Przeczytaj fragment książki

Transkrypt

Przeczytaj fragment książki
Rozdział I
Gdy wszystko jest oczywiste
Był piękny, jesienny czas. Zbiory zebrane z pól spoczywały w spichlerzach, ciesząc oczy i dając poczucie bezpieczeństwa. Wszystkim
udzielał się nastrój błogiego wytchnienia po całorocznym wysiłku.
Właśnie skończyło się radosne święto namiotów. Chrystus siedział
w podcieniach portalu Salomona świątyni jerozolimskiej i uczył.
Ewangelia nie podaje listy poruszanych przez Niego tematów, ale
możemy pokusić się o ustalenie ich z dużym prawdopodobieństwem. Właściwie brak informacji jest sam przez się dobrą wskazówką: od czasu rozpoczęcia publicznej misji jesienią 27 roku Chrystus stale mówi o dobrym Bogu i o wspaniałości Bożego królestwa.
Jego mowa urzeka nie oratorskimi popisami, ale głębią i prostotą
prawdy. Potrafi zilustrować naukę w prosty sposób, odwołując się
do zjawisk bieżącego życia: mówi o kwiatach, zbożach, połowach
ryb, trzodzie, budowie domu, chorobie. Rozumieją Go wszyscy, którzy tylko nie są uprzedzeni. Bóg staje się bliski pospólstwu; przestaje
być własnością elitarnych grup społecznych: kapłanów, uczonych,
możnowładców, bigotów. Królestwo Boże przestaje wydawać się
enigmatycznym tworem odległej o lata świetlne przyszłości. Zaproszenie do niego staje się realne, gdy wielki Nauczyciel przekonuje
o możliwości stosowania się do zasad królestwa już tu i teraz, mimo
wszelkich przeciwności. Ludzie są zauroczeni. Ten wiejski Kaznodzieja przedstawia Boga jako swego najlepszego Przyjaciela; i jako
najlepszego Przyjaciela każdego z nich. Nareszcie zaczynają widzieć
w Bogu dobrego Ojca, prawdziwie zainteresowanego nawet najbiedniejszym z biednych; dobrego Ojca traktującego jednakowo
wielkich i maluczkich. Nie ma w tych opowieściach nic z cukierkowatej słodyczy romansów – Bóg w wydaniu Jezusa pozbawiony
jest ckliwego sentymentalizmu. To nie półślepy i półgłuchy dziadek,
pozwalający wnukom na wszelkie fanaberie. To osoba domagająca
się ustalenia konkretnych relacji z każdym swoim dzieckiem – relacji osobistych, z wyłączeniem wszelkich osób pośredniczących. Bóg
w wydaniu Jezusa pozbawiony jest wszelkiego surowego rygoryzmu. To nie bezlitosny egzekutor nieludzkiego prawa. Jeśli stawia
wymagania, to są podyktowane interesem Jego dzieci. I nawet jeśli
je odrzucają, nie łamie ich woli ani nie opuszcza ich. Bóg – tak konkretny jak Jezus i kochający jak Jezus. Bóg, dla którego warto żyć.
Nauczanie Jezusa wprowadza nadzwyczajny pokój. Ludzie sterani
życiem byli go spragnieni w nie mniejszym stopniu niż dziś. Obecność Jezusa zbliża niebo do ziemi. Rzeczy, które szara codzienność
nazywa baśnią i wrzuca do śmietnika fantazji, nagle stają się namacalną prawdą. Ale sielanka tamtego jesiennego dnia nie mogła trwać
długo; zwykle tak właśnie bywa. Ilekroć sprawy zdają się układać
pomyślnie i miało by się ochotę zatrzymać życie w danej chwili, zazwyczaj pojawiają się nieprzewidziane i przykre zdarzenia. Tamtego
dnia radość prysnęła, gdy
… uczeni w Piśmie i faryzeusze przyprowadzili kobietę przyłapaną na cudzołóstwie, postawili ją pośrodku i rzekli do niego:
Nauczycielu, tę oto kobietę przyłapano na jawnym cudzołó
stwie. A Mojżesz w zakonie kazał nam takie kamienować. Ty zaś
co mówisz? A to mówili, kusząc go, by mieć powód do oskarżenia go (Jan 8,3-6).
Intryga była równie prosta, co skuteczna i stawiała Jezusa w sytuacji
bez wyjścia. Jeśli zaleci wykonanie wyroku na kobiecie, straci wszelki autorytet wśród ludu; nikt już nie uwierzy w opowieści o dobrym
Bogu zainteresowanym losem człowieka sponiewieranego przez
grzech. Jeśli jednak zaleci ułaskawienie, odwoławszy się do miłosierdzia Bożego, popadnie w konflikt z prawem tego samego Boga i straci
wiarygodność jako nauczyciel. W dodatku będzie Go można oskarżyć
przed okupacyjnymi władzami rzymskimi o łamanie obowiązującego
wówczas ustawodawctwa: w pierwszym przypadku – zabraniającego
Żydom wydawania wyroków śmierci bez akceptacji lokalnej administracji rządowej; w drugim – pogwałcenie prawa samego Boga przekazanego za pośrednictwem Mojżesza, które to prawo nakazywało
śmierć w przypadku przyłapania kochanków in flagranti.
Linia podziału
Jezus jest świadomy intencji oskarżycieli. Wie, że nie kierują nimi
szlachetne pobudki odnowy moralnej społeczeństwa, lecz prymitywna żądza zniszczenia Go. I chyba właśnie owa żądza spowodowała pośpiech, a w ślad za nim istotne przeoczenie. Bowiem
zgodnie z prawem, na które tak gorliwie się powoływali, na śmierć
można było skazać jedynie parę. Tu tymczasem stawiono tylko jedną ze stron. Gdzie więc jest druga, skoro – jak stwierdzili gorliwcy
– zastano ich na gorącym uczynku? Pominięcie mężczyzny nasuwa
wątpliwości co do uczciwości postępowania, a już na pewno jest
złamaniem obowiązujących zasad i uniemożliwia wydanie wyroku
skazującego.
Kolejny problem: na śmierć skazywano jedynie mężatki. W przypadku uwiedzenia panny należało pojąć ją za żonę, dając odpowiednią opłatę ślubną (zob. II Mojż. 22,16). A tu nikt nawet słowem nie
wspomniał o statusie owej kobiety. Nie trzeba było odwoływać się
do wcześniejszych argumentów; wystarczyły dwa ostatnie powody, by w jednej chwili obalić akt oskarżenia i pogrążyć obłudnych
bigotów. Dlaczego Chrystus tego nie zrobił? Dlaczego nie napiętnował publicznie, mając w ręku niezbite dowody ich nikczemności?
Kto przy zdrowych zmysłach zrezygnowałby z takiej okazji? Właśnie
– przy zdrowych zmysłach. Czy Chrystus nie do końca był zdrowy?
Bo przecież Jego zachowanie wyraźnie odbiega od przyjętego przez
nas za słuszne. A może to jednak my, większość, powinniśmy spróbować ocenić normy w innej perspektywie?
Dla ludzi obserwujących całe zajście sprawa wydaje się prosta.
Linia podziału przebiega między nimi – obserwatorami i rygorystami moralnymi a nią – kobietą upadłą. Z jednej strony oni – czyści,
z drugiej ona – winna. Taki sposób patrzenia jest oczywisty dla umysłów obarczonych grzesznością natury. Ale Jezus ocenia sytuację
inaczej. Nie kwestionuje grzechu kobiety, ale też nie przymyka oczu
na grzech jej oskarżycieli. Dla Niego zarówno ona, jak i jej prześladowcy znajdują się po tej samej stronie – naprzeciw Niego. Bo niby
czym różni się świętoszkowaty gorliwiec, który występując rzekomo
w interesie Pana Boga, załatwia swe niskie porachunki, od człowieka jawnie dopuszczającego się zła? Z punktu widzenia Pana Jezusa
pomocy potrzebują obie strony, gdyż obie znalazły się w opozycji
wobec Niego; tyle, że kobieta jest tego świadoma, a jej oskarżyciele
– nie. Jak im pomóc? Jak doprowadzić ich do opamiętania? Publiczne
napiętnowanie obłudy fanatyków z pewnością nie doprowadziłoby
ich do skruchy. Być może zostaliby zmuszeni do wycofania się, ale
wciąż patrzyliby na Jezusa jak na wroga i obmyślali sposoby zgładzenia Go. A przecież oni także są dziećmi Bożymi i Jezus spogląda na
nich jak na zagubione owieczki. Niebawem również za nich będzie
10
umierał na Golgocie, więc nie mogą Mu być obcy. To my, „dobrzy”
ludzie podłego świata skłonni jesteśmy niemal odruchowo kwalifikować ich jako łajdaków. Ale On widział w nich swoje biedne, zabłąkane, lecz wciąż tak samo kochane dzieci. Z czego wynikała Jego postawa? Czy mimo ich nikczemności znajdowało się w ich duchowym
wnętrzu coś szczególnego, co wyzwalało miłość Boga?
Bóg przedstawia się na kartach swego Słowa jako miłość (zob.
I Jana 4,8). Nieustannie podkreśla stałość i pełnię swojego charakteru. Człowiek jest przez Boga kochany nie z powodu posiadania
szczególnych cech lub wykonywania szczególnych zadań, lecz wyłącznie z powodu Bożej natury. Już przed wiekami, gdy Mojżesz
wypowiadał się na temat wybrania przez Boga narodu żydowskiego do specjalnej misji (choć nie do wyłączności zbawienia), stwierdzał: Ciebie wybrał Pan, Bóg twój, spośród wszystkich ludów na ziemi,
abyś był jego wyłączną własnością. Nie dlatego, że jesteście liczniejsi
niż wszystkie inne ludy, przylgnął Pan do was i was wybrał, gdyż jesteście najmniej liczni ze wszystkich ludów. Lecz z miłości swej ku wam…
(V Mojż. 7,6-8). Bóg jest miłością. On nie potrafi nie kochać. Wszystko,
co czyni, jest skutkiem miłości. Przeciętnemu człowiekowi wydaje się,
że gdy narozrabia, wówczas zmniejsza się ilość miłości, jaką Bóg go
darzy; a gdy deklaruje poprawę i zaczyna zachowywać się odpowiednio, wtedy Bóg stopniowo kocha go coraz bardziej. Ten sposób rozumienia Bożej miłości bywa skutkiem tresury, jakiej jesteśmy poddawani w dzieciństwie, a jaką często nazywa się wychowaniem. Ale Bóg
jest miłością; nie bywa nią od czasu do czasu ani też w określonych
godzinach urzędowania. Bóg jest miłością niezależną od ludzkich zachowań; miłością ofiarowywaną w pełni każdego dnia. Nie sposób jej
dzielić, podobnie jak nie sposób być troszkę w ciąży.
Spoglądał więc Jezus na atakujących Go ludzi z tą samą miłością
w sercu, jaką żywił do nich poprzedniego dnia – ani mniejszą, ani
większą, po prostu zupełną. Spoglądał i zastanawiał się, jak spowodować w duszach zmianę, by chcieli patrzeć na świat Jego oczami,
11
by chcieli nauczyć się kochać. Jeśli nie zechcą – zginą, gdyż poza
Bogiem nie ma życia. Życie związane jest nierozerwalnie z miłością,
gdyż Ten, który nią jest, przedstawia się równocześnie jako wielki
JHWH* – życie samo w sobie. Nie istnieje sfera bytu wolna od Bożego wpływu. Wszelka istota żyje wyłącznie z łaski Bożej. Istnienie
opiera się na miłości. Nigdy nie było inaczej i nie będzie. Jeśli ci wykrzykujący ludzie nie zrozumieją tego, stracą życie wieczne mimo
wszelkich pobożnych intencji, jakie mogą nimi kierować. Czy nie jest
paradoksem, że najbardziej gorliwi wierni, podziwiani z powodu
swej żarliwości, czyhali na życie Dawcy życia? I czy nie jest podobnym, że mimo zamachu na swe życie, Bóg nieustannie podejmuje
wysiłki w celu ocalenia zamachowców do swego królestwa?
Lekcja kaligrafii
A Jezus schyliwszy się, pisał palcem po ziemi (Jan 8,6).
Nie znamy treści owego pisma – to najmądrzejsze, co można powiedzieć w tej materii; wszystko inne będzie tylko spekulacją. Mimo
to trudno oprzeć się domysłom. Niektórzy chcą widzieć Jezusa wypisującego listę grzechów zgromadzonych. Ilekroć o tym myślę,
przypomina mi się stary dowcip z epoki PRL-u, kiedy to prezydent
USA przybył z wizytą do Moskwy. Gospodarze chcieli, rzecz jasna,
zaimponować dorobkiem naukowym, przedstawili więc olbrzymich
gabarytów komputer, zapraszając gościa do wypróbowania jego
możliwości. Prezydent zadał pytanie o aktualną liczbę mieszkańców
Stanów Zjednoczonych i natychmiast otrzymał dokładną cyfrę. Następnie poprosił o podanie liczby amerykańskich rakiet dalekiego
zasięgu i komputer ponownie wyświetlił doskonały wynik. Kiedy
Tetragram odczytywany najczęściej jako Jahwe; jedno z imion, jakimi
przedstawia się Bóg na kartach Pisma Świętego – przyp. autora.
*
12
jednak zapytał o liczbę obozów pracy na terenie ZSRR maszyna zadymiła, zazgrzytała, po czym ukazał się napis: A w Ameryce Murzynów biją.
Co osiągnąłby Jezus, wyliczając błędy oskarżycieli? Wszak odkąd
człowiek wyszedł z raju, wiadomo, że wszyscy odstąpili, wespół się
splugawili, nie ma kto by dobrze czynił, nie ma ani jednego (Ps. 14,3).
Trudno więc usprawiedliwiać grzech jednego, dyskredytując oskarżyciela z tytułu ogólnej jego natury, obarczonej grzesznością. Postępując tak, nikt nie mógłby wnieść żadnego pozwu, gdyż oskarżony natychmiast odwołałby się do wrodzonej nieprawości swojego przeciwnika i doprowadził do upadku sprawy. Tylko jak w takim
przypadku usprawiedliwić nakaz Chrystusa wypowiedziany w innym
miejscu: A jeśliby zgrzeszył brat twój, idź, upomnij go sam na sam;
jeśliby cię usłuchał, pozyskałeś brata swego. Jeśliby zaś nie usłuchał,
weź z sobą jeszcze jednego lub dwóch, aby na oświadczeniu dwu lub
trzech świadków była oparta każda sprawa. A jeśliby ich nie usłuchał,
powiedz zborowi (Mat. 18,15-17). I jak uzasadnić polecenie apostoła
Pawła …karć, grom, napominaj… (II Tym. 4,2)?
Publiczne napiętnowanie grzeszności oskarżycieli byłoby zagraniem nie fair, a ponadto wzbudziłoby odruchowy opór. Gdy dziecko
wraca ze szkoły z jedynką z klasówki, zwykle nie wpada w zachwyt
i nie mówi: „Jak to dobrze, że mój ukochany nauczyciel tak sprawiedliwie ocenił moje nieuctwo. Jakie to szczęście, że zostanę na
drugi rok w tej samej klasie, bo w ten sposób będę mógł się bardziej zmobilizować do lepszej pracy”. Na ogół wylewa się wtedy
potok pretensji: a to że czasu było za mało, a to że ostra biegunka
lub ból głowy uniemożliwiały koncentrację, to znowu poziom zbyt
wysoki lub pytania niejasne itd. Wypominając oskarżycielom ich
przeszłość, Chrystus z pewnością nie doprowadziłby ich do głębszej
refleksji, a już z pewnością nie uzyskałby nawrócenia. O czym więc
mógł pisać, mając nadzieję na zmianę ich postawy? Nie było chyba
prostszej rzeczy, jak kontynuowanie dotychczasowego rozważania
13
i przypomnienie rozmiarów Bożej miłości. A od przykładów aż roi
się w historii biblijnej. Bo kiedy Kain zabija brata, Bóg nie pozbawia
go życia, lecz rozmawia z nim, a potem zabezpiecza przed samosądem ze strony innych, by dać mu czas na opamiętanie. A kiedy Lot,
który opuścił Abrahama i zamieszkał w zdeprawowanej Sodomie,
ociąga się z opuszczeniem miasta, wysłańcy Boga cierpliwie przekonują go przez całą noc, by na koniec zastosować wręcz przymus
fizyczny; można powiedzieć – uratowany na siłę. Bracia Józefa chcą
najpierw zamordować go, ponieważ jego uczciwość stoi w rażącej
sprzeczności z ich paskudnym zachowaniem. Zmieniają jednak zdanie i sprzedają go jako niewolnika do Egiptu. A Bóg nie zlikwidował
nikczemników, ale cierpliwie kształcił Józefa w miłości, by w końcu
mógł okazać braciom przebaczenie i doprowadzić do pojednania rodziny. Wreszcie król Dawid, rzec można pupilek Pana Boga. W chwili
duchowej i życiowej prosperity dopuszcza się uwiedzenia żony jednego ze swoich dowódców, po czym podstępnie gładzi męża i usiłuje zatuszować aferę. Bóg doprowadza do jej wyświetlenia, lecz
przebacza Dawidowi natychmiast, gdy ten okazuje skruchę. Wiele
innych zdarzeń doskonale ilustruje Bożą deklarację: …nie mam upodobania w śmierci bezbożnego, a raczej, by się bezbożny odwrócił od
swojej drogi, a żył. Zawróćcie, zawróćcie ze swoich złych dróg! Dlaczego macie umrzeć, domu izraelski? (Ez. 33,11).
Można więc, nie obawiając się błędu, przyjąć, iż Chrystus zaczął
wypisywać przykłady miłości Bożej, która zawsze zmierzała do ratowania człowieka poprzez opamiętanie. Ludzie spoglądali na przywoływane przez Jezusa teksty, ale nie wywierało to na nich żadnego wpływu. Przeświadczenie o własnej sprawiedliwości nie dopuszczało do głosu łaski przebaczenia. Dziwna to sprawiedliwość, gdyż
Boża działa odwrotnie: przyjmuje na siebie cudzą winę, ofiarowuje
winnemu przebaczenie i daje mu certyfikat sprawiedliwości.
Dobroć Boża nie wywołuje większego wrażenia, a z pewnością nie
powoduje praktycznych skutków – ani oskarżający, ani słuchający
14
nauk Jezusa nie zmieniają stanowiska. Dla nich linia podziału wciąż
przebiega między nimi a tamtą kobietą. Być może nawet zachwycili
się opisem królestwa Bożego, ale Słowo przegrywa w konfrontacji
z życiem. To ostatnie jest twarde, nieubłagane. Tu nie ma miejsca na
litość. Tu albo ty zniszczysz wroga, albo on ciebie. Poezja musi ustąpić. Wydaje się, że świat nie uległ istotnym zmianom w ciągu ostatnich dwóch tysięcy lat. W starciu z wymogami rzeczywistości Słowo Boże wydaje się być pozbawione jakichkolwiek szans na sukces.
Można posłuchać go czasami, wzruszyć się fragmentem psalmu, nawet zapamiętać jakąś sentencję (przyda się w rozmowach; będzie
można zabłysnąć); ale nic więcej. Bo nie nadaje się do drapieżności,
manipulacji i chciwości; bo czy można piórem przebić mur?
Drugie pisanie
A gdy go nie przestawali pytać, podniósł się i rzekł do nich: Kto
z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamieniem.
I znowu schyliwszy się, pisał po ziemi (Jan 8,7.8).
Przeświadczenie o własnej sprawiedliwości pozbawiło ludzi litości. Nie reagują nawet na wieść o dobrym, wybaczającym Bogu. On
może sobie wybaczać, ile chce, ale oni działają w majestacie prawa
i pragną usunąć tych, którzy stoją po przeciwnej stronie. A przecież
wszyscy stoją po tej samej. Co można zrobić dla będących tak dobrego mniemania o sobie? Oto przychodzi czas ujawnienia ich faktycznego oblicza. Wiadomo, iż Chrystus, pytając: Kto z was jest bez
grzechu…, nie odwoływał się do ogólnej grzeszności ludzkiej natury. Wobec tego musiał wypowiadać się bardzo konkretnie w sprawie, którą Mu przedłożono. I z sobie tylko właściwą wrażliwością,
zamiast wskazać wyciągniętą ręką nikczemników, wolał w milczeniu
pisać: Jakub namówił tę dziewczynę do nierządu, Józef przekonał
15
swego przyjaciela, żeby poświęcił się dla wyższej sprawy i uwiódł
ją, Mateusz wynajął im swoje mieszkanie do schadzki, Izaak opłacił
kolację i wonności… Wystarczy, czy trzeba wyliczać dalej?
A gdy oni to usłyszeli i sumienie ich ruszyło, wychodzili jeden za
drugim, poczynając od najstarszych, i pozostał Jezus sam i owa
kobieta pośrodku (Jan 8,9).
A więc: Kto z was nie maczał palców w tej sprawie (!), kto z was nie
ma udziału w konkretnym grzechu (!) tej kobiety, może zacząć wymierzać karę. I nagle pryska gdzieś ludzka sprawiedliwość. Oskarżyciele sami uznają się za winnych i odchodzą. Czy zrozumieli, że wraz
ze swą ofiarą znaleźli się po tej samej stronie? Wątpliwe. Gdyby rzeczywiście pojęli wielkość swego czynu, zrozumieliby beznadziejność
sytuacji, w jakiej się znaleźli. Wówczas być może uświadomiliby sobie, jak bardzo potrzebują nie tyle kolejnych argumentów na rzecz
samousprawiedliwienia, co łaski przebaczenia pochodzącej jedynie
od Boga. Wówczas może zostaliby przy Jezusie… bo gdzie indziej
mogliby tę łaskę znaleźć? Szkoda, że odeszli. Oddalili się od Jedynego, który mógł rozwiązać ich problem. Ale oni wciąż nie chcieli zrezygnować ze starego sposobu myślenia. Za wszelką cenę nie
chcieli uznać, że niczym nie różnią się od nieszczęsnej kobiety, którą
doprowadzili do grzechu. A przecież uświadomienie sobie rozmiarów winy jest pierwszym, koniecznym krokiem na drodze do Boga.
Jeśli minimalizować winę i sprowadzać do poziomu nieszkodliwego
figlika, przebaczenie staje się zbędne; Bóg przestaje być niezbędny.
Trzeba głębokiego przeżycia własnej grzeszności, by zrozumieć tragizm losu ludzkiego i konieczność przyjęcia ratunku: pochodzącego
jedynie, w całości i bezpośrednio od Najwyższego.
16
Grzesznik o świętym spojrzeniu
A więc odchodzą. Szkoda, gdyż tracą unikalną szansę rozwiązania
problemu własnego grzechu. Czy będą mieli kolejną? Tego nie wiemy, bowiem historia biblijna milczy w tej sprawie. Doświadczenie
życiowe podpowiada, że są okazje jednorazowe, nigdy nie powtarzające się. Stąd nie warto odkładać pewnych spraw do następnego
razu.
… i pozostał Jezus sam i owa kobieta pośrodku (Jan 8,9).
Właściwie dlaczego została? Tłum rozszedł się, była wolna, mogła szybko odejść, dziękując Bogu za niespodziewany ratunek. Tak
postąpiłby każdy, kto uznałby sprawę za rozliczoną, ale dla tamtej
kobiety uwolnienie od kary nie było równoznaczne z rozwiązaniem
jej problemu. Niektórzy sprowadzają życie religijne do konieczności
udobruchania groźnego Boga i zawarcia swoistego ubezpieczenia,
mającego gwarantować im bezkarność. Niektórzy gotowi są nawet
sporo za to zapłacić. Zapominają, że próba sprowadzenia Miłości,
jak zwie się Bóg, do handlu jest prostytuowaniem relacji między
człowiekiem a jego Stwórcą. A na to Bóg nigdy nie dawał i nie daje
przyzwolenia. Nieznana nam z imienia bohaterka omawianego zdarzenia okazuje się być mądrzejsza od wielu jej i nam współczesnych
znawców teologii. Być może nie potrafi wypowiadać się napuszonym slangiem uczonych w Piśmie, ale doskonale czuje, że uchronienie jej od kary śmierci nie uczyniło jej czystą, nie zlikwidowało winy.
Czy Ten, który ocalił jej życie, potrafi również rozwiązać problem
przywrócenia jej niewinności?
Znów ujawniają się różnice w spojrzeniu na rzeczywistość i idące
za nimi następstwa w postaci konkretnych zachowań. „Lepsi” po
udowodnieniu im winy woleli odejść, by szukać usprawiedliwienia
z dala od Jezusa. Nie dostrzegli w Nim nikogo wartego zaintereso17