieżkę i podążyłem ledwie widoczną drogą w głąb labiryntu drzew. Oddychałem głęboko, żeby uspokoić swoje szalejące tętno. W moim ciele buzowała złość i adrenalina. Zdenerwowany odgarniałem gwałtownie i dziko cienkie gałązki. Jedna z nich smagnęła mnie prosto w policzek, kiedy zapomniałem się uchylić. Przetarłem piekące 11 miejsce i w końcu udało mi się uwolnić od ostrych szponów drzew. Wyszedłem z lasku na tyły budynku, który od kilku lat ciągle był w budowie. Raczej nikt nie zamierzał go ukończyć, a dla mnie i moich kolegów było to bardzo na rękę. Przysiadłem na betonowym murku fundamentów, ukryłem twarz w dłoniach i nabrałem głęboko świeżego powietrza. Emocje powoli ulatywały ze mnie jak zawartość z niezawiązanego balonu Byłem okropnie zły. Zawsze dostawałem to, czego chciałem. Bez względu na koszt, przydatność czy jakość, bezwarunkowo rodzice spełniali wszystkie moje zachcianki. Biłem się teraz z myślami i uporczywie szukałem wyjaśnienia, ale nic ich nie usprawiedliwiało. W domu pojawiali się tak rzadko, że mogłem ich przyjazdy policzyć na palcach u jednej ręki, więc chyba zasługiwałem chociaż na prezenty za tę samotność. Za wszelką cenę musiałem kupić pojazd, ponieważ bez niego mój plan nie miał szansy realizacji. Sądziłem jednak, że uda mi się dość szybko i skutecznie przekonać moich rodziców... Wiatr wiał tak mocno, że mój kolega śmiał się z podszytym w głosie strachem, że podzielimy los drobnych listków zrywanych przez wiatr. Stałem pewnie na nogach i patrzyłem w dół na pożółkłą trawę, grabie oparte o pień, stos chwastów i różnych odpadków z ogrodu. Byłem blisko przy krawędzi, ale nie obawiałem się, że mogę spaść, ponieważ sam dobrowolnie miałem zaraz skoczyć w dół. Ciemne, kłębiące się w górze chmury zwiastowały nadchodzącą ulewę. Podmuch orzeźwiającego powietrza stał się nagle lodowaty, a jego sople zakuły mnie ostro w płuca, jakby przed czymś ostrzegały. Zignorowałem dziwną anomalię, byłem za bardzo zdeterminowany, żeby choćby myśleć o porzuceniu swojego planu. Rozejrzałem się szybko po okolicy, sprawdzając, czy nie było kogoś w pobliżu, kto mógłby nam przeszkodzić. Osiedle jednak trwało w głuchej ciszy. Byłem gotowy. — Nie bądź niemądry, Robert — powiedział niepewnie za mną cichym głosem Tomek. — Nie panikuj. Skoczy i będziemy mieć nasz motor. Czasem trzeba zaryzykować — dorzucił Kamil, który naśmiewał się ze strachu Tomka. — Nic mi się nie stanie. Nie z takiej wysokości — powiedziałem pewny siebie, podpierając się pod boki i oceniając odległość do ziemi. Tomek westchnął głośno, ale nie próbował już więcej odwieść nas od planu. Gdzieś dalej odezwały się pierwsze pomruki zbliżającej się burzy. Słaby błysk rozjaśnił na krótką chwilę grafitowe niebo. Na mojej twarzy wykwitł zadziorny uśmieszek. — Widzimy się na dole — rzuciłem i nie czekając na ich odpowiedź, postawiłem nogę na nicości. 12 Szarpnęło mną gwałtownie w dół. Czułem się dziwnie ciężki i miałem wrażenie, jakby niewyobrażalna siła ciągnęła mnie w stronę ziemi. Z tyłu głowy wykluł się wszechogarniający strach. Rozlewał się powoli po kolejnych nerwach i komórkach. Wysokość wydawała się teraz ogromna i nie wiedziałem, czy kiedyś mój nieudolny lot będzie miał swój koniec. Nagle, rozdzierający ból przedarł się przez moją rękę. Myślałem, że ktoś rwie moje przedramię na strzępy, kruszy kości. Zamknąłem mocno oczy w nadziei, że okropne boleści przejdą, ale one z każdą chwilą nasilały się coraz bardziej. Pod moimi powiekami wybuchło milion kropek, które przyprawiały mnie o ostry zawrót głowy. Gardło zacisnęło się jak w imadle, uniemożliwiając swobodne oddychanie. Otworzyłem gwałtownie oczy, które na widok ciemnych chmur zaczęły łzawić, jak przy spojrzeniu na blask słońca, ale żaden promień światła nie przebijał się w ten dzień przez kłęby grafitowego puchu. Wszystko zamazywało się przede mną w niewyraźną plamę - gdzie był początek, gdzie koniec? Poczułem pod ręką chłodną w dotyku ziemię. Moje myśli ulatywały z głowy, pozostawiając miejsce dla bólu, który z zadziwiającą szybkością zadomowił się w mojej podświadomości. Przed moimi oczami już nic nie było. Zimna kropla przypieczętowała moje wstąpienie do ciemności. Nadchodził deszcz. Kolejne kropelki spadały, przyprawiając mnie o rozrywające dreszcze. Ulewa nakryła mnie wodospadem wody, jakby ktoś nade mną płakał... W moje myśli wkradły się ciche szepty, ale nie miałem pojęcia skąd pochodzą. Nie mogłem w żaden sposób otworzyć oczu, które wydawały się być sklejone mocnym klejem. Spróbowałem jeszcze kilka razy, ale ostatecznie przegrany i bezsilny, zamroczony bólem głowy, zasnąłem. Głośne i namolne tykanie wyrwało mnie z głębokiego snu. Udało mi się zmusić do pobudki. Moje przyzwyczajone do ciemności oczy oślepił gwałtownie blask fluorescencyjnych świateł. Nakryłem je szybko lewą ręką. Prawą dłoń przytłaczał niezidentyfikowany ciężar, ale zdezorientowany nie poświęciłem jej dłuższej uwagi. Zamrugałem kilkakrotnie, żeby pozbyć się ciemnych plamek, które przede mną szaleńczo wirowały. Kiedy pierwszy szok minął, uniosłem się powoli na lewym łokciu, ale równie błyskawicznie opadłem z powrotem na twardy materac, zaskoczony ostrym bólem w skroniach. Rozejrzałem się po nieskazitelnie czystym i białym pomieszczeniu, wypełnionym regałami z przyrządami szpitalnymi. Wstrzymałem oddech, zaskoczony otoczeniem. Kątem oka zauważyłem jakiś ruch. Spojrzałem w bok i zobaczyłem przy moim łóżku siedzącego na wózku chłopaka. Miał krótkie brązowe włosy i duże piwne oczy, które wlepiał we mnie z zaciekawieniem. Zmieszany, zapytałem niepewnie: 13 — Kim jesteś? — Przekrzywił głowę i wygodniej usiadł w wózku, krzyżując ramiona. Uśmiechnął się nieznacznie. — Jestem człowiekiem, jedynym synem mojego ojca Krzysztofa i matki Anny i oczywiście jestem też gorliwym patriotą. — Zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc jego odpowiedzi i zachowania. Poczułem iskrę złości przez jego dziecinne słowne zabawy. Opadłem bezsilnie na poduszkę i dopiero wtedy zobaczyłem, że moja prawa ręka zniknęła w twardym i sztywnym gipsie. Chłopak westchnął przeciągle. — Musisz lepiej sprecyzować pytanie — dodał, uśmiechając się do mnie szeroko. Nie wiedziałem, czy chcę wdawać się w rozmowę z tak czepliwą osobą, ale nie miałem wyjścia, jeśli chciałem uzyskać jakiekolwiek informacje, a tylko on wtedy wydawał się jedyną w pobliżu skarbnicą wiadomości. — Jak masz na imię? — spróbowałem ponownie. — Widzisz, można? — skomentował ze śmiechem. — Adam, a ty? — wyciągnął w moją stronę chudą dłoń. — Robert — z trudem dźwignąłem swoją zdrową lewą rękę, przez którą przeszedł ognisty dreszcz bólu. Uścisnąłem pospiesznie jego kościste palce i położyłem szybko ramię z powrotem w wygodnej pozycji, żeby pulsowanie w barku ustało. — Co ja tutaj robię? — dodałem z sykiem przez mocny ścisk w zagipsowanej ręce. — Leżysz — odpowiedział poważnym tonem. Spiorunowałem go wzrokiem, zły i sfrustrowany. — Z jakiego powodu tutaj jestem? Nic sobie nie przypominam... — wydyszałem z braku dostatecznej ilości powietrza. — Masz złamaną rękę, co już pewnie sam zauważyłeś i lekkie wstrząśnienie mózgu, ale odpocznij teraz, bo okropnie plącze ci się język. Wszystko ci opowiem, jak będziesz miał wystarczająco dużo sił — odparł spokojnym i przyjaznym głosem. Chętnie przystałem na jego radę. W żaden sposób nie mogłem powstrzymać powiek przed ociężałym opadaniem i wprawianiem mnie w błogi sen. Pozwoliłem sobie na krótką drzemkę. Lawirowałem między korytarzami za Adamem, który niewiarygodnie szybko i sprawnie przemieszczał się po zapełnionej ludźmi i różnymi sprzętami szpitalnej drodze. Kiedy pielęgniarki po zbadaniu mnie wyszły, poprosiłem go o rozmowę, a on bez słowa wyjechał swoim wózkiem z pokoju. Podążyłem za nim chwiejnym krokiem. Ledwie trzymałem się na nogach przez silne zawroty głowy, ale musiałem nad nim nadążać, ponieważ kiedy tylko na ułamek sekundy zwalniałem, był coraz dalej. Nagle zniknął w czeluści jakiegoś pomieszczenia. Niepewnie podszedłem do wejścia i zajrzałem do środka. Pokój okazał się przestronną stołówką. 14 Czekał na mnie kilka metrów dalej z szerokim uśmiechem na twarzy. Ruchem ręki nakazał mi podejść. Spełniłem jego polecenie i niepewnie, przytłoczony zbyt dużą ilością par oczu we mnie wpatrzonych, podszedłem do niego. Zaledwie stanąłem obok, a on z miejsca zrobił obrót i ruszył w kierunku ciągnącej się, długiej kolejki. Z ciężkim westchnieniem poszedłem w jego ślady. Ustawił się grzecznie za kobietą z laską w ręce. Po chwili również do niego dołączyłem, rozglądając się ukradkiem po dużej sali, tętniącej głośnymi rozmowami, a czasem nawet i szczerymi śmiechami. Wszyscy pacjenci pochylali się nad swoimi talerzami, wyraźnie rozkoszując się smakiem ich zawartości. Nie miałem ochoty jeść czegokolwiek przez zaciśnięty z nerwów żołądek, a mój apetyt pomniejszała też wizja poczęstowania się szpitalnymi frykasami. Adam, widząc moją skrzywioną minę, powiedział: — Wierz lub nie, ale tutaj jest naprawdę smaczne jedzenie. Zaraz sam się przekonasz. — Nie mam na nic ochoty. — Nie pytam, czy masz, czy nie. Musisz zjeść, żeby zregenerować organizm. Obudziłeś się dopiero po dwóch dniach, więc... — Adam zatracił się w potoku słów i mówił bez opamiętania, a mną wstrząsnęła jedna informacja. — Byłem nieprzytomny przez dwa dni? — przerwałem mu zszokowany. Spojrzał na mnie przez sekundę z iskrą gniewu w oczach przez to, że mu przeszkodziłem, ale zaraz się zreflektował. Przesunęliśmy się kawałek dalej, bliżej punku wydawania obiadu, a ja skręcałem się wewnętrznie przez rosnącą ciekawość, jednocześnie z niesmaku na widok szpitalnego jedzenia. Adam uspokoił mnie i zapewnił, że wszystko wyjaśni przy obiedzie, więc bez wyjścia stałem w ciszy posłusznie, niecierpliwie wyczekując naszej rozmowy. Usiedliśmy przy stole i ledwie co zaczęliśmy jeść, od razu zasypałem Adama wszelkimi, przychodzącymi mi na myśl pytaniami. Nieudolnie trzymając w lewej ręce widelec, starałem się złapać jedzenie. Adam udzielał mi wyczerpujących odpowiedzi, cały czas upominając mnie, żebym zjadł więcej. Nie zwracałem jednak większej uwagi na jego rady przez łapczywą chęć usłyszenia o wszystkim. Pytałem nawet, skąd tak wiele wie o moim stanie zdrowia, ale niestety przemilczał to bez odpowiedzi i zmienił temat. Oprócz informacji o moim stanie zdrowia, dowiedziałem się również, że musiałem zostać kilka dni na obserwacji. W duchu cieszyłem się ogromnie, że osiągnąłem swój zamierzony cel. Byłem pewny, że bez problemu uda mi się przekonać rodziców... — Czy ktoś mnie odwiedzał? — zapytałem po chwili bardzo ciekawy odpowiedzi. Czułem, że jeżeli zobaczyli mnie w takim stanie, na pewno 15 przystaną z dobroci na moje zdanie. Adam rozważał przez krótki czas moje słowa. — Jeśli masz na myśli swoich rodziców, to owszem, byli tu. Bardzo się o ciebie martwili i nie odstępowali cię na krok, ale lekarze odesłali ich do domu, zapewniając, że wszystko im przekażą, kiedy coś będzie się działo... Przerwałem mu gromkim śmiechem z triumfem w głosie. Spojrzał na mnie, nic nie rozumiejąc, zbity z tropu. Sekundę później zacisnął usta w wąską kreskę, odłożył widelec powoli przy talerzu, wycofał w tył swoim wózkiem i bez słowa pożegnania po prostu wyjechał ze stołówki, znikając na korytarzu w tłumie pielęgniarek i pacjentów. Zamrugałem kilka razy, sądząc, że wszystko mi się przywidziało, ale miejsce przede mną było puste. Wzruszyłem lekceważąco ramionami i wróciłem do dłubania w mojej porcji. Chociaż mocno zapierałem się, że ani trochę mną jego dziwne zachowanie nie ruszyło, w głębi duszy czułem dyskomfort i uszczypnięcie złości. Cały wieczór przeleżałem na swoim wyznaczonym łóżku, przewracając i kręcąc się po nim niecierpliwie. Od bezustannego odpoczynku mrowiła mi cała skóra, a kości boleśnie czuły obezwładniającą potrzebę ruszenia się. Z drugiej jednak strony z jakiegoś powodu nie miałem ochoty samotnie zapuszczać się w różne szpitalne zakamarki. Przyłapałem się również na tym, że co pewien czas zerkałem niecierpliwie w stronę wejścia na salę. Za drzwiami widziałem tylko przemykające szybko pielęgniarki, które kilka razy mnie odwiedziły, lub snujących się bez celu pacjentów. Sam nie wiedziałem, czego oczekiwałem. Chciałem już znaleźć się w domu i zdobyć swój upragniony motor. Zmieniałem co chwilę pozycję, ponieważ moja złamana ręka przy każdym nawet najmniejszym drgnięciu zaczynała dawać o sobie znać. Coraz mniej podobała mi się ta sytuacja... Adam odwiedził mnie wczesnym rankiem, zaraz po wyjściu lekarza, który oznajmił mi, że dzisiejszego dnia mieli odwiedzić mnie rodzice i wypisać ze szpitala. Adam, o dziwo, nic nie mówił. Ustawił tylko swój wózek przy moim łóżku i udawał, że ciekawi go program w telewizji. Kilka razy zamierzałem go zapytać o jego dziwne zachowanie lub zainicjować rozmowę, ale szybko się powstrzymałem i zdecydowałem, że sam nie będę się o nic prosić. W końcu Adam przerwał wiszącą nad nami napiętą ciszę głośnym westchnieniem. Zwiesił bezradnie głowę między ramionami, po czym powiedział cichym głosem: — Nie jesteś tutaj z powodu niespodziewanego wypadku, tylko z premedytacją zrobiłeś wszystko, żeby wylądować w szpitalu. To nie było pytanie. Stwierdził najwyraźniej bardzo oczywisty fakt. Spojrzałem na niego zdziwiony. Nie mogłem wydusić z siebie ani słowa, żeby zaprzeczyć i odciągnąć go od prawdy. Coś nie dawało mi znaleźć 16 odpowiednich zdań. On nawet nie czekał na jakiekolwiek potwierdzenie z mojej strony. — Pierwszego dnia, kiedy byłeś nieprzytomny, przejeżdżając przez korytarz, natknąłem się na dwóch chłopaków, którzy dziarsko wymieniali się komentarzami na temat przebiegłego planu ich kolegi. Nie pamiętam zbyt wiele, ale najbardziej przykuła moją uwagę sensacja związana ze skokiem pewnego chłopaka, który dzięki temu chciał wzbudzić w swoich rodzicach wyrzuty sumienia i skłonić ich tym sposobem do kupienia motoru. Byłem jednocześnie zły, że wtrąca się w nie swoje sprawy i obawiałem się, że zaraz zacznie mówić mi, jak nieodpowiedzialnie i lekkomyślnie się zachowałem. Z drugiej jednak strony, co mnie bardzo zaskoczyło, czułem się źle i było mi wstyd. Kiedy opisał w słowach mój czyn, faktycznie nie brzmiało to najlepiej. Ciężko było mi się do tego przyznać całkowicie, ponieważ nadal kurczowo trzymałem się swojej dumy i uważałem swój wyczyn za godny podziwu. — Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę z tego, że wszyscy na tych szpitalnych oddziałach walczą o życie. Proszą o jeszcze jeden tydzień, dzień a nawet godzinę. A ty w tym czasie szukasz skutecznego sposobu, żeby się zranić i wyłudzić od rodziców kosztowny prezent. Masz szansę wyboru, zdecydować sam o sobie, powstrzymać bieg wydarzeń... inni nie mają takiej możliwości — mówił tak cicho smutnym, aczkolwiek mocnym głosem, że ledwie go słyszałem. — Skąd możesz niby to wiedzieć? — burknąłem opryskliwie, lekceważąc jego słowa. Spojrzał na mnie ze stalowym wzrokiem. Gdzieś zniknął na dobre jego beztroski humor. — Bo sam doświadczyłem tego na własnej skórze. Ja i moi rodzice mieliśmy wypadek samochodowy przez pijanego kierowcę, który zjechał na nasz pas i czołowo się z nami zderzył. W jednej sekundzie, która zaważyła na wszystkim, z osoby pełnosprawnej i zdrowej stałem się chłopakiem z niedowładem w nogach. Gdyby mi przyszło decydować, nigdy nie popełniłbym takiego błędu, starałbym się ochronić swoje życie i zdrowie od niebezpieczeństwa, ale nie ja siedziałem za kierownicą pojazdu z naprzeciwka. Byłem tylko młodym chłopakiem, który z niecierpliwością myślał o nadchodzących piłkarskich eliminacjach... A ty z pełną świadomością stanąłeś na dachu i naraziłeś swoje życie. Dostałeś drugą szansę i nawet nie czujesz skruchy. Nie dziękujesz za tak delikatny finał swojego pomysłu. Jego wyznanie tak silnie na mnie wpłynęło, że nie mogłem wydusić z siebie ani jednego słowa. Trwałem w głuchej ciszy, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami, zszokowany i przestraszony. Nawet nie 17 wiedziałem, kiedy usiadłem. Sparaliżowany, nie miałem pojęcia, gdzie zawiesić swój rozbiegany wzrok. — Mamy tylko jedno życie, żadnych dodatkowych prób i powtórek. Zastanów się, czy dla zdobycia jakiegoś motoru warto jest poświęcać swoje zdrowie i miłość rodziców. Granica jest bardzo cienka, a ty prawie już ją przekroczyłeś. Nie igraj z losem, bo jeśli czegoś bardzo się domagasz, możesz to w bardzo szybkim tempie otrzymać, ale żebyś nie zdziwił się na widok ogromnych i druzgocących tego pomysłu skutków. Łatwo było ci wejść na górę i skoczyć z dumą i pewnością. Teraz spróbuj z samego dołu przyznać się do błędu i z pokorą przeprosić. Adam wyjechał za drzwi, zostawiając mnie samego z roztrzaskanymi na milion kawałków myślami. Jego historia i słowa wstrząsnęły mną tak bardzo, że nie mogłem złapać swobodnego oddechu. Chyba dopiero teraz dotarło do mnie, jak wiele mogłem wtedy stracić zamiast zyskać. Cudem udało mi się wyjść bez szwanku, ale nic nie dzieje się bez przyczyny. Nie przypadkiem spotkałem tutaj Adama. Wszystko ma swój cel. Czułem się źle we własnej skórze, kiedy zacząłem analizować swoje zachowanie, stosunki z rodzicami i podejście do życia. Lekceważyłem skutki swoich decyzji, brnąłem przed siebie, nie oglądając się, co za sobą pozostawiam... Cały dzień błądziłem po szpitalnych korytarzach, myśląc bezustannie o rozmowie z Adamem. Inni nie mają takiej szansy zdecydować o tym, co się wydarzy i są postawieni przed faktem dokonanym i od nich tylko zależy, jak odnajdą się w tej sytuacji. Dla Adama ten wypadek też miał zapewne jakiś cel i sens, żeby czegoś się nauczył, zmienił, poprawił, ale on miał poważniejszą w skutkach sytuację. Mnie udało się wyjść z lekkomyślnego pomysłu cało, mogłem jeszcze wiele z tego wywnioskować i pójść inną, właściwą drogą. Chciałem zrobić to dla siebie, moich rodziców i Adama, żeby zobaczył, że jego słowa wiele dla mnie znaczyły. Wieczorem odwiedzili mnie rodzice, na których widok rozpierała mnie niewyobrażalna radość. Nie mogli odwiedzić mnie wcześniej przez obowiązki, nad czym ogromnie ubolewali, ale mnie nie sprawiło to przykrości. Ważne, że byli tu teraz. Żałowałem swojego planu, czułem się źle, że chciałem wykorzystać dobroć moich rodziców w tak złych celach. Może spędzali bardzo mało czasu w domu, ale to tylko za sprawą tego, że mieli wiele pracy na głowie i przez to próbowali załagodzić swoją nieobecność licznymi prezentami, a ja perfidnie to wykorzystywałem. Przywitałem się ciepło z nimi i wdałem w długą rozmowę. Powiedziałem im wszystko, najskrytsze myśli i zamiary. Nie chciałem niczego więcej ukrywać i chociaż dużo spraw pozostawało jeszcze do omówienia i naprawy, niezmiernie cieszyłem się z tego, że dokonałem pierwszego, na pozór małego kroku. 18 Kiedy rodzice wypełniali ostatnie formularze z wypisaniem mnie ze szpitala, próbowałem znaleźć Adama, jednak nigdzie go nie było. Z uczuciem okropnej porażki i smutku w końcu zaprzestałem moich poszukiwań i wróciłem do rodziców. Tego dnia nie pożegnałem się, ale miałem wrażenie, że nie było to konieczne, ponieważ zamierzałem tu wrócić. Odwiedzić go, szczerze przeprosić i podziękować. Powiedzieć, że wolę stać i patrzeć na świat z dołu z pokorą niż przyglądać się wszystkim z góry z fałszywą wyższością. Ważne, żeby w porę zauważyć swoje błędy, nie bać się ich zmieniać. Ludzie biegną za nieprawdziwymi ideałami wszelkimi możliwymi drogami - oszukują, kłamią lub zwyczajnie idą na skróty. Próbują, rozciągając granice czyjejś miłości, badają na ile mogą igrać z cudzymi uczuciami. A ja balansowałem na linii śmierci i życia, nie zdając sobie sprawy, na jakim rozdrożu w jedną stronę stanąłem. Sądziłem, że ten skok mnie wzbogaci, wzmocni, kiedy tak naprawdę mógł mi wszystko odebrać. Biegniesz wskroś ścieżki, nie bacząc, jakie przeszkody mogą cię spotkać poza jej wyznaczoną strefą. Dobiegasz i dostajesz to, co chciałeś - koniec swojej jedynej szansy. Ja otrzymałem lekcję i nauczkę, niektórzy jednak nie dostają takiego daru. Chociaż nie zawinili, przydarzyło im się coś, czego nie oczekiwali. To nie znaczy, że spotkała ich niesprawiedliwa kara. Życie ciągle trwało i nadal należała do nich decyzja, jak z nim będą postępować. Dbaj o zdrowie, kochaj życie, z powagą i szacunkiem traktuj śmierć, pielęgnuj szczerą miłość, bo nie żyje się, nie kocha się i nie umiera się na próbę. II miejsce Julia Rosińska Nic na próbę Od czego by tu zacząć? Najlepiej od początku. Lecz bywa tak, że początek jest trudny, zagmatwany, nie do końca zapamiętany. Wydaje się być snem, czymś, co nie mogło się wydarzyć, czymś nierealnym, a jednak był. Jego skutki możemy odczuwać długo po, po rozpoczęciu. Rozpoczęciu czego? Życia? Miłości? Śmierci? No właśnie, śmierci. Jestem gdzieś pomiędzy drugim, a trzecim elementem życia. Po miłości, a przed śmiercią, a może w jej trakcie? Mam ponoć 28 lat i co jeszcze? Nic nie pamiętam. Żadnych wspomnień, oprócz słów: „Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się na próbę”. Skąd one się wzięły? Lekarze, tak lekarze, bo jestem w szpitalu, mówią, że mam zanik pamięci krótkotrwałej, która za jakiś czas ma powrócić. Dlaczego w szpitalu? Miałam ponoć wypadek. Jechałam trochę za szybko, nie zdążyłam 19 zwolnić przed zakrętem i wyrzuciło mnie z niego. Przynajmniej tak twierdzą policjanci, gdyż jak mówiłam, nie pamiętam, tylko te słowa... . O co tu chodzi? — Pisze pani? — zapytała pani psycholog, która ma mi pomoc wrócić do normalności. — Tak jakoś, nie mam nic do roboty, więc zostaje mi tylko to — odpowiadam. —A jak się pani dziś czuje? — znowu zaczęła drążyć temat. — Może się coś pani przypomniało? Jakiś element z przeszłości, na przykład kolor, dźwięk, słowa, imię? — Nic — odpowiadam trochę zbyt ostro. — Może to pani mi coś powie. Na pewno wie pani o mnie wszystko. Proszę. — Nie mogę. Terapia polega na tym, że to pacjent dochodzi do wszystkiego sam, lecz musi chcieć – powiedziała. — Widzę, że dziś nic z tego nie będzie. Przyjdę jutro, może wtedy nam się uda. — Po tych słowach pani psycholog zaczęła się zbierać. Kiedy wstawała, z jej notatnika wypadło zdjęcie. Szybko je podniosła, jakby nie chciała, abym je zobaczyła, lecz ja je zauważyłam. Była na nim dziewczyna, bardzo podobna do mnie i... chłopak. Oboje się uśmiechali. Natomiast na odwrocie fotografii zgrabnym pismem było napisane : „Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się na próbę”. Dziwne, ale dziwniejsze było zachowanie pani psycholog po tym zdarzeniu. Gdy już miała wychodzić, odwróciła się i powiedziała: — Nie tylko ty straciłaś coś w wypadku. — Były to słowa pełne wyrzutu, lecz coś jeszcze w nich było. To coś wołało z przeszłości. Wyło głośno, jak samochód. Tak, to mój samochód! Poznałabym go wszędzie, ten charakterystyczny dźwięk silnika był jedyny w swoim rodzaju. W tym wyciu dało się usłyszeć niewyraźne słowa. Ten głos, męski, niby znajomy, ale zagłuszony bębniącym o szyby deszczem, nagłym piskiem opon, krzykiem i głuchym uderzeniem. Po chwili zapadła cisza. Nie słyszałam już nic. Nic też nie wiedziałam. Zapadła ciemność. Otwieram oczy. Czuję ból. Skutek połamanych w wypadku trzech żeber oraz lewej nogi, zwichniętego nadgarstka, uszkodzonego kręgosłupa (ale nie tak poważnie, żebym nie mogła chodzić) i rozbitego czoła. Próbuję się pozbierać. Przecież jestem silna. Chyba? Dopiero po chwili widzę stojącego obok lekarza. — Chciała pani umrzeć, przecież nie umiera się na próbę. — Mówi rozbawiony. Widząc moje zmieszanie, zaczął tłumaczyć. — Pani serce stanęło na chwilę. Zdarza się tak, gdy pacjent zbyt dużo przeszedł. Radziłbym, aby spróbowała się pani odprężyć, pomyślała o czymś miłym, a najlepiej by było, aby się pani trochę przespała, by organizm mógł się 20 zregenerować — powiedział z miłym, zaraźliwym uśmiechem. — Zlecę kilka dodatkowych badań. Zapomniałbym. Dzisiejsza sesja z panią psycholog została odwołana. Gdy skończył mówić i uzupełniać raport, pożegnał się i wyszedł. Zostałam sama. Znowu. Co tu robić? Nie mając pomysłu, jak spędzić kolejne chwile, usnęłam. Plaża, zachód słońca, szum morza… Siedzę na ciepłym piasku. Parę metrów dalej płonie ognisko, pełno przy nim ludzi. Pewnie coś świętują. Nagle podchodzi do mnie chłopak (bardzo podobny do tego ze zdjęcia pani psycholog). Trzyma coś w rękach. To pudełko. Otwiera je, w środku znajduje się piękny pierścionek. — Nie żyję się, nie kocha się, nie umiera się na próbę. Prawda? — pyta mnie. Odpowiadam uśmiechem. Powoli wszystko powraca… Budzę się. Obok łóżka stoi pani psycholog. — Długo spałaś — mówi spokojnie. — Kim jest ten chłopak? — pytam, wskazując głową na notatnik, z którego ostatnim razem wypadło zdjęcie. Kobieta zdaje się być zaskoczona. — Raczej kim był — mówi ze smutkiem w głosie. Z notatnika wyjmuje to, o co mi chodziło. — Widzę, że zaczyna ci wracać pamięć. Przez chwilę patrzy ze wzruszeniem na fotografię. Nie podnosząc wzroku, mówi cicho: — Tomek był moim synem. — Podaje mi zdjęcie. — To powinno rozwiać wszystkie twoje wątpliwości. Życzę szybkiego powrotu do zdrowia — powiedziała pani psycholog. Już miała wstać, gdy złapałam ją za rękę. — Niech pani mi powie, czy pani syn był moim chłopakiem? — Narzeczonym — poprawiła. — Tomek obiecał, że niedługo nas sobie przedstawi. Był bardzo zakochany. — Tak, tak narzeczonym. — Przypomniałam sobie ostatni sen. — Co się z nim stało? — Nie żyje — po dłuższej chwili odparła kobieta. — Kiedy zginął? Co było przyczyną jego śmierci? — brnęłam dalej. — Wypadek samochodowy — odpowiedziała. — Wypadek, który spowodowałaś przez swoją nieostrożność! — wykrzyknęła. Bez słowa wstała i wyszła, trzaskając drzwiami. Zostałam znowu sama. Po dwóch tygodniach wyszłam ze szpitala. Pamięć wróciła, a z nią nowe wytłumaczenie wypadku. Okazało się, że jego przyczyną nie była moja nieuwaga, lecz wielki dzik, który wybiegł na drogę, a ja, nie chcąc go potrącić, postanowiłam wyminąć. Niestety, droga była śliska. Reszta zdarzeń była zgodna z wcześniejszymi ustaleniami policji. Co do pani 21 psycholog, po naszej ostatniej rozmowie więcej jej nie widziałam. W pewnym sensie miała rację, mówiąc, że nie tylko ja coś straciłam w tym wypadku, ale ja straciłam najwięcej. Co więc mam robić? Żyć? Kochać? Umrzeć? Nie robi się tego przecież na próbę. III miejsce Karolina Helis Rozprawka życia Szybkim krokiem przemierzyłem chodnik i wcisnąłem przycisk dzwonka, znajdujący się przy furtce. Miałem nadzieję, że choć raz Igor nie będzie się ociągał, bo byłem cały przemoczony. Nie przewidziałem tak mocnej ulewy, a dom mojego przyjaciela znajdował się na drugim końcu miasta. Niestety, jak to zwykle bywa, mężczyzna nie zamierzał zmieniać swoich przyzwyczajeń. Dopiero po około dwóch minutach mogłem przejść przez podwórko i zapukać do drzwi, nad którymi na szczęście wybudowany był mały daszek. — Kuba? — zdziwił się mężczyzna, wpuszczając mnie do środka. — Byłem pewny, że to Marcel. Ty zawsze spóźniasz się przynajmniej dziesięć minut. — Cóż, jakby ci to powiedzieć... — mruknąłem, zdejmując przemoczony płaszcz. — Deszcz sprzyja szybkiemu chodzeniu. — Kto przyszedł? — z pokoju obok wyjrzała Anna. Ciemnobrązowe włosy spięła w okrągłego koka z tyłu głowy. — O, witaj, Jakubie — zlustrowała mnie wzrokiem. — Wiem o kryzysie w twojej firmie, ale nie miałam pojęcia, że nie stać cię na parasol — uśmiechnęła się fałszywie. —Jakoś sobie radzę-— uśmiechnąłem się sztucznie, nie chcąc wzbudzać niepotrzebnych awantur. Ta cała kurtuazja czasami okropnie mnie męczy — Dziękuję za troskę. — Nie ma sprawy. Na miłość boską, Igor — zwróciła się do męża. — Powieś ten płaszcz na kaloryferze, wczoraj myłeś podłogę. — Oczywiście, kochanie — uśmiechnął się, kładąc moje okrycie w wyznaczonym przez blondynkę miejscu. Anna na powrót zniknęła w swoim gabinecie, a ja, chcąc pomóc mojemu przyjacielowi, sam nacisnąłem przycisk domofonu, który właśnie wydał z siebie bliżej nieokreślony dźwięk. Otworzyłem drzwi równo z przyciśnięciem dzwonka przez Marcela, przez co jego odgłos rozniósł się echem na cały przedpokój. — Coś mnie ominęło, czy to nadal dom Igora? — uśmiechnął się mężczyzna, wyciągając z kieszeni trencza ogromne okulary kujonki, które zaraz założył na nos. — Nienawidzę deszczu — mruknął. 22 Kobieta na powrót wychyliła się z gabinetu. — Marcel, mój drogi. Może się czegoś napijesz? Na pewno zmarzłeś! — To twój stary numer, Anno. Nie wyprowadzisz mnie tym z równowagi — założyłem ręce. —Nie wszystko kręci się wokół ciebie, Jakubie — westchnęła teatralnie. — Marcel, powiedz co u Moniki? Jak sobie radzicie? — ponownie zwróciła się do bruneta. — Całkiem dobrze —- uśmiechnął się ponuro. — Całkiem dobrze jak na... Sama wiesz. — zawiesił głos, jakby nazwa choroby była czymś przeklętym, co trudno przechodzi przez gardło. — Pamiętaj, że jestem z wami całym sercem — dotknęła jego ramienia, wybałuszając swoje małe sarnie oczka, co chyba miało wyglądać na wyraz współczucia. Prychnąłem. — Co cię tak śmieszy? — wzięła się pod boki i skupiła się na mnie. — Nie wszyscy są tacy samolubni jak ty, Jakubie. Niektórzy wiedzą, co to empatia, współczucie i bezinteresowność. Parsknąłem. — Chyba nie mówisz o sobie? — Czy wy zawsze musicie sobie dogryzać? — wtrącił się Igor, wyczuwając rosnące napięcie. — To kwestia wychowania — mruknąłem. — Niektórzy są po prostu niereformowalni. — Powiem to mamie — kobieta spojrzała na mnie triumfalnie i także założyła ręce. — Na pewno się ucieszy, jak usłyszy, co mówi o niej jej pierworodny synek. — Igor, powiedz mi, jakie licho kazało ci żenić się z moją siostrą? — jęknąłem. — Na pewno nie to, które kazało mu się z tobą zaprzyjaźnić — wypaliła. — Kochanie, czy ty nie masz przypadkiem jakiegoś ważnego projektu do skończenia? — próbował załagodzić sytuację jej małżonek. — Dobrze, że nagle sobie o tym przypomniałeś! — fuknęła. — Moglibyście w końcu przestać mi przeszkadzać?! To mówiąc, zniknęła w gabinecie i zamknęła za sobą drzwi. Wzruszyłem ramionami. — Jak zawsze milutka. — Mógłbyś przestać ją prowokować — westchnął Igor. — Przejdźmy do salonu. Ja, Igor i Marcel przyjaźniliśmy się od czasów studiów. Od zawsze stanowiliśmy nierozłączną grupę i choć nasze drogi rozeszły się lata temu, to nadal utrzymywaliśmy ze sobą kontakt. Spotykaliśmy się co drugą 23 sobotę, naprzemiennie w mieszkaniu każdego z nas. Dzisiaj przyszła kolej na Wyszyńskiego. — Kawa, herbata? — zapytał, patrząc na nas. — Kawa — oznajmiliśmy równocześnie. — Zaraz wracam — uśmiechnął się mężczyzna. — Tylko błagam, Kuba. Nie przeszkadzaj już Annie. Kiwnąłem głową, rozsiadając się na krześle. To samo uczynił Marcel. — Ona jakoś nie ma takich skrupułów — mruknąłem, kiedy blondyn zniknął w kuchni. — Jesteś dla niej trochę zbyt surowy — wzruszył ramionami Marcel. — To w końcu twoja siostra. — Podczas przetargów rzadko o tym pamięta. Ostatnio zaciąłem się w windzie i spóźniłem się na spotkanie z inwestorem. Wyobraź sobie, że ta... — powstrzymałem się od przekleństwa, robiąc znaczącą pauzę. —- weszła tam za mnie i zgarnęła mi sprzed nosa projekt wart kilka tysięcy złotych. — Zbytnio wszystko komplikujecie — westchnął okularnik. — Macie dwie najsilniejsze firmy reklamowe na rynku. Gdybyście połączyli siły, bylibyście bezkonkurencyjni. Zamiast tego ciągle się kłócicie. Przecież to bez sensu. — Nie mam gwarancji, że po połączeniu spółek Anna mnie nie wygryzie. Wiesz, jaka ona jest. — W sumie nie wiem — odwrócił wzrok. — Nigdy mi o niej nie opowiadałeś. — Możesz mi uwierzyć na słowo — westchnąłem. — To harpia. — O kim mówicie? -— blondyn usiadł przy stole i podał nam filiżanki. — O takiej jednej — machnąłem ręką. — Nie znasz. — Czyli o Annie — westchnął. — Mógłbyś się powstrzymać. — Marcel, powiedz, co tam u ciebie? — desperacko próbowałem zmienić temat. Mężczyzna wyglądał, jakby uszło z niego powietrze. — Bez zmian — spuścił wzrok i zaczął bawić się uszkiem od filiżanki. — Zresztą sami wiecie. — Na pewno? — zapytał Igor. — Wiesz, nam możesz powiedzieć. Rozumiem, jeśli pewnych rzeczy nie mówisz Annie. Ona jest bardzo wrażliwa — ostrzegawczo upomniał mnie wzrokiem, widząc że chcę protestować. — Nie musi wiedzieć wszystkiego. Brunet pokręcił głową. — Lekarze dali jej miesiąc. Wyszła na własne żądanie. Próbowałem ją przekonać, ale... Monika nie jest osobą, której można cokolwiek wyperswadować — uśmiechnął się smutno. — To wszystko mnie przerasta. Wiecie, że ona nawet kupiła sobie strój do trumny? Sukienka z La Manii, 24 wydała na nią wszystkie swoje oszczędności. Nie potrafię na to wszystko patrzeć. — Rozumiem, że jest ci ciężko... — bąknąłem niefortunnie. Nie umiem pocieszać ludzi. Podniósł wzrok i spojrzał mi prosto w oczy. Wyglądał przerażająco. — Czyżby? — wycedził. — Czyżby? Jak śmiesz mówić coś takiego? — Marcel... — jak zwykle próbował załagodzić sytuację Igor, ale tym razem mu się nie udało. — Jak możesz mówić, że wiesz co czuję? Nigdy nie zaznałeś miłości. Niszczysz wszystko, czego się dotkniesz. — Chodzi ci o Marysię i Kornelię? — wyjąkałem. — Przecież wiesz, że to było... — Na próbę? — prychnął. — Czy jakim zgrabnym słowem to określisz? Ranisz je obydwie, choć one jeszcze o tym nie wiedzą. Rana, którą im zadajesz, na razie nie piecze. Dopiero, gdy dowiedzą się o swoim istnieniu... — Jak możesz mówić, że nie znam prawdziwej miłości? — przerwałem mu. — Może kocham je obydwie? — Oczywiście — zadrwił. — Bawmy się w bigamię. Ciekawe tylko, czy one myślą podobnie. — Spokojnie — Igor jak zwykle próbował grać rolę rozjemcy. — To prawda, że jesteś w stosunku do nich trochę niesprawiedliwy, Kuba. — Ja? — zdziwiłem się. — Przecież to nie moja wina, że mam pojemne serce — uśmiechnąłem się desperacko, jednak mój żart nikogo nie rozbawił. Mężczyźni wymienili spojrzenia. — Może opowiesz coś o nich? — zapytał w końcu Marcel. — Która jest ci bliższa? — Sam nie wiem — wzruszyłem ramionami. Nie miałem ochoty się spowiadać. — Krótkie utlenione blond włosy są zupełnie niepodobne do naturalnych ciemnobrązowych. Ogromne oczy w najjaśniejszym odcieniu błękitu, w niczym nie przypominają małych sarnich tęczówek. Piskliwy donośny głos, zupełnie inny od ochrypłego i subtelnego. Chuda i wysoka jak tyczka postura ciała, kontrastująca z niską i drobną figurą... Naprawdę nie potrafię odpowiedzieć na twoje pytanie. One są tak różne... Marcel odchrząknął. — Chodziło mi bardziej o charakter, zainteresowania... Te sprawy. — Mówiłem wam przecież — zdziwiłem się. — Marysia pracuje w korporacji, a Kornelia jest projektantką wnętrz. Igor westchnął. 25 — To pokazuje, że wcale ci na nich nie zależy. Ty praktycznie nic o nich nie wiesz. — Oczywiście, że wiem! — obruszyłem się. — Marysia uwielbia koty. — Brawo! — klasnął w dłonie Marcel, uśmiechając się przy tym ironicznie. — Widać, że dużo o niej wiesz po pół roku znajomości. Lubi koty! Jestem pod wrażeniem! Podpowiem ci jeszcze, że Kornelia ma na nie alergię. — Wyżywasz się na mnie, bo Kornelia jest siostrą Moniki — zdenerwowałem się. — Przeszkadza mi to, bo jestem porządnym człowiekiem — pokręcił głową. — Czy wy naprawdę nie widzicie, jaki błąd popełniacie? — A co ja mam do tego? — zaperzył się blondyn. — Jesteś najbardziej asekuranckim człowiekiem, jakiego znam — oznajmił spokojnie Marcel.— Bez ambicji, bez planów na przyszłość... Pozwalającym, by decydował za niego ktoś inny. — Nieprawda! — zaoponował Igor. — Kochanie! — do pokoju wpadła Anna z kilkoma segregatorami w ramionach. — Biorę samochód i jadę do Walerii kończyć projekt. Jak Dora się obudzi, zrobisz jej kolację i pomożesz napisać wypracowanie. Ma zadaną jakąś rozprawkę czy coś — zmarszczyła brwi, jakby próbowała sobie coś przypomnieć. — Zapomniałabym, przesortuj pranie i opróżnij zmywarkę — uśmiechnęła się triumfalnie. — Pa, chłopaki! — Ale dzisiaj wieczorem miałem ... — zaczął blondyn, ale kobieta już zniknęła za drzwiami. — Obiecałaś zostawić mi samochód! — odkrzyknął jeszcze. Głowa mojej siostry wyłoniła się zza futryny. — Kochanie, to wyszło niespodziewanie — wygięła usta w podkówkę. — Nie jesteś zły, prawda? — Nie — mruknął mężczyzna. — Powodzenia. — Nie dziękuję — zaśmiała się i zniknęła w korytarzu. — Wyszyńska, słucham? — usłyszałem jeszcze, zanim zatrzasnęły się drzwi frontowe. Ten dom ma podejrzanie dobrą akustykę. — Mówiłeś, że z czym się nie zgadzasz? — niewinnie zapytał Marcel, z powrotem opadając na krzesło. — Zbytnio uogólniasz — mruknął Igor. — Ja po prostu wspieram Annę w jej karierze. —Mój drogi, twoim jedynym wkładem w tę firmę jest nazwisko — popatrzył na niego z politowaniem Marcel. — Żyjesz tak, jakby twój żywot nie był premierą, a co najwyżej próbą generalną. Powinno być na odwrót, nie widzisz tego? Blondyn utkwił wzrok w blacie stołu i coś przebąknął. 26 — Natomiast ty, Kuba, traktujesz tak miłość. O ile można to tak nazwać w twoim przypadku. Ty przecież nic nie wiesz o tych kobietach. Nie mówię o wyglądzie — zaznaczył szybko, nie pozwalając mi dojść do głosu. — Pora dorosnąć i zacząć dostrzegać innych. Narzekasz na Annę, ale popatrz na to z dystansu. Ma męża, córkę i grono zaufanych współpracowników. Zmieniła się, Kuba. Tylko ty tego nie widzisz. W tamtej chwili nie potrafiłem wymyśleć żadnej sensownej, kwitującej wszystko riposty. Byłem... Zawstydzony? Zażenowany? Nie, na pewno nie. Jakub Herman nigdy nie żałuje. Nikogo ani niczego. Tylko... Czy to jest właściwe podejście do życia? — Monika — z rozmyślań wybił mnie głos Marcela. — Ona jedna podchodzi do całej sprawy poprawnie. Te wszystkie rzeczy — sukienki, pożegnania... To wszystko przygotowania do premiery — uśmiechnął się smutno. —Powinienem być z niej dumny. Więc dlaczego to tak bardzo mnie boli? Zapadła cisza. Nasz przyjaciel był ciekawym typem człowieka. Za pomocą metafor i kilku zgrabnych porównań potrafił zawstydzić niejednego. Nic dziwnego więc, że tomiki jego wierszy sprzedawały się w kilkutysięcznych nakładach. — Cześć! — do pomieszczenia weszła Dora z szerokim uśmiechem na ustach. — Dlaczego się do siebie nie odzywacie? Odchrząknąłem. — Myśleliśmy nad czymś. Jak tam w szkole? — Nic ciekawego — wzruszyła ramionami trzynastolatka. — Gdzie mama? — Pojechała na ważne spotkanie — odpowiedział Igor. — Znowu? — jęknęła Dorotka. — Wujku, pomożesz mi? — zwróciła się do Marcela. — Muszę napisać rozprawkę, a kompletnie nie mam na nią pomysłu. — Ja? — zdziwił się brunet. — Chciałeś studiować polonistykę, to teraz pomagaj — uśmiechnąłem się, starając się jakoś rozluźnić atmosferę. Riposta była strasznie nieudolna, ale na twarzy bruneta pojawił się uśmiech. Nie wiem, czy spowodowałem to ja, czy obecność siostrzenicy. Grunt, że zadziałało. — Jak brzmi temat, Dora? — uśmiechnął się przyjaźnie. — "Nie żyje się, nie kocha się i nie umiera się na próbę" — oznajmiła pogodnie nastolatka. — Trzy przykłady z życia. W pokoju na powrót zapadła cisza. — Jakoś nic mi nie przychodzi do głowy — bąknął w końcu Marcel. 27 Wyróżnienie Agata Placha Próba wiary W małej wiosce obok Warszawy żył pewien człowiek o imieniu Robert. Z zawodu był inżynierem. Miał trójkę dzieci: siedemnastoletniego Mateusza, czternastoletniego Mikołaja, ośmioletnią Kasię oraz kochającą żonę. Robert prowadził bardzo dostatnie życie. Jego rodzinie niczego nie brakowało. Jedynym problemem, z jakim borykała się rodzina, było to, że choć Robert był katolikiem, jednak nie uczestniczył w niedzielnych nabożeństwach, majówkach czy różańcach. Pewnego dnia, po powrocie z pracy żona czekała na Roberta z uroczysta kolacją. Była bardzo szczęśliwa. Uśmiech z jej twarzy nie znikał. Powodem tej radości była wiadomość, że spodziewają się kolejnego dziecka. Gdy mężczyzna się o tym dowiedział, również się ucieszył. Zawsze marzył o gromadce dzieci. Wspólnie postanowili, że do końca ciąży nie będą robić badań. Pragnęli, aby płeć dziecka była niespodzianką. Mijały kolejne dni, tygodnie i miesiące. Rodzina z niecierpliwością czekała na nowego członka. Robert bardzo troszczył się o swoja żonę. Zabierał ją wraz z dziećmi na wieczorne spacery po parku, gotował obiady oraz wykonywał obowiązki domowe, aby żona się nie przemęczała. Natomiast Mariola w tym czasie czytała książki religijne, oglądała telewizję lub spędzała czas w ogrodzie. Każdego dnia uczestniczyła we mszy świętej. Dobroć oraz pobożność wyniosła z domu rodzinnego. Wielu dobrych wartości, którymi należy kierować się w życiu, nauczyła się od swoich rodziców, którzy zginęli w wypadku samochodowym. Przybycie nowego członka rodziny zbliżało się wielkimi krokami. Zostało zaledwie cztery tygodnie. Dlatego w niedzielne popołudnie Robert zabrał swoją żonę oraz dzieci na zakupy do centrum handlowego. Cała rodzina wspólnie wybierała ubranka, zabawki oraz żele do kąpieli dla malucha. Następnie zjedli obiad w najlepszej restauracji w mieście i wrócili do domu. Z uśmiechami na twarzach oglądali nowo zakupione rzeczy. Jednak Mariola zauważyła coś niepokojącego. Bardzo bolał ja brzuch. Poprosiła więc męża, aby zawiózł ją do szpitala. W pośpiechu zabrali ze sobą najpotrzebniejsze rzeczy i dokumenty. Następnie wsiedli w samochód i pojechali do najbliższego szpitala. Z każdą chwilą stan ciężarnej kobiety się pogarszał. Robert był przerażony. Gdy dojechali do pobliskiego szpitala, natychmiast rozpoczęły się wszelkiego rodzaju badania. Lekarz dyżurny był zaskoczony, że nie ma żadnej informacji dotyczącej przebiegu ciąży. Aby nie tracić czasu, Mariolę zabrano na salę porodową. Lekarz oznajmił Robertowi, że zaistniały komplikacje, w wyniku których życie dziecka i matki jest zagrożone. Mężczyzna był załamany. Usiadł na podłodze, zakrył twarz 28 dłońmi i z jego oczu płynęły łzy. Niespodziewanie podeszła do niego siostra zakonna i zapytała, w czym może pomóc. Robert opowiedział jej o zaistniałej sytuacji. Siostra poleciła mu, aby zszedł do kaplicy na najniższym piętrze i pomodlił się przed obrazem Anioła Stróża, który nikogo nie zostawi w potrzebie. Zdesperowany mąż zrobił tak, jak mu poleciła bratnia dusza. Uklęknął przed obrazem i zaczął prosić Boga o zdrowie dla swojego nienarodzonego dziecka i cierpiącej żony. Zaczął odmawiać różaniec, a następnie Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Jednak modlił się na palcach, gdyż nie miał przy sobie różańca. Na koniec modlitwy błagał Boga, aby czuwał nad jego rodziną. Powiedział, że odda wszystko co ma najważniejszego, aby tylko żona i dziecko przeżyli. Bez odrobiny nadziei poszedł pod blok porodowy. Spotkał tam lekarza, który powiedział, że zdarzył się prawdziwy cud. Podczas porodu nie doszło do żadnych komplikacji. Żona urodziła piękne, zdrowe bliźniaczki. Mężczyzna był w szoku. Wiedział, że Bóg go wysłuchał i Anioł Stróż nie pozostawił w potrzebie. Następnego dnia, gdy wrócił ze swoimi córeczkami i żoną do domu, czekała na niego niemiła niespodzianka. Podczas ich nieobecności wybuchł pożar. Cały dom z ogrodem spłonął. Starszym dzieciom nic się nie stało, ponieważ przebywały u babci. Rodzina na czas remontu przeprowadziła się do rodziców Roberta. Mężczyzna wiedział, że za zdrowe dzieci zapłacił całym swoim dobytkiem. Jednak się tym nie przejmował. Cieszył się, że ma zdrowe dzieci. Pierwszy raz od kilkunastu lat przystąpił do sakramentu pokuty oraz uczestniczył w nabożeństwie niedzielnym. Codziennie, dziękczynnie odmawiał Koronkę do Bożego Miłosierdzia, ale tym razem na różańcu. Gdy miał czas wolny, spędzał go z rodziną. Co niedzielę wspólnie chodzili do kościoła. Robert zaczął czytać pisma kościelne, których nigdy wcześniej nawet nie miał w ręku. Po kilku tygodniach, w salonie w swoim nowym domu powiesili obraz z Aniołem Stróżem i napisem: „Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się na próbę”. Robert, gdy ma chwile zwątpienia, klęka i modli się przed obrazem. Wyróżnienie Kinga Kaproń Pierwsza miłość Pewnego jesiennego dnia Kasia ujrzała w szkole nowego ucznia klasy II liceum o imieniu Mikołaj. Zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia. Mikołaj był wysokim chłopakiem, o krótkich, lekko kręconych włosach i brązowych oczach. Dla Kasi był idealnym mężczyzną. Bardzo się wstydziła do niego podejść i porozmawiać, ponieważ nie była śmiałą dziewczyną. Nie wiedziała nawet, jak on się nazywa. Przypadkowo od jego kolegów 29 usłyszała imię chłopaka. Gdy na przerwie go widziała, od razu czuła motylki w brzuchu. Pewnego dnia klasy I i II liceum miały razem lekcje, ponieważ pani od języka polskiego zachorowała. Pan od języka angielskiego zabrał obie klasy na film. Kasia i Mikołaj przypadkowo usiedli obok siebie. W pewnej chwili popatrzyli w swoją stronę i uśmiechnęli się. Kasia była tak bardzo podekscytowana, że nie zwracała uwagi na film, tylko myślała o chłopcu. Dziewczyna powierzyła swoją tajemnicę najlepszej przyjaciółce Faustynie. Ta była gotowa pomóc swojej koleżance i próbowała zaaranżować ich spotkanie. Kasia jednak nie godziła się na to, ponieważ bardzo się wstydziła chłopca. Przyjaciółki często rozmawiały na temat Mikołaja. Dziewczyna miała wcześniej bardzo dobre wyniki w szkole, lecz przez miłość opuściła się w nauce. Dowiedziała się od jednej koleżanki z klasy, że Mikołaj spotyka się z Dominiką. Gdy Kasia zobaczyła, że Dominika rozmawia z Mikołajem, poczuła zazdrość. Postanowiła sama z nim nawiązać kontakt. — Cześć, Mikołaj. Jestem Kasia. — Cześć. My się znamy ? — Nie, ale wiele o tobie słyszałam. Oczywiście pozytywnego. — Miło mi. Z której jesteś klasy ? — I klasa liceum. A ja słyszałam, że ty jesteś z II. To prawda ? — Tak. — Czym się pasjonujesz? — Motocyklami. Motocykle to mój żywioł, moje hobby. Gdy jadę, zapominam o wszystkim, co się dzieje na tym świecie, to właśnie kocham najbardziej. A ty czym się interesujesz. ? — Bardzo lubię przyrodę. Przyroda jest zaskakująca. Pasjonuję się także fotografią. W pewnej chwili dzwonek zadzwonił na lekcje. — Niestety, muszę już iść. Miło było cię poznać. — Mnie także. Może wyjdziemy dzisiaj wieczorem do kina? Poznamy się bliżej? — Przykro mi, ale dzisiaj jestem umówiony ze swoją dziewczyną. Mikołaj odszedł. Kasi zrobiło się bardzo przykro. Poczuła się jak zbity pies. Poszła do łazienki i rozpłakała się. Spotkała tam przyjaciółkę Faustynę. Kasia opowiedziała jej o tym, co się stało. Faustyna próbowała pocieszać koleżankę, lecz bezskutecznie. Kasia była zawiedziona. Idąc do domu, zobaczyła Mikołaja całującego się z Dominiką. Od razu na ten widok wypchnęła płaczem. Faustyna postanowiła pójść do Kasi i przespać u niej całą noc, ponieważ przyjaciółka bała się, że Kasia zrobi sobie krzywdę. Dziewczyna była bardzo wrażliwą osobą, a zakochała się po raz pierwszy. 30 W szkole postanowiła unikać Mikołaja, choć było jej trudno. Przechodząc korytarzem koło Mikołaja i jego kolegów, Kasi zrobiło się słabo i zaczęła mdleć. Chłopiec zobaczył upadającą dziewczynę i złapał ją. Jeden z kolegów natychmiast pobiegł po nauczyciela. Pani od matematyki zadzwoniła po pogotowie ratunkowe, ponieważ Kasia straciła przytomność. Pogotowie natychmiast zabrało Kasię do szpitala. Mikołaj bardzo się przestraszył. Dziewczyna odzyskała przytomność w karetce. Miała okropne bóle pleców, krwawiła. Długo przebywała w szpitalu. Często odwiedzała ją Faustyna. Rozmawiały na temat Mikołaja. Przyjaciółka przekazywała jej informacje o Mikołaju. Chłopiec chciał przyjść do niej do szpitala i z nią porozmawiać, ale nie zdobył się na odwagę. Mikołaj źle się czuł ze sobą. Miał wyrzuty sumienia z powodu Kasi. Okazało się, że jest ona śmiertelnie chora. Lekarze nie wiedzieli jak przekazać tę informację rodzicom Kasi i jej samej. Zostało niewiele czasu. Stan był bardzo poważny. Dziewczyna załamała się, nie chciała z nikim rozmawiać, zamknęła się w sobie. Jednak po kilku dniach załamania postanowiła zawalczyć o siebie. Nie chciała się poddać. Wiedziała, że żyje się tylko raz. Miała kilka dawek chemii. Choroba ją męczyła, nie miała włosów, była mizerna na twarzy. Rodzina i przyjaciele wspierali ją, a ona się nie poddawała. Nikt ze szkoły nie wiedział o tym, że Kasia ma raka, tylko Faustyna. Z dnia na dzień dziewczyna była coraz słabsza. Nie miała już sił. Powiedziała Faustynie, aby przyprowadziła do szpitala Mikołaja. Chłopiec z niechęcią przyszedł. Gdy zobaczył Kasię w takim stanie, świeczki stanęły mu w oczach. — Witaj, Kasiu — powiedział Mikołaj. — Cześć… Muszę ci powiedzieć coś bardzo ważnego. Ale najpierw możesz mnie wziąć za rękę? — Oczywiście — Mikołaj trzymał dłoń Kasi. — Jestem chora na raka nerki. Już od 3 miesięcy walczę z tą chorobą. Czuję, że umieram. — Nie mów tak. Jesteś silną dziewczyną. — Proszę, daj mi dokończyć. Zakochałam się w tobie od pierwszego wejrzenia. Próbowałam do ciebie podejść, porozmawiać, ale wstydziłam się. Gdy dowiedziałam się, że podobasz się Dominice, załamałam się. Właśnie wtedy odważyłam się porozmawiać z tobą, lecz ty już byłeś z Dominiką. Byłam zdruzgotana… Dziękuję ci za to, że mnie wtedy złapałeś podczas omdlenia… Gdy dowiedziałam się o chorobie, nie miałam na nic chęci. Zamknęłam się w sobie, nie chciałam z nikim rozmawiać. Po długich rozmyślaniach postanowiłam z nią walczyć. Lecz teraz czuję, że to już koniec. Pamiętaj, bardzo cię kocham. Zawsze będę nad tobą czuwała i będę przy tobie. 31 — Kasiu, nie żegnaj się ze mną. Razem pokonamy twoją chorobę. Dominika to nie była prawdziwa miłość. Dopiero potem zrozumiałem, że to w tobie się zakochałem. Bardzo źle się czułem z tym, że cię tak potraktowałem. Chciałem przyjść tutaj do ciebie do szpitala, lecz zabrakło mi odwagi. Wiem, to nie jest wytłumaczenie. Wybacz mi. — Wybaczam ci. Nie obwiniaj się. Pamiętaj, zawsze cię kochałam i będę kochała. Znajdź sobie odpowiednią dziewczynę i żyj szczęśliwie. Ja odchodzę z tego świata. Nie płacz kochanie. Bóg widocznie chce zabrać mnie już do siebie. Proszę cię zawołaj moją rodzinę i Faustynę. Do sali, gdzie leżała Kasia, weszła cała jej rodzina, Mikołaj i Faustyna. — Kochani! Bardzo dziękuję wam za to, co dla mnie robiliście. Dziękuję wam za wsparcie i za to, że tutaj jesteście. Kocham was mocno i zawsze będę przy was. Pamiętajcie o tym! Wszyscy płakali. Kasia umierała. Umierała wśród najbliższych. Mikołaj bardzo żałował, że nie odważył się do niej przyjść i porozmawiać. Kasia do końca zachowała optymizm. Ostatnie wypowiedziane przez nią słowa brzmiały: „Żyjemy po to, by żyć, kochamy, by kochać, umieramy, by umierać. KATEGORIA: uczniowie gimnazjum – ESEJE, ROZPRAWKI I miejsce Magdalena Kulpa Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się- na próbę Jak wykorzystać swoje życie w pełni? Jak podejmować decyzje, których nie będziemy żałować? Myślę, że odpowiedzią na te pytania mogą być następujące słowa Jana Pawła II: „Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się- na próbę''. Nie sposób pozostać obojętnym wobec tych słów, gdyż skłaniają one do głębokiej refleksji. Z pewnością kryją w sobie prawdy uniwersalne, jednakże sądzę, że mogą być one różnie interpretowane. Gdy po raz pierwszy zetknęłam się z powyższym cytatem, zadałam sobie trudne pytanie, czym właściwie jest życie na próbę i co dokładnie autor miał na myśli, przestrzegając przed wyborem takiego stylu 32 życia? Wiele razy zastanawiamy się nad sensem naszego istnienia, nad tym, jaką misję mamy do spełnienia, bowiem nic nie dzieje się bez powodu i każdy z nas ma zadanie, któremu musi podołać. Gdy spojrzymy bliżej na życiorys papieża, z łatwością stwierdzimy, że wykorzystał swoje życie w pełni, postępując w zgodzie z przytoczonymi na wstępie słowami. Pokonywał różne trudności, począwszy od straty bliskich, poprzez trudności pontyfikatu, problemy ze zdrowiem, które miały kres w długotrwałej, bolesnej śmierci. Papież to dla wielu z nas autorytet, wzór do naśladowania, z którym szczególnie blisko łączymy się, pokonując przeciwności losu. Podziwiamy jego determinację, siłę charakteru, umiejętność pokonywania trudności. Być może naszym błędem jest to, iż zbyt często myślimy o teraźniejszości, nie zastanawiając się nad tym, co będzie kiedyś, nie myśląc o skutkach swojej bezczynności w danej chwili. Zdarza się, że ważne rzeczy odkładamy na później, usprawiedliwiając przed sobą swe lenistwo brakiem czasu, nadmiarem zajęć. Wierzymy, że jeszcze całe życie przed nami na realizację naszych planów. Jednak los jest nieprzewidywalny, dlatego Jan Paweł II często przypominał, aby wiele od siebie wymagać, nawet jeśli inni nie stawiają nam zbyt wysokich wymagań. Właśnie takie wartościowe życie postrzegam jako prawdziwe życie, a nie życie na próbę. Z drugiej strony, skoro nie żyjemy na próbę, sądzę, że roztropne postępowanie nie musi oznaczać rezygnacji z odrobiny szaleństwa, podejmowania ryzyka, odwagi, a nawet czasem życia z przymrużeniem oka, zwłaszcza w okresie dorastania, gdy odczuwamy ogromną radość i satysfakcję, że zrobiliśmy coś niepowtarzalnego, co pozostanie na długo w naszej pamięci. Nie powinniśmy zapominać o marzeniach, celach, które sobie wyznaczyliśmy i z łatwości poddawać się z obawy że nie damy rady, gdyż wszystko jest możliwe, jeśli tylko naprawdę chcemy. Być może jeszcze bardziej absurdalna wydaję się miłość na próbę. Czy można kochać dla sprawdzenia? Bawić się czyimiś uczuciami bez przekonania, że darzymy tę osobę szczególnym uczuciem? Miłość jest tylko jedna, to doświadczenie niepowtarzalne, jednakże nie każdy umie je w pełni wykorzystać. Prawdziwa miłość to taka, gdy zależy nam bardziej na drugim człowieku niż na samym sobie, gdy pozostajemy przy nim w najcięższych chwilach, gdy robimy wszystko, aby tej osobie sprawić radość, poświęcając się dla niej bądź wyrzekając się własnej wygody. Gdy kiedyś będziemy chcieli podjąć się miłości na próbę, zastanówmy się, czy bardziej skrzywdzimy tę osobę robiąc jej nadzieję, czy kiedy nie będziemy się w to angażować. Papież wielokrotnie podkreślał, że każdy zasługuje na miłość, szacunek i wsparcie, ponieważ każdy z nas jest wyjątkowy. Dlatego tak 33 ważna dla niego była kochająca się, szczęśliwa rodzina. Do miłości bliźniego nawoływał patrząc z niepokojem na konflikty i wojny. Zastanawiam się nieraz, jak wyglądałby świat pełen prawdziwej miłości? Czy nie byłoby wojen i cierpienia, jakie jeden człowiek wyrządza drugiemu? Przecież Bóg, tworząc człowieka, nie stworzył go złym, pełnym nienawiści, my sami doprowadziliśmy do tych zjawisk na przestrzeni lat. Powyżej starałam się udowodnić, iż nie da się ani żyć, ani kochać na próbę. Sądzę, że dowodu takiego nie wymaga śmierć, będąca ostatnim i ostatecznym etapem naszego życia. Bywa tak, że ludzie, szczególnie młodzi, nie zdają sobie sprawy z tego, jak cenne, wyjątkowe i niepowtarzalne jest życie. Uważam, że Karol Wojtyła po to wspomniał o powadze śmierci, aby przekonać nas do takiego postępowania, żebyśmy w każdej chwili byli przygotowani na śmierć i abyśmy nie musieli się jej obawiać. Niestety wielu z nas boi się śmierci. Przyczyną naszego strachu jest nie tylko rozstanie z najbliższymi, ale również to, że boimy się wyciągnięcia konsekwencji z naszych grzechów, czasem tych najmniejszych i odkrycia prawdy o nas samych. Niekiedy nie szanujemy swego zdrowia, popadamy w nałogi i doprowadzamy się do samozniszczenia. Wybierając tę pozornie prostszą drogę, powinniśmy zadać sobie pytanie: Czy warto się poddawać? Czy nie stać nas wysiłek i pokonanie słabości? Uważam, że tylko tchórze wybierają prostsze rozwiązanie, oblewając egzamin zwany życiem. Każdy z nas po śmierci chce trafić do miejsca, w którym będzie szczęśliwy, miejsca w którym spotka swoje dziecko, męża czy przyjaciela, miejmy tylko nadzieję, że kiedyś wszyscy się w nim spotkamy. Niewątpliwie śmierć jest dla nas najlepszym dowodem na to, że czas na ziemi jest jeden i nie będziemy go mogli nigdy powtórzyć. II miejsce Aleksandra Wójtowicz Nie będzie drugiej szansy Nasz wspaniały rodak, papież, święty Jan Paweł II w jednym ze swoich przemówień powiedział: "Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę". Te niezwykle mądre i trafne słowa nadal rozbrzmiewają w umysłach i sercach wielu ludzi na świecie i są podpowiedzią, w jaki sposób być dobrym człowiekiem. Jestem przekonana, że ta sentencja jest jak najbardziej prawdziwa. Dlatego w mojej pracy postaram się udowodnić jej uniwersalność i ponadczasowość. Na początku przedstawię pierwszą prawdę, czyli "Nie żyje(...) się na próbę". Nasze życie na tle całej wieczności jest niezmiernie krótkie, więc zawsze musimy starać się żyć tak, aby być szczęśliwym. Owszem, 34 współczesny świat jest przepełniony złem i często trudno nam jest się cieszyć każdą chwilą. Lecz skoro Pan Bóg nas stworzył, musimy to wykorzystać i próbować zlikwidować zło, aby i nam, i innym ludziom żyło się lepiej. Papież Jan Paweł II często podkreślał, że młodość to bardzo ważny czas w naszym istnieniu. Wtedy zaczynamy podejmować decyzje, które będą miały wpływ na dalsze życie, wtedy dojrzewamy, zmieniamy nasze spojrzenie na świat, doświadczamy pierwszej miłości i mamy mnóstwo planów. Więc powinniśmy w pełni wykorzystać ten czas, by w przyszłości niczego nie żałować. Życie jest jedno, musimy przeżyć je dobrze i godnie, po prostu jak najlepiej umiemy. Nigdy nie będzie drugiej szansy, nie będziemy mogli niczego zmienić czy naprawić. Jeśli czegoś pragniemy, zróbmy to, nie bójmy się, nie żałujmy, bo nie ma na to czasu. Przecież nie wiemy, kiedy nadejdzie koniec. Przede wszystkim musimy być dobrymi, miłosiernymi ludźmi. Powinniśmy pomagać i szanować wszystko, co nas otacza, nie tylko ludzi, ale każdą istotę Bożą. Mamy żyć tak, abyśmy nie tylko my byli zadowoleni, ale też by życie innych było zdrowe i szczęśliwe. Nie bądźmy egoistami, dostrzegajmy wszystko, co nas otacza. Patrzmy na to, co jest tu i teraz. Nie zastanawiajmy się, czy w przyszłości zrealizujemy plany i marzenia, czy będziemy dobrymi ludźmi. Postarajmy się coś zmienić. Musimy wszystko robić w tym momencie, ponieważ życie jest za krótkie, aby ciągle planować bez skutków. Bądźmy otwarci na nowe propozycje, jakie przyniesie nam los, nie poddawajmy się, niech cechuje nas siła i odwaga. Nigdy nie żyjmy na próbę. Kolejna część cytatu dotyczy miłości: "nie kocha się (...) na próbę". Każdy z nas w swoim życiu powinien doświadczyć tego pięknego uczucia, czyli miłości. Jest ona czymś, bez czego żaden człowiek nie będzie szczęśliwy. Według mnie to stan, w którym ludzie są gotowi zrobić dla siebie wszystko. Żyją po to, aby być razem, wybaczają sobie każdy błąd, wspierają się i szanują, nie potrafią bez siebie istnieć. Po prostu są w stanie oddać całego siebie w ręce ukochanej osoby, a ich uczucie przetrwa wszystko, nawet śmierć. Miłość daje nam siłę, napędza nas, jest sensem naszego życia. Czasami niestety potrafi ona krzywdzić. Ks. Jan Twardowski powiedział kiedyś: "Są tacy, którzy uciekają od cierpienia miłości. Kochali, zawiedli się i nie chcą już nikogo kochać, nikomu służyć, nikomu pomagać. Taka samotność jest straszna, bo człowiek, uciekając od miłości, ucieka od samego życia. Zamyka się w sobie". Te słowa są wielką prawdą i wynika z nich, że choć to uczucie nie zawsze jest idealne, nie możemy się poddawać, tylko walczyć o nie. Powinniśmy pamiętać, że prawdziwa miłość jest nam przeznaczona raz, ale musimy być cierpliwi i czekać na nią. Czasami odnalezienie tej jedynej osoby następuje już w młodzieńczych latach, a kiedy indziej trwa to bardzo długo, ale nie możemy się załamywać. Nie 35 trzeba na siłę próbować. Nie twierdzę, że mamy "siedzieć" biernie i nic nie robić, ale też nie szukajmy desperacko miłości. Nie zakochujmy się na próbę, bo to może się dla nas źle skończyć. Nie mam wątpliwości, że musimy dbać o to uczucie, pielęgnować je, walczyć o nie, starać się, aby ta jedyna, prawdziwa miłość, która jest nam dana, była najpiękniejszą wartością w naszym życiu. Każdy z nas chce kochać i być kochanym. Dlatego pamiętajmy, aby nie robić tego na próbę, lecz na całe życie. Jako ostatnia, ale równie ważna jest prawda: "nie umiera się na próbę". Większości ludziom na świecie śmierć kojarzy się z czymś strasznym i przerażającym, a niektórzy nawet nie chcę o tym myśleć. Ja jednak uważam, że jest to stan, który czeka każdego z nas i nie powinniśmy się go bać, tylko właściwie się do niego przygotować. Część osób myśli, że śmierć to koniec życia, nie ma dalszej drogi, umrzemy i nic po nas nie zostanie. Sądzę, że jest to błędne. Moim zdaniem powinniśmy traktować śmierć jako dalszą część naszego istnienia, kolejny etap. Mimo że nasze ciało znika, to na zawsze pozostaje nieśmiertelna dusza. Nie zapominajmy, że umrzeć możemy tylko raz. Nie będzie drugiej szansy. To, co z nami dalej się stanie, zależy od tego, jakimi ludźmi byliśmy tu na ziemi. Dlatego pamiętajmy, aby zawsze być dobrymi, uczciwymi, pomocnymi i miłosiernymi. Myślę, że powinniśmy żyć tak, aby u kresu istnienia niczego nie żałować, nie martwić się, że czegoś nie zrobiliśmy. Powinniśmy być dumni i szczęśliwi z tego, jak postępowaliśmy. Według mnie należy żyć chwilą, czerpać z każdego dnia, godziny, minuty, sekundy. Próbować tego, co nam oferuje los, znaleźć sens swojego istnienia. Jestem zdania, że w taki sposób możemy dobrze przygotować się do śmierci, która wcale nie jest niczym złym. Kiedy przyjdzie ten czas, gdy odejdziemy z tego świata, nie będzie już odwrotu. Musimy być usatysfakcjonowani z naszego życia, nie powinniśmy chcieć go cofnąć. Należy być zadowolonym z siebie i gotowym na dalszy ciąg wędrówki. Zatem nie bójmy się śmierci. Przygotujmy się na nią i przede wszystkim pamiętajmy, że nie umiera się na próbę. Podsumowując, myśl: "Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się na próbę" dla niejednego człowieka może być drogowskazem do godnego i szczęśliwego życia. Jest ona odpowiednia dla każdego i ciągle aktualna. Nie zapominajmy, że musimy stosować się do wszystkich trzech mądrości, a nie wybierać jednej, gdyż tylko razem są one idealną podpowiedzią, jak żyć. Ojciec święty Jan Paweł II, głosząc tę filozofię, po raz kolejny udowodnił, jak niezwykłym i mądrym jest człowiekiem. Zatem na zawsze zapamiętajmy, aby nie żyć, nie kochać i nie umierać na próbę. 36 III miejsce Mikołaj Tomasiewicz Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się – na próbę „Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się – na próbę. Te właśnie słowa wypowiedział bardzo mądry człowiek – nieżyjący już Ojciec Święty – Jan Paweł II. Co przez to rozumiał? Cóż chciał nam przekazać? Możemy się tylko domyślać. Osobiście uważam, że twierdził, iż nie powinniśmy próbować życia, miłości czy śmierci. Mamy podejść do każdej z tych rzeczy z godnością i powagą. Swoją tezę uzasadnię następującymi argumentami. Po pierwsze, nie żyje się, nie kocha się i nie umiera na próbę, ponieważ nie jest to zabawa. Te rzeczy trzeba potraktować poważnie. Dobrym przykładem będzie tutaj postawa Maksymiliana Kolbego. Był ministrantem, zakonnikiem i dobrym człowiekiem. W pełni poświęcił się Bogu. W 1941 trafił do Auschwitz-Birkenau. Miesiące po jego zamknięciu na śmierć skazano dziesięć osób za ucieczkę któregoś z więźniów. Wówczas Maksymilian zdecydował się na coś wspaniałego - oddał swoje życie za życie Franciszka Gajowniczka, czyli jednego ze skazańców. Zakonnik zginął, ale swoim czynem dał piękny przykład tego, iż człowiek nie umiera na próbę. Po drugie, nie żyje się, nie kocha się i nie umiera na próbę, ponieważ mamy tylko jedno życie i nie wolno nam go zmarnować na nieudane powtórki. Przykładem dotyczącym miłości może być tu związek dwojga bohaterów z dramatu Williama Shakespeare’a – Romea i Julii. Dwoje dzieci z dwóch zwaśnionych ze sobą rodzin pokochało się szczerą i potężną miłością. Wzięli ślub w tajemnicy przed członkami swoich rodzin. Niestety, w wyniku konfliktu między ich przyjaciółmi, Romeo zostaje wygnany (za zabicie Tybalta, krewnego rodziny jego żony, który z kolei zabił jego przyjaciela, Merkucja). Rodzice oznajmiają Julii, że poślubi mężczyznę o imieniu Parys. Dziewczyna, nie chcąc tego małżeństwa, bo jest żoną Romea, wypija więc miksturę otrzymaną od ojca Laurentego, która wprowadza ją w stan bliski śmierci. Laurenty chce poinformować Romea o zaistniałej sytuacji, jednakże wieści nie docierają do Montekiego. Chłopak, ujrzawszy Julię na cmentarzu, doznaje szoku. Postanawia się zabić i tak też czyni. Niedługo potem Julia się budzi i, widząc martwego męża, także odbiera sobie życie. Jak więc widać, ich miłość była tak potężna, że jedno nie mogło żyć bez drugiego. Pokazali, że nie kocha się na próbę. Po trzecie, nie żyje się, nie kocha się i nie umiera na próbę, ponieważ w dłuższej perspektywie nie przynosi to dobrych efektów. Lepiej 37 potraktować te rzeczy poważnie. Za przykład może posłużyć postawa Szymona Słupnika – ascety, świętego Kościoła katolickiego, jak również świętego mnicha Kościoła prawosławnego. Otóż ten człowiek urodził się w IV wieku w Sis, w licznej rodzinie pasterskiej. W krótkim czasie wszyscy z jego rodziny poumierali. Osamotniony, trzynastoletni wówczas Słupnik sprzedał cały swój majątek, pieniądze rozdał ubogim. Sam zaś wstąpił do eremitów. Odszedł jednak od nich – chciał być pustelnikiem. Zamieszkał więc na słupie, na którym postawił platformę. Przebywał tam czterdzieści lat, modlił się, wygłaszał kazania, rozmawiał z ludźmi, mówił też do odwiedzających go ludzi. Swoim czynem pokazał, że człowiek nie żyje na próbę. Na podstawie powyższych argumentów mogę potwierdzić tezę, że: „Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się – na próbę”. Poważnie do śmierci podszedł Maksymilian Kolbe, dobrowolnie oddając życie swe za drugiego człowieka. Na próbę nie kochali się Romeo i Julia – odebrali sobie życie, bo bez siebie żyć już nie chcieli. Całe życie Szymona Słupnika poświęcone jest Bogu, bo przecież czterdzieści lat przebywał na słupie. Z powagą potraktował swe życie. Ich czyny – czyny ludzi wymienionych wyżej – świadczą o prawdziwości słów Ojca Świętego III miejsce Wiktoria Pasek Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się – na próbę Życie człowieka składa się z ciągłych wyborów i pasm konsekwencji, z których nie często zdajemy sobie sprawę. Poprzecinane jest wieloma trudnościami i pozornymi przypadkami, które mają sprawdzić nasze człowieczeństwo i zdolność wyciągania wniosków. Podejmujemy się wielu rzeczy przez dziesiątki lat naszego życia i często mówimy przy tym, że tylko próbujemy. Ubezpieczamy się na wypadek niepowodzenia, chcemy chwytać nowe szanse, a jeśli coś nie pójdzie po naszej myśli, nasze ambicje nie zostają zbytnio nadszarpnięte. Można zasmakować ogromnie wielu rzeczy: od nowego koloru włosów aż po egzotyczne owoce czy życie w innym kraju. Rzadko kiedy podejmujemy decyzje większego ryzyka, które mają siłę zmienić cały nasz los. Wielu z nas, chociaż uważani są czasami za szalonych czy roztrzepanych, także potrzebuje stabilizacji i przemyślanego zaplanowania swojego życia. Istnieją jednak takie wartości, które nie mogą być zabezpieczone, które nie mogą zostać podrobione i przede wszystkim które są nam dane jako dar. Pod tym słowem może kryć się wiele znaczeń, pozytywnych jak i negatywnych. To, jak je rozumiemy, zależy głównie od 38 naszego podejścia i spojrzenia przez pryzmat wiary i przekonań. Zastanowię się teraz nas sensem znanych słów papieża Polaka, papieża miłości i papieża wielkiej próby naszych czasów. Dzisiaj po dogłębnej analizie tytułowych słów, ciężko nie zgodzić się z ich przesłaniem, pomimo pędzącego wciąż świata. Wszyscy nakłaniają nas do zaprzestania takiego rodzaju rozmyślań. „Po co się nad tym roztkliwiać?” - mówimy często, gdy znajdujemy się na życiowych wirażach. Jednak gdy na chwilę się zatrzymamy, dochodzi do nas straszna, a może raczej otrzeźwiająca prawda na temat naszej egzystencji: nie istnieje w słowniku ludzkiego życia takie słowo jak „próba”. Wszystko, czego się podejmujemy, nawet nieświadomie niesie za sobą skutki. Farbowanie włosów na stałe pogorszy ich witalność i kondycję, jeśli owoc nam nie posmakuje, nigdy więcej już go nie spróbujemy, a kupując nowe mieszkanie w innym miejscu, nigdy nie wrócimy już do tego starego z równą ilością doświadczeń. Całe nasze życie, choć czasami mamy uczucie beznadziei, biegnie do przodu i nie pozwala, abyśmy zbyt długi czas pozostawali w tyle. Dostaliśmy je jako wspaniały prezent i naszym zadaniem jest je godnie przeżyć. Sami jesteśmy reżyserami, ale także aktorami. My je tworzymy, ale także sami rysujemy sobie rzeczywistość, nie jest to rodzaj gry, którą możemy powtórzyć albo wczytać w miejscu zapisania. Jeśli na jego końcu stwierdzimy, że przeżyliśmy je bardzo dobrze, możemy nazwać się wtedy szczęśliwcami, bo dzisiaj niewielu może powiedzieć z ręką na sercu, że wie, co to jest szczęście i jak je osiągnąć. Każdy człowiek, jeśli miałby taką szansę, z pewnością chciałby mieć próbę generalną przed całym swoim życiem lub chociaż przed ważnymi jego częściami. Wypróbowałby wtedy kilka możliwych scenariuszy i wybrałby ten optymalny. Wtedy nie istniałoby żadne ryzyko czy zaskoczenia, a także rozczarowania i cierpienia tego świata, z którymi się borykamy codziennie. Chociaż dla wielu świat nie jest idealny, nie chcieliby oni umierać. Większość jednak pragnęłaby zobaczyć, jak to jest, z czym to się wiąże i czy jest jakieś „potem”, a jeśli jest, to jak ono wygląda lub jak jest odczuwane. Naturalną cechą, która charakteryzuje każdego człowieka, jest ciekawość i to ona pcha nas do prowokowania takich pytań w naszej głowie. Śmierć jest jednak, zaraz po życiu, następnym zjawiskiem, którego nie będzie nam dane przeżyć dwukrotnie. Myślę, że właśnie ta jednorazowość i unikalność pozwala nam myśleć o nich w tajemniczy, nieprzenikniony sposób. Kiedy uświadamiamy sobie jednak, że wszystko, czego doświadczamy, przemija, nie chcemy już się nad tym zastanawiać, dlatego że w człowieczeństwo wpisana jest nieustanna potrzeba bezpieczeństwa. Jesteśmy przyzwyczajeni do ciągłości, na naszej twarzy pojawia się grymas zdumienia, kiedy zauważamy, że najważniejsze, co nas 39 w życiu spotka, będzie jednorazowe i nie będziemy na to przygotowani ani ubezpieczeni. Poruszając tematy tak ważne dla każdego człowieka, nie sposób nie wspomnieć tu o unikatowym uczuciu, które dosięga każdego człowieka i chociaż nie zawsze jest odwzajemnione, zgodnie powiedzieć można, że jest najpiękniejsze. Mowa tu oczywiście o miłości. Wiele powstało o niej książek i czasopism, jest przez wieki jednym z najważniejszych motywów, nie tylko literackich. Każdy wielki, rozpoznawalny i każdy mały, żyjący na uboczu człowiek ma o niej swoje zdanie. Wielu powiedziało o niej dużo i pięknie, byli też tacy, którzy przeklinali ją i nie dopuszczali jej do siebie. Jest następnym uczuciem lub zjawiskiem w naszym życiu, na które nie możemy się przygotować. Możemy dowiedzieć się o niej wiele z psychologicznego punktu widzenia, przeżyć wiele zauroczeń, które zapoznają nas ze światem relacji wewnętrznych. Nigdy jednak nie zaplanujemy jej w najdrobniejszych szczegółach i nie będzie nam dane wypróbować kilku dróg. Uświadamia to dziś każdemu człowiekowi, jak ważny jest rozsądek w każdym aspekcie życia, bo jeśli chociaż jeden raz postąpimy źle, zostanie to z nami na bardzo długo lub na nasze „śmiertelne zawsze”. Życie, miłość i śmierć. Każdy otrzyma te trzy dary. Dla każdego będą miały różne postacie i każdy inaczej będzie je cenił. Zgodnie stwierdzić można teraz, że są one jednymi z wielu, lecz najważniejszymi przeżyciami, które wymagają od każdego elastyczności i umiejętności radzenia sobie z problemami, bo chociaż są one dobre, kryją w sobie też inne strony, które ujawniają się stopniowo, tak aby każdy mógł przeżyć je osobiście, nie przygotowując się na nie. Chociaż w życiu nie ma prób, uważamy za nią każde nowe działanie i mamy cichą nadzieję, że nie będzie ono brzemienne w negatywne skutki. W nawale przemyśleń i refleksji pamiętać musimy jednak o słowach Jana Pawła II, który napomina, że nie powinno się, nie można, nie przystoi prawdziwemu chrześcijaninowi, ale także każdemu człowiekowi innej wiary, traktować życia, śmierci czy miłości jako próby. Wszystko w nas zostaje i nawet jeśli nie chcemy, wypływa po jakimś czasie, przypominając o konsekwencjach naszych czynów, które uważaliśmy tylko za niewinne działania. Z drugiej strony, życie to prawdziwe wyzwanie i jeśli napotykamy na swojej drodze przeciwności, pamiętać musimy, że radząc sobie z pojedynczymi problemami, tak naprawę stawiamy czoła ziemskiej wędrówce. Myślą przewodnią może być fakt, że chociaż „czasami boimy się zrobić pierwszy krok, każda próba, nawet ta nieudana, nauczy cię zrobić drugi”- jak mawiała Ana Mari. 40 Podsumowując moje przemyślenia, stwierdzam, że chociaż życie pełne jest prób, samo nią nie jest i ani miłość, ani śmierć nigdy nią nie zostaną. Najważniejsze, aby każdy z nas kierował się w swoim życiu tytułowym aforyzmem, tak cennym i aktualnym przez lata. Papież nawołuje do tego, aby nikt nie zmarnował życia i nie był zdziwiony, gdy nie będzie mógł naprawić swoich błędów czy stać się lepszym, bo może być już za późno. Nie możemy żyć, kochać i umierać na próbę. Musimy wykorzystać to, co mamy najpiękniejszego, aby móc powiedzieć potem, że to, co wszyscy wokół uważali za próbę, dla nas było największym jednorazowym wyzwaniem, w którym maksymalnie się spełniliśmy. 41