mamusie na kampusie

Transkrypt

mamusie na kampusie
numer 2 (17)
marzec 2008
cena 1,00 zł
ISSN 1895–7919
mamusie na kampusie
dziwka zwana Madryt
ikapowe koła – same o sobie
h
c
r
a
i
r
at
e
n
l
a
socjo-kujon
a
d
wy
m
e
i
n
z traktorem wśród zwierząt
Naczelna Traktorzystka
Marcin Trepczyński
(śpiew, okrzyki, przysiady, teksty, ideologia)
wstępka
Kierownik ds. Nowych Technologii
Marta Czemarmazowicz
(łojenie w bębny, okrzyki)
Kierownik ds. Polerowania Traktora
Zosia Bluszcz
(robienie dobrego wrażenia)
Pewnie wspaniale jest być kobietą, a jeszcze wspanialej matką.
To zupełnie normalne, że każdy mężczyzna od czasu do czasu ma ochotę
zajść w ciążę. Któż z nas, facetów, nie miewa chwil zadumy, kiedy to siedząc przy
kominku pogładziłby się po idealnie okragłym brzuszku, porozmawiałby morsem
z kopiącym w środku brzdącem, a parę miesięcy później na pikniku z przyjaciółmi pokarmiłby sobie piersią. Nieprawdaż? Znam to z autopsji.
Empirycznym dowodem pojawiania się owej tendencji są natomiast panowie z rozkładówki. Idea mężczyźnianego macierzyństwa zdobywa więc popularność zwłaszcza wobec kuszącej perspektywy wieszczonego w tym numerze
matriarchatu. Tak, mechanizm jest tu podobny jak w przypadku feministek, które
w ramach patriarchatu mają ochotę zostać facetami. Nieważne. Z powodów więc
takich, owakich, czy może zupełnie bezcelowo i bezpowodowo prezentujemy dziś
przede wszystkim mamusie, co studiują na kampusie.
Płciowa fascynacja przewijać (sic!) się będzie ponadto tu i ówdzie, szczyty
zmysłowości osiągając na rozkładówce i wstępując wreszcie o dwa poziomy wyżej
w nowym dziele sztuki powołanym do istnienia przez Rafała Młodzkiego. Ale
w wydaniu tym serwujemy wam również inne ciekawe niewątpliwie wątki.
Zmieszaliśmy w tym numerze śledztwo związane z gniazdkiem UB na
Karowej, MISH-ową typologię skonstruowaną przez dr Annę Rosner oraz propozycje tematów dla niepomysłowych wykładowców, a także liczne obserwacje
z Traktu. Dorzuciliśmy dwóch bohaterów – bardzo miłego socjo-kujona Grzesia,
Michała z filozofii (czyli Ryśka) walczącego o opensource’y i szczyptę europeistów,
a następnie kilka słów o jedzeniu, czyli coś o Roosterze i o Szczotkach&Pędzlach.
Zakręciliśmy wszystko przy pomocy kół kulturoznawczych, o których piszą ich
szefowie i rozpędziliśmy w teżewe, którym mknęła Mareszka w swoim felietonie.
Takiż to bynajmniej nie skwaśniały postmoderną koktajlik serwujemy wam
dzisiaj, kochani mieszkańcy Traktu, byście wiedzieli, co się dzieje w naszym
małym uroczym świecie i coraz bardziej się poznawali. Życzymy jednocześnie
wszystkim Kochanym Dziewczętom zachwytu nad swą piękną płcią samą w sobie,
nad swymi dziećmi w akcie bądź potencji i słodyczy płynących z tryumfującego
już być może matriarchatu.
Naczelna
Mechanik
Maciek Matejewski
(śpiew, dobre odżywianie)
Kto chce jechać do Sieny – niechaj skoczy na str. 12.
Uwaga: wyniki plebiscytu „12 Apostołów Filozofii
Analitycznej” – str. 8.
Wciąż nowe nowiny – traktor.dobrze.org
spis traktorowych części:
Wa r s z a w a – Tr a k t K r ó l e w s k i – A D 2 0 0 8
NE
R e d a k t o r N a c z e l n y: M a r c i n Tr e p c z y ń s k i m e r c y n @ o 2 . p l
Ł a m a n i e:
M a c i e k
M a t e j e w s k i
W y d a w c a :
S t o w a r z y s z e n i e
K w i t n ą c y c h U m y s ł ó w s k u . d o b r z e . o r g
N
a
k
ł
a
d:
2
6
0
e
g
z.
EC
ZY
N
Tr a k t o r K r ó l e w s k i – m i e s i ę c z n i k s t u d e n t ó w Tr a k t u
ZP
OW
OD
U
Wszyscy mają
brzuszek… mam i ja!
CH
na masce traktora:
OR
OB
Y
kierownica . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 2
wstępniak; podziękowanie; na masce; Redakcja;
stopka; spis części
przez szyby traktora . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 3
Co przed nami; Ulica Krokodyli; rozkaz Naczelnika;
History Channel;
reflektorem traktora . . . . . . . . . . . . . . . 3, 10–11
Zdolność bilokacji; Okrakiem (na barykadzie);
Faja w ustach (daje prym);
Unia się wśród nas promuje (za nasze pieniądze)
gwóźdź . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 4–5
Tutor
traktor dojedzie wszędzie . . . . . . . . . . . . . . 6–7
zderzenie z traktorem; Wiśnia zbiera analityków;
Na Trakcie w Świąt trakcie; Buko plotkuje
w lusterku traktora . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 8–9
o dwóch takich, co strzelali w księżyc
la gente – mieszkańcy Traktu . . . . . . . . . . 11–15
Japolonistyka; Soli Deo; Starcie profesorów;
Mufmi Mirela; Orient na wschód;
niepodłączona orkiestra
impreza w traktorze . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 16
Przyjechali milicjanci; Naczel idiocieje
traktor na krańcu świata . . . . . . . . . . . . . . . . 12
jasno, zimno, ciemno – Tromsø
NI
Mechanik pozdrawia.
Traktor Królewski, nr 2 (17) 2008
gwóźdź
Matki jak z okładki
o uniwerkowym macierzyństwie
Mówią, że jak studentka zajdzie w ciążę to już tylko pieluchy, kaszki i tak dalej, w każdym razie koniec studiów.
Wóz albo przewóz. A wcale że nie.
Marta, studentka III roku, mama 14-miesięcznego Piotrusia (Piotruś wygląda jak z okładki Mamo to ja. A Marta jak
z okładki Glamour)
Najtrudniej poradzić sobie z brakiem snu. Pewnie widać po
mnie… nie widać? Bo jest całkiem dobrze, choć gdybym nie
była mamą, byłabym o wiele lepszą studentką, to oczywiste. Na
studiach wyrabiam minimum programowe. Siedząc na zajęciach cały czas trzymam rękę na pulsie. Wystarczyłby jeden
telefon, że coś z Piotrusiem jest nie tak, i lecę do domu. Póki
co jest OK (mały zostaje w domu z babcią), studia sprawiają mi
ogromną przyjemność, bardzo lubię wychodzić z domu, choć
czasem trudno mi się rozstać z synkiem. Ale on to rozumie
– kiedy wychodzę, staje na parapecie, macha, posyła całuska,
a ja lecę na zajęcia. Kiedy byłam w ciąży, wszyscy traktowali
mnie bardzo w porządku… no prawie wszyscy, niektórzy
uparcie „nie zauważali” brzucha, co mnie trochę śmieszyło.
Raz podeszła do mnie po zajęciach prowadząca i powiedziała
tak: „pani Marto, niech się pani nie przejmuje porodem, to nic
strasznego – 3 godziny i idzie jak z płatka!”.
Dorota, studentka III roku, mama 10-letniego Szymona i 8letniego Łukasza
Już na początku studiów przyjęłam, że jestem bardziej
mamą niż studentką. Dlatego nie robię żadnej specjalizacji
i chodzę tylko na te zajęcia, na które muszę i wtedy, kiedy moje
dzieci są w szkole. Kiedy łapię się na myśli, że ostatnio tydzień
temu bawiłam się z moimi synami czy pomagałam im w odrabianiu lekcji, odkładam książki na bok i jestem mamą. Przez
pierwsze dwa lata uczyłam się więcej, ponieważ chłopcy chodzili do szkoły ze świetlicą, w której spędzali czas do 17-tej.
Teraz kończą wcześniej, bo stwierdziłam, że nie może być tak,
że szkoła wychowuje mi dzieci! Skąd decyzja o studiach polonistycznych? Kiedy zorientowałam się, że moje dzieci uczą się
w szkole języka w wydaniu brukowym, poczułam misję szkolenia nauczycieli z podstaw kultury języka. Nie mogłam wytłumaczyć synowi, że forma „wziąść” jest niepoprawna, skoro tak
mówi Pani, bo Pani to jest przecież dla dziecka autorytet taki,
jak mama. Może kiedyś jako wykształcona polonistka wytłumaczę to nauczycielom…
Ola, studentka V roku, mama małej dziewczynki, która jeszcze przez trzy miesiące będzie w środku
Czuję się bardzo dobrze i tak jak dawniej chętnie chodzę
na uczelnię, pewnie dlatego, że jeden kierunek już skończyłam
i teraz uczę się na drugim wyłącznie dla przyjemności. Wszyscy są dla mnie bardzo mili, a nawet się o mnie troszczą – jednym słowem super jest. Moje dziecko urodzi się 2–3 tygodnie
przed sesją, więc planuję
pozdawać wszystkie egza- Na przerwach chowałam się
miny we wrześniu i wrócić w toalecie, ściągałam sobie mleko
na uczelnię, co nie będzie z biustu, zakręcałam butelkę
bardzo trudne, bo zajęcia
mam w weekendy i nie jest ich zbyt wiele. Oprócz bycia
mamą mam też w planach karierę naukową.
Magda, doktorantka, mama półtorarocznego Jaśka
Urodziłam Jasia na czwartym roku tuż po sesji. Pamiętam, że ogarnęło mnie przygnębienie – „baby blues”
i strach, że jak to, żyłam sobie, jak chciałam, a tu nagle
świat się wywraca do góry nogami i od tej pory jestem
za kogoś odpowiedzialna na zawsze, nigdy się od tego
nie uwolnię. Przez pierwszy semestr zostawiałam Jasia
w domu z prababcią i trzy razy w tygodniu wychodziłam
na zajęcia – to było dla mnie bardzo ożywcze. Na uczelni
nikt się nade mną specjalnie nie rozczulał. Egzaminatorów interesowała moja wiedza i zaangażowanie w przedmiot, a nie samopoczucie w związku z ciążą. W drugim
semestrze pisałam pracę magisterską. Jasiek świetnie się
odnalazł w tej sytuacji i każdego dnia o tej samej porze
zapadał w trzygodzinną drzemkę, chyba specjalnie po to,
żebym mogła spokojnie pisać – to nietypowe u tak małych
dzieci. Dzięki temu pracę napisałam i obroniłam się w terminie!
X, studentka Y, mama Z
Wszyscy bardzo przejmowali się moją ciążą, nawet
panie szatniarki. Po urodzeniu córki chodziłam normalnie na zajęcia, a z dzieckiem zostawał w domu mąż. Na
przerwach chowałam się w toalecie, ściągałam sobie mleko
z biustu, zakręcałam butelkę, zanosiłam szatniarkom do
małej lodóweczki na śmietankę do kawy i zamrażałam,
żeby później dać córeczce, bo jak tłumaczyły, „dziecko,
kochanieńka, to musi jeść prawdziwe mleko!”.
Marta Cze
polo i kultu
Traktor Królewski, nr 2 (17) 2008
traktor dojedzie wszędzie
Taizéwe
podróż w poszukiwaniu sensu
Francja to kilka miniaturowych domków, z okien których widać
pustkę. Wielka cisza i pagórkowate pola. Tylko na horyzoncie
pojawia się czasem coś na kształt pędzącej, obłej gąsienicy. Po
trzech sekundach znika gdzieś w środku pagórka. To pociąg
z Lyonu do Paryża pokonuje 500 km w dwie godziny. TGV.
Cudowny wynalazek francuskiej techniki.
Pagórki już się zachwiały, a góry ustępują.
Na tych pagórkach, pośród winnic, rozciągało się w XI wieku ogromne opactwo benedyktynów. Cluny, serce Burgundii. Owego
czasu największe i najsłynniejsze opactwo
w Europie. Teraz jest tu mała wioska z jednym
przystankiem autobusowym. W czasie rewolucji klasztor zburzono, a kamienie wywieziono
i sprzedano. Z krajobrazu i z głów wymazano
wszelkie ślady religijności.
Jak na ironię wśród tych samych pagórków
w latach 40-tych XX wieku pewien młody protestant postanowił założyć niewielką wspólnotę ekumeniczną. Wybór padł na wioskę
Taizé położoną kwadrans drogi rowerem z Cluny. Do wioski zaczęli
zjeżdżać się ludzie z całej Europy. Potem ze świata. Aż wreszcie któregoś lata przybyli w liczbie około miliona. Przyciągnął ich modny ideał
dialogu i przekraczania barier. Dzieci z dobrych domów squotują tu
w tych samych barakach ze zbuntowanymi alterglobalistami. Taka
nowa wersja Woodstocku. Sex, frytki i modlitwa o pokój.
Po co jechać do Taizé? Najlepiej
po nic. Żeby stanąć na wiadukcie nad
torami i poczuć przejeżdżające pod stopami TGV. Pobyć trochę ani tam, ani tu,
tylko tak pomiędzy. Religia zdaje się nie
mieć sensu. Im bardziej utwierdzamy
się w tym przekonaniu, tym bardziej jej
potrzebujemy.
Mareszka
filozofia, Grenoble
Karowa – niemiłe historie
niełatwe śledztwo
Do naszych czujnych traktorowych uszu dotarła wieść o tajemniczych przesłuchaniach w czasach minionych. Podobno ta
niechlubna historia miała miejsce w budynku dzisiejszej socjologii. Postanowiłam podpytać naszych wydziałowych wszechwiedzących historyków i prawników i zweryfikować szumną
wieść...
Najpierw poszłam do ciemnego zakładu mieszczącego się
w budynku zajmowanym w większości przez muzykologię. Zapukałam do drzwi dra Gawkowskiego, który interesuje się nie tylko historią
Uniwersytetu, ale i wszystkim dookoła Krakowskiego Przedmieścia.
Gdy usłyszał o przesłuchaniach, bardzo się zaniepokoił:
– Szczerze mówiąc nic mi na ten temat nie wiadomo.
– O żadnych przesłuchaniach pan nie wie?
Pan doktor chwilę poszperał w dokumentach i znalazł coś na
gorąco: jedyna ciekawa informacja to przesłuchania w hotelu Bristol w marcu 1968 roku. Były to tak zwane niedzielne popołudniowe
kawki. Profesorów i studentów, a także innych działaczy zapraszano
na niewinną małą kawę. W ten sposób władza powoli zbierała cenne
informacje.
Zbroiła się po cichu.
– Wiadomo, co z tymi ludźmi się potem działo?
– Część z nich zamykano w więzieniach, innych puszczano wolno.
To normalna procedura w tamtych czasach. Nigdy nie było wiadomo,
co kogo czeka w przyszłości, każda rozmowa
mogła być wykorzystana.
Dr Gawkowski zastrzegł, że nic więcej nie
wie i odesłał mnie do kilkutomowej encyklopedii. Księga nie posunęła śledztwa ani krok
naprzód. Musiałam zdać się na siebie. Skontaktowałam się z Naczelem, który przecież
wie często więcej niż historycy UW i coś tam
słyszał o areszcie UB na Karowej. Dał mi kontakt do doktora Królikowskiego, który ponoć,
prowadząc na Karowej 18 zajęcia z prawa
karnego, „opowiadał o mających tam miejsce
przesłuchaniach – między innymi o okrutnej
praktyce sadzania kobiet na nodze od stołka”.
Próbowałam nawiązać z nim kontakt
w poniedziałek rano. Nie wiem, czy to wina
niefortunnej pory dnia, czy prawniczej
uczciwości, ale doktor rzekł (w skrócie) tak
oto: Niewiele pani powiem w tej sprawie i nie
warto się ze mną spotykać.
Na szczęście dodał do mojej książeczki
adresowej nowy ważny kontakt: „Radzę
porozmawiać z profesor Bałtuszrajtis, powinna pani
pomóc, jest na Wydziale Prawa codziennie”.
Zachęcona taką radosną wiadomością
i posłuszna radzie prawnika wybrałam
się na Wydział Prawa. Ku memu zaskoczeniu okazało się, że poranki poniedziałkowe pani profesor woli spędzać poza uczelnią. Panią profesor
zastałam dopiero w środę.
Była w dobrym nastroju
do pogawędek. Niestety niekoniecznie na temat naszych
przesłuchań. Powiedziała za to
dużo ciekawego o czym innym:
– Na Karowej 14, naprzeciw szpitala, znajdowała się
Komenda Główna Milicji Obywatelskiej.
Próbowałam spytać o przesłuchania, ale informacja o komendzie
zdominowała rozmowę. Dowiedziałam się czegoś o historii budynku
szpitala:
– Szpital został przeniesiony na Puławską, a z sal i biur zrobiono
pokoje mieszkalne. Przenoszono tam profesorów, którzy mieli zbyt
dużo pieniędzy na koncie w nagrodę za publikacje. W ten sposób rozwiązano sprawę
remontów nowych pokojów.
– Wszystko poszło z pieniędzy profesorów. Czy mieszka tam ktoś jeszcze?
– Przeniósł się tam profesor Kotarbiński, gdzie był aż do śmierci. Do dziś mieszka
w tym budynku profesor Bardach. Wielu
ludzi nauki gnieździło się w małych mieszkankach.
– Skromnie, nawet bardzo, ale za to blisko uczelni. Mimo wszystko nie zazdroszczę
tej Komendy Głównej naprzeciwko.
To koniec historii traktorowych poszukiwań. Być może plotka w sprawie przesłuchań
jest owocem awantury z teczkami? Nie wiadomo, ale jak widać – w każdym kłamstwie
jest okruszek prawdy.
Traktor Królewski, nr 2 (17) 2008
Krycha
z filozo
traktor dojedzie wszędzie
Wi-fi na kampusie
HotSpot na kulturo
gdzie fruwają bajty
sukces samorządu, korzyści dla studentów
Sieć bezprzewodowa działa już prawie na całym kampusie.
Pod koniec marca uruchomiono ją na Ikapie. Niebawem bajty
fruwać zaczną też na filozofii.
Ale swoboda łowienia ich laptopem ma dwa ograniczenia. Po
pierwsze, sygnał nie dociera wszędzie. Socjolodzy z Karowej, którzy
łączą się z siecią już od ponad roku, mogą ją złapać tylko w niektórych miejscach, głównie na III piętrze. Nadajniki, które zainstalują
filozofowie, zapewnią dostęp tylko na I i II piętrze KP3 i politolodzy
z parteru mogą mieć problemy z połączeniem.
Druga sprawa to hasło. Ikapowcy wprowadzili je z obawy przed
licznymi gośćmi, których kuszą wygodne fotele i kanapa. Więcej opowie o tym obok Buko. We wszystkich budynkach prawa dostęp do
sieci mają podobno tylko pracownicy. Na filozofii łapać ją będą mogli
wszyscy studenci UW używając swoich usosowych loginów i haseł.
Zupełnie swobodnie można łowić bajty na polonistyce, na archeologii
i socjologii podobno też. Pewna studentka archeologii powiedziała,
że złapała sieć również na
historii sztuki.
A kiedy w końcu WiFi pojawi się po drugiej
stronie Traktu? Jak tylko
samorząd filozofii dostanie pieniądze od ZSS UW.
– Wtedy lecę i kupuję
– zapewnia Michał Woźniak, czyli Rysiek, który
badał niedawno, gdzie
na KP3 najlepiej zamontować nadajniki (planuje
kupić trzy) i gdzie sieć
będzie dostępna. Przygotowany przez Pawła
Banachowicza wniosek
o sfinansowanie pomysłu
w ramach II filaru tuż po podpisaniu przez Grzesia Markowskiego
został złożony w biurze ZSS. – No i trzeba jeszcze czekać na rozpatrzenie – mówi Michał.
Wielu ludzi nie korzysta, niektórzy proszą o rozszyfrowanie
skrótu „Wi-Fi” (nawiasem mówiąc: ‘bezprzewodowa wierność’), ale
warto jednorazowo wydać kilkaset złotych (200 zł za nadajnik +
około 100 za cośtam jeszcze), by pławić się w nadchodzące dni w bajtowych strumieniach przenikających nasze ciała.
Naczel
Co takie krótkie?
taśmy politologów
Dawniej zwisały od II piętra po piwnicę. Teraz ledwo mają długość jednej kondygnacji.
To taka tradycja, że politolodzy po przeprowadzeniu debaty (co
roku muszą coś takiego zorganizować na zaliczenie, bawią się wtedy
w partie polityczne i zapraszają różne szychy), wywieszają
w budynku przy KP3 na długich
arkuszach wyniki debaty. Kiedyś
można było czytać wysmarowane flamastrami na ogromnych
płachtach oceny za przygotowanie debaty, prowadzenie jej itp.
Tym razem wiszą obok siebie
niepozorne taśmy. Politologów
– z wynikami partii politycznych – ma niespełna 6 m. Europeistów, którzy reprezentowali
różne kraje UE – jest ładna, bo
kolorowa, ale ma może 4 m.
W siedzibie Instytutu Kultury
Polskiej UW właśnie powstała In s
pekt
strefa bezprzewodowego Inter- In
ternet or B uko
netu.
nie by w Ikapie jes o strzega
Surfować po sieci w murach
ł tak b
z
ardzo! cze nigdy
dawnego Szpitala św. Rocha można
do woli i bez żadnych opłat – wystarczy spełnić
trzy warunki: studiować w IKP, mieć laptop z Wi-Fi i poznać specjalne supertajne hasło dostępne w portierni Instytutu.
Początki hotspotu w Ikapie nie były łatwe. Instytut jest częścią
dość majętnego Wydziału Polonistyki, więc liczyliśmy na pomoc
władz dziekańskich. Władze odmówiły jednak finansowania tego
przedsięwzięcia, argumentując, że po pierwsze poszczególne jednostki Wydziału mieszczą się w zbyt wielu różnych siedzibach, żeby
z pieniędzy ogólnowydziałowych fundować Wi-Fi wszędzie (lecz
tylko w gmachu głównym), a po drugie, że koszty instalacji odpowiednich urządzeń są w skali instytutowego budżetu tak niskie, że
nie powinno być problemu ze
znalezieniem potrzebnej kwoty
w kasie IKP (pamiętam argument, że „skoro stać na to coraz
więcej restauracji i kawiarni,
to instytut chyba też”). Z racji
pełnionych w samorządzie
i Studenckim Kole Kulturoznawczym funkcji, a także ze
względu na obietnice złożone
przez zwycięską w jesiennych
wyborach samorządowych koalicję „Wasza Polonistyka”, z której list startowałem, ja i pan
Witek nie daliśmy za wygraną
i jeszcze w zeszłym semestrze
rozpoczęliśmy lobbowanie na rzecz punktu dostępowego w Ikapie
u dyrekcji Instytutu.
Pomysł się spodobał i dość szybko zyskał akceptację Właściwych
Ludzi. Ikap wziął na siebie koszty zakupu i montażu nadajników WiFi. Warto podkreślić, że był to wydatek jednorazowy, bo system został
podpięty do uniwersyteckiego stałego łącza, z którego też do tej pory
korzystaliśmy (tyle że przez kabel), więc nie ma tu mowy o jakichkolwiek dodatkowych miesięcznych opłatach. Tymczasem zyski są i będą
duże: skoro Uniwersytet staje się coraz bardziej wirtualny, a Obsługę
Studenta zapewnia w coraz większym stopniu Uniwersytecki System
(a tak właśnie jest i nie mamy na to wpływu), szeroki dostęp do
Sieci (w tym także bezprzewodowy) nie jest tylko kolejną studencką
zachcianką, lecz podyktowaną warunkami uczelnianej modernizacji
koniecznością.
W przypadku IKP powstał jednak jeszcze pewien problem techniczny: jak zabezpieczyć się przed inwazją gości
prze
t ak i b ez
a
,
y
w
o
m
ar
wo d o w y
Tak i d
z zewnątrz, którzy skuszeni okazją darmowego surfowania po necie
zalegną na cały dzień na naszych wygodnych skórzanych sofach
w Galerii Przechodniej (w gmachu głównym Wydziału Polonistyki
ten problem nie istnieje, bo i gmach jest większy, i takiego komfortowego kącika, jak nasza Galeria, nie ma). Odpowiedzią na te słuszne
skądinąd obawy przed „nieautoryzowanymi użytkownikami” ma
być właśnie wymóg logowania się do sieci przez specjalne, zmieniane
okresowo hasło, znane tylko „beneficjentom projektu”, czyli pracownikom i studentom IKP. Gdy hasło wycieknie i trafi w niepowołane
ręce – zostanie odgórnie zmienione.
Tak zwane „prace wdrożeniowe na zaawansowanym etapie”,
które zwykle ciągną się przy tego typu inwestycjach w nieskończoność, trwały nadspodziewanie krótko i zakończyły się powodzeniem.
Sygnał jest dobrze wyczuwalny w większości pomieszczeń budynku.
Mam przyjemność poinformować, że ikapowy punkt dostępowy jest
dostępny.
Buko Inspektor
Naczel
Traktor Królewski, nr 2 (17) 2008
traktor doje…
Czerwone majtki na Trakcie
Rooster dla kogucików (Naczel i Mechanik są za!)
Nareszcie! – pomyślałam. – Porządna knajpa dla
studentów, dwa kroki od kampusu.
Zazdrościłam niemieckim studentom stołówek
(niem. Mensa) z tanim i dobrym jedzeniem: 2–3 euro
za sporej wielkości danie obiadowe + deser . Mens jest
zawsze kilka na terenie kampusu. Nie trzeba polować
na jedzenie – zawsze można skoczyć na szybki obiad,
mensy są zwykle na parterze budynków uniwersyteckich.
W restauracji Rooster naprzeciw kościoła
św. Krzyża wita mnie miła dziewczyna i kieruje do
stolika – nie wiem, kiedy się skończy długi korytarz
i wreszcie usiądę we wskazanym miejscu. Czuję się
dziwnie – kelnerka ma na sobie błyszczące, opinające
się czerwone spodenki rozmiarów majtek i obcisłą
czarną koszulkę z dekoltem. Inne kelnerki wyglądają
dokładnie tak samo. Dociera do mnie, że jestem chyba
niestosownie ubrana.
Rozglądam się wokół – przy stolikach siedzą
samotni panowie pod krawatem – przyjemny business
lunch we wczesne piątkowe popołudnie. Z zainteresowaniem wodzą
wzrokiem za czerwonymi spodenkami. Od czerwonego aż się roi; kelnerek jest nieproporcjonalnie dużo w stosunku do ilości klientów.
Panie sprawiają wrażenie zadowolonych ze swojej pracy. Ja tylko
się martwię, czy im nie zimno, w końcu działa klimatyzacja?
Duży wybór alkoholi. Drinki w cenach warszawskich – Sex on
the Beach za 19 złotych. Sałatki 10–20 zł, makarony 13–20 zł, ryby,
dania mięsne, desery. Decyduję się na putaneskę, niech tam. Kelnerka
w czerwonych spodenkach z radością przynosi mój makaron. Trzeba
przyznać – szybka obsługa.
Na ścianach postery. Rocky, O’Neil, Jordan, Chicago Bulls. Zdjęcia z meczów koszykówki. Na rysunkach pontiaki, cadillaki, harleye.
Na telewizyjnym ekranie relacja z meczu piłki nożnej. Rooster oferuje sport na żywo. Można obejrzeć mecze piłki nożnej i hokeja – na
marzec obmyślano cały telewizyjny repertuar.
Dla pań, które zdecydują się przyjść do restauracji, także przygotowano atrakcyjną ofertę – czerwone błyszczące spodenki można
nabyć już za 42 złote!
Smakowało? – pyta kelnerka radosnym głosem. Przyznaję skwapliwie, że z putaneski (hiszp. ‘panna lekkich obyczajów’) jestem zadowolona.
Ciekawe, jakie są kryteria bycia kelnerką w Roosterze. Jędrne
pośladki?
Czerwonego koguta znajdziemy też w innych polskich miastach –
szukajcie majtek w Zakopanem, Sopocie, Krakowie, Gdańsku, Łodzi.
Rooster to amerykańska sieć restauracji. Być może będzie ich więcej
w stolicy, ale przyszłość koguta na Trakcie jest niepewna – knajpa
znajduje się w budynku wpisanym do rejestru zabytków, właściciele
bez zgody konserwatora przeprowadzili remont mocno przebudowując wnętrze.
Panowie, jeśli kiedykolwiek śniliście o kobietach w czerwonej bieliźnie, które podają wam posiłki – sen się spełnił!
A ja tak niewinnie liczyłam na mensę.
Zosia Bluszcz
stypolonika i zofilofia
Szczotkowanie, pędzlowanie
kawiarniane mity
„Chcę otworzyć kawiarnię!”
„To będą nieustające wakacje!”
Fanie byłoby mieć knajpę! Ale taką, gdzie można coś zjeść, to nie
musiałbym trzymać lodówki w domu. Na okrągło wpadaliby kumple
i byłaby świetna zabawa. – Pewnie niejednemu z nas podobne myśli
przychodzą do głowy podczas (odrobinę) zazdrosnej obserwacji
świetnie się bawiących w godzinach pracy staffowo-właścicielskich
kolektywów ulubionych knajp. Cóż, nie ma co mydlić oczu, życie
wewnętrzne kawiarni jest jedyne w swoim rodzaju. Żebyście jednak
nie popadli w ciężki smutek – z pomocą Gaby, właścicielki Szczotek
Pędzli na Tamce 45b, śpieszę obalić kilka mitów.
Wręcz na odwrót – właściciel kawiarni nigdy nie ma wolnego,
chyba że wyłączy komórkę i zaszyje się w jakiejś kryjówce. Non stop
coś się kończy, psują się zamrażarki i tostery, pracownicy zapominają kluczy, a grzejnika nie da się regulować bez obcęgów (tak, tak,
wszystko w Szczotkach). A wy musicie to wszystko ogarnąć – chyba że
macie parę dodatkowych tysięcy na profesjonalnego menago.
„Knajpa utrzymuje się sama”
Jakby to powiedzieć... „Pomyłeczka”? Szczotki były odnawiane
własnym sumptem, i chociaż to malutkie miejsce – remont i wystrój
pochłonęły kilkadziesiąt tysięcy złotych. Gaba z westchnieniem
stwierdza, że do najbardziej racjonalnego kosztorysu trzeba doliczyć
30% na nieprzewidziane wydatki – a ja jej wierzę.
„Władza wspiera ludzi z kulturalną inicjatywą”
Niezły dowcip. Administracji jest naprawdę wszystko jedno, kto płaci
czynsz, a sklep spożywczy ma taką nad wami przewagę, że sąsiedzi nie
skarżą się na nocne hałasy. To, co wywalczycie, będzie wasze, ale raczej
nikt nie poklepie was po plecach, mówiąc „ludzie, świetna robota!”.
Mam nadzieję, że was jednak nie przekonałam do porzucenia
szczytnych planów otworzenia jakiegoś fajnego miejsca. Jednak warto
przedtem trochę wiedzieć.
„Nie ma nic prostszego niż otworzyć
kawiarnię”
Z sanepidem lepiej nie zadzierać. Ci ludzie, jak się
uwezmą, są w stanie zamknąć każdy lokal. Zamiast
więc puszczać wodze fantazji przy urządzaniu baru,
lepiej idźcie grzecznie z planami do projektanta – jeśli
nie chcecie zostać ukarani np. nakazem zainstalowania
horrendalnej ilości zlewów. Oczywiście wszystko i tak
– jak w Szczotkach – trzeba będzie przebudować.
Nata Grzywalska
filozofia
uśmiechnięta
Gaba
Traktor Królewski, nr 2 (17) 2008
P.S. Szczotki Pędzle to super miejsce
i nie piszę tak wcale dlatego, że tam pracuję! Zapraszamy na espresso czarniejsze
niż noc, smakowite tarty pieczone m.in.
przez moją siostrę i „Czarodziejską Kurę”
– pierwsze dizajnerskie pismo dla dzieci!
traktor dojedzie wszędzie
Trzepaki na socjo-skwerze
biegnijta pod dywany!
M. st. Warszawa nareszcie
postanowiło zadbać o praktyczną stronę życia studentów i zamiast zasłaniać
te piękne alejki i trawniki
historycznymi wystawami,
ustawiło na socjo-skwerze trzepaki. Gratulujemy
stołecznym
oficjelom
doskonałego zmysłu praktycznego i niecierpliwie
czekamy na kolejne akty
racjonalizacji na Trakcie.
Redakcja
nadzieją przepełniona
Przedmieście Krakowskie, nieład warszawski
śledztwo Inspektora Buko: tropem usterek i niedociągnięć na Trakcie
W poprzednim numerze TK pozwoliłem sobie pochwalić
byłoby w tym wypadku
kawiarnię PLOTKA. Chyba przedwcześnie, bo wszystko, co
wymalowanie oznakowówczas uznałem jedynie za bliskie wyeliminowania „zmory wania w kolorze białym),
świeżootwartości”, przeciąga się do dziś, a nawet się nasila.
dlaczego nie ma wieczoru,
Kawiarnia, pławiąc się w zachwycie nad samą sobą, nie naprawia
by nie świeciło się co najswoich błędów i pozwala tymczasowości żyć wiecznie. Niestety, tak
mniej kilka pastorałek?
samo jest z całym zrewitalizowanym odcinkiem Krakowskiego.
(lamp ulicznych stylizoNatalie ze Studenckiego Klubu Islandzkiego skarży się, że gdy
wanych na stare dobre
ostatnio była w PLOTCE, nie mogła doprosić się kawy z bitą śmie- czasy, ale jednak przecież
taną, a przyszła właśnie po to, żeby napić się tego specjału. Niestety,
całkiem nowych), dlanowoczesny sprzęt odmówił posłuszeństwa, a wizyta w kawiarni
czego nie pojawiły się jeszcze nowe wiaty przystankowe? (w porówo mały włos nie zakończyła się tragedią, bo dwukrotnie (!) doszło
naniu ze stanem sprzed remontu, kiedy wiaty były i służyły, jest to
do zwarcia instalacji. Na szczęście zareagowały bezpieczniki, które
fotel w ogóle bez nóg!), dlaczego elegancki granitowy parkiet w salow porę odcięły dopływ energii. Było bezpiecznie, ale o wymarzonej
nie naszego miasta nadal nie doczekał się dbających o niego pracowkawie można było zapomnieć.
ników obsługi z froterką i odkurzaczem? (o ważne miejsca trzeba
Krakowskie miało być rajem dla spacerowiczów spragnionych
dbać!), dlaczego na Krakowskim ustawiono w bezsensowny sposób
kontaktu z historią i historią sztuki. Mieszkańcy miasta i turyści tyle znaków drogowych? (porównajmy chociażby ustawienie pozioz całego świata mieli mieć możliwość porównania obecnego stanu
mych i pionowych znaków przejścia dla pieszych na „placyku” mięzabudowań przy ulicy z ich
dzy UW a ASP, nie wspominając już o tym, że na osi tego
wyglądem z XVIII stulecia dzięki Potem obsługa usuwała niechcianą przejścia znajdują się bramy wjazdowe do obu uczelni).
reprodukcjom obrazów Canaletta śmietanę łyżką
Pytania można by mnożyć. Jedną z możliwych na nie
zatopionym w specjalnych pododpowiedzi jest brak motywacji odnośnych władz. Przyświetlanych szklanych sześcianach ustawionych na chodniku. Do tej
toczę jeden przykład – też z Krakowskiego, ale z odcinka, który pozopory pojawiła się tylko jedna taka kostka, która zresztą bardzo szybko staje jeszcze w remoncie. Przykład na to, że jak się chce, to można.
zniknęła, bo miała zbyt ostre krawędzie. W miejscu po niej straszy
Przez cały niemal zeszły rok kalendarzowy poczucie estetycznego
dziura przykryta zardzewiałą klapą. Jest bezpiecznie, ale Canaletto
nieładu budziła wieczorna iluminacja elewacji Pałacu Prezydenprzepadł.
ckiego, gdzie po zmroku codziennie nie paliła się halogenowa żarówka
Kasia z kulturoznawstwa narzeka, że specjalnie poprosiła
pod co najmniej jednym oknem. Z czasem, w drugiej połowie lata,
w PLOTCE o kawę bez bitej śmietany, ale jej zamówienie zrozumiano
zjawisko zostało ograniczone do jednego, zawsze tego samego okna,
na opak i dostała kawę z podwójną porcją kremu. Potem obsługa usu- które każdego wieczora pozbawione było podświetlenia. Czy za psuwała niechcianą śmietanę łyżką.
jącym harmonię iluminacji dysonansem stały Ważne Czynniki StraNa Krakowskim miało być schludnie. Opracowana koncepcja
tegiczne? – nie sądzę! Jakimś dziwnym trafem (w sposób oczywisty?)
rewitalizacji, choć można się z nią nie zgadzać, zakładała estetyczną
wszelkie kłopoty z brakami w podświetleniu na fasadzie tego piękspójność wszystkich elementów przestrzeni publicznej. Tymczasem
nego budynku skończyły się z dniem powołania nowego rządu, kiedy
w charakterze niechcianego dodatku do kawy coraz liczniej pojawiają
to Pałac Prezydencki stał się ostatnim bastionem tej a nie innej RP
się na elewacjach budynków krzykliwe szyldy nowych placówek usłu- i jako reprezentant jakże oświeconych nie tylko idei musiał zaświecić
gowych. Aż strach pomyśleć, jak będzie wyglądało ich usuwanie, gdy
blaskiem niezmąconym, uporządkowanym i stałym.
ktoś zauważy, że nie takie było zamówienie.
Kolejny raz, choć przyznam, że w dość przewrotny sposób, okaGdy sam postanowiłem kontrolnie odwiedzić PLOTKĘ, nie uszło
zało się zatem, że „potrzebne są wybory, żeby coś zmienić”. Może
mojej inspektorskiej uwadze, że z sufitu zwisają kable elektryczne, również urzędników i podwykonawców Ratusza do sumiennej pracy
niektóre żarówki się nie palą, jeden z czworonożnych foteli ma już
i odpowiedzialności za tworzony wizerunek („wizytówkę miasta”)
tylko trzy nogi, brakuje pracowników, by zapewnić obsługę kelnerską
zmotywuje dopiero widmo zbliżającego się głosowania? Jeśli mam
(w związku z czym zamawia się już przy barze), a w tle zamiast spo- rację a kadencja władz Warszawy nie zostanie skrócona, na porządek
kojnej muzyki leci ordynarne dicho.
na Krakowskim przyjdzie nam poczekać jeszcze przynajmniej dwa
Do każdego z tych mankamentów można by dopasować ana- i pół roku. Bardzo więc chciałbym się mylić.
logiczny problem w skali całego nowego Krakowskiego. Dlaczego
pasy na jezdni wciąż są malowane na żółto? (to oznaka tymczasowej
Inspektor Buko
organizacji ruchu – schowaniem i zabezpieczeniem kabli spod sufitu
kulturo
Traktor Królewski, nr 2 (17) 2008
w lusterku traktora
Atrakcyjny temat zajęć
zrób to sam!
Zaczynasz pracę na uniwersytecie i jesteś tym przerażony?
Chciałbyś, żeby na pierwsze prowadzone przez Ciebie zajęcia
na uniwersytecie przyszły tłumy?
Zamiast spędzać całe noce na konstruowaniu sylabusa, którego
i tak żaden student nie przeczyta, możesz po prostu zdać się na nas.
Kluczem do sukcesu jest tytuł, bo przecież uczęszczającego obchodzi tylko to, by wpis ładnie prezentował się w indeksie. Zaś w kwestii
układania nazw zajęć żaden zestaw dostępny na rynku nie dorównuje
naszemu niezbędnikowi. Wytnij go i zawsze noś przy sobie!
Dzięki poniższym tabelom zdołasz bez trudu stworzyć tytuł zajęć,
który zapewni Ci nadkomplet uczestników. Wystarczy wylosować po
jednej komórce z każdej kolumny. Dla odważnych zestaw „cegiełek”
składających się na tytuły w formie pytań – ostatni krzyk mody na
niektórych wydziałach. Nowe, odświeżające spojrzenie na przedmiot
Twoich badań gwarantowane!
1.
2.
3.
4.
5.
Wstęp do
klasycznej
analizy
gender
Strukturę
rewolucji
naukowych
Kuhna
Elementy
marksistowskiej
historii
ludobójstwa
Księgę
Rodzaju
Zarys
ponowoczesnej
estetyki
tożsamości
Spuściznę
szkoły warszawskolwowskiej
Dynamika
feministycznej
psychologii
Innego
manifesty
futurystyczne z lat
1918-1922
Wprowadzenie
do
stosowanej
semantyki
literatury
frankofońskiej
najnowszą
książkę
Žižka
Podstawy
postkolonialnej
socjologii
Unii Europejskiej
rubryki z
poradami
z pism dla
nastolatek
Zagadnienia
entropicznej
hermeneutyki
sarmatyzmu
Nurty
paralogicznej
antropologii
psychoanalizy
Bhagavadgitę
Kierunki
racjonalnej
komparatystyki
wykluczenia
filmy Tarkowskiego
Oblicza
dyskursywnej
teorii
władzy
prawo Zipfa
Perspektywy
nieantropo­
centrycznej
filozofii
miasta
34. prawo
Internetu
Wybrane
aspekty
ontoepistemologicznej
propedeutyki
Bliskiego
Wschodu
wczesne
prace
Lacana
Zmierzch
nieeuklidesowskiej
gramatyki
komunikacji
średnie
prace
Lacana
Narodziny
stochastycznej
aksjologii
pokolenia
JP2
późne prace
Lacana
Powrót
do
ezoterycznej
interpretacji
kultów
cargo
zagubione
prace
Lacana
2.
3.
4.
Dlaczego
Aborygeni
zjedli
Cooka?
Czy
przedstawiciele
środowisk LGTB
krytykowali
taszystów?
Po co
Klingoni
stworzyli
Margaret Thatcher
i Ronalda Reagana?
Gdzie
robotnicy
uciskali
chińskiego mandaryna?
Jak
Młodzi Polacy
błędnie rozumieli
rybę-pianę?
Którzy
angielscy poeci jezior
przepędzili
Hmongów?
Za ile
powstańcy barscy
inspirowali
Kościół Katolicki?
Kiedy
medioplatonicy
transmutowali
samych siebie?
6.
kombinatorykę Lulla
Złote Zasady tworzenia tematów wg Rejman
1. Studenci lubią nowe słowa,
2. ... chociaż niekoniecznie lubią nowe teksty
3. Nie ma nic złego w koniunkturalnym wybieraniu tematów (sesja
naukowa, książka świeżo wydana na wydziale, moda).
(na podstawie wypowiedzi dr hab. Zofii Rejman-Pietrzykowskiej, prowadzącej
m.in. zajęcia Zawsze kobiety. Oświeceniowy gender)
Przestrogi Rosner
1. Uważaj, żeby konstruując kontrowersyjne tematy nie dotknąć
czegoś, czego wolałbyś nie dotykać.
2. Studenci powinni sami móc wybrać, czym chcą zajmować się na
zajęciach.
(na podstawie wypowiedzi dr Anny Rosner, prowadzącej m.in.
zajęcia Czy wolno bić dzieci? Prawno-karna ochrona dziecka: uwarunkowania historyczne i współczesność)
Prawa Haskiej
1. Student musi wiedzieć na co się pisze.
2. W opisie zajęć nie używamy trudnych słów.
(na podstawie wypowiedzi Agnieszki Haskiej, współprowadzącej zajęcia Bohaterowie masowej wyobraźni dwudziestolecia międzywojennego)
Reguły Kochana
1. Jeżeli kobieta czuje, że ma wiele walorów, to nie będzie się przesadnie obnażała.
2. Negliż przyciąga osiłków z dużym karkiem, żeby zainteresować
inteligenta trzeba użyć innych metod.*
3. Tak samo jest z zajęciami. Dziwne tytuły nadają często ci, którzy
nie mają zbyt wiele do przekazania.
(na podstawie wypowiedzi dra Marka Kochana, prowadzącego m.in. ćwiczenia
z Retoryki i erystyki)
Olga Kołakowska i Rafał Krajzewicz
*por. ilustracja [Kochan prosił o zaznaczenie, że zdjęcia pochodzą
od redakcji, bo „mogłoby go to kompromitować”.]
Traktor Królewski, nr 2 (17) 2008
filozofia i psychologia
Michał Wiśniewski
12 Apostołów Filozofii
Analitycznej
Skąd ten quasi-religijny
i zalatujący pelagiańską herezją pomysł? Otóż badanie jest
właściwie próbą samozwrotnego zastosowania analitycznych postulatów o metodologii
indukcyjnych, empiryczno-statystycznych badań naukowych
do badania samej właśnie filozofii analitycznej.
Obiektem badań są poglądy
studentów filozofii analitycznej
dotyczące filozofów analitycznych
dokonywane zgodnie z metodologicznymi zaleceniami filozofii
analitycznej przez zwolennika
(czy też jak niesłusznie mówią
niektórzy – fagasa) filozofii analitycznej. Jest więc to analityczność
w najczystszej swojej postaci i pełności swej entelechii, jeśli w ogóle
można tu o entelechii mówić.
Oto wyniki:
1., 2. Russell, Quine
3., 4. Kripke, Wittgenstein
5. Frege
6., 7. Davidson, Rorty
8., 9., 10., 11. Strawson, Ajdukiewicz, Tarski, Popper
12. Bocheński
13. Ayer jako Judasz
Proponuję więc, aby pierwszy analityczny kościół konsekrować pod wezwaniem
Świętych Quine’a i Russella.
Najniższe noty (tak naprawdę
były to same negatywne opinie)
otrzymał Alfred Ayer (dla przyjaciół Freddie) i otrzymuje on
zaszczytne miano Judasza Filozofii Analitycznej.
Po co więc było to badanie?
Tak bez sensu, ku uciesze gawiedzi i na pohybel ewentyzmowi.
w oparciu o
1.
w lusterku traktora
Materiał edukacyjny dla niedoświadczonych studentów pierwszego roku
zdjęcia kobiety roznegliżowanej, a prawym górnym rogu – nieroznegliżowanej.
Zajdź w ciążę!
Macierzyństwo uderzyło na
moment do głów kilku mieszkańców Traktu i zapragnęli oni
zajść w ciążę. Poza Martą Cze
znalazł się wśród nich Grześ,
którego możecie poznać na
s. 12, bardzo miły chłopiec
i bardzo miłe dziewczę z polonistyki, a także doktor, wykładający na polonistyce filozofię,
który jak się potem udało ustalić nazywa się dr Kowalczuk.
Nie smuć się dziewczyno, nie
smuć się chłopaku, i ty możesz
zostać matką.
Redakcja
Traktor Królewski, nr 2 (17) 2008
10
koła traktora
Ikapowe koła
czyli jak zrzeszają się kulturoznawcy
Kulturoznawca to dziwny student. Nie lubi się zrzeszać. Nie znosi formalności, organizacji i pieczątek. Czasem jednak przełamuje ten opór i zaczyna działać w sposób zorganizowany. Oto krótki przegląd działających w Ikapie mniej lub bardziej absurdalnych studenckich organizacji.
Íslensk já!
Koło zamiast samorządu
Kiedy w 2005 r. powstawał na UW Studencki Klub Islandzki,
naszym głównym celem było przybliżanie możliwie szerokiej
publiczności bogactwa niemal nieznanej u nas kultury, a dzięki
temu promowanie ukochanej Wyspy i jej nietuzinkowych
mieszkańców.
Przez ostatnie dwa i pół roku organizowaliśmy – nie tylko zresztą
na UW i nie tylko w Warszawie – imprezy muzyczne, wieczory literackie, wystawy, wykłady, prelekcje i prezentacje, a także spotkania:
z artystami z Islandii (Jóna Thorvaldsdóttir, Sigurbjörg Karlsdóttir),
podróżnikami odwiedzającymi Wyspę (Grzegorz Micuła, Grzegorz
Szyszkowski) oraz naukowcami zajmującymi się Islandią (prof. Marek
Dawno temu, w ostatnich latach dogorywającego dwudziestego stulecia, w czasach gdy IKP (choć trudno to sobie wyobrazić) nie było, grupa studentów MISH wpadła na pomysł utworzenia Studenckiego Koła Badań nad Kulturą przy Katedrze
Kultury Polskiej, będącej wówczas malutkim pokoikiem na
polonistyce. Katedra z czasem rozdęła się do monstrualnych
rozmiarów stając się Ikapem właśnie, a Koło poszło jej śladem
przeistaczając się w Studenckie Koło Kulturoznawcze (SKK).
I byłoby sobie SKK kołem, jakich wiele, gdyby nie brak wspólnotowości i obywatelska anemia wśród Ikapowców. Ci oryginalni, kolorowi i inteligentni ludzie mają chyba alergię na jakiekolwiek instytucje
i podchodzą do nich z godną podziwu nieufnością. Stąd nigdy z braku
zainteresowania i mizernej frekwencji nie udało się powołać w Ikapie
samorządu studenckiego, mimo wydawanych wciąż przez dyrekcję
instytutu pomruków, że chciałaby mieć z kim prowadzić dialog społeczny… W końcu, w akcie najwyższej desperacji, na wymarzonego
rozmówcę upatrzyła sobie SKK – jedyną funkcjonującą wówczas
w Ikapie studencką instytucję.
I dlatego koło kulturoznawców jest jedynym chyba na całym UW
kołem zajmującym się organizacją instytutowych wigilii, interweniującym w kwestiach usosowo-regulaminowych, wystroju korytarzy
i innych sprawach błahych.
Prócz udawania samorządu,
SKK zajmuje się wciąż
„nauką” – ma aż cztery sekcje (Filmu i Wideo, Religioznawczą, Sztuki oraz Teorii
Teatru i Dramatu) i każda
z nich mogłaby równie
dobrze być osobnym kołem.
Zrzesza tłumek fanatyków
danego zagadnienia, prowadzi jedną z dwóch w Polsce uniwersyteckich wideotek, współorganizuje objazdy kursowe i wyjazdy poszczególnych sekcji, a nawet co
jakiś czas coś wydaje.
Ojcowie założyciele SKK nieco już się postarzeli, naukowo utytułowali, wyłysieli, przytyli... Ale do koła trafia co roku strumień pierwszoroczniaków. Sztafeta pokoleń trwa…
Członkowie Klubu w interakcji z Islandczykami podczas
warsztatów języka polskiego w Domu Nordyckim w Reykjaviku
(wrzesień 2006 r.). Fot: archiwum SKI
Podhajski, dr hab. Grażyna Szelągowska, dr Maciej Dąbski).
Jesienią 2006 r. dzięki wsparciu Rady Konsultacyjnej ds. SRN,
Fundacji UW i linii lotniczych Icelandair spełniło się nasze największe marzenie: pojechaliśmy na Islandię! Wzięliśmy udział w Festiwalu
Kultury Polskiej w Reykjaviku,
przeznaczając większość z zaledwie
Prezes SKI jako
kilkudziesięciu godzin spędzonych
św. Mikołaj na
na Wyspie na promocję naszej
klubowej wigilii
uczelni i działalność naukową
w kawiarni Kafka. Na
(wykłady o kulturze polskiej i warpierwszym planie
sztaty języka polskiego). Mimo to
tekst okolicznościomieliśmy szansę przekonać się,
wego przemówienia
jak to jest na Islandii. Zrobione
i islandzkie ciasteczna Wyspie zdjęcia i zdobyte tam
ko – jedno z wielu,
doświadczenia wykorzystywaliśmy
które upiekła na
później w różnym charakterze przy
tę okazję Kamila
wielu okazjach.
Kiersnowska (gruOd kilku miesięcy Polacy
dzień 2007 r.). Fot:
tłumnie wyjeżdżają na Islandię
Marzena Michałek
w poszukiwaniu lepszych zarob-
ków. Wciąż jednak znają ten kraj
powierzchownie, a jednocześnie dają się poznać Islandczykom często
z nie najlepszej strony. Dlatego mamy teraz w planach przede wszystkim takie projekty, które akcentowałyby fakt, że Islandia, wbrew
powszechnej opinii, nie jest rajską wyspą dobrobytu dla fileciarzy,
ma natomiast do zaoferowania coś zupełnie innego i znacznie bardziej cennego. Chcemy udowodnić,
że można i warto interesować się
Studencki Klub Islandzki
Wyspą z pobudek innych niż matenumer w rejestrze UW: 421;
rialne i że wielu Polaków doskonale
opiekun naukowy:
to rozumie.
dr Roman Chymkowski;
Jeśli ktoś chciałby dołączyć do
nieformalny ekspert:
naszego zespołu, zapraszam na rozmgr Włodzimierz Pessel;
mowę w każdą środę w godz. 13:15–
trona internetowa:
14:45 do pok. 14 w siedzibie IKP.
www.uw.islandia.pl;
kontakt mailowy:
[email protected]
Łukasz Bukowiecki
prezes SKI
Witek Zakrzewski
Prezes SKK
Sekta miłośników celuloidu
Nawet w snach największych kulturoznawczych optymistów
inicjatywa opatrzona wdzięczną i jakże typową dla ikapowych
indywidualistów nazwą: Sekcja Filmu i Wideo Studenckiego
Koła Kulturoznawczego Instytutu Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego pozostawała w kulturowym niebycie
i nadzieje na wydobycie się z niego wydawały się znikome.
Funkcjonowała co prawda wideoteka studencka (dzisiaj rozwija
się ona bardzo prężnie – mamy już ponad 2000 tytułów), szczycąca się
dość obfitymi zbiorami (niekoniecznie muzealnymi), ale większość
członków naszej sekty miała wrażenie, że nasze tajemne moce marnują się i że należałoby je w końcu gdzieś ulokować.
W czerwcu zeszłego roku ze wspomnianego niebytu wyłoniło
się dwoje ikapowskich nadludzi, w których głowach zrodziła się
genialna w swej prostocie myśl: wskrześmy sekcję! Nie pozwólmy jej
umrzeć! Co zaskakujące, na tym się nie skończyło: nowi przewodniczący z godną podziwu energią i niebywałym poświęceniem rzucili
się w wir załatwiania, namawiania, proszenia, błagania i tylko oni
wiedzą, czego jeszcze. Doskonale widoczne efekty tej pracy pojawiły
się w listopadzie zeszłego roku pod postacią projektu Filmowe Labirynty.
4
Traktor Królewski, nr 2 (17) 2008
koła traktora
Studenckie Koło Naukowe Kultury
Ulicznej i Wiejskiej
Koło powstało w roku akademickim 2006/2007.
opiekun naukowy: dr Agnieszka Karpowicz
działalność: badanie antropologii codzienności,
antropologii miasta, akcje w terenie
Pociągi elektryczne, dworce, bazary, warszawska Praga, margines społeczny, mniejszości narodowe, przedmieścia, przenikanie się wiejskości i miejskości – to kluczowe tematy.
Projekty realizowane
przez Koło zawsze mają
Majorowa alternatywa
koordynatora, pod którego kierunkiem są one
SKNKU było pomysłodawcą i organizatorem konferencji na temat ponad dwudziestoletniej działalności
realizowane. Dzięki temu
Pomarańczowej Alternatywy. Odbyła się ona 13 marca 2007 roku w budynku IKP. Podczas konferencji miał
w tym samym czasie
wykład Major Waldemar Fydrych, odbyły się projekcje filmów dokumentujących akcje Pomarańczowej Alterpowstaje nawet kilka pronatywy, dyskusja, promocja książek Majora. Towarzyszyło temu otwarcie wystawy o historii Pomarańczowej
jektów. Taki sposób pracy
Alternatywy, także w budynku IKP.
Na konferencji pojawiło się wielu studentów kulturoznawstwa i innych kierunków, w sumie kilkadziesiąt
pozwala zwiększyć efektywność i poziom szczeosób. Informacje na temat tego wydarzenia ukazały się w prasie, np. obszerny artykuł Szymona Waćkowskiego
gółowości badań.
w Życiu Warszawy „Krasnoludkiem w mur” z 13 marca 2007 r.
Konferencja wywołała duże zainteresowanie wśród studentów,
Balkon i sprej
czego skutkiem była publikacja wywiadu z Sekretarzem Koła
Naukowego Kultury Ulicznej pod tytułem „Ludyczna działalPrezes Koła Ignacy Strączek
kierował między innymi proność Komitetu Centralnego” w studenckim miesięczniku Traktor
jektem publicznym „Balkon”.
Królewski. Impreza zaowocowała także nawiązaniem współpracy
Przy głośnej muzyce disco polo
Koła z Pomarańczową Alternatywą.
uczestnicy projektu mieli wyraPlan Białoruś
zić swobodną refleksję sprejem na murze i szkle. Warto
Po rozszerzeniu obszaru swoich zainteresowań wyrażonym
zauważyć dwa nurty refleksji,
w zmianie nazwy na Koło Naukowe Kultury Ulicznej i Wiejskiej
które spontanicznie i samoistnie
powstał projekt antropologicznych badań terenowych na białosię wykrystalizowały: 1) Nurt
ruskiej prowincji. Przedmiotem badań będzie kultura popularna
LEGIA MISTRZ 2) Nurt osobipolskiej mniejszości zamieszkałej we wsiach północno-zachodsty. Projekt stanowi nawiązanie
niej Białorusi. Termin wyjazdu badawczego planowany jest na
dialogu z ikonosferą Pragi Połupaździernik 2008 roku, obecnie
dnie. Okazał się wyzwaniem
trwają intensywne przygotowadla lokalnej społeczności, która
nia – zaangażowani w projekt
z trudem go zaakceptowała.
członkowie Koła i inni studenci
Okazuje się, że niedbały napis,
zdobywają konieczną wiedzę
który pojawił się w przestrzeni zarówno publicznej, jak i prywatnej,
o kulturze białoruskiej, dopracojest odbierany jako kalanie własnego gniazda, podniesienie ręki na
wują merytorycznie temat i orgaświętość.
nizację wyjazdu.
Stadion
Projekt „Stadion”, koordynowany przez Ignacego Strączka,
czyli badania terenowe na Stadionie X-lecia w Warszawie, trwały 6
tygodni. Obejmowały szeroko zakrojony projekt fotograficzny, film
i wywiady radiowe. Cel badań stanowił przede wszystkim zapis
doświadczenia spotkania z obcym, poznanie skomplikowanej wielokulturowej tkanki Stadionu i opis zmian, które miały miejsce po
zamknięciu „Korony”. Badania pozwoliły zebrać ogromny materiał
źródłowy fenomenu, który ginie na naszych oczach. Siódmego stycznia 2008 w księgarnio-kawiarni Tarabuk została otwarta wystawa
„Bez Korony/Umiera ta kraina tego już nikt nie zatrzyma”. Autorami
zdjęć są członkowie Koła: Maria Zawadzka, Jan Sokołowski, Łukasz
Hrynkiewicz, Ignacy Strączek.
4
Solidnie rozreklamowany drogą plakatowo-ulotkowo-gronową,
cieszył się dużą popularnością i gromadził zarówno kinomanów
zaprawionych w boju dociekliwego interpretowania dzieła filmowego, jak i amatorów chcących po prostu obejrzeć ciekawy film. Okazji ku temu było niemało, silną reprezentację miały zarówno „filmy,
do których nieznajomości nie należy się przyznawać w towarzystwie”
(„Miasto kobiet”, „Rękopis znaleziony w Saragossie”, „Pętla”), jak
i tzw. kino rozrywkowe („Cube”, „Memento”).
Podstawowym celem przeglądu było ukazanie rozmaitych realizacji motywu labiryntu w możliwie szerokim kontekście kulturowym. Nicią Ariadny umożliwiającą wyjście z labiryntu symboli,
motywów i archetypów, którymi nasycone były filmy, okazały się
prelekcje wygłaszane zarówno przez zaproszonych gości, głównie
pracowników IKP, jak i przez szanownych przewodniczących sekcji.
Swoją obecnością zaszczycił nas również dr Jacek Ostaszewski z UJ
(okrasił swoim wnikliwym komentarzem „Memento”), orędownik
niekochanej raczej wśród pracowników IKP kognitywistycznej teorii
filmu, głoszącej, że w „Deszczowej piosence” trudno znaleźć kompleks Edypa i jungowskie archetypy.
Legendarny Xawery
Pierwszy Sekretarz KC KNKUiW
W roku akademickim 2007/08 do Koła wstąpiło wielu nowych
członków, ich obecność pozwoliła rozszerzyć działalność Koła.
Wśród licznych propozycji na uwagę zasługuje projekt Joanny Łojas
poświęcony Mironowi Białoszewskiemu.
Ignacy Strączek
prezes KNKUiW
28 lutego br. wraz z pokazem filmu „Pętla” W. J. Hasa projekt
Filmowe Labirynty umarł śmiercią naturalną, otoczony kochającą
rodziną i przyjaciółmi. Przeżył szczęśliwe 4 miesiące i odszedł od nas
spełniony i radosny, że udało mu się zagościć na ziemskim padole.
W marcu planujemy ruszyć z nowym projektem „Wielkie Manifesty Kina. Odsłona I” – do tematu podejść chcemy niebanalnie:
owszem, zaprezentujemy najważniejsze manifesty w kinematografii,
ale jako ich ilustracje pokażemy rzadko przywoływane obrazy. Jeżeli
wielkomanifestowa inicjatywa okaże się sukcesem, będzie kontynuowana w przyszłym
roku.
A na jesieni organizowany na niespotykaną wcześniej skalę przegląd kina noir!
Już teraz serdecznie zapraszamy. Szczegóły
niebawem na naszej stronie internetowej:
www.wideo-ikp.prv.pl.
Traktor Królewski, nr 2 (17) 2008
Hania Zakrzewska
kulturologia stosowana
11
12
la gente – mieszkańcy Traktu
Socjo-kujon
był mały pogrom, on wrócił z tarczą
Tradycyjnie wielkim sitem na socjologów jest statystyka. Jednak w czasie
ostatniej sesji największy pogrom odbył
się w ramach egzaminu dla drugoroczniaków ze Stratyfikacji Społecznej.
Prof. Henryk Domański hojnie rozdawał
dwóje. Grzegorz Rutkowski, z którym
rozmawiam poniżej, dostał... szóstkę.
Ilu studentów mogło nie zdać w I terminie?
Przede mną na 6 zdających 5 dostało dwóje.
W całym tym dniu ok. 10, więc może nie
zdało 20%.
Dlaczego tylu nie zdało?
Sądzę, że w dużej mierze wynikało to
z nastawienia ludzi. Poszła fama, że będzie to
trudny i masakryczny egzamin, wręcz nie do
zdania, więc może mniej się do niego przygotowywali. Nie zwracali tak uwagi na kwestie
merytoryczne, ale raczej jak to ugryźć.
Socjolog dał się na to nabrać?
Są to przyszli socjolodzy, ale w większości to
jeszcze młodzi ludzie, 21-latkowie. Grał też
rolę brak doświadczenia w zdawaniu egzaminów ustnych, bo to pierwszy taki egzamin
w ich karierze. Choćby taka prozaiczna kwestia jak strój. Dla mnie niewyobrażalne jest
nie pójść na egzamin ustny w garniturze, bo
jest to okazanie szacunku osobie przeprowadzającej egzamin. Poza tym, jak wchodzi
człowiek dobrze ubrany, dobrze prezentujący
się, to prowadzący ma do niego inne nastawienie, niż jak przychodzi ktoś ubrany tak
jak ja teraz, czyli w dres.
Czy rzeczywiście był to trudny egzamin?
Nie. Jeśli do egzaminu trzeba przeczytać
jedną książkę, która ma niecałe 300 stron,
i ewentualnie pochodzić na wykłady, których
było 12, to uważam, że nie był trudny. Zdawałem takie, do których trzeba było czytać
2,5 tysiąca stron.
Jak znajomi zareagowali na twoją szóstkę?
Pierwszą reakcją kolegów było mocne szturchnięcie: „o, kujonie”, potem jeszcze kilku
w ten sam sposób, ironicznie-prześmiewczo
skomentowało mój wątpliwy sukces. Bo nie
uważam tego za sukces.
Zawsze dostajesz najlepsze stopnie?
Staram się po prostu zdać. Z metodologii
dostałem cztery. Ze statystyki trójkę, ale
Kto jedzie do Sieny?
Koło Badaczy Mniejszości Narodowych
działające w Instytucie Socjologii zaprasza
studentów zainteresowanych antropologią
społeczną oraz dyscyplinami pokrewnymi
do udziału w V Konferencji Moving Anthropology Student Network, która odbędzie się
w dniach 4-9 maja w Sienie.
Więcej informacji o konferencji na stronie:
http://masnitalia.pbwiki.com/
W razie pytań pisz do Żulika:
[email protected]
Grzegorz Rutkowski, „Magister”
(skończył w 2006 r. stosunki międzynarodowe)
Poza studiowaniem socjologii:
– wspina się – „to bardzo absorbujący
aspekt mojego życia, poświęcam mu więcej czasu niż obowiązkom naukowym
i domowym”;
– uczy dzieci języka – „dorabiam sobie
tylko chałturkami, bo póki co warto
skupić się tylko na tej socjologii”;
Ulubiony kolor:
„każdy, byle jaskrawy”;
Preferowana pora roku:
„wszystkie, byle nie było ponuro, musi
być dużo słońca. Deszcz również, ale nie
taka zgniła pogoda, jak teraz”;
Najbardziej poruszająca muzyka:
„ostatnio fascynują mnie kompozytorzy
skandynawscy”;
Ubóstwiany wykładowca:
dyrektor Sławomir Łodziński, „bardzo
pomocna, zaangażowana osoba, a to
dużo znaczy, jest gotowy serce sobie
wykroić i dostać zawału, a dla studenta
zrobi, co się da”.
matematyka nigdy nie była moją mocną
stroną i uważam to za swój osobisty sukces.
Czasem wpadnie jakaś piątka.
Co najbardziej interesuje cię w socjologii?
Zawsze ciągnęło mnie ku psychologii społecznej. Często chodzę po ulicy i zastanawiam się, dlaczego ludzie robią to, co robią.
Czy jednostki działają tak jak działają, czy
grupy działają tak jak działają, i jaki jest
wpływ jednostki na konkretne działanie.
Zawsze interesują mnie mody, czy w muzyce,
czy zjawiska takie jak flash moby, które były,
stały się popularne, a w tej chwili już o nich
nie słychać.
Naczel
icznych
aliz Socjolog
, od pa źd zierarsztatami An
W
socjolog icznych
z
ów
ch
di
ta
stu
ch
h
oic
m
u
szaw ie lud zi,
O konsza
ątk
ar
cz
W
-u jestem od po
tacji do życia w
ap
AS
W
ad
e
ni
iem
da
nk
ba
zmieniły
zło
w
„C
edy
w nim czują, jak
ga żowa łem się wt
kt, bo
to miasto, jak się
ją
oje
ga
pr
ni ka 20 06 r. Zaan
ze
ny
str
ot
po
ist
osied lili – jak
e sa mo. Ba rd zo
ki
ta
ło
Przee.
sta
rz
zo
którzy się w niej
Gó
co
j
a
S-u w Zielone
co się zmieniło,
ga nizuję
e na kong resie PT
or
ian
się ich zw yczaje,
aj
isi
taw
ds
Dz
ze
rt.
pr
po
ć
miał y by
ny zosta ł ra
wy ni ki bada nia
projekt. Biorę
a latem opracowa
wiosną 20 07 r.,
iony będzie nowy
je
y
taw
ds
iśm
ze
zil
pr
ad
ym
o mów ić.
ow
ór
pr
na kt
ze chyba nie woln
łon ków WAS -u,
o któr ym... jeszc
co na m
ie,
o
kc
spot ka nie dla cz
«P
oje
a
pr
icz
ym
łow
zy uczelnian
ie Tom ka Ku ko
kc
oje
log ii.
pr
cjo
m
so
ud zia ł też w międ
ny
ia
bit
ie do studiowan
kże w ba rd zo am
a zachęcać będz
ór
Nieważne. A ta
kt
,
ka
iąż
ks
a powstać
socjolog ia» – m
socjolog ii robić.”
można po ta kiej
Poka że m.in., co
ytania.
st tylko do cz
Traktor nie je
li. Wszyscy.
do niego pisa
ie
śc
y
b
,
o2.pl
to
o
p
Jest też
ksty: mercyn@
Pojemnik na te
Traktor Królewski, nr 2 (17) 2008
la gente – mieszkańcy Traktu
Wojownik opensource’a
weteran walki z Billem
Zazwyczaj fani programów opensource’owych ograniczają się
do narzekania na gatesowe produkty i namawiania znajomych
jak nie na Linuksa, to przynajmniej na używanie Firefoksa.
Michał Woźniak, w skrócie Rysiek, student (prawdopodobnie)
IV roku filozofii, poszedł dalej. Chce, by na otwarte oprogramowanie zdecydowały się stołeczne urzędy, a między innymi
Ratusz.
24 stycznia współorganizował mały happening w Radzie Miasta.
Pokazał, jak wygląda Wolne Oprogramowanie, by politycy już więcej
nie bali się wynalazków określanych mianem „otwarte” (czytaj: niezamknięte, czyli nie-niebezpieczne). „Wpadliśmy,
postawili kompa, stanowisko SMS-u, rozdawali
ulotki i płytki z linem,
i pytali, informowali,
zapraszali” – opowiada.
O dziwo, skrajne partie
połączyły się we wspólnym głosie „za”. Pomysł
odrzuciła
Platforma.
„Polityka” – odpowiedział mu na totalny brak
zrozumienia radny tej
partii.
No i miasto, zamiast
0 zł, wydało 9 mln zł
w zeszłym roku, a w tym
roku 4,5 mln na pakiety
biurowe „jedynej słusznej Firmy”. W szczególny
dzień 29 lutego Rysiek
zaprosił trzech radnych
na spotkanie do Laboratorium BRAMA na elektronice (PW), gdzie
pracuje. Przybył jeden. W gronie ekspertów rozmawiali, jaką taktykę
przyjąć, by w urzędach zaczęto używać Firefoksa i Open Office’a.
Wobec doświadczeń wielkiej niechęci urzędników, jedyne realne
pomysły sprowadzały się do podstępu, np. instalowania OO i wsta-
Walki wręcz uczył się ongiś
w starciach z Naczelem
na podwórku KP3
wiania mu ikonki Worda, a także masowego przysyłania urzędnikom
plików w formacie „odt”, które muszą otworzyć, bo dzięki ustawie
o dostępie do informacji publicznej zobowiązani są odpowiedzieć.
A teraz pytanie do Ryśka: czy „Brama” nie kojarzy ci się z...
Rysiek: Uważam to za ironiczny zbieg okoliczności, bo dzięki
Bramie monsieur Gates stracił kilka tysięcy złotych. Podczas spotkań „Linux w Bramie” kilka osób wyszło ze spotkania z Linuksem,
OpenOffice’em itp.
No i walczy. A poza tym jeździ z Józefowa na rowerze, zainstaluje
na KP3 Wi-Fi, na II roku zapuścił imponującą grzywę i pewnie nadal
ma dla mnie 5 nie sprzedanych Traktorów nr 3(3).
Naczel
Jeżeli chcesz poznać Ryśka lub Wolne Oprogramowanie lub jedno
i drugie, i ogólnie dowiedzieć się, o co z tym Linuksem kaman,
wbijaj do Bramy w każdy ostatni piątek miesiąca pomiędzy 10:00
a 18:00.
Miejsce:
Laboratorium BRAMA, Wydział Elektroniki i Technik Informacyjnych PW, ul. Nowowiejska 15/19, piwnica, pok. 039.
Link:
http://brama.elka.pw.edu.pl/linux
Namiar na Ryśka:
Mail/Jabber – [email protected]
Europeiści debatujący
tuż po feriach
Stoliki również były punktowane, ale to chyba było najmilsze
z całych przygotowań do debaty. Pojawiły się na nich potrawy
oraz trunki charakterystyczne dla danego państwa, np. na
stoliku Portugalii były obecne „rabanadas”, czyli świąteczne
grzanki portugalskie, na stoliku Francji nie zabrakło serów,
a na stoliku włoskim oczywiście pasty.
Z głośników przyniesionych specjalnie na tę okazję płynęły melodie ludowe oraz fragmenty hymnów państwowych. Poza tym przygotowano różne plansze, makiety oraz prezentacje o danym regionie
europejskim.
Same negocjacje między państwami przebiegały bardzo burzliwie, czasem wręcz dochodziło do delikatnych kłótni. Momentami
tak wczuwaliśmy się w klimat debaty europejskiej, że padały sformułowania: „nie przypominam sobie, żebyśmy byli na ty”. Można rzec,
iż duch Unii Europejskiej unosił się zwłaszcza przez ten jeden dzień
nad salą przy ul. Poligonowej.
Debata trwała do późnych godzin nocnych. Skończyła się o 23:30.
Podejrzewam jednak, że gdyby sala była wynajęta dłużej niż do 24tej,wszystko skończyłoby się o wiele później.
Uważam, że debatapomogła nam wczuć się w prawdziwy klimat
Unii Europejskiej, zrozumieć charakterposzczególnych organów
decyzyjnych i mechanizmów unijnych.Takie wyzwanie, choć początkowo trochę przerażające, zbliżyło nas, studentów do siebie i pozwoliło nam poczuć się prawdziwymi Europejczykami.
Traktor Królewski, nr 2 (17) 2008
Monika Sas
politologia
13
14
młodzkarnia
Dziwka zwana Madryt
czyli złe wychowanie
Pomysł na historyjkę był z początku prosty jak miód – jakiś
szczurowaty cwaniaczek spotyka chorą umysłowo piętnastoletnią dziewczynę, zakochują się w sobie (z nudów oczywiście),
po czym zabierają się do płodzenia w ciałach niczym bezpłodnawa Dusza Świata u Plotyna.
Udający wzruszenie Narrator ma dzięki temu wspaniałą okazję
do taniego porymowania (np. „On na imię miał Franek, ona zwała
się Hanka. Jaki szpetny kochanek, jaka szpetna kochanka!” etc.].
Wszystko gra niczym wiolonczela i fortepian w jakiejś kiczowatej
książce rodem z Ameryki Południowej. Tyle, że „wszystko gra” to
zdecydowanie za mało, żeby tekst kogokolwiek ubogacił. Żeby tego
dokonać, trzeba być wyżej o jakieś dwa poziomy – najpierw musi
pojawić się wyrafinowanie, do którego następnie musi dołączyć
dewiacja. Dokładnie jak w teoriach sukinsyńskiego jazzu z piątkowych herbatek. Historyjka o Franku i Hance, mimo pewnych niezaprzeczalnych walorów, raczej się do tego nie nadawała. Potrzeba było
czegoś z większą potencją.
Przenosimy więc historię na południowy zachód, a bohaterami
czynimy Apolonię – piękną dziewczynę o dewockich inklinacjach
połączonych z uroczą otwartością, a także
Mścisława, lekko agresywnego, choć
w ogólności dość zblazowanego, a przy tym
chwilami niegłupiego nawet młodzieńca,
który przyjeżdża do niej w odwiedziny.
Do spotkania dochodzi na madryckim
lotnisku. Akcja rozpoczyna się z chwilą,
gdy z otaczającego ich tłumu składającego się w 90% z wąsatych dżentelmenów
w dresach i skórzanych kurtkach, którzy
tutaj (podobnie jak na wszystkich innych
lotniskach, do których z Pyrzowic latają
samoloty linii Srajan-air) niesamowicie
rządzą, wyłania się trzeci bohater naszej
opowieści – podejrzany osobnik w nieokreślonym wieku, o ordynarnej urodzie
transseksualisty, nie pozbawiony jednak
pewnego uroku – który puściwszy obleśnie oczko, zwraca się do nich z pytaniem:
– Chocolate?
Zaczepka oczywiście chybia celu
– Apolonia i Mścisław są zbyt zajęci sobą,
by ją dostrzec. Niczym nie zrażony osobnik pytanie ponawia i ponownie puszcza obleśnie oko – nie trzeba mówić, że
równie bezskutecznie. Ponawia je jednak
ponownie i ponownie ponawia i ponawia ponownie i znowu oczko puszcza
i tak jakieś siedem razy. Pytanie zostaje
w końcu zauważone i skwitowane przez
Mścisława jakimś bardziej międzynarodowym wariantem „spieprzaj dziadu”.
Wciąż-nie zrażony-autor-pytania odpowiada na to swoim lubieżnym uśmiechem
numer 5 ukazując przy tym pokaźną liczbę ćwieków na języku. Za
chwilę pewnie powróciłby do swego zajęcia znajdowania kolejnych
chętnych na haszysz, gdyby do jego uszu nie dotarły słowa Apolonii:
– No popatrz Mścisiu – dopiero co wylądowałeś, a już Madryt
zaatakował cię w tej swojej całej bezwstydnej krasie.
– Dzięki dziecko za komplement, ale wolałabym, żebyś mówiła
o mnie jakoś bardziej w rodzaju żeńskim. – Transseksualista zupełnie
naturalnie włączył się do rozmowy.
Tutaj Mścisław powtórzył swoją poprzednią wypowiedź okraszając ją jeszcze jakąś groźbą karalną, zamkniętą jednak w okres warunkowy. Na co natręt zupełnie spokojnie:
– Wow, piękny, easy jet. Chciałam tylko twojej przyjaciółce, która
mnie tak niezbyt miło obgadała, po kobiecej solidarności wytłumaczyć, że w hiszpańskim Madryt jest rodzaju żeńskiego!
– Twoja rzecz zboczku, o czym i jak rozmawiamy?
– A wiesz, że nawet? Bo po pierwsze kwestia tożsamości płciowej
w tym kraju jest pierwszorzędnego znaczenia i jest to rzecz zupełnie
publiczna, a po drugie – i tutaj osobnik zupełnie niewinnie zamru-
gał sztucznymi rzęsami – Madryt c’est moi. Zupełnie serio! Po czym
dorzucił:
– Więc trochę grzeczniej, proszę. Jakie plany na wieczór?
– Jeszcze chwila i rzeczywiście dam mu w mordę!
– Mścisławku, wyluzowałbyś troszkę – on, o przepraszam, ona,
jest nawet zabawna, a poza tym językowo rzeczywiście ma rację –
Madryt po hiszpańsku jest kobietą. Dajmy jej szansę – ja tak chciałam
Madryt poznać osobiście, a tu taka okazja się trafia! (Trzeba przyznać, że Apolonia miała niezwykły talent do różnych dziwnych znajomości, ufna jak tylko dziecko bądź idiota być może.)
– To może jeszcze z tą ciotą na wódkę pójdziemy? – starał się bronić Mścisław przez średniej jakości szydzenie, ale wiedział dobrze, że
jak sobie Apcia coś ubzdura, to swego dopnie... (...)
I rzeczywiście po chwili siedzieli razem w taksówce. Stanęło
bowiem na tym, że Madryt trochę ich oprowadzi po mieście, a konkretnie po swojej ulubionej dzielnicy. Przez całą drogę do Gran Via
Madryt mniej więcej po równo podrywał Apolonię, Mścisława i taksówkarza. Do tego namówił w końcu wszystkich na jakiś specjał ze
swojej narkotycznej kolekcji. Tak mocny był to jad, że i narratorowi
udzielił się ten dziwny stan i od momentu
wyjścia z taksówki historia będzie miejscami wyrażana w języku logiki snu (drugiego rzędu – a więc z kwantyfikacją po
relacjach, niech tak się wszyscy zbratają).
Wysiedli przy ulicy, której nazwę
można przetłumaczyć na polski jako
„ulica utraty złudzeń” albo „ulica wyprowadzenia z błędu”. Ta ulica – jak tłumaczył Madryt-przewodnik – słynie w świecie ze stojących na niej transwestytów.
Swoją drogą stosunkowo niedrogo. – Hm
– przytaknął Mścisiu i w tym momencie
jego wzrok spotkał się z innym wzrokiem
należącym do innej twarzy, twarzy jakby
samego szatana, trochę jak z kreskówkiwcale-nie-dla-dzieci. Haczykowaty nos,
czarna skóra, afro na głowie, martwe
wargi. Coś niesamowicie przerażającego,
obrzydliwego i tęsknego było w tej twarzy, która jakby rozpaczliwie krzyczała
– okłam, zgwałć, zabij. Jakaś totalność
mająca korzeń w absolutnym braku miłości, wiary i nadziei. Stałby pewnie tak
Mścisiu wpatrzony w ten wzrok jeszcze
długo, gdyby po 3 sekundach Madryt nie
zagadał do tamtej twarzy: „Daj mu spokój, Melinda”, tamta odwróciła wzrok
od Mścisia i z piekielnym smutkiem nie
odrzekła nic. Poszli dalej, a Madryt opowiedział swoim nowym przyjaciołom
smutną historię Melindy. (Mścisiu zatruł
się tym spojrzeniem i przez najbliższe
3 lata codziennie będzie mu się śniło.)
Madryt wytłumaczył im, że właśnie weszli do najbardziej gejowej
dzielnicy najbardziej gejowskiego miasta Europy. Że można było
wejść od innej strony, takiej z tęczowymi flagami, itd. ale on woli od
tyłu, żeby wycieczka miała lepiej rozłożone akcenty.
Teraz chciał ich z kolei namówić na coś weselszego, np. żeby poszli
z nim do gejowskiej sauny. Stanowczo odmówili. No to, żeby chociaż
do gejowskiego kina. Bo genialny film Almodovara grają. To już
bardziej, ale może innym razem. No to w takim razie chodźmy do
gejowskiej-biblioteki-połączonej-ze-sklepem-mięsnym-sex-shopemi-zakładem-fryzjerskim. No to chodźmy, skoro już gdzieś iść trzeba.
W międzyczasie minęli gejowską galerię, gdzie prezentowany był
obraz, na którym wymalowane były dwa homoseksualne karły przewrotnie dzieci udające. Przebrane były karły w ubranka dla dzieci,
z loczkami na czółkach i wstążeczkami we włosach. Zajęte były zbieraniem z ziemi do blaszanego wiadra zgniłych jabłek z naklejkami
(takie jak czasami są na jabłkach czy bananach), a na tych nalepkach
wypisane było „nicość” i „nienasycenie”, udając przy tym, że będą
mogły się tymi jabłkami tak nasycić, że nigdy więcej łaknąć nie4
Traktor Królewski, nr 2 (17) 2008
młodzkarnia
4 będą. (Gdy Apcia rzuciła, że ona widzi to inaczej i że może to i gruba
nadinterpretacja, ale że jest to zwykła sentymentalna scenka z dwójką
dzieci, Madryt bardzo wesoło się uśmiał).
Był też drugi obraz – jedyny niereligijny El Greco w Madrycie
– dwie ludzkie twarze i małpa. Tuż obok był punkt, w którym można
było zbadać, czy jest się nosicielem HIV-a itd., w kształcie 12-metrowej prezerwatywy. Do punktu stał długi ogonek odpowiedzialnychgejów. Madryt łącząc obie rzeczy zagadnął: „HIV-em człowiek od
małpy się zaraził, kto jest mądry, niech sobie dośpiewa, jak”. Na twarzy Mścisia mignęło przez chwilę obrzydzenie.
Trzeba jeszcze nadmienić, że mimo iż była godzina druga w nocy,
na ulicach trwała nieustanna gejoska parada, bardziej kolorowa, bardziej plebejska i wstrętna niż zazwyczaj, albowiem dzisiaj przypadało właśnie święto konstytucji czy prostytucji (nie jestem pewien).
Byli nazi-gejowie, yuppie-gejowie, oldschool-gejowie, punk-gejowie,
gejo-gejowie, itd. Byli nawet
rasta-gejowie – no wiecie
– dredy, reggae, wełniane
czapy w kolorach świateł
na skrzyżowaniu, skręty,
luzik do granic możliwości
itd. Tyle że właśnie gejuchy.
„Och, gdyby jakiś pobożny
muzułmanin odpalił tu jakąś
atomówkę! Och, gdyby tylko,
jakże by świat był lepszy.
Muzułmanie jednak nie są
tacy najgorsi!” – życzył sobie
w myślach zniesmaczony
Mścisław, który od początku
dość miał tej całej wycieczki
z Madrytem. Wszędzie gejuchy we wszystkich kolorach
tęczy, a wszystkich łączyły
te ich płaskie tyłki i tęskne,
nienasycone
spojrzenia.
Zrzygał się w myślach ze sto
razy do środka biedny Mścisiu, zanim doszli do kolejnej
stacji swojego nocnego zwiedzania.
Przed wejściem niecodzienna scena – porządny pan, z brodą,
w płaszczu i kapeluszu, dzierżący transparenty z napisami wieszczącymi koniec świata, wyśmiewany przez stado 13-letnich geików.
Patrz załączone zdjęcie; zdjęcie wykonano tuż przed tym, nim obrzucono go zużytymi prezerwatywami i zgniłymi pomidorami – taka
hiszpańska tradycja.
Wszędzie powiewały tęczowe flagi. Madryt wytłumaczył gościom, że to jest tak – Gejowie, owo szlachetne starożytne plemię, starsze od Dorów czy Achajów, a biorące swój początek w biblijnej Sodomie, żyjące do tej pory raczej jako diaspora, inspirując się państwem
Izrael, postanowiło właśnie tutaj zrobić sobie na ziemi, tej właśnie
ziemi, swoje państwo. A że jest to młode państwo, mieszkańcy podkreślają swoją niepodległość i przynależność i łączność duchową itd.
właśnie przez wywieszanie tych flag. Weszli do środka.
Była to zwykła gadżeciarnia. Mnóstwo jakichś pierdół – od plastikowych figurek 10-centymetrowych nagich mężczyzn, przez gejopocztówki i plakaty, gejoskie filmy z tych bardziej explicite, w których
fabuła nie ma raczej żadnego znaczenia, peniso-długopisy, penisoświeczki, peniso-pendrive’y, peniso-słodycze, peniso-penisy itd.,
tęczowe ipody, homo-szachy (opis figurek sobie podaruję), maski
gazowe, aż do gigantycznego, skórzanego przebrania-za-świnie-rzeźnika. (O to ostatnie Madryt z Apcią nawet się chwilę posprzeczali
– Apcia uważała bowiem, że nie jest to przebranie za świnie, tylko za
całkiem miłego pieska (patrz foto, jakie jest twoje zdanie?).
Okazało się, że z tego lokalu jest tajne przejście do pobliskiego
tanio-barokowego-gigantycznego-nowego-pałacu, w którym rządzili
jacyś ważniejsi gejowie (łaciński napis na bramie od ulicy głosił „Ja
tu mieszkam. Uwaga pies”). Madryt miał tam oczywiście znajomych.
Trwała tam jakaś impreza, ale nasi bohaterowie tylko się przywitali
i usiedli przy barze. Obok nich siedziało jeszcze ze trzech gejów. Po
chwili podeszło
jeszcze
dwóch
i zagadali: „No
cześć. Jeszcze nie
robiliśmy
tego
dzisiaj w 8 osób,
a byłoby miło”.
Ale jakoś nikt
nie podchwycił.
A trochę szkoda,
bo ta dwójka to
byli weseli prowokatorzy i pewnie
skończyłoby się
jakimś wesołym
ogólnym
mordobiciem.
Gdy
wypili sobie kolejeczkę i na jedną
nóżkę, i na drugą,
i na trzecią, to Madrytowi zebrało się na psychoanalizę. Że niby czemu
jest teraz tym, czym jest. Zaczął oczywiście od dzieciństwa. Czyli złe
wychowanie. Bo wychowywali go księża. Czyli tak jak u Almodovara. Bardziej od papieża katolicka była Hiszpania. Czy po kilkuset
latach takiego treningu mógł nie zostać kurwą? A czy po tym, jak się
zaczął puszczać z Czerwonymi, a potem z Czarnymi, mógł nie zostać
gejem? A czy nie należało tego uczciwie dociągnąć do końca i zostać
transseksualistą, tolerantem, peace&love? Bo on to tak szczerze, to
nie jest do końca kobietą. Kobietą jest na 50,3% procent. Na 49,1% jest
facetem. To takie uczciwe. A na pozostałe 6 promili jest czymś, tylko
zapomniał tego nazwy. Czyżby w owej mocnej muzycznej triadzie:
„wszystko gra – wysubtelnienie – dewiacja”, zabrakło wysubtelnienia? Więc właściwie wtedy na lotnisku wcale się nie obraził, kiedy
mówiono o nim w rodzaju męskim. Tylko tak sobie chciał pogadać
z przybyszami z dalekiego kraju. Bo on kocha Polska. Bo też księża
byli. I że lustracja na uniwersytetach i to straszne. I że Żydów mordują. I że kaczory i faszyzm. Mścisław dawno był już na tyle pijany,
że coś jakby drzemał nie słuchając, ale Apolonia jakoś się strasznie
na te słowa wzburzyła, co – przyznajmy – zdarzało się rzadko, ale
jak już się zdarzyło, to było rzeczywiście straszne. Zaczęła okładać
Madryta po ryju jakimś pejczem, który leżał przy stoliku obok. Mścisiu, słysząc jej krzyki, natychmiast otrzeźwiał, poprawił po pejczyku
Apolonki wyrzynając Madrytowi w mordę i razem z Apcią opuścili
lokal. Zabawne okazało się, że w tym całym zamieszaniu ktoś Apci
portfel gwizdnął. Niby taka rozpusta, sodomia, że nawet anioły na
tyłek muszą uważać, a ktoś się połaszczył na coś tak tandetnego jak
kradzież portfela! Mścisław podejrzewał, że to Madryt go jej rąbnął, ale gdy wrócili, drania już nie było. Wyszedł podobno z jakimiś
czarnoskórymi poszukać psich kup na mieście, by później podczas
rodzinnego obiadu udawać, że są to trufle albo ludzka śledziona.
Był już ranek, Apcia mieszkała na obrzeżu gejowskiej dzielnicy,
więc mieli jeszcze całkiem spory kawałek. Te dwie heteroseksualne
osoby były tutaj mniejszością seksualną! Nie-do-pomyślenia-w-normalnym-świecie. Chociaż właściwie to w przedrostku hetero jest ta
inność zaznaczona (a w przedrostku homo zawarte są wszelkie wartości ludzkie, wspólne...). Żeby
jakoś móc normalnie funkcjonować po tym wszystkim, czego
byli świadkami, zaczęli się cieszyć
tą swoją „innością” w sposób tak
fantastyczny, że dwóch gejuchów, którzy mieszkali w pokoju
obok, nawróciło się na heteryzm.
A Mścisławowi od tej nocy śniła
się przez trzy lata czarnoskóra
Melinda z hakowatym nosem.
Traktor Królewski, nr 2 (17) 2008
Rafał Młodzki
szalony geniusz
15
16
impreza w traktorze
Typy MISHowców
widziane z punktu widzenia Wydziału Prawa
I. Geniusz–nawiedzony (Geniuszka–nawiedzona)
Występuje w dwóch podtypach:
– Nieświadomy swej wielkości: uważa
UW (w tym WPiA!) za krynicę wiedzy, z uwielbieniem patrzy na tutora,
tylko w pracy naukowej widzi wartość
i sposób na życie. Na ogół nie zwraca
uwagi na otoczenie, toczy błędnym
wzrokiem. Sweter (bluza), koszula
flanelowa zapięta pod szyję, okulary.
Zwykle bardzo kochany, choć potrafi
być męczący.
– Świadomy swej wielkości: W szkole był uważany za cudowne
dziecko, ma głęboko wpojone poczucie własnej wartości i to, że
„mu się należy”. Wszyscy koledzy dookoła to na ogół półgłówki,
z którymi nie warto się zadawać. MISH wedle niego „to elita intelektualna kraju”. Z trudem dopuszcza do głosu innych (z tutorem
włącznie). Już na I roku wie, że interesuje Go wyłącznie prawo
UE, i nic innego robić nie musi, bo resztę już wie. Z trudem przychodzi mu wyjaśnić, że można by najpierw zaliczyć coś z cywila
i poznać zasady i imponderabilia. Tutora wybiera wedle kryterium korzyści w przyszłości (czyli: „co może załatwić” – staż,
pracę etc). Jeśli tutor w tej materii się nie sprawdzi – zmienia go
szybko. Jeśli zakłada koło naukowe, to dla kariery. Generalnie
irytujący.
II. Działacz
Wyodrębnić da się trzy wersje:
– Mający w sobie „żyłkę” prawdziwego działacza: Często z doświadczeniem wyniesionym ze szkoły czy harcerstwa. Uwielbia organizować, załatwiać: obozy, spotkania, koła naukowe, plenery... Czasem w ten sposób nie zauważa, że studiuje. Ale – jako że zdolny
– z łatwością (choć w panice) przed sesją mobilizuje się ostro i zalicza wszystko. Dzielny!
– Mający potrzebę „zasiadania”: Senat, Rady Wydziałów, Instytutów, komisje, wszelkie gremia studenckie – to dla niego! Początkowo ma poczucie misji, z czasem wciągają go gry i zabawy polityczne. Bierze urlop dziekański i zasiada, zasiada...
– Działacz rozrywkowy: Ma silną potrzebę organizowania (oczywiście w zbożnym celu integracji środowiska) wyjść do klubów,
połowinek, juwenaliów, ostatków, „rozpoczęć i zakończeń” roku
akademickiego – każda okazja dobra. Typ ludyczny i wesoły. Nie
zawsze udaje mu się uratować skórę w sesji, ale zawsze w końcu
spada na cztery łapy. Podziwiam!
III. Rzetelny student (studentka) z planem na życie
Tu występują dwa modele
– Wybrał WPiA, bo opłaca się być prawnikiem: Wie, że należy się
uczyć pilnie i zgodnie z planem, zaliczać, liczyć punkty ECTS, bierze te spece, które się opłacają. Na ogół – prawo międzynarodowe
i prawo unii. Kombinuje, co przepisać z innych wydziałów, żeby
było ok. Robi tabele punktów: wie ile ma, ile mu braknie. Generalnie nijaki.
– Wybrał WPiA, bo mu się podoba idea bycia prawnikiem: Myśli
poważnie o przyszłości, ale jest zainteresowany, szuka zajęć wedle
kryterium: ciekawe. Łączy to na ogół z wydziałem, gdzie jest nie
za ciężko, ale za to kawiarnianie i fajnie. Trochę się boi dyplomu
MISH i często w końcu zmienia tok studiów i ląduje na czystym
„prawie”, bo pracodawca... Miły, do pogadania. Często pod koniec
studiów demonstracyjnie chodzi w garniturze/garsonce (czytaj:
jestem PRAWNIKIEM, pracuję w KANCELARII).
IV. Zwariowany (zwariowana)
Urocze dziecko – we mgle: nigdy
nie wie, na którym roku i wydziale
aktualnie studiuje, gdzie jest jakikolwiek dziekanat, kiedy trzeba rozliczyć się z sesji etc. Korzysta z uroku
bycia mishowcem. Tu napisze pracę
o prostytutkach w starożytnym
Egipcie, gdzie indziej o życiu ślimaka, wszystko Ją/Jego interesuje
... i nic go na prawdę nie interesuje.
Nie sposób przekonać, że w okolicach II/III roku studiów trzeba
mniej więcej jakiś pomysł mieć co
do priorytetów (przynajmniej – co
do wydziału). Zwykle z rozwianym
włosem, na holendrze w kolorze
ekstremalnym, ubiór „artystyczny”
(często świetny!). „Ulubiony” typ
naszych dziekanów – do skreśleń.
Mój „faworyt” z gatunku: Ratunku
Pani Doktor!
W przyrodzie występują też gatunki pośrednie, niektóre zaś
egzemplarze – zgodnie z teorią Trofima Denisowicza Łysenki – przekształcają się pod wpływem warunków środowiskowych z jednych
gatunków w drugie.
dr Anna Rosner
Koordynator WPiA ds. MISH
pracownik Zakładu Historii Prawa Polskiego
Dwa typy skrajne typy MISHowców odegrali... dwaj MISHowcy.
Obaj są podopiecznymi prof. Zakrzewskiego, który odgrywał typy
tutorów w poprzednim numerze. Łukasz Gołaszewski (zapięty) jest
studentem I roku MISH, studiuje prawo i historię. Rafał Krajzewicz
(rozpięty) już II rok zamieszany jest w kulturoznawstwo i filozofię;
współtworzył tekst o tutorach w zeszłym numerze.
Powyższy tekst zaplanowany został z początku przez prof. Zakrzewskiego jako krwawa, a więc siłą rzeczy słodka zemsta. Owocem jest
jednak nie tak brutalna, ale za to celna typologia Pani Doktor.
Naczel ozdrowiały
Udało się odgonić złowróżbne widmo. IQ Naczela zostało
zatrzymane na poziomie powyżej zera. W ramach specjalnej kuracji wywieziono go na podrzymską wiochę, gdzie czerpał energię
z drzew (które pamiętają
zapewne
przechodzącego obok św. Piotra – po
tym, jak wypowiedział
kwestię
wykorzystaną
potem przez narodowego
pokrzepiacza serc jako
tytuł jego światowego
bestsellera), oraz z matki
ziemi, obficie nawiezionej przez trzodę parzystokopytną.
Traktor Królewski, nr 2 (17) 2008

Podobne dokumenty

kwiecień 2008

kwiecień 2008 się odnalazł) i po raz pierwszy najciekawsze wpisy z internetowego majdanu. A teraz „ten ładny chłopiec” – jak rzekła jedna dziewczyna kupując poprzedniego Traktora.

Bardziej szczegółowo

Polonistyka Kultura uliczna Kariera samorządowca UW Mamy Miss

Polonistyka Kultura uliczna Kariera samorządowca UW Mamy Miss to specjalny. Jak wiadomo, demokracja jest dla mięczaków, więc ja i Rafał Młodzki (który swe romantyczne śpiewy wydobywa na str. 9.) wracamy do rycerskich tradycyj i wszem i wobec ogłaszamy, że Nin...

Bardziej szczegółowo