Tadeusz Lubelski Fellini wśród nas Pani Anna

Transkrypt

Tadeusz Lubelski Fellini wśród nas Pani Anna
Tadeusz Lubelski
Fellini wśród nas
Pani Anna Fuksiewicz zaprosiła mnie do udziału w programie radiowej Dwójki
Rozmowy po zmroku poświęconym Felliniemu; właśnie mija 20. rocznica jego
śmierci. Pamiętam tamtą jesień sprzed dwóch dekad, kiedy czytało się niepokojące
komunikaty o przedłużającym się pobycie maestra w szpitalu, po wylewie i paraliżu
lewej części ciała, reportaże donoszące o jego okrzykach do pielęgniarek: „Ja chcę
do Giulietty!”. Masina, z którą spędzili razem pół wieku, nie dała sobie zresztą
potem rady bez niego; przeżyła go raptem o parę miesięcy. Przed tą rocznicą, latem
niepostrzeżenie minęła inna: 50-lecia premiery Osiem i pół, filmu wszech czasów.
To mi uświadamia, jak długo już, przez większość świadomie przeżywanego życia,
Fellini jest dla mnie swoistym punktem odniesienia. Synonimem kogoś, komu udało
się najdoskonalej wyrazić istotę rzeczy.
Bo niepowtarzalność Felliniego na tym polegała, że używając właściwych
sobie środków – grandilokwencji, monstrualności, tandety – starał się trafić w punkt.
Nie zawsze mu się udawało, oczywiście; z upływem lat coraz rzadziej. Ale w
dziełach najszczęśliwszych, spełnionych, trafiał jak prawdziwy artysta. Miał rację
Kieślowski, kiedy mawiał w późnych wypowiedziach, że on sam, wraz ze swoim
pokoleniem filmowców, potrafi już tylko zadawać pytania, mnożyć wątpliwości.
Podczas gdy Fellini wywodził się jeszcze z dawnej formacji artystów, którzy
wiedzieli. Zadawali pytania i znajdowali odpowiedzi. W finale La Strady Zampano –
bohater, który przez cały film błądził – płacze na plaży, bo zrozumiał, co jest
naprawdę ważne. A Fellini konstruuje tę scenę w sposób tak olśniewający, żebyśmy
dobrowolnie, bez poczucia przymusu (właściwego kiczowi, którym autor Słodkiego
życia, wbrew pozorom, gardził), uznali jego odpowiedź za własną.
Dosyć mnie denerwują obiegowe formułki na temat Felliniego, na których
często się poprzestaje. Że krytyka bezdusznej cywilizacji, że właściwa Włochom
fascynacja spektaklem, że autotematyzm i skupienie na sobie, że mnożenie
karykatur. Niby wszystko to prawda, tytuł La Dolce Vita jak żaden inny
zleksykalizował się jako przezwanie świata zmierzającego donikąd, Osiem i pół to
film reżysera Felliniego o reżyserze Fellinim, Fellini Satyricon, Fellini Roma, ciągle
ja i ja, moja wizja jest tak niezastąpiona, że w samym Rzymie każę zbudować lepszy
Rzym w studiu.
Tylko że nie to jest w tych filmach najważniejsze. Zarówno Słodkie życie, jak
i Osiem i pół to filmy, w których Mastroianni szuka siebie, stara się dojść do prawdy
o sobie, a artysta za jego pośrednictwem przekonuje nas widzów, że to jest właśnie
zadanie każdego z nas. Ginger i Fred to jest, owszem, film o spektaklu; to jest do
tego stopnia film o spektaklu, że ponaddwugodzinny utwór jest w całości skupiony
na przygotowaniu i pokazie jednego, gigantycznie idiotycznego widowiska,
świadczącego o ostatecznym upadku telewizji, zapewne zwłaszcza włoskiej (znanej
z głupoty), ale i wszelkiej innej. Ale i tym razem cała ta ostentacyjnie efekciarska
demonstracja jest jedynie środkiem wiodącym do celu. W centrum jest przecież para
najukochańszych aktorów Felliniego, Gelsomina i Marcello, Cabiria i Guido, za
których pomocą artysta pyta nas, co zrobiliśmy ze swoim życiem, z naszym
niepowtarzalnym ja z młodości. I jak zawsze skłania nas do odpowiedzi.
Inna sprawa, że Fellini, zdający sobie sprawę z magicznego oddziaływania
swoich filmów, sam nie kreował się na maga. Jego własna obecność w Wywiadzie w
niczym nie przypomina roli omnipotentnego stwórcy, Kantora z Umarłej klasy.
Fellini wygląda i zachowuje się jak ktoś z nas, kolega, któremu się poszczęściło.
Jeden z paradoksów Osiem i pół polega na tym, że czczony przez wszystkich reżyser
jest kimś zwyczajnym. Od wielu lat staram się ten film obejrzeć przynajmniej raz w
roku; działa ożywczo, to przecież funkcja dzieła sztuki. Najprawdziwszy Fellini to
dla mnie Fellini wczesny, z dekady pomiędzy Wałkoniami a Osiem i pół, z
niezastąpionym udziałem Nino Roty.
Lubię się dowiadywać, że nie tylko dla mnie. Rozumiem więc, po co Nikita
Michałkow na początku pracy nad każdym filmem ogląda ze swoją ekipą Osiem i
pół. Wiosną tego roku z radością patrzyłem, jak na to samo Osiem i pół (wyświetlane
na zmianę ze Słodkim życiem) ustawia się przed paryskim kinem Utopia niedaleko
Sorbony długa kolejka dwudziestolatków. A ostatnio z gorzkim zrozumieniem
zorientowałem się, że jeden z najgłośniejszych spektakli tego roku – Wielkie piękno
– jest hołdem złożonym mistrzowi, ale zarazem przyznaniem się do bezradności.
Współczesny aktor, choćby tak dobry jak Toni Servillo, może już tylko imitować
miny Marcella Mastroianniego. Dzisiejszy reżyser, choćby tak sprawny jak Paolo
Sorrentino, naśladuje szalony rytm dzieł maestra, wiedząc, że nie osiągnie jego głębi.