03 Harem

Transkrypt

03 Harem
3. HAREM
Kiedy wróciłyśmy do salonu, Elwira uśmiechała się tak samo jak wtedy, kiedy go
opuszczała, może tylko jej oczy odzyskały nieco spokoju. Przyniosłyśmy deser i wieczór
toczył się dalej, jak gdyby nigdy nic. Jules senior rozmawiał cicho z Leonorą i Robertem,
Juniorowie z rodziną Louisa, a Artur i Anna z Alfredem; dzieci bawiły się na podłodze w
rysowanie zagadek, a Gustave grał na fortepianie swoje nowe kompozycje pod czujnym
okiem Erika.
- Pośpiewajmy coś jeszcze – zaproponowała Marina, chociaż Elwira chyba miała już
dość śpiewanek na dziś. Niespodziewanie poparł ją Artur.
- No właśnie, chyba wszyscy dali się już wciągnąć do tej zabawy, z wyjątkiem osoby,
której akurat wyszłoby to najlepiej. – Spojrzał na Erika, który pochylał się nad fortepianem i
coś poprawiał ołówkiem w nutach Gustava.
- Jaki jest pana ulubiony kompozytor, Maestro? – zapytała grzecznie Anna.
- Mozart – odparł Erik znad partytury.
- To ja poproszę coś z Mozarta – powiedziała Elwira patrząc w jego stronę ze złośliwym
uśmieszkiem. – Na przykład... – zawiesiła głos - Don Giovanni?
Odkąd dziesięć lat temu Erik napomknął coś o swojej niedokończonej operze, Elwira
nigdy nie przepuściła okazji, żeby nalegać na zaprezentowanie jej Tryumfu Don Juana. Mnie
mówiła, że chce w ten sposób zmotywować mojego męża do roboty. Może była po prostu
ciekawa, a może podniecało ją intelektualne wyzwanie, jakim był ten kompozytorski
pojedynek z samym Wolfgangiem Amadeuszem. Erik przyjął to zamówienie spokojnie, ale
posłał Elwirze ironiczny uśmiech spod maski, dając do zrozumienia, że przejrzał jej grę.
Gustave zrobił mu miejsce przy klawiaturze. Erik usiadł na obrotowym stołku, zmrużył oczy i
zastanawiał się, który fragment zagrać.
- „La ci darem la mano”? „Tam podam ci rękę”? – podsunął Alfred.
- Tak, tak! – podchwyciła Marina. Zerwała się z krzesła i podbiegła do instrumentu.
Zanim Erik zdążył zagrać choćby jedną nutę, zaczęła śpiewać.
Vorrei e non vorrei
mi trema un poco il cor,
felice, è ver, sarei,
ma può burlarmi ancor!
Chciałabym i nie chciała
Czuję jak drży mi serce
59
Czy byłabym szczęśliwa,
Czy tylko naraziła się na szyderstwa?
Duet, w którym Don Giovanni oczarowuje wiejską ślicznotkę Zerlinę w dniu jej
własnego ślubu. Gdyby nie interwencja Donny Elwiry, Zerlina poleciałaby na bezwzględnego
uwodziciela jak mucha na miód. Erik popatrzył nieco zdziwiony na Marinę, ale po chwili
roześmiał się i pokręcił głową. Zagrał jej nawet parę taktów akompaniamentu, ale sam nie
zaśpiewał ani jednej nuty. Nasza Donna Elwira i tym razem zareagowała w porę.
- Marina! To Prospero miał śpiewać! – skarciła siostrę.
Amina Bernard zrobiła się czerwona po same uszy.
- Ładnie śpiewasz, Arielku – Erik starał się załagodzić sytuację, ale Elwira tylko
wskazała młodszej siostrze miejsce obok siebie na krześle. Marina wróciła do stołu jak
niepyszna.
- “Finch’han dal vino calda la testa”? “Kiedy wino zaszumi w głowie”? – zaproponowała
Elwira. – To chyba odpowiednia aria na przyjęcie.
Biesiadnicy pokiwali głowami z uśmiechem, a Robert wzniósł w stronę mojego męża
kielich gestem toastu. Erik zagrał kilka taktów przygrywki, spojrzał na mnie przeciągle znad
klawiszy i zaśpiewał.
Dalla sua pace la mia dipende;
quel che a lei piace vita mi rende,
quel che le incresce morte mi dà.
S’ella sospira, sospiro anch’io,
è mia quell’irà, quel pianto è mio!
E non ho bene s’ella non l’ha.
Od jej spokoju mój spokój zależy
To co ją cieszy przywraca mi życie,
To co ją martwi, rani mnie śmiertelnie.
Gdy ona wzdycha, wzdycham i ja,
Dzielę jej gniew i smutek,
I nie ma dla mnie radości bez niej.
Boże mój, jak on potrafi śpiewać... Za stołem ucichło jak makiem zasiał, dzieci siedziały
na podłodze z otwartymi buziami, Lucie zastygła z łyżeczką włożoną do ust. Anna i Marie
60
Alphonsine, które nie miały wcześniej okazji słyszeć próbki talentu wokalnego mojego męża,
siedziały jak zaczarowane, patrząc na niego okrągłymi z zaskoczenia oczami. Artur pokiwał
w milczeniu głową, jakby chciał dać znak swojej towarzyszce: „A nie mówiłem”, a Leonora
zaplotła ręce na piersi. Ja się chyba trochę przyzwyczaiłam, ale czy do czegoś takiego
można się kiedykolwiek przyzwyczaić? Poczułam jak gardło ściska mi wzruszenie, a w
oczach zbierają się łzy.
Pierwsza odezwała się oczywiście Marina.
- Don Ottavio, Prospero? – zawołała z niedowierzaniem, jakby miała mu coś za złe. –
Ten niedorajda Don Ottavio?! Miał być Don Giovanni! Don Ottavio przy Don Giovannim to jak
wróbel przy orle!
- Ty byś zapewne wolała zbira w pelerynie i czarnej masce, który by cię rzucił na
ziemię, a potem... – zaczął zirytowany Louis, ale nie skończył, bo Marie Alphonsine złapała
go gwałtownie za ramię i piorunując wzrokiem skinęła głową w stronę siedzącego na
dywanie Claude’a, który wpatrywał się w ojca ciekawie.
Marina otworzyła już usta, aby dać odpór bratu, ale Erik był szybszy.
- Partia Don Giovanniego jest napisana na bas-baryton. Nie przypuszczaliście chyba,
że zacznę wam tu śpiewać basem? Dla tenora jest tam tylko Don Ottavio. – Uśmiechnął się
tryumfalnie i rzucił spojrzenie w stronę Elwiry, która wyglądała jak ktoś, kto oberwał czymś
ciężkim w głowę.
- Touché, Prospero! – zawołał Artur klaszcząc w dłonie, a potem szeptem zaczął
wyjaśniać Annie skąd się wzięło imię Prospero.
- Don Ottavio, son morta... Don Ottavio, ja umarłam... – westchnęła tylko Elwira cytując
fragment partii Donny Anny, zupełnie nie takim tonem, jak skomponował to Mozart. – Ja ci tu
zaraz zemdleję. Spadnę z krzesła i jako dobry gospodarz będziesz musiał zacząć mnie
cucić. – Uśmiechnęła się odrobinę złośliwie.
- Usta usta – dodała teatralnym szeptem Marina, aż się zarumieniłam, a Jules junior
chrząknął głośno.
- Na szczęście na sali jest lekarz – odparł mój mąż rozbawionym głosem. – Właściwie
dwóch, a nawet trzech – poprawił się. – Jak ratowałaby pani naszą drogą Donnę Elwirę,
Madame? – zwrócił się do Anny.
- Myślę, że woda z kieliszka okazałaby się bardzo przydatna – odpowiedziała lekarka z
ironicznym błyskiem w oku.
Mimo naszych wszystkich obaw, Bernardowie stanęli na wysokości zadania i kolacja
przebiegła w prawie idealnej atmosferze. Oczywiście, baczny obserwator zauważyłby, że
61
pewne osoby rozmawiają z innymi chętniej, niż z pozostałymi, ale nikt nie naruszył zasad
dobrego wychowania. Gdy wypiliśmy herbatę, ci z gości, którzy mieli spać w domu Julesa
pożegnali się z całą dostępną im kurtuazją i uprzejmością i odjechali w stronę Nicei. Dorośli
przeszli następnie z Erikiem do biblioteki na dalszą rozmowę przy lampce koniaku lub
przywiezionej przez Weirów z Alzacji malinowej nalewki. Kiedy Leonora poszła na górę
układać dzieci do snu, przeprosiłam gości i powiedziałam, że zejdę do pracowni przygotować
pościel dla Mariny. Kiedy zeszłam do piwnicy, Elwira już tam była.
- Nie musiałaś być złośliwa dla Erika – powiedziałam do niej z westchnieniem.
Uśmiechnęła się. – Potem znowu będzie się zastanawiał, dlaczego wciąż się z nim droczysz
o ten Tryumf Don Juana. On nigdy nic nie pokaże, dopóki nie skończy. Jeśli będziesz go
ponaglać, nic nie uzyskasz, a tylko go zdenerwujesz. Już raz kiedyś mi się żalił, że
wykłócasz się z nim, jakbyś go nie lubiła, a przecież wiem, że za sobą przepadacie.
- Ja miałabym go nie lubić? – zdziwiła się.
- Już w Perros-Guirec traktowałaś go z dużą rezerwą.
- Ależ ja przez całe tamto lato byłam w Prosperze na wpół zakochana!
- Słucham?!
- Tak – potwierdziła Elwira. - Kiedy zaczął przysyłać te instrukcje dotyczące wierszy.
Były takie zimne, precyzyjne – te numery scen, ksiąg, wersów – ale w tym był wyczuwalny
ogień. Ja byłam jak zahipnotyzowana, spełniałam wszystkie jego polecenia, chciałam po
prostu być częścią jakiejś mistrzowskiej kompozycji. A potem, kiedy przyjechał... Wiesz, ja
pożałowałam wszystkiego. Ja sobie pomyślałam, że gdybyś nie znajdowała tych wierszy,
może byś od niego odeszła, a wtedy byłby wolny i ja mogłabym spróbować go zdobyć.
Całymi nocami zastanawiałam się, jakie ja podsunęłabym mu wiersze incognito. Wiesz co
mnie powstrzymało?
Nie wiedziałam, byłam przerażona. Przecież dziewczyna z takim intelektem byłaby dla
Erika wyzwaniem... Poczułam bolesne ukłucie zazdrości.
- Muzyka – powiedziała Elwira zamyślona. – Moim światem są słowa, nie dźwięki. W
dziedzinie muzyki nie miałam z tobą żadnych szans.
- Zwłaszcza po tym, jak prawie nie mogłam mówić z przestrzelonym policzkiem –
odparłam gorzko.
- Nie o to chodzi. Wy dzieliliście ze sobą pasję do śpiewu, do muzyki. Ja nie potrafię
nawet czytać nut. Myślałam nawet, że może zdążyłabym się tego jeszcze nauczyć, ale
doszłam do wniosku, że tego trzeba się uczyć od dziecka. Jestem zbyt leniwa, a może po
prostu nie lubię brać się za coś, w czym wiem, że nie osiągnę mistrzostwa. Bez muzyki
Prospero był poza moim zasięgiem, niestety...
62
Na szczęście, poprawiłam w myśli.
- ...ale wtedy przyszło mi do głowy, że przecież poznałam kogoś bardzo podobnego.
Raoula. Ty naprawdę nie zauważyłaś, jacy oni dwaj byli do siebie podobni?
- Podobni? – Chyba oszalałaś, pomyślałam.
Elwira nie dawała się zbić z tropu.
- Wygląd, wiek? Chris, takie rzeczy są ważne na samym początku, albo nawet jeszcze
przed początkiem, bo kiedy już się zakochasz, to przepadło. – Roześmiała się. - Mnie chodzi
o ich zalety: opiekuńczość, zaangażowanie, gotowość do obrony tego, w co wierzą,
niespotykaną zupełnie stałość uczuć, odpowiedzialność. Błyskotliwy intelekt, elegancję,
klasę. Ale też i wady: obaj przecież bywają apodyktyczni, porywczy, obaj nie dają sobie
wytłumaczyć, jeśli wbiją sobie coś do głowy. Oni obaj mają w sobie tę bardzo niepokojącą,
mroczną stronę, która sprawia, że nie wiesz z czym znów wyskoczą. Tylko ty widziałaś
tamtego lata, jak bliscy byli popadnięcia w kompletne szaleństwo, obaj. Nie mam racji?
To takie dziwne...
- Obserwowałam ich pojedynek o ciebie, Chris. Sądziłaś, że z Raoulem nie mogłabyś
śpiewać – myliłaś się. Zapewniam cię, że mogłabyś robić, co zechcesz. On by wykupił dla
ciebie całą salę koncertową, gdyby wiedział, że cię to uszczęśliwi. On tylko nie chciał, żebyś
narażała na szwank jego pozycję społeczną; to środowisko jest bardzo specyficzne i rządzi
się swoimi prawami. W moim przypadku wystarczyło wymyślić zgrabny pseudonim literacki i
skandal został zażegnany. A ty kiedy ostatnio śpiewałaś na scenie?
Nie musiałam odpowiadać, wiedziała, że przed wyjazdem do Perros-Guirec.
- Czy na pewno dlatego, że straciłaś głos? Przecież już po kilku miesiącach mogłabyś
wrócić do śpiewania.
Zanim zdążyłam otworzyć usta, żeby jej odpowiedzieć, na schodach do piwnicy
usłyszałyśmy kroki – to była Marina.
- Co tam knujecie? – rzuciła uśmiechając się zaczepnie. Spojrzała na moją niepewną
minę. – No, mówcie mi tu zaraz, o kim te plotki, o mnie?
- Nie o tobie – odpowiedziała Elwira. – O Prosperze.
- Plotkujecie o Prosperze beze mnie?! – zawołała półgłosem Amina udając oburzenie. –
Co z ciebie za siostra?!
Obie wybuchnęły śmiechem.
- Wiesz, co Elwira właśnie mi powiedziała o tamtym lecie w Perros-Guirec? –
zapytałam, mierząc przyjaciółkę karcącym wzrokiem, choć wcale nie wyglądała na
skruszoną.
63
- Że byłyśmy obie zakochane w Prosperze po uszy? – prychnęła Marina.
- Jak to „obie”?! – nie wytrzymałam. – Elwira mówiła tylko o sobie.
- Dziewczyno, cóż to było za lato! – rozmarzyła się Marina. – Teraz, skoro wygląda na
to, że los zaczyna pomyślniej się układać nam wszystkim, mogę ci opowiedzieć parę rzeczy.
Nie byłam wcale przekonana, czy mam ochotę tego słuchać. Elwira, siedząca na łóżku
z kolanami pod brodą, zmierzyła siostrę podejrzliwym spojrzeniem.
- Czy wyście oszalały, czy jesteście pijane? – zapytałam, zapominając o motywowanej
ideologią wstrzemięźliwości Elwiry. Marina chyba rzeczywiście była na lekkim rauszu.
Rozciągnęła się na łóżku całą swoją niedużą długością, podłożyła sobie ręce pod głowę i
patrzyła w sufit. Siedziałam skulona w fotelu, z nogami okręconymi kraciastym pledem, nie
mogłam w to uwierzyć. Nagle Marina zerwała się z łóżka i podeszła do deski kreślarskiej.
Wzięła leżący przy niej ołówek i zaczęła wymachiwać nim jak dyrygent batutą.
- Ach, Prospero... – westchnęła, zakręciła pirueta jak baletnica i usiadła na podłodze po
turecku.
- Nie siedź tak, przeziębisz się – powiedziała do niej Elwira. Wstała, ściągnęła z łóżka
kołdrę i rozścieliła ją na terakocie. Usiadła obok siostry, w swojej ulubionej pozycji z nogami
pod brodą i kiwnęła na mnie zapraszająco.
- Chodź, Chris. Urządzimy sobie piknik na plaży. Jak za dawnych lat.
- Jak za dawnych lat... – Marina znowu westchnęła, jakby rozkoszowała się
promieniami słońca nad morzem.
Usiadłam obok nich zastanawiając się, co pomyśli sobie o nas ten, kto tu pierwszy
zejdzie. Ale w sumie było mało prawdopodobne, żeby ktoś nas tu złapał. Leonora układała
do snu dzieci, co zwykle krótko nie trwało, a Erik, Robert oraz Artur z Anną dyskutowali w
bibliotece o polityce. Skoro powiedziałam, że idę przygotować dla Mariny spanie w pracowni,
żaden z mężczyzn tu nie zajrzy. Marina zdjęła siostrze niebieską apaszkę, którą ta miała na
szyi i podniosła ją do twarzy jak arabską zasłonę.
- Wiesz, miałyśmy takie marzenie, że wszyscy razem wyjedziemy do Persji i
zamieszkamy w pałacu Chana Nadira. Że przejdziemy na Islam, a wtedy Prospero będzie
mógł poślubić wiele żon.
Ciekawe co by Erik powiedział, gdybym mu to powtórzyła.
- Marina, ty nie wiesz co mówisz... – jęknęłam słabo. – Przecież ty go nawet nie
widziałaś...
Elwira uśmiechnęła się nieśmiało.
64
- Ona nie... Ale Artur tak.
- A tajemnica lekarska?! – zawołałam oburzona.
- Odpowiadanie „tak” i „nie” jak ukochana młodsza siostrzyczka zadaje pytania nie jest
sprzeczne z tajemnicą lekarską. – Usta Mariny rozszerzyły się w promiennym uśmiechu.
To jest oburzające, pomyślałam.
- Więc wy wiecie, co jest pod tą jego maską? – zapytałam całkowicie skonsternowana.
- Mniej więcej mogę to sobie wyobrazić – odparła Elwira wymijająco.
Autorka słynnej Miłości dwóch światów nie mogła narzekać na brak wyobraźni...
- Marina ci nie przedstawiła wyników swojego śledztwa u Artura? – zapytałam
podchwytliwie.
Elwira oblała się pąsem. Załamałam ręce.
- No co takiego się stało? Ja nie jestem lekarzem. – Amina przyjęła strategię obronną. Zresztą, na tobie jakoś nie zrobiło to chyba aż tak strasznego wrażenia... – dodała drocząc
się.
- Bredzicie. Obie. – Ta rozmowa była tak niespodziewana, że zupełnie nie wiedziałam,
co powiedzieć. Rzuciłam w stronę Mariny przeszywające spojrzenie. – Oczywiście, że zrobiło
to na mnie potworne wrażenie.
- A co było najgorsze? – zapytała Elwira trochę poważniej.
Zamyśliłam się, ale po chwili doszło do mnie, że znam odpowiedź na jej pytanie; że
znałam ją od początku, mimo że dotąd starałam się nad tym nie zastanawiać.
- Powiem wam, co. Najgorsze było widzieć, jak on się z tym męczy. Najgorsze było
zobaczyć, jak bardzo sam siebie nienawidził.
Elwira pokiwała głową i wzięła mnie za rękę, ale Marina wciąż chyba była w nastroju do
żartów. Dalej bawiąc się apaszką siostry przysunęła się bliżej i zaczęła łasić się do nas jak
kotka. Aisza posłała jej błękitne spojrzenie z poduszki leżącej na stołku, który stał przy desce
kreślarskiej.
- Ale w końcu jakoś zdjął przed tobą tę maskę – powiedziała przeciągając się.
65
- Nie, Marina. To ja mu ją zdjęłam, bo nie miałam pojęcia, dlaczego ją nosi.
Amina zamruczała przeciągle z wyraźnym uznaniem.
- I cooo? – zapytała układając głowę pod ręką Elwiry.
- Chcesz wiedzieć, co? – odparłam. – O mało mnie nie udusił!
- Żartujesz! – Marina podskoczyła i usiadła na kołdrze. Jej oczy lśniły, to chyba wciąż
od tego wina.
- Jeśli kiedyś Erik był w stanie mnie zamordować, to właśnie wtedy – powiedziałam
poważnie.
Elwira pokręciła głową z westchnieniem, ale na Marinie nie zrobiło to wrażenia, o jakie
mi chodziło. Oparła się na kolanach i przysunęła się w moją stronę mrużąc oczy
omdlewająco.
- Maska, moje drogie - powiedziała teatralnym szeptem, przeciągając sylaby - byłaby
całkiem ostatnią rzeczą, z której bym go rozebrała...
- Marina! – Elwira wyrwała jej apaszkę, złożyła wpół i zdzieliła przez głowę.
- No już dobrze, przestań – zapiszczała Marina. – Żartuję tylko.
Odsunęła się na bezpieczną odległość, następnie ułożyła się wygodnie na kołdrze i
zatrzepotała rzęsami.
- Ja jestem niewinna jak kwiateczek. Powiedziałabym: „Ja mam tylko szesnaście lat.
Błagam, niech mi pan nie robi krzywdy”. A potem bym go pocałowała! – Wybuchnęła
śmiechem.
- Po pierwsze nie masz szesnastu lat... – zaczęła Elwira.
- Wtedy miałam... – chciała się bronić Marina, ale siostra nie dopuściła jej do głosu.
- ... a poza tym nie jesteś już taka niewinna. Mam wymówić straszliwe nazwisko Marco
Rizzi?!
Marina w jednej chwili spoważniała, usiadła prosto i spojrzała Elwirze prosto w oczy.
- Powiedziałam to już kiedyś, Elle, ale powtórzę. Marco mnie szanował!
66
Marco Rizzi, młody skrzypek, student Konserwatorium i kilka lat starszy kolega
Gustava. Wielka, niespełniona miłość Mariny. Przez cały rok 1884 chodziła na wszystkie jego
koncerty, wysiadywała z nim po kawiarniach i pozwalała się emablować jak pierwsza naiwna.
Marco był wysokim brunetem, pewnym swoich umiejętności tak w grze na skrzypcach, jak i
w czarowaniu pań. Marina wodziła za nim cielęcym wzrokiem, z czego zdawali sobie sprawę
wszyscy wokoło, poza samą zainteresowaną, która przez pierwsze miesiące utrzymywała
uparcie, że to tylko przyjaźń.
- My tylko rozmawiamy. Marco potrafi słuchać mnie jak nikt na świecie.
Wkrótce stało się jasne, że ta dziwna przyjaźń odpowiada przystojnemu Signorowi
Rizziemu bardziej niż Aminie Bernard. Pod koniec roku akademickiego dotarła do Paryża
wiadomość, że żona Marca, Signora Giovanna Rizzi, urodziła córeczkę. Oczywiście, nikt w
Konserwatorium nie miał nawet pojęcia, że zdolny skrzypek był żonaty, a jego wyjazdy do
Włoch brano za zwykłe wizyty u rodziny. Marina była w tak okropnym stanie psychicznym, że
po tygodniu leżenia w łóżku i wylewania łez, zdesperowane rodzeństwo wysłało ją pociągiem
do Cap-Ferrat. Spędziła u nas cały miesiąc, rozpaczając i opowiadając nam swoją historię
wciąż od nowa. Wykrzykiwała pod adresem zdrajcy najgorsze przekleństwa, kiedy natomiast
Erik lub ja powiedzieliśmy o panu Rizzim jakieś niepochlebne słowo, natychmiast stawała w
jego obronie.
- On mi nic nie obiecywał. To była tylko przyjaźń.
Erik powtarzał, że na całe szczęście Marina ma jeszcze paru prawdziwych przyjaciół;
nie mogłam się z nim nie zgodzić. Dobrze choć, że Signor Rizzi nie wykorzystał
łatwowierności Mariny w jeszcze gorszy sposób; może rzeczywiście jej szczerość i
niewinność wzbudzała w nim jakiś rodzaj szacunku.
Wzmianka o Marcu wciąż była w stanie obudzić w Marinie bolesne wspomnienia.
Siedziała na kołdrze jak zbity szczeniak. Objęłam ją pocieszającym gestem robiąc krzywą
minę do Elwiry; nie musiała jej tego tak od razu przypominać.
- Wiesz, Christine – szepnęła Marina – ja sobie tylko tak żartuję, nie gniewaj się.
- Nie gniewam się – powiedziałam. Jestem tylko trochę zazdrosna, dodałam w myśli.
- Ja w końcu zrozumiałam, o co mi chodziło – dodała patrząc to na mnie, to na Elwirę.
– Ja się zakochałam w was obojgu, w waszej miłości.
Elwira pokiwała głową, jakby chciała powiedzieć dokładnie to samo.
67
- Ja się zakochałam w Prosperze, ale nie chciałam go zdobywać. Ja nie byłabym w
stanie ci go odebrać, prędzej pękłoby mi serce. Ja chciałam być tobą, bo w tobie zakochałam
się chyba jeszcze bardziej.
Marina, nie powinnaś pić, gadasz później głupoty – pomyślałam.
- A po co, jak myślisz, ja poszłam śpiewać do tego Palais Garnier? – zapytała. – Żebyś
powiedziała, że jestem świetna. Błagam cię, przyjedź kiedyś i zobacz mnie na scenie, zanim
rzucę tę robotę w diabły.
Myśl o zobaczeniu jeszcze kiedyś gmachu Palais Garnier nie napełniała mnie
entuzjazmem. Zbyt dużo wspomnień – tych najlepszych i tych najgorszych. Jak to kiedyś ujął
Erik: „składzik starych duchów”.
- Posłuchaj, Christine, zrób coś dla mnie – powiedziała Marina po chwili, gdy nie
odpowiedziałam jej, że przyjadę do Paryża. – Zaśpiewaj coś dla mnie, dla nas. Teraz.
- Teraz? Ja nie śpiewałam tyle czasu...
- Zaśpiewaj – przyłączyła się Elwira. – Nigdy nie słyszałyśmy, jak śpiewasz.
- Ale ja nawet nie wiem co – usiłowałam protestować.
- Zaśpiewaj coś z Don Giovanniego. Kiedyś mówiłaś, że znałaś partię Donny Elwiry...
Znałam i Donnę Elwirę i Donnę Annę – uczyłam się Mozarta w Konserwatorium. Nigdy
nie miałam okazji wykonać tego na scenie, ale pamiętałam, oczywiście, zwłaszcza arie.
- A może być Donna Anna? – zapytałam dając za wygraną. – Mam wrażenie, że to jest
bardziej odpowiedni repertuar dla mojego głosu.
- Może być co tylko chcesz, bylebyś zaśpiewała – stwierdziła Marina.
Popatrzyłam na nie dumnie, jak aktorka na scenie, podniosłam się i stanęłam tak, jak
nauczył mnie Erik w czasie naszych sekretnych lekcji. Siostry siedziały spokojnie na kołdrze.
Wciągnęłam głęboko powietrze; teraz pamiętać – oddech, przepona.
Or sai chi l’onore rapire a me volse,
Chi fu il traditore che il padre mi tolse.
68
Vendetta ti chiedo, la chiede il tuo cor.
Rammenta la piaga del misero seno,
Rimira di sangue coperto il terreno.
Se l’ira in te langue d’un giusto furor.
Teraz już wiesz, kto nastawał na mój honor,
Kim był ten zdrajca, który zabił mojego ojca.
Żądam zemsty, żąda jej twoje serce.
Wspomnij na tę ranę otwartą w jego piersi,
Wspomnij ziemię zroszoną jego krwią
Jeśli kiedykolwiek słuszny gniew miałby osłabnąć w twojej piersi.
Dźwięk wydobył się z mojego gardła bez wysiłku, czysty i mocny. Erik mówił mi
wielokrotnie, że człowiek nie słyszy nigdy prawdziwego brzmienia swojego głosu, ale to, co
docierało do moich uszu, było dobre. Zupełnie dobre. Gdzie u diabła Erik usłyszał te „płaskie
alikwoty”, czymkolwiek one były? Dziewczyny biły mi brawo i piszczały zachwycone: Biiis,
biiis!. Tego mi było trzeba, naprawdę - porządna aria o wściekłości i zemście. Zaczęłam
jeszcze raz, od początku. A wy się, wiedźmy, odczepcie od mojego Prospera! Chwyciłam z
łóżka poduszkę i przy słowie „Vendetta” zaczęłam na żarty okładać nią Marinę. Nie pozostała
mi dłużna i za chwilę wszystkie trzy rzucałyśmy się poduszkami, śpiewając na całe gardło
arię Donny Anny. Przy kolejnym „Vendetta!” usłyszałyśmy pukanie i na schodach ukazała się
sylwetka Leonory.
- Czy wyście oszalały?! – zawołała półgłosem. – Zaraz obudzicie dzieci!
Elwira zakryła usta dłonią, Marina padła jak długa na kołdrę, a ja usiadłam na łóżku
dysząc ciężko.
- A w ogóle to co to za separowanie się z naszego towarzystwa? – dodała Leonora. –
Chodźcie na górę. Erik rozpalił w kominku.
- Nam też Prospero rozpalił w kominku – zachichotała Marina.
- Na górę, Anima, i to już! – rzuciła Alienor ostro, jak najprawdziwsza starsza siostra i
zamknęła drzwi.
69
Kiedy przyszłyśmy do biblioteki, Erik spojrzał na nas zaciekawiony.
- Czyżbym słyszał jakieś śpiewy? – zapytał.
- Niee... – powiedziałam lekceważąco. – My tylko tak, takie dziewczyńskie żarty...
- Koniaczku? – zaproponował Robert.
- Śliwowicy! – zawołała Marina tłumiąc kolejny atak śmiechu.
- Cicho siedź! – zgromiła ją Elwira
Elwira, odkąd dwa lata temu angielskie Towarzystwo Abstynenckie wręczyło jej
nagrodę za powieść pod zaczerpniętym z Apokalipsy tytułem Gwiazda Piołun o zgubnych
skutkach alkoholizmu, była ikoną trzeźwości. Jej zapał do działalności społecznej budził
mieszane uczucia – imponował Arturowi i Louisowi, ale w Eriku i Robercie wzbudzał raczej
protekcjonalny uśmiech.
- Cieszę się, że Marina jest w lepszym humorze – powiedział Erik, kiedy goście
wreszcie poszli spać.
- Chyba jest zakochana – odpowiedziałam.
Westchnął.
- Mam nadzieję, że to nie kolejny muzyk – stwierdził z przekąsem.
- Nie, chyba tym razem nie. Z tego, co mi powiedziała, to matematyk.
- I bardzo dobrze. Może kontakt z jakimś ścisłym umysłem trochę ją uspokoi. Jej
skłonność do artystycznej bohemy bardzo mnie niepokoiła.
- Wiem. Ale tym razem wygląda na to, że raz w życiu postąpiła inaczej, niż zazwyczaj.
Przynajmniej trochę inaczej.
- Cieszę się. A z czego właściwie tak chichotałyście? – zapytał po chwili.
Oblałam się rumieńcem; dobrze, że było ciemno.
- Sam się zapytaj, skoro jesteś ciekawy – odparłam i odwróciłam się, żeby spać. Erik
przytulił się do moich pleców. Nigdy nie mógł zasnąć, kiedy coś rozbudziło jego ciekawość. –
Wspominałyśmy Perros-Guirec – dodałam w końcu.
70
- Tak? Może i my powspominamy? – wyszeptał prosto w moje ucho.
Okazja do rozmowy nadarzyła się nazajutrz, kiedy Weirowie poszli z dziećmi na spacer
nad morze. Ponieważ w południe było już całkiem ciepło, siedzieliśmy z Arturem, Anną i
siostrami na tarasie i piliśmy herbatę.
- Jak się miewa Nadir Chan? – zagadnął Artur.
Elwira i Marina często odwiedzały Persów w Paryżu, a z nami utrzymywali oni stały
kontakt listowny.
- Znacznie lepiej, odkąd szach zaprosił go na galę do Palais Garnier i wręczył ten
medal – odpowiedziała Marina.
Szach Nasser al-Din był pierwszym perskim monarchą, który wybrał się w podróż do
zachodniej Europy. W latach siedemdziesiątych – jeszcze zanim zaczęłam pracować jako
śpiewaczka - odwiedził Wielką Brytanię, gdzie spotkał się z królową Wiktorią. Ostatnia jego
wizyta zagraniczna, w 1889 roku, wiodła do Francji; w Paryżu zorganizowano na jego cześć
galowy koncert w Operze. Dla Nadira zaproszenie do królewskiego orszaku i oficjalna
rehabilitacja znaczyły bardzo wiele. Usilnie namawiał Erika, żeby przyjechał do stolicy z tej
okazji, ale mój mąż nawet nie chciał o tym słyszeć. Otrzymaliśmy potem fotografię, na której
obaj Persowie stali w ceremonialnych strojach, a na piersi Nadira błyszczał wielki
gwiaździsty medal za zasługi dla kraju.
- Niestety, czas jest nieubłagany – dodała poważnie Elwira. – Biedny Dariusz skarży się
na artretyzm, Nadir Chan też nie robi się coraz młodszy. Cieszę się, że przynajmniej zgodzili
się, żebyśmy znaleźli dla nich pokojówkę.
Znając dumę darogi musiało to być duże ustępstwo, podyktowane tym, że nie chciał
urazić troskliwych przyjaciół. My już kilkakrotnie proponowaliśmy, żeby przeprowadzili się z
Paryża do Nicei, gdzie moglibyśmy się częściej spotykać i gdzie klimat był znacznie
cieplejszy, ale nasze prośby padały jak groch o ścianę. „Przyjedziemy do was z wizytą, jak
co roku” – powtarzał Nadir i kończył dyskusję.
- Myślę, że Nadir Chan tęskni za Persją – powiedziała cicho Anna, która poznała
naszych przyjaciół przy okazji wizyty szacha. Pracowała wówczas jako lekarka wyznaczona
do opieki nad królewskimi żonami. – To straszne być zmuszonym do emigracji.
- Co za różnica gdzie się mieszka? – rzucił Erik. – Ważne z kim.
71
- Wie pan, Monsieur Dulac, zwłaszcza na starość człowieka ciągnie do ojczyzny...
- Ojczyzna to bzdura! – Erik wzruszył ramionami. – To, gdzie się człowiek urodzi, to
wyłącznie kwestia przypadku. Nie widzę sensu w dorabianiu do tego ideologii.
Artur i Anna popatrzyli na siebie niepewnie; zauważyłam, że jej twarz stężała.
- Wybaczy pan, Monsieur – powiedziała spokojnie, ale pod tym spokojem dało się
wyczuć napięcie – mój brat poświęcił całe swoje życie obronie ojczyzny.
Przypomniałam sobie moją wizytę z Robertem Weirem w szpitalu w Lannion i rozmowę
z kapitanem Janem. Trzeba było opowiedzieć o tym Erikowi przed przyjazdem Anny i Artura.
- Przykro mi, Madame – odparł Erik - ale moim zdaniem to przywiązywanie nadmiernej
wagi do spraw państw i narodowości prowadzi tylko do bezsensownych wojen. Mieszkałem
w Paryżu podczas oblężenia przez wojska pruskie i wiem, że wojna jest największą
zbrodnią, jaką ludzkość zdołała wymyślić.
Artur pokiwał głową, ale nic nie powiedział.
- Może miałby pan inne zdanie – powiedziała Anna – gdyby to pana ojczyzna od stu lat
znajdowała się pod obcą okupacją. Mój brat był bardzo utalentowany, na studiach mówiono,
że zostanie wielkim poetą. Potem trafił do powstania, następnie do rosyjskiego więzienia, a
potem do pruskiego wojska. Byłam przy nim, kiedy umierał szesnaście lat po tym, jak pod
Sedanem pocisk zmienił go we wrak człowieka.
- Jeśli był poetą, tym bardziej powinien był trzymać się z dala od wojen – prychnął Erik.
– Talent to odpowiedzialność, nie miał prawa narażać swojego życia za sprawy, które już po
kilku latach przestaną mieć znaczenie. Co komu przyszło z tej wojny? Przywódcy państw już
dawno podali sobie ręce, a kto umarł, ten nie żyje!
- Erik! – próbowałam go powstrzymać. Mój mąż rzadko rozmawiał na tematy polityczne;
mówił, że czytanie gazet nudzi go i irytuje. – Może nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale brat
pani Anny przetłumaczył Demona Michaiła Lermontowa. Zrobił to dla kobiety, którą kochał, a
którą stracił przez tę okrutną wojnę.
- To tym bardziej! – wybuchnął Erik. - Miał talent, miał ukochaną kobietę – jak mógł
odrzucić to wszystko! To są właśnie rzeczy, dla których warto jest żyć; broniąc których warto
jest umrzeć! To są sprawy fundamentalne, a nie – psiakrew - granice państwowe!
- Erik, proszę cię!
72
Zobaczyłam, jak Anna zakryła twarz dłońmi, ale po chwili odsunęła je; jej oczy lśniły
żywym ogniem.
- Jeśli powie pan jeszcze słowo o moim bracie... – zaczęła przez zaciśnięte zęby; jej
ręce drżały lekko. Artur nachylił się do niej i położył jej dłoń na ramieniu. Z oka Anny spłynęła
jedna łza, ale opanowała się. – Siedzi pan sobie przy herbatce na tarasie, w otoczeniu
kwiatów. Wygłasza pan kategoryczne sądy o rzeczach, o których nie ma pan pojęcia. Uważa
się pan za geniusza – widziałam, jak pokreślił pan wczoraj całą partyturę, którą pokazał panu
Gustave. – Mówiła cicho, ale cała się trzęsła. – Niech mi pan powie, Monsieur Dulac, co
światu przyszło z pańskiego geniuszu? Czy ktokolwiek usłyszał tego Don Juana, którego pan
ponoć skomponował? Czy zaśpiewał pan kiedykolwiek dla ludzi, a nie tylko dla swoich gości
przy kolacji? Pan ma olbrzymi talent – i to pan go marnuje! Jan powiedział mi kiedyś, że
poezja, a nawet miłość, są niczym bez wolności. On walczył o wolność: dla siebie, dla
Teresy, dla mnie, dla pana, Monsieur Dulac! On stracił zdrowie i życie, żeby pan mógł sobie
spokojnie pić herbatę i wygadywać te górnolotne bzdury!
Po policzkach Anny spływały łzy wściekłości. Artur patrzył na mnie błagalnie, ale nie
byłam w stanie nic zrobić. Elwira i Marina spuściły wzrok. Erik był w swoim żywiole.
- Wolność, Madame - powiedział dobitnie – to sprawa ducha. O wolność walczy się
samemu, a nie przy pomocy niewolniczo posłusznej armii niewinnych ludzi, którzy zginą na
rozkaz!
- Jak pan śmie mówić, że oni byli niewolniczo posłuszni! – krzyknęła Anna. – Wtedy, w
powstaniu – ja byłam małym dzieckiem, ale wszystko pamiętam – wszyscy byli wolni.
Uczniowie, studenci, poeci, chłopi – oni wszyscy poszli walczyć, chociaż nikt im nie kazał.
Był u nas kiedyś w kraju poeta-ksiądz. Napisał: „Święta miłości kochanej ojczyzny, czują cię
tylko umysły poczciwe”... Ta miłość, Monsieur Dulac, była jak miłość do Boga. Ale skoro – jak
mi powiedział Artur – nie wierzy pan w Boga, nie jest pan może w stanie tego zrozumieć.
Mężczyźni chwycili za broń, a my z matką codziennie chodziłyśmy do kościoła, żeby się za
nich modlić. W tym była potęga, o jakiej nie ma pan pojęcia. W tym była wspólnota, jakby
cały naród nagle stał się jedną rodziną. Ponad podziałami, ponad tymi wszystkimi
sztucznymi granicami, które zaborcy wyrysowali w samym sercu naszego kraju. Wie pan,
brat był wtedy teoretycznie za granicą, ale dla nas nie było żadnych granic. Nawet gdy nas
pokonali, nie zdołali nas złamać. Jan przesiedział potem kilka lat w najgorszym carskim
więzieniu. Był pan kiedyś w więzieniu, Monsieur Dulac?!
Erik wstał z fotela, podszedł do balustrady tarasu i zacisnął ręce na kamieniu.
73
- Ja byłem w klatce, Madame. Miałem dziesięć lat i byłem w klatce! – syknął nie patrząc
na nas.
- Przepraszam panią – powiedziałam cicho, nachylając się do Anny. – Może powinnam
była opowiedzieć Erikowi więcej o kapitanie. On nienawidzi wojny bo widział jak bardzo
cierpią wtedy niewinni ludzie.
Lekarka spojrzała na mnie ze współczuciem, uśmiechnęła się lekko.
- To ja przepraszam, ale kiedy ktoś zaczyna w ten sposób... Przepraszam, marny ze
mnie gość.
- Proszę się nie gniewać. – Podniosłam wzrok na Artura. – To, co Artur mówił, że Erik
nie wierzy w Boga, to też nie całkiem tak – dodałam cicho. – Niedługo będzie dziesiąta
rocznica naszego ślubu. To był kościelny ślub.
Anna pokiwała głową.
- Tak, wiem, Artur mi opowiadał. Nie powinnam była się tak zapędzić.
Wstała i podeszła do balustrady. Stanęła w pewnej odległości od Erika i patrzyła na
morze, jakby chciała zobaczyć to, co on tam widział.
- Przepraszam pana, Monsieur Dulac – zaczęła cicho. – To wszystko wciąż jest takie
świeże, chociaż od śmierci Jana minęło już parę lat.
Erik odwrócił w jej stronę głowę.
- Ja też panią przepraszam, Madame – powiedział. Nauczyłam się z czasem, że
przepraszanie za cokolwiek przychodziło mu z najwyższą trudnością.
- Więc nie będzie mnie pan uważał za histeryczkę, która nie umie zachować się w
gościach? – zapytała Anna z nieśmiałym uśmiechem i wyciągnęła do niego rękę.
- Droga pani, to ja, jako gospodarz, zachowałem się nie tak, jak należało. – Pocałował
lekko wyciągniętą na zgodę dłoń. Odwrócił się do mnie. – Christine, dolej państwu herbaty,
jeśli możesz.
- Oczywiście. A może ty zagrasz coś na skrzypcach?
- Dobry pomysł – przyznał. – Muzyka łagodzi obyczaje.
74
Poszedł po instrument i po chwili wrócił. Stanął przy balustradzie i zaczął grać swój
ulubiony kawałek, arię Nadira z Poławiaczy Pereł Bizeta.
- Zaśpiewasz, Arielku? – zapytał.
- Christine zaśpiewa – odpowiedziała Marina z uśmiechem.
Zrobiłabym wszystko, żeby trochę rozluźnić atmosferę na tarasie, nawet zgodziłabym
się zaśpiewać znowu przed moim mężem. Wstałam bez dyskusji i podeszłam do niego.
Je crois entendre encore,
Caché sous les palmiers,
Sa voix tendre et sonore
Comme un chant de ramier!
O nuit enchanteresse!
Divin ravissement!
O souvenir charmant!
Folle ivresse! doux rêve!
Aux clartés des étoiles,
Je crois encore la voir,
Entr’ouvrir ses longs voiles
Aux vents tièdes du soir!
Charmant souvenir!
Wydaje mi się, że znów go słyszę, ukryty wśród palm
Ten głos dźwięczny i delikatny jak śpiew ptaka.
O czarodziejska nocy, o boskie olśnienie,
Cudowne wspomnienie,
75
Szalone upojenie, o słodki śnie!
Pod światłem gwiazd, zda mi się, że znowu ją widzę
Ukrytą za zasłoną, którą rozwiewa wieczorny wiatr.
O cudowne wspomnienie!
Nie jest zbyt trudno zaśpiewać sopranem arię napisaną dla tenora. Kiedy skończyliśmy,
wszyscy przez chwilę siedzieli zasłuchani.
- Przepięknie śpiewasz, Christine – powiedziała Elwira. – Oddałabym swój talent
pisarski za twój śpiew.
- Powinna pani występować publicznie – poparła ją Anna.
- Kiedyś śpiewałam w Operze w Paryżu – przyznałam.
- Śpiewać można wszędzie, nie tylko w Paryżu. Co pan o tym sądzi, Monsieur Dulac? –
zapytała Anna łagodnie.
- Oczywiście, że śpiewać można wszędzie – potwierdził Erik uprzejmie. – Było w
porządku.
Nie chciałam dać po sobie poznać, jak bardzo zabolały mnie jego słowa. „W porządku”
znaczyło „dość dobrze”, a dość dobrze nigdy nie było dla Erika dość dobrze. Nie, jeśli chodzi
o mnie. Nawet w pierwszych tygodniach naszej znajomości, kiedy tylko ćwiczyliśmy w mojej
garderobie rozmawiając przez lustro, nigdy mnie nie krytykował. Mówił, że było dobrze, ale ja
czekałam z niecierpliwością aż powie, że jest doskonale. Nigdy nie pozwolił mi wyjść na
scenę, zanim nie uznał, że lepiej nie można.
- Charmant souvenir... Cudowne wspomnienie... – zanuciła pod nosem Marina.
Uśmiechnęła się. – Zebrało nam się wiele cudownych wspomnień, Prospero.
- Niewątpliwie – przyznał. – I chyba bardzo śmiesznych, sądząc po tych chichotach,
które dobiegały nas wczoraj z piwnicy.
Elwira zarumieniła się.
- Wracając do Nadira Chana – powiedziała Marina - opowiedz nam coś o Persji.
76
Erik wzruszył ramionami.
- Dawno było i nieprawda. – Następnie wziął do ręki łyżeczkę od herbaty i włożył ją
sobie do ust. Wyglądało to tak, jakby ją połknął w całości! Wszyscy się uśmiechnęli,
zwłaszcza gdy po chwili Erik wyciągnął tę łyżeczkę zza kołnierza Mariny.
- Jak to zrobiłeś? – zawołała.
- Sztuczka magiczna. – Uśmiechnął się.
- Persja musi być bardzo piękna – powiedziała Anna.
- Piękna i bardzo niebezpieczna, Madame.
- Ma pan na myśli klimat, choroby, dzikie zwierzęta? – zapytała.
- Ludzi, Madame, wyłącznie ludzi – odparł krótko.
- Szach okazał się bardzo miłym człowiekiem – Anna nie dawała za wygraną. – To
prawdziwy światowiec, bardzo interesuje go postęp techniki.
Erik prychnął jak kot.
- Pozory, Madame, to typowy bliskowschodni satrapa. Byłem przy tym, gdy kazał
organizować publiczne egzekucje swoich przeciwników politycznych. – Oczy Anny
rozszerzyły się z niedowierzania. Erik zauważył to. – Pani Anno - powiedział powoli i spojrzał
jej prosto w twarz - miałem dwadzieścia lat, kiedy sam musiałem zabijać dla tego tyrana.
Anna bezwiednie podniosła prawą rękę do warg, a Elwira otworzyła usta z oburzenia,
ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Dla mnie ta rewelacja nie była nowością. Kiedyś jeszcze w Demeure du Lac - Erik powiedział mi, że zabijał dawniej ludzi, ale natychmiast po
usłyszeniu wypchnęłam tę wiadomość jak najdalej mogłam z mojej świadomości. Nie
uwierzyłabym w to, choćby powtórzył mi to tysiąc razy. Tylko raz, wtedy gdy zacisnął ręce na
mojej szyi, byłam w stanie w to uwierzyć. Anna rzuciła krótkie spojrzenie w bok, na
siedzącego przy niej Artura.
- Nadir Chan też zabijał ludzi dla szacha? – zapytała Marina z całą niewinnością
zaciekawionej słuchaczki.
- Nie, Arielku. Nadir był szefem policji w regionie Mazandaran, więc tylko ich łapał i
wsadzał do więzienia.
77
- To nieprawdopodobne – jęknęła Elwira.
- No cóż – westchnął Erik gorzko. – To musi być bardzo nieprzyjemne, pić herbatę w
towarzystwie mordercy, zwłaszcza dla lekarzy.
Artur spojrzał na niego poważnie.
- Przecież ty sam byłeś więźniem, Eriku – powiedział. – Przecież gdybyś nie wykonał
rozkazu, zginąłbyś jako pierwszy.
- Masz rację – przyznał mój mąż zrezygnowany. – Może to dlatego od tamtej pory z
zasady nie słucham rozkazów. – Skrzywił usta w ironicznym uśmiechu. – Chociaż, być może,
trzeba było dać się zabić za ideały...
- Najłatwiej dać się zabić – odparła Elwira. – Zgadzam się z tobą całkowicie, że rządy
najczęściej w końcu zaczynają uciekać się do terroru. Spójrzcie chociażby na kwestię praw
kobiet; mówię wam, wcześniej czy później dojdzie do rozlewu krwi.
- Poznałam żony szacha – dodała Anna. – Nie chciałabym być jedną z nich. Mają
zapewnione bezpieczeństwo i luksusy, ale tak naprawdę trzymają je tam jak ptaszki w
złotych klatkach. To straszne życie. Widział pan, w jaki sposób żyją na Wschodzie kobiety?
- Kobiety na Wschodzie, Madame – rzekł Erik lodowatym tonem - bywają jeszcze
bardziej okrutne niż mężczyźni.
- Chyba nie wszystkie. Malek Jahan Chanum, matka szacha... – zaczęła Anna
łagodnie, ale nie skończyła.
- Mahd-e Olia, Wyniosła Kołyska, tak na nią mówili w pałacu – wycedził Erik przez
zaciśnięte zęby.
- Żony szacha mówiły, że była wielką osobowością i że zrobiła bardzo wiele dla dynastii
Kadżarów... – pani doktor próbowała jeszcze coś powiedzieć.
- Była potworem, Madame, i skończmy na tym – uciął Erik.
- Ale masz chyba jakieś dobre wspomnienia z Persji, Prospero? – zapytała przymilnie
Marina.
- Dajcie wy mi święty spokój z tą Persją!
78
Marina popatrzyła na niego, jakby zamierzała się rozpłakać. Ta dziewczyna była
fenomenalna, ja nigdy nie ośmieliłabym się wyciągać z Erika zwierzeń.
- No dobrze, pałac Nadira w Mazandaranie był piękny – powiedział. – I ten, który ja
wybudowałem, też był piękny.
- Wybudowałeś tam pałac? – zapytał zaskoczony Artur.
- No pewnie! – Erik trochę się uspokoił, w jego głosie dało się słyszeć zadowolenie z
siebie. – Wybudowałem pałac dla szacha. Gdyby go nie popsuł, wymyślając coraz to nowe
idiotyczne zapadnie, lustrzane labirynty i ukryte komnaty, które musiałem tam umieszczać,
byłby idealny.
- Pałac z ukrytymi komnatami? Prospero! – zawołała Marina zachwycona. – Artur,
organizujesz dla nas wycieczkę do Persji! – zwróciła się żartobliwie do brata.
- A co myślisz o Islamie? – zagadnęła Elwira.
- Szanuję wszystkich ludzi, którzy żyją zgodnie z tym, co głoszą – odpowiedział Erik. –
Niestety, takich jest mniejszość.
- Ja tam mogłabym przejść na Islam – rzuciła rozbawiona Marina nie bacząc na
zaskoczone spojrzenia. – Te ich szale, woale... Te brzękające bransoletki. – Tanecznym
gestem zamachała rękami, a potem przysunęła je do oczu, zasłaniając kokieteryjnie twarz.
- Chyba jednak nie chciałabyś trafić do haremu – powiedziała Anna patrząc na nią i
lekko kręcąc głową. – Widziany z bliska nie wygląda tak różowo. Z tego, co mi opowiadano,
w haremie częściej słychać płacz niż śmiech.
- To chyba zależy, moi drodzy – nie dawała za wygraną Marina. – Ja myślę, że przy
odrobinie szczęścia i dobrej woli te wszystkie żony mogą żyć w zgodzie, jak siostry.
Wystarczy zrezygnować z zazdrości.
- Nawet sobie nie wyobrażasz, jaka zazdrość panuje między żonami szacha –
powiedziała Anna rzeczowo.
- A ja chyba wolałabym być trzecią czy czwartą żoną jakiegoś wspaniałego władcy, niż
jedyną żoną nieudacznika. – Rzuciła przeszywające spojrzenie na Elwirę, która przez chwilę
wyglądała, jakby zamierzała zdzielić ją filiżanką. – Powiedz, Prospero, myślałeś wtedy w
Persji, żeby przejść na Islam?
79
Erik o mało nie zakrztusił się herbatą.
- Nigdy – powiedział, kiedy zdołał przełknąć. – Nie nadaję się do żadnej
zorganizowanej religii. Moją religią jest muzyka.
- To chyba dość prywatna religia – wtrąciła Elwira z przekąsem.
- Moją religią jest muzyka i moje małżeństwo – poprawił Erik i spojrzał na mnie z
czułością.
- Więcej żon to więcej okazji do odprawiania religijnych rytuałów – rzuciła niby to
mimochodem Amina.
- Marina! Masz natychmiast przestać! – Elwira spiorunowała ją wzrokiem, ale nic to nie
dało.
- Chcesz wiedzieć, z czego tak się wczoraj wieczorem śmiałyśmy? – powiedziała
młodsza Bernardówna bezczelnie patrząc na Erika, który siedział zaskoczony i tylko z
niedowierzaniem kręcił głową. – Z tego, że dziesięć lat temu, w Perros-Guirec, snułam przed
Elwirą plany, że wyjedziemy wszyscy do Persji, a ty poślubisz nas trzy.
- Ariel, to nie jest śmieszne – powiedział mój mąż głosem, który nagle przybrał karcący
odcień.
- A skąd się, uważasz, wzięła Miłość dwóch światów? – rzuciła wojowniczo Marina,
patrząc mu prosto w zamaskowaną twarz.
- Milcz! – krzyknęła Elwira.
- „Kocham cię! Ośmielam się ciebie kochać!” – Marina z teatralną emfazą wyrecytowała
najsłynniejsze zdanie powieści, które Zara, bohaterka Elwiry, wykrzykiwała w kulminacyjnej
scenie, podczas seansu spirytystycznego, do ducha Rafaela Celliniego ukazującego się w
zwierciadle.
- Jak możesz – jęknęła Elwira i ukryła twarz w dłoniach. – Napisałam to dla mojego
męża.
Artur i Anna popatrzyli po sobie skonsternowani, a ja siedziałam całkiem osłupiała.
- Arielku, to jest bardzo okrutna zabawa... – zaczął Erik śmiertelnie poważnie.
80
- To nie jest zabawa, Prospero, to jest wspomnienie. To jest cudowne wspomnienie
czegoś, czego nigdy nie było...
- Przestań. Przecież ty kochałaś Marca Rizziego. Nie pamiętasz już, jak płakałaś na
tym tarasie? – powiedział Erik spokojniej.
- Kochałam Marca, to prawda. Kochałam go, bo grał na skrzypcach. Bo wiedziałam, że
ciebie nigdy nie będę mogła mieć. – W głosie Mariny dał się słyszeć tłumiony płacz.
- Jak możesz w ogóle mówić takie rzeczy przy Christine?
- Christine mnie rozumie – zachlipała Amina. – Ja jej powiedziałam, że nigdy bym jej
ciebie nie odebrała. Ja tylko chciałam... nie wiem... żebyś spojrzał na mnie... tak jak na nią...
nie zamiast... ale oprócz... Ja kocham was oboje. – Wybuchnęła głośnym szlochem i rzuciła
się w ramiona Elwiry.
Artur spojrzał na Erika wzrokiem, który mówił: „Ja wiedziałem, że ona jest nienormalna,
ale żeby aż tak...?” Elwira bezradnie rozłożyła ręce ponad wstrząsanymi płaczem plecami
siostry.
- Nie wiem – powiedziała Anna. – Może pomogłoby jej coś gorącego do picia?
Madame, może mogłaby pani zaparzyć dla niej mięty?
- Oczywiście – powiedziałam i wstałam, żeby pójść do kuchni.
- Mięty... – wychlipała Marina, odrywając się od piersi siostry. Rozcierała łzy pięścią. –
Wiesz, co mi Elwira mówiła o mięcie? Że według mitologii greckiej mięta powstała z nimfy,
którą za karę zamieniono w pachnące ziele. Persefona ją zamieniła. Za jedno spojrzenie
Hadesa...
Kiedy Weirowie wrócili ze spaceru na obiad, zastali nas wszystkich siedzących na
tarasie i dalej popijających wystygłą herbatę. Gdyby nie zaczerwienione oczy Mariny, nikt by
nie poznał, że coś się stało. Ponieważ milczeliśmy, kiedy nadeszli, nie mogli wiedzieć, że
przez prawie pół godziny przed ich przybyciem siedzieliśmy w milczeniu.
81

Podobne dokumenty