Nie ma nic piękniejszego niż promienny uśmiech
Transkrypt
Nie ma nic piękniejszego niż promienny uśmiech
Nie ma nic piękniejszego niż promienny uśmiech dziecka. Z pewnością serce każdego rodzica, który sam jest zapalonym miłośnikiem literatury, raduje się niepomiernie, gdy taka reakcja u jego niesfornego kilkulatka została wywołana otrzymaniem książki. Dlatego spróbujcie sobie wyobrazić, jak cieszyliśmy się wraz z pięcioletnim Wiktorem, skaczącym z zachwytu po odebraniu od listonosza paczuszki od Zielonej Sowy. Pozycją, która wniosła masę śmiechu i zachwytu do naszego domu były Przygody Tappiego z Szepczącego Lasu autorstwa Marcina Mortki. Oboje z mężem znamy tego pisarza bardzo dobrze. Na naszej półce leży kilka jego powieści – wszystkie typowo dla dorosłych, głównie z gatunku fantasy oraz fantasy historycznego. Wśród nich znajdują się opowieści o krzyżowcach i krucjatach, piratach, a także inspirowane wczesnośredniowieczną kulturą ludów skandynawskich (oboje jesteśmy jej prawdziwymi fanatykami, a nasze pasje podziela też synek!). Nie sądziliśmy, że Mortka, któremu pisanie dla dorosłych wychodzi raz lepiej, raz gorzej, ale zawsze co najmniej przyzwoicie i ciekawie, potrafi zainteresować również znacznie młodszych czytelników. A tu taka niespodzianka! Autor wziął się za opowieść dla dzieci. I to jeszcze jaką! W naszych ukochanych klimatach! Okrzykom zachwytu nie było końca... Nie miałam jeszcze okazji poznać takiego oblicza Mortki i cieszę się, że nareszcie się ona nadarzyła. Szczególnie, że dzięki dedykacji, zamieszczonej na jednej ze stron tytułowych, ukazał mi się jako dobry, kochający ojciec, który stworzył postać Tappiego specjalnie dla własnego synka. Z okładki spogląda stereotypowa wersja wikinga przedstawiona w konwencji dziecięcej. Postać ma przesympatyczną mordkę o szerokim szczerym uśmiechu. Widząc ją, zarówno maluch, jak i dorosły, już wie, że z pewnością polubi tego wielkiego, brodatego, radosnego jegomościa. Bo inaczej się nie da. No, po prostu, nie da i już! Dwanaście wesołych, przyjaznych opowiadanek pochłonęliśmy w zaledwie dwa wieczory. Główny bohater okazał się rzeczywiście przemiłą postacią o złotym sercu, z miejsca wzbudzającą sympatię tak dziecka, jak i naszą – rodziców. Spędziliśmy z Tappim i jego przyjaciółmi niezapomniane chwile pełne nagłych spontanicznych wybuchów śmiechu. Książkowy wiking stał się kolejnym dobrym kumplem Wiktora – takim, który bawi i uczy. Warto też zwrócić uwagę na niezwykle zgrabny i przyjemny w odbiorze język autora. Opowiadania zostały napisane bardzo prosto i zrozumiale dla każdego kilkulatka, ale nie przesadnie infantylnie. Ciekawym zabiegiem okazało się także personalizowanie wszystkich zwierząt oraz wielu przedmiotów obecnych na kartach Przygód Tappiego.... Dzieciaki to lubią i dzięki temu łatwiej im wejść w świat przedstawiony. Także bezpośrednie zwroty w stronę małych odbiorców sprawdziły się doskonale. Wywołały spontaniczne reakcje u mojego synka, sprawiły, że wieczorne czytanie stało się interaktywną zabawą, w której sam chłopczyk chętnie uczestniczył. Wiktor słysząc „Czy boisz się wikinga?” wykrzykiwał „Nie!”, a na wzmiankę „Pewnie Mamusia i Tatuś nigdy nie mówili ci o lodowych olbrzymach” stwierdzał, że to nieprawda, bo owszem, opowiadali. Książeczka jest, przede wszystkim, nastawiona na dostarczenie małym czytelnikom rozrywki i śmiechu. Z tych krótkich historyjek można jednak nauczyć się kilku bardzo praktycznych rzeczy – np. tego, dlaczego nie powinno się śpiewać w lesie, czy też czemu warto zawsze być wesołym. Pozycja radzi również, by nie wierzyć we wszystko, co mówią inni. Generalnie nie przepadam za czytaniem dzieciom nowoczesnych książek bez przemocy, gdzie bohaterowie nigdy nie umierają, nie wyrządzają sobie nawzajem krzywdy, nie płaczą i nie bywa im smutno, a słysząc w szkole i przedszkolu określenie „bajki terapeutyczne” dostaję białej gorączki. Wolę tradycyjne baśnie. Uważam, że taka literatura, wymysł dzisiejszej chorej, bezstresowej pedagogiki, niepotrzebnie chroni maluchy przed światem, pozwalając im wierzyć w ułudę idyllicznej, utopijnej rzeczywistości, zaburza też zdolność odróżniania dobra od zła. Jednak historyjki o Tappim, mimo iż ocierają się o taki właśnie gatunek, okazały się wyjątkiem od reguły. Ich cel to dostarczenie całej rodzinie, a szczególnie najmłodszym, rozrywki i beztroskiego śmiechu. A i to czasem jest potrzebne. Bezsprzecznie! Całości dopełnia piękne wydanie. Postarała się Zielona Sowa, oj postarała. Solidna twarda oprawa w książce dla dzieci jest ogromnym atutem – ukochana pozycja nie zniszczy się szybko od przytulania, spania z nią i noszenia wszędzie ze sobą. Duża ilość zabawnych i ładnie wykonanych ilustracji umila maluchom lekturę – mój Wiktor co chwilę zaglądał do książki, by zobaczyć, jak prezentuje się postać, o której właśnie czytam, a potem sam przesiadywał w łóżku, przeglądając kartka po kartce, aż usnął. Wesołe, proste grafiki – choć pozbawione kolorów, naprawdę mu się podobały. Mnie natomiast bez reszty urzekły wzory zdobiące każdą stronę książeczki – stylizowane na autentyczne wikińskie zdobnictwo, obecne na wielu znaleziskach archeologicznych, ale jednocześnie utrzymane w tej przyjemnej dziecięcej konwencji – z wiewiórkami i orzeszkami. Pomysł – genialny! Poręczny format, duża, wyraźna czcionka i bardzo przejrzyste rozmieszczenie tekstu są z kolei niezwykle przydatne dla kilkulatków, które właśnie uczą się samodzielnie czytać i pochłaniają swoje pierwsze lektury bez pomocy dorosłego. Jeżeli dodać do tego dobrej jakości papier (dziecko niechcący nie porwie kartek przy ich przewracaniu, co nie zaowocuje głośnym rykiem i życiową tragedią!) oraz idealnie wykonaną pracę redaktorów i korektorów (ani małego byczka, ani literóweczki!) – wydawcy należą się ogromne brawa. Chociaż nie należę do zwolenników „bajek bez przemocy” i chronienia dzieci przed choćby najmniejszymi elementami „smutnych historii” w literaturze, a u nas w domu od małego czytuje się potomstwu, oprócz książek przeznaczonych typowo dla nich, także oryginalne mity oraz sagi, tą pozycją jestem zachwycona niemal tak samo, jak mój syn. Polecam ją na długie letnie burzowe wieczory, na wspólne rodzinne sesje czytelnicze. Jestem pewna, że spodoba się zarówno dzieciom, jak i ich rodzicom.