Pobierz w pdf - CzytajZaFREE.pl
Transkrypt
Pobierz w pdf - CzytajZaFREE.pl
Kalefaktor cz. II Publikacja na extrastory.czytajzafree.pl Autor: Dragotrim Ruckiemu najbardziej w życiu podobało się to, że potrafił je przewidzieć. Głównie tutaj, w Fandaras. Gdyby mieszkał w jakimś innym miejscu, zapewne nieraz zaskoczono by go w negatywny sposób. Kiedy młodzieniec udał się we wtorkowy poranek nad Arreivę, nie zobaczył ani Ulinne, ani żadnej innej przyszłej absolwentki. „Cóż, sprawdziło się moje przypuszczenie”. Zwykle wieśniacy czerpią wodę pitną właśnie z rzeki, lecz dopóki potwór nie zostanie zarżnięty, ograniczą się do pobliskiej studni. Tak, jedna studnia na całą wioskę! Rozmach. Rucky jednak nie wiedział, że ten dzień tylko pozornie wydawał mu się podobny do reszty tych, które przeżył. Ramnel akurat wykładał biologię, kiedy jeden z najbardziej zawadiackich uczniów dobrał mu się do czary ze świętą wodą i oblał nią swoją koleżankę. Problem ze świętą wodą jest taki, że potrafi ona uleczyć, złączyć kości albo poprawić samopoczucie, lecz najpierw kleryk musi pobłogosławić jej użytkownika, gdyż w przeciwnym wypadku… Tom, który dokonał tego „imponującego” czynu, nieraz trafiał przed oblicze Ruckiego, a ten czasem traktował go paskiem od spodni, a czasem linijką (jednak częściej pasem, ponieważ linijki zbyt często się na nim łamały). Toma znali wszyscy, nawet ci, którzy tego nie chcieli. Jego ambicje ograniczały się do filozofowania (oczywiście wedle własnej rzeczywistości) i utrudniania życia każdemu, kto mu się nie spodobał. Już trzeci rok siedział w tej samej klasie i podziw wzbudzała jego wcześniejsza promocja z podstawówki do szkoły wyższej. Ramnel, spanikowany jak zwykle, pobiegł do Ruckiego i nakazał mu ukaranie gagatka, sam zaś pognał do klasy, gdzie wszyscy uczniowie musieli się eskortować, ponieważ dziewczynie na plecach wyrosła para małych skrzydeł. Tom wszedł bez większego lęku do ciemnego pokoju, radośnie patrząc Ruckiemu w twarz. Śmiał się, jakby ból nie robił na nim wrażenia. Prawdę powiedziawszy, kalefaktor wolałby, aby opat usunął go z klasztoru raz na zawsze. Kary cielesne nie robiły na Tomie żadnego wrażenia, nie dając tym samym rezultatów. Poprzednio przegiął trochę z domalowywaniem wąsów do portretów zasłużonych braci, ale tym razem jego wybryki naprawdę przekroczyły granicę przyzwoitości. – No i z czego się tak cieszysz, Tom? Z czego, pytam się? Znów dostaniesz lanie, znów nie Strona: 1/11 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl będziesz mógł siadać na czterech literach. I po co? Przez głupie żarty? – Dobra, parobku, przestać już smęcić, tylko przystępuj do swojej pracy, bo tylko do tego się nadajesz. Rucky zdjął z haka specjalny pas wykonany z końskiej skóry. Nie chciał marnować swojego na tego półgłówka. I tak rozum nie urośnie w jego głowie. – Wiesz, co? – Tom wyraźnie chciał zacząć konwersację. Jego piegi jakby stały się bardziej czerwone. – Nie wiem i nie chcę wiedzieć – odparł Rucky, zadając kolejne ciosy. Bynajmniej nie czynił ich z pasją kata, gdyż ziewał przy co drugim. – Szkoda – westchnął Tom, wcale a wcale nie czując bólu, ale po chwili dodał: – Niespełniony z ciebie człowiek, Rucky. Obserwowałem cię od jakiegoś czasu i co nieco się dowiedziałem. Na przykład, że podglądasz Ulinne i jej koleżaneczki, zamiast po prostu do niej podejść i zapytać się, czy zapozna się z takim frajerem jak ty. Au! – Ten silny cios akurat go zabolał. – A tobie z kolei przydałyby się koszary z prawdziwego zdarzenia. Ruszyłbyś na wojnę z orkami albo innymi goblinami i od razu twoja gówniarska mentalność zmieniłaby się na lepsze. Dziwię się, że jeszcze nie usunęli cię z tej szkoły. Po skończonej karze, Tom wstał i znowu uśmiechnął się do Ruckiego. Robił to bardzo złośliwie. – W moim życiu przynajmniej jest szczypta adrenaliny. Ty tego nie zrozumiesz. Jak tylko skończę tę przeklęta budę, opuszczam dom i udaję się w świat. Tam osiągnę więcej. – Tak – Rucky parsknął śmiechem. – Jeśli pożarcie przez leśnego żuka albo stado centaurów nazywasz „lepszą perspektywą”, ruszaj w świat już teraz. – Nawet gdybym tak zginął… Mimo wszystko wyściubiłbym nos spoza klasztoru i wszystkiego co naokoło niego – powiedział, zbliżając się do drzwi wyjściowych. – Ty nigdy byś się nie odważył nawet na najmniejszy wybryk. – Założymy się? – Rucky spytał, choć wolał, aby niesforny uczeń po prostu wyszedł i tego dnia już się do niego nie odzywał. Stało się wbrew jego woli. – No to… zakładam się o… – pomyślał chwilę Tom – o uznanie. Niechaj niczego nie zyskam… – Dobrze… – mruknął Rucky, ale uczynił to w taki sposób, by Tom nie poznał, iż przyjęcie zakładu jest dla niego wielkim obciążeniem. – No więc, na cmentarzu znajduje się zejście do krypty. Ostatnio kręciłem się tam po zmroku, a strażnik jak ślepiec niczego nie zauważył. – Rucky krzyknął, że powinien złoić mu skórę za to włamanie, lecz Tom kontynuował. – W środku stoi wiele pomników, tych niby „zasłużonych”. Jednak po boku ukryto kamienne drzwi, a za nimi… nie powiem. Musisz sam zobaczyć. Przyjdź tam dzisiaj przed dwunastą. Strona: 2/11 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl *** Rucky zszedł po zakurzonych schodach. Nie wierzył, że nieregulaminowo wymknął się z klasztoru, kiedy obowiązywała cisza nocna. Przez myśl przechodziły mu wizje wrzeszczącego wniebogłosy Ramnela, chociaż i tak nikt nie uważał go za poważną osobistość. Pokrzyczałby, pokrzyczał, a potem nikt by już nie pamiętał. Byli gorsi, na przykład opat. Tak, on mógłby go wywalić na łeb, na szuję, zwłaszcza że przecież Ruckiemu powoli kończyła się posługa. Stróż cmentarny okazał się nie tyle ślepy co śpiący. Chrapał w najlepsze i zapewne legiony galopujących jeźdźców apokalipsy nie wywarłyby wpływu na jego błogi spokój. W głowie miał ciasto waniliowe, tak przez niego ubóstwiane. Normalnie zjadłby je bez wyrzutów sumienia, ale w chwili obecnej wystarczyło, że spoglądał na ten oniryczny wytwór jego wyobraźni. Rucky ominął kilka pajęczyn, przeszedł obok wysokiego piedestału z grobowcem i zaczął szukać celu swej podróży. Nagle zza figury dawnego przeora wysunęła się zakapturzona postać. Po posturze drobnego cwaniaczka Rucky wywnioskował, iż na pewno ma do czynienia z Tomem. Nie mylił się. – Tutaj! Pssst… Tutaj! – machał do niego. Młodzieniec podszedł i zobaczył kamienne wrota o starych runicznych znakach. Wyryte wzory skrywały jakieś tajemnice, a gdyby przetłumaczyć je na ogólną mowę używaną przez większość mieszkańców Kontynentu, uzyskalibyśmy przepis na hamburgera. Wrota kuł jakiś pijany krasnolud i po prostu uznał, że w środku i tak panuje ciemność, więc czy utworzy inskrypcję, czy napisze cokolwiek innego, i tak nikt się nie rozczyta. Ludzie szybciej skupią się na ewentualnych niebezpieczeństwach w najbliższym otoczeniu. A w krypcie panoszyło się kilka gatunków istot dość nieprzyjemnych, jeszcze z czasów, gdy zamiast katakumb ciągnęła się tu dzika grota. – Jak zamierzasz niby otworzyć te drzwi? – spytał Rucky, dziwiąc się sam sobie, że jeszcze nigdy nie znajdował się w tej lokacji mimo tak długiego stażu. – W sposób konwencjonalny. Po prostu palnę formułkę, a one odkryją przede mną swe tajemnice. – Jedno mnie zastanawia, Tom – oznajmił Rucky podejrzliwie. – Znając ciebie, pewnie wyniosłeś jakieś przedmioty ze środka, jeśli w ogóle tam były. Chciałbym się jednakże mylić… – Nie spinaj się, niczego nie wyniosłem. – Tom pokazał otwarte dłonie, żeby podkreślić swoją czystość. – Nie jestem aż tak głupi. Potem nękałyby mnie straszne zjawy. – Otwórzmy to ustrojstwo – jak rozkazano, tak zrobiono. Tom ni stąd, ni zowąd wyrecytował „Calis marti, deis deldorn”. Zapewne nieraz już zakradał się do katakumb i podsłuchiwał przy tym zakonników, którzy co jakiś czas tam Strona: 3/11 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl wchodzili. Przejście bez oporu stanęło otworem. Za nim ciągnął się długi tunel, nieskalany ręką ludzką ani krasnoludzką – po prostu jaskinie pełne nietoperzy. Ze ścian wystawały korzenie dawnych drzew. Dwójka weszła do środka i przez moment stała w oniemieniu. Rucky czuł strach wymieszany z fascynacją. Zwykle podchodził obojętnie do wszystkiego, co działo się wokół, nie chcąc w tym uczestniczyć, teraz jednak ciągnęło go do odkrycia zagadki grobowca. I wtedy ogłuszył go trzask, wymieszany ze słodkim „Calis marti, deis deldorn”. Tom zniknął, śmiejąc się jak opętany. W tunelu zapadła ciemność absolutna, dorównująca w opinii kalefaktora tej sprzed istnienia galaktyk. Uwięziony próbował popchnąć drzwi w przeciwną stronę, ale bezskutecznie. Nie mógł też przyciągnąć ich do siebie. – Cholerny nicpoń. Zapłaci za to. Zleję go przy pierwszej okazji. Chociaż… on mógłby wygadać, że poszedłem tu razem z nim. Sprytny jest. Ale właściwie powinienem pomyśleć o jakimś sposobie wydostania się stąd. Przede wszystkim Ruckiego przerażała opcja przebywania w potrzasku dłużej niż dzień. Nagle palnął się w czoło: „Przecież zapamiętałem jego słowa”. Władczym tonem wyrecytował magiczne słowa i… Nic. Co prawda dwa nietoperze przemieściły się w dalszy zakątek jaskini, lecz na tym się skończyło. Tom musiał cofnąć się za próg i dlatego formuła zadziałała, a że nieszczęsny Rucky tkwił po tej drugiej stronie, to i problem miał wielki. Nie pozostała mu inna opcja, jak parcie naprzód. Pod nosem klął na Toma, na obecną sytuację, ale przede wszystkim na samego siebie. Zachciało mu się przygód! I to jeszcze w Fandaras. Co drogocennego może znajdować się w starych podziemiach? Bez wątpienia, skoro zakonnicy co jakiś czas odwiedzali to miejsce, jakaś siła przyciągała ich jak magnes, ale na bogów! To zapyziała wioska! Chłopak doszedł do krętego, podziemnego strumyka. Tam kończyła się kamienna droga, a zaczynały wniesienia niedostępne dla zwykłej nogi. Jednakże na niskiej górce tkwił lśniący punkt. Migał się ustawicznie, to zapalając się, to gasnąc. Rucky wiedział, że nie powinien, ale w takich właśnie chwilach zawsze ręka wyciąga się ku potencjalnej zdobyczy. Cętkowana laska, która samotnie pięła się w grocie, wyglądała na pułapkę. To było zbyt naiwne, żeby po prostu wejść na szczyt i wyjąć ją ku uciesze własnego głosu szepczącego „Tak, zrób to”. Kalefaktor złapał kij oburącz, ścisnął najmocniej jak potrafił, poruszył na boki i czekał, co się wydarzy. W końcu wyjął kostur, lecz ku swemu zdumieniu nic szczególnego się nie stało. Ziemia nie rozstąpiła się, sygnalizując zbliżający się ragnarok. Lodowe olbrzymy też jakoś nie za bardzo próbowały się uwolnić. Żaby ani krwisty deszcz nie spadali z nieba. Reasumując, wszystko przebiegało jak przedtem, tyle że kostur zmienił miejsce. Ramię chłopca wywijało cętkowanym przedmiotem niby mieczem. W pewnym momencie poczuł się on infantylnie, ale dopóki nikt nie widział, co wyczynia, nie bał się ośmieszenia. Strona: 4/11 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl „To chore – pomyślał – przedmiot, który trzymam w dłoni, pewnie jest jakimś cennym artefaktem, a ja sobie wywijam nim jak zabawką. Muszę się opanować, muszę przestać!”. Kostur wyraźnie ukrywał w sobie jakiś element magiczny, co niezwykle kusiło, ale dosyć tego. Rucky podszedł do otworu w skale i spróbował wcisnąć tam laskę. Nie za bardzo mu ta sztuka wychodziła. I w momencie, gdy był tuż, tuż; gdy harmonia miała zostać wyrównana, kostur zakołysał się i uniósł w górę. Rucky – oczywiście wbrew samemu sobie – także uczestniczył w tym wariackim locie. Nie mógł się puścić, bo wtedy roztrzaskałby sobie kości. Laska przebiła się swoją turkusową mocą przez górną część kawerny. Zanim jakikolwiek ptak zdążył zatrzepotać skrzydłami, laska wraz ze swoim nowym panem wzleciała ponad chmury, po czym diametralnie zaczęła spadać. „To już koniec” mruknął Rucky, zbliżając się do zielonych łąk, w które pewnie lada moment się wbije. Starał się odnaleźć w tej sytuacji jakieś pozytywy: na przykład nikt nie będzie go musiał chować, bo znajdzie się odpowiednio głęboko. Tak, grunt to znaleźć plusy. Zamknął oczy. Czekał na ostatnie tchnienie. I wtem odkrył, iż stoi sobie na granicy Motycka i Rzepiska absolutnie cały i absolutnie niepołamany. Jedyne, co ewentualnie mogło niepokoić, to pełny pęcherz. Aż cud, że nie opróżnił się podczas szaleńczego zdobywania przestworzy. Gdyby kostur posiadał twarz, zapewne w tej chwili przyjęłaby ona wyraz, jaki pojawia się u sługi wobec pana. Przedmiot ten wiedział, iż Rucky jest szlachetny, prawy, a przede wszystkim odpowiedni na stanowisko maga Kręgu Malayarda. Wiedział, a zarazem nie miał zielonego pojęcia o prawdziwej naturze chłopca. Wiecie, pies nie zważa na wady swego pana, tylko za nim podąża. Kostur robił dokładnie to samo. – Nie, nie… Muszę się tego pozbyć, dopóki jeszcze mogę. Ale czy naprawdę jeszcze mogę? – i rzeczywiście nie miał już wyboru, bo artefakt wybrał sobie własnego władcę. Jakakolwiek próba wyrzucenia laski na pobliski wysoki dąb nie przyniosła skutku. Ledwo co młodzieniec poczynił kilka kroków, a kostur sam wślizgiwał się mu do ręki. Rucky westchnął. Zmiany – one nigdy nie wróżą niczego dobrego. Zmiany zawsze każą się długo do siebie przyzwyczajać. Po jednych zmianach następują szybko drugie, aż wreszcie utworzy się cały ciąg. Niemniej sękaty przedmiot kusił nie gorzej niż rusałka. Wszakże w środku znajdowała się pradawna magia, która zdążyła już dać małą próbkę swoich możliwości. A gdyby tak… Nie, nie wolno jej użyć – zakonnicy wyrzuciliby Ruckiego, nim ten zdołałby otworzyć usta w akcie przeprosin. „Przecież i tak za rok stąd odejdę – stwierdził kalefaktor. – Może Tom miał trochę racji? Może powinienem spróbować czegoś szalonego. Aj! – tupnął nogą w gniewie. – To wszystko działa jak wirus! Wpakowałem się w tarapaty, a teraz pragnę następnych!”. Wewnętrzną konwersację z samym sobą Rucky prowadził przez wszystkie kilometry, które przebył. Włóczył się przy tym po pustych łąkach, żeby nikt nie zauważył jego nowego atrybutu. Na drewnianym płocie, odgradzającym dzikie tereny od jeszcze dzikszych terenów Strona: 5/11 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl znanego i cenionego (głównie z przymusu) rolnika Semsoraza, prócz przypalonych garnków zawieszono także słoik, z którego unosił się odór własnoręcznie pędzonego bimbru. Semsoraz był człowiekiem nieznośnym, zwalniającym swych parobków co tydzień, jednak jeśli ktoś chciał zakupić odrobinę (całe wiadro) wódki, kierował się właśnie do niego – innego wyboru nie było. Staremu dziadydze wszyscy w głębi duszy życzyli śmierci, głównie jego siódemka synów, którym nie oddał żadnego swojego dobytku. Ale takich ludzi czas głaskał po głowie i przeżywali oni wszystkie możliwe pokolenia. Rucky poczuł, że słój idealnie nada się na sprawdzenie umiejętności tego, co dzierżył w dłoni, a czego jeszcze nie zdołał poznać. Wycelował i… słój się nie skruszył. Dopiero kiedy w umyśle wytworzył sobie chęć rozwalenia tego cuchnącego naczynia w drobny mak, niebieskie iskry wystrzeliły, powodując szklaną eksplozję. Odłamki, które normalnie wbiłyby się w skórę młodzieńca, ustały, lądując na magicznej powłoce. To nie był ostatni wybryk tej środy. Rucky przemycił zaczarowany przedmiot, włożywszy go za gumkę od spodni i zasłoniwszy tylnią częścią bluzki. Wielce niekomfortowym, sztywnym krokiem dotarł do rzeki Arreivy, a że panowała ogólna ciemność i był trochę senny, całkowicie zapomniał o grasującym stworze. Szedł wzdłuż cichych jak zawsze wód, kiedy usłyszał śmiechy dochodzące jakieś pięćdziesiąt metrów dalej. Zza krzaków udało mu się dojrzeć niewyraźne, smukłe sylwetki, taplające się w wodzie. – Ulinne i jej koleżanki – zachwycił się w ogólnej radości, że znów może je widzieć, ale w porę się uciszył. Pomimo euforii uznał, że takie zachowanie z ich strony jest nieroztropne. Gdyby ktoś je przyłapał, czekałaby na nie sroga kara. Nadal nie udało mu się powiązać pewnych faktów. Dziewczynom zakazano uczęszczać nad rzekę ze względu na monstrum tam się panoszące, ale nocą, kiedy niemal wszyscy śpią, nadarzała się okazja… Rucky poczuł się w lepszej sytuacji niż kiedykolwiek. Zbliżył się do plaży, gdzie leżały zrzucone ubrania i zaczął pochłaniać ich zapach. Jefferson był, jaki był, ale widać, że dbał o (nie)własne córki, bo nie żałował im pieniędzy na perfumy. Ten akurat pachniał jak lawenda zmieszana z konwalią. Tak, iście piękny zapach… – Ratunku, zboczeniec! – zawrzał piskliwy krzyk półnagiej dziewczyny, która odłączyła się do reszty. Rucky szybko odwrócił się, aby nikt nie poznał jego twarzy, i zaczął biec, ile sił miał w nogach, aż niefortunnie potknął się o gruby konar i wpadł w błoto graniczące ze złotym piaskiem. – To już koniec… – powtórzył sam do siebie, choć z daleka brzmiało to mniej więcej „blurp, blurp”. Na tym się jednak nie skończyło, ponieważ krzyki nie ustały. „Świetnie – pomyślał. – Teraz wszystkie się tutaj zejdą, zobaczą, kim jestem, i doniosą o wszystkim Ramnelowi. A od niego droga wiedzie do opata”. W takich momentach osoba pokroju Ruckiego próbuje schować się nawet w najbardziej absurdalny sposób, w tym wypadku młodzieniec postanowił, że może dobrze mu zrobi taka błotna maseczka. Może go nie zauważą… Jego kasztanowe włosy pewnie dobrze zgrają się z otoczeniem, zwłaszcza że chmury zasłaniają Strona: 6/11 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl księżyc i niczego nie widać z daleka… Wszystko przez ten przeklęty kij na plecach! Gdyby nie przedłużał mu kręgosłupa, bez problemu zniknąłby z zasięgu widzenia. Wrzaski nie ustawały, a chłopakowi powoli nasuwała się myśl, że może nie z jego wścibstwa wynika cała ta kakofonia. Delikatnym ruchem wymacał sękaty kawałek drewna, wyjął go i wstał, zmieniając jednocześnie punkt orientacji: dziewczyny drżały na widok czegoś, co wychodziło zza skał. Raz po raz z paszczy tego czegoś tryskał płomień. Ucieczka była bezsensownym rozwiązaniem, ponieważ potwór zdawał się być szybszy i sprytniejszy. Łby posiadał dwa: lwi oraz koźli, a zamiast ogona przy jego zadzie syczał złowieszczo wąż. – Chimera! – jęknął Rucky. Widział tego potwora jedynie z daleka, jakieś dwa lata temu, gdy przebywał akurat u kołodzieja mającego wykonać nowe koło do powozu opata. Wtedy to armia ghuli zaatakowała pracownię, domagając się pieniędzy, które oczywiście natychmiast im ofiarowano. Silny ogr na zewnątrz trzymał na uprzęży właśnie taką chimerę, możliwe, że tę samą. W każdym razie to bardzo egzotyczne zwierzęta, które na pewno nie zapuściłyby się w takie miejsce jak Fandaras z własnej woli. Młodzieniec miał ochotę zrobić to, co zawsze czynił w takich sytuacjach, kiedy już koniecznie musiały się wydarzyć wbrew jego woli – uciec. Głupie dziewuchy powinny się posłuchać rady rodziców i nie wychodzić. Tak, dokładnie tak. Nauczka, ot co! Rucky pragnął wycofać się delikatnym, lekkim jak piórko krokiem, jakaś moc jednak nie pozwalała mu na ten czyn. Spojrzał na mieniącą się turkusowym blaskiem laskę – no tak, to ona go blokowała. Osłabiała mu członki tak, że po kilku krokach nie umiał już przekroczyć choćby milimetra. Stał jak skała i czuł się, jak gdyby kamienie zastąpiły mu organy. Lecz kiedy tylko odwrócił się w kierunku chimery, znów mógł w pełni kierować własnym ciałem. Jednakże nadal wyłącznie jeden kierunek był akceptowany przez magiczny kostur – kierunek prowadzący do krwawej walki z egzotycznym stworzeniem. Chłopak podskoczył i uniósł się tak wysoko, jakby na Ziemi nie obowiązywała grawitacja. Nim zrozumiał, co zrobił, znajdował się tuż obok lwiej paszczy. Chimera prychnęła, wpatrując się czarnymi, niemal pustymi oczami. Widocznie czarownice niezbyt dobrze ją traktowały. Może nawet była godna współczucia, ale z drugiej strony… Ogień zaczął kumulować się w zębatym wnętrzu chimery i gdy już miał buchnąć jak pod wypływem miecha, Rucky uniósł laskę na wzór maczugi i uderzył ją w łeb. Potężna dawka błyskawic przeszła po grzywie, obejmując także kozie rogi. Kozioł zabeczał, lew zaryczał, ale przedziwna, groteskowa istota żyła dalej. Wąż wypluł w stronę Ruckiego zieloną substancję, ta jednak pod wpływem magii zmieniła trajektorię lotu i całkowicie przeżarła potworowi ogon. Chimera rzuciła się we wściekłym boju. Jej pazury próbowały rozdzierać wszystko, co tylko napotkały, ale póki co oberwało się tylko piaskowi i pobliskiej paproci. A po kolejnym zamachnięciu, zwierzę odleciało poza horyzont, po czym pojawiła się błękitna poświata. Strona: 7/11 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl Dziewczyny oglądały cały pojedynek z otwartymi ustami. Ulinne nie zauważyła, że niefortunnie upuściła buty, które trzymała w ręku. Żadna z nich nie wyjąkała ni słówka. – Cholera, co ja zrobiłem? – Rucky był w niemniejszym szoku. Pokonywanie potworów raczej nie pasowało do jego obecnego zawodu, choć nie ukrywał, że dopisane do CV na pewno poprawiłoby jego kompetencje. Przede wszystkim nie chciał się ujawnić. To znaczy – owszem, było już za późno, aby udać, iż nic się nie wydarzyło, ale nie warto określać się imieniem i nazwiskiem. Jego twarz zdobiło błoto, więc zapewne dziewczyny go nie poznały. – I… Idźcie do domu – polecił, po czym ścisnął laskę, myśląc o tym, jak bardzo chciałby opuścić to miejsce. I tak się też stało – poleciał. *** Ukryć cokolwiek w Fandaras to jak postawić słonia na środku pokoju i liczyć, że nikt go nie zauważy. Poświata przyciągnęła większość mieszkańców do okien mimo późnej pory. Ale jako że światło to było tajemnicze, należało wyjść, by zasięgnąć rumoru. Po jakiejś godzinie wszyscy wiedzieli co i jak. Wiadomym było, iż nieposłuszna córka Jeffersona i jej znajome mogły zginąć przez brak wyobraźni, za co zresztą nałożono na nie szlaban do końca nieustalonego jeszcze okresu. Jednak wieśniaków ucieszyło zniknięcie chimery. Teraz rzeka Arreiva mogła znowu być wychwalana za swą życiodajność i nikt nie obawiał się potwora. Niestety w pewnych miejscach ziemia zaczęła lekko drgać. *** – Dokąd tak przeklęta laska mnie prowadzi? Przed szóstą muszę stawić się w pracy! – darł się Rucky, spoglądając na przesuwające się, dalekie krajobrazy. Z lotu ptaka wszystko wyglądało pięknie, ale na myśl, że każdy las może nosić w sobie jakieś centaury, a każde góry są zasiedlone przez olbrzymy, Rucky krzywił się jak po cytrynie. Widzicie, zwykłe kawałki drewna leżą sobie biernie i taki ich stan uważa się za naturalną kolej rzeczy. Niestety zaczarowane kostury postępują inaczej – ożywione włożoną w nie magią zyskują namiastkę świadomości. Zachowują się trochę jak zwierzęta korzystające z instynktu. Rucky nie wiedział, w którym dokładnie miejscu się znajduje, ale najprawdopodobniej Fandaras w tych stronach zaliczało się do krain bardzo dalekich. Wreszcie lot zakończył się i Rucky stanął na totalnym pustkowiu, gdzie wokoło rosło kilka na wpół umarłych kaktusów, leżało parę rogatych czaszek, wyrwanych krzaków i Strona: 8/11 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl gdzieniegdzie porzuconych toporów. Gdyby jakiś romantyk chciał utożsamić się z tym miejscem, zapewne wyzbyłby się wszelkich emocji. Egzystencjalistom z kolei owe pustkowie z pewnością by się spodobało. – No, nie powiem – dziedzic laski mówił, jednocześnie dysząc – słońce praży tutaj jak w piekle, ale po co mnie tu sprowadziłaś? Naprawdę muszę zdążyć przed szóstą, bo przeor mnie zabije! Raptem zorientował się, jak idiotycznie wygląda, prawiąc sobie monolog z sękatym kawałkiem drewna o spróchniałych cętkach. Co to w ogóle za drzewo z cętkami? Pewnie alchemicy połączyli je z jaguarem i uznali to doświadczenie za przełomowe. Nie minęła chwila, a jałowe ziemie pokryły się tysiącami wojowników o gołych torsach, z których każdy w dłoni trzymał, tarcze, topory, miecze, maczugi, włócznie, oszczepy i wszystkie przyrządy, z jakich tylko bardzo stereotypowy barbarzyńca powinien być dumny. Wokoło cuchnęło żelazem i krwią. Z czasem przybył także swąd koni, ponieważ pojawili się liczni reprezentanci jazdy. Na głowach nosili pióropusze z wielkich piór. Jak można się domyślić – i jak Rucky także się domyślał, choć wolałby, aby jednak intuicja go zawiodła – w każdej walce występują przynajmniej dwie strony boju. Ta druga pędziła ze strony przeciwnej, przeciskając się przez wąwóz. Jej reprezentanci wyglądali okropnie – oprócz standardowej broni dłonie mieli ozdobione w kolce, a na tyłach nosili sztandary z głowami tych, których zabili. Po lewej i prawej kroczyły trzy rzędy nosorożców z jeźdźcami, zaś nad nimi unosiły się sprzymierzone harpie. Obie strony miały także prymitywne katapulty i niewielki odsetek strzelców. Kto z nich był tą dobrą stroną, Rucky nie miał pojęcia, zresztą – jak twierdził – wina leży zawsze po obu stronach. A poza tym co go to obchodziło? Znalazł się tu przecież przypadkiem, a gdyby chciał obejrzeć sobie jakąś bitwę, zagrałby w szachy – tam wojna wygląda dostojniej. Jeden z żołnierzy, których młodzieniec dostrzegł na samym początku, podbiegł do niego – a warto dodać, iż bitwa wówczas już trwała w najlepsze – ukląkł i rzekł: – Ty zapewne jesteś Wszechzbawicielem, o którego mój lud tak zabiegał. Nasze modlitwy sprowadziły cię tu, o potężny. – Ale ja… – nie dokończył, ponieważ wojownik mu przerwał: – Proszę, pomóż naszemu szczepowi, a nagrodzimy cię dziewicami i kokosowym mlekiem. Tylko ty, tylko twoja osoba, o wielki, może położyć kres tej uzurpacji! – Ja naprawdę… – Mleka i dziewic u nas w bród! – zapewnił wojownik, po czym wstał i rzucił dzidą prosto w biegnącego, długowłosego oponenta. „Tak, jasne. Z tym mlekiem to jestem w stanie uwierzyć, bo kokosy pewnie łatwo się tutaj hoduje, ale dziewce? Ha! U mnie w wiosce chyba nie ma żadnej poza sklepikarką Shilton, której zresztą nikt nie tknie” – zamyślenie przerwał mu okręcający się nad głową topór. Rucky spojrzał na kostur. Ten przylegał mu do ręki, jakby specjalnie wyrzeźbiono go w Strona: 9/11 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl taki sposób. „I co? Nie odpuścisz, tak? Mam im pomóc w walce, tak? – pytał, lecz nie otrzymywał odpowiedzi. – A skąd pewność, że oni są tymi dobrymi?”. Gdy pomarańczowe skały tworzące wąwóz częściowo się rozsypały, z oddali wyłoniła się gigantyczna, wielonożna postać, przypominającą stonogę. Miała jednak ciemnoczerwony tułów z czterema dwupalczastymi rękami. Na głowie nosiła grzebień jakby z kości. – Mordekil! – krzyczeli wszyscy, a echo niosło ich słowa, podkreślając bezradność wobec nadciągającej istoty. – Mordekil! Mordekil im służy! Nasze dni są policzone! Maszkara zapłonęła żywym ogniem i rozniosła tajemnicze zaklęcie, które trzydziestu osobom wybałuszyło wnętrzności, a pięć spaliło na popiół. Harpie kwiczały, unosząc kolejnych barbarzyńców na dużą wysokość i spuszczając ich na twarde skały. Laska nakazała młodzieńcowi ruszać do boju, co też – choć w ogóle się mu to nie uśmiechało – uczynił. Wojownicy służący Mordekilowi wpatrywali się w lecącą w stronę demona postać. Niektórzy próbowali nawet wbić w nią swoje prymitywne dzidy, ale albo nie trafiali, albo ich broń zapalała się od energii. Rucky mknął jak kometa i nic go nie mogło powstrzymać. Każda harpia, która starała się go zaatakować, padała zimnym trupem, pozostawiwszy po sobie kupkę szarego pierza. Mordekil przyglądał się Ruckiemu i kreował w demonicznym umyśle kolejne potężne zaklęcie, ale ani ognie piekielne, ani rozrywająca moc nie były w stanie sprostać jego umiejętnościom magicznym. A raczej jego laski. Potwór rozwścieczony zamachnął się jedną z prawych rąk, uderzając wprost w maleńki cel. Jego dłoń rozsypała się w proch, pozostawiwszy żałosny, dymiący się kikut. Zdawało się, iż cała bitwa zamarła, a każda ze stron obserwowała tę niesamowitą dla jednych, a budzącą grozę dla drugich scenę. Wijący się, okaleczony demon zrozumiał zagrożenie, w jakim się znalazł. Nie miał oczu, ale jego umysł doskonale wykrywał kształty, a z obserwacji mentalnej wynikało, że przeciwnik jest bardzo, ale to bardzo mały. Jeśli ktoś mały mógł się mu przeciwstawić i okaleczyć, wyłącznie się broniąc, to było to przerażające w demonicznym pojmowaniu. Mordekil zaczął się zmniejszać. Parowało od niego jak od wrzątku. Aż wreszcie przemienił się w plamę, by ta mogła zniknąć. Demon wycofał się do Piekła, czyli tam, gdzie jego miejsce. *** Nim dziewice zdążyły wynagrodzić swojego nowego pana za odwagę, a mleko kokosowe spłynęło po przezroczystych fontannach, Ruckiego już nie było. Laska poniosła go w inne miejsce, tym razem położone nad Morzem Kortyńskim. Kalefaktor lubił morze i od dziecka pragnął się w nim wykąpać albo przynajmniej poobserwować z mola. Bynajmniej nie zjawił się w mieście Fort Port w celach rekreacyjnych. Strona: 10/11 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl Akurat tak się złożyło, że potężna, zielona kreatura o ogromnym oku, podobna nieco do ośmiornicy, zaatakowała latarnię morską. Właściwie to była już na etapie demolowania swymi dziesięcioma mackami tego, co znajdowało się obok latarni, ponieważ samego wysokiego budynku nie dało się już zobaczyć. Wiele statków ostrzeliwało potwora z armat, lecz kule w większości przyklejały się do przyssawek, zwiększając skuteczność ataku. Po wodach powolnym rytmem poruszały się kawałki desek oraz beczek. – Zakładam, że tym razem mam wykończyć tę maszkarę… – sapnął Rucky, z poczuciem beznadziejności wpatrując się w cyklopiego potwora morskiego, który właśnie zajadał się dachem jakiejś chatki rybackiej. Kostur natychmiast porwał go ponad wysokość wodnej istoty, a następnie pozwolił zatopić się w mózgu potwora, który tylko zaryczał, przepłynął jakieś trzysta metrów i poszedł na dno. – To zaczyna robić się powoli nudne… Lepiej wracajmy do domu… Ale laska postąpiła, jak chciała. Strona: 11/11 Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl