pobierz wersję PDF - Szczecińska Sieć Edukacji Ekologicznej na
Transkrypt
pobierz wersję PDF - Szczecińska Sieć Edukacji Ekologicznej na
fot. Jarek Romacki ISSN 1642-8579 • L Szczecińska sieć edukacji ekologicznej na rzecz środowiska Wsparcie udzielone przez Islandię, Lichtenstein i Norwegię poprzez dofinansowanie ze środków Mechanizmu Finansowego Europejskiego Obszaru Gospodarczego Supported by a grant from Iceland, Lichtenchtein and Norway through the EEA Financial Mechanism Czynna w pełnym zakresie usług (odpłatnych i nieodpłatnych) od poniedziałku do soboty w godz. 9.00-17.00 Renata Chełmowska CANIS GRATIA E.V. CZYLI, W JAKI SPOSÓB ZWIERZĘTA STARE, NIECHCIANE,ZAPOMNIANE DOSTAJĄ KOLEJNĄ SZANSĘ NA LEPSZE ŻYCIE W polskich schroniskach i przytuliskach brakuje miejsc a zwierząt wciąż przybywa. Statystyki są nieubłagalne, blisko połowa zwierząt czeka na nowy dom w schronisku latami, część spędza tam ostatnie chwile życia. Na wyjście poza bramy przytulisk mają szansę w pierwszej kolejności szczeniaki, psy góra do 3 lat oczywiście pod jednym warunkiem, że są zdrowe.Aco z pozostałymi psami czy kotami? Czy im już nic nie należy się od życia? Z pomocą przede wszystkim dla zapomnianych stworzeń przybyła Pani Agnieszka Draabe, szczecinianka mieszkająca od 2 0 lat w Hamburgu. Założyła fundację, która istnieje od ponad 8 lat, tym samym wyciągając rękę do pokrzywdzonych przez los zwierząt. Jaki jest cel miłośniczki zwierząt, która wciąż traktowana jest z nieufnością? Bardzo prosty: chęć niesienia pomocy mniejszym stworzeniom, którzy zaznali wiele cierpienia w swoim życiu. Współpracuje z TOZ, oraz ze schroniskami: szczecińskim, koszalińskim, białogardzkim i stargardzkim. Jakie zwierzęta wyjeżdżają na adopcję zagraniczną? Na adopcję zagraniczną wyjeżdżają te zwierzęta, które mają znikome szanse na znalezienie domów tutaj na miejscu. Czy ktoś zwróci uwagę w szczecińskim schronisku na 8 czy 10 letnią suczkę? Niestety jest niewiele takich osób. Czy z tego powodu mają spędzić dożywocie w przytulisku? Psy z trudnymi charakterami są również skazywane na długoterminowy pobyt za kratami. Po jakiego psa ludzie przychodzą? Po ułożonego, niekonfliktowego, lubiącego ludzi, inne zwierzęta, który ładnie chodzi na smyczy, nie niszy w domu itd. I pytanie retoryczne: czy szczeniak oddany do schroniska nauczy się tam czegoś? Bądź dorosły pies, który trafił na nieodpowiednich właścicieli, którzy nie wyznaczyli mu granic dobrego zachowania? Kolejną grupą są psy z dolegliwościami. Sporo ludzi dowiadując się o chorobie, która dotknęła najmniejszego członka rodziny wyrzucają psy z domu, oddają do schroniska. Czasami jest to potraktowane wyższą koniecznością z bardzo prostego powodu: brak funduszy na leczenie. Pozbywają się niewinnego psa czy kota, który nie jest w stanie sobie sam poradzić. Chory kundel ma małą szansę na adopcję przebywając w schronisku. Dla takich zwierząt szansą na przyszłe, normalne życie jest wyjazd na adopcje zagraniczną. W Niemczech jest większa stabilizacja życia a co za tym idzie spokój o finanse. Brak bezdomności zwierząt są na zupełnie innym poziomie. Dzięki temu możliwości pomocy za granicą są większe stare, chore czy trudne stworzenia również znajdują tam domy w dość krótkim czasie. Co czeka zwierzęta po przekroczeniu granicy? Po pierwsze niejednokrotnie czekają już przyszli właściciele. Dział Poczekalnia/Adopcje szczecińskiego oddziału Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami jest skrzętnie obserwowany przez Niemców. Dzięki wirtualnemu środowisku ludzie zakochują się w tych niezwykłych czworonogach i z niecierpliwością oczekują na ich przybycie. To jest idealny scenariusz, które pisze samo życie. Drugą opcją, w której mogą znaleźć się zwierzęta to domy tymczasowe. Tutaj opieka oparta jest na tych samych zasadach, co u nas w kraju. Przejściowi właściciele zobowiązują się pełnić należytą opiekę do momentu znalezienia stałych opiekunów. Konstruują ofertę adopcyjną, zdjęcia i w miarę możliwości aktualizują. Jeżeli pies jest z „kategorii" problemowych pracują nad nim. Problemy mogą być różnorakie: niezachowywanie czystości, strach przed pozostawieniem w domu, skłonności niszczycielskie, czy też strach przed nowo poznanymi osobami. Otoczone są miłością, zrozumieniem, posiadają ciepły kąt i pełną miskę. Niemieckie domy tymczasowe nie różnią się niczym od polskich, obydwa prowadzone są przez wspaniałych wolontariuszy. Przyszłe stałe domy są weryfikowane przez Panią Agnieszkę Draabe. Sprawdzane są warunki mieszkaniowe, materialne, wiedza na temat opieki i najważniejsze powód, dla którego chcą wziąć zwierzaka. Priorytetem nie jest znalezienie dobrego domu, ale najlepszego, w którym pies czy kot będzie miał stworzone idealne warunki. Ostatnią deską ratunku są niemieckie schroniska bądź fundacje. I tutaj jest najwięcej dyskusji na ten temat. Dlaczego psy czy koty mają tam jechać? Skoro u nas też jest schronisko? Po co zwierzęta mają pokonywać setki kilometrów, aby trafić do takiego samego miejsca? Sama się nad tym niejednokrotnie zastanawiałam, dopóki nie zostałam zaproszona przez Panią Agnieszkę do schroniska, z którym współpracuje. Odwiedziłam schronisko św. Franciszka (Franziskustierheim) w Hamburgu. Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłam tylko dwa psy w schronisku. Przecierałam oczy ze zdumienia, nie wierzyłam w to, co widzę. Ogromne boksy, które są przedzielone na połowę,. Jedna część znajduje się na świeżym powietrzu a druga w budynku. Psy w zależności od chęci i pogody mogą same dokonać wyboru gdzie chcą spędzać czas. Podgrzewane podłogi, legowiska wyścielane kocykami, zabawki. Dochodziła godzina 13 a grupka wolontariuszy zebrała się tuż przed boksami. Było ich około 10, zastanawiałam się jak się podzielą tymi dwoma psiakami. Z tego, co się dowiedziałam takie „zebrania" przed boksami odbywają się minimum 4 razy dziennie. Najbardziej zdziwił mnie przekrój społeczny: od dzieci, dorosłych aż po babcie i dziadków. Intrygowała mnie ta ilość psów, jednak po chwili podjechał samochód a w nim 4 psy ze Szczecina. Jak się później okazało wolontariusze byli poinformowani o nowych podopiecznych, którzy mają się tego dnia zjawić. Chciałam jeszcze zobaczyć, jakie to koty przebywają w tym schronisku i jakie mają klatki. Zobaczyłam przeszklony pokój gdzie było mnóstwo drapaków, minimum 6 dwumetrowych, do tego jeszcze mniejsze plus zabawki. Pomyślałam, że to sklep w schronisku jednak po chwili zauważyłam ruszające się w nim koty. Dowiedziałam się, iż to jest właśnie ta „klatka", której poszukiwałam. Koty były zupełnie zdrowe, więc 100 % kwarantanna nie obowiązywała i postanowiłam wejść i przyjrzeć się temu z bliska. W około 2 0 metrowym pokoju, oczywiście z podgrzewanymi podłogami wylegiwały się aż dwa koty. Po prostu istny raj dla tych zwierząt, nie nudzą się tam z pewnością. Na ścianie wisiała kartka, na której był opisany czas wizyt wolontariuszy przy tych kotach danego dnia. Takich pokoi widziałam 6 wszystkie były starannie dopracowane tak, aby umilić czas kociakom podczas pobytu w schronisku, chociaż to słowo nie do końca mi tutaj pasuje. Dwa takie pokoje miały specjalne przejście na „świeży plac zabaw", czyli taki gdzie w środku są dwa prawdziwe drzewka a teren wokół jest starannie zabezpieczony. Po wyjściu ze schroniska miałam już pełen obraz do jakich warunków trafiają nasze zwierzaki. Nie do końca dochodziło jeszcze do mnie, że takie miejsce istnieje, warunki ekskluzywne, opieka i jedzenie na najwyższym poziomie. Po trzecie nasunęło mi się pytanie: dlaczego tak nie może być u nas? Na to pytanie nie potrafię sobie odpowiedzieć, ale mam nadzieję, że za 10 lat takie schroniska pojawią się i w województwie zachodniopomorskim. To właśnie dzięki Pani Agnieszce Draabe wiele zwierząt otrzymało niejednokrotnie ostatnią szansę na spędzenie reszty chwil swojego życia w idealnych warunkach. Jako wolontariuszka TOZ, ale przede wszystkim, jako miłośniczka zwierząt a zapewne nie jestem jedyną osobą, chciałabym serdecznie podziękować z tego miejsca Pani Agnieszce za to, co robi dla polskich czworonogów. Choć najlepszym podziękowaniem z pewnością są listy i zdjęcia psów i kotów od nowych właścicieli. I takie dowody wdzięczności są najcenniejsze. Insp. Magdalena Drews 3 „DT", CZYLI DOM TYMCZASOWY i ty możesz pomóc! Bezdomne zwierzęta z reguły wiodą ciężki żywot. Wiele umiera gdzieś na ulicy. Inne trafiają do schronisk, w których często gasną. Czy istnieje alternatywa dla tych przepełnionych i borykających się z mnóstwem problemów miejsc, które przyjmują w swe progi bezdomne zwierzęta? Tak. Alternatywą jest instytucja tzw. domu tymczasowego. mogą być nieufne, jednak to szybko mija. Czasem chwilowo zapomniały, gdzie należy załatwiać swoje potrzeby, jednak wynika to najczęściej ze stresu. Otoczone ciepłą, troskliwą opieką, szybko przypominają sobie wszystko. Czym jest dom tymczasowy? Dom tymczasowy to coś na wzór „rodziny zastępczej". Kot lub pies zamieszkuje przez pewien czas w zwykłym domu i w nim oczekuje na adopcję. W tym czasie ma szansę socjalizować się z człowiekiem oraz ewentualnymi innymi zwierzętami. Poznaje, czym jest życie w domu, ucząc się funkcjonowania w stadzie zwierzęco-ludzkim i zwiększa tym samym swoje szanse na znalezienie domu docelowego. Organizacja, pod opieką, której znajduje się zwierzę, z reguły zapewnia pokrycie kosztów utrzymania. Nierzadko bywa, że zwierzę wymaga częstych wizyt u lekarza weterynarii. Wiąże się to z niemałymi kosztami, które dana organizacja również pokrywa z własnych środków. Oczywiście, jeśli opiekun tymczasowy jest chętny, aby samemu opłacać choćby te podstawowe potrzebne rzeczy (karma, czy żwirek dla kota), na pewno spotka się to z wdzięcznością ze strony organizacji. Jak wygląda kwestia kosztów utrzymania i leczenia zwierząt w domu tymczasowym? Jak długo zwierzak pozostanie w domu tymczasowym? Dlaczego domy tymczasowe są potrzebne? Przede wszystkim dlatego, że nie każde zwierzę potrafi odnaleźć się w dużym skupisku zwierząt, gdzie jedynym domem jest klatka i gdzie brak jednego, stałego opiekuna. Oprócz tego, schroniska, azyle oraz fundacje są przepełnione i nie są w stanie przyjąć wszystkich zwierząt do siebie. Bywa, że z tej przyczyny z konieczności przeprowadza się eutanazję małych kociąt chorych, nierokujących nadziei na wyzdrowienie. Trzeba kalkulować, które zwierzęta są bardziej „adopcyjne" i niestety nie zawsze uwzględnia się ukryty potencjał psów czy kotów, które może otoczone troską i miłością rozkwitłyby, a w warunkach schroniskowych zamykają się w sobie, chorują, stają się agresywne… I tu pojawia się drugi powód, dla którego domy tymczasowe są tak ważne: stworzenie zwierzęciu pozornie nierokującemu nadziei na adopcję, warunków, w których potrafiłoby się otworzyć i zaufać oraz pokazać swój prawdziwy charakter. Było już wiele takich przypadków, gdy zwierzak w schronisku nie chciał jeść, chorował, siedział smutny w kącie i tracił nadzieję, a po zabraniu go do domu tymczasowego odzyskiwał i zdrowie i radość i nadzieję. A takie cechy są kluczowe z perspektywy osoby chcącej zaadoptować zwierzaka. Czasami zdarzają się też sytuacje nagłe, gdy nie ma gdzie przechować zwierzaka w ciężkim stanie lub takiego, które bytuje w niebezpiecznych dla jego zdrowia i życia warunkach. Wtedy dom tymczasowy to zbawienie. Podsumowując, dom tymczasowy zwiększa szanse na to, że zwierzakowi uda się znaleźć nowego właściciela.Ao to w idei adopcji oraz domów tymczasowych chodzi! Chcesz pomóc, ale nie jesteś pewien, czy dasz radę? Na pewno, zanim zdecydujesz się na bycie domem tymczasowym, pojawi się mnóstwo pytań i wątpliwości. Warto przeanalizować poniższe wskazówki i informacje. Może rzucą trochę światła na sprawę i sprawią, że stwierdzisz „Tak, mogę i chcę być domem tymczasowym!" Na czym polega przechowanie kota w domu tymczasowym? Przeważnie chodzi o to, aby po prostu wyciągnąć zwierzaka z klatki schroniskowej lub zabrać z nieprzyjaznej ulicy, dać mu własny kąt na ziemi, gdzie może poczuć się bezpiecznie. Chodzi też o to, aby zwierzak miał zaspokojoną potrzebę bliskości z człowiekiem i nie był traktowany „taśmowo" przecież każdy kot czy pies ma własną osobowość i indywidualne preferencje. Wystarczy, że będzie miał troskliwych ludzi wokół siebie, własną miskę, posłanko, że dostanie swoją porcję czułości i jego świat będzie stabilny. Czasami nasz podopieczny wymagać będzie leczenia weterynaryjnego. W niektórych przypadkach są to zwykłe rutynowe wizyty, ale bywa, że zwierzak choruje poważniej. Warto mieć tego świadomość, zanim podejmie się decyzję o zabraniu psa lub kota do siebie. Oczywiście każda organizacja, z której weźmiesz zwierzę na „tymczas" wesprze Cię poradą w bieżących sprawach i problemach. Czy zwierzę, które biorę na tymczas będzie oswojone i nauczone czystości? Do schronisk trafiają zwierzęta bezdomne, ale nie te naturalnie wolno żyjące. A bezdomność przytrafiła im się w wyniku utraty dotychczasowego domu. Są zazwyczaj oswojone, przyjaźnie nastawione do człowieka, a jedynie bezradne i zagubione. Początkowo 4 Nie ma reguły, jeśli chodzi o czas pobytu zwierzęcia w domach tymczasowych. Zależy to od wielu czynników, które niełatwo sprecyzować. Niektóre zwierzaki znajdują dom w ciągu trzech dni, inne czekają nawet miesiącami. Biorąc psa lub kota na pobyt tymczasowy, należy liczyć się z tym, że może to trwać dłużej. Oczywiście w szukanie domu stałego zaangażowanych jest wiele osób, które na wszelkie możliwe sposoby starają się przyspieszyć adopcję zwierzaka, np. ogłaszają go w Internecie, rozwieszają ogłoszenia w lecznicach lub sklepach zoologicznych, zamieszczają ogłoszenia w gazetach itp. Tymczasowy opiekun również powinien włączyć się do tych działań. Jakie są zalety bycia domem tymczasowym? Niewątpliwą zaletą jest to, że pomaga się potrzebującemu zwierzęciu. Daje to ogromną satysfakcję. Nie ma nic piękniejszego niż wdzięczność w oczach zwierzaka. Ponadto bycie domem tymczasowym jest niezwykłym doświadczeniem. Rozwija empatię, uświadamia jak ważna dla zwierzęcia jest pomoc w zakresie znalezienia domu, na pewno uczy też odpowiedzialności za los całkowicie zależnej od nas istoty. Gdy uda się znaleźć dobry dom docelowy, rodzi się w nas poczucie, że dzięki naszym staraniom, naszej trosce i opiece uszczęśliwiliśmy jedno zwierzę, a tym samym przyczyniliśmy się do zmniejszenia problemu bezdomności zwierząt. Jak zostać domem tymczasowym? Gdzie się zgłosić? Jeśli zdecydowałeś się wziąć zwierzę na „tymczas", poszukaj w swoim mieście schroniska, fundacji, azylu lub innej organizacji, niosącej pomoc zwierzętom. Większość z nich posiada stronę internetową, na której z pewnością znajdziesz dane kontaktowe. Napisz lub zadzwoń, a otrzymasz szczegółowe informacje związane z opieką tymczasową. Każda organizacja ma swoje warunki nawiązywania współpracy z domami tymczasowymi. Często wymagane jest podpisanie umowy wolontarystycznej. Oczywiście biorąc zwierzę, otrzymasz pełną informację o stanie zdrowia podopiecznego oraz o jego charakterze i ewentualnych problemach, jakie może sprawiać. Podczas pobytu zwierzaka w domu tymczasowym mogą zdarzyć się nieprzewidziane wcześniej sytuacje. W takich przypadkach organizacja służy radą i pomocą, więc bez wahania można się zgłosić po taką radę i pomoc. Należy również pamiętać, że zwierzak w domu tymczasowym podlega cały czas organizacji, z której został wzięty i nie wolno na własną rękę, bez wiedzy organizacji, wydawać go nikomu! Magdalena Musielak Fundacja Kocia Dolina www.kociadolina.pl KOT, JAKI JEST, NIE KAŻDY WIDZI Zdarza mi się spotkać z opinią innych osób, które twierdzą, że nie lubią kotów. Gatunek ludzki jest niechętny do przyznawania, iż nie ma racji, więc nawet z tymi osobami nie dyskutuję. Jednak zawsze zastanawiam się, na ile ta opinia poparta jest jakąkolwiek wiedzą czy doświadczeniami. I obawiam się, iż bardzo często okazałoby się, że nie ma żadnej wiedzy i żadnych doświadczeń. Po prostu przedziwne mity i różnego rodzaju legendy powodują, że wiele osób nie znając kotów, tak beztrosko wypowiada zdanie, że ich nie lubi. Wiele trwających nadal i silnie zakorzenionych w społeczeństwie opinii jest krzywdzących dla tych cudnych istot, jakimi są koty. Krzywdzących nie tylko emocjonalnie lub psujących ich reputację. Te mity przekazywane z pokolenia na pokolenie potrafią też skrzywdzić koty dosłownie. MIT I - Koty nie są wierne jak pies i są fałszywe. Jeśli ktoś pokusi się o porównanie, iż koty nie są wierne jak psy, to już krok w dobrym kierunku. Bo wszak nie są to psy, więc dlaczego miałyby być takie same. A z tą wiernością to nie do końca jest tak. Otóż psy kochają człowieka bezgranicznie. Przyjdą na każde zawołanie, nawet, jeśli przed chwilą zostały skarcone przez opiekuna. Pies kocha opiekuna bezgranicznie, pomimo wszystko. Kot jest inny. Nie pokuszę się o stwierdzenie, że kot kocha tylko za coś, jednak coś w tym jest. Kot przyjdzie do człowieka, jak chce się przytulić, nie jak człowiek tego chce. Wejdzie na kolana nawet wtedy, gdy mamy na nich coś innego i nie ma już miejsca dla kota. Jeśli kot chce czegoś, jego opiekun ma mu to dać. I muszę przyznać, że opiekun wcale nie jest z tego faktu niezadowolony. To kocie spojrzenie wybłaga wszystko. Twórcy Shreka doskonale wiedzieli, jakie są kocie oczy, które o coś proszą. Właśnie to, że kot nie przychodzi na każde zawołanie człowieka powoduje, iż wiele osób twierdzi, że koty są fałszywe, nie można im ufać. Nic podobnego. Kotom można ufać, tak samo jak i psom. Należy jednak pamiętać, że to nie są psy, nie da się ich tresować. Trzeba je zaakceptować takie, jakimi są. MIT II - Kot zawsze spada na cztery łapy Przez ten mit niestety wiele kotów straciło życie, a jeszcze więcej sprawność fizyczną. Kot spada na cztery łapy, ale tylko wtedy, jeśli jest skupiony na fakcie, że spada. Wystarczy, że spadnie z nim coś jeszcze, np. zeschły liść z drzewa czy poduszka z okna, będzie zwracać uwagę na spadający przedmiot i nie odwróci się w porę, żeby mieć łapy skierowane do dołu. Koty nie są jednak maszynami ze stali. Mają kości, mięśnie, stawy. Każdy upadek, nawet z niewielkiej wysokości może skończyć się źle, a nawet tragicznie. Fakt zaś, że kot jest zwierzęciem łownym powoduje, iż często zdarza mu się spadać na ziemię. Dlatego apelujemy do opiekunów kotów o zabezpieczanie balkonów i okien siatkami. Kot nie rozumie, że mieszka na wysokim piętrze w bloku, że skok za muszką czy motylkiem może okazać się jego ostatnim skokiem w życiu. To opiekun jest tego świadomy i odpowiedzialny opiekun, powinien pomyśleć o zabezpieczeniu balkonu, na którym jego pupil spędza gorące popołudnia. MIT III - Koty śmierdzą Zgodzę się z tym. Niewykastrowane kocury, które znaczą teren okrutnie śmierdzą. Śmierdzi też z niesprzątanej kociej kuwety. Jeśli zaś kuweta jest niesprzątana, koty załatwiają się w innych miejscach. Zatem wystarczy wykastrować kocura w odpowiednim wieku, dbać o czystość w kuwecie i przekonamy się, że koty to najczystsze zwierzęta, jakie spotkaliśmy w otoczeniu człowieka. Każdy dotyk futra kota powoduje, iż kot uznaje, że ktoś go pobrudził i zaczyna się myć. Brudne kocie futra mają tylko te biedaczyska, które nie mają swojego miejsca na ziemi. Te koty, bowiem nie mają czasu myśleć o czystości swojego futerka. Muszą zorganizować sobie jedzenie, walczyć o teren i miejsce do spania. Futro jest ich najmniejszym zmartwieniem. Jednak, jeśli takiego kota zabrać do domu, już po kilku dniach jego futro zacznie być czyste i miłe w dotyku. MIT IV - Kotki muszą mieć raz w życiu potomstwo Tylko nam, ludziom się tak wydaje. Koty, jak i inne zwierzęta, nie mają potrzeby macierzyństwa. Nimi kieruje instynkt i jeśli już pojawi się potomstwo, to instynkt każe zajmować się malcami. Poród jednak jest dla zwierząt bardzo bolesny, nie odczuwają one radości z macierzyństwa, jak ludziom się wydaje. To po prostu obowiązek. Poród często komplikuje się, może nawet być zagrożeniem dla życia i zdrowia kotki i kociąt. Nie należy rozmnażać nierodowodowych, czyli nierasowych zwierząt. Potomstwo może, bowiem mieć wady genetyczne, które często uniemożliwiają mu życie. Należy wówczas uśpić chore malce. Poza tym zbyt dużo jest zwierząt bez domu, aby jeszcze poprzez bezmyślne rozmnażanie pozwalać na powiększanie kociej i psiej biedy. Dlatego odpowiedzialny opiekun kota czy psa poddaje samce kastracji, a samice sterylizacji. Jest to jedyny humanitarny sposób na pomniejszenie nadpopulacji niechcianych zwierząt. Niektórzy wybierają dla samic zastrzyki antykoncepcyjne. Należy jednak pamiętać, że środki farmakologiczne mogą powodować raka sutka, zaś nieusunięcie macicy może doprowadzić do zapalenia szyjki macicy lub ropomacicza. Objawy tych chorób pojawiają się jednak często zbyt późno, aby można było uratować życie zwierzęcia. Jest wiele podobnych mitów i fałszywych opinii, które powodują, iż wiele osób twierdzi, że nie lubi kotów. Jednak czy osoby te nie są przypadkiem zdeklarowanymi miłośnikami psów? I czy przypadkiem nie jest tak, że znając psy i zauważając różnicę między psami i kotami twierdzą, że tych drugich nie lubią, bo lubią te pierwsze? A czy ktoś kiedyś powiedział, że nie można lubić i psów i kotów? Chyba nikt. Można lubić i kochać jedne i drugie zwierzęta. Nie można jednak zapominać, że są inne. Nie można też zapominać, że ludzie mogą stać na drabinie rozwoju ponad nimi tylko pod jednym warunkiem jeśli zapewnią swoim pupilom bezpieczne życie. Bo człowiek ma wyobraźnię, potrafi przewidzieć pewne sytuacje, potrafi gromadzić informacje i przyswajać wiedzę i właśnie takich opiekunów szukają zwierzęta. Nie zapominajmy o tym. Nasze zwierzęta pragną mieć w nas oparcie, nie bez kozery nazywamy się ich opiekunami. Opiekujmy się, zatem nimi dobrze i nie wierzmy w bajki, o kocie palącym fajki… Agnieszka Hejenkowska-Marek Fundacja Kocia Dolina www.kociadolina.pl 5 Ć E I Z D E I W C O WA RT O ? I J C A Z I L Y R E T S I O KASTRACJI Proszę o przywilej nie przychodzenia na świat… nie przychodzenia na świat, dopóki nie potrafisz zapewnić mi domu i pana, który będzie się mną opiekował oraz prawa do życia tak długo, jak długo będę fizycznie zdolny, aby cieszyć się życiem… nie przychodzenia na świat dopóki moje ciało nie będzie czymś cennym i dopóki człowiek nie zaprzestanie męczenia go, bo jest go mnóstwo i nie ma wartości." (źródło: http://www.petconnectioninc.com) Byt zwierząt schroniskowych nie jest, jak wiadomo, usłany różami. Każdego roku umiera tam ogromna liczba niechcianych zwierząt, dla których nie wystarcza miejsca w domach. Umierają chore, stare i opuszczone, psy i koty. Umierają maleńkie kocięta i szczenięta, które usypia się, bo nie można zapewnić im godnego życia. Częstokroć bezdomnym zwierzętom nie jest dane odejść w ten sposób giną na ulicy, z głodu, z zimna, z winy okrutnych ludzi lub w wyniku wypadku. Jednak zanim umrą, muszą się urodzić. To właśnie tych narodzin jest zbyt dużo. Jednak człowiek jako istota rozumna może temu zjawisku zapobiegać. Doskonałym sposobem profilaktyki w przypadku nadpopulacji zwierząt jest poddanie ich zabiegowi kastracji lub sterylizacji. Jest to, wbrew obiegowej opinii, zabieg całkowicie bezpieczny oraz zapobiega nie tylko narodzinom niechcianych zwierząt, ale także wielu problemom zdrowotnym naszych pupili. Chroni przed występowaniem takich groźnych chorób jak ropomacicze czy nowotwory. Niweluje typowe dla niewykastrowanych osobników zachowania takie, jak uciążliwe ruje u kotek, znaczenie terenu przez kocury, tendencje do ucieczek, brudzenie w domu krwią przez suki itp. Kiedy kastrować/ sterylizować? Sterylizacji najlepiej poddać zwierzę tuż przed pierwszą rują/cieczką lub krótko po niej. Jest to zazwyczaj wiek 8-9 miesięcy w przypadku kotek i 9-12 miesięcy w przypadku suk. Kastrację przeprowadza się u samców, u których układ moczowo-płciowy jest już wykształcony, czyli u 7-9 miesięcznych kocurków i psów. Oczywiście najlepiej poddawać zabiegowi zwierzę stosunkowo młode, ale jeśli nie ma przeciwwskazań medycznych, także starsze zwierzęta jak najbardziej kwalifikują się do kastracji czy sterylizacji. Im wcześniej podejmiemy decyzję o zabiegu, tym mniejsze ryzyko wystąpienia chorób o podłożu hormonalnym (a w przypadku kocurów nie zdążą one utrwalić sobie nawyku znaczenia terenu). O czym pamiętać przed i po zabiegu? Przed zabiegiem należy zastosować u zwierzęcia dwunastogodzinną głodówkę a na cztery godziny przed zabiegiem nasz zwierzak powinien przestać spożywać płyny. Jest to ważne, ponieważ pozwala uniknąć ewentualnych powikłań podczas zabiegu (jak zakrztuszenie się pokarmem, które mogłoby spowodować nawet uduszenie się zwierzęcia). Lekarz powinien oddać nam pupila całkowicie wybudzonego z narkozy oraz poinformować jak opiekować się nim po operacji. Zalecenia te to około 12 godzin głodówki (wodę można i należy podawać) i ochrona rany przed lizaniem (np. poprzez nałożenie specjalnego kołnierza lub u samic ubranka pooperacyjnego). Dobrze jest okryć zwierzę ciepłym kocem, gdyż po operacji może być wyziębione wskutek narkozy. W przypadku niepokojących objawów należy oczywiście skontaktować się z lekarzem weterynarii. 6 FAKTY I MITY Wokół zabiegów kastracji i sterylizacji narosło wiele mitów. Jednak jak to mity mają one niewiele wspólnego z prawdą. Nie jest np. prawdą, że kotka czy suka musi (dla zdrowia) mieć przynajmniej raz młode. Ciąża i poród wyczerpują samicę, a w żaden sposób nie wpływają korzystnie na jej zdrowie. To, że kastrowane zwierzęta tyją to kolejny mit. Tyją zwierzęta niewłaściwie karmione. Po zabiegu zmniejsza się zapotrzebowanie energetyczne, warto, więc zmienić zwierzęciu dietę na mniej kaloryczną (karma typu „light"). Niektórzy uważają, że sam zabieg to duży wydatek oraz, że lepiej podawać preparaty hormonalne zatrzymujące ruję. Decydując się na zwierzę decydujemy się jednocześnie na ponoszenie kosztów. Ceny zabiegów nie są tak wielkie zważywszy, że jest to inwestycja na całe życie i pozwala uniknąć wielu chorób, na których leczenie wydalibyśmy o wiele więcej pieniędzy. Antykoncepcja hormonalna na dłuższą metę jest o wiele droższa, a oprócz tego zwiększa ryzyko zachorowań na ropomacicze i nowotwory. Kastracja i sterylizacja mają wiele zalet. Korzystnie wpływają na zdrowie naszego pupila, niwelują problemy w jego zachowaniu, pomagają zapobiegać nadpopulacji zwierząt, poprawiając tym samym ogólną sytuację życia zwierząt w schroniskach i na ulicach, na dłuższą metę ratują nawet naszą kieszeń przed katastrofą (zmniejszają się wydatki związane z leczeniem ewentualnych schorzeń tj. ropomacicze czy rak). Agnieszka Hejenkowska-Marek Fundacja Kocia Dolina www.kociadolina.pl JAK POMÓC WOLNO ZYJACYM KOTOM? Każdego dnia setki osób w naszym Mieście rozpoczyna swój dzień od dokarmiania wolno żyjących kotów. Bez względu na pogodę, krzywe spojrzenia i uszczypliwe uwagi. W zakresie dokarmiania opiekunowie są często samowystarczalni, przy leczeniu i sterylizacji już nie. Ale nie są pozostawieni sami sobie. W ramach "Gminnego programu przeciwdziałania bezdomności zwierząt", ze środków Miasta Szczecin i TOZ finansowane są sterylizacje wolno żyjących kotów z terenu Szczecina i ich leczenie w potrzebie (po wypadku lub chorobie). Obie usługi są nieodpłatne dla opiekunów populacji wolno żyjących kotów. Sterylizacja. Kocice i kocury z przeznaczeniem na sterylizację należy dostarczyć do przychodni TOZ, bez wcześniejszego umawiania, w dni powszednie w godzinach 9-12 i odebrać po wykonaniu zabiegu, w dniu następnym również w tych godzinach. Koty są operowane z użyciem rozpuszczalnych nici chirurgicznych i zabezpieczone długo działającym antybiotykiem. Leczenie. Bezpłatne leczenie obejmuje usługi lekarsko weterynaryjne w potrzebie: po wypadku lub chorobie a w sytuacjach, gdy leczenie już nie może pomóc, także humanitarną eutanazję z możliwością pozostawienia zwłok w Schronisku dla Bezdomnych Zwierząt. Leczenie nieodpłatne prowadzone jest w Przychodni TOZ w dni powszednie w godz. 9-12 . W sytuacji zagrożenia życia leczenie nieodpłatne prowadzone jest także w pozostałych godzinach pracy Przychodni TOZ tj. 12 -19 w dni powszednie i w godz. 10-16 w soboty. Leczenie nieodpłatne przysługuje kotom wysterylizowanym i wykastrowanym, oznakowanym przez nacięcie ucha, oraz kociętom bez sterylizacji i oznakowania do ukończenia 6 miesiąca życia. Niezbędne materiały i krótki opis budowy domków na zimę dla kotów Do wykonania domków dla kotów potrzebne będą: 1. kartony średniej wielkości, np. 70x60x60 lub trochę większe, 2 . styropian do wyłożenia ścianek kartonu, 3. wata lub gąbka lub kawałki ocieplacza (starych kołderek, poduszek, itp.) do wyłożenia podłogi domku, 4. stare sfilcowane swetry, kawałki futerka, polaru, koców do wyłożenia wnętrza domku, 5. worki na śmieci odpowiedniej wielkości, tzn. takiej, aby cały karton mieścił się do środka, 6. jednorazówki za sklepów, małe cienkie reklamówki, ok. 15-2 0 sztuk lub stare czarno - białe gazety (te zwykłe, nie kolorowe!), 7. folia bąbelkowa lub koce ratunkowe z apteki, ew. większa ilość waty, 8. mocna taśma np. srebrne taśmy typu "power tape", nóż do tapet, nożyczki. Pomoc w odławianiu. TOZ oferuje wypożyczenie klatek pułapek przystosowanych do odłowienia zwierząt do zabiegu sterylizacji lub leczenia. Wypożyczenia prowadzone są za kaucją w wysokości 50 zł za klatkę. Przy wypożyczeniu przeprowadzamy krótkie praktyczne przeszkolenie z bezpiecznego i skutecznego używania klatek pułapek. Okrucieństwo wobec zwierząt. W przypadkach okrutnego traktowania wolno żyjących kotów (bicie, zabicie, płoszenie, drażnienie, stosowanie środków toksycznych) przyjmujemy zgłoszenia interwencyjne z wyłączeniem zgłoszeń anonimowych i uczestniczymy w postępowaniu w sprawie ukarania sprawców przestępstw przeciwko zwierzętom. Karton składamy zostawiając na razie górę otwartą jak do zapakowania. Do zewnętrznych ścianek kartonu przyklejamy taśmą kawałki styropianu. Wewnątrz kartonu, na spód, który będzie "podłogą" wkładamy dodatkową izolację - jeszcze jeden kawałek styropianu, na to watę, ocieplacz, gąbkę, złożoną folię bąbelkową lub złożone gazety. Podłoga nie może być zbyt wysoka. Wszystko mocujemy taśmą do ścianek. Do ścianek przyklejamy miękkie rzeczy: wełnę, polar, futerko. Na koniec na podłogę kładziemy starą poduszeczkę lub futerko - coś na czym kot chętnie będzie spał. Górę kartonu zamykamy, zaklejamy taśmą. Na węższej ściance wycinamy nożem do tapet otwór przez który kot będzie wchodził. Nad wejściem mocujemy taśmą klapkę z kawałka kartonu, folii itp. tak, aby była wahadłowa i zamykała się za wchodzącym kotem. Teraz owijamy domek folią ratunkową lub bąbelkową, jeśli jej nie mamy otulamy watą. Ściankę z wejściem pozostawiamy wolną. Na cały karton wkładamy duży worek na śmieci, a między ścianki kartonu a worek wciskamy gniecione worki na śmieci ew. gazety, tak, aby pod workiem na śmieci utworzyć coś w rodzaju poduszeczki wypełnionej powietrzem. To dodatkowa izolacja. Na ściance nad wejściem możemy spróbować naciągnąć worek, ew. dokleić kawałek kartonu, aby zrobił się mały daszek. I domek gotowy. Małgorzata Kraszewska 7 KOCIA LITERATURA – CZYLI SKĄD CZERPAĆ DALSZE INFORMACJE O NASZYCH ULUBIEŃCACH Oprócz licznych dostępnych na naszym rynku pozycji książkowych, z których kilka chciałbym zaprezentować poniżej, ukazują się w Polsce obecnie dwa miesięczniki poświęcone kociej tematyce. Są to "KOT" – Magazyn dla Miłośników Kotów, którego redakcja mieści się w Łodzi oraz "Kocie sprawy", wydawane w Warszawie. Obydwa miesięczniki wydają się konkurować ze sobą i można w nich znaleźć podobne rubryki. Oprócz krótkich informacji bieżących, np. o wystawach kotów i innych "kocich" imprezach każdy z numerów prezentuje kilka artykułów zajmujących się wybraną rasą. Do stałych rubryk należą artykuły dotyczące zdrowia i żywienia kotów, a także prezentacje kocich wątków w kulturze, literaturze i sztuce oraz kocich fotografii. Bardzo interesujące są również cykle opowiadające o kotach i ich opiekunach oraz powieści w odcinkach. W każdym numerze znajdują się też reklamy producentów żywności i innych akcesoriów dla zwierząt oraz informacje o hodowlach kotów rasowych. Obydwa miesięczniki poświęcają jednak również sporo miejsca naszym kochanym kotom europejskim i często ciężkiemu losowi kotów wolno żyjących, prezentują też ciekawe sylwetki ludzi, którym los tych kotów nie jest obojętny. Miesięcznik "KOT" na ostatnich stronach zamieszcza streszczenia ważniejszych swoich artykułów w języku angielskim. Pozycje książkowe natomiast można podzielić na dwie podstawowe kategorie: poradniki i leksykony dla opiekunów kotów oraz "kocią beletrystykę". W tej pierwszej kategorii układ większości wydawnictw jest dosyć podobny. Zazwyczaj prezentują one na wstępie gatunek kota domowego wraz z jego rozwojem historycznym oraz podstawowe rasy kotów. Następnie mowa jest o odpowiedzialnym podejmowaniu decyzji, co do podjęcia się opieki nad kotem lub kotami domowymi. Publikacje te przedstawiają poszczególne etapy życia kota, jego młodość, dorosłość oraz życie kotów w podeszłym wieku informując o ich temperamencie, potrzebach oraz sposobie odżywiania na poszczególnych etapach ich życia. Zajmują się także sposobami rozwiązywania problemów, które mogą się pojawić we wzajemnych relacjach człowieka z kotem. Niektóre z tych publikacji poświęcają sporo miejsca kwestii wzajemnych relacji kilku kotów przebywających razem pod jednym dachem. Andrzej Leśniak Do najciekawszych pozycji w tej kategorii należy zaliczyć: Brian Kilcommons, Sahar Wilson: Mój kot i ja, Multico, 1999 Oprócz podstawowych informacji o życiu kotów i życiu z kotem książka wskazuje, jak dyplomatycznie podejść kota, aby wzajemne stosunki ułożyć ku obopólnemu zadowoleniu. Proste domowe sposoby na psie i kocie przypadłości, pod. red. Matthew Hoffman, Wydawnictwo Lekarskie, 2003 Wysokiej klasy specjaliści dzielą się z czytelnikami swoją wiedzą i doświadczeniem, odpowiadając zwięźle na pytania dotyczące zdrowia psów i kotów, m.in.: co robić, gdy kot ma grypę, jak postępować w przypadku cukrzycy, jak leczyć biegunkę, itp. Dagmar Thies: Utrzymanie i pielęgnacja kota, Multico, 1999 Autorka udziela porad, na co trzeba zwrócić uwagę kupując kota, jak urządzić mieszkanie, żeby mu było w nim dobrze i jak zdobyć jego zaufanie. Ponadto informuje o tym, jak pielęgnować jego futerko, jak go zdrowo żywić, jak zapobiegać nieszczęśliwym wypadkom i jak ustrzec go przed różnymi chorobami. Herrscher/Theilig: Rasy kotów, Multico, 2002 Ciekawa i zawierająca wiele informacji książka przydatna zarówno dla nowicjuszy, jak i dla doświadczonych hodowców. Tematyka obejmuje pochodzenie i rozprzestrzenienie rodziny kotowatych, stanowi szeroki przekrój historii rozwoju tych zwierząt i ich roli w kulturze człowieka. Szczególny nacisk położono przy tym na stosunek człowieka do kota. Wojciech Tymiński: Encyklopedia hodowcy – koty, Skarbnica Wiedzy, 2004 Książka ta skierowana jest do wszystkich, którzy chcieliby bliżej poznać te niezwykle piękne zwierzęta. Przedstawiono w niej m.in. historię kota i jego miejsce w świecie zwierząt, kocią anatomię i opis zachowań. Bruce Fogle: Gdy mój kot jest chory, Wiedza i Życie, 2004 Książka opisuje jak rozpoznać niepokojące objawy, jak udzielić pierwszej pomocy, jak postępować w przypadku różnych dolegliwości. Zuzanna Stromenger: Koty i kotki. Być kotem..., Poradnik, Książka i Wiedza, 2004 Autorka udziela odpowiedzi na wiele pytań, jakie zazwyczaj zadają właściciele kotów. Dowiadujemy się z niej interesujących rzeczy o zachowaniu kotów, ich zwyczajach, potrzebach, a także o żywieniu oraz pielęgnacji w zdrowiu i chorobie. Książka pokazuje nam, że te zwierzęta są nie tylko piękne, ale i mądre, a także mają "duszę". Elsa Flint, Graham Meadows: Poradnik opiekuna: 8 kot, Read Me, 2005 Ta książka to spojrzenie okiem eksperta na koty i ich świat. Odpowiada na pytanie: jak dbać o kota w każdym momencie jego życia. Książka oparta na najnowszych badaniach, zawiera praktyczne porady dotyczące trudnych kocich zachowań. Mowa także o rozpoznawaniu chorób i ich leczeniu. Zawiera podstawowe wiadomości o żywieniu kota i przegląd kocich ras. Dorota Sumińska: Szczęśliwy kot, Galaktyka, 2005 Ta książka to doskonała lektura dla wszystkich miłośników kotów. Opisuje jak żywić i jak nie należy żywić kota. Uczy pielęgnacji i zapoznaje z różnego rodzaju problemami związanymi ze relacjami kot-człowiek. Autorka podpowiada, jak zrozumieć swojego kota i jak być przez niego zrozumianym. Sonya Fitzpatrick: Jak rozmawiać z kotem, Książka i Wiedza, 2005 Autorka umożliwia nam spojrzenie na świat oczami kota. Wyjaśnia jego sposób myślenia i hierarchię wartości. Udziela miłośnikom kotów porad dotyczących żywienia, pielęgnacji, problemów z zachowaniem, opowiada też o metodzie odnajdywania zaginionych zwierząt Harald Wenzel: Prawidłowe żywienie kotów, Agencja Wydawnicza Jerzy Mostowski, 2004 Praktyczny poradnik dotyczący żywienia kotów, składników pożywienia, pokarmów gotowych. Desmond Morris: Dlaczego kot mruczy, Książka i Wiedza, 2005 Autor opisuje niezwykłą wrażliwość zmysłów, sygnały głosowe, język ciała i zaskakującą umiejętność zachowania się kotów w terenie. W książce znajdziemy odpowiedzi na mnóstwo pytań dotyczących życia i zwyczajów naszych mruczących przyjaciół, ich złożonej psychiki, zachowań społecznych. Claire Bessant: Zaklinacz kotów, Galaktyka, 2003 Książka ta przeznaczona dla wszystkich miłośników kotów, którzy chcieliby zrozumieć złożoną strukturę ich zachowań i pogłębić z nimi więź. Stanowi poradnik odpowiadający na pytania związane z poznaniem i zrozumieniem kota, jego potrzeb i motywacji. Zrozumienie to z pewnością pozwoli miłośnikom kotów na lepszą komunikację z tymi mruczącymi przyjaciółmi i ułatwi rozwiązywanie problemów we wzajemnych relacjach. Katharin von der Leyer: Kot w domu, czyli szkoła przetrwania dla opiekunów, Muza, 2005 Koty to mądre zwierzęta, które potrzebują zrozumienia i miłości, natomiast nie znoszą przymusu. Autorka dzieli się przemyśleniami doświadczonej "kociary", radzi, jak zrozumieć pupila i uczynić jego życie jak najprzyjemniejszym, uczy też, jak wychowywać kota i co robić w krytycznych sytuacjach. Ukazując różne cechy i zachowania kotów, ułatwia potencjalnym właścicielom wybór pupila. Rosemarie Schär: Koty. Zwyczaje i zachowania, Klub dla Ciebie, 2005 Książka przedstawia środowisko i tryb życia kotów, opisuje jak odczytywać ich zachowania i jakie potrzeby spełniać, by kot był zgodnym domownikiem. Ato jedna z najnowszych i jednocześnie najobszerniejszych pozycji: Koty. Poradnik encyklopedyczny, Larousse, 2006 To niezastąpiony poradnik dla miłośników kotów. Zawiera mnóstwo przydatnych informacji i ciekawostek na temat żywienia, pielęgnacji, budowy oraz psychiki kota. Znajdziemy tu także rozdział o kotach w ujęciu historycznym oraz szczegółowy opis rozmaitych ras. Vicyk Halls: Kocie tajemnice, Galaktyka, 2004 Autorka książki, znany koci psycholog, miała okazję pomóc setkom opiekunów w rozwiązaniu trudnych problemów z kotami. W swojej książce odpowiada na wiele pytań i pomaga lepiej zrozumieć naszych kocich przyjaciół. Książka zawiera analizy różnych "kocich" przypadków. Praktyczne porady przeplatają się w niej z zabawnymi anegdotami. Vicyk Halls: Koci detektyw, Galaktyka, 2007 To kolejna wydana u nas niedawno książka tej autorki opisująca w niezwykle interesujący sposób kocie zachowania. Autorka słusznie zauważa, że opieka nad tym zwierzęciem ma być przyjemnością dla obu stron, a podstawą sukcesu w wychowaniu kota jest pozwolenie mu na bycie po prostu kotem. Wiele można się z tej książki nauczyć i zrozumieć koci punkt widzenia świata. Jak widać wybór poradników na naszym rynku jest bardzo duży i należy się cieszyć, że kilka z tych poradników to książki polskich autorów. Kocia beletrystyka jest równie bogata. Poniżej zamieszczam tylko kilka przykładów najnowszych wydawnictw (w tym jedną książkę w języku angielskim, gdyż nie doczekała się ona jeszcze przekładu na język polski, ale którą uważam za szczególnie wartościową i interesującą, a zainteresowani mogą ją nabyć poprzez międzynarodowe księgarnie internetowe): William Jordan:ACat Named Darwin, Houghton Mifflin Company, 2002 To pamiętnik 45-letniego mężczyzny, który mieszkał samotnie, dopóki w jego życiu nie pojawił się rudy kot. Jordan wynosił śmieci, kiedy odkrył, że kot, który wydawał mu się być dobrze odżywionym kotem sąsiadów, w rzeczywistości jest biednym, bezdomnym kotem szukającym pożywienia na śmietniku i dręczonym przez pchły. Jordan zabiera Darwina do domu i zmuszony jest przyznać się przed samym sobą, że jego przywiązanie do kota jest bardziej głębokie i szczere niż kiedykolwiek by sądził. Niestety u Darwina wykryty zostaje wirus kociej białaczki. Jordan zgadza się na kosztowne leczenie, tak by Darwin mógł żyć w komforcie, tak długo, jak to tylko będzie możliwe. Darwin umiera po długotrwałej chorobie. Pomimo, że Jordan adoptował innego kota jeszcze za życia Darwina, to miłości nauczył go właśnie ten rudy kot. Książka ta nie doczekała się jeszcze tłumaczenia na język polski. Stefanie Zweig: Księżniczka Sissi, Galaktyka, 2006 Powieść przedstawia świat widziany oczami kota. Z kociej perspektywy świat ludzki jest śmieszny i zaskakujący. I ten dziwny świat Sissi postanawia naprawić.Ajest to sprytna, mądra i zarazem przewrotna Syjamka. Pewnego dnia opuszcza dotychczasowych opiekunów z zamiarem znalezienia nowego domu. Znajduje odpowiednią osobę - Julię - panią doktor psychologii. Obecność Sissi wprowadza w dotychczasowe ustabilizowane życie Julii mnóstwo zamętu, gdyż Sissi już od pierwszych chwil stawia pod znakiem zapytania dotychczasowe metody terapii stosowne przez panią doktor. Jan Strzałka: O psach, kotach i aniołach, Wydawnictwo Literackie, 2006 O swoich zwierzętach opowiadają osoby znane z życia publicznego, aktorzy Anna Dymna i Marek Kondrat, pisarki Katarzyna Grochola i Olga Tokarczuk, dziennikarze Monika Olejnik i Wojciech Mann, artysta Grzegorz Turnau, satyryk Stanisław Tym. Opowieści te spisał, krakowski dziennikarz Jan Strzałka. Katarzyna Ryrych: Pamiętnik Babuni, Towarzystwo Słowaków w Polsce, 2006 Książka opisuje świat widziany oczami kota. Bohaterka książki, Babunia, to starsza kotka mieszkająca w schronisku dla zwierząt. Opisuje ona smutną, schroniskową rzeczywistość. Babunia opowiada o sobie i swoich towarzyszach, o trudnym i smutnym losie samotnych, bezpańskich zwierząt. Dużo tu smutnej prawdy o ludzkiej beztrosce i braku skrupułów przed oddaniem zwierzaka, z byle powodu, do schroniska. A przecież zwierzęta, tak samo jak ludzie, potrzebują przyjaźni, ciepłego domu i bezpieczeństwa. Terry Pratchet: Kot w stanie czystym, Prószyński i S-ka, 2005 "Prawdziwy Kot... Prawdziwe koty nigdy nie jedzą z miseczek (a przynajmniej nie z takich, które są oznaczone DLA KOTA). Prawdziwe koty nigdy nie noszą obroży przeciw pchłom ani nie pojawiają się na kartkach urodzinowych, ani nie gonią niczego, co ma w środku dzwoneczek. Prawdziwe koty jedzą tarty. I podroby. I masło. I wszystko inne, co zostanie na stole. Potrafią usłyszeć otwierające się drzwi lodówki dwa pomieszczenia dalej. Prawdziwe koty nie potrzebują imion.Ale często są imionami nazywane." Franciszek J. Klimek: Gdy kot przebiegnie ci drogę, Galaktyka, 2006 Franciszek J. Klimek: Mruczę, więc jestem, Galaktyka, 2007 Dwa tomiki wierszy o kotach krakowskiego poety znanego nie tylko miłośnikom kotów. Jego wiersze publikowane były m. in. w "Kocich sprawach" i w miesięczniku "KOT", z którym autor na stałe współpracuje. Franciszek Klimek został przez ogromną rzeszę czytelników miesięcznika "KOT" wybrany "Kociarzem Roku 2006" – to najlepsza recenzja jego poezji. Marty Becker, Jack Canfield, Mark Victor Hansen, Carol Kline, Amy D. Shojai: Balsam dla duszy miłośnika kotów, Rebis, 2007 Od tysięcy lat koty towarzyszą człowiekowi, są jego przyjaciółmi. Czy chodzi o psotne kocięta, dostojne kocice czy senne stare koty, nie potrafimy być wobec nich obojętni - wobec ich niezależności i dumy, ale też wierności i oddania. Zatem uśmiechnijmy się przy opisach niezliczonych kocich przygód. Od radosnych i śmiesznych relacji o życiu z kotem do poruszających historii o kociej odwadze, umiejętności uczenia się i uzdrawiania, z każdej serdecznej opowieści Balsamu dla duszy miłośnika kotów przebija ten wyjątkowy rodzaj więzi, jaka łączy nas z naszymi kotami. Ogromne bogactwo kocich wątków w literaturze światowej prezentuje wydana pod koniec roku 2006 antologia: Anna Bańkowska: My mamy kota na punkcie kota. Najważniejsze wypisy z literatury przedmiotu, Znak, 2006 Koty i ich miłośnicy opisani przez najwybitniejszych pisarzy świata. Tutaj każdy znajdzie coś dla siebie. Kocie zwyczaje i kocie podstępy, koty salonowe i poczciwe dachowce, Behemot i kot z Cheshire - to tylko niektóre kocie sprawy, o których można przeczytać w tej książce. Niezwykły wybór tekstów dla wszystkich, którzy mają kota na punkcie kota: od Herodota poprzez Lewisa Carolla, Agnieszkę Osiecką, Emily Dickinson, Trumana Capote po Tadeusza Konwickiego. Antologię kocich niesamowitości, czyli opowiadania, wiersze, piosenki i fragmenty powieści zgromadziła Anna Bańkowska, a wszystko zabawnie zilustrowałAndrzej Tylkowski. Opr. m.in. na podstawie recenzji i opisów ze strony www.merlin.pl Andrzej Leśniak Co DWA koty to nie JEDEN Dla wielu osób dopiero zastanawiających się nad adopcją kota lekko przerażającą wydaje się być sugestia dotychczasowego opiekuna, że może warto byłoby rozważyć wzięcie od razu dwóch kotów. Pojawia się zapewne myśl: „Chcą mi wcisnąć drugiego, wiadomo, mają za dużo zwierząt”. Jednak to nie do końca jest tak. Postaram się przedstawić kilka argumentów przemawiających za tym, że o wiele lepiej jest wziąć od razu duet. Aspekt behawioralny Jeśli weźmiesz dwa koty, najlepiej takie, które są ze sobą zżyte, w pierwszej kolejności zauważysz, że o wiele szybciej i niemal bezboleśnie przebiegnie proces adaptacyjny w nowych warunkach. Ponadto, koty wychowywane razem z reguły lepiej dogadują się z człowiekiem, są pewniejsze siebie, mniej bojaźliwe, bardziej kontaktowe. Rzadziej obserwujemy u takich kotów problemy behawioralne, jak chociażby chowanie się przed obcymi, agresja wobec człowieka, problemy z nauką czystości itp. Dwa koty często uczą się od siebie oczekiwanych od opiekunów zachowań takich, jak korzystanie z kuwety czy nie grymaszenie przy jedzeniu. Korzyści zdrowotne Udowodniono, że koty żyjące w pojedynkę częściej miewają problemy z nadwagą i wynikającymi z niej chorobami. Towarzystwo drugiego kota zapewnia odpowiednią dawkę ruchu (poprzez zabawę, symulację walki, gonitwy), a co za tym idzie poprawia ogólną kondycję. Z pewnością wpływa to korzystnie na system immunologiczny, więc koty takie rzadziej chorują, a jeśli nawet zachorują, to silny organizm szybciej zwalczy chorobę. Koty wychowywane razem mają większą szansę na dożycie sędziwego wieku w dobrej kondycji zarówno fizycznej, jak i psychicznej. Lepszy rozwój Człowiek dla prawidłowego rozwoju potrzebuje kontaktów z osobnikami swojego gatunku. Podobnie jest z kotem. Wbrew pozorom, koty nie są samotnikami. Potrafią sobie radzić w pojedynkę, ale z kocim towarzyszem czują się znacznie lepiej. Do właściwego rozwoju potrzebują, bowiem różnorodnych bodźców. Badania dowodzą, że mózgi zwierząt, które spędzają całe dnie w samotności są lżejsze od mózgów tych, które mają zapewnione towarzystwo. A doświadczenie pokazuje, że dwa koty przede wszystkim mniej się nudzą, mają szansę na uczenie się i utrwalanie kocich zachowań społecznych, nie rozleniwiają się i nie gnuśnieją. A poza tym – dostarczają swoim opiekunom porcji niezwykłych wrażeń i wzruszeń, płynących z obserwacji ich interesujących zachowań. Widok dwóch kotów bawiących się radośnie, śpiących i przytulonych do siebie lub kotów myjących się nawzajem – to widok niezapomniany i wart decyzji o zaadoptowaniu więcej niż jednego zwierzaka. Jako ciekawostkę warto podać fakt, że np. w Szwajcarii, adoptując zwierzę ze schroniska istnieje obowiązek adopcji dwóch psów lub dwóch kotów. Wynika to z prawa zwierzęcia do towarzystwa osobnika tego samego gatunku. Mniej zniszczeń w domu Oczywistą sprawą jest, że koty to zwierzęta o wysoko rozwiniętej ciekawości świata, z którą wiąże się, uciążliwe dla niektórych osób, niszczenie mebli, zrzucanie przedmiotów z półek, traktowanie takich rzeczy, jak telefon komórkowy, czy kable jak zabawki i wiele innych destrukcyjnych z punktu widzenia człowieka zachowań. Otóż, dwa koty rzadziej doprowadzają do sytuacji, w których mieszkanie wygląda jak po przejściu trąby powietrznej. Przyczyna jest prosta: dwa koty przeważającą część energii zużywają na zabawy z kolegą, który jest atrakcyjniejszym obiektem ataków niż kanapa, czy ludzka noga. Należy również dodać, że w związku z tym, że kot ma towarzysza zawsze gotowego do harców, my możemy spokojnie zająć się pracą czy innymi swoimi ludzkimi sprawami, bez obaw, że kot zacznie nam przeszkadzać i natrętnie domagać się poświęcenia mu uwagi. Wydatki oraz przestrzeń życiowa Wydatki przy dwóch kotach wcale nie są dużo większe niż przy jednym. Na pewno trzeba przeznaczyć nieco więcej pieniędzy na jedzenie, ale plusem jest to, że jedzenie przy dwóch kotach nie marnuje się i nie trzeba wyrzucać np. wyschniętej mokrej karmy. Zawsze znajdzie się amator zawartości kociej miski. Jeśli chodzi o wydatki na żwirek – są minimalnie większe, niemal niezauważalnie. Jedynie wydatki jednorazowe takie, jak szczepienia czy zabieg kastracji lub sterylizacji należy pomnożyć przez dwa. Jeśli zastanawiasz się, czy dysponujesz miejscem dla dwóch kotów, pamiętaj o tym, że przestrzeń życiowa kota to nie tylko powierzchnia podłogi. Koty urzędują na wyższych kondygnacjach: na półkach, szafkach, parapetach, a jeśli zadbasz o takie atrakcje jak rozbudowany, wielofunkcyjny koci drapak z półeczkami i budkami – podłoga będzie służyć głównie jako trasa wycieczek do kuwety lub miski. Aspekt sumienia Na koniec – kwestia dość częsta wśród właścicieli „jedynaków”. Zostawiamy kota na cały dzień w domu. Wracamy z pracy późno. I męczy nas świadomość, że nasz kot został sam, że na pewno mu smutno i źle w pustym mieszkaniu. To kolejny argument przemawiający za tym, żeby podjąć decyzję o wzięciu dwóch kotów. Nasze sumienie będzie czyste, a koty nie będą miały szans, aby popaść w depresję samotnika. Przy dwóch kotach łatwiej zorganizować sobie również wyjazdy – możemy ograniczyć się do zapewnienia kotom opiekuna dochodzącego, który będzie sprzątał kuwetę i dbał o zawartość misek. A koty lepiej zniosą rozłąkę z własnym opiekunem, bo przecież osamotnienie im nie grozi, gdy obok jest koci towarzysz. Patrząc na powyższe argumenty – widać wyraźnie, że warto mieć dwa koty. Decyzja o podwójnej adopcji to decyzja korzystna dla wszystkich: dla nas i dla kotów. Mówiąc krótko: co dwa koty, to nie jeden.Aco trzy koty, to nie dwa – to też warto wziąć pod uwagę! Magdalena Musielak Fundacja Kocia Dolina www.kociadolina.pl 9 Czym są i do czego właściwie potrzebne są „Kocie Standardy”? O tym, że koty wolno żyjące stanowią naturalny element środowiska miejskiego, nie trzeba nikogo przekonywać. Większość z nas zdaje sobie również sprawę z ich niezwykle ważnej roli w obronie przed gryzoniami i ma świadomość tego, że jako istoty żyjące i mające zdolność odczuwania bólu wymagają one poszanowania, ochrony i opieki i są pełnoprawnymi mieszkańcami obszarów, na których przebywają. Ich dyskryminowanie (złośliwe drażnienie, płoszenie, okaleczanie, zabijanie) nosi znamiona przestępstwa znęcania się nad zwierzętami i podlega przepisom karnym ustawy o ochronie zwierząt. Miejskie koty wolno bytujące przebywają w bardzo różnych warunkach. W centrum naszego miasta są to w większości betonowe podwórza secesyjnych kamienic, często tzw. „podwórka studnie”. W innych lokalizacjach mogą to być populacje kocie, żyjące pomiędzy blokami, na podwórzach, w piwnicach. Jeszcze inną sytuację bytową mają koty, których środowisko stanowią ogrody działkowe, zarówno w centrum, jak i na obrzeżach miasta. No i oczywiście w zupełnie innych warunkach żyją koty swobodnie poruszające się w obrębie ogródków należących do domów jednorodzinnych lub zabudowy szeregowej. Bardzo pozytywnym jest fakt, że większość z tych kocich populacji w mieście nie jest pozostawionych samym sobie. Oczywiste jest, że koty te wymagają pomocy życzliwych im ludzi. Ludzie, których określamy mianem „społecznych opiekunów kotów” opiekują się… i tu właśnie pojawia się problem. Jak naprawdę wygląda zaangażowanie tych osób? Skąd bierze się tyle konfliktów sąsiedzkich z kotami w tle, które często stanowią później podstawę interwencji zgłaszanych do naszej organizacji? Otóż problem polega na tym, że standardy sprawowanej opieki są bardzo różne. W trakcie interwencji prowadzonych przez naszych inspektorów mieliśmy możliwość zaobserwowania wielu negatywnych sytuacji. Część opiekunów ogranicza się wyłącznie do dokarmiania kocich populacji i często, co gorsza, nie przejmuje się zupełnie podstawowymi zasadami higieny i elementarnym poczuciem czystości i porządku. Sami pewnie nie chcieliby spożywać resztek sprzed kilku dni na brudnych talerzach, porozrzucanych w różnych miejscach bez ładu i składu, ale uważają, że koty będą z tym szczęśliwe. Nic bardziej błędnego: koty są niezwykle wrażliwe i inteligentne. Uznają tylko świeży i zdrowy pokarm i jeśli nie są ekstremalnie głodne, nie ruszą resztek, które niezbyt ładnie pachną. Resztki te pozostają, zatem tam, gdzie je wyłożono, psują się dalej i powodują, że inni mieszkańcy danej posesji winą za bałagan i brzydki zapach obarczają koty, a nie nieodpowiedzialnych opiekunów. Kolejna sprawa to kwestia kociej toalety. Koty są zwierzętami niezwykle czystymi i gdy tylko mają taką możliwość zakopują swoje odchody. Świadomy opiekun powinien im, zatem stworzyć taką możliwość poprzez udostępnienie odpowiedniego miejsca z piaskiem. Wiele z prowadzonych przez nas interwencji wykazuje jednak, że tych „świadomych” opiekunów nie ma wystarczająco wielu. No i sprawa najważniejsza: zapobieganie nadmiernej rozrodczości kocich populacji poprzez sterylizację. I tu niestety wielu opiekunów reprezentuje postawę bierną, bądź nawet zdecydowanie negatywną. Wynika to głównie z braku wiedzy, iż sterylizacja zapobiega wielu niepożądanym zjawiskom. Przed wszystkim zapobiega nadmiernej rozrodczości kocich populacji. W środowisku miejskim niestety zdecydowana większość kociąt, jeśli nie posiada właściwej opieki ze strony ludzi, ginie w pierwszych tygodniach życia, często w straszliwych cierpieniach. Sterylizacja zapobiega też wielu chorobom, m.in. trudnemu do rozpoznania i leczenia ropomaciczu. Jednym z głównych zadań świadomego opiekuna kociej populacji jest zatem sterylizacja kotek. Zabieg ten dla wolnożyjących kotów w Szczecinie przeprowadzany jest w lecznicy TOZ bezpłatnie, dzięki współfinansowaniu przez Urząd Miasta około 1300 zabiegów rocznie. W związku z tym, że w trakcie prowadzonych przez naszych inspektorów interwencji wielokrotnie przyczyną zgłoszeń jest niezachowanie odpowiednich standardów opieki, postanowiliśmy podjąć próbę określenia optymalnych standardów, które zapewnią wolno bytującym kotom możliwie jak najlepsze warunki życia, a jednocześnie zminimalizują ryzyko konfliktów pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami tychże kotów i przyczynią się do tego, że więcej ludzi będzie pozytywnie nastawionych do tych wspaniałych zwierząt. Andrzej Leśniak 10 KOCIE STANDARDY Dobry społeczny opiekun kotów, nie pozwala się im rozmnażać. Ilość kotów w naszym mieście jest tak ogromna, że największym wyzwaniem dla nas wszystkich jest znaczące ograniczenie kociej populacji. Jak już będzie ich mniej, łatwiej będzie nam wszystkim zarówno opiekować się nimi, pomagać im a i okrucieństwo wobec kotów pewnie się zmniejszy, bo dobro limitowane jest bardziej szanowane. Nie ma skuteczniejszej formy ograniczania rozrodczości kotów niż sterylizacja, szczególnie samic, bo niewykastrowany kocur zawsze może się gdzieś znaleźć, ale jak kotki będą wysterylizowane, to nawet najzdolniejszy kot nic nie poradzi. W naszym mieście sterylizacja wolno żyjących kocic jest bezpłatna, tak więc czynnik ekonomiczny nie może stanowić argumentu przeciwko podjęciu tych działań. Miasto i TOZ współfinansują usługi sterylizacyjne, które wykonywane są w Przychodni dla Zwierząt TOZ w dni powszednie. Wystarczy dostarczyć nam kotkę na sterylizację między godziną 9-12 , a następnego dnia w tych samych godzinach ją odebrać. W trakcie sterylizacji zostanie oznaczona nacięciem ucha w kształcie półksiężyca, co wyróżni ją od kocic jeszcze niesterylizowanych. Od 2 008r. prowadzimy także nieodpłatną kastrację kocurów. Sterylizujemy także kocice ciężarne. Nie godzimy się na narodziny kociąt, którym nie jesteśmy w stanie zagwarantować godnego życia. Ale dobry opiekun nie czeka na ciążę kotki by udać się do nas na sterylizację. Sytuacja taka jest usprawiedliwiona tylko wówczas, gdy kotka ciężarna pojawiła się w tej populacji z innej, bądź została porzucona. W sytuacji, kiedy nawet ciężarnej kotki nie uda się wysterylizować, konieczne staje się uśpienie ślepego miotu. Zabiegi te przeprowadzane są bezpłatnie w Schronisku dla Bezdomnych Zwierząt w Szczecinie. 1. Dobry społeczny opiekun, leczy chore zwierzęta. W nawet najbardziej zadbanej populacji zdarzają się wypadki i choroby. Nie można w takiej sytuacji pozostawać obojętnym na koci los. Tu także czynnik ekonomiczny nie może być usprawiedliwieniem dla niepodejmowania leczenia. Oferta TOZ w zakresie leczenia wolno żyjących kotów jest ofertą bezpłatną, dzięki naszej aktywności i dofinansowaniu przez Miasto Szczecin. Wystarczy chore zwierze przywieźć do naszej Przychodni. Bezpłatnemu leczeniu podlegają wśród kotów dorosłych wyłącznie zwierzęta wysterylizowane i wykastrowane, chyba, że udzielenie pomocy zwierzęciu odbywa się w zagrożeniu jego życia, lub w grę wchodzi eutanazja z przyczyn humanitarnych. W przypadku kociąt leczenie bezpłatne przysługuje do 6 miesiąca życia, po którym niezwłocznie należy je wysterylizować, aby zachowały prawo do bezpłatnego leczenia. 3. Dobry społeczny opiekun utrzymuje czystość i porządek w miejscach bytowania populacji. Porozrzucane kocie miski, rzucanie jedzenia z okien, urządzanie kocich toalet pod oknami współmieszkańców często jest zarzewiem konfliktów z kotami w tle. I w takich sytuacjach niewiele jesteśmy w stanie pomóc. Ewidentne łamanie przepisów porządkowych może doprowadzić nie tylko do ukarania opiekuna przez Straż Miejską, ale także może spowodować niechęć mieszkańców do bytujących w okolicy kotów, a od tego już całkiem niedaleko do okrucieństwa. 4. Dobry społeczny opiekun szanuje dobro wspólne. Niszczenie mienia np. poprzez bezprawne otwieranie piwnic czy okienek do nich, dla zabezpieczenia miejsc bytowania kotów, nie jest przez nas tolerowane. W sytuacji, kiedy koty nie mają zagwarantowanego miejsca bytowania należy podjąć rozmowy z zarządcą/administratorem, by takie miejsce zagwarantować. W sprawach trudnych i problemowych warto się skontaktować z nami, postaramy się pomóc i znaleźć jakiś kompromis. 5. Dobry społeczny opiekun nie pozostaje obojętny na okrucieństwo wobec zwierząt. Każdy przypadek znęcania się nad kotami przez ich straszenie i płoszenie, drażnienie, szczucie, bicie, zabicie i inne formy okrucieństwa winien zostać zgłoszony nam albo Policji, niezwłocznie po zdarzeniu. Dobry i odpowiedzialny opiekun stara się zebrać maksimum informacji o przyczynach takiej sytuacji, porozmawiać z ewentualnym sprawcą i świadkami zdarzenia, zebrać dowody np. przekazać zwierzę lekarzowi weterynarii celem wykonania sekcji. Walka z okrucieństwem wobec zwierząt mądrze prowadzona przynosi efekty. Ale przestępstwa trzeba zgłaszać i w postępowaniu brać czynny udział, wtedy możemy być prawie pewni, że sprawca zostanie ukarany. Choć zdajemy sobie sprawę, że czeka nas wiele pracy nad doprowadzeniem szczecińskich kocich populacji do oczekiwanych przez nas standardów, to jesteśmy pełni optymizmu, że się nam to uda przy bliskiej i serdecznej współpracy z opiekunami i administracją terenów, na których opieka jest prowadzona. Anna Kiepas - Kokot Leczenie prowadzone jest od poniedziałku do soboty w godz. 9-17. W sytuacjach zagrożenia życia lub potrzeby humanitarnej eutanazji udzielamy pomocy także w pozostałych godzinach pracy Przychodni tj. 12 -19 od poniedziałku do piątku. 2. Dobry społeczny opiekun respektuje zasady określone przez zarządcę terenu. Koty wolno żyjące muszą mieć zapewnione schronienie przed zimą i złymi warunkami atmosferycznymi. Muszą także być dokarmiane i posiadać stały dostęp do wody pitnej. Jedynie zdrowy, silny kot jest gwarantem ochrony przed gryzoniami terenu, na którym przebywa. Wbrew powszechnemu mniemaniu, koty rzadko kiedy polują na gryzonie z głodu. Głównym powodem polowania i zabijania tych szkodników przez koty jest ich wrodzony instynkt łowiecki. Kot łowny, to kot syty. Nie tolerujemy jednak ustawania budek dla kotów bez zgody zarządcy czy administratora terenu, ani licznego ustawiania w różnych miejscach misek i miseczek, kartonów, szafek kuchennych itp. W każdym przypadku organizacji opieki nad kotami należy uzgodnić jej warunki z administratorem terenu. Pozwoli to uniknąć późniejszych konfliktów, wypłaszania i straszenia kotów, a także bardziej okrutnych metod ich pozbywania się. 11 KOTY, POWÓDŹ I LUDZIE Są takie dni, kiedy sprawy ważne potrafią zjednoczyć wielu ludzi. Tak było i tym razem, gdy na internetowym forum społeczności kociarzy miau.pl padło hasło: „w Szczecinie zalało tereny, na których żyją koty”. Faktycznie – opady deszczu i silny wiatr powodujący cofkę spowodował zalanie terenów po zlikwidowanych ogródkach działkowych w Dąbiu. Koty zostały uwięzione na stosach drewna z rozbieranych altanek; mokre, przemarznięte i głodne czekały na pomoc. Do akcji ruszyli forumowicze i osoby zaprzyjaźnione. W odpowiednio długim obuwiu, brodząc w zimnej wodzie, karmiono wygłodzone koty, sprawdzając teren. Karmicielki ratowały koty uwięzione na drzewach, potrzebujące pomocy, chore. Wspólnym wysiłkiem organizacyjnym i finansowym rozpoczęto budowę budek, w których koty mogłyby się schronić podczas deszczowych dni. Pomagali nam koci przyjaciele z całej Polski śląc wszelką możliwą pomoc oraz wspierając w najróżniejszy sposób nasze poczynania. Pomagali również pracownicy firmy prowadzącej prace porządkowe na terenie działek. Wielką pomoc otrzymaliśmy z hurtowni „Veterin”, która nieodpłatnie przekazała nam i przywiozła styropianowe pojemniki, niezbędne przy tworzeniu kocich schronień. Z pomocą ruszyli przyjaciele zwierząt z Niepublicznej Szkoły Podstawowej „Primus”. Uczniowie na wieść o kociej tragedii odparli zgodnie „pomożemy” – i jak zwykle nie zawiedli. Na apel odpowiedzieli wraz z rodzicami i dostarczyli do szkoły ponad 50 kg karmy oraz koce i żwirek. Pomocną dłoń podali także nauczyciele i dyrekcja szkoły, wspierając akcję pomocy sprzętem oraz finansując zakup materiałów do produkcji kocich schronień. Na Prawobrzeżu niemałą pomoc zaoferowali nam nauczyciele i uczniowie Szkoły Podstawowej w Zespole Szkół nr 1. Uczniowie tej szkoły przekazali na pomoc kotom nieomal 30 kg kocich puszek i suchej karmy. Rozpoczęły się zbiórki karmy w LO nr 7 i Szkole Podstawowej nr 69. Wszystkie dary zostały przekazane osobom, które na co dzień karmią i pielęgnują koty w tym rejonie, tak aby zapewnić ich optymalne wykorzystanie. Kocie budki systematycznie dostarczane są na miejsce bytowania kotów. Społeczność szczecińskich kociarzy robi wszystko, aby zdążyć z pomocą przed zimą, która będzie dla tych kotów szczególnie dotkliwa. Tekst: Małgorzata Stoltman Zdjęcia: Edyta Wierzchacz 12 Sytuacja żółwi wodno-lądowych, czyli smutna prawda… Wiele żółwi cierpi u nieodpowiedzialnych właścicieli. Przeważnie ludzie są niechętni do poprawy dotychczasowych warunków życia swoich pociech tłumacząc się, że im to nie przeszkadza. Wielu właścicieli dumnie neguje prawidłową dietę mówiąc np. „Mój żółw nie ma żadnych objawów krzywicy a całe życie karmiłem go owocami i warzywami”, po czym za jakiś czas ze zdziwieniem informuję, że jego gad zdechł z niewiadomych mu przyczyn. Inni z kolei trzymają zwierzę nadal w małym akwarium, które zakupili wraz z gadem. Ponieważ wydawało im się, że mają sporo czasu zanim zwierzę podrośnie i uda im się zorganizować coś większego. Kiedy stają przed wydatkiem związanym z nabyciem nowego zbiornika oraz odpowiedniego do niego osprzętu odkładają tą sprawę z roku na rok. Dotychczas kolorowy i pełen uroku „kapselek” przekroczył rozmiary dłoni dorosłego mężczyzny i stracił już na swoim wyglądzie. Przeważnie zaczyna denerwować właścicieli tłukąc się w za małym akwarium, które zamienił w bajoro z powodu mało wydajnego filtra. To, co początkowo miało stanowić miły zakątek mieszkania zaczyna napawać obrzydzeniem i złością. Wtedy zapada decyzja by pozbyć się zwierzęcia, podrzucając komuś do oczka, wrzucając do pobliskiego stawu lub zostawiając pod drzwiami schroniska. Takie zachowanie jest karygodne i skazuje zwierzę np. na zamarzanie w zbyt płytkich zbiornikach w okresie zimy, urazy mechaniczne spowodowane kontaktem z kosiarką zaskoczonego sąsiada lub z kołami samochodów, które przejeżdżały drogą wędrówki porzuconych gadów. Przykładów smutnych losów żółwi można by było mnożyć bez końca. Ta grupa zwierząt w naturze przetrwała miliony lat jednak w kontakcie z człowiekiem jest zupełnie bezbronna. Z związku z tym nie bądźmy nieczuli na ich sytuację i interweniujmy, kiedy tylko zobaczymy, że ktoś znęca się nad takim stworzeniem. Pomagajmy ludziom budującym dla nich stawy, schroniska etc. i wspierajmy tych, którzy propagują prawidłową wiedzę na temat ich opieki. Tak jak zostało napisane w „Małym księciu” bądźmy odpowiedzialni za to, co „oswoiliśmy”, gdyż to my z powodu naszej ciekawości sprowadziliśmy te zwierzęta na rynek zoologiczny. Żółwie wodno-lądowe są niezwykle ładnymi i ciekawymi gadami dorastającymi jednak do pokaźnych rozmiarów, przez co nie każdy ma możliwość zapewnienia im odpowiedniej wielkości zbiornika. Poza tym jako zwierzęta egzotyczne wymagają specyficznych warunków chowu. Jeśli z jakiś powodu zostaniemy kiedyś zmuszeni do pozbycia się swoich pociech najlepiej jest poszukać dla nich nowego domu na różnych stronach i magazynach zoologicznych zakładając odpowiednie ogłoszenie. Nigdy nie należy ich wypuszczać do naszych krajowych akwenów wodnych gdyż stanowi to poważne zagrożenie dla występującej na tych terenach fauny i flory. Biotop żółwi w naturze Żółwie wodno-lądowe zamieszkują różnego rodzaju śródlądowe akweny wodne. Niektóre gatunki zamieszkują rwące strumienie rzek, ich dopływy oraz dorzecza. Natomiast inne preferują spokojne jeziora, starorzecza czy też różnego rodzaju inne zbiorniki wodne. Oczywiście gady te odznaczają się niebywałą adaptacją i dlatego potrafią opanowywać różnego rodzaju środowiska, w których wcześniej nie występowały. Żółwie wodno-lądowe chętnie wygrzewają się na konarach powalonych drzew oraz na brzegach zamieszkiwanych zbiorników. Ułatwia im to regulację temperatury ciała (jako, że są zmiennocieplne), a poza tym promienie słoneczne (promieniowanie UVB) są niezbędne w ich życiu do syntezy witaminy D3, która odpowiada za ich prawidłowy wzrost i rozwój. Zaniepokojone podczas „kąpieli słonecznych” potrafią błyskawicznie wskoczyć do wody starając się zanurkować na tyle głęboko, aby uniknąć ataku potencjalnego drapieżnika. Oczko oraz wybieg dla żółwi zamiast akwarium W naszych warunkach klimatycznych spędzanie czasu w zbiorniku znajdującym się w ogrodzie lub na balkonie jest bardzo dobrym rozwiązaniem. Na wybiegach balkonowych żółwie mogą spędzać jedynie okres wiosenno-letni, natomiast wybudowane odpowiednio oczko może stanowić mieszkanie dla żółwi na cały rok. Oczka wodne gdyż są świetnym rozwiązaniem, kiedy nasze żółwie już na tyle podrosną, że kolejne nowe akwarium musiałoby zająć znaczną część naszego domu. Wtedy odpowiedzialnemu opiekunowi nie pozostaje nic innego jak wykopać odpowiedni dół i wyłożyć go folią do oczek, wylać betonem lub ostatecznie wstawić gotową formę oczka, którą można zakupić w każdym sklepie ogrodniczym. Decydując się na całoroczne przetrzymywanie żółwi w naszych warunkach klimatycznych należy pamiętać, że dopiero głębokość 1,75-2 m umożliwia tym gadom spokojne przezimowanie. Niektórzy opiekunowie korzystają również z innego wariantu polegającego na budowie płytszych zbiorników służących jako wiosenno-letnia rezydencja swoich gadów. W okresie jesienno-zimowym przenoszą je do akwa-tererrarium lub zimują według wskazówek doświadczonych hodowców oraz lekarzy weterynarii zajmujących się leczeniem zwierząt egzotycznych. Oczko wodne powinno zostać zaopatrzone w wydajny filtr. Każdy taki zbiornik powinien zostać odpowiednio ogrodzony siatką uniemożliwiając naszym pociechom ucieczkę. Nie należy również zapominać o odpowiednich płyciznach i wyjściach na zewnątrz, aby żółwie mogły zażywać prawdziwych kąpieli słonecznych. Żółwie szybko się przyzwyczajają się do warunków panujących w zbiorniku jednak wpuszczając nowe osobniki należy zawsze odpowiednio przygotowywać je do surowszych warunków panujących na zewnątrz poprzez obniżanie temperatury wody i otoczenia. Najlepiej po takim zabiegu wpuścić żółwie w cieplejszy dzień, dzięki czemu unikniemy później różnego rodzaju problemów zdrowotnych gada spowodowanych gwałtowną zmianą temperatury. Co się tyczy kwestii budowy oczek i różnego rodzaju zagadnień związanych z nimi odsyłam do książek poświeconych tej tematyce bo na naszym rynku jest ich naprawdę dużo, więc jest w czym wybrać. Tekst oraz zdjęcia: Wojciech Urynowicz BARDZO DlUGA KOnSKA HISTORIA Historia siedmiu koni z okolic ulicy Lutyków i Owsianej zaczęła się dla nas w 2007, nic wtedy nie wskazywało na jej dramatyczny dalszy przebieg. W kolejnych miesiącach sytuacja pogarszała się, ale całkiem niedawno pojawiła się nadzieja na ich wybawienie, wyrok sądu objął ich odebranie i przekazanie naszej organizacji. Wyrok niestety został zaskarżony przez obrońcę właściciela koni. Podczas oczekiwania na rozpatrzenie apelacji, w pierwszych dniach grudnia br., jeden z koni zginął pod kołami pociągu. Co będzie dalej? Chcielibyśmy, żeby ten koński dramat wreszcie się zakończył. W lipcu 2 007r. otrzymaliśmy zgłoszenie o braku zabezpieczenia przed słońcem i dostępu do wody, konia pozostawianego na pastwisku. Nasz inspektor spotkał się z hodowcą, zwizytował gospodarstwo, stwierdził obecność 7 koni zimnokrwistych, w dobrej kondycji. Wydał zalecenia pokontrolne. Właściciel koni wylegitymował się jako członek Związku Hodowców Koni i opowiedział swoją wieloletnią historię hodowlaną. Potwierdził, że jest mu coraz ciężej w związku z chorobami, które zaczynają go nękać, co uniemożliwia sprawowanie prawidłowej opieki nad końmi, ale zaznaczył, że kiedy trafia do szpitala końmi opiekują się synowie. Interwencja powróciła do nas w kwietniu 2 008r. Po niespełna roku, sytuacja koni bardzo się pogorszyła. Te stojące na łące, a właściwie szkolnym boisku, nie wyglądały jeszcze tak źle, jak te pozostawione w stajni, która dawno nie wiedziała gospodarza. Stosy obornika, tworzące prawdziwe góry, niepielęgnowane kopyta wyglądające jak płetwy, panująca ciemność. Nie lepiej miały łańcuchowe psy w tym gospodarstwie. Inspektorzy sprawdzili dokumentację koni: Trynidad ur.2 007, Truda ur.1996, Toska ur. 2 007, Trynida ur. 2 002 , Tercja ur. 2 006, Tatryk ur.2 005 oraz bezimienny jeszcze źrebak, gdyby urodziły się kilka lat wcześniej miałyby szanse na medal. Teraz, gdy ich właściciel nie był w stanie zająć się nawet sobą, pewnie marzyły, chociaż o paszy i wodzie. Konie były zaniedbane - brudne, wychudzone, obie klacze i źrebaki nie były odrobaczone, kowal odwiedzał konie około roku wcześniej, nigdy nie poprawiano im zębów, a zwierzaki żywione były jedynie trawą i sianem. W stajniach było ciasno, odchody stanowiły półmetrową warstwę, na podściółkę służyły im właśnie odchody i odrobina siana. Słomy właściciel nie posiadał wcale, zapasu siana także. W trakcie kontroli właściciel zadeklarował poprawę warunków, ale nigdy z tej deklaracji się nie wywiązał. Prosiliśmy go by sprzedał konie, ale dopłaty unijne były zbyt atrakcyjne by pozbyć się koni. W samym tylko maju 2 008r. byliśmy tam 6 razy, właściwie poprawiało się tylko to, co sami zrobiliśmy. Zmieniła się tylko postawa właściciela, z pokornego staruszka, zamienił się w ignoranta i za każdym razem podkreślał, że niepotrzebnie marnujemy pieniądze jeżdżąc do niego, bo i tak nic się nie zmieni. Koni nie odda ani nie sprzeda, nie zmieni też ich warunków. Zdesperowani złożyliśmy w prokuraturze zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa znęcania się nad końmi poprzez ich utrzymywanie w skrajnie niechlujnych warunkach, w zbiegu z wykroczeniami w zakresie zaniedbania koni. Coraz częściej otrzymywaliśmy też sygnały od Straży Miejskiej, że konie stwarzają realne zagrożenie bezpieczeństwa, wychodząc na drogę i tory. Zawiadomiliśmy też ARiMR Zachodniopomorski Oddział Regionalny i Zachodniopomorski Związek Hodowców Koni wraz z wnioskiem o przeprowadzenie kontroli dobrostanu utrzymywanych zwierząt. W okresie letnim, okoliczni mieszkańcy często informowali nas i Straż Miejską o gehennie koni, stojących wiele dni upiętych w jednym miejscu bez dostępu do wody. Wielu z nich angażowało się w ich pojenie i karmienie. W międzyczasie w lipcu 2 008r. ARiMR zawiadomiła nas o braku możliwości przeprowadzenia kontroli w gospodarstwie. We wrześniu 2 008r. Policja wszczęła dochodzenie w nawiązaniu do naszego zawiadomienia. Z końcem października zostało umorzone z powodu braku dowodów potwierdzających popełnienie przestępstwa. Zdaniem prokuratury: „niezbyt duży stopień zaniedbań ze strony właściciela., oraz brak obiektywnej możliwości osobistego zajmowania się zwierzętami (brak umyślności) - zachowania i zaniechania w/w nie kwalifikują się do prowadzenia postępowania o czyn z art.35 ust.1 z dnia 2 1.08.97r. o ochronie zwierząt i w tym więc zakresie, postępowanie należało umorzyć na podstawie art.17 paragr.1 pkt 2 k.p.k. - wobec stwierdzenia, iż czyn ten nie zawiera znamion czynu zabronionego”. Na całe szczęście materiały tej sprawy przekazane zostały do właściwej jednostki Policji celem wszczęcia i przeprowadzenia postępowania wykroczeniowego o czyn z art.37 ust. 1 ustawy z dnia 2 1.08.1997r. o ochroni zwierząt. W wyniku przeprowadzonego postępowania w lutym 2 009r. akta sprawy trafiły do sądu.Asytuacja koni była jeszcze gorsza. W kwietniu 2 009r. rozpoczęliśmy swój udział w sprawie w roli oskarżyciela posiłkowego. Postępowanie toczyło się bez obecności obwinionego. Sędzia przeprowadził czynności w zakresie wizytacji gospodarstwa i przesłuchania obwinionego na miejscu. W Sądzie zeznawało w sprawie kilkunastu świadków: inspektorzy TOZ, strażnicy miejscy, sąsiedzi. Kiedy już zebrano materiał okazało się, że w związku ze stanem zdrowia obwinionego przysługuje mu obrońca z urzędu. W międzyczasie z działań interwencyjnych dosyłaliśmy do Sądu kolejne materiały dowodowe poświadczające dramatycznie pogarszający się stan koni. Podczas wizyt na łąkach z naszym lekarzem weterynarii opatrywaliśmy rany po wrośniętych kantarach. 2 3 września zapadł wyrok. Mimo nieobecności obwinionego, w obecności jego obrońcy z urzędu, oskarżyciela publicznego i posiłkowego, Sąd uznał Pana B. winnym zarzucanych mu czynów związanych z zaniedbywaniem koni i zasądził grzywnę w wysokości 400 zł, zapłatę kosztów sądowych i to, co najważniejsze postanowił o odebraniu 7 koni właścicielowi i ich przepadku na rzecz Skarbu Państwa z wykonaniem tej części wyroku przez TOZ O/Szczecin. Wyrok został wydany zaocznie. W listopadzie 2 009r. z Sądu Rejonowego Szczecin-Prawobrzeże i Zachód otrzymaliśmy zawiadomienie o przyjęciu apelacji z Kancelarii Adwokackiej Adwokata Andrzeja Mataja przysłano nam treść apelacji obrońcy Pana B., z której wynika, że wyrok, z którego wynika odebranie koni właścicielowi jest w ocenie obrońcy karą niewspółmierną do winy. Gdyby nie apelacja, konie byłyby już szczęśliwe. Czekaliśmy cierpliwie na jej przebieg, bo cierpliwości nam w tej sprawie nie brakuje. Jednak wypadek, do którego doszło na początku grudnia, kiedy pod kołami pociągu zginął jeden koń, pewnie poszukujący wody lub pożywienia, każe nam zapytać, co jeszcze możemy zrobić? Jak długo czekać? Jak pomóc? Przyznaję popełniliśmy jeden zasadniczy błąd. Kierując się dobrem koni powinniśmy je bezprawnie zabrać a potem odpowiadać przed sądem. A konie nie musiałyby już cierpieć. Tylko, że w taki sposób w końcu by nas zabrakło, bo wszyscy siedzielibyśmy w więzieniu. Wciąż ufamy w sprawiedliwość, która uczy nas pokory…. Anna Kiepas-Kokot TOZ O/Szczecin 14 "Mamo! Ja się boję !" a w l . . . o g e t Zupełnie inny jest Akryl – 8-letni mieszaniec zabrany ze schroniska po 5 latach „odsiadki”. On ceni sobie przestrzeń (czemu trudno się dziwić), ruch oraz bliski kontakt z człowiekiem. Uwielbia być głaskany i układać się na stopach opiekuna. Do tego bardzo uległy w stosunku do człowieka. Ku naszej ogromnej radości od kilku miesięcy ma swoich własnych Pańciów, którzy podzielają jego upodobania i miłość do wylegiwania się na poduszkach ;) Słyszę za plecami wysoki głosik. Zaciekawiona odwracam się i muszę spojrzeć w dół. Głosik należy do małej dziewczynki, która stoi nos w nos z moim psem! O, rany! – pomyślałam – dla takiego bąbla to raczej włochaty słoń :) a nie lew! Nic dziwnego, że się go boi. Gdybym ja stanęła oko w oko z takim wielkoludem to chyba bym ducha wyzionęła ze strachu, albo wiałabym gdzie pieprz rośnie. Ale co na to poradzę – rzeczywiście pies jest duży. Chciałam takiego. Choć po prawdzie to raczej mój Wielki Brat chciał. Obczytał się książek i stwierdził, że musi być owczarek. Nawet „zmiksowany”:) a potem przekonał mnie. Bardzo długo się zastanawiałam, dlaczego zdecydowaliśmy się na takiego „lwa”. Pierwsze: lubimy owczarki – mieszańce też. Drugie: podobają się nam ich cechy charakteru. Trzecie: lubimy psy, które bardziej widać niż słychać ;) Czwarte: z dużym czujemy się bezpieczniej. Piąte: wolimy psy, które bez problemu można poklepać całą dłonią a nie jednym palcem i to lekko, bo inaczej odbijemy nerki. Nie, żebym nie lubiła małych. Lubię. Ale nie mam bladego pojęcia jak poklepać takiego yorka. Pogłaskać? Ledwie palca wystawię i przejadę kilka centymetrów a tu już koniec! Poza tym za każdym razem jak spotykam takiego malucha to cała jestem w strachu, że go rozdepczę. No i czym się z nim bawić? Patyka mu nie rzucę, bo jeszcze trafię w psa i może być przykro, a rzucanie patyka z psem na końcu to jakieś takie niefajne. Kamyczka nie poturla, bo ziarenka piasku nie dojrzę a większy go zmiażdży. Kasztanami też się nie pobawi, bo mu się do pyszczka nie zmieszczą. Dramat! I ciągle ginie! A to w torbie, a to w kieszeni. O zwykłej trawie nawet nie wspomnę. Nie to, co duży. Takiego poklepać można obydwiema dłońmi i jeszcze kilka innych osób się dołączy – prosta zabawa integracyjna. Głaskanie w nieskończoność. Nie ma mowy o rozdeptaniu. Jak pies jest naprawdę duży to samemu trzeba uważać co wyrabia w nas refleks oraz ćwiczy odpowiednie grupy mięśni (żegnaj zbędny tłuszczu!). Zabawy z kijkami do wyboru, do koloru. Kamyczki podobnie. Jak się dobrze wyszkoli psa to naznosi kamulców do budowy domu, a jaka jest z niego wyręka (mmm... raczej wypyska :) ) przy znoszeniu drewna na ognisko! Nieoceniona! A łypiącym zazdrośnie ogniskowiczom można wspaniałomyślnie zaproponować wypożyczenie – za opłatą. Że nie wspomnę o szacunku, jaki wzbudzimy w innych. W końcu większy budzi respekt. Nie zapomnę min spotykanych po drodze mężczyzn, jak patrzyli z uznaniem, że ja taka mała a pies wielki i to ja rządzę :) Mijane kobiety były zdumione, że daję sobie z nim radę. Bo duży wymaga tyle siły, itd. Wychowany pies się słucha i tyle. Wielkość nie ma znaczenia. Codziennie widzę maluchy ciągające swoich ludzików jak chcą i duże psy idące grzecznie jak trzeba. Gdzie tkwi sekret? W ułożeniu psa. Biorąc większego po prostu MUSIMY nad nim zapanować. Od większego więcej wymagamy i robimy to nawet podświadomie, co tylko wszystkim wychodzi na dobre. Dodatkową zaletą jest fakt, iż większy pies jest pod stałą kontrolą dorosłych. Odpada, więc pies-zabawka dla dzieci (wciąż nie mogę uwierzyć, że są ludzie biorący futrzaki dla zabawy), choć niektóre psy potrafią być doskonałymi niańkami. Na przykład Beta – wielka, 8-letnia suczka (mieszaniec chyba doga) zabrana przez nas ze schroniska i adoptowana przez małżeństwo z dwójką malutkich dzieci. Sunia podbiła ich serce, kiedy ich roczny maluch przez pręty w kojcu włożył jej całą rączkę do pyska a ona nawet nie mrugnęła okiem. Merry – 3-letnia owczarkowata suczka, zabrana przez nas z interwencji i jak na razie pod naszą opieką dochodząca do zdrowia - uwielbia dzieci. Rwie się do nich i chętnie chodzi z nimi na spacery.Ajaka jest cierpliwa Jeszcze inny jest ogromny Brydzio – roczny mieszaniec molosa też zabrany przez nas ze schroniska, który już znalazł dom. Pierwsze wrażenie jest porażające. On jest po prostu WIELKI i proporcjonalnie do gabarytów jest kochany. Bardzo mu zależy na kontakcie z człowiekiem. Uwielbia głaskanie i przytulanie. To ostatnie wymaga od opiekuna oparcia się o mur lub solidne drzewo, żeby się nie przewrócić, kiedy Brydzio całym sobą próbuje „przykleić” się do dwunoga. Ale radość na jego wielkim pysku wynagradza tę niedogodność. Jest grzeczny i usłuchany, a przecież nie jego wina, że jest przy tym ogromy (waży 60kg). W jego przypadku wskazany opiekun (albo kilku razem wziętych ;) ) stanowiący odpowiednią przeciwwagę. Nasz „maluch” będzie znakomitym i oddanym stróżem, i nie pozwoli swojemu ludzikowi zrobić krzywdy. Zresztą, kto by się odważył? Obserwuję te duże i znajduję w nich więcej zalet niż wad. Są mniej hałaśliwe (zdecydowanie wolę widzieć psa niż słyszeć), bardziej opanowane, cierpliwe, odważniejsze i mniej chimeryczne niż małe. Tak jak większość psów dobrze dostosowują się do swoich opiekunów. To mit, że duży pies koniecznie potrzebuje domu z ogrodem. Mój futrzak całe życie spędził w blokach. Nie przeszkadzały mu 2 osoby w jednym pokoju + on, ani 4 na 40m + on. Znam masę osób, które mają lub miały duże psy w małych mieszkaniach i wszystko było ok. Pod warunkiem, że pies dostał odpowiednią ilość ruchu oraz miał miejsce, żeby się wyciągnąć. Oczywiście takiego wielkoluda jak Brydzio nie wpakowałabym do mojej dziupli, ale już psa wielkości owczarka, owszem. Pozostaje jeszcze kwestia jedzenia. Duże jedzą więcej, ale bez przesady. Nie wagony jedzenia. Najwięcej jedzą, kiedy rosną i nabierają masy (zupełnie jak ludzie!) . Potem wszystko się normuje. Czasami to nawet jestem zdziwiona, że większe psy tak mało jedzą. Widzę wielkoluda a on zadowala się 1 średniej wielkości miseczką dziennie. Obstawiałam 10 litrowe wiadro a wystarczyła półkilogramowa paczka suchej karmy. Dla mnie to był szok. Chociaż, jak obserwowałam swojego czworonoga, to też wszyscy się dziwili, że on tak mało je a jest taki duży. No i jeszcze jedna ważna rzecz z takim psem: kondycja. Darmowa siłownia + jogging. To pierwsze najlepiej ćwiczyć z bardzo żywiołowym psem lub takim o gabarytach Brydzia. Należy pamiętać o przekładaniu smyczy raz do prawej ręki a potem do lewej, z zachowaniem odpowiedniej ilości powtórzeń. Mi bardzo dobrze trenowało się z ulubioną labradorką (tak, tak, z labradorką!) o pseudonimie Kopacz. Po kilku spacerach „odkryłam” mięśnie rąk i tułowia w takich miejscach, że nawet nie przypuszczałam, iż tam są. Rzucanie przez 6h patyków wyrobiło mi dodatkowo mięśnie grzbietu i usprawniło lewą rękę (prawa odmówiła współpracy). No i nie ma mowy o tym, że na spacerze się spaceruje. Na spacerze się truchta, żeby nadążyć za psem. Po pewnym czasie można już przejść do marszobiegów, a potem (jestem na tym etapie!) do chodu (dla niewtajemniczonych: chodziarstwo/chód sportowy - dyscyplina polegająca na pokonywaniu trasy specyficznym bardzo szybkim marszem). A wszystko to za sprawą jednego średniej wielkości labradorka o niezłym uciągu. Kondycję mam taką, że sama się dziwię, mięśnie (szczególnie rąk i nóg) nieźle wyrzeźbione, wałeczki tłuszczu przeniosły się na kogoś innego i mam dużo energii. Bardzo mi się podoba ta zmiana. Niech trwa! Marita Jurczyk TOZ O/Szczecin 15 SPACEROWICZ I KSIĄŻĘ PODUSZEK Część 1 Na apel schroniskowej wolontariuszki o zabranie Akryla mieliśmy tylko jedną odpowiedź - bierzemy. Nie on pierwszy po takim wyroku w schronisku trafił w nasze ręce. Mały lifting, dużo miłości i jak Drops, Diana, Beti, Saba czy Daisy gotowy do szczęścia. Choć już nie pierwszej młodości, ma takie samo prawo do szczęścia a może nawet większe, skoro to człowiek kiedyś mu je odebrał. Akryl szybko przypomniał sobie jak chodzi się na spacer, jak tuli się do swojego opiekuna, jak biega się z radością i szczeka by dać do zrozumienia, kto tu rządzi. Posłuszny, rozsądny, mądry. Stał się ulubieńcem wolontariuszy, przeszedł też ocenę szkoleniowca w zakresie posłuszeństwa. O tym, że ocena jest celująca, niech świadczy fakt, że wyprowadzany na spacer przez zmieniające się 2 0 osób, doskonale współpracował z każdym. Patrzył na nas i próbował zgadnąć, które ręce i serce będą na zawsze jego. Niestety nasze są wciąż zajęte, czeka na nas jeszcze wiele potrzebujących psów, które przez ludzką głupotę, nieodpowiedzialność i niefrasobliwość trafiają do schroniska. Ania Część 2 Tyle się nasłuchałam achów i ochów o Akrylu, że aż trudno mi było we wszystkie uwierzyć. Przyjdę – myślę sobie – i zobaczę ten psi cud. W sensie charakterologicznym głównie. To przyszłam. I zobaczyłam. Takiego trochę większego czarnego psiaka. Nawet oczy miał prawie całe czarne. Podchodzę bliżej kojca a ten grzecznie siedzi na...budzie!?! Na mój widok zeskoczył i podszedł do szczebelków. Zero szczekania, zero skakania. Sama dostojność. Zrobił tym na mnie wrażenie, nie powiem, ale zobaczymy na spacerze, jaki z ciebie diabełek. A „diabełek” tylko łypał oczyskami. Byłam przygotowana na sprint z kojca i na szczęście zaparłam się mocno, to nie pofrunęłam za nim jak latawiec. Tuś mi bratku! Jednak masz jakieś wady – ucieszyłam się. Pierwszy spacer nie należał do najprzyjemniejszych. Walczyliśmy w szarpankoprzeciąganki. Tylko, że Akryl nie wiedział, iż ja trenowałam na większych „ciągutkach” niż on. Dla mnie na szczęście. Potem było coraz lepiej. Czekał na mnie i poznawał. Chyba na trzecim spacerze połączonym z nagrywaniem go na kamerę (film na You Tube pt. „Akryl”) zaryzykowałam spuszczenie go ze smyczy. Bałam się, że da dyla, a ten jakby codziennie przychodził nad Goplankę: biegał i tarzał się w trawie. Szczęka mi opadła z wrażenia. No to zaryzykowałam po raz kolejny i zabrałam go na piknik nad Miedwie. Nasi przyjaciele – ludzie o wielkich sercach i kochający zwierzęta – załadowali swoją sunię i Akryla do samochodu i pojechaliśmy na dziką plażę. Żeby psy mogły sobie poszaleć. Poszalały. Akryla jakby oszołomiła przestrzeń. Biegał zataczając kółka jak prawdziwy pies pasterski. Zawsze jednak wracał do obozowiska. Przychodził jak się go wołało i był przemiły w stosunku do ludzi i swojej koleżanki. Zachowywał się niemal doskonale. Wszyscy się dziwiliśmy jak taki wspaniały pies mógł tyle czasu spędzić w schronisku? Do dzisiaj nie mamy bladego pojęcia. Na szczęście to przeszłość. Wybiegał się chłopak za przynajmniej rok w schronisku :) Aż przyjemnie było popatrzeć jak jest wdzięczny za zainteresowanie i swobodne poruszanie się. Zaprzyjaźniliśmy się z Akrylem. Od tej pory zawsze, gdy przychodziłam wyprowadzać psy, zaczynałam od niego. Był konkretny spacer na długiej smyczy, ale teraz już bardzo przyjemny, bo mnie piesek nie ciągnął i świetnie się dogadywaliśmy. Co prawda koty trochę nadwyrężały tę przyjaźń, ale czego nie wybacza się przyjacielowi ;) No i tak przychodziłam i wyprowadzałam Akryla, tydzień po tygodniu. Psy w kojcach zmieniały się tylko on ciągle na mnie czekał. Zaczęłam się już trochę martwić, bo większość ludzi woli szczeniaki i młode psy a nie starsze, jakby te były gorsze. Mało kto zwraca uwagę na charakter psa. Liczy się przede wszystkim wygląd, a maluchy są śliczne i takie rozbrajające...jak z reklam. Dlatego Akryl wciąż czekał, a ja z nim. Lato mijało. W sierpniu wprowadziliśmy w życie Program Spacerowicz. W tym samym czasie wyjechałam na tygodniowy urlop na drugi koniec Polski. Martwiłam się, kto pod moją nieobecność będzie wyprowadzał Akryla i czy w końcu znajdzie się dla niego dobry dom. Marita 16 Część 3 Nowy etap w życiu Akryla rozpoczął się od obejrzenia przez nas komunikatu TOZ-u w Kronice Szczecińskiej. Poszukiwano wolontariuszy – spacerowiczów. Postanowiliśmy spróbować, bo mimo wielkiej chęci nie mieliśmy psa. Miało się to rozpocząć i zakończyć tylko na spacerowaniu, najchętniej z dużym mieszańcem...Trafiliśmy na Akryla - psa, który tego dnia mało spacerował. Był największy w boksie. Chyba już pierwszego dnia wiedzieliśmy, że przeliczyliśmy się myśląc, że na spacerach się skończy. Nasz kompan okazał się być bardzo grzecznym, pogodnym, ale i doświadczonym oraz pogodzonym ze swoim losem dorosłym psem. Wyraźną oznaką jego doświadczenia były problemy z łapkami. Spacerowaliśmy codziennie. Z dnia na dzień Akryl się zmieniał: z obojętności w stosunku do nas, do witania z radością i chęci do zabawy. Kiedy nie chciał już zostawać w boksie po spacerze zapadła decyzja: „Akryl od jutra żyje z nami”. My już to wiedzieliśmy, ale nikt poza nami. Następnego dnia okazało się, że pies po południu trafia na okres próbny do rodziny nim zainteresowanej. Do tej pory nie wiem jak to się stało, że pozwolono nam rano po niego przyjechać. I tak zamieszkaliśmy razem w trójkę w dwóch przylegających do siebie kawalerkach. Akryl okazał się być niesamowicie mądrym i dobrym psem. Bez problemu zaakceptował swoje nowe siedziby. Mimo tego postanowiliśmy mieszkać już w jednym mieszkaniu, które jest idealnie dostosowane do Akryla i jego upodobań obserwacji okolicy. Niespodzianek jednak nie koniec, Akryl codziennie zaskakuje nas swoimi nowymi zachowaniami - każdego dnia pojawia się coś nowego i pozytywnego. Z pewnością jest bardziej pogodny i ułożony od niejednego domowego pieska. Chętnie i z wielkim entuzjazmem poznaje wszystko co nowe: zabawy, smaki, ludzi . W ten sposób odmieniły się nasze losy: Akryl ma nas, my Akryla i jest nam wszystkim razem bardzo dobrze. Paulina + Rafał +Akryl HISTORIA PEWNEJ Ares to dwuletni mieszaniec doga niemieckiego, o przepięknym biszkoptowym umaszczeniu i niezwykle żywym temperamencie i sercu pełnym psiej miłości... Pewnego bardzo ciepłego czerwcowego popołudnia, razem z moim Krzyśkiem, udałam się do siedziby TOZ w Szczecinie. Podeszłam do ,,okienkowego biura" i powiedziałam, że chciałabym zaadoptować psa, dużego psa. I w tym momencie pojawił się uśmiech na twarzy pewnej Pani w czarnych włosach. Spytała się jeszcze czy to chodzi o samca i czy mamy duże podwórko, a że już mieliśmy wcześniej suczkę, o drugiej nie było mowy... Poznałam bardzo smutną historię Aresa. Kiedyś mieszkał na wysypisku, jadł zepsutą żywność, spał na zimnie, nie miał swojego miejsca, swojego opiekuna. Nie był głaskany, nikt z nim się na bawił. Później Ares trafił do schroniska dla bezdomnych zwierząt. Jednak znalazł dom, zaadoptowała go pewna para. Życie Aresa zmieniło się na lepsze. Ale nie trwało to długo. Po kilku miesiącach jego nowi właściciele nie mieli czasu, aby z nim się zajmować...a pies z temperamentemAresa potrzebuje dużo ruchu i uwagi... W ten sposób mix doga trafił do Ośrodka Szkoleniowego Grom. Po jakimś czasie zainteresowała się nim pewna kobieta, ale zaadoptowała innego psa znajdującego się pod opieką TOZ. Pewnego dnia i na Aresa przyszła kolej. Zainteresował się nim człowiek, który zabrał go na długi weekend do siebie. Jednak i on nie potrafił stworzyć domu Aresowi. Skończyło się tak, że jego ówczesny pan zorganizował imprezę alkoholową i trafił do izby wytrzeźwień, a biedny psiak w nocy znów trafił do schroniska...Stamtąd następnego dnia zabrali go opiekunowie TOZ. I takAres trafił do kojca w siedzibie Towarzystwa. Po tej krótkiej, ale jakże smutnej historii Aresa poszliśmy poznać tą bidę. Jak zobaczyłam go zza krat, to pomyślałam, że to jakiś wariat - bo tak się cieszył na widok swojej ulubionej Pani. Jednak, gdy był już poza kojcem, nastawił uszy, zrobił groźną minę...to myślałam, że ucieknę MIŁOŚCI.... stamtąd.....ale po chwili usiadł, zrobił te swoje oczy niczym Kot ze Shreka....i......zakochałam się. Wzięliśmy go na krótki spacer i ja już wiedziałam, że go tam nie zostawię.... W TOZie pojawiliśmy się w piątek po odbiór Aresa. Niestety wcześniej z powodu obowiązków, które miałam na głowie, nie zdążyłam go odwiedzić. Przywieźliśmy Aresa do domu...on naprawdę uwielbia jeździć samochodem, o czym już wielokrotnie się przekonaliśmy : ) ;) Ares ma teraz duże podwórko do biegania, wielką budą (spokojnie nie jest na żadnym łańcuchu), gania z podwórkowymi kotami a one za nim - krzywdy im nie zrobił i nie zrobi. Tylko z Bajką (naszą małą suczką) czasami nie mogą się dogadać, bo Bajka ma swoje humory, ale Aresa muszę pochwalić, bo jest baaardzo cierpliwy i wyrozumiały wobec niej i nigdy nie pokazał jej ząbków, choć nie raz już sobie na to zasłużyła --taka to nasza mała zaraza kochana: ) Wracając do Aresa - przybrał na wadze, żeber nie widać - ma wielki apetyt i żadnych problemów żołądkowych, sierść mu się zrobiła całkiem milusia (naprawdę). Nauczyliśmy go, że kij to może być fajna zabawka, z oddawaniem jest jeszcze problem, ale pracujemy nad tym ; ) Wie, co to ,,Siad" i ,,Daj Łapę" - zwłaszcza jak się ma smakołyk w ręku, a wtedy to ze swojego ogromnego szczęścia podaje od razu dwie łapy... Ponoć Ares uwielbia śnieg. Niestety jak spadł, to byłam wtedy w Szczecinie i nie widziałam tego szaleństwa, ale mam nadzieję, że wszystko przed nami...Aresik przypomina nam czasami takiego jednego doga z kreskówki - chodzi mi tu o Scooby Doo. Tak samo jak on, mój mix doga za smakołyk zrobi wszystko, ma problem, żeby usiedzieć chwilę spokojnie, czasami jest taki ,,ciapowaty", bo zdarza mu się nie wyhamować w odpowiednim momencie...i mają te same oczy - pełne szaleństwa i radości...: ) Ares to takie ADHD - ale ostatnio wytrzymał dzielnie ok. 10 sekund po komendzie ,,Siad", tylko ten ogon… Mówią, że ,,Uśmiech psa znajduję się w jego ogonie" i ja patrząc na mojego ,,przypalonego biszkopta" całkowicie się pod tym podpisuję. Agnieszka Radek 17 Jak to się robi na Wyspie? Podróż po brytyjskich organizacjach charytatywnych zajmujących się losem i dobrem zwierząt domowych zaczniemy od największej - Dogs Trust. Istnieje od 1891 roku, ma 17 oddziałów w całym kraju i zajmuje się średnio losem 16.000 psów rocznie. Wszystkie organizacje pomocowe w UK działają dzięki datkom obywateli (państwo wspiera je tylko w niewielkim stopniu). Mój nowy przyjaciel zostanie przez schronisko wykastrowany, zaczipowany, zaszczepiony i przebadany. Dostanę obrożę, smycz i 6-cio tygodniowe ubezpieczenie za darmo (leczenie weterynaryjne to koszmarne koszty, dlatego należy się ubezpieczać). Jeśli zdecyduję się zatrzymać psa - będzie miał darmowy trening i doradztwo psychologiczne do końca życia. Trening jest jednorazowy i obowiązkowy (prawnie), i ma na celu nauczenia psa zachowania, przeciwdziałania agresji oraz panowania nad naszym pupilem. Dogs Trust zajmuje się przede wszystkim opieką i poszukiwaniem nowych domów dla bezpańskich psów. Ich główną zasadą jest NIGDY NIE usypiać zdrowego psa, tylko dlatego, że nie znaleziono mu jeszcze domu. Osobną kategorię w takim schronisku stanowię psy specjalnej troski. Niekoniecznie są to psy chore, które muszą mieć więcej opieki. Często są to psy, które po prostu nie są już w stanie polubić rodzaju ludzkiego po przeżytych doświadczeniach, lub mają problem z akceptacją innych psów. Dla obu stron (schroniska i potencjalnego właściciela) jest wtedy jasne, że taki pies nie jest łatwy w codziennym życiu i trzeba to zaakceptować. Jak to robią, że sami się utrzymują: Fundusze na Dogs Trust zdobywane są na różne sposoby: zbiórka pieniędzy (klasycznie, jak w Polsce wolontariusze zbierają datki do puszek w różnych miejscach publicznych); imprezy sponsorowane (pieniądze wykłada sponsor plus datki darczyńców); indywidualna zbiórka pieniędzy, najczęściej w czasie wydarzeń sportowych. To bardzo popularna forma, dotyczy szczególnie biegów w maratonie. Patrząc na relacje z takich maratonów trudno znaleźć kogokolwiek z uczestników, kto nie miałby na sobie jakiegoś logo organizacji charytatywnej, którą wspiera swoim biegiem. Piękna idea, zwłaszcza, że Brytyjczycy mogą połączyć wtedy swoje zamiłowanie do przebywania na świeżym powietrzu i silnie zakodowaną w narodzie potrzebę dzielenia się z innymi; dotacje: można ich dokonywać jednorazowo, regularnie bądź za pomocą loterii biletowych, które są organizowane przez Dog Trust; sklep internetowy, w którym można zakupić kalendarze, kartki, koszulki etc.; sponsorowanie psa: można wybrać sobie pieska i wspierać go regularnym, cotygodniowym datkiem w wysokości 1-go funta, wirtualny właściciel takiego pieska trzy razy do roku otrzymuje zdjęcia przyjaciela i informacje na jego temat. Dodatkowo całość wspiera system podatkowy, w którym można zadeklarować tzw. Gift Aid. Oznacza to, że za każdy, zapłacony przez podatnika 1 funt, organizacja otrzymuje 2 8 pensów. Jak pomagają pieskom i ludziom szukającym psiego przyjaciela? Załóżmy , ze wpadłam na pomysł adopcji psa ze schroniska i mam dostęp do Internetu. Wchodzę na stronę . Znajduję na mapie najbliższe centrum Dogs Trust, od razu mogę obejrzeć galerię piesków, które aktualnie przebywają na miejscu i wypełnić formularz zgłoszeniowy. Po wysłaniu formularza zostanę umówiona z personelem schroniska, który pomoże mi określić, jaki rodzaj psa najlepiej pasuje do mojego stylu życia, sytuacji rodzinnej etc. Następnie obejrzę podopiecznych i wybiorę kilka pasujących mi piesków (chyba, że się od razu zakocham w jednym:), po czym pójdę do nich z wizytą. Jeśli dokonam wyboru przyjaciela, odwiedzą mnie w domu pracownicy schroniska, żeby sprawdzić warunki, jakie będzie miał mój pies. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, pies zostanie przygotowany medycznie do adopcji, a mnie udzielą szeregu porad odnośnie postępowania z przyszłym pupilem. I finalnie zabiorę go do domu. 18 Jeszcze inną kategorię stanowią pieski zwane "Sticky dog", czyli psy, które utknęły w schronisku na dłużej niż 6 miesięcy. Dzieje się tak wtedy, gdy piesek nie jest przebojowy, boi się ludzi i nie przyciąga uwagi. Część z nich ma problemy psychologiczne, które są do rozwiązania po adopcji, ale ponieważ nie ma chętnych błędne koło się zamyka. Na stronie Dogs Trust jest osobna galeria takich piesków, ze szczegółowym opisem ich problemów. Co robią, żeby jak najwięcej psów znalazło dom i odpowiednie warunki? Tutaj Dogs Trust radzi sobie świetnie i pomysłowo: Po wioskach i miasteczkach Wielkiej Brytanii podróżują dwa jeżdżące schroniska (Dogmobile). Zabierają ze sobą wybrane pieski i starają się znaleźć dla nich dom, a poprzez samą obecność zwrócić uwagę na los psów, zebrać datki i pozyskać wolontariuszy; Organizują treningi dla psów, które uczą psy jak od nowa pokochać ludzi (DTC Dedicated Training Centre); Sanktuarium - to miejsce dla psów, które nie tolerują ludzi i nie udaje się tego zmienić treningiem. Psy mają tam schronienie, wielkie wybiegi i opiekę medyczną. Żyją raczej w naturalnych stadach bez towarzystwa człowieka; Tymczasowe hoteliki adopcyjne w domach wolontariuszy, które są przyjemniejszym dla psa etapem w drodze do adopcji niż schronisko. Tak w wielkim skrócie wygląda działalność organizacji Dogs Trust. Mam nadzieję, że przyglądając się, czerpiąc wiedzę i doświadczenie z podobnych organizacji w innych krajach, uda się w naszym kraju opanować plagę okrucieństwa i bezmyślności ludzkiej, przez którą cierpią nasi, było nie było - najwierniejsi przyjaciele. Anna Rycek (Eastbourne) KILKA SŁÓW O FUNDACJACH PRO ZWIERZĘCYCH Chcę na początku zaznaczyć, że nie wypowiadam się w imieniu wszystkich fundacji pro zwierzęcych działających w Polsce, nie wypowiadam się nawet w imieniu części tych fundacji. Wszystko, co poniżej, jest tylko moją refleksją po kilku latach pracy w fundacji. 2 -5 osób, które tak naprawdę coś robią oprócz tego, że są w fundacji. Ostatnimi czasy powstało wiele fundacji zajmujących się problemem bezdomności zwierząt, okrucieństwem człowieka wobec nich i innymi podobnymi zagadnieniami. I dobrze, że tak się dzieje, bo oznacza to tylko, iż coraz więcej osób widzi wokół siebie taki problem oraz coraz więcej osób, chce coś z tym problemem zrobić. Jest jednak też druga grupa ludzi, tych, którzy, jak ja to nazywam, kochają zwierzęta na odległość. Oni widzą, że zwierzętom dzieje się krzywda, oni nawet chcieliby coś zrobić, ale zawsze albo nie mają czasu, albo nie mają środków, albo uważają, że to tylko fundacje i stowarzyszenia powinny coś zrobić, więc swoją „pomoc zwierzętom” ograniczają do zgłoszenia problemu organizacji pro zwierzęcej i stawiania wymogów. I chyba właśnie ci „kochający na odległość” skłonili mnie do moich przemyśleń, które tutaj przedstawiam. Oczekiwania społeczeństwa wobec fundacji są bardzo różne. Zależy to głównie od świadomości oczekującego na temat pracy w fundacji. Każdy może otrzymać do ręki lub znaleźć na stronie internetowej fundacji jej statut, który określa działalność fundacji i ramy tej działalności. Nie dla każdego jednak jest oczywiste, jak on jest realizowany. Otóż wiele osób kojarzy fundację z tak znamienitymi organizacjami jak Fundacja TVN czy Fundacja Polsat. I właśnie chyba takich czynów oczekuje się od małych i nowych, bez zaplecza medialnego i finansowego fundacji. Oczekuje się realizowania wszystkich punktów statutu, wszystkich od razu, od pierwszego dnia działalności. A to jest po prostu niewykonalne. Nie znam żadnej organizacji, która od początku działalności byłaby w stanie robić wszystko, co w statucie napisano. To się dzieje powoli, w miarę nabywania doświadczenia i zaplecza finansowego. Jednak są ludzie, którzy uważają inaczej. Oczekują od fundacji działalności na wszystkich polach wyznaczanych statutem. Nie zadają sobie trudu, aby dowiedzieć się, jak długo fundacja działa, jak jest duża, co może, ile tam rzeczywiście jest osób, wykazuję tylko postawę roszczeniową, twierdząc np. że fundacja nic nie robi, bo tam i tam jest jakiś problem, a fundacja go nie rozwiązuje. I nie obchodzą nikogo argumenty, że czasem po prostu prawo nie pozwala, aby problem jakiś rozwiązać z dnia na dzień, a czasem po prostu rzeczywistość – bo gdzie zabrać zwierzęta z interwencji, jeśli fundacja podobnych zgłoszeń ma mnóstwo, a liczbę miejsc dla zwierząt ograniczoną? Postawa roszczeniowa niestety jest często spotykana w naszym społeczeństwie. Fundacja istnieje, więc musi zrobić coś z problemem, a jak nie zrobi, to jest zła i się ją oczernia. Takie są właśnie działania ludzi „kochających na odległość”. Taka jest niestety rzeczywistość i codzienność wielu fundacji. POCZĄTKI Początki zawsze są trudne. Z reguły zaczyna się od kilku osób, które albo już coś robią w kierunku pomocy zwierzętom na zasadzie wolontariatu albo chcą rozpocząć swoją działalność od razu jako zarejestrowana organizacja. Ze względów formalnych najczęściej wybierana jest fundacja jako forma działania. Sprowadza się to, oprócz wielu innych aspektów prawnych, do tego, iż fundacja wymaga mniejszej ilości osób niż np. stowarzyszenie. Po podjęciu decyzji o założeniu organizacji następuje żmudna droga przedarcia się przez machinę urzędniczą: Regon, NIP, KRS, konto bankowe, statut, wybranie władz, uchwały itp. Kto zakładał kiedyś firmę, wie choć po części, ile trzeba mieć nerwów, aby przez to wszystko przebrnąć. Oczywiście wszystkie formalności zabierają kilka miesięcy. Wówczas jest się jakby w zawieszeniu – fundacja nie może jeszcze przyjmować darowizn, bo wobec KRS jeszcze nie istnieje, konto bankowe założyć łatwo, jednak polskie banki nie są przychylne dla organizacji non profit i niełatwo znaleźć bank, który poprowadzi konto bez dodatkowych opłat. A zwrócić należy uwagę, że każda nowa fundacja unika wszelkich dodatkowych opłat, ponieważ nikt nie wie, ile będzie wpływu z darowizn, ze zbiórek publicznych. Poza tym zawsze lepiej każą złotówkę wydać na zwierzęta niż na opłaty eksploatacyjne. Po kilku miesiącach, gdy wszystko już załatwione należy rozpocząć działalność DZIAŁALNOŚĆ W fundacjach z reguły jest od kilka do kilkunastu osób. Przyszłość weryfikuje, kto tak naprawdę w fundacji być powinien i wiele fundacji po pierwszym okresie działalności zmienia, co nieco w jej składzie. Niestety, najczęściej okazuje się, że liczba osób znacznie się uszczupliła, ponieważ dopiero po rozpoczęciu prawdziwej działalności wiadomo już, że fundacja to nie tylko słowo, ale ciężka praca, praca za darmo. Zapłatą jest satysfakcja – dla jednych to aż satysfakcja, dla innych tylko. Zatem po pierwszym okresie zauroczenia nazwą i mianem członka fundacji (jak to dumnie brzmi), z wielu fundacji wykrusza się część osób. Niektórzy nie potrafią pogodzić pracy zawodowej i życia rodzinnego z pracą w fundacji, a niektórych po prostu to przerasta. Widok ogromu cierpienia zwierząt jest dla nich tak bolesny, iż ich emocjonalne podejście do każdej sprawy nie pomaga w działaniu, zaś oni sami wykańczają się nerwowo i psychicznie. Pozostaje, zatem już uszczuplona przez rzeczywistość grupa osób, czasem kilka, którzy nadal chcą działać. LUDZIE FUNDACJI Członkowie fundacji to nie żadni nadludzie, herosi. To zwykli ludzie, jak inni. To osoby mające swoje rodziny, pracujące zawodowo, ponieważ większość organizacji pro zwierzęcych działa na zasadzie non profit, czyli fundacja nie przynosi korzyści finansowych jej członkom. Każda z tych osób pracuje 5 dni w tygodniu 8 godzin. Po pracy wraca do domu, gdzie najczęściej czeka rodzina. Zwykły dzień – praca, zakupy, powrót do domu, posiłek, dzieci. W tym dniu musi się jednak znaleźć jeszcze miejsce na fundację. Musi być czas na opiekę codzienną nad zwierzętami, na wizytę u weterynarza, na podanie leków zwierzętom, na nakarmienie ich kilka razy dziennie, na wyprowadzenia na spacer lub wyczyszczenie kuwet, na szukanie w Internecie domów dla podopiecznych fundacji, na rozwieszanie ogłoszeń papierowych w mieście, na poszukiwanie sponsorów, na prowadzenie strony internetowej. Oczywiście, nie wszyscy robią wszystko i nie każdego dnia jest tyle zajęć. Jednak nie zależy zapominać, że w fundacjach nie ma 2 0 osób, aby podzielić się idealnie zajęciami i je rozplanować. Z reguły jest to powiedzmy OCZEKIWANIA WOBEC FUNDACJI Większość fundacji pro zwierzęcych ma jakieś zwierzęta pod swoją bezpośrednią opieką. Nie trafiają one do fundacji, bo były szczęśliwe w swoich własnych domach. Trafiają tam, bo albo ten dom straciły, albo dla ich dobra zostały z tych domów zabrane. Zwierzęta te są najczęściej chore, potrzebują nakładu finansowego, aby porobić im badania lekarskie i wyleczyć, a czasem pozwolić im godnie odejść z tego świata, bo niestety pomoc przyszła zbyt późno. Te, które uda się wyleczyć, trzeba zaszczepić i szukać im nowych, kochających domów. A na co dzień oczywiście utrzymywać, czyli karmić, wyprowadzać na spacer, czasem uczyć od nowa zaufania do człowieka i adaptować do życia w domu. To wszystko wymaga czasu i nakładów finansowych. I to wszystko robią te osoby, które na co dzień pracują i odpowiadają na kolejne zgłoszenia o potrzebujących zwierzętach. Na szczęście istnieje też grupa ludzi, którzy są świadomi tego, iż młode fundacje nie mają drogi usłanej różami, nie mają bogatych sponsorów, nie otrzymują dotacji z urzędów miast i gmin, nie mają wolontariuszy i tak naprawdę w swoim regionie przecierają dopiero drogę organizacjom non profit. Gdyby nie było tych osób, które powiedzą dobre słowo, które docenią pracę za satysfakcję, które nawet czasem pomogą, nie łatwo byłoby walczyć z rzeczywistością pełną biurokracji, „kochających na odległość” z postawą roszczeniową i pełną okrucieństwa wobec zwierząt. Moim marzeniem jest, aby nie było cierpiących przez człowieka zwierząt, aby fundacje pro zwierzęce nie musiały powstawać, aby ludzie nauczyli się odpowiedzialności za los zwierząt i aby szanowali ich życie. Wiem jednak, że to pozostanie zawsze marzeniem i nigdy się nie urzeczywistni. Wierzę jednak głęboko, że coraz więcej ludzi będzie otwierać się na wszelką formę pomocy zwierzętom. Nie trzeba, bowiem mieć milionów na koncie i wielkiego domu, aby pomagać. Istnieją różne sposoby pomocy, jak wirtualna adopcja, jednorazowe wpłaty na konto organizacji, pomoc rzeczowa czy choćby pomoc w umieszczaniu ogłoszeń zwierząt szukających domu. Jeśli ktoś chce pomóc, to zrobi to. Zawsze przecież można bezpośrednio zgłosić się do organizacji i zapytać, jak pomóc. Wystarczy chcieć. Wierzę też głęboko w to, że coraz mniej będzie ludzi, którzy tylko oczekują, a coraz więcej, którzy potrafią dać coś z siebie dla innych. Nie zapominajmy, bowiem, że w większości to my, ludzie przyczyniliśmy się do krzywdy zwierząt, a jesteśmy na zawsze odpowiedzialni za to, co oswoiliśmy, jak powiedziano już dawno, dawno temu. Fundacjaja Kocia Dolina Agnieszka Hejenkowska-Marek www.kociadolina.pl 19 Wielki sukces, czyli koncert charytatywny na rzecz pomocy zwierzętom Towarzystwo Opieki na Zwierzętami – pomagamy naszym czteronożnym przyjaciołom. Robimy to z wielką pasją i zaangażowaniem, często ponad nasze możliwości . Jednak zdarza się, że nasze wielkie serca i najszczersze chęci nie wystarczają. Na przeszkodzie staje nam coś innego, coś bardzie materialnego – pieniądze. Potrzeby są coraz większe. Organizujemy różne aukcje charytatywne, otrzymujemy darowizny, jednak to nie wystarcza na długo. Uznaliśmy, że przydałaby się nam duża zbiórka, jednak aby spełniła swoje zadanie, powinna być atrakcyjna i przyciągnąć jak najwięcej ludzi. Najlepiej byłoby więc zrezygnować z typowych apeli o pomoc. Właśnie tak powstała idea koncertu charytatywnego na rzecz TOZu i jego podopiecznych. Pomysłodawczynią, a zarazem głównym organizatorem została nasza koleżanka Paulina Rumińska, która pracuje w klubie Kontrasty i zna się na tych sprawach. Pomysł padł już dawno, jednak przygotowania nabrały tempa około dwa miesiące przed samym koncertem. Najważniejszym zadaniem było znalezienie zespołów. Trzeba było też ustalić wszystkie sprawy techniczne, przygotować reklamę itd. Dzięki naszej determinacji powoli wszystko nabierało kształtu, trwały też negocjacje z zespołami. Ostatecznie na występ zdecydowały się cztery kapele: Gravitone, Bona Fides, Rowdyside i Dodbite. Jako bilet wstępu ustaliliśmy 5 zł lub co najmniej pół kilograma karmy. Zrobiliśmy bransoletki oraz przypinki propagujące naszą działalność, aby sprzedawać je na zorganizowanym przez nas stanowisku. Rozesłaliśmy zaproszenia w internecie, puściliśmy informację do mediów oraz do wszystkich znajomych. I z niecierpliwością czekaliśmy na nadchodzący piątek... 2 3 października 2 009 roku myśleliśmy tylko o nadchodzącym wydarzeniu. Czy wyjdzie? Czy przyjdą ludzie? Czy im się spodoba? Start był przewidziany na godzinę 1800, jednak już kilka godzin wcześniej w Kontrastach zebrała się grupka naszych wolontariuszy oraz pracowników klubu żeby wszystko dopiąć na ostatni guzik. Udekorowaliśmy salę, ustawiliśmy scenę. Powoli schodziły się zespoły. Trwało odliczanie. I wreszcie, o wpół do osiemnastej, zaczęli się pojawiać pierwsi imprezowicze. Najpierw kilka osób, później przychodziły kolejne. Z każdą chwilą tłum przychodzących ludzi stawał się coraz większy. Na bramce każdy gość z uśmiechem zostawiał 5 złotych lub przyniesioną przez siebie karmę oraz wpisywał się do pamiątkowej księgi. Z wielką radością, ale i pewnym zdumieniem, obserwowaliśmy zapełniające się w ekspresowym tempie kartony na karmę oraz kasetkę z pieniędzmi. I wreszcie, gdy młodzi ludzie wypełnili każdą wolna przestrzeń, rozpoczął się koncert. Klaszczący, krzyczący i bawiący się bez chwili wytchnienia tłum był najlepszym dowodem na atrakcyjność imprezy. Zespoły cały czas grały świetną muzykę, dostarczając wszystkim nieprzerwanej rozrywki. W tle wyświetlany był pokaz zdjęć naszych podopiecznych, tych biednych, brudnych, smutnych, wyglądających jak siedem nieszczęść, zabranych podczas interwencji albo zaniedbanych przez właścicieli oraz tych pięknych, z lśniącą sierścią i wesołymi mordkami, które znalazły swój nowy kochający dom lub jeszcze na niego oczekują. W przerwie został wyświetlony film o naszej działalności i zwierzętach którymi się opiekujemy: psach i psiakach, kotach i kociakach, przy czym za każdą następną minutą filmu kryło się jakieś nasze wspomnienie wywołujące wzruszenie, także wśród publiczności. Wszystkie zespoły zaprezentowały zwierzaki oczekujące na adopcję. Do sklepiku cały czas przychodziły osoby chętne do nabycia pamiątkowych gadżetów i dodatkowego wsparcia. Impreza skończyła się późnym wieczorem, gdy każdy – gość czy organizator – zmęczony, ale szczęśliwy po niezapomnianych przeżyciach kilkugodzinnej zabawy, udał się do swojego domu. Na koniec jeszcze trochę liczb: na imprezie było powyżej 400 osób. Zebraliśmy ponad 100 kilogramów karmy, za którą nasi podopieczni z pewnością będą niezmiernie wdzięczni. Wzbogaciliśmy się o 1711 złotych; pieniądze te wydaliśmy na klatki-pułapki, które po wspólnej naradzie uznaliśmy za najpilniejszą potrzebę TOZu. Nabyliśmy też nowe doświadczenia, które z pewnością pomogą nam w dalszej pracy. Była to pierwsza tego typu impreza zorganizowana przez szczeciński TOZ, jednak z pewnością nie ostatnia. Bo choć jeszcze cały czas trwa wspominanie tego wspaniałego koncertu, to my już myślimy o następnym, który – jak ten miniony – przy tak wspaniałych organizatorach musi być kolejnym sukcesem... Radosław Jączek TOZ O/Szczecin