Rozdziały 11
Transkrypt
Rozdziały 11
11 Najlepsze to, co stracone - Clary. Jace. Wstawajcie. Clary uniosła głowę i niemal jęknęła, gdy kujący ból przeszył jej zesztywniały kark. Musiała zasnąć wtulona w ramię Jace'a, który także spał wciśnięty w róg kanapy, z kurtką pod głową. Rękojeść jego miecza boleśnie wbiła się w biodro Clary, gdy chłopak ziewnął i wyprostował się1. Nad nimi stała Konsul ubrana w strój Rady bez uśmiechu na twarzy. Jace podniósł się na nogi. - Konsulu – odezwał się głosem pełnym godności, na jaką tylko było go stać w pomiętym ubraniu i z włosami sterczącymi na wszystkie strony. - Prawie zapomnieliśmy, że wasza dwójka tutaj jest – powiedziała Jia. - Spotkanie Rady się zaczęło. Clary wstała wolniej, rozmasowując obolałe plecy i szyję. Usta miała suche jak pergamin, a ciało emanowało napięciem i wyczerpaniem. - Gdzie moja mama? - spytała. - I Luke? - Poczekam na was na korytarzu – odparła Jia, ale nie ruszyła się z miejsca. Jace wsunął ręce w rękawy kurtki. - Już idziemy, Konsulu. W głosie Konsula było coś, co nakazało Clary spojrzeć na nią ponownie. Jia była ładna, tak jak jej córka Aline, ale w tym momencie w kącikach jej ust i oczu widniały zmarszczki napięcia. Clary już widziała wcześniej ten wyraz twarzy. - Co się dzieje? - zapytała. - Coś jest nie tak, prawda? Gdzie moja mama? I gdzie jest Luke? - Nie jesteśmy pewni – odparła Jia cicho. - Do tej pory nie odpowiedzieli na 1 „Rękojeść miecza” jasne, HAHA! Tak „to” się teraz nazywa! Jeny, ciekawe, czy Cassie robi to specjalnie, czy raczej nie ma pojęcia JAK to brzmi..... (przyp. firefly) wiadomość, którą wysłaliśmy im zeszłej nocy. Zbyt wiele wstrząsów w zbyt krótkim czasie sprawiło, że Clary otępiała. Nie zaparło jej tchu w piersi, nie wykrzyknęła niczego, tylko czuła jak po jej żyłach rozchodzi się zimno. Zgarnęła Heosphoros ze stołu, gdzie go zostawiła i przypięła do pasa. Bez słowa przepchnęła się obok Konsula i wyszła na zewnątrz. Tam czekał Simon. Wyglądał na sponiewieranego i wykończonego, był blady nawet jak na wampira. Wyciągnęła rękę, by złapać go za dłoń, przy uścisku poczuła złoty pierścień na jego palcu. - Simon idzie na spotkanie Rady – oznajmiła Clary i popatrzyła na Konsul, jakby wyzywając ją, by się sprzeciwiła. Jia po prostu skinęła głową. Wyglądała na osobę zbyt zmęczoną, by jeszcze się sprzeczać. - Może być reprezentantem Dzieci Nocy. - Ale Raphael miał nim być – zaprotestował zaniepokojony Simon. - Nie jestem przygotowany... - Nie możemy skontaktować się z żadnym z przedstawicieli Podziemnych, w tym z Raphaelem. - Jia zaczęła iść w dół korytarza. Ściany były drewniane, jasnego koloru, a w powietrzu unosił się zapach świeżo ściętego drewna. To musiała być ta część Gard, którą odbudowano po wojnie z Valentinem – Clary była wczoraj zbyt zmęczona, by zwrócić na to uwagę. W ścianach wyżłobiono runy o anielskiej mocy. Każda jarzyła się mocnym światłem rozjaśniającym korytarz bez okien. - Co to znaczy, że nie możecie się z nimi skontaktować? - dopytywała Clary, spiesząc za Jią. Simon i Jace zrobili to samo. Korytarz skręcał, prowadząc ich głębiej do Gardu. Clary słyszała przed nimi przytłumiony szum przypominający odgłosy oceanu. - Ani Luke ani twoja matka nie wrócili ze spotkania z faerie. - Konsul zatrzymała się w przestronnym przedsionku. Dochodziło tam sporo naturalnego światła przez okna wyłożone na przemian białym i kolorowym szkłem. Przed nimi znajdowały się podwójne drzwi z namalowanym na nich tryptykiem Anioła i Darów. - Nie rozumiem – powiedziała Clary, podnosząc głos. - Więc nadal tam są? U Meliorna? Jia pokręciła głową. - Dom jest pusty. - Ale... co z Meliornem, co z Magnusem? - Na razie nic nie jest pewne – stwierdziła Jia. - W domu nikogo nie ma, a żaden z przedstawicieli nie odpowiada na wiadomości. Patrick z grupą strażników przeczesuje właśnie miasto. - Czy w domu była krew? - odezwał się Jace. - Ślady walki, cokolwiek? Jia zaprzeczyła. - Nie. Jedzenia nadal leżało na stole. Wydawało się jakby... rozpłynęli się w powietrzu. - To nie wszystko, prawda? - powiedziała Clary. - Po twojej minie widzę, że chodzi o coś jeszcze. Jia nie odpowiedziała, tylko pchnęła drzwi do pomieszczenia Rady. Do przedsionka wlał się hałas. To właśnie słyszała wcześniej Clary, to właśnie przypominało jej szum oceanu. Przepchnęła się obok Konsula i zatrzymała się w drzwiach pełna niepewności. Pomieszczenie, które kilka dni temu było tak pełne porządku, teraz wypełniali krzyczący Nocni Łowcy. Wszyscy stali, niektórzy skupili się w grupy, inni trzymali się na uboczu. Większość grupek kłóciła się. Clary nie potrafiła rozróżnić słów, ale dostrzegała wiele nerwowych gestów. Jej oczy przeczesywały tłum w poszukiwaniu znajomych twarzy – nie było Luke'a ani Jocelyn, ale znalazła Lightwoodów, Roberta w szatach Inkwizytora, obok niego Maryse; były tam Aline i Helen oraz grupa dzieci Blackthornów. I tam, w centrum amfiteatru stały cztery drewniane krzesła przeznaczone dla Podziemnych, ustawione w półkole. Były puste, a na posadzce przed nimi widniało jedno słowo wypisane krzywo czymś, co wyglądało jak lepka złota farba. Veni. Jace przeszedł obok Clary i wkroczył do pomieszczenia. Jego ramiona były napięte, gdy przyglądał się bazgrołom. - To krew – powiedział. - Krew anioła. Przed oczami Clary przemknął obraz biblioteki w Instytucie, jej podłoga pobrudzona krwią i piórami, kości anioła. Erchomai. Nadchodzę. A teraz pojedyncze słowo: Veni. Przybyłem. Druga wiadomość. Och, Sebastian był zajęty. Głupia, pomyślała, to głupie myśleć, że przybył tu tylko po nią, że nie była to część czegoś większego, że nie pragnął więcej, więcej zniszczenia, więcej strachu, więcej zamieszania. Przypomniała sobie jego wredny uśmieszek, gdy wspomniała o bitwie pod Cytadelą. Oczywiście, że było to coś więcej niż atak; to było rozproszenie uwagi. Skierowanie wzroku Nefilim poza Alicante, zmuszenie ich do poszukiwania jego i Mrocznych po całym świecie oraz do strachu nad rannymi i zmarłymi. A w międzyczasie Sebastian znalazł drogę do serca Gard i wymalował podłogę krwią. Niedaleko podium stała grupka Cichych Braci w ich szatach koloru kości i twarzami ukrytymi pod kapturami. Clary jakby wróciła pamięć, więc zwróciła się do Jace'a. - Brat Zachariasz... Nie miałam okazji spytać się, czy wiesz, co z nim? Jace wpatrywał się w napis w dole z obrzydzeniem wypisanym na twarzy. - Widziałem się z nim w Basillas. Wszystko z nim w porządku. Jest... inny. - W dobrym znaczeniu? - Ludzko inny – powiedział Jace i zanim Clary zdążyła spytać, co miał na myśli, usłyszała, że ktoś ją woła. Ujrzała, jak w centrum pomieszczenia z tłumu wyłania się ręka machająca energicznie w jej stronę. Isabelle. Stała z Alekiem w niewielkiej odległości od rodziców. Clary słyszała, jak Jia woła za nią, lecz ona już przepychała się przez tłum z Jace'em i Simonem depczącymi jej po piętach. Wyczuła ciekawskie spojrzenia rzucane w jej stronę. W końcu wszyscy wiedzieli, kim jest. Wiedzieli, kim są oni wszyscy. Córka Valentine'a, adoptowany syn Valentine'a i wampir - Chodzący Za Dnia. - Clary! - krzyknęła Isabelle, gdy wraz z Jace'em i Simonem wyrwała się z zasięgu wścibskich spojrzeń i niemal wpadła na rodzeństwo Lightwoodów, którym udało się zdobyć odrobinę miejsca w gąszczu ludzi. Isabelle zmierzyła Simona podirytowanym spojrzeniem, zanim wyciągnęła ramiona, by uściskać Jace'a i Clary. W chwili, gdy puściła Jace'a, za rękaw przyciągnął go do siebie Alec i trzymał mocno, aż zbielały mu kłykcie. Jace wyglądał na zaskoczonego, ale nic nie powiedział. - Czy to prawda? - odezwała się Isabelle do Clary. - Zeszłej nocy Sebastian był u ciebie w domu? - U Amatis, tak... Skąd wiedziałaś? - spytała Clary. - Nasz ojciec jest Inkwizytorem, to oczywiste, że wiemy – powiedział Alec. - Wszyscy plotkowali tylko o rzekomej wizycie Sebastiana w mieście, zanim otworzono drzwi do sali i zobaczyliśmy... to. - To prawda – wtrącił Simon. - Konsul pytała mnie o to, gdy mnie obudziła... Jakbym coś wiedział. Przespałem całe zajście – dodał, gdy Isabelle popatrzyła na niego pytająco. - Czy Konsul mówiła wam coś o tym? - spytał Alec, wskazując ręką ponury widok w dole. - Albo Sebastian? - Nie – odparła Clary. - Sebastian nie jest typem, który dzieli się swoimi planami z innymi. - W ogóle nie powinien być w stanie dotrzeć do reprezentantów Podziemnych. Nie tylko Alicante jest chronione, lecz także ich domu – powiedział Alec. Żyła na jego szyi pulsowała szybko; jego dłoń spoczywająca na rękawie Jace'a trzęsła się z paniki. - Byli na kolacji. Powinni być bezpieczni. - Puścił Jace'a i wcisnął dłonie do kieszeni. - A Magnus... Magnusa w ogóle miało tu nie być. Catarina miała zająć jego miejsce. - Popatrzył na Simona. - Widziałem cię z nim na Placu Anioła w noc bitwy. Powiedział ci, dlaczego jest w Alicante? Simon pokręcił głową. - Tylko mnie odprawił. Był zajęty leczeniem Clary. - Może to blef – rzucił Alec. - Może Sebastian chce, żebyśmy myśleli, że zrobił coś Podziemnym, by nas oderwać od... - Nie wiemy, czy cokolwiek im zrobił. Ale... zaginęli – powiedział Jace cicho, a Alec popatrzył w bok, jakby nie mógł spotkać się wzrokiem ze swoim parabatai. - Veni – wyszeptała Isabelle, spoglądając na podium. - Dlaczego...? - Daje nam znać, że ma moc – stwierdziła Clary. - Moc, której żadne z nas nie potrafi zrozumieć. - Pomyślała o tym, jak pojawił się w jej pokoju, a potem zniknął. O tym, jak ziemia przy Cytadeli rozwarła się u jego, jakby witała go i chroniła przed zagrożeniem świata. Ostry huk rozbrzmiał w sali - dzwon, który wzywał Radę do porządku. Jia podeszła do katedry, a po jej obu stronach stanęli uzbrojeni strażnicy Clave. - Nocni Łowcy – odezwała się, a jej głos rozbrzmiał tak wyraźnie, jakby używała mikrofonu. - Proszę o ciszę. W pomieszczenie stopniowo zapadała cisza, choć po kilku buntowniczych wyrazach twarzy widać było, że nie jest to dobrowolna cisza. - Konsulu Penhallow! - krzyknął Kadir. - Jakie masz dla nas wyjaśnienia? Co ma znaczyć to... to świętokradztwo? - Nie jesteśmy pewni – odparła Jia. - Stało się to w nocy, między jedną wartą a drugą. - To zemsta – przemówił szczupły, ciemnowłosy Nocny Łowca, którego Clary rozpoznała jako głowę Instytutu w Budapeszcie. Przypomniała sobie, że chyba nazywał się Lazlo Balogh. - Zemsta za nasze zwycięstwa w Londynie i pod Cytadelą. - To nie były zwycięstwa, Lazlo – powiedziała Konsul. - Londyński Instytut okazał się być chroniony przez moc, o której nawet my nie mieliśmy pojęcia i której nie możemy odtworzyć ponownie. Tamtejsi Nocni Łowcy zostali ostrzeżeni i bezpiecznie wyprowadzeni. I mimo to kilkoro zostało rannych, a siły Sebastiana nie zostały naruszone. Może to być co najwyżej nazwane udanym odwrotem. - Ale atak na Cytadelę – zaprotestował Lazlo. - Nie dostał się do środka. Nie dotarł do zbrojowni... - Ale również nie przegrał. Wysłaliśmy sześćdziesięciu wojowników, a on zabił trzydziestu i zranił dziesiątkę. Miał ze sobą czterdziestu żołnierzy i stracił około piętnastu. Gdyby nie to, co zaszło, gdy zranił Jace'a Lightwooda, jego czterdziestka prawdopodobnie wymordowałaby naszą sześćdziesiątkę. - Jesteśmy Nocnymi Łowcami – powiedziała Nasreen Choudhury. - Przywykliśmy do bronienia tego, co potrzebuje ochrony do ostatniego tchu, do ostatniej kropli krwi. - Szlachetna idea – skomentowała Josiane Pontmercy z Conclave w Marsylii. Jednak nie do końca praktyczna. - Byliśmy zbyt ostrożni, jeśli chodzi o liczbę wysłanych pod Cytadelę – powiedział Robert Lightwood, jego głęboki głos rozniósł się po sali. - Po atakach oszacowaliśmy, że Sebastian ma po swojej stronie czterystu Mrocznych. Prosto licząc, walka wszystkich Nocnych Łowców oraz jego sił oznaczałaby jego klęskę. - Więc oto, co musimy zrobić: stoczyć z nim walkę, zanim Zmieni więcej Nocnych Łowców – stwierdziła Diana Wrayburn. - Nie da się walczyć z czymś, czego nie da się znaleźć – odparła Konsul. - Nasze próby zlokalizowania go nadal nie przynoszą efektów. - Podniosła głos. - Najlepszym planem dla Sebastiana jest wywabiać nas w małych grupkach. Chce nas zmusić do wysyłania grup zwiadowczych do polowania na demony lub na niego. Musimy trzymać się razem tu, w Idrisie, gdzie nie może stawić nam czoła. Jeśli się rozdzielimy, jeśli zostawimy naszą ojczyznę, wtedy przegramy. - A on nas przeczeka – powiedział blond Nocny Łowca z Konklawe w Kopenhadze. - Musimy wierzyć, że nie ma do tego cierpliwości – odparła Jia. - Musimy przypuszczać, że zaatakuje, a wtedy przewyższymy go liczbą i pokonamy. - Musimy rozważyć coś jeszcze poza cierpliwością – stwierdził Balogh. Opuściliśmy nasze Instytuty, przybyliśmy tutaj z myślą, że powrócimy tam, gdy tylko skończą się obrady z udziałem Podziemnych. Bez nas na świecie, kto będzie go bronił? Mamy nakaz, zarządzenie dane z Nieba, by ochraniać świat, by powstrzymywać demony. Nie możemy go wypełniać stąd. - Działają wszystkie zaklęcia ochronne – powiedział Robert. - Wyspa Wrangla pracuje bez wytchnienia. I, biorąc pod uwagę naszą nową współpracę z Podziemnymi, musimy polegać na ich chęci dotrzymania Porozumień. To była sprawa, którą mieliśmy przedyskutować w czasie dzisiejszych obrad... - Cóż, powodzenia – wtrąciła Josiane Pontmercy. - Zważając, że przedstawiciele Podziemnych zaginęli. Zaginęli. Słowo padło, roztaczając wokół ciszę niczym kamyk , który po wpadnięciu do wody wywołuje fale. Clary czuła, jak Alec momentalnie się napina. Ona do tej pory nie pozwalała sobie o tym myśleć, nie pozwalała sobie wierzyć, że naprawdę ich nie ma. To był tylko psikus, jaki sprawiał im Sebastian, wmawiała sobie. Okrutny psikus, ale nic więcej. - Nie wiemy tego! - zaprotestowała Jia. - Straże właśnie poszukują... - Sebastian napisał to tuż przed ich miejscami! - krzyknął mężczyzna z zabandażowanym ramieniem. Był głową Instytutu w Meksyki i uczestniczył w bitwie pod Cytadelą. Clary podejrzewała, że jego nazwisko brzmiało Rosale. - Veni. Przybyłem. Tak jak wcześniej przekazał nam wiadomość śmiercią anioła w Nowym Jorku, teraz uderza w samo serce Gard... - Ale nie uderzył w nas – przerwała mu Diana. - Tylko w przedstawicieli Podziemnych. - Atakować naszych sojuszników oznacza atakowanie nas – wtrąciła Maryse. - Oni są członkami Rady ze wszystkimi tego przywilejami. - Nie wiemy nawet co się z nimi stało! - warknął ktoś z tłumu. - Równie dobrze mogło im się nic nie stać... - To gdzie w takim razie są? - wykrzyknął Alec i nawet Jace wyglądał na zaskoczonego widokiem Aleca podnoszącego głos. Ciemnowłosy chłopak rzucał wokół złowrogie spojrzenia, jego niebieskie oczy pociemniały, a Clary nagle przypomniał się wściekły chłopak, którego poznała w Instytucie, co wydawało się być wieki temu. - Czy ktoś w ogóle próbował ich namierzyć? - Próbowaliśmy – odpowiedziała Jia. - Nie zadziałało. Nie każdy z nich może zostać zlokalizowany. Nie da się namierzyć wilkołaka lub zmarłego... - Jia przerwała, nagle nabierając ostro powietrza. Bez ostrzeżenia strażnik Clave po jej lewej zaszedł ją od tyłu i szarpnął za szatę. Po zebranych roztoczył się krzyk, gdy mężczyzna cofnął się, pociągając ją ze sobą i przykładając długi srebrny sztylet do jej gardła. - Nephilim! - ryknął. Kaptur zsunął mu się kaptur, odsłaniając puste oczy i nieznane wijące się Znaki Mrocznych. Pośród tłumu rozległ się szum, ucięty szybko, gdy strażnik przycisnął sztylet mocniej do szyi Konsul. Wokół broni pojawiła się krew, widoczna nawet z daleka. - Nephilim – zaczął ponownie. Clary wytężała umysł, bo wydawał się dziwnie znajomy. Był wysoki, miał brązowe włosy i około czterdzieści lat. Miał silnie umięśnione ramiona, na których odznaczały się żyły, gdy walczył, by utrzymać Jię w miejscu. Zostańcie na swoich miejscach! Nie zbliżajcie się albo wasza Konsul umrze! Aline krzyknęła. Helen trzymała ją w ramionach, widocznie powstrzymując ją od ruszenia w stronę matki. Za nimi dzieci Blackthornów skupiły się wokół Juliana, który na rękach trzymał najmłodszego brata; Drusilla wtuliła twarz w jego bok. Emma z włosami tak jasnymi, że były widoczne z daleka, stała z wyciągniętą Cortaną, ochraniając resztę. - To Matthias Gonzales – powiedział Alec głosem pełnym szoku. - Był głową Instytutu w Buenos Aires... - Cisza! - wrzasnął mężczyzna za Jią i zapadło pełne niepokoju milczenie. Większość Nocnych Łowców stała w gotowości, jak Jace i Alec, z dłońmi w drodze do pasów z bronią. Isabelle ściskała rączkę bicza. - Wysłuchajcie mnie, Nocni Łowcy! - Oczy Matthiasa płonęły szaleńczo. - Wysłuchajcie mnie, ponieważ byłem jednym z was. Ślepo podążałem za regułami Clave, przekonany o swoim bezpieczeństwie na terenie Idrisu, chroniony blaskiem Anioła! Ale tu nie ma bezpieczeństwa. - Kiwnął podbródkiem, wskazując bazgroły na podłodze. - Nikt nie jest bezpieczny, nawet posłańcy Niebios. To właśnie jest zasięg władzy Piekielnego Kielicha i tego, kto go dzierży. W tłumie rozległ się pomruk. Robert Lightwood przepchnął się do przodu; jego twarz była pełna niepokoju, gdy spojrzał na Jię i sztylet przy jej gardle. - Czego on chce? - spytał. - Syn Valentine'a. Czego od nas chce? - Och, pragnie wielu rzeczy – odparł Mroczny Nocny Łowca. - Ale na chwilę obecną zadowoli go prezent w postaci jego siostry i przyszywanego brata. Wydajcie mu Clarissę Morgenstern i Jace'a Lightwooda, a zapobiegniecie katastrofie. Clary usłyszała jak Jace wciąga powietrze z sykiem. Popatrzyła na niego pełna paniki; czuła na sobie wzrok każdej osoby w pomieszczeniu i miała wrażenie, że się rozpuszcza jak sól w wodzie. - Jesteśmy Nephilim – powiedział Robert chłodno. - Nie handlujemy swoimi. On to wie. - My, słudzy Piekielnego Kielicha, mamy pięciu waszych sojuszników. - Tak brzmiała odpowiedź. - Meliorna z Jasnego Dworu, Raphaela z klanu Dzieci Nocy, Luke'a Garroway'a ze sfory Dzieci Księżyca, Jocelyn Morgenstern – Nephilim - oraz Magnusa Bane'a, Dziecko Lilith. Jeżeli nie wydacie nam Clarissy i Jonathana, zostaną oni uśmierceni żelazem i srebrem, ogniem i jarzębiną2. A kiedy wasi Podziemni sprzymierzeńcy dowiedzą się, że poświęciliście ich reprezentantów, bo nie chcieliście wydać dwójki swoich, odwrócą się od was. Dołączą do nas, a wy będziecie zmuszeni walczyć nie tylko z właścicielem Kielicha, ale także całego Podziemia. Clary poczuła zawroty głowy tak silne, że niemal wywołały nudności. Wiedziała – oczywiście, że wiedziała, w ten dziwny sposób, gdy nie miała pewności, ale też nie mogła tego wykluczyć – że jej matka, Luke i Magnus byli w niebezpieczeństwie, ale usłyszeć to było całkowicie inną sprawą. Zaczęła się trząść, a w głowie nieustannie tłukły się jej słowa niezrozumiałej modlitwy: Mamo, Luke, oby wszystko było z wami w porządku, proszę. Oby Magnus miał się dobrze ze względu na Aleca. Proszę. Usłyszała też głos Isabelle mówiący, że Sebastian nie może wygrać z nimi i całym Podziemiem. Ale znalazł sprytny sposób, by jakoś się na nich odegrać: jeśli coś złego spotka przedstawicieli Podziemnych, będzie to wyglądało tak, jakby Nocni Łowcy byli winni. Wyraz twarzy Jace'a stał się ponury, ale spotkał się z nią wzrokiem pełnym takiego samego zrozumienia, jakie kłuło ją niczym igła w sercu. Nie mogli stać z boku i pozwolić, by do tego doszło. Pójdą do Sebastianem. To było jedyne rozwiązanie. 2 W ludowych wierzeniach jarzębina jest uznawana jako broń przeciw czarownicom. Zgaduję więc, że jarzębiną chcieli... zaszkodzić Magnusowi ;/ (przyp. firefly) Ruszyła do przodu, zamierzając krzyknąć, ale zatrzymał ją uścisk na nadgarstku; ktoś szarpnął ją do tyłu. Obróciła się, spodziewając się zobaczyć Simona, lecz ku jej zaskoczeniu, ujrzała Isabelle. - Nie – powiedziała Izzy. - Jesteś głupcem i zwykłym poplecznikiem – warknął Kadir, jego oczy pałały gniewem, gdy zwracał się do Matthiasa. - Żaden z Podziemnych nie będzie nas winił za brak zgody na poświęcenie dwóch z naszego gatunku, by zasilili stos zwłok tworzony przez Sebastiana. - Och, ale on ich nie zabije – odparł Matthias głosem pełnym groźnej radości. Macie jego przysięgę na Anioła, że żadna krzywda nie spotka dziewczyny Morgensternów ani chłopca Lightwoodów. Są jego rodziną i życzy sobie ich przy swoim boku. Więc nie będzie żadnego poświęcenia. Clary poczuła, jak coś muska jej policzek – Jace. Pocałował ją prędko, a ona przypomniała sobie judaszowy pocałunek Sebastiana zeszłej nocy i okręciła się, by go złapać, ale już go nie było, odszedł od nich, kierując się w stronę schodów pomiędzy rzędami ławek. - Pójdę! - krzyknął, a jego głos zadźwięczał w sali. - Pójdę z własnej woli. - W ręku miał swój miecz. Rzucił go na ziemię, upadł na schody. - Pójdę z Sebastianem – wygłosił w pełnej ciszy, która nastąpiła. - Tylko zostaw Clary. Pozwól jej zostać. Weź tylko mnie. - Jace, nie – powiedział Alec, ale jego głos zniknął we wrzawie, która rozniosła się w pomieszczeniu. Głosy unosiły się niczym dym i wirowały pod sufit, a Jace stał spokojnie, wyciągając ręce, by pokazać, że nie ma ze sobą broni; jego włosy lśniły w świetle runicznym. Anioł poświęcenia. Matthias Gonzales roześmiał się. - Nie będzie umowy bez Clarissy – powiedział. - Sebastian zażądał jej, a ja dostarczam mistrzowi to, czego zapragnie. - Myślisz, że jesteśmy głupcami – wypomniał Jace. - Właściwie to się nie mylisz. Ty w ogóle nie myślisz. Jesteś tylko ustami dla demona, niczym więcej. Już nic cię nie obchodzi. Rodzina, krew, honor. Nie jesteś już człowiekiem. Matthias uśmiechnął się krzywo. - Dlaczego ktokolwiek chciałby być człowiekiem? - Ponieważ twoja oferta jest nic nie warta – odparł Jace. - Przypuśćmy, ze mu się oddamy3, a Sebastian wypuści zakładników. Potem co? Tak bardzo starasz się nam wmówić, o ile Sebastian jest lepszy od Nephilim, o ile silniejszy i sprytniejszy. Jak może uderzyć w nas tu, w Alicante, i że żadne zaklęcia ochronne i żadni strażnicy nie będą w stanie go powstrzymać. Jak zniszczy nas wszystkich. Jeśli chcesz zawierać z kimś umowę, oferujesz im szansę na wygraną. Gdybyś był człowiekiem, wiedziałbyś to. W ciszy, która potem nastąpiła, Clary wierzyła, że dałoby się usłyszeć kroplę krwi uderzającą w podłogę. Matthias stał bez ruchu, sztylet nadal przyciskał do szyi Konsula, jego usta poruszały się, jakby szeptał coś lub recytował coś, co wcześniej usłyszał... Lub słuchał, doszła do wniosku, słuchał słów wypowiadanych mu do ucha... - Nie możecie zwyciężyć – powiedział Matthias w końcu, a Jace się roześmiał tym ostrym, kąśliwym śmiechem, w którym Clary zakochała się na samym początku. Nie anioł poświęcenia, pomyślała, lecz anioł zemsty, cały w złocie, krwi i ogniu, pewny siebie nawet w obliczu porażki. - Widzisz, co mam na myśli – rzekł Jace. - Więc jakie to ma znaczenie, czy umrzemy teraz, czy później... - Nie możecie zwyciężyć – kontynuował Matthias. - Ale możecie przeżyć. Ci z was, którzy podejmą taką decyzję, mogą zostać przemienieni przez Piekielny Kielich; zostaniecie żołnierzami Gwiazdy Porannej i będziecie rządzić światem z Jonathanem Morgensternem jako waszym przywódcą. Ci, którzy postanowią pozostać dziećmi Razjela mogą to uczynić, tylko jeśli pozostaną w Idrisie. Granice państwa zostaną zapieczętowane, odizolowując je od reszty świata, która będzie należeć do nas. Te tereny, dane wam przez Anioła, będziecie mogli zatrzymać i żyjąc w tych granicach, będziecie bezpieczni. To może zostać wam obiecane. Jace zgromił go spojrzeniem. - Obietnice Sebastiana nic nie znaczą. - Jego obietnice to wszystko, co macie – odparł Matthias. - Dotrzymajcie sojuszu z Podziemnymi, pozostańcie w granicach Idrisu, a przeżyjecie. Ale ta oferta jest aktualna tylko wtedy, gdy dobrowolnie oddacie się naszemu mistrzowi. Oboje, ty i Clarissa. Nie ma co negocjować. Clary powoli obrzuciła wzrokiem całą salę. Niektórzy z Nephilim wyglądali na zdenerwowanych, część była wystraszona, a kilku pałało wściekłością. Pozostali wyglądali na zamyślonych. Przypomniała sobie dzień, kiedy stała w Sali Porozumień przed tą samą 3 Wybaczcie lubieżny dobór słów.... xD chociaż pewnie znając życie to tylko mi się TAK kojarzy. (przyp. firefly) grupą ludzi i prezentowała im runę wiążącą, która umożliwiła im wygranie wojny. Wtedy byli wdzięczni. Ale to była również ta sama Rada, która zagłosowała za zaprzestaniem poszukiwań Jace'a, kiedy porwał go Sebastian, ponieważ życie jednego chłopca nie było warte ich zachodu. Zwłaszcza, ze chłopiec był przybranym synem Valentine'a. Kiedyś myślała, że byli dobrzy ludzie i źli ludzie, że była strona światła i strona ciemności, ale teraz już tak nie uważała. Widziała już zło we własnym bracie i ojcu, zło dobrych intencji, z którymi coś poszło nie tak oraz zło wynikające z czystego pragnienia władzy. Za to w byciu dobrym nie było miejsca na bezpieczeństwo: Cnota może ranić niczym nóż, a ogień Niebios jest oślepiający. Odsunęła się od Aleca i Isabelle, poczuła, jak Simon łapie ją za ramię. Obróciła się i spojrzała na niego, kręcąc głową. Musisz pozwolić mi to zrobić. Jego ciemne oczy były pełne błagania. - Nie rób tego – wyszeptał. - Chodzi mu o naszą dwójkę – odszepnęła. - Jeśli Jace pójdzie do Sebastiana beze mnie, Sebastian go zabije. - I tak zabije was oboje. - Isabelle niemal płakała z frustracji. - Nie możesz iść, Jace tak samo... Jace! Jace obrócił się, by na nich spojrzeć. Clary dostrzegła, jak zmienia się jego wyraz twarzy, gdy dotarło do niego, że przepychała się w jego stronę. Pokręcił głową, a jego usta ułożyły się w jedno słowo. - Nie. - Daj nam czas – wygłosił Robert Lightwood. - Daj nam choć trochę czasu, by przeprowadzić głosowanie. Matthias oderwał sztylet od szyi Jii i przytrzymał go w górze; jego drugie ramię obejmowało ją, dłonią ściskał przód jej szaty. Kierował sztylet ku sufitowi, a z końcówki wystrzeliło światło. - Czas – parsknął. - Dlaczego Sebastian miałby dawać wam czas? Ciszę przerwał ostry, dźwięczny hałas. Clary zobaczyła, jak coś jasnego przemyka obok niej i usłyszała odgłos metalu uderzającego o metal, gdy strzała zetknęła się z nożem, który Matthias trzymał nad głową Jii, wytrącając go z ręki Mrocznego. Clary szybko popatrzyła w bok i ujrzała Aleca z uniesionym łukiem, którego cięciwa nadal drgała. Matthias wydał z siebie ryk i zatoczył się do tyłu, jego dłoń krwawiła. Jia odbiegła od niego, gdy ruszył po upuszczony sztylet. Clary usłyszała, jak Jace wykrzykuje „Nakir!”, wyciągając zza pasa seraficki miecz, którego światło zalało pomieszczenie. - Zejdźcie mi z drogi! - krzyknął i zaczął przepychać się w dół schodów w stronę podium. - Nie! - Alec, upuszczając łuk, przeskoczył przez ławki i rzucił się na plecy Jace'a, zwalając go z nóg4 w tym samym momencie, gdy podium zajęło się ogniem niczym ognisko polane benzyną. Jia krzyknęła i rzuciła się z podestu w tłum; złapał ją Kadir i opuścił delikatnie, podczas gdy wszyscy Nocni Łowcy wpatrywali się w płomienie. - Co, do diabła – wyszeptał Simon, nadal zaciskając palce na ramieniu Clary. Mogła dostrzec Matthiasa, czarny cień w sercu płomieni. Wyraźnie wcale go nie raniły, wydawał się śmiać, raz po raz wyrzucając swoje ramiona do góry, jakby był dyrygentem ognistej orkiestry. Salę wypełniały piski oraz smród i odgłosy palonego drewna. Aline podbiegła, by objąć krwawiącą matkę, szlochając; Helen przypatrywała się temu bezradnie, gdy wraz z Julianem starała się zasłonić młodszym Blackthornom widok u dołu. Nikt jednak nie osłaniał Emmy. Stała z dala od grupy, jej drobna twarz była biała z szoku, gdy przez okropne dźwięki wypełniające pomieszczenie, przedarły się wrzaski Matthiasa: - Dwa dni, Nephilim! Macie dwa dni na decyzję o swoim losie. A wtedy wszyscy spłoniecie. Spłoniecie w ogniach Piekła, a popioły Edomu okryją wasze kości! Jego głos przeszedł w nienaturalny pisk, który nagle ucichł w chwili, gdy płomienie zniknęły, a wraz z nimi Matthias. Ostatnie fragmenty żarzyły się na podłodze, ich jaśniejące końcówki ledwo dotykające krawędzi wiadomości wypisanej krwią na podeście. Veni. PRZYBYŁEM. Maia stała przed drzwiami do mieszkania, przez dwie minuty głęboko oddychając, zanim zdobyła się na wsunięcie klucza do zamka. Wszystko w korytarzu wydawało się być dziwacznie normalne. Kurtki Jordana i Simona wisiały na haczykach w wąskim przejściu. Ściany ozdabiały znaki uliczne nabyte na 4 Takiś niepozorny, a nawet najlepszych „zwalasz z nóg” :3 (przyp. firefly) pchlim targu. Weszła do salonu, który jakby stanął w czasie: telewizor był włączony, ekran ukazywał nieruchomą czerń, dwa joysticki nadal leżały na kanapie. Zapomnieli wyłączyć ekspres do kawy. Podeszła i pstryknęła włącznikiem, za wszelką cenę starając się ignorować zdjęcia jej i Jordana przyczepione do lodówki: na Moście Brooklińskim 5, pijący kawę w restauracji na Waverly Place6, uśmiechnięty Jordan chwalący się paznokciami, które Maia pomalowała na niebiesko, zielono i czerwono. Nie zdawała sobie sprawy, jak wiele zdjęć Jordan im zrobił, jakby starając się udokumentować każdą sekundę ich relacji, by nie uciekły mu z pamięci. Ponownie musiała się przygotować przed wejściem do sypialni. Łóżko nadal było zmierzwione i niepościelone – Jordan nigdy nie był szczególnie porządny – jego ubrania walały się po całym pokoju. Maia przekroczyła próg, by podejść do szafki, gdzie trzymała swoje rzeczy i rozebrała się z ubrań Leili. Z ulgą narzuciła na siebie własne dżinsy i koszulkę. Już miała nakładać kurtkę, gdy rozbrzmiał dzwonek do drzwi. Jordan trzymał swoje bronie przypisane mu przez Praetor w skrzyni w nogach łóżka. Otworzyła ją i zgarnęła ciężką metalową fiolkę z wyrzeźbionym krzyżem. Włożyła kurtkę i weszła do salonu z fiolką w kieszeni, zaciskając na niej palce. Sięgnęła do klamki i otworzyła drzwi. Dziewczyna, która stała po drugiej stronie miała ciemne włosy opadające prosto na jej ramiona. W porównaniu do nich jej skóra była trupioblada, a usta ciemnoczerwone. Miała na sobie dopasowany czarny kostium. Była nowoczesną wersją Królewny Śnieżki, we krwi, płomieniach i lodzie. - Wzywałaś mnie – odezwała się. - Dziewczyna Jordana Kyle'a, nie mylę się? Lily – jest jedną z najsprytniejszych członków klanu wampirów. Wie wszystko. Ona i Raphael zawsze byli ze sobą za pan brat. - Nie zachowuj się, jakbyś nie wiedziała, Lily – warknęła Maia. - Byłaś tu wcześniej; jestem prawie pewna, że porwałaś stąd Simona dla Maureen. - No, i? - Lily skrzyżowała ramiona na piersi, powodując, że jej drogi kostium zaszeleścił. - Zamierzasz zaprosić mnie do środka, czy nie? - Nie zamierzam – odpowiedziała Maia. - Porozmawiamy tutaj, w przejściu. 5 TAK. Chociaż OpenOffice mi to podkreśla na czerwono, Wikipedia podaje spolszczoną nazwę! (przyp. firefly) 6 HAH. Wybaczcie, jestem dzieckiem Disney Channel.... (przyp. firefly) - Nuda. - Lily oparła się o ścianę, z której łuszczyła się biała farba, a na jej twarzy pojawił się grymas. - Dlaczego mnie tu wezwałaś, wilkołaku? - Maureen odbiło – wyjaśniła Maia. - Raphael i Simon wyjechali. Sebastian Morgenstern morduje Podziemnych, by udowodnić coś Nephilim. Więc może nadszedł czas, by wampiry i wilkołaki pogadały. A nawet się sprzymierzyły. - Proszę, proszę, czyś nie jesteś urocza? - odparła Lily i wyprostowała się. - Słuchaj, Maureen jest szalona, ale nadal jest głową klanu. I powiem ci jedną rzecz. Nie będzie paktować z jakimś narwanym członkiem stada, kto stracił wątek, bo jej chłopak nie żyje. Maia mocniej zacisnęła dłoń na fiolce w kieszeni. Tak bardzo marzyła, by wylać jej zawartość na twarz Lily, że samą ją to przerażało. - Zadzwoń, jak już będziesz przywódcą sfory. - W oczach dziewczyny błyszczało ciemne światło, jakby próbowała przekazać coś Mai bez wypowiadania słów. - Wtedy pogadamy. Lily odwróciła się i odeszła, stukając obcasami o podłogę korytarza. Powoli Maia rozluźniła uścisk wokół buteleczki ze święconą wodą w swojej kieszeni. - Niezły strzał – skomentował Jace. - Nie musisz się ze mnie nabijać. - Alec i Jace znajdowali się w jednym z miliona gościnnych pomieszczeń w Gard; nie tym samym, gdzie przebywali wcześniej Jace i Clary, to był bardziej surowy pokój w starszej części budynku. Ściany zrobiono z kamienia, a pod zachodnią biegła długa ławka. Jace klęczał na niej, jego kurtka leżała obok, prawy rękaw koszuli miał podwinięty. - Nie nabijam się – zaprzeczył Jace, gdy Alec przyłożył końcówkę steli do nagiej skóry na ramieniu Jace'a. Podczas gdy spod adamasu zaczęły wypływać ciemne linie, Jace nie mógł zwalczyć wspomnienia o innym dniu w Alicante, kiedy Alec bandażował rękę Jace'a, mówiąc mu: Będziesz się leczył powoli i brzydko, jak Przyziemny. Tego dnia Jace walnął pięścią w szybę; zasłużył na wszystko, co powiedział mu wtedy Alec. Alec odetchnął głęboko; zawsze był bardzo ostrożny z rysowaniem run, szczególnie iratze. Wydawał się czuć lekkie pieczenie, ukłucie na skórze, które dotykało Jace'a, ale blondynowi nigdy nie przeszkadzał ból – świadczyła o tym mapa białych blizn, która pokrywała jego ramię i biegła w dół kończyny. W runie narysowanej przez swojego parabatai drzemie wyjątkowa moc. To właśnie dlatego odesłali ich obu, podczas gdy reszta rodziny Lightwoodów miała spotkanie w biurze Konsula, aby Alec mógł uleczyć Jace'a tak szybko i efektownie, jak to tylko możliwe. Jace był trochę zaskoczony; niemal oczekiwał, że będą mu kazali siedzieć przez całe spotkanie z siniejącym i puchnącym nadgarstkiem. - Nie nabijam się – powtórzył Jace, gdy Alec skończył i odsunął się, by obejrzeć swoje dzieło. Jace już mógł poczuć otępienie płynące przez żyły z iratze, łagodzące ból w ręce, gojąc rozciętą wargę. - Wybiłeś nóż z rąk Matthiasa, stojąc prawie po drugiej stronie amfiteatru. Czyste uderzenie, w ogóle nie zraniłeś Jii. A przecież się przemieszczał. - Byłem zmotywowany. - Alec wsunął stelę z powrotem za pas. Jego ciemne włosy nierówno opadały na oczy; nie ścinał ich, odkąd on i Magnus zerwali. Magnus. Jace przymknął oczy. - Alec – zaczął. - Pójdę. Wiesz, że pójdę. - Mówisz to, jakby miało mnie to pocieszyć – odparł Alec. - Myślisz, że chcę, żebyś poddał się Sebastianowi? Oszalałeś? - Uważam, że to jedyny sposób, by odzyskać Magnusa – powiedział Jace do ciemności pod powiekami. - I jesteś skłonny handlować również życiem Clary? - Ton Aleca był zjadliwy. Jace szybko otworzył oczy; Alec mierzył go spokojnym spojrzeniem, ale jego twarz była bez wyrazu. - Nie – przyznał Jace, słysząc porażkę w swoim głosie. - Nie mógłbym tego zrobić. - A ja nie mógłbym o to prosić. To... Właśnie to chce zrobić Sebastian. Wcisnąć kliny między nas wszystkich, używając ludzi, których kochamy, jako haków, by nas rozdzielić. Nie powinniśmy mu na to pozwolić. - Kiedy zrobiłeś się taki mądry? - spytał Jace. Alec zaśmiał się krótko i ostro. - Dzień, w którym ja stanę się mądry, ty będziesz ostrożny. - Może zawsze byłeś mądry – powiedział Jace. - Pamiętam, jak spytałem cię, czy chcesz być moim parabatai, a ty odpowiedziałeś, że musisz to przemyśleć. Potem wróciłeś i zgodziłeś się, a kiedy spytałem cię, dlaczego, odparłeś, że potrzebuję kogoś, kto by się mną opiekował. Miałeś rację. Nigdy więcej o tym nie myślałem, bo nigdy nie musiałem. Miałem ciebie, a ty zawsze się o mnie troszczyłeś. Zawsze. Na twarzy Aleca pojawiło się napięcie; Jace mógł niemal dostrzec jak przepływa przez żyły jego parabatai. - Nie. Nie mów tak. - Dlaczego nie? - Ponieważ tak mówią ludzie, kiedy myślą, że niedługo umrą. - Jeśli Clary i Jace zostaną dostarczeni Sebastianowi, wtedy spotka ich śmierć – stwierdziła Maryse. Znajdowali się w biurze Konsula, prawdopodobnie najbardziej luksusowo urządzonym pomieszczeniu w Gard. Pod stopami mieli gęsty dywan, na ścianach wisiały gobeliny, a wzdłuż przekątnej pokoju stało masywne biurko. Po jednej jego stronie siedziała Jia Penhallow, rozcięcie na jej szyi już się goiło dzięki runie iratze. Za jej fotelem stał jej mąż, Patrick, trzymając rękę na ramieniu żony. Naprzeciwko stali Maryse i Robert Lightwood; ku zaskoczeniu Clary ona, Isabelle i Simon również dostali pozwolenie na pozostanie w pokoju. Dyskutowano przecież o losie jej i Jace'a, myślała, ale z drugiej strony Clave nigdy nie miało większego problemu o decydowaniu o czyichś losach bez ich udziału. - Sebastian mówi, że ich nie skrzywdzi – odparła Jia. - Jego słowa są nic nie warte – warknęła Isabelle. - Kłamie. I nie ma znaczenia, czy przysięgnie na Anioła, bo Anioł go w ogóle nie obchodzi. Służy Lilith, jeśli już. Rozległo się ciche kliknięcie i drzwi się otworzyły, a za nimi byli Alec i Jace. Obaj stoczyli się ze schodów, a Jace'owi dostało się najbardziej – rozcięta warga i złamany lub skręcony nadgarstek. Teraz już wyglądał normalnie; starał się uśmiechnąć do Clary, gdy wchodził, ale jego oczy emanowały niepokojem. - Musicie zrozumieć, jak to wygląda z punktu widzenia Clave – przemówiła Konsul. - Walczyliście z Sebastianem w Burren. Opowiadano im, ale nie widzieli aż do bitwy pod Cytadelą, jak różnią się Mroczni żołnierze od Nocnych Łowców. Nigdy nie było potężniejszej rasy wojowników od Nephilim. Teraz takowa istnieje. - Powodem, dla którego zaatakował Cytadelę, było zgromadzenie informacji – odezwał się Jace. - Chciał wiedzieć, do czego zdolni są Nephilim: nie grupa, którą zwołaliśmy do Burren, ale żołnierze wysłani do walki przez Clave. Chciał zobaczyć, jak się mamy do jego sił. - Mierzył nas – stwierdziła Clary. - Sprawdzał, jak sobie poradzimy. Jia spojrzała na nią. - Mene mene tekel upharsin7 – powiedziała cicho. - Miałaś rację, mówiąc, że Sebastian nie chce wielkiej bitwy – przyznał Jace. Bardziej zależy mu na stoczeniu wielu małych walk, gdzie będzie mógł Przemieniać grupki Nephilim. Zasilić swoje szeregi. I mogłoby się udać, gdybyśmy zostali w Idrisie, pozwolili mu na przeniesienie walk tutaj i rozbicie swych sił na skałach Alicante. Tylko że teraz, gdy porwał przedstawicieli Podziemnych, ten plan nie wyjdzie. Bez naszego nadzoru, Podziemie zwróci się przeciw nam i Porozumienia się rozpadną. Świat... się rozpadnie. Spojrzenie Jii powędrowało w stronę Simona. - Co ty masz do powiedzenia, Podziemny? Czy Matthias miał rację? Jeśli nie zgodzimy się odkupić zakładników Sebastiana, czy to będzie oznaczać wojnę z Podziemiem? Simon wydawał się być zaskoczony tym, jak oficjalnie się do niego zwrócono. Świadomie lub nie, jego dłoń powędrowała do naszyjnika Jordana wokół jego szyi; trzymał go, gdy przemówił. - Uważam, – zaczął niepewnie - że choć są Podziemni, którzy zachowaliby się rozsądnie, to na pewno nie wampiry. Oni już teraz wierzą, że Nephilim nie zależy na ich życiu. Czarownicy... - Pokręcił głową. - Nie do końca ich rozumiem. Tak samo faerie... Przecież Królowa wydaje się dbać tylko o siebie. Pomogła Sebastianowi z tym. - Podniósł dłoń, na której zamigotał jego pierścionek. - To raczej prawdopodobne, że chodziło jej nie tyle o pomaganie Sebastianowi, lecz bardziej niezaspokojone pragnienie, by wiedzieć wszystko – odezwał się Robert. - Prawda, szpiegowała was, ale Sebastian nie był wtedy uznawany jako nasz wróg. Ponadto Meliorn przysiągł, że lojalność Jasnego Dworu leży po naszej stronie i Sebastian jest ich wrogiem, a faerie nie mogą kłamać. Simon wzruszył ramionami. - Ja po prostu nie rozumiem tego, jak myślą. Lecz wilkołaki kochają Luke'a. Będzie 7 Z Biblii: „policzone, zważone, podzielone”. http://pl.wikipedia.org/wiki/Mane,_tekel,_fares im bardzo zależeć, by go odzyskać. - Kiedyś był Nocnym Łowcą... - zaczął Robert. - To pogarsza sprawę – powiedział Simon, który nie brzmiał jak Simon, najbliższy przyjaciel Clary, lecz ktoś inny, ktoś zaznajomiony z polityką Podziemia. - Oni widzą, jak Nephilim traktują Podziemnych, którzy kiedyś byli Nocnymi Łowcami i uznają to za dowód na przekonanie Nephilim, iż krew Podziemnych jest skażona. Magnus opowiadał mi kiedyś o kolacji, na którą zaproszono jego i innych Podziemnych do Instytutu. Po posiłku Nocni Łowcy wyrzucili całą zastawę. Tylko dlatego, że dotknęli jej Podziemni. - Nie wszyscy Nocni Łowcy są tacy – powiedziała Maryse. Simon wzruszył ramionami8. - Pierwszy raz, gdy przybyłem do Gard, przyprowadził mnie tu Alec. Wierzyłem, że Konsul chce tylko ze mną porozmawiać. Zamiast tego zostałem wrzucony do więzienia i niemal zagłodzony. Własny parabatai Luke'a kazał mu popełnić samobójstwo, gdy został Przemieniony. Praetor Lupus zostało spalone do cna przez kogoś, kto jest Nocnym Łowcą. - Więc twierdzisz, że tak, będzie wojna? - spytała Jia. - Ona już i tak trwa, prawda? - stwierdził Simon. - Czy właśnie nie zostałaś ranna w bitwie? Ja tylko mówię... Sebastian stara się wykorzystać rysy w waszych przymierzach, by was pogrążyć i dobrze mu to wychodzi. Może nie rozumie ludzi, nie zaprzeczam, ale rozumie zło, zdradę, samolubstwo, a to dotyczy wszystkiego, co posiada umysł i serce. Urwał nagle, jakby bał się, że powiedział za dużo. - Więc sądzisz, że powinniśmy zrobić to, czego żąda Sebastian, wysłać mu Clary i Jace'a? - rzucił Patrick. - Nie – wyznał Simon. - Myślę, że on ciągle kłamie i wydanie mu ich nic nie zdziała. Nawet gdy przysięga, kłamie, tak jak powiedziała Isabelle. - Spojrzał na Jace'a, potem na Clary. - Wy wiecie. Wy znacie go lepiej niż ktokolwiek; wiecie, że nigdy nie ma na myśli tego, co mówi. Powiedzcie im. Clary bez słowa potrząsnęła głową. Odpowiedziała za nią Isabelle. - Nie mogą. Wtedy będzie to wyglądać, jakby błagali o oszczędzenie ich życia, a żadne z nich tego nie chce. - Ja już się zgłosiłem, z własnej woli – przypomniał Jace. - Powiedziałem, że pójdę. Wiecie, dlaczego mnie chce. - Rozłożył szeroko ramiona. Clary nie była zaskoczona na widok niebiańskiego ognia prześwitującego przez jego skórę niczym złote kable. 8 ZNOWU. (przyp. firefly) Niebiański ogień zranił go pod Cytadelą. Obawia się go, więc boi się i mnie. Widziałem to na jego twarzy, wtedy, w pokoju Clary. Nastąpiła długa cisza. Jia osunęła się w fotelu. - Macie rację – wyznała. - Zgadzam się z wami wszystkimi. Ale nie mogę kontrolować Clave, bo są wśród nich tacy, którzy wybiorą to, co będzie im wyglądać na bezpieczeństwo, a inni, którym w ogóle nie pasuje nasz sojusz z Podziemnymi, z chęcią przyjmą szansę na zmiany. Jeśli Sebastian chciał podzielić Clave na obozy, a jestem pewna, że taki był jego zamiar, wybrał dobry sposób, by do tego doprowadzić. - Rozejrzała się wokół, patrząc na Lightwoodów, Jace'a i Clary; spokojne ciemne spojrzenie Konsul spoczywało na każdym z nich po kolei. - Z chęcią wysłucham propozycji – dodała nieco oschle. - Moglibyśmy się zdecydować na ukrywanie się – natychmiast zasugerowała Isabelle. - Zniknąć do miejsca, gdzie Sebastian nigdy nas nie znajdzie; można wmówić Sebastianowi, że Jace i Clary uciekli mimo prób zatrzymania ich. Nie mógłby was za to winić. - Rozważna osoba nie winiłaby Clave – wtrącił Jace. - Sebastian nie jest rozważny. - I nie istnieje miejsce, gdzie moglibyśmy się przed nim ukryć – dodała Clary. Odnalazł mnie w domu Amatis. Może odnaleźć mnie wszędzie. Może Magnus mógłby nam pomóc, ale... - Są inni czarownicy – powiedział Patrick, a Clary rzuciła okiem na Aleca. Jego twarz wyglądała jak wyrzeźbiona z kamienia. - Nie można liczyć na ich pomoc, bez względu na to, ile im zapłacisz, nie teraz – odparł Alec. - Taki był właśnie sens tego porwania. Nie przyjdą na ratunek Clave, jeśli nie zobaczą, że najpierw my pomogliśmy im. Rozległo się pukanie do drzwi i weszło dwóch Cichych Braci, ich szaty migotały niczym pergamin w świetle runicznym. - Bracie Enochu – przywitał go Patrick. - Oraz... - Brat Zachariasz – powiedział drugi Brat i odrzucił kaptur. Mimo tego, co Jace widział w sali Rady, widok teraz-już-ludzkiego Zachariasza był szokiem. Ledwo dało się go poznać, tylko ciemne runy na łukach kości policzkowych przypominały, kim kiedyś był. Był smukły, niemal wiotki, oraz wysoki o delikatnej i ludzko eleganckiej twarzy, którą okalały ciemne włosy. Wyglądał na około dwadzieścia lat. - Czy to – zaczęła Isabelle cichym, pełnym zdziwienia głosem. - Brat Zachariasz? Kiedy zrobił się gorący9? - Isabelle! - szepnęła Clary, ale Brat Zachariasz albo jej nie usłyszał, albo był niesamowicie opanowany. Patrzył na Jię, po czym, ku zaskoczeniu Clary, powiedział coś w języku, którego nie znała. Wargi Konsul zadrgały. Po chwili zacisnęła je w wąską linię. Zwróciła się do pozostałych. - Amalric Kriegsmesser nie żyje – oznajmiła. Clary, która od kilku godzin doznawała szoku za szokiem, zajęło chwilę, by przypomnieć sobie, o kogo chodziło: Mroczny, którego pojmano w Berlinie i przywieziono do Basillas, gdzie Bracia szukali lekarstwa. - Nic, czego na nim próbowaliśmy, nie zadziałało – powiedział Brat Zachariasz. Jego realny głos brzmiał dźwięcznie. Słychać było brytyjski akcent, pomyślała Clary; wcześniej słyszała jego głos tylko w swojej głowie, a telepatyczna komunikacja wydawała się zacierać akcenty. - Żadne zaklęcie, żaden eliksir. W końcu daliśmy mu wypić z Kielicha Anioła. To go zniszczyło, wyjaśnił Enoch. Śmierć była natychmiastowa. - Ciało Amalrica musi zostać wysłane przez Portal do czarowników ze Spiralnego Labiryntu, by mogli je zbadać – powiedziała Jia. - Może jeśli zadziałamy szybko, ona... oni dowiedzą się czegoś z jego śmierci. O jakiejś wskazówce do lekarstwa. - Jego biedna rodzina – odezwała się Maryse. - Nawet nie zobaczą go spalonego i pogrzebanego w Cichym Mieście. - Już nie był Nephilim – stwierdził Patrick. - Jeśli będzie pogrzebany, to na skrzyżowaniu dróg poza lasem Brocelind. - Jak moja matka – wtrącił Jace. - Bo popełniła samobójstwo. Kryminaliści, samobójcy i potwory są grzebani w miejscu, gdzie zbiegają się wszystkie drogi, tak? Mówił tym fałszywie ożywionym głosem, który Clary rozpoznała jako ten, pod którym zawsze ukrywał złość lub cierpienie; pragnęła przybliżyć się do niego, ale w pokoju było zbyt wiele ludzi. - Nie zawsze – zaprzeczył Brat Zachariasz cichym głosem. - Jeden z młodych Longfordów uczestniczył w bitwie pod Cytadelą. Został zmuszony do zabicia własnego parabatai, który został Przemieniony przez Sebastiana. Po tym skierował swój miecz na siebie i podciął sobie żyły. Zostanie spalony z resztą, którzy dziś zginęli, ze wszystkimi 9 Och, Isabelle... you have no idea.... <3 (przyp. firefly) należnymi honorami. Clary przypomniała sobie młodego mężczyznę, którego widziała pod Cytadelą, stojącego nad zmarłym Nocnym Łowcą w czerwonej zbroi, szlochającego, podczas gdy wokół trwała zaciekła walka. Zastanawiała się, czy gdyby się zatrzymała, odezwała się do niego, czy to by pomogło, czy była w stanie temu zapobiec. Jace wyglądał, jakby miał za chwilę zwymiotować. - Właśnie dlatego musicie mnie wysłać w pogoń za Sebastianem – nalegał. - To nie może dalej trwać. Te bitwy, walki z Mrocznymi- wymyśli gorsze rzeczy. Sebastian zawsze to robi. Bycie Przemienionym to gorsze niż śmierć. - Jace – Clary powiedziała ostro, ale Jace rzucił jej spojrzenie na pół zdesperowane, na pół błagalne. Wzrok ten prosił, by w niego nie wątpiła. Pochylił się, kładąc dłonie na biurku Konsula. - Wyślij mnie do niego. A postaram się go zabić. Mam moc niebiańskiego ognia. To nasza najlepsza szansa. - Sprawa nie dotyczy wysyłania cię gdziekolwiek – wtrąciła Maryse. - Nie możemy cię do niego posłać; nie wiemy, gdzie Sebastian jest. To sprawa pozwolenia mu, by cię zabrał. - Więc pozwólcie mu na to... - Absolutnie wykluczone. - Brat Zachariasz wyglądał śmiertelnie poważnie, a Clary przypomniała sobie, jak kiedyś jej powiedział: Jeśli nadarzy się okazja, by uratować ostatniego z rodu Herondale'ów, będzie to dla mnie ważniejsze niż lojalność do Clave. Jasie Herondale. Clave może zdecydować, czy posłuchać Sebastiana, czy mu się sprzeciwić, ale w żadnym wypadku nie możesz mu zostać przekazany w sposób, jakiego by oczekiwał. Musimy go zaskoczyć. Inaczej dostarczymy mu tylko jedynej broni, której wiemy, że się obawia. - Masz inną propozycję? - spytała Jia. - Mamy go zwabić? Użyć Jace'a i Clary, by go pojmać? - Nie możecie użyć ich jako przynęty – zaprotestowała Isabelle. - Może udałoby się nam oddzielić go od jego wojsk? - zasugerowała Maryse. - Nie uda wam się przechytrzyć Sebastiana – powiedziała Clary, czując się wykończona. - Jego nie obchodzą pobudki czy wymówki. Liczy się tylko on i to, czego chce, a jeśli zapomnicie o tych dwóch rzeczach, zniszczy was. Jia oparła się o biurko. - Może przekonamy go, że pragnie czegoś innego. Czy jest coś, co moglibyśmy wykorzystać jako kartę przetargową? - Nie – szepnęła Clary. - Nie istnieje taka rzecz. Sebastian jest... - Ale jak miała opisać im brata? Jak wyjaśnić wpatrywanie się w czarny środek czarnej dziury? Wyobraź sobie, że jesteś ostatnim Nocnym Łowcą na ziemi, że cała twoja rodzina i wszyscy twoi przyjaciele nie żyją, że nie pozostał już nikt, kto wierzy w to, co ty. Wyobraź sobie, że jesteś na ziemi za miliardy, miliardy lat po tym, jak Słońce wyniszczyło wszystko, co żyło, a ty błagasz o choć jedną żyjącą istotę, by oddychała obok ciebie, ale tu nie ma nic, tylko rzeki ognia i popioły. Wyobraź sobie bycie tak samotną a potem wyobraź sobie, że znasz tylko jeden sposób, by to naprawić. Potem pomyśl o tym, co byś zrobiła, by ten sposób zadziałał.Nie. On nie zmieni zdania. Nigdy. Rozległ się pomruk głosów. Jia klasnęła, by je uciszyć. - Wystarczy – powiedziała. - Krążymy w kółko. Nadszedł czas, by Clave i Rada przedyskutowały sytuację. - Jeśli mógłbym coś zasugerować. - Oczy Brata Zachariasza omiotły pomieszczenie, by w końcu spocząć na Jii. - Rytuał pogrzebowy dla zmarłych pod Cytadelą za chwilę się zacznie. Będą cię tam oczekiwać, Konsulu, jak i ciebie, Inkwizytorze. Proponowałbym, by Clary i Jace pozostali w domu Inkwizytora, zważając na otaczające ich zamieszanie oraz by Rada zebrała się po uroczystościach. - Mamy prawo uczestniczyć w spotkaniu – wtrąciła Clary. - Decyzja nas dotyczy. Chodzi o nas. - Zostaniecie wezwani – zadecydowała Jia, nie patrząc na Clary i Jace'a, lecz wędrując wzrokiem po Robercie, Maryse, Bracie Enochu i Zachariaszu. - Do tego czasu, odpoczywajcie; będziecie potrzebować sił. To może być długa noc. TŁUMACZENIE: Firefly KOREKTA: KlaudiaRyan 12 Ceremonialny koszmar Ciała płonęły na uporządkowanych w rzędy stosach, które zostały utworzone wzdłuż drogi do lasu Brocelind. Słońce zaczynało zachodzić na pochmurnym, białym niebie, gdy każdy ze stosów spalał się, strzelając pomarańczowymi iskrami. Efekt ten był w dziwny sposób piękny, choć Jia Penhallow wątpiła, żeby ktokolwiek z zebranych żałobników właśnie tak myślał. Z jakiegoś powodu ciągle powtarzała w głowie wierszyk, którego nauczyła się w dzieciństwie. Czerń na nocne polowanie, Biel na żałobę i śmierci spotkanie, Złoto, gdy panna młoda w sukni ślubnej stanie, Czerwień na czaru odegnanie. Białe jedwabie stosy pogrzebowe okrywają, Niebieskie chorągwie, gdy przegrani powracają. Płomień na Nephilim narodzenie, Oraz na grzechów oczyszczenie. Szarość dla wiedzy niewypowiedzianej, Kość słoniowa dla osoby nieśmiertelnej. Szafran na zwycięskiego marszu oznaczenie, Zieleń na złamanych serc ukojenie. Srebrem demoniczne wieże będą oświetlane A brąz, gdy złe moce zostaną przywołane. Brat Enoch, w swojej szacie w kolorze kości, przechadzał się w tę i z powrotem wzdłuż stosów. Nocni Łowcy stali, klęczeli, albo wrzucali w pomarańczowe płomienie garście białych kwiatów z Alicante, które kwitły nawet zimą. - Konsulu - rozległ się miękki głos. Obróciła się i zobaczyła Brata Zachariasza chłopaka, który kiedyś był Bratem Zachariaszem. - Brat Enoch powiedział, że pragnęłaś ze mną porozmawiać. - Bracie Zachariaszu - zaczęła i zamilkła. - Czy jest jakieś inne imię, którego pragniesz używać? Imię, które miałeś, zanim zostałeś Cichym Bratem? - Zachariasz na razie wystarcz - powiedział. - Nie jestem na razie gotowy, aby odzyskać moje dawne imię. - Słyszałam - powiedziała i zamilkła, ponieważ to, co miała powiedzieć, było niezręczne że jeden z czarowników ze Spiralnego Labiryntu, Tessa Gray, jest kimś, kogo znałeś i o kogo się troszczyłeś podczas swojego śmiertelnego życia. Dla kogoś, kto był Cichym Bratem, tak długo jak ty, musi to być dość rzadkie. - Ona jest wszystkim, co mi pozostało z tamtych czasów - powiedział Zachariasz. Ona i Magnus. Chciałem z nim porozmawiać, zanim on... - Chciałbyś się udać do Spiralnego Labiryntu? - przerwała Jia. Zachariasz spojrzała na nią z przestrachem w oczach, a Jia pomyślała, że wyglądał jakby był w wieku jej córki, jego rzęsy były niemożliwie długie, a oczy zarazem młode jak i stare. - Pozwalasz mi odejść z Alicante? Nie potrzebujecie tu wojowników? - Służyłeś Clave ponad sto trzydzieści lat. Nie możemy prosić cię o więcej. Spojrzał z powrotem na stosy, na czarny dym unoszący się w powietrzu. - Jak dużo wie Spiralny Labirynt? O atakach na instytut, Cytadelę, przedstawicieli? - Są tradycyjnymi uczonymi - powiedziała Jia. - Nie wojownikami ani politykami. Wiedzą, co wydarzyło się w Burren. Dyskutowaliśmy o magii Sebastiana, możliwych lekarstwach dla Mrocznych, sposobach na wzmocnienie naszych oddziałów. Nie pytali o nic poza tym... - I im tego nie powiedziałaś - powiedział Zachariasz. - Więc nie wiedzą o tym, co stało się w Cytadeli, ani o reprezentantach? Jia zacisnęła szczękę. - Przypuszczam, że powiesz, iż muszę im przekazać te informacje. - Nie - powiedział. Ręce miał schowane w kieszeniach, jego oddech był widoczny na czystym, mroźnym powietrzu. - Nie powiem tego. Stali obok siebie w śniegu i ciszy, zanim, ku jej zaskoczeniu, przymówił ponownie: - Nie pojadę do Spiralnego Labiryntu, zostanę w Idrisie. - Ale czy nie chcesz jej zobaczyć? - Chce zobaczyć Tessę bardziej niż pragnę czegokolwiek na świecie - powiedział Zachariasz. - Ale jeśli wiedziałaby więcej o tym, co się tutaj dzieje, chciałaby przyjechać i walczyć razem z nami, a ja nie chcę do tego dopuścić. - Jego ciemne włosy opadły do przodu, gdy potrząsnął głową. - Uświadomiłem to sobie, gdy przestałem być Cichym Bratem. Prawdopodobnie to samolubne. Nie jestem pewien. Ale jestem pewien, że czarownicy w Spiralnym Labiryncie są bezpieczni. Tessa jest bezpieczna. Jeśli bym do niej dołączył to też byłbym bezpieczny, ale to byłoby ukrywanie się. Nie jestem czarownikiem. Nie będę pomocny w Labiryncie. Ale tutaj tak. - Mógłbyś udać się do Labiryntu i wrócić. To byłoby skomplikowane, ale mogłabym poprosić... - Nie - powiedział cicho. - Nie mogę spotkać się z Tessą twarzą w twarz i nie powiedzieć jej o tym, co tu się dzieje. Ponadto, nie mógłbym udać się do Tessy i przedstawić się jej jako śmiertelnik, jako Nocny Łowca i nie powiedzieć jej o uczuciach jakie do niej żywiłem, kiedy byłem... - urwał. - Że moje uczucia do niej się nie zmieniły. Nie mogę jej tego zaoferować, a potem powrócić do miejsca, gdzie mogę zginąć. Lepiej, żeby sądziła, że nigdy nie mieliśmy szansy. - Dobrze, że też tak uważasz - powiedziała Jia, patrząc mu prosto w twarz, na jego nadzieję i tęsknotę, który tak wyraźnie się tam malowały. Spojrzała na Roberta i Maryse Lightwoodów, stojących na śniegu w dużej odległości od siebie. Nie tak daleko stała jej córka, Aline, opierając swoją głowę o głowę Helen Blackthorn. - My, Nocni Łowcy, znajdujemy się w niebezpieczeństwie o każdej godzinie, każdego dnia. Czasami myślę, że jesteśmy tak bezmyślni, jeżeli chodzi o nasze serca, jak w przypadku naszych żyć. Kiedy je komuś oddajemy, oddajemy każdy jego kawałek. A jeśli nie dostaniemy tego, co tak desperacko pragniemy, jak mamy żyć? - Myślisz, że może mnie już nie kochać - powiedział Zachariasz. - Po tak długim czasie. Jia nic nie powiedziała. To było, mimo wszystko, to, co dokładnie myślała. - To rozsądne pytanie - powiedział. - Prawdopodobnie mnie nie kocha. Tak długo jak będzie żyła na tym świecie, zdrowa i szczęśliwa, ja również znajdę sposób, by być szczęśliwym, nawet jeśli nie będę przy jej boku - spojrzał na piramidy, wydłużające się cienie śmierci. - Który z nich to młody Longford? Ten, który zabił swojego parabatai? - Tam - wskazała Jia. - Dlaczego chcesz to wiedzieć? - To najstraszliwsza rzecz jaką sobie mogę wyobrazić. Nie starczyłoby mi odwagi. A ponieważ jest ktoś taki, chciałbym złożyć wyrazy szacunku - powiedział Zachariasz i odszedł, idąc po pokrytej śniegiem i popiołem ziemi w kierunku ognia. - Pogrzeb się skończył - powiedziała Isabelle. - A przynajmniej nie widać już dymu. Siedziała na parapecie w swoim pokoju, w domu Inkwizytora. Pomieszczenie było małe i pomalowane na biało, okna ozdobione były kwiecistymi zasłonami. Nie bardzo w stylu Isabelle, pomyślała Clary, ale trudne byłoby odtworzenie w tak krótkim czasie zasypanego proszkiem i brokatem pokoju Isabelle w Nowym Jorku. - Kiedyś czytałam mój Kodeks - Clary skończyła zapinać swój niebieski, wełniany kardigan, w który się przebrała. Nie mogła wytrzymać ani minuty dłużej w swoim swetrze, który nosiła cały wczorajszy dzień, w którym spała i którego dotykał Sebastian. - I pomyślałam, że Przyziemni w kółko zabijają się nawzajem. My... oni... prowadzą wojny, różnego rodzaju wojny, zabijają się, ale to jest pierwszy raz w historii, kiedy Nephilim muszą zabijać Nocnych Łowców. Kiedy Jace i ja staraliśmy się przekonać Roberta, by pozwolił nam udać się do Cytadeli, nie mogłam zrozumieć, dlaczego był taki uparty. Ale teraz sądzę, że trochę to rozumiem. Myślę, że nie mógł uwierzyć, że Nocni Łowcy mogą naprawdę stanowić zagrożenie dla innych Nocnych Łowców. Niezależnie od tego, co mówiliśmy mu na temat Burren. Isabelle zaśmiała się krótko. - To łaskawe z twojej strony - podciągnęła nogi pod brodę. - Wiesz, twoja mama zabrała mnie ze sobą do Adamantowej Cytadeli. Powiedziano mi, że byłabym dobrą Żelazną Siostrą. - Widziałam je podczas bitwy - powiedziała Clary. - Siostry. Były piękne. I przerażające. Tak jak spoglądanie w ogień. - Ale one nie mogą wyjść za mąż. Nie mogą być z kimkolwiek. Żyją wiecznie, ale... tak na prawdę nie mają życia. - Isabelle oparła brodę o kolana. - To są wszystko inne ścieżki życia - powiedziała Clary. - Spójrz na Brata Zachariasza... Isabelle podniosła wzrok. - Słyszałam jak moi rodzice rozmawiali o nim dzisiaj, idąc na spotkanie Rady powiedziała. - Powiedzieli, że to, co mu się przydarzyło, było cudem. Nigdy nie słyszałam o kimś, kto przestał być Cichym Bratem. Mam na myśli, oni mogą umrzeć, ale odczynienie zaklęcia, to nie powinno być możliwe. - Wiele rzeczy nie powinno być możliwych - powiedziała Clary, przeczesując włosy palcami. Chciała wziąć prysznic, ale zbyt przerażający był dla niej sam pomysł stania tam samotnie pod lejąca się wodą. Myślenia o jej mamie. O Luke'u. Samej możliwości stracenia któregokolwiek z nich, ich obojga. To było tak przerażające jak bycie porzuconym samotnie na morzu: samotny człowiek otoczony rozciągającymi się dookoła niego i pod nim kilometrami wody. A nad nim puste niebo. Mechanicznie zaczęła splatać włosy w dwa warkocze. Chwilę później tuż za nią pojawiło się odbicie Isabelle w lustrze. - Pozwól mi to zrobić - powiedziała szorstko i chwyciła pasma włosów Clary, jej palce profesjonalnie zaczęły radzić sobie z lokami. Clary zamknęła oczy i pozwoliła sobie zatracić się w przyjemności, którą było uczucie, że ktoś się o ciebie troszczy. Kiedy była małą dziewczynką, jej mama splatała jej codziennie rano włosy, zanim Simon przyjechał po nią do szkoły. Pamiętała, że miał w zwyczaju rozwiązywać jej wstążki, kiedy ona rysowała, i chować je w różnych miejscach - jej kieszeniach, plecaku - i czekać, aż to sobie uświadomi i rzuci w niego ołówkiem. Czasami nie mogła uwierzyć, że jej życie kiedyś było takie zwyczajne. - Hej - powiedziała Isabelle, szturchając ją. - Wszystko w porządku? - W porządku - powiedziała Clary. - W porządku. Wszystko jest w porządku. - Clary - poczuła jak Isabelle położyła swoją rękę na jej dłoni i powoli uniosła palec Clary. Jej ręka była mokra. Clary zdała sobie sprawę, że tak mocno ściskała jedną ze spinek Isabelle, iż wbiła jej się w dłoń. Krew spływała teraz po jej nadgarstku. - Nawet... nawet nie pamiętam, że to podniosłam - powiedziała tępo. - Wezmę to - Isabelle odłożyła ją. - Nie jest w porządku. - Musi być w porządku - powiedziała Clary. - Musi. Muszę się kontrolować i nie załamywać. Dla mojej mamy i Luke'a. Isabelle wydała łagodny dźwięk. Clary była świadoma, że druga dziewczyna delikatnie przesuwała stelą po wierzchu jej dłoni, spowalniając płynącą krew. Nie czuła bólu. Na skraju jej pola widzenia pojawiła się ciemność, ciemność grożące, że się powiększy, za każdym razem, gdy pomyśli o swoich rodzicach. Miała wrażenie, jakby tonęła, kopiąc na krawędzi swojej własnej świadomości, starając się zachować czujność i utrzymać na powierzchni wody. Isabelle nagle jęknęła i odskoczyła. - Co się stało? - zapytała Clary. - Zobaczyłam twarz, twarz za oknem. Clary wyjęła Heosphorosa zza pasa i powoli zaczęła iść w stronę okna. Isabelle była tuż za nią, jej srebrno-złoty bicz rozwijał się na jej ręce. Zsunął się na dół, a jego końcówka zakręciła się za klamce. Isabelle gwałtownie szarpnęła i otworzyła okno. Rozległ się skowyt, a mała postać upadła na dywan, opierając się na rękach i kolanach. Bat Isabelle okręcił się ponownie wokół jej nadgarstka, gdy dziewczyna zagapiła się na postać, mając na twarzy rzadki u niej wyraz zdumienia. Cień na podłodze wyprostował się, odsłaniając postać ubraną na czarno, osóbkę o bladej twarzy i poplątanymi, długimi blond włosami, wychodzącymi z niestarannie zaplecionego warkocza. - Emma? - powiedziała Clary. Południowo-zachodnia część Long Meadow10 w Prospect Park była w nocy pusta. Księżyc, którego widoczna była tylko połowa, oświetlał widniejące w oddali, za granicami parku, brooklyńskie kamienice z elewacją z piaskowca, zarysy nagich drzew i obszar ziemi, gdzie 10 Jest to obszar ( łąka ) rozciągający się na długość prawie jednej mili ( ponad 1,6 km ). Uważana za największy tego typu obszar we wszystkich parkach miejskich w U.S. przez watahę została usunięta sucha, zimowa trawa. Był to okrąg, miał około dwadzieścia stóp średnicy, dookoła niego stały wilkołaki. Zjawiła się cała wataha z dolnego Nowego Jorku: trzydzieści lub czterdzieści wilków, młodych i starych. Leila, z ciemnymi włosami związanymi w kucyk, weszła do środka koła i zaklaskała, pragnąć zwrócić na siebie uwagę. - Członkowie watach - powiedziała. - Zostało rzucone wyzwanie. Rufus Hastings wyzwał Bartholomewa11 Velasqueza ma walkę o przywództwo watahy z Nowego Jorku. Przez tłum przeszły pomruki; Leila podniosła głos. - Jest to kwestia tymczasowego przywództwa podczas nieobecności Luke'a Garrowaya. Żadna dyskusja na temat zastąpienia Luke'a jako przywódcy nie zostanie teraz rozpoczęta - Leila splotła dłonie za plecami. - Proszę o wystąpienie do przodu Bartholomewa i Rufusa. Bat wszedł do kręgu, a chwilę później dołączył do niego Rufus. Oboje byli ubrani nieadekwatnie do pogody, w dżinsy, T-shirty i ciężkie buty; mimo chłodnego powietrza mieli nagie ramiona - Zasady są następujące - powiedziała Leila. - Wilk musi walczyć z wilkiem bez użycia żadnej broni poza kłami i pazurami. Ponieważ jest to walka o przywództwo, zakończy się ona śmiercią, nie rozlewem krwi. Ten, który przeżyje, zostanie przywódcą, a wszystkie wilki przysięgną mu dzisiaj lojalność. Zrozumiano? Bat skinął głową. Wyglądał na spiętego i miał zaciśnięta szczękę. Rufus szczerzył się do wszystkich, bujając ramionami. Zbył machnięciem ręki słowa Leili. - Wszyscy wiemy jak to działa, dzieciaku. Jej wargi zacisnęły się w cienką linię. - Więc możemy zaczynać - powiedziała, choć gdy wstąpiła do kręgu, gdzie stali pozostali, mruknęła, "Powodzenia Bat", na tyle głośno, że każdy mógł ją usłyszeć. Rufus nie wydawał się przejęty. Wciąż uśmiechał się, gdy Leila cofnęła się do koła by dołączyć do watahy. Rzucił się do przodu. Bat robił unik. Rufus był duży i ciężki, natomiast Bat lżejszy i o wiele szybszy. Obrócił się i przesunął w bok, unikając pazurów Rufusa, a potem kontratakował sierpowym, który odrzucił głowę Rufusa do tyłu. Szybko wykorzystał swoją przewagę, zasypując go gradem ciosów, który sprawił że drugi wilk potknął się. Stopy Rufusa zaszurały po ziemi, a 11 Nie dziwię się, że woli, by mówili na niego Bat xD |K niski pomruk wydobył się z głębi jego gardła. Jego ręce zwisały luźno po bokach, jego palce zacisnęły się w pięści. Bat obrócił się ponownie, celując w ramię Rufusa, gdy on wykręcił się i ciął lewą ręką. Miał w pełni wysunięte pazury, ogromne i błyszczące w świetle księżyca. Oczywiste było, że w jakiś sposób je naostrzył. Każdy z nich był jak brzytwa. Dotarły do piersi Bata, rozorały mu koszulkę i skórę. Szkarłat splamił jego klatkę. - Pierwsza krew - zawołała Leila, a wilki zaczęły tupać, powoli podnosząc lewą nogę i opuszczając ją, wybijając regularny rytm, tak że ziemia stała się wielkim bębnem. Rufus uśmiechnął się znowu i rzucił na Bata. Bat uchylił się i uderzył go kolejnym ciosem w szczękę, który sprawił że w ustach Rufusa pojawiła się krew. Rufus obrócił głowę i splunął czerwienią na trawę wciąż zbliżając się do przeciwnika. Bat zaparł się, miał teraz wysunięte pazury, a jego tęczówki powoli zabarwiały się żółcią. Warknął i rzucił się do przodu, kopiąc przeciwnika. Rufus złapał go za nogę, przekręcił ją i rzucił Bata na ziemię. Zaatakował go, ale drugi wilkołak już się odsunął, a Rufus wylądował na ziemi w przysiadzie. Bat stanął na nogach, ale było jasne, że traci krew, która spływała mu po klatce piersiowej, moczyła pasek jego dżinsów, a jego ręce były nią pokryte. Zamachnął się pazurami, a Rufus obrócił się, przyjmując cios ramieniem; cztery płytkie cięcia. Z warknięciem chwycił nadgarstek Bata i wykręcił go. Rozległ się głośny dźwięk pękającej kości, a Bat jęknął i odsunął się. Rufus rzucił się na niego. Jego waga przygniotła Bata do ziemi, a głowa uderzyła ciężko o wystający korzeń drzewa. Bat zwiotczał. Pozostałe wilkołaki wciąż waliły nogami w ziemię. Niektórzy z nich otwarcie krzyczały, ale żadne z nich nie poruszyło się, gdy Rufus usiadł na Bacie, ręką przyciskając go płasko do trawy. Uniósł drugą dłoń, żyletki na czubkach jego palców lśniły. Ruszył, by zadać morderczy cios... - Stop - głos Mai rozbrzmiał dźwięcznie w parku. Pozostałe wilki spojrzały na nią w szoku. Rufus uśmiechnął się. - Hej, mała - powiedział. Maia nie poruszyła się. Stała w środku okręgu. W jakiś sposób przepchnęła się przez okrąg wilkołaków, tak że nawet tego nie zauważyły. Miała na sobie sztruksy i dżinsową kurtkę, włosy miała ciasno związane. Jej wyraz twarzy był surowy, prawie pusty. - Chcę rzucić wyzwanie - powiedziała. - Maia - powiedziała Leila. - Znasz prawo! "Kiedy walczysz z wilkiem ze swojej watahy, musisz z nim walczyć samotnie i z dala od innych. Jeśli inni wezmą udział w walce, watahą zawładnie wojna" Nie mażesz przerywać walki. - Rufus ma zadać śmiertelny cios - powiedziała bez emocji Maia . - Czy naprawdę sądzisz, że muszę czekać to pięć minut zanim rzucę wyzwanie? Poczekam, jeśli Rufus za bardzo się boi by walczyć ze mną, kiedy Bat wciąż oddycha... Rufus z rykiem zeskoczył z bezwładnego ciała Bata i ruszył w stronę Mai. Leila spanikowana podniosła głos: - Maia, uciekaj stąd! Gdy popłynie pierwsza krew nie będziemy mogli powstrzymać walki... Rufus rzucił się na Maię. Jego pazury rozerwały krawędź jej kurtki. Maia upadła na kolana, przetoczyła się i kucnęła, jej pazury wydłużyły się. Jej serce waliło w klatce piersiowej transportując kolejne fale gorącej krwi przez żyły. Czuła szczypanie rozcięcia na ramieniu. Pierwsza krew. Wilkołaki znów zaczęły tupać w ziemię, ale tym razem poza tym dźwiękiem rozlegały się też inne. Otaczało ją mamrotanie i dyszenie. Maia robiła wszystko by to zablokować, zignorować. Zobaczyła, że Rufus idzie w jej kierunku. Był cieniem, wyróżniającym się w świetle księżyca i w tym momencie widziała nie tylko jego, ale też Sebastiana, pochylającego się do niej na plaży, lodowy książę wykuty z lodu i krwi. Twój chłopak nie żyje. Jej pięść zacisnęła się na ziemi. Rufus rzucił się na nią z rozszerzonymi pazurami, podniosła się i rzuciła mu w twarz garścią ziemi i trawy. Cofnął się, oślepiony, krztusząc się. Maia podeszła do niego i stanęła glanem na jego stopę. Poczuła roztrzaskujące się drobne kości, usłyszała jak krzyczy; w tym momencie, kiedy został rozproszony, wbiła mu pazury w oczy. Rozległ się wrzask, który szybko zamilkł, gdy Maia przecięła mu gardło. Rufus upadł do tyłu, uderzając w ziemię z głośnym dźwiękiem, który przypomniał jej przewracające się drzewa. Spojrzała na rękę. Była pokryta krwią i umazana cieczą: ciałem szklistym i istotą szarą. Upadła na kolana i zwymiotowała na trawę. Jej pazury schowały się, a ona wycierała ręce o ziemię, w kółko i w kółko, jej żołądek wił się w spazmach. Poczuła rękę na plecach, podniosła wzrok i zobaczyła Leilę pochylającą się nad nią. - Maia - powiedziała łagodnie, ale jej głos został zagłuszony przez watahę skandującą imię nowego przywódcy. - Maia, Maia, Maia. Oczy Leili były ciemne i zaniepokojone. Maia wstała, wycierając usta w rękaw kurtki i pobiegła po trawie do Bata. Pochyliła się nad nim i dotknęła dłonią jego policzka. - Bat? - powiedziała. Z trudem otworzył oczy. Na ustach miał krew, ale oddychał równomiernie. Maia domyślała się, że uzdrawiał się już po ciosach Rufusa. - Nie wiedziałem, że walczysz nieczysto - powiedział z półuśmiechem na twarzy. Maia pomyślała o Sebastianie, jego lśniącym uśmiechu i ciałach na plaży. Pomyślała o tym, co powiedziała jej Lily. Pomyślała o Nocnych Łowcach, o słabości Przymierza i Rady. To będzie nieczysta wojna, pomyślała, ale nie powiedziała tego na głos. - Nie wiedziałam, że masz na imię Bartholomew - Podniosła jego ręce, chwytając je w swoje własnem, zakrwawionych. Dookoła nich wataha wciąż skandowała. - Maia, Maia, Maia. Zamknął oczy. - Każdy ma swoje tajemnice. - Nie wydaje się, by to robiło jakąś różnicę - powiedział Jace, zwinięty na parapecie, w pokoju na poddaszu który dzielił z Alekiem. - Czuję się jak w więzieniu. - Nie uważasz, że to efekt uboczny, tego, że uzbrojeni strażnicy otaczają cały dom? zasugerował Simon. - To znaczy, tylko tak myślę. Jace rzucił mu rozdrażnione spojrzenie. - O co chodzi z Przyziemnymi i ich wyższą potrzebą stwierdzania oczywistości? zapytał. Pochylił się do przodu, patrząc przez szyby w oknie. Możliwe, że Simon lekko przesadzał, ale tylko lekko. Ciemne postacie, stojące w kardynalnych punktach, otaczające dom Inkwizytora, mogły być niewidoczne dla niewprawionego oka, ale nie dla Jace'a. - Nie jestem Przyziemnym - powiedział zgryźliwie Simon. - A o co chodzi z Nocnymi Łowcami i ich wyższą potrzebą, by oni i wszyscy, o których dbają zostali zabici? - Przestańcie się kłócić - Alec stał oparty o ścianę, w klasycznej pozie myśliciela, z podbródkiem opartym na dłoni. - Strażnicy są tam, by nas chronić, nie żeby nas tu przetrzymywać. Spójrz na to z tej perspektywy. - Alec, znasz mnie od siedmiu lat - powiedział Jace. - Czy kiedykolwiek patrzyłem na coś z jakiejkolwiek perspektywy? Alec spojrzał na niego spode łba. - Czy nadal jesteś wściekły, bo zniszczyłem twój telefon? - powiedział Jace.- Bo ty złamałeś mi nadgarstek, więc jesteśmy kwita. - Był zwichnięty - powiedział Alec. - Nie złamany. Zwichnięty. - No, a teraz kto się kłóci? – powiedział Simon. - Nie odzywaj się - Alec wskazał na niego z widocznym obrzydzeniem. - Za każdym razem, gdy na ciebie patrzę, przypominam sobie jak tu wszedłem i zobaczyłem jak obściskujesz się z moją siostrą. Jace usiadł. - O tym jeszcze nie słyszałem. - Och, daj spokój... - powiedział Simon. - Simon, rumienisz się - zauważył Jace. - I jesteś wampirem, więc prawie nigdy się nie rumienisz, więc musiało być pikantne. I dziwne. Czy w jakiś perswazyjny sposób były w to zaangażowanie motory? Odkurzacze? Parasolki? - Duże parasolki, czy te małe, które dodaje się do drinków? - zapytał Alec. - Czy to ma znaczenie... - zaczął Jace i przerwał gdy do pokoju weszła Clary z Isabelle, trzymając małą dziewczynkę za rękę. Po chwili przepełnionej szokiem ciszy, Jace ją rozpoznał: Emma, dziewczynka, za którą pobiegła Clary, by ją uspokoić podczas posiedzenia Rady. Ta, która spoglądała na niego z ledwie skrywanym uwielbieniem. Nie, żeby miał coś przeciwko uwielbieniu, ale to było trochę dziwnie, że nagle dziecko wpadło do środka czegoś, co zaczynało być nieco niezręczną rozmową. - Clary - powiedział. - Porwałaś Emmę? Clary posłała mu zirytowanie spojrzenie. - Nie. Dostała się tu sama. - Przeszłam przez jedno z okien - poinformowała usłużnie Emma. - Tak jak Piotruś Pan. Alec zaczął protestować. Clary uniosła rękę by go powstrzymać; drugą opierała na ramieniu Emmy. - Wszyscy po prostu bądźcie przez chwilę cicho, okej? - powiedziała Clary. - Nie powinna tu być, tak, ale miała konkretny powód, by przyjść. Ma informacje. - To prawda - powiedziała Emma, zdeterminowanym głosem. W rzeczywistości była tylko o głowę niższa od Clary, ale Clary była malutka. Emma prawdopodobnie kiedyś będzie wysoka. Jace starał się przypomnieć sobie jej ojca, Johna Carstairsa - był pewien że widział go na spotkaniach Rady, przypomniał sobie wysokiego mężczyznę o jasnych włosach. A może był ciemne? Pamiętał Blackthornów, oczywiście, ale Carstairsi zniknęli z jego pamięci. Clary odpowiedział na jego ostre spojrzenie własnym, które mówiło: Bądź miły. Jace zamknął usta. Nigdy nie myślał o tym czy lubi dzieci, czy nie, chociaż zawsze lubił bawić się z Maxem. Max był zaskakująco dobrym strategiem, jak na tak małego chłopca i Jace zawsze lubił układać z nim puzzle. Fakt, że Max czcił ziemię, po której chodził Jace, też mu nie przeszkadzał. Jace pomyślał o drewnianym żołnierzyku, którego dał Maxowi, zamknął oczy, przytłoczony nagłym bólem. Gdy je ponownie otworzył, Emma wpatrywała się w niego. Nie w sposób, w jaki patrzyła nie niego, gdy znalazł ją z Clary w Gard, na pół pod wrażeniem, pół przerażona. Było to raczej spojrzenie Ty jesteś Jace Lightwood wymieszane odrobiną niepokoju. W rzeczywistości cała postawa wskazywała na niepewność, którą był pewien, że udawała – a także strachu. Jej rodzice nie żyli, pomyślał, zmarli kilka dni temu. Pamiętał czas, siedem lat temu, gdy stawił czoła Lightwoodom, wiedząc w głębi serca, że jego ojciec niedawno umarł i ten gorzki posmak słowa " sierota". - Emma - powiedział tak łagodnie, jak potrafił. - Jak dostałaś nie na okno? - Wspięłam się po dachach - powiedziała wskazując na okno. - To nie było takie trudne. Okna na poddaszu to prawie zawsze sypialnie, więc zeszłam do pierwszego okazało się, że tam jest pokój Clary - wzruszyła ramionami jakby to, co zrobiła, nie było ani imponujące ani ryzykowne. - W rzeczywistości było moje - powiedziała Isabelle wpatrując się w Emmę jakby była fascynującym okazem. Isabelle usiadła na kufrze, który stał w nogach łóżka Aleca, wyciągając przed siebie nogi. - Clary mieszka teraz u Luke'a. Emma wyglądała na zdezorientowaną. - Nie wiem, gdzie to jest. I wszyscy mówili, że jesteście tutaj. Dlatego przyszłam Alec spojrzał na Emmę z mieszaniną czułości i zmartwienia, jak typowy starszy brat. - Nie bój się... - zaczął. - Nie boję się - warknęła. - Przyszłam tu, bo potrzebujecie pomocy. Jace poczuł jak kąciki jego ust mimowolnie się unoszą. - Jakiego rodzaju pomocy? - zapytał. - Rozpoznałam dzisiaj tego mężczyznę - powiedziała. - Tego, który groził Konsulowi. Przyszedł z Sebastianem, gdy zaatakowali Instytut - przełknęła. - Powiedział, że wszyscy spłoniemy w tym miejscu, w Edomie... - To inna nazwa piekła - powiedział Alec. - Nie prawdziwe miejsce, nie musisz się martwić... - Ona się nie martwi, Alec - powiedziała Clary. – Po prostu słuchaj. - To jest miejsce - powiedziała Emma. - Kiedy zaatakowali Instytut, słyszałam ich. Słyszałam jak jedna z nich powiedziała, że mogą zabrać Marka do Edomu i złożyć go tam w ofierze. I kiedy uciekliśmy przez Portal, słyszałam, jak krzyczała do nas, że spłoniemy w Edomie, że nie ma dla nas ucieczki - jej głos zadrżał. - Po sposobie, w który mówili, wiem, że to prawdziwe miejsce, prawdziwe miejsce dla nich. - Edom - powiedziała Clary, przypominając sobie. - Valentine nazwał jakoś tak Lilith, powiedział „Moja Pani Edomu”. Spojrzenia Aleca i Jace'a skrzyżowały się. Alec skinął głową i wymknął się z pokoju. Jace poczuł jak jego ramiona lekko się rozluźniają, wśród tego całego zamieszania dobrze było mieć parabatai, który wiedział o czym myślisz, nawet jeśli mu tego nie powiedziałeś. - Czy mówiłaś o tym jeszcze komuś? Emma zawahała się i potrząsnęła głową. - Dlaczego nie? - powiedział Simon, który do tej chwili milczał. Emma spojrzała na niego, mrugając. Miała tylko dwanaście lat, pomyślał Jace i prawdopodobnie nigdy wcześniej nie znalazła się tak blisko Podziemnego. - Dlaczego nie powiedziałaś Clave? - Bo nie ufam Clave - powiedziała Emma cichym głosem. - Ale ufam wam. Clary widoczne przełknęła. - Emma... - Gdy tu przybyliśmy, Clave przepytywało nas wszystkich, szczególnie Julesa i użyli Miecza Anioła, by upewnić się, że nie kłamiemy. To boli, a ich to nie obchodziło. Użyli tego na Ty'u i Livvy. Użyli tego na Dru - Emma brzmiała na oburzoną. - Prawdopodobnie użyliby go na Tavvy'm gdyby umiał mówić. A to zadaje ból. Miecz Anioła zadaje ból. - Wiem - powiedziała cicho Clary. - Byliśmy u Penhallowów - powiedziała Emma. - Ze względu na Aline i Helen i ponieważ Clave chce mieć na nas oko. Ze względu na to, co widzieliśmy. Byłam na dole, kiedy wrócili z pogrzebu, słyszałam jak rozmawiali, wiec... więc ukryłam się.. To była cała ich grupa, nie tylko Patrick i Jia, ale też głowy innych Instytutów. Rozmawiali o tym, co powinni zrobić, co Clave powinno zrobić, czy powinni przekazać Jace'a i Clary Sebastianowi, jakby to był ich wybór. Ich decyzja. Ale ja sądziłam, że to powinna być wasza decyzja. Niektórzy mówili, że to bez znaczenia, czy chcecie iść, czy nie... Simon zerwał się na nogi. - Ale Jace i Clary oferowali, że tam pójdą, praktycznie o to błagali... - Powiedzielibyśmy im prawdę - Emma odgarnęła splątane włosy z twarzy. Jej oczy były ogromne, w większości brązowe z przebłyskami złota i bursztynu. - Nie musieli użyć na nas Miecza Anioła, powiedzielibyśmy Konsulowi prawdę, ale i tak go użyli. Używali go na Julesie, do momentu, gdy jego dłonie... jego dłonie były od niego poparzone – mówiła drżącym głosem. - Więc pomyślałam, że powinniście wiedzieć, co mówili. Nie chcą, byście wiedzieli, że to nie jest wasz wybór, ponieważ wiedzą, że Clary może tworzyć Portale. Wiedzą, że może się stąd wydostać, a jeśli ucieknie, sądzą, że nie będą mogli dobić targu z Sebastianem. Drzwi otworzyły się i Alec wszedł do pokoju niosąc książkę oprawioną w brązową skórę. Trzymał ją w taki sposób by zasłaniać tytuł, jego oczy spotkały się z spojrzeniem Jace'a, gdy skinął głową i przeniósł wzrok na Emmę. Tętno Jace'a przyspieszyło, Alec coś znalazł. Coś, co mu się nie spodobała, sądząc po jego ponurym wyrazie twarzy, ale jednak coś. - Czy członkowie Clave, których podsłuchałaś, wspominali, kiedy zamierzając podjąć decyzję na temat tego, co zrobią? - zapytał Jace Emmę, częściowo by odwrócić jej uwagę od Aleca siadającego na łóżku i chowającego książkę za plecami. Emma potrząsnęła głową. - Nadal się kłócili, gdy wyszłam. Uciekłam przez okno na najwyższym piętrze, Jules powiedział mi, żebym tego nie robiła, bo się zabiję, ale wiedziałam, że mi się uda. Dobrze się wspinam - dodała, w jej głosie pobrzmiewała duma. - A on martwi się za dużo. - Dobrze jest mieć ludzi, którzy się o ciebie martwią - powiedział Alec. - To znaczy, że się o ciebie troszczą. A w ten sposób poznajesz że są dobrymi przyjaciółmi. Zaciekawione spojrzenie Emmy przeszło z Aleca na Jace'a. - Martwisz się o niego? - zapytała Aleca, a on parsknął zdziwiony śmiechem. - Przez cały czas - powiedział. - Bez tego Jace zabiłby się, ubierając rano spodnie. Bycie parabatai jest pracą na pełen etat. - Chciałbym mieć parabatai - powiedziała Emma.- To ktoś, kto jest twoją rodziną, ponieważ chce nią być, a nie dlatego, że musi. - zaczerwieniła się, skrępowana - W każdym razie. Nie uważam, że ktokolwiek powinien być karany za ratowanie ludzi. - To dlatego nam ufasz - zapytała poruszona Clary. - Myślisz, że ratujemy ludzi. Emma wbiła w dywan czubki butów i podniosła wzrok. - Wiedziałam o tobie - powiedziała do Jace'a, rumieniąc się - Mam na myśli, każdy o tobie wie. Że byłeś synem Valentina, ale potem nie byłeś, bo okazałeś sie Jonathanem Herondalem. I nie sądzę, by to miało jakiekolwiek znaczenie dla większości ludzi - że nazywają cię Jace Lightwood - ale dla mojego taty to robiło różnicę. Słyszałam, jak mówił mojej mamie, że wszyscy Herondale'owie odeszli, że cała rodzina nie żyje, ale ty jesteś ostatnim z nich i głosował na spotkaniach Rady, by Clave nie przestawało cię szukać, ponieważ mówił, że "Carstairsowie mają dług u Herondale'ów" - Dlaczego? - powiedział Alec. - Za co mają u nich dług? - Nie wiem - powiedziała Emma. - Ale przyszłam, bo tego pragnąłby mój tata, nawet jeśli to niebezpieczne. Jace parsknął łagodnym śmiechem. - Coś mi mówi, że nie obchodzi cię, czy coś jest niebezpieczne. - Kucnął, a jego oczy znalazły się na wysokości Emmy. - Czy jest coś, co jeszcze możesz nam powiedzieć? Czy coś jeszcze mówili? Potrząsnęła głową. - Nie wiedzą, gdzie jest Sebastian. Nie wiedzą o tym cały Edomie... Wspominałam o tym, gdy trzymałam Miecz Anioła, ale sądzę, że oni pomyśleli, że to inne określenie wyrazu "piekło". Nigdy nie zapytali mnie czy myślę, że to prawdziwe miejsce, więc nie mówiłam. - Dzięki za powiedzenie nam tego. To nam pomogło. To nam bardzo pomogło. Powinnaś już iść - dodał najłagodniej jak potrafił - zanim zauważą, że cię nie ma. Ale od teraz Herondale'owie są dłużnikami Carstairsów. W porządku? Pamiętaj to. Jace wstał, gdy Emma obróciła się do Clary, która skinęła głową i poprowadziła ją do okna, gdzie wcześniej siedział Jace. Clary pochyliła się i przytuliła młodszą dziewczynę zanim sięgnęła ręką, by odblokować okno. Emma wygramoliła się na zewnątrz ze zwinnością małpy. Wspięła się w górę tak, że było jej widać jedynie buty, które po chwili też zniknęły. Jace usłyszał lekkie skrobanie nad głową, kiedy wdrapywała się po dachówkach, potem nastała cisza. - Lubię ją - odezwała się w końcu Isabelle - Na swój sposób przypomina mi Jace'a, gdy był mały, uparty i zachowywał się jakby był nieśmiertelny. - Dwie z tych rzeczy nadal są aktualne - powiedział Clary zasuwając okno. Usiadła na parapecie. - Zakładam, że wielkim pytaniem jest czy mówimy Jii albo komuś z Rady o tym, co powiedział nam Emma? - To zależy - powiedział Jace. - Jia musi robić to, czego chce całe Clave, sama tak powiedziała. Jeśli zdecydują, że chcą nas wrzucić do klatki do momentu, gdy przyjdzie po nas Sebastian... cóż, wtedy zaprzepaścimy całą przewagę, jaką daje nam ta informacja. - To zależy od tego, czy ta informacja jest rzeczywiście przydatna czy nie powiedział Simon. - Tak - powiedział Jace. - Alec czego się dowiedziałeś? Alec wyciągnął zza pleców książkę. To była encyklopedia daemonica, taka, jaką zawierała każda biblioteka Nocnych Łowców. - Myślałem, że Edom może być nazwą jednego z królestw demonów... - Cóż, każdy domyślał się, że Sebastian może przebywać w innym wymiarze, skoro nie można go namierzyć - powiedziała Isabelle. - Ale wymiary demonów... są ich miliony i ludzie nie mogą sobie tam po prostu iść. - Niektóre są lepiej znane od innych - powiedział Alec. - Biblia i teksty enochańskie wspominają o kilku, są oczywiście zakamuflowane i podciągnięte pod opowieści i mity. Edom jest wspomniany jako pustkowie - zaczął czytać na głos. - Potoki Edomu obrócą się w smołę, a proch jego w siarkę; ziemia jego stanie się smołą płonącą. Nie zagaśnie ni w nocy, ni w dzień, jej dym wznosić się będzie ciągle. Kraj pozostanie opustoszały z pokolenia w pokolenie, po wiek wieków nikt go nie przemierzy.12 Westchnął 12 Księga Izajasza 34,9-10 Biblia Tysiąclecia - I oczywiście jest też legenda o Lilith i Edomie, została tam wygnana i rządzi tym miejscem z demonem Asmodeusem. Prawdopodobnie dlatego Mroczni rozmawiali o złożeniu tam w ofierze Marka Blackthorna. - Lilith chroni Sebastiana - powiedziała Clary. - Jeżeli miałby się udać do królestwa demonów, to poszedłby do niej. - "Po wiek wieków nikt go nie przemierzy" nie brzmi zbyt zachęcająco - powiedział Jace. - Poza tym, nie ma sposobu, by dostać się do demonicznego królestwa. Przemieszczanie się z miejsca na miejsce w tym świecie to jedna sprawa... - Cóż, istnieje sposób, tak sądzę - powiedział Alec. - Ścieżka, której Nephilim nie mogą zamknąć, ponieważ znajduje się poza wpływem Prawa. Jest stara, starsza niż Nocni Łowcy – rządzi nią stara, dzika magia - westchnął. - Znajduje się w Jasnym Dworze, a chronią jej faerie. Ludzka noga nie stanęła tam od setek lat. TŁUMACZENIE: CandyAga KOREKTA: KlaudiaRyan 13 Wybrukowane dobrymi chęciami Jace przechadzał się po pokoju niczym kot, a pozostali mu się przyglądali – w tym Simon, unosząc brew. - Nie ma innego sposobu, żeby się tam dostać? - zapytał Jace. - Nie możemy spróbować użyć Portalu? - Nie jesteśmy demonami. Portalu możemy używać tylko w tym wymiarze – powiedział Alec. - Wiem, wiem, ale może gdyby Clary poeksperymentowała z runami na Portalu... - Nie zrobię tego – przerwała mu Clary, kładąc zapobiegawczo dłoń na kieszeni, w której spoczywała jej stela. - Nie narażę was wszystkich na niebezpieczeństwo. Teleportowałam przy pomocy Portalu siebie i Luke’a i prawie nas zabiłam. Nie podejmę się takiego ryzyka. Jace wciąż chodził po pokoju. Zwykle robił tak, kiedy się nad czymś zastanawiał. Clary o tym wiedziała, ale wciąż przyglądała mu się z niepokojem. Składał i rozkładał ręce, mamrocząc coś pod nosem. W końcu się zatrzymał. - Clary – odezwał się. - Możesz stworzyć Portal prowadzący do Jasnego Dworu, prawda? - Tak – odparła. - To mogę zrobić, byłam tam; pamiętam tamto miejsce. Ale czy to bezpieczne? Nie zostaliśmy zaproszeni, a faerie nie lubią obcych na swoim terytorium... - Nie chodzi o nas – powiedział Jace. - Nikt z was nie idzie. Idę sam. Alec zerwał się z miejsca. - Wiedziałem, cholera, wiedziałem. I nie, absolutnie nie, nie ma mowy żebyś szedł tam sam. Jace, słysząc to, uniósł brew; sprawiał wrażenie opanowanego, jednak Clary widziała napięcie w ułożeniu jego ramion i w sposobie, w jaki delikatnie wspinał się na palcach stóp. - Od kiedy mówisz „cholera”? - Od kiedy sytuacja cholernie tego wymaga. - Alec skrzyżował ręce na piersi. Poza tym, sądziłem, że zamierzamy przedyskutować to z Clave? - Nie możemy tego zrobić – odparł Jace. - Nie, jeśli zamierzamy udać się do krainy demonów przez Jasny Dwór. Połowa Clave nie może nagle tam wtargnąć; to byłoby jak akt wypowiedzenia wojny. - A nasza piątka nie może słodko poprosić, aby nas tam wpuścili?- Isabelle uniosła brwi. - Negocjowaliśmy już z Królową – powiedział Jace. - Udaliście się do niej kiedy ja... kiedy byłem w rękach Sebastiana. - A ona oszukała nas, dając nam pierścień walkie-talkie, dzięki któremu mogła nas podsłuchiwać – rzucił Simon. - Prędzej podrzucę średniej wielkości słonia niż jej zaufam. - Nie mówię o zaufaniu. Zrobi to, co w danej chwili będzie dla niej interesujące. A musimy zainteresować ją na tyle, aby umożliwiła nam dostęp do Edomu. - Wciąż jesteśmy Nocnymi Łowcami – powiedział Alec. – Wciąż reprezentujemy Clave. Cokolwiek zrobimy na Jasnym Dworze, oni za to odpowiedzą. - Więc użyjemy taktu i sprytu – stwierdził Jace. - Słuchaj, byłbym niezmiernie szczęśliwy, gdyby Clave złożyło ofertę Królowej, a ona by się z nami spotkała. Jednak nie mamy tyle czasu. Oni – Luke, Jocelyn, Magnus i Raphel – nie mają czasu. Sebastian się przygotowuje; przyśpiesza swoje działania, jego żądza krwi wciąż rośnie. Nie wiesz, jak to jest, gdy dzieje się z nim coś takiego, ale ja wiem. Wiem. urwał, by złapać oddech; pot delikatnie lśnił na jego policzkach. - Właśnie dlatego muszę to zrobić sam. Brat Zachariasz powiedział, że ja jestem niebiańskim ogniem. I nie dostaniemy już kolejnego Wspaniałego. Nie możemy wezwać kolejnego anioła, tą kartą już graliśmy. - W porządku – odezwała się Clary. – Ale nawet, jeśli jesteś jedynym źródłem niebiańskiego ognia, to nie znaczy, że musisz zrobić to sam. - Ona ma rację – powiedział Alec. - Wiemy, że niebiański ogień może zranić Sebastiana. Ale nie wiemy, czy tylko on. - I to wcale nie oznacza, że jesteś jedyną osobą, która może zabijać. Sebastiana wciąż otacza wielu Mrocznych– zauważyła Clary. - A co więcej, nawet jeśli uda ci się bezpiecznie przedostać przez Jasny Dwór, to potem będziesz musiał przebyć jakiś zapomniany demoniczny wymiar i tam znaleźć Sebastiana. - Teraz nie możemy go śledzić, ponieważ nie jesteśmy w tym samym wymiarze – powiedział Jace i uniósł nadgarstek, na którym lśniła srebra bransoleta Sebastiana. Kiedy znajdę się w jego świecie, będę mógł go wyśledzić. Zrobię to, zanim... - My będziemy mogli go wyśledzić – odezwała się Clary. - Jace, tu chodzi o coś więcej niż odnalezienie go; to coś na wielką skalę, coś większego niż wszystko, co do tej pory robiliśmy. Nie chodzi tylko o zabicie Sebastiana; chodzi o jego więźniów. To misja ratunkowa. Na szali znajdują się zarówno ich życia jak i nasze. – Głos jej się załamał. Jace zatrzymał się w pół kroku; spojrzał na każdą z twarzy przyjaciół z osobna niemal błagalnym wzrokiem. - Po prostu nie chcę, by cokolwiek wam się stało. - No cóż, nikt nie chce, by komuś się coś stało – stwierdził Simon. - Ale pomyśl; co stanie się jeśli ty pójdziesz, a my zostaniemy? Sebastian chce Clary, bardziej niż chce ciebie i może ją znaleźć tutaj, w Alicante. Nic nie powstrzyma go przed przybyciem tutaj, mimo złożonej obietnicy, że poczeka dwa dni, ale ile są warte jego obietnice? Może przyjść po każdego z nas w każdej chwili; udowodnił to na przykładzie Podziemnych. Siedzimy tu ściśnięci jak kaczki 13. Lepiej udać się tam, gdzie się nas nie spodziewa ani nie szuka. - Nie będę stał z boku, kiedy Magnus jest w niebezpieczeństwie – powiedział Alec zaskakująco zimnym, dojrzałym głosem. - Idąc tam beze mnie lekceważysz naszą przysięgę parabatai, lekceważysz mnie jako Nocnego Łowcę i lekceważysz fakt, że to również moja walka. Jace wyglądał na wstrząśniętego. - Alec, nigdy nie lekceważyłem naszej przysięgi. Jesteś jednym z najlepszych 13 Zacna metafora milordzie, Will na pewno by ją docenił :3 /M. Nocnych Łowców jakich znam, wiem, że...14 - To oznacza, że idziesz z nami – powiedziała Isabelle. - Potrzebujesz nas. Potrzebujesz mnie i Aleca, a my będziemy cię chronić, tak jak zawsze. Potrzebujesz runicznej mocy Clary i wampirzej siły Simona. To nie tylko twoja walka. Jeśli szanujesz nas jako Nocnych Łowców i twoich przyjaciół – mam na myśli nas wszystkich – to idziemy z tobą. Proste. - Wiem – powiedział Jace delikatnie. - Wiem, że was potrzebuję. - Spojrzał na Clary, w której głowie nadal rozbrzmiewał głos Isabelle mówiący potrzebujesz runicznej mocy Clary i przypomniała sobie moment, kiedy go zobaczyła po raz pierwszy, z Alekiem i Isabelle po obu jego stronach, i jak pomyślała, że wygląda niebezpiecznie. Nigdy nie myślała, że może być taka jak on – że również może być niebezpieczna. - Dziękuję wam – powiedział i odchrząknął. - Okej. Dobra, ubierzcie się w stroje bojowe i spakujcie ekwipunek. Zabierzcie wodę, jakieś jedzenie, które uda się wam zwinąć, dodatkowe stele, koce. A ty – zwrócił się do Simona – może nie potrzebujesz jedzenia, ale jeśli masz jakąś butelkowaną krew to zabierz ją ze sobą. Tam, gdzie się udamy, może nie być niczego, czym.... mógłbyś się pożywić. - Zawsze zostaje wasza trójka – stwierdził Simon, ale uśmiechał się lekko, a Clary wiedziała, że to dlatego, że Jace włączył go do drużyny bez chwili wahania. W końcu Jace zaakceptował to, że idą z nim. Simon również, nieważne czy był Nocnym Łowcą, czy nie. - No dobrze – powiedział Alec. - Spotykamy się za dziesięć minut. Clary, bądź gotowa do stworzenia Portalu. Jace? - Tak? - Najlepiej wymyśl jakiś plan, co zamierzamy zrobić na Jasnym Dworze. Będzie nam potrzebny. 14 Mam delikatne uczucie deja vu... /M. Uczucie pochłonięcia przez Portal stanowiło niemal ulgę. Clary przeszła przez lśniące drzwi, a po może czterech krokach pozwoliła, aby porwał ją chłodny mrok, niczym wodny wir pociągnął w dół, kradnąc oddech z płuc i sprawiając, że zapomniała o wszystkim i mogła tylko krzyczeć i spadać. Jednak skończyło się to zbyt szybko, Portal wypuścił ją ze swoich objęć, sprawiając, że upadła niezgrabnie na brudne podłoże w tunelu, a plecak wykręcił się pod nią. Wzięła głęboki oddech, przewróciła się na plecy i przy pomocy długich, zwisających korzeni, podniosła do pozycji pionowej. Obok niej, Alec, Isabelle, Jace i Simon wstawali z ziemi i otrzepywali swoje ubrania. Uświadomiła sobie, że nie spadli na ziemię, ale na dywan z mchu. Jeszcze więcej było go na gładkich brązowych ścianach tunelu, jednakże mimo tego jarzyły się one fosforyzującym światłem. Wyrastały z niego malutkie, lśniące kwiatki, przypominające elektryczne stokrotki, mieniąc się bielą i zielenią. Poskręcane korzenie zwisały z sufitu, sprawiając, że Clary zaczęła się zastanawiać, co rośnie nad nimi. Od głównego tunelu odchodziło kilka innych, niektóre z nich były zbyt małe, aby jakakolwiek istota ludzka się w nich zmieściła. Isabella wyciągnęła kawałek mchu z włosów i zmarszczyła brwi. - Gdzie tak dokładnie jesteśmy? - Celowałam gdzieś poza salę tronową – powiedziała Clary. - I udało się. Po prostu to miejsce zawsze wygląda inaczej. Jace już ruszył głównym korytarzem. Nawet bez runy Bezdźwięczności był cichy jak kot na miękkim mchu. Reszta poszła jego śladem, Clary trzymając dłoń na rękojeści miecza. Była lekko zaskoczona, że w tak krótkim czasie przyzwyczaiła się do ostrza wiszącego przy jej biodrze; gdy sięgała po Heosphorosa i wbrew temu, co wcześniej sądziła, nie było go tam, zaczynała panikować. - Jesteśmy – wyszeptał Jace, nakazując reszcie być cicho. Znajdowali się przy bramie, od wielkiego pomieszczenia dzieliła ich kurtyna. Poprzednim razem zasłona była wykonana z żywych motyli, które trzepotem skrzydeł powodowały delikatny szelest. Dziś były to ciernie – jak te, które otaczały zamek Śpiącej Królewny – splecione tak, że tworzyły zwisającą płachtę. Clary mogła uchwycić tylko przebłyski dochodzące z pokoju – białe i srebrne – ale wszyscy słyszeli rozbawione głosy dobiegające z korytarzy. Runy Ukrywające na Jasnym Dworze nie działały; nie było sposobu, aby ukryć się przed wzrokiem innych. Jace był czujny, a jego ciało napięte. Ostrożnie uniósł sztylet i rozciął cierniową płachtę w możliwie najcichszy sposób. Wszyscy pochyli się i zajrzeli do środka. Pomieszczenie wyglądało jak bajkowa zima, którą Clary rzadko widywała – no, może podczas wizyt na farmie Luke'a. Rolę ścian pełniły białe kryształowe tafle lodu, a królowa leżała na kanapie wykonanej również z lodu, którą przecinały dopasowane srebrne żyłki. Posadzkę pokrywał śnieg, a z sufitu zwisały długie sople. Każdy z nich obwiązany był sznurem z srebno-złotych cierni. Pęki biały róż piętrzyły się w całym pomieszczeniu, niektóre zostały rozrzucone na dywanie leżącym u stóp królowej, a kilka miała wplecionych we włosy na wzór korony. Jej suknia również była srebrnobiała i przeźroczysta jak lodowe ściany; przez nią prześwitywało ciało, ale niezbyt dokładnie. Lód, róże i Królowa. Efekt zapierał dech w piersiach. Opierała się o kanapę, a głowę miała przechyloną, rozmawiała z ciężko opancerzonym rycerzem faerie. Jego zbroja była ciemnobrązowa, w kolorze pnia drzewa; jedno z oczu miało czarny kolor, a drugie było jasnoniebieskie, prawie białe. Przez chwilę myślała, że za jego szerokimi ramionami ukrywa się jeleń, jednakże gdy przyjrzała się dokładniej, uświadomiła sobie, że na głowie miał hełm udekorowany rogami. - Jak idzie Dzikie Polowanie, Gwyn? - zapytała Królowa. - Co ze Zbieraczami Trupów? Przypuszczam, że zeszłej nocy zbiory w Adamantowej Cytadeli były owocne. Słyszałam, że jęki Nocnych Łowców rozrywały niebo, gdy umierali. Clary poczuła, że Nocni Łowcy obok niej zamarli. Pamiętała, kiedy leżała obok Jace'a w łodzi w Wenecji i widziała Dzikie Polowanie na własne oczy; mieszaninę wrzasków i wojennych okrzyków, galopujące po niebie konie, których kopyta lśniły szkarłatem. - Tak też słyszałem, moja pani – powiedział Gwyn ochrypłym głosem, tak ochrypłym, że prawie niezrozumiałym. Brzmiał jak zgrzyt ostrza przecinającego szorstką korę. - Dzikie Polowanie zjawia się, gdy kruki na polu bitwy krzyczą z żądzy krwi: wybieramy naszych jeźdźców spośród umierających. Jednak nie byliśmy w Adamantowej Cytadeli. Gry wojenne pomiędzy Nephilim i Mrocznymi przelewają zbyt wiele naszej krwi. Jasnemu Dworowi źle służy mieszanina demonów i aniołów. - Rozczarowujesz mnie, Gwyn – powiedziała Królowa, wydymając usta. - To korzystny moment dla Jasnego Dworu; zyskujemy, rośniemy w siłę, zdobywamy świat. Mamy taką samą pozycję na szachownicy władzy jak Nephilim. Miałam nadzieję na twoją radę. - Wybacz mi, moja pani – odparł Gwyn. - Szachy są dla nas zbyt delikatną grą. Nie mogę ci w niej doradzić. - Ale dam ci prezent – powiedziała nadąsanym tonem. - Chłopaka Blackthornów. Krew Nocnych Łowców i faerie w jednym ciele; taka rzadkość. Będzie z tobą jeździł, a demony będą drżały przed wami. To prezent ode mnie i od Sebastiana. Sebastian. Wypowiedziała to imię z łatwością, swobodnie. W jej głosie było słychać czułość, o ile Królowa Faerie może być czuła. Clary słyszała tuż obok oddech Jace'a: urywany i szybki; inni także byli napięci, panika przegoniła skupienie z ich twarzy, gdy tylko Królowa wypowiedziała te słowa. Clary poczuła w dłoni chłodną rękojeść Heosphorosa. Droga do krainy demonów, która prowadzi przez królestwo faerie. Ziemia rozstępująca się pod stopami Sebastiana. Sebastian dumny z tego, że ma sojuszników. Królowa i Sebastian składający dar z porwanego dziecka Nephilim. Razem. - Demony już się mnie boją, moja piękna pani – powiedział Gwyn i uśmiechnął się. Moja piękna pani. Krew Clary była jak lodowata rzeka spływająca prosto do jej serca. Gdy spojrzała w dół, zobaczyła, że Simon poruszył się, by wziąć Isabelle za rękę, w szybki uspokajający sposób; dziewczyna pobladła i wyglądała jakby było jej niedobrze, podobnie jak Jace i Alec. Simon przełknął ślinę; złoty pierścień na jego palcu rozbłysł, a ona usłyszała w głowie głos Sebastiana. Naprawdę sądziłaś, że pozwoliłaby, aby w twoje ręce trafiło coś, dzięki czemu mogłabyś komunikować się ze swoimi małymi przyjaciółmi, a ona by was nie słyszała? A ponieważ zabrałem ci to, mogłem rozmawiać z nią, a ona ze mną – byłaś głupia, że jej zaufałaś, siostrzyczko. Ta kobieta lubi stać po stronie zwycięzców. A ta strona będzie nasza, Clary. Nasza. - Jesteś mi winien przysługę, Gwyn, w zamian za chłopca - powiedziała Królowa. - Zdaję sobie sprawę, że Dzikie Polowanie rządzi się swoimi własnymi prawami, ale nalegałabym na twoją obecność w kolejnej bitwie. Gwyn zmarszczył brwi. - Nie jestem pewien, czy chłopiec jest warty takiej obietnicy. Tak, jak już mówiłem, nie chcemy angażować się w sprawy Nephilim. - Nie musisz walczyć – odparła Królowa, jej głos był jak jedwab. - Prosiłabym tylko abyś na koniec pomógł przy ciałach. A ciała będą na pewno. Nephilim zapłacą za swoje czyny, Gwyn. Każdy będzie musiał zapłacić. Zanim Gwyn udzielił odpowiedzi, do pokoju z ciemnego tunelu, który ciągnął się za tronem Królowej weszła inna postać. Był nią Meliorn, odziany w białą zbroję, czarne włosy opadały mu na plecy w formie warkocza. Buty miał ubrudzone czymś, co wyglądało jak czarna smoła. Skrzywił się, gdy zauważył Gwyna. - Łowcy nigdy nie przynoszą dobrych nowin – odezwał się. - Uspokój się, Meliorn – powiedziała Królowa. - Gwyn i ja rozmawiamy o wymianie przysług. Meliorn skłonił głowę. - Przynoszę wieści, moja pani, ale mogę je przekazać tylko na osobności. Odwróciła się do Gwyna. - Doszliśmy do porozumienia? Gwyn zawahał się, ale skinął głową i ze wzrokiem pełnym niechęci skierowanym w stronę Meliora zniknął w tym samym tunelu, z którego wyszedł wcześniej rycerz. Królowa zsunęła się z tapczanu, jej blade palce wyglądały jak marmur w porównaniu z suknią. - No dobrze, Meliornie. O czym chciałeś ze mną porozmawiać? Są jakieś nowe wieści o podziemnych więźniach? Podziemni Więźniowie. Clary usłyszała za sobą głośne westchnienie Aleca, a Meliorn odwrócił głowę w ich kierunku. Zauważyła, że jego oczy się zwęziły. - Jeśli się nie mylę, moja pani – powiedział, sięgając po ostrze znajdujące u jego boku – to mamy gości. Jace już sięgał dłonią do pasa z bronią, szepcząc „Gabriel”. Serafickie ostrze rozbłysło, a Isabelle poderwała się, wykonując zamach biczem, przecięła zasłonę z cierni, która upadła z grzechotem na ziemię. Jace szybko rzucił się przez ciernie i wbiegł do sali tronowej, Gabriel płonął w jego dłoni. Clary wyciągnęła swój miecz. Wszyscy wbiegli do komnaty w ślad za Jace'em: Alec z założoną na łuk strzałą i napiętą cięciwą, Isabelle z oswobodzonym i lśniącym biczem, Clary ze swoim mieczem, a Simon... Simon nie miał przy sobie broni, ale stał i uśmiechał się do Meliorna, a jego zęby błyszczały. Królowa odwróciła się w ich kierunku z sykiem i błyskawicznie się zasłoniła; pierwszy raz Clary widziała ją speszoną. - Jak śmiecie wchodzić na Dwór nieproszeni? - zawołała. - To najgorszy występek, złamanie Porozumień... - Jak śmiesz mówić o łamaniu Porozumień! - wrzasnął Jace, a serafickie ostrze zapłonęło w jego dłoni. Clary pomyślała, że wiele lat temu Jonathan Nocny Łowca musiał wyglądać podobnie, kiedy wypędzał demony i ratował nieznane światy od zguby. - To ty mordowałaś, kłamałaś i porwałaś Podziemnych z Rady. Sprzymierzyłaś się z siłami zła i teraz za to zapłacisz. - Królowa Jasnego Ludu nie płaci15 - odparła Królowa. - Wszyscy muszą ponieść cenę – powiedział Jace i nagle znalazł się na sofie, obok Królowej i przykładał jej ostrze do gardła. Wzdrygnęła się, ale została na miejscu, Jace stał nad nią. - Jak to zrobiłaś? - zażądał odpowiedzi. - Meliorn przysiągł, że stoisz po stronie Nephilim. Faerie nie mogą kłamać. To dlatego Rada ci zaufała... - Meliorn jest faerie tylko w połowie. Potrafi kłamać – odparła, posyłając rozbawione spojrzenie w stronę Isabelle, która wyglądała, jakby była w szoku. Tylko Królowa mogła wyglądać na rozbawioną mając ostrze przy gardle, pomyślała Clary. Czasem najprostsza odpowiedź jest prawidłowa, Nocny Łowco. - To dlatego chciałaś go w Radzie – odezwała się Clary pamiętając przysługę, o jaką Królowa poprosiła ją dawno temu. - Ponieważ może kłamać. - To była długo planowana zdrada. - Jace oddychał ciężko. - Powinienem ci teraz poderżnąć gardło. 15 Normalnie jak polskie szafiarki :) /M. - Nie odważysz się – powiedziała Królowa, wciąż pozostając nieruchomo; koniec ostrza wciąż tkwił przy jej krtani. - Jeśli tkniesz Królową Jasnego Dworu, to Lud Faerie już zawsze będzie cię ścigał. Jace oddychał ciężko, gdy mówił, a jego twarz była pełna płonącego światła. - Więc co teraz? - zapytał. - Słyszeliśmy cię. Mówiłaś o Sebastianie jak o sojuszniku. Adamantowa Cytadela leży na liniach mocy. A linie mocy są miejscami, gdzie żyją wasi pobratymcy. Ty nimi rządzisz, ty otwierasz drogi, ty pozwalasz im wciągnąć nas w zasadzkę. Czy już nas nie ścigają? Na twarzy Meliora pojawił się brzydki grymas. - Może słyszałeś jak rozmawialiśmy, mały Nephilim. - odezwał się. - Ale jeśli zabijemy cię, zanim wrócisz do Clave i opowiesz swoją bajeczkę, to nikt inny się o tym nie dowie... Rycerz rzucił się w jego kierunku. Alec wypuścił strzałę i trafił nią w nogę Meliorna, który runął do tyłu z krzykiem. Alec ruszył naprzód, już nakładając kolejną strzałę. Meliorn leżał na ziemi, jęcząc, a śnieg wokół niego przybierał kolor czerwony. Alec stanął nad nim ze strzałą w gotowości. - Powiedz nam, jak dostać się do Magnusa – jak dostać się do reszty więźniów. Mów, albo zrobię z ciebie poduszkę na igły. Meliorn splunął. Jego biała zbroja zdawała się niknąć w śniegu. - Nic wam nie powiem. Torturujcie mnie, zabijcie, ale nie zdradzę mojej Królowej. - To, co powie, nie ma znaczenia – odezwała się Isabelle. - On może kłamać, pamiętasz? Wyraz twarzy Aleca wydawał się nieobecny. - A więc giń, kłamco16. - I wypuścił strzałę, która zatopiła się w piersi Meliora, a rycerz faerie ponownie upadł, siła strzału posłała jego ciało na śnieg. Uderzył głową w ścianę jaskini z mokrym plaśnięciem. Królowa wrzasnęła. Ten dźwięk przeszył Clary, wyrywając ją z szoku. Usłyszała krzyki faerie, odgłosy stóp dochodzące do nich z korytarza. 16 Nie wiem dlaczego, ale jak to czytam to mi się chce śmiać xD Normalnie jak Henio z Pamiętników z Wakacji: „Żegnaj. Adios ” xD /Mc. OKEEJ, ktoś tu jest dobrze zaznajomiony z postaciami z „Pamiętników z Wakacji” xD |K. - Simon! – zawołała, a on się odwrócił. - Chodź tutaj! Z powrotem włożyła Heosphorosa do pochwy17, chwyciła stelę i rzuciła się w stronę głównych drzwi, teraz pozbawionych cierniowej zasłony. Simon deptał jej po piętach. - Podnieś mnie – wydyszała, a on bez słowa położył dłonie na jej talii i uniósł ją, jego wampirza siła sprawiła, że prawie poszybowała w górę, do sufitu. Wolną ręką mocno złapała się górnej części sklepienia wieńczącego przejście i spojrzała w dół. Simon gapił się na nią, oczywiście wyglądał na zdezorientowanego, ale jego uścisk był pewny. - Trzymaj mnie – powiedziała i zaczęła rysować. To było przeciwieństwo runy którą narysowała na łodzi Valentine'a: ta miała zamykać i blokować, trzymać z daleka od wszystkiego, ukrywać i zapewniać bezpieczeństwo. Czarne linie wychodziły z czubka steli, gdy rysowała i usłyszała głos Simona: - Pospiesz się, są już blisko. – W tym samym momencie skończyła i odsunęła stelę. Ziemia pod nimi zadrżała. Oboje upadli, Clary wylądowała na Simonie – jednak nie było to zbyt przyjemne lądowanie, chłopak cały składał się z kolan i łokci – i przeturlali się, gdy ściana z ziemi zaczęła zasłaniać otwarte przejście niczym kurtyna w teatrze. Cienie zbliżały się biegiem do drzwi, coraz bardziej przypominając biegnących faerie, a Simon szarpnął Clary i przeciągnął przez wejście prawie w tym samy momencie, gdy całkiem ono zniknęło, oddzielając ich od faerie znajdujących się po drugiej stronie. - Na Anioła – powiedziała Isabelle pełnym szacunku głosem. Clary odwróciła się, wciąż trzymając stelę w dłoni. Jace stał na równych nogach, a Królowa Faerie znajdowała się przed nim, ostrze miał wycelowane prosto w jej serce. Alec stał przy zwłokach Meliorna; jego twarz nie wyrażała żadnych emocji gdy spojrzał na Clary, a potem przeniósł wzrok na swojego parabatai. Tuż za nim rozpościerało się przejście, którym przyszedł Meliorn, a Gwyn wyszedł. - Zamierzasz zamknąć tamten tunel? - zapytał Simon Clary. Potrząsnęła głową. - Meliorn miał smołę na butach – powiedziała. - „A Potoki Edomu obrócą się w 17 … już nic nie mówię xD /Mc. smołę”18, pamiętasz? Sądzę, że przybył z krainy demonów i myślę, że to właśnie tamtędy prowadzi droga. - Jace – odezwał się Alec. - Powiedz Królowej czego chcemy, a jeśli spełni nasze żądania, to pozwolimy jej żyć. Królowa zaśmiała się – był to iście przerażający dźwięk. - Mały łuczniku – powiedziała. - Nie doceniałam cię. Ostre są strzały ze złamanego serca. Na twarzy Aleca odmalowało się napięcie. - Nie doceniasz nas; nigdy nie doceniałaś. Ty i ta twoja arogancja. Członkowie Jasnego Dworu są starzy, ale dobrzy. Nie zasługują na to, żebyś nimi rządziła. Pod twoimi rządami skończą jak on – powiedział i wskazał podbródkiem w stronę ciała Meliora. - To ty go zamordowałeś – odparła Królowa – nie ja. - Wszyscy muszą ponieść konsekwencje – rzucił Alec, jego oczy były spokojne, niebieskie i niewzruszone. - Chcemy bezpiecznego powrotu zakładników, których porwał Sebastian – odezwał się Jace. Królowa rozłożyła ręce. - Oni nie są ani w tym świecie, ani w świecie Faerie, ani w żadnym świecie, który jest pod waszą jurysdykcją. Nie mogę pomóc wam ich uratować, w żaden sposób. - No dobrze – powiedział Jace, a Clary miała wrażenie, że spodziewał się takiej odpowiedzi. - Jest jedna rzecz, którą możesz zrobić, jedna rzecz, która pozwoli mi cię oszczędzić. Królowa zamarła. - Co to jest, Nocny Łowco? - Droga do demonicznej krainy, do Edomu – odparł Jace. 19 - Chcemy, żebyś zapewniła nam bezpieczne przejście. Użyjemy go i przejdziemy przez twoje królestwo. Ku zaskoczeniu Clary, Królowa wyglądała jakby jej ulżyło. Z jej ciała biło 18 Stary Testament, Księga Izajasza 34;9, Biblia Tysiąclecia 2013 19 Tak sobie tłumaczę i zastanawiam się, czy Cassie zna jakieś inne słowo, aby 'pokazać', że ktoś coś powiedział niż said. Alec said, Queen said, Jace said, Clary said... napięce, a w kącikach jej ust czaił się mały uśmiech – uśmiech, którego Clary nie lubiła. - Dobrze, zaprowadzę was do przejścia prowadzącego do demonicznej ziemi. Uniosła fałdy swojej przezroczystej sukni, tak aby mogła pokonać stopnie otaczające jej sofę. Jej stopy były bose i białe jak śnieg. Zaczęła iść w kierunku ciemnego przejścia rozpościerającego się za tronem. Alec podążył za Jace'em, a Isabelle poszła za nimi; Clary i Simon skradali się z tyłu, zamykając tę dziwną procesję. - Naprawdę nienawidzę tego, że muszę to powiedzieć – odezwał się Simon przyciszonym głosem, kiedy przeszli przez mroczne podziemne przejście – ale mam wrażenie, że poszło zbyt łatwo. - To wcale nie było łatwe – odszepnęła Clary. - Wiem, ale Królowa jest sprytna. Mogła znaleźć sposób, aby dostać to, czego chciała. Nie musiała nas wpuszczać do krainy demonów. - Chce tego – powiedziała Clary. - Ona uważa, że tam umrzemy. Simon spojrzał na nią z ukosa. - A umrzemy? - Nie wiem – odparła, i przyśpieszyła aby zrównać się z resztą. Korytarz nie był taki długi, jak przypuszczała Clary. To mrok wewnątrz niego czynił dystans, który mieli pokonać, prawie niemożliwym, jednakże szli może z pół godziny, kiedy wyszli z cienia do większego, oświetlonego miejsca Szli w ciemności i w ciszy. Clary zatraciła się w swoich myślach – we wspomnieniach z domu, w którym Sebastian i Jace byli połączeni, w dźwiękach ryków dobiegających z nieba podczas Dzikiego Polowania, w widoku skrawka papieru z napisanymi na nim słowami „moja piękna”. To nie był romans; to był wzajemny respekt. Królowa Faerie, piękna. Królowa lubi stać po stronie zwycięzców, Clary, a ta strona będzie nasza, tak powiedział jej kiedyś Sebastian; nawet kiedy składała raporty do Clave, zawierała w nich swoje przechwałki. Clary oraz członkowie Rady uważali, że można dać wiarę słowom Jasnego Ludu, że Królowa przynajmniej zaczeka, żeby przekonać się, z której strony wieje wiatr, zanim zerwie jakikolwiek sojusz. Dziewczyna pomyślała o tym, jak Jace łapał oddech, gdy powiedział, że zdrada była długo planowana. Może żadne z nich nigdy nie myślało nad taką możliwością, ponieważ nie chcieli do siebie dopuścić myśli, że Królowa będzie tak przekonana o zwycięstwie Sebastiana, że ukryje go w świecie faerie, gdzie nie będzie mógł zostać wyśledzony. Że pomoże mu w bitwie. Clary pomyślała o rozstępującej się ziemi w Adamantowej Cytadeli i o Sebastianie i Mrocznych, którzy w nią wskoczyli, w utworzoną szczelinę; to była magia faerie: pod nią znajdował się Dwór. I dlaczego Mroczni Nocni Łowcy, którzy zaatakowali Instytut w Los Angeles, zabrali z sobą Marka Blackthorna? Wszyscy zakładali, że Sebastian bał się zemsty Jasnego Ludu, ale tak nie było. On był z nimi w zmowie. Zabrał Marka, ponieważ miał w sobie krew faerie i właśnie z tego powodu uważali, że Mark należy do nich. Przez całe swoje życie nie myślała o krwi tak często jak ciągu ostatnich sześciu miesięcy. Płynąca w niej krew Nephilim czyniła ją Nocnym Łowcą. Anielska krew czyniła ją tym, kim była, dawała jej moc tworzenia run. Czyniła ona także Jace'a tym, kim był: silnym, szybkim i błyskotliwym. W jej żyłas, podobnie jak w Sebastiana, płynęła krew Morgensternów i to właśnie dlatego nie był jej obojętny. Sprawiała także, że miała mroczne serce, czyż nie? Krew Sebastiana – zarówno Morgensternów jak i demoniczna – czyniła go potworem, prawda? Czy może istniała możliwość, aby się zmienił, polepszył, by ktoś nauczył go, jak być dobrym, tak jak Lightwoodowie nauczyli Jace'a? - Jesteśmy na miejscu – powiedziała Królowa Jasnego Dworu rozbawionym tonem. - Czy muszę wskazać wam właściwą drogę? Znaleźli się w olbrzymiej jaskini, której sufit znikał w mroku. Ściany lśniły fosforyzującym blaskiem, a z miejsca gdzie stali, odchodziły cztery rozgałęzienia: jedno za nimi i trzy inne. Jedno było jasne i gładkie, i znajdowało się dokładnie przed nimi. W kolejnym lśniły zielone liście i jasne kwiaty, a Clary pomyślała, że widzi w oddali blask błękitnego nieba. Jej serce chciało pójść tą drogą. Wejście ostatniego, najciemniejszego i najwęższego tunelu było po bokach upstrzone metalowymi kolcami i cierniowymi gałęziami. Clary wydawało się, że na jego końcu widzi ciemność i gwiazdy. Alec zaśmiał się krótko. - Jesteśmy Nocnymi Łowcami – powiedział. - Znamy stare opowieści. Są trzy drogi. - Widząc zdezorientowany wyraz twarzy Clary, dodał: - Faerie nie lubią, gdy ich sekrety wychodzą na światło dzienne, ale czasami ludzkim muzykom udawało się je zawrzeć w stary balladach. Jedna z nich nazywa się „Thomas the Rhymer” i opowiada o mężczyźnie, który został porwany przez Królową Faerie... - Porwany to za dużo powiedziane – zaprzeczyła Królowa. - Poszedł dość chętnie. - A ona zabrała go do miejsca, skąd prowadziły trzy drogi i powiedziała mu, że jedna prowadzi do Nieba, jedna do Krainy Wróżek, a jedna do piekła „Czy widzisz tę wąską ścieżkę, najeżoną kolcami i cierniami dzikiej róży? Jest to droga prawości, jednak niewielu o nią pyta.” - Alec wskazał na ciasny tunel. - Ta prowadzi do ziemskiego świata – odparła Królowa głosem ociekającym słodyczą. - Wasz lud uważa go za wystarczająco niebiański. - To właśnie tak Sebastian dostał się do Adamantowej Cytadeli razem ze swoimi wojownikami, by Clave nie mogło ich zobaczyć – powiedział Jace z obrzydzeniem. - Użył tego tunelu. A jego wojownicy znajdowali się w krainie Faerie, gdzie nie można było ich wyśledzić. I przybyli kiedy ich potrzebował. - Posłał Królowej mroczne spojrzenie. – Przez ciebie zginęło wielu Nephilim. - Śmiertelnicy – rzekła Królowa. - Umierają. Alec zignorował ją. - Ten – powiedział, wskazując na tunel pełny zieleni – prowadzi do Krainy Faerie. A ten – wskazał na korytarz przed nimi – to droga do Piekła. Tam, gdzie właśnie zmierzamy. - Zawsze słyszałem, że jest wybrukowany dobrymi chęciami – odezwał się Simon. - Postaw swoje stopy na tej drodze i się dowiedz, Chodzący Za Dnia – rzuciła Królowa. Jace przekręcił czubek ostrza znajdującego się przy jej plecach. - Co cię powstrzyma przed powiedzeniem Sebastianowi, że idziemy po niego, zanim opuścimy to miejsce? Królowa nie wydobyła z siebie żadnego okrzyku bólu; jedynie zacisnęła usta. Przez chwilę wyglądała staro, pomimo młodej i pięknej twarzy. - Zadałeś dobre pytanie. Nawet gdybyś mnie zabił, na moim Dworze są osoby, które mogłyby mu o was powiedzieć, a on jest bystry, odgadłby wasze zamiary. Nie możesz sprawić, że się o niczym nie dowie, nie zabijając wszystkich w Jasnym Dworze. Jace zatrzymał się. W dłoniach trzymał serafickie ostrze, którego koniec wbijał się w plecy Królowej. Jego światło rozjaśniało mu twarz, wydobywając z niej piękno szczytów i dolin, wyostrzając krzywizny kości policzkowych i kąty żuchwy. Docierało ono do końcóweg jego włosów i lizało je niczym płomienie, sprawiając, że wyglądał jakby miał na głowie koronę z płonących cierni. Clary, podobnie jak pozostali, przyglądała się my w ciszy, przekazując mu swoje zaufanie. Jakąkolwiek decyzję by podjął, oni stanęliby za nim murem. - No dalej – powiedziała Królowa. - Nie masz odwagi, aby zabijać. Zawsze byłeś najłagodniejszym z dzieci Valentine'a. - Jej wzrok przez chwilę zatrzymał się na Clary. Masz w sobie mroczne serce, córko Valentine'a. - Przysięgnij – rozkazał Jace. – Wiem, ile dla twojego ludu znaczą obietnice. Wiem, że nie możesz kłamać. Przysięgnij, że nie powiesz nic o nas Sebastianowi, ani nie zrobi tego nikt z dworu. - Przysięgam – odparła Królowa. - Przysięgam, że nikt z mojego dworu, ani słowem ani czynem nie da mu znać, że tutaj przybyliście. Jace odsunął się od Królowej, opuszczając ostrze do boku. - Wiem, że uważasz, że posyłasz nas tam na śmierć – powiedział. - Ale nie umrzemy tak łatwo. Nie przegramy tej wojny. A kiedy już zwyciężymy, ty i twoi ludzie zapłacicie krwią za to, co zrobiliście. Uśmiech opuścił twarz Królowej. Odwrócili się od niej i w ciszy ruszyli ścieżką do Edomu; Gdy Clary spojrzała przez ramię, zobaczyła tylko nieruchomy zarys jej postaci, która się im przyglądała płonącym spojrzeniem. Korytarz zakrzywiał się daleko do przodu, dając wrażenie jakby został wydrążony w skale przez ogień. Gdy cała piątka zmierzała do przodu, idąc w zupełnej ciszy, blade kamienne ściany wokół nich zaczynały ciemnieć, zabrudzone w niektórych miejscach czarną sadzą, jakby kiedyś potraktowano je ogniem. Gładka posadzka zaczęła ustępować kamienistej nawierzchni, gdzie pod stopami chrzęścił żwir. Kiedy fosforyzujące światło pochodzące ze ścian zaczęło przygasać, Alec wyciągnął z kieszeni czarodziejskie światło i uniósł je nad głowę. Gdy światło Clary zobaczyła światło wydobywające się spomiędzy jego palców, poczuła, że idący obok niej Simon sztywnieje. - Co jest? - wyszeptała. - Coś się rusza. – Wskazał palcem jakiś punkt znajdujący się w mroku przed nimi. - O tam. Clary zmrużyła oczy, ale nic nie zauważyła; wampirze oczy Simona były lepsze od tych Nocnych Łowców. Najciszej jak mogła wyciągnęła Heosphorosa zza paska i zrobiła kilka kroków do przodu, trzymając się blisko ścian tunelu. Jace i Alec byli pogrążeni w głębokiej dyskusji. Clary dotknęła ramienia Izzy i wyszeptała do niej: - Tam ktoś jest. Lub coś. Isabelle nic nie odpowiedziała, tylko odwróciła się do brata i wykonała w jego kierunku gest – kilka skomplikowanych ruchów palcami. W oczach Aleca pojawiło się zrozumienie i natychmiast odwrócił się do Jace'a. Clary przypomniała sobie, jak po raz pierwszy ujrzała tę trójkę w Pandemonium i widziała łączące ich lata wspólnych treningów, to, jak się razem poruszali, oddychali i walczyli. Nie mogła powstrzymać się od zastanawiania, czy bez względu na to, co się wydarzy, bez względu na to, jak bardzo poświęci się byciu Nocnym Łowcą, to czy już zawsze będzie wyrzucona na margines... Niespodziewanie Alec machnął dłonią i zgasił światło. Nim się obejrzała, Isabelle zniknęła. Clary odwróciła się, trzymając w dłoni Heosphorosa, i usłyszała odgłosy bójki: uderzenie, a następnie bardzo ludzki okrzyk bólu. - Stop! - krzyknął Simon i światło eksplodowało wokół nich, zupełnie jakby ktoś włączył lampę błyskową. Musiała przez chwilę przyzwyczaić się do nowo panującej jasności. Scena przed nią powoli nabierała szczegółów: Jace trzymający czarodziejskie światło, blask promieniujący wokół niego niczym światło płynące z małego słońca. Alec z uniesionym łukiem i napiętą cięciwą. Isabelle trzymająca mocno w dłoni rękojeść bicza, którego koniec był owinięty wokół kostek drobnej postaci kulącej się przy ścianie jaskini – chłopca o jasnoblond włosach kręcących się nad jego lekko spiczastymi uszami... - O mój Boże – wyszeptała Clary, wtykając broń ponownie do pochwy i rzuciła się do przodu. - Isabelle, przestań. Wszystko w porządku – powiedziała, podbiegając do chłopca. Jego ubrania były podarte i poplamione, a stopy bose i czarne od brudu. Ramiona miał nagie, na nich widniały runy. Runy Nocnych Łowców. - Na Anioła. - Bicz zwinął się do dłoni Isabelle, a łuk Aleca opadł. Chłopak uniósł głowę i skrzywił się. - Jesteś Nocnym Łowcą? - zapytał Jace pełnym niedowierzania głosem. Chłopak znów się skrzywił. W jego spojrzeniu była złość, ale również jeszcze więcej smutku i strachu. To, kim był, nie pozostawiało żadnych wątpliwości. Posiadał takie same doskonałe rysy, co jego siostra; ten sam podbródek i poskręcane na końcach włosy w kolorze wyblakłej pszenicy. Miał około szesnaście lat, jeśli Clary dobrze pamiętała. Wyglądał młodziej. - To Mark Blackthorn – powiedziała Clary. - Brat Helen. Spójrzcie na jego twarz. I dłoń. Przez chwilę Mark wyglądał na zdezorientowanego. Clary dotknęła swojego własnego pierścienia i wówczas w jego oczach pojawiło się zrozumienie. Uniósł swoją chudą rękę. Na jego palcu serdecznym rozbłysł rodowy pierścień Blackthornów, wzór na nim składał się z poskręcanych cierni.20 - Jak się tu dostałeś? - zapytał Jace. - Skąd wiedziałeś jak nas znaleźć? - Byłem pod ziemią z Łowcami – powiedział Mark cicho. - Usłyszałem jak Gwyn mówił komuś o obcych, o tym, że pojawiliście się w komnacie Królowej. Wymknąłem się Łowcom, gdy akurat nie zwracali na mnie uwagi. Szukałem was i skończyłem... tutaj. - Wskazał na tunel wokół nich. - Musiałem z wami porozmawiać. Musiałem dowiedzieć się czegoś o mojej rodzinie. - Twarz miał ukrytą w cieniu, ale 20 http://i1.wp.com/redcarpetendings.com/wp-content/uploads/2013/06/Five-of-Ringws2.jpg? fit=436%2C750 Tak wygląda ten pierścień (i cała familia Blackthornów ;)) /M. Clary zauważyła, że jego rysy tężeją. - Faerie powiedzieli mi, że nie żyją. Zapadła szokująca cisza, Clary widziała panikę malującą się na twarzy Marka, jego wzrok biegnący od opuszczonych oczu Isabelle, pustego wyrazu twarzy Jace'a do napiętej postury Aleca. - To prawda – w końcu zapytał Mark – że moja rodzina...? - Twój ojciec został Przemieniony. Ale twoi bracia i siostry żyją – powiedziała Clary. - Są w Idrisie. Uciekli. Nic im nie jest. Jeśli spodziewała się, że w oczach Marka pojawi się ulga, to się rozczarowała. Chłopak pobladł. - Co? - Julian, Helen i reszta żyją. - Clary położyła dłoń na jego ramieniu, na co on się wzdrygnął. - Żyją i martwią się o ciebie. - Clary – powiedział Jace ostrzegawczym tonem. Clary spojrzała na niego przez ramię i spiorunowała go wzrokiem; mówiła chłopcu, że jego rodzeństwo żyje. Chyba to było teraz najważniejsze, prawda? - Czy jadłeś coś lub piłeś odkąd Jasny Dwór cię zabrał? - zapytał Jace i podszedł bliżej, aby przyjrzeć się twarzy Marka. Chłopak szarpnął się, ale chwilę wcześniej Clary usłyszała, że Jace głośno wypuścił oddech. - Co jest? - zapytała Isabelle. - Jego oczy – powiedział Jace, podniósł czarodziejskie światło i oświetlił nim twarz Marka. Mark znów się skrzywił, ale pozwolił obejrzeć się Jace'owi. Jego oczy były duże, otoczone długimi rzęsami, jak u Helen: jednakże w przeciwieństwie do jej, jego były różnokolorowe. Jedno błękitne, jak to u Blackthornów, w kolorze wody. Drugie złote, zamglone przez cienie, ciemniejsze niż Jace'a. Jace głośno przełknął ślinę. - Dzicy Łowcy. Jesteś teraz jednym z nich. - Przyglądał się oczom chłopaka, jakby Mark był książką, którą mógłby czytać. - Wyciągnij dłonie. - Powiedział w końcu i Mark tak zrobił. Jace chwycił je i odwrócił, odsłaniając nadgarstki chłopca. Clary poczuła uścisk w gardle. Mark miał na sobie tylko koszulkę, na jego nagich ramionach widoczne były krwawe pręgi powstałe w wyniku uderzeń bata. Clary pomyślała o tym, jak Mark odskoczył, gdy dotknęła jego ramienia. Bóg jeden wie, jakie obrażenia miał pod ubraniem. - Jak do tego doszło? Mark zabrał dłonie. Obie drżały. - Meliorn mi to zrobił. Kiedy po raz pierwszy zabrał mnie ze sobą. Powiedział, że przestanie, kiedy zjem i wypiję to, co przygotowali, więc to zrobiłem. Myślałem, że nie będzie to miało znaczenia, kiedy moja rodzina nie żyje. I sądziłem, że faerie nie mogą kłamać. - Meliorn może – oparł Alec ponuro. – No, przynajmniej mógł. - Kiedy się to stało? - zapytał Isabelle. - Faerie porwali cię nie dawniej niż tydzień temu... Mark potrząsnął głową. - Jestem na Jasnym Dworze od bardzo dawna – powiedział. - Nie potrafię powiedzieć od jak dawna. - Czas płynie tu inaczej – odrzekł Alec. - Czasem szybciej, czasem wolniej. - Gwyn powiedział mi, że teraz należę do Łowców i że nie mogę ich opuścić, jeśli mi na to nie pozwolą. To prawda? - Tak – odparł Jace. Mark oparł się o ścianę jaskini. Odwrócił głowę w stronę Clary. - Widziałaś ich. Widziałaś moich braci i siostry. A Emmę? - Wszystko z nim w porządku, z Emmą również – powiedziała Clary. Zastanawiała się, czy to pomoże. W końcu przyrzekł, że zostanie w Krainie Faerie, ponieważ sądził, że jego rodzina nie żyje. Obietnica padła, mimo że została oparta na kłamstwie. Czy może lepiej byłoby, gdyby myślał, że stracił wszystko i zaczął od nowa? Czy będzie mu łatwiej, jeśli wie, że ludzie, których kocha żyją, nawet jeśli już nigdy więcej ich nie zobaczy? Pomyślała o swojej matce, będącej gdzieś poza tunelem. Lepiej, że wie, że żyją, stwierdziła. Sama wolałaby, żeby jej matka i Luke żyli i mieli się dobrze, a ona nie mogła ich już nigdy zobaczyć niż żeby byli martwi. - Helen sobie z nimi nie poradzi. Nie sama – powiedział Mark z lekką desperacją w głosie. - A Jules, on jest za młody. Nie może zajmować się Ty'em, nie wie, czego on potrzebuje... - Wziął drżący oddech. - Powinniście pozwolić mi iść z wami. - Wiesz, że nie możemy – odezwał się Jace. Nie potrafił spojrzeć Markowi w twarz, zamiast tego wpatrywał się w ziemię. - Jeśli poprzysiągłeś wierność Dzikim Łowcom, to teraz jesteś jednym z nich. - Zabierzcie mnie ze sobą – powtórzył Mark. Wyglądał, jakby był oszołomiony, jak osoba, która jest śmiertelnie ranna, ale nie zdaje sobie z tego sprawy. - Nie chcę być jednym z nich. Chcę być z moją rodziną... - Idziemy do Piekła – powiedziała Clary. - Nie moglibyśmy zabrać cię ze sobą, nawet gdybyś mógł bezpiecznie opuścić dwór faerie. - A nie możesz – odezwał się Alec. - Jeśli spróbujesz, umrzesz. - Wolałbym umrzeć – powiedział Mark, na co Jace poderwał głowę. Jego oczy były jasnozłote, prawie zbyt jasne, jakby z ich wnętrza wylewał się ogień. - Zabrali cię ze sobą z powodu płynącej w tobie krwi faerie, ale także przez krew Nocnych Łowców. A oni chcą ukarać Nephilim – powiedział Jace, jego wzrok był skupiony. - Pokaż im z jakiej gliny ulepieni są Nocni Łowcy; pokaż im, że się nie boisz. Że możesz z tym żyć. W tym słabym oświetleniu Mark spojrzał na Jace'a. Na jego brudnej twarzy widniały ślady łez, ale oczy miał suche. - Co mam zrobić? - zapytał. - Co ja mam zrobić? - Znajdź sposób aby ostrzec Nephilim – powiedział Jace. – Tak jak powiedziała Clary, idziemy do Piekła. Możemy już nie wrócić. A ktoś musi powiedzieć Nocnym Łowcom, że Jasny Dwór nie jest naszym sojusznikiem. - Łowcy złapią mnie, gdy tylko spróbuję wysłać wiadomość. - Oczy chłopca rozbłysły. - Zabiją mnie. - Nie, jeśli jesteś szybki i bystry. Uda ci się. Wiem, że dasz radę. - Jace – odezwał się Alec, trzymając łuk przy boku. - Jace, musimy go puścić, zanim Łowcy zorientują się, że go nie ma. - Racja – opowiedział Jace i zawahał się. Clary widziała jak wziął dłoń Marka; wcisnął w nią czarodziejskie światło, które najpierw zamigotało, a potem zaczęło lśnić stabilnym blaskiem. - Weź je ze sobą – powiedział. – W ziemi pod wzgórzem może być ciemno, a lata mogą mijać bardzo wolno. Mark stał przez chwilę w miejscu, ściskając kamień w dłoni. Wyglądał tak mizernie w tym słabym świetle, że serce Clary załomotało w niedowierzaniu – na pewno mogli mu pomóc. Byli Nephilim, nigdy nie zostawiali swoich w potrzebie – a potem chłopiec odwrócił się i odbiegł, jego bose stopy nie wydawały żadnych dźwięków. - Mark... - zaczęła Clary i urwała, już go nie było. Pochłonęły go cienie, jedynie kamień runiczny rzucał błędne ogniki, zanim i on zmierzał się z ciemnością. Spojrzała na Jace'a. - Co miałeś na myśli mówiąc o ziemi pod wzgórzem? - zapytała. - Dlaczego to powiedziałeś? Jace nie odpowiedział; wyglądał na oszołomionego. Zastanawiała się, czy Mark, osierocony i samotny, przypominał mu jego samego. - Ziemia pod wzgórzem należy do faerie – powiedział Alec. - To bardzo stara nazwa. Nic mu nie będzie – zwrócił się do Jace'a. - Na pewno. - Dałeś mu swoje czarodziejskie światło – odezwała się Isabelle. - Zawsze miałeś je ze sobą... - Pieprzyć czarodziejskie światło – powiedział gwałtownie Jace i uderzył dłonią w ścianę jaskini; rozszedł się krótki błysk światła, na co zabrał rękę. Na kamieniu został czarny, wypalony ślad jego dłoni, a ona sama wciąż lśniła jakby płynąca w niej krew była fosforyzująca. Z jego piersi wydobył się dziwny, zduszony śmiech. - W sumie wcale mi nie jest potrzebne. - Jace – zaczęła Clary i położyła mu dłoń na ramieniu. Nie odsunął się od niej, ale też nie zareagował. Podniosła głos. - Nie możesz wszystkich uratować. - Może nie – powiedział, a światło w jego palcach przygasało. - Ale miło byłoby kogoś uratować, tak dla odmiany. - Ludzie – odezwał się Simon. Był dziwnie cichy przez całą rozmowę z Markiem i Clary zdziwiła się, że teraz się odezwał. - Nie wiem, czy wy to widzicie, ale tam coś jest – na końcu tunelu. - Światło – powiedział Jace, jego głos ociekał sarkazmem, a oczy błyszczały. - Przeciwnie. - Simon ruszył do przodu, a po momencie wahania, Clary zabrała dłoń z ramienia Jace'a i ruszyła za nim. Tunel biegł prosto, a potem lekko się zakrzywiał; za zakrętem zobaczyła to, co Simon musiał widzieć wcześniej i stanęła jak wryta. Ciemność. Tunel kończył się wirem ciemności. Coś w nim się poruszało, kształtując mrok, tak jak wiatr kształtuje chmury. Słyszała też mruczenie i dudnienie ciemności, podobne do odgłosu silników odrzutowca. Reszta dołączyła do niej. Razem stanęli w rzędzie i wpatrywali się w ciemność. Patrzyli jak się porusza. Zasłona z cieni, a za nią nieznane. To Alec przemówił pierwszy, jednocześnie wpatrując się z onieśmieleniem w poruszające się cienie. Powietrze w korytarzu kuło gorącem, jakby ktoś wrzucił pieprz w samo serce ognia. - To jest – powiedział. - najbardziej szalona rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiliśmy. - Co, jeśli już nigdy nie będziemy mogli wrócić? - zapytała Isabelle. Rubin na jej szyi pulsował, jarząc się jak czerwone światło na sygnalizacji świetlnej i rozświetlając jej twarz. - Wtedy przynajmniej będziemy razem – rzuciła Clary i spojrzała na swoich kompanów. Wyciągnęła dłonie do Simona i Jace'a i mocno je ścisnęła. - Przejdziemy przez to razem, a po drugiej stronie będziemy trzymać się razem. Jasne? Nikt nie odpowiedział, ale Isabelle złapała drugą dłoń Simona, a Alec Jace'a. Wszyscy stali przez moment w miejscu, patrząc przed siebie. Clary poczuła, że Jace mocniej zacisnął swoją dłoń wokół jej, jednak ten nacisk był ledwo dostrzegalny. Ruszyli do przodu, a cienie ich pochłonęły. - Lustereczko, lustereczko – powiedziała Królowa, kładąc dłoń na lustrze. Pokaż mi moją Poranną Gwiazdę. Lustro wisiało na ścianie jej sypialni i było otoczone wieńcami z kwiatów róży, od których nikt nie odciął kolców. Mgła w lustrze rozrzedziła się i ujrzała kanciastą twarz Sebastiana. - Moja piękna – odezwał się. Jego głos był spokojny i opanowany, pomimo krwi plamiącej mu twarz i ubrania. W dłoni trzymał miecz, a gwiazdy na nim przygasły pod wpływem szkarłatu. - Jestem w tej chwili nieco... zajęty. - Pomyślałam, że może chciałbyś wiedzieć, iż twoja siostra i przyszywany brat właśnie opuścili to miejsce – powiedziała Królowa. - Znaleźli drogę do Edomu i właśnie do ciebie zmierzają. Na jego twarz wypłynął wilczy uśmiech. - I nie wymusili na tobie obietnicy, że nie powiesz mi, że przybyli na twój dwór? - Zrobili to – odparła. - Ale nic nie powiedzieli o nieinformowaniu cię, że go opuścili. Sebastian wybuchnął śmiechem. - Zabili jednego z moich rycerzy – powiedziała królowa. - Krew rozlała się przed moim tronem, a oni są teraz poza moim zasięgiem. I sam wiesz, że mój lud nie przeżyje na skażonej ziemi. Będziesz musiał zemścić się w moim imieniu. Blask w jego oczach zmienił się. Królowa zawsze uważała, że to, co czuje Sebastian do swojej siostry i do Jace'a, ma w sobie coś z tajemnicy, jednakże potem uznała, że to on sam jest największym sekretem. Już przed tym, gdy przybył do niej i złożył jej swoją propozycję, nie uważała przymierza z Nocnymi Łowcami za prawdziwe. Ich osobliwe poczucie honoru czyniło ich niegodnymi zaufania. I to właśnie jego brak sprawił, że zaufała Sebastianowi. Biegłość w rzemiośle zdrady była nieodzowną częścią natury Jasnego Ludu, a Sebastian był mistrzem kłamstw. - Będę służył twoim interesom w każdy możliwy sposób, moja Królowo – powiedział. - A mówiąc ogólnie, gdy już nasi ludzie przejmą władzę nad tym światem, gdy już tego dokonamy, będziesz mogła dokonać zemsty na każdym, kto cię obraził. Uśmiechnęła się do niego. Krew wciąż plamiła śnieg w sali tronowej i nadal czuła ostrze Jace'a Lightwooda przy swoim gardle. Nie był to prawdziwy uśmiech, ale czasem wystarczał, żeby podkreślić jej piękno i przynieść korzyści. - Uwielbiam cię - rzekła. - Tak – odparł Sebastian, a jego oczy rozbłysły, ich kolor przypominał ciemne chmury. Królowa zastanawiała się leniwie, czy myśli o nich tak samo, jak ona: kochankowie, którzy nawet będąc w swoich objęciach trzymali nóż przy plecach drugiej osoby, gotowi wbić go w każdej chwili i ją zdradzić. - A ja lubię być uwielbiany. - Uśmiechnął się. - Cieszę się, że są w drodze. Niech przyjdą. TŁUMACZENIE: Martinaza KOREKTA: Ma_cul JEŚLI JESZCZE TEGO NIE ZROBILIŚCIE, ZRÓBCIE TO TERAZ! POLUBCIE NAS NA FACEBOOKU! :) http://www.facebook.com/DDTranslateTeam