szeroki_margines numer strony

Transkrypt

szeroki_margines numer strony
Na początku był Henryczek
Mając świeżo w pamięci czytaną niedawno powieść Wiecha Café pod Minogą, streszczałem
swojej nowo poślubionej żonie niektóre epizody, cytowałem dialogi. Sądzę, że musiało to być dla
niej nie tyle zabawne, co śmieszne. No cóż, trzeba było jakąkolwiek gadaniną wypełnić ten spacer
po lesie, toteż zabawiałem ją, jak umiałem. Ona chyba nigdy przedtem nie miała do czynienia z
takim bawidamkiem. Trafił jej się dziwak, co zamiast opowiadać historyjki z własnego życia lub tak
zwane kawały, częstuje ją fikcją literacką. Co on chce przez to powiedzieć? Do czego zmierza?
Odgrzebywanie jakichś starych dziejów, nieaktualnych, a w dodatku wyssanych z palca,
odgrzewanie czegoś, co nigdy nie działo się „naprawdę” – toż to absurd. Słuchała cierpliwie, nie
przerywając mi, ale z chłodnym wyrazem twarzy.
A ja opowiadałem o staraniach, jakie czyniono, żeby uwolnić kogoś schwytanego w łapance. O
pertraktacjach z osobnikiem „ustosunkowanym”, który w zamian za łapówkę obiecywał załatwić
sprawę z gestapo. Ów mający manię zdrabniania wyrazów konfident chciał wiedzieć, w jakiej
walucie wynagrodzenie będzie mu wypłacone. „Panowie, jak? W mięciutkich czy w
twardzioszkach? A może jakie brylanciki są?”
Zerkając kątem oka zauważyłem, że przy słowie „brylanciki” Wiesława uśmiechnęła się. Udało
mi się zabawić kobietę! Wbrew wszelkiej logice powiodło się jednak.
Zdrabnianie słów tolerowałem w literaturze, ale nie w życiu. Kiedy w mojej obecności teściowa
odezwała się do córki per „Niunia”, wzdrygnąłem się.
Nie było już na lekturę tyle czasu co przedtem, gdy się żyło w kawalerskim stanie. Mimo
wszystko, mimo zredukowanego do minimum życia kontemplacyjnego udało się molowi
książkowemu odkryć, że Wiech jako twórca postaci pieszczącej się, często-gęsto operującej
zdrobnieniami, nie jest oryginalny. Ten sposób ubarwiania powieściowych figur musiał być przez
Wiecha zapożyczony od pisarza działającego wcześniej, od Dołęgi-Mostowicza. W Karierze
Nikodema Dyzmy można przeczytać: „Sama osóbka kochanego prezesunia jest najlepszą
gwarancyjką, że interesik jest w największym porządeczku.” „Interesik” polegał na dostawie
podkładów kolejowych, a ów pieszczoch, minister komunikacji, skłonny był je kupić, to znaczy
zapłacić za nie ze skarbu państwa; skłonny dlatego, że „osóbka prezesunia” Dyzmy wydawała mu
się godna zaufania. (Gdyby miał użyć tego ostatniego słowa, rzekłby chyba: zaufańka.)
Kiedy nasz syn liczył sobie dwa lata (o mało nie napisałem „latka”), zaczęło mi się obijać o
uszy coś paskudnego: Niuniuś. To mojej teściowej strzeliło do głowy, żeby tak mówić o swoim
wnuku i tak też się do niego zwracać. Słowo przyprawiające mnie o chęć puszczenia pawia.
– Na miłość boską – jąłem zaklinać żonę – powiedz swojej matce, żeby przestała się pieścić i
mówiła do chłopaka po ludzku. Nie życzę sobie tego „Niuniusia”.
Mój protest bardzo się Wiesławie nie podobał. Ona w tym „Niuniusiu” nie widziała nic
zdrożnego. Przeciwnie, „imionko”, jej zdaniem, świadczyło o miłości.
Istotnie, mając na myśli „Niuniusia”, teściowa nie omieszkała mi pewnego razu oświadczyć:
– My go bardzo kochamy.
„My”, czyli ona i cała reprezentowana przez nią familia.
Milcząc obrzuciłem jejmość przelotnym spojrzeniem, przelotnym, aby nie wyczytała w moim
wzroku: „Ach, jacy wy jesteście kochający, tylko was w ramki oprawić.”
1
Byłem niekonsekwentny. Boć przecież podobała mi się wydana w owym czasie powieść
Miłość doczesna Williama Gerhardie, opis romansu Waltera i Diny, opis, w którym roiło się od
produkowanych przez Dinę pieszczotliwych słówek. „Tuptu-tuptu!”, przywoływała ociągającego
się przy sklepowej witrynie Waltera. „Piju-piju”, mówiła doń podczas śniadania, zachęcając do
wypicia mleka zanim ostygnie.
Mój syn rósł, wiek XX zmierzał do kresu, podczas gdy ja w swoim buszowaniu po literaturze
coraz bardziej zagłębiałem się w przeszłość, lądując w drugiej połowie XIX stulecia, epoce
sienkiewiczowskiej. I odkryłem, że Tadeusz Dołęga-Mostowicz, on jako twórca pieszczącej się
figury powieściowej, wcale nie był pierwszy. Wzorem dla niego (a może także dla Wiecha, który z
pośrednictwa TDM nie musiał przecież korzystać) mógł być autor Potopu. Oto w drugim tomie
pojawia się niejaki Kuklinowski, renegat, który zetknąwszy się z Kmicicem ujrzał w nim najpierw
zacnego „żołnierzyka” i próbował go namówić do „wojenki” w jednej „kompanijce”, czyli po
stronie szwedzkiej, a gdy do „konfidencyjki” nie doszło, marzeniem Kuklinowskiego było odarcie
Kmicica ze „skórki”. W przewidywaniu, że ten pomysł nie będzie się innym oficerom podobać,
Kuklinowski gotów był do pojedynku i na znak tej gotowości uderzył się po „szabelce”.
Do pojmanego przez Szwedów Kmicica:
– Ja ciebie, robaczku, obedrę ze skórki – przemówił słodko Kuklinowski.
„Robaczka” podchwycił Stachu Przybyszewski. Szafował tym „robaczkiem”, a nie stronił też
od innych zdrobnień. Może zresztą bardziej w życiu niż w swoim pisarstwie. Gdy mu się udało
naciągnąć kogoś na pożyczkę, wyrażał ofiarodawcy wdzięczność szepcząc: „Serduszko w tobie
bije, robaczku, zacne, szczere, polskie serduszko.”
Aż trzej pisarze zostali rozpieszczeni przez Sienkiewicza: Przybyszewski, Dołęga-Mostowicz i
Wiech.
2