Nr 2(36) lipiec 2007 WIADOMOŚCI GMINNE ISSN

Transkrypt

Nr 2(36) lipiec 2007 WIADOMOŚCI GMINNE ISSN
GAZETA
KOSZYCKA
ISSN 1234-0952
Nr 2(36)
WIADOMOŚCI GMINNE
Muzeum Ziemi Koszyckiej im. Stanisława Boducha w Koszycach. Fot. J. Stojek
lipiec 2007
2
GAZETA KOSZYCKA
Nr 2(36)
Aktualności gospodarcze
Wśród aktualnych spraw gospodarczych, na których władze gminy koncentrują szczególną uwagę, są dwie niezwykle ważne inwestycje. Jedna jest praktycznie ukończona i w lipcu nastąpi oficjalny jej odbiór. To zadanie było
realizowane przez 2006 rok i minione miesiące br. Mowa
o kanalizacji Książnic Wielkich, Zagaja i Modrzan. Całość
tej inwestycji to koszt 2,5 mln złotych, pozyskanych ze
Zintegrowanego Programu Operacyjnego Rozwoju Regionalnego. Tak więc do siedmiu już wcześniej skanalizowanych wsi naszej gminy dołączają trzy kolejne.
Drugą, równie ważną inwestycją, realizowaną także
w ramach tego samego programu europejskiego, jest
modernizacja 13 odcinków dróg o łącznej długości ponad
12 kilometrów. Prawdę mówiąc, zadanie to było na liście
rezerwowej zadań ZPORR i mało kto w gminie liczył, że
uda się je w bieżącym roku zrealizować, ale już wiadomo, że będzie wykonane. Na dzień dzisiejszy pięć z nich
już wykonano i zostały zapłacone (około 1 mln złotych).
Mowa o drogach w Dolanach, 2 odcinkach w Jaksicach,
modernizacji wszystkich dróg w miejscowości Jankowice
oraz drodze w Zagajach.
Wszystko idzie zgodnie z planem, ponieważ termin
ukończenia zadania zaplanowano na 15 września. Szósta z dróg, we Włostowicach, jest już prawie gotowa;
pozostałe są przygotowane do asfaltowania. Przy takim
postępie robót wydaje się, że najdalej do końca sierpnia,
a więc sporo przed terminem, całość tych inwestycji będzie ukończona.
(js)
Nowe wozy bojowe
W ostatnich miesiącach trzy jednostki strażackie z terenu
naszej gminy pozyskały wozy bojowe. Wysiłek druhów, samych strażaków-ochotników plus dotacje z Urzędu Gminy pozwoliły na zakup trzech wozów. OSP w Koszycach,
dzięki zapobiegliwości prezesa Krzysztofa Kabzińskiego,
ma już do dyspozycji trzeci wóz bojowy; straż w Przemykowie odebrała duży wóz ratownictwa technicznego, zaś
OSP w Rachwałowicach – choć nie nowy, ale bardzo jeszcze sprawny pojazd.
W ten sposób wszystkie jednostki (oprócz Książnic)
są w pełni przygotowane do działań w terenie. To bardzo istotne, z uwagi na wzrastające potrzeby ingerencji,
z powodu coraz liczniejszych wypadków drogowych. Dla
przykładu, koszycka OSP w ubiegłym roku wyjeżdżała do
zdarzeń drogowych na drodze Kraków-Sandomierz około
60 razy. W tym roku już 39 razy! Zwykle nasi strażacy
są pierwsi, przed PSP, Policją i karetkami Pogotowia Ratunkowego. Pierwsi zabezpieczają teren wypadku, oznakowują objazdy, udzielają pierwszej pomocy medycznej,
wyciągają z rozbitych pojazdów poszkodowanych.
Choć pożary i powodzie – odpukać! – to margines
w działaniach naszych strażaków-ochotników, to jak widać, ich umiejętności przydają się wielu ludziom przejeż-
dżającym przez Koszyce. Dobrze więc, że mogą z interwencjami dojeżdżać niezawodnie i na czas.
(js)
Co będzie?
Gmina Koszyce doszła do porozumienia z Generalną Dyrekcją Dróg Krajowych i Autostrad – co do budowy w najbliższym czasie brakującej części chodnika wzdłuż przebiegającej przez Koszyce drogi krajowej 79, przy ulicy
3-Maja. To wprawdzie niecałe 200 metrów chodnika, ale
w kontekście eskalacji wypadków na tej właśnie drodze,
z jaką mamy do czynienia, rzecz jest naprawdę ważna.
Inwestycja zostanie sfinansowana po połowie, przetarg
jest już rozstrzygnięty, wykonawca wybrany i w wakacje
rozpoczną się prace.
*
To niemal najświeższy news! Gmina Koszyce otrzymała
fundusze z rezerwy Sektorowego Programu Operacyjnego „Odnowa Wsi”. Dzięki temu będzie można sensownie
zagospodarować cały plac wokół szkoły w Książnicach
Wielkich; urządzić tam porządne boiska, ogrodzić teren
i wykonać upiększającą otoczenie szkoły „małą architekturę”.
Modernizacji doczeka się także wreszcie budynek wiejski w Książnicach.
Cały wniosek opiewa na kwotę ponad 500 tys. złotych,
z czego 80% to dotacja z wspomnianego funduszu. Wójt
Stanisław Rybak otrzymał już fax w tej sprawie, potwierdzający ponad wszelką wątpliwość przyznane Koszycom
przez Urząd Marszałkowski pieniądze na te właśnie cele.
Wygląda więc na to, że i te zadania do września zostaną
wykonane.
*
W przygotowaniu jest kilka wniosków zmierzających
do pozyskania pieniędzy z Unii Europejskiej. Warto poinformować mieszkańców gminy, że tym razem pieniędzy ma być znacznie więcej niż dotąd, jednak mają być
przyznawane aż na 7 lat! Przy tak olbrzymim ruchu cen
w budownictwie, jak obecnie, nie da się przewidzieć, ile
z zamierzeń inwestycyjnych uda się w przyszłości zrealizować. Niemniej jednak, żeby nie przespać sprawy, gmina przygotowuje się do aplikowania o te nominalnie duże
pieniądze. A trzeba powiedzieć, że Urząd Gminy Koszyce
ma w tym zakresie duże już doświadczenie i takież umiejętności.
Na ukończeniu jest już dokumentacja na wodociągi
i modernizację kanalizacji dla całej gminy. W większości
wsi wszystko jest przygotowane, włącznie z pozwoleniami
na budowę.
Nr 2(36)
GAZETA KOSZYCKA
Gmina jest też bardzo zainteresowana odnawialnymi
źródłami energii. Prawdopodobnie niedługo sfinalizuje się
budowa kotłowni opalanej na słomę i siano. Wójt Stanisław
Rybak podczas ostatniego pobytu we Fromborku ostatecznie przekonał się do tej idei. Gra warta jest świeczki, bo
uniezależni gminę od drogiego oleju opałowego, pozwoli
rolnikom uporządkować pola, zarobić na słomie i sianie,
a w kotłowni i brykietowni powstaną nowe miejsca pracy.
Gra warta jest zachodu tym bardziej, że – jak dotąd – niewiele gmin interesuje się tym tematem, stąd pozyskanie
pieniędzy unijnych może się okazać w tym przypadku całkiem łatwe. Gmina może na ten cel otrzymać do 3 mln
złotych dotacji. Zdaniem wójta Rybaka inwestycja o tych
parametrach, jakie przewidziane są dla kotłowni w Koszycach, nie będzie kosztować wiele więcej.
3
biznesmena amerykańskiego – Honorowego Obywatela
Koszyc. W maju formalnie obiekt przeszedł pod zarząd
samorządu i teraz rolą gminy, bynajmniej niebagatelną,
jest właściwe zorganizowanie ekspozycji, starania o powiększanie zbiorów, pilnowanie ich i udostępnianie zainteresowanym.
To praca na długie lata, ale widoczne w muzeum gołym okiem początki bardzo dobrze rokują. Już to, co udało
się do tej pory zgromadzić, jest dostatecznie interesujące
i jest w stanie zatrzymać uwagę zwiedzających. Choćby
reprodukcje cennych dokumentów z XV, XVI wieku, pozyskane z Archiwum Państwowego, różne akty prawne wydawane przez polskich królów – Michała Korybuta Wiśniowieckiego, Władysława IV, Stefana Batorego czy Jana III
Sobieskiego.
*
Będą zmiany kadrowe w gminnej oświacie. W wyniku
konkursu nową panią dyrektor Centrum Oświatowego
w Koszycach wybrana została Teresa Domagała, dotychczasowa dyrektorka szkoły w Książnicach Wielkich. Na
jej miejsce nominację na p.o. dyrektora szkoły w Książnicach, na jeden rok, otrzymał nauczyciel tej szkoły – Jan
Krępa.
(js)
Muzeum już czynne!
26 maja, w czasie tegorocznych Dni Koszyc, nastąpiło
uroczyste otwarcie Muzeum Regionalnego Ziemi Koszyckiej im. Stanisława Boducha. To idea zainicjowana, sfinansowana i wykonana przez urodzonego w Koszycach
Budynek Muzeum Ziemi Koszyckiej im. Stanisława Boducha.
Fot. J. Stojek
Kopia dokumentu wydanego przez króla Michała Korybuta Wiśniowieckiego. Fot. R. Stojek
Zachęcamy do współtworzenia Muzeum Ziemi Koszyckiej.
To bardzo potrzebna placówka kulturalno-oświatowa.
Powinna uczniów naszego Centrum Oświatowego i szkoły w Książnicach Wielkich skłonić do większego zainteresowania historią małych ojczyzn. Poprzez młodzież
być może uda się zachęcić dorosłą część społeczeństwa
gminy do poszperania po strychach, czy w rodzinnych
starych albumach. Prawdopodobnie w naszych domach
jest jeszcze wiele przedmiotów i pamiątek, które mogą
uatrakcyjnić zbiory naszego muzeum i w ten sposób, często już niepotrzebne, przetrwać następne dziesięciolecia
i być świadectwem kultury naszych czasów. Planowane
jest sukcesywne wzbogacanie wystaw, zmiany ekspozycji, dlatego też Rodaków w kraju i za granicą zapraszamy
do współtworzenia naszego Muzeum. Zwracamy się do
wszystkich, którzy posiadają w swoich zbiorach domowych
najdrobniejsze nawet pamiątki przeszłości, o przekazanie
ich w formie darowizny, depozytu lub umożliwienie skopiowania. Mogą to być np. dokumenty, wyroby działalności artystycznej, zdjęcia, pocztówki, książki, czasopisma,
dawne przedmioty codziennego użytku oraz inne świadectwa naszego dorobku kulturowego. Osoby lub instytucje, które ofiarują Muzeum swoje eksponaty lub wesprą
4
GAZETA KOSZYCKA
w inny sposób działalność placówki, zostaną wpisane do
Honorowej Księgi Darczyńców Muzeum Ziemi Koszyckiej
im. Stanisława Boducha.
Fragment ekspozycji etnograficznej. Fot. R. Stojek
W koszyckim muzeum przewiduje się organizowanie
wystaw archeologicznych, etnograficznych, historycznych
i innych. Aktualnie w muzeum obejrzeć można wystawę
kopii obrazów Stanisława Wyspiańskiego z Muzeum Narodowego z Krakowa oraz utrzymane w tej samej stylistyce, w tym samym klimacie i nastroju prace uczniów.
Wystawy już więc mają miejsce, podobnie jak i spotkania
Część ekspozycji archeologicznej. Fot. R. Stojek
Nr 2(36)
ności instytucji. Rada Muzeum, zgodnie z ustawą o muzeach, została powołana przez Radę Gminy na czteroletnią
kadencję. W jej skład weszli:
• Stanisław Boduch — fundator Muzeum
• Jan Dudziński — emerytowany oficer, historyk,
współpracownik „Gazety Koszyckiej”
• Małgorzata Ibek-Mocniak — Sekretarz Rady; nauczycielka języka polskiego w Szkole Podstawowej
w Książnicach Wielkich, współpracująca z „Gazetą
Koszycką”
• Dr Jacek Rydzewski — Przewodniczący Rady; dyrektor Muzeum Archeologicznego w Krakowie, autor
prac naukowo-badawczych dotyczących naszego
terenu, np. Dwa starosznurowe znaleziska grobowe
z Witowa
• Grażyna Sendal-Iwanicka — polonistka, współpracuje z „Gazetą Koszycką”
• Ryszard Stojek — przedstawiciel Urzędu Gminy, redaktor „Gazety Koszyckiej”
• Małgorzata Witek — nauczycielka historii w Centrum
Oświatowym w Koszycach
Muzeum Ziemi Koszyckiej zaprasza!
Muzeum Ziemi Koszyckiej im. Stanisława Boducha
bardzo serdecznie zaprasza mieszkańców gminy i okolic,
turystów przejeżdżających przez Koszyce i wakacyjnych
gości. Zapraszamy naszych rodaków mieszkających na
stałe za granicą.
Muzeum ma swoją siedzibę w Koszycach przy ulicy
Wspólnej 11, a czynne jest:
Poniedziałek – nieczynne
Wtorek – 1000 – 1600
Środa – 1000 – 1600
Czwartek – 900 – 1500
Piątek – 1200 – 1800
Sobota – 1200 – 1800
Redakcja
mieszkańców gminy, które będą
się odbywać w części parterowej. W ten sposób parter muzeum będzie miał szansę pełnić funkcję quasi-domu kultury,
gdzie mieszkańcy będą mogli
się spotykać, gdzie będzie można odbywać różnego rodzaju
konferencje. Kilka zresztą już
także się odbyło.
Przy Muzeum działa Rada
Programowa. Sprawuje ona
nadzór nad wypełnianiem przez
muzeum powinności wobec
zbiorów i społeczeństwa, ocenia działalność muzeum oraz
zatwierdza roczny plan działal-
Rada Programowa Muzeum (od lewej): Jan Dudziński, Stanisław Boduch, Jacek Rydzewski,
Małgorzata Ibek-Mocniak, Grażyna Sendal-Iwanicka, Stanisław Rybak – Wójt Gminy, Małgorzata Witek, Ryszard Stojek, Stanisław Szymański – Dyrektor Muzeum. Fot. J. Stojek
Nr 2(36)
GAZETA KOSZYCKA
5
Dni Koszyc 2007
Najważniejszym punktem programu tegorocznej edycji
Dni Koszyc było uroczyste otwarcie Muzeum Ziemi Koszyckiej im. Stanisława Boducha, które powstało dzięki
inicjatywnie i fundacji pana Stanisława Boducha – biznesmena pochodzącego z gminy Koszyce, a mieszkającego
na stałe w USA.
wem Boduchem o przekazaniu budynku Muzeum w użytkowanie.
Relacja z otwarcia Muzeum Ziemi Koszyckiej im. Stanisława Boducha
Uroczystość zgromadziła liczne grono zacnych gości.
Obecny był fundator wraz z rodziną, a także ks. biskup Kazimierz Gurda oraz inni księża związani z tym regionem.
Zaproszenie przyjęli również: dyr. Muzeum Narodowego
w Krakowie pani Zofia Gołubiew, dyr. Muzeum Archeologicznego w Krakowie pan Jacek Rydzewski, przeor paulinów o. prof. Andrzej Napiórkowski. Przybyły ważne osobistości naszego regionu, zarówno związane z władzami
oświatowymi jak i samorządowymi, posłowie na sejm RP,
osoby, które przygotowały projekty wystaw, burmistrzowie
i wójtowie sąsiednich gmin, radni Koszyc, sołtysi z wiosek
należących do Gminy Koszyce, liczni mieszkańcy gminy
Koszyce. Listy z gratulacjami i słowami uznania skierowali do Wójta Gminy Prezydent RP Lech Kaczyński oraz
Przewodniczący Sejmiku Gmin Małopolski Kazimierz Barczyk.
Podpisanie aktu przekazania budynku muzeum Gminie Koszyce. Fot. J. Stojek
Po podpisaniu dokumentów ponownie głos zabrał pan
Stanisław Rybak. W wystąpieniu zwrócił się ze słowami
podziękowania i uznania dla darczyńcy Muzeum. Przypomniał również co było inspiracją powołania tej placówki,
zwrócił uwagę na pokaźne koszty i nakłady jakie pan Boduch przeznaczył na zakup synagogi, remont i nadanie jej
obecnego kształtu, mówił o tym, jaką wartość niewymierną, niematerialną ma powoływana instytucja.
Wstęgę przecinają fundator muzeum Stanisław Boduch i Wójt
Gminy Koszyce Stanisław Rybak. Fot. J. Stojek
Oficjalną część uroczystości rozpoczęło przecięcie
biało-czerwonej wstęgi dokonane wspólnie przez Wójta
Gminy i Stanisława Boducha. Następnie biskup Kazimierz
Gurda pobłogosławił budynek i skierował słowo do zgromadzonych. Z kolei, już wewnątrz budynku, głos zabrał
gospodarz spotkania – pan Stanisław Rybak, który przywitał zebranych. Później nastąpiło uroczyste podpisanie
porozumienia między Wójtem Gminy Koszyce a Stanisła-
Stanisław Boduch z żoną i synem oraz goście uroczystości. Fot.
R. Stojek
Następnie wystąpił pan Stanisław Boduch, który mówił
o swych więzach z Koszycami, wyjaśnił czym kierował się
podejmując decyzję o ratowaniu budynku synagogi, zwrócił uwagę słuchaczy na to jak ważna jest pamięć o swych
korzeniach, dokumentowanie, gromadzenie i ochrona
pamiątek przeszłości. Ta pamięć jest szczególnym obowiązkiem i nikt inny za nas tego obowiązku nie spełni. Na
6
GAZETA KOSZYCKA
Goście uroczystości. Fot. J. Stojek
koniec życzył sukcesów wszystkim, którzy będą pracować
i współpracować z Muzeum Ziemi Koszyckiej.
Ceremonię uświetnił chór oo. paulinów wykonując średniowieczną pieśń „Gaude Mater Polonia” („Ciesz się,
Matko Polsko”) skomponowaną z okazji kanonizacji św.
Nr 2(36)
dokumenty historyczne, jak i przedmioty codziennego użytku sprzed kilkudziesięciu lat,
znalazły tu swoje miejsce i należytą oprawę.
Na uwagę zasługują zwłaszcza niezwykle
cenne siedemnastowieczne ornaty i przedmioty liturgiczne użyczone przez księdza
Czesława Kubisia z Rachwałowic.
To Muzeum będzie miejscem poruszającym wyobraźnię, miejscem z którego przemawiać będzie dorobek wielu pokoleń, gdzie
młodzi ludzie uczyć się będą historii i patriotyzmu. Już teraz Muzeum serdecznie zaprasza
zwiedzających, zwłaszcza do obejrzenia wystawy czasowej zorganizowanej w związku
obchodami Roku Wyspiańskiego. Można na
niej podziwiać kilkanaście kopii znanych dzieł
tego artysty, a wśród nich: „Macierzyństwo”,
„Helenkę”, „Portret artysty z żoną”. Wystawę
dopełniają prace uczniów Centrum Oświatowego w Koszycach, inspirowane twórczością
Stanisława Wyspiańskiego – patrona tutejszego gimnazjum.
Goście uroczystości. Fot. J. Stojek
Chór oo. paulinów. Fot. J. Stojek
Stanisława. To hymn, który towarzyszy ważnym uroczystościom narodowym, sławi bohaterskie czyny, wielkie
idee otoczone powszechnym szacunkiem.
Kolejnym punktem programu były wystąpienia gości.
Mówcy zwracali się przede wszystkim do głównego bohatera tej uroczystości, chwaląc jego hojność, docenianie
i wspieranie dzieł, które służą dobru wspólnemu.
Po części oficjalnej i wysłuchaniu pieśni w wykonaniu
chóru oo. paulinów, goście zostali zaproszeni do zwiedzania muzeum, obejrzenia prezentacji zdjęć malowniczych krajobrazów Gminy Koszyce oraz na poczęstunek
w ogrodzie otaczającym budynek.
Wszyscy wysoko ocenili wystawy inaugurujące działalność placówki. Zarówno eksponaty archeologiczne,
Ksiądz Biskup Kazimierz Gurda dokonuje wpisu do księgi pamiątkowej muzeum. Fot. J. Stojek
Nr 2(36)
GAZETA KOSZYCKA
7
8
GAZETA KOSZYCKA
Goście uroczystości. Fot. J. Stojek
Nr 2(36)
Nr 2(36)
GAZETA KOSZYCKA
9
10
GAZETA KOSZYCKA
Nr 2(36)
Bardzo bogaty był program artystyczny tegorocznych
Dni Koszyc. Każdy mógł znaleźć coś dla siebie.
W sobotnie popołudnie Rynkiem zawładnęła młodzież
z Centrum Oświatowego, prezentując piękny program artystyczny pt. „Co się komu w duszy gra...”, poświęcony
Zespół „Babilon”. Fot. J. Stojek
Polonez w wykonaniu młodzieży z Centrum Oświatowego. Fot.
R. Stojek
czasom Młodej Polski, tj. okresowi w którym żył i tworzył
patron koszyckiego gimnazjum Stanisław Wyspiański.
Był więc dostojny polonez, wesoły i żywiołowy krakowiak,
tańce żydowskie a wszystko to przeplatane młodopolską
poezją i fragmentami „Wesela”.
Zespół Andżeliki Jarosz. Fot. J. Stojek
Taniec żydowski. Fot. R. Stojek
Później w klimaty zespołu Boney M wprowadził zespół
„Babilon” przypominając największe przeboje tej lubianej
przed laty grupy. Wieczór zakończyła zabawa z zespołem
Andżelika.
Tradycyjnie już, drugi dzień obchodów gminnego święta rozpoczęła orkiestra dęta Jutrzenka z Książnic Wielkich
wykonując wiele znanych i lubianych utworów. Kolejnym
punktem programu był koncert Eweliny Tyburowskiej
z zespołem Horyzont. I wreszcie na scenie pojawiła się
gwiazda wieczoru – zespół Hetmańscy Sarmaci. W czterogodzinnym koncercie zespół bawił publiczność – naj-
Orkiestra dęta „Jutrzenka”. Fot. R. Stojek
pierw znanymi i lubianymi piosenkami biesiadnymi, później folklorem góralskim. W kolejnej odsłonie artyści wyszli
przebrani w mundury Armii Czerwonej aby zaprezentować
najbardziej znane utwory Chóru Aleksandrowa. Na koniec
– ku zaskoczeniu publiczności i organizatorów, którzy
Nr 2(36)
GAZETA KOSZYCKA
Zespół „Hetmańscy Sarmaci” Fot. R. Stojek
Ewelina Tyburowska. Fot. R. Stojek
przekonani byli, że to już koniec koncertu, artyści wyszli
na scenę w strojach nawiązujących do lat 70- i 80-tych.
Tym razem wykonali najbardziej znane przeboje polskich
Zespół „Hetmańscy Sarmaci” Fot. J. Stojek
Zespół „Hetmańscy Sarmaci” Fot. J. Stojek
zespołów z tamtych lat. Porwali tym publiczność, która
długimi brawami zmuszała zespół do kolejnych bisów.
Wieczór zakończyła zabawa z zespołami Andżelika
i Horyzont.
Koncertom towarzyszyły kiermasze, loterie oraz wystawa obrazów pani Lucyny Kalinowskiej z Gliwic.
Zespół „Hetmańscy Sarmaci” Fot. R. Stojek
11
12
GAZETA KOSZYCKA
Wystawa obrazów Lucyny Kalinowskiej z Gliwic. Fot. J. Stojek
Publiczność. Fot. J. Stojek
teatralnych, operetkowych, koncertowych,
music-hallowych,
operach i estradach;
z zachwytem obserwowałem dobrze zapowiadające się talenty.
Bezsprzecznie należały do nich:
Wspaniała w przekazie tekstu, dykcyjna,
z wyważonym gestem
i wdziękiem osobistym,
zwracająca
uwagę
przepięknym strojem
Rachela z „Wesela”
Panna Młoda imponowała strojem, urodą
a nawet fryzurą Mikołajczykówny z Bronowic, przy tym czytelnie
podawała tekst kipiąc
namiętnościami. Jakże
Nr 2(36)
Klaudia Szaflarska – Rachela.
Fot. J. Dudziński
Redakcja
Talenty z Rynku
Rynek koszycki bywa świadkiem różnorodnych, nie zawsze chlubnych, zdarzeń. Na pewno wydarzeniami
w sensie pozytywnym są występy artystyczno-estradowe.
Budzą ciekawość, dumę najbliższych i zachwyt zwykłej
publiczności.
Tegoroczne Dni Koszyc obfitowały w wydarzenia wielkiej miary: otwarcie Muzeum i jego pierwsza bardzo udana ekspozycja; piękny występ białych braci – alumnów ze
Skałki Krakowskiej a capella; i występ uczniów Centrum
Oświatowego w Koszycach.
Gratuluję pomysłu inscenizacyjnego opiekunce popisu
i wykonawcom, choć przyznaję, że brakowało do pełnego
sukcesu czegoś co nazwałbym ostatecznym szlifem, słowom, gestom i krokom aby nadać blask przekazywanym
treściom, ruchowi i pewności tańczącym.
Jako człowiek od lat pracujący z młodzieżą, którego
byli podopieczni błyszczą na wielu zawodowych scenach
Marzena Siudak – Panna Młoda.
Fot. J. Dudziński
tańczył w rytm wspaniałej
muzyki ze „Skrzypka na
dachu”. Pewny w tym co
prezentował, śmiało patrzył wielu widzom w twarze jakby mówił – Tak ja
tańczę dla Was – podziwiajcie mnie – i… ja także
go oklaskiwałem!
Wyjątkowa wśród kilku dobrych tancerek była
Rudowłosa Piękność! To
ona przyciągała wzrok
nie tylko dlatego, że była
kontrastowa i krwista
w stosunku do zimnego choć poprawnego
partnera.
W tańcu były dwie
wyróżniające się osobowości:
Wspaniały w intuicyjnym geście, ruchu,
mimice i krokach a także umiejętności noszenia podstylizowanego
kostiumu z prawidłowo nałożoną na głowę kipą – jarmułką.
Młody chłopak – On
nie naśladował ruchu,
gestów, kroków, ON je
Janusz Kułaga. Fot. J. Dudziński
Nr 2(36)
GAZETA KOSZYCKA
w pierwszej parze. Pełna kociego wdzięku, była tańcem
i muzyką w jednym, była płynącym w rytm muzyki tanecznym wdziękiem – pomimo
koszmarnych butów – które
nie zdołały zachwiać wrażenia, że objawiła się piękność
i talent. Była tak niepokojąca w wyrazie artystycznym
jak wielkie damy z historii
literatury i sceny, jak choćby
znane z portretów i legendy
Dagny Przybyszewska czy Patrycja Niedźwiedź.
wielka aktorka Irena Solska – Fot. J. Dudziński
też jak ona złotowłose.
Na zupełnie przeciwnym biegunie był jeden z członków
zespołu tzw. „gwiazd programu”. Nie zwróciłbym na niego uwagi gdyby nie soczysty komentarz dwu „szalejących
trzydziestek”.
„Popatrz na tego wyleniałego kocura, on tylko markuje
– nie śpiewa, nie wpuściłabym takiego nie tylko łóżka ale
na próg mojej sieni” – i obie wybuchnęły śmiechem – ja
też bo miały zupełną rację!
W klarownym tym razem i napuszonym konferansjersko programie młodych artystów Centrum Oświatowego
błyszczały talenty, przypuszczam, że są to samorodki –
dotknięte tą „iskrą bożą” czyli tym co pozwala im błyszczeć
na tle innych. Żałuję, że nie mogę z nimi sam pracować,
bo wymagają dobrego ukierunkowania, poprzez pracę indywidualną aby nadać im ten szlachetny szlif. Jest w Centrum Oświatowym pani Krystyna Majewska-Szymańska,
która wyraźnie czuje scenę i estradę, ma wspaniałe pomysły choreograficzne i inscenizacyjne a dyrekcja Centrum i Gmina powinny dać jej szanse pracy i udzielić pomocy w szerokim zakresie. Widzę też konieczność dania
jej możliwości konsultacji z fachowcami – wszak Kraków
nie tak daleko.
J. Dudziński
Andrzej Staszkiewicz
odchodzi
Tak, tak, ale odchodzi godnie, otoczony szacunkiem
władz, pracowników UG i – jesteśmy tego pewni – dwóch
pokoleń mieszkańców gminy. Odchodzi na zasłużoną
emeryturę po przeszło 45 latach pracy, z czego zdecydowana większość – w Urzędzie Gminy w Koszycach na
stanowisku kierownika Urzędu Stanu Cywilnego.
Któż w Koszycach nie zna pana Andrzeja, urodzonego
tu właśnie w 1942 roku? Chyba nie ma takiej rodziny, która w ciągu ostatnich prawie czterech dziesiątków lat nie
zjawiła się przynajmniej raz na ślubie kogoś z najbliższej
rodziny, której to ceremonii on przewodniczył. Zawsze
13
pogodny, życzliwy, łatwo nawiązujący kontakty z bliźnimi.
Zdarzało się wielokrotnie, że wyjątkowo zestresowane
pary młode „oswajał” z mającą nastąpić historyczną dla
nich chwilą jakimś zabawnym zdaniem, wesołym żartem.
W takich razach meczące napięcie szybko gdzieś się ulatniało, ku zadowoleniu młodych i ich rodzin.
Kilka ślubów doszło do skutku tylko dzięki nadzwyczajnej cierpliwości pana Andrzeja, gdy przedłużało się
oczekiwanie na przyszłych mężów, którzy tylko trochę,
o krótkie 5-6 godzin, za długo żegnali się ze stanem kawalerskim. Nie wiadomo było, co się dzieje, bo telefonów
komórkowych jeszcze nie było. Co robił wtedy pan kierownik? Pocieszał i uspokajał odchodzące od zmysłów z niepewności panny młode…
Pożegnanie Andrzeja Staszkiewicza na sesji Rady Gminy, Wójt
Gminy wręcza Medal Pamiątkowy Gminy Koszyce. Fot. R. Stojek
W sumie tych ślubów udzielił Andrzej Staszkiewicz ponad 2300. Ale przecież do USC przychodzimy nie tylko
w radosnych chwilach naszego życia, takich jak śluby czy
narodziny. Także wówczas, gdy oddajemy dowód osobisty kogoś bliskiego, z kim pożegnaliśmy się na zawsze.
W tak trudnych momentach potrzebny jest szczególny
takt urzędnika, na który w koszyckim USC zawsze można
było liczyć.
Przez pierwsze dwa lata pracy zawodowej Andrzej
Staszkiewicz zajmował się dostawami obowiązkowymi,
następnie ponad sześć lat przepracował w Powiatowym
Inspektoracie Melioracji Wodnych w Kazimierzy Wielkiej.
Andrzej Staszkiewicz to też działacz samorządowy
i społecznik. Od młodości w Ochotniczej Straży Pożarnej,
od 1968 do 1996 roku prezesował koszyckiej OSP. Powołany w 1974 roku objął funkcję komendanta gminnej OSP;
pełnił ją jeszcze dwa lata temu. Od 2005 roku do chwili
obecnej jest prezesem Zarządu Gminnego OSP. Za czasów jego prezesury powstała z prawdziwego zdarzenia
remiza w Koszycach, remizy w Rachwałowicach i Książnicach Wielkich. Udało się pozyskać kilka strażackich
14
GAZETA KOSZYCKA
wozów bojowych. Jest też pan Andrzej niejako „z urzędu” współorganizatorem gminnych zawodów strażackich,
konkursów wiedzy itd.
Nr 2(36)
Książnice Wielkie
AS, czyli
aktualności szkolne
Co słychać w Szkole Podstawowej w Książnicach Wielkich?
Andrzej Staszkiewicz podczas udzielania ślubu
Gdy mówi o wybudowanych remizach i pozyskanych
wozach bojowych, pan Andrzej podkreśla, że nie byłoby
to możliwe bez osobistego zaangażowania i wsparcia
wielkiego sympatyka strażaków, wójta gminy Koszyce
Stanisława Rybaka. A w ogóle, jest wdzięczny losowi, że
ponad dwadzieścia lat przepracował w Urzędzie Gminy
w Koszycach pod kierownictwem Stanisława Rybaka. „Bo
to człowiek, któremu chce się robić pożyteczne rzeczy
z myślą o innych, który lubi iść ludziom na rękę; wtedy
łatwiej się pracuje i praca staje się przyjemnością. Choć
czasem, gdy się coś zawaliło, oberwało się od wójta reprymendę” – dodaje.
Pracownik UG Ryszard Stojek wspomina, jak to w 1979
roku Andrzej Staszkiewicz, podczas festynu z okazji jakiegoś święta strażackiego, namówił go na pracę w Urzędzie. Przyjęty do referatu ewidencji ludności został jednocześnie zastępcą kierownika USC.
– Pan Andrzej miał do swych podwładnych zawsze
serdeczne, a do mnie wręcz koleżeńskie podejście - mówi
Ryszard Stojek. - Cierpliwie wprowadzał mnie w tajniki
wiedzy, którą należało posiąść, żeby dobrze wykonywać
swoje obowiązki. A trzeba wiedzieć, że Andrzej Staszkiewicz jest chodzącą skarbnicą wiadomości o Koszycach;
zna fakty, ludzi, pokrewieństwa i powinowactwa pomiędzy
nimi. Redagując „Gazetę Koszycką” często w chwilach
wątpliwości polegamy na jego pamięci i wiedzy.
Wśród licznych wyróżnień i odznaczeń Andrzej Staszkiewicz wymienia tylko Medale za Zasługi dla Pożarnictwa
– we wszystkich kolorach, Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski i również we wszystkich kolorach Krzyże
Zasługi.
AD MULTOS ANNOS! – panie Andrzeju.
Jan Sumar
W drugim semestrze startowaliśmy w wielu konkursach,
wyjeżdżaliśmy na basen do Kazimierzy Wielkiej, bawiliśmy się na Festynie Rodzinnym, byliśmy na wycieczkach
w Krakowie, Zakopanem, Chorzowie, w sanktuarium
w Kałkowie i w jaskini „Raj”, w Chwalibogowicach, szóstoklasiści napisali sprawdzian po szkole podstawowej (gratulujemy bardzo dobrego wyniku!) i oczywiście staraliśmy
się nie zapominać o tym, że przede wszystkim trzeba się
uczyć.
Cieszymy się z wyników sprawdzianu
Z wielką przyjemnością pragniemy poinformować o sukcesach naszych uczniów. Tegoroczna klasa VI napisała
bardzo dobrze sprawdzian kończący szkołę podstawową.
Szóstoklasiści przed sprawdzianem. Fot. Agata Głuszek
Uczniowie uzyskali wyższy wynik niż średnie wyniki dla
powiatu, województwa i lepszy niż wynik ogólnopolski.
Gratulujemy!
Przed Wielkanocą, zgodnie z tradycją szkoły, Samorząd Szkolny zorganizował „Konkurs na najładniejszą
i najstaranniej wykonaną palmę wielkanocną”. Wzięła
w nim udział niemal jedna trzecia uczniów. Wśród wielu
pięknych prac wyróżniono palmy: Tomka Grzywy, Bartka
Rakoczego, Natalii Gądek, Kingi Nowak, Sylwii Wicher,
Oli Gądek oraz Konrada Wypycha.
Szkolny Konkurs Czytelniczy dla klas I-III
Samorząd Szkolny już po raz 5. zorganizował szkolny
konkurs ze znajomości lektur. Przebiegał on w dwóch eta-
Nr 2(36)
15
GAZETA KOSZYCKA
Laureaci konkursu czytelniczego. Fot. Agata Głuszek
pach: klasowym i szkolnym. Do drugiego etapu przystąpiło po troje uczniów z każdej klasy, najlepiej znających
treść lektur. Z klasy pierwszej: Ewa Rajska, Bartek Rakoczy i Kamil Cieślik; z klasy drugiej Iza Lech, Klaudia
Grzyb, Adrian Gurda oraz z klasy trzeciej: Karolina Grzyb,
Antosia Mocniak i Konrad Wypych.
A oto wyniki:
Karolina Grzyb – miejsce I (17 pkt)
Antosia Mocniak – miejsce II (16,5 pkt)
Ewa Rajska – miejsce III (16 pkt)
Ogólnopolski Turniej Bezpieczeństwa w Ruchu
Drogowym.
17 kwietnia 2007 roku w Centrum Oświatowym w Koszycach odbył się gminny etap turnieju BRD. Naszą szkołę
reprezentowali: Grzegorz Grzywna, Łukasz Majcherczyk,
Mateusz Jarosz i Wojtek Mętel. Drużyna z Książnic Wielkich zdobyła 39 punktów i zakwalifikowała się do etapu
powiatowego.
Ogólnopolskie konkursy przedmiotowe: matematyka i język polski
30 uczniów z klas od III do VI wzięło udział w ogólnopolskich konkursach przedmiotowych z języka polskiego
i matematyki. Były to konkursy „Geniusz” i „Olimpus”.
Najlepsze wyniki uzyskali: z klasy VI Grzegorz Grzywna
(miejsce 19), Ewelina Maciejewska (miejsce 26), Łukasz
Majcherczyk (miejsce 27), Klaudia Grzęda (miejsce 29)
w konkursie matematycznym, a w konkursie z języka
polskiego: z klasy IV Paweł Jankowski (miejsce 12), Kasia Podkopał (miejsce 20), Natalia Chuchmacz i Kamil
Gwóźdź (miejsce 24), Artur Grzęda (miejsce 25), Błażej
Drabik (26 miejsce), Kamil Gwóźdź (24 miejsce), Mateusz
Jarosz (27 miejsce) i z klasy III Antosia Mocniak (miejsce
17).
Gminny Konkurs Ekologiczny dla klas I-III
Po raz kolejny nasi uczniowie wzięli udział w Gminnym
Konkursie Ekologicznym, tym razem zorganizowanym
w Centrum Oświatowym w Koszycach. W części sprawdzającej wiedzę o parkach narodowych i lasach startowali
Gminny konkurs ekologiczny – zwycięska drużyna z Książnic W.
w konkurencjach sportowych. Fot. Agata Głuszek
uczniowie klasy III: Kinga Nowak, Konrad Wypych i Antosia Mocniak. Antosia zajęła II miejsce.
W rywalizacji sportowej, w której nasza drużyna zwyciężyła, wystartowali: Karolina Grzyb (kapitan drużyny),
Ola Gądek, Klaudia Maciejewska, Grzegorz Cieślik, Kinga Nowak z klasy II, Kamil Chuchmacz, Dominik Nowak,
Grzegorz Ptasznik, Ewa Rajska, Grzegorz Niedojad, Sebastian Wątek.
Dzień Ziemi
Z okazji Dnia Ziemi również klasy starsze spotkały się
ze swoimi rówieśnikami z Koszyc i z Koczanowa. Spotkanie połączone z zabawą miało charakter turnieju ekologicznego. Nasi uczniowie zaprezentowali modę ekologiczną, kabaret „Chory komin”, który w żartobliwy sposób
miał uświadomić widzom do czego może doprowadzić
palenie w piecu „czym popadnie”. Przedstawili także działania naszej szkoły na rzecz ochrony środowiska.
Oto treść wystąpienia uczniów z Książnic Wielkich:
Dzień Ziemi
W naszej szkole staramy się myśleć i robić coś w sprawie ochrony środowiska. Nie sprzątamy tylko od święta.
Od kilku lat włączamy się w akcję „Sprzątania Świata”.
Najwięcej inicjatyw podejmujemy wiosną z okazji Dnia
Ziemi. O zaangażowaniu każdej klasy piszemy w Kronice i gazetce szkolnej. Zamieszczamy również artykuły
w „Gazecie Koszyckiej”. Piękno otaczającego nas krajobrazu uwieczniamy na zdjęciach. O ekologii, problemach
i działaniach z nią związanych, rozmawiamy na lekcjach
przyrody, języka polskiego, godzinach wychowawczych.
Koledzy z klasy IV ustalili gdzie w najbliższej okolicy
znajdują się dzikie wysypiska śmieci, jakiej są wielkości
i co się na nich znajduje. W tej sprawie napisaliśmy list
otwarty do mieszkańców naszej gminy. Niestety śmieci są
ciągle podrzucane w te miejsca, mimo wdrożenia systemu
odbioru śmieci z gospodarstw domowych.
W naszej szkole działa także koło Ligi Ochrony Przyrody. Należą do niego wszyscy uczniowie ze starszych klas,
16
GAZETA KOSZYCKA
Nr 2(36)
li: Grzegorz Grzywna i Klaudia Grzęda z klasy szóstej.
Wśród uczniów, którzy równie dobrze radzą sobie z polską pisownią znaleźli się: Ewelina Maciejewska, Mateusz
Jarosz, Jarek Bakowski, Paweł Jankowski, Błażej Drabik,
Karolina Lech, Klaudia Maciejewska, Konrad Wypych,
Ola Gądek, Dominik Gwóźdź, Kamil Chuchmacz, Kamil
Gwóźdź. Czworo uczniów starszych klas wzięło udział
w Powiatowym Konkursie Ortograficznym.
„Dzień Ziemi” – skup surowców wtórnych. Fot. Agata Głuszek
a opiekunem koła jest pan Jan Krępa. Członkowie koła
dbają przede wszystkim o przyszkolny ogród, gdzie, jak
wiadomo, jest dużo pracy niemal przez cały rok. Przygotowujemy grządki, pielęgnujemy sadzonki, sadzimy kwiaty
ogrodowe, a uczniowie młodszych klas organizują corocznie wiosenny kiermasz kwiatów. Każdego roku zbieramy
też nasiona, które potem zabieramy do domu, aby wyhodować z nich młode kwiaty do ogródka. W tym roku zasadziliśmy w ogrodzie aż 70 róż.
Od kilku lat każda klasa pierwsza przyjmowana w poczet uczniów sadzi swoje drzewko w ogrodzie szkolnym.
Przykładem innych działań w trosce o środowisko jest
zbiórka puszek aluminiowych, makulatury, butelek plastikowych, zbiórka zużytych baterii. Tymi akcjami kieruje co
roku Samorząd Szkolny. A dochody uzyskane ze sprzedaży surowców wtórnych przeznaczamy na cele klasowe.
Gmina, w której mieszkamy należy do Koszycko-Opatowieckiego Obszaru Krajobrazu Chronionego. Wiemy,
że możemy tu spotkać aż 6 gatunków roślin pod całkowitą ochroną i 5 pod ochroną częściową. Jest też jedno
drzewo, które ma status pomnika przyrody. Zauważyliśmy
również obiekty przyrodnicze, które ze względu na swe
walory należy otoczyć ochroną prawną: to stare lipy rosnące wokół kościoła i na cmentarzu w Książnicach Wielkich, wierzby rosochate znajdujące się przy dawnej drodze dworskiej prowadzącej z Książnic Małych do Książnic
Wielkich, wiekowa topola w Książnicach Małych, której
obwód pnia wynosi 355 cm.
Chcielibyśmy by nasza okolica była jak najczystsza
i najpiękniejsza.
Sebastian wśród laureatów!
Już po raz kolejny Sebastian Wątek wziął udział w Festiwalu Piosenki Dziecięcej i Młodzieżowej „Rozśpiewany Świat”, zorganizowanym pod patronatem Burmistrza
Gminy i Miasta Proszowice oraz Starosty Proszowickiego.
Tym razem zajął trzecie miejsce w swojej kategorii wiekowej i jako laureat wystąpił w Koncercie Finałowym, który
odbył się podczas tegorocznych Dni Ziemi Proszowickiej.
Gratulujemy!
Festyn Rodzinny
3 czerwca Rada Rodziców wraz z gronem pedagogicznym, przy ogromnym wsparciu wielu rodziców, zorganizowała pierwszy w historii naszej szkoły Festyn Rodzinny.
Mamy nadzieję, że już na stałe wpisze się on w tradycje
szkoły i będzie organizowany co roku w pierwszą nie-
Loteria fantowa na festynie rodzinnym. Fot. Agata Głuszek
Ewelina Maciejewska, Ewelina Saniak,
Łukasz Majcherczyk, Jarek Bakowski, Grzegorz Grzywna.
Szkolny Konkurs Ortograficzny dla klas I-VI.
W szkolnym konkursie ortograficznym, który przebiegał
pod hasłem: „Ortografia czyli heca, którą wszystkim się
zaleca” wzięło udział 30 uczniów. Zadania były trudne,
można było popełnić w nich ponad 120 błędów. Jednak
wielu uczniów poradziło sobie doskonale. Szkolnym mistrzem ortografii została Antosia Mocniak z klasy trzeciej,
która popełniła tylko jeden błąd. Kolejne miejsca zaję-
Przygotowania do konkurencji sportowych. Fot. Agata Głuszek
Nr 2(36)
GAZETA KOSZYCKA
17
dzielę czerwca, tak by bawić się, rywalizować w konkurencjach sportowych i wspólnie świętować: Dzień Matki,
Dzień Dziecka i Dzień Ojca.
Na początku Pani Dyrektor powitała wszystkich bardzo
serdecznie i oddała głos uczniom, którzy pod opieką pani
Agaty Głuszek przygotowali pokaz mody dla dorosłych,
wiersze i piosenki dedykowane rodzicom.
Uczestnicy konkursu wiedzy o szkole. Fot. Agata Głuszek
Kiermasz potraw przygotowany przez rodziców. Fot. A. Głuszek
W trakcie trwania festynu można było kupić książkę
o szkole w Książnicach, wziąć udział w loterii fantowej.
Uczniowie starszych klas rozegrali mecz piłki nożnej,
a młodsi grali w ringo. Drużyny z klas od trzeciej do szóstej rywalizowały w konkurencjach sprawnościowych. Przy
gorącym dopingu uczniów rozegrano mecz piłki siatkowej
nauczyciele vs. rodzice. Mimo braku treningu i niewielkiemu doświadczeniu zawodników, mecz rozegrano na za-
Kolejnym punktem części bardziej oficjalnej było rozdanie dyplomów uczestnikom zmagań ortograficznych
i konkurs wiedzy o szkole. Konkurs „Znam historię mojej
szkoły” zawierał pytania dotyczące patrona Piotra Barylaka oraz dziejów szkoły w latach 1920-2007. Przygotowa-
Zmagania rodzinne – przeciąganie liny
Reprezentacja siatkówki pracowników szkoły. Fot. A. Głuszek
ła je, na podstawie książki „Dzieje Szkoły Podstawowej
w Książnicach Wielkich”, pani Lucyna Krępa.
Z wszystkimi, nawet bardzo trudnymi pytaniami, najlepiej poradziła sobie Karolina Lech z klasy V (16 punktów)
– miejsce pierwsze. Drugie miejsce zajęła Klaudia Grzęda
z klasy VI (12 punktów), a trzecie Artur Grzęda z klasy IV
(11 punktów).
dowalającym poziomie, obie drużyny zadbały o jednolite
stroje, obyło się bez niedozwolonych zagrywek. Zdjęcia
z jego przebiegu z pewnością trafią do kroniki szkoły, a remisowy wynik 1:1 usatysfakcjonował obie drużyny.
Nikt nie bał się deszczu, na festyn przyszli niemal
wszyscy uczniowie, z rodzicami, rodzeństwem, sąsiadami
i dziadkami. Doskonała, intensywna, wielogodzinna zabawa wiązała się też z zapleczem kulinarnym. Uczniowie
i rodzice wszystkich klas przygotowali stoiska z różnorodnymi daniami. Były więc kiełbaski, bigos, frytki, lody, przepyszne domowe ciasta, napoje i różne słodkości. Wspaniała zabawa przy dźwiękach muzyki trwała kilka godzin.
Zwycięzcy różnych konkurencji otrzymali drobne upominki
i zostali nagrodzeni brawami.
18
GAZETA KOSZYCKA
Nr 2(36)
Na koniec Pani Dyrektor podziękowała gościom za
przybycie, rodzicom za trud organizacyjny, nauczycielom,
uczniom i pracownikom obsługi za aktywne uczestnictwo
w przedsięwzięciu.
A oto wyniki rodzinnych rozgrywek sportowych:
W rodzinnych zmaganiach sportowych wystartowało 10
trzyosobowych drużyn, złożonych z mamy, taty i dziecka.
Najwięcej emocji wzbudziło przeciąganie liny, ale równie gorący doping towarzyszył rywalizacji w rzucie workiem na odległość i rzucie woreczkiem do celu. Najwięcej
punktów zdobyła rodzina Grzybów z Łapszowa (Janusz,
Karolina i gościnnie pani Edyta Wypych), kolejne miejsca zajęli: państwo Włuskowie (pani Renata z synami),
państwo Grzędowie – Teresa, Jacek, Artur; państwo Majcherczykowie – Bożena, Włodzimierz, Łukasz; państwo
Grzędowie – Janina, Leszek, Nicole; państwo Rakoczy
– Aneta, Krzysztof, Bartek; państwo Wilkowie – Renata,
Marcin, Bartek; państwo Lechowie – Romana, Jerzy, Karolina; państwo Gądkowie – Sylwia, Marek, Ola; państwo
Bakowscy – Elżbieta, Ireneusz, Jarosław.
zwiedziły Muzeum Tatrzańskie, zabytkowy cmentarz na
Pęksowym Brzyzku, kolejką wyjechały na Gubałówkę,
spacerowały po Krupówkach, podziwiały skocznie narciarskie. W Chwalibogowicach, oprócz innych atrakcji,
mogły pojeździć na kucykach, podczas wycieczki w Góry
Świętokrzyskie mogły zwiedzić jaskinię „Raj”. Dziękujemy
darczyńcom i opiekunom, dzięki którym te wycieczki mogły się odbyć.
Wszystkim rodzinom dziękujemy za sportową postawę,
wolę walki mimo trudnych warunków (po sobotniej ulewie
była śliska trawa), widzom dziękujemy za kulturalny doping i liczny udział.
Małgorzata Ibek-Mocniak
Gminny odział TPD, który ma swoją przedstawicielkę również w naszej szkole, zorganizował w drugim
semestrze trzy wycieczki dla uczniów. Dzieci wpłacały
tylko niewielką kwotę, a pozostałe koszty pokryto z datków sponsorów: Chicago Club Koszyce, Urząd Gminy
Koszyce, Powiat Proszowice, Caritas. W wycieczkach
do Zakopanego, Kałkowa i Chwalibogowic uczestniczyło
w sumie kilkudziesięcioro uczniów z naszej szkoły. Program wycieczek był bardzo bogaty. W Zakopanym dzieci
Turniej Matematyczny
W ostatnich dniach roku szkolnego odbył się Turniej
Matematyczny o tytuł Mistrza Matematyki Szkoły Podstawowej w Książnicach Wielkich. Turniej cieszył się bardzo
dużym zainteresowaniem. Uczestniczyli w nim nie tylko
członkowie kółka matematycznego, także inni uczniowie, również klasy czwartej, sprawdzali swoje umiejętności. Mistrzem Matematyki okazał się Grzegorz Grzywna
z klasy VI, wicemistrzem Grzegorz Włusek z klasy piątej,
a trzecie miejsce zajął Szymon Bakowski z klasy IV. Gratulujemy!
Uczniowie zabierają głos i angażują się
w sprawy ważne społecznie…
W kwietniu wyjątkowo dużo rozmawialiśmy o tym co to
znaczy „dbać o najbliższe środowisko”, o tym jak ludzie
traktują swoje najbliższe otoczenie, przygotowywaliśmy
się do „ekologicznego” spotkania w Centrum Oświatowym
w Koszycach, sadziliśmy róże, tropiliśmy dzikie wysypiska
śmieci, zbieraliśmy surowce wtórne i zużyte baterie.
W czerwcu kilkanaścioro uczniów szkoły w Książnicach
Wielkich wzięło udział w konkursach ekologicznych związanych z ochroną i czystością środowiska. Ich współorganizatorem był Urząd Gminy Koszyce. Prace naszych uczniów zostały
zauważone i docenione, wielu z nich
otrzymało bardzo cenne nagrody.
W tym roku przystąpiliśmy również
do programu „Najbardziej proekologiczna społeczność gminna Małopolski 2007” i w związku z tym, uczniowie
zachęcają swoich rodziców, sąsiadów,
znajomych do segregowania odpadów.
Informują co można zrobić z opakowaniami szklanymi, rozwieszają plakaty,
rozdają ulotki, proszą o podpisanie deklaracji przystąpienia do programu.
Uczestnicy wycieczki do Zakopanego zorganizowanej przez TPD. Fot. A. Głuszek
Koledzy z klasy IV ustalili gdzie
w najbliższej okolicy znajdują się dzikie wysypiska śmieci, jakiej są wielkości i co się na nich znajduje. W tej
sprawie napisaliśmy listy otwarte do
mieszkańców naszej gminy. Niestety
śmieci są ciągle podrzucane w te miejsca, mimo wdrożenia systemu odbio-
Nr 2(36)
GAZETA KOSZYCKA
ru śmieci z gospodarstw domowych. Wielu ludzi wyrzuca
śmieci gdzie popadnie, mając nadzieję, że ktoś inny po
nich sprzątnie!! Lawina śmieci rośnie. Powstrzymajmy ją!
Gdy każdy posprząta wokół siebie i nie wyrzuci tych śmieci byle gdzie, połowa problemu będzie rozwiązana.
19
Chcąc zwrócić uwagę jak największej liczby osób
na stan naszego najbliższego otoczenia, zredagowaliśmy listy otwarte do mieszkańców miejscowości,
w których mieszkamy:
Szanowni koledzy i koleżanki!!!
Przypominamy o Dniu Ziemi. W związku z tym postaODNALEZIONE DZIKIE WYSYPISKA
rajcie się chociaż w tym dniu nie wyrzucać śmieci gdzie
ODPADÓW – raport klasy IV
popadnie. Nie musicie robić wiele,
wystarczy, że posprzątacie w poMiejscowość –
Rodzaj odpadów
bliżu swojego domu. Nie wszystkie
określenie miejsca
śmieci są niepotrzebnymi odpadaKsiążnice Wielkie –
Folie, plastikowe i szklane znicze, sztuczne kwiaty, domi, niektóre surowce można jeszobrzeże cmentarza
niczki, papier, puszki, butelki
cze powtórnie wykorzystać, uzyskuparafialnego
jąc nowe produkty. Gdy wyrzucasz
śmieci w miejscach do tego nieprzeKsiążnice Małe, ŁapOpakowania, tworzywa, szkło, folia aluminiowa, opakoznaczonych, zatruwasz nie tylko inszów, Zagaje, Modrzawania po chipsach, mleku czekoladowym
ny – rów i jego brzegi,
nych, ale i siebie. Pamiętaj również
pobocza
o zwierzętach i roślinach żyjących
na Ziemi, dla których śmieci leżące
Książnice Wielkie
Ciągle zaśmiecany rów przydrożny z wodą o nieprzyjemna łące, w zagajniku mogą być zanym zapachu
grożeniem. Przemyślcie to i wyciąW środku Książnic MaButelki plastikowe, worki, odpady domowe
gnijcie z tego wnioski, które pomogą
łych, blisko drogi
naszemu środowisku.
Ewa, Klaudia, Ewelina Ś.
Droga przez łąki nad
Resztki niedopalonych pieluch jednorazowych
Szreniawą
Polna droga obok młyna
w Książnicach Małych
Opakowania po pieluchach, opakowania plastikowe,
puszki, papier, śmieci w workach, białe worki plastikowe
z pomarańczowymi napisami
Droga przez łąki na
Wroczków
Lekarstwa, drut, puszki, plastikowe klocki, resztki zabawek, butelki, opakowania po jogurtach, słoiki, gruz, folie,
strzykawki, opakowania po lekach, pampersy, resztki
kuchenki elektrycznej, części samochodowe, elementy
karoserii, tapicerki, opon, pręty
Obok remizy OSP
w Książnicach Wielkich
Plastik, wiadro, opony, butelki, druty, siatka, żyłka, folie,
zakrętki, woreczki foliowe, butelki szklane i plastikowe,
papier, worki ze śmieciami, puszki, blachy, guma, papier
W Książnicach – na
wałach
Odpady domowe, opakowania plastikowe i szklane,
papier wiele zaśmieconych miejsc
szkło, puszki, duże worki ze śmieciami, opakowania,
garnki
Rów na Parceli Dolnej
Papier, plastik
Wąwozy
Odpady domowe w workach, plastik, papier, szkło, garnki, kubeczki po serkach, jogurtach, szkło, worki, opakowania, wiadra, plastik, odpady domowe
Obok remizy OSP Łapszów
Puszki, opony, farby, kapsle, papier, patyczki z lodów,
opakowania po chipsach, słodyczach, napojach, papier,
folie, puszki, resztki papierosów, pampersy
Obok boiska w Łapszowie
Puszki, butelki, papiery
Skarpa (lisie nory)
Plastikowe butelki, puszki, metal, szkło
Pole w Łapszowie obok
drogi
Plastik, szkło, metal
Opracowanie: Bartek Stalmach, Bartek Wilk, Krystian Wróblewski
Drodzy mieszkańcy Książnic
Wielkich!
Mieszkamy w pięknej, spokojnej
wsi. Chcielibyśmy zachować ten
spokój i harmonię. Dlatego wyrzucajmy śmieci w miejscach do tego
przeznaczonych. Nie zasypujmy
Szreniawy odpadami. Sadźmy drzewa. Segregujmy odpady. Róbmy
wszystko, by zachować czystość
wokół nas. Nikt nie jest w stanie posprzątać całego świata, jednak nawet posprzątanie jedynie swojego
podwórka znaczy już bardzo wiele.
Życie tak krótko trwa! Dlatego nie
zaśmiecajmy Ziemi i dbajmy o piękno naszego krajobrazu.
Justyna, Jarek,
Grzegorz, Przemek
Apelujemy do mieszkańców
wsi Łapszów, aby nie zaśmiecali
naszej planety Ziemi, gdyż w przyszłości możemy utopić się we własnych śmieciach. Dużo zależy od
nas samych. Segregacja odpadów,
utylizacja może uchronić nas przed
rozwojem groźnych chorób, o których świat jeszcze nie słyszał. Ten
apel niech będzie przestrogą dla
20
GAZETA KOSZYCKA
Nr 2(36)
wszystkich mieszkańców, gdyż nikt nie zadba o naszą
planetę, jeśli nie zrobimy tego sami.
Grzegorz Włusek
po sobie sprzątać. W tej sprawie tracę już nadzieję na poprawę, ale może ją odzyskam…
Dominik Wójcik
Drodzy książniczanie!
Z okazji obchodzonego za kilka dni Dnia Ziemi, chcemy
zwrócić Waszą uwagę na pewną sprawę. Chodzi o śmieci
i inne odpady. Nie wyrzucajmy ich gdzie popadnie! Gdyby
w ten sposób postępowali wszyscy, nasza planeta wkrótce
stałaby się jednym wielkim wysypiskiem. Dzikie wysypiska są jak bomba zegarowa, mogą być przyczyną skażenia środowiska i chorób. Każdy może zrobić coś ważnego
i pożytecznego, zaczynając od własnego podwórka.
Ewelina S., Ewelina M., Hubert, Łukasz
Szanowni Mieszkańcy Gminy Koszyce!
Apelujemy do Was! Segregujcie śmieci, gdyż w naszych miejscowościach przybywa coraz to więcej dzikich
wysypisk śmieci, które bardzo zanieczyszczają środowisko i szkodzą naszemu zdrowiu.
Natalia Chuchmacz
Szanowni mieszkańcy Książnic Małych!
Odpady istnieją na Ziemi od wielu tysięcy lat. Kiedyś
natura dawała sobie z nimi radę sama, lecz w 2007 roku
odpady zaczęły z nami wygrywać. Odpady są czymś naturalnym, jednak rozwój przemysłu, postęp technologiczny powodują, że odpadów jest coraz więcej i to takich,
które się nie rozkładają. Dopiero kilkadziesiąt lat temu zauważono, że rozrzucane wszędzie śmieci, ścieki odprowadzane do rzek i jezior mają zły wpływ na stan gleby,
powietrza, wody. Niektórzy w dalszym ciągu nie wierzą
w to zagrożenie. Dlatego drodzy mieszkańcy, apeluję do
Was: Dbajcie o miejsce, w którym żyjecie! Nie zaśmiecajcie rzeki. Starajcie się, żeby Ziemia była coraz piękniejsza, a nie na odwrót!
Marlena Nowak
Drodzy mieszkańcy Książnic Wielkich! Zebraliśmy
się tu, aby porozmawiać o tym, co dotyczy nas wszystkich,
o tym, jak dbamy o nasze środowisko. Czy Wy wiecie,
że spalany plastik, wyrzucone byle gdzie przeterminowane lekarstwa i inne odpady szkodzą ludziom i zwierzętom?! Pomyślcie, jakby to wszystko wyglądało, gdybyśmy
w ogóle nie zbierali odpadów? Wszyscy ludzie by wyginęli. Niektórzy swoje odpływy ścieków kierują w stronę rzek.
Potem stamtąd czerpana jest woda do wodociągów, do
picia, do mycia się. Dlatego w naszej wsi rozpoczęła się
budowa kanalizacji. Zastanówcie się, co Wy ludzie robicie? Chciałbym, żeby to się zmieniło.
Norbert Siudak
Drodzy Mieszkańcy Zagaja!
Zwracam się z apelem o nieśmiecenie. Wszędzie jest
bardzo wiele wysypisk. Zanim rzucisz śmieci gdziekolwiek,
zastanów się trzy razy. Miejsce śmieci jest w koszach,
workach, a potem w miejscu do tego wyznaczonym.
Patrycja Klasa
Zwracam się do ludzi, którzy mieszkają na Zagaju.
W naszej miejscowości śmieci przybywa w miejscach,
gdzie nie powinno ich być. Zwracam się więc z prośbą
i radą. Zastanówcie się, zanim wyrzucicie śmieci. Dzikie
wysypiska są niebezpieczne dla ludzi i zwierząt. Trzeba
Szanowni Państwo!
Porozmawiajmy o dzikich wysypiskach zagrażających
środowisku. Stwarzamy zagrożenie dla samych siebie.
Wielu ludzi wyrzuca szklane butelki do przydrożnych rowów. Różne opakowania po chemikaliach i opryskach
można znaleźć np. w wąwozach, a one przecież są niebezpieczne. Dbajmy o miejsce, w którym żyjemy. Miejsce
śmieci jest w śmietnikach. Już od teraz dbajmy o czystość!
Bartek Stalmach
Drodzy książniczanie!
Prosimy nie wyrzucać śmieci na łąkach, przy drogach,
do rzeki, ponieważ zanieczyszczają środowisko, czyli glebę i wodę. Śmieci wkładajmy do worków i stawiajmy przy
drodze w dni wyznaczone, w które są zabierane przez firmę odpowiedzialną za ich usuwanie.
Bartek Wilk
Drodzy Mieszkańcy Biskupic!
Obok ścieżki na boisko jest bardzo zaśmiecona skarpa. Chciałbym Was zachęcić do sprzątania i nieśmiecenia, aby nasza wieś wyglądała ładniej na Dzień Ziemi
i zawsze. A poza tym, nie możemy pozwolić na zatruwanie gleby i wody! Koniecznie dbajmy o środowisko. Stop
śmieciom!
Paweł Jankowski
Kto i jak posprzątał
Malkowice i Siedliska
w kwietniu 2007 roku?
Z ogromną radością informujemy, że pani Małgorzata
Chadzak – radna wsi Malkowice oraz sołtys sąsiedniej
wsi Siedliska – pan Jan Kozakowski doszli do wniosku,
że lepiej świecić przykładem niż śmiecić i zorganizowali
akcję sprzątania wsi, w których mieszkają.
Posesje, sady, ogródki i tereny wokół swoich domów
posprzątali mieszkańcy przed świętami – do uporządkowania pozostała wspólna część wsi.
Nr 2(36)
GAZETA KOSZYCKA
W sobotę 14 kwietnia 2007 roku, w godzinach popołudniowych radna z Malkowic wraz z grupą młodzieży
zorganizowała akcję sprzątania w swojej miejscowości.
Jedynie w Malkowicach zebrano aż 28 worków śmieci.
Wysprzątano przydrożne rowy, pobocza, otoczenie przystanku. W sprzątaniu uczestniczyli: Kamil Badura, Paulina
Badura, Ewelina Dębska, Adrian Dębski, Katarzyna Śniegoń, Anna Chadzak.
21
W wiosennym sprzątaniu świata wziął również udział
sołtys Siedlisk – pan Kozakowski, który zebrał 12 worków
śmieci.
„Udane „wielkie sprzątanie” doprowadziło nas do wniosku, że taką akcję należy cyklicznie powtarzać w ciągu
roku. Należy też doprowadzić do pojawienia się pojemników na śmieci na przystankach autobusowych, przy
sklepie i w centrum wsi. Nie posprzątano wszystkiego, ale
zrobiono sporo. Wierzę, że Malkowice i Siedliska będą
świeciły czystością i to jest nasz cel na przyszłość. Chcemy innym dać dobry przykład. Dostaliśmy od starszych
pokoleń ziemię, której nie możemy zmarnować. Nie możemy żyć w brudzie i wychowywać nasze dzieci na stosach śmieci. Tam gdzie jest czysto - tam jest pięknie”. –
podsumowała akcję Radna.
Dołączamy kilka zdjęć, które wykonał Wojciech Pytel.
Dziękujemy Urzędowi Gminy Koszyce za odbiór śmieci.
Redakcja
W magicznym
świecie baśni
– spotkanie autorskie
z Wiolettą Piasecką
25 kwietnia 2007 roku Biblioteka Szkolna w Centrum
Oświatowym w Koszycach zarezerwowana była dla
dzieci z klas II. Tego dnia z najmłodszymi czytelnikami
spotkała się pisarka baśni i bajek – Wioletta Piasecka.
Pisarka urodziła się w Elblągu i jest życiową optymistką. Ukończyła Wydział Historyczno – Filologiczny Uniwersytetu Gdańskiego, wybierając specjalizację z za-
22
GAZETA KOSZYCKA
Nr 2(36)
Rzemieślnicze święto
Wspomnienie
Piękna, upalna pogoda w tym roku, sprzyjała uroczystościom Bożego Ciała. W ostatni czwartek oktawy popadał deszcz, ale procesja odbyła się w pełnym słońcu.
Zwykle po nabożeństwie, wiele osób siadało na ławkach
na Rynku, z przyjemnością obserwując rozwijającą się
wiosenną zieleń i urodę rynku. W ten czwartek po nabożeństwie też usiadłyśmy na ławce: pani Krysia Gaweł,
Wioletta Piasecka rozdaje dzieciom nagrody za udział w konkursach. Fot. Halina Dąbroś
kresu literatury dla dzieci i młodzieży. Baśnie Wioletty
Piaseckiej zachwycają prostotą i zręcznością stylu. Pisarka przebrana za wróżkę z bajki, opowiadała o sobie
i bohaterach swoich książek. Złote pantofelki, balowa,
zwiewna suknia, spiczasty kapelusz i czarodziejska
różdżka zrobiły ogromne wrażenie na dzieciach, z którymi autorka nawiązała szybki kontakt. Życiowy optymizm bajkopisarki, wiara w drugiego człowieka, wiara
Świętowanie w parku nad Szreniawą. Siedzą od lewej: Jan Molicki – masarz z synkiem Januszem, Fabian Staszkiewicz – krawiec, Marian Żelazny – piekarz, Zygmunt Żychowicz – masarz,
Józef Staszkiewicz – masarz, Jan Berliński - krawiec
Pisarka rozdaje autografy. Fot. Halina Dąbroś
w zwycięstwo dobra nad złem, sprawiły, że dzieciom
bardzo podobało się opowiadanie autorki. Zadawały
dużo pytań o życie osobiste, jak również dotyczące samego pisarstwa. Po spotkaniu dzieci ustawiły się w kolejce aby otrzymać autograf w książkach autorstwa
Pani Wioletty, które wcześniej miały okazję zakupić.
Spotkanie autorskie zorganizowała Biblioteka Szkolna i Gminna Biblioteka Publiczna w Koszycach. Mamy
nadzieję, że takie spotkania zachęcą dzieci do czytania
książek i na długo pozostaną w ich pamięci.
T. M.
Świętowanie w parku nad Szreniawą. Uczestnicy spotkania: Tadeusz Molicki, Stanisław Sroczyński, Edward Berliński, Adam
Szczech, Władysław Grzesikowski, Wincenty Żychowicz, Czerwiec, Marian Wesołowski, Józef Żychowicz, Marian Słomczyński, Józef Staszkiewicz
Nr 2(36)
GAZETA KOSZYCKA
23
Koszyccy rzemieślnicy zebrani na Koszyckim Rynku po procesji Bożego Ciała – rok
1946. Stoją od lewej: Piotr Molicki, Marian
Słomczyński, Tadeusz Molicki, Marian
Grzesikowski, Edward Żychowicz, Marian
Molicki, Władysław Molicki, Jan Sroczyński,
Piotr Sobecki, Jan Molicki, Józef Staszkiewicz, Marian Staszkiewicz, Stanisław Sawicki, Marian Sroczyński, Jan Żychowicz,
Jan Żelazny, Józef Padechowicz z córką
Karta rzemieślnicza Andrzeja Szabli
pani Honorata Kubik i ja. Rozejrzałyśmy się wokół, wyjątkowo nie było nikogo ani siedzących na ławkach, ani
spacerujących. Zrobiło nam się dziwnie smutno. Zaczęłyśmy wspominać
dawne lata ...
Po powrocie do domu, ogarnęła
mnie fala wspomnień, z najdalszych
lat dziecięcych. Od niepamiętnych dla
mnie czasów rzemieślnicy obchodzili
swoje święto, w ostatni dzień Bożego Ciała. Będąc jeszcze dzieckiem,
pamiętam ten dzień, ponieważ: mój
ojciec, brat, sąsiad, ojciec koleżanki, po latach mąż i jego rodzina byli
rzemieślnikami. A ponieważ święto
rzemieślnicze, obchodzono w ostatni dzień Bożego Ciała, trudno byłoby
zapomnieć. Tym bardziej, że rzemiosło, dawniej jeszcze kwitnące miało
swój prestiż w społeczeństwie.
Święto Bożego Ciała obchodzono
bardzo uroczyście. Po mszy uroczysta procesja wokół rynku uświetniona
chórem. Najstarszy w mojej pamięci
pod dyrekcją pana Plucińskiego, po
latach Pana Romana Kozerskiego,
następnie pana Eugeniusza Wijasa.
Na końcu dyrygował przez pewien
czas pan Stanisław Nowak. Dawniej procesja odbywała się z wielkim
przepychem. W mojej odległej pamięci, prowadził orkiestrę pan Stanisław
Ptasznik – uroczysty krok, prosta figura, widoczna na początku orszaku.
Dyrygował swoją wspaniałą orkiestrą
dętą. Potem razem z upływającym
czasem, pochylał się nieco, potem
coraz bardziej i bardziej... aż w końcu ucichła orkiestra... Zostało wspomnienie. Dla ludzi spragnionych muzyki, bywały w tym czasie przeżycia
wspaniałe. Licząc, że nie na co dzień
można było posłuchać dobrej muzyki, zwłaszcza w wykonaniu orkiestry
włostowskiej. Po latach próbowano
24
GAZETA KOSZYCKA
wskrzesić orkiestrę, ale nie na długo. A szkoda bo młodzież miała godne zajęcie.
Przez cały tydzień kto mógł uczęszczał na nabożeństwa, szczególnie rzemieślnicy. Natomiast w ostatni
czwartek, nie mogło brakować ani jednego rzemieślnika
na nabożeństwie i procesji. Dopisywała orkiestra, chór,
błyszczały hełmy strażackie, bieliły się dzieci sypiące
kwiaty i młodzież biorąca udział w procesji.
Po nabożeństwie, wszyscy rzemieślnicy gromadzili
się razem, na Rynku, a następnie szli świętować w upatrzone miejsce. Czasem była to restauracja na rogu
rynku – pana Sobeckiego, czasem państwa Prusiewiczów po drugiej stronie Rynku, czasem u pani Chiżykiej
również w Rynku a czasem mniejsze grupy świętowały
na świeżym powietrzu, w parku nad rzeką, na zielonej
trawce. Panie, przeważnie krawcowe, pewnie też spotykały się na herbatce.
Jak się bawiono, wpadały czasem w ucho strzępy zwierzeń uczestników. Dominowały żarty, śmiechy,
nawet śpiewy. W swoim czasie prym trzymał w śpiewie pan Józef Padechowicz – wspaniały bas, wtórował mu Fabian Staszkiewicz – tenor. A, że Koszyce
słynęły z pięknych głosów, „dało się nawet posłuchać
z przyjemnością”. Rzemieślników nie biorących udziału w tych spotkaniach nazwano „partaczami”. I o dziwo
nie było tam niegodnych słów, niesnasek. Owszem wypili co nieco, pilnując się, aby z godnością świętować
właśnie ten dzień podwójnie ważny i wrócić do domu
w przyzwoitej formie. Żadna żona w tym dniu nie robiła
mężowi uwag. Mąż dostawał w tym dniu „dyspensę”,
ale sam zachowywał się godnie.
Późnym wieczorem zaczęto się rozchodzić, grupkami, dyskutując po drodze, przystając i gestykulując dla
większego efektu, aż wreszcie docierano do domów.
I tak kończyło się to rzemieślnicze święto.
Obecnie nikt nie pamięta o święcie rzemieślnika, bo
i rzemieślników jest znikoma ilość. Nie wiele zawodów
przetrwało. I sentymenty skończyły się. Najważniejszy
zysk materialny. A dawniej, ile radości dawały każde
święta. Była okazja do spotkań towarzyskich, zawiązania przyjaźni trwających wiele lat a nawet do końca
życia.
Rozwijająca się technika, zmniejszyła wysiłek fizyczny człowieka, ale równocześnie zmniejszyła potrzeby
na odbiór natury i jej piękna. Teraz nikt nie jest głodny
muzyki, mamy ją w nadmiarze, nie brak nam sztucznych
wrażeń (telewizyjne widowiska) a wszystko tak głośno,
że zagłusza czystą nieskalaną naturę, piękną przyrodę,
śpiew ptaków, szum wody w rzece...
Dobrze byłoby, żeby stare zwyczaje młodzi zapamiętali, posłuchali czasem natury (bez słuchawek), docenili
jej balsamiczny wpływ na zdrowie fizyczne i psychiczne człowieka a młodość zachowają do późnej starości
i niech o nas starszych i naszych zwyczajach czasem
wspomną.
Stanisława Staszkiewicz
Nr 2(36)
Współcześni
barbarzyńcy?
Wandale?
Czy tylko idioci?
W nocy z 6 na 7 lipca pojawił się na garażu przy blokach napis
ze strzałką wskazującą na śmietnik.
„Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy”
Napis zbulwersował nie tylko mieszkańców bloków ale prawie
całą społeczność, stąd około południa pojawiła się doklejona na
papierze odpowiedź „tu jest jedzenie dla tego co to pisał”.
W Redakcji Gazety powstawały pytania.
1. Czy to szczyt szczylowskiej głupoty?
2. Czy to kpina z najistotniejszego momentu liturgii mszy
świętej?
3. Czy to wizja najbliższej przyszłości społecznej dla najsłabszych i najbiedniejszych?
4. A może mózg się zlasował od piwska i dragów?
Na świeżo odnowionym
murze dawnego przedszkola wandal zostawił
swój znak zwany tagiem
pod „życzeniami” dla Policji. A co policja na to?
– z okien radiowozu mało
widać.
Redakcja
Nr 2(36)
GAZETA KOSZYCKA
25
Przydomki koszyckie
Zanim przystąpię do właściwego tematu – trochę historii.
Istnieje pojęcie „wysadzeni z siodła”. Były to w XIX wieku na ziemiach polskich (dotyczy to głównie zaboru rosyjskiego zwanego Królestwem Kongresowym, w skrócie:
Kongresówką) rzesze młodych mężczyzn i kobiet bez
widoków na przyszłość, albowiem rodziny ich, na skutek represji popowstaniowych (szczególnie po Powstaniu
Styczniowym 1863 roku) zostały pozbawione majątków
ziemskich i tym samym zdeklasowane.
Stali się oni zalążkiem polskiej inteligencji, ale nie tylko, jak się na ogół uważa. Otóż wyszkolili się oni w różnych rzemiosłach i usługach. Wielu z nich wchłonęły nowe
zawody. Takim był np. zawód kolejarza dla powstającej
w 2 połowie XIX wieku sieci kolei. Aby ich wyszkolić, powoływano szkoły kolejarskie. Były one na wysokim technicznym poziomie i – pod przykrywką szkolenia do zawodów kolejarskich – rodzajem politechniki w czasach, gdy
wyższe szkolnictwo w zaborze rosyjskim (a w takim leżały
Koszyce) zostało po 1864 roku zlikwidowane.
Do zdobycia wyższego wykształcenia potrzebne były
teraz znaczne środki finansowe, paszport, aby móc studiować w Zurychu, Paryżu czy Dorpacie.
Świadomość „herbowego” pochodzenia stała się dla
tych ludzi gorzkim wspomnieniem i sprawą często utajnianą.
Braterstwo broni. Oficer i szeregowiec Polskiego Wojska
Stawali się rządcami, guwernerami, ogrodnikami, młynarzami, dzierżawcami, organistami, masarzami, krawcami. Prowadzili pensje, pensjonaty. Np. rodzina Brzuchalskich z Koszyc miała w Zakopanem dwa pensjonaty:
„Belladonnę” na Chramcówkach (obecnie na tym miejscu
jest kino „Giewont”) i „Lutnię”. Zasilali stan duchowny. Byli
i tacy, którzy zaciągali się na służbę u zaborców, lecz większość charakteryzował czynny patriotyzm. Brali udział we
wszystkich bojach o przywrócenie Polsce niepodległości,
od wojen napoleońskich po wojnę polsko – bolszewicką
w 1920 roku. Wtedy i wielu oficerów armii zaborczych, ale
polskiego pochodzenia, porzuciło tamtą służbę i zasiliło
kadrę nowopowstających polskich sił zbrojnych.
Antoni Wroński (w kronice rodów związanych z tym nazwiskiem) tak pisze o księdzu Franciszku Wrońskim:
„jest wiele dokumentów, m. innymi jest zapis, że jest
on stanu miejskiego. Znaczy to, że nie posiada dokumentów weryfikujących to, że jest stanu szlacheckiego, ale
wówczas wolno mu było pisać – że jest stanu miejskiego
(podkr. moje; A. Wroński „Kronika” cz. I s. 74).
Za kogo mieli się członkowie kilkunastu zasiedziałych
w Koszycach rodzin, z których już niewiele zostało? Były
to rodziny Molickich, Żychowiczów, Staszkiewiczów, Sawickich, Padechowiczów, Ochabowiczów, Obierzyńskich,
Biechońskich, Sieczkowskich i innych.
Nazywali siebie obywatelami , rzadziej mieszczanami,
a mieszkańcy okolicznych wsi zwali ich „gulonami”.
Dlaczego? Bo w odróżnieniu od nich golili się, a dokładniej – jak mi niedawno powiedziano – nosili głowy wysoko
podgolone. Byli inni, ale dlaczego? Podgalanie głów było
przecież zwyczajem dawnej szlachty.
Kiedyś moja ciotka Maria Malinowska powiedziała mi:
„– Czy ty wiesz, że te wszystkie koszyckie rodziny przywędrowały w końcu XVIII wieku z Litwy, a jakiś Malinowski
był wśród nich sędzią pokoju?”
„Sędzia pokoju” – była to zwyczajowa funkcja u szlachty. Gdy mężczyźni opuszczali dom udając się na wojnę,
wtedy opiekę nad ich rodzinami i majątkiem sprawował
właśnie „sędzia pokoju”.
Niestety, nie spytałam wtedy, skąd i od kogo była ta wiadomość, skazując się tym samym na własne dociekania,
albowiem ciocia od dawna już nie żyje. Nie żyje również
matka Maryni Staszkiewicz, która twierdziła: „– Nasza rodzina przyszła z Litwy. Jest to szlachta zaściankowa.”
Od siebie mogę dodać, że Babcia Malinowska prosiła
przed wojną mojego Ojca, aby żelaznym prętem przeszukał cały ogród, bo jest tam zakopana skrzynia z… książkami. Może z dokumentami? Ojciec szukał, lecz nie znalazł.
Pewnie wszystko – jeśli nawet było – zgniło i rozsypało
się. Oczywiście są archiwa, ale to już wymaga poważnej,
długofalowej naukowej pracy, co wykracza poza zakres
artykułu. Pozostała dedukcja, za to bardzo zajmująca.
Co wiem o członkach mojej rodziny Malinowskich?
26
GAZETA KOSZYCKA
Nr 2(36)
współgospodarzył majątkiem w Biskupicach.
Henryka Malinowska była właścicielką niewielkiego majątku Przezwody k. Kościelca.
Ludwik Malinowski, jako „sierota dobrze urodzony”, był (już po odzyskaniu
przez Polskę niepodległości) wychowankiem Korpusu Kadetów. Potem
porucznikiem X Pułku Strzelców Konnych (tzw. PSK) w Łańcucie. Zaginął
w czasie II wojny światowej wywieziony przez Rosjan na wschód.
Władysław Malinowski był rotmistrzem ułanów i adiutantem gen. Romana Abrahama.
Jan Malinowski – oficer armii carskiej, oznaczony kilkoma medalami,
w tym za odwagę a także za udział
w wojnie rosyjsko – japońskiej 1905
Rodzina Malinowskich, rok 1938. Od góry, z lewej strony: Tadeusz Sendal, Wanda roku. W rodzinie jednak mało o nim
Sendal z d. Malinowska, Karol Romanowski, Stanisława Romanowska z d. Malinow- mówiono.
Herbem rodziny miał być „Ślepowska, Edward Malinowski, Maria Malinowska z d. Borecka, Tomasz Malinowski. Siedzą
od lewej: Helena Malinowska, żona nieżyjącego już Wincentego, ?, babcia Malinow- ron”. Losy tej rodziny wydają się być
ska z d. Staszkiewicz – matka Tomasza, Maria Malinowska z d. Satalecka. Dołem: typowe dla losów „wysadzonych z sioDzidzia Malinowska córka Heleny, Jurek Romanowski, Andrzej Sendal
dła”.
Koszyckie rodziny Żychowiczów,
Mój Dziadek, Tomasz Malinowski miał w Koszycach
Padechowiczów, Ochabowiczów, Sobeckich, Mieżejewdom i trochę pola. Trudnił się ubojem i sprzedażą mięskich – opisane w „Kronice” A. Wrońskiego – były powiąsa wołowego w dzierżawionej od gminy jatce (narożnej,
zane poprzez małżeństwa. Ignacy Mieżejewski o przyze słupem). Czasowo
też prowadził rozlewnię
piwa „Żywiec”. Miał zainteresowania kulturalne.
Jeździł np. do Krakowa
na przedstawienia „Dziadów” i „Wesela”. W domu
stał
stary
fortepian.
W końcu lat trzydziestych
pojawił się nawet telefon
i radio na słuchawki, tzw.
radio kryształkowe.
Melania Malinowska
miała młyn w Szreniawie
k. Proszowic. Jej ojciec
był zawiadowcą stacji
w Zakopanem. Mieli też
tam przed wojną pensjonat.
Wincenty Malinowski
brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej 1920
roku. Potem, wraz z żoną
Heleną uczyli w szkole
w Książnicach Wielkich.
Edward Malinowski –
odziedziczył i prowadził
młyn w Biskupicach. Po
Porucznik ułanów łańcuckich Lu- ślubie z Marią Borecką
dwik Malinowski
Jan Malinowski w służbie carskiej
Nr 2(36)
GAZETA KOSZYCKA
27
Towarzystwo Oświatowe im. H Sienkiewicza w Koszycach, 1928 rok. 1. Staszkiewicz, 3. Berliński, 5. Jan Żychowicz, 6. Stanisław
Jachymski, 7. Barbara Biechońska – Obierzyńska, 8. Józef Staszkiewicz, 9. Kaczmarska, 14. Marian Dudziński, 15. Józef Molicki,
16. Piotr Molicki, 17. Natalia Plutecka – Pietraszewska, 18. Maria Molicka – Dudzińska
domku „Konsul” był rządcą w majątku Sokołowice. Jego
wnuczka Eleonora (Leosia) Żychowicz, z domu Padechowicz, mieszkała w Koszycach przy ul. Krótkiej. Była bardzo dobrą krawcową. W czasie wielkiego pożaru Koszyc
w 1880 roku dom Żychowiczów spłonął. Wtedy pogorzelcy zwrócili się o pomoc do skuzynowanego z nimi doktora
Pareńskiego z Krakowa, którą otrzymali. Doktor Pareński,
to ojciec dwóch panienek z „Wesela” St. Wyspiańskiego.
Jedna z nich – Zosia Pareńska została potem żoną Tadeusza Boya-Żeleńskiego. Ta rodzina z kolei związana jest
przez małżeństwo Stefana Żeleńskiego z właścicielami
Morska – Trzetrzewińskimi.
Padechowicze – Marian Edmund Paweł Padechowicz
(ur. w 1893 roku) pochodził ze zubożałej szlachty litewskiej, wysiedlonej po powstaniu 1831 roku do Królestwa
Kongresowego. Jego ojciec, Paweł, był stolarzem i organistą. Marian był mistrzem stolarskim i nauczycielem.
Działał na polu kulturalnym i oświatowym. Był autorem
wielu prac dotyczących stolarstwa.
Sieczkowscy – Augustyn Sieczkowski (ur. w 1832 roku)
do 1918 roku przechowywał dokumenty i przywileje królewskie. Jak rozumiem, dotyczące szlachectwa. Zmarł
w 1919 roku w Koszycach. Dokumenty zaginęły.
Moliccy – bardzo rozrośnięta i znacząca w Koszycach rodzina. Zajmowali się masarstwem, rzeźnictwem, handlem.
Bardzo aktywni społecznie i kulturalnie. Zasłużeni w walkach o niepodległość Polski. Z tej rodziny pochodził dr Marian Molicki, w latach 30-40 właściciel folwarku Witów.
Sawiccy – Aleksander Sawicki (1870 – 1952), uczestnik
wojny japońsko – rosyjskiej, współzałożyciel i wieloletni
chorąży Ochotniczej Straży Pożarnej. Działacz sportowy.
Jego czterej synowie odziedziczyli po nim aktywność życiową. Edward – w 1917 roku przedostał się do Krakowa
i spod krakowskich Oleandrów wraz z I Kadrową wymaszerował do Warszawy; Wincenty – stolarz. Nagrodzony
w Paryżu złotym medalem i Grand Prix za komplet foteli;
Jan – drukarz, uzupełniał wykształcenie i doszedł do stanowiska dyrektora drukarni; Stanisław – podoficer wojsk
łączności. Walczył w partyzantce w rejonie Koszyc w czasie II wojny światowej
Jan Sawicki - na przełomie XIX i XX wieku był lekarzem
w Koszycach. Społecznik. Biednych leczył za darmo. Zaraziwszy się od chorego tyfusem, zmarł w 1919 roku. Pochowany w grobowcu Malinowskich.
Nie jest moim celem opisanie dziejów wszystkich rodów koszyckich. Są to raczej przykłady na potwierdzenie
moich przypuszczeń.
Rodziny koszyckie stanowiły przed wojną połowę ludności miasta. Drugą połowę stanowili Żydzi. Gdy porównamy to z innymi, bliskimi Koszyc miastami, gdzie zasiedlenie Żydami dochodziło do 80%, musimy przyznać, że
Koszyce były wyjątkowo polskie.
Życie rodzinne i troska o byt rodziny nie wystarczały
koszyczanom. Jeszcze w 1909 roku powstaje Ochotnicza Straż Pożarna. W latach 20-tych (1928 ?) zawiązało
28
GAZETA KOSZYCKA
się Towarzystwo Oświatowe im. H. Sienkiewicza, którego
prezesem został Piotr Molicki.
W 1925 roku powstała orkiestra dęta, która przechodząc różne transformacje działa do dziś. Były lata, gdy na
wysokim poziomie stał chór kościelny. W latach 30-tych
działał przy parafii koszyckiej duży chór złożony z dziewcząt. Prowadziła go pani Sochańska, a opiekował się ks.
proboszcz Bolesław Kastek. Chór był dobrze wyszkolony
i często występował w innych kościołach. Wspomagał go
grą na skrzypcach, a w razie potrzeby i grą na organach
– Tadeusz Sendal.
Nr 2(36)
Po świniobiciu zapraszano na świeżą
kiszkę. Gdy jedna ciotka piekła pączki – to dla
kilku rodzin, z towarzyszeniem zabawnych
konkursów: kto zje najwięcej, kto zje pączka na raz (a nie były
małe!). Do całonocnego smażenia powideł
„Łyżwowanie po Szreniawie”
schodziło się wiele osób. Do Piotra
Molickiego – „Sztyfta” panowie schodzili się na brydża i pyszną kiełbasę
koszycką. Były uroczystości państwowe (np. 3 Maja w Rynku), odpust, wtorkowe jarmarki, Boże Ciało.
W szerokim gronie odbywały się wesela, chrzty. W pogrzebach uczestniczyło całe miasto, a trumnę z kościoła
Chór przy parafii Koszyce. Wanda Malinowska (Sendal), Helena Staszkiewicz (Kab- niesiono na cmentarz na ramionach.
zińska), jej siostra (Batko), Stanisława Kędzielewska („Kądzieloska”), Anna Żychowicz
Rodziny były ze sobą tak powiąza(Południkiewicz), Natalia Plutecka (Pietraszewska), pani Sochańska, ksiądz Bolesław
ne, że albo mówiono sobie po imieniu,
Kastek, Radecka (stara), Janina Molicka (Sawicka, „Kondratka”), Maria Żychowicz
albo „ciociu”, „wujku”.
(Radecka), Wanda Kabat (Molicka), Skoczkówna
Miało to i swoje minusy, bo często
Działały, bądź do dziś działają zespoły muzyczno – śpie- niełatwo było się zorientować, o kogo chodzi, ponieważ
wacze („Nadwiślanie”, „Koszyczanie”). W wielu domach różni ludzie nosili często nie tylko to samo nazwisko, ale
muzykowano i śpiewano. W kościele wystawiane były ja- i takie samo imię. I właśnie w tej orientacji pomagały tytusełka i przedstawienia pasyjne. Przed wojną przyjeżdżał łowe „przydomki”.
teatr objazdowy, dając przedstawienia w starej remizie
Nadawanie przydomprzy ul. Krótkiej (rozebrana jako ruina w 2002 roku). Po
ków miało w Polsce dłuwybudowaniu w parku (który kiedyś był zadbany i piękny)
gą tradycję. Dotyczyło
Domu Ludowego, imprezy kulturalne przeniesiono tam.
to przecież i królów (ŁoWprawdzie już po zakończeniu wojny, ale – można powiekietek, Chrobry, Krzydzieć – jeszcze w „przedwojennej” atmosferze, bo latach
wousty), i magnaterii
1945 – 1953, działał w Koszycach teatr amatorski, wysta(np. Radziwiłł „Czarny”,
wiający w Domu Ludowym ambitny repertuar (np. „Intrygę
„Rudy”,
„Sierotka”,
i miłość” Schillera, czy „Damy i huzary” Fredry). Po pre„Panie Kochanku”), a
mierze zespół wyjeżdżał w tournee po okolicznych miajuż niezwykle przydatsteczkach. W sumie w ciągu 8 lat wystawiono 16 sztuk.
ne było w środowisku
Silnie też popularyzowany był sport. W 1925 roku, z iniszlachty zaściankowej,
cjatywy OSP powstaje piłkarski klub sportowy, który dziamieszkającej w jednym
ła dziś jako KS „Szreniawa”. Była drużyna siatkówki. Nie
zaścianku i noszącej to
wspominając już o jazdach na łyżwach po zamarzniętej
samo nazwisko.
Szreniawie lub na nartach po wzgórzach i łąkach.
Definicję przydomMoja Mama wspomina życie w Koszycach jako bardzo
ka można zaczerpnąć
urozmaicone. Rodziny utrzymywały żywe stosunki między
wprost z VI księgi „Pana
sobą. Były majówki, plażowanie nad Wisłą, spacery.
Tadeusza”:
Na nartach w Witowie
Nr 2(36)
GAZETA KOSZYCKA
Kawalerka koszycka na majówce, 1931 r
„Boże Ciało na Rynku w Koszycach przed wojną”
„Brali różne przydomki od jakiej zalety
Lub wady, tak mężczyźni, jako i kobiety”
a
„inna szlachta bliska
Brała również przydomki, zwane imioniska.”
„Więc Matyasz Dobrzyński, który stał na czele
Całej rodziny, zwan był Kurkiem na kościele.
Potem, z siedemset dziewięćdziesiąt czwartym rokiem,
Odmieniwszy przydomek ochrzcił się Zabokiem,
Toć Królikiem Dobrzyńscy mianują go sami,
A Litwini nazwali Maćkiem nad Maćkami.”
Skoro Mickiewicz pisze: „A Litwini nazwali…”, znaczy
to, że w zaścianku dobrzyńskim mieszkali Polacy. Bo
bardzo często z Polaków, przybywających przez wieki z
Mazur, Mazowsza do słabo zaludnionego Wielkiego Księstwa Litewskiego, te zaścianki się składały. Dostawali od
króla szlachectwo (herb), a ziemię musieli zdobyć udziałem w wojnach. Nigdy nie byli bogaci, ich tryb życia czę-
29
sto przypominał chłopski (np. Bohatyrowicze z „Nad Niemnem”), lecz czuli się szlachtą.
To ich właśnie dotknęły represje carskie. Wyszedł bowiem ukaz, że jeśli ktoś, posiadający herb szlachecki, nie
może tego poprzeć posiadaniem odpowiedniej wielkości
majątkiem ziemskim, szlachectwo traci. Tysiące ludzi znalazły się na Litwie w sytuacji zagrożenia bytu i godności.
Stąd udział w powstaniach, potem represje, konfiskaty
mienia, zsyłki na Sybir, migracje.
Taki los mógł być udziałem omawianych tu koszyckich
rodzin, które Litwę musiały opuścić, często swe pochodzenie ukrywając.
Inny trop na potwierdzenie litewskiego pochodzenia
wielu rodzin koszyckich, to ich nazwiska. Dotyczy to końcówki nazwiska -icz, będącej polską formą ruskiego (nie
mylić z j. rosyjskim!) „otczestwa”. Np. Staszkiewicz, to syn
Staszka/Stanisława. Język ruski był
urzędowym językiem na Litwie aż do
1697 roku. Dopiero potem wprowadzono na Litwie jako język urzędowy język
polski.
Przyjrzyjmy się też rdzeniom niektórych nazwisk.
Molicki – może od ruskiego „moliti
sia”, czyli: modlić się.
Padechowicz – może od ruskiego
„padochnut”, po polsku: zemrzeć.
Także „ch” w nazwiskach Padechowicz, Ochabowicz, Żychowicz mogło
być pierwotnie ruskim „h”.
Zajmijmy się teraz samymi przydomkami, których listę ustaliłam z panią Danutą Kielian (z domu Molicką).
Moliccy – „Przykładek”/ „Dokładek”
– Stanisław, syn Franciszka, ojciec
Piotra. Dlatego, że sprzedając mięso
zawsze nieco „przykładał”.
„Sztyft”/ „Sztyfcik” – Piotr, ojciec pani Danusi Kielian.
Dlatego, że chodził zawsze „wysztyftowany”, tzn. smoking, frak, białe getry na kamaszach.
„Bimburek” – Jan, syn Józefa
„Kojdyś” – Marian
„Warszawiok”. Dlatego, że pracował w Warszawie
„Kamiń” – Jan
„Mikołajcyk” – Marian, syn Mikołaja
„Feliksiok” – syn Feliksa
„Pajtlik” – Józef, spod bóżnicy, choć był wysokiego
wzrostu
„Wąsala” – Piotr. Z powodu bujnego zarostu
„Kaśtan” – rudy?
„Kryspin” – ?
„Trajber – huk” - ?
„Kundzia” – Felicja
„Kondrat” – Tadeusz, syn Konrada Molickiego
„Kondratka” – Janina (po mężu Sawicka), córka Konrada Molickiego
Staszkiewicze – zamieszkiwali kiedyś całą zachodnią
stronę ul. Kościuszki od Rynku w dół.
30
GAZETA KOSZYCKA
„Bzik”, „Bziki” – ?
„Korfanty” – ?
„Ziorko” – Fabian (Flawek) i jego ojciec. Z powodu
drobnej postury.
„Chabinka” – Maria. Była wysoka i szczupła.
Żychowicze – „Konsul” – dziadek Eleonory Żychowicz –
Ignacy Mieżejewski, rządca w Sokołowicach
„Kozioratka – Irena Czajka, córka Eleonory. Z powodu
szczupłych nóg.
Sataleccy – „Psiok” – Tomasz
„pod kogutem” – ojciec Marii Malinowskiej. Miał zajazd
„Pod kogutem”
„Kogucianki” – pochodzące od tegoż Sataleckiego
Malinowscy – „za ślachtuzem” lub „za jatkami” „Ślachtuz”, czyli rzeźnia żydowska, znajdował się za Goczałką
przy ulicy Krótkiej.
„Kaletowcy” – dzieci akuszerki Kaletowej
„Szepietowka” – Stefan Żelazny. Będąc w wojsku carskim stacjonował w Szepietówce.
„Kądzieloska” – Stanisława Kędzielewska.
Tyle przydomków udało się nam ustalić. Wielu twarzy
na zamieszczonych w artykule zdjęciach nie udało się
zidentyfikować. Jeśli ktoś z czytelników zna więcej przydomków koszyckich, więcej faktów, poznaje więcej osób
na zdjęciach - byłoby dobrze, aby podzielił się swoją wiedzą, albowiem jeszcze kilka lat minie i braknie tych, co
pamiętają.
Na spacerze nad Wisłą
Dziękuję serdecznie za pomoc w opracowywaniu niniejszego artykułu: pp. Kielianom, pani Irenie Kitowej
z córkami oraz p. Annie Kuczyńskiej (prawnuczce Eleonory Żychowicz).
Grażyna Sendal-Iwanicka
Bibliografia:
1. Andrzej Bienias, St. M. Przybyszewski „Koszyce 1374
– 2001” Kielce 2002,
2. Antoni Wroński „Kronika rodzin Wrońskich, Lulkowskich, Mieżejewskich, Michnickich:, cz. I i II.
3. „Gazeta Koszycka”, archiwum
Nr 2(36)
Wspomnień o Książnicach Wielkich – ciąg dalszy.
Cztery pory roku
w pracy na wsi
Zapraszamy do przeczytania wspomnienia o dawnej
pracy na wsi. Wspomnienia, w którym od maszyn, traktorów, kombajnów cofniemy się o 30, 40 lat, o jedno pokolenie, choć wydaje się, że dzieli nas przestrzeń dużo bardziej odległa, że to czasy, o których czytamy w „Chłopach”
Reymonta, że to narzędzia, które oglądamy w skansenie,
w muzeum etnograficznym czy na wczasach w gospodarstwie agroturystycznym.
Minęło, nie wróci… Dzieci nauczą się w szkole, przeczytają w książce co to znaczy „oddzielić ziarno od plew”
czy „chodzić jak w kieracie”.
Czy współcześnie ludzie mniej lub lżej pracują? Wydaje się, że pracują tyle samo, lecz inaczej. Więcej jest pośpiechu, dokładność trudno pogodzić z tempem życia, nie
wyczuwa się już w pracach uroku pewnej obrzędowości…
mniej jest bojaźni i pokory wobec sił natury.
Redakcja
Kocham pola, łąki
kocham piosnkę,
co nucą skowronki.
Kocham na łące bawiące się dzieci.
Kocham jaskółkę, co ku wiośnie leci.
Wiosenna radość — wiosenne prace
21 marca następuje zjawisko zrównania dnia z nocą.
Równonoc wiosenna to moment, w którym dzień pokonuje noc – życie góruje nad śmiercią, dobro zwycięża zło
– w życiu i w pracach następuje czas radości. Radość
wiąże się z dłuższą niż zimą wędrówką słońca po sklepieniu niebieskim. Ze słońcem człowiek zawsze wiązał
duże nadzieje. To słońce zawsze wyznaczało kalendarz,
warunkowało wiele prac, nawyków, przyzwyczajeń, np. po
zachodzie słońca przerywano pracę. Również w chrześcijaństwie roczny cykl świąteczny mieści się między zimowym przesileniem słońca a wiosenną równonocą. Słońce
to dawca życia na ziemi.
Pojawia się wiosna – nowe życie zaczyna przemieniać
krajobraz. Wiosna to światło, ciepło i ogromna moc wzrastania. Wiosna to świat piękna, miłości, uśmiechu, dobroci. Wiosna to najpiękniejszy dar Natury, to dar Boży dla
człowieka. Mieszkańcy wychodzą z domów i dokładnie
obserwują przyrodę – zjawiska w niej zachodzące.
Potwierdzeniem tego, że już jest wiosna była obecność
bociana, datą przylotu bocianów jest 25 marca – Dzień
Zwiastowania Pańskiego. Powiadano: „Na Zwiastowanie
bocian na gnieździe stanie”. Gdy dzieci ujrzały nadlatującego bociana, wyciągały ręce w górę i krzyczały co raz to
Nr 2(36)
GAZETA KOSZYCKA
głośniej i szybciej: bocian kle, kle, by zwabić boćka do wsi,
bo wierzono, że jeśli ptaki zadomowią się to będzie dla
wsi szczęśliwy czas. Wiosnę zwiastowały też inne ptaki:
skowronki, jaskółki, kukułki, rudziki i czajki.
Pierwszymi wiosennymi pracami były porządki
w domu i w zagrodzie. Gospodynie, babcie rozpoczynały bielenie, do którego już rok wcześniej trzeba było
przygotować wapno. Na jarmaku u handlarza kupowano
w workach bryły wypalonego kamienia wapiennego (węglan wapnia), następnie kopano w ziemi dołek, do którego wlewano rozpuszczone w wodzie wapno (gaszone
wapno). Wapno umieszczone w dołku ulegało procesowi lasowania (dojrzewania) – im trwał dłużej to uzyskane
wapno było lepsze, bardziej jednolite w masie i w bieleniu
dawało lepszy efekt. Przed zimą należało jeszcze pamiętać o starannym przykryciu dołka, by wapno nie przemarzło. W razie potrzeby delikatnie odkopywano niewielki
fragment i nabierano wapno do naczynia, zazwyczaj do
wiadra, gdzie dodawano wodę, bardzo dokładnie i długo
mieszano, i co jest ważne, dodawano niebieską, chabrową farbkę – ultramarynę – w takiej ilości, by uzyskać
bardzo ładny kolor, nie za dużo, żeby ściany nie były za
siwe. Podbarwianie miało na celu odstraszenie much, by
te nie brudziły ścian (muchy nie lubią tego koloru). Bielono
pędzlami z prosa krótko obciętymi.
Bielenie wymagało dokładności, pędzel należało prowadzić długimi ruchami ręki, jeden ruch obok drugiego,
nie robić żadnych przerw. Ściany bielono dwa lub trzy
razy, oczywiście po każdorazowym przeschnięciu. A jeśli
pojawiły się tzw. „dziady”, czyli niedomalowane miejsca,
czynność należało powtórzyć. Największym utrapieniem
były widoczne ślady po pędzlu, to również wymagało poprawki. Z dużą starannością bielono sufit – był najbardziej
widoczną częścią pokoju, kuchni.
Bielono chlewy, chlewiki, kurniki, pnie drzew w sadach,
nie zapominano o przydrożnych krzyżach, figurach, kapliczkach.
Innym bardzo ważnym wiosennym obowiązkiem była
wymiana siana bądź słomy w siennikach. Na płotach wietrzono pierzyny, poduchy, materace, szorowano podłogi,
myto okna (najczęściej denaturatem i szklono je zmiętą gazetą). Zakładano nowe firanki, ściany dekorowano
upranymi i wykrochmalonymi płóciennymi „makatkami”.
Makatki były w każdym domu – na białym płótnie wyhaftowana była jakaś scenka rodzajowa, bądź same kontury
zwykłym ściegiem. Istotny był umieszczany na niej napis, w zależności od jego treści makatkę wieszano albo
w kuchni, albo przy wejściu czy tam, gdzie na specjalnym
wiklinowym lub metalowym stojaku stała miednica, wiadro
z wodą, wisiały ręczniki. Oto niektóre z napisów:
Świeża woda zdrowia doda
Dzień dobry
Smacznego!
Gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść
Szczęść Boże!
Gdy kucharz z kucharką gotuje, to wszystkim dobrze
smakuje!
31
Jeśli gospodyni nie miała talentu do wyszywania, kupowała na jarmaku gotową makatkę z wyrysowanym wzorem.
Firanki wykonane były najczęściej z nici bawełnianych
w różne wzory lub haftowane szydełkiem albo na sieci rybackiej (te były bardzo mocne, trwałe i niezniszczalne)1.
Firanki prano ręcznie, krochmalono i zakładano na
drewniane ramy – na których firankę naciągano, zaczepiając o bardzo gęsto nabite gwoździki. Wybielano je na
słońcu, nie używano żadnych chemikaliów. Był specyficzny, pewnie tylko dla Książnic, sposób wieszania firanek
w oknach – zawsze prawą stroną czyli tam, gdzie wzorek
był wyraźniejszy, ładniejszy – wieszano do ulicy, a lewą
stroną do wnętrza mieszkania.
Kiedyś prało się ręcznie. Pierwszą czynnością było „zamoczenie” bielizny, zwykle na noc. Do wody drobiło się
szare mydło i do takiego roztworu wkładało się brudy. Moczenie odbywało się w dużej balii – była ona wykonana
z ocynkowanej blachy. Następnie każdą sztukę bielizny
przecierano ręcznie na tzw. pralce (tara – pofalowany kawałek blachy cynkowej; były też tary drewniane), namydlając bardziej zabrudzone części. Potem bieliznę wkładano do dużego gara i gotowano na blasze ok. 1 godziny.
Później następowało dwukrotne lub trzykrotne płukanie,
a następnie krochmalenie. Krochmal gotowano z mąki
pszennej. Ugotowany przecedzano do wody przez czystą
szmatkę lub gęste sitko i wtedy krochmalono. Do krochmalu dodawano niebieskiej farbki (ultramaryny), którą należało bardzo dokładnie rozpuścić – uzyskiwało się dzięki
temu ładną biel.
Pościel prasowało się żelazkami na duszę. „Duszę”
ogrzewało się w ogniu pod blachą. Były też żelazka, które
ogrzewano stawiając bezpośrednio na blasze.
Od lat 60., gdy do wsi doprowadzono prąd, powoli zaczynano używać pralek wirnikowych. Najpopularniejsza
była Frania z tzw. wyżymaczem. Był to już światowy luksus.
Gdy ziemia obeschła, prace nabierały tempa. Naprawiano miedze (granice), pogłębiano rowy, wyorywano
bruzdy na polach odprowadzające wody na łąkach, rozbijano kopce kretowin - by trawa wschodziła równomiernie,
wywożono zamagazynowany przez zimę obornik.
W okresie wiosennym gospodynie „nasadzały”
kwoki, kaczki, gęsi. Wcześniej nasłuchiwano czy wśród
kur słychać kurę kwoczącą. Dla niej przygotowywano
kosz wypełniony sianem, podkładano jaja i ją sadzano. Po
trzech tygodniach lęgły się małe pisklątka, kaczątka, gąsiątka. Zabierano je spod kwoki do pudła, koszyka, przykrywano kocem i stawiano w ciepłym miejscu, podkarmiano gotowanym jajkiem, kaszą manną, pojono. Zdarzały
się kwoki bardzo solidne, które nie opuszczały gniazda,
a bywało też tak, że kwoka jajka przeziębiła i robiły się
zbuki, z takiej kwoki nie było pożytku.
Przy ładnej pogodzie podwórka zapełniały się młodymi
ptasimi rodzinami: kaczątek, kurczątek, gąsiątek. Matki
1 Być może jeszcze w niektórych domach, gdzieś w szufladach są jeszcze takie firanki – to dziś już zabytek, a ceny takich
ręcznie robionych firan w antykwariatach są bardzo wysokie.
32
GAZETA KOSZYCKA
stawały w obronie swych młodych, stroszyły pióra, dziobały, stawały się agresywne. Największym zagrożeniem
były sroki, które akurat wtedy budowały gniazda na drzewach wokół zagrody. Gospodarze niezbyt chętnie patrzyli
na „srocze inwestycje”, bo sroka to złodziejka, porywała małe pisklątka. Chociaż mówiono, że sroka nigdy nie
kradnie z własnej zagrody, tylko z zagrody sąsiada.
Rodzice i dziadkowie wspólnie ustalali zagospodarowanie, przeznaczenie poszczególnych pól, zagonków,
decydowano co gdzie należy posadzić czy posiać (siano
ręcznie). Kwiecień coraz bardziej mobilizował do rozpoczęcia prac polowych.
Otwierano kopce z burakami, ziemniakami – chodziło
o to by nie dopuścić do przegrzania, gdy na polu robiło
się coraz cieplej. Należało przebrać zwłaszcza ziemniaki,
odrzucić zepsute, odłożyć ładne, przeznaczone do sadzenia, tzw. „sadzeniaki” – okrągłe i z kiełkami. Takie ziemniaki przenoszono na boisko w stodole i tam przekrawano na
mniejsze części, przygotowując je do sadzenia.
Wiosną wywożono na pola obornik wozem odpowiednio przygotowanym – w tzw. gnojnicach.
Inną wersją wozu, bardziej paradną, taką jaką jechało
się na jarmark („jarmak”), były wyplecione z wikliny półkoszki. Na całą długość wozu trzeba było założyć dwie
półkoszki połączone na środku.
25 kwietnia przypada św. Marka. Wiosna w pełnym
rozkwicie, ale był to równocześnie bardzo trudny okres
w gospodarstwach zwany „przednówkiem”. Mówiono, że
na św. Marka nie ma co włożyć do garnka. Świętego Marka czczono jako opiekuna zbóż i roślin okopowych – Gdy
w Marka pogoda, na ziemniaki uroda. Najważniejsze, że
można było już wypasać krowy na łąkach, polach, szukano dla nich takich miejsc gdzie kwitły mlecze (mniszek
lekarski), bo gdy krowa pojadła takiej paszy, to dawała
więcej i smaczniejsze mleko. Od świętego Marka przybędzie mleka miarka.
W drugiej połowie kwietnia sadzono ziemniaki.
Pokrojone ziemniaki ładowano w workach na wóz i zawożono na pole, wcześniej odpowiednio przygotowane,
z zaznaczonymi rzędami, zrobionymi tzw. „znakiem” czy
„znacznikiem”. Przy sadzeniu ziemniaków gospodarze
pomagali sobie nawzajem. Za czasów mojej Babci sadzono „pod motykę” – jeden motyką kopał dołek, drugi za nim
idący z koszykiem wrzucał do dołków ziemniaki. Później
ułatwiano sobie pracę sadząc „za pługiem” („płuskiem”,
radłem). Gospodarz przeorywał skibę, w którą należało
w odpowiedniej odległości wrzucać ziemniaki – wymagało
to sprytu, zręczności i trzeba było to robić w miarę szybko.
Po zakończeniu sadzenia upatrzono tęgiego, wysokiego,
zgrabnego chłopa i wszyscy obecni na polu powalali go
na ziemię i nieco turlali po to, by ziemniaki urosły takie
dorodne i okrągłe jak ten powalony chłop.
„Gdy chłop trawę kosi, lada baba deszcz uprosi”
Prace przy sianokosach przypadały na czerwiec. Łąki
mieszkańców Książnic Wielkich znajdowały się w kilku
miejscach:
„Za Wojtkiem”
Suche łąki
Nr 2(36)
Na wałach
Wroczkowskie
Koło młyna
Praca przy sianie to jedna z najczystszych, najprzyjemniejszych prac, zwłaszcza wtedy, gdy dopisuje słoneczna
pogoda. Najpierw łąkę należy skosić. Ponieważ na łąkach nie ma granic, pierwszą czynnością sąsiadujących
ze sobą gospodarzy było tzw. „tropowanie” czyli wyznaczanie granicy krokami. Dawniej kosiło się kosami. Dużo
wcześniej gospodarz musiał przygotować dobrze sprzęt:
kosę, babkę, sprzęt do klepania i osełkę do ostrzenia.
Ostrze kosy – bardzo ważna była jakość stali, z której
zostało wykonane. Uderzano w ostrze kawałkiem metalu
i po dźwięku orzekano: „jest głucha”, niedobra, kosząc
taką przy pracy się zamordujesz.
Klepanie ostrza wymagało dużej dokładności, cierpliwości. Nie każdy to potrafił robić i dlatego niektórzy korzystali z usług innych kosiarzy. Ktoś nieumiejący klepać
kosy mógł doprowadzić do jej zniszczenia, po prostu
ostrze stawało się wtedy „faliste”, niezdolne do ścinania
trawy. W Książnicach Wielkich mistrzem w klepaniu był
pan Józef Dębski z Przedmieścia. Zazwyczaj klepał długo i dokładnie. Do niego ustawiały się kolejki. Robił to
chętnie, cieszył się, że jego praca jest dobrze oceniana.
Siadał na stołeczku pod stodołą (zagatą), zakładał okulary, brał młoteczek i klepał, nie lubił, gdy mu się wtedy
przeszkadzało.
Ostrze kosy nie powinno być ani zbyt twarde, ani zbyt
miękkie. Częścią składową kosy było kosisko – musiało
być lekkie, mocne, a przede wszystkim dobrze „wyważone”. Przy zakładaniu ostrza ważne było odpowiednie
nacięcie kosiska i umieszczenie na nim rączki. Kosisko
powinno być bez sęków, dobrze wysuszone i wymodelowane. Jedni robili kosiska z sosny, inni z drewna wierzbowego. Sekretem dobrej kosy był odpowiedni kąt nachylenia ostrza względem kosiska, co uzyskiwało się przez
umiejętne zamontowanie „piętki” ostrza, posługując się
w tym celu pierścieniem (mufą) i klinem. To jaki ma być
kąt zależało od wysokości koszącego, jeśli kosa miała
wadliwie ustawione ostrze, kosiarz męczył się, odczuwał
ból w krzyżach. Trawę kosił brzydko, wysoko, często zostawiając kępy, co świadczyło o nieudolności koszącego.
Kosa do trawy nie mogła być używana do koszenia innych
roślin czy zboża. Najlepsza osełka to z drobnoziarnistego
piaskowca, bo gruboziarnisty po prostu zżerał kosę.
Obok kosy, nieodzownym narzędziem, a zarazem
bardzo prostym w swej konstrukcji były (są) grabie –
wyłącznie drewniane. Musiały być lekkie, „zgrabne”, takie by można było nimi „śmigać” w wprawnych rękach,
przewracających lub grabiących siano (trawę). Stylisko,
czyli prosty patyk, musiało być bez sęków i dobrze wysuszone. W dolnej części było rozpołowione na długości
ok. 30 centymetrów, a w miejscu rozpołowienia ściągano
je drutem by dalej nie pękało. Stylisko przygotowywano
z drzewa mokrego (najczęściej wierzby, wikliny), ponieważ łatwiej się modelowało. Następnie je suszono, a do-
Nr 2(36)
GAZETA KOSZYCKA
piero później było montowane z grabiskiem. To zaś było
wykonane z twardego drzewa i niepopękanego. Ręcznym
świderkiem nawiercano w nim otworki na zęby. Kołki na
zęby (dobrze, gdy były dębowe) strugano ręcznie nożem
lub scyzorykiem. Grabowe zęby często się wyłamywały
i trzeba było sięgać po zęby rezerwowe, wcześniej wystrugane. Elegantsze grabie były zamawiane u stolarzy,
a te na potrzeby gospodarstwa były robione we własnym
zakresie, często przez dziadków.
W gospodarstwie musiało być kilkoro grabi, miały różne przeznaczenie, np. inne do grabienia trawy, koniczyny, inne do grabienia liści, słomy. Różniły się wielkością,
długością grabiska i gęstością zębów. Idąc na łąkę, niosło
się je na barku.
Stare grabie wypierane są przez plastiki, metale, pewnie dlatego że brakuje takich „strugaczy” „zębów” jacy
byli dawniej, wyszukujących odpowiednich patyków na
styliska i pewnie brak czasu i chęci do produkcji tych narzędzi. Wszystkich stać na zakup gotowych.
W okresie sianokosów na wsi słychać było odgłosy klepania kos, ich ostrzenia. Łąki okalające wioskę wyglądały
jak kolorowe kobierce. Na zielonym tle bajecznie kolorowe desenie żółtych jaskierków, białych stokrotek, rumianków, kwitnących różowo i liliowo goździków, ostów,
karczochów, dzbanków, kwitnącego szczawiu, sitowia
i wielu innych ziół i kwiatów. Łąka to raj motyli, pszczół,
os, kryjówka wielu owadów, żab, w rowach pijawek, raków i różnych innych żyjątek, dostojnie kroczących bocianów, czapli, dzikich kaczek.
Koszenie łąki rozpoczynano świtem, z rosą. Dwóch,
czasem trzech, czterech gospodarzy umawiało się do
wspólnego koszenia. Jeden odrabiał u drugiego. Kosiarze
ustawiali się w rzędzie, rytmicznie klepali kosy, ujmowali
styliska, zagarniali pokosy. Szli równym, skośnym sznurem, nazajutrz, po przeschnięciu trawy kobiety, dziewczyny przewracały pukos na drugą stronę. Później koszono konnymi kosiarkami, teraz traktorowymi. Na pewno
koszenie przebiega szybciej, bez angażowania ludzkiej
siły, ale wykaszane są po drodze prawie wszystkie żyjące
organizmy, żaby, które nie zdążyły uciec przed niebezpieczeństwem.
Po skoszeniu następował czas suszenia trawy. Kto
żyw w rodzinie, dorośli, dzieci wychodził na łąkę do pracy z grabiami, widłami. Najpierw by, jak się mówiło, porozbijać pokosy („pukosy”), później by przewracać siano,
czasem wiele razy. Niezupełnie jeszcze suche zgrabiano
na tzw. „wałki”, zagrabywano by nic się nie zmarnowało,
a w końcowym etapie sprawne ręce gospodarza stawiały
kopy, kopki. Czasem trzeba było się bardzo spieszyć, bo
na horyzoncie pojawiała się chmura bądź wzrastało zachmurzenie i byłoby nieszczęściem, gdyby siano zalało.
Do pracy przy sianie chodziło się bardzo czysto ubranym. Niewiasty na głowę zakładały białe, jasne, bawełniane chustki, wykrochmalone, starannie wyprasowane,
wywiązane do tyłu, a mężczyźni szli w kapeluszach słomianych. Gospodynie wcześniej przygotowywały fartuszki bądź zapaski, te najładniejsze w kwiatki czy w pasecz-
33
ki. Dzieci – różnie, często ściągano im buciki i chodziły
boso, goniły po skoszonej trawie, dla zdrowia.
Gdy sprzyjała pogoda, siano było urodziwe, miało ładny kolor, zapach, było bardzo suche i wtedy zwożono je
do stodoły, wozem drabiniastym, zaprzężonym w konie,
wcześniej na kołach drewnianych z żelaznymi obręczami, później wozami na gumowych kołach. Zabezpieczano
furę „pawęzem”, by siano nie spadło. Pawąz to drewniana żerdź o średnicy ok. 15 cm i długości wozu, przywiązywana sznurem (powrozem) do podstawy wozu.
Pierwsze koszenie łąk to czerwiec. Kumkanie żab,
najdłuższe dnie, najkrótsze noce, noce ciepłe, pachnące
maciejką, rozjaśnione błyskaniem robaczków świętojańskich.
Żniwa – zazwyczaj rozpoczynały się 22 lipca. By plony
były obfite należało zadbać o zboże. Nie wolno było tolerować w zbożu mietlicy, ognichy, kąkolu - jedynie chabry,
maki i rumianek. Już od wiosny obserwowano jak rośnie,
czy „święta Zofija kłosy rozwija”, czy kwitnienie przyszło
w porę. Niepokój niosły burze – czy łan nie legnie, deszcz
mógł przybić do ziemi ciężkie kłosy, grad je „wymłócić”.
Obserwowało się niebo, czy księżyc jest „czysty” czy
w „lisiej czapie”, skąd wieje wiatr.
Moja Babcia wspominała żniwa, gdzie żęło się sierpami. Sierp musiał być dobrze przygotowany. Często
wymagało to dużych umiejętności przy tzw. „nacinaniu”
sierpa, jego drobniutkich „ceberków” – robił to zazwyczaj
kowal. Do żęcia zboża należało zabrać dwa, trzy sierpy,
ponieważ przy dłuższej pracy się tępiły.
Później koszono kosami. Przy żniwach gospodarze
pomagali sobie nawzajem. Często do gospodarza przychodzili ludzie z biedniejszych rodzin, którym ten bogaty
odrabiał posługą koni. Przychodzili i z rodziny i z sąsiedztwa. Posiłki miały miejsce na polu. Do picia czarna, zbożowa kawa, do tego pajdy chleba ze smalcem, masłem,
jajka, drożdżowe placki. W chwilach odpoczynku opowiadano sobie radosne historie, pogoda ducha nie opuszczała nikogo.
Snopy ustawiano w kupki, a kupki musiały stać w równych rzędach, by pole ładnie wyglądało. Po zwiezieniu
snopów do stodoły, pole zagrabywano dużymi grabiami.
Były to tzw. zgrabki.
W zbożu często rósł rumianek. To zioło wybierały dzieci, robiły małe wiązanki, suszyły a potem sprzedawały
i tak zarabiały pieniążki na odpust.
Później dominowały kosiarki konne, snopowiązałki,
a dziś kombajny. Nie ma jak dawniej kosiarzy, żniwiarek,
nie ma tamtej atmosfery. Są gospodarze siedzący na
skraju pola, drogi czy rowu przy wyprowadzonych wcześniej przyczepach, oczekują na kombajn. Na polach nie
ma drabiniastych fur, koni.
Żniwa – czas pracy rąk ludzkich – czas niemal święty
– zmienił oblicze, swój charakter i zapomniano o pragnieniu spożycia smacznej kromki chleba z nowej mąki.
Jesienią i zimą na wsi młócono. Maszyny do młocki
były kupowane jako wspólny majątek kilku gospodarzy.
Maszyna „chodziła” kolejno od jednego do drugiego gospodarza. Przed młocką przygotowywano ze słomy duże
34
GAZETA KOSZYCKA
powrósła, które wiązano w kopy. Maszynę poruszał kierat, a ten był ciągnięty przez konie, które chodziły wkoło. Kierat z maszyną był połączony tzw. pasem. Zdarzało się, że pas spadał i następowała przerwa w młocce.
Dużą umiejętnością były tzw. „karmienia” maszyny, czyli
wpuszczanie w maszynę rozwiązanych snopów zboża
– należało to robić regularnie, dosyć szybko, by maszyna na próżno nie „chodziła”, ale tak by się nie zadławiła,
bo wtedy trzeba było zatrzymywać młockę. Wymłóconą
słomę odbierano i równomiernie, starannie układano na
wcześniej przygotowane powrósła i wiązano w potężne
snopy.
Tą czynnością zajmowali się głównie mężczyźni, ponieważ wymagała sporej siły i sprytu.
Dzieci też miały w czasie młocki swoje funkcje, zazwyczaj stały na zapolu i przybliżały snopki, mogły je również
rozwiązywać.
Ziarno sypało się do worków przywiązanych do maszyny. W tym miejscu też byli potrzebni mocni mężczyźni, którzy z uwagą śledzili napełnianie worków zbożem.
Chodziło o to, by ziarno się nie przesypało – bo szkoda.
Po napełnieniu, energicznym ruchem odczepiano „czuprynę” worka, worek odsuwano i przypinano kolejny.
Były też takie maszyny, które ziarna nie czyściły i pod
maszyną gromadziło się ziarno wraz z plewami. Wtedy
po wymłóceniu należało oczyścić ziarno z plew przez
młynkowanie. Jeden wsypywał do młynka garncem bądź
szuflą zboże, a drugi kręcił korbą, ziarna przelatywały
przez sita różnej gęstości, a później to już droga do młyna i mąka.
Część zboża chłop zostawiał na użytek gospodarstwa,
które prowadził. Zboże potrzebne było np. na ospę, którą
wielu gospodarzy samodzielnie wytwarzało, otręby wykorzystywano jako paszę dla bydła, trzody chlewnej. Do tej
produkcji służyła maszyna zwana śrutownikiem – poruszana ręcznie, później motorkiem elektrycznym. Do rozbijania ziaren służyły dwa kamienie okrągłych kształtów.
Z pozyskanych otrębów żytnich gospodynie kisiły w kamiennych garnkach lub słojach żur.
Natomiast słoma była wykorzystywana jako posłanie
dla hodowanych zwierząt, do poszycia dachów, do ocieplania domów przed zimą, robienia chochołów, robienia
mat, którymi przykrywano okna w inspektach z tytoniem.
Wyrabiano też słomianki. Słomę wykorzystywano również jako paszę. W sieczkarni cięło się ją na drobniutkie
kawałeczki, czyli pozyskiwało sieczkę. Sieczkę mieszano
z drobno pokrojonymi burakami (krojono je w tzw. szarpaczu zwanym też „sarpacem”). Było to pożywienie dla
zwierząt stosowane głównie w porze zimowej.
Należy wspomnieć jeszcze o naczyniach, którymi odmierzano zboże, np. do siewu, do pożyczenia, a była to
miarka i garniec. Naczynia miały kształt walca z dnem
i uchwytem (z rączką), były zrobione z drewna. Grubość
drewnianej ściany walca to ok. 5mm.
Do czyszczenia mniejszej ilości ziarna, a zwłaszcza
maku, grochu używano przetaka – czyli bardzo drobnego
sitka, które było poruszane rękami.
Nr 2(36)
W małych gospodarstwach, w których nie było koni,
a trzeba było przywieźć z pola zieloną paszę dla bydła,
trzody korzystano z taczek bądź tragacza (tragaca), czyli,
nazwijmy to, ręcznego transportu.
Taczki to pojazd drewniany na jednym kółku i z dwoma
uchwytami do rąk, przeznaczonymi do jego prowadzenia.
Pojemnik (pudło) do załadowania zrobione było z litych
desek. Taczkami przewożono drobną paszę. Tragacz –
to lżejsza konstrukcja, mająca tylko drewnianą podstawę
z zabezpieczeniem z przodu, była zrobiona z pojedynczych mocnych klepek, długości ok. 1 m, również z jednym kółkiem i „rączkami” do prowadzenia. By przewożona
pasza nie rozsypywała się, ładowano ją w płachty. Płachta to mocna, najczęściej lniana tkanina (również tzw. szare płótno) w kształcie kwadratu. Po załadowaniu wiązało
się ją rogami po przekątnej i ładowano na pojazd.
Często tak załadowaną płachtę zarzucano na plecy
i na plecach przynoszono buroczyny czy inny pokarm dla
zwierząt.
Wykopki
W drugiej połowie września rozpoczynały się prace
związane ze zbiorem roślin okopowych: buraków, ziemniaków.
Ziemniaki kopano i zbierano gromadnie – nawzajem
sobie pomagając, jedna gospodyni odrabiała zbieranie
u drugiej. Zbierający przychodzili na podwórze danego
gospodarza z koszykiem, ten zabierał ich na wóz i jechał
w pole. Na takim wozie było wesoło, panowała radość, że
jest się razem, że za chwilę będzie się zbierać plon.
Gospodyni też musiała się do wykopków odpowiednio
przygotować. Zazwyczaj piekła drożdżowe placki ze śliwami (tzw. śliwiorze) bądź serem, bywały też bułki z marmoladą, a do picia kawa zbożowa z cykorią w tzw. bańce.
Musiały być też garnuszki.
Dzieci zbierały suche badyle i paliły ogniska, piekły
świeżo wykopane ziemniaki. Ziemniaki musiały mieć lekko przypaloną skórkę, nabijano je wtedy na patyki i gorącymi obdarowywano zbierających. Niektórzy piekli też
jabłka.
Przy wykopkach ważna była pogoda, żeby szybko uporać się z pracą zabierano jak najwięcej ludzi, krewnych,
sąsiadów, znajomych.
Ze względu na dobre gleby dużo tu uprawiano buraków pastewnych i cukrowych. Zbiór buraków to była praca głównie rąk. Każdy burak musiał być ręcznie wyrwany
lub wykopany łopatą, należało otrzepać ziemię uderzając
jednym burakiem o drugi. Następnie układało się buraki na stercie, przy której na stołeczku siedział obierający
- nożem obcinał liście buraków, tzw. buroczyny. Buraki
przechowywano w piwnicach lub kopcach.
Gdy pola pustoszały, pojawiały się na nich konie ciągnące pług. Nowy trud, przygotowanie pól pod nowy zasiew, bo w pracy na polu nie może być spoczynku…
Janina Brzozowska
Nr 2(36)
GAZETA KOSZYCKA
35
Życie wypełnione muzyką
Są w naszych stronach takie rodziny, których historię
warto opowiedzieć. W bieżącym numerze „Gazety Koszyckiej” prezentujemy rodzinę Sieradzych – rodzinę
o kilkupokoleniowych tradycjach muzycznych.
Jest to wspomnienie przede wszystkim o Janie Sieradzym z Biskupic i jego niegdyś szeroko znanym i cenionym zespole. Wielu ludzi jeszcze pamięta jak bawiło
się przy dźwiękach tej muzyki. Dziś dużo w obyczajowości i życiu wsi się zmieniło. Dziś we wsiach częściej rozbrzmiewa inna muzyka, odtwarzana indywidualnie, wprost
do ucha słuchacza przy pomocy różnych urządzeń. Te
dawne „grania” stają się przeszłością. To jednak ważna
część kultury naszej małej społeczności.
I dopiero patrząc na zdjęcia, słuchając opowiadań,
czytając wspomnienia, uświadamiamy sobie ile pięknych
chwil zawdzięczamy talentowi, indywidualności i osobowości Jana Sieradzego i członków jego zespołu, ile
bogactwa wniósł w życie naszej społeczności grając na
zabawach, weselach i innych uroczystościach rodzinnych
bądź okazjonalnych imprezach, a były to: wesela, chrzciny, zabawy strażackie, sylwestry, zabawy Kół Gospodyń
Wiejskich, studniówki, prymicje księży, dożynki, odpusty,
pochody pierwszomajowe, dobranoce…
Warto zauważyć, że obecnie rodzinnie gra już czwarte pokolenie Sieradzych, pielęgnując tradycje i rozwijając
odziedziczone po przodkach talenty.
Chociaż muzyka wykonywana na żywo straciła swą
dawną moc integrowania i wyróżniania wiejskich społeczności, to tym bardziej warto przypomnieć jak kiedyś
współtworzyła rytm życia, pracy i zabawy mieszkańców
wsi. Członkowie wiejskich kapel, zespołów byli niekwestionowaną elitą w swoich miejscowościach. Podziwiano ich niezwyczajne zdolności i talent, który umożliwiał
im muzykowanie, a słuchaczom dostarczał chwil radości
i wzruszeń. Patrzono na nich z szacunkiem, ale czasem
i z zazdrością.
Miniony świat dawnych wiejskich zabaw i wesel przypomni wystawa zdjęć, instrumentów, amatorskich zapisów
nutowych, tekstów dawnych weselnych przebojów czy
prezentacja ocalałych nagrań, którą mamy nadzieję, będzie można kiedyś obejrzeć w Muzeum Ziemi Koszyckiej
– placówce, między innymi w tym celu powołanej.
Rodzina Sieradzych prosi o kontakt osoby posiadające
nagrania zespołu.
Redakcja
Mały dwuizbowy domek z sienią, strzechą na dachu sięgającą kwitnących floksów pod małymi okienkami
i… z fortepianem. Dom stał na brzegu wiślanej skarpy
w Przemykowie. Zamieszkiwał go Piotr Sieradzy ze swą
żoną Marią z domu Skorupa. Tuż po urodzeniu Jana –
najmłodszego z sześciorga dzieci – żona jego zmarła.
Utrzymanie tak licznej rodziny z niewielkiego kawałka
ziemi nie było proste. Piotr Sieradzy opłacał to ciężką pracą. Ale w tym trudnym życiu zawsze znajdował miejsce na
Od lewej: Jan Sieradzy, Feliks Więckowicz, Wacław Fular, Stanisław Marzec, Józef Fular (ok. roku 1946)
muzykę. Grał na skrzypcach i miłość do tego instrumentu
i muzyki w ogóle, zaszczepiał od najmłodszych lat swoim
dzieciom.
Kiedy umierał jako mężczyzna w sile wieku, prosił swoje
dzieci, aby o jego śmierci myślały jakby wyjechał w jakąś
dłuższą podróż. Aby ta śmierć nie załamała ich, ale dała
siłę i wiarę, że będzie dobrze, że sobie poradzą. Opiekę
nad rodzeństwem powierzył najstarszemu synowi Józefowi. To on, widząc, że najmłodszy brat Jan, wtedy zaledwie
kilkuletni chłopczyk, wykazuje szczególną miłość do muzyki i uzdolnienia w tym kierunku, starał się przekazywać
mu to, czego sam nauczył się od ojca. Kiedy okazało się,
że możliwości najmłodszego brata są o wiele większe,
opłacał jego naukę gry na skrzypcach w Bejscach, u pana
Wójcika.
Jednak i tym razem uczeń przerósł mistrza. Bardzo
szybko zaczął grać w jego zespole. Już jako dwunasto-,
trzynastolatek Jan Sieradzy ze swymi starszymi braćmi
Stanisławem i Józefem grywał zarobkowo na weselach
i potańcówkach. W czasie służby wojskowej Jan Sieradzy
był członkiem wojskowej orkiestry, biegle czytał nuty i miał
ich dość obszerny zbiór.
W 1937 r. jako osiemnastolatek wyjechał do Francji
(przebywały tam już od kilku lat trzy jego starsze siostry,
które wyemigrowały ,,za chlebem”). Zaraz po pierwszym
przesłuchaniu został zaangażowany jako skrzypek do zespołu grającego w jednym z lokali rozrywkowych w okolicy Nangis.
Na wieść o wkroczeniu wojsk niemieckich do Polski
w 1939 r. wrócił do kraju. W tym czasie jego brat Józef
pełnił funkcję sołtysa wsi Przemyków. W rodzinie przekazywana jest historia o tym, jak pewnego dnia do sołtysa
wpadł oficer SS z grupą żandarmów z rozkazem, aby sołtys natychmiast zorganizował większą grupę mężczyzn
i furmanki z końmi do kopania okopów. Było to zadanie
niemal niewykonalne, gdyż mężczyźni i młodzi chłopcy ze
wsi ukrywali się, aby do robót tych nie trafić. Józef ma-
36
GAZETA KOSZYCKA
Wesele Jacka Srogi w Kowali – rok 1978. Od lewej: Henryk
Sieradzy, Jan Sieradzy, Ryszard Marzec, Stanisław Rydlewski,
Czesław Sieradzy
jąc świadomość tego, że nie jest w stanie tego polecenia
wykonać, kazał Janowi grać na fortepianie i obserwować
Niemców czy nie są bardziej zdenerwowani, a sam udał
się na wieś, aby poszukiwać ludzi. Niewykonanie rozkazu lub jakiś nieopatrzny gest, mógł przecież kosztować
życie. Niemiec kroczył nerwowo po mieszkaniu z karabinem gotowym do strzału, gdy Jan zaczął delikatnie ,,podgrywać” na fortepianie. Oficer zainteresował się grającym
chłopakiem i jego nutami, wśród których znajdowały się
również utwory kompozytorów niemieckich. Słysząc, co
chłopak gra, odstawił broń, usiadł zasłuchany, a żandarmów odesłał przed dom. Rozkaz dla sołtysa został tym
razem odwołany. Być może muzyka ocaliła tym razem
czyjeś życie.
Czas wojny to czas strachu i terroru, ale przecież trzeba żyć. Nadal więc ludzie zakochiwali się i pobierali. Były
śluby i organizowano też wesela. W tym czasie jednym
z najpopularniejszych w okolicy zespołów był zespół Fularów z Bejsc. W tym zespole grał też Jan Sieradzy. Już od
ok. 1945-46 r. jako saksofonista. Ludzie przychodzili na
,,grania” popatrzeć co to za instrument, gdyż był to pierwszy saksofon altowy w okolicy.
Wkrótce zorganizował swój zespół. Członkowie jego
zmieniali się dość często. Był to bardzo ciężki kawałek
chleba. Grywali oni od Wiślicy po Proszowice, od Nowego
Brzeska po Szczurową. Nie było samochodów ani asfaltowych dróg. Odległości te pokonywali niekiedy na rowerach, ale kiedy przychodziła zima lub wiosenne roztopy
trzeba było chodzić pieszo.
Tradycje weselne wymagały grania tzw. ,,dobranocy”,
czyli wieczorem przed dniem ślubu. Zwykle młodzież bawiła się wtedy do świtu, a o siódmej rano trzeba było już
grać u pana młodego i kolejno u jego drużbów. Po południu ,,obgrywano” druhny i udawano się do panny młodej.
Muzyka musiała towarzyszyć ślubnemu orszakowi do i ze
ślubu.
Wieloletnimi członkami zespołu byli: Stanisław Marzec,
Stanisław Podsiadło z Jaksic, Stanisław Czechowski, Stefan Rydlewski, Wojciech Miniur z Piotrowic, Bolesław Maj
z Morawian. Zdarzało się, że miejsce ojców zajmowali ich
synowie. Tak było w przypadku Stanisława Rydlewskiego,
Ryszarda Marca. Przy tym byli to uczniowie Jana Siera-
Nr 2(36)
dzego. To on wprowadzał ich w tajniki muzyki, nut, gry
na instrumentach. Wśród jego uczniów byli też: Tadeusz
Kołodziej, Józef Grzęda z Biskupic, Bolesław Książek, Lucjan Chrząszcz z Jaksic i wielu innych młodszych i starszych rozmiłowanych w muzyce mężczyzn.
W roku 1947 trafił do Przemykowa profesor muzyki,
późniejszy twórca Katowickiej Orkiestry Polskiego Radia.
Po przesłuchaniu Jana wciągnął go na listę kandydatów
do orkiestry. Kiedy jednak przyszła ostateczna decyzja
o zakwalifikowaniu go jako członka orkiestry, był on już żonaty z Marią z domu Rejdak. Zamieszkał w Biskupicach.
Mieszkańcy Biskupic wspominają jaką atrakcją były próby zespołu odbywające się w domu Sieradzych. Zdarzały
się sytuacje anegdotyczne, kiedy Jan grając w mieszkaniu na akordeonie lub skrzypcach, spoglądał przez okno
i widział gromadę słuchaczy na skarpie po przeciwległej
stronie drogi, a po pewnym czasie okazywało się, że sień
domu wypełniona jest tańczącymi parami.
Bakcyla muzyki połknęli dwaj z jego trzech synów – najstarszy Jan Czesław i najmłodszy Henryk. Czesław już
jako kilkulatek uczył się gry na skrzypcach, był członkiem
orkiestry Szkoły Podstawowej w Książnicach Wielkich prowadzonej przez pana Bronisława Hajdaniaka. Po odbyciu
służby wojskowej, od początku lat 70. grywał z zespołem
ojca. Wraz z nim w zespole pojawiła się gitara elektryczna
oraz sprzęt nagłaśniający. Około 1972 roku Jan zakupił
organy elektryczne – jedne z pierwszych, w szeroko rozumianej okolicy. Od ok. 1976 roku, jako nastolatek grywał
już w zespole najmłodszy syn - Henryk. Początkowo jako
perkusista, a później na saksofonie tenorowym.
O zespole nie mówiło się już ,,zespół Sieradzego”, ale
,,Sieradzych” albo ,,Sieradzoki”. Imprezy, na których grywał zespół, to przede wszystkim wesela (zwykle z poprawinami). Jest wiele rodzin, w których zespół ,,ogrywał’’ po
kilka wesel i to różnych pokoleń. Nierzadko zamawiał muzykę syn, bo: ,,wy graliście na weselu mojego ojca”. W historii zespołu były śluby i wesela par, które poznawały się
na weselach, zabawach ,,ogrywanych” przez Sieradzych.
Tak też było z ich małżeństwami. Swoje żony poznawali
na imprezach, na których grali.
Małżeństwo z muzykantem to samotne Święta Bożego
Narodzenia czy Wielkiej Nocy, to samotne witanie Nowego Roku. Są to przecież dni, kiedy odbywa się najwięcej
wesel, zabaw, balów.
Wesele u państwa Znajów w Czajęczycach ok. 1970 roku. Wyprowadzenie państwa młodych do ślubu
Nr 2(36)
37
GAZETA KOSZYCKA
Humorystyczne i pocieszające dla żon jest to, że po powrocie z grania muzykantów na weselu, na pytanie żony:
,,jak była ubrana panna młoda?” – pada odpowiedź: ,,na
biało”. Nie muszą więc one być zazdrosne o zainteresowanie płcią przeciwną.
Lata 80. to w miarę stały skład zespołu, czyli Jan, Jan
Czesław i Henryk Sieradzy, Stanisław Rydlewski, Ryszard
Marzec i Mieczysław Bobka grający odpowiednio: na organach i saksofonie altowym, gitarze rytmicznej, saksofonie tenorowym i perkusji, akordeonie i organach, saksofonie tenorowym, perkusji.
Przełomowym dla zespołu był rok 1989. 22 lipca zmarł
Jan Sieradzy. Jego śmierć była ogromnym zaskoczeniem
dla wszystkich, którzy go znali. Tydzień wcześniej grał na
zabawie strażackiej w Koczanowie. Pogrzeb zgromadził
finansowych, organizatorów imprez i ich potrzeb. Oczywiste jest zresztą, że postęp techniczny zmienił również takie muzykowanie w podobnym stopniu jak wszystkie inne
dziedziny życia. Przede wszystkim dostępność muzyki
spowodowała spadek zainteresowania muzyką wykonywaną na żywo. Wiejska zabawa przestała być wydarzeniem na wielką skalę.
Jednak tradycja rodzinnego muzykowania pozostała.
W domu Henryka tradycje te podjęły i z pewnością będą
kontynuować jego dzieci. Syn Mateusz gra na trąbce. Jest
członkiem orkiestry dętej ,,Jutrzenka”. Córka Katarzyna
gra na organach. Dzieci rozpoczynały naukę gry na instrumentach już jako dziesięciolatki.
Spotkania rodzinne, imieniny są zawsze okazją do
wspólnego muzykowania z wujkami, z ojcem. Wzruszające są chwile wspólnego kolędowania w czasie Wigilii
i w okresie bożonarodzeniowym.
Do rodzinnego domu Jana Sieradzego do dziś przyjeżdżają ludzie, których młodość upływała w czasach świetności zespołu. Proszą o nagrania z tamtych lat. W rodzinie
pozostało ich niewiele – również z powodu nieuczciwych
„pożyczających”. Sporo jednak nagrań funkcjonuje wśród
Polaków mieszkających w USA. Są pieczołowicie przechowywane, transponowane na nowoczesne nośniki muzyki i dostarczają wielu wspomnień.
Małgorzata Sieradzy
Nasze zabawy
Charakterystyczna dla lat 70. podłoga do tańca przygotowana
na podwórku gospodarzy wesela. Czajęczyce
kilkaset osób, w dużej mierze spoza rodziny. Ten postawny
mężczyzna o tubalnym głosie, ogromnym poczuciu humoru, przy tym stanowczy i nieznoszący sprzeciwu, cieszył
się dużą sympatią znających go osób. Był autorytetem
dla jego byłych uczniów, członków zespołu, a jednocześnie powiernikiem i doradcą w wielu sprawach, również
tych najbardziej osobistych. Swych synów wychował tak,
aby w ich oczach zawsze być odpowiedzialnym, prawym
człowiekiem. Jego autorytet pozostał w rodzinie. Dziś jego
synowie dbają, aby pamięć o ojcu, szacunek i to jak wielkim był dla nich autorytetem przekazać swoim dzieciom.
Wnuczęta, również te, które urodziły się po śmierci Jana
Sieradzego, mówią o nim zawsze ,,dziadziuś”. Oglądając
go na zdjęciach, słuchając opowieści wujków, ojca i znajomych dziadka - nabierają przekonania o wyjątkowości
tego człowieka.
W latach 90. synowie Jana nadal grywali. Grywają
zresztą obecnie. Zmieniają się jednak ciągle składy osobowe i instrumenty. Uzależnione jest to, oczywiście, od
zmieniających się upodobań, możliwości technicznych,
Z czytelnikami „Gazety Koszyckiej” pragnę podzielić się refleksją i wspomnieniem z czasów dzieciństwa i lat spędzonych w szkole w Książnicach Wielkich. Moje wspomnienia
obejmują okres, kiedy byłam uczennicą szkoły podstawowej w latach 1958 – 1965.
40 lat temu nie mieliśmy takich zabawek, jakie mają
teraz nasi wnukowie, praktycznie nie mieliśmy żadnych
zabawek. Dojrzewająca kolba kukurydzy, nadłamany
u końca łodygi liść buraczany ożywały w naszej wyobraźni
i stawały się postaciami mamy i taty, rodzeństwa, bohaterów z przeczytanych książek. Kolorowe kredki też były
zabawkami i służyły nam do odgrywania ról wymyślanych
przez nas osób, sytuacji.
Latem grywaliśmy w piłkę na boisku szkolnym albo na
podwórku jednej z koleżanek lub kolegów, w ubijanego
albo w dwa ognie. Ubijany od dwóch ogni różnił się tylko tym, że do dwóch ogni trzeba było mieć dwie drużyny.
Dwoma liniami wyznaczone było pole do gry. Na tych liniach, naprzeciw siebie, stawali gracze, których zadaniem
było uderzyć piłką w biegających pomiędzy liniami tak, aby
uderzona osoba nie mogła jej złapać. Uderzony, zbity gracz
opuszczał grę, jeśli złapał piłkę rzucał do gracza stojącego
na linii. Gra kończyła się wtedy, kiedy pomiędzy liniami/
metami nie pozostał ani jeden gracz. Piłką również bawiliśmy się w ten sposób, że odbijaliśmy piłkę głową o ścianę
38
GAZETA KOSZYCKA
domu lub stodoły, kto więcej razy odbił, bez upuszczenia
piłki, ten wygrywał. To była gra w główki.
Na przerwach szkolnych bawiliśmy się w „mam chusteczkę haftowaną” albo w „cebulę”. Tworzyliśmy krąg,
w środku stawała jedna osoba z chusteczką i wszyscy
śpiewali:
„Mam chusteczkę haftowaną wszystkie cztery rogi,
kogo kocham, kogo lubię, rzucę mu pod nogi,
tej, nie kocham, tej nie lubię, tej nie pocałuję,
a chusteczkę haftowaną tobie podaruję”.
Krąg przesuwał się w jednym kierunku, osoba z chusteczką w przeciwnym. Wybierało się tę osobę, przed którą
zatrzymywało się na ostatnich słowach piosenki i zabawa
rozpoczynała się na nowo.
Przy „cebuli” było podobnie, z tym, że śpiewaliśmy inną
piosenkę:
„Cebula, cebula, okrągła jak kula, buraczka wołała, zatańcować chciała.
Buraczek, buraczek miał czerwony fraczek, z cebulą
tańcował, nóżek nie żałował”.
Po słowach „zatańcować chciała” trzeba było zakręcić
młynka z wybraną osobą, a piosenka śpiewana była dalej.
Teraz wybrana osoba zostawała w kręgu i wybierała następną i tak do końca przerwy.
Zabawa w „chłopa” polegała na tym, że na boisku szkolnym lub chodniku lub wybetonowanym podwórzu rysowało
się figurę człowieka, na którą składały się cztery kwadraty
i koło/głowa. Skacząc na jednej nodze trzeba było przesuwać kamyczek do poszczególnych pól. Wygrywał ten,
komu udało się przeskoczyć wszystkie pola bez wybicia
kamyczka na zewnątrz.
Ciuciubabka - zabawa, w którą najczęściej bawiliśmy się
na przerwach. Jednej osobie zawiązywało się oczy, okręcało wokół własnej osi i trzeba było uciekających znaleźć.
Po lekcjach, już nie w szkole, bawiliśmy się w „chowanego”. Przerwy w szkole były na to za krótkie a i miejsc do
ukrycia się było w szkole za dużo. Jedna osoba zakrywała
oczy i np. wyliczała tak: „pałka, zapałka, dwa kije, kto się
nie schowa, ten kryje. Szukam”. Inna wyliczanka - „entliczek pętliczek, czerwony stoliczek, na kogo wypadnie, na
tego bęc”. Trzeba było znaleźć wszystkich uczestniczących
w zabawie, ten, kogo się nie znalazło, w końcu pokazywał
się sam i w kolejnej zabawie pozostawał szukającym.
Zimą jeździliśmy na sankach i łyżwach. Na sankach
zjeżdżaliśmy drogą od kościoła do dzisiejszej remizy OSP.
Droga nie była wtedy asfaltowa, ruch na niej był niewielki,
zimy były bardzo śnieżne, więc spokojnie mogliśmy korzystać z zimowych uciech. Z tej samej góry zjeżdżaliśmy na
łyżwach, na łyżwach też jeździliśmy na zamarzniętym stawie u pana Szyszkowskiego. Jakie były te nasze łyżwy?
Trzeba było mieć but na skórzanej podeszwie z płaskim,
szerokim obcasem. W tym obcasie trzeba było zrobić odpowiedniej wielkości – takiej, jak zaczep w tylnej części
łyżwy, dziurkę, w tę dziurkę wkładało się zaczep łyżwy, na
wysokości palców stóp dokręcało się kluczykiem obejmujące podeszwę ramię łyżwy i już można było jeździć.
Na pewno zabaw tych było więcej, mnie pozostały w pamięci te, które tu opisałam.
Maria Neumann
Warszawa
Nr 2(36)
Zbyt bolesne
wspomnienia
Pani Stefania Zielińska, urodzona w Poczapach, powiat
Złoczów, województwo Tarnopol, około 50 km na wschód
od Lwowa - i Franciszek Zielińscy - pobrali się przed
wojną. W tych Poczapach rodzice Stefanii mieli duże
gospodarstwo rolne, bracia zaś prowadzili zakład kowalsko-ślusarski. Jeden z nich zginął na froncie wschodnim,
wcielony do Armii Czerwonej. To nie byli osadnicy, lecz rodzina z tradycjami, od pokoleń znana i szanowana. Jeden
z wujków pani Stefanii był wójtem.
Dla rodzin polskich żyjących na wschodnich Kresach
Rzeczypospolitej horror zaczął się już w 1943 roku. Niemcy obiecali Ukraińcom wolną i czystą etnicznie Ukrainę,
więc represje wobec ludności polskiej rozpoczęli młodzi
Ukraińcy, którzy u boku gen. Własowa walczyli w oddziałach Wehrmachtu. Na drzwiach chałup Polaków przylepiali kartki z napisem ”WYNOŚCIE SIĘ!”. Mimo to nikt nie
przypuszczał, że później, gdy Rosjanie przepędzą z tamtych terenów Niemców, posuną się dalej i będą popełniać
zbrodnie ludobójstwa. Już pod koniec 1943 roku mordowali Polaków, palili ich domostwa. Nie można było sypiać we
własnych domach. - W naszych Poczapach w jedną noc
spalili 36 domów – płacząc wspomina pani Stefania. Starsi Ukraińcy, przez
długie lata żyjący
w dobrosąsiedzkich
stosunkach z Polakami, w większości
ze zgrozą i współczuciem patrzyli na
coraz
liczniejsze
akty
barbarzyństwa. Często zapraszali polskie matki
z dziećmi na noc do
swoich domów, dając im w ten sposób
bezpieczny azyl.
Szczególnie zagrożeni byli mężczyźni. Ojciec pani
Stefania Zieliska. Fot. R. Stojek
Stefanii miał kryjówkę w stodole, pod stertą słomy. Kilka desek było przybitych tylko u góry, prowizorycznie, aby w razie konieczności można było je wypchnąć, wydostać się z tej stodoły
i próbować uciec. Można było też chować się w kopcach
słomy, w polach.
– W tę najbardziej tragiczną noc mama przebywała
z młodszą siostrą na ręku w większej grupie Polek, a tato
siedział w kryjówce, w stodole – mówi syn pani Stefanii,
Witold Zieliński. – Gdy usłyszał strzały, wyszedł z kryjówki
i zobaczył płonący dom, którego się z mamą dopiero co
w Skwarzawie dorobili. Zaczął uciekać. Biegł dwanaście
Nr 2(36)
GAZETA KOSZYCKA
kilometrów z tej Skwarzawy do Poczap. W nocy, w szoku nie mógł trafić do zagrody teściów, wszedł więc do jakiejś stodoły, gdzie schował się pomiędzy ule i inny sprzęt
pszczelarski. W trwodze doczekał tam świtu. Gdy dotarł
wreszcie do swoich, umył się i schował, kazał wysłać kogoś do Skwarzawy z wiadomością do żony, że żyje. Rano
bowiem mama grzebała w zgliszczach, chcąc się upewnić, że nie ma w nich kości jej męża, skoro nie było go
w kryjówce, w stodole.
Najstarsza siostra pani Stefanii wyszła za Cyrana
z Łańcuta. Ukraińcy przyszli zamordować rodzinę Cyranów. Uratował się tylko 11-letni wówczas syn Edward.
Spał w swoim łóżku. Czy któryś z oprawców chciał go
oszczędzić, czy też strzelał niecelnie – do dziś nie wiadomo. Na ścianie, tuż nad jego głową, pełno było dziur po
kulach, ale Edzio przeżył. Wyrósł na pilota, dziś jest emerytem, mieszkańcem Pszczyny. Wszystkich pozostałych
członków rodziny zamordowano strzałami w głowę.
– Ja nie mogę o tym mówić i nie mogę tego słuchać…
– przerywa co chwilę rozmowę pani Stefania i dziś jeszcze, po przeszło 60 latach od tamtych wydarzeń, ociera
natrętnie napływające do oczu łzy.
Wkrótce, w gronie kilku innych mężczyzn, Franciszek
Zieliński wyjechał na zachód i przybył do Szczurowej. Któryś z uciekinierów miał jakieś związki z tą miejscowością,
a pozostali podążyli za nim. Był rok 1944. Franciszek Zieliński wynajął w Szczurowej mieszkanie i wrócił na Kresy,
po żonę. Pani Stefanii odpowiadała Szczurowa, gdyż bała
się jechać daleko, na tzw. Ziemie Odzyskane. Wszyscy
mówili o kolejnej wojnie, która miała wybuchnąć niebawem. Zresztą, czy to nie dość mieli Zielińscy przykrych
doświadczeń z jednych Kresów?
Wybór Szczurowej okazał się być szczęśliwy, bo dobrzy
w tych stronach żyli ludzie. W 1944 roku Zielińscy otrzymali status repatriantów. Przywieźli z sobą akty własności,
potwierdzone notarialnie na Kresach, w powiatowym Złoczowie, weksle świadczące o udzieleniu kilku pożyczek
prywatnym osobom, mapki swych dawnych posiadłości.
I jeszcze drewniany krzyż oraz świadectwo przystąpienia
do I Komunii świętej pani Stefanii, które są właściwie jedynymi, jakże cennymi pamiątkami po czasach młodości.
Po osiedleniu się w Szczurowej Zielińscy musieli pracować jako najemnicy u gospodarzy. Nie mieli przecież nic
swojego. Po jakimś czasie pan Franciszek znalazł pracę
w młynie, bo z wykształcenia był młynarzem i już tam, na
Wschodzie, pracował jako młynarz u Birbauma. Po paru
latach, gdy poznał pana Czajkowskiego – właściciela
młyna we Wroczkowie, przeniósł się z rodziną za Wisłę,
najpierw do Witowa, gdzie wynajął mieszkanie u zacnej
rodziny Szczepańskich, a następnie do Koszyc, gdzie lokum wynajęła Zielińskim rodzina Kurpachów. Potem były
jeszcze Włostowice, aż wreszcie Zielińscy kupili od państwa Kitów w Koszycach stary dom, wyremontowali go
i po wielu, wielu latach zamieszkali „na swoim”. Kupili też
trochę ziemi. Pan Franciszek po pracy w młynie pomagał
żonie w pracach polowych, głównie przy uprawie tytoniu.
Do dziś mieszka w tym domu pani Stefania, wdowa
od 20 lat. Z niego wyszły w świat dzieci państwa Zieliń-
39
skich – córka Krystyna i syn Witold. Chcieli wziąć mamę
do Krakowa, ale pani Stefania dobrze czuje się w Koszycach i postanowiła tu zostać. Toteż z Krakowa do Koszyc
zaglądają jej dzieci. Pan Witold, specjalista od automatyki
i hydrauliki na pomostowej emeryturze, przyjeżdża tu –
jak to się mówi - na każde zawołanie mamy.
Babcię Stefanię cieszą teraz osiągnięcia dorosłych już
wnuków. Najbardziej znany z nich – Daniel, reporter śledczy TVN, zebrał już kilka prestiżowych, wiele znaczących
w środowisku dziennikarskim nagród. O tym Stefania Zielińska mówi chętniej. Wspomnienia z przeszłości są dla
niej zbyt bolesne.
(js).
Ślady Polaków
w świecie – ślady
naszych rodaków,
wywodzących się
z ziemi koszyckiej
Na łamach „Gazety Koszyckiej” prezentujemy sylwetkę
Stanisława Wojtusika — rodem książniczanina, który walczył o wolność Polski wraz z armią gen. Hallera, później
osiadł na stałe w USA i żyjąc na emigracji działał w organizacjach polonijnych, w związku weteranów. Mimo, że
nigdy już do kraju nie wrócił, nie zerwał więzi emocjonalnych ze swoją ojczyzną, z rodzinną wsią.
Mamy nadzieję, że artykuł ten zachęci Czytelników,
w kraju i za granicą, do wskazania i zaprezentowania innych postaci XIX-, XX-wiecznych bądź współczesnych
emigrantów z terenów Ziemi Koszyckiej, tak, by możliwe
było kiedyś, zgodnie z życzeniem fundatora Muzeum Ziemi Koszyckiej — pana Stanisława Boducha — zorganizowanie czasowej wystawy lub stałej ekspozycji pokazującej dorobek i związki koszyckich emigrantów z miejscem
urodzenia, a równocześnie ukazanie, w jaki sposób dziedzictwo kulturowe — materialne i niematerialne — ziemi
rodzinnej przenoszone jest przez emigrantów do kraju
emigracji oraz jak jest nadal kultywowane przez ich potomków.
Redakcja
Stanisław Wojtusik z Książnic Wielkich
Chcę przedstawić sylwetkę Stanisława Wojtusika, kiedyś mieszkańca Książnic Wielkich, a potem New Britain
w USA. Człowiek, który walczył o wolność Ojczyzny w latach 1918-1921 jako żołnierz Armii gen. Józefa Hallera.
Dziś nieznany bądź zapomniany.
40
GAZETA KOSZYCKA
Stanisław Wojtusik urodził się 10 stycznia 1897 roku we
wsi Książnice Wielkie (dziś gospodarstwo państwa Wypychów) jako drugie dziecko Katarzyny i Jana Wojtusików,
i jako ich jedyny syn. Miał cztery siostry: Weronikę (moja
Babcia) — później nosiła nazwisko Rusiecka, Katarzynę,
Anielę i Bronisławę. W roku 1911 w wieku 32 lat — po urodzeniu najmłodszej córki — umiera Matka. W krótkim czasie po jej śmierci ojciec żeni się ponownie. Rodzeństwu
trudno pogodzić się z tym faktem,
jest niezadowolone. Opieka nad rodzeństwem z racji wieku spada na
Weronikę i Katarzynę. Dzieci ukradkiem prowadzą rodzinną naradę
i postanawiają, że siostry Weronika
i Katarzyna (najstarsze) pozostaną na wsi, tu założą rodziny i będą
prowadzić gospodarstwo na ziemi
pozostawionej w spadku po Matce.
Najmłodsze dwie siostry chcą się
dalej uczyć, chcą zostać nauczycielkami — przekazują spadek (ziemię) po Matce Weronice, a ta ma im
pomóc w zdobyciu wykształcenia.
I tak się stało – Aniela i Bronisława były przez długie lata nauczycielkami języka polskiego w Krakowie.
Zaś Stanisław, który liczył wtedy
niespełna 16 lat i miał ukończoną
szkołę powszechną, decyduje się
wraz z dwoma kolegami ze wsi na
wyjazd do USA do New Britain Con- Stanisław Wojtusik
necticut. Po czterech latach pobytu
dowiaduje się, że Polska, jego Ojczyzna, jest w potrzebie. W sierpniu 1918 roku jako młody ochotnik udaje się
do Francji by zaciągnąć się tam do tworzonej Armii Polskiej, nad którą zwierzchnictwo powierzono gen. Józefowi Hallerowi. Z USA przybyło ok. 22 tysięcy ochotników.
Na mocy układu z 28 września 1918 roku Błękitna Armia
została uznana przez państwa Ententy za samodzielną
armię polską. Armia zostaje uzbrojona przez Francję. Jej
liczebność osiągnęła 100 tysięcy żołnierzy.
Nr 2(36)
Mój syn Paweł drogą internetową dotarł do archiwum
w muzeum w Chicago:
Polish Genealogical
Society of America
984 North Milwaukee Avenve
Chicaga, il. USA 60622-4101
Okazało się, że w archiwum znajduje się dokumentacja
ochotnika Stanisława Wojtusika z Książnic Wielkich, na
którą składają się:
•Karta zgłoszeniowa ochotnika do
Armii Polskiej we Francji z dnia 12
sierpnia 1918 roku z numerem porządkowym 275, z oryginalnym podpisem i deklaracją wyjazdu z USA 3
września 1918 roku.
•Akt zgłoszenia do Armii Polskiej
we Francji z danymi osobowymi
(wymienione Książnice Wielkie
jako miejsce urodzenia) i z deklaracją ochotnika woli walki o wolność
i niepodległość zjednoczonej Polski
w Imię Boga. Widnieje również własnoręczny podpis.
•Karta przydziału do Pierwszego
Pułku Sokolego Armii Polskiej. Na
karcie widnieje logo Pułku, również
deklaracja ochotnika i własnoręczny podpis (numer porządkowy 88).
•Karta medyczna – Medical examination report (Polish Army in France;
numer porządkowy 275, 15816).
Armia ta wyposażona była w nowoczesną broń, m.in.
samoloty i czołgi Renault FT-17. W 1918 roku walczą
z Niemcami na froncie zachodnim w Wogezach i Szampanii. W 1919 roku żołnierze Armii Błękitnej zostają przetransportowani etapami przez Gdańsk do Polski i skierowani na front walk polsko-ukraińskich. Przez Galicję
Wschodnią i Wołyń docierają do rzeki Zbrucz. Jesienią
1919 roku gen. Józef Haller obejmuje dowództwo frontu pomorskiego, którego celem było pokojowe zajęcie
Pomorza przyznanego na mocy Traktatu Wersalskiego.
Nr 2(36)
GAZETA KOSZYCKA
10 lutego 1920 roku gen. Haller wraz z ministrem spraw
wewnętrznych Stanisławem Wojciechowskim i z członkami administracji województwa pomorskiego przybywa do
Pucka gdzie dokonuje zaślubin Polski z Bałtykiem.
W rodzinie wspominano, że w tej uroczystości brał
udział również Stanisław Wojtusik, który po jej zakończeniu, na kilkanaście godzin
przybywa do Książnic Wielkich, do rodzinnego domu,
by spotkać się z ukochanymi
siostrami. Te prędko przygotowują upominek – puchowy
jasiek i orzechy. Przyjechał
przywitać się i pożegnać, ponieważ decyduje się na powrót do New Britain.
We wspomnieniach Naczelnego Kapelana SW AP
ks. Antoniego Wojcieszczuka
czytamy:
41
„…Pamiętacie Bracia te czasy —
gdy Złoty Róg Wolności zagrał nam
zew do czynu?
Poszliśmy ochotnie, śmiało i bez
oglądania się na doczesne korzyści…
My w dziesiątkach tysięcy na ratunek
Matuchnie biednej, skutej w łańcuchy.
My świadomi, iż nawet wolna, będzie
tylko biedną. Poszliśmy z Miłością
w sercach, niosąc jej ofiarnie to, co
mieliśmy najdroższego… życie nasze.
I ten czyn ofiarny – to nasza Przeszłość, nasza Teraźniejszość i nasza
Przyszłość. Nikt go nam nie odbierze”.
Weterani Błękitnej Armii w USA trzymali się razem tworząc Stowarzyszenia Weteranów, zaś kobiety, często
żony weteranów utworzyły Korpusy
Pomocnicze, których głównym zadaniem było niesienie wszelakiej pomocy
weteranom w USA i na świecie. Wspominam o Korpusach Pomocniczych,
ponieważ żona Stanisława — Józefa
Wojtusik — była ich aktywną działaczką a pochodziła z naszych okolic.
Stanisław Wojtusik był organizatorem największej Placówki Weteranów
noszącej imię gen. Józefa Hallera —
Placówki nr 111 SW AP w New Britain. Założona ona została w maju 1920
roku dzięki pomocy ks. Bujnowskiego
a Stanisław Wojtusik został powołany
jako jej komendant, a później sekretarz
finansowy. W 1923 roku podejmował
w swej Placówce gen. J. Hallera, który
przybył do USA na zaproszenie SW AP
– współtworząc fundusz na potrzeby
inwalidów wojennych.
W listach do siostry Stanisław pisał
wiele razy o swej działalności, np. w 15. rocznicę rekrutacji
do Armii Polskiej w Ameryce był inicjatorem budowy i odsłonięcia pomników Tadeusza Kościuszki w New Haven
i Kazimierza Pułaskiego w Meriden. Współorganizował
Szkołę Obywatelską przy kościele św. Krzyża w Meriden.
W 1931 roku był delegatem na Walny Zjazd SW AP, został
dyrektorem przy Głównym Zarządzie Stowarzyszenia.
Przyłączył się do protestu wysłanego do prezydenta
USA H. Hoovera, protestu w którym wyrażono sprzeciw
wobec wypowiedzi jednego z senatorów, który skrytykował granice Polski.
W kwietniu 1939 roku Placówka którą zarządzał, poruszona smutnymi wieściami z Ojczyzny, uchwala ofiarę na
fundusz obrony Polski – 500 $ od każdego weterana.
W 1940 roku podejmuje przyjeżdżającego po raz trzeci
do swych żołnierzy Józefa Hallera, przekazując dolary na
papierosy dla żołnierzy polskich.
W 1945 roku rozpoczyna budowę Domu Weterańskiego — listem otwartym — jako sekretarz komitetu budo-
42
GAZETA KOSZYCKA
Nr 2(36)
wy — zwraca się o datki do wszystkich
i do każdego Polaka i Polki z osobna.
Od 1926 roku nadzorował Fundusz
Inwalidzki im. I.J. Paderewskiego. Sam
mistrz Paderewski pierwszy podarował
10. 000 $ na potrzeby inwalidów. Organizacja, w której działał Stanisław Wojtusik, różnymi sposobami gromadziła
fundusze by pomagać nie tylko inwalidom, weteranom, ale także ich dzieciom, organizując każdego roku Dzień
Bławatka w miejscowościach zamieszkiwanych przez Polaków. Pozyskane
pieniądze przeznaczano na stypendia
dla młodych.
Stanisław Wojtusik do końca swego
życia utrzymywał kontakt listowy z siostrami i ich dziećmi. Interesowało go
życie w Książnicach, pytał o sąsiadów,
o kościół, wspierał materialnie.
Przysyłał książki, publikacje, wycinki
z gazet, które o jego działalności pisały.
Na dwa lata przed śmiercią odwiedziła go siostrzenica, na którą serdecznie
oczekiwał, chcąc dowiedzieć się o kraju, o rodzinie jak najwięcej.
Książnice Wielkie — miejsce urodzenia, miejsce gdzie spędził dzieciństwo. Tęsknił do Książnic, wracał do
nich pamięcią i myślami.
Wydaje mi się, że z pokolenia z którego pochodził, w Książnicach Wielkich
nie ma już nikogo. O Stanisławie Wojtusiku pozostała pamięć w jego rodzinie, w kolejnym pokoleniu, które zna tę
postać ze wspomnień, opowiadań jego
siostry, a naszej Babci — Weroniki Rusieckiej.
Janina Brzozowska
Nr 2(36)
GAZETA KOSZYCKA
43
Wiejskie korzenie
Dzieciństwo i młodość mojego pokolenia i ludzi ciut starszych
(Lata trzydzieste i wcześniejsze XX wieku)
Czasy się zmieniają i wszystko się zmienia.
Pokrótce postanowiłem we fragmentach „zinwentaryzować”
niektóre historie o dzieciństwie, o latach młodości.
Pretekstem do tego był drobny epizod domowy. Pewnego
dnia napomknąłem w rozmowie z moimi dziećmi, że w pierwszych latach szkoły powszechnej (bo tak się wtedy szkoła nazywa) pisałem piórem stalowym maczanym w kałamarzu. Gdybym
powiedział, że pisaliśmy gęsimi, nie wzbudziłoby to większego
zdumienia. Uświadomiłem sobie, jak niewiele wiedzą o moim,
nie tak odległym dzieciństwie. I jak bardzo różnią się nasze dziecięce doświadczenia.
Nasze rozrywki były bardzo proste, a zabawki wykonywaliśmy
sobie sami. Graliśmy w „zośkę” – podbijanie węzełka kolorowego z wełny. Najbardziej lubiliśmy toczenie fajerki. Do popychania
jej używaliśmy zgiętego drutu. Pędziliśmy, wzniecając kurz, bo
nie było bitych dróg. Rozpędzona fajerka pięknie brzęczała – to
taka namiastka pojazdu. Później fajerkę zastąpiły żelazne obręcze od wozu – to już była wyższa „szkoła jazdy”. Zimą - jazda
na sankach, zrobionych przez ojca. Łyżwy robiliśmy sobie sami.
Do butów przyczepiało się drewienko z naciągniętym na nie drutem.
O buty było trudno. Ślizgaliśmy się na rozlewiskach na podkówkach, lub na jednej łyżwie, bo wiązania były słabe i ciągle
się zrywały.
Latem pasaliśmy krowy... Prawdziwa udręka, codzienny
obowiązek wszystkich wiejskich dzieci. A krowy też trzeba było
nauczyć rozumu, każdy z nas miał solidny kij. Tymi kijami urządzaliśmy sobie gry – zbijanie wbitego w ziemię kołka. Gra nazywała się „pikor”. Prawdziwych piłek nie było, robiliśmy je z ubitej
krowiej sierści. Marzyliśmy o prawdziwej piłce, boisku. Na łąkach
mogliśmy grać dopiero po sianokosach. W całej wsi nie było
wolnego placu, wszystko było uprawiane. Nie było zazdrości,
bośmy nie wiedzieli, czego należałoby zazdrościć dzieciakom
z miasta.
W lecie wspólne kąpiele, podczas pojenia krów. Jedni od
drugich nauczyliśmy się pływać. Dzieci wiejskie wychowywały
się nawzajem. To bywało niebezpieczne, ale kto wszystkiego
próbuje nabiera odwagi. Była nas cała banda – sami chłopcy,
dziewczyny krów nie pasały. Bywało, że pasały gęsi. Bawiliśmy
się wesoło, często w wielkiej gromadzie. Mieliśmy własny dziecięcy świat – inny od świata domowego, gdzie zawsze na nas
czekała robota. Na wsi każda para rąk, nawet dziecięcych była
przydatna w gospodarstwie. Bywało, że pomagaliśmy osobom
starszym. To nas uczyło wrażliwości na słabość innych.
Marzeniem naszym było mieć własny rower. Kiedy młodzież
wydoroślała, stała się pełnoletnia, wiejscy kawalerowie nie mieli łatwego życia. Zalotnik aby spotkać się z dziewczyną musiał
odbywać spotkania pod okiem rodziców. Chłopak rozmawiał
z ojcem, mamą... Żadnych rzeczy zdrożnych. Nie było prądu.
Nie docierały do nas informacje ze świata. Pojawiło się radio
słuchawkowe na kryształek. Był to odbiór słaby.
Drogi były wyboiste, błotne. Wyboje były tak głębokie, że
błoto nabierało się do półkoszków na wozie. Półkoszki, koszyki,
kosze, meble były wyplatane z wikliny rosnącej nad Wisłą i Nidzicą. Sprzedawano je na targach zwanych jarmarkami. W błocie konie brnęły po brzuchy. Często od błota w pęcinach u koni
pojawiała się „pryszczyca”. Ludzie innej narodowości traktowani
byli jak obce ciało. Niby żyli wewnątrz, ale nie należeli do „swoich”, żyli w izolacji. Traktowano ich nieufnie, w opinii wsi byli do
odrzucenia. Natomiast jeśli ktoś miał jakieś tam braki umysłowe,
był co prawda pośmiewiskiem, ale i maskotką wsi. Śmiano się
z niego, ale nie było w tym agresji ani odrzucenia, należał do
społeczności.
Ci co mieli zręczne ręce swoje wyroby sprzedawali na okolicznych targach. W Koszycach odbywały się słynne targi. Handlem
trudnili się przeważnie Żydzi. Wykupywali od chłopów produkty rolne, a sprzedawali przemysłowe, odzież. Między kupcami
trwała rywalizacja. W rozmowach między sąsiadami Żyd był
synonimem mądrości, chytrości i sprytu. Szczytem chłopskiej
mądrości, w opinii wsi. było przechytrzyć Żyda, co wydawało się
niepodobieństwem.
W wielu domach posiłki jadano z jednej miski.
Co roku we wsi pojawiali się Cyganie. Poprzedzała ich zła
sława. Cygan kradnie – mówiono. Mieliśmy bojaźń, nieufność
do Cyganów. Kiedy rodzice wychodzili w pole, zostawiali nas samych w chałupie, z poleceniem, byśmy nie wpuszczali do domu
Cyganów. Ale jak młody chłopak miał upilnować domu?
Pamiętam taką dramatyczną sytuację: byłem sam, kiedy
przyszła Cyganka i próbowała wejść do domu, była natarczywa.
Stawiałem zacięty opór, chwyciłem za sękaty kij, kobieta odeszła, miotając przekleństwa.
Rozmowy. Dziewczynki przyuczano do pracy w domu, chłopców wdrażano do pracy w polu. Był niepisany podział na zajęcia
męskie i kobiece. Małżeństwa były burzliwe. Nie stroniono od
picia wódki. Zdarzały się awantury domowe. Małżonkowie mało
rozmawiali ze sobą. Nie było szczerej wymiany myśli, toteż nie
potrafili rozwiązywać konfliktów. Nieposzanowanie drugiej osoby
było dość powszechne i przybierało często skrajną postać. Rodzice nie rozmawiali z dziećmi o sprawach dorosłych, ale i dzieci
nie zdradzały swoich sekretów rodzicom. Po prostu w domu nie
prowadzono żadnych międzypokoleniowych rozmów. Wiedza
o życiu przenikała do nas mimochodem, pochodziła z podsłuchiwania i domysłów.
W niedzielę po sumie chłopi spotykali się w ustalonym domu,
wyjmowali kopciuchy, kręcili skręty, palili i gadali. Kobiety nie
uczestniczyły w tych posiedzeniach. Chłopi rozmawiali o bytności w mieście i pobycie w wojsku, który był największą przygodą ich życia. Przechwalali się, koloryzowali... W pogawędkach
wszystkie charaktery się ujawniały. Każdemu we wsi przyczepiono łatkę: jeden uchodził za leniwego, inny za samochwałę.
My, chłopcy, podsłuchiwaliśmy ukryci pod ławkami, to był
nasz obraz świata.
Higiena. Jako młode chłopaki byliśmy oswojeni z ziemią, zawsze trochę ubrudzeni, ale i odporni. Na drobne skaleczenia
przykładało się liście babki albo podbiału. Niekiedy rany opatrywano ... ziemią. O dziwo – nie zdarzył się tężec. Jeśli przytrafiły
się wszy, smarowano głowę naftą. Ubikacje były liche, często
chodziło się za stodołę.
Dziś dziecko wychowuje się samotnie, bez kolegów. Zanika
wychowanie wzajemne w środowisku rówieśniczym. A przecież
kontakt z rówieśnikami jest bardziej twórczy, rozwija odwagę.
Dzieci dzisiejsze nie mają okazji przewrócić się, ubrudzić zmoczyć, zaziębić.
Szkoła mieściła się w izbach podnajętych.
44
GAZETA KOSZYCKA
W kościele ławki były przypisane do poszczególnych rodzin, zgodnie ze statusem, im bogatszy gospodarz, tym bliżej
balustrady przy ołtarzu. W adwencie uczyliśmy się po domach
śpiewać w grupkach, by móc chodzić po kolędzie. Najmłodsi
chodzili i śpiewali, dostawali grosze. Średniacy chadzali z szopką. Najstarsi dawali piękne przedstawienie z Diabłem, Żydem,
Śmiercią, Aniołem, Krakowiakiem. Krakowiak ładnie śpiewał.
Cała wieś zbierała się w jednej izbie. Blada śmierć wyskakiwała
z kosą, dziewczyny piszczały. Do dziś pamiętam tę kwestię: „Jestem śmierć kościana od Boga wysłana, siedem par butów zdarłam, aż ciebie królu Herodzie w tym domu napotkałam. Ostatnie
ci słowa powiadam i kosę na kark zakładam”.
W izbie na Boże Narodzenie, na pamiątkę stajenki betlejemskiej w kątach stały snopki pszenicy, owsa, jęczmienia. Latem
do św. Jana (24 czerwca) nie wolno było kąpać się w rzece.
W tym okresie najwięcej było odpustów. W dniu Matki Boskiej
Zielnej, 15 sierpnia, plotło się wianki, niosło do kościoła, święciło, wieszało pod okapem, aby chroniły od pioruna, od pożaru,
od nieszczęścia.
Pamiętam też, jak kobiety zbierały się w Wielkim Poście,
w jednej izbie, przy lampie naftowej, by śpiewać „Gorzkie Żale”.
Był w tym niezwykły nastrój, w półmroku wyśpiewywały cały swój
żal, rozgoryczenie, rozczarowanie życiem.
Wszystko co dotyczyło płci, było tabu, absolutna zmowa milczenia.
Wychowanie religijne zmusza do wejścia w sferę ducha, bez
tego bylibyśmy całkiem ogołoceni.
Myślę, że ten klimat pozostał we mnie.
Zdzisław Pasternak
Budynek do wynajęcia
Rada Sołecka wsi Przemyków wynajmie z przeznaczeniem na
wspólnie uzgodnioną działalność budynek Wiejskiego Domu
Kultury w Przemykowie.
Lokalizacja: Działka nr 153 w Przemykowie, centrum wsi przy
rozwidleniu dróg.
Podstawowe dane techniczne: budynek 2-kondygnacyjny, pow.
zabudowy 303 m2, pow. użytkowa 432 m2, kubatura 2700 m3.
Kontakt:
Sołtys – Ryszard Sieradzy, tel. (041) 3514 429
Przewodniczący Rady Sołeckiej – Henryk Miska,
tel. (041) 3514 936
Urząd Gminy Koszyce tel. (041) 3514 048.
Nr 2(36)
Moja wieś
Moja wieś,
Niemała, nieduża
W dolinie wije się rzeka
Nad brzegiem stoją domy, rozciągają się wzgórza.
Za rzeką wzdłuż brzegu,
Za drzewami
Piękne łąki,
Wiosną ubrane kwiatami.
Na zboczu wzgórza,
Kryształowe źródło wypływa.
Kiedy byłem młody
Częstom tam bywał.
Dalej za wzgórzem
Rozciąga się błonie.
Pamiętam, kiedy pasły się krowy,
Gęsi i biegały konie.
Na tym pięknym błoniu
Młodzieży zawsze było tak wiele.
Kąpali się w rzece, grali w piłkę
Najczęściej w niedzielę.
A teraz źródło zarosło
Nikt nie bierze wody...
A nasi ojcowie o to źródło dbali
Często z niego wodę czerpali.
Myli się w źródełku
Które według wierzeń
Poprawiało zdrowie i urodę.
Teraz tą piękną przyrodę niszczy człowiek młody.
Do źródła już nie przychodzę
Choć mam tak blisko
Bo patrzeć nie mogę,
Że z tego pięknego źródła zrobiono śmietnisko.
Miejmy jednak nadzieję,
Źródełka czekają
I ta nasza rzeka
Że wróci rozsądek
I mądrość człowieka.
Józef Grzęda
GAZETA KOSZYCKA – członek Polskiego Stowarzyszenia Prasy Lokalnej.
Redaguje Ryszard Stojek. Współpracują: Jan Dudziński, Grażyna Sendal
Iwanicka, Zdzisław Pasternak, Stanisława Staszkiewicz, Iwona Wolna Biały,
Małgorzata Ibek-Mocniak.
Materiały i korespondencje przekazywać do Urzędu Gminy w Koszycach,
ul. Nowa 14, tel. (041)3514048 w. 26, e-mail: [email protected]
Gazeta Koszycka dostępna jest także na stronie: www.koszyce.gmina.pl
Autorom honorariów nie płacimy. Sygn. akt: INs-Rej-Pr 7/95 Sąd Wojewódzki
w Kielcach. Egzemplarz bezpłatny.
Skład: Jacek Stojek. Druk: PPHiU „M-8” s.c., Kraków, ul. Lubicz 31, tel. (0-12) 421-81-68.

Podobne dokumenty

Gazeta Koszycka - 3(41) listopad 2008.indd

Gazeta Koszycka - 3(41) listopad 2008.indd 1. Zorganizowanie konkursu dla młodzieży i dorosłych pt. „Poznajemy historię Koszyc”. 2. Promocja gminy i Muzeum Ziemi Koszyckiej poprzez: a) wysłanie zaproszeń do szkół, instytucji i firm na te...

Bardziej szczegółowo