Pijany jak Polak

Transkrypt

Pijany jak Polak
Pijany jak Polak
Kazimierz Orłoś 11.04.2014 , aktualizacja: 11.04.2014 21:45
''Pijany kierowca zabił dziecko'' - czytamy w gazetach. A w naszym sąsiedztwie otwiera się kolejna
buda z alkoholem 24 h. Czy posłowie, ministrowie, gminni urzędnicy nie widzą związku?
Zapewne niewiele osób wie, że Kazimierz Moczarski, postać z panteonu narodowych bohaterów, dziś
patron prestiżowej nagrody za książkę o tematyce historycznej, był również działaczem ruchu
przeciwalkoholowego. W czasach PRL-u, w latach 70., jako naczelny miesięcznika ''Problemy
Alkoholizmu'', pisał: ''O tym, że musimy ratować naród w Polsce przed skutkami plagi pijaństwa i
alkoholizmu, nie trzeba nikogo przekonywać''. Niestety, w wolnej Polsce, w roku 2014, nie tylko
trzeba przekonywać, ale wręcz bić na alarm!
Prasa i telewizja niemal codziennie donoszą o wypadkach spowodowanych przez pijanych
kierowców. W Kamieniu Pomorskim ginie sześć osób, W Łodzi pijany motorniczy zabija dwie. Bielsko pijany kierowca na oczach matki zabija dziecko. W Lubelskiem pijany zabija chłopca. Itd., itd.
Tymczasem zdaje się, że problem plagi pijaństwa umknął z pola widzenia ludzi odpowiedzialnych za
losy kraju. Po każdej śmierci na drogach czytamy tylko o zaostrzeniu kar oraz słyszymy propozycje
zaostrzenia represji. Politycy dostrzegają skutki, nie widzą przyczyn tragedii.
***
W październiku ubiegłego roku na Mazurach znalazłem w ''Gazecie Olsztyńskiej'' dwie informacje.
Pierwszą - o kierowcy, który miał we krwi 4,8 promila alkoholu, teoretycznie więc nie powinien żyć, a
1
jednak przeżył. Rozbił tylko samochód i zabił pasażera. Drugą - o dwóch siedemnastolatkach z
Giżycka, Macieju W. i Karolu S., którzy zamordowali posądzonego o kradzież kolegę, a ''krwawe
zajście z użyciem siekiery'' nagrali na komórkę. W sądzie swoje zeznania Maciej W. zaczął od słów:
''Kur , nie pamiętam, byłem pijany''. Z dalszych zeznań wynika, że siedemnastolatek ma już
dziewczynę i dziecko.
Można by powiedzieć, że oto mamy nowy model polskiej rodziny, o jakim prześcigający się w
prorodzinnych deklaracjach politycy oraz obrońcy życia poczętego starają się nie pamiętać. Cofnijmy
się więc znów w lata 70. W 10. numerze ''Zdrowia i Trzeźwości'' z roku 1975, w artykule ''Fizyczny i
psychiczny rozwój dzieci z rodzin alkoholików'', czytamy: ''Alkohol jest wrogiem dziecka już od chwili
jego poczęcia. W ciągu kilkudziesięciu minut przenika do plemników i komórki jajowej. Z krwią
kobiety alkohol dostaje się do rozwijającego się płodu, często powodując zwyrodnieniowe zmiany. W
rezultacie nadużywania alkoholu przez rodziców na świat przychodzą dzieci niedorozwinięte,
upośledzone umysłowo, które przez całe życie będą ciężarem nie tylko dla najbliższych, ale całego
społeczeństwa''.
Sądzę, że sprawa dzieci upośledzonych przez alkoholizm rodziców, opisywana w Polsce cztery
dekady temu, dziś stała się wielkim problemem społecznym. Podobnie jak problem armii młodych
Polaków, z reguły bezrobotnych, od rana pijanych, wystających pod sklepami z alkoholem i
nagabujących o kilka groszy na piwo. Są widoczni w każdym mieście, wsi, dzielnicy. Ilu takich młodych
żyje w naszym kraju? Dwa miliony? Trzy miliony? Więcej? Według danych GUS opublikowanych przez
Państwową Agencję Rozwiązywania Problemów Alkoholowych w roku 2011 na statystycznego Polaka
- wliczając starców i niemowlęta - przypadało 9,25 litra czystego spirytusu. W tym roku będzie
zapewne więcej, bo tendencja jest wzrostowa. Należymy do grona tych krajów europejskich, w
których wciąż pije się głównie mocne wódki, i to pije na umór, do dna. Nic dziwnego, że stereotyp
''pijany jak Polak'' jest nadal żywy.
***
Istnieje oczywiście fasada - prawne uregulowania, z ustawą ''O wychowaniu w trzeźwości i
przeciwdziałaniu alkoholizmowi'' na czele. W jej preambule czytamy: ''Uznając życie obywateli w
trzeźwości za niezbędny warunek moralnego i materialnego dobra Narodu, stanowi się...''. I dalej, w
art. 1. punkt 1.: ''Organy administracji rządowej i jednostek samorządu terytorialnego są obowiązane
do podejmowania działań zmierzających do ograniczenia spożycia napojów alkoholowych''. Jest
jeszcze art. 2., w którym punkt 4. mówi, że te same organy zobowiązane są do ''ograniczania
dostępności do alkoholu''.
Wystarczy jednak przeczytać uważnie artykuł 12. tejże ustawy, by powstało wrażenie, że słuszne
założenia są tylko pustymi deklaracjami. Oto bowiem dowiadujemy się, że to lokalni radni ustalają
''dla terenu Gminy (miasta) liczbę punktów sprzedaży napojów alkoholowych (powyżej 4,5 proc.)
2
przeznaczonych do spożycia poza miejscem sprzedaży, jak i w miejscu''. Rady gminy ''ustalają również
zasady usytuowania miejsc sprzedaży''. Żadnych ograniczeń w owym ''ustalaniu'' ustawodawca nie
przewidział.
No i w całej Polsce rady ustalają! Kierując się perspektywą zysków, jakie przynoszą gminom ''punkty
sprzedaży napojów alkoholowych'', zapominają oczywiście o preambule ustawy i obowiązku
''ograniczania spożycia i dostępności''. Co więcej, punkt 4. artykułu 12. mówi wyraźnie, że: ''Liczba
punktów i usytuowanie powinny być dostosowane do potrzeb ograniczenia dostępności do alkoholu
określonych w gminnym programie profilaktyki i rozwiązywania problemów alkoholowych''. Zatem
''potrzeba ograniczenia dostępności'' jest dostosowywana do ''programu'', a nie program do
potrzeby! Ze wszystkimi dalszymi skutkami tej zasady.
***
Zapisane w ustawie słowa o ''ograniczeniu spożycia'' i ''ograniczeniu dostępności'' sugerują, że
władze niepodległej Polski rozumieją, czym grozi odstąpienie od tych zasad. Jednak to złudna wiara.
Być może rozumieją, ale odstępują, tolerując istnienie tysięcy legalnych melin pijackich. Bo czym
innym są w istocie wszystkie te czynne całą dobę budy z alkoholem nazywane przez urzędników
''placówkami handlowymi''?
Znamy argument, że ograniczenie powszechnego dostępu do alkoholu, we dnie i w nocy, doprowadzi
natychmiast do powstania melin nielegalnych, które pamiętamy z czasów PRL-u. Dlaczego jednak
władze nie biorą pod uwagę, o ile łatwiej zwalczać ''plagę alkoholizmu'', likwidując nielegalne meliny,
niż zezwalając na istnienie tysięcy legalnych? Dlaczego ignorują opinie ekspertów - lekarzy,
psychologów, socjologów - którzy od lat powtarzają to samo: tylko ograniczenie dostępności alkoholu
może zmniejszyć liczbę wypadków i przestępstw, nie mówiąc już o zmniejszeniu społecznych
kosztów?
W latach 50. w Szwecji zniesiono ograniczenia. Przeprowadzone dekadę później badania wykazały,
że w całym kraju pijaństwo i przestępczość wzrosły o 85 proc. W największych miastach, Göteborgu i
Sztokholmie, było gorzej - odpowiednio 139 i 150 proc. Liberalizacja największy wpływ miała jednak
na młodzież - w grupie do 21 lat pijaństwo i przestępczość wzrosły aż o 138 proc.! Wkrótce po
opublikowaniu tych wyników Szwedzi ponownie wprowadzili ograniczenia.
W tym samym czasie w Turku, drugim co do wielkości mieście Finlandii, były cztery sklepy
monopolowe. Cztery - na 120 tys. mieszkańców! Średnio w Finlandii jeden punkt sprzedaży alkoholu
3
przypadał na 20 tys. obywateli. Wódkę sprzedawano tylko osobom, które skończyły 21 lat i miały
specjalną kartę upoważniającą do zakupu.
W Polsce te badania były znane - opublikowało je w lutym i grudniu 1961 roku pismo ''Walka z
Alkoholizmem''.
***
W ubiegłym roku przeczytałem w ''Gazecie Wyborczej'', że w liczącym niespełna 150 tys.
mieszkańców Blackpool sprzedaje wódkę aż 190 sklepów z alkoholem. Z artykułu ''Rząd Camerona
chce powstrzymać pijatyki na Wyspach'' dowiedziałem się, że niepokojące statystyki skłoniły
brytyjskie władze do działania. Przynajmniej widzą potrzebę ograniczenia pijaństwa.
W tym samym czasie w naszej stolicy uchwałą Rady Miasta Stołecznego Warszawy (nr LXXIII z
grudnia ub. roku) ustalono dwa limity na sprzedaż alkoholu: ''3100 punktów sprzedaży alkoholu w
detalu'' i ''2440 w gastronomii''. Do podziału między dzielnice. Ile z nich będzie całodobowych? Tu
ograniczeń nie ma żadnych, podobnie jak w przypadku sprzedaży alkoholu na stacjach benzynowych.
Tak czy inaczej, średnio na dzielnicę przypada ok. 170 sklepów z alkoholem, nie licząc ''gastronomii''.
Każda dzielnica stolicy Polski będzie miała zatem co najmniej tyle samo lub więcej sklepów z
alkoholem co jedno z najbardziej zagrożonych ''plagą pijaństwa'' miast angielskich!
Jeszcze większy niepokój budzi lokalizacja ''placówek handlowych'' 24 h. Oto odległość od szkół,
jednostek wojskowych i kościołów ustalono na 50 metrów - przy czym liczone od drzwi sklepu do
drzwi chronionego obiektu. Jeśli więc buda z alkoholem sąsiaduje ze szkolnym boiskiem, ale od drzwi
do drzwi mamy 51 metrów, pozwolenie zostanie wydane. Tymczasem na przykład we Francji już w
latach 60. ustalono dwustumetrową strefę ochronną dla szkół, szpitali i tym podobnych obiektów
użyteczności publicznej.
***
Stoczyłem ostatnio prywatną wojnę w sprawie coraz liczniejszych na warszawskim Mokotowie bud
Alkohole 24 h. Impulsem stało się otwarcie kolejnej, u zbiegu ulic Gandhiego i Bachmackiej, gdzie
mieszkamy. Nowa ''placówka handlowa'', która zastąpiła dawny sklepik spożywczy, sprzedaje alkohol
w samym środku osiedla, niespełna 200 metrów od Szkoły Podstawowej nr 202 przy ul. Bytnara,
naprzeciwko wejścia do tej szkoły, oraz w niedalekim sąsiedztwie kilku innych szkół i przedszkola. A
także w odległości ok. 300 metrów od już istniejącej identycznej budy 24 h. Mniejsza już o to, że w
kwadracie najbliższych ulic - Odyńca, Wołoskiej, Bytnara, Malczewskiego - alkohol można kupić w
kilkunastu sklepach, w tym w siedmiu przez całą dobę!
4
W pismach adresowanych do najróżniejszych wydziałów Urzędu Dzielnicy Mokotów zwracałem
uwagę, że wydawanie tak licznych zezwoleń na handel alkoholem łamie ustawową zasadę
''ograniczania spożycia i dostępności do alkoholu''. Pisałem o rzeczach oczywistych: konsekwencjach
społecznych, interwencjach policji w czasie awantur wywołanych przez pijanych, o wpływie na
młodzież, o patologiach związanych z nadmierną podażą alkoholu i coraz liczniejszych wypadkach i
ich kosztach, które przekraczają zyski.
Z długich odpowiedzi otrzymanych m.in. od Marii Dygudaj, kierowniczki wydziału wydającego
zezwolenia na handel, od wiceburmistrza odpowiedzialnego za sprawy wychowania i oświaty
Wojciecha Turkowskiego i od samego burmistrza Bogdana Olesińskiego dowiedziałem się, że żadne
przepisy nie zostały naruszone, zezwolenia były i wydawane są zgodnie z ustawą ''O wychowaniu w
trzeźwości'' oraz uchwałą Rady Miasta st. Warszawy, a spokój i bezpieczeństwo mieszkańców są
zawsze przedmiotem szczególnej troski przedstawicieli urzędu.
Na temat społecznych przeciwwskazań i skutków taśmowego wydawania zezwoleń na handel
alkoholem nie zająknął się nikt. Naczelnik wydziału oświaty Urzędu Dzielnicy Mokotów Cezary Kocoń
odesłał mnie - po dwóch miesiącach - do wydziału działalności gospodarczej. Przewodniczący komisji
bezpieczeństwa, porządku publicznego i przeciwdziałania patologiom społecznym Teodor
Brewczyński zapewnił, że pracownicy mokotowskiego wydziału działalności gospodarczej ''wykonują
wszystkie czynności i wydają wszelkie decyzje w oparciu o obowiązujące przepisy prawa, a
usytuowanie placówek handlowych (czyli bud z alkoholem - K.O.) względem placówek oświatowych
(czyli szkół) spełnia wymogi określone w przepisach''.
***
Niektóre moje rozmowy miały charakter surrealistyczny. Ponieważ przechodniów idących wieczorem
ulicą Odyńca oślepia jaskrawy neon ''Alkohole 24 h'' (buda u wylotu ul. Bachmackiej), zadzwoniłem
do straży miejskiej z prośbą o interwencję. Powołałem się na ustawowy zakaz reklamy alkoholu. - To
żadna reklama alkoholu, ale sklepu - wyjaśnił dyżurny strażnik. - Jak to - obruszyłem się - przecież oni
sprzedają wyłącznie alkohol! - Dziwię się, że pan tego nie rozumie - pouczył mnie strażnik. I
powtórzył: - To jest reklama sklepu!
Istotnie, miał rację. Jak przeczytałem później w ustawie ''O wychowaniu w trzeźwości'' za reklamę
''nie uważa się informacji używanych do celów handlowych''. Innymi słowy, gdybym stanął na
osiedlowym targowisku z beczką wódki, trzymając nad głową tablicę: ''Uwaga, wódka'', nie
reklamowałbym wódki, ale beczkę.
5
Jeżdżąc po Warszawie, zacząłem zwracać uwagę na wysyp ''placówek handlowych'' 24 h. Na krótkim
odcinku Puławskiej między ulicami Odyńca i Rakowiecką naliczyłem osiem takich sklepów.
Usytuowanie ''placówek'' bywa też szokujące. Pawilon na ul. Joliot-Curie sprzedaje alkohol 10
metrów od parkanu zespołu szkół - m.in. Gimnazjum nr 8. W al. Niepodległości podobny pawilon stoi
tuż obok gmachu komendy Straży Granicznej. Na Wawelskiej neon na budzie 24 h świeci obok
gmachu Uniwersytetu Warszawskiego - Wydziału Chemii.
Reprezentacyjne centrum Warszawy, o czym pisała niedawno ''Gazeta Stołeczna'' - rejon Nowego
Światu i ul. Gałczyńskiego - dzięki hojnie wydawanym pozwoleniom na sprzedaż taniej wódki w
dziesiątkach barów, stało się miejscem całonocnego picia, wrzasków i awantur.
Ciekaw jestem, jak wobec wszystkich tych ułatwień dla handlujących alkoholem, niedopowiedzeń i
paradoksów, działają w Polsce liczne instytucje, których celem jest zwalczanie ''plagi pijaństwa''?
Istnieje przecież, wymieniona w art. 3. wspomnianej ustawy, Państwowa Agencja Rozwiązywania
Problemów Alkoholowych. Obowiązani do działania zostali ministrowie zdrowia, oświaty i
szkolnictwa wyższego. Tymczasem wystarczy przejechać się po stolicy, aby zobaczyć, że żadnego
''rozwiązywania'' nie widać. Dzieje się coś odwrotnego: zamiast ''ograniczania spożycia'' mamy
''nieograniczone spożycie''. Zamiast ''ograniczania dostępności do alkoholu'' mamy ''dostępność
nieograniczoną''.
***
W opublikowanej w roku 1972 z inicjatywy Kazimierza Moczarskiego pracy pt. ''Alkohol w kulturze i
obyczaju'' znalazłem tekst prof. Aleksandra Gieysztora pt. ''Caveant consules''. Profesor nawiązuje w
nim do zjazdu Francuskiego Komitetu Przeciwalkoholowego i przytacza hasło, pod jakim toczyły się
obrady: ''Nie ma obrońców alkoholizmu, ale są apostołowie alkoholu: ci, którzy z niego ciągną zyski''.
''Rzecz idzie przecież nie tylko o powściągnięcie owych różnego asortymentu, niezrzeszonych a
solidarnych, członków towarzystwa zachęty do picia coraz większych ilości alkoholu - pisał profesor ale o rozstrzygnięcia z zakresu globalnej polityki społecznej i ekonomicznej. Pozwoliłyby one - i przede
wszystkim one - zbudować przemyślany system antybodźców zamiast panujących dziś bodźców
wzrostu spożycia alkoholu, zrezygnować z nieopłacalnych w ewidentny sposób wpływów''.
Istotnie - słyszymy najczęściej, że sprzedaż alkoholu wydatnie zasila budżet państwa. Dlatego podaży
nie można ograniczyć. Ale to nieprawda. Dziś ogromne zyski płyną przede wszystkim do prywatnych
kieszeni. Akcyza, podatki, opłaty za zezwolenia na handel alkoholem - wszystkie te wpływy nie
pokrywają przecież kosztów awarii i wypadków powodowanych przez pijanych, kosztów leczenia
ofiar wypadków, rent i odszkodowań wypłacanych rodzinom zabitych na drogach ani kosztów
utrzymania armii alkoholików. Państwo zarabia pozornie, w rzeczywistości traci. Ten argument jest
6
pomijany milczeniem. Potężne alkoholowe lobby, nasi współcześni ''apostołowie alkoholu'', cieszą się
nieograniczoną możliwością swobodnego działania.
***
Pijaństwo zakorzenione jest w polskich obyczajach, w naszej historii. Propinacyjne dziedzictwo,
wódka jako wynagrodzenie za pracę. Burdy pijanej szlachty. Atmosfera tolerancji, przyzwolenia,
śmiechu, żartów. Iluż to bohaterów alkoholików mamy w naszej literaturze? Ilu pijanych w filmach,
sztukach teatralnych? Ludzi zagłuszających ''ból istnienia'' wódką i z tego powodu godnych podziwu. I
stanowiących wzory do naśladowania dla młodych Polaków. Podziwianych za ''mocną głowę''
''rekordzistów'', o których mówi się z nutką uznania w głosie.
Być może za dużo napatrzyłem się na pijanych w latach PRL-u, pracując na budowach - w
Bieszczadach i pod Piotrkowem Trybunalskim - aby zdobyć się na empatię. Widziałem codziennie
wysiadujących pod sklepem z wódką młodych robotników, dla których picie było jedynym celem w
życiu. Pamiętam o niezliczonych wypadkach, choćby o śmierci chłopaków ze wsi, gdzie mieszkałem.
Wracali z dyskoteki samochodem po przepitej nocy. Lub o śmierci małżeństwa z trójką małych dzieci,
bieszczadzkich turystów zmiażdżonych przez ogromną tatrę ze żwirem i z pijanym kierowcą.
Pamiętam o kilkuletnim chłopcu klęczącym w przydrożnym rowie obok zabitej przez pijanego matki.
Mam wrażenie, że skala nieszczęść spowodowanych pijaństwem jest niedostrzegana nie tylko przez
rządzących, ale również przez znaczną część społeczeństwa. Tylko niektóre z wypadków są
nagłaśniane przez telewizję i gazety. I tylko niektórzy sprawcy makabrycznych zdarzeń są publicznie
napiętnowani. A i tak zapominamy o nich szybko, zaś urzędnicy wydają nowe pozwolenia na handel
wódką.
To prawda: w różnych miejscach kraju odzywają się głosy protestu. W Krakowie mieszkańcy stworzyli
komitet protestu przeciw coraz liczniejszym budom 24 h. Na warszawskim Mokotowie trzy wspólnoty
mieszkaniowe domagają się usunięcia budy z alkoholem ze środka osiedla. Także na warszawskim
Mokotowie proboszcz i parafianie kościoła Barnabitów sprzeciwiają się obecności budy 24 h w
bliskim sąsiedztwie. Jest stanowisko biskupów domagających się zmniejszenia liczby sklepów z
alkoholem i zakazu handlu nim w nocy.
Ale to wszystko za mało, aby choć trochę ograniczyć ''dostępność i spożycie'' w Polsce. Tu, w kraju, w
którym każda stacja benzynowa jest sklepem monopolowym, a urzędnicy nie widzą żadnego związku
między tym faktem a lawiną wypadków drogowych!
7
Na rzymską maksymę powoływał się przed laty profesor Aleksander Gieysztor: ''Caveant consules ne
quid detrimenti respublica capiat''. ''Niech czuwają konsulowie, aby republika nie poniosła
uszczerbku''. Może by zatem prezydent Rzeczypospolitej wystąpił z inicjatywą zmiany nieprecyzyjnej i
umożliwiającej nieograniczony handel alkoholem ustawy? Bo tylko ustawowe ograniczenia mogą coś
tu zmienić. Inaczej będziemy mieli wkrótce nowy Kamień Pomorski. To tylko kwestia czasu.
*Kazimierz Orłoś - ur. w 1935 r., pisarz, publicysta, scenarzysta. Autor ''Cudownej meliny'' wydanej w
roku 1973 przez Instytut Literacki Jerzego Giedroycia. Ostatnio ukazała się jego powieść ''Dom pod
Lutnią''.
8