J. jak Janina Weneda W jej panieńskim nazwisku

Transkrypt

J. jak Janina Weneda W jej panieńskim nazwisku
J. jak Janina Weneda
W jej panieńskim nazwisku – Wdzięczna, skrywał się omen. Do końca życia była otoczona ludźmi.
Miłość, w którą wierzyła i którą hojnie obdarowywała innych, powracała do niej z nawiązką. Była
interesującym rozmówcą, uważnym słuchaczem, pełną życia kobietą, w razie potrzeby cierpliwą
matką – za te piękne cechy kochali ją i nie odstępowali na krok współpracownicy, przyjaciele,
uczniowie. Janina Perathoner, konińska pisarka, autorka kilkunastu powieści i miłośniczka historii
naszego miasta odeszła 29 stycznia 2014, pozostawiając nam wspomnienia i najlepszy z wzorców: jak
być Człowiekiem.
Urodziła się 26 czerwca 1926 roku w Koninie. Była regionalistką, polonistką, pisarką. Ukończyła
polonistykę na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Poznańskiego (1951). Przez wiele lat
zawodowo związana była z Technikum i Zasadniczą Szkołą Górniczą w Koninie, gdzie znajduje się
Szkolny Salonik Literacki jej imienia. Dzieciństwo spędziła w rodzinnym domu przy Słupeckim
Przedmieściu (obecnie ul. Wojska Polskiego), później wraz z rodzicami przeniosła się do domu przy ul.
Staszica, w którym spędziła życie. Dwa lata przed śmiercią razem ze swym dorobkiem intelektualnym,
przekazała go miastu. W tym roku ukazała się jej ostatnia książka, którą poświęciła Stanisławowi
Staszicowi („Zapomniany mocarz”, Wydawnictwo Setidava, Konin 2014) zilustrowana przez młodego
konińskiego artystę, Karola Drzewieckiego. Od niedawna jej imię nosi też jedno z miejskich.
Czytać nauczyła się w wieku 4 lat, podpatrując uliczne szyldy. Potem w długie zimowe wieczory
kochany tata czytał na głos książki… omijając miłosne fragmenty. – Ale oszukiwał – odkryła po latach
Pani Janka, sięgając po raz wtóry po czytane przez ojca literackie dzieła. To właśnie on zaszczepił w
niej miłość do czytania. Obcowanie z lekturą zrodziło w niej potem potrzebę pisania. A pisanie?
Poprzedzały wnikliwe historyczne studia.
Kanwą jej powieści były zawsze historia, podania, legendy i tutejsze miejsca, w których osadzała losy
stworzonych przez siebie bohaterów. Nie przypadkiem byli nimi Zemełko czy Urbanowska. Słynne
postacie, miejsca charakterystyczne dla naszego miasta czy regionu były emanacją jej miłości do
Konina. Jako świeżo upieczona absolwentka Uniwersytetu Poznańskiego Pani Janka zakochała się.
Szkopuł w tym, że wybrankiem jej serca był Austriak. Długo i z wielką niepewnością czekała na wizę,
ale w końcu wyjechała. Zamieszkała w Insbrucku, schludnym, uporządkowanym, otoczonym górami i
naturą miasteczku, który w latach 50. jeszcze bardziej niż obecnie był przeciwieństwem Konina.
Mimo uroków przyrody, zatęskniła – za błoniami, za ulicą Staszica, za ludźmi, ukochaną rzęką, nad
którą spędziła swoje sielskie dzieciństwo. – Kocham to miasto – powtarzała bardzo często Pani Janka,
nie myśląc rzecz jasna o Insbrucku, po którym została jej garść wspomnień i intrygujące nazwisko:
Perathoner. Oba akty wyboru, których dokonała, świadczą o tym, co było dla niej w życiu
najważniejsze.
– Moje bohaterki mają bogate życie wewnętrzne i żyją miłością – tłumaczyła wiele lat temu. Czyż nie
mówiła o sobie? Patrząc na swych rodziców, uwierzyła w ‘miłość prawdziwą’. Ogromna wiara w siłę
tego uczucia, którą potrafiła się dzielić z ludźmi, przepełniała Panią Jankę jako człowieka, kobietę i
pisarkę. Nigdy więcej nie wyszła za mąż, nie miała własnych dzieci. Chociaż zmarła bezpotomnie, ani
przez chwilę nie żyła samotnie. Brak własnej rodziny wynagrodzili jej uczniowie, z którymi do końca
swych dni utrzymywała serdeczne kontakty. Odwiedzali ją, pomagali, mogąc liczyć na jej dobre słowo,
znakomitą kuchnię i domową nalewkę. Na wyrywki znała imiona ich żon, dzieci, a potem wnucząt.
Kochała ludzi i życie, była ciekawa świata, dlatego tak dobrze było z nią przebywać. W uczuciach
pozostawała romantyczką, w pracy – pozytywistką, zdyscyplinowaną, konsekwentną, obdzielającą
hojnie swoją wiedzą, doświadczeniem i obecnością innych, szczególnie młodych ludzi.
Chęć pisania dojrzewała w niej wiele lat. Mimo iż pierwsze próby literackie podjęła już w wieku 18 lat,
dojrzałe pisarstwo pojawiło się znacznie później. Janina Perathoner pozazdrościła w końcu innym
miastom ich pięknie napisanej historii i tego samego zapragnęła dla Konina. Jej pierwsza książka,
która ukazała się w 1987 roku w Wydawnictwie Poznańskim, nosiła tytuł Słowiana. Próżno jednak
szukać na okładce jej charakterystycznego nazwiska. Z obawy jak zostanie przyjęta przez czytelników,
ze skromności, nieśmiałości i… uwielbienia dla Słowackiego przyjęła pseudonim: Weneda. Był jeszcze
jeden powód: – Twarde „Perathoner” i miękkie „Słowiana” po prostu się gryzą – wyjaśniała.
Potem były kolejne książki: Opowieści milowego słupa (1993; zbiór pięciu tomików opowiadań i
fragmentów powieści), Zmierzch chwały (1995), Doktor Zemelius (1996), Miecz i miłość (1997), Dla
nas nie ma róż (1997),Światło w cieniach puszczy (1998), Zofia Kamila (1999) oraz tom
poetycki Impresje (1996). Jej wiersze, znakomite, wielokrotnie publikowała lokalna prasa. W 2001
roku ukazała się powieść futurystyczna Powrót do Enklawy Przeszłości, w 2003 Uwikłani w cierniach.
Emigracja i opowieść dla dzieci Przygody Dobrochny i psa Zagraja. W 2005 roku ukazała się jej
powieść współczesna Miłość po raz drugi, w 2006 – Silva rerum. Opublikowała też VI
część Uwikłanych w cierniach oraz powieść Dobrochna pociesza Jarka.
W ostatnich latach życia Pani Janka mieszkała w Domu Pomocy Społecznej w Koninie. Tam jeszcze
pracowała nad dalszymi częściami powieściowego cyklu Uwikłani w cierniach i autobiografią. W
Muzeum Okręgowym w Koninie-Gosławicach ciągle można zwiedzać wystawę czasową poświęconą
osobie i twórczości Janiny Perathoner – „Konin pokochałam najbardziej”.