Pobierz pdf - Prószyński i S-ka

Transkrypt

Pobierz pdf - Prószyński i S-ka
przez
FAYZA D.
i Djénane kareh Tager
przez
OD SYRII ASADÓW
PO OBOZY
W LIBANIE
Przełożyła
Krystyna Szeżyńska-Maćkowiak
4
Droga przez piekło
Tytuł oryginału
J’ai connu l’enfer
De la Syrie des Assad aux camps du Liban
Copyright © Plon, 2013
Published by arrangement with Literary Agency
„Agence de l’Est”
All rights reserved
Projekt okładki
Paweł Panczakiewicz / PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Zdjęcie na okładce
Fot. Getty Images; Deva Studio/Shutterstock.com
Redaktor prowadzący
Anna Czech
Redakcja
Renata Bubrowiecka
Korekta
Katarzyna Kusojć
Grażyna Nawrocka
Łamanie
Ewa Wójcik
ISBN 978-83-7961-046-4
Warszawa 2014
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Druk i oprawa
Drukarnia POZKAL Spółka z o.o.
88-100 Inowrocław, ul. Cegielna 10-12
Przedmowa
Była jedną spośród dwóch milionów Syryjczyków,
którzy musieli opuścić swój kraj, uciekając nie przed
„zwyczajną wojną”, jak powiedziała, ale krwawą łaźnią zgotowaną przez reżim Al-Asada od dziesięcioleci
niepatyczkujący się z narodem. Stała się uchodźcą jak
tylu innych. Nie lubi słowa „uchodźca”, nie utożsamia
się z nim i z godną podziwu pomysłowością oraz wielką
energią stara się, aby jej, jak mówi, look nie przystawał
do wyobrażeń o uciekinierach. Jest w niej wręcz niezłomna wola życia. Spotkałam Fayzę w biurze stowarzyszenia
Sawa, które w libańskim Baalbeku skupia się na problemach dzieci, a od kilku miesięcy głównie na sprawach
dzieci syryjskich uchodźców stłoczonych w namiotach
i czekających nie wiadomo na co. Zgrabna, dumnie unosząca głowę, dyskretnie umalowana, zdecydowanie nie
należy do społeczności uchodźców, którzy przyszli tu
prosić o ratunek, o pomoc, o prawo do przetrwania. Czy
6
Droga przez piekło
zasięgała porady, czy sama jej udzielała? Dyrektor Sawy
Zaki Rifaï, niezwykle oddany innym, taka Matka Teresa
rodzaju męskiego, zdawał się dobrze ją znać. Chyba i jego
onieśmielała jej żądza życia.
Ale Fayza (nie podawała nazwiska rodowego z troski o bezpieczeństwo krewnych, którzy pozostali jeszcze w Damaszku) straciła przecież wszystko. Zaznała
strachu, głodu, paraliżującego lęku, starych kompanów
Syryjczyków spoza ścisłego kręgu zbliżonych do reżimu. Jej osobiste losy splatały się z historią kraju. Długo
trzeba przyzwyczajać się do jej słownictwa, do często
powracającego słowa „aadi”, które można tłumaczyć
jako „normalnie” albo „jak wszyscy”. „Czy po aresztowaniu twój ojciec był torturowany? – Aadi”. Za tym
krótkim słowem kryje się kilka „zabiegów” z użyciem
prądu i parę ciosów; to nie ma jeszcze nic wspólnego
z celą szczurów, gdzie prawdziwi buntownicy, ukrzyżowani na posadzce i okaleczani, czekają, aż szczury się
zbiegną, żeby pożreć ich żywcem. „Bałaś się, uczestnicząc w pierwszych manifestacjach?” I znów wykręciła
się tym aadi, żeby nie dać się rozpoznać sługusom
reżimu i służbom wywiadowczym: „Nie bałam się, że
umrę, ale że zostanę zatrzymana, aresztowana, a wtedy
prawdopodobnie też zgwałcona, bo dla nich to wszystko jest aadi”. Jest muzułmanką, wierzącą: „Modlę się,
poszczę, ale nie musi pani zwracać uwagi ani na moje
modły, ani na posty”. W rzeczywistości jest głęboko
laicka i to także wydaje się jej aadi – przynajmniej
Przedmowa7
w odniesieniu do jej pokolenia wychowanego na Facebooku, Twitterze i portalach społecznościowych.
Jej relacja jest wstrząsająca. Ze słów Fayzy wyłania
się strach trzymający w szponach cały kraj.
D.K.T.
Prolog
Mam dziewiętnaście lat i jestem stara. W lusterku
zawieszonym nad umywalką widzę młodą kobietę, która
na mnie patrzy. Lekka opalenizna, która zmieniła odcień
jej mlecznej cery, nie zdołała ukryć bladości. Pałeczka kholu zbliża się do jej jasnych oczu, muska dolną
powiekę u nasady rzęs. Skupiam się na ruchu pałeczki.
W lustrze oczy kobiety się zaczerwieniły. Łza zawisła mi
na płatku nosa, niepewna, czy toczyć się dalej. Kolejna łza ją zepchnęła, zamknęłam oczy, żeby nie patrzeć
na swoje zapadnięte policzki, które pokrywały się właśnie
czarnymi smugami. Khol się rozmazał.
Mam dziewiętnaście lat, ale czuję, że przeżyłam już
tysiąc żyć. To obecne najprawdopodobniej zakończy się
za kilka dni. Pójdę błądzić po równinie, która rozpościera
się za oknem, a Mohamed znajdzie dla nas schronienie
w jakimś namiocie. Dołączę do swoich, do setek tysięcy
„uchodźców”, którzy uciekli z Syrii i tłoczą się w palącym słońcu, już tęskniąc za sztyletami jego promieni
10
Droga przez piekło
i przygotowując się na przetrwanie kolejnej śnieżnej zimy
– kontynentalny klimat doliny Bekaa nie jest przychylny
dla tych, którzy wszystko stracili. Na początku Hamuda będzie się bardzo bał i tulił do mnie, ale z czasem
przywyknie do nowego życia. Człowiek przyzwyczaja
się do wszystkiego, póki dane jest mu żyć. Walczyłam
o przeżycie. A on wciśnie się w kąt namiotu, jak wciska
się w kąt tego pokoju, i przyłoży czoło do płótna, tak jak
opiera je o ścianę, i cichutko zapłacze. Hamuda to mój
młodszy brat, ale zdarza mu się mówić do mnie „mamo”.
Słyszałam też, jak mówił „tato” do Mohameda…
1
Zabadani
Urodziłam się w Zabadani, oddalonej o sześćdziesiąt kilometrów od Damaszku mieścinie u podnóża
góry. Dorastałam w labiryncie uliczek wytyczających
maleńkie kwartały, z których każdy ma swój sklepik,
kawiarnię, zwyczaje. Widziałam, jak rosły nowe dzielnice pochłaniające pobliskie pola. Z dala od starego
miasta, nad którym unosiła się słodka orientalna woń,
pojawiło się kilka większych budynków. Nasze domy
nie przekraczały dwóch pięter. Tuliły się do siebie,
jakby chciały skuteczniej nas chronić. Wszyscy się
znaliśmy.
Ale to było dawno, w czasach, kiedy nie istniały jeszcze fałszywe religie. Pochodziłam z muzułmańskiej rodziny, jednak to, czy było się sunnitą, szyitą, alawitą czy
druzem, nie miało żadnego znaczenia. Wiedziałam, że
niektóre moje koleżanki były chrześcijankami, ponieważ
nie pościły podczas ramadanu, a w niedzielę chodziły
na mszę. Ale to też nie było dla nas ważne – mówiłyśmy
12
Droga przez piekło
jednym językiem, słuchałyśmy tej samej muzyki, kształciłyśmy się w tych samych szkołach, byłyśmy tak samo
pilnowane i karcone przez rodziców.
Nie byliśmy ani bogaci, ani biedni. Przynajmniej zgodnie z syryjskimi kryteriami. Nasz dom nie był zbyt duży:
tata był urzędnikiem, wynajmował trzy pokoje na drugim
ostatnim piętrze pobielanego wapnem domu. Mogliśmy
jednak cieszyć się dużym tarasem, gdzie z nastaniem wiosny spędzaliśmy większą część dnia. Widać było z niego
dach stojącego obok domu i mnóstwo świeżo upranej
– ręcznie, w mydle z Aleppo – bielizny, którą rozwieszała
tam sąsiadka. Z jej dachu zaś widać było taras następnego domu, ale nie wolno mi było przechodzić przez balustradę, która wyznaczała granicę naszego mieszkania. Po
co zresztą miałabym to robić? W miasteczku wszystkie
drzwi i okna były zawsze otwarte, sąsiedzi darzyli się
zaufaniem i nikomu nie przychodziło do głowy, żeby
wkraczać na czyjeś terytorium i myszkować po cudzych
kątach – a już na pewno nie wszedłszy przez drzwi.
Byłam nierozłączna z Raghad, moją młodszą o rok
siostrą. Hamuda był za mały, żebyśmy dopuszczały go
do naszych tajemnic, ale włóczył się za nami, kiedy latem
urządzałyśmy sobie z koleżankami wypady za miasto.
Był mały, ale można mu było zaufać, więc zabierałyśmy go do chaty, którą przez całe wakacje budowałyśmy w zaroślach z gałęzi i szmat, a on pomagał nam
w zbieraniu na ulicach starych skrzynek z drewna albo
kartonów, z których robiłyśmy sobie krzesła czy choćby trony. Hamuda był dumny, że zna tajemnicę naszej
Zabadani13
kryjówki, i nigdy nie zdradziłby nas przed dorosłymi.
Jednak każdego lata powtarzał się ten sam scenariusz:
kiedy chata była wreszcie gotowa, zbliżał się początek
roku szkolnego, a żadna z naszych konstrukcji nie zdołała przetrwać ostrej zimy w Zabadani. Następnego lata
trzeba było zaczynać od nowa, odbudowywać chatkę
z równym zapałem, wierząc, że tym razem wszystko się
uda i że ten domek oprze się wiatrom, deszczom, a nawet
śniegowi. I zawsze czas rozwiewał nasze złudzenia…
Byłam grzecznym dzieckiem i wszyscy zawsze mówili,
że jestem bardzo, może nawet za bardzo dojrzała jak
na swój wiek. Mama uważała, że taki już jest los najstarszych, i kiedy musiała wyjść, powierzała mi opiekę
nad „dziećmi”. Pomagałam jej w pracach domowych,
a ona uczyła mnie (trochę) gotować – to miał być mój
obowiązek. Kiedy tylko zaczęłam chodzić, wiedziałam,
że muszę wypełniać swoje „obowiązki” do końca i jak
najlepiej. Takie wychowanie okazało się bardzo przydatne, zwłaszcza w szkole.
Och, ta szkoła! Nie mieliśmy za dużo pieniędzy, toteż
tata mógł zrobić tylko jedno – zapisał całą naszą trójkę
do szkoły publicznej, chociaż wiedział, że szkolnictwo
w naszym kraju jest na beznadziejnym poziomie. Nie
podołałby kosztom żadnej z prywatnych szkół, prowadzonych na ogół przez zakonnice i kształcących dzieci syryjskich elit. Nie lubiłam lekcji – trudno mi było wytrwać
cały dzień w zamkniętej klasie, tłocząc się z gromadą
uczniów, którzy na pewno byliby gdzie indziej, gdyby
nauka nie była obowiązkowa; nie znosiłam besztania
14
Droga przez piekło
przez nauczycieli, którzy wrzeszczeli na nas i nie wahali się podnieść na nas ręki, nawet bez powodu. Mieli
swoich pupili – wcale nie tych najmądrzejszych czy
najgrzeczniejszych uczniów, ale dzieciaki, które miały
najładniejsze długopisy i nigdy nie nosiły sfatygowanych
ubrań. Potrzebowałam trochę czasu, żeby przeniknąć tę
tajemnicę, kiedy jednak doszłam do piątej klasy, wszystko
zrozumiałam. I wtedy stało się dla mnie jasne, że życie
jest potwornie niesprawiedliwe.
Mama przerwała naukę po liceum, żeby wyjść za mąż.
Z żalem myślała o dyplomach, których nigdy nie zdobyła.
Tata również nie poszedł na studia, ponieważ pochodził z biednej rodziny, miał siedmioro rodzeństwa, był
najstarszy i bardzo wcześnie zaczął pracować, żeby
ulżyć rodzicom – ubyła im jedna gęba do wykarmienia,
a w dodatku co miesiąc syn przysyłał im trochę pieniędzy, pomagając przeżyć. Mając takie doświadczenia,
moi rodzice uważali za naturalne, że całą trójkę swoich
dzieci poślą na uniwersytet, toteż studia były dla mnie
„obowiązkiem”, który musiałam wypełnić. Zmuszałam
się do chodzenia do szkoły, za to w domu trudno było
oderwać mnie od nauki. Zamykałam się w pokoju i czytałam podręczniki, dopóki nie nauczyłam się zadanego
materiału na pamięć, bo chciałam być najlepsza w klasie. I byłam. Raghad i Hamuda nie ważyli się przeszkadzać mi w nauce, nawet jeżeli było już późno i chcieli
położyć się spać w naszym wspólnym pokoju. Mama
czasami się o mnie martwiła, ale na ogół to tata, już
naprawdę rozgniewany, przychodził po mnie i zmuszał,
Zabadani15
żebym dołączyła do rodziny i odetchnęła przed snem
świeżym powietrzem. Byli ze mnie bardzo dumni, kiedy
z wyróżnieniem ukończyłam gimnazjum – uzyskałam
czwartą lokatę wśród wszystkich absolwentów syryjskich
gimnazjów, także tych prywatnych, do których chodziły
dzieci bogaczy.
Choć tak się przykładałam do nauki, a mama nie
szczędziła wysiłków, nie udało jej się rozbudzić we mnie
intelektualnych zamiłowań, do których zaliczała oczywiście literaturę, szczególnie poezję. Uciekała się nawet
do podstępu, żeby zaszczepić we mnie potrzebę obcowania z literaturą, i kiedy nauczyłam się czytać, a w szkole miałam dobre stopnie, nagradzała mnie książkami,
mówiąc, że to prezenty od mojej nauczycielki. Zachwycona tym wyróżnieniem czytałam lekturę od deski do deski,
na ogół po kilka razy. Kiedy jednak rozszyfrowałam podstęp mamy, porzuciłam czytanie dla przyjemności, bo
nie potrafiłam jej w nim znaleźć. Potrzebowałam ruchu,
wyładowania energii, biegania. Czy można było uznać
za przyjemność i rozrywkę przesiadywanie z książką
w ręku?
Tato ciężko pracował, zdarzało się, że nie widywaliśmy
go całymi tygodniami. Czasami, kiedy wracał późnym
wieczorem, my już smacznie spaliśmy, a tylko mama
czekała, żeby podać mu kolację. Prawda była banalna. Jak
większość syryjskich urzędników otrzymywał głodową
pensję i tuż po wypłacie pieniądze się kończyły, bo wystarczało ich zaledwie na bieżące rachunki: komorne, wodę,
elektryczność. W Syrii urzędy pracują do czternastej.
16
Droga przez piekło
Żeby nas utrzymać, tata codziennie dorabiał jako kierowca ciężarówki i dostawca towarów albo zastępując
za dniówkę chorego robotnika. Czasem zatrudniał się
na budowach, coraz liczniejszych w górnym Zabadani,
gdzie bogaci mieszkańcy Damaszku kupowali działki
pod domy, by od czasu do czasu odpocząć od zaduchu
stolicy.
Wiedziałam, ile poniżeń musi znosić tata, żeby zaspokoić nasze skromne potrzeby, ale uważałam to za zupełnie
normalne – przecież tak samo żyła większość ojców moich
koleżanek i kolegów. Widziałam, że lękliwie spuszczał
głowę, kiedy na uliczkach naszego miasta pojawił się drogi
samochód. Kazał nam wtedy schodzić mu z drogi, zmuszał, żebyśmy przyspieszyli kroku, gdy auto zdawało się
zatrzymywać. Byłam przekonana, że tak jest na całym
świecie – przecież w szkole wpajano nam, że żyjemy dzięki
BAAS*, jedynej partii istniejącej w Syrii, i dzięki sprawującej władzę dynastii Al-Asadów w kraju i w warunkach,
których zazdrościła nam cała planeta. Zresztą wszyscy
byliśmy członkami BAAS. W szkole podstawowej, kiedy
tylko nauczyliśmy się jako tako czytać i pisać, dawano
nam druczek, który starannie wypełnialiśmy – była to
deklaracja członkowska młodzieżówki BAAS. Potem przez
całą szkołę „zasady BAAS” – przerażające podręczniki
pełne bezwstydnej propagandy – służyły nam do nauki
odrębnego przedmiotu, który traktowano jak matematykę
czy gramatykę. Jako dzieci wierzyliśmy w tę wiedzę tak
* Partia Socjalistycznego Odrodzenia Arabskiego. Wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza.
Zabadani17
jak w tabliczkę mnożenia – braliśmy ją za dobrą monetę.
Wkuwaliśmy na pamięć całe strony pompatycznej i butnej
prozy – fragmenty przemówień prezydenta Hafiza al-Asada. Tresowano nas w oddawaniu boskiej czci jedynemu
przywódcy, a „rewolucja”, która wyniosła go do władzy
w roku 1970, jawiła się nam jako epopeja na miarę greckiej
mitologii i nikt nie miał cienia wątpliwości, że bez niego
Syria już dawno zniknęłaby z mapy świata za sprawą „izraelskiego wroga”. Naszym obowiązkiem było kochać Al-Asadów, którym zawdzięczaliśmy życie, chwałę i godność.
Później, w roku 2000, Baszar al-Asad zajął miejsce ojca
u sterów państwa, a do szkolnych podręczników szybko
dopisano kilka rozdziałów, choć w gruncie rzeczy nic się
nie zmieniło.
Byłam bardzo sumienna. Kiedy kończyłam odrabianie
lekcji, prosiłam rodziców, żeby mnie przepytali. Robili to
chętnie, a kiedy tata był w domu, widziałam, że moje prośby sprawiają mu przyjemność. Poezja, historia, geografia
– niczego nie pomijał. Wysłuchiwał nawet zasad BAAS,
chociaż czasem dostrzegałam, że kiedy je recytuję, dziwnie
się krzywi. Zrzucał to na skurcze żołądka. Tylko raz, prawdopodobnie bardzo zmęczony, nie wytrzymał i z wściekłością cisnął książką o ścianę. Natychmiast jednak pobiegł ją
podnieść i przeprosił mnie, do łagodnego gestu dołączając
prośbę, żebym nie wspominała o tym nikomu, nawet najlepszej przyjaciółce. Ponieważ tata nigdy za nic nie przepraszał, tamten incydent mną wstrząsnął. Pewnie samo
rzucenie książką uznałabym za błahostkę, gdyby nie fakt,
że ojciec tak bardzo się tym zdenerwował.
18
Droga przez piekło
Ta rzucona książka sprawiła, że spadły mi klapki z oczu. Miałam jedenaście lat i zaczęłam inaczej
patrzeć na ojca. Od tamtej pory coraz wyraźniej
dostrzegałam, że jeśli był w domu, kiedy nadawano
dziennik telewizyjny, to – myśląc, że wszyscy jesteśmy
zajęci swoimi sprawami – klął pod nosem, słuchając
oficjalnych przemówień, które stanowiły główną jego
treść. Nie prosiłam go już, żeby ściszył telewizor, który
rozkręcał na cały regulator, bo uznałam, że robił to
celowo, by dźwięk płynął zza naszych okien i żeby
słyszeli go sąsiedzi, postępujący zresztą tak samo.
W tym biurokratycznym ryku cichł uliczny zgiełk.
Ojciec robił to, żeby wszyscy wiedzieli, że słucha oficjalnych wiadomości. Oczywiście nigdy go o to nie
pytałam ani nie prosiłam o wyjaśnienia, ponieważ jak
wszystkie syryjskie dzieci równocześnie uczono mnie
mówić i trzymać język za zębami. Powiedziano mi:
„Należysz do BAAS”, i rozumiało się samo przez się,
że powinnam czuć się z tego dumna. Polityka była
dla nas wszystkich tematem tabu, a słowa takie jak
„wolność” czy „demokracja” wymazaliśmy z naszego
języka. Od najmłodszych lat wiedzieliśmy, że nie należy ich publicznie wypowiadać.
Tata nie był opozycjonistą w takim znaczeniu,
jakie to słowo ma poza Syrią. Był na to zbyt strachliwy. Najzwyczajniej pod słońcem miał już dość, ale
w naszym kraju to zupełnie wystarczało, żeby zasłużyć na miano wroga wewnętrznego. W Zabadani, jak
w każdym zakątku Syrii, roiło się od muchabaratów,
Zabadani19
współpracowników państwowych służb wywiadowczych*. Trudno było ich rozpoznać, bo wtapiali się
w zwykłą ludność – właściciel straganu z owocami,
stróż na budowie, a nawet bezdomny mógł okazać
się szpiclem. Myślę, że połowa społeczeństwa trawiła czas na szpiegowaniu drugiej połowy z tym większym zapałem, że ci, którzy donosili o jakichkolwiek
„podejrzanych faktach” – prawdziwych czy fałszywych
– mogli liczyć na drobną gratyfikację. Właśnie w Syrii
wyrażenie „ściany mają uszy” nabierało najpełniejszego sensu: brat potrafił donieść na brata, żona na męża,
dziecko na ojca. U nas mówiło się o tym: „Oni wiedzą,
ile masz ogórków w lodówce”, i nikt nie zastanawiał
się nad tożsamością ludzi określanych jako „oni”. Nie
sprzeciwialiśmy się, kiedy „proszono” ludność, żeby
wyległa na ulice, którymi przejeżdżał jakiś polityk
goszczący w naszym kraju, i głośno wyrażaliśmy radość
przed kamerami telewizji publicznej.
Oficjalnie Syria była socjalistycznym rajem, ale jako
czternastolatka dobrze wiedziałam, że urodziłam się
w istnym piekle. Mama musiała poddać się banalnemu
zabiegowi, a tata drżał o jej życie. Choć nie mógł znieść
widoku krwi, obmyślał najrozmaitsze wybiegi, żeby być
przy tej operacji. Zasięgał informacji o dokładnych rozmiarach blizny i jej usytuowaniu, zdobył fachową wiedzę
o włókniakach macicy i przypuszczam nawet, że w końcu
prześcignął w tym samego chirurga. Jego zaangażowanie
* Od Al-Muchabarat. Pełna nazwa to Dżihaz al-Muchabarat al-A’ma, Główna Dyrekcja Wywiadu – iracka służba bezpieczeństwa.
20
Droga przez piekło
wydawało mi się tak dziwne, że obleciał mnie strach.
Doszło do tego, że zalewałam się łzami i pytałam tatę,
czy mama umrze. Może nie mógł już znieść tego napięcia,
bo pewnego razu, kiedy byliśmy w domu tylko we dwoje,
ujął mnie za ramiona i spojrzał mi prosto w oczy, a potem
bardzo cichym i drżącym głosem wyznał: „To nie ten
włókniak wprawia mnie w przerażenie. To sala operacyjna”. I jednym tchem opowiedział mi o handlu narządami, o swoim bracie, który trafił do szpitala z powodu
zwykłego zapalenia wyrostka robaczkowego, a wyszedł
bez nerki, o przyjacielu, który nie przeżył, bo zabrakło
defibrylatora. Jak się okazało, te, w które wyposażony był oddział intensywnej terapii, rozkradł personel,
chwytający się każdej szansy podratowania budżetu
domowego, a nowych jeszcze nie kupiono. Powiedział
mi o głodowych pensjach urzędników, lekarzy, pielęgniarzy, o pobłażliwości czy może litości przeplatającej się
z odrazą wobec ludzi dopuszczających się tego rodzaju
działań. Wszyscy wiedzieli, że do złodziejstwa nie pcha
ich zła wola, ale swoista konieczność. Mówił o wszystkim, jakby nie mógł powstrzymać tej lawiny słów. Z szyderczym uśmiechem zapytał, dlaczego nie dziwię się, że
w szkole mam przeciętne stopnie – chociaż trochę wyższe
od innych uczniów – skoro obudzona w środku nocy
odpowiedziałabym na każde pytanie nauczyciela. „Gdybyś nie była naprawdę bardzo dobra, powtarzałabyś klasę
po klasie. Nauczyciele oceniają ucznia za to, co znajdą
w kopercie wręczonej przez rodziców. Nie zauważyłaś, że
medale dla wyróżnionych i nagrody na zakończenie roku
Zabadani21
nie trafiają ani do najlepszych, ani do najinteligentniejszych? Dostają je ci twoi koledzy, którzy biorą tak zwane
korepetycje. Bo tak się uzasadnia koperty”. Myślałam, że
tak się dzieje na całym świecie. Niesprawiedliwość nie
mogła być tylko syryjska, musiała wynikać z charakteru
człowieka.
Po rewolucji krążyły przerażające historie, bo w końcu
przemówili ci, którzy poznali ludzi reżimu. To, co do tej
pory tylko podejrzewaliśmy, okazało się prawdą, którą
potwierdzały dowody i nazwiska. Z ulic porywano dziewczęta, które wpadały w oko temu czy innemu człowiekowi dynastii Al-Asadów, celowo skazywano naród na życie
w nędzy, na pracę za marne grosze, bo kiedy ludzie są
głodni, skupiają się na walce o przetrwanie i nie mają
czasu ani energii, żeby myśleć o polityce. Powszechnym
zjawiskiem były denuncjacje, a oskarżenia nie musiały
być poparte dowodami. Do więzienia trafiał każdy, kto
miał nieszczęście okazać brak zadowolenia. Jak wszyscy
świadomi dorośli tata milczał. Mówiąc, wydałby na siebie
wyrok śmierci.