Przystanek Łódź
Transkrypt
Przystanek Łódź
Przystanek Łódź Są młodzi, zdolni, stoją u progu aktorskiej kariery. W spektaklu w reżyserii Roberta Glińskiego pt. „Dyplom z miłości” zagrali i zaśpiewali w sposób zwracający uwagę. Rozmawiamy z trojgiem studentów Wydziału Aktorskiego PWSFTViT. Piotr Grobliński: Opowieści o początkach przygody z aktorstwem to albo wersja „wychowywałem się w teatrze, bo mama była aktorką (scenografem, bileterką)” albo „pewnego dnia nauczycielka od polskiego wysłała mnie na konkurs recytatorski”. Macie inne historie? Patrycja Volny: – Przygodę z aktorstwem rozpoczęłam wraz z otrzymaniem od babci egzemplarza „Pchły Szachrajki”. Od siódmego roku życia mieszkałam w Australii, gdzie grałam ową „Pchłę” dla rodziców i ich znajomych. Potem były kółka dramatyczne, państwowa szkoła aktorska w Australii, aż wreszcie wylądowałam na „prawdziwych” studiach w Łodzi. Tomasz Lipiński: – Ja zaczynałem w warszawskim ognisku teatralnym „U Machulskich” – tam dowiedziałem się, że to jest trudna praca, ale nie chcę albo nie umiem robić w życiu nic innego. Magdalena Pociecha: – Moja droga do aktorstwa była bardziej skomplikowana. Rodzice zapisali mnie do zabrzańskiej szkoły muzycznej. Niestety, szybko się okazało, że następczynią Zimermana nie zostanę, ale bardzo lubiłam grać i wymyślać melodie. W szóstej klasie nauczycielka fortepianu stwierdziła, że powinnam spróbować szczęścia na wydziale wokalnym. Dostałam się, ale po dwóch tygodniach zrezygnowałam. Śpiew klasyczny jest nie dla mnie. W tym samym czasie Gliwicki Teatr Muzyczny prowadził nabór do grupy juniorskiej. I tak zetknęłam się z aktorstwem. Plusy i minusy łódzkiej szkoły to… P.V.: – Plusem jest możliwość współpracy z innymi wydziałami – można poznać świat filmu od wszystkich stron. Poza tym ludzie, którzy tworzą tę szkołę, powodują, że stajemy się jedną wielką rodziną. Minusem jest to, że w odróżnieniu od angielskich czy amerykańskich uczelni, w Polsce aktorstwa uczą w zasadzie tylko aktorzy, a nie „coache”, czyli osoby wykwalifikowane, by uczyć rzemiosła aktorskiego – każdy aktor ma własną metodę, więc siłą rzeczy narzuca studentom swoje podejście do zawodu. Poza tym na wydział aktorski przyjmuje się zdecydowanie za młodych ludzi – to wymagające studia i nie wszyscy są na to gotowi. T.L.: – Plus to możliwość współpracowania i wymieniania się doświadczeniami z innymi wydziałami: operatorskim, reżyserii, organizacji produkcji. Minusem jest utrudnianie tej współpracy przez biurokrację i brak czasu na inne zajęcia oprócz tych w szkole. M.P.: – Łódzka szkoła ma tę przewagę nad pozostałymi, że uczy również pracy przed kamerą. Dodatkowo dzięki kolegom z reżyserii, operatorki czy fotografii mamy większe możliwości rozwoju. Bardzo cenna jest również praca przy spektaklach dyplomowych z reżyserami, którzy mają wspaniały dorobek. W doborze obsad nie kierują się wyrobionymi przez trzy lata szkoły opiniami na nasz temat, mają świeży ogląd. W tym zawodzie bardzo łatwo kogoś zaszufladkować, a spektakle w innych szkołach najczęściej reżyserują pedagodzy, z którymi miało się już styczność. Minusy? Chciałabym, żeby szkoła rozwijała nas bardziej w dziedzinach, do których mamy indywidualne predyspozycje. Na spektakl dyplomowy lepsza jest klasyka, współczesny brutalizm czy musical? „Shoping & Fucking” czy „Singing In The Rain”? P.V.: – Moim zdaniem najlepszy jest dobry reżyser. T.L.: – Spektakl dyplomowy powinien w jak najlepszym świetle pokazać studentów, najchętniej wszystkich. Czy będzie to musical, czy sztuka klasyczna – nie ma znaczenia. M.P.: – Każdy rocznik jest inny, więc na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Na naszym roku dużo osób świetnie śpiewa i bardzo się cieszę, że pan Robert Gliński to wykorzystał. Dyplom ma pokazać wachlarz naszych możliwości i talent. Po prostu. Gdyby wybór tekstu należał do mnie, to zdecydowałabym się na współczesny dramat o młodych ludziach, coś nieznanego i oryginalnego – polską prapremierę. Łódź to tylko przystanek na waszej drodze, czy miejsce do życia? P.V.: – Na przystankach się czeka. A dzięki Łodzi ma się motywację, by lecieć dalej, ku marzeniom, niezależnie od miejsca, w którym się żyje. T.L.: – Nie przywiązałem się do Łodzi jakoś szczególnie – jestem tutaj, bo przyjęto mnie do szkoły. Ale jeżeli ktoś zaproponuje mi tu pracę, chętnie skorzystam. Dziś trudno o etat i każda możliwość zdobycia doświadczenia jest na wagę złota. M.P.: – Nie planuję zostać w Łodzi. Jestem typem obieżyświata, uwielbiam zmieniać miejsce zamieszkania. Aktor pracuje całym sobą, musi więc w siebie inwestować – nie tylko dbać o formę fizyczną, ale też rozwijać się duchowo. Interesuje mnie, co czytacie, czego słuchacie, co oglądacie. P.V.: – Trzeba mieć dobry wzrok, słuch i empatię – wtedy niezależnie od tego, co się ogląda, czyta czy słucha, wyciąga się to, co potrzebne, by budować warsztat i środki aktorskie. Uwielbiam literaturę faktu, podróżniczą, klasykę rosyjską i współczesną literaturę niemiecką, stare filmy oraz kino francuskie. A z muzyki w zasadzie toleruję wszystko oprócz Kylie Minogue i Mozarta. T.L.: – Wydaje mi się, że dzisiejszy teatr stara się być bardzo „na czasie”, więc i ja chcę wiedzieć, co się dzieje w kraju i na świecie, w kulturze, w polityce, śledzę też rozwój cywilizacji. M.P.: – Jestem fanką kina europejskiego. Jeśli chodzi o muzykę, to nie mam ulubionego stylu. Wszystko, co wymyślam sama, obraca się w klimatach indie popu, a ostatnio „choruję” na akustyczne brzmienia. Lubię biografie, aktualnie czytam „Pisarza i miłość” Natalii Modzelewskiej. Dobra sztuka powstaje waszym zdaniem z buntu wobec świata, czy z akceptacji? P.V.: – Bunt jest niby ciekawszy, akceptacja się nie sprzedaje, ale moim zdaniem dobra sztuka powstaje ze świadomości słabości i siły, zarówno społeczeństw, jak i pojedynczego człowieka. Dobra sztuka powinna mieć sens i uczyć, a nie manifestować. Niestety, w ostatnich czasach coraz więcej manifestacji i egoizmu, a mniej refleksji i pokory. T.L.: – Dobra sztuka powstaje z potrzeby przedstawienia ludziom własnego punktu widzenia. Pokazania, że można inaczej podchodzić do pewnych spraw lub po prostu zastanowić się nad czymś, na co się nie zwracało uwagi, choćby z braku czasu. Teatr powinien zmuszać do myślenia. M.P.: – Moim zdaniem bunt ma siłę, a akceptacja jest swego rodzaju stagnacją. W sztuce ważna jest postępowość, konflikty, walka. Ludziom wydaje się, że studiowanie aktorstwa jest łatwe, miłe i przyjemne. Większość nie ma pojęcia, że zajęcia są sześć dni w tygodniu, niedziela służy próbom indywidualnym, a przez ten tryb życia stajemy się dość odrealnieni. Rezygnujemy z wielu rzeczy i w pewnym sensie również z siebie. Przekraczamy granice, przeciwko którym się buntujemy dlatego, że nas ograniczają.