Chełm 13.12.1981 – wspomnienia z internowania i stanu

Transkrypt

Chełm 13.12.1981 – wspomnienia z internowania i stanu
Chełm
Źródło: http://chelm.lscdn.pl/oc/informacja-pedagogiczn/nowosci/7498,13121981-wspomnienia-z-internowania-i-stanu-wojennego.html
Wygenerowano: Wtorek, 7 marca 2017, 09:02
Strona znajduje się w archiwum.
13.12.1981 – wspomnienia z internowania i stanu wojennego
No i zaczęło się – po północy zbudziło mnie silne łomotanie do okna. Odezwałem się kto to tak się tłucze po nocy i
nie daje spać. Zaraz zaczęło się gorsze łomotanie do drzwi wejściowych. Pytam kto się tak tłucze równocześnie
spoglądając przez wizjer. Wtedy zobaczyłem komendanta MO w towarzystwie 3 cywili, którzy waląc w drzwi
domagali się ich otwarcia.
I tak doczekaliśmy do soboty 12 grudnia.
W pracy była zamówiona rąbanka, ponieważ braliśmy z innych zakładów nam podległych świnie dla pracowników. Rąbankę
przywiozłem późnym popołudniem, więc po rozebraniu mięsa rozłożyłem je do ostygnięcia. Do lodówki miałem złożyć w
niedzielę po przyjściu z Mszy Świętej. Jak to przy sobocie bywało – po kąpieli rodzina poszła spać. No i zaczęło się – po
północy zbudziło mnie silne łomotanie do okna. Odezwałem się kto to tak się tłucze po nocy i nie daje spać. Zaraz zaczęło się
gorsze łomotanie do drzwi wejściowych. Pytam kto się tak tłucze równocześnie spoglądając przez wizjer. Wtedy zobaczyłem
komendanta MO w towarzystwie 3 cywili, którzy waląc w drzwi domagali się ich otwarcia. Pytam co się dzieje, jest noc i
nikomu nie otwieram. Wtedy komendant powiada, że mam otworzyć ponieważ panowie mają ze mną do pomówienia, a jak
nie otworzę to będą wyłamywać drzwi. Ja na to powiadam, że od 22 do 6 rano nawet konstytucja mnie gwarantuje
nietykalność mieszkania, więc kto się włamuje nocą jest po prostu bandytą, a ja na bandytów mam siekierkę. Komendant
odzywa się że oni chcą tylko porozmawiać i sobie zaraz po rozmowie pójdą. Po krótkiej naradzie z żoną i pertraktacjach z
komendantem otworzyłem drzwi. Wpadli jak burza do mieszkania prawie mnie przewracając i powiedzieli, że nie ma już
związku zawodowego „Solidarność”, a ja mam podpisać, że zaprzestanę wszelkiej wrogiej działalności związkowej. Ja
odpowiedziałem, że w nocy niczego nie będę podpisywać, a jeśli jestem o coś oskarżony, to ja od tej chwili będę rozmawiać
tylko w obecności adwokata. A swoją drogą to złożę skargę za naruszenie mojej nietykalności mieszkania w nocy. Zaczęli
sobie kpić i ze mnie się śmiać i kazali się ubierać. Ponieważ odmówiłem obiecali, że zabiorą mnie nagiego, bo byłem tylko w
kąpielówkach. Widząc, że nie żartują postanowiłem się ubrać. Sięgnąłem jeszcze do kredensu po papierosy, wziąłem dwie
paczki w kieszeń. Wtedy jeden z tych panów powiedział żebym nie brał papierosów, bo zaraz wrócę do domu. Ja jednak
wziąłem jeszcze dwie paczki w kieszeń i wyszedłem z domu nie mogąc się nawet pożegnać z rodziną Pojechałem wtedy w
nieznane.
Jakie było moje zdziwienie kiedy zajechaliśmy do Chełma na komendę powiatową. Spotkałem tam kolegów i znajomych, nikt
nie wiedział co się dzieje ponieważ w czasie transportu nikt z przewożących nas funkcjonariuszy do nas się nie odzywał,
zresztą jak rozmawiali między sobą to tylko szeptem. Była pełna konspiracja. Po przywiezieniu mnie na komendę na Wysoką
po pewnym czasie zaczęto nas rozdzielać żebyśmy nie porozumiewali się. Brali nas pojedynczo na rozmowę. Ponieważ nie
byłem rozmowny odebrano mi dokumenty, które nie wiem czemu wziąłem ze sobą, a może kazali, tego nie pamiętam.
Zaczęli nas skuwać kajdankami po dwóch, wyprowadzili nas i ładowali skutych kajdankami do więziennych samochodów i
znowu jazda w nieznane. Ale już było raźniej, bo było nas wielu. Po kilkunastu minutach samochód zatrzymał się, słychać
było otwieraną bramę. Wjechaliśmy na plac, jak się niebawem okazało byliśmy w więzieniu w Chełmie przy ulicy Kolejowej
102.
Na placu więziennym mięliśmy powitalny szpaler złożony z psów milicyjnych i zomowców. Wprowadzono nas do cel
więziennych po dziesięciu. Łóżka były piętrowe, w większości bez materaców i koców, i tak do rana i w niedzielę przez cały
dzień przeleżeliśmy do poniedziałku. W poniedziałek dopiero wydano nam pościel, najgorzej było z papierosami, które dawno
się skończyły. W niedzielę po południu zaczęliśmy szturmować drzwi, wtedy dopiero przyszedł do nas strażnik więzienny i
zapytał czemu szturmujemy. Powiedzieliśmy mu, że tyle już czasu jesteśmy tu zamknięci bez żadnych oskarżeń, no i co
najgorsze nie mamy papierosów. Więc on na to oznajmił, że on też siedzi, tylko z drugiej strony, bo jest stan wojenny, a jego
przywieźli, chociaż jest już na emeryturze i musi nas pilnować. Powiedział też abyśmy nie szumieli bo nie mamy żadnych
praw, jest stan wojenny i może nas spotkać coś gorszego. Ale mimo tych słów poszedł na górę do skazańców i przyniósł nam
tytoń i gazety. Dzięki temu strażnikowi mięliśmy co palić. 15 albo 16 grudnia zaczęli wywoływać nas z cel i pobierano nam
odciski palców, robiono nam zdjęcia i wręczono decyzję o internowaniu. W decyzji było napisane że obywatel Bogdan
Sękowski jest wrogo ustosunkowany do ustroju socjalistycznego w Polsce Ludowej i otwarcie neguje zarządzenia władz
ponieważ jest podejrzewany o chęć obalenia przemocą ustroju socjalistycznego w PRL decyzją komendanta wojewódzkiego
MO zostaje internowany.
I tak ekstrema poszła tam, gdzie jej miejsce.
Zaczęła się więzienna monotonia – o godzinie 6 pobudka, później była modlitwa i śniadanie, następnie obiad i kolacja
i wieczorny śpiew Boże Coś Polskę. I tak codziennie … .
Spotkałem w więzieniu strażnika, z którym kiedyś pracowałem w PGR. Myślałem więc, że spotkałem bratnią duszę i że
chociaż przekaże jakąś wiadomość do żony. Jakie było moje zdziwienie, że mój kolega mnie nie zna !!! Więcej już nie
próbowałem się z kolega kontaktować.
Było nas w celi dziesięciu. Pewnego dnia dowieziono i dopchnięto do naszej celi nowego lokatora, ale że był to sędzia sądu
chełmskiego, po kilku godzinach go wypuszczono.
W niedzielę była możliwość korzystania ze Mszy Świętej. Przyjeżdżał do nas znajomy kapłan z parafii Mariackiej w Chełmie.
Nadeszły święta Bożego Narodzenia, było nam smutno, ponieważ byliśmy z dala od naszych rodzin, ale był opłatek i
jakoś ten czas przeżyliśmy. Śpiewaliśmy kolędy i pieśni patriotyczne. Ze spacerów korzystaliśmy rzadko, bo było bardzo
zimno.
Przed świętami były pierwsze widzenia, paczki i wypiski z kantyny więziennej, gdzie można było kupić artykuły spożywcze
oraz papierosy. Dostawaliśmy też paczki z domu, które najczęściej przywoziły nasze rodziny, jak przyjeżdżały na widzenia.
Nawet była przemycona mała flaszeczka alkoholu, która dostała się do nas w ten sposób, że nie została wykryta podczas
przeszukania przez strażników na biurze przepustek.
Na spacerach czasami trochę żeśmy się wygłupiali wołając się po nazwisku i wołając padnij, robiliśmy tym na złość
strażnikom.
Pewnego dnia, zaraz po śniadaniu, kazano nam zdawać pościel i wszystko, co było do zdania. Była wielka niepewność
co będzie dalej ??? Tak czekaliśmy do późnego wieczora. Oczywiście w międzyczasie dostaliśmy obiad i kolację. Była też
szczegółowa rewizja osobista. Nie wiedzieliśmy co się będzie z nami działo, dopiero wieczorem się okazało, że transport w
nieznane. Jak wyjechaliśmy było już ciemno i przez szpary w samochodzie niewiele było widać. Po pewnym czasie
zorientowaliśmy się, że transport skręcił na północ. Chwilę potem zauważyłem, że jedziemy przez Sawin, w oddali widniały
oświetlone bloki pegeerowskie w których mieszkałem. Jechaliśmy w kierunku Włodawy. Mięliśmy różne odczucia – nawet
takie, że jedziemy w odwiedziny do naszych „przyjaciół” za rzekę, ale jak się później okazało był to transport tylko do
Włodawy. I tak zamieszaliśmy przy ulicy Kotnarowskiego w nowym kryminale. Dość szybko się zaaklimatyzowaliśmy. Byli tu
internowani z Chełma, Białej Podlaskiej, Siedlec i Lublina. Było coraz cieplej, więc korzystaliśmy z dłuższych spacerów,
próbowaliśmy walczyć o otwarte cele, a jak to się nie udawało, to odmówiliśmy wstawania i meldowania przy wejściu
strażnika do celi.
W niedzielę przyjeżdżali Księża Biskupi. Na zmianę lubelski i siedlecki: biskup Pylak i Mazur. Przywozili też nam prezenty w
postaci wędlin i papierosów, a nawet odzież.
Pewnego razu zauważyłem, że w czasie Mszy Świętej strażnik stoi przy drzwiach w czapce i nie reaguje tak jak powinien
reagować człowiek w mundurze podczas Mszy Świętej. Jak kapłan powiedział "przekażcie sobie znak pokoju" podałem
strażnikowi rękę mówiąc: „pokój z Tobą” strażnik nie spodziewał się takiego gestu i nie wiedział co zrobić. Niektórzy koledzy
robili mi później wymówki, że jak ja mogłem podać takiemu rękę, ale już na następną niedzielę strażnik stał za drzwiami i
tylko zaglądał od czasu do czasu przez lekko uchylone drzwi.
I tak minął pierwszy miesiąc odosobnienia we włodawskim kryminale. Żona przyjeżdżała na widzenia z dziećmi i tak czas
upływał na rozmowach o przeszłości i przyszłości oraz na czytaniu książek z więziennej biblioteki. Mięliśmy też często
odwiedziny ubeków którzy nas resocjalizowali. Panowie z UB tłumaczyli nam jak to partia i rząd są dobrzy, jak o nas dbają, a
my jesteśmy niewdzięczni.
Żyliśmy według regulaminu więziennego, a ten na pewne rzeczy zezwalał, a pewnych zabraniał. I tak do lekarza trzeba było
się zapisywać, nie wolno było mieć żadnych przedmiotów kultu religijnego. Pewnego razu zdobyłem u skazanych dwie
deseczki, z których wykonałem krzyż, ale nie cieszyłem się nim długo, ponieważ na kipiszu to jest przeszukaniu sam
naczelnik mi go zabrał i przy mnie połamał. Jakie było nasze zdziwienie, jak po kilku dniach dowiedzieliśmy się, że pan
naczelnik więzienia pośliznął się, upadł i złamał rękę. Nie życzyłem mu tego, ale stało się.
Ponieważ byłem wieloletnim honorowym dawcą krwi, a w więzieniu były plakaty propagujące krwiodawstwo
postanowiłem i ja zgłosić się do oddania krwi, ale przed tym musiałem pisać prośbę do naczelnika więzienia o umożliwienie
mnie oddania krwi i dowiezienie mnie w tym celu do szpitala we Włodawie. Prośbę swoją uzasadniałem tym, że nie oddanie
przeze mnie krwi może negatywnie wpłynąć na moje zdrowie. Naczelnik, po konsultacji z lekarzem więziennym, który nie
potwierdził, ale też i nie zaprzeczył moim stwierdzeniom, postanowił dowieść mnie do punktu krwiodawstwa we Włodawie.
Właściwie oddając krew bardziej niż samo oddanie, chciałem sprawdzić czy mnie skują kajdankami w czasie przewozu, czy
też nie, bo jak wozili internowanych do szpitala to byli skuwani kajdankami po dwóch, no i do tego obstawa uzbrojonych
strażników. Mnie nie skuwali, tylko pilnowało mnie bez przerwy czterech strażników wraz z kierowcą. Po oddaniu krwi
wróciłem do swojej celi do kolegów. Przywiozłem 25 czekolad jako rekompensatę za to, że nie pojechałem na obiad do
restauracji, który mi się należał za oddaną krew. Źle bym się czuł w restauracji z taką obstawą !!!.
Po pewnym czasie zjawili się przedstawiciele PCK z Chełma w celu przeprowadzenia kontroli w naszym ośrodku.
Widziałem wielką konsternację i jakby przestrach w oczach pana prezesa kiedy mnie zobaczył. Wtedy zrozumiałem jaki
byłem niebezpieczny dla polskiego społeczeństwa partyjnego – przecież mięliśmy wieszać dzieci i żony komunistów.
Dobiegał końca czas mojego internowania – nadszedł dzień 24 marca 1982 roku. Zostałem wywołany do zdania
wszystkich rzeczy, które należały do ZK we Włodawie. Pożegnałem więc kolegów z celi, udałem się na biuro przepustek
prowadzony przez strażnika, który się do mnie wcale nie odzywał. Po wypisaniu przepustki zostałem wypuszczony na
wolność. Udałem się na dworzec autobusowy, kupiłem bilet do Sawina, siadłem na ławce i czekałem na autobus. W pewnym
momencie zauważyłem nadchodzącego pana naczelnika więzienia, więc podniosłem się z ławki żeby powiedzieć mu dzień
dobry, ale jak pan naczelnik mnie zobaczył, jakby bardzo się przeląkł – po prostu dał nogę i uciekał z tą swoją złamaną ręką
na temblaku. Tak to połamanie krzyża na niego podziałało.
Po chwili podstawili autobus, pożegnałem Włodawę i wróciłem do domu.
Była to środa 24 marca 1982 roku w godzinach popołudniowych byłem już w Sawinie w domu.
W czwartek, albo w piątek pojechałem do komendy wojewódzkiej w Chełmie, bo taka była procedura po zwolnieniu z
internowania, że trzeba było się zgłosić z decyzją o zwolnieniu z internowania. Kiedy tam zajechałem, po przejściu przez
biuro przepustek i zaprowadzeniu na górę, przez kilka godzin wyczekiwałem pod drzwiami pana ubowca, aby raczył mnie
przyjąć. Po pewnym czasie wszedł do pokoju naczelnik wydziału, po krótkiej rozmowie naczelnik zauważył u mnie w klapie
marynarki żółty znaczek PCK Zasłużonego Dawcy Krwi. Znaczek jakoś tak mi się odwrócił, że nie było widać co to za znaczek.
Wtedy ten naczelnik podszedł do mnie, odwracając mi znaczek w klapie marynarki ze złością powiedział: "myślałem, że to
„Solidarność”, a to tylko krwiodawstwo". I jeszcze dodał: "no ładnie, ładnie". A ja mu na to odpowiedziałem: „Solidarność” to
żeście z klapy marynarki zabrali, ale z serca to jej nie wydrzecie”. Skoczył do mnie, już myślałem, że mnie uderzy, ale w
ostatniej chwili się powstrzymał. Po chwili oznajmił żebym uważał, bo teraz to już nie będzie internowania, ale może być
wyrok. Po pouczeniu mnie, że nie wolno mi jest działać w „Solidarności” zostałem zwolniony do domu.
Na drugi dzień zgłosiłem się do pracy na suszarnię dziękując kolegom za podawane i przesyłane przez żonę papierosy.
I tak przyszła pierwsza niedziela "na wolności". Wybraliśmy się z całą rodziną do kościoła na Mszę Świętą, aby
podziękować Panu Bogu za szczęśliwy powrót do domu, no i księdzu proboszczowi za modlitwę. Kiedy wracaliśmy z kościoła
ktoś mnie zawołał: Panie Bogdanie. Obejrzałem się i stwierdziłem, że to mój niedoszły wspólnik, który chciał ze mną zakładać
„Solidarność”. Zatrzymałem się, a on zapytał: Panie Bogdanie jak tam było? Ja po chwili zastanowienia odpowiedziałem, że
trzeba było tam być i zobaczyć i szybko odeszliśmy. Żona moja skomentowała: ale świnia. Już wcześniej dowiedziałem się, że
u niego też byli ubecy w nocy 13 grudnia żeby go internować, ale tak się przestraszył, że zaczął przepraszać, że zdradził
mamę partię i że nie wiedział co robi wstępując do „Solidarności” aż mu podarowali i zostawili w domu (...).
Bogdan Sękowski (1943 – 2011) – kierowca ciągnika, organizator NSZZ "Solidarność" w PGR Sawin. Przewodniczący koła
zakładowego, delegat na zjazd regionu chelmskiego. Kolporter prasy niezależnej i wydawnictw związkowych. 13
grudnia 1981 roku inernowany (decyzja nr 17 - za wrogi stosunek do ustroju i negowanie władz PRL) - przebywał w
ośrodkach dla internowanych w Chełmie i Włodawie. Zwolniony z internowania 24 marca 1982 roku nadal kontynuował
działalnośc związkową w konspiracji. Utrzymywał łącznośc z tajnym Zarządem Regionu, rozpowszechnial wydawnictwa i
uczestniczył w uroczystościach religijno - patriotycznych. Wielokrotnie zatrzymywany i poddawany próbom
przesłuchania. W 1982 roku wywieziony do lasu i straszony przez funkcjonariuszy SB z Chełma, że zostanie powieszony
jeśli nie zaprzestanie działalności związkowej. W pracy szykanowany zmniejszeniem zarobków, utratą premii i zmianą
warunków zatrudnienia. Uczestnik wyjazdów do Warszawy na Msze Święte organizowane przez księdza Jerzego
Popiełuszkę, a po
zamordowaniu go przez SB na Msze w jego intencji.
Po 1989 roku ponownie wybrany
przewodniczącym "Solidarności" w macierzystym zakładzie pracy. Człowiek niezwykle prawy i odważny. Mimo ciąglej
inwigilacji zachował godność i niezłomnie bronił własnych przekonań i idei "Solidarności". Zmarł w 2011 – pochowany na
cmentarzu w Sawinie. Wspomienia, których fragment publikuję po raz pierwszy, spisał w 2007 roku i przekazał do moich
zbiorów.
Jerzy Masłowski