Coś nowego - IDiKS KUL
Transkrypt
Coś nowego - IDiKS KUL
LUBLIN • 29 stycznia 2010 Zimowa sesja egzaminacyjna Drodzy Czytelnicy, W NUMERZE: 4 5 6 7 STUDENT Alfabet sesji Rafała Górki Język japoński nie jest obcy Miejsca i instytucje na KUL-u, których jeszcze nie znacie • Galeria Fot-Press Europa młodych TEMAT NUMERU 9 Akademickie Inkubatory Przedsiębiorczości KULTURA 11 „And The Oscar goes to...” 13Recenzja: W chmurach 14 Couleur Café 15 Rok 2010 rokiem Chopina SPOŁECZEŃSTWO 17Czego nie robić na randkach, czyli o gafach słów kilka 19Popatrz i powiedz, co mówię 20 Zawód na tapecie • Reszty nie trzeba 21 Schronisko dla zwierząt niechcianych HYDEPARK 22 (Od)krycie prawdy… - cud (nie)pamięci… 23O pokerze słów kilka 25 JAK NOWO NARODZONY • Historia nie całkiem normalna z wielką radością oddajemy w Wasze ręce 8 numer gazety studenckiej COŚ nowego. Blisko dwumiesięczna przerwa spowodowana była (a jakże by inaczej!) zimową sesją egzaminacyjną. Na szczęście z tej potyczki wyszliśmy bez szwanku i możemy dalej kontynuować nasze wiekopomne dzieło. Witamy serdecznie na pokładzie panią dr M. Żurakowską, oraz Dawida, który po długich negocjacjach (z kreślącym te słowa) zdecydował się w końcu na podpisanie cyrografu. W tym numerze chcemy zwrócić Waszą uwagę na działalność Akademickich Inkubatorów Przedsiębiorczości i galerii Fot-Press, a także pochylić się nad problematyką lubelskiego schroniska dla bezdomnych zwierząt. Nie zabrakło również tekstów lekkich, więc myślę, że każdy znajdzie dla siebie COŚ ciekawego (sic!) na długie zimowe wieczory. Miłej lektury! Rafał Górka - redaktor naczelny SPORT 27Igrzyska Olimpijskie Vancouver 2010 Zapraszamy do współpracy! [email protected] Wydawca: Instytut Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej KUL Redaktor naczelny: Rafał Górka Z-ca red. nacz.: Edyta Kowalczyk Sekretarz redakcji: Kazimierz Kmiecik Skład redakcji: Natalia Słupek, Dawid Janocha, Przemysław Klekot, Grzegorz Maciążek, Michał Ruczyński, Paweł Zuń Korekta: mgr Anna Pietrasiak Skład, szata graficzna: Rafał Górka Kurator: dr Małgorzata Żurakowska Kurator honorowy: mgr Grzegorz Winnicki E-mail: [email protected] Redakcja nie ingeruje w poglądy autorów i zastrzega sobie prawo skracania tekstów i zmian tytułów, nie zwraca także nadesłanych materiałów Fot.: Furmi (s. 1, 2), Redakcja (s. 14, 21), pozostałe materiały na Licencji Creative Commons COŚ NOWEGO STYCZEŃ/LUTY 2010 3 STUDENT Alfabet sesji Rafała Górki ASAP (ang. as soon as possible). Moment nauki odwlekasz jak tylko potrafisz. Na samą myśl o randce z notatkami dostajesz niestrawności. Aby uspokoić sumienie należy choć raz przeczytać te cholerne xerówki- tak szybko, jak to jest możliwe. BRATNIA DUSZA. Przez cztery miesiące nawet nie wiesz o jej istnieniu. Pan Anonimowy, który wiecznie przesiaduje na korytarzu z jakimiś dziwnymi notatkami. Nagle okazuje się, że jest twoim najlepszym przyjacielem, który zna odpowiedź na każde nurtujące cię pytanie. Po zdanej sesji zazwyczaj zapominasz o jego istnieniu. CZTERY „Z”. Święta studencka zasada: zakuć, zdać, zapomnieć, za… balować. DOBRA ŚCIĄGA nigdy nie jest zła. Bufor bezpie- czeństwa, który pozwala z godnością zająć miejsce w jednym z ostatnich rzędów. Właściwie nie jest ci potrzebna, co najwyżej sprawdzisz, czy dobrze zrozumiałeś zadane pytania- tak na wszelki wypadek. EGZAMIN. Pełna kurtuazji wymiana uprzejmości z człowiekiem, którego najczęściej spotykasz pierwszy raz w życiu. Co prawda obraz sielanki mącą podchwytliwe pytania, którymi cię zasypuje, ale ze stoickim spokojem zalewasz go słowotokiem. FILIŻANKA KAWY pomnożona przez ilość godzin, które pozostały ci do decydującego starcia z egzaminatorem chroni skutecznie przed zapadnięciem w objęcia Morfeusza. GARNITUR. Element garderoby, który dodaje +3 do uroku. Nieodłączny gadget w czasie sesji, zwłaszcza u egzaminatorów tzw. starej daty. HARMONOGRAM. Układany tygodniami plan nauki, który najczęściej przegrywa z twoją kobietą, przyjaciółmi i innymi obowiązkami, takimi jak choćby obejrzeniem meczu ukochanej drużyny. INTERNET. Wuj Google zawsze jest na miejscu i służy radą. Najczęściej cytowane źródło podczas egzaminacyjnych monologów. JAN. Mityczny herospatron śmiałków, którzy za wszelką cenę chcą udowodnić, że nawet najtrudniejszy egzamin można zdać bez nauki. MANIA SPRZĄTANIA dopada cię na kilka dni przed egzaminem. Odkrywasz w sobie umiejętności, których nigdy nie wykorzystywałeś. Odnajdujesz rzeczy, które dawno uznałeś za zaginione i poznajesz kolor obudowy swojego laptopa. NAPÓJ ENERGETYCZNY. Byki, tygrysy i inne zwierzątka działają zbawiennie na twoją koncentrację. Niestety nie potrafią jeszcze zastąpić cię podczas egzaminu, ale może za rok? OBECNOŚĆ. Magiczne słowo, które posyła w diabły teorię o nieobowiązkowych wykładach. POPRAWKA. Decydujące starcie podczas którego masz więcej do powiedzenia, niż podczas ostatniego występu. Terminy, o których nie miałeś pojęcia wcześniej wydają się błahostką. ROZCZAROWANIE. Najgorsze uczucie, które może dopaść samca alfa. Dlaczego dała mi 4,5 zamiast 5? Przecież powiedziałem jej wszystko! STYPENDIUM. Port do którego teoretycznie zmierza każdy statek pod banderą „STUDENT”. Niestety dopływają tylko nieliczni- statystycznie 15%. TAKTYKA. Niczym wybitny strateg z pokerową twarzą zajmujesz miejsce za filarem na 2 godziny przed egzaminem. Poprawiasz krawat i sprawdzasz, czy szybkim ruchem da się wyciągnąć kilometrowego asa z rękawa. ULGA. Odczuwasz ją, gdy egzaminator z wyraźną pogardą wpisuje ci -3 do indeksu. Teraz to ty jesteś SPRITE. WIEDZA. Są w życiu studenta takie momenty (czytaj egzaminy) kiedy wiesz, że nawet najlepsza taktyka może zawieść. Pogodzony z losem siadasz do notatek i ze zdumieniem odkrywasz, że ciężka praca prowadzi do sukcesu. Na szczęście koledzy i „czwarte Z” brutalnie sprowadzają cię na ziemię. XERO. Jedyna rzecz, która oprócz Chucka Norrisa może pokonać wuja Google. Wyobrażasz sobie ręczne przepisywanie wykładów? Ja nie… ZWYCIĘSTWO. Przekraczasz próg dziekanatu tanecznym krokiem i otrzymujesz zniżkę na przejazdy MPK-iem. Pomimo tej marnej gratyfikacji radujesz się pięciomiesięcznymi wakacjami. KOMITET KOLEJKOWY. Tęskniące za czasami PRL-u koło wzajemnej adoracji, które stoi na straży przestrzegania kolejności wchodzenia na dany egzamin. Podatne na korupcję i prawo pięści. 4 LISTA. Statut komitetu kolejkowego. Obiekt kultu, którego moc powala nawet największych kozaków. COŚ NOWEGO STYCZEŃ/LUTY 2010 STUDENT Język japoński nie jest obcy Czy znajomość dwóch języków obcych już nikogo nie dziwi? A trzech? W takim razie, co myślicie o tym, jeżeli ktoś ma zamiar uczyć się języka obcego, jakim jest język japoński? A może wcale nie jest on taki obcy? Z rozpoczęciem nowego roku akademickiego 2009/2010 ruszył także, po raz pierwszy w całej historii istnienia lektoratu na KUL, kurs jednego z najbardziej egzotycznych języków, języka samurajów i gejsz – japońskiego! Wydaje się, że język japoński jest dla wielu z nas totalną chińszczyzną! Zajęcia na KULu prowadzi native speaker, młody Japończyk (uwaga, trudne imię i nazwisko) Daisuke Yamashita. Dwudziestoletni Daisuke Yamashita jest studentem Tokijskiego Uniwersytetu Języków Obcych, gdzie studiuję (oprócz angielskiego) właśnie język polski i historię Polski. Pokonał taką dużą odległość i przyjechał do Lublina, aby uczyć się pięknej wymowy języka polskiego. Obecnie jest na wymianie studenckiej, więc ma naprawdę świetną okazję, by się zapoznać nie tylko z językiem i historią, ale przede wszystkim z Polakami i ich życiem codziennym. Rok wcześniej na KULu zorganizowane zostały kursy języka chińskiego i arabskiego (niestety płatne) także prowadzone przez native spieakerów. Coraz częściej pojawiają się nowe zachęcające oferty dotyczące, między innymi szybkiego przygotowania do egzaminu, certyfikatu (na różnych poziomach) nauki języka biznesowego itp. Wybór należy do Ciebie, tylko przydałoby się mieć jeszcze „coś” w kieszeni, bo zazwyczaj podobne kursy nie są tanie. Miałam zaszczyt uczestniczyć w jednej z lekcji japońskiego i podzielę się swoją obserwacją. Rzadko się spotyka, by nauczyciel w taki sposób prowadził zajęcia: z poczuciem humoru i otwartym podejściem do swoich „uczniów”. Japończyk nie tylko dobrze (!) i przystępnie mówił po polsku, ale i żartował, tłumaczył reguły opierając się o… język angielski! Kiedy uczył liczyć do dziesięciu (a nie jest to wcale łatwe po japońsku), mówił, że dwa to ni, brzmi jak kolano po angielsku (knee), trzy to san jak słońce (sun) itd. To było naprawdę fantastyczne! Podczas rozmowy z p. Daisuke okazało się, że (o, dziwo!) uczył się także języka ukraińskiego! Padło pytanie, czy może jeszcze białoruskiego i rosyjskiego, ale zdecydowanie pokręcił głową. Tak, chyba za COŚ NOWEGO dużo by było tych słowiańskich języków, jakże egzotycznych i trudnych dla Japończyka. Ostatnio obserwuje się duże zainteresowanie krajami azjatyckimi, a szczególnie Japonią. Być może, jest to uwarunkowane nowymi technologiami, znanymi, i co najważniejsze, odznaczającymi się wysoką jakością markami samochodów oraz elektroniką, produkowaną przez zapracowanych Japończyków. Popularnością cieszą się również komiksy i seriale animowane typu manga i anime. Zresztą, może ludzie sami nie uświadamiają sobie do końca, że znają przecież kilka słów po japońsku! Weźmy chociażby słowo karaoke. Jest to jak najbardziej japoński wyraz, znaczy dosłownie: kara – orkiestra, oke – pusta. Sensu można się domyślić. Podobnie jest z przywołanymi wcześniej markami samochodów: Mitsubishi, Toyota albo Suzuki, nie wspominając już o komputerach Toshiba czy grze, już trochę zapomnianej, tamagotchi. Być może ludzie stają się coraz bardziej otwarci na siebie, bardziej przyjaźni, ciekawi innej kultury i języka. Granice są otwarte, studenci i młodzież wyjeżdżają na wymiany studenckie do różnych krajów, wiele podróżują. Cieszy fakt, że do Lublina co roku przyjeżdża sporo studentów z zagranicy. To właśnie w Lublinie działa jedna z najlepszych szkół (Szkoła Letnia) kultury polskiej i języka polskiego dla cudzoziemców z całego świata. Być może z biegiem czasu będą znikać takie pojęcie jak „bariera językowa”. Sayoūnara! Alena Dubinina STYCZEŃ/LUTY 2010 5 STUDENT Miejsca i instytucje na KUL-u, których jeszcze nie znacie Galeria Fot-Press Tym razem w ramach naszego cyklu miejsca i instytucja na KUL-u, których jeszcze nie znacie, postanowiłem pochylić się nad studenckimi organizacjami na naszej uczelni, które zajmują się działalności kulturalną i artystyczną, a zarazem rozwijaniem studenckich zainteresowań. Tak oto natknąłem się na Galerię Fot-Press, jak się później okazało, pierwszą instytucję na lubelskim rynku artystycznym zajmująca się fotografią prasową. Postanowiłem przedstawić Wam, skąd się wzięła Galeria Fot-Press na KUL-u i czym tak naprawdę się zajmuje. Galeria Fot-Press zrzesza studentów Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej KUL, którzy szczególnie interesują się fotografia prasową, a że takich na DiKS jest wielu, w 2008r. studenci wspólnymi siłami założyli swoją galerię. Oto jak narodziła się ta inicjatywa, spytałem prezes galerii Fot-Press Martę Trzaszczkę: Idea zorganizowania galerii zrodziła się podczas warsztatów fotograficznych. Studenci mieli za zadanie obejrzeć wystawę zdjęć nagrodzonych w konkursie GRAND PRESS FOTO 2008 i wybrać jedno, które chcieliby powiesić na ścianie w sypialni. Wśród fotografii, w większości przedstawiających drastyczny, choć realistyczny obraz świata, zdecydowanie wyróżniała się jedna- ta, na której autor uchwycił zdziwioną minę nowego metropolity warszawskiego, abpa Kazimierza Nycza, oraz dwuznaczną postawę mężczyzny składającego mu gratulacje. Właśnie to zdjęcie zachęciło studentów do skontaktowania się z intrygującym fotoreporterem i otwarcia galerii umożliwiającej „lubelakom” częstszy kontakt z fotografią prasową. Fot-Press ma ambicje stania się profesjonalną instytucją zajmującą się głównie fotografią prasową, a także wypełnia niszę na artystycznym rynku naszego miasta. Jednak galeria nigdy by nie powstała, gdyby nie przychylność władz Instytutu Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej, oraz jej obecnego koordynatora dra Leszka Mądzika, znanego scenarzysty, reżysera teatralnego, a także twórcy Sceny Plastycznej KUL, działającej na naszej uczelni od 1969r. Mimo, że studenci działają w galerii Fot-Press dopiero dwa lata, mają już na swoim koncie spore osiągnięcia. W Fot-Press gościli do tej pory: - Darek Golik, Rzeczpospolita - Dorota Awiorko- Klimek, Dziennik Wschodni - Krzysztof Ożóg, student DiKS A ponieważ pierwszego wernisażu nigdy się nie 6 COŚ NOWEGO zapomina, o wrażenie z tamtego dnia zapytałem studentkę II roku DiKS i czynną członkinię Fot-Press Agatę Witkowską: Pierwszy wernisaż jest niewątpliwie ważnym elementem w pracy każdego fotoreportera. Prasa codzienna zawiera jedynie znikomy procent twórczości, a wystawa umożliwia dokonanie wyboru najciekawszych prac i pokazanie ich w innym otoczeniu, w większym formacie. Co więcej, jak do tej pory galeria Fot-Press prezentowała bardzo młodych, ambitnych twórców, jednak zwróci także uwagę na doświadczonych fotografów. To oni przecież szkolili przyszłych fotoreporterów, starając się przekazać im klucz do sukcesu w ukazywaniu światu nawet najmniej istotnego elementu, który uwieczniony na fotografii, stanie się ważny. Jak zdradziła mi prezes Marta Trzaszczka, galeria planuje w najbliższym czasie organizować kolejne wernisaże, a także promować nie tylko znanych, ale także początkujących fotografów prasowych, którzy mają szansę na rozwój swojego talentu w tej dziedzinie. Powinniśmy być dumni, że galeria Fot-Press jako pierwsza na Lubelszczyźnie zajęła się promowaniem fotografii prasowej. Oby więcej wśród nas takich inicjatyw. Michał Ruczyński STYCZEŃ/LUTY 2010 STUDENT Europa młodych Od dawna Europejczycy dążyli do jedności. Obecnie w mediach ciągle słyszymy o różnorakich inicjatywach politycznych, mających przynieść naszemu kontynentowi zjednoczenie. Można, co prawda, stworzyć jedno europejskie państwo, politycznie Europa będzie zjednoczona, lecz czy ta jedność nie będzie pozorna? Spoiwem od wieków łączącym Europę było chrześcijaństwo. Czy w dzisiejszym świecie, gdzie religia wydaje się tracić na znaczeniu, chrześcijaństwo nadal może tę rolę pełnić? Odpowiedzieć na to pytanie stara się znaleźć wspólnota z Taize. Czym jest Taize? Wspólnotę założył w 1940 roku brat Roger, protestant pochodzący ze Szwajcarii. Kupił on kawałek pola w wiosce Taize w Burgundii, w pobliżu opactwa cystersów Cluny i utrzymywał się z uprawy ziemi. Stopniowo do brata Rogera zaczęli dołączać kolejni bracia, z różnych wyznań chrześcijańskich. Głównym celem wspólnoty stał się ekumenizm, czyli pojednanie chrześcijan. Do Taize, na spotkania ekumeniczne, zaczęła coraz liczniej napływać młodzież z całego świata. Od lat osiemdziesiątych spotkania odbywają się także poza wioską. Spotkania młodych są etapami pielgrzymki zaufania przez ziemię. Odbywają się kilka razy do roku, w różnych zakątkach świata. Europejskie Spotkania Młodych Najwięcej uczestników przyciągają Europejskie Spotkania Młodych, organizowane corocznie na przełomie grudnia i stycznia. W Polsce odbyły się cztery takie spotkania, dwa we Wrocławiu, jedno w Warszawie i ostatnie, w tym roku, w Poznaniu. Europejskie Spotkanie Młodych to wydarzenie niepowtarzalne. Przyciąga dziesiątki tysięcy młodych ludzi z całej Europy, ale również z całego świata. W spotkaniu poznańskim brało udział 30 tysięcy osób. Najwięcej, oczywiście, było Polaków, lecz swoje reprezentacje miała większość krajów europejskich. Pojawili się też uczestnicy z odległych krańców świata, m.inn. z Afryki czy z Ameryki Południowej. Na Europejskie Spotkania Młodych, co jest specyfiką wspólnoty z Taize, przyjeżdżają członkowie różnych wyznań chrześcijańskich, choć najczęściej dominują katolicy. Istotą spotkań, a zarazem tym, co stanowi ich siłę, przyciągającą tak liczne rzesze ludzi, jest jedność w różnorodności. Różne wyznania, języki, obyczaje, wszystko to nie jest źródłem konfliktów. Wręcz przeciwnie, staje się okazją do poczucia wspólnoty, uczy otwartości na innych. Przyjaźnie, które się w tym czasie zawiązują, trwają często wiele lat, a nawet całe życie. Znikają stereotypy, bariery i tworzy się prawdziwy świat bez granic, tych największych, które tkwią w nas samych. COŚ NOWEGO Dla postronnego widza liturgia spotkań może wydawać się uboga. Składa się ona głównie ze śpiewanych w różnych językach, powtarzających się pieśni, zwanych kanonami. Pomaga to jednak w tworzeniu wspólnoty, skupia się na tym, co łączy, a nie dzieli. - To magiczny czas, gdy pośród tylu ludzi skupiasz się na modlitwie. Charakter takiej modlitwy jest piękny - opowiada Agnieszka, studentka z Lublina. Ważna jest też wymiana myśli, poglądów, doświadczeń, podczas spotkań w małych grupach międzynarodowych. Przykład ludzi z odległych zakątków świata może pomóc w odnalezieniu swojego miejsca w życiu, a także w docenieniu tego, co mamy. A co z Sylwestrem? Taize to nie tylko modlitwa, to także wspólna zabawa. Jako że Europejskie Spotkania Młodych odbywają się na przełomie starego i nowego roku, ich elementem jest zabawa sylwestrowa. Zawiera ona zarówno element religijny, jakim jest modlitwa o pokój, jak i element czysto rozrywkowy, czyli tzw. „święto narodów”. Każda grupa narodowościowa prezentuje wtedy zabawę charakterystyczną dla swojego kraju. - Spędziłam w Poznaniu sylwestra, ale nie żałuję ani trochę. STYCZEŃ/LUTY 2010 7 STUDENT Przywitałam Nowy Rok z nowymi przyjaciółmi, potem było „święto narodów” z tańcami, śpiewem, rozpoczęte oczywiście polonezem. Naprawdę świetnie się bawiłam - mówi Dominika z Nałęczowa, która na Europejskim Spotkaniu Młodych po raz pierwszy była właśnie w tym roku, w Poznaniu. Przeżycie duchowe, lecz nie tylko Spotkania Taize są świetną okazją do lepszego poznania innych kultur. Mają przede wszystkim religijny wymiar, ale otwartość na drugiego, której szczególnie uczą, powinna być przecież wspólna wszystkim ludziom, niezależnie od wyznania. Tego typu spotkania mają też wymiar czysto praktyczny. - Wydawać by się mogło, że na takim spotkaniu człowiek tylko się modli. To nieprawda, taki wyjazd to też wspaniała okazja do poznania innych kultur, zwiedzenia nowych miejsc. Myślę, że trudno opisać słowami ten wyjazd, trzeba to przeżyć samemu – dodaje Dominika. Konieczność porozumiewania się w obcym języku, czy nabyta wiedza odnośnie innych narodów, z pewnością zaprocentują w przyszłości. Ważna jest też możliwość zwiedzenie nowych miejsc. Miasta, w których są organizowane kolejne etapy pielgrzymki zaufania przez ziemię, to zazwyczaj centra kulturowe (np. Bruksela, Paryż, Mediolan). W czasie wolnym istnieje też możliwość uczestniczenia w różnego rodzaju spotkaniach tematycznych, dających możliwość poznania wielu ciekawych osób, ich życia, inicjatyw. Uczestnicy są najczęściej niezwykle życzliwie przyjmowani przez mieszkańców miast, w których organizowane są spotkania. W Poznaniu nikt nie musiał nocować w szkołach, wszyscy znaleźli noclegi u rodzin z miasta i okolic. Rodziny zapewniają nie tylko miejsce do spania, ale też poczęstunek i miłą atmosferę. - Nie spodziewałam się aż tak wspaniałego przyjęcia. Poznaniacy mieli do nas pełne zaufanie, zawsze mogliśmy liczyć na ich pomoc. Gościnność była naprawdę wspaniała – chwali Dominika. Do zobaczenia za rok Wiele osób nie kończy przygody z Taize na jednym spotkaniu. Ta niezwykła atmosfera przyciąga, budzi niecierpliwe oczekiwanie na kolejny wyjazd. - Jestem pewna, że pojadę na kolejne spotkania. I mimo że nie wiem, czy kiedykolwiek spotkam jeszcze tych ludzi, na zawsze pozostaną w moim sercu - oni i ten wyjazd – kończy Dominika. Agnieszka i jej siostra, Ola, również zastanawiają się nad ponownym wyjazdem za rok, tym razem do Rotterdamu. – Trzeba tam być, żeby to poczuć. Zachęcam wszystkich do skorzystania z tego pięknego czasu – mówi Agnieszka. I rzeczywiście, żeby naprawdę zrozumieć, czym są spotkania organizowane przez wspólnotę z Taize, trzeba po prostu na takie spotkanie samemu się udać. Oprócz noworocznego Europejskiego Spotkania Młodych w Rotterdamie, w tym roku spotkania odbędą się w Porto, Sarajewie, Oslo i Trondheim. Zatem… do zobaczenia na Taize! Damian Zakrzewski REKLAMA c@fe frania PRALNIA SAMOOBSŁUGOWA Wypierzemy wszystko, prócz studenckiej kieszeni! Promocja dla studentów: - pranie małe (6kg) - 8 zł - pranie duże (8kg) - 10 zł Darmowa kawa lub herbata podczas prania! W czasie prania- Internet GRATIS! ul. M. C. Skłodowskiej 12/3a Tel. 081 479-46-19 Kupon ważny do 20 marca. 8 COŚ NOWEGO STYCZEŃ/LUTY 2010 TEMAT NUMERU Akademickie Inkubatory Przedsiębiorczości Czy myślałeś kiedyś o własnej firmie? Czujesz, że masz smykałkę do biznesu, ale nie wiesz jak postawić swój pierwszy krok? A może masz dobry pomysł, ale brak Ci środków, aby go zrealizować? Jeżeli choć na jedno z tych pytań odpowiedziałeś TAK, to chcemy Ci polecić instytucję, przy pomocy której możesz zrealizować swoje plany- Akademickie Inkubatory Przedsiębiorczości. Historia Akademickie Inkubatory Przedsiębiorczości powstały w 2004 roku i są kontynuacją działalności Studenckiego Forum Business Centre Club. To największa tego typu inicjatywa akademicka ostatnich lat, mająca na celu rozwój przedsiębiorczości wśród młodych Polaków. Co więcej, sieć Inkubatorów AIP stanowi największą tego typu instytucję w Europie Środkowo- Wschodniej i funkcjonuje przy 31 uczelniach w Polsce. W Akademickich Inkubatorach Przedsiębiorczości na chwilę obecną funkcjonuje przeszło 1100 firm. Jak wygląda procedura założenia własnej firmy w AIP? Aby założyć firmę w AIP należy mieć pomysł na przedsięwzięcie biznesowe, którym chcemy się zająć i nie może on być sprzeczny z działalnością, którą AIP mają wpisaną do Krajowego Rejestru Sądowego (np. handel alkoholem). Pierwszym etapem jest wypełnienie wniosku- „Karty Informacyjnej Beneficjenta”, który powinien zawierać podstawowe informacje takie jak: dane osobowe, nazwa firmy + jej krótki opis, opis produktu, analiza rynku, wizja prowadzenia i rozwoju firmy. Prawidłowo wypełniony wniosek trafia następnie do Dyrektora danego Inkubatora, który zaprasza zainteresowaną osobę na spotkanie informacyjne. Właśnie wtedy ma ona szansę osobiście przedstawić swój pomysł na firmę, przedyskutować mocne i słabe strony swojego planu, oraz uzyskać wyczerpujące informacje na temat jej prowadzenia w AIP. Po odbytej rozmowie z osobą zainteresowaną założeniem własnej firmy w AIP Dyrektor, uprzednio zasięgnąwszy opinii Rady AIP, podejmuje decyzję o zakwalifikowaniu danej osoby do programu „Preinkubacji”. Kolejnym etapem jest poinformowanie przez Dyrektora Inkubatora zainteresowanej osoby o pozytywnym przejściu weryfikacji i podpisanie w biurze AIP umowy o świadczenie pomocy w ramach Programu Preinkubacji. Samo podpisanie umowy jest ukoronowaniem poprzednich kroków. Osoba, która podpisała umowę i uiściła na rzecz AIP opłatę w wysokości 200zł netto staje się peł- COŚ NOWEGO noprawnym beneficjentem AIP. Ostatnim etapem jest szkolenie z zasad funkcjonowania firmy w AIP. Beneficjent zapoznaje się m.in. z księgowością, systemem bankowym, systemem fakturowym oraz innymi istotnymi zagadnieniami z zakresu prowadzenia firmy w AIP. Dopiero po odbyciu takiego szkolenia, beneficjent otrzymuje wszelkie loginy i hasła do kont oraz systemów, które są niezbędne do prowadzenia firmy w AIP. Jest to równoznaczne z rozpoczęciem własnej działalności w AIP. Czy AIP funkcjonuje w Lublinie? Tak. Lubelski Akademicki Inkubator Przedsiębiorczości powstał 11 czerwca 2007 roku i działa w nim już ponad 50 firm. Jego siedziba mieści się przy ul. Sowińskiego 12/15. STYCZEŃ/LUTY 2010 9 TEMAT NUMERU O korzyści z przystąpienia do Akademickich Inkubatorów Przedsiębiorczości zapytaliśmy pana Piotra Nizioła- Dyrektora AIP w Lublinie. Jakie są różnice między Inkubatorami a tradycyjna działalnością gospodarczą? Tradycyjnie odbywa się to tak: dana osoba musi wyrobić NIP, Regon, złożyć odpowiedni wniosek, opłacić ZUS (stawka zmniejszona przez 2 lata wynosi 328zł, po 2 latach 700- 900zł). Do tego dochodzą składki na ubezpieczenie zdrowotne, koszty księgowości (cena najtańszego pakietu z niewielka liczbą faktur to ok. 150zł), porady prawne i wzorce umów które będą wykorzystane w działalności z kontrahentami, koszy prowadzenia biura itp. Całość może wynieść aż do 2000zł miesięcznie. Przychodząc do Inkubatora księgowość jest w pakiecie, dział prawny przygotowuje i pisze wzorce umów, a także odpowiada na zapytania prawne. Każda osoba do 30 roku życia, a nawet jeśli jest to osoba starsza i ma dobry pomysł na biznes, może założyć u nas swoja działalność. Miesięczny koszt działania w Inkubatorze to 200zł + VAT, a za każdego wspólnika dodatkowo 50 zł. Inkubatory udostępniają także biuro, telefon, faks, czyli jednym słowem niezbędne zaplecze biurowe. Jesteśmy więc sekretariatem każdej firmy, która działa w AIP. Dodatkowo założyciele firm mogą wykonywać wiele prac związanych z działalnością swojej firmy w mieszkaniu, stancji lub akademiku. Jak wygląda sytuacja lubelskiego Inkubatora na tle pozostałych, które działają przy 31 uczelniach w Polsce? Według ostatnich zestawień AIP jesteśmy w czołówce pod względem ilości zakładanych działalności. Obecnie pod naszymi skrzydłami działają 52 firmy i jest to 7 pozycja w Polsce. Trzeba jednak wziąć pod uwagę że wyprzedzają nas takie AIP jak Kraków czy Wrocław, czyli tereny gdzie sytuacja ekonomiczna i gospodarcza jest znacznie lepsza niż na wschodzie naszego kraju. Reasumując Lublin i lubelskie wypada bardzo dobrze. Dlaczego branża informatyczna dominuje AIP? Wynika to z faktu, że firmę informatyczną można 10 COŚ NOWEGO prowadzić i zarządzać z domu za pomocą własnego komputera. Jedyny koszt takiej firmy to działalność w AIP, a legalne zyski mogą być całkiem okazałe. Najważniejszy jest trafiony pomysł. Lubelski AIP działa przy UMCS. Czy studenci z innych uczelni np. KUL mogą u tu zakładać swoją działalności i jakie są warunki do założenia działalności w AIP? Wszyscy studenci z Lublina i całego województwa lubelskiego mogą korzystać z AIP. Czasem zdarza się że kogoś odrzucamy, jednak tylko i wyłącznie z tego względu że działalność, którą dana osoba chce się zajmować, nie pokrywa się z działalnością AIP wpisaną do KRS np. handel alkoholem. Nie mogą u nas działać także pośrednicy ubezpieczeniowi, choć chcę zaznaczyć, że tych wyjątków nie jest dużo. Jak długa trwają formalności związane z założeniem działalności w AIP, bo zakładając tradycyjną działalność gospodarczą należy uzbroić się w cierpliwość? W Lublinie sprawa wygląda następująco: wchodzi się na stronę internetową www.inkubatory.pl i wypełnia wniosek, który trafia do mnie na pocztę. Ja taką osobę zapraszam na spotkanie dnia następnego i jeśli jej pomysł zostaje zaakceptowany, to podpisujemy umowę. Później następuje szybkie szkolenie z zasad, jakie panują w AIP i od tego momentu taka osoba może zacząć działać. Istnieje nawet możliwość, że jeśli dana osoba wypełni wniosek rano, na rozmowę stawi się o godzinie 13, to o 14 może już formalnie działać. Jesteśmy więc bardzo szybcy i sprawni. Rafał Górka, Michał Ruczyński STYCZEŃ/LUTY 2010 KULTURA „And The Oscar goes to…” Najważniejsze nagrody filmowe jeszcze nie zostały przyznane. W nocy z 7 na 8 marca odbędzie się gala Amerykańskiej Akademii Filmowej w Kodak Theater. W tym roku nowością jest nominacja 10 filmów do tytułu najlepszego. Dawno, dawno temu… Zanim przejdę do konkretów, przybliżę krótko historię Oscarów. Wszystko zaczęło się dość skromnie, pierwszym rozdaniem nagród w 1929 roku. Z czasem galą zaczęły interesować się media. Najpierw relacji na żywo można było słuchać w radiu, później już obejrzeć w telewizji. W 1940r. LA Times podał zwycięzców jeszcze przed rozpoczęciem ceremonii. Od tamtej pory stosowane są specjalnie zalakowane koperty z nazwiskami laureatów, co dodało ceremonii jeszcze więcej suspensu. Słynne „And the Oscar goes to…” i trzęsące się ręce czytającego zawartość koperty przeszły do historii. Obecnie ceremonia wręczenia nagród Akademii Filmowej jest największym, najważniejszym i najkosztowniejszym wydarzeniem tego typu na świecie. W tym roku może nawet Alicja Bachleda- Curuś będzie miała okazję znaleźć się tam wraz z Colinem Farellem. Jeśli założy jeszcze jakąś wyzywającą suknię, to będzie piękną reklamą dla naszego kraju. Na czym osiada kurz gwiazd Hollywood? Czym byłaby oscarowa gala bez tytułowego bohatera. Ma on ok. 35 cm wysokości i waży ok. 4 kg. Wykonany z brązu i pokryty pięknym 24- karatowym złotem. Oscar, bo o nim mowa, jako oficjalna nagroda Akademii Filmowej uznany został w 1939 roku. Laureaci otrzymujący Oscara po raz pierwszy zawsze są zdziwieni jego wagą. Taka statuetka musi wyglądać przepięknie na półce np. Angeliny Jolie lub Russela Crowe’a. Gospodarz tańczy i śpiewa W zeszłym roku oscarową galę poprowadził aktor Hugh Jackman. Muszę przyznać, że należy mu się za to Oscar. Jako gospodarz wprowadził do ceremonii humor, elementy musicalu i świeżości, jakiej dawno na gali nie było. Efekt, moim zdaniem, był kapitalny. Szczególnie zapadł mi w pamięć numer otwierający ceremonię i występ Jackmana z Beyonce. Tym sposobem Jackman postawił poprzeczkę bardzo wysoko swoim następcom. On sam dostał propozycję ponownego poprowadzenia gali w tym roku. Niestety, nie mógł znaleźć czasu na przygotowania do tego zadania. Oscary 2010 poprowadzą aktorzy Alec Bal- COŚ NOWEGO dwin i Steve Martin. Martin ma w tej materii doświadczenie, gdyż w 2001 roku był gospodarzem gali. Oscary 2010, czyli Cameron powraca z niebieskimi kotami w 3D Tegoroczna ceremonia wręczenia nagród akademii będzie bardzo ciekawa. Szczególnie interesujące jest pytanie, jaki film zdobędzie tytuł najlepszego. Do startu o tę najważniejszą nagrodę startuje 10 naprawdę bardzo dobrych produkcji. Sam miałbym nie lada problem z wyborem tej najlepszej. Obawiam się jednak, że członkowie Akademii Filmowej, za najlepszy film uznają „The Hurt Locker” opowiadający o piętnie, jakie odciska wojna na żołnierzu. Wszyscy dobrze wiedzą, jak przewrażliwieni są Amerykanie na punkcie wojny w Iraku. Film ten widziałem, jest bardo dobry, ale nie aż tak, aby otrzymać Oscara. Drugim obrazem, który ma dużą szansę na tytuł najlepszego, a moim zdaniem, nie zasługuje, jest „Avatar”. Nowy film Jamesa Camerona (reż. „Titanica”) z piękną oprawą wizualną, niesamowitymi efektami specjalnymi, i to wszystko w rewolucyjnym rozwiązaniu 3D. Co więcej, „Avatar” stał się najbardziej dochodowym filmem w historii kina, zarobił już ponad 2 mld dolarów. W pełni zasłużenie. Jednak piękno samego obrazu, moim zdaniem, to za mało na Oscara. Jeśli „Avatar” ogłoszony zostanie najlepszym filmem 2009 roku, będzie to znaczyło, że wystarczy zrobić film z niesamowitymi efektami specjalnymi, a na całą resztę, tzn. aktorów, fabułę, scenariusz, można przymknąć oko, aby zdobyć najbardziej prestiżowe nagrody filmowe. Złoty Glob za najlepszy film powędrował już do twórcy „Avatara”. STYCZEŃ/LUTY 2010 11 KULTURA Nominacje 2010 Przedstawię nominacje w najważniejszych kategoriach. Przy każdej liście nominowanych zaznaczę swój typ na zwycięzcę. Podkreślam, że kieruje się własną, subiektywną oceną. FILM „Avatar” „Blind Side” „Dystrykt 9” „Była sobie dziewczyna” „The Hurt Locker” „Bękarty wojny” „Precious: Based on the Novel ‘Push’ by Sapphire” „A Serious Man” „Odlot” „W chmurach” (Mój wybór, film aktualny, a w przekazie bardzo prawdziwy, ze świetną grą aktorską.) REŻYSERIA James Cameron - „Avatar” Kathryn Bigelow - „The Hurt Locker” Quentin Tarantino - „Bękarty wojny” (Mój wybór, Tarantino odpowiada za reżyserię i scenariusz tworząc jeden ze swoich najlepszych filmów. Pomysł i wykonanie są kapitalne.) Lee Daniels - „Precious: Based on the Novel ‘Push’ by Sapphire” Jason Reitman - „W chmurach” AKTOR PIERWSZOPLANOWY Jeff Bridges - „Szalone serce” (Mój wybór. Wiele razy nominowany, ale jeszcze bez Oscara. Czas najwyższy.) George Clooney - „W chmurach” Colin Firth - „A Single Man” Morgan Freeman - „Invictus” Jeremy Renner - „The Hurt Locker” AKTOR DRUGOPLANOWY Matt Damon - „Invictus” Woody Harrelson - „The Messenger” Christopher Plummer - „The Last Station” Stanley Tucci - „Nostalgia anioła” Christoph Waltz - „Bękarty wojny” (Zdecydowanie mój wybór. Genialna rola.) AKTORKA DRUGOPLANOWA Penelope Cruz - „Nine - Dziewięć” Vera Farmiga - „W chmurach” Maggie Gyllenhaal - „Szalone serce” Anna Kendrick - „W chmurach” (Mój wybór. Przede wszystkim za prawdziwość i naturalność.) Mo’Nique - „Precious: Based on the Novel ‘Push’ by Sapphire” ZDJĘCIA Mauro Fiore - „Avatar” Bruno Delbonnel - „Harry Potter i Książę Półkrwi” Barry Ackroyd - „The Hurt Locker” Robert Richardson - „Bękarty wojny” (Mój wybór. Mocne ujęcia, świetna praca kamery, niektóre sceny to perełki.) Christian Berger - „Biała wstążka” MONTAŻ „Avatar” (Mój wybór. Połączenie techniki 3D z tradycyjną, innowacyjność i efekt końcowy.) „Dystrykt 9” „The Hurt Locker” „Bękarty wojny” „Precious: Based on the Novel ‘Push’ by Sapphire” DŹWIĘK „Avatar” (Mój wybór. Ilość dźwięków, które trzeba było wymyśleć i poskładać imponuje.) „The Hurt Locker” „Bękarty wojny” „Star Trek” „Transformers: Zemsta upadłych” EFEKTY SPECJALNE „Avatar” (Zdecydowanie mój wybór. Kto widział, ten rozumie, kto nie widział, niech żałuje.) „Dystrykt 9” „Star Trek” Dawid Janocha AKTORKA PIERWSZOPLANOWA Sandra Bullock - „Blind Side” Helen Mirren - „The Last Station” Carey Mulligan - „Była sobie dziewczyna” (Mój wybór. Stworzyła postać młodej damy, której przyjdzie się zderzyć z gorzką rzeczywistością.) Gabourey Sidibe - „Precious: Based on the Novel ‘Push’ by Sapphire” Meryl Streep - „Julie i Julia” 12 COŚ NOWEGO STYCZEŃ/LUTY 2010 KULTURA Spakujcie swoje życie do plecaka Ryan Bingham (Geogre Clooney) ma dość nietypowe zajęcie. Firma, dla której pracuje zajmuje się zwalnianiem ludzi. Ryan podróżuje 270 dni w roku po całych Stanach Zjednoczonych, odwiedza rozmaite firmy i powiadamia ludzi o utracie ich posady. W czasie kryzysu ekonomicznego Ryan ma co robić. Los jednak sprawia, że jego firma chce również zaoszczędzić. Nowa pracownica, młodziutka Natalie (Anna Kendrick), przedstawia pomysł na zwalnianie ludzi przez połączenie wideo. Ryan jest sceptyczny wobec nowej polityki firmy i postanawia przedstawić Natalie, jak wygląda jego codzienna praca. Główny bohater Ryan jest idealnym przykładem samotnego wilka. Cały czas w podróży, jego domem są terminale, samoloty i hotele. Nie widuje się rodziną, a jedną z jego podstawowych zasad jest nieangażowanie się w związki. Znajomości Ryana są jak samoloty, którymi lata - przelotne, szybkie i wygodne. Jego jedynym marzeniem jest bycie 7 osobą, która przebędzie drogą powietrzną 10 mln mil. Wydaje mu się, że jest szczęśliwy. Może nawet nie ma czasu myśleć o szczęściu. Światopogląd Ryana zaczyna się zmieniać, gdy poznaje Alex (Vera Farmiga). Alex prowadzi podobny tryb życia, jak Ryan. Oboje przypadają sobie do gustu i od czasu do czasu się spotykają. Jest między nimi coś więcej, niż seks w hotelowych pokojach. Ryan zaczyna dostrzegać pustkę w swoim życiu i powoli chce ją zapełnić. Pytanie tylko, czy nie jest już za późno? Drugą kwestią jest pogoń za karierą młodej Natalie. Ambitna, inteligentna i zdolna, ma ułożony w głowie plan na życie. Wydaje się jej, że wszystko jest proste. Sama się jednak przekona, jak bardzo się myli. Co tkwi w filmie „W chmurach”? Po części dotyka on wielu problemów. Przede wszystkim pokazuje, jak samotni i zagubieni się stajemy, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. „W chmurach” wbrew pozorom, nie jest komedią. Nie jest to ani obraz romantyczny, ani typowy dramat. Daleko mu do innych filmowych bajeczek, które pokazują, że można wszystko zmienić. Ten film przedstawia życie. Wiadomo, że jak w każdym filmie, jest ono ubarwione, jednak w tym przypadku umiarkowanie i delikatnie. Lekkość odbioru ukrywa ciężar filmu, które pokazuje, jak słodycz i gorycz przeplatają się w życiu każdego. Najczęściej więcej jest goryczy, jednak może dzięki niej bardziej doceniamy słodycz. COŚ NOWEGO Nie wystarczy też czegoś bardzo mocno pragnąć, aby to się spełniło. Nawet decyzje, którymi kieruje nasze serce i sumienie, mogą okazać się dla nas ostatecznie bolesne. Życie potrafi bardzo szybko weryfikować nasze marzenia, inni ludzie też potrafią mogą stać się dla nas betonową ścianą, a nie pluszową poduszką. Może w takim świecie lepiej być samotnym i niezaangażowanym, jak Ryan? Parafrazując przykład, jaki on podaje: „Wyobraźcie sobie, że do plecaka macie zapakować każdego znajomego, później rodzinę, a teraz spróbujcie iść z tym plecakiem. Ciężko, prawda?” Oprócz niebanalnej i oryginalnej fabuły, „W chmurach” odznacza się świetną grą aktorską. George Clooney, Vera Farmiga i Anna Kendrick dają swoim postaciom naturalność, prawdziwość i serce. Clooney kolejny raz udowadnia, że w rolach samotnych facetów z uroczym uśmiechem czuje się najlepiej. Farmiga stwarza postać kobiety sukcesu, która twardo stąpa po ziemi, ale nie brak jej wrażliwości. Kendrick bezbłędnie zagrała rolę młodej, ambitnej, z planem na życie, ale i naiwnej kobiety. Wszyscy troje nominowani są do Oscarów za swoje role, co również świadczy o poziomie filmu. „W chmurach”, moim zdaniem, jest jednym z najlepszych filmów ubiegłego roku. Wszystko jest zagrane i uporządkowane jak koncert orkiestry symfonicznej. Aktualność całej historii i ostatecznie gorzkie zakończenie idealnie wpisują się w rzeczywistość, w jakiej przyszło nam żyć. Unosząc się wysoko w chmurach, kiedyś w końcu spadnie się boleśnie na ziemię. Ocena 9/10 Dawid Janocha STYCZEŃ/LUTY 2010 13 KULTURA Couleur Café Tym tworem piśmienniczo- artystycznym pragnę zacząć proces wprowadzania czytelników w barwny świat lubelskich zespołów. Wierzcie mi, nie tylko Bracia i Beata Kozidrak tworzą muzyczną kulturę Lublina. Pomysł na ten cykl zrodził się w mej głowie po jednym z koncertów stricte lubelskiego zespołu. Czemu by im nie pomóc? Potrzebujemy wizytówek naszego miasta, ale chyba, żeby je wypromować, musimy sami je docenić! Oferują nam cały wachlarz gatunków – od death metalu po poezję śpiewaną. Mamy czym się pochwalić, ale najpierw trzeba to odkryć i uznać za własne. Tak naprawdę, żeby pobawić się przy dobrej muzyce, nie musimy czekać, aż jakaś super gwiazda zechce w planowanej trasie uwzględnić Lublin, i do tego wydawać horrendalnej kwoty. Oczywiście nie neguję takiego zachowania. Każdy ma swoich idoli i może wydać każde pieniądze, żeby posłuchać ich na żywo – to jasne. Ale światowi idole nie grają u nas co tydzień, za to lubelscy twórcy tak! Wszystko mamy na miejscu. Zachęcam, oczywiście, do podejmowania samodzielnych poszukiwań! A o kim dzisiaj? Laureat II Festiwalu Piosenki Innej w Lubawie (sierpień 2009) - zespół Couleur Café powstał w Lublinie jesienią 2008r. Mirek Sokołowski, współtwórca lyońskiej formacji MALOSSOL, z którą na przestrzeni 1997-2007 zagrał kilkaset koncertów, głównie we Francji, a także we Włoszech i Szwajcarii, osiedlił się nad Bystrzycą, gdzie wiosną 2009 miały miejsce pierwsze publiczne występy Couleur Café. Kolorowa Kawiarnia stanowi barwną kompozycję stylistyczną, łączącą elementy rocka, swingu i ballady. Obok kompozycji lidera, zespół zamieszcza w repertuarze koncertów liczne cytaty ze świata piosenki francuskiej i nie tylko. Muzyczne podróże zespołu opowiadane są głównie w języku polskim, choć niektóre jej rozdziały - dyktowane doświadczeniami podróżników - bywają tkane narzeczami kultur obecnie dominujących nad Sekwaną czy Missisipi. Podstawową troską zespołu jest znalezienie autentycznej formy ekspresji, łączącej energię rocka z jego elementami akustycznymi, adresowanej do wrażliwych amatorów słowa, rytmu i… humoru. Uczestnictwo w Wielkim Finale Międzynarodowego Festiwalu Piosenki Autorskiej OPPA (2009) potwierdza wrażliwość a jednocześnie szczerość przekazu Couleur Café - mówi frontman zespołu Mirek Sokołowski. są wymagające intelektualnie czy emocjonalnie, ale, przede wszystkim, jest w nich sens. Mają chłopaki naprawdę dużo do powiedzenia, a do tego czują, jak powinno się „robić” muzykę. Koncert, na którym byłem stanowił logiczną całość, kawałki poukładali tak, że zabrali nas podróż przez to, co cieszy i niepokoi, dawkując emocje na przemian. Co ważne dla mnie, jako widz czułem się im potrzebny – chcą się dzielić tą twórczością. Nie był to „odbębniony” koncert. W każdym dźwięku była pasja i gama afektów. Żebyście widzieli ich w akcji na scenie! Świetna muzyka, celujące teksty, charakterystyczne stroje, cały zakres instrumentów, poczucie humoru , otwartość, profesjonalizm - owacje na stojąco – Couleur Cafe! COULEUR CAFĒ występuje w składzie: Aleksandra Dzwonkowska, Kamil Wróblewski – wibrafon, perkusja, Michał Zuń – gitara basowa, zaśpiewy Adam Jarząbek, Mirek Sokołowski– gitary, śpiew. Fragmentów pierwszego studyjnego śladu, który zespół utrwalił z końcem lata 2009 można posłuchać na stronie zespołu: www.myspace.com/couleurcafepl Paweł Zuń Couleur Cafe słyszałem nie raz. Stanowią niebanalne połączenie kilku gatunków. Jak wspomniał w rozmowie Mirek– mix rocka, ballady i swingu. Bardzo przejmujące i melancholijne kawałki zestawione są z tymi energetycznymi, przy których można szaleć do nieprzytomności. Emanuje z nich poruszająca dramaturgia i refleksja. Oprócz naprawdę dobrej muzyki, która absolutnie nie zakrawa na tandetę ,możemy znaleźć w końcu coś równie ważnego – teksty. Nie są one papką w stylu „żeby się rymowało”. Dają do myślenia, 14 COŚ NOWEGO STYCZEŃ/LUTY 2010 KULTURA Rok 2010 rokiem Chopina Rok 2010, decyzją Sejmu RP, ogłoszony został Rokiem Fryderyka Chopina. Przypomnijmy sobie pokrótce życiorys tego wybitnego Polaka. Żelazowa Wola to wieś na skraju Puszczy Kampinoskiej w powiecie Sochaczewskim. To tam, w czwartek 1 marca 1810 roku, przyszedł na świat, w dworku będącym posiadłością hrabiów Skarbków, najwybitniejszy polski kompozytor i pianista- Fryderyk Franciszek Chopin. Kilka tygodni po narodzinach, 23 kwietnia 1810 roku, cała rodzina wyruszyła do oddalonego o 11 kilometrów Brochowa, gdzie w Kościele Parafialnym Św. Rocha odbył się chrzest chłopca. Dla rodziny Chopinów było to miejsce szczególne- to tu w 1806 roku Mikołaj i Justyna (rodzice Fryderyka) wzięli ślub, a po latach przysięgę małżeńską złożyła tam również ich najstarsza córka, Ludwika. Rodzice chrzestni z radością podpisali metrykę chrztu, sporządzoną przez proboszcza Józefa Morawskiego, na której widniała data urodzin: 22 lutego 1810 roku. Z całą pewnością nie zdawali sobie wówczas sprawy jak cenny w przyszłości stanie się ów dokument i to nie tylko ze względu na fakt sławy Fryderyka Chopina, ale również z powodu nieścisłości w zapisaniu daty urodzin mistrza. Już od najwcześniejszych lat życia Fryderyk miał styczność z muzyką. Matka i siostra Ludwika grały na fortepianie, a ojciec na flecie i skrzypcach. Najprawdopodobniej pierwszy kontakt z fortepianem miał miejsce we wczesnym dzieciństwie, gdy słuchał gry matki. Pierwsze samodzielne próby podejmował pod okiem Ludwiki, a w wieku sześciu lat rozpoczął regularną naukę gry u prywatnego nauczyciela muzyki, czeskiego imigranta Wojciecha Żywnego. Ten szybko poznał się na niezwykłym talencie młodziutkiego ucznia i z oddaniem wprowadzał go w świat wielkich mistrzów, głównie Bacha i Mozarta, bacznie obserwując jego postępy. Niebawem pojawiły się pierwsze kompozycje dziecięce: polonezy, marsze i wariacje. Początkowo zapisywane z pomocą ojca, niemal błyskawicznie przyczyniły się do sławy autora, okrzykniętego wkrótce cudownym dzieckiem. Kolejne lata upłynęły chłopcu na nauce i licznych występach. Chwalony za biegłość oraz niespotykany w tak młodym wieku wyraz interpretacji, zaczął uprawiać trudną sztukę improwizacji, zarówno w prywatnym otoczeniu przyjaciół, jak i w salonach arystokracji. W 1826 roku Chopin został studentem Szkoły COŚ NOWEGO Głównej Muzyki przy Uniwersytecie Warszawskim. Rok później komponuje dwa pierwsze poważne utwory: Wariacje b-dur op. 2 na temat La ci darem la mano z „Don Juana” Mozarta oraz Sonatę c-moll op. 4. Szkołę ukończył z wyróżnieniem w lipcu 1929 roku. W tym samym miesiącu wyruszył w pierwszą podróż do Wiednia, gdzie dał dwa koncerty, zakończone wielkim sukcesem. Po powrocie do kraju, wraz z przyjaciółmi planuje tourne artystyczne na wielką skalę. Wyjazd z kraju nie przychodzi mu jednak łatwo. Po miesiącach wahań i opóźnień dopiero 2 listopada 1830 roku opuścił Warszawę i udał się do Wiednia. Podróż trwała trzy tygodnie. Na miejscu dowiedział się o wybuchu powstania listopadowego i wiedziony impulsem chciał powrócić do kraju. Zmuszony siłą przez najwierniejszego przyjaciela, Tytusa Woyciechowskiego, pozostał w Wiedniu. Żałując wyjazdu, tęskniąc za rodziną, przyjaciółmi, ukochaną Konstancją i nie widząc racjonalnego wyjścia z sytuacji, rozpoczął przelewanie skrajnych emocji na klawiaturę fortepianu. To właśnie z drugim, ośmiomiesięcznym pobytem w Wiedniu zaczęto łączyć szkice jednych z najbardziej dramatycznych utworów Chopina: Scherza h-moll, Etiudy c-moll „Rewolucyjnej” czy Ballady g-moll. Podejrzewa się, że to właśnie tragiczny finał walk w Polsce wpłynął na narodziny tego nurtu twórczości, jakże odmiennego od młodzieńczego liryzmu i wirtuozerii. W lipcu 1831 roku Chopin decyduje się na wyjazd do Paryża. Pomimo początkowych trudności pod STYCZEŃ/LUTY 2010 15 KULTURA koniec lutego, 1832 roku organizuje samodzielny koncert dla elity ówczesnego świata muzycznego. Występ okazał się sukcesem, a Chopin błyskawicznie wszedł w krąg najwybitniejszych artystów epoki. Zaprzyjaźnił się m.in. z Lisztem, Berliozem, Hillerem, Heinem i Mickiewiczem. W czasie największego paryskiego sukcesu próbował ustabilizować życie osobiste. W 1836 roku poznał Aurore Dudevent, o sześć lat starszą rozwiedzioną francuską pisarkę występującą pod pseudonimem George Sand, z którą zimą, 1838 roku udał się na Majorkę. To wtedy powstały jedne z najwybitniejszych kompozycji Chopina, mimo że ten dręczony był ciężką chorobą (zdiagnozowano objawy na po opuszczeniu ojczyzny. To wtedy powstał szereg arcydzieł literatury fortepianowej: Ballada As-dur, dojrzałe Nokturny op. 48, Fantazja f-moll, Impromptu Ges-dur, Ballada f-moll, Polonez As-dur, Scherzo E-dur, Nokturny op. 52, Mazurki op. 56, Berceuse, Sonata h-moll, Barkarola, Polonez-Fantazja, Nokturny op. 62; oraz Sonata wiolonczelowa. Niestety, jak to w życiu bywa, sielanka nie trwa wiecznie. Zazdrość George o przyjaźń Chopina z jej córką doprowadziła do ostatecznego zerwania wzajemnych stosunków. W 1848 roku Fryderyk udajł się w długą i fatalną w skutkach podróż do Wielkiej Brytanii. Wilgotny klimat Anglii i Szkocji spowodował szybki postęp choroby. Mimo to, 16 listopada 1848 roku daje, jak się póź- gruźlicy), spowodowanej wyjątkowo niekorzystnym klimatem wyspy o tej porze roku. W klasztorze Kartuzów w Valldemozie na Majorce kończy Preludia op. 28, dwa Polonezy op. 40 oraz pracuje nad Balladą F-dur, Scherzem cis-moll, i Mazurkami op. 41. Pracę, przerywaną przez gwałtowne ataki choroby i zawieszoną po ostatecznej decyzji o powrocie, zakończył w lecie, w czasie pierwszego pobytu w posiadłości George Sand w Nohant. Nohant stało się szybko drugim domem kompozytora. Sześć kolejnych okresów letnich spędza na wsi, a przez pozostałe miesiące przebywa w Paryżu. Były to bez wątpienia najszczęśliwsze dni w życiu Chopi- niej okazuje ostatni w życiu, koncert w Sali Guildhall w Londynie. Po powrocie do Paryża próbuje jeszcze walczyć z chorobą, ale stopniowo opada z sił. Pomimo troskliwej opieki siostry Ludwiki, która przybywa na prośbę kompozytora w lecie 1849 roku, Fryderyk Chopin umiera 17 października 1849 roku. 16 COŚ NOWEGO Rafał Górka źródło: Narodowy Instytut Fryderyka Chopina STYCZEŃ/LUTY 2010 SPOŁECZEŃSTWO Czego nie robić na randkach, czyli o gafach słów kilka Niekiedy bywają śmieszne. Częściej jednak wiążą się z zażenowaniem i wywołują krępujące sytuacje. Mimo iż gafy zdarzają się każdemu, to mówienie o nich nie należy do przyjemności. I choć jest wielu śmiałków, którzy bez wahania podpisaliby się pod słowami piosenki „Miłość Ci wszystko wybaczy” – zapewniam, że są chwile, w których o przebaczenie ciężko... Ostatnio moim hobby było „zbieranie” gaf. Ku przestrodze przyszłych randkowiczów chciałabym zaprezentować swoją kolekcję. Oto ona: Kto pierwszy, ten lepszy! Nie od dziś wiadomo, że to właśnie kobieta ma „pierwszeństwo” w drzwiach. Cóż, niekiedy bywa inaczej... Na jednej z randek, pewien chłopak tak bardzo przejął się swoim dżentelmeńskim obowiązkiem, iż zapomniał o koleżance i jako pierwszy dumnie wkroczył do środka. Na drugiej stanowczo się poprawił. Co prawda otworzył drzwi, ale w taki sposób, że zastawił drogę ręką, tym samym uniemożliwiając swojej partnerce wykonanie jakiegokolwiek kroku. Zniechęcony niepowodzeniem i widocznie kierowany modą na równouprawnienie pozwolił, aby w dalszej części spotkania mogła otwierać drzwi, zarówno sobie, jak i jemu. Wiadomo, że dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane. Przekonał się o tym jeden z przedstawicieli „płci brzydkiej”, zapraszając swoją koleżankę na kawę i ciastko. Jak na prawdziwego mężczyznę przystało, otworzył jej drzwi i puścił przodem, ale nie omieszkał przy tym podeptać jej pięt. Jak widać, każda okazja jest dobra, by móc „poskrobać komuś marchewki”. Nie tylko gwiazdy tańczą na lodzie! Piruety, skoki, podnoszenia... Czego nie zrobi się, by zaimponować dziewczynie. Pewność siebie i tego, że jest się „orłem” w dziedzinie łyżwiarstwa, na pewno pozwala przełamać lody kobiecego serca. W związku z tym pewien śmiałek postanowił COŚ NOWEGO zaprosić swoją ukochaną na lodowisko. Na początek przez pół godziny objaśniał jej szczegółowe zasady jazdy na łyżwach. Po zabawie w nauczyciela przyszła kolej na zademonstrowanie własnych umiejętności. Wszedłszy na lód, chwiejnym krokiem ruszył do przodu, by w końcu upaść na plecy. A wszystko to, ku uciesze przejeżdżającego obok chłopczyka. Biedak, dopiero po jakimś czasie zorientował się, że zaproszona przez niego dziewczyna lepiej niż on radzi sobie w ekstremalnych warunkach. W takiej sytuacji nie pozostało nic innego, jak tylko pogodzić się z myślą: raz na lodzie, raz pod lodem. Zdarza się jednak, że nie tylko na lodowisku łatwo o upadek. Podczas zimowego spaceru jeden z randkowiczów przewrócił się na prostej drodze. Nie byłoby w tym nic śmiesznego, gdyby nie jego duma, którą okazywał na każdym kroku. Bywa i tak! Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Teraz na spokojnie z „perspektywy żaby” mógł oglądać swoje niezawodne, antypoślizgowe glany. Kocha – nie kocha... Kocha, lubi, szanuje, nie chce, nie dba, żartuje, w myśli, w mowie, w sercu, na ślubnym kobiercu... NIE CHCE?! Pewnego dnia umówiony na spotkanie z koleżanką chłopak kupił jej żółtego tulipana. Jak sam stwierdził, wybrał kwiat w tym kolorze, ponieważ czerwony mógł być zbyt wymowny, a biały najzwyczajniej w świecie nie przy- STYCZEŃ/LUTY 2010 17 SPOŁECZEŃSTWO padł mu do gustu. O ironio!!! Dopiero po kilku dniach dowiedział się, iż kwiat w kolorze żółtym oznacza ponoć: „Mam Cię dość”. Jednak lepsze to, niż nic... Pewna dziewczyna, dzień przed Walentynkami, została uprzejmie poinformowana, że dostałaby z tej okazji „jakiegoś kwiatka”, gdyby nie fakt, iż jej Romeo musiał rozmienić 5 złotych na herbatę, którą wspólnie wypili. Cóż, albo rybki, albo akwarium. Liczą się jednak dobre chęci, które zawsze po powrocie do domu można sobie dumnie postawić w wazonie. S jak sen... Gdzie można udać się na randkę? Na przykład do kina. I to nie byle jakiego, bo „kina” w zaciszu domowym. Na taki oryginalny pomysł wpadł pewien serialomaniak. Po zajęciach na uczelni zaprosił swoją koleżankę do siebie. Przyniósł ciastka, zrobił herbatę i... włączył telewizor. Dziewczyna bardzo miło spędzała czas, oglądając powtórkę „M jak miłość” (on sam wybierał kanał), dopóki nie zorientowała się, że jej towarzysz smacznie zasnął na kanapie. Chłopaki nie płacą – o nie, nie, nie... Jeden z randkowiczów na pierwszym spotkaniu zaproponował swojej ukochanej pójście do lokalu. Zanim jednak podjął ostateczną decyzję, przezornie zapytał ją, czy jest tam drogo, ponieważ ma przy sobie tylko 10 złotych. Zakłopotana sytuacją dziewczyna nie chciała narażać zapraszającego na wydanie całego kieszonkowego. Zasugerowała więc, że zapłaci za siebie. Jednak on uniósł się honorem i zamówił dwie herbaty z cytryną. Na szczęście wystarczyło. I tak miał chłopak gest... Inna zaproszona na spotkanie dama nie miała tyle szczęścia. Kiedy po zakończonej kolacji przyszła kolej na zapłacenie rachunku, była zaskoczona zachowaniem swojego towarzysza. Otóż wezwał on kelnera i zaczął wyliczać to, co sam zjadł, po czym zapłacił tylko za siebie. Być może będę złym prorokiem, ale wydaje mi się, że po takim wieczorze owa panna długo będzie cierpiała na niestrawność. Inna przygoda spotkała pewną dziewczynę. Również została zaproszona na wieczorną ucztę. I wszystko przebiegało pomyślnie, dopóki nie przyszedł czas na uregulowanie rachunków. Okazało się, że chłopak, który był inicjatorem spotkania, oprócz głowy, zapomniał portfela. Niestety, nie mógł liczyć na pomoc zaproszonej przez siebie osóbki, ponieważ ta miała przy sobie zaledwie 2 złote. Tak więc, w akcie desperacji i z przyświecająca mu ideą: grosz do grosza, zaczął zbierać pieniądze po stolikach. Niestety nie odznaczył się tutaj rycerskością i zaangażował w swoje przedsięwzięcie koleżankę. Być może sądził, iż przez to, że posiada ona większy urok osobisty, goście w restauracji będą hojniejsi. No tak, gdzie diabeł nie może, tam babę pośle. Jednak liczy się efekt – wystarczająca kwota została uzyskana! 18 COŚ NOWEGO Maratończyk Nie jest tajemnicą, że w zdrowym ciele zdrowy duch. Przejęty tym stwierdzeniem chłopak, na pewnej dyskotece ze sto razy przeszedł salę, by w końcu, za sto pierwszym okrążeniem, poprosić jedną z dziewcząt do tańca. Przy dźwiękach romantycznej melodii, wpatrzony w oczy partnerki, wyznał czule, że bardzo spociły mu się ręce. Bardziej zaawansowani maratończycy, dbają nie tylko o własne samopoczucie, ale też o kondycję swoich ukochanych. Jeden z nich, niczym prawdziwy mors, zaoferował koleżance dwugodzinny spacer przy pięciostopniowym mrozie. Było bardzo zimno i padał śnieg. Do tej pory bohaterka spotkania ma ślady po odmrożeniach (to nie jest fikcja literacka, naprawdę ma czerwone, poodmrażane palce). Temat rozmowy wynagradzał jednak wszystko. Nie zawsze zdarza się bowiem, że nasz towarzysz z wielką pasją opowiada o swojej krzywej przegrodzie nosowej i związanym z nią zabiegiem. Oprócz maratończyków zimowych istnieją także maratończycy parkowi. Jeden z nich 10 razy obszedł park zanim zdążył opowiedzieć damie swojego serca kawały o ZSRR i wojnie, które usłyszał jeszcze od swojego ojca. Według wspomnień dziewczyny, żarty były nudne i połowy z nich nie rozumiała. Jednak, aby nie robić przykrości chłopakowi, zadbała o sztuczny uśmiech na zawołanie. Ostatni z opisywanych maratończyków niezwykle ukochał sport. Jego miłość była tak wielka, że na pierwszą randkę przyszedł w dresie. Bez pomysłu na to, jak spędzić wspólne chwile, zaproponował spacer po sklepie spożywczym lub odzieżowym. Z lekką sugestią koleżanki wybrał ten drugi. Kto wie, być może na kolejną randkę włoży coś odpowiedniejszego. Katarzyna Kuleta STYCZEŃ/LUTY 2010 SPOŁECZEŃSTWO Popatrz i powiedz, co mówię Już w szkole podstawowej dowiadujemy się, że cała nasza komunikacja, opiera się nie tylko na słowach, lecz także na mimice i gestach. Gdy przeliczymy te części składowe na procenty, okazuje się, że ponad połowa komunikatu jest nadawana przez postawę ciała, gest i mimikę. Jeżeli jednak ktoś zapyta nas, na co zwracamy uwagę, prawie zawsze odpowiadamy, ze najważniejsze są słowa, to, co się mówi, a nie to, w jaki sposób. Czy aby na pewno? Mowa ciała To nie tylko mowa gestu, czy sposobu, w jaki siadamy, jak się powszechnie sądzi. Nasz mózg jest w stanie nieustannej gotowości i pracuje zawsze, a myśli, nawet jeżeli nie są przekazywane za pomocą słów, znajdują swój wyraz w ciele. Jeżeli zachodzi sprzeczność między tym, co chcesz powiedzieć naprawdę, a słowami wydobywającymi się z ust, możesz być pewny, że Twoje ciało i tak wyrazi prawdę. Może za pomocą postawy, zgięcia kolana, oparcia podbródka lub sposobu, w jaki zakładasz włosy za ucho czy przechylasz głowę. Te, pozornie nieistotne, przypadkowe znaki mówią bardzo dużo o tym, co przeżywamy i jaki mamy stosunek do osób, wśród których przebywamy i sytuacji, w której się znajdujemy. Trening Zainteresowanie ciałem jako środkiem komunikacji zaczęło się dopiero w XX wieku; prawdziwe postępy w badaniach to okres około sześćdziesięciu ostatnich lat. Nasza rzeczywistość, traktująca komunikację jako podstawę wszelkich działań, wymusza doskonalenie umiejętności zwięzłego, pewnego wypowiadania się, a rywalizacja biznesowa przenosi punkt ciężkości z „tego, co wiem/mam” na „jak to sprzedam”. Z tego powodu umiejętność obserwowania i odczytywania mowy ludzkiego ciała robi zawrotną karierę wśród wielu grup zawodowych, m.in. sprzedawców czy menedżerów. Politycy, będąc kiepskimi mówcami niepotrafiącymi kontrolować gestów, tonu głosu czy postawy, choćby oferowali najlepsze programy wyborcze, nie wygrają debaty telewizyjnej z przeciwnikami znającymi przynajmniej podstawowe zasady komunikacji niewerbalnej. Błędem jest jednak wychodzenie z założenia, że krótki kurs szkoleniowy czy nawet przeczytanie kilku pozycji książkowych uczyni z nas mistrzów w rozszyfrowywaniu zagadek ludzkiego zachowania. Aby zdobyć wiedzę, przede wszystkim potrzeba pokory wobec prostego faktu, że mimo kalek zachowania COŚ NOWEGO jednakowych dla prawie całej populacji ludzkiej, jesteśmy różni i możemy wykonywać mimowolnie pewne gesty inaczej niż opisano to w podręcznikach. Niekiedy to, co robimy z dłońmi lub stopami, może mieć inne znaczenie niż pokazano na rysunkach. Drugą sprawą jest konieczność nieustannej obserwacji i konfrontowania naszych spostrzeżeń z rzeczywistością. Bez tego etapu nie ma mowy o dochodzeniu do prawdy. Trzecią, i chyba najważniejszą, kwestią jest zrozumienie, że poznanie mowy ciała, nauka sygnałów i ich kombinacji nie daje nam prawa do uznania się za bogów komunikacji i wykorzystywania wiedzy przeciwko ludziom. Każdy, kto zaciera ręce na samą myśl o zyskach, jakie może zdobyć dzięki „rozgryzieniu” przeciwnika w negocjacjach handlowych, może się poważnie sparzyć. Bo nikt nie powiedział, że druga strona nie zna tej techniki lepiej. Lie to me Fenomen odczytywania mowy ciała na tyle zainspirował amerykańskich twórców, że dwa lata temu stworzyli oni serial oparty właśnie na umiejętnościach odczytywania emocji poprzez ciało. Główny bohater, amerykański naukowiec doktor Cal Lightman, wraz z zespołem specjalistów prowadzi dochodzenia w poważnych i przyziemnych sprawach, w których konieczne jest wyłapanie kłamcy i dojście do sedna tajemnicy, odsłonięcie prawdy. Serial oparto na naukowych badaniach, więc metody stosowane w odcinkach są maksymalnie zbliżone do rzeczywistych, choć scenarzystom zdarzają się wpadki, np: pobieżnie zaprezentowane zostało użycie poligrafu. Mimo to, jak wypowiedział się w jednym z wywiadów aktor Tim Roth (dr Lightman): „Staram się uczyć jak najmniej z tych scenariuszy, bo nie chciałbym mieć takich umiejętności jak mój bohater”. Zero szans na niespodziankę urodzinową i nieustanne wietrzenie podstępu to cena, jaką bohater płaci za swoje niezwykłe zdolności. Kolejne odcinki dają okazję do ciekawej obserwacji, jakie tajemnice człowiek skrywa i w jakie kłamstwa stara się je opa- STYCZEŃ/LUTY 2010 19 SPOŁECZEŃSTWO kować. Niekiedy chodzi o zdradę lub przekupstwo, kiedy indziej o ludzkie życie. Niektórzy posiadają naturalne predyspozycje, by lepiej odczytywać emocje, inni muszą poświęcić temu lata praktyki. W obu przypadkach warto, gdyż daje to efekty, zaczynając od większej pewności siebie, a na możliwości odczytania kłamstwa kończąc. Na dobry początek Warto zacząć od lektury książek (np. podręcznika do kryminalistyki albo pracy pt. „Kłamstwo i jego wykrywanie w biznesie, polityce i małżeństwie” Paula Ekmana, który rozpoczął cały ten interes) i poszperać w Internecie. Poradnik dla bystrzaków, dla początkujących, opracowania zagranicznych i polskich specjalistów są dostępne w każdej księgarni a także w formie e-booków. Nie traktujcie ich jako wyroczni, ale jako zbiór wskazówek do praktycznego wykorzystania. Nic jednak nie zastąpi podstawowego źródła wiedzy, jakim jest obserwacja waszych „współplemieńców”. Najlepiej zacząć od współlokatorów lub rodziny. W razie pytań – przeprowadzacie poważny naukowy eksperyment ku chwale ojczyzny. W końcu lepsza komunikacja to lepsze społeczeństwo… Kilka ciekawych linków: http://www.youtube.com/user/magiaklamstwapl kanał poświęcony mikroekspresji http://www.testmybrain.org/ - test odczytywania emocji m.in z wyrazu oczu i rozpoznawania twarzy (Recognizing Emotion and Identity from Faces) h t t p : / / w w w. y o u t u b e . c o m / w a t c h ? v = A - h 7 2 jVhKik&feature=player_embedded – playlista popularnej zabawy, w której osoba opowiada kilka historyjek w tym jedną prawdziwą. Natalia Słupek Zawód na tapecie • Reszty nie trzeba Pub czy pizzeria to drugi dom dla studenta. Wieczorami stają się miejscami pielgrzymek nieprzebranych rzeszy ludzi, dla których ważna jest przede wszystkim świetna atmosfera i miła obsługa. Kelnerki i kelnerzy mają już mniej do powiedzenia, ponieważ właśnie oni muszą o wszystko zadbać. Powiedzenie głosi, że żadna praca nie hańbi i coś w tym jest, skoro ten trudny, często niewdzięczny fach, wciąż nie traci na popularności wśród studenckiej braci. Zaczynając pracę na stanowisku kelnerka/kelner, nie ma co spodziewać się wielkich pieniędzy. Godziny pracy są tak samo elastyczne jak zarobki, które nie należą do najwyższych. Zostają jeszcze napiwki, które potrafią niekiedy zapewnić całkiem dobre źródło dochodu. Marzena, studentka, która pracuje już półtora roku jako kelnerka i barmanka, odpowiada na pytanie o pensję: „Z samych godzin pracy jest średni zarobek, ale z napiwków, jeżeli jest duży ruch, można uzbierać przeważnie drugą wypłatę lub nawet więcej”. Nie wszyscy zostawiają napiwki, bo zależy to od dobrej woli klientów. „Większość osób daje napiwki, zależy to od tego, jak duży jest rachunek. Im wyższy rachunek tym przeważnie wyższy napiwek. Niekiedy w ogóle nie zostawiają napiwków, ale jest to zrozumiałe”. Co prawda po wielu godzinach pracy nogi bolą, zmęczenie sięga zenitu, ale dla chcącego nic trudnego i jeśli jest się zdeterminowanym, można uzbierać niezłą kwotę. Jeżeli myślicie, że praca kelnerki to jedynie na bieganie pomiędzy stolikami i zbieranie zamówień, to grubo się mylicie. To cięższy kawałek chleba, niż wygląda na pierwszy rzut oka. Posada kelnera bądź kelnerki łączy w sobie różne funkcje: obsługę sali, sprzątanie, obsługę magazynu, odbieranie faktur. „Jeżeli jestem na zmianie porannej, to muszę wymopować wszystkie podłogi, wyczyścić toaletę, przygotować zaplecze, stoliki. Jeżeli pracuję za barem, muszę obliczyć ilość alkoholi, które są na stanie i dodatkowo przygotować cały bar i zaopatrzyć go w brakujące soki i alkohole. Moje obowiązki jako kelnerki to obsługa klienta, podawanie menu, zbieranie zamówień, wydawanie reszty, wydawanie alkoholi i jedzenia, zbieranie szklanek, obsługa kasy. Pracuję często na zmywaku. Myję szklanki i talerze w czasie, gdy nie ma zamówień” – mówi Marzena o swoich obowiązkach. Praca w każdej knajpie to nieunikniona styczność z klientem. W tym zawodzie liczy się umiejętność nawiązania dobrego kontaktu z ludźmi, bycia zarówno empatycznym jak i stanowczym. Wymaga się zazwyczaj minimum rocznego doświadczenia w pracy na podobnym stanowisku oraz dyspozycyjności. Marzena twierdzi, że „większość klientów jest miła i zazwyczaj zadowolona z obsługi, czasami zdarzają się osoby niekulturalne, zwłaszcza pod wpływem alkoholu. Wtedy jedynym wyjściem jest wezwanie ochrony”. Wiadomo, każda praca ma swoje plusy i minusy. 20 STYCZEŃ/LUTY 2010 COŚ NOWEGO SPOŁECZEŃSTWO W pracy kelnera/kelnerki liczy się odporność na stres i na zmęczenie. „Męczące jest to, że mamy kilka pięter, w których jest po kilka sal i trzeba biegać pomiędzy nimi z zamówieniami. Ciężkie jest także pracowanie w późnych godzinach. Jest to uciążliwe zwłaszcza, gdy mam rano zajęcia, zwłaszcza ćwiczenia. W dodatku zazwyczaj, zaraz po zmianie nocnej, mam na poranną zmianę, bo grafik jest przeciążony”. Oprócz tego trafia się niekiedy na uciążliwych klientów, którzy nie ułatwiają życia ani sobie, ani obsłudze – „Ze wszystkimi ewentualnymi skargami idę do menedżera. Jeżeli chodzi o problemy z jedzeniem, to jeżeli ktoś powiedział o tym na samym początku, wymieniamy posiłek na inny. Niekiedy jest tak, że klienci zjedzą wszystko i liczą na to, że jeśli poskarżą się na jedzenie na samym końcu, to nie będą musieli za nie płacić lub dostaną drugą porcję za darmo. Nie ma takiej możliwości i nigdy jeszcze nie uznaliśmy takiej skargi. Robią to cwaniacy, którzy liczą na szczęście”. Studenci zmuszeni są niekiedy do pracy. Kelnerowanie, albo praca za barem nie wydają się taką złą opcją. Można nauczyć się zgrania z innymi pracownikami i poznać podstawowe prawa rządzące gastronomią. Napiwki wynagradzają niedogodności pracy, co nie zmienia faktu, że trzeba się nieźle nabiegać, aby cokolwiek dostać. Mimo to, w tej branży pracuje coraz więcej studentów i nic nie wskazuje na to, żeby w najbliższej przyszłości miało się to zmienić. Kazimierz Kmiecik Schronisko dla zwierząt niechcianych Zwierzęta, które znalazły się w lubelskim schronisku, w większości doświadczyły tego, co najgorsze - ludzkiej bezduszności i głupoty, głodu oraz chorób. Brak własnego domu, kochającej rodziny oraz ciągła walka o pożywienie to rzeczywistość, na którą skazane są porzucone czworonogi. Dzięki lubelskiemu schronisku dla bezdomnych zwierząt wiele z nich może znaleźć ciepły kąt lub przynajmniej żyć w godnych warunkach. Lubelskie schronisko zostało wybudowane w 2007 roku. Jest jedną z najnowocześniejszych placówek tego typu w naszym kraju. Przebywa w nim obecnie 240 psów i 220 kotów. Schronisko zatrudnia 18 pracowników, ale korzysta z pomocy wolontariuszy i liczy na zainteresowanie zwykłych ludzi, którym nie jest obojętny los opuszczonych zwierząt. Gdy myślimy o schroniskach dla zwierząt często mamy przed oczami przepełnione klatki i dantejskie sceny, które są chlebem powszednim dla mieszkających w nim zwierząt. W lubelskim schronisku, dzięki zaangażowaniu pracowników, nic takiego nie ma miejsca, jednak problem przepełnionych boksów dla zwierząt pozostaje. Schronisko jest obecnie pełne i najlepszy sposób na poprawę sytuacji to przyspieszona adopcja zwierząt. Jeśli planujemy miejsce dla zwierzaka w naszym domu, udajmy się do schroniska zamiast decydować się na kupno czworonoga w sklepie zoologicznym. Zwierzęta kalekie i chore najbardziej ze wszystkich potrzebują naszej opieki i miłości, za co odwdzięczają się z nawiązką. Czy głaskaliście kiedykolwiek bezdomnego kota? Czy podzieliliście się jedzeniem z bezdomnym psem? W schronisku nie trzeba bać się agresywnej reakcji zwierzęcia czy zarażenia się jakąś chorobą. Możemy przyjrzeć się rezydentom zakładu i ewentualnie wybrać naszego przyszłego przyjaciela. Nie wolno jednak bezmyślnie głaskać każdego kota czy COŚ NOWEGO psa, ani wzbudzać w zwierzętach fałszywej nadziei, bo przynosi to znacznie więcej krzywdy niż pożytku. Jeżeli mamy już zwierzęta domowe lub warunki nie sprzyjają ich posiadaniu, możemy przyczynić się w inny sposób do pomocy bezdomnym czworo- nogom. Oprócz datków pieniężnych potrzebne są ręczniki i koce, z których można zrobić odpowiednie legowisko. Są one ważne, zwłaszcza teraz w okresie zimy. Zwierzaki nie pogardzą także wszelkim jedzeniem, szczególnie mięso i sucha karma są mile widziane. Dodatkowo schronisku przydadzą się leki do leczenia zwierząt z przewlekłymi chorobami lub STYCZEŃ/LUTY 2010 21 HYDEPARK skaleczeniami. Praca w ramach wolontariatu jest nieocenionym dobrem które możemy dać zwierzakom. Wolontariusze schroniska skupieni są wokół Stowarzyszenia Studentów Nauk Przyrodniczych, przy którym działa wolontariat. Najbliższy nabór wolontariuszy odbędzie się 20 lutego o godzinie 10 przy siedzibie schroniska ul. Metalurgiczna 5. Wszyscy chętni są mile widziani. Wolontariat to nie tylko obowiązki, czy cotygodniowe dyżury. To przede wszystkim satysfakcja z pomocy istotom, które doceniają każdy przyjazny gest kierowany w ich stronę. Więcej o samym schronisku możemy dowiedzieć się z jego strony internetowej www.schronisko-zwierzaki.lublin.pl . Tam też można znaleźć dokładne informacje o adopcji zwierzaków, czy ewentualnej pomocy dla schroniska. Warty polecenia jest także profil lubelskiego schroniska na Facebooku, gdzie można poznać aktualne informacje i włączyć się w aktywną dyskusję na temat bieżących problemów. Bezdomne koty i psy to zjawisko, za które odpowiedzialność ponosi człowiek. Nie wszystkie schroniska wywiązują się ze swoich zobowiązań. Lubelskie schronisko dla bezdomnych zwierząt wydaje się być ewenementem. Odtrącone zwierzęta, które tam trafiły, często ofiary ludzkiego okrucieństwa, pragną tylko znaleźć kochającego opiekuna. Możemy im w tym pomóc, wypełniając słowa świętego Franciszka: „Zwierzęta to nasi mniejsi bracia, stąd winniśmy im szacunek, aby miały zapewnione podstawowe potrzeby życiowe”. Kazimierz Kmiecik (Od)krycie prawdy… - cud (nie)pamięci… Trudno o bardziej zakłamane istoty niż ludzie. Ranga popełnianych przez te stworzenia kłamstw nie ma sobie równych pośród innych mieszkańców ziemi. Nowo powstałe określenie naszego gatunku, Homo machiavellicus, sugeruje, że inteligencja powstała głównie po to, byśmy mogli skuteczniej okłamywać innych. Jak twierdzi Robert Wright (Uniwersytet w Pensylwani) dobór naturalny ma w głębokiej pogardzie uczciwość. Oszukiwanie to domena całego świata ożywionego, nie tylko ludzi. Rośliny upodabniające się do gatunków trujących lub mające kwiaty przypominające wyglądem owady, które mają je zapylać; kameleony zmieniające kolor skóry; motyle do złudzenia podobne do groźnych gatunków os lub nawet grzechotnika - to wszystko tłumaczy, że manipulacje są niezbędne światu do życia. Jakie są jednak powody kłamstw? Czy kłamiemy bo, „chcemy” czy jest to uwarunkowane innymi głębszymi powodami? Jakie są sposoby zasłaniania prawdy? Trudno, „muszę” skłamać… Najlepiej skłamać, zasłaniając się niepamięcią: „Nie pamiętam, nie pamiętam” – niczym litanię powtarzają świadkowie i oskarżeni na sądowych rozprawach. Zdarza się, że jeśli i to zawodzi ludzie często symulują np. objawy różnych chorób. Co skłania ich do podjęcia takich prób? Jak twierdzi psycholog Richard Rogers (Uniwersytet w Nowym Teksasie) pobudek tego typu działań możemy doszukiwać się w licznych metodach radzenia sobie w sytuacjach trudnych. Obrońcy tego podejścia za- 22 COŚ NOWEGO kładają, że prawdopodobieństwo symulowania wzrośnie, kiedy sytuacja oceniona zostanie jako nieprzyjazna, wroga, gdy stawka będzie wysoka, lub kiedy wydaje się, że nie ma innych możliwości „ucieczki”. W realiach sądowych na przykład, w obliczu masy obciążających dowodów, oskarżony może dojść do wniosku, że symulowanie jest jego ostatnią szansą, bo nie ma już nic do stracenia. Ale czy wyrafinowane kłamstwa to domena tylko ludzi będących „na bakier” z prawem? Najbardziej dotkliwie okłamuje cię… twoja pamięć! Najnowsze badania wykazują, że kłamiemy przynajmniej dwa razy dziennie, bardzo często z prozaicznych powodów. Pozwala nam to uniknąć krytyki, ukazać się w lepszym świetle lub zyskać aprobatę środowiska, które z naszego punku widzenia jest dla nas ważne. Co popycha nas do tego typu manipulacji sytuacyjnych? Dlaczego pomocy poszukujemy akurat w kłamstwie? Odpowiedź tkwi w naszym „ja”. Psychologia opisuje „ja” jako ogół wyobrażeń jaki mamy o sobie samych. Sta- STYCZEŃ/LUTY 2010 HYDEPARK nowi ono pryzmat, przez który odbieramy i filtrujemy wszystkie nasze doświadczenia. Poszczególne nadawane sytuacjom znaczenia i ich zapamiętywalność w głównej mierze zależą właśnie od struktury „ja”. Tak więc „ja” jest podstawą naszej samooceny, a ta musi być jasna spójna i konsekwentna. Dlatego też struktura ta wciąż domaga się dowodów, że jest dobra i wartościowa. Jeśli coś zaczyna zagrażać naszemu wewnętrznemu wizerunkowi, „ja” zrobi wszystko żeby do tego nie dopuścić. Wymazuje fakty. Retuszuje wspomnienia. Słowem – to, co zagraża strukturze naszego „ja”, jest zwykle odrzucane. Dla przykładu: jeśli nasz związek zaczyna się rozpadać, zachowujemy tylko niemiłe wspomnienia o partnerce czy partnerze… nieprawdaż? Total(itar)na zmiana pamięci Psycholodzy opisują ten mechanizm pamięci jako „totalitarne ego”. Zdaniem psychologa Andrzeja Hankały (Uniwersytet Warszawski), manipulująca nami pamięć zachowuje się podobnie jak historycy w kraju o ustroju totalitarnym, manipulujący przeszłością, by lepiej pasowała ona do teraźniejszości. Ludzie skłonni do tego typu posunięć zwykle bardzo silnie trwają przy swojej wersji wydarzeń, mimo że wszelkie dowody wydają się jej przeczyć. Przykładów nie trzeba szukać daleko. Generał Jaruzelski jest przekonany, że wprowadzenie stanu wojennego było posunięciem ze wszech miar słusznym i uratowało Polskę przed katastrofą radzieckiej interwencji. Wszystkim jednak wiadomo, że historycy mają odmienne zdanie. Zaglądając do swojego podwórka: ci studenci, którzy dobrze zdają egzamin, wyolbrzymiają swój lęk przed nim, by mieć poczucie, iż udało im się dokonać czegoś wielkiego. Dlaczego? Żeby mieć lepszy obraz siebie. W przeciwnym razie mózg będzie dążył do korelacji danych. Ta struktura także nie cierpi niekonsekwencji, historii, które nagle się urywają, w których pełno niedomówień i luk (powodem tego są konfabulacje, fałszywe wspomnienia, które nigdy nie miały miejsca!). Skoro kłamstwa zależne są od struktur organicznych, które rozwijają się w czasie, to który moment jest zaczątkiem dla tego typu nikczemnych działań? Kłamstwo potrzebne do życia Świadome oszukiwanie pojawia się u Homo sapiens w wieku przedszkolnym, czyli wtedy, gdy mały człowiek zaczyna się uczyć funkcjonowania w swojej rówieśniczej grupie. Jak pisze Leonard Saxe (Uniwersytet w Brandeis), „w dzieciństwie dowiadujemy się, że kłamstwo jest złe, ale w miarę dorastania szybko orientujemy się, że prawda często nie popłaca”. Ponadto, w miarę jak poznajemy świat odkrywamy że, kłamstwo pozwala nam lepiej funkcjonować w grupie, budować swoją pozycję i nawiązywać alianse, pozyskiwać przychylność partnera. Dla kontrprzykładu, wartościowych informacji na tym tle dostarczają nam ludzie cierpiący z powodu zespołu Aspergera. Obdarzeni mocą „totalnej szczerości” nie potrafią kłamać chociażby w najbłahszej sprawie. Wskutek tego mają problemy ze znalezieniem pracy, czy zwykłym funkcjonowaniem w gronie rodzinnym. Konkludując tę myśl, kłamstwo posiada funkcję społeczną, „To społeczeństwo zmusza nas do oszukiwania innych”. Według naukowców z Uniwersytetu z Manchester, uczniowie, którzy cieszą się największą popularnością w szkole, są często znakomitymi kłamcami… Kamil Polachowski O pokerze słów kilka Johnathan H. Green opisał tę grę jako pierwszy w roku 1834r. Była ona popularna wśród pasażerów statków, które pływały po rzece Missisipi. Poque (bo tak się wtedy nazywał) rozgrywany był dwudziestokartową talią, od dziesiątek do asów, między co najwyżej czterema graczami. Każdy otrzymywał po 5 zakrytych kart, była tylko jedna runda licytacji i żadnej wymiany kart. Nazwa gry pochodzi od potocznego słowa „poke” (co znaczy sakiewka) pochodzącego ze slangu francuskich kieszonkowców. Dlatego też początkowo nazywano pokera grą oszustów – używali tej nazwy gracze zaznajomieni w blefie, wykorzystujący podróżnych na statkach. Potem zaczęto do tego słówka dodawać „r”. A kiedy powstał poker? Muszę Was zmartwić: nie wiadomo. Historia pokera jest skomplikowana i niejasna, jednak możemy datować jego początki na pierwsze tysiąclecie naszej ery. Pierwsza gra „pokeropodobna” to, używając dzisiejszej nazwy, „domino cards”- pochodząca z Chin (ok. 969r.) Można też upatrywać źródeł w hinduskiej grze Ganjifa, staroperskiej grze As nas, hiszpańskiej Primero czy niemieckiej Pochspiel. Wszystkie te gry miały pewne COŚ NOWEGO wspólne cechy z dzisiejszym pokerem (np. starszeństwo kart czy figury fula i koloru w As nas). Poker rozwijał się przez lata: grano coraz większą talią kart, wprowadzano nowe układy. Pojawiały się także nowe rodzaje gier, jak poker otwarty czy dobierany. W roku 1872 ambasador Stanów Zjednoczonych w Wielkiej Brytanii, Robert C. Schneck publicznie ogłosił zasady gry w pokera dobieranego. Draw Poker (poker dobiera- STYCZEŃ/LUTY 2010 23 HYDEPARK ny) - ta odmiana gry posiada dwie wyróżniające cechy. Pierwszą jest to, że każdy gracz na początku gry otrzymuje wszystkie karty (kompletną rękę), które są zakryte. Drugą cechą jest to, że następuje jedna lub więcej rund, w których można wymienić karty (tzw. draw) na inne z talii kart. Po początkowym rozdaniu oraz po każdej rundzie wymiany kart następuje runda obstawiania. Osiem lat później pojawił się obecnie najpopularniejszy rodzaj gry, tj. Texas Hold’em. Jak w każdej odmianie pokera tak i w Texas Hold’em głównym celem jest uzyskanie najsilniejszego układu pięciu kart. Jedną rozgrywkę - rozdanie, możemy podzielić na cztery fazy: pre-flop, flop, turn i river. Po każdej fazie następuje licytacja. Każdy z graczy otrzymuje dwie karty, których nie pokazuje innym. Warunkiem wygranej jest posiadanie najlepszego pięciokartowego układu, tworzonego z kart wspólnych na stole (5) oraz własnych (2). Do zwycięskiego układu gracza może wchodzić jego jedna karta własna lub obie. W 1896 roku rozpoczęto wydawanie pierwszego magazynu poświęconego pokerowi o nazwie „Poker Chips”. Poker narodził się w Europie. Ci, którzy twierdzą, że to gra stricte amerykańska nie wiedzą, że zawitał tam dzięki francuskim podróżnikom. USA wchłonęły go bez opamiętania i w czasie wojny secesyjnej (1861–1865) w pokera grał każdy żołnierz. Dziki Zachód był opętany pokerem – w każdym szanującym się saloonie stał specjalny stolik do gry. Do rozprzestrzenienia gry w pokera na całe Stany Zjednoczone przyczyniło się właśnie zasiedlanie Dzikiego Zachodu i gorączka złota. Z czasem stał się on nieodłącznym elementem życia poszukiwaczy złota i awanturników. Choć to nie Amerykanie go wynaleźli, trzeba im przyznać, że zrobili to, w czym są dobrzy – ulepszyli. Co ciekawe, federacja pokerowa stara się o włączenie go do dyscyplin olimpijskich i w planach jest, aby w roku 2012 na olimpiadzie w Londynie był rozgrywany jako gra pokazowa. Dziś mamy już kilka odmian tej wspaniałej gry: 5 Card Stud, 7 Card Stud, Omaha, Omaha Hi – Low, czy najbardziej znany i doceniony Texas Hold’em. To właśnie dzięki nim poker jest jedną z najpopularniejszych gier karcianych. W telewizji znajdziemy transmisje z turniejów pokerowych, a w Internecie mnóstwo firm i portali oferujących pokoje do gry w pokera online – istnieje możliwość rywalizacji z graczami z całego globu. 24 COŚ NOWEGO Stany Zjednoczone stale zalewają nas możliwościami gry, turniejami, ogromną liczbą poradników, reklamami portali internetowych, nawet na GaduGadu. Film również otarł się o tę tematykę, warto wspomnieć choćby takie produkcje jak uznany za najlepszy film o pokerze - „Rounders” („Hazardziści” – w rolach głównych: Matt Damon, Edward Norton) czy „Cincinnati Kid”. Słyszałem opinie, że dopiero po produkcji „Rounders” i dotarciu tego filmu do Polski poker zaczął się u nas na poważnie rozwijać. Złą sławą cieszył się po filmie polskiej produkcji „Wielki Szu”. Jego akcja rozgrywa się w Polsce lat 70. XX wieku. Poznajemy postać Wielkiego Szu, starzejącego się, ale nadal uważanego za największego polakiego szulera. Po pięcioletniej odsiadce w więzieniu, Szu spotyka tryskającego energią życiową młodego człowieka, dla którego poker stanowi życiową pasję i który poznając jego szulerskie mistrzostwo, pragnie pójść w jego ślady. Długo prosi mistrza, by zechciał zdradzić mu swoje sekrety. Między innymi po tym filmie kojarzono pokera hazardem, w którym jest duża doza prawdopodobieństwa, że zostanie się oszukanym. Jeśli chodzi o kasyna – jest to praktycznie wykluczone dzięki obecności krupiera. Owszem, zawsze trzeba liczyć się z ryzykiem przegranej siadając do każdej partii, ale poker to tak naprawdę kalkulacja, prawdopodobieństwo, strategia i umiar, doświadczenie i praktyka. Poker nie znosi przeciętności, to nie młócka kartami o blat. Potrzebne są również zdolności aktorskie czy, jak kto woli, opanowanie. Jest jak każda używka – tylko niekontrolowany może zaszkodzić i niekoniecznie powinien się kojarzyć z zadymioną speluną, ciężkim alkoholem czy pełnymi popielniczkami symbolizującymi samopoczucie przegranych. Sam wiem, jakiej satysfakcji i przyjemności można zaznać wygrywając nawet tzw. pietruszkę lub pokazując rywalom po dobrej licytacji najwyższą rękę – pokera. To świetna rozrywka. „(...)Przyjemnością jest smakowanie tajemnicy i gwieździsta wielokierunkowość blefu. Wszystkie te psychologiczne symfonie, które kryją się w mądrej licytacji i które sprawiają, że poker króluje nad brydżem, szachami et consortes.” (Valdemar Baldhead „Pokerowy błąd”). Paweł Zuń STYCZEŃ/LUTY 2010 HYDEPARK JAK NOWO NARODZONY Historia nie całkiem normalna Część 2. Kilka godzin później przekonałem się, co miał na myśli człowiek, który jako pierwszy spośród postandropoidalnych mieszkańców Ziemi użył przekleństwa. Właśnie w momencie, gdy para odurzonych amatorek piłki nożnej, z wyraźną pomocą swego skacowanego mentora opuściła gościnne progi mego mieszkania, zadzwonił telefon. Co prawda, wibracje aparatu telefonicznego nigdy nie wprawiały mnie w atmosferę wyprzedaży w Zarze czy też nie przypominały mi o smaku Jacka Danielsa, konsumowanego o poranku w domu nowopoznanej wielbicielki mego pisarstwa; lecz tego dnia po prostu mnie przestraszyły. Nie jestem tchórzem. Nie boję się pająków, Gargamela ani wizyty świadków Jehowy. Czasami tylko przerażają mnie konsekwencje bycia personą mego pokroju. Tym razem rzeczone konsekwencje objawiły się jako Kamila, od której to połączenie niecierpliwie domagało się mej odpowiedzi. Na marginesie, kobieta ta była niezwykłą symbiozą naturalnego piękna, wrodzonej inteligencji i nabytej wiedzy. Przy okazji, była też moją agentką. Zadziwiające, ale nigdy nie chciałem, aby nasze wzajemne relacje przekroczyły próg sypialni. Co wcale nie odejmowało postaci Kamili piękna, zarówno duszy, jak i ciała. Przede wszystkim ciała. Gdy ją zatrudniałem, nie patrzyłem przecież wewnętrznym okiem w głąb jej osobowości, ale całkiem raźno spoglądałem na wyeksponowany dekolt i inne atuty kobiecości. Przecież każdy szanujący się twórca woli mieć do czynienia z młodą, szczupłą i atrakcyjną blondynką niż z podstarzałą Wiesławą z wąsem, o spojrzeniu kulawego jelenia na rykowisku. Tym bardziej dziwne, że nigdy między nami nie zaiskrzyło. Może to kwestia tego, że Kamila zdecydowanie zbyt często służyła za posłańca, który przynosi złe wieści. Dobre nowiny rozchodziły się z prędkością światła, od przekazywania złych była moja agentka. Lubiłem ją, mimo wszystko. Lecz tamtego dnia wolałbym nie słyszeć jej charakterystycznego głosu. Wystarczająco już byłem przybity perspektywą znoszenia Adama przez okres czasu dłuższy, niż zwykliśmy go nazywać dobą, a tu zapowiadał się ciąg dalszy wieczorku poetyckiego. Istny dance macabre. - Musimy się spotkać. Kilka spraw nie cierpiących zwłoki. Drobne problemy z nową książką.- Przez telefon słowa Kamili brzmiały łopatologicznie. Zawsze, gdy miała mi do przekazania jakieś niepomyślne wieści, przybierała COŚ NOWEGO pozę robota: zakomunikować – > odejść. Zero emocji, pełen profesjonalizm. - Powiedz dla odmiany, że wszystko w porządku. Zaproszę cię na kolację. Na chwilę zapanowała cisza, po czym Kamila drżącym głosem zakomunikowała mi, iż zdechł mój pies. Rudolf, prezent od pierwszej żony, niezachwiany kompan zimowych wyjazdów w góry, odszedł do pieskiego raju. Zawsze był przewidujący, bestia. Czując nadciągający kryzys wolał zakończyć karierę w świetle jupiterów, niż iść na dno ze swoim wyrozumiałym panem. A podobno tylko kobiety mają intuicję… - Nie przejmuj się. Wszystko się jakoś ułoży… – wydukała do słuchawki moja agentka. – Potrzebujesz czegoś? – spytała z troską młodej matki. Zbaraniałem. Śmierć psa wystarczyła, aby zburzyć solidnie i wytrwale budowany wizerunek odpornej na przeciwności losu, zasadniczej i konkretnej bizneswoman. Sytuacja smuciła mnie i śmieszyła jednocześnie. Komuś postronnemu mógłbym wydać się cynicznym draniem – śmiałem się do słuchawki po otrzymaniu wiadomości o śmierci kogoś z rodziny. Pies, według powszechnej opinii, zaliczał się w końcu w poczet członków rodu swych właścicieli. Słyszałem, że niektórzy podciągali koty czy nawet chomiki pod tą kategorię. Chyba tylko rybkom akwariowym oszczędzono przymusowego procesu nadawania ludzkich nazwisk. Swoją drogą, ciekawie by wyglądało takie połączenie, np. Sir Glonojad Windsor czy też Lady Molinezja Tchatcher; śmietanka rybiej arystokracji. Tak czy inaczej, Kamila znała mnie na tyle dobrze, by wiedzieć, iż nawet, jeśli odczuwam skruchę, żal czy też ogólnie pojęty smutek to zręcznie to ukrywam. Nie należałem do osób łatwo pokazujących to, co naprawdę czują. Maska zimnego drania, dobrze skrojony drogi garnitur, odpowiedni zapach, i już można podbijać świat. Poza tym, śmieszyła mnie ta przesadna troska o los mego włochatego pupila. W ciągu ponad 10-letniego żywota Rudi miał wszystko, czego tylko zażyczyła sobie jego psia dusza. Kiedyś przecież musiał nadejść jego czas. Pech chciał, że stało się to tego feralnego tygodnia. - Rozumiem, pozory przede wszystkim. Nie zapytasz, jak się to stało? - Starcza demencja lub wypadek losowy. Trzeciego wyjścia nie ma. - Masz rację. Caterina najechała na niego przy wjeź- STYCZEŃ/LUTY 2010 25 HYDEPARK dzie do garażu… A więc Rudolf skończył pod kołami Jeepa mej pierwszej żony. Po naszym rozwodzie Kasia szybko znalazła nowego amatora swych wdzięków rozmiaru E. Od razu zamieszkała w jego willi pod Gdynią. Rok temu zdecydowałem się oddać jej psa – Rudi źle czuł się w zgiełku stołecznego miasta, również mój niemały przecież apartament nie odpowiadał potrzebom ruchowym labradora. Kasia potraktowała ten gest dość groteskowo – przysłała mi kartkę na święta, a zamiast życzeń poinformowała mnie, iż fakt, że przyjęła psa nic nie znaczy i żebym nie robił sobie nadziei na powrót do niej. Cóż, procesy myślowe nigdy nie były jej mocną stroną, nadrabiała za to uśmiechem i słodkim roztrzepaniem. Mimo to, gdy tylko zorientowałem się, iż umysłowa blondynka to nie tylko poza, którą miała zwabić mnie na ślubny kobierzec, ale raczej jej życiowa misja, szybko uruchomiłem w naszych wzajemnych stosunkach pozycję o nazwie „adwokat”. W międzyczasie, zapoznałem się bliżej z jej koleżanką. Niestety, psychicznie nie odstawała od swej najlepszej przyjaciółki. Gdy trzeba, jestem zasadniczy. Decyzja mogła być tylko jedna. Rozwód minął spokojnie, a z perspektywy czasu mogę rzecz, iż nawet bezproblemowo. 9 lat temu nie byłem jeszcze tak znany i ceniony, aby mój doczesny majątek był łakomym kąskiem. Zresztą, przyziemne impulsy zawsze docierały do Cateriny z pewnym opóźnieniem, więc zanim się zorientowała, było już po sprawie. Zapewne podobnie było tym razem, gdy wjazd do garażu zatarasowało jej pokaźne cielsko starego Rudolfa. Gdy się spostrzegła, było już po ptakach. - I pomyśleć, że to ja uczyłem ją prowadzić – to jest dopiero ironia! Poza tym, wspominałaś coś o książce, prawda? - Ach tak, ale to drobnostka, nie ma się czym martwić. Omówimy to u mnie w biurze, dobrze? Przyjedź w wolnej chwili. Do zobaczenia. – rozłączyła się tak szybko, że pożegnanie dobiegło mych uszu jakby z oddali. Widać powoli wracała do formy. Powoli rozejrzałem się dookoła. Mieszkanie nie wyglądało już jak po przejściu armii mongolskiej. Może tylko przedniej straży – w końcu marny ze mnie sprzątacz. O wiele lepiej wychodziło mi robienie bałaganu – a dom był tylko jednym z miejsc do popisu w tej dziedzinie. Nie na- 26 COŚ NOWEGO myślając się długo, zadzwoniłem po Rozalię. Szczęśliwie była wolna, i zgodziła się przyjść za godzinę. Mieszkała w tej samej dzielnicy i zajmowała się sprzątaniem, chyba bardziej z zamiłowania niż realnej potrzeby zapewnienia sobie środków na utrzymanie. Przynajmniej miała jakieś hobby. W życiu spotkałem się już z gorszymi fetyszami niż zachowywanie porządku, szczególnie w przypadku kobiet. Ten był przynajmniej pożyteczny. Rozalia miała klucze, więc nic nie zatrzymywało mnie w czterech ścianach. Wyszedłem z bloku i skierowałem się ku parkingowi. Po drodze przypomniał o sobie nałóg, więc wstąpiłem do sąsiadujących delikatesów po papierosy. W sklepie kolejka jak za wczesnego Gierka. Nic, tylko zaopatrzyć się w śpiwór i obalać ustrój. Jeden mężczyzna nawet miał wąsy „elektryka”, czym wzbudzał podziw towarzyszących mu w oczekiwaniu paniom o rubensowskich kształtach i różnokolorowych chustach ludowych na głowach. Nawet Rembrandt czy inny flamandzki mistrz pędzla nie pogardziłby tak znamienitą scenką rodzajową. W swej czarnej koszuli, szaroniebieskich dżinsach i ciemnych okularach przeciwsłonecznych wyglądałem w tym znakomitym gronie co najmniej jak przybysz z innego powiatu. Tylko skąd, u licha, w eleganckim sklepie spożywczym na środku strzeżonego, nowoczesnego osiedla mieszkaniowego znajdują się ludzie pamiętający czasy Naczelnego Wodza i godnej szacunku policji? Świat nie przestawał mnie zaskakiwać. Na szczęście relikt przeszłości w postaci zasuszonej sprzedawczyni w obowiązkowej „sukni” w fioletowe kwiatki nie okazał się być problemem. Kobieta zaskakująco sprawnie, jak na zabytek, obsłużyła mą kartę kredytową i po chwili delektowałem się smakiem Marlboro Gold, żegnany wścibskimi spojrzeniami sklepowych matron... Przemysław R. Klekot vel The Heat Powieść Jak nowo narodzony, jest całkowicie oderwana od rzeczywistości i nie ma zupełnie nic wspólnego z prawdziwymi zdarzeniami, osobami, instytuacjami itp. STYCZEŃ/LUTY 2010 SPORT Igrzyska Olimpijskie Vancouver 2010 2762 sportowców z 82 krajów, 258 medali do zdobycia w 15 dyscyplinach- tak pokrótce przedstawiają się 21. Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Vancouver. Od 12 do 28 lutego oczy kibiców z całego świata będą zwrócone na Kanadę. Do rywalizacji o olimpijskie trofea staną sportowcy z każdego zakątka naszego globu. W tym roku do Vancouver przyjadą reprezentanci 82 krajów (o 2 więcej niż na poprzednich Igrzyskach w Turynie), w tym nawet tak egzotycznych jak Ghana czy Kajmany, których zawodnicy wezmą udział w konkurencjach narciarskich. Olimpijczycy będą rywalizować o trofea na stadionach w Vancouver oraz oddalonym o 125km – Whistler. Najliczniejsze ekipy na igrzyskach ma hokej na lodzie zaś najmniej olimpijczyków weźmie udział w zawodach bobslejowych. Organizatorzy przewidują, że w ciągu dwóch tygodni trwania imprezy Vancouver odwiedzi ok. 500 tysięcy gości. Aby jednak Igrzyska mogły zostać oficjalnie rozpoczęte sztafeta z ogniem olimpijskim licząca 12 tysięcy osób przebyła 45 tysięcy km od Olimpii poprzez cała Grecję i całą Kanadę, a 12 lutego zakończy swą drogę w BC Place Stadium. Od strony „kulinarnej” liczby przyprawiają o zawrót głowy. Wyliczono, że sportowcy każdego dnia zjedzą 10 000 dań, co przez całe igrzyska daje liczbę 350 000 posiłków. Ponadto, aby starczyło im sił na starty w konkurencjach spożyją nie mniej niż 60 ton kurczaków, 60 ton wołowiny, 70 000 litrów zup, 40 000 litrów mleka oraz 11 ton serów. Mimo wszystko, my Polacy z niecierpliwością czekamy na występy naszych olimpijczyków. Do Vancouver wyruszyło 47 reprezentantów (26 mężczyzn i 21 kobiet). Wezmą udział w zmaganiach w 11 dyscyplinach: biathlon, biegi narciarskie, bobsleje, łyżwiarstwo figurowe, łyżwiarstwo szybkie, narciarstwo alpejskie, narciarstwo dowolne, saneczkarstwo, short-track, skoki narciarskie oraz snowboard. Największe nadzieje pokładamy w Justynie Kowalczyk oraz Adamie Małyszu, którzy są głównymi pretendentami do olimpijskiego złota. Kowalczyk będąca u szczytu kariery, wygrywa kolejne konkursy Pucharu Świata. Natomiast Małysz wraca do formy sprzed lat, nic zatem dziwnego, że kibice czekają na medal. Chorąży polskiej ekipy- panczenista Konrad Niedźwiedzki ma nadzieję, że nie dopadnie go „klątwa chorążych” i również zdobędzie cenne dla Polski trofeum. Polska od początku Zimowych Igrzysk- czyli od 1924 roku zdobyła tylko 8 medali (1 złoty, 3 srebrne i 4 brązowe) co plasuje nas na 26. pozycji w medalowej tabeli wszechczasów. Miejmy nadzieję, że kiedy nowy numer naszej gazety ujrzy światło dzienne polscy fani sportów zimowych będą mieli niejeden powód do świętowania sukcesów naszych reprezentantów. Potencjał jaki tkwi w naszych sportowcach jest ogromny i oby wystarczyło im motywacji, woli walki a przede wszystkim doskonałej formy, tak by w Vancouver nie jeden raz wybrzmiał Mazurek Dąbrowskiego. Edyta Kowalczyk MIEJSCE NA TWOJĄ REKLAMĘ [email protected] COŚ NOWEGO STYCZEŃ/LUTY 2010 27