La vida

Transkrypt

La vida
La vida
Miasteczko było położone na nadmorskich wzgórzach. Centrum jego stanowił plac, Plaza
Mayor - jak wszędzie, przez kilkadziesiąt lat Plaza Generalísimo Franco - również jak
wszędzie, dziś znowu Plaza Mayor. Kwadrat placu, jak wszędzie, zamykały niskie budynki z
podcieniami. Przez środek zachodniej strony prowadziła na morze brama z półokrągłym
sklepieniem. Jedynie przez nią widać było daleki horyzont. Kamienie bramy stanowiły jakby
ramę obrazu, który w tym miejscu wyglądał równie obco, jak tapeta z palmami południowych
wysp w mieszkaniu na dziesiątym piętrze bloku w przemysłowym mieście. Jakieś marzenie,
lecz jakże nieosiągalne!
Tym niemniej za nią rozciągał się inny świat. Wystarczyło przejść parę kroków, by
landszafcikowe przed chwilą morze ogarnęło cały horyzont i ukazało całą swą wielkość i
moc. Od zielonych przybrzeżnych fal po odległą mgiełkę można było dostrzec sylwetki
statków z dalekich krajów, z obcymi załogami, z egzotycznymi produktami. Jakże różny od
dającego się odmierzyć krokami kwadratu placu, odmierzanego tak codziennie przez
dziesięciolecia, zawsze takiego samego, był okrągły horyzont dający poczucie kulistości
Ziemi i łączności z innymi kontynentami omywanymi tą samą wodą. Wrzucić tak do tej wody
łódeczkę z kory, albo lepiej puszkę po Coli zatkaną gumą do żucia, by nie utonęła, to z
czasem dowędruje ta puszka do Montevideo albo do Szanghaju! Ale tam pomyśli pływak,
który na nią natrafi walcząc z falami, że znów wyrzucono do morza śmieci z pobliskiego
hotelu i nie domyśli się jej odysei. Uważny obserwator dostrzeże jednak, że jeden z języków,
w których napisano na niej „always“, jest inny niż na puszkach z hotelowego baru i zastanowi
się nad nadawcą międzykontynentalnej przesyłki, lecz marząc o Amsterdamie i Kapsztadzie
nie domyśli się, że powietrze pod skostniałą gumą pochodzi z Plaza Mayor w Miasteczku!
Brama, przez którą opuściła plac nasza puszka, prowadziła również na szosę łączącą
nadbrzeżne miejscowości, przy której zatrzymywały się autobusy dalekobieżne. Dla
większości pasażerów Miasteczko kojarzyło się tylko ze stratą pięciu minut na postój i
nikomu z nich nie przyszłoby do głowy, że za bramą znajduje się kwadrat placu, który mógłby
wyznaczyć im ramy ich życia.
W dole, nad morzem, na prawo znajdowała się Miejscowość Plażowa, a na lewo czerniło
się Wielkie Miasto. W Miejscowości Plażowej turyści z północy obnażali swe blade ciała,
próbowali świeżych ryb i owoców morza, by pod koniec tygodniowego pobytu jednak
poszukać ojczystych kiełbasek, kapusty kiszonej i piwa. W siedemnastu dyskotekach pili
sangrię do rana słuchając znanych sobie przebojów przeplatanych lokalnymi utworami o
dających się - dzięki uprzejmości lub przebiegłości krajowców - zrozumieć i powtórzyć
tekstami, jak „Vamos a la playa“, czy „No tengo dinero“. A gdy już kończyło im się dinero,
odrzutowce grzały silniki, by odwieźć ich z powrotem przez Pireneje i Alpy i zastąpić kolejną
zmianą.
Dla chcących odpocząć od palącego słońca turystów z północy Wielkie Miasto miało stare
centrum, bulwary i muzea, a dla mieszkańców banki i fabryki. W fabrykach krajowcy
budowali samochody według planów opracowanych w znanej z precyzji krainie piwa i
kiełbasek, a banki przerzucały pieniądze za sangrię i piwo, jak również gromadziły
oszczędności montujących samochody w Mieście oraz ich krewnych robiących to samo za
Jan Śliwa
La Vida (11.1999)
1
górami. Za górami płacono za tę samą pracę więcej, ale jakoś trzeba przecież
zrekompensować chłód w powietrzu i w sercach.
*****
Autobus zbliżał się do Miasteczka. Pasażerowie podsypiali sobie lub czytali gazety, tylko
dwoje młodych ludzi zbierało swoje bagaże i przygotowywało się do wyjścia.
- Cieszę się na spotkanie z rodzicami, powiedziała kobieta. A ty, Pedro, jak jesteś
nastawiony ?
- Boisz się, że się będę nudził ? spytał mężczyzna. Chciałbym, żeby wszystkim było
dobrze. To w końcu twoi rodzice, Conchita. Ale wiesz, że nie czuję się tam najlepiej. Mogę w
końcu pogadać z ojcem o piłce i polityce. Ale na pewno nie chcę ci psuć przyjemności.
- Zawsze mnie to trochę smuci.
- Nie przejmuj się, Conchita. Ale ty też już nie jesteś całkiem stamtąd.
- Jak to ?
- Już twój strój i uśmiech... No, wychodzimy. Podaj mi torbę.
Było tu o wiele chłodniej, niż nad samym morzem, jednak po wyjściu z klimatyzowanego
autobusu poczuli gorący powiew.
- O, lody, zawołała Conchita. Chcesz też ?
- Tak, jakie chcesz ?
- Owocowe, a ty ?
- Kawowe.
Stali tak między morzem a bramą jedząc lody bez pośpiechu. Wreszcie wrzucili kubki do
kosza.
- Chodźmy, powiedział Pedro i zarzucił torbę na ramię.
Przekroczyli bramę. Nie docierał tu powiew od morza i powietrze było o wiele
spokojniejsze. Było też ciszej.
- Znowu w Miasteczku, powiedziała Conchita.
- Niewiele się tu zmieniło.
- No, niewiele.
Dom rodziców znajdował się o parę ulic dalej. Zadzwonili do drzwi. Po chwili drzwi się
otwarły i stanęli w nich kobieta i mężczyzna. Kobieta w czarnej sukni podeszła do Conchity.
Objęły się.
- Mamo...
Jan Śliwa
La Vida (11.1999)
2
Matka położyła dłoń na twardym brzuchu Conchity i na jej twarzy pojawił się delikatny
uśmiech. Wydała się nagle o wiele młodsza, niż przed chwilą. Obie kobiety wymieniły
porozumiewawcze spojrzenia i objęły się znowu.
Po chwili Conchita podeszła do mężczyzny, który stał ciągle w cieniu drzwi i trzymał
papierosa w ręce. Objęła go również.
- Tato...
- No dobrze już, dobrze. Cześć Pedro, dodał ojciec i podał mu rękę.
- Wchodźcie już, rzuciła matka.
*****
Wieczorem, gdy matka rozmawiała z Conchitą, a ojciec po zadaniu paru ogólnych pytań o
pracę zanurzył nos w gazecie, Pedro postanowił przejść się po Miasteczku. W naturalny
sposób znalazł się na placu. Dominującą budowlą był tam kościół, a obok niego znajdował się
bar. Pedro wybrał bar - kościół był o tej porze i tak zamknięty.
Zamówił kieliszek wina i porcję oliwek. Usiadł z boku i przyglądał się zgromadzonym tu
mężczyznom i czuł się trochę obco. Niektórych pamiętał z poprzednich pobytów Pablo
perorował o konieczności prawdziwej rewolucji. Alonso argumentował, że lewica, gdy
naprawdę dochodzi do władzy, również nie potrafi uchronić się od korupcji. Jorge kiwał
głową i mówił, że walczył po stronie anarchistów, ale w końcu za Franca był porządek,
szanowano autorytety i starszych.
Rozpalone koguty hamował kulawy Pancho, który ze swojego krzesełka rozdzielał kąśliwe
uwagi i obracał wszystko w żart.
- To źle, że Felipe Gonzalez zbudował linię ekspresu AVE do Sevilli ? Teraz każdy
madrileo może za jeden dzień wpaść pod Giraldę, wypić kielicha natchnąć serce słońcem
południa i wrócić do swoich papierów. To źle ? Daj mi jałmużnę kobieto, bo nie ma
większego nieszczęścia, niż być ślepcem w Sewilli !
- W Granadzie !
- Może i w Granadzie... Ale w Sewilli też !
Żart Pancha powitała salwa śmiechu. Alonso zaśmiał się też i postawił mu kolejkę. Pedro
też się zaśmiał. Kilka twarzy zwróciło się w jego stronę.
- Witamy gościa w naszym gronie, zaczął znowu Pancho. Dobrze jest majsterkować przy
samochodach w Wielkim Mieście. Ale kobiety są lepsze w Miasteczku - tu też coś
zmajstrowałeś !
Jak zwykle przy dowcipach Pancha, nie było jasne, czy żarty te są pogodne, czy mają w
sobie jednak nieco żółci. Pedro uśmiechnął się niewyraźnie. Inni też się nie śmiali. Po chwili
pewien młody mężczyna wystąpił przed innych i rzucił:
- Czego tu szukasz ?
Jan Śliwa
La Vida (11.1999)
3
- To José, słychać było zaniepokojone szepty.
Cisza.
- Piję sobie wino. Przeszkadza ci ?
- Pij sobie - ale nie tu !
- Czemu ?
José rzucił się do przodu, ale ktoś go zatrzymał.
- To José, powiedział Jorge.
Pedro spojrzał na niego pytającym wzrokiem.
- Nie wiesz ?
- Nie wiem.
Cisza.
- José był narzeczonym Conchity. Nie wiedziałeś ?
- Nie wiedziałem. Ale ja jestem mężem Conchity.
- To się jeszcze okaże, warknął José. Może jeszcze powiesz, że ojcem jej dziecka ? To też
się jeszcze okaże !
Milczenie.
- Przykro mi, ale to już było. Teraz Conchita jest moją żoną i ja o nią dbam. A w
miasteczku jest wiele pięknych dziewczyn, jak twierdzi Pancho.
- Bez głupich żartów !
- No dobrze, nic ci nie mogę pomóc. Płacę.
Wyszedł. Nie uszedł dziesięciu kroków, gdy otwarły się z łoskotem drzwi baru. Wybiegł z
nich José.
- Daj spokój, powiedział Pedro.
- Walcz ! krzyknął José i rzucił pod nogi Pedra nóż. Drugi taki sam trzymał w ręku.
- Jesteś zapobiegliwy, powiedział Pedro.
- Bez głupich żartów !
- Co masz teraz zamiar zrobić ?
- Walczyć z tobą.
- A co zrobisz, jak wygrasz ?
- Zmyję plamę.
- A potem ? Ożenisz się z Conchitą ?
- Uduszę ją ! Ona nosi twój pomiot !
- A potem ?
- Broń się !
Jan Śliwa
La Vida (11.1999)
4
Podbiegł do Pedra i spojrzał mu prosto w oczy. Wzrok Pedra był spokojny. Naprężone
ramię José zaczęło drgać.
- No walcz !
- Nie. Mam teraz coś innego do załatwienia. Nie mogę teraz umrzeć. Ani zabić.
- Tak myślą lalusie z Miasta. Tutaj się walczy o honor !
- Nie.
- Walcz !
- Nie.
- Tchórz !
Spojrzeli sobie głęboko w oczy. Pedro odwrócił się i zaczął iść.
- Tchórz ! Tchórz !
Pedro szedł dalej nie oglądając się do tyłu. Odszedł.
José osunął się na kolana. Nóż wypadł mu z ręki. Ostrze je go błyszczało w świetle
padającym z drzwi baru. José klęczał sam w swoim wymiętym czarnym ubraniu. Po chwili
podszedł do niego Jorge, który z innymi mężczyznami obserwował tę scenę spod ściany baru.
Położył mu rękę na ramieniu. José cicho zapłakał.
*****
Gdy Pedro wrócił do domu, rodzice już spali. Zobaczył, że w łazience pali się światło.
Cicho otwarł drzwi. Nad miednicą stała pochylona Conchita i myła się. Gdy usłyszała
otwierane drzwi zasłaniając się odwróciła z niepokojem głowę.
- Ciiicho... to ja...
Uśmiechnęła się.
- Umyj mi plecy.
- Dobrze.
Zaczął powoli i starannie mydlić i masować jej plecy.Oparła mocno dłonie o dno miednicy
i wygięła plecy w dół. Na koniec spłukał plecy i wytarł je mocno szorstkim ręcznikiem.
Wyprostowała się i zaczęła wycierać się sama.
- Wiesz, kocham cię, powiedziała.
- Ja ciebie też.
Objął ją.
- W barze zaczepił mnie José.
Drgnęła.
Jan Śliwa
La Vida (11.1999)
5
- Znasz go ?
- Znałam... Chodził za mną. Czego chciał od ciebie ?
- Ogólnie zaczepki, z dowolnego powodu. Mówił, że mu ciebie zabrałem.
- Głupoty. Chodził za mną. Kiedyś trochę mi się podobał, ale to było dawno. Potem
poznałam ciebie.
- I wolisz mnie ?
- Głupi ! Ty jesteś inny.
- A jaki jest on ?
- Taki „od-do“. Powtarza tylko cudze opinie i robi to, co wszyscy. Nie potrafi zrobić nic
nowego. Poza tym ciągle narzeka i do wszystkich ma pretensję. A ponieważ nie umie nic od
siebie wymyślić, ma czasem ochotę komuś przyłożyć. Żeby lepiej wyglądało, musi chodzić o
honor.
Mówiąc to zaniepokoiła się.
- Chciał ci coś zrobić ?
- Może i chciał, ale ja mam teraz inne sprawy na głowie.
Położył dłoń na jej brzuchu.
- I co zrobiłeś ?
- Nic. Puściłem jego gadanie mimo uszu. Ale przez to pewnie rozniesie się w Miasteczku,
że wyszłaś za faceta bez honoru.
- Wolę faceta bez honoru, niż idiotę. A zwłaszcza martwego idiotę.
- Myślę, że niektórzy też tak pomyśleli. Patrzyłem im po twarzach. Niestety, nie ci są
głośni.
- Nie zbawimy wszystkich. Chodź spać.
- Nawet nie wyobrażasz sobie, jak chętnie.
*****
Miał jeszcze trochę czasu do odjazdu autobusu i postanowił przejść się przez plac.
Wszystko było takie, jak zwykle - w barze paliło się światło, pod ścianami domów siedziały
kobiety w czarnych sukniach i o pustych oczach. Pancho kuśtykał przez plac niosąc swoje
krzesełko. Pedro odniósł wrażenie, że z baru nie dobiegały tym razem rozgorączkowane
głosy. Zauważył, że oprócz kobiet pod ścianami stoją też mężczyźni w dziwnym skupieniu.
Jedynym słyszalnym dźwiękiem był stukot krzesełka Pancha.
Nagle ogarnęło go przerażenie - ze sklepienia bramy zwisały pętle. Na dwóch zobaczył
ciała o przekrzywionych twarzach. Jedno z nich rozpoznał - był to José. Zamarł. Wtem
usłyszał czyjś głos.
Jan Śliwa
La Vida (11.1999)
6
- Dziwi cię to? Nie mógł obronić honoru, musiał umrzeć.
- Ale czemu... A czemu ten drugi ?
- Dzisiaj jest dzień śmierci - El dia de la muerte. Kto nie umie rozwiązać swoich
problemów, odchodzi.
- A ci ludzie ? - pokazał głową na ściany domów.
- Tak było zawsze.
- I teraz kobiety pójdą gotować, potem wszycy spokojnie zjedzą obiad, po obiedzie
mężczyźni znowu pójdą do baru i będą dyskutować o piłce i polityce ?
- Może będą dzisiaj cichsi...
Ludzie pod ścianami trwali w bezruchu. Próbował rozpoznać, czy patrzą się ze smutkiem,
czy z podnieceniem, ale w ich twarzach nie był w stanie wyczuć żadnego wyrazu.
Nagle usłyszał za plecami łoskot i krótki jęk. Odwrócił się w stronę podcienia i ujrzał
jeszcze drgające trzecie ciało. Był to Pancho. Pod nim leżało odrzucone krzesełko.
- Czemu ???
- On też już nie mógł. Nie miał tu nic więcej do załatwienia.
- Ale zawsze wydawał się wesoły - trochę złośliwy, ale wesoły...
- Może nie widzieliśmy wszystkiego.
Pedro zamyślił się. Może nawet nie można powiedzieć, że się zamyślił - raczej myśli jego
zatrzymały się w bezruchu, tak jak jego ciało. Wpatrywał się w zwisające ciała, dwa
nieruchome, jedno wahające się. Nie widział wyrazu ich twarzy, oślepiały go promienie
wieczornego słońca. Za podcieniem rozpościerał się widok na dolinę i na morze. Czerwona
kula słońca odbijała się w jasnoniebieskiej wodzie. Wzdłuż horyzontu rozpościerała się
różowa mgiełka.
Po chwili zapytał:
- Są jeszcze dwie pętle ?
- Nigdy nie wiadomo, kto będzie potrzebował. Może ktoś przejezdny ?
Dreszcz przeszedł jego ciało. Precz stąd ! Przebiegł przez bramę potrącając coś, ale nie
zwracał już na to uwagi. Do słońca !
Pobiegł do przystanku autobusów. Koło kiosku z lodami zobaczył Conchitę. Była
odwrócona bokiem, patrzyła w przeciwną stronę. Zatrzymał się na chwilę. Mógł się jej teraz
przyjrzeć. Robiło się już ciemno i oprócz resztek słońca dobiegającego od strony morza
oświetlała ją lampa wisząca nad kioskiem. Miała na sobie dość luźną sukienkę z krótkimi
rękawami i półokrągłym wycięciem. Sukienka była spięta pod piersiami, przez co podkreślała
jej kobiecość, kobiecość młodej dziewczyny i przyszłej matki. Na brzuchu rozszerzała się, ale
nie opinała go - lekki wiatr rozwiewał sięgający do kolan klosz.
Nagle Conchita musiała wyczuć jego obecność. Odwróciła na chwilę głowę w jego stronę,
zaśmiała się, po czym odwróciła się znowu i wbiegła między stragany. Pedro pobiegł za nią.
Nie chciała mu uciec, była to tylko zabawa. Po chwili dobiegł do niej i chwycił ją z tyłu za
ramiona. Pocałował ją w szyję i przytulił twarz do jej policzka. Concha, szepnął. Odwróciła
Jan Śliwa
La Vida (11.1999)
7
się do niego i przytuliła. Poczuł jej nabrzmiały, twardy brzuch i ciepłe piersi. Concha, szepnął
znowu. Objęła go. Zaczęła gładzić jego łopatki, coraz mocniej i mocniej, wreszcie wbiła w
nie palce i wtuliła się w niego z całą siłą. Przez chwilę trwali tak złączeni w pełnym
skupieniu, bez oddechu. W końcu ciała ich rozluźniły się i znów zaczęli pieścić nawzajem
swoje plecy.
- Jedźmy, powiedziała.
- Tak, jedźmy stąd.
(Zapis snu)
Jan Śliwa
La Vida (11.1999)
8

Podobne dokumenty