Gavin Smith CRYSIS: Eskalacja Fragment 1/4

Transkrypt

Gavin Smith CRYSIS: Eskalacja Fragment 1/4
Gavin Smith
CRYSIS: Eskalacja
Przekład: Przemysław Bieliński
© 2013 Insignis Media. Wszelkie prawa zastrzeżone
Fragment 1/4
Szansa
Lotnisko, placówka pomocnicza kopalni kobaltu CELL, górny bieg rzeki
Podkamienna Tunguzka, Kraj Krasnojarski, Syberia, Federacja Rosyjska, rok
2025
Walker zamrugał, żeby pozbyć się łez. Wielu innych „specjalistów ochrony” CELL nie chciało
dzwonić do swoich bliskich przed dużą operacją. Uważali, że to przynosi pecha. Przed CELL Walker
służył w 2. Spadochronowym, jeździł na patrole do LCZ podczas najgorszych rozruchów w Londynie.
Widział przecież wielu takich, którzy dzwonili do domu, a potem nie ginęli. Chciał mieć klarowną,
wyraźną świadomość, dlaczego musi przeżyć każdą akcję.
– Wiem, że nie powinnam, wiem, że powinieneś usłyszeć, że cię kochamy i za tobą tęsknimy.
Wiem, że teraz tylko mieszam ci w głowie, ale musisz wracać.
Carlotta szlochała; wyczuwając zdenerwowanie mamy, Elsa, ledwie sześciomiesięczna, wybuchnęła
płaczem.
Walker mocno zacisnął powieki, po policzku spłynęła mu łza. Przed budką łączności ciągnęła się
długa kolejka twardych mężczyzn i kobiet czekających, aby skorzystać z portalu Macronetu, mimo
gównianego odbioru i bezustannie skaczącego obrazu. Nie liczyli się, teraz on miał swoje dwie minuty,
nikt nie będzie go poganiał. Tak samo jak nikt nie skomentuje łez. Taka była niezwerbalizowana
zasada. Wszyscy będą płakać tak samo.
Walker otworzył oczy; jego dziewczyna i dziecko rozmyli się na chwilę, a potem znów wyostrzyli.
– Niedługo mam dostać przepustkę i wrócę… – Mimo lat spędzonych z dala od brytyjskiego West
Midlands wciąż miał mocny akcent z Birmingham.
– Wiesz, kiedy kończy ci się etat? – spytała Carlotta. Walker został powołany do CELL za
niezapłacenie rachunku za energię. Kiedy zaproponowali mu „odpracowanie zadłużenia” tyrał jak wół,
ale oni mieli lepsze pomysły na wykorzystanie jego umiejętności, wyniesionych ze służby w brytyjskiej
armii. Najbardziej obawiał się, że wyślą go przeciwko Cepidom do Nowego Jorku czy do jakiegoś
innego rejonu skażenia, ale taka ewentualność chyba nie wchodziła już w grę; tam zdążyli już
posprzątać.
– Nie wiem – odparł zgodnie z prawdą. Kiedy pytał o to przełożonych, zawsze zachowywali się
bardzo wymijająco. Zastanawiał się, jak duży nabili dług, on i Carlotta. Zawsze wydawało mu się, że
prowadzili dość oszczędny tryb życia.
Ktoś dyskretnie zastukał do drzwi. Czerwony licznik nad budką doliczył do zera, ale nikt nie miał
zamiaru robić scen, o ile Walker naprawdę by nie przesadził.
– Skarbie, muszę iść… – zaczął.
– Boisz się…
– Zawsze się boję, tęsknię za tobą, za wami obiema, ale dają nam prochy na strach…
– Nie chcę tego słuchać. Tym razem jest inaczej, co?
Połączenie zerwało się. W miejscu kiepskiej jakości obrazu żony i dziecka Walkera pojawiły się
czerwone litery: Ryzyko Naruszenia Tajemnicy Operacyjnej.
– To rutynowa akcja, skarbie – skłamał Walker do liter na ekranie. Dlaczego to jest w wysokiej
rozdzielczości, a moja kobieta i dziecko nie?, zdziwił się tępo, niezdolny myśleć o niczym innym. Znów
rozległo się pukanie do plastikowych drzwi budki, tym razem bardziej natarczywe. Walker otarł łzy, a
potem z zaczerwienionymi oczami wyszedł na zewnątrz.
– Przepraszam, stary – wymamrotał i zaczął się przeciskać przez kolejkę do wyjścia.
Odchylił klapkę na rękawie bluzy między paskami pancerza. Wziął pierwszą strzykawkę, pozwolił
inteligentnej igle naprowadzić się na żyłę i wstrzyknął sobie dobry stuff. Traktował to jak
przygotowanie do gry. GABA, trójpierścieniowe stymulanty klasy bojowej, które rzucił, kiedy odszedł
ze spadochroniarzy. Poczuł sztuczną moc krążącą w żyłach. Wiedział, że jest sztuczna, bo znał kontrast
między hajem bojowych narkotyków a twardym lądowaniem chwilę później. Kiedy człowiek nagle
widzi, że zamiast ubrania ma na sobie narządy wewnętrzne kumpla z oddziału. Mimo to skupił się na
haju. Zdusił w myślach ostatni migoczący obraz Carlotty i Elsy. On był mu potrzebny później, kiedy
będzie musiał walczyć z całych sił o samo przeżycie.
Zębami ściągnął rękawicę. Przycisnął kciuk do igły. Stojak z bronią rozpoznał jego DNA i wydał mu
karabin szturmowy Scarab. Walker sprawdził broń, zabrał tyle zapasowej amunicji, ile tylko mógł, i
ruszył na pas startowy do swojej drużyny.
Na zewnątrz, w ostrym świetle lamp sodowych, drugi samolot wyładowywał transportery
opancerzone piechoty. Z jego rampy schodzili gęsiego w mroźną, syberyjską noc mocniej opancerzeni
i lepiej uzbrojeni żołnierze CELL. O cokolwiek tym razem chodziło, CELL się nie cacka. Może to jednak
jest kolejny najazd Cepidów, przemknęło mu przez myśl. Jego strach przed obcymi zniknął, zmieciony
narkotyczną odwagą.
– Gotowy? – spytała nowa dowódczyni drużyny, sprawdzając swoją strzelbę Jackal. Była
Afroamerykanką i mówiła z mocnym, nowojorskim akcentem. Miała hełm, a pod nim wełnianą
czapkę, ale Walker wiedział, że jest ogolona do gołej skóry. Zauważył w jej uszach i nosie dziurki po
kolczykach.
– Zwarty i gotowy, pani porucznik – odparł z pewnością siebie, którą dzięki narkotykom prawie
czuł.
– Doskonale.