Coś nowego - IDiKS KUL

Transkrypt

Coś nowego - IDiKS KUL
LUBLIN • 29 stycznia 2010
Zimowa sesja egzaminacyjna
Drodzy Czytelnicy,
W NUMERZE:
4
5
6
7
STUDENT
Alfabet sesji Rafała Górki
Język japoński nie jest obcy
Miejsca i instytucje na KUL-u, których jeszcze
nie znacie • Galeria Fot-Press
Europa młodych
TEMAT NUMERU
9 Akademickie Inkubatory Przedsiębiorczości
KULTURA
11 „And The Oscar goes to...”
13Recenzja: W chmurach
14 Couleur Café
15 Rok 2010 rokiem Chopina
SPOŁECZEŃSTWO
17Czego nie robić na randkach,
czyli o gafach słów kilka
19Popatrz i powiedz, co mówię
20 Zawód na tapecie • Reszty nie trzeba
21 Schronisko dla zwierząt niechcianych
HYDEPARK
22 (Od)krycie prawdy… - cud (nie)pamięci…
23O pokerze słów kilka
25 JAK NOWO NARODZONY • Historia nie całkiem normalna
z wielką radością oddajemy w Wasze
ręce 8 numer gazety studenckiej COŚ
nowego. Blisko dwumiesięczna przerwa
spowodowana była (a jakże by inaczej!)
zimową sesją egzaminacyjną. Na
szczęście z tej potyczki wyszliśmy bez
szwanku i możemy dalej kontynuować
nasze wiekopomne dzieło.
Witamy serdecznie na pokładzie
panią dr M. Żurakowską, oraz
Dawida, który po długich negocjacjach
(z kreślącym te słowa) zdecydował się
w końcu na podpisanie cyrografu.
W tym numerze chcemy zwrócić
Waszą
uwagę
na
działalność
Akademickich
Inkubatorów
Przedsiębiorczości i galerii Fot-Press,
a także pochylić się nad problematyką
lubelskiego schroniska dla bezdomnych
zwierząt.
Nie zabrakło również tekstów lekkich,
więc myślę, że każdy znajdzie dla siebie
COŚ ciekawego (sic!) na długie zimowe
wieczory.
Miłej lektury!
Rafał Górka - redaktor naczelny
SPORT
27Igrzyska Olimpijskie Vancouver 2010
Zapraszamy do współpracy!
[email protected]
Wydawca: Instytut Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej KUL
Redaktor naczelny: Rafał Górka
Z-ca red. nacz.: Edyta Kowalczyk
Sekretarz redakcji: Kazimierz Kmiecik
Skład redakcji: Natalia Słupek, Dawid Janocha,
Przemysław Klekot, Grzegorz Maciążek, Michał Ruczyński, Paweł Zuń
Korekta: mgr Anna Pietrasiak
Skład, szata graficzna: Rafał Górka
Kurator: dr Małgorzata Żurakowska
Kurator honorowy: mgr Grzegorz Winnicki
E-mail: [email protected]
Redakcja nie ingeruje w poglądy autorów i zastrzega sobie prawo skracania tekstów i zmian tytułów, nie zwraca także nadesłanych materiałów
Fot.: Furmi (s. 1, 2), Redakcja (s. 14, 21), pozostałe materiały na Licencji
Creative Commons
COŚ NOWEGO
STYCZEŃ/LUTY 2010
3
STUDENT
Alfabet sesji Rafała Górki
ASAP (ang. as soon as possible). Moment nauki
odwlekasz jak tylko potrafisz. Na samą myśl o randce z notatkami dostajesz niestrawności. Aby uspokoić sumienie należy choć raz przeczytać te cholerne
xerówki- tak szybko, jak to jest możliwe.
BRATNIA DUSZA. Przez cztery miesiące nawet nie wiesz o jej istnieniu. Pan Anonimowy, który
wiecznie przesiaduje na korytarzu z jakimiś dziwnymi notatkami. Nagle okazuje się, że jest twoim najlepszym przyjacielem, który zna odpowiedź na każde nurtujące cię pytanie. Po zdanej sesji zazwyczaj
zapominasz o jego istnieniu.
CZTERY
„Z”. Święta studencka zasada: zakuć,
zdać, zapomnieć, za… balować.
DOBRA ŚCIĄGA nigdy nie jest zła. Bufor bezpie-
czeństwa, który pozwala z godnością zająć miejsce
w jednym z ostatnich rzędów. Właściwie nie jest ci
potrzebna, co najwyżej sprawdzisz, czy dobrze zrozumiałeś zadane pytania- tak na wszelki wypadek.
EGZAMIN. Pełna kurtuazji wymiana uprzejmości
z człowiekiem, którego najczęściej spotykasz pierwszy raz w życiu. Co prawda obraz sielanki mącą podchwytliwe pytania, którymi cię zasypuje, ale ze stoickim spokojem zalewasz go słowotokiem.
FILIŻANKA
KAWY pomnożona przez ilość godzin, które pozostały ci do decydującego starcia
z egzaminatorem chroni skutecznie przed zapadnięciem w objęcia Morfeusza.
GARNITUR. Element garderoby, który dodaje +3
do uroku. Nieodłączny gadget w czasie sesji, zwłaszcza u egzaminatorów tzw. starej daty.
HARMONOGRAM. Układany tygodniami plan
nauki, który najczęściej przegrywa z twoją kobietą,
przyjaciółmi i innymi obowiązkami, takimi jak choćby
obejrzeniem meczu ukochanej drużyny.
INTERNET. Wuj Google zawsze jest na miejscu
i służy radą. Najczęściej cytowane źródło podczas
egzaminacyjnych monologów.
JAN.
Mityczny herospatron śmiałków, którzy za
wszelką cenę chcą udowodnić, że nawet najtrudniejszy egzamin można
zdać bez nauki.
MANIA SPRZĄTANIA dopada cię na kilka dni
przed egzaminem. Odkrywasz w sobie umiejętności,
których nigdy nie wykorzystywałeś. Odnajdujesz rzeczy, które dawno uznałeś za zaginione i poznajesz
kolor obudowy swojego laptopa.
NAPÓJ
ENERGETYCZNY. Byki, tygrysy i inne
zwierzątka działają zbawiennie na twoją koncentrację. Niestety nie potrafią jeszcze zastąpić cię podczas egzaminu, ale może za rok?
OBECNOŚĆ. Magiczne słowo, które posyła
w diabły teorię o nieobowiązkowych wykładach.
POPRAWKA. Decydujące starcie podczas którego masz więcej do powiedzenia, niż podczas ostatniego występu. Terminy, o których nie miałeś pojęcia
wcześniej wydają się błahostką.
ROZCZAROWANIE. Najgorsze uczucie, które
może dopaść samca alfa. Dlaczego dała mi 4,5 zamiast 5? Przecież powiedziałem jej wszystko!
STYPENDIUM. Port do którego teoretycznie
zmierza każdy statek pod banderą „STUDENT”. Niestety dopływają tylko nieliczni- statystycznie 15%.
TAKTYKA. Niczym wybitny strateg z pokerową
twarzą zajmujesz miejsce za filarem na 2 godziny
przed egzaminem. Poprawiasz krawat i sprawdzasz,
czy szybkim ruchem da się wyciągnąć kilometrowego asa z rękawa.
ULGA. Odczuwasz ją, gdy egzaminator z wyraźną pogardą wpisuje ci -3 do indeksu. Teraz to ty jesteś SPRITE.
WIEDZA. Są w życiu studenta takie momenty
(czytaj egzaminy) kiedy wiesz, że nawet najlepsza
taktyka może zawieść. Pogodzony z losem siadasz
do notatek i ze zdumieniem odkrywasz, że ciężka
praca prowadzi do sukcesu. Na szczęście koledzy
i „czwarte Z” brutalnie sprowadzają cię na ziemię.
XERO. Jedyna rzecz, która oprócz Chucka Norrisa może pokonać wuja
Google. Wyobrażasz sobie
ręczne przepisywanie wykładów? Ja nie…
ZWYCIĘSTWO. Przekraczasz próg dziekanatu
tanecznym krokiem i otrzymujesz zniżkę na przejazdy MPK-iem. Pomimo tej
marnej gratyfikacji radujesz
się pięciomiesięcznymi wakacjami.
KOMITET
KOLEJKOWY. Tęskniące za czasami
PRL-u koło wzajemnej adoracji, które stoi na straży
przestrzegania kolejności
wchodzenia na dany egzamin. Podatne na korupcję
i prawo pięści.
4
LISTA. Statut komitetu kolejkowego. Obiekt kultu,
którego moc powala nawet największych kozaków.
COŚ NOWEGO
STYCZEŃ/LUTY 2010
STUDENT
Język japoński nie jest obcy
Czy znajomość dwóch języków obcych już nikogo nie dziwi? A trzech? W takim razie, co myślicie
o tym, jeżeli ktoś ma zamiar uczyć się języka obcego, jakim jest język japoński? A może wcale nie jest
on taki obcy?
Z rozpoczęciem nowego roku akademickiego
2009/2010 ruszył także, po raz pierwszy w całej historii istnienia lektoratu na KUL, kurs jednego z najbardziej egzotycznych języków, języka samurajów
i gejsz – japońskiego! Wydaje się, że język japoński jest dla wielu z nas totalną chińszczyzną! Zajęcia
na KULu prowadzi native speaker, młody Japończyk
(uwaga, trudne imię i nazwisko) Daisuke Yamashita.
Dwudziestoletni Daisuke Yamashita jest studentem Tokijskiego Uniwersytetu Języków Obcych,
gdzie studiuję (oprócz angielskiego) właśnie język polski i historię
Polski. Pokonał taką dużą
odległość i przyjechał do
Lublina, aby uczyć się
pięknej wymowy języka
polskiego. Obecnie jest
na wymianie studenckiej,
więc ma naprawdę świetną okazję, by się zapoznać
nie tylko z językiem i historią, ale przede wszystkim
z Polakami i ich życiem codziennym.
Rok wcześniej na KULu
zorganizowane
zostały
kursy języka chińskiego
i arabskiego (niestety płatne)
także prowadzone przez native spieakerów. Coraz częściej pojawiają się nowe
zachęcające oferty dotyczące, między innymi szybkiego przygotowania do egzaminu, certyfikatu (na
różnych poziomach) nauki języka biznesowego itp.
Wybór należy do Ciebie, tylko przydałoby się mieć
jeszcze „coś” w kieszeni, bo zazwyczaj podobne kursy nie są tanie.
Miałam zaszczyt uczestniczyć w jednej z lekcji japońskiego i podzielę się swoją obserwacją. Rzadko
się spotyka, by nauczyciel w taki sposób prowadził
zajęcia: z poczuciem humoru i otwartym podejściem
do swoich „uczniów”. Japończyk nie tylko dobrze (!)
i przystępnie mówił po polsku, ale i żartował, tłumaczył reguły opierając się o… język angielski! Kiedy
uczył liczyć do dziesięciu (a nie jest to wcale łatwe
po japońsku), mówił, że dwa to ni, brzmi jak kolano
po angielsku (knee), trzy to san jak słońce (sun) itd.
To było naprawdę fantastyczne!
Podczas rozmowy z p. Daisuke okazało się, że
(o, dziwo!) uczył się także języka ukraińskiego! Padło
pytanie, czy może jeszcze białoruskiego i rosyjskiego, ale zdecydowanie pokręcił głową. Tak, chyba za
COŚ NOWEGO
dużo by było tych słowiańskich języków, jakże egzotycznych i trudnych dla Japończyka.
Ostatnio obserwuje się duże zainteresowanie krajami azjatyckimi, a szczególnie Japonią. Być może,
jest to uwarunkowane nowymi technologiami, znanymi, i co najważniejsze, odznaczającymi się wysoką
jakością markami samochodów oraz elektroniką, produkowaną przez zapracowanych Japończyków. Popularnością cieszą się również komiksy i seriale animowane typu manga i anime.
Zresztą, może ludzie sami nie uświadamiają
sobie do końca, że znają przecież kilka słów po japońsku! Weźmy chociażby słowo karaoke. Jest to jak
najbardziej japoński wyraz, znaczy dosłownie: kara –
orkiestra, oke – pusta. Sensu można się domyślić.
Podobnie jest z przywołanymi wcześniej markami
samochodów: Mitsubishi, Toyota albo Suzuki, nie
wspominając już o komputerach Toshiba czy grze,
już trochę zapomnianej, tamagotchi.
Być może ludzie stają się coraz bardziej otwarci na siebie, bardziej przyjaźni, ciekawi innej kultury
i języka. Granice są otwarte, studenci i młodzież wyjeżdżają na wymiany studenckie do różnych krajów,
wiele podróżują. Cieszy fakt, że do Lublina co roku
przyjeżdża sporo studentów z zagranicy. To właśnie
w Lublinie działa jedna z najlepszych szkół (Szkoła
Letnia) kultury polskiej i języka polskiego dla cudzoziemców z całego świata.
Być może z biegiem czasu będą znikać takie pojęcie jak „bariera językowa”. Sayoūnara!
Alena Dubinina
STYCZEŃ/LUTY 2010
5
STUDENT
Miejsca i instytucje na KUL-u, których jeszcze nie znacie
Galeria Fot-Press
Tym razem w ramach naszego cyklu miejsca i instytucja na KUL-u, których jeszcze nie znacie, postanowiłem pochylić się nad studenckimi organizacjami na naszej uczelni, które zajmują się działalności kulturalną i artystyczną, a zarazem rozwijaniem studenckich zainteresowań. Tak oto natknąłem
się na Galerię Fot-Press, jak się później okazało, pierwszą instytucję na lubelskim rynku artystycznym
zajmująca się fotografią prasową. Postanowiłem przedstawić Wam, skąd się wzięła Galeria Fot-Press
na KUL-u i czym tak naprawdę się zajmuje.
Galeria Fot-Press zrzesza studentów Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej KUL, którzy szczególnie interesują się fotografia prasową, a że takich
na DiKS jest wielu, w 2008r. studenci wspólnymi siłami założyli swoją galerię. Oto jak narodziła się ta
inicjatywa, spytałem prezes galerii Fot-Press Martę
Trzaszczkę: Idea zorganizowania galerii zrodziła się
podczas warsztatów fotograficznych. Studenci mieli
za zadanie obejrzeć wystawę zdjęć nagrodzonych
w konkursie GRAND PRESS FOTO 2008 i wybrać
jedno, które chcieliby powiesić na ścianie w sypialni. Wśród fotografii, w większości przedstawiających
drastyczny, choć realistyczny obraz świata, zdecydowanie wyróżniała się jedna- ta, na której autor uchwycił zdziwioną minę nowego metropolity warszawskiego, abpa Kazimierza Nycza,
oraz dwuznaczną postawę
mężczyzny składającego
mu gratulacje. Właśnie to
zdjęcie zachęciło studentów do skontaktowania
się z intrygującym fotoreporterem i otwarcia galerii
umożliwiającej „lubelakom”
częstszy kontakt z fotografią prasową.
Fot-Press ma ambicje stania się profesjonalną instytucją zajmującą się
głównie fotografią prasową,
a także wypełnia niszę na artystycznym rynku naszego
miasta. Jednak galeria nigdy
by nie powstała, gdyby nie
przychylność władz Instytutu
Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej, oraz jej obecnego koordynatora dra
Leszka Mądzika, znanego scenarzysty, reżysera teatralnego, a także twórcy Sceny Plastycznej KUL,
działającej na naszej uczelni od 1969r.
Mimo, że studenci działają w galerii Fot-Press dopiero dwa lata, mają już na swoim koncie spore osiągnięcia. W Fot-Press gościli do tej pory:
- Darek Golik, Rzeczpospolita
- Dorota Awiorko- Klimek, Dziennik Wschodni
- Krzysztof Ożóg, student DiKS
A ponieważ pierwszego wernisażu nigdy się nie
6
COŚ NOWEGO
zapomina, o wrażenie z tamtego dnia zapytałem studentkę II roku DiKS i czynną członkinię Fot-Press
Agatę Witkowską: Pierwszy wernisaż jest niewątpliwie ważnym elementem w pracy każdego fotoreportera. Prasa codzienna zawiera jedynie znikomy
procent twórczości, a wystawa umożliwia dokonanie
wyboru najciekawszych prac i pokazanie ich w innym
otoczeniu, w większym formacie. Co więcej, jak do
tej pory galeria Fot-Press prezentowała bardzo młodych, ambitnych twórców, jednak zwróci także uwagę
na doświadczonych fotografów. To oni przecież szkolili przyszłych fotoreporterów, starając się przekazać
im klucz do sukcesu w ukazywaniu światu nawet najmniej istotnego elementu, który uwieczniony na fotografii, stanie się ważny.
Jak zdradziła mi prezes Marta Trzaszczka, galeria
planuje w najbliższym czasie organizować kolejne
wernisaże, a także promować nie tylko znanych, ale
także początkujących fotografów prasowych, którzy
mają szansę na rozwój swojego talentu w tej dziedzinie.
Powinniśmy być dumni, że galeria Fot-Press jako
pierwsza na Lubelszczyźnie zajęła się promowaniem
fotografii prasowej. Oby więcej wśród nas takich inicjatyw.
Michał Ruczyński
STYCZEŃ/LUTY 2010
STUDENT
Europa młodych
Od dawna Europejczycy dążyli do jedności. Obecnie w mediach ciągle słyszymy o różnorakich inicjatywach politycznych, mających przynieść naszemu kontynentowi zjednoczenie. Można, co prawda, stworzyć jedno europejskie państwo, politycznie Europa będzie zjednoczona, lecz czy ta jedność
nie będzie pozorna? Spoiwem od wieków łączącym Europę było chrześcijaństwo. Czy w dzisiejszym
świecie, gdzie religia wydaje się tracić na znaczeniu, chrześcijaństwo nadal może tę rolę pełnić? Odpowiedzieć na to pytanie stara się znaleźć wspólnota z Taize.
Czym jest Taize?
Wspólnotę założył w 1940 roku brat Roger, protestant pochodzący ze Szwajcarii. Kupił on kawałek
pola w wiosce Taize w Burgundii, w pobliżu opactwa cystersów Cluny i utrzymywał się z uprawy ziemi. Stopniowo do brata Rogera zaczęli dołączać
kolejni bracia, z różnych wyznań chrześcijańskich.
Głównym celem wspólnoty stał się ekumenizm, czyli
pojednanie chrześcijan. Do Taize, na spotkania ekumeniczne, zaczęła coraz liczniej napływać młodzież
z całego świata. Od lat osiemdziesiątych spotkania
odbywają się także poza wioską. Spotkania młodych są etapami pielgrzymki zaufania przez ziemię. Odbywają się kilka razy do roku,
w różnych zakątkach świata.
Europejskie Spotkania Młodych
Najwięcej uczestników przyciągają Europejskie
Spotkania Młodych, organizowane corocznie na
przełomie grudnia i stycznia. W Polsce odbyły się
cztery takie spotkania, dwa we Wrocławiu, jedno
w Warszawie i ostatnie, w tym roku, w Poznaniu.
Europejskie Spotkanie Młodych to wydarzenie
niepowtarzalne. Przyciąga dziesiątki tysięcy młodych ludzi z całej Europy, ale również z całego świata. W spotkaniu poznańskim brało udział 30 tysięcy
osób. Najwięcej, oczywiście, było Polaków, lecz swoje reprezentacje miała
większość krajów europejskich. Pojawili
się też uczestnicy z odległych krańców
świata, m.inn. z Afryki czy z Ameryki
Południowej. Na Europejskie Spotkania
Młodych, co jest specyfiką wspólnoty
z Taize, przyjeżdżają członkowie różnych
wyznań chrześcijańskich, choć najczęściej dominują katolicy. Istotą spotkań,
a zarazem tym, co stanowi ich siłę, przyciągającą tak liczne rzesze ludzi, jest jedność w różnorodności. Różne wyznania,
języki, obyczaje, wszystko to nie jest źródłem konfliktów. Wręcz przeciwnie, staje
się okazją do poczucia wspólnoty, uczy
otwartości na innych. Przyjaźnie, które się
w tym czasie zawiązują, trwają często wiele lat, a nawet całe życie. Znikają stereotypy, bariery i tworzy się prawdziwy świat
bez granic, tych największych, które tkwią
w nas samych.
COŚ NOWEGO
Dla postronnego widza liturgia spotkań może wydawać się uboga. Składa się ona głównie ze śpiewanych w różnych językach, powtarzających się pieśni,
zwanych kanonami. Pomaga to jednak w tworzeniu
wspólnoty, skupia się na tym, co łączy, a nie dzieli.
- To magiczny czas, gdy pośród tylu ludzi skupiasz
się na modlitwie. Charakter takiej modlitwy jest piękny - opowiada Agnieszka, studentka z Lublina.
Ważna jest też wymiana myśli, poglądów, doświadczeń, podczas spotkań w małych grupach międzynarodowych. Przykład ludzi z odległych zakątków
świata może pomóc w odnalezieniu swojego miejsca
w życiu, a także w docenieniu tego, co mamy.
A co z Sylwestrem?
Taize to nie tylko modlitwa, to także wspólna zabawa. Jako że Europejskie Spotkania Młodych odbywają się na przełomie starego i nowego roku, ich
elementem jest zabawa sylwestrowa. Zawiera ona
zarówno element religijny, jakim jest modlitwa o pokój, jak i element czysto rozrywkowy, czyli tzw. „święto narodów”. Każda grupa narodowościowa prezentuje wtedy zabawę charakterystyczną dla swojego
kraju.
- Spędziłam w Poznaniu sylwestra, ale nie żałuję
ani trochę. STYCZEŃ/LUTY 2010
7
STUDENT
Przywitałam Nowy Rok z nowymi przyjaciółmi, potem było „święto narodów” z tańcami, śpiewem, rozpoczęte oczywiście polonezem. Naprawdę świetnie
się bawiłam - mówi Dominika z Nałęczowa, która
na Europejskim Spotkaniu Młodych po raz pierwszy
była właśnie w tym roku, w Poznaniu.
Przeżycie duchowe, lecz nie tylko
Spotkania Taize są świetną okazją do lepszego poznania innych kultur. Mają przede wszystkim
religijny wymiar, ale otwartość na drugiego, której
szczególnie uczą, powinna być przecież wspólna
wszystkim ludziom, niezależnie od wyznania. Tego
typu spotkania mają też wymiar czysto praktyczny.
- Wydawać by się mogło, że na takim spotkaniu
człowiek tylko się modli. To nieprawda, taki wyjazd
to też wspaniała okazja do poznania innych kultur,
zwiedzenia nowych miejsc. Myślę, że trudno opisać
słowami ten wyjazd, trzeba to przeżyć samemu – dodaje Dominika.
Konieczność porozumiewania się w obcym języku, czy nabyta wiedza odnośnie innych narodów,
z pewnością zaprocentują w przyszłości. Ważna
jest też możliwość zwiedzenie nowych miejsc. Miasta, w których są organizowane kolejne etapy pielgrzymki zaufania przez ziemię, to zazwyczaj centra
kulturowe (np. Bruksela, Paryż, Mediolan). W czasie
wolnym istnieje też możliwość uczestniczenia w różnego rodzaju spotkaniach tematycznych, dających
możliwość poznania wielu ciekawych osób, ich życia, inicjatyw. Uczestnicy są najczęściej niezwykle
życzliwie przyjmowani przez mieszkańców miast,
w których organizowane są spotkania. W Poznaniu
nikt nie musiał nocować w szkołach, wszyscy znaleźli
noclegi u rodzin z miasta i okolic. Rodziny zapewniają nie tylko miejsce do spania, ale też poczęstunek
i miłą atmosferę.
- Nie spodziewałam się aż tak wspaniałego przyjęcia. Poznaniacy mieli do nas pełne zaufanie, zawsze
mogliśmy liczyć na ich pomoc. Gościnność była naprawdę wspaniała – chwali Dominika.
Do zobaczenia za rok
Wiele osób nie kończy przygody z Taize na jednym spotkaniu. Ta niezwykła atmosfera przyciąga,
budzi niecierpliwe oczekiwanie na kolejny wyjazd.
- Jestem pewna, że pojadę na kolejne spotkania.
I mimo że nie wiem, czy kiedykolwiek spotkam jeszcze tych ludzi, na zawsze pozostaną w moim sercu
- oni i ten wyjazd – kończy Dominika.
Agnieszka i jej siostra, Ola, również zastanawiają
się nad ponownym wyjazdem za rok, tym razem do
Rotterdamu. – Trzeba tam być, żeby to poczuć. Zachęcam
wszystkich do skorzystania z tego pięknego czasu –
mówi Agnieszka.
I rzeczywiście, żeby naprawdę zrozumieć, czym
są spotkania organizowane przez wspólnotę z Taize, trzeba po prostu na takie spotkanie samemu się
udać. Oprócz noworocznego Europejskiego Spotkania Młodych w Rotterdamie, w tym roku spotkania
odbędą się w Porto, Sarajewie, Oslo i Trondheim.
Zatem… do zobaczenia na Taize!
Damian Zakrzewski
REKLAMA
c@fe frania
PRALNIA SAMOOBSŁUGOWA
Wypierzemy wszystko, prócz studenckiej kieszeni!
Promocja dla studentów:
- pranie małe (6kg) - 8 zł
- pranie duże (8kg) - 10 zł
Darmowa kawa lub herbata
podczas prania!
W czasie prania- Internet GRATIS!
ul. M. C. Skłodowskiej 12/3a
Tel. 081 479-46-19
Kupon ważny do 20 marca.
8
COŚ NOWEGO
STYCZEŃ/LUTY 2010
TEMAT NUMERU
Akademickie Inkubatory Przedsiębiorczości
Czy myślałeś kiedyś o własnej firmie? Czujesz, że masz smykałkę do biznesu, ale nie wiesz jak
postawić swój pierwszy krok? A może masz dobry pomysł, ale brak Ci środków, aby go zrealizować?
Jeżeli choć na jedno z tych pytań odpowiedziałeś TAK, to chcemy Ci polecić instytucję, przy pomocy
której możesz zrealizować swoje plany- Akademickie Inkubatory Przedsiębiorczości.
Historia
Akademickie Inkubatory Przedsiębiorczości powstały w 2004 roku i są kontynuacją działalności
Studenckiego Forum Business Centre Club. To
największa tego typu inicjatywa akademicka ostatnich lat, mająca na celu rozwój przedsiębiorczości
wśród młodych Polaków. Co więcej, sieć Inkubatorów AIP stanowi największą tego typu instytucję
w Europie Środkowo- Wschodniej i funkcjonuje przy
31 uczelniach w Polsce. W Akademickich Inkubatorach Przedsiębiorczości na chwilę obecną funkcjonuje przeszło 1100 firm.
Jak wygląda procedura założenia własnej firmy
w AIP?
Aby założyć firmę w AIP należy mieć pomysł na
przedsięwzięcie biznesowe, którym chcemy się
zająć i nie może on być sprzeczny z działalnością, którą AIP mają wpisaną do Krajowego Rejestru Sądowego (np. handel alkoholem).
Pierwszym etapem jest wypełnienie wniosku- „Karty Informacyjnej Beneficjenta”, który
powinien zawierać podstawowe informacje takie jak: dane osobowe, nazwa firmy + jej krótki
opis, opis produktu, analiza rynku, wizja prowadzenia i rozwoju firmy. Prawidłowo wypełniony
wniosek trafia następnie do Dyrektora danego
Inkubatora, który zaprasza zainteresowaną
osobę na spotkanie informacyjne. Właśnie
wtedy ma ona szansę osobiście przedstawić
swój pomysł na firmę, przedyskutować mocne i słabe strony swojego planu, oraz uzyskać
wyczerpujące informacje na temat jej prowadzenia w AIP. Po odbytej rozmowie z osobą
zainteresowaną założeniem własnej firmy
w AIP Dyrektor, uprzednio zasięgnąwszy opinii Rady AIP, podejmuje decyzję o zakwalifikowaniu danej osoby do programu „Preinkubacji”.
Kolejnym etapem jest poinformowanie
przez Dyrektora Inkubatora zainteresowanej
osoby o pozytywnym przejściu weryfikacji
i podpisanie w biurze AIP umowy o świadczenie pomocy w ramach Programu Preinkubacji. Samo podpisanie umowy jest ukoronowaniem poprzednich kroków. Osoba,
która podpisała umowę i uiściła na rzecz AIP
opłatę w wysokości 200zł netto staje się peł-
COŚ NOWEGO
noprawnym beneficjentem AIP.
Ostatnim etapem jest szkolenie z zasad funkcjonowania firmy w AIP. Beneficjent zapoznaje się m.in.
z księgowością, systemem bankowym, systemem
fakturowym oraz innymi istotnymi zagadnieniami
z zakresu prowadzenia firmy w AIP. Dopiero po odbyciu takiego szkolenia, beneficjent otrzymuje wszelkie
loginy i hasła do kont oraz systemów, które są niezbędne do prowadzenia firmy w AIP. Jest to równoznaczne z rozpoczęciem własnej działalności w AIP.
Czy AIP funkcjonuje w Lublinie?
Tak. Lubelski Akademicki Inkubator Przedsiębiorczości powstał 11 czerwca 2007 roku i działa w nim
już ponad 50 firm. Jego siedziba mieści się przy ul.
Sowińskiego 12/15.
STYCZEŃ/LUTY 2010
9
TEMAT NUMERU
O korzyści z przystąpienia do Akademickich
Inkubatorów Przedsiębiorczości zapytaliśmy
pana Piotra Nizioła- Dyrektora AIP w Lublinie.
Jakie są różnice między Inkubatorami a tradycyjna działalnością gospodarczą?
Tradycyjnie odbywa się to tak: dana osoba musi
wyrobić NIP, Regon, złożyć
odpowiedni wniosek, opłacić ZUS (stawka zmniejszona przez 2 lata wynosi 328zł,
po 2 latach 700- 900zł). Do
tego dochodzą składki na
ubezpieczenie zdrowotne,
koszty księgowości (cena
najtańszego pakietu z niewielka liczbą faktur to ok.
150zł), porady prawne
i wzorce umów które będą
wykorzystane w działalności z kontrahentami, koszy
prowadzenia biura itp. Całość może wynieść aż do
2000zł miesięcznie.
Przychodząc do Inkubatora księgowość jest
w pakiecie, dział prawny przygotowuje i pisze wzorce umów, a także odpowiada na zapytania prawne.
Każda osoba do 30 roku życia, a nawet jeśli jest to
osoba starsza i ma dobry pomysł na biznes, może
założyć u nas swoja działalność. Miesięczny koszt
działania w Inkubatorze to 200zł + VAT, a za każdego
wspólnika dodatkowo 50 zł. Inkubatory udostępniają
także biuro, telefon, faks, czyli jednym słowem niezbędne zaplecze biurowe. Jesteśmy więc sekretariatem każdej firmy, która działa w AIP. Dodatkowo
założyciele firm mogą wykonywać wiele prac związanych z działalnością swojej firmy w mieszkaniu,
stancji lub akademiku.
Jak wygląda sytuacja lubelskiego Inkubatora na
tle pozostałych, które działają przy 31 uczelniach
w Polsce?
Według ostatnich zestawień AIP jesteśmy w czołówce pod względem ilości zakładanych działalności.
Obecnie pod naszymi skrzydłami działają 52 firmy
i jest to 7 pozycja w Polsce. Trzeba jednak wziąć pod
uwagę że wyprzedzają nas takie AIP jak Kraków czy
Wrocław, czyli tereny gdzie sytuacja ekonomiczna
i gospodarcza jest znacznie lepsza niż na wschodzie
naszego kraju. Reasumując Lublin i lubelskie wypada bardzo dobrze.
Dlaczego branża informatyczna dominuje AIP?
Wynika to z faktu, że firmę informatyczną można
10
COŚ NOWEGO
prowadzić i zarządzać z domu za pomocą własnego
komputera. Jedyny koszt takiej firmy to działalność
w AIP, a legalne zyski mogą być całkiem okazałe.
Najważniejszy jest trafiony pomysł.
Lubelski AIP działa przy UMCS. Czy studenci
z innych uczelni np. KUL mogą u tu zakładać
swoją działalności i jakie są warunki do założenia
działalności w AIP?
Wszyscy studenci z Lublina i całego województwa
lubelskiego mogą korzystać z AIP. Czasem zdarza
się że kogoś odrzucamy,
jednak tylko i wyłącznie
z tego względu że działalność, którą dana osoba
chce się zajmować, nie
pokrywa się z działalnością AIP wpisaną do KRS
np. handel alkoholem. Nie
mogą u nas działać także
pośrednicy ubezpieczeniowi, choć chcę zaznaczyć,
że tych wyjątków nie jest
dużo.
Jak długa trwają formalności związane z założeniem działalności w AIP, bo zakładając tradycyjną działalność gospodarczą należy uzbroić się
w cierpliwość?
W
Lublinie
sprawa
wygląda następująco:
wchodzi się na
stronę internetową www.inkubatory.pl i wypełnia
wniosek,
który
trafia do mnie na
pocztę. Ja taką
osobę
zapraszam na spotkanie dnia następnego i jeśli jej
pomysł zostaje
zaakceptowany,
to podpisujemy umowę. Później następuje szybkie
szkolenie z zasad, jakie panują w AIP i od tego momentu taka osoba może zacząć działać. Istnieje nawet możliwość, że jeśli dana osoba wypełni wniosek
rano, na rozmowę stawi się o godzinie 13, to o 14
może już formalnie działać. Jesteśmy więc bardzo
szybcy i sprawni.
Rafał Górka, Michał Ruczyński
STYCZEŃ/LUTY 2010
KULTURA
„And The Oscar goes to…”
Najważniejsze nagrody filmowe jeszcze nie zostały przyznane. W nocy z 7 na 8 marca odbędzie
się gala Amerykańskiej Akademii Filmowej w Kodak Theater. W tym roku nowością jest nominacja 10
filmów do tytułu najlepszego.
Dawno, dawno temu…
Zanim przejdę do konkretów, przybliżę krótko historię Oscarów. Wszystko zaczęło się dość skromnie, pierwszym rozdaniem nagród w 1929 roku.
Z czasem galą zaczęły interesować się media. Najpierw relacji na żywo można było słuchać w radiu, później już obejrzeć
w telewizji. W 1940r. LA Times podał
zwycięzców jeszcze przed rozpoczęciem ceremonii. Od tamtej pory
stosowane są specjalnie zalakowane koperty z nazwiskami laureatów,
co dodało ceremonii jeszcze więcej
suspensu. Słynne „And the Oscar
goes to…” i trzęsące się ręce czytającego zawartość koperty przeszły
do historii. Obecnie ceremonia wręczenia nagród Akademii Filmowej
jest największym, najważniejszym
i najkosztowniejszym wydarzeniem
tego typu na świecie. W tym roku
może nawet Alicja Bachleda- Curuś
będzie miała okazję znaleźć się tam
wraz z Colinem Farellem. Jeśli założy
jeszcze jakąś wyzywającą suknię, to będzie piękną
reklamą dla naszego kraju.
Na czym osiada kurz gwiazd Hollywood?
Czym byłaby oscarowa gala bez tytułowego bohatera. Ma on ok. 35 cm wysokości i waży ok. 4 kg.
Wykonany z brązu i pokryty pięknym 24- karatowym
złotem. Oscar, bo o nim mowa, jako oficjalna nagroda Akademii Filmowej uznany został w 1939 roku.
Laureaci otrzymujący Oscara po raz pierwszy zawsze są zdziwieni jego wagą. Taka statuetka musi
wyglądać przepięknie na półce np. Angeliny Jolie lub
Russela Crowe’a. Gospodarz tańczy i śpiewa
W zeszłym roku oscarową galę poprowadził aktor
Hugh Jackman. Muszę przyznać, że należy mu się za
to Oscar. Jako gospodarz wprowadził do ceremonii
humor, elementy musicalu i świeżości, jakiej dawno
na gali nie było. Efekt, moim zdaniem, był kapitalny.
Szczególnie zapadł mi w pamięć numer otwierający ceremonię i występ Jackmana z Beyonce. Tym
sposobem Jackman postawił poprzeczkę bardzo wysoko swoim następcom. On sam dostał propozycję
ponownego poprowadzenia gali w tym roku. Niestety, nie mógł znaleźć czasu na przygotowania do tego
zadania. Oscary 2010 poprowadzą aktorzy Alec Bal-
COŚ NOWEGO
dwin i Steve Martin. Martin ma w tej materii doświadczenie, gdyż w 2001 roku był gospodarzem gali. Oscary 2010, czyli Cameron powraca z niebieskimi kotami w 3D
Tegoroczna ceremonia
wręczenia nagród akademii będzie bardzo ciekawa.
Szczególnie interesujące jest pytanie, jaki film zdobędzie tytuł najlepszego. Do startu o tę najważniejszą
nagrodę startuje 10 naprawdę bardzo dobrych produkcji. Sam miałbym nie lada problem z wyborem tej
najlepszej. Obawiam się jednak, że członkowie Akademii Filmowej, za najlepszy film uznają „The Hurt
Locker” opowiadający o piętnie, jakie odciska wojna
na żołnierzu. Wszyscy dobrze wiedzą, jak przewrażliwieni są Amerykanie na punkcie wojny w Iraku. Film
ten widziałem, jest bardo dobry, ale nie aż tak, aby
otrzymać Oscara. Drugim obrazem, który ma dużą
szansę na tytuł najlepszego, a moim zdaniem, nie
zasługuje, jest „Avatar”. Nowy film Jamesa Camerona (reż. „Titanica”) z piękną oprawą wizualną, niesamowitymi efektami specjalnymi, i to wszystko w rewolucyjnym rozwiązaniu 3D. Co więcej, „Avatar” stał
się najbardziej dochodowym filmem w historii kina,
zarobił już ponad 2 mld dolarów. W pełni zasłużenie.
Jednak piękno samego obrazu, moim zdaniem, to za
mało na Oscara. Jeśli „Avatar” ogłoszony zostanie
najlepszym filmem 2009 roku, będzie to znaczyło,
że wystarczy zrobić film z niesamowitymi efektami
specjalnymi, a na całą resztę, tzn. aktorów, fabułę,
scenariusz, można przymknąć oko, aby zdobyć najbardziej prestiżowe nagrody filmowe. Złoty Glob za
najlepszy film powędrował już do twórcy „Avatara”.
STYCZEŃ/LUTY 2010
11
KULTURA
Nominacje 2010
Przedstawię nominacje w najważniejszych kategoriach. Przy każdej liście nominowanych zaznaczę
swój typ na zwycięzcę. Podkreślam, że kieruje się
własną, subiektywną oceną.
FILM
„Avatar”
„Blind Side”
„Dystrykt 9”
„Była sobie dziewczyna”
„The Hurt Locker”
„Bękarty wojny”
„Precious: Based on the Novel ‘Push’ by Sapphire”
„A Serious Man”
„Odlot”
„W chmurach” (Mój wybór, film aktualny, a w przekazie bardzo prawdziwy, ze świetną grą aktorską.)
REŻYSERIA
James Cameron - „Avatar”
Kathryn Bigelow - „The Hurt Locker”
Quentin Tarantino - „Bękarty wojny” (Mój wybór,
Tarantino odpowiada za reżyserię i scenariusz tworząc jeden ze swoich najlepszych filmów. Pomysł
i wykonanie są kapitalne.)
Lee Daniels - „Precious: Based on the Novel
‘Push’ by Sapphire”
Jason Reitman - „W chmurach”
AKTOR PIERWSZOPLANOWY
Jeff Bridges - „Szalone serce” (Mój wybór. Wiele razy nominowany, ale jeszcze bez Oscara. Czas
najwyższy.)
George Clooney - „W chmurach”
Colin Firth - „A Single Man”
Morgan Freeman - „Invictus”
Jeremy Renner - „The Hurt Locker”
AKTOR DRUGOPLANOWY
Matt Damon - „Invictus”
Woody Harrelson - „The Messenger”
Christopher Plummer - „The Last Station”
Stanley Tucci - „Nostalgia anioła”
Christoph Waltz - „Bękarty wojny” (Zdecydowanie
mój wybór. Genialna rola.)
AKTORKA DRUGOPLANOWA
Penelope Cruz - „Nine - Dziewięć”
Vera Farmiga - „W chmurach”
Maggie Gyllenhaal - „Szalone serce”
Anna Kendrick - „W chmurach” (Mój wybór. Przede
wszystkim za prawdziwość i naturalność.)
Mo’Nique - „Precious: Based on the Novel ‘Push’
by Sapphire”
ZDJĘCIA
Mauro Fiore - „Avatar”
Bruno Delbonnel - „Harry Potter i Książę Półkrwi”
Barry Ackroyd - „The Hurt Locker”
Robert Richardson - „Bękarty wojny” (Mój wybór.
Mocne ujęcia, świetna praca kamery, niektóre sceny
to perełki.)
Christian Berger - „Biała wstążka”
MONTAŻ
„Avatar” (Mój wybór. Połączenie techniki 3D z tradycyjną, innowacyjność i efekt końcowy.)
„Dystrykt 9”
„The Hurt Locker”
„Bękarty wojny”
„Precious: Based on the Novel ‘Push’ by Sapphire”
DŹWIĘK
„Avatar” (Mój wybór. Ilość dźwięków, które trzeba
było wymyśleć i poskładać imponuje.)
„The Hurt Locker”
„Bękarty wojny”
„Star Trek”
„Transformers: Zemsta upadłych”
EFEKTY SPECJALNE
„Avatar” (Zdecydowanie mój wybór. Kto widział,
ten rozumie, kto nie widział, niech żałuje.)
„Dystrykt 9”
„Star Trek”
Dawid Janocha
AKTORKA PIERWSZOPLANOWA
Sandra Bullock - „Blind Side”
Helen Mirren - „The Last Station”
Carey Mulligan - „Była sobie dziewczyna” (Mój
wybór. Stworzyła postać młodej damy, której przyjdzie się zderzyć z gorzką rzeczywistością.)
Gabourey Sidibe - „Precious: Based on the Novel
‘Push’ by Sapphire”
Meryl Streep - „Julie i Julia”
12
COŚ NOWEGO
STYCZEŃ/LUTY 2010
KULTURA
Spakujcie swoje życie do plecaka
Ryan Bingham (Geogre Clooney) ma dość nietypowe zajęcie. Firma, dla której pracuje zajmuje
się zwalnianiem ludzi. Ryan podróżuje 270 dni w roku po całych Stanach Zjednoczonych, odwiedza
rozmaite firmy i powiadamia ludzi o utracie ich posady. W czasie kryzysu ekonomicznego Ryan ma
co robić. Los jednak sprawia, że jego firma chce również zaoszczędzić. Nowa pracownica, młodziutka
Natalie (Anna Kendrick), przedstawia pomysł na zwalnianie ludzi przez połączenie wideo. Ryan jest
sceptyczny wobec nowej polityki firmy i postanawia przedstawić Natalie, jak wygląda jego codzienna
praca.
Główny bohater Ryan jest idealnym przykładem
samotnego wilka. Cały czas w podróży, jego domem
są terminale, samoloty i hotele. Nie widuje się rodziną, a jedną z jego podstawowych zasad jest nieangażowanie się w związki. Znajomości Ryana są jak
samoloty, którymi lata - przelotne, szybkie i wygodne. Jego jedynym marzeniem jest bycie 7 osobą, która przebędzie drogą powietrzną 10 mln mil. Wydaje
mu się, że jest szczęśliwy. Może nawet nie ma czasu
myśleć o szczęściu. Światopogląd Ryana zaczyna
się zmieniać, gdy poznaje
Alex (Vera Farmiga). Alex
prowadzi podobny tryb życia, jak Ryan. Oboje przypadają sobie do gustu i od czasu do czasu się spotykają.
Jest między nimi coś więcej, niż seks w hotelowych pokojach. Ryan zaczyna dostrzegać pustkę w swoim życiu
i powoli chce ją zapełnić. Pytanie tylko, czy nie jest już za
późno? Drugą kwestią jest
pogoń za karierą młodej Natalie. Ambitna, inteligentna
i zdolna, ma ułożony w głowie plan na życie. Wydaje
się jej, że wszystko jest proste. Sama się jednak przekona, jak bardzo się myli.
Co tkwi w filmie „W chmurach”? Po części dotyka on
wielu problemów. Przede
wszystkim pokazuje, jak samotni i zagubieni się stajemy, nawet nie zdając sobie
z tego sprawy. „W chmurach”
wbrew pozorom, nie jest komedią. Nie jest to ani obraz romantyczny, ani typowy
dramat. Daleko mu do innych filmowych bajeczek, które pokazują, że można wszystko zmienić. Ten film
przedstawia życie. Wiadomo, że jak w każdym filmie,
jest ono ubarwione, jednak w tym przypadku umiarkowanie i delikatnie. Lekkość odbioru ukrywa ciężar
filmu, które pokazuje, jak słodycz i gorycz przeplatają
się w życiu każdego. Najczęściej więcej jest goryczy,
jednak może dzięki niej bardziej doceniamy słodycz.
COŚ NOWEGO
Nie wystarczy też czegoś bardzo mocno pragnąć,
aby to się spełniło. Nawet decyzje, którymi kieruje
nasze serce i sumienie, mogą okazać się dla nas
ostatecznie bolesne. Życie potrafi bardzo szybko
weryfikować nasze marzenia, inni ludzie też potrafią
mogą stać się dla nas betonową ścianą, a nie pluszową poduszką. Może w takim świecie lepiej być
samotnym i niezaangażowanym, jak Ryan? Parafrazując przykład, jaki on podaje: „Wyobraźcie sobie, że
do plecaka macie zapakować każdego znajomego,
później rodzinę, a teraz spróbujcie iść z tym plecakiem. Ciężko, prawda?”
Oprócz niebanalnej i oryginalnej fabuły, „W chmurach” odznacza się świetną
grą aktorską. George Clooney, Vera Farmiga i Anna
Kendrick dają swoim postaciom naturalność, prawdziwość i serce. Clooney
kolejny raz udowadnia, że
w rolach samotnych facetów
z uroczym uśmiechem czuje
się najlepiej. Farmiga stwarza postać kobiety sukcesu,
która twardo stąpa po ziemi,
ale nie brak jej wrażliwości.
Kendrick bezbłędnie zagrała
rolę młodej, ambitnej, z planem na życie, ale i naiwnej
kobiety. Wszyscy troje nominowani są do Oscarów za
swoje role, co również świadczy o poziomie filmu.
„W chmurach”, moim zdaniem, jest jednym z najlepszych filmów ubiegłego roku.
Wszystko jest zagrane i uporządkowane jak koncert orkiestry symfonicznej. Aktualność całej historii
i ostatecznie gorzkie zakończenie idealnie wpisują
się w rzeczywistość, w jakiej przyszło nam żyć. Unosząc się wysoko w chmurach, kiedyś w końcu spadnie się boleśnie na ziemię. Ocena 9/10 Dawid Janocha
STYCZEŃ/LUTY 2010
13
KULTURA
Couleur Café
Tym tworem piśmienniczo- artystycznym pragnę zacząć proces wprowadzania czytelników
w barwny świat lubelskich zespołów. Wierzcie mi, nie tylko Bracia i Beata Kozidrak tworzą muzyczną
kulturę Lublina. Pomysł na ten cykl zrodził się w mej głowie po jednym z koncertów stricte lubelskiego zespołu. Czemu by im nie pomóc? Potrzebujemy wizytówek naszego miasta, ale chyba, żeby je
wypromować, musimy sami je docenić! Oferują nam cały wachlarz gatunków – od death metalu po
poezję śpiewaną. Mamy czym się pochwalić, ale najpierw trzeba to odkryć i uznać za własne. Tak
naprawdę, żeby pobawić się przy dobrej muzyce, nie musimy czekać, aż jakaś super gwiazda zechce
w planowanej trasie uwzględnić Lublin, i do tego wydawać horrendalnej kwoty. Oczywiście nie neguję takiego zachowania. Każdy ma swoich idoli i może wydać każde pieniądze, żeby posłuchać
ich na żywo – to jasne. Ale światowi idole nie grają u nas co tydzień, za to lubelscy twórcy tak!
Wszystko mamy na miejscu. Zachęcam, oczywiście, do podejmowania samodzielnych poszukiwań!
A o kim dzisiaj?
Laureat II Festiwalu Piosenki Innej w Lubawie
(sierpień 2009) - zespół Couleur Café powstał w Lublinie jesienią 2008r. Mirek Sokołowski, współtwórca
lyońskiej formacji MALOSSOL, z którą na przestrzeni 1997-2007 zagrał kilkaset koncertów, głównie we
Francji, a także we Włoszech i Szwajcarii, osiedlił
się nad Bystrzycą, gdzie wiosną 2009 miały miejsce
pierwsze publiczne występy Couleur Café. Kolorowa
Kawiarnia stanowi barwną kompozycję stylistyczną,
łączącą elementy rocka, swingu i ballady. Obok kompozycji lidera, zespół zamieszcza w repertuarze koncertów liczne cytaty ze świata piosenki francuskiej
i nie tylko. Muzyczne podróże zespołu opowiadane są
głównie w języku polskim, choć niektóre jej rozdziały
- dyktowane doświadczeniami podróżników - bywają
tkane narzeczami kultur obecnie dominujących nad
Sekwaną czy Missisipi. Podstawową troską zespołu
jest znalezienie autentycznej formy ekspresji, łączącej energię rocka z jego elementami akustycznymi,
adresowanej do wrażliwych amatorów słowa, rytmu
i… humoru. Uczestnictwo w Wielkim Finale Międzynarodowego Festiwalu Piosenki Autorskiej OPPA
(2009) potwierdza wrażliwość a jednocześnie szczerość przekazu Couleur Café - mówi frontman zespołu Mirek Sokołowski.
są wymagające intelektualnie czy emocjonalnie, ale,
przede wszystkim, jest w nich sens. Mają chłopaki
naprawdę dużo do powiedzenia, a do tego czują, jak
powinno się „robić” muzykę. Koncert, na którym byłem stanowił logiczną całość, kawałki poukładali tak,
że zabrali nas podróż przez to, co cieszy i niepokoi,
dawkując emocje na przemian. Co ważne dla mnie,
jako widz czułem się im potrzebny – chcą się dzielić tą twórczością. Nie był to „odbębniony” koncert.
W każdym dźwięku była pasja i gama afektów. Żebyście widzieli ich w akcji na scenie! Świetna muzyka,
celujące teksty, charakterystyczne stroje, cały zakres
instrumentów, poczucie humoru , otwartość, profesjonalizm - owacje na stojąco – Couleur Cafe!
COULEUR CAFĒ występuje w składzie: Aleksandra Dzwonkowska, Kamil Wróblewski – wibrafon, perkusja, Michał Zuń – gitara basowa, zaśpiewy
Adam Jarząbek, Mirek Sokołowski– gitary, śpiew.
Fragmentów pierwszego studyjnego śladu, który zespół utrwalił z końcem lata 2009 można posłuchać na stronie zespołu: www.myspace.com/couleurcafepl
Paweł Zuń
Couleur Cafe słyszałem nie
raz. Stanowią niebanalne połączenie kilku gatunków. Jak wspomniał
w rozmowie Mirek– mix rocka, ballady i swingu. Bardzo przejmujące
i melancholijne kawałki zestawione
są z tymi energetycznymi, przy
których można szaleć do nieprzytomności. Emanuje z nich poruszająca dramaturgia i refleksja.
Oprócz naprawdę dobrej muzyki,
która absolutnie nie zakrawa na
tandetę ,możemy znaleźć w końcu coś równie ważnego – teksty.
Nie są one papką w stylu „żeby
się rymowało”. Dają do myślenia,
14
COŚ NOWEGO
STYCZEŃ/LUTY 2010
KULTURA
Rok 2010 rokiem Chopina
Rok 2010, decyzją Sejmu RP, ogłoszony został Rokiem Fryderyka Chopina. Przypomnijmy sobie
pokrótce życiorys tego wybitnego Polaka.
Żelazowa Wola to wieś na skraju Puszczy Kampinoskiej w powiecie Sochaczewskim. To tam,
w czwartek 1 marca 1810 roku, przyszedł na świat,
w dworku będącym posiadłością hrabiów Skarbków,
najwybitniejszy polski kompozytor i pianista- Fryderyk Franciszek Chopin.
Kilka tygodni po narodzinach, 23 kwietnia 1810
roku, cała rodzina wyruszyła do oddalonego o 11 kilometrów Brochowa, gdzie w Kościele Parafialnym Św.
Rocha odbył się chrzest chłopca. Dla rodziny Chopinów było to miejsce szczególne- to tu w 1806 roku Mikołaj i Justyna (rodzice Fryderyka) wzięli
ślub, a po latach przysięgę małżeńską
złożyła tam również ich najstarsza córka,
Ludwika. Rodzice chrzestni z radością
podpisali metrykę chrztu, sporządzoną
przez proboszcza Józefa Morawskiego,
na której widniała data urodzin: 22 lutego
1810 roku. Z całą pewnością nie zdawali
sobie wówczas sprawy jak cenny w przyszłości stanie się ów dokument i to nie
tylko ze względu na fakt sławy Fryderyka
Chopina, ale również z powodu nieścisłości w zapisaniu daty urodzin mistrza.
Już od najwcześniejszych lat życia
Fryderyk miał styczność z muzyką. Matka i siostra Ludwika grały na fortepianie,
a ojciec na flecie i skrzypcach. Najprawdopodobniej pierwszy kontakt z fortepianem miał miejsce we wczesnym dzieciństwie, gdy słuchał gry matki. Pierwsze
samodzielne próby podejmował pod okiem Ludwiki,
a w wieku sześciu lat rozpoczął regularną naukę
gry u prywatnego nauczyciela muzyki, czeskiego
imigranta Wojciecha Żywnego. Ten szybko poznał
się na niezwykłym talencie młodziutkiego ucznia
i z oddaniem wprowadzał go w świat wielkich mistrzów, głównie Bacha i Mozarta, bacznie obserwując jego postępy. Niebawem pojawiły się pierwsze
kompozycje dziecięce: polonezy, marsze i wariacje.
Początkowo zapisywane z pomocą ojca, niemal błyskawicznie przyczyniły się do sławy autora, okrzykniętego wkrótce cudownym dzieckiem.
Kolejne lata upłynęły chłopcu na nauce i licznych
występach. Chwalony za biegłość oraz niespotykany w tak młodym wieku wyraz interpretacji, zaczął
uprawiać trudną sztukę improwizacji, zarówno w prywatnym otoczeniu przyjaciół, jak i w salonach arystokracji.
W 1826 roku Chopin został studentem Szkoły
COŚ NOWEGO
Głównej Muzyki przy Uniwersytecie Warszawskim.
Rok później komponuje dwa pierwsze poważne
utwory: Wariacje b-dur op. 2 na temat La ci darem
la mano z „Don Juana” Mozarta oraz Sonatę c-moll
op. 4. Szkołę ukończył z wyróżnieniem w lipcu 1929
roku. W tym samym miesiącu wyruszył w pierwszą
podróż do Wiednia, gdzie dał dwa koncerty, zakończone wielkim sukcesem. Po powrocie do kraju,
wraz z przyjaciółmi planuje tourne artystyczne na
wielką skalę. Wyjazd z kraju nie przychodzi mu jednak łatwo. Po miesiącach wahań i opóźnień dopiero
2 listopada 1830 roku opuścił Warszawę i udał się do
Wiednia. Podróż trwała trzy tygodnie.
Na miejscu dowiedział się o wybuchu powstania
listopadowego i wiedziony impulsem chciał powrócić
do kraju. Zmuszony siłą przez najwierniejszego przyjaciela, Tytusa Woyciechowskiego, pozostał w Wiedniu. Żałując wyjazdu, tęskniąc za rodziną, przyjaciółmi, ukochaną Konstancją i nie widząc racjonalnego
wyjścia z sytuacji, rozpoczął przelewanie skrajnych
emocji na klawiaturę fortepianu. To właśnie z drugim, ośmiomiesięcznym pobytem w Wiedniu zaczęto
łączyć szkice jednych z najbardziej dramatycznych
utworów Chopina: Scherza h-moll, Etiudy c-moll „Rewolucyjnej” czy Ballady g-moll. Podejrzewa się, że
to właśnie tragiczny finał walk w Polsce wpłynął na
narodziny tego nurtu twórczości, jakże odmiennego
od młodzieńczego liryzmu i wirtuozerii.
W lipcu 1831 roku Chopin decyduje się na wyjazd
do Paryża. Pomimo początkowych trudności pod
STYCZEŃ/LUTY 2010
15
KULTURA
koniec lutego, 1832 roku organizuje samodzielny
koncert dla elity ówczesnego świata muzycznego.
Występ okazał się sukcesem, a Chopin błyskawicznie wszedł w krąg najwybitniejszych artystów epoki.
Zaprzyjaźnił się m.in. z Lisztem, Berliozem, Hillerem,
Heinem i Mickiewiczem.
W czasie największego paryskiego sukcesu próbował ustabilizować życie osobiste. W 1836 roku
poznał Aurore Dudevent, o sześć lat starszą rozwiedzioną francuską pisarkę występującą pod pseudonimem George Sand, z którą zimą, 1838 roku udał
się na Majorkę. To wtedy powstały jedne z najwybitniejszych kompozycji Chopina, mimo że ten dręczony był ciężką chorobą (zdiagnozowano objawy
na po opuszczeniu ojczyzny. To wtedy powstał szereg arcydzieł literatury fortepianowej: Ballada As-dur,
dojrzałe Nokturny op. 48, Fantazja f-moll, Impromptu Ges-dur, Ballada f-moll, Polonez As-dur, Scherzo
E-dur, Nokturny op. 52, Mazurki op. 56, Berceuse,
Sonata h-moll, Barkarola, Polonez-Fantazja, Nokturny op. 62; oraz Sonata wiolonczelowa. Niestety, jak
to w życiu bywa, sielanka nie trwa wiecznie. Zazdrość
George o przyjaźń Chopina z jej córką doprowadziła
do ostatecznego zerwania wzajemnych stosunków.
W 1848 roku Fryderyk udajł się w długą i fatalną w
skutkach podróż do Wielkiej Brytanii. Wilgotny klimat
Anglii i Szkocji spowodował szybki postęp choroby.
Mimo to, 16 listopada 1848 roku daje, jak się póź-
gruźlicy), spowodowanej wyjątkowo niekorzystnym
klimatem wyspy o tej porze roku. W klasztorze Kartuzów w Valldemozie na Majorce kończy Preludia op.
28, dwa Polonezy op. 40 oraz pracuje nad Balladą
F-dur, Scherzem cis-moll, i Mazurkami op. 41. Pracę,
przerywaną przez gwałtowne ataki choroby i zawieszoną po ostatecznej decyzji o powrocie, zakończył
w lecie, w czasie pierwszego pobytu w posiadłości
George Sand w Nohant.
Nohant stało się szybko drugim domem kompozytora. Sześć kolejnych okresów letnich spędza na wsi,
a przez pozostałe miesiące przebywa w Paryżu. Były
to bez wątpienia najszczęśliwsze dni w życiu Chopi-
niej okazuje ostatni w życiu, koncert w Sali Guildhall
w Londynie.
Po powrocie do Paryża próbuje jeszcze walczyć z
chorobą, ale stopniowo opada z sił. Pomimo troskliwej opieki siostry Ludwiki, która przybywa na prośbę kompozytora w lecie 1849 roku, Fryderyk Chopin
umiera 17 października 1849 roku.
16
COŚ NOWEGO
Rafał Górka
źródło: Narodowy Instytut Fryderyka Chopina
STYCZEŃ/LUTY 2010
SPOŁECZEŃSTWO
Czego nie robić na randkach, czyli o gafach słów kilka
Niekiedy bywają śmieszne. Częściej jednak wiążą się z zażenowaniem i wywołują krępujące sytuacje. Mimo iż gafy zdarzają się każdemu, to mówienie o nich nie należy do przyjemności. I choć jest
wielu śmiałków, którzy bez wahania podpisaliby się pod słowami piosenki „Miłość Ci wszystko wybaczy” – zapewniam, że są chwile, w których o przebaczenie ciężko...
Ostatnio moim hobby było „zbieranie” gaf. Ku przestrodze przyszłych randkowiczów chciałabym
zaprezentować swoją kolekcję. Oto ona:
Kto pierwszy, ten lepszy!
Nie od dziś wiadomo, że to właśnie kobieta ma
„pierwszeństwo” w drzwiach. Cóż, niekiedy bywa
inaczej... Na jednej z randek, pewien chłopak tak bardzo przejął się swoim dżentelmeńskim obowiązkiem,
iż zapomniał o koleżance
i jako pierwszy dumnie
wkroczył do środka. Na
drugiej stanowczo się poprawił. Co prawda otworzył
drzwi, ale w taki sposób, że
zastawił drogę ręką, tym
samym
uniemożliwiając
swojej partnerce wykonanie
jakiegokolwiek kroku. Zniechęcony niepowodzeniem
i widocznie kierowany modą
na równouprawnienie pozwolił, aby w dalszej części
spotkania mogła otwierać
drzwi, zarówno sobie, jak
i jemu. Wiadomo, że dobrymi chęciami jest piekło
wybrukowane. Przekonał
się o tym jeden z przedstawicieli „płci brzydkiej”, zapraszając swoją koleżankę na kawę i ciastko. Jak
na prawdziwego mężczyznę przystało, otworzył jej
drzwi i puścił przodem, ale
nie omieszkał przy tym podeptać jej pięt. Jak widać,
każda okazja jest dobra,
by móc „poskrobać komuś
marchewki”.
Nie tylko gwiazdy tańczą
na lodzie!
Piruety, skoki, podnoszenia... Czego nie zrobi się, by zaimponować
dziewczynie. Pewność siebie i tego, że jest się „orłem” w dziedzinie łyżwiarstwa, na pewno pozwala
przełamać lody kobiecego
serca. W związku z tym
pewien śmiałek postanowił
COŚ NOWEGO
zaprosić swoją ukochaną na lodowisko. Na początek
przez pół godziny objaśniał jej szczegółowe zasady
jazdy na łyżwach. Po zabawie w nauczyciela przyszła kolej na zademonstrowanie własnych umiejętności. Wszedłszy na lód, chwiejnym krokiem ruszył do
przodu, by w końcu upaść
na plecy. A wszystko to, ku
uciesze przejeżdżającego
obok chłopczyka. Biedak,
dopiero po jakimś czasie
zorientował się, że zaproszona przez niego dziewczyna lepiej niż on radzi
sobie w ekstremalnych warunkach. W takiej sytuacji
nie pozostało nic innego,
jak tylko pogodzić się z myślą: raz na lodzie, raz pod
lodem. Zdarza się jednak,
że nie tylko na lodowisku
łatwo o upadek. Podczas
zimowego spaceru jeden
z randkowiczów przewrócił
się na prostej drodze. Nie
byłoby w tym nic śmiesznego, gdyby nie jego duma,
którą okazywał na każdym
kroku. Bywa i tak! Ale nie
ma tego złego, co by na
dobre nie wyszło. Teraz na
spokojnie z „perspektywy
żaby” mógł oglądać swoje
niezawodne, antypoślizgowe glany.
Kocha – nie kocha...
Kocha, lubi, szanuje,
nie chce, nie dba, żartuje,
w myśli, w mowie, w sercu,
na ślubnym kobiercu... NIE
CHCE?! Pewnego dnia
umówiony na spotkanie z
koleżanką chłopak kupił jej
żółtego tulipana. Jak sam
stwierdził, wybrał kwiat
w tym kolorze, ponieważ
czerwony mógł być zbyt
wymowny, a biały najzwyczajniej w świecie nie przy-
STYCZEŃ/LUTY 2010
17
SPOŁECZEŃSTWO
padł mu do gustu. O ironio!!! Dopiero po kilku dniach
dowiedział się, iż kwiat w kolorze żółtym oznacza
ponoć: „Mam Cię dość”. Jednak lepsze to, niż nic...
Pewna dziewczyna, dzień przed Walentynkami, została uprzejmie poinformowana, że dostałaby z tej
okazji „jakiegoś kwiatka”, gdyby nie fakt, iż jej Romeo
musiał rozmienić 5 złotych na herbatę, którą wspólnie wypili. Cóż, albo rybki, albo akwarium. Liczą się
jednak dobre chęci, które zawsze po powrocie do
domu można sobie dumnie postawić w wazonie.
S jak sen...
Gdzie można udać się na randkę? Na przykład
do kina. I to nie byle jakiego, bo „kina” w zaciszu domowym. Na taki oryginalny pomysł wpadł pewien serialomaniak. Po zajęciach na uczelni zaprosił swoją
koleżankę do siebie. Przyniósł ciastka, zrobił herbatę
i... włączył telewizor. Dziewczyna bardzo miło spędzała czas, oglądając powtórkę „M jak miłość” (on
sam wybierał kanał), dopóki nie zorientowała się, że
jej towarzysz smacznie zasnął na kanapie.
Chłopaki nie płacą – o nie, nie, nie...
Jeden z randkowiczów na pierwszym spotkaniu
zaproponował swojej ukochanej pójście do lokalu.
Zanim jednak podjął ostateczną decyzję, przezornie zapytał ją, czy jest tam drogo, ponieważ ma przy
sobie tylko 10 złotych. Zakłopotana sytuacją dziewczyna nie chciała narażać zapraszającego na wydanie całego kieszonkowego. Zasugerowała więc,
że zapłaci za siebie. Jednak on uniósł się honorem
i zamówił dwie herbaty z cytryną. Na szczęście wystarczyło. I tak miał chłopak gest... Inna zaproszona
na spotkanie dama nie miała tyle szczęścia. Kiedy
po zakończonej kolacji przyszła kolej na zapłacenie
rachunku, była zaskoczona zachowaniem swojego
towarzysza. Otóż wezwał on kelnera i zaczął wyliczać to, co sam zjadł, po czym zapłacił tylko za siebie. Być może będę złym prorokiem, ale wydaje mi
się, że po takim wieczorze owa panna długo będzie
cierpiała na niestrawność. Inna przygoda spotkała
pewną dziewczynę. Również została zaproszona na
wieczorną ucztę. I wszystko przebiegało pomyślnie,
dopóki nie przyszedł czas na uregulowanie rachunków. Okazało się, że chłopak, który był inicjatorem
spotkania, oprócz głowy, zapomniał portfela. Niestety, nie mógł liczyć na pomoc zaproszonej przez siebie osóbki, ponieważ ta miała przy sobie zaledwie
2 złote. Tak więc, w akcie desperacji i z przyświecająca mu ideą: grosz do grosza, zaczął zbierać pieniądze po stolikach. Niestety nie odznaczył się tutaj
rycerskością i zaangażował w swoje przedsięwzięcie
koleżankę. Być może sądził, iż przez to, że posiada
ona większy urok osobisty, goście w restauracji będą
hojniejsi. No tak, gdzie diabeł nie może, tam babę
pośle. Jednak liczy się efekt – wystarczająca kwota
została uzyskana!
18
COŚ NOWEGO
Maratończyk
Nie jest tajemnicą, że w zdrowym ciele zdrowy
duch. Przejęty tym stwierdzeniem chłopak, na pewnej dyskotece ze sto razy przeszedł salę, by w końcu, za sto pierwszym okrążeniem, poprosić jedną
z dziewcząt do tańca. Przy dźwiękach romantycznej
melodii, wpatrzony w oczy partnerki, wyznał czule, że
bardzo spociły mu się ręce. Bardziej zaawansowani
maratończycy, dbają nie tylko o własne samopoczucie, ale też o kondycję swoich ukochanych. Jeden
z nich, niczym prawdziwy mors, zaoferował koleżance dwugodzinny spacer przy pięciostopniowym mrozie. Było bardzo zimno i padał śnieg. Do tej pory bohaterka spotkania ma ślady po odmrożeniach (to nie
jest fikcja literacka, naprawdę ma czerwone, poodmrażane palce). Temat rozmowy wynagradzał jednak
wszystko. Nie zawsze zdarza się bowiem, że nasz
towarzysz z wielką pasją opowiada o swojej krzywej
przegrodzie nosowej i związanym z nią zabiegiem.
Oprócz maratończyków zimowych istnieją także maratończycy parkowi. Jeden z nich 10 razy obszedł
park zanim zdążył opowiedzieć damie swojego serca kawały o ZSRR i wojnie, które usłyszał jeszcze od
swojego ojca. Według wspomnień dziewczyny, żarty
były nudne i połowy z nich nie rozumiała. Jednak, aby
nie robić przykrości chłopakowi, zadbała o sztuczny
uśmiech na zawołanie. Ostatni z opisywanych maratończyków niezwykle ukochał sport. Jego miłość
była tak wielka, że na pierwszą randkę przyszedł
w dresie. Bez pomysłu na to, jak spędzić wspólne
chwile, zaproponował spacer po sklepie spożywczym
lub odzieżowym. Z lekką sugestią koleżanki wybrał
ten drugi. Kto wie, być może na kolejną randkę włoży
coś odpowiedniejszego.
Katarzyna Kuleta
STYCZEŃ/LUTY 2010
SPOŁECZEŃSTWO
Popatrz i powiedz, co mówię
Już w szkole podstawowej dowiadujemy się, że cała nasza komunikacja, opiera się nie tylko na
słowach, lecz także na mimice i gestach. Gdy przeliczymy te części składowe na procenty, okazuje
się, że ponad połowa komunikatu jest nadawana przez postawę ciała, gest i mimikę. Jeżeli jednak
ktoś zapyta nas, na co zwracamy uwagę, prawie zawsze odpowiadamy, ze najważniejsze są słowa, to,
co się mówi, a nie to, w jaki sposób. Czy aby na pewno?
Mowa ciała
To nie tylko mowa gestu, czy sposobu, w jaki siadamy, jak się powszechnie sądzi. Nasz mózg jest
w stanie nieustannej gotowości i pracuje zawsze,
a myśli, nawet jeżeli nie są przekazywane za pomocą słów, znajdują swój wyraz w ciele. Jeżeli zachodzi
sprzeczność między tym, co chcesz powiedzieć naprawdę, a słowami wydobywającymi się z ust, możesz być pewny, że Twoje ciało i tak wyrazi prawdę. Może za pomocą postawy, zgięcia kolana, oparcia
podbródka lub sposobu, w jaki zakładasz włosy za
ucho czy przechylasz głowę. Te, pozornie nieistotne, przypadkowe znaki mówią bardzo dużo o tym, co
przeżywamy i jaki mamy stosunek do osób, wśród
których przebywamy i sytuacji, w której się znajdujemy.
Trening
Zainteresowanie
ciałem jako środkiem
komunikacji zaczęło
się dopiero w XX wieku; prawdziwe postępy
w badaniach to okres
około sześćdziesięciu
ostatnich lat. Nasza
rzeczywistość, traktująca komunikację jako
podstawę wszelkich
działań, wymusza doskonalenie umiejętności zwięzłego, pewnego wypowiadania się,
a rywalizacja biznesowa przenosi punkt ciężkości z „tego, co wiem/mam”
na „jak to sprzedam”. Z tego powodu umiejętność
obserwowania i odczytywania mowy ludzkiego ciała
robi zawrotną karierę wśród wielu grup zawodowych,
m.in. sprzedawców czy menedżerów. Politycy, będąc kiepskimi mówcami niepotrafiącymi kontrolować
gestów, tonu głosu czy postawy, choćby oferowali
najlepsze programy wyborcze, nie wygrają debaty
telewizyjnej z przeciwnikami znającymi przynajmniej
podstawowe zasady komunikacji niewerbalnej.
Błędem jest jednak wychodzenie z założenia, że
krótki kurs szkoleniowy czy nawet przeczytanie kilku
pozycji książkowych uczyni z nas mistrzów w rozszyfrowywaniu zagadek ludzkiego zachowania. Aby
zdobyć wiedzę, przede wszystkim potrzeba pokory
wobec prostego faktu, że mimo kalek zachowania
COŚ NOWEGO
jednakowych dla prawie całej populacji ludzkiej, jesteśmy różni i możemy wykonywać mimowolnie pewne
gesty inaczej niż opisano to w podręcznikach. Niekiedy to, co robimy z dłońmi lub stopami, może mieć
inne znaczenie niż pokazano na rysunkach. Drugą
sprawą jest konieczność nieustannej obserwacji
i konfrontowania naszych spostrzeżeń z rzeczywistością. Bez tego etapu nie ma mowy o dochodzeniu do
prawdy. Trzecią, i chyba najważniejszą, kwestią jest
zrozumienie, że poznanie mowy ciała, nauka sygnałów i ich kombinacji nie daje nam prawa do uznania
się za bogów komunikacji i wykorzystywania wiedzy
przeciwko ludziom. Każdy, kto zaciera ręce na samą
myśl o zyskach, jakie może zdobyć dzięki „rozgryzieniu” przeciwnika w negocjacjach handlowych, może
się poważnie sparzyć.
Bo nikt nie powiedział,
że druga strona nie zna
tej techniki lepiej.
Lie to me
Fenomen odczytywania mowy ciała na
tyle zainspirował amerykańskich twórców, że
dwa lata temu stworzyli
oni serial oparty właśnie
na
umiejętnościach
odczytywania emocji
poprzez ciało. Główny
bohater, amerykański
naukowiec doktor Cal
Lightman, wraz z zespołem
specjalistów
prowadzi dochodzenia w poważnych i przyziemnych
sprawach, w których konieczne jest wyłapanie kłamcy i dojście do sedna tajemnicy, odsłonięcie prawdy.
Serial oparto na naukowych badaniach, więc metody stosowane w odcinkach są maksymalnie zbliżone do rzeczywistych, choć scenarzystom zdarzają
się wpadki, np: pobieżnie zaprezentowane zostało użycie poligrafu. Mimo to, jak wypowiedział się
w jednym z wywiadów aktor Tim Roth (dr Lightman):
„Staram się uczyć jak najmniej z tych scenariuszy, bo
nie chciałbym mieć takich umiejętności jak mój bohater”. Zero szans na niespodziankę urodzinową i nieustanne wietrzenie podstępu to cena, jaką bohater
płaci za swoje niezwykłe zdolności. Kolejne odcinki
dają okazję do ciekawej obserwacji, jakie tajemnice
człowiek skrywa i w jakie kłamstwa stara się je opa-
STYCZEŃ/LUTY 2010
19
SPOŁECZEŃSTWO
kować. Niekiedy chodzi o zdradę lub przekupstwo,
kiedy indziej o ludzkie życie. Niektórzy posiadają
naturalne predyspozycje, by lepiej odczytywać emocje, inni muszą poświęcić temu lata praktyki. W obu
przypadkach warto, gdyż daje to efekty, zaczynając
od większej pewności siebie, a na możliwości odczytania kłamstwa kończąc.
Na dobry początek
Warto zacząć od lektury książek (np. podręcznika
do kryminalistyki albo pracy pt. „Kłamstwo i jego wykrywanie w biznesie, polityce i małżeństwie” Paula
Ekmana, który rozpoczął cały ten interes) i poszperać w Internecie. Poradnik dla bystrzaków, dla początkujących, opracowania zagranicznych i polskich
specjalistów są dostępne w każdej księgarni a także
w formie e-booków. Nie traktujcie ich jako wyroczni,
ale jako zbiór wskazówek do praktycznego wykorzystania. Nic jednak nie zastąpi podstawowego źródła wiedzy, jakim jest obserwacja waszych „współplemieńców”. Najlepiej zacząć od współlokatorów lub
rodziny. W razie pytań – przeprowadzacie poważny
naukowy eksperyment ku chwale ojczyzny. W końcu
lepsza komunikacja to lepsze społeczeństwo…
Kilka ciekawych linków:
http://www.youtube.com/user/magiaklamstwapl kanał poświęcony mikroekspresji
http://www.testmybrain.org/ - test odczytywania
emocji m.in z wyrazu oczu i rozpoznawania twarzy
(Recognizing Emotion and Identity from Faces)
h t t p : / / w w w. y o u t u b e . c o m / w a t c h ? v = A - h 7 2 jVhKik&feature=player_embedded – playlista popularnej zabawy, w której osoba opowiada kilka historyjek w tym jedną prawdziwą.
Natalia Słupek
Zawód na tapecie • Reszty nie trzeba
Pub czy pizzeria to drugi dom dla studenta. Wieczorami stają się miejscami pielgrzymek nieprzebranych rzeszy ludzi, dla których ważna jest przede wszystkim świetna atmosfera i miła obsługa.
Kelnerki i kelnerzy mają już mniej do powiedzenia, ponieważ właśnie oni muszą o wszystko zadbać.
Powiedzenie głosi, że żadna praca nie hańbi i coś w tym jest, skoro ten trudny, często niewdzięczny
fach, wciąż nie traci na popularności wśród studenckiej braci.
Zaczynając pracę na stanowisku kelnerka/kelner,
nie ma co spodziewać się wielkich pieniędzy. Godziny pracy są tak samo elastyczne jak zarobki, które
nie należą do najwyższych. Zostają jeszcze napiwki, które potrafią niekiedy zapewnić całkiem dobre
źródło dochodu. Marzena, studentka, która pracuje
już półtora roku jako kelnerka i barmanka, odpowiada na pytanie o pensję: „Z samych godzin pracy
jest średni zarobek, ale z napiwków, jeżeli jest duży
ruch, można uzbierać przeważnie drugą wypłatę lub
nawet więcej”. Nie wszyscy zostawiają napiwki, bo zależy to od
dobrej woli klientów. „Większość
osób daje napiwki, zależy to od
tego, jak duży jest rachunek. Im
wyższy rachunek tym przeważnie wyższy napiwek. Niekiedy
w ogóle nie zostawiają napiwków,
ale jest to zrozumiałe”. Co prawda po wielu godzinach pracy nogi
bolą, zmęczenie sięga zenitu, ale
dla chcącego nic trudnego i jeśli
jest się zdeterminowanym, można uzbierać niezłą kwotę.
Jeżeli myślicie, że praca kelnerki to jedynie na bieganie pomiędzy stolikami i zbieranie zamówień, to grubo się
mylicie. To cięższy kawałek chleba, niż wygląda na
pierwszy rzut oka. Posada kelnera bądź kelnerki łączy w sobie różne funkcje: obsługę sali, sprzątanie,
obsługę magazynu, odbieranie faktur. „Jeżeli jestem
na zmianie porannej, to muszę wymopować wszystkie podłogi, wyczyścić toaletę, przygotować zaplecze, stoliki. Jeżeli pracuję za barem, muszę obliczyć
ilość alkoholi, które są na stanie i dodatkowo przygotować cały bar i zaopatrzyć go w brakujące soki
i alkohole. Moje obowiązki jako kelnerki to obsługa
klienta, podawanie menu, zbieranie zamówień, wydawanie reszty, wydawanie alkoholi i jedzenia, zbieranie szklanek, obsługa kasy. Pracuję często na
zmywaku. Myję szklanki i talerze
w czasie, gdy nie ma zamówień”
– mówi Marzena o swoich obowiązkach.
Praca w każdej knajpie to nieunikniona styczność z klientem.
W tym zawodzie liczy się umiejętność nawiązania dobrego kontaktu z ludźmi, bycia zarówno
empatycznym jak i stanowczym.
Wymaga się zazwyczaj minimum rocznego doświadczenia w
pracy na podobnym stanowisku
oraz dyspozycyjności. Marzena
twierdzi, że „większość klientów
jest miła i zazwyczaj zadowolona
z obsługi, czasami zdarzają się osoby niekulturalne,
zwłaszcza pod wpływem alkoholu. Wtedy jedynym
wyjściem jest wezwanie ochrony”.
Wiadomo, każda praca ma swoje plusy i minusy.
20
STYCZEŃ/LUTY 2010
COŚ NOWEGO
SPOŁECZEŃSTWO
W pracy kelnera/kelnerki liczy się odporność na stres
i na zmęczenie. „Męczące jest to, że mamy kilka pięter, w których jest po kilka sal i trzeba biegać pomiędzy
nimi z zamówieniami. Ciężkie jest także pracowanie
w późnych godzinach. Jest to uciążliwe zwłaszcza,
gdy mam rano zajęcia, zwłaszcza ćwiczenia. W dodatku zazwyczaj, zaraz po zmianie nocnej, mam na
poranną zmianę, bo grafik jest przeciążony”.
Oprócz tego trafia się niekiedy na uciążliwych
klientów, którzy nie ułatwiają życia ani sobie, ani
obsłudze – „Ze wszystkimi ewentualnymi skargami
idę do menedżera. Jeżeli chodzi o problemy z jedzeniem, to jeżeli ktoś powiedział o tym na samym
początku, wymieniamy posiłek na inny. Niekiedy jest
tak, że klienci zjedzą wszystko i liczą na to, że jeśli
poskarżą się na jedzenie na samym końcu, to nie
będą musieli za nie płacić lub dostaną drugą porcję
za darmo. Nie ma takiej możliwości i nigdy jeszcze
nie uznaliśmy takiej skargi. Robią to cwaniacy, którzy
liczą na szczęście”.
Studenci zmuszeni są niekiedy do pracy. Kelnerowanie, albo praca za barem nie wydają się taką złą
opcją. Można nauczyć się zgrania z innymi pracownikami i poznać podstawowe prawa rządzące gastronomią. Napiwki wynagradzają niedogodności pracy,
co nie zmienia faktu, że trzeba się nieźle nabiegać,
aby cokolwiek dostać. Mimo to, w tej branży pracuje
coraz więcej studentów i nic nie wskazuje na to, żeby
w najbliższej przyszłości miało się to zmienić.
Kazimierz Kmiecik
Schronisko dla zwierząt niechcianych
Zwierzęta, które znalazły się w lubelskim schronisku, w większości doświadczyły tego, co najgorsze - ludzkiej bezduszności i głupoty, głodu oraz chorób. Brak własnego domu, kochającej rodziny
oraz ciągła walka o pożywienie to rzeczywistość, na którą skazane są porzucone czworonogi. Dzięki
lubelskiemu schronisku dla bezdomnych zwierząt wiele z nich może znaleźć ciepły kąt lub przynajmniej żyć w godnych warunkach.
Lubelskie schronisko zostało wybudowane
w 2007 roku. Jest jedną z najnowocześniejszych placówek tego typu w naszym kraju. Przebywa w nim
obecnie 240 psów i 220 kotów. Schronisko zatrudnia
18 pracowników, ale korzysta z pomocy wolontariuszy i liczy na zainteresowanie zwykłych ludzi,
którym nie jest obojętny los opuszczonych
zwierząt.
Gdy myślimy o schroniskach dla zwierząt
często mamy przed oczami przepełnione
klatki i dantejskie sceny, które są chlebem powszednim dla mieszkających w nim zwierząt.
W lubelskim schronisku, dzięki zaangażowaniu pracowników, nic takiego nie ma miejsca,
jednak problem przepełnionych boksów dla
zwierząt pozostaje. Schronisko jest obecnie
pełne i najlepszy sposób na poprawę sytuacji to przyspieszona adopcja zwierząt. Jeśli
planujemy miejsce dla zwierzaka w naszym
domu, udajmy się do schroniska zamiast decydować się na kupno czworonoga w sklepie zoologicznym. Zwierzęta kalekie i chore
najbardziej ze wszystkich potrzebują naszej
opieki i miłości, za co odwdzięczają się z nawiązką.
Czy głaskaliście kiedykolwiek bezdomnego kota?
Czy podzieliliście się jedzeniem z bezdomnym
psem? W schronisku nie trzeba bać się agresywnej
reakcji zwierzęcia czy zarażenia się jakąś chorobą.
Możemy przyjrzeć się rezydentom zakładu i ewentualnie wybrać naszego przyszłego przyjaciela. Nie
wolno jednak bezmyślnie głaskać każdego kota czy
COŚ NOWEGO
psa, ani wzbudzać w zwierzętach fałszywej nadziei,
bo przynosi to znacznie więcej krzywdy niż pożytku.
Jeżeli mamy już zwierzęta domowe lub warunki nie sprzyjają ich posiadaniu, możemy przyczynić
się w inny sposób do pomocy bezdomnym czworo-
nogom. Oprócz datków pieniężnych potrzebne są
ręczniki i koce, z których można zrobić odpowiednie
legowisko. Są one ważne, zwłaszcza teraz w okresie zimy. Zwierzaki nie pogardzą także wszelkim jedzeniem, szczególnie mięso i sucha karma są mile
widziane. Dodatkowo schronisku przydadzą się leki
do leczenia zwierząt z przewlekłymi chorobami lub
STYCZEŃ/LUTY 2010
21
HYDEPARK
skaleczeniami.
Praca w ramach wolontariatu jest nieocenionym
dobrem które możemy dać zwierzakom. Wolontariusze schroniska skupieni są wokół Stowarzyszenia Studentów Nauk Przyrodniczych, przy którym
działa wolontariat. Najbliższy nabór wolontariuszy
odbędzie się 20 lutego o godzinie 10 przy siedzibie schroniska ul. Metalurgiczna 5.
Wszyscy chętni są mile widziani. Wolontariat to nie tylko obowiązki, czy cotygodniowe dyżury.
To przede wszystkim satysfakcja
z pomocy istotom, które doceniają każdy przyjazny gest kierowany
w ich stronę.
Więcej o samym schronisku możemy dowiedzieć się z jego strony
internetowej www.schronisko-zwierzaki.lublin.pl . Tam też można znaleźć
dokładne informacje o adopcji zwierzaków, czy ewentualnej
pomocy dla schroniska. Warty polecenia jest także
profil lubelskiego schroniska na Facebooku, gdzie
można poznać aktualne informacje i włączyć się
w aktywną dyskusję na temat bieżących problemów.
Bezdomne koty i psy to zjawisko, za które odpowiedzialność ponosi człowiek. Nie wszystkie schroniska wywiązują się ze swoich zobowiązań.
Lubelskie schronisko dla bezdomnych zwierząt wydaje się być ewenementem. Odtrącone zwierzęta, które tam trafiły, często ofiary
ludzkiego okrucieństwa, pragną tylko znaleźć kochającego opiekuna. Możemy im
w tym pomóc, wypełniając słowa świętego Franciszka: „Zwierzęta to nasi mniejsi
bracia, stąd winniśmy im szacunek, aby
miały zapewnione podstawowe potrzeby
życiowe”.
Kazimierz Kmiecik
(Od)krycie prawdy… - cud (nie)pamięci…
Trudno o bardziej zakłamane istoty niż ludzie. Ranga popełnianych przez te stworzenia kłamstw
nie ma sobie równych pośród innych mieszkańców ziemi. Nowo powstałe określenie naszego gatunku, Homo machiavellicus, sugeruje, że inteligencja powstała głównie po to, byśmy mogli skuteczniej okłamywać innych. Jak twierdzi Robert Wright (Uniwersytet w Pensylwani) dobór naturalny ma
w głębokiej pogardzie uczciwość.
Oszukiwanie to domena całego świata ożywionego, nie tylko ludzi. Rośliny upodabniające się do gatunków trujących lub mające kwiaty przypominające
wyglądem owady, które mają je zapylać; kameleony
zmieniające kolor skóry; motyle do złudzenia podobne do groźnych gatunków os lub nawet grzechotnika
- to wszystko tłumaczy, że manipulacje są niezbędne
światu do życia. Jakie są jednak powody kłamstw?
Czy kłamiemy bo, „chcemy” czy jest to uwarunkowane innymi głębszymi powodami? Jakie są sposoby
zasłaniania prawdy?
Trudno, „muszę” skłamać…
Najlepiej skłamać, zasłaniając się niepamięcią:
„Nie pamiętam, nie pamiętam” – niczym litanię powtarzają świadkowie i oskarżeni na sądowych rozprawach. Zdarza się, że jeśli
i to zawodzi ludzie często
symulują np. objawy różnych chorób. Co skłania ich
do podjęcia takich prób? Jak
twierdzi psycholog Richard
Rogers (Uniwersytet w Nowym Teksasie) pobudek
tego typu działań możemy
doszukiwać się w licznych
metodach radzenia sobie
w
sytuacjach
trudnych.
Obrońcy tego podejścia za-
22
COŚ NOWEGO
kładają, że prawdopodobieństwo symulowania wzrośnie, kiedy sytuacja oceniona zostanie jako nieprzyjazna, wroga, gdy stawka będzie wysoka, lub kiedy
wydaje się, że nie ma innych możliwości „ucieczki”.
W realiach sądowych na przykład, w obliczu masy
obciążających dowodów, oskarżony może dojść do
wniosku, że symulowanie jest jego ostatnią szansą,
bo nie ma już nic do stracenia. Ale czy wyrafinowane
kłamstwa to domena tylko ludzi będących „na bakier”
z prawem?
Najbardziej dotkliwie okłamuje cię… twoja pamięć!
Najnowsze badania wykazują, że kłamiemy przynajmniej dwa razy dziennie, bardzo często z prozaicznych powodów. Pozwala nam to uniknąć krytyki,
ukazać się w lepszym świetle
lub zyskać aprobatę środowiska, które z naszego punku
widzenia jest dla nas ważne.
Co popycha nas do tego typu
manipulacji
sytuacyjnych?
Dlaczego pomocy poszukujemy akurat w kłamstwie?
Odpowiedź tkwi w naszym
„ja”.
Psychologia opisuje „ja”
jako ogół wyobrażeń jaki
mamy o sobie samych. Sta-
STYCZEŃ/LUTY 2010
HYDEPARK
nowi ono pryzmat, przez który odbieramy i filtrujemy wszystkie nasze doświadczenia. Poszczególne
nadawane sytuacjom znaczenia i ich zapamiętywalność w głównej mierze zależą właśnie od struktury
„ja”. Tak więc „ja” jest podstawą naszej samooceny,
a ta musi być jasna spójna i konsekwentna. Dlatego też struktura ta wciąż domaga się dowodów, że
jest dobra i wartościowa. Jeśli coś zaczyna zagrażać naszemu wewnętrznemu wizerunkowi, „ja” zrobi
wszystko żeby do tego nie dopuścić. Wymazuje fakty. Retuszuje wspomnienia. Słowem – to, co zagraża
strukturze naszego „ja”, jest zwykle odrzucane. Dla
przykładu: jeśli nasz związek zaczyna się rozpadać,
zachowujemy tylko niemiłe wspomnienia o partnerce
czy partnerze… nieprawdaż?
Total(itar)na zmiana pamięci
Psycholodzy opisują ten mechanizm pamięci jako
„totalitarne ego”. Zdaniem psychologa Andrzeja Hankały (Uniwersytet Warszawski), manipulująca nami
pamięć zachowuje się podobnie jak historycy w kraju
o ustroju totalitarnym, manipulujący przeszłością, by
lepiej pasowała ona do teraźniejszości. Ludzie skłonni do tego typu posunięć zwykle bardzo silnie trwają
przy swojej wersji wydarzeń, mimo że wszelkie dowody wydają się jej przeczyć. Przykładów nie trzeba
szukać daleko. Generał Jaruzelski jest przekonany,
że wprowadzenie stanu wojennego było posunięciem ze wszech miar słusznym i uratowało Polskę
przed katastrofą radzieckiej interwencji. Wszystkim
jednak wiadomo, że historycy mają odmienne zdanie. Zaglądając do swojego podwórka: ci studenci,
którzy dobrze zdają egzamin, wyolbrzymiają swój lęk
przed nim, by mieć poczucie, iż udało im się dokonać czegoś wielkiego. Dlaczego? Żeby mieć lepszy
obraz siebie. W przeciwnym razie mózg będzie dążył do korelacji danych. Ta struktura także nie cierpi
niekonsekwencji, historii, które nagle się urywają,
w których pełno niedomówień i luk (powodem tego
są konfabulacje, fałszywe wspomnienia, które nigdy
nie miały miejsca!). Skoro kłamstwa zależne są od
struktur organicznych, które rozwijają się w czasie,
to który moment jest zaczątkiem dla tego typu nikczemnych działań?
Kłamstwo potrzebne do życia
Świadome oszukiwanie pojawia się u Homo sapiens w wieku przedszkolnym, czyli wtedy, gdy mały
człowiek zaczyna się uczyć funkcjonowania w swojej
rówieśniczej grupie. Jak pisze Leonard Saxe (Uniwersytet w Brandeis), „w dzieciństwie dowiadujemy się,
że kłamstwo jest złe, ale w miarę dorastania szybko
orientujemy się, że prawda często nie popłaca”. Ponadto, w miarę jak poznajemy świat odkrywamy że,
kłamstwo pozwala nam lepiej funkcjonować w grupie, budować swoją pozycję i nawiązywać alianse,
pozyskiwać przychylność partnera. Dla kontrprzykładu, wartościowych informacji na tym tle dostarczają
nam ludzie cierpiący z powodu zespołu Aspergera.
Obdarzeni mocą „totalnej szczerości” nie potrafią kłamać chociażby w najbłahszej sprawie. Wskutek tego
mają problemy ze znalezieniem pracy, czy zwykłym
funkcjonowaniem w gronie rodzinnym. Konkludując
tę myśl, kłamstwo posiada funkcję społeczną, „To
społeczeństwo zmusza nas do oszukiwania innych”.
Według naukowców z Uniwersytetu z Manchester,
uczniowie, którzy cieszą się największą popularnością w szkole, są często znakomitymi kłamcami…
Kamil Polachowski
O pokerze słów kilka
Johnathan H. Green opisał tę grę jako pierwszy w roku 1834r. Była ona popularna wśród pasażerów statków, które pływały po rzece Missisipi. Poque (bo tak się wtedy nazywał) rozgrywany był dwudziestokartową talią, od dziesiątek do asów, między co najwyżej czterema graczami.
Każdy otrzymywał po 5 zakrytych kart, była tylko
jedna runda licytacji i żadnej wymiany kart. Nazwa
gry pochodzi od potocznego słowa „poke” (co znaczy sakiewka) pochodzącego ze slangu francuskich
kieszonkowców. Dlatego też początkowo nazywano
pokera grą oszustów – używali tej nazwy gracze zaznajomieni w blefie, wykorzystujący podróżnych na
statkach. Potem zaczęto do tego słówka dodawać
„r”. A kiedy powstał poker? Muszę Was zmartwić:
nie wiadomo. Historia pokera jest skomplikowana
i niejasna, jednak możemy datować jego początki na pierwsze tysiąclecie naszej ery. Pierwsza gra
„pokeropodobna” to, używając dzisiejszej nazwy,
„domino cards”- pochodząca z Chin (ok. 969r.) Można też upatrywać źródeł w hinduskiej grze Ganjifa,
staroperskiej grze As nas, hiszpańskiej Primero czy
niemieckiej Pochspiel. Wszystkie te gry miały pewne
COŚ NOWEGO
wspólne cechy
z dzisiejszym
pokerem (np.
starszeństwo
kart czy figury
fula i koloru w As
nas).
Poker
rozwijał się przez
lata: grano coraz
większą talią kart,
wprowadzano
nowe układy. Pojawiały się także nowe rodzaje gier,
jak poker otwarty czy dobierany. W roku 1872 ambasador Stanów Zjednoczonych w Wielkiej Brytanii,
Robert C. Schneck publicznie ogłosił zasady gry
w pokera dobieranego. Draw Poker (poker dobiera-
STYCZEŃ/LUTY 2010
23
HYDEPARK
ny) - ta odmiana gry posiada dwie wyróżniające cechy. Pierwszą jest to, że każdy gracz na początku gry
otrzymuje wszystkie karty (kompletną rękę), które są
zakryte. Drugą cechą jest to, że następuje jedna lub
więcej rund, w których można wymienić karty (tzw.
draw) na inne z talii kart. Po początkowym rozdaniu
oraz po każdej rundzie wymiany kart następuje runda obstawiania. Osiem lat później pojawił się obecnie najpopularniejszy rodzaj gry, tj. Texas Hold’em.
Jak w każdej odmianie pokera tak i w Texas Hold’em
głównym celem jest uzyskanie najsilniejszego układu pięciu kart. Jedną rozgrywkę - rozdanie, możemy podzielić na cztery fazy: pre-flop, flop, turn i river.
Po każdej fazie następuje licytacja. Każdy z graczy
otrzymuje dwie karty, których nie pokazuje innym.
Warunkiem wygranej jest posiadanie najlepszego
pięciokartowego układu, tworzonego z kart wspólnych na stole (5) oraz własnych (2). Do zwycięskiego układu gracza może wchodzić jego jedna karta
własna lub obie. W 1896 roku rozpoczęto wydawanie pierwszego magazynu poświęconego pokerowi
o nazwie „Poker Chips”. Poker narodził się w Europie. Ci, którzy twierdzą, że to gra stricte amerykańska nie wiedzą, że zawitał tam dzięki francuskim podróżnikom. USA wchłonęły go bez opamiętania i w
czasie wojny secesyjnej (1861–1865) w pokera grał
każdy żołnierz. Dziki Zachód był opętany pokerem
– w każdym szanującym się saloonie stał specjalny
stolik do gry. Do rozprzestrzenienia gry w pokera na
całe Stany Zjednoczone
przyczyniło się właśnie
zasiedlanie
Dzikiego
Zachodu i gorączka złota. Z czasem stał się on
nieodłącznym elementem życia poszukiwaczy
złota i awanturników.
Choć to nie Amerykanie
go wynaleźli, trzeba im
przyznać, że zrobili to, w
czym są dobrzy – ulepszyli. Co ciekawe, federacja pokerowa stara się o
włączenie go do dyscyplin
olimpijskich i w planach
jest, aby w roku 2012 na
olimpiadzie w Londynie był
rozgrywany jako gra pokazowa.
Dziś mamy już kilka odmian tej wspaniałej gry: 5
Card Stud, 7 Card Stud, Omaha, Omaha Hi – Low,
czy najbardziej znany i doceniony Texas Hold’em. To
właśnie dzięki nim poker jest jedną z najpopularniejszych gier karcianych. W telewizji znajdziemy transmisje z turniejów pokerowych, a w Internecie mnóstwo firm i portali oferujących pokoje do gry w pokera
online – istnieje możliwość rywalizacji z graczami
z całego globu.
24
COŚ NOWEGO
Stany Zjednoczone stale zalewają nas możliwościami gry, turniejami, ogromną liczbą poradników,
reklamami portali internetowych, nawet na GaduGadu. Film również otarł się o tę tematykę, warto
wspomnieć choćby takie produkcje jak uznany za
najlepszy film o pokerze - „Rounders” („Hazardziści” –
w rolach głównych: Matt Damon, Edward Norton)
czy „Cincinnati Kid”. Słyszałem opinie, że dopiero po
produkcji „Rounders” i dotarciu tego filmu do Polski
poker zaczął się u nas na poważnie rozwijać. Złą
sławą cieszył się po filmie polskiej produkcji „Wielki
Szu”. Jego akcja rozgrywa się w Polsce lat 70. XX
wieku. Poznajemy postać Wielkiego Szu, starzejącego się, ale nadal uważanego za największego
polakiego szulera. Po pięcioletniej odsiadce w więzieniu, Szu spotyka tryskającego energią życiową
młodego człowieka, dla którego poker stanowi życiową pasję i który poznając jego szulerskie mistrzostwo, pragnie pójść w jego ślady. Długo prosi mistrza, by zechciał zdradzić mu swoje sekrety. Między
innymi po tym filmie kojarzono pokera hazardem,
w którym jest duża doza prawdopodobieństwa, że
zostanie się oszukanym. Jeśli chodzi o kasyna – jest
to praktycznie wykluczone dzięki obecności krupiera.
Owszem, zawsze trzeba liczyć się z ryzykiem przegranej siadając do każdej partii, ale poker to tak naprawdę kalkulacja, prawdopodobieństwo, strategia
i umiar, doświadczenie i praktyka. Poker nie znosi
przeciętności, to nie młócka kartami o blat. Potrzebne są
również zdolności aktorskie czy, jak kto woli,
opanowanie. Jest jak
każda używka – tylko
niekontrolowany może
zaszkodzić i niekoniecznie powinien się
kojarzyć z zadymioną
speluną, ciężkim alkoholem czy pełnymi
popielniczkami symbolizującymi samopoczucie przegranych.
Sam wiem, jakiej
satysfakcji i przyjemności można zaznać
wygrywając nawet tzw. pietruszkę lub
pokazując rywalom po dobrej licytacji najwyższą
rękę – pokera.
To świetna rozrywka. „(...)Przyjemnością jest
smakowanie tajemnicy i gwieździsta wielokierunkowość blefu. Wszystkie te psychologiczne symfonie,
które kryją się w mądrej licytacji i które sprawiają, że
poker króluje nad brydżem, szachami et consortes.”
(Valdemar Baldhead „Pokerowy błąd”).
Paweł Zuń
STYCZEŃ/LUTY 2010
HYDEPARK
JAK NOWO NARODZONY
Historia nie całkiem normalna
Część 2.
Kilka godzin później przekonałem się, co miał na myśli człowiek, który jako pierwszy spośród postandropoidalnych mieszkańców Ziemi użył przekleństwa. Właśnie
w momencie, gdy para odurzonych amatorek piłki nożnej,
z wyraźną pomocą swego skacowanego mentora opuściła gościnne progi mego mieszkania, zadzwonił telefon. Co
prawda, wibracje aparatu telefonicznego nigdy nie wprawiały mnie w atmosferę wyprzedaży w Zarze czy też nie
przypominały mi o smaku Jacka Danielsa, konsumowanego o poranku w domu nowopoznanej wielbicielki mego
pisarstwa; lecz tego dnia po prostu mnie przestraszyły.
Nie jestem tchórzem. Nie boję się pająków, Gargamela
ani wizyty świadków Jehowy. Czasami tylko przerażają
mnie konsekwencje bycia personą mego pokroju. Tym
razem rzeczone konsekwencje objawiły się jako Kamila,
od której to połączenie niecierpliwie domagało się mej odpowiedzi. Na marginesie, kobieta ta była niezwykłą symbiozą naturalnego piękna, wrodzonej inteligencji i nabytej
wiedzy. Przy okazji, była też moją agentką. Zadziwiające,
ale nigdy nie chciałem, aby nasze wzajemne relacje przekroczyły próg sypialni. Co wcale nie odejmowało postaci
Kamili piękna, zarówno duszy, jak i ciała. Przede wszystkim ciała. Gdy ją zatrudniałem, nie patrzyłem przecież
wewnętrznym okiem w głąb jej osobowości, ale całkiem
raźno spoglądałem na wyeksponowany dekolt i inne atuty
kobiecości. Przecież każdy szanujący się twórca woli mieć
do czynienia z młodą, szczupłą i atrakcyjną blondynką niż
z podstarzałą Wiesławą z wąsem, o spojrzeniu kulawego
jelenia na rykowisku.
Tym bardziej dziwne, że nigdy między nami nie zaiskrzyło. Może to kwestia tego, że Kamila zdecydowanie
zbyt często służyła za posłańca, który przynosi złe wieści. Dobre nowiny rozchodziły się z prędkością światła, od
przekazywania złych była moja agentka. Lubiłem ją, mimo
wszystko. Lecz tamtego dnia wolałbym nie słyszeć jej charakterystycznego głosu. Wystarczająco już byłem przybity
perspektywą znoszenia Adama przez okres czasu dłuższy, niż zwykliśmy go nazywać dobą, a tu zapowiadał się
ciąg dalszy wieczorku poetyckiego. Istny dance macabre.
- Musimy się spotkać. Kilka spraw nie cierpiących
zwłoki. Drobne problemy z nową książką.- Przez telefon
słowa Kamili brzmiały łopatologicznie. Zawsze, gdy miała
mi do przekazania jakieś niepomyślne wieści, przybierała
COŚ NOWEGO
pozę robota: zakomunikować – > odejść. Zero emocji, pełen profesjonalizm.
- Powiedz dla odmiany, że wszystko w porządku. Zaproszę cię na kolację.
Na chwilę zapanowała cisza, po czym Kamila drżącym
głosem zakomunikowała mi, iż zdechł mój pies. Rudolf,
prezent od pierwszej żony, niezachwiany kompan zimowych wyjazdów w góry, odszedł do pieskiego raju. Zawsze
był przewidujący, bestia. Czując nadciągający kryzys wolał zakończyć karierę w świetle jupiterów, niż iść na dno
ze swoim wyrozumiałym panem. A podobno tylko kobiety
mają intuicję…
- Nie przejmuj się. Wszystko się jakoś ułoży… – wydukała do słuchawki moja agentka. – Potrzebujesz czegoś?
– spytała z troską młodej matki.
Zbaraniałem. Śmierć psa wystarczyła, aby zburzyć solidnie i wytrwale budowany wizerunek odpornej na przeciwności losu, zasadniczej i konkretnej bizneswoman.
Sytuacja smuciła mnie i śmieszyła jednocześnie. Komuś
postronnemu mógłbym wydać się cynicznym draniem
– śmiałem się do słuchawki po otrzymaniu wiadomości
o śmierci kogoś z rodziny. Pies, według powszechnej opinii, zaliczał się w końcu w poczet członków rodu swych
właścicieli. Słyszałem, że niektórzy podciągali koty czy nawet chomiki pod tą kategorię. Chyba tylko rybkom akwariowym oszczędzono przymusowego procesu nadawania
ludzkich nazwisk. Swoją drogą, ciekawie by wyglądało
takie połączenie, np. Sir Glonojad Windsor czy też Lady
Molinezja Tchatcher; śmietanka rybiej arystokracji. Tak czy
inaczej, Kamila znała mnie na tyle dobrze, by wiedzieć, iż
nawet, jeśli odczuwam skruchę, żal czy też ogólnie pojęty
smutek to zręcznie to ukrywam. Nie należałem do osób
łatwo pokazujących to, co naprawdę czują. Maska zimnego drania, dobrze skrojony drogi garnitur, odpowiedni
zapach, i już można podbijać świat. Poza tym, śmieszyła
mnie ta przesadna troska o los mego włochatego pupila.
W ciągu ponad 10-letniego żywota Rudi miał wszystko,
czego tylko zażyczyła sobie jego psia dusza. Kiedyś przecież musiał nadejść jego czas. Pech chciał, że stało się to
tego feralnego tygodnia.
- Rozumiem, pozory przede wszystkim. Nie zapytasz,
jak się to stało?
- Starcza demencja lub wypadek losowy. Trzeciego
wyjścia nie ma.
- Masz rację. Caterina najechała na niego przy wjeź-
STYCZEŃ/LUTY 2010
25
HYDEPARK
dzie do garażu…
A więc Rudolf skończył pod kołami Jeepa mej pierwszej żony. Po naszym rozwodzie Kasia szybko znalazła
nowego amatora swych wdzięków rozmiaru E. Od razu
zamieszkała w jego willi pod Gdynią. Rok temu zdecydowałem się oddać jej psa
– Rudi źle
czuł się w zgiełku stołecznego miasta, również mój niemały przecież apartament
nie odpowiadał potrzebom
ruchowym labradora. Kasia potraktowała ten gest
dość groteskowo – przysłała mi kartkę na święta,
a zamiast życzeń poinformowała mnie, iż fakt,
że przyjęła psa nic nie
znaczy i żebym nie robił
sobie nadziei na powrót
do niej. Cóż, procesy
myślowe nigdy nie były
jej mocną stroną, nadrabiała za to uśmiechem
i słodkim roztrzepaniem. Mimo to, gdy tylko zorientowałem się,
iż umysłowa blondynka to nie tylko poza,
którą miała zwabić
mnie na ślubny kobierzec, ale raczej jej życiowa misja, szybko
uruchomiłem w naszych wzajemnych
stosunkach pozycję
o nazwie „adwokat”.
W międzyczasie,
zapoznałem się bliżej z jej koleżanką.
Niestety, psychicznie
nie odstawała od swej najlepszej przyjaciółki.
Gdy trzeba, jestem zasadniczy. Decyzja mogła być tylko
jedna. Rozwód minął spokojnie, a z perspektywy czasu
mogę rzecz, iż nawet bezproblemowo. 9 lat temu nie byłem
jeszcze tak znany i ceniony, aby mój doczesny majątek był
łakomym kąskiem. Zresztą, przyziemne impulsy zawsze
docierały do Cateriny z pewnym opóźnieniem, więc zanim
się zorientowała, było już po sprawie. Zapewne podobnie
było tym razem, gdy wjazd do garażu zatarasowało jej pokaźne cielsko starego Rudolfa. Gdy się spostrzegła, było
już po ptakach.
- I pomyśleć, że to ja uczyłem ją prowadzić – to jest
dopiero ironia! Poza tym, wspominałaś coś o książce,
prawda?
- Ach tak, ale to drobnostka, nie ma się czym martwić.
Omówimy to u mnie w biurze, dobrze? Przyjedź w wolnej
chwili. Do zobaczenia. – rozłączyła się tak szybko, że pożegnanie dobiegło mych uszu jakby z oddali. Widać powoli wracała do formy.
Powoli rozejrzałem się dookoła. Mieszkanie nie wyglądało już jak po przejściu armii mongolskiej. Może tylko przedniej straży – w końcu marny ze mnie sprzątacz.
O wiele lepiej wychodziło mi robienie bałaganu – a dom był
tylko jednym z miejsc do popisu w tej dziedzinie. Nie na-
26
COŚ NOWEGO
myślając się długo, zadzwoniłem po Rozalię. Szczęśliwie
była wolna, i zgodziła się przyjść za godzinę. Mieszkała
w tej samej dzielnicy i zajmowała się sprzątaniem, chyba
bardziej z zamiłowania niż realnej potrzeby zapewnienia
sobie środków na utrzymanie. Przynajmniej miała jakieś
hobby. W życiu spotkałem się już z gorszymi fetyszami niż
zachowywanie porządku, szczególnie w przypadku kobiet. Ten był przynajmniej pożyteczny. Rozalia miała
klucze, więc nic nie
zatrzymywało mnie
w czterech ścianach.
Wyszedłem z bloku
i skierowałem się ku
parkingowi. Po drodze
przypomniał o sobie
nałóg, więc wstąpiłem
do sąsiadujących delikatesów po papierosy.
W sklepie kolejka jak
za wczesnego Gierka.
Nic, tylko zaopatrzyć się
w śpiwór i obalać ustrój.
Jeden mężczyzna nawet miał wąsy „elektryka”, czym wzbudzał podziw towarzyszących mu
w oczekiwaniu paniom
o rubensowskich kształtach i różnokolorowych
chustach ludowych na głowach. Nawet Rembrandt
czy inny flamandzki mistrz
pędzla nie pogardziłby tak
znamienitą scenką rodzajową. W swej czarnej koszuli,
szaroniebieskich dżinsach
i ciemnych okularach przeciwsłonecznych wyglądałem
w tym znakomitym gronie
co najmniej jak przybysz z innego
powiatu. Tylko skąd, u licha, w eleganckim sklepie spożywczym na środku strzeżonego, nowoczesnego osiedla
mieszkaniowego znajdują się ludzie pamiętający czasy
Naczelnego Wodza i godnej szacunku policji? Świat nie
przestawał mnie zaskakiwać. Na szczęście relikt przeszłości w postaci zasuszonej sprzedawczyni w obowiązkowej
„sukni” w fioletowe kwiatki nie okazał się być problemem.
Kobieta zaskakująco sprawnie, jak na zabytek, obsłużyła
mą kartę kredytową i po chwili delektowałem się smakiem
Marlboro Gold, żegnany wścibskimi spojrzeniami sklepowych matron...
Przemysław R. Klekot vel The Heat
Powieść Jak nowo narodzony, jest całkowicie oderwana od rzeczywistości i nie
ma zupełnie nic wspólnego z prawdziwymi
zdarzeniami, osobami, instytuacjami itp.
STYCZEŃ/LUTY 2010
SPORT
Igrzyska Olimpijskie Vancouver 2010
2762 sportowców z 82 krajów, 258 medali do zdobycia w 15 dyscyplinach- tak pokrótce przedstawiają się 21. Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Vancouver.
Od 12 do 28 lutego oczy kibiców z całego świata będą
zwrócone na Kanadę. Do rywalizacji o olimpijskie trofea
staną sportowcy z każdego zakątka naszego globu. W
tym roku do Vancouver przyjadą reprezentanci 82 krajów
(o 2 więcej niż na poprzednich Igrzyskach w Turynie), w
tym nawet tak egzotycznych jak Ghana czy Kajmany, których zawodnicy wezmą udział w konkurencjach narciarskich.
Olimpijczycy będą rywalizować o trofea na stadionach
w Vancouver oraz oddalonym o 125km – Whistler. Najliczniejsze ekipy na igrzyskach ma hokej
na lodzie zaś najmniej olimpijczyków
weźmie udział w zawodach bobslejowych. Organizatorzy przewidują, że w
ciągu dwóch tygodni trwania imprezy
Vancouver odwiedzi ok. 500 tysięcy
gości.
Aby jednak Igrzyska mogły zostać oficjalnie rozpoczęte sztafeta
z ogniem olimpijskim licząca 12 tysięcy
osób przebyła 45 tysięcy km od Olimpii poprzez cała Grecję i całą Kanadę,
a 12 lutego zakończy swą drogę w BC
Place Stadium.
Od strony „kulinarnej” liczby przyprawiają o zawrót głowy. Wyliczono,
że sportowcy każdego dnia zjedzą 10
000 dań, co przez całe igrzyska daje
liczbę 350 000 posiłków. Ponadto, aby
starczyło im sił na starty w konkurencjach spożyją nie
mniej niż 60 ton kurczaków, 60 ton wołowiny, 70 000 litrów
zup, 40 000 litrów mleka oraz 11 ton serów.
Mimo wszystko, my Polacy z niecierpliwością czekamy na występy naszych olimpijczyków. Do Vancouver
wyruszyło 47 reprezentantów (26 mężczyzn i 21 kobiet).
Wezmą udział w zmaganiach w 11 dyscyplinach: biathlon, biegi narciarskie, bobsleje, łyżwiarstwo figurowe, łyżwiarstwo szybkie, narciarstwo alpejskie, narciarstwo dowolne, saneczkarstwo, short-track, skoki narciarskie oraz
snowboard. Największe nadzieje pokładamy w Justynie
Kowalczyk oraz Adamie Małyszu, którzy są głównymi
pretendentami do olimpijskiego złota. Kowalczyk będąca
u szczytu kariery, wygrywa kolejne konkursy Pucharu
Świata. Natomiast Małysz wraca do formy sprzed lat, nic
zatem dziwnego, że kibice czekają na
medal.
Chorąży polskiej ekipy- panczenista Konrad Niedźwiedzki ma nadzieję,
że nie dopadnie go „klątwa chorążych”
i również zdobędzie cenne dla Polski
trofeum.
Polska od początku Zimowych
Igrzysk- czyli od 1924 roku zdobyła tylko 8 medali (1 złoty, 3 srebrne
i 4 brązowe) co plasuje nas na 26. pozycji w medalowej tabeli wszechczasów.
Miejmy nadzieję, że kiedy nowy numer naszej gazety ujrzy światło dzienne polscy fani sportów zimowych będą
mieli niejeden powód do świętowania
sukcesów naszych reprezentantów.
Potencjał jaki tkwi w naszych sportowcach jest ogromny i oby wystarczyło im motywacji, woli
walki a przede wszystkim doskonałej formy, tak by w Vancouver nie jeden raz wybrzmiał Mazurek Dąbrowskiego.
Edyta Kowalczyk
MIEJSCE
NA TWOJĄ
REKLAMĘ
[email protected]
COŚ NOWEGO
STYCZEŃ/LUTY 2010
27