Każdemu jego Everest

Transkrypt

Każdemu jego Everest
Każdemu jego Everest
Utworzono: czwartek, 16 grudnia 2004
Trzy miłości Zbigniewa Niemyjskiego
Każdemu jego Everest
W życiu Zbigniewa Niemyjskiego, jak w pieśni Bułata Okudżawy, są trzy miłości. Pierwszą, najwcześniejszą, jest śpiewanie.
– Moja mama bardzo lubiła śpiewać, gdy zaczynała intonować „Do bytomskich strzelców” uciekałem do drugiego pokoju, żeby nie
wiedziała jak płaczę ze wzruszenia – opowiada.
Sam ze smutkiem wyznaje, że choć bardzo chciał, nie potrafił mamie nigdy dorównać. Łatwiej śpiewać mu było w grupie przyjaciół,
przy ognisku. W swym turystycznym, własnoręcznie spisanym śpiewniku, zgromadził prawie 800 piosenek.
– Zacząłem prowadzić śpiewnik w 1975 roku. Niektórych piosenek już nie pamiętam, ale znalazło się tu też ponad 30 tekstów,
które sam napisałem.
Tuż po miłości do śpiewania, a może nawet równolegle z nią, w jego życiu pojawiła się miłość do gór. Jego rodzice mieszkali na
Dolnym Śląsku, tuż u stóp Góry Ślęży, więc pierwsze jego górskie wypady łączyły się ze zbieraniem malin w górach. Dotąd czuje
do Sudetów największy sentyment. W 1967 roku, podczas kolonii w Rabce, na dobre zaraził się górami. Instruktor prowadzący
wyjazd zabrał młodzież na Lubań i Turbacz, a tych najbardziej zapalonych na Babią Górę.
– Miałem wówczas 11 lat, z Babiej pamiętam tylko, że było bardzo gorąco i atakowały nas roje much.
Od tego momentu nie wyobrażał sobie już życia bez gór, a i cała rodzina spędzała na górskich wycieczkach każde wakacje i
weekend. Obliczyli kiedyś, że pewnego roku nie pojechali w góry tylko w dwie niedziele. Dzięki temu Zbigniew Niemyjski brązową
odznakę GOT zdobył o rok wcześniej, niż przewidywał regulamin, w wieku 13 lat.
Za pierwszą wypłatę kupił sobie w Krakowie porządne buty do chodzenia po górach. Jeden ważył aż 1,5 kg. Buty były skórzane, a
w środku wykładane drewnem. Wibram na podeszwie po 20 latach użytkowania starł się prawie do zera.
– Udało mi się nawet załatwić gdzieś nowe wibramy, ale żaden szewc nie podjął się naprawy. Niestety, buty były już mocno
zniszczone mimo lat pieczołowitej konserwacji i impregnowania.
W Tatry pojechał po raz pierwszy w 1973 roku, gdy zdobywał dużą srebrną odznakę GOT.
– To był sierpień, ale śnieg leżał pod Mnichem i mój brat zjechał po lodzie kilkanaście metrów w dół. Na przełęczy Szpiglasowej
łańcuchy skute były lodem, a na Koziej Przełęczy, pod śniegiem nie było widać szlaku.
Pan Krzysztof opowiada, że uniknął w górach prawdziwie dramatycznej sytuacji: podczas przejścia Orlą Percią, gdy próbował
złapać się skały, w ręce został mu głaz wielkości główki kapusty.
– Nie mogłem go wypuścić, żeby nie spowodować lawiny, ale równowagę było złapać bardzo trudno.
Swoimi górskim doświadczeniami dzieli się dzięki swej trzeciej miłości – działalności społecznej. Już w latach 70. szkolił i
egzaminował przewodników turystyki, a podczas służby wojskowej w Mrągowie organizował wycieczki dla wojska. Obecnie szefuje
kołu PTTK działającemu przy kopalni „Wieczorek”, którego członkiem jest od 1988 roku, działa w zarządzie oddziału
górnośląskiego PTTK, ma spore doświadczenie związkowe, a swoje turystyczne wojaże opisuje w zakładowej gazetce.
Przed rokiem wraz z kolegami z koła wyruszyli na wymarzoną wycieczkę w Alpy. – Poruszaliśmy się w dolinie rzeki Inn, w trójkącie
Austria, Włochy, Szwajcaria. Wyprawa trwała 11 dni, a dzięki temu, że podróżowaliśmy hotel-busem, czyli autobusem z miejscami
do spania, koszty były naprawdę niewysokie – opowiada.
Największa wysokość osiągnięta podczas wyprawy to stacja kolejki linowej, znajdująca się 3303 metry nad poziomem morza. – Ale
szczyt Mutler, mający 3296 metrów, zdobyliśmy na własnych nogach – zaznacza turysta.
Alpy zrobiły na Niemyjskim dużo większe wrażenie, niż Tatry, bo gdy wejdzie się na szczyt po widnokrąg widać same góry, a
różnica wysokości od podnóża do wierzchołka góry to nawet 1,5 km.
Z górskich wędrówek, oprócz wrażeń, przywozi pamiątkowe odznaki. Jest wśród nich odznaka „Za wytrwałość w turystyce”. Żeby ją
zdobyć, trzeba chodzić po górach przynajmniej 13 lat, ale zazwyczaj jej zdobywanie trwa o wiele dłużej. Jest też odznaka
„Każdemu jego Everest”, przyznawana za zdobycie przewyższeń. Regulamin zdobywania złotej odznaki zakłada pokonanie 8800
metrów w pionie aż 14 razy – tyle, ile jest na świecie ośmiotysięczników. Panu Zbigniewowi brakuje do jej zdobycia jeszcze 3 tys.
metrów. Okazja ku temu będzie na pewno podczas kolejnej alpejskiej wyprawy, zaplanowanej na 2009 rok. Turyści z „Wieczorka”
chcą wówczas wyruszyć do doliny Zermat w Szwajcarii, która otoczona jest największym skupiskiem czterotysięczników w Alpach.
Anna Zych

Podobne dokumenty