Czasem - Mateusz Szkop
Transkrypt
Czasem - Mateusz Szkop
Mateusz Szkop Czasem słońce czasem dres Czasem słońce, czasem dres Mateusz Szkop Czasem słońce, czasem dres Prolog 7 *** *** Cały ten krajobraz przed moimi oczami dryfuje: Tłuste, nagrzane od słońca powietrze skapywało równomiernie ze ścian łąka cicha aż brzegi rwie kamienic i bloków niczym tłuszcz z pieczonego na rożnie kurczaka. Nic więc kwiaty polne ciętym językiem wiązanek dziwnego, że gęsty tłum ludzi w poszukiwaniu orzeźwienia okupował liczne lasy w szczękach psów przy palisadach wyobraźni ocienione skwerki, podpierał pojedynczo osadzone w asfalcie konary stuletnich wapienne ostańce nabite na krzyż drzew, wachlował powykrzywiane twarze i rumiane dekolty porannymi szlaków weekendowych wycieczek gazetami i polewał haftowane chusteczki zimną wodą otulając nimi czoła. niebo jak dotąd zawsze niepodzielne salomonowe Kupcy i kramarze, licznie rozstawieni w centrum miasta, zastygli w swoich zachód słońca z pierwszym brzmieniem akordu gitary pozach. Umiejętnie wtopili się w otoczenie sprzedawanych przez siebie rzeczy: ognisko skupienie wypadkowa sił w namiocie. figurek Matki Boskiej błagalnie wpatrujących się w bezchmurne niebo, szkieletów dyndających na sznurkach z górnego stelaża, włochatych pająków podska- Dryf powoli przechodzi w sztorm. kujących co jakiś czas do góry pod wpływem sprężonego powietrza i innej temu Wszystkie prywatne konteksty natury zlewają się ze sobą podobnej religijno odpustowej cepelii. Dopiero po wnikliwej obserwacji zza tego i niczym szaniec wilgotnych, trójpalczastych kamieni licznego i kolorowego panopticum tandety, wyłaniała się nagle twarz kramarza rozrzuconych przy portowej redzie, zachodzą sobie pod skórę, z niewesołym wąsem. Sprzedawcy lodów również nie mieli łatwo. Co prawda zazdroszczą każdego atomu istnienia. każdy nowy uczestnik tej tradycyjnej zabawy na początku obowiązkowo kupo- Z każdym nowym kęsem przestrzeni są coraz głodniejsze, wał sobie jednego loda dla ochłody i odchodził na ubocze w celach konsumpcyj- coraz bardziej zaborcze, pazerne i nieprzewidywalne: nych, lecz później, osłabiony klimatem, tkwił w swoim miejscu niczym więzień brzozy, świerki, sosny, stokrotki, storczyki, wrzosy, lub ofiara złożona bogom słońca na parkanowym ołtarzu. Na następne lody nie skarpy, uskoki, leje, wzniesienia, kamienie, starczało już sił i syci plebejusze zastygali w bezruchu. Tylko nieliczni, którzy chmury, cirrusy, cumulusy, stratusy, onkoidy. nie zdołali znaleźć sobie cienia, podnosili się z miejsc co kilka minut, chodzili w kółko przeklinając pod nosem upał, po czym wracali na miejsce tortur na Jak na jednej półce w supermarkecie. Gwałt. Kazirodztwo. Wyprzedaż. nowo pogodzeni z losem. Można powiedzieć, że ruch w centralnym punkcie miasta zamarł. Słońce grzało tak mocno, że wypalało rzeczywistość z koloru, sprowadzając ją do statycznej fotografii w odcieniu sepii. Tak właśnie wyglądało oczekiwanie na najważniejsze w mieście wydarzenie roku – Święto Rozsierdzonego Pątnika. W ten wyjątkowy dzień do pobliskiego 8 9 klasztoru przychodziły tysiące pielgrzymów, aby biczować się, chłostać, krzyżo- za godzinę. Rozejrzałem się wokół, ale na przystanku nie było żywej duszy. Za wać, klęczeć, całować ziemię i odmawiać godzinne różańce. Cała ta sakralna ka- to po drugiej stronie ulicy, na skwerku pod drzewami, odpoczywała gromada masutra służyła jednemu celowi - oczyszczeniu duszy ze wszystkich grzechów starszych ludzi tak gęsto zbita i upchana, że przypominała zbiorową mogiłę. uzbieranych w trakcie ostatniego, świeckiego roku życia. Tak oto odchudzeni A to co? Mój wzrok zatrzymał się nagle na pomniku jakiegoś narodowego bo- pątnicy z całego kraju rodzili się na nowo. I jeszcze tej samej nocy, dla zacho- hatera, do którego prowadził wielki kaskadowy cokół z marmuru. Jakaś pro- wania równowagi we wszechświecie, z równie wielką zaciekłością oddawali się wokacja? Na cokole siedziały bowiem cztery dzierlatki w bardzo figlarnym na- w ręce szatana, który nakazywał skazić świeżo oczyszczoną duszyczkę jednym stroju. Oparłem się plecami o metalowy słupek i począłem je obserwować, niby z grzechów głównych. A najlepiej wszystkimi naraz. tak od niechcenia. Dziewczyny mogły mieć, ja wiem? 16-17 lat, co wywniosko- Mieszkańcy miasta, świetnie zapoznani z tym cyklem dwoistości ludzkiej na- wałem tylko po niewinnych twarzyczkach, bo kształty miały całkiem już doj- tury, bez żenady cieszyli się na przybycie pątników i ich wypchanych monetami rzałe i zrugane. Dojrzałość widoczna była dzięki skąpym i prostym ubraniom, sakiewek, organizując liczne i suto zakrapiane potańcówki i wyżerki. Wokół typu obcisła koszulka i krótka spódniczka a z zawadiackiego zachowania biła klasztoru organizowano girlandy palenisk, na których można było skosztować bezpruderyjność. Siedziały sobie i w najlepsze paliły papierosy, głośno chicho- dziczyznę przyprawianą szafranem, heretyckie dziewice i młodych chłopców tały, łapały się za cycki, przechwalały płaskimi brzuszkami, zaczepiały przecho- a wszystko to przy dźwiękach patetycznych chorałów. Na mniej zamożnych dzących mężczyzn wulgarnymi odzywkami. i niżej postawionych w hierarchii przybyszów czekały w zaciemnionych ulicz- Po kilku minutach zorientowały się, że je obserwuję. To dodało im animu- kach i ciasnych bramach labirynty lokali, wdzięcznie udekorowanych i przemie- szu. Drobna brunetka przyciągnęła jedną z koleżanek za włosy do swojej twarzy nionych na tę okazję w prawdziwe pandemonia zziajanych ogniem piekieł. Na i pocałowała siarczyście z języczkiem. Ta w odpowiedzi złapała za jej pierś i ści- ich barach prężyły się wykrztuśnie karlice, piwo podawał sam Belzebub, w toa- snęła palcami nabrzmiałego sutka. Pozostałe dwie automatycznie zajęły się sobą. letach kusiły tanim seksem seledynowe oczy maszkaronów, a na parkiecie roz- Wysoka koścista blondynka zarzuciła swoje kikuty za głowę, tworząc z ciała brzmiewały najmodniejsze hity Tarantelli. figurę przypominającą precla i wysunęła do przodu pupę, eksponując pulsu- Tymczasem zgodnie z rytuałem trwało oczekiwanie. Zegar na wieży ratu- jące wypukłości pod majtkami. Położyła na nich rękę towarzyszki i miarowo sza wybijał miarowo każde trzydzieści minut, kwiaty czekały spokojnie w ko- zataczała nią kręgi, oblizując przy tym wargi. Tłum zdawał się nie dostrze- szach na swój straceńczy hołd pod stopami pątników, a z oddali dobiegały już gać tego przedstawienia nimfetek. Ludzie przechodzili obok jak gdyby nigdy pierwsze echa niewyraźnych lamentów i żałości, spotęgowanych przez szcze- nic. Odpoczywający na skwerku wciąż zajęci byli swoim cierpieniem, a kra- kaczki megafonów. marze przysypiali w cieniu swojej plastikowej tandety. Dziewczyny urządziły Zbierałem wszystkie te widokówki i majaczące dźwięki kicając po centrum pokaz specjalnie dla mnie. Doceniłem to i uśmiechnąłem się do nich zna- miasta ze swoją walizką na kółkach, którą sprawnie manewrowałem pomiędzy cząco i serdecznie, a wtedy one przerwały nagle fikołki, zebrały swój majdan krawężnikami i dziurami w chodnikach. Kiedy dobrnąłem do metalowego, wbi- i zeszły z cokołu. Uśmiechając się do mnie kusząco przeszły na drugą stronę tego w beton słupa z numerem 459, oparłem ją o wielki kosz na śmieci i przetar- ulicy i zmierzały w stronę, z której przed chwilą przyszedłem, odwracając się od łem pot z czoła. Spojrzałem na rozkład jazdy. Niedobrze. Busa miałem dopiero czasu do czasu i spoglądając czy idę ich śladem. 10 11 Szedłem. Ciągnąłem swojego kupidyna na kółkach i przyspieszałem kroku. kromka chleba dżemem. Musiałem przez chwilę dostroić wzrok do nowych wa- Walizka prokurowała coraz szybsze i głośniejsze dźwięki, oddające nierówną runków gdyż w porównaniu ze słoneczną ulicą kilkanaście metrów za moimi powierzchnię chodnika. Minąłem budki z lodami, stragany z kramarzami, plecami tutaj panował półmrok jurajskiego lasu. Powietrze wypełniała symfo- główną trasę przemarszu pątników z gromadkami ich najzagorzalszych wielbi- nia setek latających wokół much i zapach wilgotnej ziemi. cieli, minąłem kosze wypełnione kwiatami i ekipy telewizyjne gotowe na śmierć. Zatrzymałem się dopiero przy witrynie sklepu odzieżowego. Zobaczyłem w niej bowiem swoje odbicie. Spomiędzy koślawych manekinów i napęczniałych wieszaków wyłaniała się dziwna postać z głową zanurzoną w błękitnym niebie i konarami zielonych drzew wyrastającymi z tułowia w przebijającym tle. Postać ta ubrana była w iście futurystycznym stylu. Pomarańczowe poliestrowe dzwony, srebrna odblaskowa kamizelka z bufiastymi ramionami, łańcuszki, korale, emblematy i tajemnicze symbole. Kim była ta postać? Wziętym - Wyłaź! - krzyknąłem w stronę jednego z krzaków - No dalej! Wyłaź! Szkoda czasu! Zza krzaka wyłoniła się niepewnie jakaś postać w szarych łachmanach i z długim refleksyjnym łukiem w ręku. - Mati? To ty? To ty Mati? - przyjąłem jowialną i pełną pewności siebie pozę, krzyczącą „a któżby inny?” i obserwowałem zbliżającą się postać. - To ty Mati? To ty! Ale jaja! Nie wierzę! Zmieniłeś się bardzo. Fak! Ledwo cię poznałem. Gdzieś ty się podziewał? Czemu nas nie odwiedzasz? projektantem mody haute couture? Trubadurem łączącym średniowieczną tra- Podszedł i przywitał się. dycję włóczęgostwa z dźwiękami techno? Aktorem uciekającym z planu filmo- - No, trochę mnie nie było. Co ty tu w ogóle robisz? - spojrzałem wymow- wego o zaginionym statku kosmicznym? Dlaczego podążała za tymi dziewczę- nie na schwytany w locie przedmiot. Okazała się nim przepychaczka do kibla tami, choć wiedziała, że to tania seksualna prowokacja? Czy kierowało nią coś z wielką okrągłą, gumową końcówką. Może to jednak wcale nie wibracje powie- innego poza chucią? Może była lubieżnym alfonsem przeżywającym biznesowy trza, odbierane przez nerwy mojej twarzy, ostrzegły mnie pierwsze przed nadla- kryzys, może dyrektorem cyrku kompletującym nową trupę na wielkie tour- tującym niebezpieczeństwem a zwykły zapach zbliżającego się ludzkiego gówna? nee, albo zakamuflowanym tajnym agentem walczącym z nieletnią prostytucją? Wszystko było możliwe. Tymczasem dziewczyny oddaliły się na niebezpieczną - Sorry za to! Myślałem że jesteś... - nieśmiało wyciągnął mi przepychaczkę z rąk i natychmiast zaczął odganiać nią krążące coraz bliżej nas muchy odległość. Pogmerały chwilę przy stalowej siatce otoczonej zielonym kłębowi- - Kim? skiem krzaków, chaszczy i dzikich drzew owocowych, po czym zniknęły w za- - No wiesz... musimy jakoś zarabiać... Fak! Chodźmy stąd! W chuj robactwa! roślach. Zimny brzęk ocierającego się o siebie metalu i szelest liści oznaczał, że Opuściliśmy w pośpiechu gęste i dzikie chaszcze okalające płot i już po paru chwilach znaleźliśmy się w terenie o znacznie większym przerzedzeniu zieleni przeszły na drugą stronę ogrodzenia. i ze znacznie przyjemniejszym genius loci. Okolica wyglądała jak nieczynny Chropowaty świst rozdygotał ciężkie masy gorącego powietrza. Chyba naj- i zapuszczony park miejski lub wielki skwer. Kiedy po kilkudziesięciu metrach pierw poczułem wibrację na spoconej twarzy, a dopiero później usłyszałem zza starych dębów i kasztanów wyłoniła się sylwetka znajomej mi kopuły, nie dźwięk. Odchyliłem się szybko i złapałem jakiś podłużny przedmiot szybujący miałem już żadnych wątpliwości. Znajdowaliśmy się na terenie parku parafii św na wysokości mojej twarzy. Rozejrzałem się. Wokół nie było nikogo. Tylko zaro- Jakuba. A raczej tego co z niego pozostało. śla. Drzewa, krzaki, chaszcze, a wszystko to starannie pokryte cieniem, niczym 12 13 Od momentu, gdy ruszyliśmy z miejsca mój nowy towarzysz nie przestawał mówić. Tylko od czasu do czasu wygrażał przepychaczką do kibla muchom podlatującym mu pod nos. - Ciężkie teraz czasy Mati. W gildii mnóstwo nowych rzezimieszków i straszny tłok. Wszyscy zjechali dwa miesiące temu i szykują się na wielkie łowy. Fak! Wiesz, dziś Święto Rozsierdzonego Pątnika... A! Co ja gadam! Przecież sam widziałeś! Fak of kurwa! W gildii przez to tłok. Trudno coś zarobić w starym stylu i trzeba szukać nowych sztuczek i sposobów. Myślałem, że jesteś jednym z tych naiwniaków, który złapał przynętę. Niezłe Jadzie co? He he! Moje dziew- I czynki! Całkiem niezły dochód mi przynoszą. Typy lecą za nimi bez opamiętania... Fak of! Kurwa! Fak! Jebane robactwo... - To pewnie przez tą przepychaczkę do kibli. - Co? Nie! Nie! To po to żeby delikwentów obezwładnić jak już złapią bakcyla. - Mówię o muchach. Pewnie dlatego za nami lecą. - Aha! No może i racja! Ale trudno! Przecież nie wyrzucę. Wiesz jak teraz trudno o taki sprzęt. O, jesteśmy prawie na miejscu. Tylko czekaj! Słuchaj! Rozejrzał się dookoła niczym tchórzofretka po czym przeciągnął mnie za najbliższe drzewo. Tam zarzucił ramię na mój kark i przemówił. Szeptem. - Zanim wejdziemy muszę powiedzieć ci coś ważnego. Słuchasz mnie? Wszystko się pozmieniało. Już nic nie jest takie jak dawniej. Możesz nie rozpoznawać starych znajomych, a w zupełnie obcych widzieć najbliższą rodzinę. Miejsca, które do tej pory odwiedzałeś i znałeś jak własną kieszeń, owinęły się dekoracyjnym woalem różnych wymiarów i zaświatów. Przedmioty stały się obiektem kpin i żartów, czynności ofiarami pastiszu i ironii, sytuacje, niegdyś przejrzyste i logiczne, iskrzą pokładami nowych znaczeń i surrealistycznymi inwektywami. Nawet słowa mogą kruszyć ze sobą kopie, a przecinki knuć wysublimowaną zdradę. 14 15 16 17 *** Więc: tyły sali gimnastycznej, dziura w siatce, muśnięcie pupy, nieregularne płyty chodnikowe, równo strzyżone żywopłoty (niespodzianka!), kilka świateł w oknach na parterze bloku a przy klatce schodowej - słowo na niedzielę. - Plakardki proszę!? - Nie za wiele? - A jak za wiele to źle? *** Potrzebne mi są te plakardki. Bardzo są. Bardzo potrzebne. Jak wrócę do domu, szybko sprawdzę w słowniku, co to w ogóle są te plakardki. Ale na razie udaję, że wiem. Tytułu filmu nie pamiętam. Nieudana ekranizacja powieści o trzech debilach. Ekspedientka ma aparat na górnych zębach. Bardzo młoda. Bardzo ładna buzia. Skoro ja bardzo potrzebuję, a ona bardzo młoda, bardzo ładna buzia... Za to za każdym razem, kiedy mam sen rwę się z rana i siadam przy kompie, żeby go opisać. A sny, porównując ze snami innych typów, mam niezłe. Na pięć - To może byśmy razem bardzo poszli do kina z minusem. Za to kompletnie nie wychodzi mi ich opis na kompie. Próbuję je - No nie... katalogować, przypisywać różne konwencje, klucze odczytu i wszystko kupa - To może pójdziemy razem do kina? trafia kilka tygodni później. Albo brakuje mi cierpliwości i czasu, albo zaczynam - Jak to? Tak po prostu? powątpiewać w sens ich zapisu i w sposób w jaki to uczyniłem. - Nie tak po prostu. Z plakardkami. Wieczór już. - Powinien być jakiś system, który je rejestruje - powiedziała patrząc znad - Będzie padać... barowej szklanki. - Plakardki lubią deszcz. Za bramą na szkolne boisko stało kilku osiedlowych lumpów i młodych dresów. Szedłem razem z plakardkami i ekspedientką pod pachami. Pachy były - Jak to? - No wydaje mi się, że nasza cywilizacja dokonała już tak genialnych odkryć i naukowych wynalazków, że ludzie byli już tu i tam, a wciąż nie mogą zmienne. - Chodźmy tędy. Na skróty - zaproponowała - Żule tam! zbudować sprzętu, który przybliżyłby im część codzienności. - Raczej „conocności”. - Myślałem że lumpy! - Czepiasz się. W każdym razie wiesz o co mi chodzi. Weźmy na przykład - No prawie... - A może derwisze? tego typa z Polski, który skonstruował zderzaki samochodowe redukujące - Nie znam. stłuczenia samochodu po kraksie do kilku zaledwie procent. Opatentował to, - Ja też. Lampy znowu się nie palą. Może w skrócie będzie to wyglądać rze- ale nikt nie chce z nim współpracować, bo pomyśl, co by się stało? Ile korporacji straciłoby na tym kasę, ile osób musiałoby zostać zwolnionych? Może tak samo czywiście lepiej. jest z tą maszyną do snów. Może już istnieje, ale pomyśl, ile straciłaby na tym 18 19 branża filmowa. Zamiast iść do kina lub wypożyczyć DVD, odtwarzałbyś sobie - Mastodont - jak powiedział M. Samo H. kiedy tylko weszliśmy do pomieszczenia - czai się gdzieś tutaj ze swoją armią. Czeka nas nierówny poje- swój ostatni sen. dynek. - Boże. Jak ty dużo mówisz. Wstałem i podszedłem do światła. Drzwi były uchylone. Na zewnątrz mało I tak też było. Mastodont chronił bowiem Pajura. Był jego ostatnią forpocztą. ludzi. W środku zresztą też. Brylowały domówki i grille w ogródkach. Gdzieś Trzy warstwy starego lakieru, tapety, gipsowe zacierki, zaszpachlowane kamie- tam, ulicą, przemykała ta bardzo ładna Jadzia z aparatem na zębach. Ta od nie, przewody i rury. A z naszej strony tylko prymitywny sprzęt nie zmieniający plakardek. się od czasów kamienia łupanego, przerobiona na potrzeby chwili Bogurodzica - Niosła coś pod pachą. jako pieśń partyzancka, pomnik papieża jadącego na rowerze wykonany - Naprawdę tak ma na imię? w rozbitej futrynie, żołądkowa i cztery godziny snu. I tak dzień po dniu. - Nie wiem. Tak ją sobie nazwałem na „tu i teraz”. Za rogiem odetchnąłem więc z ulgą. Ale Mastodont może jeszcze w nocy - Przecież tydzień temu byliście razem w kinie! przyjść do mnie we śnie. Albo następnego dnia rano czekać na przystanku au- - No właśnie... tobusowym. Nigdy nie miałem pewności co do tego potwora, dlatego też w lo- - A pamiętasz moje imię? dówce trzymałem zawsze kilka piw na tę okazję. - Jasne. Polejesz coś jeszcze, czy idziemy? Wielkimi krokami zbliżało się lato. W takich momentach liczą się tylko szyb- Ale na „tu i teraz” droga była gładka, znarratywizowana a wieczór prosty i wyprasowany. Objąłem ramieniem deszcz. kie decyzje. Inaczej łatwo paść łupem dwumiesięcznego letargu, który gnoi swe - Indianie Pueblo, z których się wywodzisz, nazywają cię „Ta co lubi deszcz” ofiary w wielkomiejskim stylu - wódą, książkami i wilgotnymi marzeniami - O proszę! Robimy się romantyczni! na wyciągnięcie ręki. W takich momentach nie ma co myśleć o konstrukcjach, - Oj nie! Nazywają cię tak tylko wtedy, gdy nie pada przez dłuższy okres. gawędach, lokalnych legendach i przypowieściach. Nie ma co wychylać fujary. - Aha, a kiedy pada? Za każdym rogiem może czaić się jakiś Mastodont gotowy zamulić samopoczu- - Kiedy pada to nie wiem. Ale to już nie jest „tu i teraz”. cie jednym spojrzeniem lub fałszywą wypukłością sterczącą spod niby bluzeczki. I jeśli tylko nie zachowasz należytej pijackości, palnięta zachowawczo gafa przy- Jeszcze kilkadziesiąt metrów. Widać już było blaszany dach stacji PKS. Wyłaniał się z mroku niczym upiorne zamczysko. pomni ci szybko o dużej różnicy doświadczenia w obdzieraniu ludzi ze złudzeń - Może być „tu i teraz”. Żeby było ci łatwiej - uśmiechnęła się serdecznie znad pełnej szklanki. - Jesteś dla mnie zbyt wyrozumiała. Droga była gładka, znarratywizowana. Wieczór prosty i wyprasowany. Nie było mowy o niespodziankach. Mastodont nie doczekał. Znowu mi się upiekło. Jeszcze kilka godzin wcześniej rozgrzebywaliśmy z M. samo H. jego grobowiec w piwnicach kamienicy. Młotek, przecinak, szpachelka. Godzina po godzinie. 20 21 *** - Pomyliłeś się! To, co pomyślałeś, nie było zgodne z twoimi słowami. Powinieneś przyrównać mnie do piosenki Morphine You look like rain. - Naprawdę?... Czekaj czekaj... Rzeczywiście... - Nie przejmuj się. Każdy popełnia błędy. - Nawet ja? - Nawet ty. - Kurczę, no to upadł kolejny mit... *** Dom rodziców na wsi. Mieszkam w nim od czasu do czasu, pomiędzy wszystkimi rozjazdami, niebezpiecznymi romansami geograficznych szerokości z wąskimi krużgankami wyobraźni. Na parkiecie wymemłany przez psa pająk, który nie zdążył pod cytadele wielkiej agawy. Na stole zaległa prasówka z kilku tygodni, dodatki odłożone na kupce pod zboczem uśpionego kominka. Kilka zdań pomiędzy reklamami. Pełna lodówka. Za oknem ostatnie ciepłe promienie. Rozgrzany sweter na oparciu leżaka. Biorę psa na spacer w naturę. Kiedy kończą się zabudowania, spuszczam go ze smyczy. Niech sobie wybiega resztki życia w wypalonej na kolor słomy trawie, w dzikich kłosach zboża, których ziarna wiatr przywiał z pól aż tutaj. Niech sobie zaznaczy krótkimi seriami moczu okopy swoich wrzosów, być może to już salwa tylko symboliczna i pożegnalna. Z drugiej jednak strony niektóre z jego zachowań wskazywałyby pełną 22 23 świadomość nadchodzących wydarzeń, okraszone są bowiem ostentacyjnym nie- historia postanowiła z nas zakpić i pokazując jak niewiele dla niej znaczymy, dbalstwem, olewactwem a nawet samo ostracyzmem. Bo jak inaczej wytłuma- zmiotła nas z drogi pełnej wyższych idei i pustych obietnic, którą podążali- czyć nagłe nagminne incydenty wyjadania zupy z mojego talerza, gdy tylko śmy, wprost pod karabiny szwadronów życia. A przecież moglibyśmy być zu- odwracam głowę, lub chwilowe odniesienia do kina niemego, kiedy przywo- pełnie gdzie indziej, realizować misterne plany boskich instancji, wprowadzać łuję i łajam go zdenerwowany, gestykulując przy tym jak aktor filmów d’art ład i harmonię, zmieniać świat na lepsze. Moglibyśmy być tym, czym mogło pozbawionych zapisanego dźwięku? Wydaje się dziwne, że traci słuch tylko być LSD zrzucone w latach 90’ na byłą Jugosławię lub telewizory zrzucone w tych konkretnych momentach swojego życia, w których akurat czegoś od na Wietnam - końcem wojny i początkiem terytorialnej samoświadomości. niego wymagam. Tak, tak! Niedbalstwo, olewactwo, tumiwisizm, samo ostra- Wystarczyło tylko mieć piwo i dużo wolnego czasu do przesiadywania na par- cyzm i dodałbym do tego jeszcze stetryczenie - w życiu już niejedną widziałem kowych ławkach. fanaberię, ale leżenie w łazience przy zgaszonym świetle? Miał rację ten, który Niewinne słońce zapraszało nas na niezobowiązujące, drobnomieszczańskie romanse, a my tymczasem, z młotkiem i przecinakiem, próbowaliśmy w pocie wieszczył, że koniec jest bliski. czoła rozgryźć meandry życia klasy robotniczej. Słowem - niewłaściwi ludzie w niewłaściwym miejscu. Kupa i klops. Pajur i Mastodont. Zupełnie jak ci żule zgarnięci rano sprzed spożywczaka, którzy przyjeżdżali raz w tygodniu do na*** szych piwnic, aby pod bacznym okiem szefa, zdesperowanego upływem siły roboczej do Irlandii, wybierać tony gruzu. Pamiętam ich przestraszony lecz podekscytowany wzrok kiedy wchodzili w mrok piwnicy jak do skarbca El Dorado Kiedy zaczynaliśmy z M. samo H. profanację krypty Mastodonta i Pajura i wynosili z niej niebagatelne sześć złotych za godzinę, których po skończonym był początek maja i w opuszczonych schronach korony drzew, w atletycznych dniu pracy, nie będą nawet w stanie przepić. To też była pewnego rodzaju oso- pozach pokrytych cieniem liści, dumnie gruchały gołębie, a powietrze smako- bista tragikomedia. Jak tak teraz spoglądam na to z dystansu, to wydaje mi się, że M. samo H. był wało początkiem czegoś nowego. Już nie pamiętam skąd wzięliśmy te określenia - Pajur i Mastodont. Zapewne znacznie niższy. A może to ja cały czas stałem na schodach? podchwycił je M. samo H. podczas jednego ze swoich alkoholowych lub narkotycznych galopów. Może kątem oka wyczytał to w jednej z gazet leżących w toaletach często odwiedzanych knajp i kawiarenek? Może usłyszał w chwili ciszy między obiadem a drugim daniem goszcząc u swoich przyjaciół - nieszczęśliwych posiadaczy Animal Planet w swojej kablówce i kilku kredytów do spłacenia przez najbliższe 20 lat? Nie pamiętam już. Ważne, że określenia te doskonale pasowały do naszego tragikomicznego stanu ducha i abstrakcyjnych zbiegów okoliczności. Jakby 24 25 *** Bus do rodziców na wieś. Tłoczno. Zamknięty przejazd kolejowy. Za oknem wielki billboard podmiejskiej firmy i napis „Węgiel Miał Koks.” - Kiedyś to był fajny koleś. - Kto? - Ten Węgiel. *** Sceneria tak pomiędzy. Tramwaje, latarnie, dużo ludzi. I już się tak nie skradają. Pełną gębą robią wszystko. Nawet gadają. - To trzynastka? - Nie wiem. Przeoczyłem. Napisy mówią wszystko za ciebie. Na dodatek z małej litery. A że coś tam, coś tam i coś tu i tu. Trudno. Nie można wiedzieć wszystkiego. - To trzynastka? - Prawie. Po drugiej stronie ulicy jakaś ładna historia. Trzy dziewczyny. Płaszcze. Wysokie obcasy. No, no, no. Wracają z zakupów z nocnego. Wszystko układa się jak w piosenkach Budki Suflera. - Coś jedzie! - Jedzie, jedzie. Szkoda, że nie możemy tak jak one. Napić się wódki i o czymś pogadać. - O czym? - Nie wiem. 26 27 Od kilku dni są już na remoncie również elektrycy. Kładą kable. Ciekawe czy Dziewczyny przechodzą na naszą stronę. Zatrzymują przy przystanku. Żadnej tam filozofii, numerologii, analizy, rozmieniania na drobne. wiedzą dlaczego św. Elżbieta jest patronką elektryków? Przypomniałem sobie sprośną humoreskę, gdzieś tam przeczytaną. Ale czułem, że nie jesteśmy jeszcze na tyle zbratani z elektrykami, żeby ją przytaczać. - Nie. To dwadzieścia trzy. - A widzisz kurwa - dwadzieścia trzy. A one po prostu jadą wódkę pić - A widzisz M. Tak nasłuchiwałem waszego lamentowania i tych pieśni partyzanckich. Mastodont to był jakiś wielki zwierz kopalny, coś jak mamut zdaje i dobrze się bawić. się. - No to chodź. - Żartujesz? Zwierz kopalny? No zobacz jak pechowo trafiliśmy w tej - Gdzie? krypcie. Rafał tak? Rafał, my musimy kiedyś na jakieś piwo się umówić. - Wracamy. Jedna nawet taka ładna. Czarne włosy, usta, twarz, policzki. Wszystko się - Proste. W ogóle zanim zacząłem kłaść kable studiowałem historię. I tak sobie właśnie przypomniałem. zgadza. W podwórzu remontowanej kamienicy mieściło się kilka pomysłowych skle- - Jak tam wrócę to przepadnę. Wieje nawet. Teraz albo od dłuższej chwili. Nie zauważyłem. Zaciskam pięści pików. Naprzeciwko naszej akacji jakiś salon urody z wielkim kaskadowym szyldem: w kieszeni. - Słyszysz co one mówią? Rację mają. - Że lepiej w niebieskim? Może. Wracamy? INNE - Już mi się odechciało. O! Jedzie! OCZY Zgrzyt, pisk, krótkie telepnięcie. USTA RĘCE - Wsiadamy? TWARZ - Nie chce mi się. - No, to czekamy dalej. Nie pamiętam czy patrzyłem wciąż na inne czy już na te same. - Wiecie chłopaki dlaczego św. Elżbieta jest patronką elektryków? *** Usiedliśmy w cieniu pod akacją. Otworzyliśmy zakupione chwilę wcześniej zimne piwo. Grzdylało w gardle beztroskim echem. Zygi pojechał po materiał, więc przez godzinę przerwa od młotków i przecinaków. 28 29 *** siebie kropki i przecinki? Gdzie karciłeś narracje impulsywnym backspace’m jeśli nie w multikinie, podczas stetryczałej kolejki po popcorn? - Ja tam piszę przeważnie wspomnienia z czasów młodości. Do miasta jak co roku przyjechali znani literaci. - Panie. Pan to będziesz wiedział, bo uczony jesteś, a mnie spokoju nie daje - Dziadziejesz w oczach. - Chłopaki. Komu jeszcze piwo? ten akt tworzenia. Henry Miller pisał, że przy tworzeniu trzeba zerwać sto- - Weź jej. Może w końcu coś powie. To też znana literatka. sunki towarzyskie z przyjaciółmi i znajomymi, bo oni, przyzwyczajeni już do - Nie bierz jej! Jak znana literatka to niech cierpi. naszej osoby, nigdy nie dostrzegą, że wychodzimy ponad przeciętność. Znają - Kiedyś byłam krawcową. nasze nawyki, wady i zalety, wiedzą jak i dlaczego materia naszego życia miesza - To zupełnie inny wymiar. A ty dziadu? się niewyszukanie z materią naszego obrazu albo książki. Wiedzeni automaty- - Poproszę. zmem relacji społecznych dostrzegają tylko te słabe strony, albo wręcz się ich - Mamy tu w mieście taką jedną, starą bardzo i wypucowaną. Kiedyś na wie- doszukują. Starają się wtedy niby pomóc: korygować, naprowadzać, wywodzić, czorku powiedziała, że zaczęła pisać jak była na grzybach ze szwagrem. A wam perorować, przycinać, zwężać, dodawać, wytykać, co składa się nieuchronnie co się wydaje? To miasto jest niebezpieczne. Jeden fałszywy ruch i z robotnika na mechanizm krytyki. Wiedzeni społeczną troską zaczynają nas krytykować. stajesz się poetą. Na początku, że podmiot tamto a narracja tamto, że język taki a kontekst taki, w końcu, że za mało piszemy, za mało czytamy, za dużo czasu spędzamy w knajpie, na rybach, w podróży, przed telewizorem, że jesteśmy idealistami, roman*** tykami, pragmatykami, źle się odżywiamy, zbyt rzadko do nich dzwonimy, nieregularnie odwiedzamy, a w ogóle to dlaczego nie przyszliśmy w niedzielę na ich imieniny? 06‐08. 2008. - Nie wiem. Ja miałem wtedy wieczorek na wybrzeżu. - A jak pan zerwiesz te stosunki towarzyskie, to o czym wtedy pisać? No, poza wywlekaniem na wierzch swoich bebechów, poza gugułami myśli i ka- Pod datami zawsze doszukujemy się jakiejś wyższej instancji nadającej sens na- stracją obserwowanej przyrody musi zachodzić jeszcze jakaś interakcja z innymi szemu życiu. Jakiegoś przypadku, który wyrafinowanie i chronologicznie pod- ludźmi. Jakieś libacje, wspólne podróże za miasto, przypadkowe spotkania na rzuca nam rzeczy i zjawiska do analizy. I przeznaczenia, które te same rzeczy pływalni, dziwne spostrzeżenia w kolejce do kina, wkurwiające odgłosy przy i zjawiska karze nam syntezować w całość, w arbitralny sens bez konkretnego stole podczas obiadu albo nocne rozmowy o literaturze i wszelkich autotema- początku i końca, za to z tradycją o konkretnej proweniencji. Pod datą 06‐08 2008 znajduje się bogaty wachlarz analizy i syntezy terminu tyzmach. - To mi śmierdzi tanią prowokacją. - Tak? A gdzie pan, panie, byłeś wczoraj po południu? Gdzie odpędzałeś od 30 „sezon ogórkowy”. Sezon ogórkowy. Analiza; 31 Podziemia De Lillo, Król Barthelme, Zły Tyrmanda, stara Literatura na suspens swoim charakterystycznym trelem. A potem bawić się nim jak cipką - świecie z Cooverem, Jaskinie Wyżyny Krakowsko‐Wieluńskiej (tylko w teorii), „jeszcze chwilę”, „jeszcze momencik”, „już coraz bliżej”, „prawie już” - podsy- Baldur’s Gate 2, Snajper Elite. Od czasu do czasu przystojne wrażenie, że cać go tłustą obietnicą, hartować niczym stal na kowadle, po czym gasić pry- pracuję nad czymś dietetycznym, ale sytym zarazem. mitywne zmysły w kuble wody. Psss! Psss! Psss! I tak w kółko póki z oczodołów nie tryśnie wszystkim abstrakcyjny rzyg. Synteza; - Zobacz jak pięknie. Słoneczko, bezchmurne niebo, żywe ptactwo, zimne piwo, wolna przestrzeń, ludzie na wakacjach. Aż nie ma o czym pisać! WTF! Pomyślałem sobie. Cicho sza. Pst. Dzisiaj ściany mają uszy. Płaskie ściany mają płaskie uszy ociekające rują. Pragną twoich dziwactw i zboczeń, więc lepiej siedź cicho. Jeśli nie chcesz, żeby któryś z tych „prosto z pola” nadział cię na swoje pędzlowate widły, zachowuj się jak normalny człowiek. Żeby wytrzeźwieć postanowiłem pooglądać sobie obrazy. Z każdym kolejnym *** płótnem pejzaże stawały się coraz bardziej realistyczne i nieznośne. Ktoś tłumaczył zebranym wokół kilku gościom: *** - Wernisaż to taki czas żniw. Nasze malarstwo najpierw zostało posiane, później dorastało pod naszą czujną opieką miesiącami, a bywa że i latami. Dziś rano zebraliśmy nasze plony i wyeksponowaliśmy je tutaj w galerii. W końcu mogliśmy ubrać się okazale, zebrać tutaj razem wieczorem i pomodlić. Chociaż, część z państwa, jak tak patrzę, przyszła do nas prosto z pola. A sądziłem, że ruja ściekać będzie dziś tylko z tych płaskich ścian! - Nie no! To mi nie wygląda zbyt dobrze. Słyszałem, że niektórzy mieli tak, że wstawali rano i po prostu napierdalali w klawiaturę, co im ślina na język przyniesie. Takie wprawki. Ćwiczenia. A ja wszystko mam teraz przed oczami WTF! Pomyślałem sobie i to dobrze, że tak tylko sobie pomyślałem, zamiast stary... to znaczy... na języku. Takie fragmenty powyrywane zewsząd. Tu jak na ten przykład to powiedzieć. Wypiwszy całą butelczynę darmowego wina, tańczy jakąś rumbę albo cha che i kołysze biodrami, tu znowu jak siada okra- z braku laku przechylam dalej już tylko swój zdrowy rozsądek. Wtedy rodzą się kiem na kolanie i czuje przez spodnie jak wilgotnieje, jak śpi w ratanowym pomysły, o których lepiej cicho sza. Pst... Pst... Pssssss... fotelu po imieninach, bo po nazwiskach nie będę wymieniał, jak na talerzu - A gdyby tak zaprosić was na wernisaż. Upichcić wielki gar ciężkostraw- zderza się nóż i widelec. I jeszcze coś za ścianą, jakby przesuwanie kanapy albo nego żarła, zamiast wina postawić na stole ciepłą wódkę i powiedzieć, że obrazy źle położony parkiet przy balkonie, i wymuszony szloch nad ranem. Tam z kolei zademonstrowane zostaną w najbliższej przyszłości. Prosi się więc o cierpli- wyspiarskie Premiership i rozmowa z promotorem o bibliografii. A to „tam” to wość i zaprasza na poczęstunek. I tak w kółko przeciągać ten punkt kulmi- już jest niezły galimatias, tak że sam zaczynam się gubić, no i patrzę na zegarek nacyjny, że „małe problemy techniczne”, że „czekamy jeszcze na iksa”. W mię- a tu już czwarta nad ranem. dzyczasie karmić i poić do syta tak, żeby w żołądku zacietrzewił się wreszcie 32 - Rozglądam się wokół i stwierdzam, że niezłe pustki są w tym lokalu. 33 Jak tak dalej pójdzie to zamkną go w pizdu i będzie nam coraz dalej i dalej, gdzie ja jestem? Idę zbadać teren. Jakieś brzozy przy ulicy, otwarta skrzynka aż niedługo trzeba będzie chodzić tam, „Pod grzyba” na rogu. No i co z tego, że z prądem na bocznej ścianie bloku, pod ławką wypłukane przez deszcz szkolne dobrą muzę tu mają? Widzisz co się dzieje! Teraz najlepiej naparzać wietnamskie zeszyty, z drugiego piętra przez otwarte okno głos Mana z Szansy na sukces disco i wynająć chłopaków w dredach, niech się dogrywają na bębnach do tego. „Prosimy! No śmiało! Jaki podkład? Profesjonalny?”. Przechodzę obok osiedlo- Zaczną przychodzić inni w dredach i już masz gotową kontrkulturę. wego spożywczaka. Pachnie słodką maligną i malinowym sokiem rozlanym na - Zasypiam rano i budzę się po południu. lenteksowej podłodze. Na pączkach z nadzieniem szpuntują się osy. W środku - Coraz częściej zakładam dresy i kalosze. jakieś spóźnione zakupy, pewnie proszek do pieczenia ciasta. Zaraz za blasza- - Zacząłem jeść czekoladę. kiem kolejny kurhan, przy którym warto spędzić trochę snu z powiek – prze- - Nie ściągam już filmów z netu. Wpisuje jakieś wygrzebane tytuły a później wrócony kosz na śmieci. Podchodzę do niego zachłannie teksańskim krokiem. Zaglądam do środka a tu niespodzianka, nie ma nic ciekawego! sprawdzam pliki i same pornole. - Kiedyś przyszło tu dwóch buraków. To znaczy sorry – ludzi ze wsi. Takich pod pięćdziesiątkę. Rolników. Godzina druga w nocy. Środek tygodnia. Tylko „Dokąd prowadzisz nas Boże?” Pytam sam siebie. „Jak mam interpretować te kilku stałych klientów przy barze. Słuchamy sobie Coltrane’a albo coś takiego. znaki? Czy to fragment jakiegoś zapomnianego traktu, którym niegdyś podążali Jeden wyjmuje z kieszeni dresów zwój banknotów. nasi przodkowie uciekając przed złym spojrzeniem Mastodonta? Gdzieś my się - Nie nie Mirek! Teraz ja stawiam! pogubili w naszych obliczeniach? Co zrobiliśmy złego, że te kilkaset metrów od Wzięli po Żubrze i usiedli przy stoliku. bloku do kosza, te dwa punkty, to dwa różne archipelagi przedzielone oceanem - Opaki! gdzie tu się można dzisiaj pobawić? słów, których nikt nie dostrzega?” Wzdłuż linii tramwajowej znajduje się dworzec PKP. Wzdłuż tej samej linii tramwajowej nasza knajpa a dwa kilosy dalej, również wzdłuż linii tramwajo- - Jeszcze tylko trochę tu posiedzę, popatrzę, może coś się zmieni. Po drugiej stronie ulicy asfaltowe boisko szkolne otoczone topolami. Łebki kończą grać wej, dyskoteka dla studentów. - Dalej! W górę rzeki! - ktoś im odpowiedział. w piłkę. Zbliża się wieczór. Ujadanie słońca w oddali. Okna bloków tylko na Chwila ciszy. Na zewnątrz pada deszcz. Albo to klimatyzacja. Czas znowu najwyższych piętrach milcząco mienią się złotem. Tu, na dole, ludzkość pokryta popierdala. Ziółka i mięta już nie działają. Często jest coraz rzadziej. jest krzykliwą szarością przesolonej zupy. - Dzwonię wczoraj do kumpla. Pod jego blokiem jestem. „No cześć! Wyjdziesz na podwórko się pobawić?” Musi wykąpać małą, bo to już facet po - I nagle dzwoni telefon: „Ty! No gdzie ty jesteś?!” Nie odpuszczam i do trzydziestce jest więc okej. Poczekam. Siadam w piaskownicy, wyjmuję notes końca staram się coś z tego wyłuskać. Mówię więc, że już za skrzyżowaniem. i kreślę swoje wykresy parapsychiczne. Patrzę a tu z lewej idzie inny kumpel. Z profesjonalnym podkładem. Ze dwa lata go nie widziałem. „Chodź zapalić”, mówi i ciągnie mnie do jakiejś klatki. Palimy. Dzwoni mu telefon. „Już! zaraz będę!”. I znika. Biorę kilka głębszych oddechów i wychodzę na zewnątrz. Rozglądam się i kurwa 34 35 *** Chwyciłem dwie puszki z czarnym sprayem i począłem rozpylać ich zarazę na wszystkie lampki, kinkiety i inne święcące duperele w całej salce. Nieliczni świadkowie tej wątpliwej sztuki patrzyli na mnie w bezkrytycznym zdumieniu, - O boziu! Chyba już za stara jestem na taką muzykę! Wiem, że tam skaczą ludzie jeszcze starsi ode mnie, ale... przecież wiesz o co mi chodzi!? - Pewnie. W ogóle to Sonic Youth skończyło się po trzeciej płycie a In the court of King Crimson to już komercha. dopóki w całym pomieszczeniu nie zapanowała niemalże jaskiniowa ciemność. Wtedy padły pierwsze niepewne uwagi i głosy oburzenia, a niektóre samice chciały opuścić przedstawienie. Ale na to było już za późno. Ciemność i strach niczym jad skorpiona sparali- Cały czas spoglądała na ostatnie rzędy kiwających głowami ludzi, jedyną żował mięśnie i wolę umysłu. Od stolika z samicami i alternatywną kapelą do- panoramę widoczną z naszej kanapy, a jej stopa uderzała rytmicznie w pod- biegały coraz głośniejsze piski przeżarte brzękiem tłuczonego szkła. Narzuciłem łogę, co wyczuwałem poprzez drgania mięśni ud, usadowionych na moich ko- wtedy na siebie wielki kostium nietoperza. Szarobury z obleśnym meszkiem lanach. Pomimo mojej głupiej, ironicznej odpowiedzi doskonale wiedziałem, w okolicach szyi i haczykowatym owłosieniem na kikutach. Rozłożyłem wiel- co ma na myśli. kie skrzydła i zacząłem biegać między stolikami, wdrapywać się na ściany i pod- Przytłumione dźwięki koncertu dobiegały do naszej pustej salki zza grubych skubywać pyszczkiem obce samice po szyjach. Unosiłem się w powietrzu dzięki ścian niczym słodkie i prymitywne wspomnienia z okresu dojrzewania. Jadzia, niezwykłej sile godowego rytuału i pikowałem tuż nad głowami zdezoriento- siedząca tuż obok i na trzeciego tuląca się do naszej pamięci, potakiwała mil- wanych czarnych konturów, które nawoływały mnie piskliwymi skrzeczeniami czącą głową, co doskonale korelowało z jej endemiczną osobowością. w wysokiej tonacji: W rogu naszej salki, przy wielkim owalnym stoliku siedzieli wraz z towarzy- - Piiiiiiiii! Piiiiiiii! Piiiiiiiiii! stwem członkowie kolejnego alternatywnego zespołu, który miał zaprezentować Nie pozostawałem na nie obojętny i kiedy tylko niepokornie wieszałem się się tego wieczoru. Nasza obecność wzbudzała wśród jego samic wyraźne zanie- sufitu, na relaksie trawiąc zatankowaną krew, odpowiadałem operowym kontr- pokojenie i obawę o swoją pozycję w stadzie. Dwie Jadzie, z którymi siedziałem, altem: to były najprawdziwsze diwy undergroundowego świata rodem z teledysków - Piiiiiiiiiiiiiii! Piiiiiiiiiiiiiiiiiiii! Piiiiiiiiiiiiiiiiiiii! i pozowanych sesji zdjęciowych dla Vogue. Fizycznie wszystko miały na swoim Po czym otwierałem rozporek spodni i znów pikowałem, poszukując w ciem- miejscu w jak najlepszej kompozycji. A do tego te twarze i te oczy - pewne nościach niespełnionych obietnic i fantazji z przedwczoraj. swych tajemnic i bezczelnych wynaturzeń, wielkie i niebieskie niczym norweDźwięki koncertu z sali obok dogasał y tłumione zwierzęcą chucią. skie fiordy. Samice coraz częściej lampiły się z zazdrością w naszym kierunku, a my po Przypominały bezpowrotnie o nastoletniej, niewinnej przeszłości - czasie ob- prostu siedzieliśmy sobie sami dla siebie. Niezaczepiający, nieprzepraszający, nie- wąchiwania członków i trzymania się za ręce. Nowa muzyka, grana na ciasną proszący, niedziękujący, nieludzcy. i szarpaną melodię, ostrzegała gorzką sentencją, że miłość bywa ślepa i nie liczy W końcu nie wytrzymałem i pod wpływem nagłej twórczej emocji postano- się z niczyim zdaniem. wiłem zaprezentować, w formie happeningu, swoje prawdziwe oblicze. 36 37 *** Obrzeża. Schyłek. Kurtki. Nowe ramówki i seriale. - Nie układa nam się i nic nie wskazuje na to, żeby zaczęło nam się układać. - Miałem ci to samo powiedzieć. *** Jadzia też się zmieniła. Przybierała różne postaci, deformowała się na bocznych partycjach dysku jak wirus. Wyprostowała sobie zęby. Raz miała większe, raz mniejsze, jędrniejsze piersi. Włosy jej rzedły, to znowu zmieniały kolor. Inaczej stawiała stopy. Każdego dnia inaczej. Czasami szła niczym po cienkiej linii, kiedy indziej niczym po plażowym piasku. Zaczynała nawet biegać. Przestała nosić teczkę z rysunkami. Zamiast tego torebka, pepsi, papieros, czasami czyjaś ręka. Zdarzało się, że nie poznawała mnie na ulicy, nie odpowiadała „cześć”, odwracała głowę albo spoglądała na mnie z litością. Czułem wtedy jakby nie obejmowała mnie już ramionami nasza konstytucja i że mam obowiązek ustępować w autobusach miejsca siedzące starszym ludziom. I wtedy do mnie dotarło. - Ty idioto! - pomyślałem. Sprawdziłem w słowniku, jednym i drugim, w internecie, nigdzie nie ma takiego wyrazu jak „plakardki”. Nie ma i nie było. Wyśniłem sobie nie tylko te nieszczęsne „plakardki”, ale całą tamtą sytuację. To znaczy, żeby już zachować ścisłość, mój umysł pozbierał fragmenty skąpej rzeczywistości niczym grzyby rozsiane po lesie i upichcił z nich, we śnie, całkiem zjadliwą zupę. Jej smak niczym się nie wyróżniał, była to typowa i przeciętna zupa grzybowa i dlatego też nie dostrzegłem tak od razu, że w ogóle nie istnieje. 38 39 *** Kiedy rzeczywistość atakuje zewsząd tysiącami surrealistycznych wydarzeń i szczegółów, ciężko nie pogubić się w prozaicznej logice życia. To nudne i żmudne trwanie w okopach zamienia nagle w fantastyczny rysunkowy film, w którym wszystko staje się możliwe. A ja nie mogę zamknąć oczu i udawać, Jestem na oficjalnej wizytacji w jednym z krajów trzeciego świata. Jest ze że tego nie dostrzegam, że te wszystkie impulsy, rezonanse, elektrony, aury, mną kilku przewodników, tutejsi skorumpowani politycy, oraz inni delegaci poświaty i wszystkie inne nienamacalne siły scalające świat po prostu nie z zamorskich krain. Poruszamy się pojazdem przypominającym kolejkę istnieją. naziemną w wersji cabrio i z przeźroczystą podłogą. Moja wyobraźnia natychmiast mieli każdą docierającą informację, sprawdza Tutejsza władza z premedytacją wybrała ten rodzaj lokomocji aby pokazać jej autentyczność, genezę, pierwowzór prehistoryczny, aksjomatyczność nam, przyszłym współpracownikom, uroki ich lokalnego krajobrazu. A ten, (jeśli takie słowo w ogóle istnieje), obszar działania, skutki i efekty. muszę przyznać, naprawdę robi wrażenie. Niby to typowa zwrotnikowa dżun- Mieli, topi i przerabia, a w efekcie końcow ym i tak pozostaje naga gla, ale jeśli przyjrzeć się dokładniej widać koszerne niuanse natury. Spoglądam surrealistyczna przygoda, którą trzeba przeżyć. Bez zobowiązań i konsekwencji. więc pod nogi, siedząc w miękkim fotelu tuż przy bocznej krawędzi maszyny I tak oto rysuje się przeciętny dzień w społeczeństwie. Prasa, radio, telewizja, i popijam kolorowego drinka z parasolką. Nie mogę dostrzec ziemi. Zupełnie jakbyśmy byli zawieszeni kilkaset metrów ponad nią, a wszystko wokół naszej znajomi, rodzina, szkoła, sklep, ulica. Komunikaty. Wydaliśmy więcej niż planowaliśmy. Mike Patton i włoskie szlagiery. Przez Jezusa wśród nagich kobiet znika portugalski Playboy. Czy maszyny spowite było dżunglą niczym tułów zmęczonego bieszczadnika wymiętym, zielonym śpiworem. to jest kraj dla starych ludzi? EuroPride i Grunwald. Podręcznikowy absurd. Rozglądam się na boki, wychylam głowę przez burty pojazdu, spoglądam Hazard skarbem państwa. Wymiana szpiegów w Wiedniu. Krwawe święto. w dół i za siebie. I dopiero wtedy orientuję się gdzie jestem - uświadamiam Rosyjski pianista pedofilem? Skończyła się dominacja zachodu. Mongolia sobie, że ta dżungla zbudowana jest z procesorów, płyt głównych, twardych opustoszała. Za bogaci na powodzian. Tańczące na barze karlice. Prawdziwe dysków, kart graficznych i sieciowych o ogromnych rozmiarach, a wszech- świnie na imprezie tanecznej. obecny zielony kolor to nic innego tylko lakier pokrywający ten komputerowy Czyste surrealistyczne przygody. W biały dzień. Na oczach miliarda świad- hardware. ków. Dopiero w nocy przychodzi pilnujący porządku sen. Zbiera te wszyst- Podziwiając krajobraz nie zauważyłem nawet, kiedy wjechaliśmy w murzyń- kie przygody i próbuje ułożyć w jakąś logiczną całość. Do drzwi puka Jadzia. ską osadę. Dzieciaki po miedzianych kabelkach i drucikach scalających system Żadna konkretna Jadzia. Raczej jej intermedium ze wszystkimi metamorfozami zerojedynkowy, niczym po afrykańskich lianach, gonią naszą maszynę, machają, moich wypadkowych przygód i pragnień. Tak jakoś coraz częściej mi się zdarza. podstawiają ręce jak najbliżej burt, czasami odwracają głowę w drugą stronę Plakardki, Jadzia, Mastodont, przyjezdni poeci, elektrycy. Nieważne kto, nie- jakby mój wzrok je peszył. A kiedy maszyna zakręca nagle w lewo lub prawo ważne co mówi lub robi. Wyobraźnia przemieli go na swoje podobieństwo, a sen i przyspiesza, gubią rytm, nie nadążają i spadają ze swoich lian, łapią się jeden opłakiwał będzie logiką. drugiego za ubranie, ale wielki, biały uśmiech wcale nie znika z ich twarzy. I tego trzeba się trzymać w tych jakże niebezpiecznych czasach. 40 41 Wiedzą, że system miedzianych drucików rozciąga się kilometrami również i w dół, że nic im nie grozi i to tylko kwestia czasu zanim znowu przeskoczą po nich ze zwinnością małpki na wysokość naszej maszyny. Starsi nie są już tak zaciekawieni naszym przejazdem. Odpoczywają od uciążliwego ukropu i znoju życia na kostkach pamięci, strugają swoje prymitywne drewniane narzędzia na krużgankach swoich chat, ustawionych w pionowych i poziomych szeregach, nad wejściami których wiszą symbole i fetysze in lub out: cinch, jacków, kabli usb lub innych dzikich zwierząt, chroniące przed chorobami i zarazami. Oni tylko od czasu do czasu rzucają w naszą stronę nieufne II spojrzenia. A kiedy wiatr porusza nieśmiało poszczególnymi kępami mikroprocesorów, kiściami niejadalnych impulsów i sygnałów, których nie zdołaliśmy jeszcze nazwać i kiedy krystaliczne powietrze, nagrzane obwodami krzemu, przybiera zimną, cyjanową barwę, znak to, że zbliża się zmierzch i tubylcy powoli wracają do siebie. Jeden po drugim, niczym za dotknięciem polimorficznej różdżki, zapadają w atawistyczny sen. A ostatni z nich wyłącza prąd. 42 43 44 45 *** *** Na kilka dni wyszło niespodziewanie słońce. Zebrało się całe towarzystwo, - Ale co wy mi możecie zrobić? Nic nie możecie; nie możecie mi kazać wszystkie ciocie i wujkowie, z którymi zabawy jeszcze kilka lat temu były na zapłacić, bo nic nie zarabiam, nie możecie mi nic zabrać, bo nic nie mam, porządku dziennym. Pojawili się nagle za sprawą sms’ów niczym zjawy z cyber- nie możecie mnie zamknąć, bo i tak już jestem zniewolony. Nic nikomu nie netycznych zaświatów. zabrałem, nie ukradłem, nikt przeze mnie nie został skrzywdzony, nikt nie Normalni znajomi i przyjaciele tylko w mitycznych apanażach pamięci, która ucierpiał, nikt niczego nie stracił. Wobec zasad humanizmu nie zrobiłem nic zawsze odwołuje się do kontekstu ostatnio przeczytanej książki. Równie dobrze złego. Że nie dotrzymałem zobowiązań wobec jakiejś abstrakcyjnej korporacji? mogłem więc patrzeć na nich jak na rusałki delikatesowe i powabne nimfy krót- Że niby wpiszecie mnie w ten swój rejestr i że nie będę mógł otworzyć konta kofalowe, menadżerskie strzygi z banku, lewackie biesy w butach Alpinusa, lek- w banku, zaciągnąć kredytu albo zmienić operatora? No, jeżeli to nazywacie koduszne bełty tkwiące na rozdrożach pdf’ów, małomówne beboki w czarnych utratą godności, to znaczy, że godność już nic nie znaczy, więc możecie mi ją skórzanych kurtkach. Kiedy pogańska mitologia Słowian wyciskała swoje ostat- zabrać i wsadzić sobie w dupę! nie balsamiczne soki, zawsze mogłem popchnąć parę osób w ramiona „Kobiet - Całkiem ładnie. Czy mogę to zacytować? w czasach wypraw krzyżowych” tak, aby nikt, przynajmniej w moich oczach nie poczuł się skrzywdzony przez prostolinijność akcji typu „tu i teraz”. - No proszę. Patrzcie kto idzie. To ten słynny aktor filmów porno! - krzyk*** nął nagle ktoś przy stoliku w stronę kolejnego, nadchodzącego znajomego. Skojarzenia z pogańską mitologią Słowian to jednak lekka przesada i nadęta sztuczność, pomyślałem sobie, oddaję honor koledze i jego asocjacji, szczerej i prawdziwej, płynącej z głębi ludzkiej natury. No i podróżujemy sobie w pięknym żółtym... nawet nie wiem jaki to model Kiedy zebraliśmy się już wszyscy w kupę (dodam, że aktorów i aktorek porno samochodu. Na pewno nie cabrio bo ma dach. Sportowy jakiś taki i szybki. było mniej więcej po równo) zaczęliśmy ochoczo rozprawiać o tym, co u kogo Prowadzi Jadzia. Niby z Portugalii pochodzi, jak twierdzi. Tak jak patrzę na jej słychać, o nowych wystawach, o ciekawych książkach, o dobrych imprezach, twarz, to rzeczywiście może być z tej Portugalii, więc wszystko niby się zgadza. o planach na przyszłość, o przekrętach, o tym, że w tym mieście nic się nie zmie- Jeszcze się wtrąca, że źle napisałem jej imię, a jako emisariuszka tego poranka nia. Przypominało to towarzyski mecz bokserski, w którym niespecjalnie liczą domaga się, aby to ona wybrała cel podróży. się zadane ciosy, a jedynie sam fakt udziału (w typie koncepcji płynącej z głębi - Gdzieś, gdzie jest słońce, piasek i niekończąca się plaża - mówi. ludzkiej natury też mi przychodzi do głowy niezłe porównanie.) No dobrze, niech jej będzie. - Ale ustalmy jakieś zasady. A przynajmniej jedną – nie patrzymy za siebie. Powoli i nieśmiało zapadała cisza. - To co? Idziemy na wódkę? 46 47 O Warro afasta-se ao passo que andamos pela beira-mar e ficamos a sos, perdidos, achados um no outro, na areia da praia. Ele pede-me que continue a caminhada. - No tak. Dobrałaś się do klawiatury. Nao penses, age! Nao medites, vive! Continua a caminhada comigo e sem receios chegaremos a um lugar de espanto. - It’s very, very romantic - I said. O raio do carro nao sai do caminho! Ele nao quer romance, vamos comer-nos ate os dias nao terem mais fim! Teraz było bez tłumaczenia, więc to pozostanie jej słodką tajemnicą. Przynajmniej jedno się wyjaśniło - Jadzia rzeczywiście jest z Portugalii. I jeszcze jedna rzecz – nie pozwoliła sobie rozpiąć rozporka u spodni. W zamian podała stronę internetową z jej malarstwem. Sam już nie wiem na co mam większą ochotę o siódmej rano. Teraz chce, żebym przetłumaczył jej to tak, jak robiłem z poprzednimi wersami. Ale nie zrobię tego. Niech to pozostanie moją słodką tajemnicą. E o teu misterio. *** Pomarańcz. Seledyn. Zmierzch. Kominek. Papieros. - Wiem co mówiłam. Ale spróbujmy jeszcze raz. 48 49 *** Popiłem. Nie dospałem. Wchodzę do apteki. - Poproszę krople do oczu! - Jakie? - Obojętnie... - A dokładnie? - A jakie są rodzaje dla obojętności? - Na przykład na zapalenie spojówek... - Nie, nie. Na bezsenność. - Proszę. 7,29. Ale nie gwarantuję, że pan po nich zaśnie. *** - Ej kolego! Nie wydaje ci się, że te packi układają się w jakąś całość, że tu jest jakaś zaszyfrowana wiadomość? - Tak? A niby jaka? - Czekaj, czekaj! Ja... Enrahah... gdziekolwiek... Ale przecież to jest sklep z żarciem dla zwierząt! - Żarcie dla zwierząt może być tylko przykrywką! - Dobre, dobre! Wziął mnie pod rękę i dyskretnie wprowadził do środka. Poczułem, że zdałem jakiś tajemniczy egzamin odczytując te runiczne znaki. W środku sprawy potoczyły się bardzo szybko. Zostałem przedstawiony właścicielowi sklepu jako kolejny ochotnik w walce o słuszną sprawę. 50 51 Dostałem propozycję zamieszkania w kwaterze samego szefa, jako że okazałem się bystry i wygodny. I pewnie dlatego, że przemawiało przeze mnie moje zniszczone ubranie, wychudzone ciało i włóczęgowskie spojrzenie. Pewnego dnia, kiedy kwatera opustoszała na dłużej, nie wytrzymałem. Spojrzałem na kobietę zamontowaną na tapczanie wśród mikstury z ludzkich wydzielin. Na jej czarne tłuste włosy, smutne zmęczone oczy i zbezczesz- Kwatera szefa znajdowała się w tej samej kamienicy kilka pięter wyżej. czony odbyt. Dostrzegłem w niej organiczny substytut wyzwolenia sączący się W środku roiło się od kabli i starych komputerów o dwukolorowych ekranach. zygzakiem po wilgotnym prześcieradle, niczym gorąca lawa z wulkanu ludzko- Pokoje świeciły aktywną gnijącą zielenią spod znaku kryptonu, a w powietrzu ści. Dopadłem ją, odkneblowałem usta, zwolniłem więzy, zatamowałem krwo- unosił się zapach krzemowych obwodów i spalonego plastiku. tok z serca i kiedy już obmyślałem plan ucieczki, usłyszałem na schodach tumult - Coraz bliżej do godziny Zero - powtarzał codziennie szef i dodawał, że rewolucyjnych stóp. jest nas coraz więcej, po czym schodził do sklepu sprzedawać żarcie dla zwierząt. Wpadli do środka z fantazją i brutalną prostolinijnością jednocześnie, mie- Pewnego dnia szef zamontował na tapczanie młodą kobietę. Była przykuta szanką godną obrazów Hieronima Boscha. Byli wśród nich ogoleni na łyso ry- do ściany, miała zakneblowana usta i opuszczone spodnie. Przyglądałem się jej cerze obuci w wysokie glany, giermkowie z opuszczonymi do kolan spodniami smukłej, gołej pupie każdego ranka, gdy przechodziłem przez pokój gościnny i łańcuchami dyndającymi przy biodrze, kolorowi przebierańcy z irokezami na do toalety. Nigdy nie byłem tego świadkiem, ale zdrowy rozsądek podpowiadał głowach, trubadurzy i pieśniarze o powabie białogłowej Sybilli chowający stopy mi, że była gwałcona każdego wieczoru, gdy w mieszkaniu spotykał się sztab w szerokich nogawkach spodni, kuglarze w dredach z saszetkami przy pasie i ba- dowódczy, by omawiać dalsze plany. dzikami w piersi. Było nawet kilku posłańców z odległych, egzotycznych krain: Cały wolny czas spędzałem na spacerach po mieście i smakowaniu stu wyznawcy Hare Kriszna, buddyści i obrońcy Tybetu, Indianin Pueblo i zdezo- dwunastu odmian herbaty. Godzina Zero zastała mnie na kwaterze podczas rientowany Innuita, a nawet zadziorny lefebrysta. Słowem, przekrój wszystkich delektowania się Doliną Elfów. Obserwowałem przez okno zamieszki z poli- tych, którzy mieli dosyć obowiązującego systemu i pragnęli zmian. cją i nagonkę na zwolenników systemu. Z każdym dniem walki przybierały Przez krótką chwilę udawało mi się studzić ich inkwizycyjne zamiary ma- na sile, a postawa rewolucjonistów była coraz bardziej brutalna i karnawa- gicznym wolapikiem zdań. Zdawałem sobie sprawę z mojego beznadziejnego łowa. Zdobywali i barykadowali kolejne połacie miasta, ulica za ulicą, grabiąc położenia i wyglądu. Długie włosy sięgające karku to nie był wystarczający ar- i plądrując mieszkania, gwałcąc przedpołudniowe gospodynie domowe, skal- gument, że stoję po ich stronie. Zwykła koszulka pozbawiona napisów i dżin- pując powracających z pracy młodych bankierów i pracowników stacji benzy- sowe spodnie drażniły ich wzrok niczym czerwona płachta byka. W końcu jeden nowych. Na zdobycznych terenach urządzali niekończące się festiwale mniej- z kuglarzy przemówił nieco łagodniejszym tonem, oznajmiając, że nie chodzi im szości religijnych, seksualnych, politycznych i ekonomicznych. Na budowanych o nas lecz o to pomieszczenie. Odkryli bowiem, że adres IP, z którego wysłano naprędce estradach rozbrzmiewały zmysłowe palety dźwięków muzyki indyj- sygnał o początku rewolty, zgadza się z identyfikacją elementów warstwy trze- skiej, biesiadne rytmy bałkańskie, toporne i wojownicze hard teki, podczas gdy ciej modułu OSI dla administratora tej sieci i dla tego komputera. Dla rewolu- kilkaset metrów dalej, Berserkerzy Khorna dopingowani grzybami halucyno- cji jest to więc miejsce święte i zgodnie z odwieczną nomenklaturą zbudują tu gennymi, walili po głowach policję. świątynie. A ponieważ rewolucja lubi pożerać swoje własne dzieci, musimy się stąd jak najszybciej wynieść. 52 53 Zadowolony z takiego obrotu spraw pochwyciłem Jadzię za rękę i wybiegli- Krawaty i garsonki. A może półmetek? Przemiał ludzki. Znowu jazz. Znowu śmy z pomieszczenia. Na zewnątrz pogoda była w kratkę, to padało słońce, to miło. Chłopcy w warkoczach. Marlboro w butonierce. Sztuka w okopach. znów świecił deszcz. Pytania w próżnie. No tak. Przepraszam. Wernisaż. Otwieramy wino. Nawet kilkanaście. Znajomi. „Cześć,” cześć. Wiersze? „Tomik.” Wrzesień? „Październik.” Gdzie? „Nieważne.” Co ważne? „Że wyjdzie.” Super, „czasem.” Siku, sorry. Toaleta. Sedes. Udawanie. Pretekst. Nucenie. Udawanie. Pretekst. Rozmowa *** o poezji? Fuj! Bar. Prawie. W połowie. Czasem. Przepraszam..., ... „serio?” To po półdupku. Damy radę. „Kto to?” „Znajomy wszystkich.” „A to siadaj.” Dzięki. Karol? Karol, daj mi papierosa. „Proszę. Tworzysz?” Tworzę. 14 12 2008 „To czekaj chwilę.” Żartowałem. „Mam fajne zdanie - do domu wróciłem nad ranem.” Piwo. Papieros. Bar. „Ja pierdolę! Wszędzie ci gimnazjaliści.” „ Nie, nie! Licealiści!” Dają? „Nie wiem. Zapytaj!” Masz gumę do żucia? „Tylko do Pod datami zawsze doszukujemy się jakiejś wyższej instancji nadającej sens na- życia.” A to za późno. „No, no! My też stąd spadamy!”. „Czekałem na ostatnie szemu życiu. Jakiegoś przypadku, który wyrafinowanie i chronologicznie pod- zdanie i cztery strony mi zajęło.” Poszedł. Każdy chce ostatnie zdanie. Koniec rzuca nam rzeczy i zjawiska do analizy. I przeznaczenia, które te same rzeczy tego dobrego. Anonimy. Bar. Mętny wzrok. Róż cenie na teraz. Na potem. Na i zjawiska każe nam syntezować w całość, w arbitralny sens bez konkretnego po- zawsze. Zdjęcie kurtki. Biała koszula. Białe ramiona. Nie ma chwili do stracenia. czątku i końca, za to z tradycją o konkretnej proweniencji. Choć już się straciłem. Czy to ma sens? Czy to zapamiętywanie tylko? Czy to ma Zapamiętywanie. Zgiełk. Koncert. Osobowości. Nie. Nie koncert. Muzyka sens? Czy tamto? „Napijesz się banieczki?” Jasne Radku. O boziu! Jutro wesele. z płyt. Jazz. Be bop. Sofy. Pufy. Hookery. Stoliki. Niskie stoliki. Wojtek ze zna- Co ja mam? Marynarkę mam. Trzeba tylko zwęzić trochę. Spodnie są. Jakieś nego zespołu. „Cześć.” Koleżanka. Nie przypominam sobie. Bar. Piwo. Starać tam. Koszula czarna. Może być. Krawat? Brak! Jakiś jasny. Zdążymy jutro. Kto się zapamiętać? Czy od razu zapisywać? Turkusowy sweter. Za chwilę wernisaż. zdąży? No właśnie - kto? Oni pewnie tak. W końcu to ich wesele. Pogubić Organizatorka. Bar. Może potraktuj to jako przygodę? Znajoma. Kolczyki go- się nie pogubią. Ja tam mogę. Marynarka w lumpeksie. Krawat w lumpeksie. łębie. „Cześć,” Cześć. Gołębie w ruchu. Wernisaż różnorodny. Obrazy lepsze I na piwo jest. „Jeszcze banieczka? Wiśnia czy krupnik?” Zdecydowanie! Idziesz i gorsze. Dobrze że w knajpie. Przynajmniej. Papieros. Nie ma. Trzeba zapy- się bawić? „Nie!” Czemu? „Już się pobawiłam.” Pijana jesteś. „Nie!” Więc o co tać. „Mam trzy na krzyż.” No to ciężko będzie z krzyżem na trzy. „Tak się ci chodzi? „A sama nie wiem.” Instaluje się dj. Wymagania? Przęsło usb. „Da mówi. Tak jak ruski rok.” Tak się mówi. Nie ma papierosa. Piwo. Bar. Koniec radę!” „A co ty tu robisz?” A zapisuje se. „Ja to chcę zamówić coś.” Jakbyś jazzu. Trip hop. Łysy gość obok. Nagle. Nic nie mówi. Za to powoli się ściem- widział to zobacz. Koronka na ramieniu. Czerwone paznokcie. Lekki makijaż. nia. Tłum. „Co ty tam piszesz?” A głupoty same. Mogę? Dzięki. Mentol. Subtelnie zagadać. Może właśnie o tym. „Bystre oko. Kto ci płaci?” Taki jeden Mhm. Bedzie. Piwo. Papieros. Wzrok w dół. Krótka spódniczka. Jeans. garbaty kurdupel. Marzy mu się impreza z biegającymi wszędzie wokół świnia- I fajnie. Ludzie. Więcej ludzi. Wernisaż za chwilę. Jeszcze jakaś osiemnastka. kami. Możemy do niego zajrzeć. Nawet teraz. On po prostu chciałby poczuć się 54 55 swojsko. „Dużo ci za to płaci?” Widzisz! Jakbyś widział to zobacz! Nie da się jej proklamować. „Jak tam trampolina?” Trampolina? Yyyy dobrze. Jezu, znowu pyta. Dać takiemu palec... *** To tylko taki wypis z magla. Szczenięce obwąchiwanie słów. Wrażenie, że jeszcze coś ze świata wykradnę, wytarmoszę i wpiszę w papierowe kajdany. Ale za rogiem czeka już tylko opis przyrody o woni tak szlachetnej, że sam siebie zwala z nóg. Obiecuje, że za ćwiartkę przyjmie bardziej wygodne i zjadliwe formy i chociaż wiem, że, tak jak za każdym razem, ta wielka egzystencjalna transformacja skończy się jedynie na martwej naturze, to daję się nabierać. Kupuję ćwiartkę, by znowu udawać rozczarowanego. „Jak tam trampolina?” Ano jak to trampolina, jak się później przekonam osobiście, raz w górę, raz w dół. Taka gra. Tyle, że bez zwycięzców i przegranych. *** - Ja jebię! Ale wymyślili! Słyszysz, co mówią? Karuzela Cooltury. O co im chodzi? - To tak na wszelki wypadek. Żeby nikt nie pomyślał, że ma to jakiś związek z kulturą. 56 57 *** *** - Można tu zamówić coś bardziej alternatywnego? - Ej, puść coś fajnego! Masz coś fajnego? Co tam masz fajnego? Kurhan. Jakieś magiczne miejsce. „Wręcz rytualne.” Przychodzi mi teraz na W domu dziadek nie jest zadowolony z mojej eskapady. W ręku trzyma nóż myśl określenie, które pociąga za sobą obraz wybebeszonych zwierzęcych or- i poucza, że jest zimno, że mogłem się przeziębić, że nie wziąłem ze sobą żad- ganów, poplamionej krwią chusteczki, prezerwatywy zawieszonej na kikutach nych owoców, zero witaminy C. Jednocześnie coraz niebezpieczniej wymachuje krzaków, butelki po tanim jabolu. Artefaktów znajdowanych w zagajniku na nożem przed moją aparycją. Kierunek ostrza, typ uchwytu oraz demarkacyjne skraju wsi, które zapowiadały gówniarzom z okolicy przygodę dorosłości. Tak. ruchy, zdradzają jak bardzo dziadek jest niezadowolony, że narażałem swoje „Wręcz rytualne.” zdrowie dla szczenięcej przygody i co jest w stanie zrobić, aby mi pokazać, jak Stoję i spoglądam poniżej w ciemność kniei, nieliczne światła zagród, pojedyncze oznaki rustykalnej obecności życia, ciągłość wydarzeń i wspólnej historii. Zmęczony wspinaczką poprzez liczne szczeliny i zakamarki, przez puste powinno się o nie dbać. Trudno mi dostrzec w tym wszystkim logikę, więc postanawiam jak najszybciej udać się w dalszą podróż. jelita wąwozów, gardła skalnych ustępów i nieoznakowane szlaki. Stoję i spoglądam poniżej, sapiąc oczyszczającym urwiskiem oddechów w tę rozdartą przez ciemność panoramę. Jakby mnie ktoś wygrzebał nieoczekiwanie z głębokich sce*** nariuszy wędrownych tobołków. Dżdży sobie w najlepsze. Wilgoć wydaje się być zapraszana nawet za kołnierze tępo przylegających do ciała kubraków, za żłobione buty wyłożone szczapami materiału. Jest zimno. Spod wzniesienia unosi się para. Wchodzę do małej, jednoizbowej chaty, czegoś w rodzaju ziemianki czę- - Masz coś do tańczenia? No wiesz, coś takiego, żeby można było tańczyć! Coś takiego... no wiesz stary... tanecznego! ściowo wykutej w skale, a częściowo ukrytej pod ziemią. Rozpalam palenisko i kładę się obok niego opatulony wszelkimi dostępnymi materiałami. Wtulam się w siebie. Jest miło. Tak jak być powinno. W pociągu chyba z czymś przesadziłem, bo pociąg był niewyraźny. Za to Kraków aż do przesady. Trudno mi było tylko określić godzinę. Wczesny ranek albo późny wieczór. Znajomy nieuchwytny. Podał tylko nazwę knajpy, w której siedział a której ja nie zapamiętałem i rozładował mu się telefon. Błądziłem więc po rynku i okolicznych uliczkach ze swoim plecakiem i laptopem, a ludzie schodzili mi z drogi. Acha! Jedyne, co zapamiętałem z tej krótkiej telefonicznej rozmowy, to stwierdzenie, którym mnie kumpel przywitał. 58 59 - Ale jestem sfatygowany. wódkę, jakaś Jadzia przyszła ze mną poważnie o życiu porozmawiać. Nim wy- Albo ze słuchawki usłyszałem własne myśli. Nie jestem w stanie teraz zdecy- chyliłem pierwszy zestaw, poczułem jej bosą stopę w moich spodniach. „Dziwy dować. Odpoczynek urządziłem sobie w podwórku jakiejś kamienicy, na mar- nad dziwami”, pomyślałem, dając sobie tym myśleniem chwilę przyjemności. murowych schodkach przy drzwiach przytulnie zapowiadającej się oficyny. „Jak toto rozpięło palcami stóp zamek?” No, ale koniec. Wyciągnąłem jej kikuta Kiedy ponownie otworzyłem oczy, było widno. Nie bardzo tylko wiedziałem i tłumaczę, że tu wszystko widać, a tam z drugiej strony bawią się ludzie. Nie jaki jest dzień. Otrzepałem się i ruszyłem w drogę, bo miałem takie wewnętrzne powiem przecież, że kogoś mam, bo co ją to przecież obchodzi. Rozmawialiśmy przekonanie, że to już czas, że już na mnie czekają. Zmierzając krótkimi, krę- więc dalej poważnie o życiu, barman polał kolejny zestaw typu: żołądek, mięta, tymi uliczkami do celu, pomyślałem sobie, że chociaż Kraków to bardzo kultu- wiśnia, kolędrówka, a Jadzia znowu, jakby była szkolona w cichociemnych albo ralne miasto, mogę znajdować się zupełnie gdzie indziej. szarych szeregach, już mi masowała stopą genitalia i opowiadała o trudnych początkach zawodu fordanserki. *** *** - Ale wiesz, coś takiego... żeby nie było za szybkie!... Ale też nie za wolne! - Puść coś, co wszyscy dobrze znają! Ale żeby nie było takie osłuchane! Lokal taki sobie. Spodziewałem się czegoś lepszego. Ale z drugiej strony jego wnętrze zapowiadało beztroskie alkoholowe przygody. Czym prędzej wrzuciłem Byłem już mocno zmęczony, a oczy łypały krwisto na boki. W autobusie coś w siebie, żeby poczuć magię świąt. Barman pokazał, gdzie mogę podłączyć panował błogi nastrój. Transowy wir silnika i odległe, nikłe światła nocnych laptopa. Wyjąłem zwój kabli i papierosy. Do sali z barem weszły wreszcie dziew- lampek rozrzuconych po suficie pojazdu natychmiast popuściły wodze mojej czyny we frywolnych kieckach i rozpoczęły swoje harce i pląsy. Towarzystwo chorej wyobraźni. Lampki w momencie zmieniły się w blaszane hacjendy szybko się wyluzowało. Pozajmowało kanapy i hookery, spijało kolorowe drinki, brazylijskiej faveli widziane z lotu ptaka wczesną nocą. To właśnie w nich, na rozprawiało o indeksach, przechwalało się, utyskiwało, poklepywało. Jak poka- korkowych materacach i przy oszczędnym świetle, latynoskie boginie dawały zał nieprzekupnie mijający czas, cała ta niedoszła brać składała się wyłącznie dupy europejskim białasom, dla których pobyt w egzotycznym państwie to seria z weekendowych alkoholików. Porobili się jak za dotknięciem czarodziejskiej zdjęć do pokazania rodzinie i kilka pikantnych historyjek dla kolegów z pracy. różdżki i pod lokal zaczęły podjeżdżać po swoje książęta bajecznie drogie tak- Pomyślałem o Tej, co lubi deszcz. O kalendarzu z dwunastoma mie- sówki. W końcu w lokalu została jedynie obsługa i taneczna grupa dziewczyn siącami i zaznaczonymi na czerwono niedzielami, jakby symbolizowały zadowolonych, że ta fucha tak szybko się skończyła. Teraz można było naprawdę przelaną w tygodniu pracy krew. Pomyślałem o dziwacznej konstruk- poimprezować. Puściłem stare hiciory, barman porozlewał niedokończoną cji dwudziestoczterogodzinnych dób i bojaźliwym podziale na dzień i noc. 60 61 Ludzką porę jasności i trzeźwości oraz mroczną porę zjaw i omamów. Czas honorowa więź, udokumentowana siniakami i wybitym kciukiem. Autobus wypełnił się dobiegającymi zewsząd westchnieniami, charczącymi istnienia i zapomnienia. Tak. Ten osobliwy kalendarz musiała stworzyć zapewne jakaś prastara i zapomniana kultura, w której na darmo byłoby szukać moich korzeni. melodyjnie oddechami, tanimi odzywkami ze starych niemieckich pornosów, które w dosadny sposób rozliczały swoich właścicieli z przyziemnych fantazji i pragnień. Siedzenie przede mną drżało w kawalkadzie frontalnych potyczek. Na wielkich i ciemnych szybach pojazdu skraplała się wilgotna para nierównych oddechów z domieszką wszystkich rodzajów płynów ustrojowych, wy- *** dzielin orgazmów pochwowych, łechtaczkowych, analnych, sutkowych, a może nawet i pępkowych, jeśli tylko taka była czyjaś prośba, tworząc z karoserii całego autobusu więzienie sodomistycznej, implozyjnej rozkoszy. Saszetka na pasku. Koszulka ze znaną twarzą. Kolorowe włosy. Kolorowe skarpetki. Kolorowe broszki, agrafki i inne talizmany. Kolorowa płeć. Zmęczone, pochylone czynszówki. Siarczyste w dotyku kamienice. Nieokrzesani amanci sterczący grupkami za winklami i w pochwach bram, - Dobry wieczór! Puści Pan coś pode mnie? niczym gwarancja na zdrowe chędożenie w ramionach rozkładanego tapczanu Jadzia przesiadła się w autobusie na wolne miejsce obok mnie i nie odpusz- i na oczach pamiątkowych kryształów przyczajonych na półkach regałów typu czała, ciągnęła tym swoim tragikomicznym tonem, że zobacz, jak to się fajnie Bieszczady. Tak, to najpewniej kraina Jadzi. Goła do bólu prawda o trudnym złożyło, że jedziemy przez twoje miasto, że mogliśmy cię podrzucić i dzięki dorastaniu, o lokalnym, hermetycznym języku i interpersonalnych zwyczajach, temu dokończyć rozmowę. Prawdę mówiąc, oczy zamykały mi się same, a ślina na podstawie których można śmiało definiować nowe teorie w zakresie ludzkiej z trudem przychodziła na język. Ale Jadzia na te moje utyskiwania zapropo- komunikacji. A pośród tego wszystkiego ona – spragniona wielkiego świata, nowała seks oralny. „Tam, na tylnych schodkach, obok toalety” Zacząłem się zahukana w sobie artystka, której w wieku lat szesnastu Edmund przestał im- uśmiechać trochę wyrozumiale a trochę z czułością, ale nic nie powiedziałem. ponować swoimi zabawami scyzorykiem. Pojawiło się pragnienie zawojowania To nie była raczej jedna z moich erotycznych fantazji. Jadzia przysunęła się wielkiego świata podsycane przez telewizyjną „Różową landrynkę”, nocne kon- do mnie tym swoim małym ciałkiem, odgarnęła czarne włosy za ucho i zębami kursy telefoniczne na żywo, a rankiem przez bezkompromisowo ciepły i szla- zaczęła rozpinać rozporek. Spojrzałem z niedowierzaniem za siebie, na te słynne chetny „Domek na prerii.” schodki, a tam już schodziły się różne pary na miłosne fikołki, a następne ustawiały się w kolejce, choć wiedziały, że wytrzymać w niej i tak nie dadzą rady. Ale pojawiło się coś jeszcze. Być może ważniejszego. To dziwne doświadczenie przemijalności ludzkiej egzystencji, które pchało ją w ramiona kochanków Czym prędzej, jakby na wcześniej ustalony znak, pary chwyciły się siebie jak z coraz to lepszych i bogatszych dzielnic, by ostatecznie uformować z niej dziew- uliczni bokserzy znudzeni szarością życia winopodobnych podwórek i tanich czynę w pełni niezależną i do cna zgorzkniałą. Na którym etapie Jadzia znaj- czynszówek, chwytają się za łby z prostych powodów i byle jakich przyczyn. duje się teraz? Fałszywej wiary w człowieczeństwo? Składania pustych obietnic Wiedzeni bowiem przez automatyzm dnia tylko tą jedną przyjemną myślą, że poprawy? A może już domyśla się, że wszystko wokół to fikcja stworzona na po- w końcu, wieczorem, połączy ich z drugim człowiekiem jakaś emocjonalna, trzeby taniego romansidła czytanego w pociągu? 62 63 *** dmuchane lale o różnych kolorach skóry, różnej zawartości silikonu, większych i mniejszych piersiach, szerszych i ciaśniejszych możliwościach wykorzystania, aby w odpowiednim momencie rzucić je do walki i przechylić szale zwycięstwa - Bo moja przyjaciółka ma urodziny. Chciałaby dzisiaj poszaleć i pobawić na swoją korzyść. Jadzia również. Po gongu odessała się od mojego krocza. Wstała. Klasnęła się. Masz coś takiego!? Rozejrzałem się raz jeszcze po autobusie w poszukiwaniu jakiegokolwiek sensu. W tym samym momencie zamigotały kilka razy czerwone światła, rozległ się sygnał alarmu i jakiś męski głos, należący najprawdopodobniej do kierowcy pojazdu, aczkolwiek zdeformowany w wyniku tajemniczej mediatyza- mobilizująco w ręce. Przetarła założoną na nadgarstek frotką spermę wyciekającą z ust i poczęła w pośpiechu wygrzebywać coś spod siedzenia. A kierowca autobusu naciskał coraz mocniej pedał gazu i schowany za ciemnymi, wielkimi okularami krzyczał do srebrnego disco mikrofonu: MORTAAAAL KOMBAAT! cji, zawył z głośników - ROOOUUUUND TWOOOOO! MORTAAAAAAAAL KOMBAAAAAAT! I szybkie uderzenie w gong. Szybkie i prawdziwe. Bez zbędnych patosów i kontekstów. Samo życie. Uderzenie w gong i wszyscy w autobusie wstają. Ci co na stojąco się chędożyli, tylko się otrzepują i zamieniają się stronami, miej*** scami i płcią. Wyjmują z kieszeni damskie i męskie wibratory, z plastikowych, firmowych toreb, które wcześniej tarasowały półki pod sufitem pojazdu, dopadają sztucznych penisów. Jakieś frywolne fatałaszki, zwiewne koronkowe sukienki, prześwitujące rajtki z dziurami w kroczach, czarne skórzane spodnie, - To ty jesteś dzisiaj dj’em? Wiesz co... niekonstytucyjne pejcze, srebrne katalońskie kastety, zimne lateksowe opaski, - Ale stary załóż koszulkę najpierw! maski Zorro, rakiety tenisowe, a nawet wyciągnięte w ostatniej chwili z kosme- - Okej, już. To ty jesteś dzisiaj dj’em?. tyczek, tubki z aromatyczną pastą do zębów. - Tak, tak. Zamawiasz coś? Wszyscy, jak jeden mą ż, w pośpiechu doby wają swoich artefaktów i w zamieszaniu, w unoszącym się wokół funkowym zapachu sfermen- - Nie, nie. Chciałem ci tylko powiedzieć, że jestem nieco upośledzony ale zajebiście się bawię. towanego potu po miłosnych fikołkach zakładają je na siebie, mocują do Za oknem dżdży i warszawskie kufle zimnego piwa całują mnie po rękach, markowych pasów, pasków i szelek, wsadzają w szluf ki spodni, chwytają niczym nieudolne czternastki, zostawiając na skórze ślady wilgotnego szlamu w zęby, nakładają na głowy. Z ekologicznych, naramiennych toreb wyciągają z dna jeziora. Dżdży i kontury sylwetek są niewyraźne, twarze rozmazane, dodatkowe uzbrojenie, armor lub bonusy: lubrykanty i okołopochwowe maści muzyka rozłożona na części pierwsze, dekoracje niedoświetlone. Dżdży, kiedy nawilżające, oślizgłe oleje z pierwszego tłoczenia, doodbytnicze aromatyzowane kierowca autobusu wraca w swoich stylowych okularach z kolejnymi kuflami owoce o egzotycznie brzmiących nazwach, kremy do opalania do cery tłustej lokalnego piwa, jak z dwoma granatami. Ostrożnie, między okopami stolików, i chudej. A co niektórzy szczęśliwcy sięgają po dodatkowe życie, extra life, czyli bo przecież wojna na pewno nie skończy się dzisiaj. 64 65 Malutki okrągły stolik i wysokie barowe krzesełka. To i tak niepotrzebne. dopaliły się zgliszcza, dym rozwiały znajome okrzyki z dzieciństwa. Zwierzęta Większość pije na stojąco. Kierowca śmieje się cynicznie, że wysiedzieli się gromadami wybierają się na żer, sąsiadom brakuje cukru, poetom odwagi, już w pracy. Zdradza, że pomimo swojego stażu nie jest tu do końca akcepto- a filmy trwają czterdzieści minut! wany. Traktują go olewczo, jak wędrownego szarlatana z puklami włosów św. Franciszka. Trzy odpusty w tygodniu, trzy różne miasta. - A oni? Co oni? Co? Przewidywalne maszyny – dwudziestki, szesnastki, czterdziestki szóstki, nocne, awaryjne, zjazdowe. Zawsze na tym samym kursie, grubym wąsem pod wiatr, szlugiem na pętli i kiełbasą w kanapce. Ja staram się spoglądać dalej, rozumiesz? Ile masz w ogóle lat? A widzisz. Ja staram się obserwować. Co? Wszystko. Wszystko dookoła. Spojrzał na mnie przez chwilę rozpalonym wzrokiem. Jego głowę wypełniły nagle dręczące myśli. Rozdziawił usta, jak gdyby wkraczał w niepojętą przestrzeń astralną, na wyższy stan świadomości. Nie wynikał on jednak z mojej obecności. Widać było, że potrafi ten stan skontrolować, że przytrafia mu się on częściej. Opuścił głowę unosząc jednocześnie prawą rękę do góry i zaczął intonować z dużymi przerwami. - Jesteśmy tylko zwykłymi śmiertelnikami... powiadam ci książę... śmiertelnikami... a ta woda! Te słowa... odwieczni wrogowie...te... no... kwantyfikatory (zbierał myśli memłając językiem)... tak kwantyfikatory... kwantyfikatory istnienia... tak chłopcze... to jest walka śmiertelników z prawami natury... śmiertelna walka... odwieczna. Otworzył oczy i nachylił się nad stolikiem. - Obserwuję wszystko! Mogę stać się każdym, dosłownie, w każdej chwili, wiedzieć co inni myślą i czują! Wiem, że wkraczamy teraz w inną fazę. Nie tylko my tutaj. Wszyscy. Cała cywilizacja. Coś się kończy. Mówi mi o tym wiatr, kiedy wieje, język, kiedy oblizuje wargi, dziewczyny, kiedy długo siedzą w wannie. Mówią mi o tym znaki drogowe, hamaki billboardów, puste przejścia dla pieszych. Kończy się popkultura. Kończy się popkultura! Za dzień, za dwa, za rok, zobaczysz! Czujesz to? Ten stan, że coś powoli umyka, czegoś zaczyna brakować. Telewizja nie balsamuje już duszy, nie słychać jęków rannych, 66 67 III 68 69 70 71 *** - Miałem ostatnio strasznie zamotany i długi sen. - Ile trwał? - Ze trzy dni. *** - Świat się brutalizuje, młodzież jest niewychowana, kremy do ciała pachną jogurtem, jogurty smakują jak kremy do ciała, faceci wyglądają jak kobiety, kobiety same wpraszają się do mieszkań. - Dzieci są dzisiaj jakieś inne. Inne niż za naszych czasów. Stary. Korba. Jadę w autobusie. Przede mną siedzi matka z córką. Córka lat około sześć. Rozmawiają przez chwilę po czym matka wpuszcza się w dłuższy monolog. Gada i gada. Kiedy kończy, spogląda na dziecko szukając zrozumienia. Chwila ciszy i namysłu po czym dziewczynka stwierdza: „Nie sądzę.” Stary, czujesz?! „Nie sądzę?!” Dziecko lat sześć mówi: „Nie sądzę!” - Stary, ja rozumiem cię. „Nie sądzę” znaczy tyle, co „wątpię” a stąd już bardzo blisko do „powątpiewam”. To niedobrze. Taki młody wiek i już tyle do świata goryczy. 72 73 *** Dyskoteka Manhattan. Piotr podrywa. - Znasz Grechutę? - A przychodzi tutaj? *** Wychodzimy. Okej, dobra, nie robimy zamoty. Nie płacz. Dlaczego płaczesz? No to pa. W rękach surowe piguły. Wchodzimy do sklepu po mineralną. Łyk, cyk, bum w rytmie na kujawiaka. No i proszę - siódma rano a sceneria pomiędzy jawą a snem. Azymut na Błeszno. Na partyzanta oglądamy miasto z punktu widokowego. Chmury całują się z języczkiem. Później szybko na cmentarz. Ale wcześniej sztuczne kwiaty i znicze. W tym samym żółtym kolorze. Poszukiwanie sensu i ładu wszechświata z losowo wybranymi nieboszczykami. To już ostatnie koło ratunkowe. „Krzysztof. Żył lat 23. Zginął śmiercią nagłą.” Chwila ciszy. Kwiat, znicz, zjarany papieros. „Edward. Żył lat 63.” Pochowany rok po żonie. Chwila ciszy. Kwiat, znicz, zjarany papieros. „Wiesław.” Skromny grób. Bez kwiatów. Bez zniczy. Daty zamazane. Chwila ciszy. Kwiat, znicz, zjarane trzy papierosy. „Helena. Żyła lat 45. Boże przyjmij ją do siebie.” I pilnuj, żeby wiatr nie gasił zniczy. 74 75 - Koniec już - zmarznięty i zniecierpliwiony Mirko kaleczył polski akcent, nie świadom trzech kontekstów dla wypowiedzianych słów. Błą ka liśmy się da lej wśród ży w ych a endorf ina skapy wa ła z czół. Wyśrubowany wzrok upolował biały transparent zawieszony na kładce dla pieszych nad autostradą. Potraktowaliśmy go jako znak od Boga i kibiców piłki pewno, nawet wie jak pachnie ściana. Każda z osobna. Niestety nie lubi cyrku (względy polityczne) i tu możliwość rozwijania swoich para zdolności leży na stojąco. Aha i najważniejsze. Ta, co lubi deszcz wcale nie lubi deszczu. Lubi tylko gdy jest pochmurno. Upadł, więc kolejny mit. nożnej. Trzeba było iść. Równo więc o 15:00 hit trzeciej ligi - mecz Rakowa ze Stomilem Gorzów. Piłka zbyt szybko przemieszczała się po murawie ale atmosferę było czuć. Kilka tysięcy kibiców i „PZPN, PZPN, jebać, jebać PZPN!”. *** Wygrywamy dwa zero. Ale spać jeszcze się nie chce. Trochę rozmów o literaturze włoskiej. Nawet jakiś sms od Jadzi. „Chciałam iść ale... kiedy jestem przy tobie, boje się sama siebie.” Sms sprzed dziesięciu godzin. Zapodział się Katowice. Dworzec PKP. po drodze. Woda z kranu. Dużo wody z kranu. Bardzo treściwe 36 godzin. - Proszę studencki do Częstochowy na osobowy. Bez puenty. - Jaka strefa czasowa? - Słucham? - Jaka strefa czasowa? *** - Yyyyyy ...środkowoeuropejska? Ta, co lubi deszcz lubi też: Tatuaże, kolczyki, agrafki. Można śmiało napisać że piercing. Czerń, znaczy *** się czarny kolor, ewentualnie czerwone dodatki. Jeśli chodzi o wizaż to mamy do czynienia z osobnikiem typu bestia. Elfy (umierające tylko z samotności), anioły ( umierające tylko z rozpaczy), - Mam pomysł na film. Słuchaj. centaury (umierające tylko w opowiadaniu), czarownice (umierające w zasadzie Jesień. Boisko szkolne. Zajęcia z W Fu pod ok iem w ychowawc y. codziennie wieczorem). Do zwierząt i istot żyjących ma stosunek nieuregulo- Prawdopodobnie piłka nożna. Dziewczyny – siatkówka. Na ławce pod topolami wany i ciężko się temu dziwić, gdyż w ogóle nie interesuje się polityką. kilka osób przepisuje zeszyty. Wśród nich bohaterowie typu: „Brak stroju” Znaki szczególne: stare srebro ( nieważne czy na palcach czy na stole), ból kontrolowany, zapach męskoosobowy, w ogóle zapach i smak. Płatki kukurydziane z jogurtem. No, z tym smakiem to może przesadziłem, ale zapach na 76 i „Niedysponowana”. Akcja filmu zawiązuje się, kiedy wychowawca traci kontakt z rzeczywistością poprzez chwilowy flashback lub silne melancholijne wspomnienie. Być może 77 przygnał je na szkolne boisko chłodny wiatr? Być może podczas przełykania śliny dostała się do gardła wisząca w powietrzu już od tygodnia żywiczna wilgotność, i rozlała się po żołądku cierpkim westchnieniem przypominającym o upływającym czasie? Być może wuefista w soczyście pomarańczowych spodenkach bramkarza dostrzegł nagle imię i nazwisko rudej nimfomanki, która swoją urodą przesłoniła mu pewne wakacje w rodzinnej wsi jego matki? Być może wybita w pole piłka wydała znajomy odgłos odbijając się od brunatnej ziemi? Być może to był tylko jego sen? Tego nie dowiemy się już do końca filmu. Nawet jeśliby obejrzeć go ze dwadzieścia razy. Wiemy tylko tyle, że wuefista dmuchnął nagle w trzymany w ustach gwizdek. Raz. Przeciągle. Nie zasygnalizował faulu, rzutu rożnego ani tym bardziej końca meczu. Gwizdnięcie zabrzmiało na melodię rozpaczy i żalu. Przypominało zawołanie samotnego drapieżnika niosące się po bezkresnej puszczy. Nieświadomi niczego młodzi chłopcy przestali grać. Automatycznie, jak w każdy piątek na koniec zajęć, schowali piłkę w młodych, kwaskowych pachach. W szatni zmienili ubrania i rozeszli się do domów. Szkolne boisko opustoszało. Ćwiczył na nim już tylko jesienny wiatr. *** Z leksykonu „Jaki to grzyb?” z półki M. samo H: Lejkówka wonna. Lejkówka buławotrzonowa. Lejkówka ziemnozwrotna. Lejkówka liściowa. 78 79 *** I najlepsze: Lejkówka niepozorna. Lejkówka mglista. No i w końcu zamieszkaliśmy razem. Albo jakby chciał Hłasko - znaleźliśmy Jest jeszcze sześć rodzajów grzyba Pieniążka, ale o nim innym razem. własne mury. W samym centrum miasta. Blisko wszędzie, głośno wszędzie, co to będzie? Znajomi śmieją się pytając „kiedy dzieci?” Na razie mamy dwie P.s. Czyżu podpowiada żeby dopisać jeszcze jednego - Gołąbka Wymiotnego. Chociaż zgadzamy się, że brzmi nieco pretensjonalnie. muchy. Po południu obserwuję jak krążą wokół żyrandola. Spostrzeżenia: Czy muchy latają wokół żyrandola wzdłuż linii okręgów lub elips? Odpowiedź: Nie. Muchy wcale nie latają wzdłuż linii okręgów lub elips, lecz tworzą rąby *** i trapezy, poprzez nagłe i ostre ścinanie zakrętów. Dlaczego latają cały dzień wokół żyrandola? W jakim celu? Odpowiedź: - I jeszcze jeden. Za mamusie i tatusia. Aby bezproduktywni grafomani mieli o czym pisać. - Który to? - Chyba szósty. Gdybym wtedy wiedział, co to jest clonazepam, to pewnie bym zareagował. Asteniusz wiedział, ale przyszedł zbyt późno. Poradził tylko, żeby wlać w niego *** żołądkową, to może w końcu uśnie. Nie usnął. Ale Asteniusz pewnie wiedział, co mówi. Sześć lat temu opowiadał w knajpie dowcipy, dwa lata temu mieszkał na dworcu i miał prawdziwie lapońską brodę i wąsy. Teraz jest na odwyku, - Nie, nie. Z narkotyków toleruję tylko marihuanę. wierzy w Boga i Michaela Jacksona. Przyszedł z niespodziewaną wizytą, więc - To można powiedzieć, że jesteś człowiekiem mało tolerancyjnym. ciężko było zamknąć mu drzwi przed nosem. Organizm M. samo H. może najwyraźniej przyjąć więcej niż organizm zwykłego śmiertelnika. Zasypia on na kilkadziesiąt sekund, potem budzi się i przewraca wazony, po czym znowu zasypia na kilkadziesiąt sekund. I tak przez całą noc. My próbujemy w tym czasie obejrzeć jeden z ulubionych filmów Asteniusza - Jeździec bez głowy. 80 81 *** - Wybieracie się gdzieś na wakacje? - Ja to muszę najpierw wrócić z poprzednich. - Może dołączycie do nas? Jedziemy nad Solinę. - To w Bieszczadach? A co tam się dzieje? - No... w sumie to nic... - O. Brzmi interesująco *** Teraz już nikt nie pamięta dokładnie, co spowodowało eskalację tamtej agresji lub która ze stron pierwsza użyła przemocy. Generalnie ciężko przypomnieć sobie kto stał po której stronie i o co właściwie poszło. Zaczęło się tuż przed zmierzchem. Z podmiejskiego lotniska wystartowały dwa bombowce i zmierzały w stronę portu. Zauważyliśmy je z naszej ekskluzywnej dzielnicy domków jednorodzinnych położonych na wybrukowanych wzgórzach. Dzielnicy pełnej zieleni, dobrego smaku, przekrętów z czasu pokoju i wymieszanych zapachów lawendy i jaśminu wydobywających się z wanien smukłych pensjonariuszek i krnąbrnych najmłodszych córek dygnitarzy, dla których wyprawa na jabłka do obcego sadu była jedynie pretekstem do pokazania swoich wygolonych cipek, podczas przeskakiwania przez płot. Bombowce leciały nisko i ociężale jak trzmiele w drewnianej latrynie wypełnionej gęstą mgłą powolnego metabolizmu. Okrążyły miasto dwa razy, aby wejść na odpowiedni pułap i zmierzały w stronę stoczni. 82 83 Zatrzymaliśmy nasze przygodne rowery i patrzeliśmy w milczeniu i zakłopotaniu na naszą gwałtownie nadchodzącą dorosłość. Z postawionej obok pomieszczeń gospodarczych, kubistycznej neogotyckiej wieżyczki najlepiej było widać całe wydarzenie. Zebrała się tam cała rodzina, razem z ojcem który natychmiast odwołał wszystkie dyplomatyczne spotkania i z czarnym neseserem, pełnym awaryjnych rozporządzeń, telefonował za granicę. Podczas gdy bombowce niszczyły systematycznie przyczajony w porcie pancernik, z tego samego lotniska wystartował samolot sił przeciwnych i obrał azymut na skład amunicji i broni. Obserwowaliśmy to wszystko podnieceni bardziej, niż wtedy gdy całą rodziną po raz pierwszy skorzystaliśmy z miejskiej komunikacji. Wymknąłem się z domu, żeby znaleźć się w centrum wydarzeń. Tamtej nocy nikt nie położył się spać. Całe miasto gromadziło telewizory i kolorowe brukowce, supermarkety przekonane o szybkiej wygranej, urządziły dla swoich zwolenników prawdziwy festyn z kiełbaskami z grilla i gwiazdami ściągniętymi prosto z Rimini. Bardziej przezorne galerie handlowe również otworzyły na noc podwoje, jednak pomiędzy sklepami z markowym ciuchem unosiła się muzyka jazzowa, i to nie jakiś smooth albo lounge ale Impresje Coltrane’a. Marmurowymi alejkami przechadzali się wskrzeszeni partyzanci z AK, którzy akurat zahaczyli o nasze miasto podczas europejskiego tournee. Drukarnie w pocie czoła realizowały nowe zamówienia, Drzewo Babel zamiast kolejnej tkliwej serii zdecydowało wypuścić bibułę, a Universitas czterostronicowe poradniki dla dojrzewających dziewcząt oraz instrukcje obsługi sprzętu RTV. Każdy chciał ustosunkować się jakoś do zaistniałych wydarzeń i na wszelki wypadek grał na dwa fronty. Płonął budynek straży pożarnej, na skwerze przy głównym placu miasta posadzono kwiatki i akacje w jakiejś asymetrycznej koncepcji, w Holiday Inn urządzono lazaret, przedstawiciele IKEI umiarkowanie rozdawali swój papier toaletowy, na chodnikach walały się stosy okiennych żaluzji i bambusowych rolet. Całe miasto przypominało tej nocy wielką instalację Kozyry. 84 85 Nad ranem na ulice wyszły pierwsze chaotycznie zorganizowane bojówki. Miarowym krokiem przegrupowywały się w celu oskrzydlenia wroga. U pasa czasu do czasu, podczas marszu, któryś z nas padał od zabłąkanej lub z rozpaczy wystrzelonej kuli. i na plecach dyndały im browningi, kałasznikowy i wakacyjne sztucery. Na Kiedy wchodziliśmy w dziewicze tereny, za przydrożną kapliczką zawsze wy- kościstych tułowiach trzepotały, niczym flagi na masztach, szarobure mundury czekiwał miejscowy łącznik. To on podawał listę nazwisk i adresy, wedle któ- z demobilu. Na wiatach przystanków miejskich zostawiali po sobie sentencje rych grupka komando udawała się w nocy na rewitalizację przestrzeni. Kiedy pisane po łacińsku lub angielskie wrzuty, tagi i toye. Matki z dziećmi chowały wchodziliśmy po niej do miasteczka lub wsi nikt nie oglądał już Tańca z gwiaz- się w tym czasie w piwnicach obwarowanych, dla lepszego samopoczucia, dami. Ciała ich zwolenników piętrzyły się przed kościołami, co oznaczać miało, telewizorami i workami z amerykańskim ziemniakiem, a starszyzna przeżywała wedle naszych prerogatyw, zapowiedź nowej, mistycznej misji mediów. Innym swoją ostatnią już przygodę, czając się w oknach zabitych deskami, spomiędzy razem po prostu nachodziliśmy ludzi w domach i oglądaliśmy ich ręce. Kto miał których obserwowała świstające kule. zbyt wiele szram i odcisków, kto miał bardzo szorstkie i bruzdowate dłonie lub brudne paznokcie dostawał kulkę w łeb. Zaś dla tych o gładkich, czystych powierzchniach, z długimi liniami życia lub nadzieją w oczach, przygotowaliśmy w nagrodę kolekcję płyt Chopina. *** Maszerowaliśmy przez gaje i pola z żołnierską piosnką na ustach. Z wioski do wioski, rewitalizując przestrzeń. Niekiedy, przy płotach swoich domostw, witały Kilka tygodni później walki przeniosły się na prowincje i nieliczne zamorskie nas młode Jadzie, gotowe w każdej chwili na gwałt, trzymające w schowanych kolonie. Każdy w konflikcie szukał odpowiedzi na inne pytanie. Dla mnie naj- za plecami dłoniach kwiaty lub obłe kamienie ze strumienia, w zależności od wyraźniej, była to jedyna okazja aby wyrwać się z jarzma ojcowizny i pisać hi- skali naszego uznania i sławy. storię własnym piórem. Z dala od męskich porad, wskazówek i posępnych min, z dala od maminych grzebieni i ziołowych maści, z dala od smukłych i jędrnych pokojówek, dojrzalszych ode mnie o hekatombę domowego miru, którą zdra*** dzały w efemerycznych gestach podając do stołu. I z dala od pyskatych, młodych dam z towarzystwa, których nie ruszyłbym nawet patykiem. Maszerowaliśmy z wesołą żołnierską piosnką na ustach poprzez gaje i pola, z wioski do wioski, tak jakby wojna w ogóle nie trwała. Podczas odpoczyn- - A bierzesz „speeda”? ków wymieniałem uprzejmości z równymi mi wiekiem chłopakami, których - Oj, Nie! Zdecydowanie nie! było po naszej stronie bardzo niewielu, przyjmowałem anonsy przyjaciół, zna- - Aha. Nie no... tak tylko chciałem... podtrzymać rozmowę. jomych lub tych, którzy tylko zetknęli się z moim ojcem, rozprawiałem o obfitości młodej, współczesnej literatury i problemach rodzimego kina. Tylko od 86 87 *** - Przepraszam jesteśmy z radia Zero. Czy możemy zająć chwilę? - Jasne. - Przeprowadzamy sondę uliczną w związku z ostatnimi wydarzeniami w kraju. Chcieliśmy zadać panu pytanie. - Dajesz. - Z czym kojarzą się panu słowa „służba zdrowia”? - Z jedzeniem - Z jedzeniem? Aha. To znaczy... nie rozumiem... dlaczego? - Bo jeszcze nie jadłem obiadu. *** W ciągu dnia raczej unikaliśmy wychodzenia ze swoich kwater. Na zasianych straganami i drewnianymi chatami z cepelią deptakach, przy znanych obeliskach, magicznych źródełkach, ruchomych szopkach, najmodniejszych dansingach, słowem tam, gdzie zawsze w ciągu dnia i nocy sączyło się turystyczne mrowisko, czyhało na nas również mnóstwo pułapek. Co prawda nie dostaliśmy żadnego rozkazu, że musimy koczować na swoich posłaniach, ale życie w konspiracji, na granicy normalnego życia i żołnierskiej tułaczki, jawy i snu, trzeźwości i pijackich omamów, rządziło się już innymi prawidłami i przykazaniami, które z trudem akceptował y nasze skrajne, wojenne przyzwyczajenia. Chociaż całymi dniami czekaliśmy na rozkazy, na jakikolwiek znak aby jak dawniej zebrać się w kolumnę, wyjść z ukrycia z całym swoim żołnierskim 88 89 apanaże, który tkwił bezczynnie zakopany przy gospodarskich wychodkach, gospodarzy, zwężone od plejady opiłków i wiór z wyciętych drzew, sielankę i z podniesioną głową pomaszerować znowu przed siebie, wszystkie znaki na grubych portfeli rozpasanych turystów, żony na wysokich obcasach szemrające ziemi i niebie wyraźnie wskazywały, że to już koniec pewnej historii. Nagły sens życia w jadłospisie jarskich dań, ich kartoflane dzieci... generalnie... ten i niespodziewany i trzeba teraz nowe plany i nową taktykę przedsięwziąć, ale pęd do życia, nietłumiony nawet najmniejszymi wątpliwościami, pytaniami lub przede wszystkim czekać, czekać i jeszcze raz czekać. chwilą refleksji. A że nasze serca i umysły dopraszały się konkretnej akcji i wypatrywały jej Ja podziwiałem Bieszczady jeszcze za co innego. Ale ciężko mi było to dokład- za każdym przydrożnym drzewem w miasteczku, między nasze konspiracyjne nie wymacać wtedy tam Pod Zielonymi Wzgórzami, tak ażeby zabierać głos. poczynania wkradło się dużo nerwowości i nieporozumień. I tak na przykład Więc kiedy zespół kończył przerwę i na parkiecie pojawiały się na powrót powy- pewnego dnia na targowisku niespodziewanie zabrakło bananów, w kawiar- krzywiane przez alkohol pary, oddawałem się swoim rozmyślaniom, rozgląda- niach poranną porą jacyś mężczyźni podnosili raban, kiedy dowiedzieli się, że jąc się wokół po nieznajomych twarzach, jak gdybym próbował właśnie w nich nie podają tam białej kawy, na czerwonych szlakach górskich przemarszów znaj- odnaleźć sens tego miejsca. dowano zabłąkane grupki zwolenników Kanta a na placach domostw eksplodo- Magiczne Bieszczady, gdy tylko wybuchła wojna domowa, odseparowały się od reszty kraju i napędzane nacjonalistycznymi hasłami ogłosiły autonomię. wały drewniane wychodki. Wystarczyło tych dziwnych zbiegów okoliczności aby policje postawić Nie interesowały się naszym konfliktem wokół popkultury i hołdowały starym w stan pełnej gotowości, ale choć były to działania w pełni zbrojne i ochoczo i sprawdzonym tradycjom, które nie pozwalały jej mieszkańcom wybrnąć zorganizowane, nikt nie traktował ich poważnie. Ani miejscowi, ani liczni, z poprzedniej epoki. To dlatego w tamtejszych restauracjach półki świeciły dobrze poinformowani turyści, ani my. I chociaż pozostawaliśmy w konspiracji, pustkami a menu napisane długopisem na kartce w kratkę, ograniczało się do żyliśmy wszyscy w tych terenach w życzliwej, świadomej symbiozie. pstrąga i pangi, podawanych na dwa sposoby: surowy i upieczony. To dlatego - Wiesz co najbardziej lubię w Bieszczadach? - zagadywał każdego wie- główną tutejszą atrakcją była wielka tama i elektrownia wodna – cud techniki czoru nasz pułkownik, kiedy siedzieliśmy w knajpie Pod Zielonymi Wzgórzami z lat 70 XX wieku. To dlatego stragany rozstawione wzdłuż deptaków roiły przy butelce samogonu - Najbardziej podoba mi się to rezolutne drżenie uno- się od naiwnej cepeliady: drewnianych ciupag, niewybrednych rzeźb diabłów szące się tam w górze, w ciemnościach, pomiędzy drzewami. Tak jakby te góry i aniołków, korali we wszystkich rozmiarach, pocztówek czasów aparatów analo- chciały przekazać nam jakąś historię, o której cicho mówią a głośno pamiętają... gowych – artefaktów, które dla turystów z regionów ogarniętych wojną były sen- I każdego wieczoru pułkownik wymyślał inny, równie poetycki co intere- tymentalną podróżą w niewinny czas dzieciństwa, kiedy nad głową nie przelaty- sujący szlagwort, po czym przechylał butelkę gwałtownie i upijał się swoimi wały bombowce a wolny czas spędzało się nie w przydomowym schronie, ale na myślami jak na jakiejś boskiej orgii tak że już potem, przez całą noc, bełkotał zakupach i konsumpcji. Podróżą w epokę niewinnych kolorowych brukowców biedak w zrozumiałym tylko dla siebie języku. i świetlnych bilbordów, kuszących uroczymi, pustymi sloganami, na które tak - A ja tą ludyczność – wtrącał swoje Rudy. Za każdym razem to samo, tylko przyjemnie było się nabierać. W epokę kipiącego od cholesterolu masła, przeter- ubierał to w inne słowa jakby każdego wieczoru rozwijał i kondensował swoją minowanych wędlin z supersamu, rakotwórczej musztardy i infantylnej telewi- myśl – te anioły i biesy malowane na gontach, tektoniczne spojrzenia ziemskich zji. Aż chciało się zaśpiewać, że „Już nigdy nie będzie takiego lata”. To dlatego 90 91 góry te stały się ostoją dla wielu nacjonalistów, anarchistów, hipisów, ekologów, co próżniejszych artystów i wszystkich tych, którzy w konflikcie w regionach obok, nie znajdowali odpowiedzi na swoje pytania a z ideologii każdej ze stron i tak wieszczyli swoją zgubę i zapomnienie. To dlatego na dansingu Pod Zielonymi Wzgórzami zespół śpiewał Biełyje rozy, Hej sokoły, Białego misia czy Oczy cziornyje i ludzie, zachwyceni tym bez ideowym, przaśnym przekazem, pląsali na parkiecie a co bardziej pijani lub wrażliwi chlipali do słów piosenek nad nierozlanym jeszcze samogonem. - Tak jakby te góry chciały przekazać nam jakąś historię, o której cicho mówią a głośno pamiętają – zameldował po raz kolejny pijany w sztorc pułkownik, kiedy zespół znowu zrobił sobie przerwę. Kiedy wstałem i zmusiłem się aby chwiejnym krokiem dojść do baru, wokalista przez mikrofon zapowiedział, że następne będą „państwa ulubione szanty”, co spotkało się z gromkimi brawami i pohukiwaniami. Dotarłszy do baru kupiłem papierosy a kiedy poprosiłem o ogień, ekspedientka zapytała „którą?” wskazując na kilka zapalniczek z różnymi rodzaju żaglówkami na fasadce. „Obojętnie” odburknąłem i spojrzałem na nią wymownie. - Czuję się u Państwa bardziej nad morzem niż w górach - Dodałem jeszcze. - W końcu jesteśmy nad wielkim jeziorem. - Ale w końcu ja do Pani przyszedłem po zboczu góry a nie przypłynąłem łódką. Jakiś mężczyzna, przy stoliku obok baru, mówił do swojego starszego, łysawego kolegi, gestykulując przy tym namiętnie - Mamy wszystko w promieniu kilkuset metrów. Motel, stację benzynową, na której można kupić alkohol, a tam za skrzyżowaniem - Beskid Żywiecki. 92 93 *** - Stary, okazuje się, że napisałem już tego z pięćdziesiąt stron. Co z tym dalej zrobić? To niczego nie przypomina. A już tyle stron. - Zmniejsz czcionkę. *** Przy barze. - Co ty tam masz chłopie na ręce? Co to? Jakieś wiersze napisane flamastrem? - Takie tam... nieważne. To już i tak nie aktualne. *** - Nie układa nam się i nic nie wskazuje na to, żeby zaczęło nam się układać. - Obrzeża. Schyłek. Kurtki. Nowe ramówki i seriale. Taki cykl natury. - Miałam ci to samo powiedzieć. 94 95 *** - To było tak. Polazłem do megasamu po papierosy. Oczywiście grubo porobiony. Godzina jakaś późna. Sporo po północy. Na kwadratach zaczepia mnie kaleka bez nóg na wózku inwalidzkim prosząc o drobne. Grzebię w kieszeniach a tu nagle jeb! W głowę od tyłu i ląduje w ramionach kaleki. Ten trzyma mnie mocno swoimi łapami... bo z niepełnosprawnymi jest tak, że jak np. nie widzi, to ma słuch lepiej wyrobiony. Temu więc energia z nóg poszła w łapy. Tuli mnie mocno do siebie, prawie jak matka ukochanego syna, a drugi mi plądruje kieszenie. To było właśnie tak. Kiedyś. Ale ostatniej nocy było inaczej. Siedzieliśmy Pod Grzybem razem przy stoliku i piliśmy piwo. Doliniarze mogli nie poznawać M. samo H. To było dawno temu. Z drugiej strony może poznawali doskonale ale brakowało im jakichkolwiek skrupułów i wyrzutów sumienia. W końcu to nie są jakieś tam zwykłe oprychy ale przedstawiciele starej śródmiejskiej gildii, w której honorowe zasady nie dopuszczają obrażania się na siebie, a relacje kat – ofiara sankcjonowane są tak długo, jak długo trwa sam akt przestępstwa. Po nim nawet wskazane jest napicie się razem piwa, co pozwala zapomnieć obu stronom o odgrywanych niedawno rolach. Byłem świadkiem takich rytuałów już niejeden raz. To może przypominać taki oficjalny bankiet po udanej teatralnej premierze. Wszyscy, pomimo wzmożonego stanu upojenia, zachowują się kurtuazyjnie i z taktem. Był z nami jeszcze emerytowany pułkownik z MO i ubrany w garnitur starszawy dżentelmen, który adorował tam brzydką lecz młodą jeszcze barmankę. - A pod piątką kto teraz mieszka? - Antonio miał wygląd typowego rzezimieszka przedwojennej Pragi - ostre, kanciaste rysy szczupłej twarzy, wzrok cherubinka i włosy zaczesane do tyłu. - Teraz już nikt. Całą kamienicę kupił jakiś typek. Nowobogacki kutas. 96 97 Wywalił ludzi i robi remont. Tylko sklepy zostały od strony ulicy. To wprowadziło ich w lekką konsternację. Czuło się powoli narastające napię- Moje nazwisko pozwalało na pewną dozę nie tyle bezczelności co spoufalenia. cie. Zdezorientowane złodziejaszki po każdej komendzie typu: Behemot, Vader Zamieszkując ten sam lokal w śródmieściu jeszcze od czasów wojny, rodzina od lub Slayer, spoglądały po sobie, zastanawiając się czy M. samo H. czasami ich strony ojca zapracowała sobie prostotą i serdecznością na szacunek nawet u naj- nie obraża. „Czyżby postanowił złamać zasady starego rytuału i rościć sobie gorszych katorżników. pretensję za odegranie roli ofiary? Ale przecież to było kiedyś, dawno temu - To co się stało z Białkiem? i już się nie liczy. Dziś w nocy wszyscy jesteśmy sobie równi, siedzimy tu razem - Władek nie żyje. Umarł na raka. Jakieś dwa albo trzy lata temu. i gadamy jak kumple, którzy dawno się nie widzieli. Jest miło i kulturalnie” - Wszyscy tak skończymy - wtrącił nagle kaleka, który wrócił do stolika po Tak zdawały się mówić ich niecierpliwe oczy. Napięcie rosło. Postanowiłem tym jak zrobił dwadzieścia pompek na środku Grzyba udowadniając swoją siłę, więc zareagować. Przy następnym w kolejce Dream Theater wyjaśniłem szybko wszystkim tym, którzy akurat w nią nie wątpili. Może po prostu chciał rozpro- o co koledze chodzi i o czym dokładnie mówi. W ten oto sposób rozmowa prze- stować kości? szła na temat muzyki, czyli jakby nie patrzeć, na temat, który w przeciwieństwie - Wszyscy tak skończymy. Przyjmijcie Jezusa. Zanim będzie za późno. Przyjmijcie Jezusa - powtarzał zdyszanym głosem. do polityki, był bliski sercom całemu naszemu pijanemu gremium. Na powrót zapanowała więc atmosfera jak w teatralnych kuluarach. Kaleka wyjął swoją ko- - Przestań już z tym Jezusem! mórkę i po krótkim anonsie zaprezentował swój ulubiony przebój ostatnich dni. - Panie pułkowniku, ja tam nikogo nie nawracam, ja nikogo nie zmuszam. Był nim oczywiście jakiś niesmaczny kawałek disco polo. Znając ekstremalne Siedziałem w więzieniu i gdyby nie Jezus to byłoby źle. Bardzo źle. To Jezus upodobania M. samo H. w sferze muzyki, obawiałem się jego reakcji. Tym bar- mnie uratował. Przyjmijcie Jezusa! dziej, że kaleka strasznie uzewnętrznił swoją naturę tym publicznym performan- Pan pułkownik walnął w tamtym momencie nieco dłuższe przemówienie, cem i każda najdrobniejsza kąśliwa uwaga byłaby poważnym afrontem, przed którego słuchaliśmy ze sztubacką pokorą. Zaczął oczywiście od religii i próż- którym z pewnością nie zamierzałby rejterować. Znowu więc nasza cicha dy- nych ludzkich potrzebach, jak na starego komunistę przystało a skończył na plomatyczna umowa była zagrożona a jej zerwanie nie finalizowałby pojedynek stanie wojennym i o tym drugim punkcie widzenia na władzę ludową, o którym na pistolety jednostrzałowe, jak to w przypadku kuluarowych waśni bywało ale dziś nikt już nie pamięta. Wielkie wąsy falowały nad jego ustami w górę i w dół pewnie jedna z tych sprytnych, krwawych sztuczek, którymi chełpią się i któ- jak u „muppeta”, a kiedy moczył aparycję w szklance z piwem, robiąc sobie tym rych sekretów strzegą te wszystkie złodziejskie gildie. samym chwilę przerwy, biała pianka osiadała na nich jak w scenach filmowych - Uwielbiam! Uwielbiam chłopaki! Jednym z moich marzeń jest taki z dobrym wojakiem Szwejkiem. W politykę nikt nie chciał się mieszać więc, z braku pytań i wątpliwo- gruby koncert disco polo ! - odezwał się nagle M. samo H. A to co powie- ści audytorium, pułkownik kontynuował swój wywód. Starszawy dżentelmen dział zabrzmiało całkiem szczerze i zaskoczyło wszystkich. Zapanowała chwila przysypiał nad wypitą kawą a M. samo H., czule wykrzywiając usta, rzucał do- ciszy, zdumienia i szybkiej wnikliwej analizy wydarzeń. Małe sprytne oczka liniarzom od czasu do czasu nazwy swoich ulubionych metalowych kapeli, spo- Antoniego chodziły gorączkowo na boki jak u nakręcanej zabawki, poszukując glądając im przy tym prosto w oczy i pijacko się uśmiechając. sensu i logiki. Kaleka jednocześnie podrapał się jedną ręką po głowie a drugą 98 99 po resztkach obciętego kikuta. Pułkownik ściągnął dolną wargą pianę piwną z wąsów smakując być może po raz pierwszy w życiu ironii. Starszemu dżentelmenowi przyśniło się, że jeszcze może. Sekunda. Dwie sekundy ciszy. I nagle cały stolik buchnął wrzawą popierającą ten pomysł i rozhuśtał się marzeniami o wielkich gwiazdach disco, na koncertach których płakały by matki z dziećmi a mężczyźni obmacywaliby młode i głupie dziewki spite piwem rozcieńczonym wodą. Pod grzybem zapanowała atmosfera ekstazy. Wszyscy mówili jednocześnie i przekrzykiwali się pomysłami, nazwami zespołów i gwałtownymi romansami, które mogliby przeżywać w krzakach za estradą. Kaleka nie mogąc dojść do głosu, sfrustrowany i kipiący energią, spełzł pod stolik gdzie ponownie rozprostowywał kości szybkimi pompkami. Antonio klepał mnie po plecach i przytulał ze szczerym ojcowskim uśmiechem, starszy dżentelmen nucił powojenne piosenki, pułkownik z MO raz za razem podnosił toast i tylko M. samo H. przytakiwał temu wszystkiemu jakby z boku, z szelmowskim uśmiechem powtarzając w nieskończoność „Absolutnie... absolutnie...”, jakby już wcześniej wyreżyserował sobie całe to przedstawienie. Tak! To było właśnie tak! Tamtej nocy M. samo H. powetował sobie stratę kilku groszy i niepostrzeżenie okradł swoich dawnych oprawców z czegoś znacznie ważniejszego – ze złudzeń, że w życiu spotka ich jeszcze coś miłego. *** - Ledwo trzymał się na nogach. Nie słyszał już kompletnie nic. Niedowidział. Cały czas leżał. I przestał jeść. Mama znalazła go w kuchni. Miał postawione uszy i wyciągnięte nogi. Tak jakby psia kostucha przychodziła z paralizatorem w ręku. 100 101 - No, wiesz... nigdy nic nie wiadomo. Kosa w czasach kiedy stworzono ten wizerunek śmierci była bardzo nowoczesnym narzędziem. Może w ten sposób by to podejrzeć – wywołanie śmiertelnego strachu przed technologią, przed nowościami, przed rozwojem cywilizacji. Łatwiej przecież żyć w ciemnocie i ignorancji. - No w sumie... a teraz ten paralizator. Chociaż bardziej powinna to być elektryczna kosiarka w takim razie. Ciekawie wyglądałoby to na współczesnych rycinach. Znaczy pdf ’ach. - Powiem ci, że dobrze jest dostrzegać i doceniać takie pomniejsze historie, które dzieją się wokół nas. Można je sobie wyobrazić jako klamry, które zszywają następnie twoją historię. Tak od środka. Są jak kręgi w kręgosłupie. Ta historia też może być taką klamrą. - No to siup. Za klamrę! - Siup. Ale najpierw przed. *** 18 października. Moje urodziny. Sms od znajomego. Jeden z wielu tego dnia: „AAAAA wszystkiego...” 102 103 *** *** Wypadałoby zacząć od daty ale jest ona trudna do ustalenia. - I co? - Wysłałem ten maszynopis pewnemu człowiekowi. Takiemu wydawcy. - Przeczytał? Stali razem opierając się łokciami o niewysokie sięgające pleców, betonowe - Chyba tak. wzniesienie, które matka wszystkich wieczornych potrzeb, depresja, udekoro- - Coś odpisał? wała powtykanymi na szczycie stożkowatymi formami szklanymi, mieniącymi - Że mam ładny charakter pisma. się na zielono i brązowo. Wokół zaobserwować można było przedziwne kinetyczne zjawiska, w wyniku których rozlane piwo kleiło się do blatu a osierocony papieros nadymał się zgryźliwym fochem z oka popielniczki. A był to taki czas, kiedy Ta co lubi deszcz lubiła go już dla kogoś innego, *** i lubić zdąży jeszcze dla paru innych, gdyż takie już są nasze właściwości . Stali razem, aż w końcu on, niczym kamienna bryła, oderwał się od całej kompozycji, podszedł do mnie, uśmiechnął się bez złośliwości i zapytał. - A mój ojciec, co pół roku robił porządki w swojej biblioteczce. Zdejmował - Pamiętasz mnie? wszystkie książki z półek po czym układał je z powrotem według różnych - Nie bardzo. Ciemno tu. kluczy i koncepcji. Tematycznie, pod autora, wydawnictwem, seriami. Takie - To ja. Ten od trampoliny. porządki zajmowały mu kilka tygodni, bo zawsze trafiał na jakieś zapomniane - Od tej trampoliny? książki, które oprócz tego, że odświeżał ich lekturę, mnożyły jego wątpliwości, - Tak. Od tej trampoliny. co do zastosowanego klucza. Pojawiały się więc nowe zbiory i podzbiory. - No, to powiem ci, że nieźle. Nieźle mi pasujesz do całości historycznej. Książki okresu młodości, studiów, stare wydania, do odświeżenia, nieprzydatne, I podaliśmy sobie ręce. Bardziej w geście gratulacyjnym niż powitalnym. kupione przez pomyłkę. I pojawiały się przy tym nowe pytania i wątpliwości. Wszystko zmieniło się, kiedy zatrudniliśmy sprzątaczkę. Kiedy odkurza biblioteczkę przy układaniu książek stosuje swój własny, wyuczony przez lata i bardzo pragmatyczny klucz – od największej do najmniejszej. 104 105 *** Najbardziej obchodzi mnie mój sen. Dlatego nigdy nie wolno go przerywać. Ze snu człowiek musi wybudzić się samemu. W snach wykonuję zazwyczaj proste czynności. Chodzę na nudne imprezy, piję, palę, spotykam znajomych. Nawet takich z liceum i z podstawówki, z którymi w rzeczywistości nigdy nie chciałbym się spotkać. W snach zastanawiam się jakie śniadanie zrobić sobie na kaca, chodzę na zakupy, oglądam się za dziewczynami na ulicy, opowiadam o swoim dzieciństwie przypadkowo spotykanym ludziom. Potrafię wyczuć niedogotowane warzywa w zupie jarzynowej, Andrzeja Leppera w facecie o opalonym i owłosionym torsie, który częstuje mnie wódką i kiełbasą, potrafię nawet uciekać przed złem z udanym rzutem obronnym przed czarem spowalniającym nogi. Wiersze też piszę już tylko we śnie. Kiedy dostrzegam bezpańską barwną plamę znaków, nie wabię jej natrętnie a gdy podejdzie sama nie nazywam jej. Chociaż zawsze muszę walczyć z tą pokusą. Gdy tylko pojawia się jakieś słowo czuję potrzebę aby natychmiast je zapisać. „Ej, szkopie! Zapisuj je szybko! Bierz długopis, flamaster, obojętnie co i zapisuj to słowo. Byle gdzie, na ręce, na twarzy, byle gdzie, byle w końcu je zapamiętać, byle w końcu je mieć. Chociaż to jedno słowo. Chociaż te kilka słów. Kilka fraz. Kilka chwil życia więcej!” Ale we śnie nagle umieram. Za każdym razem gdy jestem już tak blisko, umieram, otwierając oczy. 106 107 Redakcja Agnieszka Batorek Ilustracje Jakub Wawrzyńczak Projekt okładki, opracowanie graficzne, skład Kuba Ciniewski ([email protected]) Druk Drukarnia RiB tel.: 512 820 850 © Copyright by Mateusz Szkop Częstochowa 2010 Książka ukazała się dzięki dofinansowaniu z Centrum Amatorskiego Ruchu Artystycznego