Czas pokoju i radości - KonkursHistoriaiZycie.pl

Transkrypt

Czas pokoju i radości - KonkursHistoriaiZycie.pl
2014/2015
Czas pokoju i radości
w historii mojej rodziny i jej otoczenia
TEMATY POPRZEDNICH KONKURSÓW
I. 2002/2003
Moja mała ojczyzna we wspólnej Europie
II. 2003/2004
Czy potrafimy rządzić się sami? Społeczność lokalna dawniej i dziś
III. 2004/2005
Buntownicy czy konformiści? Doświadczenia pokoleń
IV. 2008/2009
Polacy i Niemcy – wczoraj, dziś i jutro
V. 2009/2010
Rzeczpospolita wielu narodów.
Dziedzictwo przeszłości, szansa na przyszłość
VI. 2010/2011
Prace i dnie – praca jako zawód i powołanie
w doświadczeniach pokoleń
VII. 2011/2012
Usłyszane przy stole, znalezione w szufladzie,
czyli przeszłość w rodzinnej pamięci
VIII. 2012/2013
Żydzi w naszej pamięci
IX. 2013/2014
Patriotyzm w burzliwym stuleciu (1914–2014)
Spis treści
PODSUMOWANIE KONKURSU ................................................................................. 5
PRACE INDYWIDUALNE ......................................................................................... 11
Zuzanna Anioła, I nagroda
Zofia i Józef Skonkowie: „ocalić od zapomnienia”
Magdalena Seń, I nagroda
Radość powojennej odbudowy. Z życia przesiedleńców
Eliza Drogosz, II nagroda
Być kamykiem w lawinie zmian, czyli historia pani Anny Jeziornej
Damian Mitura, II nagroda
Życie Wacława Tuwalskiego, działacza oświatowego
Igor Kubalski, III nagroda
Staszowski Prometeusz. Rzecz o Stefanie Kopczyńskim
Karolina Rafalska, III nagroda
Dr Maria Paulina Orsetti – osoba godna pamięci
Marek Rudzki, III nagroda
Radość powojennej odbudowy
PRACE ZBIOROWE ............................................................................................... 121
Zuzanna Grześkowiak, Mateusz Miesiąc, Maciej Nowaczyk, Michał Wiśniewski,
I nagroda Ocalić od zapomnienia – Franek Kosiński „Kultura”
Karolina Kaczorowska, Anna Kępka, Dominik Ostapiuk, Tytus Tusiński, III nagroda
Niezwykła fabryka samolotów
Gabriela Gembala, Karolina Nowak, Olga Piaseczny, Paulina Saduś, III nagroda
Sukces w dziejach lokalnej wspólnoty. Historia szkoły w Oświęcimiu
CERTYFIKATY ........................................................................................................ 167
2014/2015
Czas pokoju i radości
w historii mojej rodziny
i jej otoczenia
Patroni honorowi
MINISTER EDUKACJI NARODOWEJ, Joanna Kluzik-Rostkowska
Profesor Władysław Bartoszewski
Partnerzy naukowi
UNIWERSYTET w BIAŁYMSTOKU
Partnerzy
DOM SPOTKAŃ Z HISTORIĄ
Zamek Królewski w Warszawie
Partnerzy medialni
TVP Historia
Rzeczpospolita
Uważam Rze Historia
Sponsorzy
SPOŁECZNY INSTYTUT WYDAWNICZY „ZNAK”
STOWARZYSZENIE WSPÓLNOTA KULTUROWA „BORUSSIA”
WYDAWNICTWO LEKTORKLETT
DANUTA KOSIM-KRUSZEWSKA NOTARIUSZ
Konkurs historyczny „Historia i Życie”
dla młodzieży licealnej
Edycja X – 2014/2015
Czas pokoju i radości
w historii mojej rodziny
i jej otoczenia
Organizatorzy
FUNDACJA WIEDZA I PRAKTYKA
Prezes Zarządu Witold Olejnik
WYDAWNICTWO WIEDZA I PRAKTYKA
Prezes Zarządu Michał Włodarczyk
Rada programowa
Witold Konieczny, Roman Kruszewski, Wojciech Łukowski, Witold Olejnik,
Maria Prosińska-Jackl, Krystyna Szelągowska, Wanda Tycner, Jerzy Urwanowicz
Jury
Wojciech Łukowski, Krystyna Szelągowska, Jerzy Urwanowicz, Wanda Tycner
Warszawa 2015
Copyright © by Fundacja Wiedza i Praktyka, 2015
ISBN 978-83-933782-3-4
Opracowanie redakcyjne – Maria Prosińska-Jackl
Skład broszury – 6AN Studio
PR – Robert Wierzbicki
Druk – Drukarnia MILLER
Informacja edytorska
Prace laureatów konkursu znajdujące się w niniejszej publikacji przedstawiamy Czytelnikom w kształcie bardzo zbliżonym do tego, w jakim czytali je jurorzy. Drobne zmiany w tekstach
wynikają z adiustacji redakcyjnej, która jest obowiązkiem Wydawnictwa.
Poprawiono oczywiste literówki i błędy gramatyczne; skorygowano pisownię (np. nazw
własnych, zapisy lat i dat) i interpunkcję; uzupełniono i ujednolicono zapisy bibliograficzne oraz
podpisy pod ilustracjami. Drobne błędy lub niejasności merytoryczne objaśniono w przypisach
[Przyp. red.]. Kilka prac nieco skrócono, co zostało zaznaczone nawiasami kwadratowymi.
Każda praca po adiustacji została przesłana Autorce/Autorowi/Autorom do sprawdzenia
i uzyskała akceptację do druku.
Spośród nadesłanych ilustracji wybrano te, które spełniały minimum norm technicznych
niezbędnych do ich opublikowania. W części prac liczba fotografii i zeskanowanych dokumentów
jest mniejsza niż w wersjach oryginalnych.
MPJ
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PODSUMOWANIE
X Konkurs historyczny z cyklu „Historia i Życie”
Czas pokoju i radości
w historii mojej rodziny i jej otoczenia
Podsumowanie
W X edycji konkursu „Historia i Życie” zaproponowaliśmy uczestnikom, by spoglądając
w przeszłość, postarali się dostrzec i docenić jasne strony historii Polski. Formułując temat konkursu chcieliśmy sprzeciwić się stereotypowej wizji historii, w której to, co ważne, kojarzy się
z walką i martyrologią narodową. Sądzimy, że stereotypy w postrzeganiu dziejów ograniczają
pole analiz i wniosków. Takim stereotypem jest naszym zdaniem obraz nieszczęśliwej i bohaterskiej Polski, spleciony z wizją narodu, który dzięki ofierze krwi zyskuje hart ducha i znamię
wielkości.
Można powiedzieć, że dzieje Polski usprawiedliwiają takie właśnie martyrologiczne
spojrzenie. Ponad stuletnia utrata niepodległości, kolejne zrywy powstańcze, wojny światowe,
zwłaszcza II wojna, zniewolenie komunistyczne – wszystko to utrudnia pozytywne podsumowania. Co więcej – sprawia, że czas pokoju wydaje się banalny czy nawet... nudny. Wśród opracowań historycznych więcej jest analiz dotyczących dramatycznych wydarzeń niż tych, które lokują
pamięć narodową w obszarach oświaty, pracy, odkryć naukowych, przedsięwzięć gospodarczych,
działań społecznych i obywatelskich.
A jednak to właśnie pokój jest przesłanką pomyślności rodziny, społeczności lokalnej, narodu. W warunkach pokoju sumienna praca, działania społeczne i pasje twórcze mają szansę na
rezultaty dające radość na dziś i nadzieję na przyszłość. Szczególnie czasy pokoju następujące bezpośrednio po wojnach i zniewoleniu dostarczają wielu przykładów entuzjazmu i twórczej energii.
Ogólnym celem naszych konkursów jest uświadomienie uczniom,
• że wiedza historyczna sprzyja rozumieniu współczesności;
• że poznając przeszłość budujemy podstawy naszej tożsamości i zacieśniamy więzy
międzypokoleniowe;
• że dużo można się nauczyć, podejmując własne poszukiwania, rozmowy i lektury.
Celem tegorocznego konkursu było zachęcenie młodzieży do samodzielnego poznawania przeszłości w jej pozytywnych przejawach. Nie zawiedliśmy się na uczestnikach konkursu!
W większości zrozumieli nasze intencje i potrafili w swoich pracach trafnie je zilustrować. Spora
grupa uczniów potrafiła trafić w sedno, dowodząc bez patosu i wielkich słów, że pokój i radość to
najbardziej upragnione w ludzkiej egzystencji stany.
5
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
Uczniom, a zarazem ich nauczycielom i dyrektorom liceów, zaproponowaliśmy do wyboru – w ramach ogólnego tematu konkursu – cztery tematy szczegółowe:
1. Radość i duma we wspomnieniach rodzinnych.
2. Sukces w dziejach lokalnej wspólnoty.
3. Radość powojennej odbudowy.
4. Osoby godne pamięci: entuzjaści, pasjonaci, liderzy.
Na konkurs przysłano 149 prac pochodzących z 50 szkół, z 44 miejscowości. Prace napłynęły ze wszystkich stron Polski, przy czym większość prac pochodzi z niewielkich ośrodków, znacznie mniej z dużych miast (tym razem z Krakowa i z Warszawy). Z zadowoleniem odnotowujemy
środowiska – konkretne szkoły, nauczycieli, a nawet uczniów – od kilku lat okazujące zainteresowanie naszym konkursem.
Liczba uczestników X edycji (185) jest większa niż liczba prac, ponieważ 22 prace przygotowano zbiorowo; pracowały razem dwie osoby (13 prac), trzy (4 prace), a nawet cztery (5 prac).
Wśród uczestników było znacznie więcej dziewcząt (142, tj. 77%) niż chłopców (43, tj. 23%); proporcje te układały się podobnie jak w poprzednich latach.
Najchętniej wybierano dwa tematy: „Osoby godne pamięci” – 64 prace oraz „Radość
i duma we wspomnieniach rodzinnych” – 54 prace. Dwa pozostałe tematy: „Radość powojennej
odbudowy” i „Sukces lokalnej wspólnoty” – zainteresowały łącznie 20 osób.
Szczególną satysfakcję sprawia nam fakt, że prace tegoroczne są po prostu bardzo ciekawe. Pokazują zbiorowe osiągnięcia – lokalne szkoły o długiej historii, stowarzyszenia kultywujące miejscowe tradycje, zbiory będące rezultatem wspólnych starań, przedsięwzięcia nieraz niesłusznie zapomniane, jak np. podlaska fabryka samolotów, czy nowatorskie inicjatywy
ostatniego ćwierćwiecza (szkoły społeczne). Pokazują osoby, które w lokalnych środowiskach
odegrały rolę nie do przecenienia, a także rodziny, które pomimo traumatycznych doświadczeń
– śmierci, zniszczeń i przesiedleń – potrafiły zbudować stabilny świat dla siebie, swych dzieci
i następnych pokoleń. Dla wielu młodych ludzi historia własnej rodziny, szkoły, najbliższego otoczenia, miejscowości, w której mieszkają, zdawałoby się zwyczajna, okazuje się przy bliższym
zainteresowaniu czymś nieoczekiwanie ciekawym i godnym uwagi, a nierzadko stanowi bardzo
pozytywne zaskoczenie.
Podsumowując: na styku rodzinnych historii i lokalnego doświadczenia ujawniła się odporność młodzieży na katastroficzne wizje dziejów; uczniowie wykazali zdolność do odnajdywania sensu w niszach wolności, mocno oddzielonych od historycznego fatalizmu.
Pod względem konstrukcyjnym i językowym odnotowujemy stopniową, niewielką poprawę. Tegoroczne prace charakteryzują się niezłym warsztatem i polszczyzną, choć oczywiście
nauczyciele muszą kolejnym rocznikom uświadamiać, jak ważna dla przekazu słownego jest
znajomość gramatyki, składni, interpunkcji, ortografii (zwracamy uwagę na pisownię nazw własnych). Niektórym autorom trudno było skupić się na jednym wątku; przeszkadzało im dążenie,
by napisać wszystko, czego się dowiedzieli.
6
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PODSUMOWANIE
Podobnie jak poprzednio, odnotowujemy niedostateczną znajomość realiów z okresu
historii najnowszej: lat II wojny światowej, okresu powojennego i lat PRL. Nawet w najlepszych
pracach zdarzały się wpadki, takie jak zdanie o polskich fabrykach, które w 1945 nie mogły zaspokajać potrzeb ludności, ponieważ „pracowały na rzecz przemysłu zbrojeniowego”; w rzeczywistości ponad dwie trzecie całego polskiego przemysłu leżało wówczas w gruzach, a przemysł
zbrojeniowy praktycznie nie istniał. Parokrotnie zdarzający się błąd dotyczy szkolnictwa – młodzi
ludzie nie zdają sobie sprawy, że struktura oświaty w II Rzeczypospolitej (a także tajnym nauczaniu w czasie wojny) była inna niż po wojnie i błędnie piszą o 4-letnich liceach (wprowadzonych
dopiero w 1948 roku). Nie wiedzą, że rady narodowe w PRL to nie organy samorządu, ale organy
jednolitej władzy państwowej, wprowadzone ustawą (nb. dopiero w roku 1950). Historię sprzed
20-30 lat, gdy kształtował się obecny ustrój Polski i jej europejski kontekst polityczny, młodzież
również zna nie najlepiej.
Poważne zdumienie jury wzbudziła pewna liczba prac, których treść nie odpowiadała
tematowi konkursu. Traktowały o II wojnie światowej, zwłaszcza o dziejach rodzinnych w czasie
zawieruchy wojennej. Czyżby uczniowie nie przeczytali tematu ze zrozumieniem? A może uznali, że obraz wojny a contrario dowodzi zalet życia w pokoju? Naszym zdaniem, zabrakło w tych
przypadkach opieki nauczycielskiej, czyli tego, na czym nam szczególnie w przebiegu konkursów
zależy. Prace obarczone takim błędem nie przeszły do drugiego etapu oceny.
teriami:
Jury oceniało prace kierując się, podobnie jak w poprzednich latach, następującymi kry• przemyślany plan i konstrukcja pracy;
• własny pomysł ujęcia wybranego tematu;
• umiejętność samodzielnego wyciągania wniosków, formułowania sądów;
• dotarcie do literatury przedmiotu i sporządzenie bibliografii;
• samodzielne „wytwarzanie” źródeł, tj. przeprowadzenie wywiadu, rozmowy;
• forma, tj. język i styl.
7
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
NAGRODY
Przyznano 7 nagród indywidualnych i 3 nagrody zbiorowe.
Prace indywidualne
nagroda I
Zuzanna Anioła, uczennica Gimnazjum w Zespole Szkół w Rogalinku, za pracę napisaną pod opieką mgr Beaty Buchwald, pt. Zofia i Józef Skonkowie: „ocalić od zapomnienia”.
Magdalena Seń, uczennica Liceum Ogólnokształcącego im. Adama Mickiewicza w Górze, za pracę
napisaną pod opieką mgr Mirosława Wesołowskiego, pt. Radość powojennej odbudowy. Z życia
przesiedleńców.
nagroda II
Eliza Drogosz, uczennica III Społecznego Liceum Ogólnokształcącego im. J. Słowackiego STO
w Krakowie za pracę napisaną pod opieką mgr Zdzisława Bednarka, pt. Być kamykiem w lawinie
zmian, czyli historia pani Anny Jeziornej.
Damian Mitura, uczeń I Liceum Ogólnokształcącego im. Tadeusza Kościuszki w Łukowie, za pracę napisaną pod opieką mgr Michała Mojskiego, pt. Życiorys Wacława Tuwalskiego, działacza
oświatowego.
nagroda III
Igor Kubalski, uczeń Liceum Ogólnokształcącego im. ks. kard. Stefana Wyszyńskiego w Staszowie,
za pracę napisaną pod opieką mgr Tomasza Bieleckiego, pt. Staszowski Prometeusz. Rzecz o Stefanie Kopczyńskim.
Karolina Rafalska, uczennica I Liceum Ogólnokształcącego im. Stefana Czarnieckiego w Chełmie,
za pracę napisaną pod opieką mgr Anny Popielewicz, pt. Dr Maria Paulina Orsetti – osoba godna
pamięci.
8
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PODSUMOWANIE
Marek Rudzki, uczeń Liceum Ogólnokształcącego w Lipnie, za pracę napisaną pod opieką mgr
Anny Rudzkiej, pt. Radość powojennej odbudowy.
Prace zbiorowe
Nagroda I
Zuzanna Grześkowiak, Mateusz Miesiąc, Maciej Nowaczyk, Michał Wiśniewski, uczniowie Liceum Ogólnokształcącego w Środzie Wielkopolskiej, za pracę napisaną pod opieką mgr Darii Hęćki, pt. Ocalić od zapomnienia – Franek Kosiński „Kultura”.
Nagroda III
Karolina Kaczorowska, Anna Kępka, Dominik Ostapiuk, Tytus Tusiński, uczniowie IV Liceum
Ogólnokształcącego im. Stanisława Staszica w Białej Podlaskiej, za pracę napisaną pod opieką
mgr Renaty Lenz, pt. Niezwykła fabryka samolotów.
Gabriela Gembala, Karolina Nowak, Olga Piaseczny, Paulina Saduś, uczennice Liceum Ogólnokształcącego im. Stanisława Konarskiego w Oświęcimiu, za pracę napisaną pod opieką mgr Jolanty Bąk, pt. Sukces w dziejach lokalnej wspólnoty. Historia szkoły w Oświęcimiu.
9
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
Certyfikaty dla autorów prac, które zakwalifikowane zostały przez jury do ostatniego
etapu konkursu otrzymuje 80 uczniów, co stanowi 43% ogólnej liczby uczestników. W tej grupie
76 uczniów to autorzy prac indywidualnych, a 4 uczniów to autorzy pracy zbiorowej.
Wszystkim autorom prac dziękujemy za udział w konkursie, a laureatom najserdeczniej
gratulujemy.
Opiekę nad uczestnikami konkursu sprawowało 51 nauczycieli. Ich zaangażowanie przy
wykonywaniu prac ma polegać, zgodne z naszymi oczekiwaniami, na pomocy w znalezieniu odpowiednich lektur i na ukierunkowaniu realizacji oraz ułatwieniu kontaktów w instytucjach związanych z tematem pracy. Niektórzy nauczyciele już od paru lat zachęcają uczniów do uczestnictwa
w konkursie „Historia i Życie”. Jury nagrodziło pięciu nauczycieli, którzy otrzymują nagrody pieniężne i dyplomy.
• Jolanta Bąk – nauczycielka i dyrektorka Powiatowego Zespołu Nr 1 Szkół Ogólnokształcących im. ks. Stanisława Konarskiego w Oświęcimiu
• Zdzisław Bednarek – nauczyciel III Społecznego Liceum Ogólnokształcącego im. Juliusza Słowackiego STO w Krakowie
• Daria Hęćka – nauczycielka Liceum Ogólnokształcącego im. Powstańców Wielkopolskich w Środzie Wielkopolskiej
• Renata Lenz – nauczycielka IV Liceum Ogólnokształcącego im. Stanisława Staszica
w Białej Podlaskiej
• Anna Rudzka – nauczycielka Zespołu Szkół Technicznych im. Ziemi Dobrzyńskiej w Lipnie
Prezentacja wyników X edycji konkursu i wręczenie nagród nastąpi w trakcie Gali Finałowej, która odbędzie się 2 września 2015 roku w Sali Koncertowej Zamku Królewskiego w Warszawie. Początek o godz. 11.00.
Dr hab. prof. UwB Krystyna Szelągowska
Przewodnicząca Jury
10
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
PRACE INDYWIDUALNE
11
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
Praca indywidualna – I nagroda
Zuzanna Anioła
Gimnazjum w Zespole Szkół w Rogalinku
Nauczyciel - opiekun naukowy pracy: mgr Beata Buchwald
Zofia i Józef Skonkowie:
„ocalić od zapomnienia”
Wstęp
Zazwyczaj, gdy piszemy o osobach ważnych, godnych upamiętnienia, bohaterach, przywołujemy postaci z okresu wojen, powstań lub uczestników innych ważnych wydarzeń i okoliczności [historycznych]. Ja chciałabym przedstawić [swoich krewnych] – małżeństwo z mojej rodziny, wielkich pasjonatów i entuzjastów historii naszej rodzinnej wsi.
Zofia i Józef Skonkowie przez większość życia udzielali się społecznie. Włożyli bardzo
dużo wysiłku w utrwalanie historii i tradycji Rogalinka, między innymi poprzez szereg publikacji,
słuchowisk i wystaw obrazów prezentujących piękno ziemi nadwarciańskiej i samego Rogalinka
oraz reaktywowanie Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego Drugi Głos znad Warty. Jako jedyni w naszej społeczności podjęli próbę [opracowania] chronologii dziejów Rogalinka; z pomocą członków stowarzyszenia udokumentowali 750-lecie istnienia naszej miejscowości. To [była]
ogromnie trudna, długotrwała i wyczerpująca praca, wymagająca nie tylko wiedzy, ale przede
wszystkim całkowitego zaangażowania i poświęcenia się1. Tylko ludzie z olbrzymią pasją mogą
podjąć takie wyzwanie. Z pewnością do grona takich osób należą ciocia i wujek Skonkowie.
Zofia Morasz-Skonka – przedstawienie postaci
Zofia Morasz-Skonka urodziła się 1 kwietnia 1934 roku w Rogalinku. Jej rodzeństwo to
starszy o pięć lat brat Stanisław oraz młodsza o pięć lat siostra Basia. Już od najmłodszych lat Zofia
pilnie przyglądała się otaczającemu ją światu i ludziom: Całe życie byłam bacznym obserwatorem.
Jako dziecko poznałam Arkadego Fiedlera, który tutaj pisał i wypoczywał2.
1
2
Na podstawie wspomnień mojego taty Tomasza Anioły.
Wspomnienia Zofii Morasz-Skonki.
13
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
Niestety, wybuch II wojny światowej przerwał sielskie dzieciństwo małej Zosi. Do dzisiaj
okres wojny kojarzy jej się z wielkim przerażeniem. Ojca, wraz z innymi mieszkańcami Rogalinka
i okolic, wywieziono na roboty do Niemiec. W domu pozostała mama z babcią i trójką dzieci. Mama,
aby utrzymać rodzinę, wyplatała wiklinowe kosze. Brakowało wszystkiego. Nieobecność ojca potęgowała strach przed hitlerowcami. Zofia zdawała sobie sprawę, że nie ma nikogo, kto by ich obronił.
Nieraz była świadkiem drastycznych scen. – Kiedyś, gdy przyszli Niemcy, tak mocno uderzyli moją
mamę, że aż odwróciła się i upadła na drzwi. Żołnierze bili też babcię i zabrali im cenniejsze rzeczy3.
Przysłuchiwała się z ukrycia rozmowom z sąsiadami, którzy odwiedzali ich dom. Wielu
spraw wtedy nie rozumiała, ale bardzo ją interesowały opowieści przybyłych ludzi. W wojennym
życiu Zofii miały miejsce także miłe wydarzenia, które pozwoliły choć na chwilę zapomnieć o przykrych rzeczach. – Pamiętam jak przyszła paczka od ojca, bardzo się wtedy wszyscy cieszyli. Ja dostałam grube świecowe kredki, 12 kolorów, były one tak grube jak mój palec, to spowodowało, że
zaczęłam się interesować malarstwem i sztuką. Może ojciec wiedział to już wcześniej. Brat dostał
wieczne pióro ze szkła, było można zobaczyć jak tusz spływał spiralą do stalówki4.
Zawieruchę wojenną przeżyli, ojciec szczęśliwie wrócił z niewoli, a Zofia poszła do szkoły
w Rogalinku, gdzie ukończyła cztery klasy. Od 1947 roku uczęszczała do szkoły w Mosinie. Następnym etapem edukacji było Liceum Sztuk Plastycznych w Poznaniu. W 1955 roku podjęła studia
w Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Gdańsku. Po ukończeniu studiów pracowała w Szkole Podstawowej i VI Liceum Ogólnokształcącym w Gdańsku. W tym czasie wyszła za mąż za Józefa Skonkę. Wkrótce przyszła na świat ich córka Dobrosława; [w tym samym czasie] umarł ojciec Zofii. Po
śmierci ojca wróciła z rodziną do mamy. Podjęła pracę w szkole w Mosinie i Rogalinku. Po pięciu
latach mąż otrzymał propozycję pracy w Centralnym Muzeum Morskim w Gdańsku.
Wyprowadzili się do Gdańska, gdzie Zofia została nauczycielką w Szkole Podstawowej nr
31; przepracowała tam 23 lata. Oprócz pracy pedagogicznej cały czas działała twórczo i społecznie. Prowadziła praktyki studenckie dla studentów Uniwersytetu Gdańskiego i Studium Wychowania Przedszkolnego. Pracowała społecznie w Klubie nauczycieli plastyków. Przez wiele lat była
sekretarzem, a później prezesem Związku Nauczycielstwa Polskiego oraz członkiem jury Wojewódzkiej Komisji Plastycznej w Pałacu Młodzieży w Gdyni. Organizowała konsultacje dla nauczycieli plastyków amatorów. Prowadziła zespoły samodokształcające się dla nauczycieli, szkolenia
na Radach Pedagogicznych, pedagogizację dla rodziców oraz kółko plastyczne dla dzieci. Była
wychowawcą i opiekunem samorządu szkolnego. Jednak przez tyle lat pracy i życia w Gdańsku
każde wakacje letnie i zimowe spędzała w Rogalinku, u mamy. Po przejściu na emeryturę wróciła
do rodzinnego Rogalinka, gdzie nadal pracuje twórczo i społecznie5.
Józef Skonka – przedstawienie postaci
Józef Skonka urodził się 2 lutego 1937 roku w Łodzi. Mówił, że urodził się i wychował w Łodzi
robotniczej, brudnej, dymiącej z kominów. Jednak było to dla niego najpiękniejsze miasto na świecie.
Wspomnienia Zofii Morasz-Skonki.
Jw.
5
Na podstawie wspomnień Zofii Morasz-Skonki.
3
4
14
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
Okupację spędził z mamą i bratem w Łodzi. Ojca wywieziono do obozu. Po wojnie, gdy ojciec wrócił
z obozu, postanowili zamieszkać w Gdańsku. Było to dla niego kolejne najpiękniejsze miasto świata.
W Gdańsku jako młody chłopak zainteresował się oczywiście morzem i pływaniem. Zdobył stopień sternika jachtowego i motorowodnego. Uczęszczał do technikum mechanicznego.
Następnie poszedł do Szkoły Rybołówstwa Morskiego, którą ukończył po 5 latach. Jak sam mówił,
nie było to takie łatwe, [o czym świadczy fakt, że spośród] 54 uczniów, którzy rozpoczęli z nim naukę, szkołę ukończyło tylko 20. Pływał na statkach rybackich jako oficer mechanik do czasu, kiedy
poznał Zofię Morasz i założył z nią rodzinę6.
Po ślubie Józef „zszedł na ląd” i podjął pracę w Hydrosterze. Po urodzeniu się córki Dobrosławy wraz z rodziną przeprowadził się na pięć lat do teściowej, do Rogalinka. W tym czasie
znalazł zatrudnienie w zakładach im. H. Cegielskiego w Poznaniu, jako technolog montażu silników. Jednocześnie podjął [nowe] studia. Początkowo przez 3 lata studiował historię sztuki na
UAM w Poznaniu, później historię na Uniwersytecie Gdańskim.
W czasie pobytu w Rogalinku otrzymał propozycję pracy w Centralnym Muzeum Morskim w Gdańsku. Józef ofertę pracy przyjął i wraz z rodziną wrócił do Gdańska. W Muzeum Morskim pracował do 1983 roku. Następnie zaproponowano mu pracę na stanowisku, które utworzono po raz pierwszy w Polsce: został inspektorem do spraw zabytków techniki przy Wojewódzkim
Konserwatorze Zabytków w Gdańsku.
Od 1983 do 1988 roku pracował społecznie nad rekonstrukcją zabytkowego zegara astronomicznego Bazyliki Mariackiej w Gdańsku7. Jest to jeden z większych zegarów astronomicznych
na świecie, a jedyny na świecie drewniany. Zegar pochodzi z lat 1464-70; został zbudowany przez
Hansa Duringera. – Gdy jeszcze pracowałem społecznie nad rekonstrukcją tego zegara, przez pięć
lat co czwartek zbieraliśmy się i go uruchamialiśmy. To była ogromna praca, ale też niesamowite
przeżycie. Odtwarzano całe orszaki rzeźb, pracowano nad muzyką, którą miał wykonywać zegar.
Cały spektakl miał trwać 6–7 minut, zawsze w południe. Warto dodać, ze ten zegar milczał od
śmierci Duringera, gdyż nikt wcześniej nie potrafił go naprawić8.
W 1988 roku Józef wraz z rodziną przeprowadził się na stałe do Rogalinka pod Poznaniem. Do Poznania nie przyjechał z pustymi rękoma. Odnaleziony w składnicy muzealnej w Gdańsku Oliwie klawikord [...] na jego prośbę został przekazany do Muzeum Instrumentów Muzycznych w Poznaniu. Józef został zatrudniony na stanowisku zastępcy, a później kierownika Muzeum
Narodowego w Rogalinie. Pracował tam w latach 1988–1992. Następnie został kustoszem w Muzeum Rolnictwa w Szreniawie. Był to nowy etap w jego życiu, kiedy zdobywał nowe doświadczenia. Bardzo przydała mu się znajomość historii techniki. Wraz z zespołem przygotował wystawę
Historia Przemysłów Spożywczych: cukrownictwo, winiarstwo, przetwórstwo owoców i warzyw
itp. Otwarcie odbyło się w październiku 1998 roku. Wystawę maszyn cukrowniczych można oglądać do dzisiaj w Muzeum Rolnictwa w Szreniawie9.
Na podstawie wspomnień Józefa Skonki.
W latach 1983-88 działał Społeczny Komitet Odbudowy Zegara Astronomicznego. Na jego czele stał prof.
dr Andrzej Januszajtis.
8
Wspomnienia Józefa Skonki.
9
Na podstawie wspomnień Józefa Skonki.
6
7
15
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
Działalność społeczna małżonków w Rogalinku
Po przeprowadzce na stałe do Rogalinka koło Mosiny Zofia i Józef mieli odpoczywać po
wytężonej pracy w Gdańsku. Na szczęście ciocia i wujek nie należą do osób, które poddają się
bezczynności. Przez kilkadziesiąt lat przywykli do intensywnej pracy zawodowej, twórczej i społecznej, toteż swoją wiedzę i pasję wykorzystali do odkrywania na nowo historii Rogalinka, jego
mieszkańców i okolic. Swą pasją i zaangażowaniem starali się zarazić innych, szczególnie młode
pokolenie. Zaowocowało to zrealizowaniem wielu ciekawych projektów10.
Wszystko rozpoczęło się dość nieoczekiwanie 28 stycznia 1990 roku. Z inicjatywy wujostwa spotkało się w celach towarzyskich grono osób, którym „jeszcze na czymś zależało, którym
nie wszystko zobojętniało”. Efektem tego spotkania był pomysł zorganizowania Stowarzyszenia
Społeczno-Kulturalnego „Drugi Głos znad Warty” z prezesem Alojzym Szabelskim. Dlaczego drugi? W 1925 roku w Rogalinku zostało założone Koło Śpiewu „Głos znad Warty”, dlatego w nazwie
[nowego] stowarzyszenia znalazł się liczebnik „drugi”.
Stowarzyszenie Społeczno-Kulturalne wyznaczyło sobie za cel rozwijanie różnych form
życia społecznego, pobudzanie mieszkańców wsi do działalności kulturalno-oświatowej i gospodarczej, ochronę środowiska ludzkiego i przyrodniczego. Stowarzyszenie zaplanowało organizowanie spotkań, dyskusji, słuchowisk, prelekcji o Rogalinku i ziemi mosińskiej, o Wielkopolsce
i Polsce. W planach było poznawanie dziejów Rogalinka i jego mieszkańców oraz popularyzowanie
osiągnięć członków Stowarzyszenia. Przewidziano także czas na spotkania towarzyskie, wieczory
wspomnień, rozmowy o literaturze i poezji, na wycieczki. Celem „Drugiego Głosu znad Warty”
było doskonalenie wśród członków Stowarzyszenia i społeczności, w której ono działa, wrażliwości społecznej, wiedzy, szacunku dla dziedzictwa kulturowego, piękna i wartości przyrody11.
20 stycznia 1992 roku Stowarzyszenie zostało oficjalnie zarejestrowane w Sądzie Wojewódzkim w Poznaniu. W roku 1995 prezesem został Józef Skonka i tego samego roku z pomocą
żony i innych członków Stowarzyszenia zorganizował jubileusz 70-lecia Koła Śpiewu „Głos znad
Warty” i 5-lecie Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego „Drugi Głos znad Warty”12. Wydarzenie
to zapoczątkowało wydanie kilkunastu publikacji z cyklu „Wspomnienia z Dziejów”. Muszę zaznaczyć, że była to bardzo ciężka praca, począwszy od zbierania materiałów, redagowania tekstów,
składu komputerowego, a na druku i kolportażu kończąc. Stowarzyszenie posiadało bardzo ograniczone środki finansowe i nie mogło sobie pozwolić na złożenie zlecenia w drukarni. Dlatego
wujek z ciocią zajmowali się stroną redakcyjną i kolportażem, a składem i drukiem zajmował się
ich zięć, Mirosław Bartkowiak13.
Tego samego roku ukazała się publikacja zatytułowana Chór Kościelny pod wezwaniem
św. Michała, Rogalinek nad Wartą. W kolejnych latach z serii „Wspomnienia z Dziejów” ukazały
się: Legenda o Madonnie z Rogalinka, Koło Śpiewacze „Głos znad Warty” w Rogalinku, Rogalinek
i jego parafia, Sasinowo – Ziemio Moja, Młode jaskółki poezji, Gospodarze i koszykarze RogalinNa podstawie wspomnień mojego taty Tomasza Anioły.
ZMS [Zofia Morasz-Skonka], Rogalinek dał przykład Drugim Głosem znad Warty, „Ziemia Mosińska” nr
7/8/9, 1991, s. 2.
12
„Wspomnienia z Dziejów” nr 5, Rogalinek i jego parafia, red. Z. i J. Skonka, Rogalinek 1996, s. 30-32.
13
Na podstawie wspomnień mojego taty Tomasza Anioła.
10
11
16
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
ka, Pan inżynier Czajka, Majstrowie Rogalinka, 170-te urodziny Sasinowa (Saskie pole – Sasinowo), Rogalinek z gminy Mosina, Sercem pisane i malowane. Każda z tych małych książeczek jest
o czymś ważnym dla nas, mieszkańców Rogalinka i Sasinowa14. Już na podstawie samych tytułów
widać, że założenia statutowe Stowarzyszenia są wypełniane. Z lektury książeczek można się dowiedzieć, że w naszej miejscowości istniały dwa chóry, kościelny i świecki. Starsi ludzie opowiadali
o cudownej figurce Matki Boskiej z naszego małego, drewnianego kościoła, że przypłynęła Wartą
na gałęziach wikliny, a w miejscu, gdzie się zatrzymała, wybudowano kościół. Podania te różniły
się jednak, gdyż nigdy nie były spisane. Wujek Józek zebrał wszystkie dostępne informacje, zweryfikował je i napisał przepiękną legendę o naszej Madonnie15. Nie chcę omawiać szczegółowo,
co zawiera każda z publikacji, ponieważ zajęłoby to bardzo dużo miejsca. Wspomnę o jednej pt.
Młode jaskółki poezji, w której odnajdziemy wiersze dzieci i młodzieży z Rogalinka i Sasinowa.
Wiersze te pochodzą z różnych lat, znalazłam tam wiersz mojego taty, który miał wówczas 13 lat.
Najpiękniejsze jest to, że wszystkie wiersze poświęcone są naszej małej ojczyźnie i otaczającej ją
przyrodzie, szczególnie pomnikowym dębom.
Kolejna publikacja Sercem pisane i malowane ma ciekawy rodowód. Ciocia Zofia oczywiście czynnie uczestniczyła we wszystkich pracach związanych z działalnością Stowarzyszenia,
ale przede wszystkim zawsze pozostawała malarką. Szczególnie umiłowała sobie Rogalinek i otaczające go łęgi nadwarciańskie. Od najmłodszych lat malowała to, co unikalne. Stare chaty kryte
strzechą, których dziś już nie ma, stare dęby, wierzby śródpolne, kwiaty, drewniany kościół itp.
Ciocia potrafiła malować kilka tych samych drzew, o różnych porach roku, przez wiele lat. Dzięki
temu można zobaczyć, jak na filmie animowanym, zmiany zachodzące w przyrodzie. Dzieła te:
oleje, pastele, akwarele są obecnie nie tylko obiektem podziwu, natchnienia czy wzruszenia, ale
przede wszystkim dostarczają nam informacji historycznej: [widać], jakie zaszły zmiany w naszej
wsi i jej otoczeniu.
Ciocia Zosia miała wiele wystaw indywidualnych i zbiorowych. Podczas wystawy w Miłosławiu prace cioci wywarły ogromny wpływ na poetkę Barbarę Płachecką i stały się inspiracją do
napisania kilkunastu wierszy, które z kolei zainspirowały naszą malarkę do dalszej pracy. Taka jest
historia powstania i wydania tomiku poezji pani Płacheckiej, ilustrowanego fotografiami wybranych obrazów cioci Zofii16.
Jednym z kluczowych wydarzeń, jakie miało miejsce w 1997 roku, były obchody 750-lecia Rogalinka. Zofia i Józef Skonkowie starannie i bardzo długo przygotowywali się do tego [wydarzenia]. Główne uroczystości trwały kilka dni i rozpoczęły się na początku października Uroczystą
Sesją Rady Miejskiej w Mosinie. Uroczysta Sesja odbyła się oczywiście Rogalinku. Podczas sesji
miały miejsce liczne wystąpienia, między innymi burmistrza, przewodniczącego Rady Miejskiej,
ks. proboszcza. Podczas tej sesji wujek Józek zaprezentował mieszkańcom i przybyłym gościom
referat na temat historii Rogalinka. Po tym wystąpieniu członkowie Stowarzyszenia „Drugi Głos
znad Warty” przedstawili słuchowisko – kalendarium o dziejach Rogalinka, przeplatane poezją.
Sasinowo to mała miejscowość, która graniczy z dużym Rogalinkiem. Obie miejscowości łączy od lat ta
sama parafia, cmentarz, szkoła, sklepy i wspólne imprezy kulturalne i okolicznościowe.
15
Na podstawie wspomnień Zofii Morasz-Skonki.
16
Jw.
14
17
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
Słuchowisko przygotowała ciocia Zofia17. Kolejnym punktem była wystawa, która mieściła się
w salce katechetycznej. Na kilkudziesięciu planszach (około 80) ciocia z wujem zaprezentowali
przeszłość i teraźniejszość Rogalinka i ludzi tu mieszkających. Plansze zawierały dokumenty, opisy
i fotografie ukazujące dzieje naszej miejscowości i życie wielu pokoleń. Wiele osób mogło odnaleźć swoich przodków na starych fotografiach, cofnąć się do czasów przedwojennych, a nawet
z przełomu wieków. Wystawa cieszyła się ogromnym zainteresowaniem nie tylko wśród mieszkańców. Praca cioci i wuja została bardzo wysoko oceniona przez oglądających – za rzetelność,
profesjonalizm, dbałość o każdy detal. Wystawę można było oglądać przez miesiąc18.
W świetlicy wiejskiej miała miejsce wystawa prac cioci Zosi. Na kilkudziesięciu płótnach
i kartonach można było zobaczyć przepiękną i niepowtarzalną przyrodę naszej miejscowości i pobliskiej okolicy. Okazałe dęby, wierzby, ukwiecone łąki z pasącymi się krowami, łany zbóż na polach, a także nasz drewniany kościółek i stare domy pod strzechą. Podczas obchodów odbyła się
uroczysta msza św. którą odprawił arcybiskup J. Paetz. Uczestniczyli w niej również wojewoda
poznański Wł. Łęcki, burmistrz J. Kałuziński, przewodniczący Rady Miejskiej M. Strenk, dyrektor
Ośrodka Kultury A. Kasprzyk i wiele znamienitych osób. Po mszy św. wszyscy zaproszeni goście
udali się na zwiedzanie wystaw, a następnie na uroczystą kolację.
Obchody 750-lecia naszej miejscowości trwały cały rok i oprócz głównych uroczystości
miały miejsce również inne imprezy np. plener malarski, dożynki, spotkanie wszystkich żyjących
nauczycieli pracujących w naszej szkole itp.19
Zakończenie
Zofia Morasz-Skonka i Józef Skonka osiągnęli cele, jakie stawiali sobie zakładając stowarzyszenie. Nauczycielka i malarka, marynarz i historyk – na pewno, ale przede wszystkim pasjonaci i miłośnicy swojej małej ojczyzny, w której przyszło im żyć. Ogrom pracy, jaki wykonali, zbierając
materiały, przeprowadzając wywiady, jest imponujący. Pracę swoją wykonywali z radością, nie dla
sławy i pieniędzy. Ich mottem były słowa „ocalić od zapomnienia”. Wujostwu szczególnie zależało,
aby przekazać swoją wiedzę nowym pokoleniom, aby pokazać, że w Rogalinku byli i są ludzie wykształceni, mądrzy, zdolni, pracowici. Poświęcili temu kilka publikacji. [Pragnęli, by] mieszkańcy
Rogalinka kultywowali tradycję, dbali o historię, o swoją ojczyznę, wykształcenie, zdrowie, o swój
szeroko rozumiany rozwój. Praca, którą wykonali i pozostawili, służy do dzisiaj wielu ludziom jako
materiał do nauki, jest inspiracją i wzorem dla innych.
Za wybitną i wieloletnią pracę etnograficzną zostali odznaczeni w 2007 roku Medalem
Rzeczypospolitej Mosińskiej. Niestety wujek Józek zmarł w 2002 roku. Odznaczony wieloma medalami i odznaczeniami, spoczywa w rodzinnym grobie w Rogalinku. Ciocia Zosia pomimo wieku
nadal interesuje się życiem społecznym i kulturalnym, prowadzi kronikę Rogalinka, uczestniczy
w wystawach i koncertach. To piękne życie, robić to, co się lubi, co przynosi satysfakcję. Owoce
takiej pracy zawsze są wyjątkowe, a ludzie szczęśliwi. Szkoda, że takich ludzi jest bardzo mało.
Jw.
Rogalinek po jubileuszu, „Ziemia Mosińska” nr 10/11 1997, s. 1,4,5.
19
Na podstawie wspomnień mojego dziadka Zygmunta Anioły.
17
18
18
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
Postanowiłam dlatego przybliżyć osobę cioci i wujka, aby inni mogli brać z nich przykład. Jestem
dumna, że pochodzę z takiej rodziny, w której liczą się inne wartości niż pieniądze i dobra materialne.
ŹRÓDŁA I LITERATURA
1. Skonka Zofia i Józef, Rogalinek i jego parafia, Rogalinek 1996.
2. Wspomnienia zapisane i przekazane ustnie przez Zofię Morasz-Skonkę.
3. Wspomnienia mojego taty Tomasza Anioły.
4. Wspomnienia mojego dziadka Zygmunta Anioły.
5. „Ziemia Mosińska” nr 7/8/9, Mosina 1991.
6. „Ziemia Mosińska” nr 10/11, Mosina 1997.
Ilustracje
1. Zofia i Józef Skonkowie. Wystawa prezentująca laureatów medalu Rzeczypospolitej Mosińskiej
w 2007 roku. Fot. Karolina Adamczyk.
19
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
2. Akt nadania medalu Rzeczypospolitej Mosińskiej.
20
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
3. Medal Rzeczypospolitej Mosińskiej.
4. Głaz upamiętniający obchody 750-lecia Rogalinka, posadowiony z inicjatywy Zofii i Józefa Skonków.
Głaz znajduje się przed kościołem parafialnym w Rogalinku. Fot. Rafał Kowalski.
21
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
5, 6. Akwarele Zofii Morasz-Skonki: 1) Gliniana stodoła Kaczmarków (została przeniesiona do skansenu
w Dziekanowicach), 2) Chata Olejniczaków wśród róż.
7. Obraz olejny Zofii Morasz-Skonki, przedstawiający kościół w Rogalinku nad Wartą.
Obraz z czasów, kiedy nie było jeszcze wału przeciwpowodziowego.
22
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
8. Jedno z wielu wydawnictw autorstwa Zofii i Józefa Skonków. Na okładce grafika
i stempel okolicznościowy autorstwa Zofii Morasz-Skonki.
23
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
Praca indywidualna – I nagroda
Magdalena Seń
Liceum Ogólnokształcące im. A. Mickiewicza w Górze
Nauczyciel - opiekun naukowy pracy: mgr Mirosław Wesołowski
Radość powojennej odbudowy.
Z życia przesiedleńców
Mój dziadek, Władysław Seń, urodził się 1 stycznia 1904 roku w Czarnyżu, powiat Kamionka, województwo lwowskie (ówczesna monarchia austro-węgierska). Był trzecim z pięciorga
dzieci Tomasza i Ireny Seniów. Dzieciństwo spędził w Laszkowie. 25 listopada 1934 roku w Łopatyniu ożenił się z Zofią Jakubiniec. Po ślubie zamieszkali w domu rodziców babci – Marii i Jana –
w Bebechach. Jednocześnie trwały prace nad budową ich własnego domu w Czarnyżu. We wrześniu 1939 roku przerwał je wybuch II wojny światowej. Władysław został powołany do wojska
w 1944 roku1. Przydzielono go do II Armii Wojska Polskiego, służył w 1. Korpusie Pancernym. Szlak
bojowy II Armii Wojska Polskiego wiódł przez Lubelszczyznę, Czechosłowację i Niemcy. Dziadek
Władysław nie dotarł do samego Berlina, a koniec wojny zastał go w Dreźnie. Po wojnie razem
z żoną zamieszkali na tzw. Ziemiach Odzyskanych, w miejscowości Czernina.
1. Rodzina Seniów. Od lewej: Zofia i Władysław Seń, Ludwik Trytko i jego żona Michalina (siostra W. Senia).
1
Pobór Polaków w ZSRR, ogłoszony przez Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego w sierpniu 1944 roku. [Przyp. red.]
25
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
Informacje na temat pierwszych lat dziadków w Czerninie czerpałam głównie z opowieści rodziców i cioci Genowefy – siostry mego taty. Zawsze był to temat, który bardzo mnie interesował, toteż gdy dorosłam, rozpoczęłam poszukiwanie zdjęć i dokumentów oraz systematyzowanie wiedzy dotyczącej historii mojej rodziny. Tę wiedzę znacznie poszerzyłam parę miesięcy temu,
kiedy to przypadkiem odnalazłam na strychu teczkę ze starymi dokumentami, o których rodzice
myśleli, że dawno zaginęły.
Z dokumentów udało mi się uzyskać informacje nie tylko o samym pobycie rodziny na
Ziemiach Odzyskanych, ale również wcześniejsze dane – o podróży zza Buga. Z karty ewakuacyjnej dowiadujemy się, że babcia wyruszyła z Bebechów 6 października 1945 roku, razem ze swoim
starszym bratem Piotrem, oraz że miała ze sobą trochę żywności, dwa przedmioty użytku domowego [skrzynia z dobytkiem] oraz jedną sztukę rogacizny. Od mamy wiem, że była to krowa, której
babci nie udało się dowieźć do Czerniny. Zdechła w drodze, ale przedtem przez wiele dni jej mleko
było pożywieniem dla wszystkich osób jadących w tym samym wagonie co babcia. Jeśli chodzi
o ciekawostki z ich podróży, to warto przytoczyć sytuację ze stacji wrocławskiej. Babcia z innymi
kobietami trafiła tam na głodnych jeńców niemieckich proszących o jedzenie. Choć początkowo
nie śniło im się nawet, aby ich nakarmić, to jednak ostatecznie podzieliły się z nimi chlebem, którego same przecież miały mało. „To też ludzie” – mówiły.
2. Karta ewakuacyjna Zofii Seń, 1945 r.
26
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
Zofia z bratem Piotrem po długiej podróży dotarli szczęśliwie do stacji w Rydzynie, około
10 km od Czerniny. Piotr zamieszkał w Legnicy, gdzie udało mu się znaleźć mieszkanie także dla
siostry i jej męża. Zofia jednak odmówiła, wiedząc, że Władysław chce mieszkać na wsi. Zamieszkała w Czerninie Górnej, razem z wieloma sąsiadami z Bebechów. Tam czekała na przyjazd męża,
który pozostawał jeszcze za Bugiem.
Dziadek Władysław dołączył do babci Zofii parę tygodni później. Nie brakuje mi – dzięki
zachowanemu archiwum domowemu – dokumentacji jego podróży. Udało mi się dotrzeć do jego
karty ewakuacyjnej, dokumentu potwierdzającego przesyłkę jego rzeczy z Odmuchowa do Rydzyny wraz ze stemplami stacji, przez które były wiezione oraz „zaświadczenia dla uzyskania ulgi na
przewóz grupy przesiedleńców wraz z mieniem”. Dziadek zameldował się w Oddziale Powiatowym w Górze 31 maja 1946 roku, równe 50 lat przed moim narodzeniem.
3. Karta ewakuacyjna Władysława Senia, 1946 r.
27
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
4. Zaświadczenie dla przesiedleńca potrzebne do uzyskania ulgi za przejazd, 1946 r.
W Czerninie Górnej moich dziadków spotkało rozczarowanie, gdyż większość domów była już
zamieszkana. Ten, który ostatecznie zajęli i w którym mieszkam do dziś, był bez okien i drzwi, z uszkodzoną podłogą. Babcia i dziadek mieli ze sobą jedynie potężny drewniany kufer, a w nim pościel i naczynia. Bardzo powoli udało się im wyremontować dom i ustatkować w nowym miejscu. Tak jak inni przesiedleńcy, dostawali niewielkie zapomogi. W 1947 roku otrzymali akt nadania gospodarstwa, w którym
przyznano im dom, chlew, 4,40 ha ziemi oraz sieczkarnię, wagę, beczkę do gnojówki, wóz i pług.
Głównym zajęciem przesiedleńców było rolnictwo. Dowodem na to są między innymi
prowadzone akcje siewne. Osadnicy mogli dopiero w 1949 roku spłacić (w naturze) skrypty, które
byli dłużni od wiosny 1946 roku.
Kolejny dokument odnaleziony przeze mnie na strychu to wezwanie do zapłaty 9000 zł
lub uiszczenie 450 kg żyta za użytkowanie gospodarstwa (1948 r.). Znalazłam także decyzję o odwołaniu tego wezwania, na skutek uznania dziadka za osadnika wojskowego (1949 r.).
Moja babcia była w okolicy znana ze wzorowej hodowli krów. Jej zwierzęta były zawsze
najbardziej zadbane i okazałe. W 1951 r. otrzymała za to nawet list pochwalny (na którym jednak
widnieje imię dziadka, nie babci) od prezydium Gminnej Rady Narodowej w Czerninie. Wykonano
jej także zdjęcie ze swoimi „pupilami”.
28
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
5. Wniosek o przyznanie prawa własności gospodarstwa, 1947 r. (s. 1 i s. 4)
6. Skrypt dłużny z 1949 r. dotyczący akcji siewnej w 1946 r.
29
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
7. Akt nadania gospodarstwa na Ziemiach Odzyskanych, 1947 r.
30
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
8. Babcia Zofia – wzór hodowcy, 1951 r.
W tym samym roku doceniono także dziadka Władysława, a konkretnie jego zasługi dla
ojczyzny w czasie wojny. Otrzymał brązowy medal „Zasłużonym na Polu Chwały”.
9-11. Medal i legitymacja Władysława Senia.
31
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
W 1951 roku dziadek Władysław razem z sąsiadem Józefem Buczkiewiczem zawarli umowę z roszarnią w Niechlowie na zasiew i dostawę słomy konopianej oraz nasion. Znajdują się
w niej „wskazówki praktyczne dotyczące uprawy konopi”. Teraz w naszym domu mówi się, że
dokument nie może wpaść w niepowołane ręce, byśmy nie mieli problemów przez owe konopie.
Bardzo dużo informacji uzyskałam z ciekawego dokumentu, jakim jest odtworzenie aktu
małżeństwa dziadków, sporządzone w 1952 roku (wszystkie ich przedwojenne dokumenty zaginęły w czasie wojny). Dzięki temu znalezisku poznałam dokładną datę oraz miejsce ślubu Zofii
i Władysława oraz imiona moich pradziadków od strony babci (Maria z domu Drozdowska i Jan).
Wśród dokumentów znalazł się także list, który otrzymali dziadkowie. Jego treść jest bardzo przejmująca, zwłaszcza że został napisany przez małą dziewczynkę. Najbardziej boli mnie fakt,
że list jest niepodpisany i nie wiadomo, kim jest jego autorka, a wszyscy, którzy mogliby na ten
temat cokolwiek wiedzieć, już nie żyją. Razem z tatą udało nam się ustalić tylko tyle, że wysłała go
nasza krewna zza Buga, najprawdopodobniej w pierwszych latach po wojnie.
12. List od kuzynki z Kresów.
32
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
List ten nie jest jedyną zagadką. Trafiłam na dokument pisany ręcznie, niestety po rosyjsku i odrobinę niewyraźnie. Widnieje na nim jednak pieczęć Wojska Polskiego. Jest to Zaświadczenie (‘udostowierienie’) dla dwóch wymienionych w nim osób: Włodzimierza [?] Tomaszowicza
Senia i Zofii Iwanowny Seń, dotyczący prawa otrzymania jakiegoś świadczenia. W drugim wierszu
jest mowa o tym, że Włodzimierz [?] Seń służy w Polskiej Armii od 10 grudnia 1944 r. Ta data nie
wydaje się prawdziwa.
13. Zaświadczenie w języku rosyjskim.
W 1955 roku dziadek otrzymał zaświadczenie wojskowe, w którym czytamy, że nie podlega on już powszechnemu obowiązkowi wojskowemu.
Rok 1955 przyniósł ogromną zmianę w życiu Zofii i Władysława. Zmarła wtedy Aniela
– żona Karola Senia, który mieszkał w Szonowie i był kuzynem mojego dziadka. Po śmierci żony
Karol został sam z dziewięciorgiem dzieci. Najmłodsze dziecko, syn Leszek, miał zaledwie kilka
tygodni. Jego chrzest odbył się tydzień przed pogrzebem mamy. Na pogrzebie pojawili się Zofia
i Władysław; zdecydowali wtedy, by wziąć Leszka do siebie. Sami nie mogli mieć dzieci, a bardzo
ich pragnęli. Karol przystał na pomysł, przewidując, że sam sobie nie poradzi, i wiedząc, że synowi
dobrze będzie w Czerninie. Znakiem dla Zofii, by przygarnąć dziecko, było to, że po całym dniu
płaczu przestało płakać, gdy przyjechała i wzięła je na ręce.
Oficjalnie nigdy nie adoptowali Leszka, a on od małego znał prawdę – we wszystkich dokumentach jako jego rodzice widnieją Karol i Aniela, a nie Władysław i Zofia. Jednak mój tata Leszek zawsze mówi, że to ich uważa za prawdziwych rodziców. Utrzymywał mimo to stały kontakt
z biologicznym ojcem. Z czasem moi dziadkowie przygarnęli także starszą siostrę taty, Genowefę.
33
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
14. Zofia i Władysław z Leszkiem, 1956 r.
15. Leszek i Genowefa, ok. 1958 r.
Następne znalezione przeze mnie dokumenty dotyczą różnych spraw życia codziennego.
Z roku 1960 pochodzi wezwanie dziadka Władysława do uporządkowania i oczyszczenia rowu,
który znajduje się na jego ziemi. Ciekawostką jest także rachunek za prąd z 1961 roku, wyglądający, co raczej oczywiste, zupełnie inaczej niż te, które otrzymujemy obecnie. Daje on także ważną
informację, że mieszkańcy Czerniny Górnej korzystali już z energii elektrycznej, choć nie wszystkie
małe wioski cieszyły się wtedy taką możliwością.
To, że w szkołach prowadzono zbiórki pieniędzy na odbudowę Warszawy2, było dla mnie
faktem znanym już od dawna. Spowodowane to było najprawdopodobniej historią, którą zna
2
Hasło: „Cały naród buduje swoją stolicę”. [Przyp. red.]
34
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
większość mieszkańców Czerniny Górnej. Starszy kolega mojego taty, a dziadek mojej koleżanki,
zapytany w szkole, dlaczego jeszcze nie wpłacił dwóch złotych na odbudowę stolicy, odpowiedział, że mama nie dała mu tych pieniędzy, twierdząc, że „ona Warszawy nie burzyła”. Natomiast
o tym, że każda rodzina była zobowiązana płacić świadczenia na rzecz budowy szkół, dowiedziałam się dopiero, znajdując wezwanie z 1962 roku.
16. Rodzina w komplecie. Zofia i Władysław z dziećmi – Genowefą i Leszkiem, 1962 r.
17. Zdjęcie klasowe taty z 1962 r. z wychowawczynią Barbarą Wencel.
35
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
18. Świadczenie na budowę szkół było obowiązkowe.
Świadectwo szkolne z 1963 roku nie różni się wiele od tych dzisiejszych. Warto jednak na
jego przykładzie zwrócić uwagę na problem, który zauważam przy większości starych dokumentów,
a mianowicie błędy dotyczące miejscowości i dat, a nawet imion. W przypadku świadectwa szkolnego chodzi o miejsce urodzenia taty. Jest to, jak wspomniałam, Szonów, nie „Chrzanów”. Również
na karcie ewakuacyjnej babci widnieje błędna data jej urodzenia – jest to rok 1912, nie 1913. Na zaświadczeniu z wojska, napisanym po rosyjsku, zamiast imienia Władysław napisano „Włodzimierz”.
Wezwanie z 1966 roku pokazuje, że już w tamtych latach istniało coś takiego jak popularne współcześnie badania profilaktyczne. W tym przypadku dotyczyły gruźlicy.
W zbiorach mam także wniosek cioci Genowefy z 1967 roku o wydanie dowodu osobistego, który wygląda zupełnie inaczej niż obecny. Ciekawe jest dla mnie to, że wniosku nie składało się w Urzędzie Gminy, lecz w Komendzie Milicji Obywatelskiej.
36
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
Benjamin Franklin zwykł mawiać, że na świecie są dwie pewne rzeczy: śmierć i podatki.
W tamtych czasach dla rolników pewne były również obowiązkowe dostawy płodów rolnych.
Świadczy o tym „Zawiadomienie o wysokości i terminach obowiązkowych dostaw zbóż i ziemniaków ze zbiorów 1968 r. oraz zwierząt rzeźnych w roku 1969”.
Ostatnim dokumentem, o którym wspomnę, jest pismo z 1968 roku, które bardzo mnie
rozczarowało, a jednocześnie rozbawiło. Widząc nagłówek „Podziękowanie i zaproszenie” oraz
podpis proboszcza, sądziłam, że dziękuje on dziadkom za jakąś pomoc przy kościele i zaprasza na
posiłek. Tymczasem ten dziękuje za ofiarę i prosi o kolejną. Potwierdza się, że jeśli nie wiadomo
o co chodzi, to chodzi o pieniądze.
Wspomnienia o dziadkach pozwalam sobie zakończyć tym, co jest przedmiotem mojej największej dumy. Jest to znaleziona około dziesięciu lat temu podczas naprawy dachu tabliczka wisząca na drzwiach Niemca, który mieszkał w moim domu przed wojną. Zadziwiające
jest, że przeleżała pod dachówką ponad 60 lat i nie uległa zniszczeniu, oraz że nikt nie znalazł jej
wcześniej. Dzięki niej znam nazwisko rodziny, która mieszkała w tym miejscu przed dziadkami.
W domu mówi się – znając moje zaangażowanie w te sprawy – że kiedyś pokuszę się pewnie
o odnalezienie jego krewnych.
19. Tabliczka z nazwiskiem poprzedniego właściciela domu, w którym od 1945 r. mieszka rodzina Seniów.
ILUSTRACJE
Autorka dołączyła do pracy 41 ilustracji; są to fotografie ze zbiorów rodzinnych i dokumenty. Do
publikacji wybrano 19 z nich.
37
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
Praca indywidualna – II nagroda
Eliza Drogosz
III Społeczne Liceum Ogólnokształcące im. J. Słowackiego STO w Krakowie
Nauczyciel - opiekun naukowy pracy: mgr Zdzisław Bednarek
Być kamykiem w lawinie zmian,
czyli historia pani Anny Jeziornej
Nie wiem, czy 29-letnia matka dwóch córek w wieku przedszkolnym jest kobietą łagodną. Z jej poczynań rozpoznaję natomiast charakter twardy, nieustępliwy. Można rzec, że w sferze
działań społecznych osiąga to, co zamierza, że dla niej chcieć znaczy móc. Nie mieści się więc
w stereotypie polskiej charakterologii, wedle której potrafimy jedynie narzekać, zamiast skutecznym działaniem zmieniać swój los, zmieniać rzeczywistość.
Marta Sztokfisz o Annie Jeziornej, 1989
Wstęp
Współcześnie mało komu dziwny wyda się fakt, iż oprócz szkół państwowych istnieją
w Polsce również szkoły niepubliczne. Rzeczywistość jednak nie zawsze tak wyglądała. Rozpowszechnienie się szkół prywatnych i społecznych nastąpiło w ciągu ostatnich dwudziestu pięciu
lat, czyli w czasie stosunkowo krótkim. Wcześniej istniały w naszym kraju wyłącznie placówki
państwowe – można było o nich powiedzieć wszystko, tylko nie to, że ludzie byli z nich zadowoleni; nikt nie mógł znaleźć skutecznej recepty na poprawę stanu polskiego szkolnictwa. Rewolucję
przyniosły dopiero inicjatywy rodziców, zdeterminowanych, by stworzyć dla swoich dzieci szkołę
idealną, w której mogłyby się naprawdę rozwijać i w której czułyby się dobrze. Szkołę, której wizja
została utkana z ich marzeń.
Jednym z takich rodziców jest pani Anna Jeziorna, która dzięki swojej ogromnej determinacji oraz niesamowitej wierze, że wszystko da się zmienić, jako pierwsza w Polsce wystąpiła
z inicjatywą założenia niepublicznej szkoły i, mimo bardzo wielu trudności, ostatecznie dopięła
swego. Głównym celem niniejszej pracy jest zaprezentowanie tej niezwykłej osoby, której przykład może i powinien być inspiracją dla nas, ludzi młodych.
39
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
PRL-owska rzeczywistość
Na samym początku warto przyjrzeć się temu, jak wyglądały szkoły państwowe w okresie, gdy zrodził się pomysł stworzenia dla nich alternatywy.
Były przede wszystkim ogromne, uczęszczało do nich nawet po tysiąc uczniów, którzy
podzieleni byli na klasy o wiele za liczne, aby mieć dobre warunki do nauki. Niektórzy uczniowie
musieli chodzić na drugą, a nawet trzecią zmianę. Dzieci wracały do domu przemęczone, często
zniechęcone. Przeładowane wiedzą programy nauczania wbrew swoim założeniom hamowały
rozwój i przyczyniały się do nasilenia występowania u młodzieży nerwicy, depresji, zachowań
agresywnych. Zastraszająco dużo uczniów uciekało ze szkoły, jeszcze więcej nagle stawało się
chorych w poniedziałek rano. Nauczyciele także nie byli zadowoleni, głównie z powodu bardzo
niskich zarobków oraz presji związanej z realizacją ogromnej ilości materiału w zbyt krótkim
czasie.
Coraz więcej osób zaczęło myśleć o zmianach w polskim szkolnictwie. Rodzice sami
zaczęli się gromadzić, przestali bowiem liczyć na cudowne ozdrowienie, na skuteczną i szybką
pomoc Ministerstwa Edukacji Narodowej. I tak jak nieraz w sytuacji, gdy państwowe instytucje
zawodziły, ludzie zaczęli myśleć o zakładaniu instytucji prywatnych, czyli w tym przypadku szkół
niepublicznych. Słowa Wiesława Czermaka-Nowiny zdają się doskonale wyrażać pogląd tej części
społeczeństwa:
Wychowywać można dobrze zarówno w szkole prywatnej, jak i w państwowej! Uczyć
dobrze można tylko w szkole stwarzającej dobre warunki do pracy!
Szkoły niepubliczne miały być bowiem spełnieniem marzeń. Klasy miały być mniejsze,
lepiej wyposażone, nauczyciele lepiej opłacani i, przede wszystkim, zafascynowani wykładanym
przez nich przedmiotem. Wierzono, że zmiany są realne, że są w zasięgu ręki. Wystarczyło tylko
ją wyciągnąć…
Szkoła z marzeń
Na terenie całego kraju zaczęły pojawiać się grupy rodziców chcących założyć własne
szkoły, w których warunki byłyby lepsze od tych w szkołach państwowych. Na jedną z takich grup
złożyło się kilka, a potem kilkanaście osób, które w 1987 roku, pragnąc zmian w komunistycznym systemie oświaty oraz [zniesienia] państwowego monopolu w wychowywaniu i kształceniu
dzieci, wpadły na pomysł założenia Społecznego Towarzystwa Oświatowego (STO). Dołączało do
niego coraz więcej osób, zainteresowanych ideą, między innymi pani Anna Jeziorna. Dnia 30 listopada 1987 roku grupa założycieli podpisała oficjalny wniosek o rejestrację Społecznego Towarzystwa Oświatowego i postanowiła, że będzie działać niezależnie od decyzji ówczesnych władz,
powołując się na prawo o stowarzyszeniach.
Pomysłem STO było zakładanie tzw. szkół społecznych, które miały być w całości finansowane przez rodziców. Natychmiast zostały one okrzyknięte szkołami prywatnymi, a więc takimi,
które godzą w ideę powszechnej i bezpłatnej oświaty, które przynoszą zysk wąskiej grupie właścicieli.
40
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
Niezależnie od tego, na czym polegała prawdziwa koncepcja szkoły społecznej (określenie, że to szkoła prywatna, mija się z prawdą), rozpętała się prawdziwa burza wokół STO i proponowanych przez nie zmian. Najgorętsza dyskusja toczyła się wokół kwestii opłat za szkołę. Zarzucano, że jest to sprzeczne z ideą egalitaryzmu, nie każdego bowiem będzie stać na taką szkołę.
Powoływano się na niesprawiedliwość społeczną. Twierdzono, że wprowadzenie tego pomysłu
w życie byłoby świadomym podziałem społeczeństwa, akceptacją tworzenia się elit, których przecież miało nie być w idealnym świecie socjalizmu.
Wanda K. w piśmie „Kobieta i Życie”, w 1988 roku, w taki sposób wyraziła swe stanowisko: Szkoły elitarne [czyli prywatne] w znaczeniu, w jakim eksponuje je prasa, napawają mnie
obecnie obrzydzeniem! Chciałabym, aby pomysł ten umarł śmiercią, na jaką zasługuje. Chwilami
wydaje mi się tak niedorzeczny, że zakrawa na żart.
W liście umieszczonym w „Gazecie Młodych” chłopak z Krakowa, kryjący się pod pseudonimem Czerwony Pająk napisał: Nie powinno być żadnych szkół prywatnych dla elity. […] Przecież
im chodzi o to, by przejąć w swoje ręce wychowanie młodzieży. To jest normalna gra polityczna.
Jestem przeciwko szkołom prywatnym!!!
Co ciekawe, zupełnie inne stanowisko zaprezentowała pisząca do tej samej gazety Patrycja z Gdańska-Oliwy: Skoro ich [rodziców] stać, to dlaczego ja mam się uczyć w zatłoczonej klasie,
z różnym elementem i z nauczycielami, którzy nie mają czasu na wytłumaczenie przerabianego
materiału. W tej sytuacji moi rodzice płacą dużo drożej za korepetycje, niż by zapłacili za szkołę
prywatną. Do takiej szkoły chodziliby tylko ludzie na poziomie. W klasie byłoby po kilka, góra
kilkanaście osób. Nauczyciele za przyzwoite pieniądze musieliby naprawdę z nami pracować […]
W takiej szkole nie byłoby się numerem, tylko Patrycją, Agnieszką, Darkiem…
Inny argument przemawiający za ideą STO, sformułowany przez Elżbietę Misiak, brzmiał
następująco: Niby dlaczego ludzie mogą wydawać pieniądze na video, a nie mogą ich wydawać
na kształcenie swoich dzieci?
Podobny akcent pojawił się także w gazecie „Filipinka”: Wszyscy wychodzimy z założenia,
że zamiast kupić dziecku komputer czy drogie ciuchy lepiej zapłacić za dobrą szkołę. Jest to po
prostu inny sposób inwestowania w dziecko. Wszystkim przeciwnikom tego pomysłu (a już się tacy
znaleźli) dedykujemy taką informację statystyczną: ponad milion dzieci chodzi do szkoły na drugą
zmianę, ponad 50 tys. na trzecią. Tak trzymać?
Sympatycy idei szkół społecznych używali najróżniejszych argumentów, nieraz z własnego życia. Tłumaczyli, że bardzo często w szkole państwowej rodzice muszą wydawać porównywalną sumę pieniędzy na korepetycje niezbędne do tego, by dziecko się rozwijało. Że istnienie szkół
społecznych nie odbierze nikomu prawa do bezpłatnej oświaty. [...] Co więcej, szkoły społeczne,
którymi żywo interesowało się wielu rodziców, odciążą przemęczone szkoły państwowe i być
może staną się siłą napędową postępu pedagogicznego.
Jak na najróżniejsze zarzuty odpowiadała Anna Jeziorna? Niech przykładem będzie jej
komentarz do oskarżeń zawartych w „Echu Krakowa” z 1988 roku:
Otóż, chciałam wyjaśnić, że nasza szkoła nie jest szkołą prywatną. Z założenia nie przynosi zysków, jest wspólną własnością utrzymujących ją rodziców. Podlega Kuratorium i realizuje
41
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
taki sam jak państwowe szkoły program. Jest w takim samym stopniu elitarna jak prywatna czy
spółdzielcza służba zdrowia, prywatne przedszkole czy korepetycje.
Głównym przeciwnikiem pomysłów Społecznego Towarzystwa Oświatowego było ministerstwo, bardziej przejęte wydatkami rodziców niż oni sami. Z powodu niechęci władz praktycznie cały 1988 rok STO musiało spędzić na krzewieniu idei szkół społecznych oraz na wielomiesięcznej walce o rejestrację, co ostatecznie, 29 grudnia 1988 roku, zakończyło się sukcesem.
Walka o szkołę
Ważną rolę w procesie tworzenia oraz rozpowszechniania idei szkół innych niż państwowe odegrała pani Anna Jeziorna z Krakowa. Chciała zmienić polską rzeczywistość ze względu na
swoje córki. To właśnie dla nich stała się inicjatorką założenia pierwszej niepublicznej szkoły. Ministerstwo odrzuciło jednak wniosek o rejestrację takiej szkoły, jako powód podając to, iż rodzice
musieliby płacić za naukę swoich dzieci.
Odmowa nie powstrzymała jednak pani Anny Jeziornej, która wystąpiła do sądu z wnioskiem o zmianę decyzji ministerstwa. Powoływała się na prawa, które zapewniała jej Konstytucja
oraz Międzynarodowy Pakt Praw Gospodarczych, Społecznych i Kulturalnych uchwalony przez
ONZ w 1966 roku, a ratyfikowany przez Polskę w 1977 roku.
Wsparło ją wiele różnych organizacji, między innymi STO, do którego należała. Wyrok,
ogłoszony na początku 1989 roku, miał ogromne znaczenie dla polskiej oświaty. Oznaczał, że konstytucyjny zapis o bezpłatnej nauce jest prawem obywatela, a nie jego obowiązkiem. Sąd przyznał
rację obywatelce, a nie ministerstwu, a werdykt brzmiał następująco:
W imieniu Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej Naczelny Sąd Administracyjny w składzie tu
obecnym po rozpoznaniu w dniu dzisiejszym sprawy ze skargi Anny Jeziornej i Marii Jeziornej na
decyzję ministra edukacji narodowej z dnia 20 lipca 1988 roku w przedmiocie wydania zezwolenia
na prowadzenie szkoły podstawowej po pierwsze: uchyla zaskarżoną decyzję, po drugie zasądza
od ministra edukacji narodowej na rzecz Anny Jeziornej 2 tys. zł.
Było to zielone światło dla wszystkich tych, którzy marzyli o niepublicznej szkole. Wreszcie mieli szansę spełnić swe marzenia.
Lawina zmian
Wraz z utworzeniem pierwszego niekomunistycznego polskiego rządu ruszyła lawina
zmian, także w polskich szkołach. Zaczęto nadawać nowy kształt ustawie oświatowej i tworzyć
prawo określające ramy funkcjonowania szkół niepublicznych. We wrześniu 1989 roku zaczęły
funkcjonować pierwsze szkoły, o których marzyła i o które walczyła pani Anna Jeziorna. Czy stały
się one realizacją tego, do czego dążyła? To i kilka innych pytań zadałam pani Annie Jeziornej osobiście podczas spotkania, za które jestem jej bardzo wdzięczna. Zapraszam do przeczytania wywiadu z osobą, która jako pierwsza wysunęła inicjatywę stworzenia szkół niepublicznych i przekonania się, co myśli o tym, co wraz z innymi rodzicami rozpoczęła przed trzydziestoma laty.
42
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
KAMYK, KTÓRY RUSZYŁ LAWINĘ,
czyli wywiad z panią Anną Jeziorną
Eliza Drogosz: Skąd pojawił się pomysł założenia niepublicznej szkoły i kiedy się to stało?
Anna Jeziorna: To nie jest do końca mój oryginalny pomysł. W tamtych czasach, czyli
w połowie lat 80., bardzo wiele osób, zwłaszcza tych zaangażowanych w opozycję i Solidarność,
miało pomysł czy może marzenie, żeby uchronić własne dzieci przed państwową szkołą, która
wtedy wydawała nam się taka niesympatyczna, niesłychanie zakłamana, opresyjna. No i oczywiście chcieliśmy, żeby nasze dzieci były nie tylko dobrze edukowane, ale też żeby nie ulegały
PRL-owskiej indoktrynacji. Myślę, że takim przełomem w Polsce była właśnie Solidarność, szczególnie rok ’81, przed wprowadzeniem stanu wojennego. Istniała wtedy bardzo silna organizacja
Solidarności nauczycielskiej. Co prawda, nie miałam z tym środowiskiem żadnego kontaktu, byłam wtedy jeszcze studentką i nie brałam w tym udziału, ale oczywiście byłam działaczką opozycji
demokratycznej i pracowałam w zarządzie Solidarności na Śląsku. Wszystko, co działo się w tym
ruchu, było dla mnie ważne, bliskie i wiedziałam, o co chodzi. Ja sama postanowiłam „coś” zrobić
dla edukacji moich dzieci – nie wiadomo do końca co – gdy zaszłam w ciążę z moim pierwszym
dzieckiem, Madzią. Tak się złożyło, że zaprzyjaźniona po sąsiedzku dziewczyna też była w ciąży
i akurat była nauczycielką matematyki. No więc razem, takie świeżo nakręcone macierzyństwem
mamy, kombinowałyśmy, co my to zrobimy, żeby nasze dzieci nie poszły do takiej szkoły, jaka jest.
Prawdę powiedziawszy, nasz pomysł wtedy, w ’85 roku, był taki, że wyprowadzimy się
w kilkanaście rodzin na wieś – nazywało się to zjawisko społeczne emigracją wewnętrzną, czyli
wyemigrujemy gdzieś daleko od miasta, obok systemu i właśnie tam stworzymy taką niszę, enklawę; bardzo dużo ludzi tak zrobiło. Nasz pomysł był taki, że znajdziemy wiejską szkołę, zatrudnimy
się w niej (kto tylko może) i w ten sposób jakby ją „przejmiemy”. Zapiszemy do niej swoje dzieci
i trochę oficjalnie, trochę nieoficjalnie, realizując autorskie programy (które wtedy w PRL-u można było rejestrować), będziemy te dzieci po pierwsze dobrze uczyli, a po drugie chronili je przed
ingerencją państwa. Nawet znaleźliśmy taką szkołę w pewnej podkrakowskiej miejscowości, ale
mieliśmy jeszcze trochę czasu, bo urodziłyśmy nasze dzieci w ’85 roku; one rosły, potem przyszły
kolejne dzieci, było nas więcej. Pomysł był, szkoła była wytypowana, należało tylko kupić wokół
niej gospodarstwa rolne i się tam przenieść. To trwało.
W międzyczasie usłyszałam w radiowej Trójce, która mimo PRL-owskiej cenzury i tego,
że była państwowym radiem, miała duże obszary wolności, przemycania pewnych treści – zresztą
to już było wiele lat po stanie wojennym, następowało pewne poluzowanie cenzury – usłyszałam
przedziwną audycję o jakichś rodzicach z Ursynowa, z Warszawy, którzy opowiadali, że zorganizują niepubliczną szkołę dla swoich dzieci, bo wiedzą, jak dobra edukacja ma wyglądać i biorą
sprawy w swoje ręce. To były takie czasy niebywałe, że na antenie podano numer telefonu do
tych ludzi, do pani Izy Malec. Zapisałam i zapamiętałam to nazwisko i natychmiast do niej zadzwoniłam – jak wiadomo nie było wtedy telefonów komórkowych, mało tego, większość z nas
nie miała telefonu stacjonarnego w domu, ale my, na szczęście, właśnie wtedy mieliśmy już założony telefon, jakoś od pół roku lub od roku. To był ’88 rok, tak mi się wydaje [...]. No i po prostu
zadzwoniłam do tejże pani Izy i mówię, że ja właśnie jestem taką matką z Krakowa i że też bym tak
43
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
chciała, że strasznie mi się to podoba, że o tym samym myślę, że powinniśmy połączyć siły. A ona
na to: „Niechże pani przyjeżdża”.
Oczywiście przyjechałam bardzo szybko, zostawiłam te moje małe dzieci u teściowej.
Pojechałam i poznałam w mieszkaniu pani Izy Malec Andrzeja Witwickiego. Natychmiast się porozumieliśmy [...]. To byli ludzie związani z Solidarnością, z opozycją, więc nie musieliśmy sobie
tłumaczyć pewnych rzeczy. Jednym z pierwszych pytań, jakie [mi zadano] było pytanie „Czy zgodzisz się wystąpić w telewizji?”. Dlaczego wtedy nie było to dziwne pytanie, a wydaje się wręcz
absurdalne w dzisiejszych? Bo wtedy jeszcze obowiązywał bojkot telewizji państwowej. Aktorzy,
ale też tak zwani „porządni”, „zacni” ludzie nie występowali w telewizji na znak protestu przeciw
wprowadzeniu stanu wojennego, spacyfikowaniu Solidarności. Ale ten ’87 czy ’88 rok to już były
czasy pewnego poluzowania, coś się zaczęło dziać i nagle się okazało, że trochę już można wystąpić w telewizji, ale pod warunkiem, że w bardzo słusznej, szlachetnej sprawie. Oczywiście powiedziałam, że jak najbardziej zgodzę się wystąpić w telewizji, łamiąc ten bojkot. Dlaczego to było
takie ważne? Dlatego, że jednak w tamtych czasach telewizja i radio były jednymi z niewielu mediów, dzięki którym bardzo szybko można było dotrzeć do szerokiej grupy ludzi. Była taka audycja,
nazywała się chyba „Jutro poniedziałek”, w niedzielę o dwunastej w południe, która troszeczkę
przypominała dzisiejsze telewizje śniadaniowe albo audycje poradnikowe dla pań. Mówiło się
tam trochę o wychowaniu, trochę o gotowaniu, o sprawach społecznych… Niedługo potem w tej
audycji był minireportażyk zrobiony i nastąpiło publiczne ujawnienie, że jest jakaś grupa rodziców
w Polsce, która chce zrobić szkołę, bo dobra szkoła powinna być taka a taka.
Wtedy poszło, to już był początek lawiny. Ja wtedy stałam się tylko jakby częścią ogólnopolskiego ruchu, ponieważ do tych naszych warszawiaków z Ursynowa zaczęli zgłaszać się rodzice
z różnych części Polski. Warszawiacy zrobili nieprawdopodobną robotę, ponieważ nie tylko pracowali – już od kilku lat – koncepcyjnie, merytorycznie nad programem szkolnym, nad założeniami ideowymi, ale również przy pomocy swoich kolegów prawników zrobili research prawny, co
w sytuacji prawnej PRL-u, jaką mieliśmy pod koniec lat 80., można było wykorzystać dla naszych
potrzeb, czyli rejestrowania niepublicznej szkoły. Okazało się, że są dwie takie ścieżki. Jedna, że
jakaś organizacja, stowarzyszenie, fundacja, związek wyznaniowy rejestruje taką szkołę, a druga, pochodząca z przepisów jeszcze z jakichś lat 50., że osoba tak zwana fizyczna zakłada szkołę
prywatną, bo ma taką ochotę. Bardzo szybko się podzieliliśmy, to znaczy Społeczne Towarzystwo
Oświatowe, które wtedy już powstało, aczkolwiek ciągle nie było jeszcze oficjalnie zarejestrowane jako stowarzyszenie, choć używało już tej nazwy, próbowało zarejestrować niepubliczną (społeczną) szkołę, a ja spróbowałam zarejestrować szkołę po prostu jako Anna Jeziorna. Do spółki
wzięłam moją teściową Marię Jeziorną, obecnie już nieżyjącą, ponieważ była ona nauczycielką
z trzydziestoletnim stażem, z bardzo dużym autorytetem nauczycielskim na Śląsku, podczas gdy
ja byłam tak zwaną „gospodynią domową”, matką dzieciom. Nie skończyłam swoich studiów na
uniwersytecie, więc gdyby ktoś się czepiał, że nie mam odpowiedniego kwitu, czytaj dyplomu,
to moja teściowa wspomagała mnie swoimi dyplomami, swoimi doświadczeniami. Złożyłyśmy
papiery zgodnie z przepisami prawa, które wtedy obowiązywało. Tych papierów wcale nie było
dużo, to nie było takie trudne. Trzeba było przedstawić budynek, plan budżetowy, program, nauczycieli z odpowiednimi kwalifikacjami, więc nic takiego nadzwyczajnego. [...] STO dostało odmowę zarejestrowania swojej szkoły i ja także ją dostałam, bo Konstytucja nie przewiduje, żeby
szkoła była płatna, że obowiązują jakieś tam standardy, powszechny dostęp do edukacji i takie
44
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
tam różne, powiedziałabym, ustrojowe argumenty. Zaskarżyłam tę odmowną decyzję Ministra
Edukacji Narodowej do sądu.
W międzyczasie zrobił się bardzo duży ruch w mediach wokół idei niepublicznych szkół.
Gazety dużo o tym pisały, raczej krytycznie niż pozytywnie, raczej większość była przeciw, raczej
większość uważała, że to jest bezczelność, żeby niektóre dzieci miały lepiej niż inne, w domyśle
bogatsze dzieci bogatszych rodziców będą miały lepszą edukację niż dzieci „zwykłe”. Oczywiście
kpiono sobie, że jakaś gospodyni domowa coś sobie wymyśliła. Ale to było fantastyczne, ponieważ to była na tyle inna, kontrowersyjna sprawa, że mnóstwo ludzi zaczęło się do mnie zgłaszać,
telefony ciągle dzwoniły, mnóstwo ludzi mi kibicowało i nawet pojawiły się oficjalne ataki krakowskiego kuratorium oświaty, które dawało mało sympatyczne, a złośliwe wypowiedzi. Ważne
jest to, że się o tym zaczęło mówić, była dyskusja i coraz więcej osób dowiadywało się o naszej
idei. W międzyczasie rzeczywiście nastąpiła odwilż po strajku z ’88 roku, coś się w Polsce zaczęło
zmieniać, władza zaczęła dostrzegać, że nie ma odwrotu, że kryzys jest tak ogromny, że trzeba się
jakoś dogadać. Pojawił się pierwszy pomysł okrągłego stołu.
W lutym ’89 roku odbył się mój proces przed Naczelnym Sądem Administracyjnym. Reprezentował mnie pan Kuba z Krakowa, pan Johann z Warszawy i jeszcze jeden prawnik, więc
miałam obstawę chyba najlepszą na świecie. To były naprawdę wielkie nazwiska prawnicze. Oczywiście oni wszyscy bronili mnie pro publico bono. Pojechaliśmy tam z mężem, mnóstwo dziennikarzy, publiczności, ja gdzieś tam wciśnięta w róg… To była bardzo krótka rozprawa, w zasadzie
argumenty moich obrońców dotyczyły tylko moich konstytucyjnych praw, nie było specjalnego
merytorycznego „wymądrzania się” o jakości tej szkoły, po prostu Konstytucja pozwala na coś
takiego, konwencje podpisane przez Polskę pozwalają na coś takiego, więc powinna ta szkoła być
zarejestrowana. No i w końcu sąd odczytał wyrok. W pierwszej chwili go nie zrozumiałam, bardzo
zagmatwane to było i nie wiedziałam, czy w końcu wygrałam, czy nie wygrałam, no ale po minach
i gestach moich prawników zrozumiałam, że jest dobrze. No i świetnie, sensacja! Mamy wyrok.
Notabene ministerstwo musiało mi jeszcze przysłać dwa tysiące ówczesnych złotych polskich
zwrotu kosztów postępowania sądowego. Mam ten przelew do dzisiaj zachowany! No i stało się.
Z taką decyzją NSA mogliśmy po raz kolejny złożyć papiery o rejestrację szkoły i było oczywiste, że
ten patent może już być rozpowszechniany [...].
W międzyczasie zrobił się okrągły stół, zarejestrowano STO. Niepubliczne szkoły zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu. W Krakowie równolegle rejestrowaliśmy chyba sześć szkół,
w Warszawie pewnie z dziesięć. Dzwonili do mnie ludzie z całej Polski po „przepis na szkołę” i dlatego przez dwa lata z tymi moimi maleńkimi dziećmi jeździłam po całej Polsce z wykładami, a raczej spotkaniami pod tytułem „Jak zrobić szkołę”. Wszystko wszystkim cierpliwie tłumaczyłam,
krok po kroku, żeby ludzie się nie bali, żeby nie przejmowali się, w jakich warunkach zaczynamy,
bo wiadomo, nie mieliśmy lokali, rodzice w sensie dosłownym za swoje własne pieniądze organizowali, wyposażali te szkoły, zapewniali nauczycieli i tak dalej, i tak dalej.
E. D.: Co było według Pani najgorszą cechą ówczesnych państwowych szkół i co najbardziej chciała Pani w nich zmienić?
A. J.: Tu cię zaskoczę. Jestem wielką, wielką – ciągle – krytyczką polskiego sytemu oświaty. Byłam nią dwadzieścia pięć lat temu i jestem teraz. Paradoksalnie – cóż za ironia losu – łatwiej
45
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
byłoby mi się dogadać z PRL-owską szkołą niż z tą współczesną. Należę do największych krytyków
polskiego sytemu oświaty. Nie jestem w tym sama, ale i tak jest to dla mnie bardzo przykre. Kiedy
się organizowaliśmy, istniało coś takiego jak programy autorskie, istniały całe szkoły alternatywne.
Szczególnie inspirujące było dla mnie środowisko wrocławskie. Były to jakby wyrwane z systemu
enklawy normalności. Dlaczego były możliwe takie alternatywne programy i alternatywne szkoły
w PRL-u? Dlatego, że nie było tych koszmarnych egzaminów zewnętrznych, testów, które całkowicie zdemolowały ocenę pracy szkoły. Szkoły zaczęły się ścigać, bo rankingi, bo wyniki na testach,
przestały pracować naprawdę ze wszystkimi uczniami takimi jakimi są, przestało się cenić pracę
z uczniem gorszym, słabszym, przestało się cenić koleżeństwo i współpracę na rzecz rywalizacji
między uczniami i między szkołami. Ta presja nieustającego oceniania i rywalizacji spowodowała,
że szkoły „wypisały się” z uczciwego uczenia i prawdziwego poszerzania horyzontów dzieci, a także
z wychowywania. Dla mnie to jest straszna porażka, staram się o tym po prostu nie myśleć. Gdybym była może trochę młodsza, to może bym się tym zajęła. Bardzo wiele osób w Polsce to widzi,
nie jest tak, że jestem taka oryginalna, absolutnie nie. System zmiótł różne fantastyczne rzeczy,
które były w PRL-owskiej szkole. Wtedy wydawało mi się, że największą uciążliwością będzie to,
że moje dzieci będą musiały wysłuchiwać jakiś propagandowych tekstów, pogadanek, akademii,
że nie będą się mogły uczyć prawdziwej historii, tylko tej zakłamanej. W tej chwili wydaje mi się to
najłatwiejsze do wytrzymania i najłatwiejsze do uzupełnienia w domu przez to, że to ja wychowuję
dzieci i mówię im, jaka jest prawda. Wtedy ta prawda w szkole wydawała mi się najważniejsza,
teraz nie. Teraz bym powiedziała, że najważniejsze, żeby dziecku nie marnować w szkole czasu i nie
marnować jego talentu, żeby go nie niszczyć. Żeby po skończeniu szkoły było człowiekiem silnym,
otwartym, myślącym, a nie takim potrafiącym jedynie uczyć się do testów. Wtedy prawda – cokolwiek byśmy przez to nie rozumieli – wydawała się najważniejsza.
E. D.: Jak wyglądała Pani wymarzona szkoła? Czy właśnie na jej wzór chciała Pani zorganizować swoją?
A. J.: Tu też cię zaskoczę. Otóż, nie mając ani stosownego wykształcenia, ani doświadczenia, ani nie jeżdżąc po Europie, bo nie miałam paszportu i nie mogłam wyjechać z Polski,
zadałam sobie trud rozmawiania z ludźmi, którzy byli ode mnie mądrzejsi, bardziej doświadczeni,
a szczególnie jeżdżący po świecie i uczący się w szkołach europejskich, amerykańskich albo posiadający dzieci w takich szkołach. Przepytywałam ich, jak tam jest, co jest dobrego, co jest złego,
co można przeflancować na polskie warunki, a co jest złym pomysłem, co udałoby się w Polsce
szybko stworzyć. Odbyłam takie korepetycje u kilkudziesięciu naprawdę bardzo mądrych osób.
Paradoks polegał na tym, że najlepsza szkoła, o jakiej usłyszałam, francuskojęzyczna w Szwajcarii,
była mała i biedna, bez podręczników, z bardzo dobrą kserokopiarką i z wybitnym nauczycielem.
Bardzo szybko zrozumiałam, że najlepsza, najmądrzejsza, najsprawniejsza szkoła to jest po prostu
szkoła mająca wybitnego nauczyciela, i tę kserokopiarkę. Nie potrzebuje podręczników, nie potrzebuje zeszycików, nie potrzebuje tych wszystkich nadzwyczajnych urządzeń technologicznych,
które szczególnie teraz się wydają takie niezwykłe. Na samym początku dziecko nie potrzebuje
książki – w sensie wybitnego podręcznika – lecz jedynie genialnego nauczyciela, który powinien
zarabiać największe pieniądze na świecie, jakie się tylko da, żeby mieć absolutnie wolną głowę,
żeby móc się poświęcić swojemu powołaniu, swojej pracy. To już wiedziałam, organizując pracę
tej mojej pierwszej szkoły. Szukałam świetnych nauczycieli, mądrych, oddanych, otwartych na
świat, tolerancyjnych, którzy nie boją się pracować z dziećmi, potrafią poświęcić swój czas, nie
46
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
boją się wychowywać, potrafią współpracować z rodzicami. Czy mi się to udało? To jest dobre
i trudne pytanie, na które chyba nie chciałbym nawet odpowiadać. Trochę mi się udało, trochę
mi się nie udało i to jest najsmutniejsza część mojej historii.
E. D.: Pani córki były bardzo małe, gdy zakładała Pani swoją szkołę, prawda?
A. J.: Tak.
E. D.: To w takim razie nie będę pytać, co myślały o tej idei… Mam natomiast pytanie,
jak reagowało na nią Pani otoczenie, czy wspierało Panią od początku, czy też może najpierw nie
było do końca przekonane?
A. J.: Wszyscy moi najbliżsi przyjaciele, znajomi, szczególnie ci opozycyjni, byli entuzjastami. W sensie ideowym, merytorycznym bardzo pomógł mi krakowski filozof Mirek Dzielski, twórca
Krakowskiego Towarzystwa Przemysłowego. Całe godziny spędziłam na rozmowach z nim. Był on
wielkim fanem przedsiębiorczości, na każdym poziomie i w każdej dziedzinie, to znaczy, że nie
siedzimy i marudzimy, ale robimy to, co uważamy za słuszne, najlepiej jak potrafimy, i gromadzimy
wokół siebie ludzi, którzy chcą tego samego. On mnie tak jakby pobłogosławił i dał cały autorytet swój oraz swojego środowiska. To było dla mnie ogromne wsparcie, szczególnie gdy miałam
spotkanie na uniwersytecie, nota bene tam, gdzie studiowałam psychologię, czyli w Collegium
Witkowskiego. Była ogromna aula, na której przemawiałam do wszystkich gości i właśnie ludzie
ze środowiska Krakowskiego Towarzystwa Przemysłowego przyszli jako publiczność i dali mi głos,
wsparcie. To było bardzo fajne. Mieli też swoje różne kontakty międzynarodowe, które mi udostępnili. Moje środowisko było całkowicie na tak. Co do moich sąsiadów… Moja pierwsza szkoła
była robiona metodą, że tak powiem, harcerską, na osiedlu Cegielniana w Krakowie. Rzeczywiście,
jak to ktoś kiedyś podkreślił, sama osobiście zrobiłam plakaciki, flamastrami na bloku A4. Osobiście je rozlepiłam na całym osiedlu, na klatce schodowej i zrobiłam takie pierwsze spotkanie
właśnie dla moich sąsiadów, w osiedlowym domu kultury o wdzięcznej nazwie „Borsuczek”. Przyszło ponad sto osób, przyszli dziennikarze, również znajomi moich sąsiadów. To było fantastyczne,
widać było, że ludzie czegoś takiego potrzebują. Właśnie na tym pierwszym spotkaniu, co bardzo
podkreślam, bo takie rzeczy się teraz już nie zdarzają, podeszły do mnie dwie rodziny, moi sąsiedzi, których wtedy jeszcze w ogóle nie znałam i jedna rodzina dała mi sto dolarów i druga dała mi
sto dolarów na konto funduszu pod tytułem „Będziemy robić szkołę”. To było niebywałe, to były
przecież ogromne pieniądze, [...] dużo więcej niż w tej chwili. Ale wtedy właśnie tak się pracowało,
każdy dawał to, co miał. Ktoś miał kasę, to mi dał kasę, ktoś był prawnikiem, to się zgłosił, że będzie
prawnikiem tej szkoły, ktoś był księgową, no to się zgłosiła pani i powiedziała, że będzie księgową
tej szkoły, ktoś był nauczycielem, to chciał tam uczyć, ktoś znał innych nauczycieli, których mógł
przyprowadzić. Takie pospolite ruszenie po prostu. Fantastyczne. Mieliśmy do siebie dużo zaufania
i naprawdę wierzyliśmy w to, co robiliśmy. Byliśmy skazani na sukces.
E. D.: Ile tak mniej więcej czasu zajęło wcielenie pomysłu założenia szkoły w życie?
A. J.: Bardzo niewiele. Powiedzmy, że na te przygotowania, przy pierwszej próbie rejestracji, kiedy trzeba było znaleźć lokal, zrobić budżet, wymyślić założenia ideowe szkoły i zgromadzić nauczycieli, potrzeba było tak dwa, trzy miesiące, nie więcej. Potem, gdy otwieraliśmy pierwszą klasę, zaczynaliśmy w zastępczym budynku, właśnie w klubie „Borsuczek”, gdzie wynajęliśmy
salę. Dopiero rok później przenieśliśmy się do budynku, który w międzyczasie dostałam od władz
47
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
PRL-u – pozdrawiam ludzi, którzy wtedy pracowali w Dzielnicowej Radzie Narodowej, czyli takim
PRL-owskim samorządzie Podgórza, od których to ludzi dostałam w dzierżawę wieczystą cały budynek do remontu z przepięknym terenem na osiedlu Kliny, gdzie zresztą kupiliśmy dom, żeby
dzieci miały bliżej do szkoły. Właściwie na podwórku mojego domu była ta szkoła. Ale ponieważ
był to piękny, duży budynek, trzeba było zgromadzić pieniądze na remont, a my chcieliśmy zacząć
już od razu, dlatego wynajęliśmy salę na osiedlu Cegielniana w „Borsuczku”, żeby potem, na nowy
rok szkolny się stamtąd przenieść. Zorganizowanie tej pierwszej klasy zajęło miesiąc, może dwa.
To wszystko było po prostu gotowe.
E. D.: Szkoła ruszyła już w ’89 roku?
A. J.: Tak, 1 września ’89 roku ruszyła tylko ta jedna klasa w „Borsuczku”. No ale równocześnie były już zapisy do kolejnych klas na nowy rok szkolny, właśnie w tym nowym budynku na Klinach, na którego remont potrzebowaliśmy roku. To było fantastyczne. Zrobiłam wtedy
taką rzecz dość oryginalną, a mianowicie przepisałam moją szkołę, którą założyłam jako osoba
fizyczna, na Społeczne Towarzystwo Oświatowe, bo uznałam, że po pierwsze, STO zrobi to lepiej,
a po drugie, wydawało mi się to naturalne i logiczne. Nie uważałam się, wbrew pozorom, za
najmądrzejszą osobę na świecie. Myślałam, że wspólnie będziemy to prowadzić, na dodatek nie
miałam za bardzo czasu na bycie dyrektorem takiej szkoły, bo miałam małe dzieci i zostałam wiceprezesem STO, miałam więc obowiązki ogólnospołeczne: jeżdżenie po Polsce i pomaganie innym
ludziom w organizowaniu szkół. Uznałam zatem, że jeśli znajdują się tam osoby, które w moim
odczuciu lepiej poprowadzą tę szkołę, to wszystko będzie fajnie. Tak zrobiłam. Potem okazało się,
że to był błąd. No ale życie płata figle.
E. D.: Czy angażowała się Pani w życie tej szkoły, jakoś się nią zajmowała?
A. J.: Nie, absolutnie nie. Posłałam tam moje najstarsze dziecko, Madzię, która na takich
plakatach, a właściwie zdjęcio-plakatach z tamtych czasów występowała obok hasła „Mamo, zrób
mi szkołę”. Mała Madzia ze złotymi loczkami na murze budynku, który chcieliśmy wynająć, pisze:
„Mamo, zrób mi szkołę”. To było takie ładne hasło, prawdziwe i pasujące. Madzia poszła tam
do zerówki. Ja w tym czasie zaangażowałam się w zupełnie coś innego, otwierałam taką znaną
restaurację w pałacu Pugetów i to mnie całkowicie pochłaniało, ponieważ to nie była tylko restauracja, ale też salon polityczny, artystyczny i tyle się tam działo! Takie to zresztą były czasy, że robiliśmy wszystko naraz i bardzo nas to cieszyło, odzyskaliśmy po prostu wolność, było fantastycznie.
Chodziłam do tej szkoły jako zwykła mama, ciesząc się oczywiście. Madzia była bardzo szczęśliwa,
miała na przykład wspaniałą panią od angielskiego. Więc od razu mówiła z właściwym akcentem!
Świetne to było po prostu. No ale tylko jedno moje dziecko chodziło do tej szkoły i tylko przez
rok. Zosia już poszła do zwykłej, państwowej podstawówki na moim osiedlu Kliny. To była świetna
szkoła i Madzię też tam przeniosłam, po różnych perypetiach związanych ze szkołą społeczną.
Wszystkie moje trzy córki – Madzia, Zosia, Natalka – skończyły państwową szkołę podstawową
na osiedlu Kliny, która jest po sąsiedzku przy „mojej” szkole, i dopiero na etapie gimnazjum i liceum wróciły do szkoły społecznej, ale już na Stradomiu, co było jedną z najmądrzejszych rzeczy,
jakie zrobiły w życiu. Są teraz szczęśliwymi absolwentkami i po tym, jak sobie radzą w świecie –
i bynajmniej nie chodzi tu o tak zwane wymierne efekty edukacyjne, tylko o to, jakiej jakości są
„badaczami” świata – widać, jak wiele im ta szkoła dała takiej właśnie wolności, niezależności,
siły, otwartości, empatii.
48
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
E. D.: Czyli społeczna podstawówka nie była jednak aż tak dobra?
A. J.: Ta moja? Tam po prostu, mówiąc szczerze, doszło do konfliktu między dyrektorem,
którego znalazłam, zatrudniłam i namaściłam z całą powagą mojego niewielkiego autorytetu,
a rodzicami, tą pierwszą ekipą rodziców, którzy do mnie przyszli, skrzyknęli się i za własne pieniądze tę szkołę zrobili gigantycznym wysiłkiem, również fizycznym. Doszło do konfliktu między
dyrektorem z mojego nadania a rodzicami i konflikt ten narastał przez jakiś czas… Dowiedziałam
się o tym w dniu odebrania świadectw na zakończenie zerówki, kiedy poszłam na uroczystość do
klasy Madzi. Nie miałam żadnej wątpliwości, że to ci rodzice mieli rację i że muszę być z nimi solidarna, a cała ich grupa odeszła z tej szkoły na znak protestu. No i ja odeszłam razem z nimi, czyli
zabrałam dziecko ze swojej szkoły. Nie żałuję, że to zrobiłam. Żałuję, że tę szkołę oddałam w takie,
a nie inne ręce. Po prostu, błędy młodości... Do tej pory mam kontakt z tymi rodzicami, oni absolutnie nie mieli do mnie pretensji, że takiego człowieka znalazłam. Rozumieli moje motywacje,
też na początku byli nim oczarowani. A poszło o sprawy zupełnie podstawowe, o zasady, a ja
z zasadami nie dyskutuję. Zasad trzeba przestrzegać, po prostu. Nie miałam żadnej wątpliwości,
że jestem z nimi, a nie z nową dyrekcją szkoły.
E. D.: Czy ta szkoła nadal istnieje?
A. J.: Tak. Nadal istnieje, ma dobrą reputację, rozbudowała się. Pięknie tam jest. Budynek
rzeczywiście wymagał remontu, a potem rozbudowy, tam jest w tej chwili i podstawówka, i gimnazjum, a naokoło piękny park. Kilka razy dziennie przejeżdżam albo przechodzę obok tej szkoły, bo to
jest sto metrów od mojej furtki. Ale powiem szczerze, że bardzo zaprzyjaźniłam się z dyrekcją i ze
środowiskiem tej państwowej szkoły podstawowej na osiedlu Kliny, gdzie spotkałam wybitnych nauczycieli, szczególnie jedną osobę, którą z nazwiska chcę wymienić, panią Małgorzatę Limanówkę,
która była wychowawczynią dwóch z trzech moich córek. Wielka przyjaciółka naszej rodziny, wielka
przyjaciółka dzieci, doskonały pedagog. Nawet w szkole się mówiło, że jak ona wypuszcza te swoje
dzieci po nauczaniu początkowym, to potem widać, że to jest klasa pani Małgorzaty Limanówki,
ponieważ te dzieci są inne. Ona uosabia dla mnie wszystko to, co najlepsze w szkole współcześnie,
nawet w takim systemie, jaki jest. Ona również jest niezwykle odważną kobietą, pracowała także
z rodzicami, wymagała dużo od nas jako rodziców, uczyła nas. Absolutnie genialna osoba. Gdybym
teraz miała możliwość zorganizowania szkoły, na pewno byłaby w pierwszej dziesiątce osób, które
zaprosiłabym do współpracy. Poznałam tam też innych fajnych nauczycieli. Mówię to dlatego, że
na początku STO chciało nie tylko tworzyć swoje społeczne szkoły, ale również wpływać na to, co
dzieje się w szkołach państwowych, chciało upodmiotowić dzieci, upodmiotowić rodziców, chciało,
żeby rady rodziców były rzeczywistym współgospodarzem szkoły, promowało współpracę rodziców
i szkoły. To nie było takie kompletne oderwanie się – idę do tej szkoły państwowej i mam tam gorzej,
zdecydowanie nie. Tam mnie spotkało zdecydowanie wszystko to, co najlepsze: ogromny szacunek,
ogromne wsparcie. To była szkoła, która wiedziała, kim jestem, i strasznie się cieszyła, że również
te moje ideały może realizować, że istnieje na to szansa. Współpraca z rodzicami była w tej szkole
fantastyczna, głównie dzięki pani dyrektor, która już była z tego solidarnościowego pokolenia, z konkursów dyrektorskich i po prostu robiła świetną szkołę.
E. D.: Wracając jeszcze do tego, jak walczyła Pani o prawo do założenia niepublicznej
szkoły, jak na Pani determinację wpłynęło odrzucenie przez ministerstwo wniosku o założenie
własnej szkoły?
49
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
A. J.: To proste. Jeśli o coś walczysz i w coś wierzysz, to walczysz i robisz to dalej. To
było oczywiste, że to tylko kwestia czasu, że władze muszą popuścić, wcześniej czy później, przed
okrągłym stołem czy po, wiadomo było, że to musi w tę stronę pójść. Odwagą byłoby wystąpić
z tym w ’80, ’81, ’82 roku. Wtedy by to oznaczało, że to jest długi marsz, ale pod koniec lat 80.
duch zmian wisiał w powietrzu, było ogromne ciśnienie społeczne, wiadomo było, że wystarczy
być konsekwentnym, robić swoje i musi się udać.
E. D.: Czy była Pani z STO od początku?
A. J.: Dołączyłam się do nich i tutaj, w Krakowie, zakładałam struktury STO, nota bene
z panią Anią Okońską-Walkowicz, która była twórczynią szkoły na Stradomiu, a potem dyrektorką.
Paradoksalnie, ona znała tych moich warszawiaków dużo wcześniej niż ja, wydaje mi się, że jakieś
harcerskie to jeszcze były kontakty. I myśmy się poznały przez warszawiaków, przez Ursynów, choć
obie jesteśmy z Krakowa. Nie było Internetu, nie było telefonów komórkowych, nie było maili, nie
mieliśmy dostępu do telewizji i radia, więc naprawdę trudno nam się było spotkać, ale jednak się
spotkałyśmy.
łania?
E. D.: Co było najważniejszym czynnikiem napędzającym i motywującym Panią do dzia-
A. J.: Dzieci. Nasze własne dzieci. Moje i większości tych ludzi, którzy te szkoły zakładali. Nasze własne dzieci były inspiracją i takim moralnym zobowiązaniem. Była też druga grupa, a mianowicie nauczyciele. Nauczyciele, którzy dusili się w PRL-owskich szkołach, a wiedzieli,
jak powinny one wyglądać [...]; były też grupy przyjaciół, którzy chcieli coś razem zrobić. Jednak
przede wszystkim dobro dzieci, najszlachetniej i najszerzej rozumiane, było naszą główną inspiracją.
E. D.: Jakie największe trudności spotkała Pani na swojej drodze? Czy był kiedyś jakiś
moment załamania…?
A. J.: Oczywiście, że tak. Bardzo trudne było to, że nie mieliśmy lokali. Byliśmy skazani
na ich wynajmowanie, często w dziwnych miejscach. Były to albo sale katechetyczne, albo jakieś
pomieszczenia w domach kultury, albo jakieś kompletnie nieoczywiste budynki adaptowane na
nasze potrzeby. Niektórzy nawet zaczynali w prywatnych mieszkaniach, suterenach, żeby tylko
zacząć. To było strasznie trudne i przez pierwsze kilka lat trwała walka o fizyczne przetrwanie, ale
też o finansowanie szkół – to jest oczywiste, jeśli jesteś pracodawcą, masz zobowiązania wobec
swojego pracownika, musisz mu zapłacić za jego pracę, co wpływa niestety na wielkość czesnego,
co z kolei wpływa na to, że szkoła staje się mniej dostępna dla wszystkich. To był wielki problem
i wielki dylemat, jak spowodować, żeby te szkoły były dostępne dla przeciętnej inteligenckiej
rodziny, która ma ambicje edukacyjne wobec swoich dzieci, ma świadomość, jakie to jest ważne.
Na początku o to walczyliśmy. Teraz… Mnie się akurat tak w życiu ułożyło, że nie było mnie stać na
społeczną szkołę dla moich córek. To był ogromny, ogromny wysiłek, żeby dziewczynki chodziły
do tej szkoły. To boli. Myślę, że problemem był najpierw brak pieniędzy, a potem to, że pieniądze
pojawiły się w tej szkole i wypaczyły jej ideę. Takie jest po prostu życie. Myślę, że powinny istnieć
różne szkoły. Prywatne, społeczne, dofinansowywane… Bardzo pomogło na przykład to, że środowisko STO wywalczyło dotację edukacyjną od państwa do naszych szkół, ale w dalszym ciągu
dla większości rodzin to są abstrakcyjnie duże koszty. Szczególnie, jak ktoś ma na przykład troje
50
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
dzieci. Zdarzało się, że nie płaciliśmy czesnego miesiącami, bo nie mieliśmy po prostu pieniędzy,
i potem spłacaliśmy te długi. Zdarzało się, że dziewczynki nie jeździły na obozy szkolne, szczególnie te zimowe, narciarskie, po prostu nie było nas stać. Nie uważam, żeby się z tego powodu jakaś
krzywda działa moim dzieciom, nic z tych rzeczy, absolutnie. Daliśmy dzieciom wszystko to, co
najlepsze. Ale myślę, że dla wielu rodziców to jest trudne.
E. D.: Jeszcze raz wracając do samych początków, co Pani czuła, kiedy wreszcie wszystko
się udało i założyła Pani swoją własną szkołę?
A. J.: Potworne zmęczenie, potworną satysfakcję. Byliśmy bardzo młodzi, mieliśmy po
dwadzieścia parę lat. Czuliśmy ogromną radość, że z niczego powstaje coś, że marzenie staje się
ciałem, że nie jesteśmy sami, że jest cała grupa, że myśmy tym pomysłem zarazili innych. To nie był
taki tani entuzjazm, tania euforia, wszyscy wiedzieliśmy, jakie są kłopoty, codziennie ich doświadczaliśmy, ale mieliśmy satysfakcję, że da się coś zrobić. To jest bezcenne. Każdemu życzę takiego
doświadczenia, żeby na najmniejszą skalę – nie trzeba od razu robić szkoły – ale na najmniejszą
skalę zrealizować swój własny pomysł, samemu, osobiście, od początku do końca, co daje ogromną
siłę. Ogromną. Że bez pieniędzy, bez nadzwyczajnych rzeczy można siłą woli i wspólnym wysiłkiem,
współpracą i przyjaźnią, zrobić coś tak fajnego. To było najważniejsze. A co było najtrudniejsze…
Były takie momenty załamania. Głównie w momencie „pospolitego ruszenia”. Przypominam, że
jesteśmy w Polsce, gdzie mieszka takie, a nie inne społeczeństwo o takich, a nie innych cechach,
opisanych znakomicie przez socjologów i innych badaczy. Przy tych ogromnych kłopotach lokalowofinansowych, nagle pojawiły się konflikty wszystkich ze wszystkimi. Nauczycieli z rodzicami, rodziców z dyrekcjami, dyrekcji z nauczycielami. Trochę za dużo osób wiedziało, jak byłoby lepiej, to było
naprawdę trudne. Ja przeżyłam taki moment tutaj, w Krakowie, w jednej ze szkół, na publicznym
zebraniu z rodzicami. Doszło do tego, że odeszłam z STO. Przestałam pełnić funkcję w zarządzie i odsunęłam się na bok, ponieważ ilość oskarżeń, pomyj, która na mnie została wylana na tym publicznym zebraniu, naprawdę była ogromna. Myślałam sobie – naprawdę nie muszę tego znosić. Jeśli
państwo uważacie, że wiecie lepiej… Tam narodził się konflikt z dyrektorką szkoły, którą chciałam
zwolnić, i rodzice stanęli po jej stronie. To było straszne. Rok później ci sami rodzice, którzy mnie
wtedy stamtąd, że tak powiem, prawie wykopali, przyszli do mnie do domu, przeprosili mnie, nawet
dostałam prezent na przeprosiny, takie przepiękne jabłuszko z bursztynu, oprawione w srebrze. Bardzo piękna robota. Oczywiście rozstali się z tą dyrektorką, uratowali szkołę. Naturalnie wybaczyłam
i przeprosiny zostały przyjęte, ale to było niesamowite. Nikt, kto nie przeżył takich czasów rewolucji,
która działa się szczególnie w latach 80. z Solidarnością, tych wszystkich nieustających, gigantycznych zebrań, tego nieustającego pyskowania, agresji, nikt po prostu nie zrozumie tego, co się wtedy
działo. Oni mnie nie przestraszyli, nie myśl sobie. Niestety wiedziałam, że mam rację i byłam silna.
Po prostu, szkoda życia na takie użeranie się. Jesteście wolni, macie prawo nawet robić głupstwa,
nawet kosztem własnych dzieci. No, sorry. Ale… zrobiło to na mnie wrażenie.
E. D.: Wróciła Pani do STO?
A. J.: Nie. Tylko jako matka. Byłam przez jakiś czas nawet w zarządzie naszej szkoły na
Stradomiu, w normalnym trybie. Bardzo fajna rola.
E. D.: Patrząc z perspektywy, co Pani myśli o tych wszystkich wydarzeniach, staraniach
o zorganizowanie niepublicznej szkoły?
51
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
A. J.: Myślę, że dużo zrobiliśmy i dużo zmarnowaliśmy. Jak sobie z okazji różnych jubileuszy czytałam naszą deklarację ideową z pierwszego zjazdu Społecznego Towarzystwa Oświatowego, kiedy się policzyliśmy, wybraliśmy władzę, to smutno mi było. Naprawdę, można by to w tej
chwili opublikować, skrzyknąć się jeszcze raz i to realizować. I byłoby o wiele trudniej niż wtedy.
Zapewniam cię. System, który w tej chwili funkcjonuje, rozmija się z naszą deklaracją ideową, a na
pewno rozmija się – delikatnie mówiąc, rozmija się – z moim wyobrażeniem, co to znaczy dobry
system i dobra szkoła. Ja naprawdę ciągle jestem w opozycji, co jest śmieszne. Bardzo dużo STO
zrobiło, rzeczywiście. [...] W tym sensie byłoby nam dzisiaj trudniej wrócić do źródeł, do korzeni,
do początków, do tej naszej deklaracji ideowej, że dzisiejszy system państwowy jest bardzo silny,
bardzo sztywny, a co gorsza, zaszły duże zmiany społeczne, jeśli chodzi o relacje szkoła-rodzice,
a szczególnie rodzice-nauczyciele. Myślę, że najbardziej poszkodowane wskutek tych zmian są
dzieci, a zaraz potem nauczyciele. Nigdy nie kwestionowałam roli nauczyciela w szkole i nigdy
nie uważałam, że ja wiem lepiej, nawet jako założycielka szkoły, jak uczyć matematyki, polskiego.
Wiem lepiej, jak znaleźć dobrego nauczyciela matematyki, języka polskiego, ale wtrącanie się do
metod nauczania jest po prostu pomyleniem kompetencji. Trzeba znaleźć wybitnych nauczycieli
i ich zatrudnić. Tu się kończą nasze kompetencje. Dać im pewną swobodę, wolność i bardzo duże
pieniądze, bo są tego warci, bo robią najważniejszą rzecz na świecie.
Teraz tak się porobiło, że po pierwsze, szkoły żyją pod ogromną presją wyników – co nie
ma żadnego związku z jakością wychowania i kształcenia w tych szkołach, a po drugie, rodzice
stali się niezwykle roszczeniowi. Nasze pokolenie było pokoleniem rodziców bardzo świadomych
tego, co jest ważne w edukacji i co jest ważne w wychowaniu. Współczesne pokolenie rodziców
niestety w większości nie jest tego świadome. Prawdziwe dramaty przeżywają nauczyciele, którzy
wiedzą, jak dobrze uczyć, wiedzą, jak powinno to być zorganizowane i mają rodziców przeciwko
sobie. To jest niebywała sytuacja. I to jest wielka porażka. Szkoda, że przez te wszystkie lata żadna
siła polityczna nie była na tyle silna i nie miała na tyle poparcia społecznego, żeby na przykład zlikwidować Kartę Nauczyciela, która wypacza większość relacji zawodowych w szkole. Na przykład
to, że dyrektorzy szkół, których znam, mają wybitnych młodych nauczycieli, którzy przychodzą
tam na staż, na jakieś zastępstwo no i nie mogą tam zostać. Bo Karta Nauczyciela nie pozwala
jednych zwolnić, drugich przyjąć. [...]
E. D.: A gdyby znalazła się teraz jakaś grupa, która chciałaby znowu zrewolucjonizować
polskie szkolnictwo…
A. J.: Ciągle o tym myślę. Powstrzymuję się, bo po prostu już nie mam siły, ale chętnie
bym się do tego przyłączyła. [...] Tylko widzisz, to jest taki paradoks, nie udało się nam – poza tymi
wszystkimi rzeczami, które nam się udały – stworzyć alternatywy w ramach systemu edukacyjnego. Wszędzie na świecie jest tak, że jest jakiś dominujący system państwowej edukacji i inne,
mniejsze, które w pewnym momencie spotykają się, łączą z tym ogólnym. Skoro dało się to zrobić
w Niemczech, w Szwajcarii, we Francji, dlaczego nie dałoby się tego zrobić w Polsce? Ktoś mi mówił, że być może ten model niemiecki jest najbliższy naszym potrzebom. Chodzi o to, żeby nasze
szkoły, STO na przykład, były prawdziwie alternatywne, to znaczy, realizowały własne programy
nauczania, a nie podstawę programową narzuconą przez Ministerstwo Edukacji Narodowej. To by
wystarczyło. [...] Chciałabym zrobić to przykładowo tak, żeby po całym cyklu edukacyjnym było
coś w rodzaju matury państwowej, taki jakby formalny, proceduralny sposób, który z powrotem
52
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
wprowadza uczniów z alternatywnych szkół do państwowego systemu, czyli na studia. W niektórych krajach jest to rozwiązane w taki sposób, że po zakończeniu alternatywnego cyklu edukacji
jest jeszcze jeden rok, który uczniowie poświęcają na jakby wyrównanie tych różnic programowych, żeby zdać państwową maturę i wejść w system uniwersytecki czy akademicki. [...]
E. D.: Mam nadzieję, że znajdzie Pani kiedyś na to czas i uda się to zrobić…
A. J.: Czas i pieniądze. Tylko i wyłącznie chodzi o to, żeby mieć duże pieniądze.
E. D.: Naprawdę mam nadzieję, że się uda.
A. J.: Oczywiście, że tak.
E. D.: Czy ma Pani poczucie, że to, co Pani zrobiła, zmieniło polską szkołę? Czy była to
zmiana na lepsze?
A. J.: Zdecydowanie na lepsze, to jest oczywiste. Nawet przy tych wszystkich moich zastrzeżeniach. Ale… mimo że z godnością znoszę to, że jestem osobą historyczną, to wiem, że byłam tylko maleńkim trybikiem w wielkiej maszynie narodowych zmian. Fajnie, mam satysfakcję,
że akurat tak się złożyło, że mogłam swój kamyczek dorzucić do tej lawiny, ale to naprawdę była
lawina i gdybym tego nie zrobiła, to pół roku później być może zrobiłby to ktoś inny. Oczywiście,
że mam satysfakcję, ale znam też proporcje, że tak powiem, bycia kamykiem w lawinie zmian.
Historycznych zmian.
E. D.: Czy jest Pani z siebie zadowolona?
A. J.: Nie. Trzeba było być mądrzejszym. Trzeba było być bardziej przewidującym. Trzeba
było być mniej naiwnym. Trzeba było być bardziej odważnym. Trzeba było podjąć odpowiedzialność, do końca. Mówiąc krótko, można było zrobić więcej. Ja na pewno mogłam zrobić więcej.
Oczywiście, wtedy tak nie myślałam, wtedy robiłam to, co mi się wydawało najlepsze. No ale
teraz wiem, że mogłam zrobić więcej. Naprawdę mogłam zrobić więcej.
E. D.: Jak blisko jest dzisiejsza szkoła do realizacji Pani marzeń?
A. J.: Daleko. To jest naprawdę smutne. Moja najmłodsza córka dwa lata temu zdała
maturę. Naprawdę nie mogłam się już tego doczekać. Patrzeć na to z bliska… to naprawdę bolesne. Doszło do tego, że po prostu namawiałam moje dzieci, żeby się mniej uczyły, żeby miały
gorsze stopnie, żeby zawsze miały czas na czytanie książek, na chodzenie do kina, na siedzenie
z nami i dyskutowanie, na czytanie mądrej prasy, na debatowanie z nami, kiedy przychodzili do
nas goście, jacyś ważni ludzie. Tak się wychowuje dzieci. [...] Jestem głęboko przekonana, i to nie
jest moje prywatne przekonanie, lecz wiedza, że jeśli człowiek ma się czegoś nauczyć, to potrzebuje na to trzy miesiące. Jeśli moje dziecko wyląduje w pracy, gdzie będzie musiało nagle być
ekspertem od geografii Ameryki Południowej albo Azji Środkowo-Wschodniej, albo czegokolwiek
innego, to w trzy miesiące się tego nauczy i będzie ekspertem. Koniec, kropka. Bo takie są w tej
chwili możliwości uczenia się, bo wszystkie źródła są na wyciągnięcie ręki, bo można sobie słuchać wykładów profesorów z najlepszych uniwersytetów na świecie, ma się dostęp do bibliotek
na najlepszych uniwersytetach na świecie. To są czasy edukacji. [...]
E. D.: Bardzo dziękuję Pani za poświęcony mi czas. Dzięki naszej rozmowie lepiej poznałam czas wielkich przemian, które dla mnie są już historią.
53
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
ŚWIAT NIE JEST IDEALNY,
czyli refleksje na zakończenie
Przed spotkaniem z panią Anną Jeziorną wyobrażałam sobie, że jest to osoba bardzo szczęśliwa z powodu tego, że zmieniła polską szkołę. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że w jej oczach
wiele rzeczy wygląda zupełnie nie tak, jak by tego chciała. Jednak czy na pewno pani Anna Jeziorna
powinna być z siebie niezadowolona? Czy powinna wyrzucać sobie, że mogła zrobić więcej?
Moim zdaniem, nawet jeśli nie uczyniła polskiej szkoły idealną, to jednak znacznie ją do
tego zbliżyła. Jak na tamte czasy propagowane przez nią zmiany były ogromne i rewolucyjne. To,
że dzisiaj mogą wydawać się nie aż tak znaczące, nie powinno bardzo dziwić. Przecież nie można
patrzeć na historię ze współczesnej perspektywy. Czas nieustannie płynie do przodu i wymaga,
byśmy płynęli razem z nim. Być może teraz przyszła pora na nowe pokolenie – to wychowane
w szkole, o której marzyła pani Anna Jeziorna – aby zmieniło świat? Pamiętajmy, że każdy człowiek może stać się kamykiem, który ruszy górę, kamykiem zmian… Wystarczy tylko chcieć. I wierzyć, że chcieć, znaczy móc.
BIBLIOGRAFIA
Starzyński Wojciech, Społeczne Towarzystwo Oświatowe w piętnastu rozdziałach, Warszawa
2005.
MP.-J., Historia STO, http://sto.org.pl/
Artykuły prasowe
Czermak-Nowina Wiesław, Uczyć w dobrych warunkach, „Głos Nauczycielski” 1988, nr 20, s. 11.
„Filipinka” 1988, nr 7, s. 2.
Hajduk Lucyna, O STO za dużo? Ryzyko opłacane, „Sztandar Młodych” 1988, nr 63, s. 1, 2.
Januszkiewicz Franciszek, Zrozumieć edukację, „Rzeczpospolita”1988, nr 89, s. 3.
Karnicki Andrzej, A ja na państwowym, „Rada Narodowa” 1988, nr 12, s. 16.
Kruczkiewicz M., Przyciągnąłbym nauczycieli nie tylko pensjami…, „Nowości” 1988, nr 94, s. 4.
Misiak Elżbieta, Szkoła raz jeszcze, „Ład” 1988, nr 28.
Mroczkowska Renata, …Jan nie będzie umiał, „ITD” 1988, nr 38, s. 6, 7.
Peters Lesław, Wobec zapaści edukacyjnej, „Gazeta Krakowska” 1989.
Popowicz Maria, Dżentelmeni nie mówią o pieniądzach, „Głos Nauczycielski” 1988, nr 22, s. 13.
Siwiec Marek, „ITD” 1988, nr 21, s. 5.
Szmidt Jacek, Czy pieniądz plami idee oświaty, „Słowo Polskie” 1988, nr 94, s. 3.
Wanda K., Szkoła dla bogatych?, „Kobieta i Życie” 1988, nr 34, s. 10.
Wypych Elżbieta, Szkoły dla bogatych raz jeszcze, „Gazeta Młodych” 1988, s. 3.
54
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
55
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
Praca indywidualna – II nagroda
Damian Mitura
I Liceum Ogólnokształcące im. Tadeusza Kościuszki w Łukowie
Nauczyciel - opiekun naukowy pracy: mgr Michał Mojski
Życiorys Wacława Tuwalskiego,
działacza oświatowego
Dla każdego społeczeństwa bardzo ważny jest pokój i radość. Te dwa [pojęcia] bywają
bardzo często niedoceniane w czasach wolności, ale wtedy, gdy w sytuacji [zagrożenia] trzeba
stanąć do boju, są nad wyraz szanowane i cenione, a po zakończeniu działań militarnych – pielęgnowane. Oczywiście bardzo ważna jest również działalność osób zaangażowanych w to, aby
w czasach wolności żyło nam się lepiej. [...] Postaram się przedstawić ten temat na przykładzie
mojej małej ojczyny, czyli Woli Osowińskiej, oraz człowieka, który trwale się w niej zapisał – Wacława Tuwalskiego.
[...] Wacław Tuwalski urodził się 18 września 1909 roku w Pogorzeli – niewielkiej wsi
położonej 8 km od Mińska Mazowieckiego, w rodzinie Franciszka i Gertrudy z Kurków. Jego ojciec w czasie I wojny światowej walczył na froncie. Wacław był naocznym świadkiem wydarzeń
wojennych i już jako dziecko wiedział, jak ważny jest pokój. Dlatego też po ukończeniu Seminarium Nauczycielskiego w Siennicy kontynuował swoją pracę nie tylko jako nauczyciel, ale również
zaangażowany dla swojej miejscowości – początkowo Tchórzewa, a następnie Woli Osowińskiej
– społecznik.
Po ukończeniu seminarium w 1928 roku trafił do Tchórzewa, gdzie oprócz pracy w szkole zaczął organizować życie społeczno-kulturalne dla wsi. Dla młodzieży pozaszkolnej utworzył
[oddział] Związku Strzeleckiego, na którego czele stanął jako komendant. Związek miał na celu
szkolenie wojskowe i sanitarne młodzieży, wychowanie w duchu patriotycznym.
W 1932 roku został przeniesiony jako nauczyciel do Szkoły Powszechnej w Woli Osowińskiej, gdzie niedługo potem został dyrektorem. Tutaj kontynuował rozpoczętą w Tchórzewie pracę społeczną. W 1935 roku z jego inicjatywy we wsi powstało Koło Młodzieży Wiejskiej
„Siew” 1, zrzeszone w Związku Młodej Wsi. Działalność Koła była bardzo ważna dla miejscowej
1
Centralny Związek Młodzieży Wiejskiej „Siew”, zał. 1928. [Przyp. red.]
57
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
społeczności, ponieważ to ono organizowało życie kulturalne na wsi. Członkowie Koła razem ze
swoim prezesem, Wacławem Tuwalskim, organizowali potańcówki dla dorosłych, zabawy dla
dzieci, prenumerowali różne pisma naukowe i poradnicze, zakupili również radio i utworzyli niewielką biblioteczkę.
1. Członkowie oddziału Związku Strzeleckiego wraz ze swoim komendantem, Wacławem Tuwalskim
(siedzi pierwszy od lewej).
2. Delegacja Koła „Siew” ze sztandarem na uroczystościach w Łukowie.
W działalności Wacława Tuwalskiego bardzo dużą rolę odgrywała miejscowa szkoła, przy
której mógł realizować swoje pomysły, działać na rzecz wsi, a także ,,zarażać’’ swoją działalnością
młodych. W maju 1933 roku wraz z gronem pedagogicznym postanowił o budowie nowej szkoły, która oprócz celów dydaktyczno-wychowawczych miała pełnić funkcje Domu Ludowego oraz
siedziby Koła Młodzieży Wiejskiej. Osobiście bardzo zaangażował się w budowę, zmobilizował
też miejscową ludność. Materiały na budowę, tj. drewno i słomę, dali chłopi, a budowniczym był
miejscowy cieśla – Jan Malesa.
58
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
3. Budowa nowej szkoły.
4. Dawna szkoła (Dom Ludowy), obecnie Muzeum Regionalne. Fot. Damian Mitura.
Aby zachęcić dzieci do czytania, poprosił inspektora oświaty o regularne przysyłanie czasopism, tj. „Płomyka”, „Płomyczka”, „Gazetki Ściennej”, które uczniowie czytali w czasie wolnym
od nauki. Z różnych okazji, np. świąt państwowych i kościelnych, organizował środowiskowe uroczystości z przedstawieniami okolicznościowymi.
W ramach lekcji przyrody zorganizował szkolny ogródek, o który dbały dzieci, namawiał
także do zakładania ogródków przydomowych, co w większości [gospodarstw] było realizowane.
Z jego inicjatywy we wsi posadzono również 120 lip; niektóre zachowały się do dziś – przy ulicy
22 Lipca.
59
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
5. Akcja sadzenia drzew w 1936 r.
O woleńskiej akcji sadzenia drzew informowała prasa; oto fragment z regionalnej gazety
„Podlasie” z 1936 roku:
Cichy poranek wiosenny. O godzinie 7-mej odzywa się trąbka na alarm do pracy. Chłopcy
i dziewczęta wychodzą ze szpadlami – kopią dołki, roznoszą drzewka. Na ulicy zrobiło się ludno.
To dzień sadzenia drzewek. Niektórzy ze zdziwienia patrzą, co się robi, powkładali ręce do kieszeni
i z uśmiechem patrzą na tych ,,co nie mają nic do roboty’’. Na tych nie zwracamy uwagi. Za kilka
godzin dwa rzędy lipek zdobiły wieś.
Wszystkie działania na rzecz lokalnego społeczeństwa zostały we wrześniu 1939 roku
przerwane przez wojnę. Wacław Tuwalski dostał powołanie do wojska. Na początku wojny został
aresztowany i uwięziony w Twierdzy Brzeskiej, skąd z pomocą strażnika wydostał się na wolność.
Jeszcze w 1939 roku zajął się tworzeniem organizacji, która miała podjąć walkę z okupantem.
Między innymi z jego inicjatywy w powiecie łukowskim powstał oddział „Racławic”2, następnie
Straży Chłopskiej, w 1942 roku włączony do Batalionów Chłopskich; sam został komendantem na
terenie powiatu łukowskiego. Gdy w lipcu 1943 roku w Woli Osowińskiej Niemcy zorganizowali
łapankę, w wyniku której życie straciło kilku miejscowych ,,bechowców’’, musiał się ukryć. Udało
mu się wraz z rodziną uciec do Warszawy. Dwa ostatnie lata wojny w życiu państwa Tuwalskich to
lata tułaczki, ponieważ musieli oni wtedy stale [kryć się] przed okupantem, kilkakrotnie zmieniając nazwiska oraz miejsce zamieszkania.
W 1945 roku Wacław Tuwalski wraz z rodziną wrócił do Woli Osowińskiej. Od początku
podejmował działania na rzecz odbudowy powojennej oraz poprawy warunków życia na wsi.
Reaktywował działalność przedwojennej spółdzielni „Wolanka”. Zebrał jej starych i nowych członków, wraz z którymi – czynem społecznym – odbudował jej siedzibę, [gdzie znalazły] miejsce 3
2
Chłopska Organizacja Wolności „Racławice”, utworzona w październiku 1939 r. [Przyp. red.].
60
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
sklepy oraz pomieszczenia biurowe dla spółdzielni. [Spółdzielcy] zakupili również pierwszy we wsi
ciągnik, aby mógł on służyć społeczeństwu podczas intensywnych prac polowych.
6. Siedziba spółdzielni Wolanka, obecnie sklep Gminnej Spółdzielni Samopomoc Chłopska.
Fot. Damian Mitura.
7. Pierwszy woleński ciągnik.
Ludowcy z Łukowa postanowili utworzyć Uniwersytet Ludowy, a na jego siedzibę wybrali woleński pałac. Zgodę na utworzenie uniwersytetu wydał starosta łukowski oraz dowódca Armii Krajowej
z Jaty, Ostoja. Na kierownika placówki wybrano Wacława Tuwalskiego. [Zgodził się chętnie], ponieważ
widział w tym szansę na wykształcenie młodzieży wiejskiej. Niestety, uniwersytet w dniu utworzenia
został rozpędzony przez grupę bojówkarzy podających się za tzw. podziemie. Jak się później okazało,
byli to wysłannicy osób, które źle życzyły Tuwalskiemu i jego działalności społecznej, i chciały przejąć
pałac na własne potrzeby. Wacława Tuwalskiego zmusili do opuszczenia miejscowości.
61
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
Pan Tuwalski ostatecznie powrócił do Woli Osowińskiej w 1946 roku. Podjął się wtedy
uruchomienia szkoły powszechnej. Jako jej kierownik zarządził remont budynku, w którym władze
chciały ulokować placówkę – był to miejscowy dwór, opuszczony przez poprzedniego właściciela.
Zorganizował także boisko do piłki siatkowej, nożnej, koszykówki i gry w palanta w parku. Uczniowie pod jego czujnym okiem brali udział w porządkowaniu grobów żołnierskich oraz upiększaniu
wsi, poprzez stałe sprzątanie ulic, sadzenie żywopłotu i pielęgnowanie parku. Wacław Tuwalski
swoją ponad czterdziestoletnią pracę w [miejscowej] Szkole Podstawowej zakończył w 1973 roku.
Na emeryturze kontynuował pracę z młodzieżą m.in. w ramach Zasadniczej Szkoły Rolniczej i Towarzystwa Regionalnego.
8. Wacław Tuwalski wraz ze swoimi uczniami przed pałacem, gdzie mieściła się szkoła (lata 50.).
Wacław Tuwalski wiedział, jak dla społeczności ważne jest czytanie książek. Wiedział też,
że nie wszystkich na nie stać. Dlatego w 1955 roku w wyniku jego starań rozpoczęła działalność
Biblioteka Publiczna w Woli Osowińskiej. Kierował nią do 1959 roku.
Od początku swojego pobytu w Woli Osowińskiej dostrzegał też problemy ochrony zdrowia mieszkańców wsi. Najbliższy lekarz mieszkał i pracował w oddalonym o 15 km Kocku. Dlatego
w latach 50. podjął starania o utworzenie Spółdzielni Zdrowia. Na samym początku zebrał deklaracje członków. Wkład członkowski wynosił 100 zł. Na pierwszym spotkaniu wyłoniono zarząd.
Prezesem został Wacław Tuwalski, skarbnikiem – Edward Gomoła, sekretarzem – ks. Edward Skolimowski, księgową – Genowefa Tuwalska. Wszyscy członkowie zarządu pracowali bezpłatnie.
Następnie starano się pozyskać kadrę medyczną – na stanowisko lekarza zgłosił się dr
Wyczański. Uposażenie lekarza wynosiło 4500 zł plus procent od zysków. Uroczyste otwarcie
Spółdzielni Zdrowia w Woli Osowińskiej nastąpiło w lipcu 1956 roku. Placówkę ulokowano w pałacu razem ze szkołą podstawową. Była to pierwsza wiejska spółdzielnia zdrowia w ówczesnym
województwie lubelskim. Niestety, nie wszyscy byli zadowoleni z faktu, że za opiekę medyczną
muszą zapłacić po 30 zł za wizytę (w przypadku członka spółdzielni – 10 zł). Pacjenci i uczniowie
nie byli zadowoleni także z tego, że muszą się mijać na korytarzach pałacu. Zaszła więc koniecz-
62
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
ność budowy oddzielnej siedziby. W tym celu państwu Tuwalskim udało się uzyskać zezwolenie
na przekazanie spółdzielni w wieczyste użytkowanie działki o pow. 0,5 ha pod budowę placówki.
Wkrótce zmobilizowano społeczność lokalną do pracy. Ostatecznie w 1960 roku oddano do użytku nowoczesną placówkę.
9. Wybudowana społecznie siedziba Spółdzielni Zdrowia w Woli Osowińskiej. Fot. Damian Mitura.
Wkrótce po założeniu Spółdzielni Zdrowia okazało się, że niezbędna jest apteka, ponieważ chorzy muszą jeździć po leki do Radzynia. Nie było czasu na budowę nowej apteki,
więc szybko zorganizowano dla niej lokum w budynku spółdzielni Wolanka. Po zlikwidowaniu
Spółdzielni Zdrowia powołano, z inicjatywy Wacława Tuwalskiego, Społeczny Komitet Budowy
Apteki, któremu przewodniczył. Pieniądze na aptekę w kwocie 56 000 zł zostały przekazane
przez członków Spółdzielni Zdrowia z ich wkładów członkowskich. W budowę zaangażowano
mieszkańców wsi oraz młodzież, która wraz ze swoim wychowawcą organizowała różne drobne prace i akcje na rzecz budowy apteki. Ostatecznie nowoczesny obiekt oddano [do użytku]
w 1978 roku.
Inną bolączką mieszkańców Woli Osowińskiej był brak utwardzonych dróg. Wieś była odcięta od świata, dlatego podjęto usilne starania o rozwiązanie tego problemu. Wacław Tuwalski,
jako radny GRN, i jego żona, radna w radzie powiatu, wykazali się dużym zaangażowaniem [w tej
dziedzinie]. Władze zwierzchnie obiecały pomoc, ale stawiały twarde warunki, m.in. wykonanie
we własnym zakresie robót ziemnych. Pan Tuwalski z innymi radnymi i sołtysem wsi organizowali
mieszkańców, aby jak najszybciej wykonać bardzo trudne zadanie, namawiali miejscową ludność
do budowy wspólnego dobra – pierwszej w okolicy drogi asfaltowej.
Drogę asfaltową do Bork oddano do użytku 13 listopada 1964 roku. Wtedy też poprawiły się warunki życia mieszkańców Woli Osowińskiej i okolicznych miejscowości: młodzież mogła
jeździć do szkół średnich, np. do Radzynia, dorośli starali się o lepszą pracę, do chorych mogła
dojechać karetka pogotowia.
63
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
Wacław Tuwalski stale widział potrzebę kształcenia ludności wiejskiej. Stąd w latach 30.
wspomagał działalność Kółka Rolniczego, propagował wśród dzieci i młodzieży nowoczesne formy uprawiania roślin. Z tego powodu po wojnie chciał założyć Uniwersytet Ludowy, który został
zlikwidowany przez jego przeciwników. Zasadniczym osiągnięciem Wacława Tuwalskiego w tym
zakresie było utworzenie w 1960 roku Szkoły Przysposobienia Rolniczego.
W 1968 roku ranga szkoły została podniesiona do Zasadniczej Szkoły Rolniczej. Kolejne
lata przyniosły szkole duże zmiany: w 1973 roku została przeniesiona do budynku po GRN, a za
sprawą pana Tuwalskiego dobudowano dla szkoły nowe skrzydło, ponieważ nie mieściła się ona
w pomieszczeniach biurowych. Pracę [nauczycielską] w Szkole Rolniczej zakończył w 1975 roku.
10. Budynek Szkoły Rolniczej w latach 1973-2006, obecnie siedziba Gminnego Ośrodka Kultury
i Biblioteki Publicznej. Fot. Damian Mitura.
W 1977 roku z inicjatywy Wacława Tuwalskiego powstało Towarzystwo Regionalne
w Woli Osowińskiej, pierwsze [takie towarzystwo] na wsi w ówczesnym województwie lubelskim.
20 członków założycieli podjęło bardzo trudne wyzwanie: ocalić kulturę materialną i duchową
dawnej wsi. By osiągnąć ten cel, postanowili zorganizować muzeum. Prezes [Tuwalski] wraz z innymi członkami oraz z młodzieżą szkolną zaczęli gromadzić eksponaty; zbierano m.in.: dawne
narzędzia wykorzystywane w gospodarstwie i w kuchni; wyposażenie wnętrz dawnych domów.
Gromadzono nie tylko rzeczy materialne, ale też nagrania i zapisy dawnych pieśni z Woli Osowińskiej i okolic, relacje starszych mieszkańców na temat przeżyć z okresu II wojny światowej, pracy
we dworze, obrzędów ludowych. W początkowym okresie tworzenia muzeum część eksponatów
zakupiono ze środków pozyskanych od władz państwowych. W późniejszych latach, a także obecnie, ekspozycja była i jest wzbogacana dzięki darczyńcom.
64
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
11, 12. Muzeum Regionalne w Woli Osowińskiej. Odtworzona dawna izba mieszkalna oraz kuchnia
(koniec XIX wieku). Fot. Damian Mitura.
13. Muzeum Regionalne w Woli Osowińskiej. Wóz konny oraz część wystawy poświęconej historii wsi.
Fot. Damian Mitura.
Kiedy Wacław Tuwalski [jeszcze przed wojną] przybył do Woli Osowińskiej, miał wielką
potrzebę rozwijania sztuki. Z tego powodu co roku organizował jakiś występ teatralny, na którym
licznie gromadzili się mieszkańcy wsi. Założył 30-osobowy zespół folklorystyczny, odrestaurował
dawne stroje ludowe. W latach 1935–1938 od starszych mieszkanek Woli Osowińskiej spisywał
obrzędy i nuty dawnych pieśni; chciał odtworzyć przebieg dawnego wesela. Niestety działania
przerwała wojna.
Po wojnie kontynuował swoją pracę. Wystawił m.in.: Balladynę i Starą Baśń. Jednak największym przedsięwzięciem było przygotowanie i wystawienie Wesela sprzed stu lat. Niestety,
notatki spisane przed wojną zaginęły i trzeba było rozpoczynać wszystko od nowa. Na szczęście
65
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
Wacław Tuwalski zapamiętał część nut. Zebrał aktorów w różnym wieku i zrobił to, co zaplanował.
Wesele zostało zaprezentowane w latach 80. w różnych miejscach, nie tylko w Woli Osowińskiej,
ale także m.in. w Lublinie i Kraśniku. Artyści jeździli i wystawiali, chcieli pokazać, jak w Woli Osowińskiej wyglądały obrzędy związane z weselem.
14. Wesele sprzed stu lat swoją premierę miało w miejscowej remizie strażackiej, w sali kina.
Na początku ostatniej dekady XX wieku Wacław Tuwalski ciężko zachorował. Postępująca choroba uniemożliwiła mu prowadzenie aktywnej działalności publicznej, ale całkiem nigdy
jej nie zaprzestał. Odwiedzał muzeum mówiąc, że ,,idzie do siebie’’, wspomagał miejscowy zespół śpiewaczy, interesował się wszystkimi sprawami lokalnej społeczności. Niestety, stan jego
zdrowia ciągle się pogarszał. Wacław Tuwalski zmarł 19 marca 1995 roku. Pogrzeb, który odbył
się 22 marca 1995 roku, zgromadził setki ludzi. Żegnali go mieszkańcy Woli Osowińskiej i okolic,
przyjaciele z całej Lubelszczyzny – z Lublina, Lubartowa, Kocka, Sobieszyna i innych miejscowości.
Przybyli, aby w ostatniej drodze oddać hołd swojemu nauczycielowi, wychowawcy, opiekunowi, współpracownikowi, przyjacielowi, wielkiemu społecznikowi na zawsze oddanemu ludziom,
wśród których żył i pracował.
Nad jego trumną Krystyna Kożuch – wychowanka, nauczycielka i długoletnia dyrektorka
gimnazjum, wygłosiła bardzo piękną i wzruszającą mowę. Oto jej fragmenty:
Drogi Wychowawco! Mistrzu wśród pedagogów, dydaktyków i społeczników!
My – całe rzesze, całe pokolenia Twoich uczniów, współpracowników, znajomych i sąsiadów, mieszkańców Woli Osowińskiej i okolic – składamy Ci wyrazy hołdu za kilkudziesięcioletnią
ofiarną pracę w miejscowych szkołach, w licznych organizacjach społecznych w naszym środowisku i poza nim.
[...] Uczyłeś nas, że miarą człowieka są jego czyny, jego praca, taka, w którą wkłada całe
swoje serce i wszystkie umiejętności, nie czekając na wdzięczność, poklask czy popularność. Byłeś
zawsze niedoścignionym wzorem takiej postawy. Doświadczyłeś wielu dramatycznych przeżyć,
a mimo to nie wątpiłeś w sens życia, pracy, dobra dla drugiego człowieka.
66
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
Rozumiałeś nasze słabości, ułomność i to też jest miarą Twojej mądrości i dobroci, którymi obdarowywałeś nas bez żadnych warunków wstępnych. Jesteśmy Twoimi dłużnikami. Ten dług
można w jeden tylko sposób spłacić: stosując w swoim życiu, przynajmniej w części Twój system
wartości, dając innym choć odrobinę tego, co Ty dawałeś nam w takiej obfitości, kontynuując
Twoje dzieło, czyniąc dobro. Tak odczytuję Twój testament.[...]
Spoczął przy głównej alei cmentarza parafialnego w Woli Osowińskiej. Jego grobu nie da
się obojętnie ominąć, nie myśląc o nim. Grób jest łatwo zauważalny, ponieważ widnieje na nim
wielki napis: WACŁAW TUWALSKI – NAUCZYCIEL.
Wspomnienia o Wacławie Tuwalskim
Natalia Mitura (ur. 1929) – mieszkanka Woli Osowińskiej; uczennica Wacława Tuwalskiego; pracowniczka administracji w Spółdzielni i Ośrodku Zdrowia w Woli Osowińskiej (w latach
1958–1989).
Jako nauczyciel, wychowawca i opiekun to był bardzo dobry, tak go też wspominam.
Uczył mnie jeszcze chyba rok przed wojną, w wojnę i po wojnie. W szkole był bardzo dobrym
organizatorem, o czym świadczy m.in. budowa szkoły (domu ludowego), w późniejszych latach
znalezienie dla niej lokum, pomoc w budowie nowej szkoły. Założył także szkołę rolniczą i podjął
się organizacji spółdzielni zdrowia, to też świadczy o jego działalności na rzecz środowiska.
Potem gdy pracowałam w Spółdzielni Zdrowia to pamiętam, że o wszystko się starał.
Dbał o pacjenta, dbał o pracowników. Żył ze wszystkimi w zgodzie. Troszczył się o wszystko, żeby
dobrze było pracownikom ośrodka, żeby pacjenci byli dobrze obsługiwani. Robił to wszystko czynem; [...] postarał się o 0,5 ha placu obok parku, na którym wybudował budynek dla spółdzielni.
Alina Brynczak (ur. 1939) – córka Wacława Tuwalskiego.
Bardzo trudno napisać krótkie wspomnienie o Ojcu, którego życie było tak bogate i sprawy
rodzinne przeplatały się z różnoraką działalnością na rzecz środowiska. Był wspaniałym ojcem, człowiekiem niezwykłym – z pozoru twardym i surowym, a jednocześnie bardzo wrażliwym, delikatnym
– chociaż nie uzewnętrzniał swoich uczuć. Można się było od Niego nauczyć: uczciwości, pracowitości
i obowiązkowości, konsekwencji, szacunku do otoczenia (zarówno do ludzi, jak i do przyrody) i wielu
innych pozytywnych cech. W zasadzie nie pamiętam, żeby prowadził ze mną rozmowy edukacyjno-wychowawcze i umoralniające, a ja zwykle wiedziałam, czym Go mogę zasmucić, a czym sprawić radość.
Umiał cieszyć się drobiazgami i nawet w ciemnym tunelu dostrzegał jakieś światełko.
Kochał wieś i życie na wsi we wszystkich jego wymiarach. Trudno mi było zrozumieć jaką przyjemność może sprawiać człowiekowi ciężka praca na roli (np. koszenie zboża podczas upalnego dnia),
po której zwykle nie spał całą noc z powodu bólu mięśni. Jego to cieszyło, że zboże jest dorodne,
kłosy pełne – nieważne było, że ciężej się kosi i zbiera.
67
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
W naszym domu rodzinnym nie mówiło się podniosłym głosem. Kiedy kogoś ,,poniosły
nerwy’’, Ojciec zawsze reagował słowami: cicho, cicho.
Mama miała do Niego często pretensję, że żyje dla innych, ale kiedy trzeba było, dzielnie
Go wspierała w różnych pracach.
Zawsze miał nowe pomysły, jak można ludziom na wsi pomóc, żeby życie było łatwiejsze.
Był to człowiek głębokiej wiary, ale nie lubił manifestować swoich uczuć religijnych – On
żył Ewangelią. Kochał przyrodę, całe życie marzył, żeby zamieszać w lesie i dlatego wokół domu
posadził mnóstwo różnorodnych drzew i krzewów. Kiedyś był tam naprawdę lasek w miniaturze.
Miał wszechstronne zainteresowania i do końca życia było w Nim dużo takiej dziecięcej
ciekawości świata. Zawsze marzył o dalekich podróżach, a niemożność realizacji tych marzeń rekompensował lekturą pism i książek geograficzno-przyrodniczych.
W życiu codziennym cenił prostotę, było to odczuwalne w kwestiach ubioru i pożywienia. Ja wiedziałam, że zawsze mogę na Niego liczyć, chociaż tylko raz w życiu powiedział mi to
wprost. Żałuję, że nie zawsze potrafiłam to odwzajemnić. Potwierdza się zdanie ks. Twardowskiego „Śpieszcie się kochać ludzi, tak szybko odchodzą”.
Marianna Deleżuch (ur. 1944) – mieszkanka Woli Osowińskiej; nauczycielka w miejscowej Szkole Podstawowej (w latach 1962–2000) i jej dyrektorka (w latach 1987–2000).
Był bardzo wymagający, ale wspierał młodych nauczycieli. Dokładnie omawiał wszystkie
hospitowane lekcje. W każdej sprawie wychowawczej mogłam iść do niego po radę, a on zawsze
znalazł właściwe rozwiązanie. Zachęcał do tworzenia szkolnych organizacji, np. ja prowadziłam
harcerstwo. Wspólnym staraniem znacznie poprawiliśmy warunki do wychowania fizycznego, organizując tzw. Zieloną Salę Gimnastyczną.
Krystyna Kożuch (ur. 1955) – mieszkanka Woli Osowińskiej; uczennica Wacława Tuwalskiego; nauczycielka w miejscowej szkole (w latach 1980–2009); dyrektorka woleńskiego gimnazjum (w latach 1999–2006); prezes Towarzystwa Regionalnego (w latach 1995–2004); od 2010
roku opiekun Muzeum Regionalnego w Woli Osowińskiej.
Jestem wychowanką Wacława Tuwalskiego. Od piątej klasy był naszym opiekunem.
Zawsze go szanowałam, ale z biegiem lat coraz bardziej cenię i podziwiam. Bardzo trudno wyszczególnić za co, ponieważ Jego zasługi są tak ogromne, że nie sposób ich wymienić. W każdej
z pełnionych przez siebie ról może stanowić wzór do naśladowania.
Jako nauczyciel był doskonałym dydaktykiem. Miał szeroką wiedzę merytoryczną z różnych dziedzin. Potrafił znaleźć metodę, aby dotrzeć do każdego ucznia, również do tego z trudnościami. Mieliśmy poczucie, że wszyscy jesteśmy dla Niego ważni, że jest wymagający, ale nie
małostkowy, że sprawiedliwie nas ocenia. Poświęcał nam bardzo dużo czasu również po lekcjach.
Pod jego kierunkiem i z pomocą popołudniami wykonywaliśmy mapę plastyczną Polski, przygotowywaliśmy przedstawienia na różne okazje, oglądaliśmy telewizję (wtedy jeszcze w prywatnych
68
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
domach nie było telewizorów), porządkowaliśmy groby żołnierskie i alejki w parku, pielęgnowaliśmy kwiaty w klasie i przed szkołą.
Jako kierownik szkoły dbał, abyśmy uczyli się w jak najlepszych warunkach, ale wdrażał
nas do odpowiedzialności za wspólne mienie, za ład i porządek. Wiele uwagi poświęcał młodym
nauczycielom. Często hospitował ich lekcje i zauważaliśmy pozytywne tego efekty.
Przez wszystkie lata pracy w szkole organizował dożywianie. Często w gronie koleżanek
i kolegów wspominamy chrupiące bułeczki, pyszne świeże pączki z białą kawą – wszystko to było
przygotowywane w szkolnej kuchni – z udziałem rodziców.
Był w stałym kontakcie ze służbą zdrowia. Pilnował, aby systematycznie odbywały się
wszystkie badania, przypominał terminy wizyt, kontrolował, czy uczeń rzeczywiście dotarł do gabinetu.
Jako mieszkaniec Woli Osowińskiej od początku swego tutaj pobytu dbał o poprawę warunków życia całej społeczności lokalnej. Na każdym kroku w naszej wsi widać ślady jego zaangażowania i nieustannych wysiłków na rzecz dobra wspólnego. Wszystkie obiekty użyteczności
publicznej powstały albo dzięki Niemu, albo z wielkim jego udziałem. Wiele Mu zawdzięczają
istniejące w naszej miejscowości organizacje społeczne. Na każdej odcisnął piętno, jeśli którejś nie
zakładał, to bardzo wspomagał.
Do końca życia był animatorem kultury, angażując w tę działalność różne pokolenia: od
dzieci szkolnych po najstarszych mieszkańców wsi. Z dużym, ciężkim magnetofonem szpulowym
na bagażniku, rowerem przemierzał wiele kilometrów, chcąc nagrać i ocalić od zapomnienia zanikające już pieśni ludowe, podania itp. Udało Mu się zachęcić młodzież do gromadzenia dawnych
mebli, narzędzi gospodarczych i strojów, które zostały wyeksponowane w utworzonym przez Niego muzeum. Jego aktywność na różnych płaszczyznach była bezinteresowna i dlatego był wiarygodny dla wszystkich mieszkańców, dzięki czemu pozyskiwał do współpracy zarówno rolników, jak
i tzw. inteligencję wiejską: księdza, lekarzy, aptekarzy, nauczycieli, kierownictwo gorzelni i młyna.
Nigdy nie zabiegał o popularność, nie oczekiwał wdzięczności, poklasku, zaszczytów.
Zdarzyło się, że zadzwonił do Niego jakiś urzędnik z Lublina z pytaniem o odznaczenia, bo władze
chciały Go czymś uhonorować, wówczas odpowiedział: „Wie pan, dokładnie nie wiem, co tam
mam. Jest tego z pół kilo”.
Dziękuję losowi, że miałam szczęście spotkać na swojej drodze takiego mądrego i dobrego człowieka.
_____
Jestem przekonany, że gdyby nie Wacław Tuwalski oraz jego działalność, Wola Osowińska wyglądałaby dzisiaj inaczej. Myślę, że nie byłaby tak znaną miejscowością, jak jest obecnie.
Do mojej wsi przybywają goście nie tylko z Lubelszczyzny, ale również z Mazowsza, Podlasia i innych regionów Polski. Z zainteresowaniem i podziwem oglądają ekspozycję muzealną, coraz liczniej uczestniczą w kolejnych edycjach Międzywojewódzkiego Konkursu Poezji i Prozy Ludowej im.
Wacława Tuwalskiego. Wszystkim bez wyjątku smakują słynne już „woleńskie kartoflaki”, które
w grudniu 2012 roku zostały wpisane na Listę Produktów Tradycyjnych Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi (figurują na zaszczytnej 100 pozycji). Gdyby żył jeszcze Wacław Tuwalski, z pewnością
69
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
by się z tego ucieszył, bo tę regionalną potrawę bardzo cenił i popularyzował, np. podczas sesji
w ramach ogólnopolskich i wojewódzkich zjazdów Towarzystw Regionalnych.
Jesteśmy dumni z dokonań Mistrza, ale mamy świadomość, że spoczywa na nas obowiązek kontynuowania i rozwijania tego wielkiego dorobku. To jest także zadanie dla mnie – ucznia
klasy Ia I Liceum Ogólnokształcącego im. Tadeusza Kościuszki w Łukowie. Staram się je wypełniać
w miarę swoich możliwości, m.in. poprzez pracę na rzecz mojej miejscowości oraz zaangażowanie
w działalność Towarzystwa i Muzeum Regionalnego.
BIBLIOGRAFIA
Kroniki Towarzystwa Regionalnego w Woli Osowińskiej
Archiwalne dokumenty zgromadzone w Muzeum Regionalnym w Woli Osowińskiej
Hasło biograficzne: pl.wikipedia.org/wiki/Wacław_Tuwalski
WYWIADY
Rozmowa z Aliną Brynczak
Rozmowa z Krystyną Kożuch
Rozmowa z Natalią Miturą
Rozmowa z Marianną Deleżuch
ILUSTRACJE
Autor dołączył do pracy 19 fotografii. Do publikacji wybrano 14 z nich.
Fotografie nr 1, 2, 3, 5, 7, 8, 14 pochodzą ze zbiorów archiwalnych Muzeum Regionalnego w Woli
Osowińskiej.
70
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
71
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
Praca indywidualna – III nagroda
Igor Kubalski
Liceum Ogólnokształcące im. ks. kard. Stefana Wyszyńskiego w Staszowie
Nauczyciel - opiekun naukowy pracy: mgr Tomasz Bielecki
Staszowski Prometeusz.
Rzecz o Stefanie Kopczyńskim
Jedna z największych osobistości XIX-wiecznej sceny politycznej, Klemens Lothar von
Metternich, zadufany w sobie austriacki kanclerz, stwierdził kiedyś: „Jestem historykiem, nie poetą, i gdy zgaduję, to tak się dzieje, ponieważ ja to wiem”.
Nie od dziś wiadomo, że historia jest nauką zwycięzców. Ci, którzy dokonują zamachów
stanu, podbojów, a niekiedy nawet rzezi – dziwnie trwale zapisują się na jej kartach. Dużo mniejsze szanse na zachowanie się w pamięci potomnych mają natomiast ci, którzy wytrwale pracując,
osiągnęli znacznie więcej niż niejeden generał, polityk czy szlachetnie urodzony. [Tym skromnym]
jednostkom towarzyszą określenia: społecznicy, regionaliści czy lokalni liderzy.
[...] Urodzony w końcu XIX stulecia nauczyciel Stefan Kopczyński i austriacki mąż stanu
von Metternich mają ze sobą wiele wspólnego. Obydwaj przecież „nie zgadywali”, ale z nadludzkim niemal spokojem, cierpliwością i rozwagą kształtowali otaczającą ich rzeczywistość. Tyle tylko, że to drugiemu z nich przypadło w udziale poczesne miejsce w historii powszechnej, podczas
gdy o Stefanie Kopczyńskim wiedzą tylko nieliczni.
Pragnę przybliżyć postać dyrektora i nauczyciela gimnazjum i liceum w Staszowie, by
również dla tak ważnego człowieka, jakim bez wątpienia był Stefan Kopczyński – „staszowski Judym”, „staszowski Prometeusz” – znalazło się miejsce przy stole zwycięzców, i to nie tylko lokalnej
społeczności.
Stefan Kopczyński po raz pierwszy nawiązał kontakt ze Staszowem mając dwadzieścia
kilka lat. Był wówczas ukształtowanym intelektualnie i emocjonalnie młodzieńcem, który właśnie
rozpoczynał swoją długoletnią służbę nauczycielską. Aby jego sylwetka, którą odtwarzam, była
pełna, należy wrócić „do korzeni” – do jego miejsca narodzin i domu rodzinnego.
Stefan był najstarszym z sześciorga dzieci Kazimiery i Stanisława Kopczyńskich. Przyszedł
na świat 31 lipca 1890 roku w Żarnowcu, miejscowości położonej na wapiennej Wyżynie Krakow73
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
sko-Częstochowskiej, odległej o 60 kilometrów od dawnej siedziby królów polskich – Krakowa,
a o drugie tyle od Staszowa. Prócz niego państwo Kopczyńscy mieli jeszcze: Jana, Władysława, Irenę, Zosię – zmarłą w nastoletnim wieku, oraz Krystynę. Dom pełen pociech musiał być miejscem
wypełnionym ciepłem i radością, zwłaszcza że matka zajmowała się wyłącznie prowadzeniem
gospodarstwa. Utrzymywał je ojciec, pan Kazimierz, pracujący w urzędzie gminnym. Rodzice
ukształtowali w dzieciach całkowicie naturalną postawę skromności, która bynajmniej nie przeszkodziła im w dalszym rozwoju. U bohatera niniejszej opowieści miała się ona objawić jeszcze
niejednokrotnie, zawsze z ogromnym pożytkiem dla otoczenia.
Oczywiście, skromność nie była jedyną cnotą, którą wyniósł ze swego rodzinnego domu.
Miłość do ojczyzny, którą, już jako nauczyciel, przekazywał swoim uczniom, także zaszczepili mu
jego rodzice. Pani Kazimiera siadywała wieczorami przy fortepianie, by uczyć swoje dzieci patriotycznych pieśni, w tym Mazurka Dąbrowskiego. Wpoiła im także, wespół z jego ojcem, wiarę
katolicką. Było to szczególnie istotne w czasach zaborów, pogłębiało bowiem ich świadomość
narodową i sprzeciw wobec polityki rusyfikacji polskiego narodu, prowadzonej przez carat.
Właściwą edukację siedmioletni wówczas Stefan rozpoczął w szkole elementarnej. Po
jej ukończeniu w 1902 roku kontynuował naukę w Lublinie. W elitarnej Szkole Lubelskiej1, gdzie
przyjmowani byli wyłącznie Polacy-katolicy, 20 czerwca 1909 roku przystąpił do egzaminu maturalnego. Zdał go pomyślnie, po czym postanowił, co zrozumiałe, podjąć studia wyższe. Rozpoczął je na najstarszym na ziemiach polskich Uniwersytecie Jagiellońskim w roku akademickim
1909/1910 na Wydziale Filozoficznym. Jako kierunek studiów wybrał nauki przyrodnicze, zaś jako
specjalizację – biologię.
Dwudziestoczteroletni student szedł na piąty rok studiów, gdy wybuchła Wielka Wojna.
Co ciekawe, nie przeszkodziło to Stefanowi Kopczyńskiemu w odbieraniu dalszej edukacji, przynajmniej nie w tak dużym stopniu, co innym młodym Polakom w tym czasie. Po pierwsze – Kraków nie leżał na obszarze, gdzie toczyły się główne działania militarne, dlatego przerwy w pobieraniu nauki, spowodowane konfliktem zbrojnym, zdarzały się sporadycznie. Po drugie – z powodu
swego obywatelstwa. Miasto, w którym studiował, wchodziło w skład monarchii austro-węgierskiej. Stefan, pochodzący z Żarnowca leżącego w Królestwie Polskim, był formalnie poddanym
cara. W ten sposób uniknął poboru i walki, tak po stronie Trójporozumienia, jak i Trójprzymierza.
Po uzyskaniu absolutorium, 3 sierpnia 1916 roku, przed młodym absolwentem znów
zawisła perspektywa wcielenia do wojska. Tym razem mógł jej uniknąć, podejmując pracę w szkole. Wtedy to po raz pierwszy skierował uwagę w stronę Świętokrzyskiego. Został nauczycielem,
przypuszczalnie matematyki i przyrody2, w Państwowym Gimnazjum i Seminarium Nauczycielskim w Kielcach. Pracował tam do 1918 roku, [...] miał też posadę nauczycielską w innej kieleckiej
szkole – Państwowym Gimnazjum im. Mikołaja Reja.
Rok szkolny 1918/1919 rozpoczął w nowo otwartym Prywatnym Gimnazjum Polskiej
Macierzy Szkolnej w Staszowie. Od tego momentu związany był ze Staszowem – z dziesięcioletPrywatna męska 8-klasowa szkoła typu humanistycznego pn. Szkoła Lubelska, zał. w 1905 r. [Przyp. red.]
T. Bielecki, Biogramy niektórych nieżyjących nauczycieli Liceum Ogólnokształcącego im. ks. kard. Stefana
Wyszyńskiego w Staszowie, [w:] Liceum Ogólnokształcące im. ks. kard. Stefana Wyszyńskiego w Staszowie
1918-2013. W 95-lecie istnienia, Staszów 2013, s. 89.
1
2
74
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
nią przerwą – przez następne ćwierć wieku. To właśnie tutaj poznał swoją przyszłą żonę, Eugenię
Adaś. Pochodziła z dobrze sytuowanej rodziny, klimatem podobnej do domu Kopczyńskiego: ojciec
Antoni był żywicielem rodziny, zaś matka Julia zajmowała się prowadzeniem domu i wychowywaniem pięciorga dzieci. Ale to nie w Staszowie młodzi wzięli ślub 20 stycznia 1923 roku. Dlaczego?
Otóż 1 września 1922 roku Stefan Kopczyński objął po raz pierwszy posadę dyrektora – w Żeńskim
Gimnazjum Sejmikowym w Mińsku Mazowieckim. [...] Eugenia i Stefan zawarli związek małżeński
w Warszawie, w nowo wzniesionym kościele Zbawiciela. Ślub dyrektora szkoły, którego udzielił sam
proboszcz parafii, Roman Rembeliński, stanowił ważne wydarzenie dla szkolnej społeczności, toteż
rodzice i uczennice ufundowali nowożeńcom specjalną tablicę pamiątkową. Znajduje się ona do
dziś w Zespole Gimnazjum i Liceum im. Polskiej Macierzy Szkolnej w Mińsku Mazowieckim, z wygrawerowaną dedykacją: „Dyrektorowi Stefanowi Kopczyńskiemu w dniu ślubu rada Pedagogiczna
i uczennice Żeńskiego Gimnazjum Mińsko-Mazowieckiego 20 styczeń 1923 rok”3.
1. Stefan Kopczyński.
2. Eugenia Kopczyńska, z domu Adaś.
3
Sic! Powinno być przecież „stycznia” i „roku” – I.K.
75
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
[...] Od września 1924 roku był dyrektorem w Gimnazjum J. Kołodziejczyka w stolicy,
a między 1925 a 1928 rokiem – w Gimnazjum Sejmikowym w Garwolinie. [...] Podczas kilkuletniego okresu spędzonego na Mazowszu przyszła na świat jego jedyna córka, Ligia, urodzona 13
sierpnia 1925 roku.
[...] W ciągu kolejnych trzech lat nauczał w Publicznej Szkole Rolniczej w Rożnicy, miejscowości położonej dzisiaj na obrzeżach województwa świętokrzyskiego. Podczas nauki w tej
szkole S. Kopczyński, decyzją Państwowej Komisji Egzaminacyjnej w Warszawie, otrzymał dyplom
nauczyciela szkół średnich. Było to o tyle istotne, że w [II Rzeczypospolitej] w myśl ustawy [...] –
„kwalifikacje zawodowe do nauczania w szkołach średnich ogólnokształcących i seminariach nauczycielskich posiada tylko ta osoba, która zdała egzamin państwowy na nauczyciela szkół średnich, ustanowiony rozporządzeniem Ministra Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego”. Do
tej pory Kopczyński korzystał z postanowień przejściowych tej ustawy; po otrzymaniu dyplomu
mógł w sensie prawnym podjąć pracę w każdej szkole średniej na obszarze Rzeczypospolitej.
Najdłużej pracował, jako dyrektor, w Prywatnym Gimnazjum i Liceum Koedukacyjnym
Polskiej Macierzy Szkolnej w Staszowie. Przyjazd do tego miasta ucieszył z pewnością nie tylko
samego pedagoga, który placówkę oświatową obejmował tu już wcześniej. Rodzina Kopczyńskich
mogła wreszcie utrzymywać stały kontakt z rodzicami Eugenii – państwem Adasiami. Zamieszkiwali oni nieopodal Staszowa, w urokliwych Rytwianach, gdzie Stefan, Eugenia i Ligia składali im
częste wizyty.
Świeżo mianowany na stanowisko dyrektora staszowskiej szkoły, Kopczyński podjął działania mające na celu udoskonalenie pracy placówki. Przydało się w tym 6-letnie doświadczenie
dyrektorskie oraz 16-letnie nauczycielskie. Wkrótce jego wysiłki doceniło Ministerstwo Wyznań
Religijnych i Oświecenia Publicznego, które zarządzeniem z 14 czerwca 1935 roku nadało staszowskiemu Gimnazjum i Liceum uprawnienia szkoły państwowej. W tamtym czasie stanowiło
to dla szkoły ogromną nobilitację. Sukces był tym większy, że także w świadomości staszowian
placówki prowadzone przez ambitnego dyrektora stały się chlubą miasta. Dowodzą tego licznie
zachowane wspomnienia [ówczesnych] gimnazjalistów, jak choćby Zdzisława Czajkowskiego:
Budynek, jak na owe czasy, był okazały. Piętrowy, murowany. Na parterze mieściły się:
sala gimnastyczna, sekretariat z gabinetem dyrektora. Na piętrze sale do nauki i gabinet fizyczny
z prawdziwego zdarzenia. Młodzieży nie było więcej niż 120 osób. Nauka koedukacyjna. Język
obcy to niemiecki, francuski oraz łacina. W pewnych okresach próbowano nas zainteresować
greką, ale bezskutecznie4. Ten sam uczeń dodaje jeszcze, pisząc o „staszowskim Judymie”: Dyrektorem był S. Kopczyński, z wykształcenia biolog. Powolny, zamknięty w sobie, wzbudzał szacunek5.
Z kolei Jolanta Chmurowska obszerniej opisuje sylwetkę Stefana Kopczyńskiego, zwracając uwagę na sposób prowadzenia przez niego zajęć oraz zachowanie:
Dyrektor robił wrażenie bardzo surowego, chociaż w rzeczywistości niejedna psota
uchodziła nam płazem. […] Jako nauczyciel, Stefan Kopczyński bardzo ciekawie prowadził lekcje,
Z. Czajkowski, Staszów – miasto mojej młodości, [w:] Almanach Staszowski 1994, Staszów 1994, s. 170.
J. Chmurowska, Tak to pamiętam…, [w:] Liceum Ogólnokształcące im. ks. kard. Stefana Wyszyńskiego
w Staszowie..., s. 186.
4
5
76
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
a ulubionym jego przedmiotem była biologia. Często sam rysował kredą na tablicy omawiany
okaz, a trzeba przyznać, że bardzo ładnie rysował, a także miał piękny charakter pisma. Pod tym
względem był dla uczniów niedościgłym wzorem, który każdy usiłował naśladować […]. Zarówno
u uczniów, jak i wśród staszowskiego społeczeństwa cieszył się dyrektor Kopczyński dużym autorytetem. Zawsze umiał utrzymać odpowiedni dystans, chociaż za jego dyrektorowania mieliśmy
dużo przyjemnych imprez i okazji do wesołego spędzania czasu6.
Co może dziwić obecnie – posiadanie uprawnień szkoły państwowej bynajmniej nie
było równoznaczne wówczas ze zwolnieniem uczniów z wnoszenia opłat za naukę w gimnazjum
i liceum. W czasach II Rzeczypospolitej nie istniały bowiem subwencje państwowe, za które
możliwe byłoby opłacenie działalności szkoły. Za pieniądze uzyskane z czesnego pokrywano
m.in. koszty utrzymania budynku, zakup pomocy naukowych czy pensje nauczycieli i pracowników administracji. Od 1935 roku w staszowskich szkołach czesne wynosiło miesięcznie w klasach I-szych gimnazjum 30 złotych, zaś w klasach programowo wyższych odpowiadały kolejnym
wielokrotnościom liczby 6, tj. 36, 42 oraz 48 złotych. Uczniowie klas licealnych wnosili jednakową przez cały okres nauki opłatę w wysokości 48 złotych miesięcznie7. Autor wspomnienia,
z którego pochodzą niniejsze dane, określa te kwoty „stosunkowo wysokimi”8. Można się z tym
zgodzić. Stosunek wysokości czesnego ucznia IV klasy gimnazjum, tj. 48 złotych, do średnich
miesięcznych zarobków pracownika umysłowego (mężczyzny) w województwach centralnych,
wynoszących w 1935 roku 304,70 złotych9, jest równy 15,7%. Obecnie, na przykładzie Prywatnej Szkoły Salvador w Krakowie, w którym czesne wynosi 840 złotych10, oraz przeciętnego wynagrodzenia brutto specjalisty (mężczyzny) w Polsce w 2014 roku, równego 5677,13 złotych11,
łatwo można wykazać, że ów stosunek nie zmienił się znacząco od lat trzydziestych. Dzisiaj
[analogiczny procent] jest równy 14,8%. Dowodzi to, że przy wysokich standardach nauczania,
jakie zapewniały szkoły pod kierownictwem Stefana Kopczyńskiego, czesne ustalone zostało na
rozsądnym poziomie.
Opłaty za naukę w gimnazjum i liceum należało uiszczać do 5. dnia każdego miesiąca.
Uczeń, który tego nie zrobił, miał być usuwany ze szkoły. Istniały, co prawda, przypadki, w których
możliwe było częściowe lub całkowite zwolnienie uczniów z wnoszenia czesnego, były to jednak sytuacje wyjątkowe. Wobec ciężkiego nieraz położenia materialnego uczniów i ich rodziców,
z których większość nie miała stałego zatrudnienia, Stefan Kopczyński kierował się nie twardymi
przepisami, ale wyrozumiałością; [...] miał kontakt ze wszystkimi [rodzinami]; znał i rozumiał naturę ich problemów finansowych, dlatego przekładał termin płatności za czesne na czas dogodny
dla rodziców uczniów. Swym postępowaniem zdobył sobie nie tylko szacunek społeczności – zarówno szkolnej, jak i miejskiej – ale również miano posiadacza „matczynego serca”12.
Tamże.
A. Koziński, Staszowski Judym, [w:] Liceum Ogólnokształcące im. ks. kard. Stefana Wyszyńskiego w Staszowie ..., s. 196.
8
Tamże.
9
Mały Rocznik Statystyczny 1939, Główny Urząd Statystyczny Rzeczypospolitej Polskiej, Warszawa 1939, s. 277.
10
wyborcza.biz/biznes/1,101562,12497582,Ile_to_kosztuje_i_dlaczego_tak_drogo__Czesne_w_szkole.html
11
Rocznik statystyczny 2014, Główny Urząd Statystyczny, Warszawa 2014, s. 273.
12
A. Koziński, Staszowski Judym...
6
7
77
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
[Jednak] nawet najszlachetniejsze postępowanie dyrektora szkoły nie powinno było
zaszkodzić płynności budżetowej placówki. [...] Początkowo S. Kopczyńskiemu wraz z podległą
mu Radą Szkoły udawało się zaciągać pożyczki na koszty prowadzenia szkół. Niestety, odkładanie terminów wpłacania czesnego przez uczniów, a także procenty od kredytów doprowadziły
do nader złego stanu finansów placówki – szkołom groziła wręcz likwidacja. Z tego, jak wyglądało spotkanie Rady Szkolnej w sprawie zamknięcia Gimnazjum i Liceum Polskiej Macierzy
Szkolnej w Staszowie, zdał relację w swych Pamiętnikach Krzysztof Radziwiłł, jeden z członków
tego gremium:
Kiedy ważyły się losy gimnazjum, bo na skutek lat kryzysowych uczniów było coraz mniej
i zmuszeni byliśmy powziąć decyzję zlikwidowania szkoły z powodu braku funduszu, jeden z członków rady, miejscowy żydowski księgarz, zażądał niespodziewanie tajnego głosowania. I cóż się
okazało: wszyscy członkowie rady, który uprzednio byli zdecydowani na likwidację gimnazjum,
tajnie głosowali za jego utrzymaniem. Endecy i ludowcy myśleli, że i tak przegłosują ich senatorzy,
PPS-owcy i Żydzi, a my z kolei myśleliśmy, że przegłosują nas endecy, tak że będzie można zrzucić odpowiedzialność za zamknięcie szkoły na naszych przeciwników politycznych. W ten sposób,
wbrew łacińskiemu przysłowiu, „Concordia parvae res crescunt, discordia maxima dilabuntur”
(‘w zgodzie nawet małe rzeczy wzrastają, od niezgody największe upadają’), na skutek naszej
dyskordii gimnazjum się ostało13.
Stwierdzenie, że przez pojęcie doskonalenia szkoły dyrektor rozumiał wyłącznie zapewnienie jej stabilności finansowej, zakup potrzebnych pomocy dydaktycznych czy utrzymanie w dobrym stanie gmachu szkoły, byłoby nieprawdą. Stefan Kopczyński nie należał bowiem do ludzi,
którzy traktowali swoją pracę jak przykry obowiązek, konieczność lub zajęcie, z którego można jedynie się utrzymać. Co podkreślają wszystkie źródła traktujące o życiu i działalności „staszowskiego Prometeusza” – zawód nauczyciela był dla niego „służbą nauczycielską”, a nie „pracą”. Właśnie
z powodu pełnienia misji szerzenia oświaty dobrze rozumiał, że nauczanie powinno odbywać
się na wielu płaszczyznach i dlatego starał się zapewnić młodym staszowianom wszechstronny
rozwój. Na przykład dużą wagę przywiązywał do obycia kulturalnego młodych ludzi. W tym celu
utworzył w 1934 roku „Kącik żywego słowa”. W szkole funkcjonował również zespół teatralny,
uświetniający uroczystości szkolne, państwowe i środowiskowe. Nie poprzez same tylko akademie dyrektor starał się wpajać uczniom uczucia patriotyczne. Zachowane zdjęcia14 świadczą, że
odbywały się także wycieczki uczniów gimnazjum i liceum, na przykład do Częstochowy, tak ważnej w polskiej historii. Za zgodą i wiedzą Stefana Kopczyńskiego, a pod kierunkiem polonisty, Stanisława Potoczka, ukazywało się redagowane przez społeczność uczniowską czasopismo „Młode
Pióra”. Zdzisław Czajkowski mówi o tym periodyku tak:
Od 1937 roku szkoła miała własną gazetkę. Po plebiscycie przeprowadzonym w szkole
nazwaliśmy ją „Młodymi Piórami”. […] Poza „wstępniakiem”, czyli artykułem poważnym, było sporo humoru, dowcipów, były nowele i sporo poezji15. W Muzeum Ziemi Staszowskiej przechowywane są obecnie dwa numery tego pisma, pochodzące z 1937 roku.
K.M. Radziwiłł, Pamiętniki. Od feudalizmu do socjalizmu bezpośrednio, Białystok 2008, s. 92.
„Goniec Staszowski”, nr 1-3/2014, s. 3.
15
Z. Czajkowski, Staszów..., s. 171.
13
14
78
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
Harmonijny rozwój szkoły przerwany został, jak [wszystkich szkół] w całej Polsce, wybuchem wojny z Niemcami w dniu 1 września 1939 roku. Po agresji Trzeciej Rzeszy i utworzeniu
z części ziem Rzeczypospolitej Generalnego Gubernatorstwa, Staszów, pod okupacją niemiecką,
znalazł się pod względem administracji szkolnej w zasięgu działania Urzędu Szkolnego w Ostrowcu Świętokrzyskim16. Stefan Kopczyński szybko skorzystał z dyrektywy szefa Zarządu Cywilnego
Okręgu Wojskowego Łódź, według której wszystkie szkoły miały być „…uruchomione możliwie
jak najrychlej”17 i rozpoczął nowy rok szkolny 1939/1940 w niecałe półtora miesiąca od napaści Niemców na Polskę, 9 października. Za możliwością prowadzenia w miarę normalnych zajęć
w staszowskich placówkach koedukacyjnych zdawał się przemawiać fakt, że Staszów nie leżał
w strefie głównych działań wojennych, a hitlerowcy byli początkowo słabo rozeznani w sprawach
tego małego miasteczka szewców i krawców.
Co zrozumiałe, Stefan Kopczyński wraz z kadrą nauczycielską zadbali o to, by ten sukces
nie został szybko zaprzepaszczony przez władze Generalnego Gubernatorstwa. W szkole zrezygnowano z prowadzenia zajęć praktycznych i wychowania fizycznego, które mogły wzbudzić podejrzenie Niemców, zaś tematów lekcji historii i geografii nie wpisywano do dzienników szkolnych
[...], ponieważ ślady o takich przedmiotach w dokumentacji szkoły mogły stać się powodem represji ze strony nazistowskich władz, zarówno wobec nauczycieli, jak i uczniów.
Rok szkolny 1939/1940 skończył się nagle w dniu 2 marca; wtedy dokonano ostatnich
wpisów do dziennika18. W świetle dotychczasowych badań nad sytuacją szkolnictwa w Generalnym Gubernatorstwie było to wydarzenie bez precedensu: jest to świadectwo tego, że staszowskie gimnazjum i liceum pracowało najdłużej w tym roku szkolnym spośród wszystkich
tego typu szkół polskich w wymienionej jednostce administracyjnej19. [...] Od marca do lipca
nauczyciele, na czele z dyrektorem, skrupulatnie wynosili z budynku szkoły dokumentację, pomoce dydaktyczne, a także pieczęcie. Zanim placówka została zajęta przez żandarmerię niemiecką w lipcu 1940 roku, znaczną część wymienionych przedmiotów udało się przenieść do
prywatnego mieszkania sekretarki gimnazjum, Janiny Gniewczyńskiej. Tam pozostały one przez
cały okres okupacji20.
Duchowy ojciec milionów obywateli II Rzeczypospolitej, Marszałek Józef Piłsudski, wypowiedział kiedyś pamiętne słowa: „Być pokonanym i nie ulec to zwycięstwo, zwyciężyć i osiąść
na laurach – to klęska”. Rozumiał to dobrze „staszowski Prometeusz”, którego pierwsze lata dorosłości przypadły na okres sprawowania przez Piłsudskiego urzędu Naczelnika Rzeczypospolitej
Polskiej. To, że budynek gimnazjum i liceum, których był dyrektorem, został wyłączony z użytku,
nie oznaczało dla niego przerwy w pełnieniu „nauczycielskiej służby”. Już we wrześniu 1940 roku
Stefan Kopczyński wstąpił do ruchu oporu, przyjąwszy pseudonim „Kotwicz”, i podjął działania
mające na celu organizację tajnego nauczania w Staszowie.
A. Massalski, Kartki z dziejów szkolnictwa w Staszowie w latach 1939–1945, [w:] Almanach Staszowski
1994, Staszów 1994, s. 46.
17
Tamże.
18
Dokument ten zachował się. Dziś jest cennym eksponatem w Muzeum Szkolnym mojego Liceum.
19
A. Massalski, Kartki z dziejów...
20
T. Malara, Oświata w powiecie sandomierskim w latach 1939–1944, [w:] Szkoła przy zasłoniętych oknach,
praca zbior. pod red. A. Meissnera, Rzeszów 1991, s. 49.
16
79
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
Sam dyrektor na tajnych kompletach nauczał geografii. Udało mu się także zorganizować
zajęcia z wielu innych dziedzin, tj.: języka polskiego, matematyki, języków obcych (niemieckiego,
francuskiego, łacińskiego), fizyki, chemii, biologii oraz religii i zagadnień życia współczesnego. Pisząc o Stefanie Kopczyńskimi [i jego działalności podczas okupacji], pamiętać trzeba także i o tych,
którzy równie bohatersko co dyrektor, porwani jego przykładem, podjęli ryzyko nauczania w konspiracji: Maria Nowogradzka, Romuald Grochowski, Jan Ościk, Witold Wolibner, Stanisław Wołoszynowski, Stanisław Mazur, Franciszek Włodarski, ks. Wacław Nagrodkiewicz.
3. Stefan Kopczyński z uczestnikami tajnych kompletów przed swoim domem. Fot. z 1942 roku.
Do naszych czasów zachowały się zdjęcia przedstawiające nauczycieli wraz z grupami
młodzieży, która uczyła się w czasie okupacji „przy zasłoniętych oknach”. Ryzyko było tym większe, że niektóre zajęcia odbywały się w budynku przy ulicy Krakowskiej 11, w części będącej własnością dyrektora szkoły. Druga część zajmowana była przez niemieckich żołnierzy. Świadectwa
tych działań przetrwały we wspomnieniach ich uczestników. Jedną z owych osób jest Jolanta
Chmurowska, która tak to zapamiętała:
Podczas okupacji niemieckiej na terenie Staszowa działały punkty tajnego nauczania.
Uczyli tu profesorowie gimnazjum, osoby z wyższym wykształceniem oraz profesorowie wyższych
uczelni, których los rzucił do Staszowa. Pierwszą klasę przerobiłam w mieszkaniu przy ul. Kościelnej 11. Do klasy drugiej i trzeciej chodziliśmy do dyrektora miejscowego gimnazjum Stefana Kopczyńskiego. Lekcje odbywały się w prywatnym budynku dyrektora przy ulicy Krakowskiej, który
zajmował część budynku, a w drugiej części kwaterę mieli niemieccy oficerowie. Na lekcje wcho80
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
dziliśmy i wychodziliśmy pojedynczo. Nasi profesorowie stale przypominali nam, abyśmy nie nosili
przy sobie żadnych rzeczy kompromitujących, żadnych gazetek i, nie daj Boże, broni…21.
Józefa Dulęba z domu Raj dodaje: Lekcje odbywały się w prywatnym budynku dyrektora,
usytuowanym przy ulicy Krakowskiej i Parkowej. Budynek ten miał dwa wejścia: jedno od strony
ulicy Krakowskiej, drugie od Parkowej. Dyrektor uczył kilka grup. [...] Gdy pierwsza grupa kończyła lekcje, a w tym czasie przychodziła druga, dyrektor wypuszczał tę pierwszą od strony ulicy
Krakowskiej, a drugą wpuszczał od ulicy Parkowej. Tak samo działo się, gdy Niemcy kręcili się koło
jego domu. W takich sytuacjach [niekiedy] musieliśmy się rozejść do domów, a lekcje się już w tym
dniu nie odbywały22.
Niezwykły może się wydawać fakt, że mimo ciężkich warunków, w jakich przyszło mu
pełnić „służbę nauczycielską”, Stefan Kopczyński zadbał nawet o wydawanie świadectw maturalnych tym, którzy ukończyli drugą klasę liceum23 i złożyli egzamin dojrzałości. Matury w czasie
okupacji odbyły się dwukrotnie: po raz pierwszy w lutym 1943 roku, następne w rok później. Co
także wyjątkowe, komisja egzaminacyjna posługiwała się pieczęcią, a „na świadectwach dyrektor
S. Kopczyński nie używał pseudonimu, lecz podpisywał się własnym nazwiskiem. A był to tak charakterystyczny podpis, że praktycznie – nie do podrobienia”24. Cytowany już wcześniej inny uczeń
staszowskiego liceum, Zdzisław Czajkowski, wspomina, jak wyglądał ów egzamin:
Matury odbywały się w nietypowej scenerii, przeważnie w mieszkaniu Stefana Kopczyńskiego. […] W czasie wojny w tym domu była kwatera dla oficerów niemieckich, a dyrektor zajmował jedynie kuchnię i pokój. Oficerowie mieli osobne wejście. Sam egzamin był w kuchni, przy
stole kuchennym. Z jednej strony stołu był egzaminator i dyr. Kopczyński, z drugiej zaś siedzieli
maturzyści. Nie było nas dużo, zwykle 2-3 osoby. A zza drzwi zastawionych szafą często dolatywał
szwargot niemieckiej mowy25.
Odbiegając nieco od głównego wątku, warto przytoczyć spostrzeżenie Jolanty Chmurowskiej, która jako jedna z nielicznych zwróciła uwagę na pomijany przez innych wypowiadających się o Stefanie Kopczyńskim aspekt – ubiór „staszowskiego Judyma” w czasie okupacji hitlerowskiej:
Nam, uczniom, dyrektor imponował także swym wyglądem. Zawsze elegancki, ogolony, bardzo starannie ubrany, zawsze w garniturze, zawsze ze starannie zawiązanym krawatem
i z zapiętymi na ładne spinki mankietami od rękawów lśniącej czystością koszuli. Elegancji dopełniały zawsze starannie wyczyszczone buty, które lśniły jak lakierki. A przecież to były czasy bardzo trudne, siermiężne, gdy brakowało dosłownie wszystkiego, zwłaszcza towarów luksusowych.
Tymczasem dyrektor pokazywał swoim przykładem, że elegancja nie zależy od czasów, tylko od
troski o nią26.
Wywiad z Jolantą Chmurowską, przeprowadzony przez autora w dniu 24 lutego 2015 r. w Staszowie.
E. Ciepiela, Nauczyciele w walce, tajnym nauczaniu, pracy, [w:] Almanach Staszowski 1982, Staszów 1982,
s. 132.
23
Od 1932 r. polska szkoła średnia dzieliła się na 4-letnie gimnazjum i 2-letnie liceum. [Przyp. red.]
24
J. Chmurowska, Tak to pamiętam…
25
Z. Czajkowski, Wojenne matury (maszynopis).
26
J. Chmurowska, Tak to pamiętam…
21
22
81
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
Zachowana dokumentacja, poddana po wojnie weryfikacji, ujawniła niezwykły sukces
całego grona pedagogicznego ze „staszowskim Prometeuszem” na czele. W wyniku prowadzonego tu tajnego nauczania wydano 172 świadectwa z różnych poziomów edukacji, w tym 25
świadectw ukończenia szkoły ze zdaną maturą27.
Kres wojny oznaczał dla Stefana Kopczyńskiego [początek nowego etapu] „nauczycielskiej misji”. Jako że nie został formalnie odwołany ze stanowiska dyrektora Gimnazjum i Liceum
Koedukacyjnego Polskiej Macierzy Szkolnej w Staszowie, w sierpniu 1944 roku podjął działania
mające na celu organizację normalnej pracy szkoły i to w bardzo nietypowych warunkach – podczas pobytu wysiedlonych staszowian w rejonie Połańca, oddalonego od Staszowa o 20 kilometrów. Uzyskał na to zgodę kierownika Wydziału Oświaty Wojewódzkiej Rady Narodowej, który
podówczas rezydował w Rytwianach. Dość szybko udało mu się skompletować kadrę nauczycielską. Problemem okazało się znalezienie odpowiedniego lokum, możliwie przystosowanego do
prowadzenia zajęć. Ostatecznie za budynek szkoły posłużyły dwa baraki, służące niegdyś szkole
podstawowej w Połańcu. Nieoficjalne zajęcia rozpoczęto tam już w połowie września 1944 roku,
zaś formalnie – niemal w dwa miesiące później, w dniu 5 listopada. W sytuacji, gdy nie istniała możliwość skorzystania z pomocy dydaktycznych przechowywanych w Staszowie, u Janiny
Gniewczyńskiej, korzystano z tych, które zdołano pozyskać na miejscu. Była to jedynie jakaś stara
mapa, tablica oraz kilka podręczników.
1 marca 1945 roku szkoła zaczęła kształcić młodzież już w Staszowie. Wizytator budynku
gimnazjum i liceum, Leopold Krzyk, stwierdził podczas jego oględzin: Budynek zniszczony i zanieczyszczony […]. Remont budynku wymaga: wprawienia szyb i drzwi, tu i ówdzie naprawy sufitów,
gdzie odleciał tynk, usunięcia zanieczyszczenia, wybielenia wszystkich sal, wymycia podłogi i usunięcia gruzu z otoczenia szkoły. W szkole brak wystarczającej ilości ławek, stolików i krzeseł. Całe
umeblowanie przedwojenne zostało doszczętnie przez Niemców zniszczone […]28.
Wobec takiej opinii Kopczyński zmuszony był tymczasowo użytkować pomieszczenia innej staszowskiej szkoły – Szkoły Podstawowej nr 2. Kwestia pilnego, generalnego remontu właściwej siedziby ani na moment nie zeszła na dalszy plan, lecz nawet dla tak doświadczonego organizatora, jakim był „staszowski Judym” – wobec ogromu zniszczeń dokonanych przez okupanta
stanowiła olbrzymią trudność.
Raz jeszcze Stefan Kopczyński mógł liczyć na pomoc wdzięcznych mu staszowian. Rodzice 178 uczniów, którzy uczyli się wówczas w prowadzonych przez „Prometeusza” szkołach,
wspomogli placówki własnymi środkami, które dyrektor umiejętnie rozdysponował. Dowodzi
tego fakt, że już 1 września 1945 roku uczniowie rozpoczęli naukę w macierzystym gmachu
liceum i gimnazjum. Wydaje się nieprawdopodobne, że w czasie, gdy przemysł krajowy właściwie nie istniał, a w wyniku zniszczeń wojennych wszędzie brakowało artykułów pierwszej
potrzeby, możliwe było przeprowadzenie – z udanym skutkiem – gruntownej renowacji. Inna
sprawa, że nie zdołano przywrócić placówce wyglądu jak za pierwszych lat dyrektorowania
A. Massalski, Szkolnictwo na Kielecczyźnie w okresie okupacji 1939-1945, Warszawa-Kraków 1975, s. 133.
Sprawozdanie z wizytacji inspekcyjno-organizacyjnej Prywatnego Liceum i Gimnazjum Koedukacyjnego
Towarzystwa Gimnazjum Koedukacyjnego Humanistycznego w Staszowie, przeprowadzonej w dniach 16
i 17 kwietnia 1945 r. przez wizytatora okręgowego.
27
28
82
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
Kopczyńskiego. Tym niemniej, wizytując szkołę po raz drugi, urzędnik okręgowy L. Krzyk zauważył, że:
…budynek dużym nakładem pracy i przy poważnym wkładzie finansowym został odremontowany i doprowadzony do stanu używania. Niemniej konieczne jest jeszcze otynkowanie budynku z zewnątrz, na zimę, oraz zaopatrzenie się z tych samych względów w dostateczną ilość opału (węgla). Również polepszyło się w bardzo dużym stopniu zaopatrzenie szkoły
w sprzęt szkolny i umeblowanie. Z początkiem nowego roku szkolnego zakupiono 80 nowych
stolików. Dla usunięcia ciasnoty, panującej jeszcze w niektórych klasach, potrzeba jeszcze kilkunastu stolików. Brak nadto kilku szaf i stołów dla nauczycieli. Krzesła są własnością uczniów,
a do szkoły uczęszcza [ich] 238…29.
W oczach ucznia, który nie miał porównania z poprzednim stanem szkoły, wyglądało
to nieco inaczej. Sławomir Janczyszyn, który 1 września 1945 roku rozpoczynał naukę w pierwszej klasie gimnazjum, zapamiętał, że: …w klasach nie było ławek i drzwi, a w oknach szyb. Aby
lekcje mogły odbywać się na „siedząco”, przynosiliśmy krzesła i taborety z domu. Stopniowo
w klasach uzupełniano brakujące szyby, wstawiano drzwi i tablice. Zakupiono krzesła i stoliki
dwuosobowe30.
4. Dyrektor Stefan Kopczyński wśród grona pedagogicznego, pracowników i uczniów
staszowskiego liceum i gimnazjum. Fot. z 1948 roku.
Sprawozdanie z wizytacji inspekcyjno-organizacyjnej Prywatnego Liceum i Gimnazjum Koedukacyjnego
Towarzystwa Gimnazjum Koedukacyjnego Humanistycznego w Staszowie, przeprowadzonej w dniach 28
i 29 listopada 1945 r. przez wizytatora okręgowego.
30
S. Jaszczyn, Staszów przed półwieczem, Koszalin 2000 (maszynopis).
29
83
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
A jednak szkoła rozwijała się, po raz drugi za kadencji Stefana Kopczyńskiego, przeżywając istny „boom”. Znów zakładano kółka zainteresowań, dbając o wszechstronną edukację staszowskiej młodzieży. Bogato wypowiedziała się na ten temat Jolanta Chmurowska:
W pierwszych latach powojennych, może na zasadzie odreagowania, bardzo tęskniliśmy
za zabawą i często organizowaliśmy „potańcówki”, które odbywały się w szkole, w sali gimnastycznej, ale za zgodą dyrektora. Zawsze wtedy był obecny w szkole, zaglądał do bawiących się,
a gdy zbliżała się wyznaczona godzina zakończenia zabawy, wchodził do sali i przypominał o tym,
że zbliża się koniec imprezy. Wtedy zaczynały się prośby o przedłużenie wyznaczonego czasu, zazwyczaj zakończone zezwoleniem na jeszcze pół godziny. Dyrektor szedł do kancelarii i pewnie
udawał, że się zdrzemnął, a my korzystaliśmy z tego, że „i wilk syty, i owca cała”31.
Mimo ciężkiej powojennej rzeczywistości szkoła organizowała uczniom różne wycieczki.
Ze wzruszeniem wspominam wyjazdy ciężarówką nakrytą brezentem, gdzie w czasie deszczu lało
się za kołnierze, a siedzieliśmy na wstawionych drewnianych ławkach. A przecież, mimo takich surowych warunków, zwiedziliśmy kilkakrotnie Kraków, byliśmy na Wawelu, w teatrze, w Wieliczce.
Byliśmy na Targach w Poznaniu i we Wrocławiu, a nawet dotarliśmy do Trójmiasta i podziwialiśmy słynne organy w Oliwie oraz zobaczyliśmy morze. Szczególnie ciepło wspominam wycieczkę
w Góry Świętokrzyskie, dokąd część chłopców udała się rowerami, a reszta jechała w dwu przyczepach traktorowych32.
5. Dyrektor S. Kopczyński wśród uczniów podczas pielgrzymki na Jasną Górę. Fot. z okresu powojennego.
31
32
J. Chmurowska, Tak to pamiętam…
Tamże.
84
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
„Staszowski Prometeusz”, Stefan Kopczyński, „dobry materiał przedwojenny” – miał
jeszcze jeden, chyba największy problem. Był nim żarliwy patriotyzm, sprzeczny z ideologią nowych, komunistycznych władz Polski. Dyrektor nie umiał odnaleźć się w nowej rzeczywistości,
i dlatego został odwołany ze swojego stanowiska. Nie stało się to z powodu zaawansowanego
wieku, jak twierdzili niektórzy; w sytuacji, gdy ogromna część elit intelektualnych ucierpiała tak
w wyniku hitlerowskiej i stalinowskiej okupacji, jak i powojennych represji komunistów – każdy
człowiek posiadający dyplom i kwalifikacje do nauczania pozostawał czynny zawodowo tak długo,
jak tylko było to możliwe. Dyrektorem pozostał S. Kopczyński do 31 sierpnia 1950 roku.
Dwa lata wcześniej, …na fali patriotyzmu, powstała na terenie szkoły tajna organizacja
Młode Wojsko Polskie, której założeniem było zwalczanie komunizmu. W jej szeregach znalazło
się 30 członków, a po śmierci założyciela, Jerzego Lachowskiego, wszyscy zostali aresztowani
i skazani na długoletnie więzienie. Konsekwencje dotknęły też nauczycieli […]. Dyrektor Stefan
Kopczyński musiał przejść na emeryturę. Taką cenę zapłaciła szkoła, jej dyrektor, nauczyciele
i uczniowie oraz ich rodziny za wzniosłe ideały, za poszukiwanie prawdy, za miłość ku Najjaśniejszej Rzeczpospolitej, ale wszyscy oni udowodnili, że była to prawdziwie polska szkoła, gdzie czyn
szedł w parze ze słowami. O wielkości, o odwadze dyrektora Kopczyńskiego świadczy najdobitniej
fakt, że kiedy został wezwany do Sandomierza, jako świadek, na rozprawę swych uczniów, wydał
o nich jak najlepszą opinię. Podkreślał ich właściwy stosunek do nauki, dobre zachowanie w szkole oraz pozytywne cechy charakteru. Taka jego postawa była zaskoczeniem dla prowadzącego
sprawę Sądu Wojskowego. Nawet prokurator usiłował mu przerwać, lecz dyrektor nie pozwolił na
to i ze spokojem dokończył swoją kwestię. Jak bardzo było to ważne dla tych młodych chłopców
i dziewcząt, którzy od chwili aresztowania traktowani byli jak niebezpieczni bandyci i zdrajcy,
niech świadczy fakt, że po odbyciu kary, od chwili, gdy w rocznicę zatrzymania zaczęli się spotykać
w Staszowie – zawsze po mszy św. udają się na cmentarz do swoich zmarłych kolegów i zawsze
składają wiązankę kwiatów na grobie swojego dyrektora, Stefana Kopczyńskiego33.
Dla tak oddanego swoim uczniom i swojej nauczycielskiej misji człowieka, jakim był dyrektor Kopczyński, proces, w którym skazani zostali jego podopieczni, musiał być dużym ciosem.
Oto jak „przedwojenny, dystyngowany Pan Profesor” (tak często mawiali jego uczniowie) brutalnie zetknął się z nowym ustrojem, który przekreślał idee wpajane mu od małego. Konsekwencją
jego niezłomnej wiary w wiecznie żywą Rzeczpospolitą, której orzeł w godle „nie zgubił” korony, była utrata stanowiska dyrektorskiego. Nie był to jednak kres kariery zawodowej. Wiekowy
i schorowany już, Stefan Kopczyński pozostał w Staszowie. Jego ostatnią „misją nauczycielską”
stała się posada pedagoga w innej szkole tego miasta – nowo utworzonej Zasadniczej Szkole Zawodowej. Jej uczniom przekazywał wiedzę z zakresu biologii przez trzy pełne lata szkolne, między
1950 a 1953 rokiem.
Stan zdrowia „staszowskiego Judyma” nieustannie pogarszał się, zaś możliwości ówczesnych lekarzy okazały się niewystarczające, by utrzymać go w pełnej sprawności. Umarł 26 listopada 1953 roku, a w kilka dni później został pochowany na miejscowym cmentarzu.
W swej pracy podjąłem niełatwe zadanie opisania życia i działalności człowieka – staszowskiej legendy. Cichego, skromnego bohatera, którego całe życie było jedną wielką misją –
misją szerzenia oświaty. Realizował ją z pasją. Rozpoczął to opus – warte jest to tego właśnie sformułowania – podczas I wojny światowej. Kontynuował przez cały okres międzywojenny, w Polsce
33
Tamże.
85
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
Piłsudskiego. Nie uległ okupantowi i prowadził, mimo trudności, w czasie II wojny. Zakończył,
zgodnie z maksymą finis coronat opus (‘koniec wieńczy dzieło’), w sposób najbardziej godny, nie
ulegając przeciwnikom jego idei – w Polsce Ludowej, Polsce Bieruta.
Klemens Lotar von Metternich, którego słowa przywołałem na wstępie tej pracy, zdobył się
kiedyś na takie oto wyznanie: „Oceni mnie świat. Jest to jedyny wyrok, jakiego pragnę, jedyny, który
nie jest mi obojętny i jednocześnie jedyny, o którym nie dowiem się”. Jakże różni się to stanowisko
od prawdy o losach „staszowskiego Prometeusza”! Stefan Kopczyński nie pragnął bycia ocenianym
za wszelką cenę, nie wyglądał poklasku. Skromność, przejawiająca się we wszystkich czynach na niwie pedagogicznej, a także miłość do ojczyzny nie pozwalały mu na to. Inna sprawa, ze staszowianie
cenzurkę wystawili mu jeszcze za jego życia. Był powszechnie ceniony – i ze względu na wiedzę, jaką
posiadał, i za to, że z szacunkiem traktował wszystkich spotykanych w swoim życiu ludzi, i za maniery, elegancję, i za trud, który wnosił w kształcenie młodych. Za to, jakim był człowiekiem.
Stefan Kopczyński przetrwał we wspomnieniach ludzi, którzy byli jego wychowankami.
By „służba nauczycielska”, którą odważnie pełnił przez całe swoje życie była naprawdę „trwalsza
niźli ze spiżu”, pamięć o nim, o liderze lokalnej społeczności, powinna być kultywowana w sposób
inny niż słowa. Winny to być inspirowane życiem Stefana Kopczyńskiego konkretne uczynki, postawy. Sprostanie temu wyzwaniu – zadanie spoczywające na barkach młodych – będzie najlepszym świadectwem tego, że historia „staszowskiego Judyma” stanowi istotny element dorobku
kulturowego lokalnej społeczności.
BIBLIOGRAFIA
1. Bielecki T., Biogramy niektórych nieżyjących nauczycieli Liceum Ogólnokształcącego im. ks.
kard. Stefana Wyszyńskiego w Staszowie, [w:] Liceum Ogólnokształcące im. ks. kard. Stefana
Wyszyńskiego ...
2. Chmurowska J., Tak to pamiętam…, [w:] Liceum Ogólnokształcące im. ks. kard. Stefana Wyszyńskiego ...
3. Ciepiela E., Nauczyciele w walce, tajnym nauczaniu, pracy, [w:] Almanach Staszowski 1982,
Staszów 1982.
4. Czajkowski Z., Staszów – miasto mojej młodości, [w:] Almanach Staszowski 1994, Staszów
1994.
5. Czajkowski Z., Wojenne matury (maszynopis).
6. „Goniec Staszowski”, nr 1-3/2014.
7. Jaszczyn S., Staszów przed półwieczem, Koszalin 2000 (maszynopis).
8. Koziński A., Staszowski Judym, [w:] Liceum Ogólnokształcące im. ks. kard. Stefana Wyszyńskiego ...
9. Liceum Ogólnokształcące im. ks. kard. Stefana Wyszyńskiego w Staszowie 1918–2013. W 95-lecie istnienia, Staszów 2013.
86
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
10.Malara T., Oświata w powiecie sandomierskim w latach 1939–1944, [w:] Szkoła przy zasłoniętych oknach, praca zbior. pod red. A. Meissnera, Rzeszów 1991.
11.Massalski A., Kartki z dziejów szkolnictwa w Staszowie w latach 1939–1945, [w:] Almanach
Staszowski 1994, Staszów 1994.
12.Massalski A., Szkolnictwo na Kielecczyźnie w okresie okupacji1939–1945, Warszawa–Kraków
1975.
13.Radziwiłł K.M., Pamiętniki. Od feudalizmu do socjalizmu bezpośrednio, Białystok 2008.
Wywiad z Jolantą Chmurowską, przeprowadzony przez autora w dniu 24 lutego 2015 r.
ILUSTRACJE
Autor dołączył do pracy pięć fotografii. Wszystkie pochodzą z archiwum Liceum Ogólnokształcącego im. ks. kard. Stefana Wyszyńskiego w Staszowie.
87
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
Praca indywidualna – III nagroda
Karolina Rafalska
I Liceum Ogólnokształcące im. S. Czarnieckiego w Chełmie
Nauczyciel - opiekun naukowy pracy: mgr Anna Popielewicz
Dr Maria Paulina Orsetti
– osoba godna pamięci
Zastanawiając się, kogo można by zaliczyć do osób godnych pamięci w naszej społeczności, poprosiłam o pomoc moją babcię. To właśnie ona bez chwili zastanowienia odparła, że
najodpowiedniejszą osobą godną pamięci jest dr Maria Paulina Orsetti. Celem mojej pracy będzie
zatem przybliżenie sylwetki dr Orsetti.
Należy wspomnieć na początku o matce Marii Pauliny, która na dobre wpisała się w działalność na rzecz społeczności, w której żyła. Była ona autorytetem dla Marii Pauliny. Niestety,
bardzo mało wspomnień zachowali mieszkańcy Świerż nad Bugiem, rodzinnej miejscowości przyszłej pani doktor. Nie posiadają żadnych zdjęć, pamiątek z tamtego okresu, wyjątkiem jest jedynie kronika parafialna prowadzona przez księdza Franciszka Barczaka, byłego proboszcza parafii
rzymsko-katolickiej w Świerżach. Ksiądz o matce Marii Pauliny Orsetti pisze tak:
„Maria Orsetti – właścicielka Świerż. Miejscowa dziedziczka wybitnie udzielała się na
polu uświadamiania ludności polskiej. Miała pokaźną bibliotekę, z której młodzież, garnąca się do
nauki, chętnie i stale korzystała. Sama osobiście w swoim pałacu potajemnie młodzież garnącą się
do nauki uczyła. W dziedzinie uświadamiania wsi, podnoszenia z ciemnoty – duży wkład wniosła
właśnie Maria Orsetti, o której ludność z pewnym sentymentem zawsze wspomina. Mieszkańcy
pamiętają, jak dziedziczka uczyła wiejskie dzieci języka polskiego u siebie w pałacu – oczywiście
potajemnie. Ta postawa dziedziczki świadczyła o jej wielkim przywiązaniu do języka i kultury polskiej i jednocześnie o jej wielkim patryjotyzmie”1.
Maria Orsetti była fundatorką kościoła w Świerżach. O tym fakcie wspomniała jej córka
Aleksandra: ...muszę wspomnieć o kościele. Cała ta część Lubelszczyzny była unicka i były tam
prześladowania religijne. Kościół unicki został przerobiony na prawosławny, na plebanii zamieszkał pop, którego się widziało z nienawiścią. Wtedy pozwolono przenieść mojej matce kościół na
1
Archiwum Parafii Rzymsko-Katolickiej w Świerżach.
89
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
folwark do Żalina, położonego o 7 kilometrów od Świerżów. Przeznaczono na ten cel stodołę,
ogrodzono podwórze, a w pobliskiej leśniczówce zamieszkał proboszcz. Tam też jeździłyśmy z nauczycielkami czy bonami co niedziela do kościoła2. [...] Gdy nadeszła era wolnościowa, pozwolono
budować kościoły. Moja matka przeznaczyła duży kawałek gruntu koło parku, prawie za swoje
pieniądze wybudowała piękny kościół i wygodną plebanię z gruntami przeznaczonymi. Było wielkie poświęcenie, na które przyjechał biskup Jałowicki3.
1. Cztery pokolenia rodziny Orsettich.
Maria Paulina Orsetti urodziła się 22 czerwca 1880 roku w miejscowości Świerże nad
Bugiem. Była córką Marii i Teodora Orsettich. Miała 2 siostry – starszą, Różę (zamężna Kuszell)
i młodszą, Aleksandrę (zamężna Krusenstern). Jej młodszy brat – Jan Orsetti zginął w 1914 roku
śmiercią tragiczną w wieku 29 lat. Ojciec Teodor zmarł w wieku 48 lat. Wspomina o tym Aleksandra Krusenstern:
Miałam parę lat, gdy ojciec mój umarł 14 maja i pamiętam śliczne słoneczne dni, masę
wonnych kwiatów; do tej pory kiedy czuję zapach czeremchy, przypomina mi się pogrzeb ojca.
Matka moja nie zdjęła nigdy żałoby do śmierci – poświęciła się wychowaniu dzieci i upiększaniu
Świerżów4.
Obaj mężczyźni zostali pochowani na cmentarzu rzymsko-katolickim w Świerżach.
A. Krusenstern, Młode lata Marii Orsetti i wspomnienia z jej życia, Połczyn Zdrój, 1957, s. 10.
Tamże, s. 12.
4
Tamże, s. 3.
2
3
90
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
Maria Paulina spędziła dzieciństwo w pałacu w Świerżach w dobrobycie i kulturalnym
otoczeniu. Uczyła się w domu. Jednakże w czasach, w których przyszło jej dorastać, największy
nacisk kładziono na naukę dobrych manier, [czym raczej] nie była zainteresowana. Jak wspomina
Barbara Kuszell-Jałowicka:
Maria, bardzo zdolna, pragnęła zdobyć wszechstronne wykształcenie. Na pewno nie
osiągnęłaby tego, gdyby nie matka. To dzięki jej zrozumieniu i pomocy mogła podjąć dalszą naukę. Na terenie Królestwa Kongresowego kobiety nie miały dostępu do państwowych szkół średnich, których ukończenie dawało prawo wstępu na studia wyższe5.
2. Pałac w Świerżach, w którym Maria Orsetti spędziła dzieciństwo.
Maria chciała się za wszelką cenę rozwijać. Nie chciała skończyć nauki na pensji dziewcząt,
dlatego też rozpoczęła naukę w gimnazjum im. Łomonosowa w Rydze, wybranym przez jej matkę.
Córka Aleksandra tak uzasadnia wybór tego gimnazjum: Ryga, choć należała do Rosji, była zamieszkana częścią przez Łotyszów, częścią przez Litwinów, a inteligencja była pochodzenia niemieckiego
i nadawała ton całemu miastu. Sławna Politechnika w Rydze, gdzie kształciło się wielu Polaków,
zachowała tradycje uczelni niemieckich, jak również stworzone na wzór niemiecki korporacje6.
W latach 1900-1902 Maria studiowała w Bernie przedmioty chemiczno-fizyczne i matematyczno-przyrodnicze. Następnie po niespełna roku zaczęła studia w Zurychu. Po powrocie do domu
w 1910 roku rozpoczęła kolejne studia na Uniwersytecie we Lwowie na Wydziale Filozoficznym.
Maria Orsetti książkę traktowała jak największego przyjaciela i doradcę. Bardzo chciała
przybliżyć książki innym. Jako studentka uczestniczyła w działalności mającej na celu rozwijanie
czytelnictwa na wsi i w mieście. Od 1906 roku z ramienia Towarzystwa Kultury Polskiej zakładała
na terenie zaboru rosyjskiego biblioteczki ruchome, przeznaczone przede wszystkim dla ludności
wiejskiej7.
B. Kuszell-Jałowicka, Trzy pokolenia kobiet z rodziny Kuszllów, maszynopis, s. 2.
A. Krusenstern, Młode lata Marii Orsetti...
7
J. Wojciechowska, Maria Orsetti niestrudzona reformatorka, Warszawa 1985, s. 38.
5
6
91
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
3. Dr Maria Paulina Orsetti.
Początki istnienia Biblioteki Miejskiej w Chełmie wiążą się w dużym stopniu z działaniem
Polskiej Macierzy Szkolnej. To właśnie Maria Orsetti najbardziej chciała, by powstała ta biblioteka.
Artykuł, jaki umieściła w „Kurierze Lubelskim”, w dużej mierze przyczynił się do tego, iż w Chełmie
Lubelskim, niedaleko rodzinnych Świerż powstała biblioteka i czytelnia publiczna. Artykuł utorował drogę do powstania tej placówki8. Możemy tam przeczytać:
...na kresach w Chełmie w dniu 29 czerwca, pomimo różnorodnych trudności, zostało
zawiązane Koło Macierzy Polskiej. Hasło bezpartyjności, które zionie z ducha odezwy wydanej
przez inicjatorów Koła, gwarantuje, że Macierz Chełmska stanie na wysokości zadania, stanie
się prawdziwą matką dla łaknących wiedzy. [...] Pierwszym zadaniem Macierzy jest zajęcie się
szkolnictwem przede wszystkiem ludowym. Będzie to spełnieniem obowiązku względem młodego pokolenia, sądzę jednak, że jest rzeczą ważną zajęcie się dorosłymi analfabetami, może nie
formalnymi, lecz stokroć szkodliwszymi analfabetami z treści, których we wszystkich warstwach
społecznych nie brak, jest to spłacenie długu za niewypełniony w swoim czasie obowiązek. [...]
uważam, że jednem z pierwszych zadań Macierzy Chełmskiej jest założenie w Chełmie publicznej
czytelni i wypożyczalni książek, która by za cenę paru groszy dawała sposobność przeczytania
gazet na miejscu i książki w domu. Wartościowa książka z czytelni trafiłaby do rąk wszystkich, którzy do tej pory kontentowali się francuskimi romansami w żółtych okładkach. Czytelnia poprzez
udostępnianie swoich zbiorów dostarczałaby godziwej i pożytecznej rozrywki, czytelnia będzie
zarazem odciągać od kart, wódki i miejscowych ploteczek, podniesie jednem słowem poziom inteligencji ogółu9.
8
9
S. Piechowicz, Związek Robotniczych Stowarzyszeń Spółdzielczych 1919–1925, Warszawa 1963, s. 64.
M. Orsetti, „Kurier Lubelski”, Lublin 1906.
92
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
[Warto wspomnieć, że] 14 czerwca 2008 roku nazwano Bibliotekę Publiczną w Chełmie
imieniem Marii Pauliny Orsetti.
Później wyjechała do Brukseli, by studiować nauki społeczne i ekonomię na Université
Nouvelle. Tytuł doktorski otrzymała tam w 1915 roku. Przebywając w Szwajcarii, pierwszy raz zetknęła się z Robotniczymi Domami Ludowymi. Zafascynowało ją ich funkcjonowanie. To właśnie
wtedy postanowiła pracować społecznie w ruchu spółdzielczym. Swoje artykuły o tej tematyce
podpisywała pseudonimem Edward Godwin, a to dlatego, iż chciała oddać hołd dwóm bliskim jej
osobom, Edwardowi Milewskiemu10 i Williamowi Godwinowi11.
Orsetti wyznawała teraz naukę filozoficzną austryjackiego filozofa Rudolfa Steinera,
zwaną antropozofią. Nauka polegała na wzywaniu do stałego doskonalenia się poprzez „przygotowanie” i „uświęcanie”. Steiner nawiązywał też do zakładania handlowych przedsięwzięć i prowadzenia przez nie propagandy jej dążeń12.
W roku 1935 dr Maria Paulina Orsetti zorganizowała Ogólnokrajową Ligę Kooperatystek
w Polsce, [...] o której można powiedzieć, że pośród istniejących wówczas w kraju organizacji kobiecych była jedyną, podnoszącą jako cel swojej działalności, oprócz zadań spółdzielczych, także
walkę z ustrojem kapitalistycznym, walkę przeciwko wojnom jako barbarzyńskiej formie „regulowania” sporów między narodami13.
W ostatnich latach swojego życia zajęciem dr Marii Pauliny Orsetti było tłumaczenie artykułów ze spółdzielczej prasy zagranicznej. Chciała nowinki w spółdzielczym handlu przenieść do
Polski.
Maria Paulina Orsetti jako panna z bogatego, ziemiańskiego rodu mogła żyć bez żadnych
trosk. Mogła wyjść za mąż za bogatego ziemianina i żyć w dostatku i dobrobycie. Wybrała jednak
inne życie. Jako młoda dziewczyna porzuciła swoje środowisko, swoją rodzinę i wybrała skomplikowaną drogę. Trudna była to droga. Droga pełna wyrzeczeń i pracy, droga, podczas której przez
całe życie towarzyszyła jej troska o drugiego człowieka, walka o lepsze sprawiedliwsze jutro. Marię Orsetti nie interesowała postawa człowieka, który godzi nabożność i nauki kościoła z codziennością opartą na wyzysku [ubogich]. Maria Orsetti przez całe życie była wierna swoim ideałom;
nigdy nie podlegała niczyim dyspozycjom w życiu zawodowym czy też ogólnie społecznym14.
Marynię cechowała poza wielką prawością, bezkompromisowością i bezinteresownością, przez całe życie ogromna dobroć zamaskowana nieraz pozorami szorstkości. Prawdziwa
troska o człowieka w najlepszym tego słowa znaczeniu była podstawą jej prac społecznych. Już
w dzieciństwie rozdawała biednym (charakterystyczny epizod z dzieciństwa, jak rozdała służbie
w Świerżach wszystko, co znalazła w przepastnych kufrach na strychu, gdy została na parę dni
sama). Uczyła dzieci wiejskie i interesowała się losem służby. Następnie w późniejszych latach
Edward Milewski (1876–1915), działacz społeczny i spółdzielczy, poeta; działał głównie we Lwowie.
W spółdzielczości widział drogę do pokojowej przebudowy społeczeństwa. [Przyp. red.]
11
William Godwin (1756–1836), angielski filozof, publicysta i pisarz, propagator anarchizmu. [Przyp. red.]
12
J. Dominko, Lubelska Spółdzielnia Spożywców (1914–1944), Warszawa 1967, s. 19.
13
J. Święcicka, [w:] Z. Chyra-Rolicz, Maria Orsetti. Materiały dotyczące życia i działalności, Warszawa 1981,
s. 183.
14
Z. Chyra-Rolicz, Maria Orsetti. Materiały..., s. 7.
10
93
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
dzieliła się z niejednymi ciężko zapracowanym chlebem, służyła radami, dzieliła się swojemi wiadomościami, uczyła bezinteresownie języków obcych, do których miała niepospolity talent15.
Maria Orsetti 17 stycznia 1955 roku została odznaczona Medalem X-lecia Polski Ludowej,
22 lipca 1956 roku została odznaczona Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, a 7 lipca
1956 roku odznaką Zasłużonego Działacza Spółdzielczego16. Zmarła 27 maja 1957 roku, po ciężkiej
chorobie w dzień zjazdu delegatów spółdzielni spożywców. Spółdzielcy pochowali ją na Cmentarzu
Powązkowskim w Warszawie, w bezpośrednim sąsiedztwie grobów zmarłych przywódców ruchu
spółdzielczego. Grób Marii Pauliny Orsetti znajduje się w 153 kwaterze w 3 rzędzie17.
Janina Święcicka tak mówiła o Marii Orsetti: ...swoimi skromnymi środkami wspierała
innych, nie dbając o swoje własne potrzeby. Kochała ludzi, poświęciła życie na szukanie dróg poprawy ich egzystencji, za jedną z tych dróg wybrała spółdzielczość i dlatego rozwojowi jej oddała
wszystkie swoje siły i wiedzę18. Rozważania na temat tej niezwykłej kobiety niech podsumują słowa Jana Zawady:
Długie lata dr Orsetti pełne trudu aż do śmierci zawsze zgodne były z jej przekonaniami
bojowniczki o sprawiedliwość społeczną. O wyzwolenie kobiet z nadmiaru obowiązków, o panowanie wśród ludzi uczuć braterstwa i pomocy wzajemnej. Dobrze zasłużyła się społeczeństwu i ruchowi spółdzielczemu. Przejdzie do historii jako jedna z najszlachetniejszych Polek. Toteż należy jej
się od nas głęboka cześć i wieczna pamięć19.
BIBLIOGRAFIA:
1. [Barczak F.] Wspomnienia księdza Franciszka Barczaka, Archiwum Parafii Rzymsko-Katolickiej
w Świerżach.
2. Chyra-Rolicz Zofia, Maria Orsetti. Materiały dotyczące życia i działalności, Warszawa 1981.
3. Dominko Józef, Lubelska Spółdzielnia Spożywców, Warszawa 1967.
4. Krusenstern Aleksandra, Młode lata Marii Orsetti i wspomnienia z jej życia, Połczyn Zdrój, 1957.
5. Kuszell-Jałowicka Barbara, Trzy pokolenia kobiet z rodziny Kuszllów, maszynopis.
6. Piechowicz Stanisław, Związek Robotniczych Stowarzyszeń Spółdzielczych 1919–1925, Zakład
Wydawniczy CRS, Warszawa 1963.
7. Wojciechowska Janina, Maria Orsetti niestrudzona reformatorka, Warszawa 1985.
Fotografie pochodzą ze strony internetowej: http://www.chbp.chelm.pl/
A. Krusenstern, Młode lata Marii Orsetti..., s. 3.
J. Wojciechowska, Maria Orsetti niestrudzona reformatorka, Warszawa 1985, s. 17.
17
Z. Chyra-Rolicz, Maria Orsetti. Materiały..., s. 257.
18
J. Święcicka, [w:] Z. Chyra-Rolicz, Maria Orsetti. ..., s. 248.
19
J. Zawada, [w:] Z. Chyra-Rolicz. Maria Orsetti. Materiały dotyczące życia i działalności, maszynopis
w Naczelnej Radzie Spółdzielczej, s. 181.
15
16
94
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
95
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
Prace indywidualne – III nagroda
Marek Rudzki
Liceum Ogólnokształcące im. R. Traugutta w Lipnie
Nauczyciel - opiekun naukowy pracy: mgr Anna Rudzka
Radość powojennej odbudowy
1. Kontekst historyczny
Sytuacja w Polsce po zakończeniu I wojny światowej
I wojna światowa przyniosła Polakom długo oczekiwaną szansę wybicia się wreszcie
na niepodległość i utworzenie suwerennego państwa polskiego. Sytuacja międzynarodowa,
która wykształciła się w wyniku tego globalnego konfliktu, pozwoliła na odrodzenie się Rzeczypospolitej. Państwa zaborcze znalazły się w gronie państw pokonanych (Niemcy, Austro-Węgry)
lub też przestały istnieć (carska Rosja, Austro-Węgry). W tych sprzyjających okolicznościach
na nowo rodziło się państwo polskie, które już od samego początku borykało się z kolosalnymi wręcz problemami. W pierwszych latach istnienia przed młodym państwem stanęło kilka
palących zadań. Przede wszystkim walka o kształt granic, toczona zarówno na frontach wojennych jak i dyplomatycznych w Paryżu, a także odbudowa życia gospodarczego i politycznego,
zadanie tym trudniejsze, że Polska była zlepkiem trzech zaborów, nierównomiernie rozwiniętych, niepowiązanych gospodarczo i komunikacyjnie, a także różniących się pod wieloma innymi względami (chociażby administracja, waluta, prawo). Zgodnie z postanowieniami traktatu
wersalskiego, o przynależności Górnego Śląska, Warmii i Mazur zdecydować miały plebiscyty.
Zakończyły się one dla Polski bardzo niepomyślnie. Zupełnie inaczej sprawa granic przedstawiała się na wschodzie, gdzie głównym czynnikiem decydującym o ich kształcie była wojna
z bolszewicką Rosją, po zakończeniu której ustalono ostatecznie kształt granicy na wschodzie
(traktat w Rydze z 18 III 1921 r.)1.
Sytuacja polityczno-gospodarcza w Polsce po II wojnie światowej
Po II wojnie światowej Polska była najbardziej zrujnowanym państwem europejskim.
Do tego z zewnątrz została narzucona władza komunistyczna. Kraj poniósł straty materialne, kul1
Matura 2014, Historia, vademecum, Wyd. Operon, Gdynia 2009, s. 429, 433.
97
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
turowe i gospodarcze. Na sytuację polskiego społeczeństwa po zakończeniu II wojny światowej
najbardziej wpłynęły olbrzymie straty, jakie w czasie wojny poniosła ludność. Życie straciło ponad
6 milionów polskich obywateli (w tym ok. 3 mln Żydów). Na początku 1946 roku liczba ludności
wynosiła niespełna 24 miliony. Ponad 600 tysięcy osób było inwalidami wojennymi. Wielu było
okaleczonych zarówno fizycznie, jak i psychicznie. W kraju szerzyły się choroby, takie jak gruźlica.
W latach 1945–1946 do Polski powróciło około 1,5 miliona robotników przymusowych, więźniów
i jeńców wojennych z III Rzeszy. Trwała migracja wewnętrzna – na Ziemie Zachodnie i Północne.
Zmiany terytorialne i migracje w znacznym stopniu ułatwiły komunistom zapanowanie nad narodem polskim.
W całej Polsce komuniści wprowadzili nowy model gospodarki, oparty na kolektywizacji
rolnictwa2 i nacjonalizacji przemysłu. Dystans między krajami Europy Zachodniej a Polską, zamiast się zmniejszać, systematycznie rósł. Modernizacja Polski okazała się anachroniczną drogą
powielania światowego rozwoju gospodarczego wcześniejszych dziesięcioleci. Było to widoczne
w wyborze preferowanych gałęzi przemysłu (czyli ciężki i zbrojeniowy) i w braku umiejętności
stosowania nowoczesnych technologii. Biurokratyczne zarządzanie prowadziło z całą pewnością
do pogłębiania się wtórnego zacofania gospodarczego. Polskę ominął zachodnioeuropejski „cud
gospodarczy” z jego drugą rewolucją przemysłową, a później rewolucją informatyczną. Długofalowa porażka Polski na polu gospodarczym nie polegała na tym, że stała ona w miejscu. Przeciwnie, przeżyła też lata znacznego rozwoju. Nie nadążała jednak za krajami, którym zaoszczędzono
modelu gospodarki komunistycznej3.
2. Moja rodzina po I wojnie światowej
Członkowie mojej rodziny mieszkali częściowo w zaborze pruskim, częściowo w rosyjskim (ze strony mojej mamy i taty). Moja prababcia Janina z domu Chojnacka (ur. 6 III 1926 r.)
wychowała się w Józefkowie, wsi oddalonej od Lipna, miasta powiatowego, o 7 km. Pradziadek
Bronisław (ur. 11 X 1914 r., syn Walentyny, z domu Skulskiej, i Bronisława) wychował się we wsi
Suradówek, powiat lipnowski. Do czasu służby wojskowej pomagał ojcu w 30-morgowym gospodarstwie. Wojsko odsłużył w 14. Pułku Piechoty we Włocławku. Natomiast rodzina ze strony
prababci Eugenii Pytelewskiej mieszkała na Kujawach, w Lubstowie, powiat Koło.
Odzyskanie niepodległości członkowie mojej rodziny przyjęli z wielkim entuzjazmem,
jako spełnienie marzeń kilku pokoleń. Z takim entuzjazmem łączyła się gotowość do ponoszenia
ofiar, przede wszystkim do służby w wojsku, ale także do opodatkowania na rzecz instytucji odrodzonego państwa. Mój prapradziadek Bronisław Pytelewski miał wtedy 19 lat. Nikt z rodziny nie
pytał go, co bę­dzie miał ze zgłoszenia się do armii; wszyscy byli dumni, że walczy o niepodległość
kraju. Wielu młodych ludzi fałszowało metryki, żeby dostać się do wojska. Chodziło [...] o pragnienie służenia Polsce. To był wręcz ogromny zaszczyt, gdyż armia cieszyła się wtedy niesamowitym
prestiżem jako symbol naszej państwowości.
Kolektywizacja w rolnictwie, forsowana w latach 1948-53, natrafiła w Polsce na opór. Po 1956 roku władze
komunistyczne stopniowo z kolektywizacji rezygnowały, a prywatne rolnictwo uznano za specyficzną
„polską drogę do socjalizmu”. [Przyp. red.]
3
Matura 2014..., s. 580-584.
2
98
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
Członkowie mojej rodziny [...] liczyli na zmiany nie tylko w miejscu zamieszkania, ale w całej
odrodzonej Polsce. Wykazywali gotowość do utożsamienia się z państwem, do wyrzeczeń dla niego.
Problemy powojenne
Najważniejsza po I wojnie światowej była sama odzyskana niepodległość. Jednak po
pierwszej euforii nastąpił powrót do życia codziennego. Zniszczeń wojennych w rejonie lipnowskim dużych nie było, ponieważ miasto zostało szybko zajęte przez Niemców (w grudniu 1914 r.)
i od tego czasu było okupowane. Członkowie mojej rodziny mieszkali na wsi. Nie musieli odbudowywać swoich gospodarstw, ponieważ front tamtędy nie przechodził.
Pojawiły się natomiast inne problemy. Prababcia Janina opowiadała, że jej dziadkowie
– Antonina i Antoni – oraz ich potomstwo zachorowali w 1919 r. na grypę, nazywaną hiszpanką.
[...] Moja praprababcia Antonina zmarła. Nietypową cechą tej pandemii był odwrócony profil
wiekowy ofiar. Umierali przede wszystkim ludzie młodzi i w średnim wieku (20-40 lat), podczas
gdy zwykle na grypę umierały dzieci, osoby starsze i z osłabioną odpornością.
Według słów prababci Janiny spośród dwanaściorga dzieci Antoniny i Antoniego pozostało tylko czworo, w tym jej mama Teodora (1901–1949). Dzieci zmarły jeszcze przed wojną.
Musimy pamiętać, że był wówczas mały dostęp do lekarzy, warunki higieniczne inne niż obecnie,
a szczepionki dopiero zaczęto stosować – stąd duża umieralność dzieci, szczególnie małych4.
Wyzwania niepodległości
Członkowie mojej rodziny po I wojnie światowej nie angażowali się w życie polityczne.
Nie byli członkami władz na swoim terenie. Jako rolnicy włączyli się za to w życie społeczne. Prapradziadkowie byli członkami Towarzystwa Rolniczego Ziemi Dobrzyńskiej. W Lipnie działało też
Okręgowe Towarzystwo Organizacji i Kółek Rolniczych.
Na posiedzeniach towarzystwa rozmawiano o formach efektywnego prowadzenia gospodarstw rolnych, wymieniano się doświadczeniami, starano się podnosić rentowność mniejszych gospodarstw rolnych. Na posiedzeniu w dniu 13 marca 1930 roku podjęto decyzję o współpracy z pokrewnymi instytucjami, takimi jak: Towarzystwo Rybackie, Ogrodnicze, Pszczelarskie,
Hodowli Drobiu i Królików. Postanowiono rozpowszechnić pszczelarstwo, ogrodnictwo, hodowlę
drobiu i królików w powiecie lipnowskim5. Bronisław Pytelewski w swoim gospodarstwie w Suradówku postawił kilka uli i rozpoczął hodowlę pszczół. Pasieka nie była duża – było to zaledwie 5
uli, ustawionych w sadzie.
Tradycję rodzinną kontynuował jego syn, czyli mój pradziadek Bronisław Pytelewski, ale
już w Lipnie, mieszkając przy ulicy Żeromskiego. Pradziadek miał nieduże dwuhektarowe gospodarstwo, ale na małą domową pasiekę znalazł miejsce. Ule umieścił na granicy sadu i pola, na
którym siał koniczynę, rzepak czy łubin.
4
5
Relacja prababci Janiny Janiszewskiej, Kwidzyn 2014.
„Gazeta Lipnowska”, nr 12, Lipno 1930, s. 2.
99
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
1. Prapradziadek Bronisław Pytelewski. Fot. z archiwum rodzinnego.
2. Pradziadek Bronisław Pytelewski, pszczelarz. Fot. z archiwum rodzinnego.
100
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
Pszczelarstwo to czasochłonne zajęcie. Koło uli trzeba chodzić, dbać o ich higienę, znać
się na wielu rzeczach, walczyć ze szkodnikami pszczół i poświęcać dużo czasu, zwłaszcza w okresie
rojowym. Mama wspominała, że pradziadek Bronek często „gonił” swoje pszczoły, które uciekały
z danego ula i siadały z ogromnym hałasem na jakimś drzewie, budząc strach i przerażenie znajdujących się w pobliżu osób. Pradziadek umiejętnie strząsał pszczoły z drzewa w pojemnik i zanosił do ula. Mimo, że pszczoły zajmowały tyle czasu, to okres miodobrania był nagrodą za trud
pracy. Pradziadek posiadał specjalne przyrządy, dzięki którym z plastrów wypływał miód. Pszczelarstwo dla prapradziadka i pradziadka to nie była tylko praca, ale przede wszystkim ogromna
pasja. Pradziadek Bronek był systematycznie kąsany przez swoje „wartowniczki”, jak je nazywał,
chodził napuchnięty, ale dalej je hodował i każdą wolną chwilę spędzał w swojej pasiece. Obecnie
tradycja pszczelarska w naszej rodzinie nie jest kontynuowana6.
Innym wyzwaniem stojącym przed członkami mojej rodziny było uzupełnienie wykształcenia, przynajmniej umiejętności czytania i pisania. Początki zorganizowanego szkolnictwa w Lipnie
sięgają XVIII w. [...] Od 1800 r. była tam szkoła powszechna dla wszystkich dzieci, w której uczono
czytania, pisania, rachunków, wiedzy praktycznej o żywieniu, rzemiośle, kształcono sprawność fizyczną7. [...] Maria i Piotr Gulczyńscy wysłali swoje dzieci do szkoły parafialnej w Lubstowie. Tam
uczył się ich syn, mój prapradziadek Jakub Gulczyński (1878–1962). Szkoły parafialne zakładał Kościół i mogły się w nich uczyć dzieci wszystkich stanów.
Według relacji rodzinnych rok szkolny trwał od 15 września do 15 marca. Lekcje odbywały się codziennie w wymiarze czterech godzin. Po upadku powstania styczniowego w szkolnictwie
nastąpił okres rusyfikacji. Mimo to propagowano i rozwijano oświatę. Lekarz Tymoteusz Stępniewski oraz Edward Budzyński założyli w Lipnie pięcioklasową szkołę powszechną, nie szczędząc
własnych funduszy. Oprócz tego istniały w mieście elementarna pensja żeńska i szkoła męska oraz
niedzielna szkoła rzemieślnicza.
3. Gimnazjum Realne im. Henryka Sienkiewicza w 1917 r. (Lipno w starej i nowej fotografii, Lipno 2004).
6
7
Relacja mamy, Anny Rudzkiej, Lipno 2015.
J. Góźdź, Z. Góźdź, Zapiski Lipnowskie, Dzieje i ludzie, Lipno 2001.
101
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
Na przełomie XIX i XX wieku następuje ożywienie dążeń niepodległościowych. W 1905
roku powołana została Polska Macierz Szkolna, która w 1917 roku utworzyła męską szkołę średnią
– Gimnazjum Realne im. H. Sienkiewicza; w roku 1920 szkoła zmieniła nazwę na Gimnazjum Państwowe im. R. Traugutta.
Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości jednym z ważniejszych problemów była sprawa
zorganizowania szkolnictwa. Najważniejsze było upowszechnienie nauczania w zakresie szkoły podstawowej. Dekret z 7 II 1919 roku był w dziedzinie szkolnictwa pierwszym aktem ustawodawczym,
który wprowadził 7-letni obowiązek nauki w szkole powszechnej8. Z obowiązku tego skorzystali moi
pradziadkowie i ich rodzeństwo, ponieważ zostali objęci obowiązkiem nauki. [...] Prapradziadek Kazimierz Janiszewski (1888–1958) wysłał swoje dzieci do szkoły w Lipnie, odległej od Józefkowa o 7
km. Pradziadek Bronisław Pytelewski (1914–2008) ukończył tylko trzyklasową szkołę powszechną
w Suradówku. Dalszej nauki nie mógł kontynuować ze względu na znaczną odległość do najbliższej
szkoły sześcioklasowej w Lipnie (12 km). Wykształcenie podstawowe uzupełnił kończąc szkołę podstawową 7-klasową w Lipnie w latach 50. XX wieku, już po zakończeniu II wojny światowej9.
4. Eugenia Pytelewska w 6. klasie szkoły powszechnej w Hellenowie, w 1929 roku.
Fot. z archiwum rodzinnego.
W dniu 10 III 1930 roku staraniem Ogniska Nauczycielskiego w Lipnie zostały zorganizowane Wieczorowe Kursy dla dorosłych. Uczestnicy zostali podzieleni na dwie grupy: analfabetów
i półanalfabetów. Zajęcia odbywały się 3 razy w tygodniu: poniedziałki, środy i piątki od godz. 7
do 9 wieczorem. Zainteresowanie słuchaczy było duże, gdyż spuścizną po 123 latach zaborów był
powszechny analfabetyzm10. Na wspomniany kurs wieczorowy dla dorosłych uczęszczała moja
Z. Góźdź, Lipno w XX wieku, cz. II, Okres międzywojenny, Lipno 1996.
Relacja babci Haliny Janiszewskiej, Lipno 2005.
10
„Gazeta Lipnowska”, nr 11, Lipno 1930, s. 4.
8
9
102
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
praprababcia Teodora Janiszewska. Prababcia Janina wspominała, że jej ojciec umiał dobrze pisać
i czytać, ale jej mama miała pewne trudności, stąd decyzja o uzupełnieniu wiedzy. Z kolei prapradziadkowie z Lubstowa – Jakub (1878–1962) i Maria (1884–1939) Gulczyńscy w kursach nie
uczestniczyli, ponieważ oboje umieli dobrze czytać i pisać11.
5. Maria i Jakub Gulczyńscy. Fot. z archiwum rodzinnego.
Po I wojnie światowej Polacy angażowali się w różne akcje, zbiórki pieniężne, takie jak
obecnie WOŚP. W Lipnie również było dużo różnych organizacji, stowarzyszeń pomocy dzieciom,
odbudowy kolejki wąskotorowej. Mieszkańcy powiatu lipnowskiego włączyli się m.in. w powstanie Koła Komitetu Floty Narodowej w Lipnie. Celem komitetu miało być „zbieranie funduszów
na zakup floty handlowej i wojennej, która zapewni dobrobyt gospodarczy i niepodległość Państwa”12. Prapradziadek Bronisław Pytelewski brał udział w takim spotkaniu i również finansowo
wsparł tę akcję, razem z żoną Martą Kazimierą13.
Relacja Anny Rudzkiej. Relacja Janiny Janiszewskiej.
„Gazeta Lipnowska”, nr 12, 1930, s. 3; nr 14, 1930, s. 7.
13
Relacja Haliny Janiszewskiej.
11
12
103
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
Rola kobiet
Kobieta winna rodzić dzieci, gotować obiadki i do tego pięknie wyglądać… Tak było do
pewnego momentu. Sytuacja kobiety zaczęła się zmieniać w wyniku przemian społeczno-politycznych i rozwoju cywilizacji. [...] Ruch na rzecz emancypacji kobiet rozwinął się w drugiej połowie XIX w. Przyszła I wojna światowa. Mężowie walczyli, a ktoś musiał utrzymać rodzinę. Pozycja
kobiety po I wojnie światowej znacznie się zmieniła. Doświadczona, wykształcona i pewna siebie
mogła prowadzić dalszą walkę o zwiększenie swoich praw. Rok 1918 przyniósł radykalne zmiany
w położeniu społecznym Polek. Na mocy Dekretu Tymczasowego Naczelnika Państwa z 28 listopada 1918 roku zniesiono cenzus płci na terenie nowo tworzonego państwa polskiego. Kobiety
uzyskały bierne prawo wyborcze14. Wojna sprawiła, iż w wielu regionach Polski kobiety stanowiły
większość obywateli uprawnionych do głosowania. Znaczna część mężczyzn zmobilizowanych do
armii zaborczych nie powróciła jeszcze bądź zginęła na polu walki.
Dla pokolenia kobiet żyjących na styku epok rozdzielonych Wielką Wojną stare i nowe
czasy stanowiły odmienne stany rzeczywistości, które rządziły się całkiem innymi prawami. Zachowania będące przed wojną uznawane za nieodpowiednie i uwłaczające kobiecej godności
stały się normą wśród inteligencji i nowoczesnej klasy średniej. Kobiety zaczęły bywać same w kawiarniach i restauracjach15.
Najbardziej charakterystycznym przejawem zwiększenia aspiracji „kobiet z pokolenia
Polski niepodległej” było dążenie do zdobycia wykształcenia. Kobiety kończyły szkoły średnie
i wyższe, szeroką ławą weszły do licznych zawodów [...]. Kobiety stały się równorzędnymi partnerkami w życiu rodzinnym, zawodowym i towarzyskim. Z pewnością doświadczenia wojenne
pozwoliły kobietom jeśli nie całkowicie, to choć częściowo wyzwolić się ze sztywnych struktur
panujących w społeczeństwie patriarchalnym16.
W wyniku ogólnopolskich przemian po I wojnie światowej powstał w powiecie lipnowskim
Związek Pracy Obywatelskiej Kobiet. Jego celem była praca dla dobra ludności powiatu. W ramach
działalności kobiety założyły liczną sieć ochronek, „gdzie dziecko przez cały dzień pozostaje pod
fachową opieką ochroniarki. (…) dziatwa w ochronkach otrzymuje nie tylko doskonałą opiekę, ale
i pomoc materialną – dożywianie, odzież. (…) Zbożna i ofiarna praca na terenie ochronek wyrównuje przepaść między dobrobytem a nędzą, łagodzi antagonizmy społeczne, zmusza nawet sceptyka
do wiary w dobrą wolę człowieka, w ewolucyjny rozwój ludzkości”17. ZPOK tworzył świetlice, warsztaty pracy, przedszkola, przytułek dla starszych osób, biblioteki, zajmował się szkolnictwem.
Praprababcia Teodora Janiszewska, mieszkająca w Józefkowie koło Skępego, niejednokrotnie włączała się w akcje charytatywne (zbiórki pieniędzy, żywności) organizowane przez
Dekret z 28 listopada 1918 roku o ordynacji wyborczej do Sejmu Ustawodawczego, [w:] Wybór źródeł do
nauki prawa konstytucyjnego, red. T. Szymczak, Łódź 1999, s. 45-46.
15
D. Kałwa, Kobieca seksualność w świetle teorii Michaela Foucaulta. Spojrzenie na Polskę międzywojenną,
[w:] Kobieta i rewolucja obyczajowa. Społeczno-kulturowe aspekty seksualności. Wiek XIX i XX, red. A.
Żarnowska, A. Szwarc, Warszawa 2006, s. 21.
16
Op. cit., s. 22-23; J. Żarnowski, Praca zawodowa kobiet w Polsce międzywojennej, [w:] Kobieta i praca.
Wiek XIX i XX, red. A. Żarnowska, A. Szwarc, Warszawa 2000, s. 127.
17
„Gazeta Lipnowska”, nr 11, Lipno 1934, s. 4.
14
104
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
Oddział ZPOK w Skępem. Prababcia Eugenia, z domu Gulczyńska, jako nastolatka występowała
w regionalnym zespole Nadobne Lubstowianki, który zajmował czołowe miejsca na przeglądach
zespołów folklorystycznych (otrzymał nagrodę we Włocławku). Eugenia bardzo ładnie śpiewała18.
6, 7. Zespół folklorystyczny „Nadobne Lubstowianki” w latach 30. XX wieku. Fot. z archiwum rodzinnego.
II wojna światowa – koniec pokoju
Przed wybuchem II wojny światowej, w 1939 roku, mieszkańcy powiatu lipnowskiego
zaangażowali się w akcję zbierania funduszy dla armii polskiej pod hasłem „Dozbrojenie Armii
18
Relacja Haliny Janiszewskiej.
105
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
Patriotycznym Obowiązkiem”. Pieniądze i dary zbierali harcerze, strażacy, uczniowie lipnowskich
szkół. W akcję tę włączyli się moi prapradziadkowie Bronisław i Marta Kazimiera Pytelewscy i Kazimierz i Teodora Janiszewscy, którzy przekazali pewne środki finansowe. Dzięki podjętej akcji
zakupiono 20 karabinów maszynowych i 4 działka przeciwpancerne, które przekazano uroczyście
w dniu 4 VI 1939 roku na ręce gen. M. Tokarzewskiego-Karaszewicza w obecności wojewody pomorskiego W. Raczkiewicza19.
Dnia 31 sierpnia 1939 roku pradziadek Bronisław Pytelewski został zmobilizowany do
wojska, do 14. Pułku Piechoty we Włocławku (kompanii 3 strzeleckiej) i wraz z kolegą udał się
pieszo do Lipna, gdzie był punkt zbiorczy. Następnie z innymi zmobilizowanymi przebył pieszo
drogę do Włocławka. Od tego momentu uczestniczył w walkach z Niemcami. Zmierzając razem
ze swoim oddziałem w kierunku Warszawy, został ranny od kuli niemieckiej pod Sochaczewem.
Prawie miesiąc leżał w szpitalu. We wrześniu został wywieziony do Niemiec. Od 28 września do
15 listopada 1939 roku przebywał w obozie jenieckim Fallingboster Stalag 11 B w okręgu wojskowym XI w Hanowerze. W obozie tym przebywało kilka tysięcy polskich podchorążych, podoficerów i szeregowców. W dniu 16 listopada 1939 roku został przydzielony do dużego gospodarstwa
rolnego jako jeniec – robotnik rolny u bauera Alfreda Kreipe w Sehlen obwód Alfeld-Leine; [tam
pracował] już do końca wojny20.
8, 9. Bronisław Pytelewski podczas służby wojskowej w 1935 r. i w 1939 r.
Fot. z archiwum rodzinnego.
19
20
Relacja Haliny Janiszewskiej; relacja Janiny Janiszewskiej; Z. Góźdź, Zygmunt Uzarowicz, Lipno 2001, s. 10.
Relacja Haliny Janiszewskiej.
106
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
Dlaczego o tym wspominam? W porównaniu z innymi państwami, gdzie poddano się
praktycznie bez walki (Francja, Belgia, Holandia), w Polsce działania zbrojne trwały do 5 października 1939 roku, chociaż już 28 września podpisano akt kapitulacji. Zachowanie żołnierzy polskich
broniących naszego kraju, mimo olbrzymiej przewagi armii niemieckiej, która w sojuszu z Armią
Czerwoną zaatakowała Polskę, jest godne podziwu. Nie wstydzili się przynależności do państwa
polskiego i walczyli w jego obronie. Takim żołnierzem był mój pradziadek Bronisław Pytelewski.
3. Moja rodzina po II wojnie światowej
Powojenne losy – radość czy obawy?
Na początku wojny celem było zachowanie granic i suwerenności. Później podstawowym celem stało się zachowanie Polski na politycznej mapie Europy oraz ocalenie narodu polskiego od biologicznego zniszczenia, fizycznego i umysłowego zniewolenia oraz sprowadzenia do
poziomu zbiorowości pozbawionej wykształcenia i wewnętrznej organizacji, podludzi w rasistowskich kategoriach III Rzeszy. Ten późniejszy cel był znacznie powszechniej zauważany przez miliony zwykłych ludzi w kraju.
Wyniszczeni kilkuletnią okupacją ludzie, często pozbawieni wsparcia rodzin, wyrwani
z miejsca, w którym ich rodziny mieszkały od pokoleń, angażowali się przede wszystkim w organizowanie od podstaw życia swojego i najbliższych, próbując zapewnić sobie podstawowe środki
niezbędne do przeżycia. W takiej sytuacji kwestie suwerenności państwa czy prawomocności komunistycznej władzy często schodziły na dalszy plan.
Po traumatycznych wydarzeniach II wojny światowej najważniejsze dla członków mojej
rodziny było zachowanie życia i uwolnienie się od nieludzkiego, fizycznego zniewolenia, realizowanego przez okupantów. Moi pradziadkowie w rozmowach ze swoimi dziećmi i wnukami bardzo
niechętnie wracali pamięcią do czasów wojny i do prześladowań. Nie chcieli o tym mówić. Były to
dla nich straszne przeżycia i w opowieściach woleli wspominać te dobre chwile, pomijając milczeniem złe. Dlatego po powrocie do kraju rozpoczynali nowe życie.
Bronisław i Eugenia Pytelewscy po wyzwoleniu aż do momentu wyjazdu do Polski przebywali w Alfeldzie w strefie amerykańskiej. Mogli wyjechać do USA. Amerykanie chętnym wydawali wizy,
z czego korzystało wielu Polaków i obcokrajowców. Pradziadkowie nie chcieli jednak wyjeżdżać, wrócili do kraju pod koniec kwietnia 1946 roku drogą morską, statkiem „Batory”, płynąc z Lubeki do Gdyni.
Najpierw skierowali się do domu rodzinnego Eugenii, gdzie z wojennej tułaczki powróciło również pozostałe rodzeństwo. Następnie udali się w rodzinne strony Bronisława, do Suradówka. [...] Osiedlili się jednak w Radomicach, gdzie kupili 5-hektarowe gospodarstwo rolne.
Mieszkali tam do 13 września 1964 roku, a 14 września tego roku zamieszkali w Lipnie21.
W czasie wojny prababcia Janina poznała mojego pradziadka Czesława Janiszewskiego (1920–1980). Była to miłość od pierwszego wejrzenia, jak powiedziała. Pobrali się w 1944
roku. Po wojnie Janina i Czesław mieszkali w Lipnie w tzw. Koszarach (obecnie ul. Wyszyńskiego).
W dniu 22 stycznia 1945 roku urodził się ich syn Kazimierz, mój dziadek.
21
Tamże.
107
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
W styczniu 1945 roku nastąpiła upragniona wolność. Niemcy po prostu uciekali przed
zbliżającymi się Rosjanami. Radość całej rodziny była ogromna. Koniec okupacji, strachu, płaczu,
cierpienia i niepewności. W końcu nadejdą lepsze dni – normalne dni. Do domu wrócił również
prapradziadek Bronisław. Wszyscy byli bardzo szczęśliwi.
Janina i Czesław Janiszewscy w Lipnie mieszkali długo. Czesław pracował jako robotnik,
a Janina zajmowała się domem. Gotowała obiady, prała, sprzątała. Lata powojenne nie należały
do bogatych. W domu się nie przelewało. Na obiad zazwyczaj była jakaś zupa. Mieszkając w mieście dzieci odczuwały brak owoców i warzyw, które trzeba było kupić. Janina nieraz szła do swej
matki Teodory na wieś i przywoziła trochę jedzenia, ale nie mogła tego robić często, bo wkrótce
na świat przyszły kolejne dzieci: Wiesław, Hanna, Jadwiga, Krzysztof, Jerzy i Andrzej.
10. Janina i Czesław Janiszewscy w 1944 r. Fot. z archiwum rodzinnego.
Prababcia Janina wspominała, że jej mama Teodora (1901–1949) była bardzo ciepłą
i serdeczną osobą. Zawsze chętnie doradzała swoim dzieciom, dbała o nie. Niestety szybko
zmarła. Janina wspominała, że jej dzieci często same przynosiły jedzenie do domu. Wykonywały jakieś prace dla sąsiadów, a za to dostawały żywność. W pobliżu był las, więc chodziły
zbierać grzyby. W latach 60. pradziadkowie przeprowadzili się do Kwidzynia. Prababcia Janina
nadal tam mieszka22.
22
Relacja dziadka Kazimierza Janiszewskiego, Lipno 2015.
108
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
Znaczenie rodziny i rola kobiety w życiu rodziny
Najwyższe miejsce wśród najbardziej cenionych przez członków mojej rodziny wartości zajmowała rodzina. Ważną cechą nastawienia prorodzinnego była solidarność ekonomiczna.
W celu nabycia różnych dóbr uaktywniano kontakty nie tylko z bliskimi, ale często z dalszymi
krewnymi. Takie odnowienie kontaktów wiązało się często z późniejszymi wzajemnymi odwiedzinami, co sprzyjało integracji bliższej i dalszej rodziny. Jest to niezwykle cenna i pozytywna cecha
tamtych czasów. Wszyscy wykorzystywali nieformalne powiązania rodzinne, przyjacielskie w celu
zdobycia brakujących (a pożądanych!) usług lub dóbr. Utrwalał się w ten sposób prorodzinny
system wartości, łączący całą rodzinę. Dziadek Kazik niejednokrotnie mi opowiadał o swoich wujkach, do których wysyłała go mama, a to po mleko, a to po jabłka czy drzewo na opał. Wszyscy
w rodzinach się znali i często odwiedzali. Interesowali się nawzajem swoją sytuacją. Dzisiaj to
zjawisko jest wielu rodzinom obce. Kłócą się, nie odwiedzają, nie spędzają razem świąt (modne
ostatnio wyjazdy zagraniczne do ciepłych krajów w okresie Świąt Bożego Narodzenia).
Dziadek Kazik twierdził, że solidarność ekonomiczna łączyła najmocniej rodziców i ich
dorastające dzieci, zakładające własne rodziny. Na pomoc rodziców najbardziej liczyły młode rodziny z małymi dziećmi. Narodziny dziecka oznaczały poważne wyzwanie, skoro w sklepach brakowało ubranek, pieluch, proszków do prania itd. Rodzina stawała się podstawowym oparciem,
a rodzinna lojalność nabierała większego znaczenia niż lojalność wobec oficjalnych instytucji. Integracji rodzin sprzyjały nie tylko trudności aprowizacyjne. Niekiedy wymuszał ją… klimat. Zwłaszcza zimą rodziny skupiały się w najcieplejszym pomieszczeniu, przeważnie w kuchni, o ile była
duża. Rodzinna solidarność miała także wymiary inne niż ekonomiczne. Dom rodzinny stanowił
często główne źródło wiedzy i przygotowania młodych do życia w rodzinie. To w rodzinnym kręgu
kształtowały się postawy światopoglądowe. Rodzinną solidarność w pewnej mierze wymuszała
troska o małe dzieci. Dziećmi zazwyczaj zajmowały się matki lub dziadkowie. Miały dzięki temu
doskonałą opiekę23.
W polskich rodzinach trwał „tradycyjny model podziału ról przy wykonywaniu obowiązków domowych” – to kobiety opiekowały się domem, to one przeważnie robiły codzienne zakupy.
Na powojenne życie codzienne w PRL warto więc może spojrzeć oczami kobiet. Na co dzień większość z nich nie miała jednak wyboru: najważniejsze stawały się prace domowe, które zajmowały
im coraz więcej czasu. Dla wielu kobiet rola gospodyni domowej oznaczała właściwie rezygnację z osobistych aspiracji, a ambicje kobiet, zwłaszcza te edukacyjne, rosły. W PRL następowała
ewolucja obyczajów rodzinnych. Dużo młodych małżeństw zaczęło organizować życie rodzinne
na zasadach partnerskich. Zanikało ścisłe rozgraniczenie na obowiązki męża i obowiązki żony.
Był to wprawdzie skutek pogłębiającego się kryzysu – konieczność zaangażowania całej rodziny
w „zdobywanie niezbędnych towarów”, ale taki model rodziny przetrwał do dzisiaj. Według takiego modelu funkcjonowały rodziny moich dziadków: Haliny i Kazimierza Janiszewskich i Zofii
i Jerzego Rudzkich24.
Po euforii odzyskania wolności ludzie żyli w komunistycznej codzienności, okupionej licznymi wyrzeczeniami i trudnościami dnia codziennego.
23
24
Tamże.
Tamże.
109
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
Czy sytuacja polityczno-gospodarcza w Polsce zadowalała członków mojej rodziny? Oczywiście, że nie. Jednak mając w pamięci traumatyczne wydarzenia I i II wojny światowej chcieli ułożyć sobie w miarę spokojne życie, wychowywać dzieci, cieszyć się pokojem. Okres lat powojennych był bardzo trudny, brakowało jedzenia, pieniędzy. W 1944 roku w Polsce przeprowadzono
reformę rolną, na mocy której pomiędzy bezrolnych i małorolnych rozparcelowano gospodarstwa
poniemieckie oraz majątki ziemskie większe niż 50 lub 100 ha. Jednocześnie państwo zatrzymało ok. 1/3 przejętych gruntów, które posłużyły do zakładania gospodarstw państwowych25. Od
1949 roku zaczęto zmuszać chłopów do przystępowania do spółdzielni. Indywidualni rolnicy mieli
ogromne trudności z zakupami maszyn, materiałów budowlanych czy nawozów oraz z dostępem
do kredytów. Oprócz reformy rolnej przeprowadzono nacjonalizację przemysłu. Upaństwowiono
małe i duże przedsiębiorstwa. Rozbudowywano przemysł ciężki kosztem wzrostu poziomu życia
obywateli oraz gigantycznego ograniczenia inwestycji w innych dziedzinach, np. w przemyśle lekkim, budownictwie mieszkaniowym czy handlu.
Realizowany model gospodarowania doprowadził do spadku poziomu życia. Ogromna
migracja ze wsi do miast i wielki przyrost naturalny zniweczyły nadzieje Polaków na zmianę fatalnej sytuacji mieszkaniowej. Potrzebne były nowe domy, żłobki, przedszkola i szkoły, a budowano walcownie, huty, fabryki. Nawet tych, którzy mogli szczęśliwie wprowadzić się do „nowego”
mieszkania w bloku, szybko doprowadzały do rozpaczy liczne usterki i niedoróbki, wypaczające
się okna i drzwi26. Znikały sklepy prywatne, a powstawały wielkie domy towarowe, które były puste. Pomimo otwarcia nowej fabryki samochodów zwykły obywatel mógł co najwyżej pomarzyć
o rowerze27. Czy taka sytuacja w państwie mogła zadowalać polskie rodziny?
Zaraz po zakończeniu II wojny światowej babcia Halina (ur. 1944 r.) i dziadek Kazimierz
(ur. 1945 r.) Janiszewscy nie brali bezpośredniego udziału w odbudowie kraju ze zniszczeń wojennych, byli dziećmi. Jednak w późniejszych latach brali udział w licznych czynach społecznych
organizowanych w czasie wolnym od pracy, najczęściej w niedzielę lub inny dzień wolny, często w okresie poprzedzającym ważne państwowe święto. Były one organizowane przez zakłady
pracy, szkoły, organizacje partyjne, młodzieżowe. W czasie czynów budowano nowe chodniki,
sprzątano tereny przed budynkami publicznymi, pracowano przy budowach różnych obiektów.
W ramach czynów odbywały się sezonowe prace, np. zrywanie jabłek w PGR-ach, wykopki ziemniaków, żniwa, sianokosy.
[Po ślubie] kupili małe, ok. 2-hektarowe gospodarstwo, z którego trudno byłoby im się
utrzymać. Dlatego oboje podjęli pracę zawodową (życiorysy w aneksach), zasilając nową grupę
społeczną w PRL – chłoporobotników.
Czyny społeczne po wojnie nie były dla ludzi jakimś wielkim złem. Cieszyli się, że biorą udział w odbudowie miasta, drogi miejskiej, wiejskiej, ponieważ wszystko to było dla nich28.
W odbudowie Lipna ze zniszczeń wojennych brał udział mój pradziadek Czesław Janiszewski.
M. Jastrząb, Ciężar budowy socjalizmu, [w:] Stalinizm po polsku, Warszawa 2012, s. 72.
M. Jastrząb, op. cit., s.75, s. 89; Rok 1968, Środek Peerelu, Warszawa 2008, s. 150-151.
27
Historia PRL, t. 7, Warszawa 2009, s. 90-91.
28
Relacja Kazimierza Janiszewskiego.
25
26
110
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
11. Orka. Fot. z archiwum rodzinnego.
12. Obudowa Lipna po II wojnie światowej. Fot. z Archiwum Miejskiego w Lipnie.
111
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
4. Pamiątki rodzinne
Moja babcia Zofia Rudzka pracowała w Szczytnie na przejeździe kolejowym jako dróżnik
przejazdowy. Pracowała w małej budce dróżnika. Wyposażenie techniczne budki było jak na dzisiejsze warunki prymitywne. Stacja była oświetlona stosunkowo dobrze lampami elektrycznymi,
lecz jako osobistych latarek do przekazywania sygnałów w latach 60. XX w. używano jeszcze lamp
karbidowych, w których źródłem światła był kapryśny płomyk palącego się acetylenu, powstałego
z połączenia karbidu i wody. Taką lampkę, chociaż mocno zniszczoną, jeszcze mam na pamiątkę.
Warunki pracy i typowy dzień na kolei babci Zosi umieściłem w aneksie29.
13. Lampa karbidowa z początku lat 60. XX w. Fot. M. Rudzki.
Oprócz lampki karbidowej w budce dróżnika znajdowało się jeszcze radio Beskid, ale
w czasie pracy babcia go nie słuchała. Identyczne radio miała w domu. Produkowano je w latach
70. oraz 80. XX w. Waży około 3 kg i ma obudowę z drewna, a tylna ścianka jest pilśniowa. Ma
głośnik i podświetlaną skalę30.
Kolejne zabytki są pamiątkami rodzinnymi mojej mamy. Największą wartość historyczną
i rodzinną mają zabytkowy kałamarz i stary bibularz, których historia zaczyna się w pierwszej
połowie XIX w. Według relacji moich bliskich należał on do Marianny i Jakuba Janickich, moich praprapradziadków. Przekazali go następnie Marii (z domu Janickiej, 1884–1939) i Jakubowi
(1878–1962) Gulczyńskim, moim prapradziadkom. Od nich dostała go prababcia Eugenia (z domu
Gulczyńska) Pytelewska. [...]
29
30
Relacja babci Zofii Rudzkiej, Szczytno 2013.
Tamże.
112
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
Nie wiadomo, dlaczego prapradziadek podjął decyzję o przekazaniu kałamarza właśnie
Eugenii, chociaż miał jeszcze 7 dzieci: Helenę, Kazimierza, Mariannę, Joannę, Ignacego, Mariana
i Stanisława. Prababcia nie była ani najstarszym, ani najmłodszym dzieckiem. W każdym razie
potem pamiątka rodzinna trafiła w ręce mojej babci Haliny (z domu Pytelewskiej) Janiszewskiej
(1944–2007). Po jej śmierci zabytkowy kałamarz trafił w ręce mojej mamy Anny31.
14. Kałamarz. Fot. M. Rudzki.
15. Bibularz. Fot. M. Rudzki.
31
Relacja Anny Rudzkiej.
113
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
Nieodłącznym „towarzyszem” kałamarza był bibularz a właściwie suszka kołyskowa (prawidłowa nazwa). To on po napisaniu tekstu był potrzebny do usunięcia nadmiaru atramentu z poszczególnych literek. Wyglądało to tak, że po napisaniu strony tekstu delikatnie kładło się bibularz
i przechylało go z jednej strony na drugą. Taki kawałek papieru można było wówczas schować,
złożyć na pół czy na dowolną ilość części i wysłać jeżeli to był list, lub zamknąć w szufladzie, jeżeli
to były zapisy w jakieś księdze rachunkowej czy w zeszycie. Bibularz wykonany został z drewna
i pokryty brązową skórą.
5. Zakończenie
Zaprezentowane wybrane pamiątki rodzinne nie są wprawdzie bezpośrednio związane
z powojenną odbudową, ale zakorzenione są bardzo głęboko w historii mojej rodziny. To dzięki takim pamiątkom, dowiedziałem się m.in., jaki był poziom edukacji w mojej rodzinie. Poznałem losy
kobiet i ich udział w przemianach dziejowych. Członkowie mojej rodziny [...] starali się aktywnie
uczestniczyć w życiu swojego regionu, wspierać go materialnie czy też własną pracą.
Patrząc z perspektywy na spisane dzieje rodzinne muszę stwierdzić, że członkowie mojej
rodziny żyli w trudnych czasach. Przeżyli okres rusyfikacji, dwie wojny światowe, czasy komunizmu w Polsce. W każdych warunkach dziejowych starali się znaleźć miejsce dla siebie i dla swoich
bliskich. Razem z innymi Polakami przystąpili do budowy nowego jutra w nowej sytuacji historycznej. Cieszyli się ze zwykłych rzeczy: że przeżyli wojnę, okupację, że są zdrowi, pracują, mają
co jeść.
Pamięć o naszych przodkach zaniknie, o ile nie zostawili trwałych śladów w historii swoich rodzin i o ile nikt nie spisał ich dziejów. Dlatego należy podejmować działania, aby ocalić od
zapomnienia wydarzenia z dawnych lat, zwyczaje i tradycje rodzinne, póki jeszcze ktoś w rodzinie pamięta. Zbierajmy rodzinne pamiątki i historie z nimi związane. Sam przedmiot bez wiedzy
o jego dziejach nie jest nic wart. Po co nam wyeksponowany w mieszkaniu samowar, skoro nikt
z domowników nie będzie wiedział, komu i do czego on służył? Jeżeli nie poznamy jego historii,
to będzie to tylko pusta, blaszana, bezwartościowa bańka. Wydaje mi się, że przyjdą jeszcze takie czasy, kiedy łatwiej będzie zobaczyć obraz Picassa niż współczesny mu drewniany bibularz.
Czy więc nie warto ocalić domowe pamiątki od zatracenia, kiedy to i przedmiot, i pamięć o nim
giną bezpowrotnie? Chciałbym zaapelować do moich rówieśników, aby posmakowali tej wielkiej
przygody, jaką kryją w sobie małe przedmioty codziennego użytku, aby rozejrzeli się wokół siebie
i zaczęli gromadzić przedmioty i informacje. Po zgromadzeniu ich na pewno poczują wielką satysfakcję i zadowolenie, jakiego ja sam doświadczyłem. Historie związane z przedmiotami staną
się z pewnością małymi cząstkami rodzinnych dziejów, które po złożeniu w całość będą stanowiły
wspaniałą lekcję historii dla całej rodziny, stając się jednocześnie częścią historii regionu, Polski,
Europy.
114
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
Bibliografia:
1. „Gazeta Lipnowska”, 1930 – nr 11, s. 4; nr 12, s. 3; nr 14, s. 7.
2. Góźdź J., Góźdź Z., Zapiski Lipnowskie, Dzieje i ludzie, Lipno 2001.
3. Góźdź Z., Lipno w XX wieku, cz. II, Okres międzywojenny, Lipno 1996.
4. Góźdź Z., Zygmunt Uzarowicz, Lipno 2001.
5. Historia PRL, t. 7, Warszawa 2009.
6. Kałwa D., Kobieca seksualność w świetle teorii Michaela Foucaulta. Spojrzenie na Polskę międzywojenną, [w:] Kobieta i rewolucja obyczajowa. Społeczno-kulturowe aspekty seksualności. Wiek XIX i XX, red. A. Żarnowska, A. Szwarc, Warszawa 2006.
7. Jastrząb M., Ciężar budowy socjalizmu, [w:] Stalinizm po polsku, Warszawa 2012.
8. Matura 2014, Historia vademecum, Gdynia 2009.
9. Rok 1968, Środek Peerelu, Warszawa 2008.
10.Żarnowski J., Praca zawodowa kobiet w Polsce międzywojennej, [w:] Kobieta i praca. Wiek
XIX i XX, red. A. Żarnowska, A. Szwarc, Warszawa 2000.
Źródła:
1. Archiwum rodzinne.
2. Dekret z 28 listopada 1918 roku o ordynacji wyborczej do Sejmu Ustawodawczego, [w:] Wybór
źródeł do nauki prawa konstytucyjnego, red. T. Szymczak, Łódź 1999, s. 45-46.
Przekazy ustne:
1. Relacja prababci Janiny Janiszewskiej, Kwidzyn 2014.
2. Relacja dziadka Kazimierza Janiszewskiego, Lipno 2015.
3. Relacja babci Haliny Janiszewskiej, Lipno 2005.
4. Relacja babci Zofii Rudzkiej, Szczytno 2013.
5. Relacja mamy Anny Rudzkiej, Lipno 2015.
115
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
Załączniki
I. Życiorys mojego dziadka Kazimierza Janiszewskiego
Mój dziadek Kazimierz urodził się 22 stycznia 1945 r. w Lipnie. Uczył się już w wolnej Polsce.
Najpierw w szkole podstawowej, a potem w szkole zawodowej w Lipnie. Po szkole od razu zaczął
pracę w Gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska” jako kierowca. Dziadek pokazywał mi miejsce do parkowania dla swojej ciężarówki. Potem został powołany do wojska do jednostki najpierw
Miedwie, nad morzem, potem do Bydgoszczy. Lata pobytu w wojsku wspomina dobrze. Nieraz po
południu mógł wychodzić „na miasto” z kolegami. Po powrocie z wojska rozpoczął pracę jako kierowca w zaopatrzeniu. Woził różne towary do różnych przedsiębiorstw do Łodzi, Torunia, Włocławka
itd. samochodem ciężarowym. I tutaj miał już duże problemy. Pracował długo, często do nocy. Miał
częste awarie starego samochodu, które niejednokrotnie musiał sam naprawiać na drodze, otwierając maskę samochodu. Był więc z konieczności również mechanikiem. Najgorzej było zimą, kiedy
ciężki, załadowany samochód nie mógł podjechać pod górkę na drodze. Potem dziadek przeniósł się
do RKTS, czyli do Rejonowej Kolumny Transportu Sanitarnego. Pracował jako kierowca pogotowia
ratunkowego, aż do emerytury.
II. Życiorys mojej babci Haliny Janiszewskiej
Moja babcia Halina Janiszewska, z domu Pytelewska (córka Bronisława i Eugenii z d. Gulczyńskiej), urodziła się 13 maja 1944 r. w Alfeldzie w Niemczech. Szkołę podstawową ukończyła
w Radomicach w 1958 r.; maturę uzyskała w 1965 r. w Liceum Ogólnokształcącym dla Pracujących
im. S. Żeromskiego w Toruniu. Po maturze ukończyła dwuletni kurs bibliotekarski (zakończony
egzaminem w Warszawie), uzyskując tytuł zawodowy – bibliotekarz. W 1982 r. ukończyła Studium
Bibliotekarskie w Centrum Ustawicznego Kształcenia Bibliotekarzy w Warszawie, uzyskując tytuł
starszego bibliotekarza. W 1987 r. ukończyła Studium Pedagogiczne w Instytucie Kształcenia Nauczycieli im. Władysława Spasowskiego w Bydgoszczy; była nauczycielem mianowanym.
Pracę zawodową babcia Halinka rozpoczęła w Gminnej Bibliotece Publicznej w Radomicach z podległymi czterema filiami: w Jankowie, Jastrzębiu, Karnkowie i Wichowie (1962–1976).
W latach 1977–1986 pracowała w Powiatowej i Miejskiej Bibliotece Publicznej w Lipnie jako pracownik działu gromadzenia i opracowania księgozbioru. Od roku 1986 była nauczycielem bibliotekarzem w Zespole Szkół Mechanicznych w Lipnie. W roku 2002 przeszła na emeryturę.
Babcia aktywnie uczestniczyła w życiu społecznym, angażując się w działalność różnych
organizacji i stowarzyszeń, m. in.: Związek Zawodowy Pracowników Kultury i Sztuki (1964–1975);
Stowarzyszenie Bibliotekarzy Polskich na terenie powiatu lipnowskiego (1974–1989, przewodnicząca); Stowarzyszenie Bibliotekarzy Polskich na terenie powiatu lipnowskiego (1989–2007);
Zarząd Okręgu Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich przy Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej we
Włocławku (1977–1993); Związek Nauczycielstwa Polskiego (1986–2007); Towarzystwo Miłośników Ziemi Dobrzyńskiej (1997–2007); Stowarzyszenie Urodzonych w Niewoli Niemieckiej, Zarząd
Główny z siedzibą we Włocławku (1994–2007; była m.in. przewodniczącą Sądu Koleżeńskiego
i Głównej Komisji Rewizyjnej tego Stowarzyszenia).
116
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
Babcia Halinka dużo pracowała społecznie. Była radną Rady Miejskiej w Lipnie w latach
1994–1998 i 2000–2006; pełniła funkcję przewodniczącej m.in. w Komisji Oświaty, Kultury, Sportu i Samorządu, w Komisji Zdrowia, Spraw Społecznych i Ochrony Środowiska. Była też ławnikiem
Sądu Rejonowego w Lipnie (kadencja 2004–2007). Za swoją pracę babcia była wielokrotnie nagradzana. Otrzymała m.in. Złotą Odznakę ZNP – 1995; Złoty Krzyż Zasługi – 1985; Odznakę Zasłużony Działacz Kultury – 1985; Odznakę Organizator Czytelnictwa ZSMW – 1977.
Babcia Halinka była inicjatorką i organizatorką budowy nowego lokalu Biblioteki Gminnej w Radomicach w latach 1969–1970 oraz jego wyposażenia i urządzenia. Zorganizowała Koło
Przyjaciół Biblioteki, zainicjowała wiele wystaw czytelniczych, spotkań z pisarzami, poetami,
weteranami II wojny światowej, była organizatorem życia kulturalnego w gminie. Propagowała
czytelnictwo na Ziemi Dobrzyńskiej. Wzięła udział w największej i bardzo popularnej imprezie
czytelniczej w środowisku wiejskim w konkursie pod tytułem „Złoty kłos dla twórcy, srebrne
dla czytelników”. Otrzymała nagrodę „Srebrnego Kłosa” w 1964 r. Aktywnie współpracowała
z regionalnymi szkołami, Kołem Gospodyń Wiejskich, Związkiem Młodzieży Wiejskiej, innymi
bibliotekami.
Była autorką licznych artykułów dotyczących regionu, naszej małej ojczyzny. Była współautorką publikacji pt.: Lipno w starej i nowej fotografii. Zmarła 31 maja 2007 r.
III. Typowy dzień pracy babci Zofii Rudzkiej na kolei (relacja)
Dni w pracy były podobne jeden do drugiego. Murowana budka dróżnika nie była duża,
ale w środku czysta i schludna. W oknach były firanki, na ścianie paprotka, mieliśmy ogrzewanie
i kuchenkę, żeby zagotować wodę. Po wejściu do budki dróżnika najpierw porządkowałam rzeczy na stole. Robiłam to mechanicznie. Kanapki kładłam na jednym końcu stołu, potem szłam
nastawić wodę na herbatę. Sprawdzałam ostatnie wpisy w książce, wychodziłam sprawdzać stan
torów i wracałam do środka pomieszczenia, skąd mogłam dokładnie obserwować pociągi jadące
w obydwie strony. Okna zostały tak wmurowane, żebym dokładnie widziała zbliżające się pociągi.
Sprawdzałam stan narzędzi, czyli łopaty, rygli, drągów.
Po chwili słyszałam dzwonek informujący o tym, że ze stacji głównej w Lipnie wyjechał
już pociąg w moim kierunku. Wiedziałam, że za około 10 minut pociąg dojedzie do mojego przejazdu. Musiałam wtedy wyjść ze strażnicy i zamknąć rogatki – bariery przejazdowe, żeby ktoś
lub jakiś pojazd nie dostał się tam podczas przejazdu pociągu. Rogatki opuszczałam ręcznie za
pomocą specjalnej korbki: jak nią pokręciłam, to końce drewnianych drągów opadały. Nocą miałam karbidową latarkę, którą sygnalizowałam, że rogatki są zamknięte i pociąg może wjechać.
Poruszałam latarką w górę i w dół. Za dnia używałam chorągiewki sygnalizacyjnej.
Jak pociąg wjeżdżał, to go obserwowałam, czy ma drzwi zamknięte, czy lokomotywa ma
światła. Gdyby coś było nie tak, to telefonicznie musiałam to zgłosić dyżurnemu ruchu. Telefony
mieliśmy, ale bez tarczy, nie można było prowadzić rozmów prywatnych. Był to specjalny telefon
kolejowy do komunikacji z odpowiednimi osobami na kolei.
Patrzę na zbliżający się pociąg, który trąbi. Ja w tym czasie macham chorągiewką do
maszynisty, że może jechać, że wszystko w porządku. Po odjeździe pociągu podnoszę biało-czar117
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
ne rogatki. Potem wracam do budki, żeby odnotować godzinę odjazdu pociągu. W tym czasie
dzwoni telefon, że za chwilę wjedzie pociąg towarowy. Wychodzę na przejazd i wykonuję te same
czynności. W końcu, jak nic nieprzewidzianego nie wydarzy się, to mam prawie godzinę przerwy.
Wychodzę na zewnątrz.
Czarne szyny na równym uporządkowanym terenie były widoczne z daleka i prezentowały się bardzo dostojnie. Była w nich jakaś powaga, siła. Świeciły się z daleka i dumnie czekały
na pociąg. Wokoło panowała cisza, słychać było tylko ćwierkające ptaki. Lekki powiew wiatru
poruszał gałązki okolicznych drzew. W tej ciszy czekałam na kolejny pociąg. I w końcu pojawiał
się, na początku mały czarny punkt, który z każdą sekundą rósł i zbliżał się w moim kierunku. Słyszałam charakterystyczny gwizdek z lokomotywy, przypominający wstęp do utworu muzycznego.
Ziemia zaczynała drżeć, słyszałam rytmiczny, początkowo cichy dźwięk, potem był coraz głośniejszy, podobny do tętentu. Potem – czarne kłęby dymu, pary i kurzu, huk wtaczającej się z wielkim
szumem lokomotywy ze składem wagonów. Podnosiłam chorągiewkę do góry, co oznaczało wolny przejazd. I za chwilę widziałam tył składu. Pociąg cichł, mniej sapał i oddalał się, aż w końcu
znikał z horyzontu. Uwielbiałam te wjazdy i odjazdy, i hałas, i huk, i parę, i dym. Było w tym coś
pięknego, ujmującego. Trudno jest przelać na papier wrażenia z tej pracy. Te czarne duże maszyny
po prostu mnie fascynowały.
Po odjeździe pociągu wracałam do domku dróżnika. To ważne, bo każdy przejeżdżający
pociąg musiał zostać odnotowany. Teraz musiałam uzupełnić dokumentację. Wcześniej, przed
wjazdem pociągu, do książki dróżnika wpisywałam godzinę otrzymania telefonu od dyżurnego
ruchu o mającym przyjechać pociągu i godzinę opuszczenia rogatek. Po odjeździe pociągu wpisywałam godzinę przyjazdu i godzinę odjazdu. Dlaczego odjazdu skoro miał tylko przejechać? Nieraz zdarzało się, że pociąg zatrzymywał się na chwilę, szczególnie w okresie zimowym i w czasie
mgieł. Maszynista sprawdzał wtedy, czy ma zielone światło przejazdu, bo mnie z chorągiewką
czy lampką nie zawsze w takich warunkach było widać. Po dokonaniu wpisów robiłam sobie herbatę w oczekiwaniu na kolejny pociąg. Nocą zaparzałam sobie mocną kawę, żeby nie usnąć. Do
pracy nie przynosiłam żadnych książek ani czasopism. Nie słuchałam radia, chociaż je mieliśmy.
Specyfika mojego zajęcia nie pozwalała po prostu na to. Cały czas musiałam być bardzo skoncentrowana na tym, co robię, pilnie obserwować, co się dzieje za oknem, nawet między przyjazdami
pociągów nie mogłam sobie pozwolić na większe lenistwo. Jadłam kanapki, wiadomo toaleta, ale
zaraz wracałam na swoje stanowisko pracy. Musiałam mieć pewność, że nic nieprzewidzianego
mi się nie zdarzy. A wracając do radia, to takie samo o nazwie „Beskid” miałam w domu, gdzie go
dopiero słuchałam.
Koncentracja i jeszcze raz koncentracja. Zdecydowanie najcięższe były noce. Zawsze starałam się przychodzić wypoczęta, bo przy tak odpowiedzialnej pracy nie mogłam zasnąć. Zaraz
sobie wyobrażałam jakąś katastrofę, o których tyle nasłuchałam się w naszym środowisku kolejarskim i wyobraziłam sobie rannych ludzi, rozpacz, stratę bliskich. Nie mogłam do tego dopuścić. Jak już oko mi się przymykało, to miałam na to swój sposób – po prostu wychodziłam na
zewnątrz, bez względu na porę roku.
Musiałam ciągle na wszystko uważać. W każdej chwili mogła pojawić się niezapowiedziana kontrola. A pojawiali się często sokiści i milicjanci. Sprawdzali szczególnie nocą, czy budka
jest zamknięta (musiała być – nie mogłam wpuszczać do środka osób nieupoważnionych), czy nie
118
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
śpię czasem w czasie dyżuru, czy na zewnątrz przed budką kolejową pali się światło. Za każdym
razem, gdy przychodzili na kontrolę, musieli wpisać się do specjalnej książki, czyli datę i dokładnie
godzinę kontroli.
Najgorsze warunki pracy były wczesną wiosną i w zimie. Wiosną często zdarzały się burze
i porywiste wiatry. Nie mogłam sobie pozwolić niestety na pozostanie w domku dróżnika. Wiatr
wył, gałęzie uginały się od deszczu i wiatru, a często to i pioruny tak waliły, że naprawdę strach
było wyjść, żeby zamknąć rogatki. Z oddali widziałam tylko dwa mało widoczne światła. W takich
sytuacjach wjeżdżający pociąg nie był dla mnie fascynacją. Bałam się wiatru, piorunów, deszczu,
dyszącego pociągu i marzyłam, żeby jak najszybciej schować się do budki dróżnika. Dobrze, że
miałam blisko do rogatek.
Zimą trzeba było usuwać zaspy śnieżne z przejazdów kolejowych. W okresie gołoledzi
musiałam posypywać piaskiem jezdnię pomiędzy rogatkami. Często oczyszczałam żłobki szynowe
ze śniegu, lodu i innych zanieczyszczeń, szczególnie po burzy, kiedy mogły znajdować się w żłobkach kawałki połamanych gałęzi. Do moich obowiązków należało również usuwanie śniegu i lodu
z drągów rogatkowych i jego elementów. Okres odwilży albo oberwanie chmury z ulewnym deszczem nie wpływały dobrze na stan przejazdu. Musiałam wtedy zabezpieczyć odpływ wód do rowów bocznych, tak aby przejazd nie został zamulony, szczególnie żłobki.
119
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
PRACE ZBIOROWE
121
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
Prace zbiorowe – I nagroda
Zuzanna Grześkowiak, Mateusz Miesiąc, Maciej Nowaczyk, Michał Wiśniewski
Liceum Ogólnokształcące im. Powstańców Wielkopolskich w Środzie Wielkopolskiej
Nauczyciel - opiekun naukowy pracy: mgr Daria Hęćka
Ocalić od zapomnienia
– Franek Kosiński „Kultura”
1. Odwiedziny w Muzeum Ziemi Średzkiej – dawnym „królestwie” Franciszka Kosińskiego
Przy drodze, obok zakrętu, stoją trzy wiatraki, pomniki przeszłości. Nie mielą już mąki,
ktoś przeniósł je ze wsi, gdzie nie były potrzebne i w ten sposób je uratował. Skręcamy w prawo.
Zza gęstwy drzew i krzewów (choć teraz bezlistnych) wyłania się muzeum, trwała pamiątka po
tym, którego nie ma wśród nas od 35 lat, a który ciągle budzi tak wiele gorących emocji – Franciszku Kosińskim, o pseudonimie „Kultura”.
Zbieracz, pasjonat, turysta, „słoneczny włóczęga” (jak pisał Makuszyński), wspaniały
mówca. Twórca Muzeum Ziemi Średzkiej w Koszutach, jednego z dwóch muzeów w Polsce przedstawiających wnętrze małej siedziby ziemiańskiej. Stworzeniu tego muzeum pan Franciszek poświęcił całe życie.
Srebrny mały samochodzik z trudem parkuje na żużlem wysypanej zatoczce. Jest styczeń
i choć w tym roku łaskawy, chmury ciągną nad lasem.
W Muzeum Ziemi Średzkiej czeka na nas pani Lidia Gniotowska, historyk, wieloletnia
przewodniczka muzeum i przyjaciółka Franciszka Kosińskiego. Proponuje nam kawę i rozmowę.
Trochę zmarzliśmy, więc chętnie przystajemy na propozycję. Siadamy do okrągłego stołu w sześcioro, gospodyni, czwórka licealistów i nasza polonistka – opiekun pracy o panu Franciszku.
Pani Gniotowska przybliża nam postać swego przyjaciela. Opowiada o jego trudnym życiu. Urodził się 30 września 1908 roku w Szlachcinie, dominalnej wsi Stablewskich, gdzie jego
ojciec pracował jako ogrodnik folwarczny. Wkrótce rodzina przeniosła się do Brodowa, gdzie prowadzili samodzielne ogrodnictwo. Miał siostrę Helenę, która wyjechała na Śląsk. Stamtąd pisała
piękne listy. Pomagała Frankowi i braciom – byli bardzo dużą rodziną1.
1
Wywiad z panią L. Gniotowską, 24.01.2015.
123
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
1. Franek Kosiński. Fot L. Gniotowska (archiwum).
Franciszek uczył się w szkole powszechnej w Środzie. Po jej ukończeniu naukę kontynuował w średzkim gimnazjum, przerywając czasami z powodu trudnych warunków materialnych
rodziny. Był bardzo lubiany przez innych, dlatego koledzy pomagali mu nadrobić zaległości, pożyczali podręczniki, zapraszali na poczęstunek do siebie. W wieku 28 lat zdał maturę jako ekstern
w Gimnazjum św. Marii Magdaleny w Poznaniu.
Od wczesnej młodości angażował się w działalność różnych organizacji. Na początek było
harcerstwo. Zachowały się także ślady jego działalności w 1927 roku w Stowarzyszeniu Młodzieży
Polskiej w Nietrzanowie.
Trudne warunki materialne po raz kolejny nie pozwoliły Frankowi na naukę, dlatego musiał przerwać studia na Uniwersytecie Poznańskim i zaczął zarabiać na własne utrzymanie. Pracował jako młodszy urzędnik w dobrach prywatnych, nauczyciel domowy, publikował felietony
w prasie średzkiej, poznańskiej i bydgoskiej, udzielał korepetycji. Miał dobre referencje, chwalono jego zamiłowanie do gospodarstwa, takt, sumienność i obowiązkowość.
W latach młodzieńczych interesowała go poezja, fascynowała historia regionu i pochłaniały marzenia o podróżach. Wiersze publikował najpierw w miejscowych gazetach, później wydał dwa tomiki: Jutrzenka i Myśli wierszowane.
124
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
2. Muzeum Ziemi Średzkiej. Fot. Maciej Nowaczyk.
Franciszek był urodzonym turystą i krajoznawcą. Od czerwca do listopada 1933 roku,
a więc przez pięć miesięcy, jeździł po Polsce rowerem. Opisywał zabytkowe kościoły, pałace, klasztory, opuszczone dworki i ruiny zamków. Porównywał je z tymi, które były mu najbliższe, które
znajdowały się na Ziemi Średzkiej.
Po wkroczeniu Niemców do Wielkopolski, w 1939 roku, pan Franciszek wyjechał w kierunku Warszawy, osiedlił się we wsi Dachowa, niedaleko Sochaczewa. Tam w 1941 roku ożenił się.
Po wojnie wrócił do Środy i podjął pracę jako nauczyciel w Pętkowie.
Funkcja kierownika Wydziału Kultury Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Środzie Wielkopolskiej była pracą stworzoną dla Franciszka Kosińskiego2. To właśnie wtedy, spisując
zabytkowe nieruchomości na terenie Ziemi Średzkiej, natrafił na wielką miłość swojego życia –
dwór w Koszutach, który z biegiem czasu przemienił w muzeum.
Zmarł nagle 3 października 1980 roku. Spoczął – zgodnie z ostatnią wolą – na wiejskim
cmentarzu w ukochanych Koszutach. Zmarłego żegnał przyjaciel ks. Zygmunt Chwiłkowski.
2. Opowieści przyjaciół, czyli jak wspominają w Koszutach Franka „Kulturę”
Naszą wizytę w muzeum i wspomnienia co chwilę przerywają zwiedzający. Jest południe,
sobota, podjeżdżają średzianie, ale też obcy przybysze, przyjezdni [z dalszych stron], nawet z zagranicy. Świadczą o tym wpisy w księdze pamiątkowej muzeum.
2
Rady narodowe poszczególnych szczebli (w gminach, miastach, powiatach i województwach) były
terenowymi organami władzy państwowej w PRL. Ich prezydia i wydziały zarządzały sprawami społecznogospodarczymi w myśl odgórnych wskazań politycznych PZPR. Jednak niektórzy działacze lokalni – jak
Franciszek Kosiński – potrafili pracować tam pożytecznie i twórczo. [Przyp. red.] .
125
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
Dzięki żywym opowieściom naszej przewodniczki oczyma wyobraźni widzimy historię
Koszut od średniowiecza. Nazwa miejscowości wywodzi od słowa „koszut”, czyli jeleń. Urokliwa
wieś leży 8 km od Środy Wielkopolskiej, która jest dlań gminą i powiatem, a także stolicą regionu.
Mieszkamy wszyscy w Środzie, znamy okolicę, więc bardziej do uszu przysłuchujących się naszej
rozmowie przeznaczone są te informacje. Ziemia Średzka to część Wielkopolski, położona geograficznie
na terenie Pojezierza Gnieźnieńskiego. Krajobraz tutaj jest nizinny, pocięty szachownicą pól i łąk. Środa,
nasz powiat, to dawny gród, siedziba starosty królewskiego i miejsce sejmików szlacheckich, które odbywały się do końca XVIII wieku. W Polsce szlacheckiej, a także w czasie zaborów, Środa, tak jak i dziś, była
siedzibą władz miejskich i powiatowych, to tutaj ziemianie załatwiali sprawy urzędowe. Właśnie do takich rodów ziemiańskich okolic Środy należał ród Leszczyców Koszutskich, pierwszych właścicieli Koszut.
– Wyjdźmy na zewnątrz – proponuje nasza przewodniczka.
– Kiedy powstał dwór, około 1760 roku, ówczesny właściciel Koszut, starosta trzebisławski, Józef Zabłocki, na starych fundamentach poprzedniego dworu wzniósł nowy budynek, szachulcowo murowany, o cechach barokowych, charakterystycznych dla polskiego dworu w tamtym okresie, o niepowtarzalnym kształcie i wyrazie – opowiada pani Lidia. – Budynek ma więc
kształt prostokąta z narożnymi alkierzami, zwieńczonymi baniastymi hełmami, jest parterowy,
lecz z poddaszem. Do drzwi wejściowych prawdopodobnie w 2. połowie XIX wieku dobudowano
drewnianą werandę. Dwór ma dach wysoki, czterospadowy, tzw. łamany dach polski z lukarnami.
– W XIX wieku majątek należał do Rekowskich [...]. W 1941 roku, jak wielu ziemian, Rekowscy zostali zmuszeni do opuszczenia majątku. Kazimierz wyjechał do Generalnego Gubernatorstwa; po wojnie zmarł w Poznaniu. Jego żona Gabriela wraz z dziećmi wyjechała do Wiednia;
tam zmarła. Jej dzieci utrzymywały z nami kontakt – podkreśla przewodniczka.
– Po wojnie losy Koszut nierozerwalnie połączyły się z losami Franciszka Kosińskiego. Kiedy
w 1945 roku majątek przeszedł na rzecz Skarbu Państwa, a w roku 1948 przystąpiono do parcelacji
gruntów, dwór dano na mieszkanie miejscowym rodzinom, które zmieniły wnętrze nie do poznania.
Pokoje i salony poprzedzielano dodatkowymi ściankami, wszędzie dymiły piecyki, czyli tzw. kozy.
3. Wnętrze dworu w Koszutach przed remontem. Fot. Iwona Mariańska.
126
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
Pani Lidia po powrocie do dworu obrazowo pokazuje nam ówczesne zniszczenia. – Los
dworu wydawał się przesądzony. Gdyby nie opatrznościowa rola Franciszka Kosińskiego, koszutski
dwór popadłby pewnie stopniowo w ruinę i podzieliłby los innych dworków, m.in. tych w Dzierżnicy, Czerlejnie i Połażejewie, a Muzeum Ziemi Średzkiej po prostu by nie zaistniało. Z artykułu
o muzeum w Koszutach dowiadujemy się, że na początku XIX w. było w Rzeczypospolitej sto tysięcy
dworów. W latach międzywojennych zostało ich kilkanaście tysięcy. Dziś są ledwo trzy tysiące, większość w stanie ruiny: wycięte drzewa w parku, rozebrane zabudowania gospodarcze, rozkradzione
i zniszczone wnętrza3.
Dziękujemy serdecznie za rozmowę. Panią Lidię Gniotowską wzywają kolejni zwiedzający.
– A nie zapomnijcie o kamieniu na cześć Franciszka Kosińskiego – woła jeszcze nasza
rozmówczyni.
Wychodzimy na zewnątrz. Niedaleko werandy, w cieniu drzewa, stoi pamiątkowy głaz
poświęcony twórcy muzeum, ufundowany przez Średzkie Towarzystwo Kulturalne.
4, 5. Pamiątkowy głaz w Koszutach z tablicą i płaskorzeźbą. Fot. Maciej Nowaczyk.
Chcemy jeszcze odwiedzić grób tego nietuzinkowego człowieka. Błądząc trochę, szukamy cmentarza, gdzie wedle jego ostatniej woli spoczął w 1980 roku. Pytamy o miejsce – każdy,
okazuje się, pamięta. Spoczywa przy głównej alejce, blisko krzyża. Na grobie kwiaty z Dnia Zmarłych. Trochę mało, myślimy.
3
A. Drogowska, Dom i mit, „Wysokie Obcasy” 2001, nr 31, s. 36.
127
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
6. Grób Franciszka Kosińskiego. Fot. Maciej Nowaczyk.
Umawiamy się na kolejne spotkanie śladami pana Franciszka, tym razem z obecnym kustoszem muzeum w Koszutach, panem Piotrowskim. Miejsce spotkania to nowo powstała galeria
sztuki na Starym Rynku w Środzie. Postać Franciszka Kosińskiego znów nabiera żywych barw4.
Wyobrażamy sobie lata powojenne, pełne zniszczeń i śladów grabieży, i tego niewielkiego wzrostem, ale olbrzymiego siłą woli człowieka, który zbierał wszystko, co dało się uratować.
Wkrótce jego mieszkanie przy ul. Niedziałkowskiego przepełniło się. Wtedy – wspomina dalej nasz rozmówca – jak dar z niebios, pan Franciszek otrzymał domek przy ul. Działkowej.
Wówczas już tylko krok dzielił go od przeprowadzki do Koszut.
Wiedział, że dwór zamieszkiwany przez pracowników spółdzielni produkcyjnej, ze zniszczonym lub rozkradzionym wyposażeniem, ulega powolnej dewastacji. Dzięki jego inicjatywie
w latach 1959-63 Przedsiębiorstwo Konserwacji Zabytków przeprowadziło w dworku w Koszutach remont. Nie zabrakło błędów – wstawiono popularne wtedy „szwedzkie” okna, zlikwidowano werandę. Uratowano jednak dwór przed całkowitym zniszczeniem.
Po remoncie tylko obecność jakiejś instytucji mogła uratować dwór przed kolejną dewastacją. Kiedy w 1963 roku do dworu wprowadziła się szkoła podstawowa, pan Kosiński zdołał wygospodarować dla siebie dwa pokoje na piętrze i tam przeniósł gromadzone od lat – i niemieszczące się już w jego domu przy Działkowej – zbiory. Wreszcie po trzech latach, dzięki staraniom
pasjonata, w dworku otwarto Muzeum Ziemi Średzkiej. Początkowo zajmowało ono tylko dwie
sale, ale od 1976 roku już cały dwór.
4
Rozmowa z p. Jackiem Piotrowskim, 17.03.2015.
128
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
7. Dom Kosińskiego przy ul. Działkowej. Fot. Maciej Nowaczyk.
8. Płaskorzeźby na budynku przy ul. Działkowej. Fot. Maciej Nowaczyk.
Pan Franciszek przetrwał wszystkie „siermiężne” lata funkcjonowania muzeum. Jak nikt
– kustosz Piotrowski sypie ciekawostkami jak z rękawa – potrafił wyczuć i podchwycić zapotrzebowanie społeczne, a także polityczne. Wiedział, co robić, żeby wzbudzić zainteresowanie władz
i ludzi. W czasach, gdy w muzeum pozwalano tylko na ekspozycje wyłącznie patriotyczne (czyli na
początku jego istnienia) eksponował tę część swoich zbiorów, które takie wyobrażenia realizowały. Dopiero pod koniec lat 70. można było zacząć mówić o wnętrzu dworu ziemiańskiego.
Pan Franciszek potrafił tak wpłynąć na ludzi, że chętnie powierzali mu swoje zbiory. Dawali je w depozyt, przekazywali na własność muzeum lub sprzedawali. Kustosz chwytał się rozmaitych sposobów, by pozyskać eksponaty. Z całą pewnością ocalił wiele przedmiotów. Gromadził
je u sobie w domu i w muzeum w Koszutach. Choć w zbiorach było sporo chaosu, pan Franciszek
dzięki niezwykłej charyzmie tak potrafił o nich opowiadać, że słuchacze przenosili się dzięki niemu w inny wymiar, w odległe czasy, zyskując w ten sposób wiedzę i obcując z prawdziwą sztuką.
129
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
9. Kongres Bibliotekarzy w 1980 roku. Fot. L. Gniotowska (archiwum).
– Pamiętać także trzeba – [mówi] kustosz – że ludzie niekiedy bali się przetrzymywać
przedmioty przedwojenne, chętnie się ich pozbywali. Należy wspomnieć, iż wiele wystaw tematycznych w muzeum w Koszutach nie powstałoby bez zaangażowania średzian (np. Stefanii Tasiemskiej i Zygmunta Sękowskiego, którzy w 1968 przekazali muzeum komplet niemieckich ubrań
więziennych z okresu II wojny światowej, m.in. z Ravensbrück)5.
Swoje wyczucie polityczne pan Franciszek wykorzystał jeszcze w jednym. [...] Twierdził mianowicie, że jego ukochane Koszuty były domem rodzinnym Antoniego „Amilkara” Kosińskiego, jednego
z twórców Legionów Polskich we Włoszech, bohatera narodowego. Nie była to prawda, ale dzięki temu
dwór miał większą szansę na remonty i dotacje. Podchwycił też hasło z czasów Edwarda Gierka dotyczące sztuki ludowej i w 1976 roku zainicjował przeniesienie, znajomych już nam, wiatraków. Miał z nimi
określone plany – dwa miały być salonami rzeźby ludowej, a jeden, zrekonstruowany, mielić mąkę. Wiatraki są nadal własnością muzeum, ale na ambitne zamierzenia Kosińskiego brakuje dziś pieniędzy.
Pan Piotrowski [...] przytacza ciekawostki o tym, jak Franek „Kultura” oprowadzał wycieczki po swoim „królestwie”. Opowiadał o historii regionu i kraju, uczył młodzież świadomości
swojego pochodzenia, powtarzał wielokrotnie, że „naród, który nie zna swojej historii, musi zginąć”. Ubierał się wtedy oryginalnie, w pasiaki łowickie, nosił długie włosy. Przy innej okazji zakładał
czapkę rogatywkę, kożuch, a na ramieniu trzymał bagnet. Na tle ówczesnej szarzyzny bardzo się
wyróżniał. Był też znakomitym mówcą. We wrześniu 1980 roku odbył się w Poznaniu Ogólnopolski
Kongres Bibliotekarzy. Poproszony o przybliżenie historii regionu – zachwycił zebranych. Wśród
słuchaczy znajdowali się dyrektorzy bibliotek oraz liczni naukowcy polskich uniwersytetów.
5
Inwentarz muzealiów Muzeum Ziemi Średzkiej w Koszutach z lat 1966–1972, udostępniony przez kustosza
muzeum Jacka Piotrowskiego, 17.03.2015.
130
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
10. Wiatraki. Fot. Maciej Nowaczyk.
Pan Piotrowski przerywa na chwilę. Widzimy, że nie ucieka też od spraw kontrowersyjnych; opowiada, jak wiele zbiorów pana Franciszka przepadło. Wspomina o prowadzonej przez
pana Franciszka inwentaryzacji olbrzymiej kolekcji zgromadzonych przez całe swoje życie zbiorów,
a także o tym, że po śmierci jego księgozbiór został przekazany Bibliotece PAN w Kórniku. Podkreśla również, że w inwentarzu zapisywał nieliczne swoje eksponaty, inne tylko sygnował inicjałami
„FK”. Z jego opowieści można wyczuć żal do dzieci zbieracza, które najpierw przyrzekły pozostawienie spuścizny ojca w muzeum, a potem zażądały jej dla siebie. [...] Część z tych eksponatów
odnalazła się w zbiorze Muzeum Narodowego w Poznaniu. [...]
11. Obecne wnętrze dworu w Koszutach. Fot. Maciej Nowaczyk.
131
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
12. Szafa grająca w muzeum w Koszutach. Fot. Maciej Nowaczyk.
[...] Duża część skarbów jednak w Muzeum Ziemi Średzkiej pozostała i do dziś cieszy oczy
zwiedzających. Są to pamiątki związane z Janem Henrykiem Dąbrowskim i jego epoką, liczne obrazy i ryciny, pasy Bractwa Strzeleckiego ze Środy Wielkopolskiej – króla, wicekróla i pierwszego
rycerza, sztandary „Sokoła” i Bractwa Strzeleckiego, szable, liczne pamiątki cechowe oraz narzędzia rzemieślnicze ze Środy i okolic. Są także wspomniane wyżej pamiątki po więźniach obozów
koncentracyjnych. Jest piękne wyposażenie wnętrz: fotele, lampy, stoliki, łóżka, kufry, skrzynie,
żyrandole, świeczniki, kanapy, dywany, zegary, sekretarzyki, toaletki. Muzeum posiada również
zbiory ludowe: żarna, cepy (tzw. szońdy), tokarki, kosy. Uratował z likwidowanej średzkiej synagogi koronę i granat [do ozdoby] Tory oraz menorę. Ciekawą i ciągle zachwycającą pamiątką
jest szafa grająca, która do dziś odtwarza melodie z metalowych płyt. Brak niestety możliwości
wyeksponowania takich zbiorów, jak armaty, powozy, bryczki6.
Następcy Kosińskiego, zarażeni jego entuzjazmem, [...] podjęli wysiłek, by zbiory pozostałe w dworku zinwentaryzować i – dzięki pomocy Henryka Nowakowskiego, konserwatora wojewódzkiego – kolejny raz w latach 1983–85 wyremontować budynek i ostatecznie otworzyć muzeum
w obecnym kształcie. Dzisiejsze muzeum, jak już wspomnieliśmy, prezentuje wnętrze małej siedziby
ziemiańskiej. Kolejni kierownicy muzeum – [...] nieżyjący już Tadeusz Osyra i obecny kustosz Jacek
Piotrowski, nasz gospodarz – pielęgnują i rozwijają działalność muzeum regionalnego7.
6
7
Inwentarz muzealiów Muzeum Ziemi Średzkiej w Koszutach z lat 1966–1972 ...
L. Gniotowska, Koszuty. Muzeum Ziemii Średzkiej, Środa Wlkp. 2012, s. 3.
132
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
3. Organizator imprez, mówca, miłośnik i propagator przeszłości
– Czy wiecie o innych pasjach Franka „Kultury”? Zanim zdążymy odpowiedzieć, pan Piotrowski już kontynuuje. Był to „człowiek renesansu”, o szerokich zainteresowaniach. Zbieractwo
zajmowało mu na pewno wiele czasu, ale mu nie wystarczało. Musiał rozmawiać z ludźmi, zdobywać wiedzę i dzielić się nią. Najpierw więc wiedzę zdobywał u źródeł. Zazdrościmy mu chyba
wszyscy, że mógł – jak pisała B. Urbańska – osobiście uczestniczyć w wykopaliskach w Gieczu,
które prowadził prof. Bogdan Kostrzewski. Poznał i zapraszał do Środy tak wybitnych naukowców,
jak prof. Zbigniew Raszewski, znany teatrolog, i prof. Michał Wilkowski z Poznania8.
Franciszek Kosiński urządzał także wystawy [...], wycieczki, sesje popularnonaukowe,
a nawet… przyjęcia w dworku w Koszutach, które zapamiętali ich uczestnicy (jak Christian Gomolec, wnuk zamordowanych w Pętkowie nauczycieli9), jakże niespotykane w tych szarych latach
komunistycznych. Okazuje się, że już wtedy pan Franciszek rozumiał potrzebę reklamy, toteż organizował w Środzie plenery, spraszając malarzy i rzeźbiarzy.
Po powrocie z galerii muzealnej ciągle mamy niedosyt informacji. Po kolejne udajemy się
do Działu Regionalnego Miejskiej Biblioteki Publicznej w Środzie. Czytamy artykuły z prasy i dowiadujemy się, że pan Franciszek kierował organizacją imprez artystycznych z okazji Tysiąclecia
Państwa Polskiego i 700-lecia miasta Środy. Wielkim jego sukcesem było wystawienie widowiska
plenerowego „Kołodziej Czas”, w którym występowało ponad 60 osób, oczywiście amatorów.
Dowiadujemy się też, jak dużo i ciekawie pisał.
4. Franek „Kultura” jako literat i dziennikarz
Dzięki darowiźnie przekazanej przez pana Józefa Bartkowiaka, przyjaciela Franciszka Kosińskiego, „Nowemu Kurierowi Średzkiemu” w 1991 roku, [...] wiemy, że zaraz po wojnie w 1945
roku zaczął publikować artykuły w „Ilustrowanym Kurierze Polskim”, a od roku 1946 był stałym
korespondentem „Głosu Wielkopolskiego”. Pisał też do „Kuriera Polskiego”, m.in. o miejscowościach z najbliżej okolicy, szukał różnych historii, interesowały go też mniejsze miejscowości, jak
Pierzchno. Chociaż często wracał do tych samych miejsc, nigdy nie opisywał tego samego – zawsze próbował opowiadać o czymś innym, nowym, pytał miejscową ludność o regionalne legendy itp. Skupiał się na konkretnych wydarzeniach, próbował pisać o nich chronologicznie10.
„Giecz leży na północny wschód od Środy nad jeziorem, przez które przepływa Źrenica...”
– w ten sposób zaczął artykuł o małej wsi – prawdopodobnej siedzibie rodowej pierwszych Piastów, w którym skupił się przede wszystkim na małej świątyni romańskiej. Powoływał się na wiele
historycznych faktów, np. „Giecz był kasztelanią, która dostarczała 300 ciężko uzbrojonych i 2000
lekko uzbrojonych na wojnę. Władysław Łokietek w czasie swoich walk o tron często wspominał
o walecznych wojach z Giecza”. W innym artykule o Gieczu opowiada o wykopaliskach, w których
B. Urbańska, Raptularz średzki, Środa Wlkp. 2010, s. 312.
H. Sowa, Wspomnienie o Franciszku Kosińskim, „Nasza Środa”, 2000, nr 46(49).
10
Wszystkie cytaty pochodzą z artykułów prasowych z lat 1948–60, drukowanych w „Ilustrowanym Kurierze
Polskim”, „Głosie Wielkopolskim”, „Kurierze Polskim”, udostępnionych przez J. Bartkowiaka „Nowemu
Kurierowi Średzkiemu” 7.10.1991.
8
9
133
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
uczestniczył. Skupił się szczególnie na odkrytej drodze, której „jednolity materiał zabytkowy […]
pozwala przypuszczać, że zbudowano ją na przełomie XI i XII wieku”.
„W dalszej części naszej gawędy regionalnej zajmiemy się miejscami obronnymi, to jest:
grodami, grodziskami i osiekami” – w ten sposób zaczyna swój artykuł z dnia 16 kwietnia 1967
roku, który częściowo jest znów o Gieczu, a także zawiera historie związane z Kórnikiem i jego
zamkiem, grodziskiem w Grodziszczku, oraz o kasztelaniach gieckiej, biechowskiej, śremskiej oraz
księżskiej.
Wcześniej pisał m.in. o Winnogórze. W artykule z dnia 15 stycznia 1956 roku opisał historię pałacu i wielkich, zasłużonych dla Polski ludzi, którzy tam przebywali: „...poszliśmy na wysepkę. Stoi tam gotycki pomnik podpułkownika Chłapowskiego. […] Stasio prowadzi mnie dalej,
gdzie stał pomnik pułkownika Tadeusza Wolińskiego […]”.
„W Jarosławcu znajduje się figura postawiona z surowej cegły – jak mówią starzy ludzie –
została ona wzniesiona ku upamiętnieniu dni historycznych.” To możemy przeczytać w artykule Wieś
na starym szlaku, w którym opisał historię małej wioski leżącej nieopodal Środy – Jarosławca. […]
Opisywał często Pętkowo, w którym pracował jako nauczyciel. Z jego inicjatywy we wsi wmurowano tablicę upamiętniającą tragedię nauczycielskiej rodziny Gomolców, zamordowanych przez
Niemców. Zresztą przyjaźnił się także z Ludwikiem Gomolcem – synem i bratem pomordowanych.
Opisywał również wielokrotnie samą Środę, przede wszystkim ukochaną Kolegiatę pw.
Wniebowstąpienia NMP. Docierał na każde miejsce, gdzie działo się coś ciekawego, np. w swoich
korespondencjach zamieszczał informacje o „cudzie w Słupi”, czyli ukazywaniu się w latach 30.
XX w. wizerunku Matki Boskiej na drzewie. Spisywał opowieści osób przekonanych, że widziały
prawdziwą postać Matki Chrystusa11.
Chęć popularyzowania historii okolic, jaka przebijała z artykułów Franciszka Kosińskiego,
znajdowała potwierdzenie także w sposobie opisywania przezeń dawnych wydarzeń mających
miejsce na Ziemi Średzkiej. Zdawał się być świadomy krążących o nim opinii, bo w artykule z 6
listopada 1955 roku pt. Krzyżacy w Środzie 1331, stylizowanym na relację z pamiętnika wzbogaconą dialogiem, przytacza słowa Floriana Rylla, muzyka Opery im. Stanisława Moniuszki, odnoszące
się do jego osoby: „Jesteś starym romantykiem i wszystko wydaje Ci się w barwnych kolorach”.
W język prostej gawędy wplatał bowiem informacje historyczne, jakie chciał przekazać czytelnikowi niekoniecznie obeznanemu z dawnymi zdarzeniami, ale świadomemu swojego przywiązania
do lokalnej społeczności.
Pragnąc, żeby prosty czytelnik właściwie ocenił rycerzy Zakonu Krzyżackiego, mówi o nich
„plugastwo”, „gady”, a o reakcji okolicznych mieszkańców na ich pojawienie się wspomina: „truchlał średzianin”. W tym fabularyzowanym opisie nie brakuje jednak dokładnych ram czasowych,
jak i przytoczenia faktów dających podstawę do mówienia o tym zdarzeniu jako o prawdzie historycznej: „Było to w latach od 1326 do 1333. [...] plugastwo zdążyło najechać Zaniemyśl. A była tam
straszna bitwa – mówią o tym różne znaleziska w tych okolicach, jak monety z tych czasów, toporzyska i zbroje. Dzisiaj można poszukać śladów okopów. Pisze o tym Jan Długosz w roku 1331 [...]”12.
11
12
B. Urbańska, Raptularz Średzki, cz.II, Środa Wlkp. 2011.
Długosz żył w latach 1415-80. [Przyp. red.]
134
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
Podobnie o „Szwedziskach” pisał w artykule Szwedzi w Środzie z 25 listopada 1955 roku.
Relacjonował obronę ziem średzkich utrzymując styl kronikarski, przedstawiał bowiem szereg postaci zaangażowanych w wydarzenie – począwszy od króla szwedzkiego Karola Gustawa, aż do
jenerała Bogusława Leszczyńskiego, sprawującego dowództwo nad okoliczną szlachtą. Odwoływał się do źródeł – w tym przypadku postanowień obradującego 28 kwietnia 1655 roku w Środzie
sejmiku wielkopolskiego, z których przytacza: „Zwerbować 5000 żołnierza najemnego, ściągnąć
180 000 złotych z chrześcijan, a 4 000 złotych od żydów”.
Jeszcze większą skrupulatnością odznacza się artykuł Ziemia Średzka a Powstanie Styczniowe (oryginał niedatowany). Poza wyliczeniem osób związanych z rokiem 1863, a obecnych
w tym czasie w okolicach Środy Wielkopolskiej – „generała Prądzyńskiego, generała Amilkara
Kosińskiego, Raczyńskiego, Wilkońskiego” – Kosiński wymienia w nim przede wszystkim ludzi silnie związanych z krzewieniem polskiej świadomości, których „Ziemia Średzka wydała”: pisarza
polskiego z XVI w. – Stanisława Koszuckiego, wielkiego pedagoga – Ewarysta Estkowskiego, literata, rewolucjonistę – Ryszarda Wincentego Berwińskiego, działacza agrarnego – Włodzimierza
Wolniewicza, patriotę-rewolucjonistę – Alfonsa Białkowskiego. Wiąże z tym rangę Ziemi Średzkiej
w udziale w wydarzeniach o charakterze patriotycznym, czemu przydaje wiele szczegółów, które
niezmiennie noszą znamiona małej kroniki: „Wielkie zasługi położyli mieszkańcy Ziemi Średzkiej
w Powstaniu Styczniowym, organizując ochotników. Sprzyjały temu lasy położone koło Babina,
Brodowa, Drzązgowa i Winnejgóry. […] Ochotnicy-powstańcy pochodzili ze wszystkich środowisk.
Wśród nich byli przedstawiciele z ludu pańszczyźnianego jak: Walenty Głowacki z Winnejgóry,
parobek Ludwik Kaczyński z Gułtów, parobek Tomasz Piechura z Koszut […]”. Opisuje m.in. przybycie podpułkownika de Noë i oficera Emila Faucheux do Drzązgowa, gdzie organizowali trzy
oddziały – „mniejszymi […], liczącymi po 100 ludzi dowodzili powstańcy pochodzący ze Środy
jak: Szrajer, Karpiński, Hieronim Drożdżewski i Mroziński” – oraz pomoc majątkową Działyńskiego
i Raczyńskiego „celem uzbrojenia ochotników”. Wykorzystuje także fakt zaistnienia Winnejgóry w dziejach wydarzenia, by zarysować historię utworzenia tam, na mocy decyzji Towarzystwa
Przyjaciół Nauk z 7 kwietnia 1862 roku, kaplicy dla J.H. Dąbrowskiego, ukończonej rok później,
i przeniesienia tam zwłok generała.
Franciszek Kosiński w swoich artykułach oprócz wydarzeń historycznych przywoływał też
znane postacie związane z regionem. W jednym z tekstów, zatytułowanym Życiowy marsz gen.
Dąbrowskiego skończył się w Winnejgórze, z czerwca 1949 roku, opisał ostatnie lata Jana Henryka
Dąbrowskiego, który walczył u boku Cesarza Francuzów Napoleona I, w zamian za co w 1808 roku
otrzymał rezydencję biskupów poznańskich wraz z królewszczyznami średzkimi i pyzderskimi.
31 grudnia 1955 roku ogłosił artykuł o Alfonsie Klemensie Białkowskim, właścicielu
Pierzchna i Chudzic w 1 połowie XIX wieku. W latach 60. opublikował artykuł o pobycie Jana
Kilińskiego w mieście. Opisuje jego pracę szewca, udział w powstaniu, aresztowanie oraz cytuje
relację Kilińskiego z pobytu w Środzie: „… więc gdy wyjeżdżałem z tego miasteczka, bardzo mnie
siła ludzi wyprowadzała i to z wielkim płaczem i żalem, że przyznam żem nie widział tak przywiązanego ludu jak ci byli”. W tym zdaniu można dostrzec zachwyt wojskowego nad mieszkańcami,
którzy okazali niezwykłą gościnność pułkownikowi.
Opisy tradycyjnych wydarzeń i obyczajów Środy Wielkopolskiej i okolic to także częste
tematy przewijające się przez imponującą kolekcję prac Franciszka Kosińskiego. Pisane z ogrom135
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
nym zaangażowaniem wspomnienia dają odbiorcy wyraźnie odczuwalne wrażenie i przekonanie
o niezwykłej pasji ich autora. Dla Kosińskiego każdy obyczaj związany z corocznymi – głównie
mieszczańskimi lub szlacheckimi – wydarzeniami był równie pasjonujący. Świadczy o tym jego
styl – można go uznać za język gawędy, pełen barwnych epitetów i porównań. Wśród opisów
obyczajów nie brakuje również opowieści o ludziach będących świadkami bądź bezpośrednimi
uczestnikami wspomnianych wydarzeń. W swoich pracach, począwszy od opisania Środy Wielkopolskiej jako miasta słynącego z organizacji sejmików w czasach szlacheckich, aż po współczesne
autorowi wydarzenia, pokazuje wyjątkowość i niepowtarzalność średzkich i okolicznych tradycji.
Temat wcześniej wspomnianych sejmików to motyw, jakiemu Franciszek Kosiński poświęcał
najwięcej uwagi. Szczególnie w tych opisach można zauważyć miłość autora do swego miasta, który
chwali Środę nazywając ją „sławną” i „bogatą”, nie zapominając także o zaliczeniu jej do miast wielkopolskich o „bogatej przeszłości”. Kosiński w opisach przytacza prawdę historyczną związaną z faktem
odbywania się sejmików szlacheckich wielkopolskiej szlachty we „wspaniałej kolegiacie, której mury
mogłyby wiele powiedzieć o blaskach i cieniach prastarej ziemi wielkopolskiej”, dołączając przy okazji
opis wnętrza kościoła. W jego opisach nie brakuje także własnych przemyśleń i wyobrażeń o sejmikach; [i tak na przykład] podczas spaceru w pewną „bezchmurną noc” w okolicach średzkiego Starego
Rynku miał widzieć cienie wojewodów, starostów czy marszałka spieszących do kolegiaty. [...]
Nic nie fascynowało Kosińskiego tak, jak historia Ziemi Średzkiej. Ta właśnie pasja powodowała, że bardzo interesował się stanem okolicznych zabytków. Szczególnie ochoczo pisał o organizowanym w 1956 roku w Środzie Wielkopolskiej tzw. Tygodniu Zabytków. W bardzo emocjonalny sposób wspominał o potrzebie uświadomienia społeczeństwa, „ażeby umiało uszanować
to, co piękne, to, co przemawia czasami starością wieków”.
Bardzo ciekawie opowiadał także o różnych świętach oraz wydarzeniach społecznych
i kulturalnych w Środzie i okolicach. Dużo uwagi poświęcił opisowi przygotowań do 700-lecia
Środy Wielkopolskiej, które obchodzono w 1967 roku. Nawet w zwykłym sprawozdaniu z przystrajania ulic czy organizowania spotkań, a także tych z większych prac, jak malowanie kamienic
czy wymiana oświetlenia na ulicach, można dostrzec chęć jak najlepszego ukazania przygotowań
miasta do jubileuszu. Kosiński relacjonował także uroczystości z okazji 100-lecia Średzkiej Straży
Pożarnej, wspominając historię jej powstawania i stopniowy rozwój jej szeregów. [...]
W swoich artykułach nie zapomniał również o opisie jednego z najważniejszych po dziś
dzień punktów w kalendarzu kulturalnym gminy Środa Wielkopolska, mianowicie Bitew Morskich
w okolicznym Zaniemyślu13. Z typowym dla siebie zaangażowaniem pisał o „uroczystej Wyspie
Zaniemyskiej” – dzisiejszej Wyspie Edwarda – z racji znajdującego się tam dworku należącego
niegdyś do Edwarda Raczyńskiego.
Na uwagę zasługuje również z pozoru zwyczajny opis Sylwestra i powitania Nowego
Roku przez mieszkańców Środy w 1956 roku. Opis ten, będący równocześnie listem Kosińskiego
do przyjaciela Mieczysława, to barwna opowieść o zabawach m.in. w ówczesnym Powiatowym
Domu Kultury, a także w „szwalni” i średzkiej cukrowni. Opisy tańców i wystrojów sal przeplatają
się z opisem „roztańczonych” i „rozweselonych” uczestników zabaw. [...]
Miejscową atrakcję, „zaniemyskie bitwy morskie” na Jeziorze Raczyńskim zainicjował ok. 1820 Edward
Raczyński (1786–1845), ziemianin, działacz polityczny, mecenas sztuki i nauki, kolekcjoner. [Przyp. red.]
13
136
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
Ogólnie rzecz ujmując, opisy obyczajów, których podjął się Franciszek Kosiński, miały za zadanie zatrzymać [czas] i nie pozwolić odejść w niepamięć wydarzeniom bezpośrednio
związanym z miastem i okolicami, które tworzyły ich historię i dawały powód do dumy mieszkańcom.
W osobistych wspomnieniach główną rolę odgrywają przede wszystkim postacie bezpośrednio związane z osobą Franciszka Kosińskiego, jak np. wspominany już wcześniej, Florian
Ryll. Dnia 11 grudnia 1955 roku w Historycznych wspominek p. Franciszka „Kultury” części wtórej pisze, adresując słowa do Mieczysława Kopczyńskiego: „Tak to Ci Mieczysławie, bywałem
często u Florka, bo wiesz, że «senatorówka» ciągnie”. W tym, jak i w pierwszej części artykułu
z 4 grudnia 1955 roku zaznacza, jak istotne były dla niego spotkania z przyjaciółmi i znajomymi,
podczas których mógł przebywać wspólnie z osobami dzielącymi choć po części to, czemu on
sam bez reszty się poświęcił: „Florku! Pamiętasz te czasy, kiedy Ty, Kaziu Zachman, Edziu Kujawiński, Józiu Michalik, Janiu Krauze i inni siedzieliśmy przy wodospadzie i gwarzyliśmy o starych
dziejach”.
Pasja historyczna odznaczyła na nim jednak swoje piętno, przekreślając choćby jego życie rodzinne czy sytuując go w oczach innych jako „oryginała, którego trzeba traktować pobłażliwie”. O tym być może wspomina przyjacielowi kilka linijek dalej: „Czasami samotnie tam siedziałem i szukałem szczęścia, którego nie znalazłem”.
Swoją osobę przyrównuje Kosiński do postaci Ryszarda Wincentego Berwińskiego – tak
samo jak on wędrował po powiecie średzkim i „znał każdą ścieżynę”. Świadomy folklorystycznych zamiłowań Berwińskiego, Kosiński wspomina o nim w kontekście napotkanego przez siebie
dworku źrenickiego; z literatem romantycznym łączy go także fakt twórczości poetyckiej, której
fragment z II tomu swoich wierszy cytuje:
Serce zgłębię do dna
I przed każdą wsią i przed każdym dworem,
Gdzie odłogiem leżą pszeniczne ugory,
Dusza moja głodna nowy plon posieje,
Nowe zwiezie zbiory do wielkich spichlerzy.
Z fragmentu tego odczytujemy wyraźnie, jak ważną sferą w życiu Kosińskiego była jego
pasja zbieracza‑historyka. W swoich poezjach w ogóle poświęcał on wiele miejsca obrazom przyrody i wsi – najpierw ze swego dzieciństwa, później z wędrówek.
Dzięki obcowaniu z artykułami Franciszka Kosińskiego dane jest nam odczucie jego bliskości. Autor nie kryje się ze swoimi uczuciami, wspomina przyjaciół. Jakże niezwykłe jest obcowanie nas, siedemnastolatków, z tekstami pisanymi w latach 1948–1967. Zyskaliśmy do nich
dostęp dzięki panu Józefowi Bartkowiakowi, który cykl „Przechadzek po Środzie” przekazał czasopismu „Nowy Kurier Średzki”. Jego pragnieniu, by „Przechadzki” stały się znane młodzieży średzkiej, stało się zadość.
137
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
5. Każdy z nas z tej historii wyniósł coś dla siebie
Siedzimy przy komputerze i przeglądamy zdjęcia, na których widać gestykulującego pana
Franciszka, panią Lidię Gniotowską i nasz pobyt w muzeum w Koszutach, spotkanie z panem Jackiem Piotrowskim, obecnym kustoszem.
– Czy rzeczywiście tak mało pozostało? – Ktoś wreszcie głośno wypowiada pytanie cisnące się na usta.
Ci, którzy sprawdzali inwentarz zabytków Muzeum Ziemi Średzkiej w Koszutach w latach,
kiedy kierownikiem był pan Franciszek Kosiński, widzą jak niewiele „skarbów” w muzeum pozostało. Ale przecież muzeum cieszy się popularnością, rozkwita, nie tylko na stronach podręczników wiedzy o sztuce, ale w pamięci zwiedzających. Pozostaje też pamięć tych, którzy na swojej
drodze spotkali Franciszka Kosińskiego, jak kobieta, którą spotkaliśmy na cmentarzu.
– Dobrze go pamiętam. Zawsze pełno było koło niego dzieci – powiedziała.
Może właśnie potrzeba dzieci, by o nim pamiętały, bo takim „wiecznym dzieckiem” był
pan Franciszek, człowiek, jakich dziś brakuje, może niekoniecznie „profesjonalista”, ale miłośnik
Ziemi Średzkiej i pasjonat historii.
bibliografia:
1. Bajerowicz M., Tu czas się zatrzymał..., „Głos Wielkopolski” 1998, nr 808.
2. Bajerowicz M., W małym dworku koło Środy, „Głos Wielkopolski” 1994, nr 158.
3. Drogowska A., Dom i mit, „Wysokie Obcasy” 2001, nr 31.
4. Gniotowska L., Nic nie robił dla siebie, „Nurt” 1982, nr 207.
5. Jasienica P., Słowiański rodowód, Warszawa 1961.
6. Kosiński F., artykuły z lat 1948–1960 publikowane w „Ilustrowanym Kurierze Polskim”, „Głosie
Wielkopolskim”, „Kurierze Polskim”, udostępnione przez J. Bartkowiaka „Nowemu Kurierowi
Średzkiemu” dn. 7.10.1991. Zawartość: Życiowy marsz gen. Dąbrowskiego skończył się w Winnejgórze; Gród Przemysława – Kostrzyn poznański; Środa – miasto sejmikowej szlachty; O nazwie
Środa; Na tropach baśń i legend o Gieczu; Bulik Jan; Bitwy Morskie w Zaniemyślu staczano na
słynnym z uroku jeziorze; Miasto wielkopolskich sejmików; Społeczne Ognisko; Ziemia Średzka
a Powstanie Styczniowe; 100-lecie średzkiej staży pożarnej; Pobyt pułkownika Jana Kilińskiego
w Środzie; Ewaryst Estkowski – Nauczyciel Ludu Polskiego; W setną rocznicę zgonu Ewarysta
Estkowskiego; Toźdoki; Sesja popularno-naukowa; Zaniemyśl; Nowy Rok 1956; Pomnik architektury romańskiej; Giecz; Grody obronne Kórnik-Giecz-Bnin…; Pierzchno koło Szlachcina; Pierzchno
i Białkowski; Wieś na Starym Szlaku; Domki zajezdne w Środzie Wlkp.; Szwedzi w Środzie; Średzkie kamieniczki; Ratujmy średzkie zabytki; Chrońmy zabytki; Krzyżacy w Środzie 1331; Z sejmików
średzkich; Winnogóra; Średzki starosta cerekwicki – Krzykaczem; Historyczne wspominki p. Franciszka „Kultury”; Historycznych wspominek p. Franciszka „Kultury” część wtóra.
138
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
7. Kosiński F., artykuły publikowane w latach 70. w „Ilustrowanym Kurierze Polskim”:
– Eksponaty Cechu Rzeźnickiego przekazano do Muzeum Ziemi Średzkiej (1975, nr 127);
– Wystawa z okazji setnej rocznicy Teatru Polskiego w Poznaniu (1975, nr 206);
– Koszuty (1975, nr 250);
– W Muzeum Ziemi Średzkiej, wystawa „100 lat Teatru Polskiego w Poznaniu” (1975, nr 263);
– W Muzeum Ziemi Średzkiej w Koszutach przeprowadza się remont (1976, nr 31);
– Siedem sztandarów dla Muzeum Ziemi Średzkiej w Koszutach (1977, nr 76);
– W Jarocinie i Koszutach (1977, nr 100);
– Piękny dar dla muzeum w Koszutach (1977, nr 107);
– „Dla ciebie Polsko” (1977, nr 207);
– Opiekunowie zabytków (1977, nr 235);
– Wystawa cechowa w Muzeum Ziemi Średzkiej w Koszutach (1978, nr 42);
– Wizyty w muzeum w Koszutach (1978, nr 98);
– Przeciw broni „N” (1978, nr 98);
– Z sali sztandarowej (1978, nr 102);
– Koleżeńskie spotkanie (1978, nr 114);
– W Koszutach (1978, nr 162);
– W hołdzie poległym powstańcom (1978, nr 205).
8. W Muzeum Ziemi Średzkiej w Koszutach (1978, nr 261); W dworku w Koszutach (1980, nr 164).
9. Kosiński F., Ze Środy, „Głos Wielkopolski” 1970, nr 53.
10. Kujawa W., Miciak M., Wspomnienia cenniejsze niż klejnoty, Giecz 2013.
11.Libicki M., Dwory i pałace wiejskie w Wielkopolsce. Przewodnik, Poznań 2010.
12. Mariańska I., Dwór w Koszutach – siedziba Muzeum Ziemi Średzkiej, praca dyplomowa napisana pod kierunkiem dr Anny Ziółkowskiej, Poznań 2009.
13. Markiewicz, Zaglądając do Koszut, „Ilustrowany Kurier Polski” 1976, nr 216.
14. Mozio, Poszerzona ekspozycja w Muzeum Ziemi Średzkiej w Koszutach, „Ilustrowany Kurier
Polski” 1976, nr 166.
15. Pieprzyk J., Skarbce pamiątek, „Głos Wielkopolski” 1966, nr 283.
16. Sowa H., Wspomnienia o Franciszku Kosińskim, „Nasza Środa”, część I: 2000, nr 45 (48); część
II: 2000, nr 46 (49): dokończenie: 2000, nr 47 (50).
17. Tułasiewicz J., W regionie średzkim warto wstąpić do Koszut, „Głos Wielkopolski” 1958, br. nr.
18. Urbańska B., Franciszek Kosiński, „Średzki Kwartalnik Kulturalny” 2004, nr 3 (27).
19. Urbańska B., Franek – „Kultura”, [w:] taż, Raptularz średzki, Środa Wielkopolska 2010.
20. Dzieje Środy Wielkopolskiej i jej regionu, red. S. Nawrocki, t. I-III, Środa Wielkopolska 1990.
139
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
21. Słownik biograficzny powiatu średzkiego, t. I, red. A. Androchowicz, B. Urbańska, Środa Wielkopolska 2011.
22. Kustosz i jego muzeum, „Gazeta Poznańska” 1970, nr 150.
23. Na kawę do… wiatraka, „Głos Wielkopolski” 1973, nr 212.
24. Cały dworek dla Muzeum Ziemi Średzkiej w Koszutach, „Ilustrowany Kurier Polski” 1975, nr
158.
25. Ciekawa wystawa, „Głos Wielkopolski” 1975, nr 278.
26. Muzeum w Koszutach powiększyło się, „Głos Wielkopolski” 1976, nr 172.
27. „Wsi spokojna, wsi wesoła…” (rozmowa Z. Króla z T. Osyrą), „Gazeta Średzka” 1996, nr 16.
28. Inwentarz muzealiów Muzeum Ziemi Średzkiej w Koszutach z lat 1966–1972, udostępniony
przez kustosza muzeum Jacka Piotrowskiego 17.03.2015.
• Wywiad z panią Lidią Gniotowską, 24.01.2015.
• Rozmowa z panem Jackiem Piotrowskim, 17.03.2015.
140
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
141
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
Prace zbiorowe – III nagroda
Karolina Kaczorowska, Anna Kępka, Dominik Ostapiuk, Tytus Tusiński
IV Liceum Ogólnokształcące im. Stanisława Staszica w Białej Podlaskiej
Nauczyciel - opiekun naukowy pracy: mgr Renata Lenz
Niezwykła fabryka samolotów
Podlaska Wytwórnia Samolotów (PWS) w Białej Podlaskiej była jednym z pierwszych
i największych tego typu zakładów w II Rzeczypospolitej. Pracowali tu najwybitniejsi konstruktorzy, znani w kraju i za granicą. Dzięki fabryce niewielkie powiatowe miasteczko rozwinęło się
i zyskało na znaczeniu. PWS była nie tylko wytwórnią samolotów, wokół niej skupiało się życie
kulturalno-towarzyskie Białej Podlaskiej.
Twórcy fabryki – szaleńcy czy wizjonerzy?
Po I wojnie światowej nie istniał w Polsce przemysł lotniczy. Brakowało też wytwórni
samochodowych, na których można by oprzeć budowę zakładów samolotowych. W tych warunkach tworzenie fabryk lotniczych, przy stosunkowo małej możliwości pomocy ze strony państwa
oraz kompletnym braku zainteresowania ze strony odbiorców cywilnych, było bardzo skomplikowane. Pierwsza w kraju wytwórnia samolotów powstała w Lublinie w lutym 1920 roku, przy
zakładach mechanicznych „E. Plage i T. Laśkiewicz”. Kolejna wytwórnia powstała w sierpniu 1923
roku w Poznaniu i była to Wielkopolska Wytwórnia Samolotów „Samolot”. Trzecią w kraju wytwórnią była Podlaska Wytwórnia Samolotów w Białej Podlaskiej.
Taka lokalizacja fabryki stanowi zaskoczenie. Biała Podlaska na starcie nie mogła się równać ze znacznie większymi i lepiej rozwiniętymi ośrodkami miejskimi, jak Poznań czy Lublin. Była
małym, 13-tysięcznym miastem powiatowym, położonym na północno-wschodnich krańcach Lubelszczyzny, pozbawionym większego przemysłu.
Jednak młody ziemianin z Cieleśnicy1, założyciel i główny akcjonariusz Podlaskiego Syndykatu Rolniczego, baron Stanisław Rosenwerth dostrzegł pewne atuty i możliwości rozwoju gospodarczego miasta. Do lotniczego przedsięwzięcia pozyskał odpowiednich specjalistów: prof.
Antoniego Ponikowskiego, ówczesnego rektora Politechniki Warszawskiej, prof. Czesława Wito1
Miejscowość położona ok. 20 km od Białej Podlaskiej.
143
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
szyńskiego, organizatora studiów lotniczych w Warszawie, oraz inż. mech. Witolda Rumbowicza,
dyrektora technicznego zakładów lotniczych w Lublinie. W dniu 23 listopada 1923 roku powstała
Podlaska Wytwórnia Samolotów jako spółka z o.o., z prezesem Stanisławem Rosenwerthem na
czele. W 1924 roku przekształciła się w spółkę akcyjną. W dniu 5 września 1924 roku oficjalnie dokonano otwarcia Podlaskiej Wytwórni Samolotów. Pierwszym dyrektorem fabryki został Witold
Rumbowicz, dyrektorem technicznym Mieczysław Pęczalski. W 1929 roku nowym dyrektorem
został inż. Jan Czerwiński.
Główny udziałowiec, baron Rosenwerth, nie wahał się, by [w przedsięwzięcie] zaangażować swój majątek – zabudowania, grunt, pieniądze. Nowa wytwórnia powstała na bazie zabudowań dawnego browaru na Przedmieściu Wola, magazynów i warsztatów Podlaskiego Syndykatu
Rolniczego oraz dawnego niewielkiego lotniska wojskowego na pobliskich łąkach. Nieprzypadkowo zlokalizowana została w bliskim sąsiedztwie dworca kolejowego linii Warszawa – Moskwa.
Na przełomie lat 1924/1925 powierzchnia wytwórni zajmowała 35 ha, lotnisko przyfabryczne 26 ha. Szybko przystąpiono do budowy nowych obiektów na potrzeby fabryki. Wzniesiono biuro dyrekcji, biuro konstrukcyjne, warsztaty mechaniczne, stolarnię, halę montażową,
hangary, magazyny, garaże, kotłownie, a nawet hotel pracowniczy, sklep i gospodę. Powierzchnia
zabudowań w 1926 roku wynosiła 6200 m². Zbudowano również podstawową bazę badawczą
– tunel aerodynamiczny, umożliwiający przeprowadzanie badań na płatowcach. W 1927 roku
wartość fabryki oceniano na 3 mln zł.
Rozbudowa fabryki przyczyniła się do powstania nowych miejsc pracy i rozwoju miasta.
W okresie świetności wytwórnia zatrudniała około 1200 pracowników. W lokalnej prasie okresu
międzywojennego wielokrotnie podkreślano znaczenie wytwórni dla miasta oraz zasługi założycieli2. Poświęcenie fabryki w lutym 1926 roku stało się ważnym wydarzeniem nie tylko w życiu
miasta, ale i państwa. Zaproszono przedstawicieli władz i duchowieństwa. Uroczystościom towarzyszyły pokazy lotnicze i bankiet3.
Podlaska Wytwórnia Samolotów jako wynik działania entuzjastów lotnictwa nie okazała
się chwilowym tworem, ale uczyniła z Białej Podlaskiej poważny ośrodek myśli konstruktorskiej,
przemysłu lotniczego i sportów lotniczych w kraju.
W 1932 roku zapadła decyzja o przejęciu prywatnej dotąd wytwórni przez władze państwowe, jako zakładu strategicznie związanego z obronnością kraju.
Silny ośrodek myśli konstruktorskiej
W kraju słabo uprzemysłowionym, wyniszczonym zaborami i wojną światową, jakim
w pierwszych latach niepodległości była Polska, zorganizowanie zespołów ludzkich, które mogłyby podjąć się opracowania [konstrukcji] samolotów, było zadaniem wręcz niewykonalnym.
Tworzenie silnego biura konstrukcyjnego było oczywiście procesem rozłożonym w czasie, ale
w Podlaskiej Wytwórni Samolotów już w 1925 roku udało się zgromadzić zespół projektantów.
2
3
„Podlasiak”, 20 września 1925 r.
„Podlasiak”, 28 lutego 1926 r.
144
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
Pracowało [tam] wiele wybitnych umysłów, światowej sławy konstruktorów. Niestety II wojna
światowa i późniejsze fatalne wydarzenia doprowadziły do emigracji znacznej części fachowej
kadry.
Szczególnie kilku pracowników PWS zasługuje na przedstawienie ich krótkich biografii.
WACŁAW CZERWIŃSKI (1900–1988)
Studiował na Politechnice Lwowskiej. Jego pierwsze szybowce powstawały przy wydatnej pomocy Związku Awiatycznego Studentów Politechniki Lwowskiej, którego był aktywnym
członkiem, a przez pewien czas także prezesem. W polskim przemyśle lotniczym działał od 1934
roku. Po zatrudnieniu w Białej Podlaskiej rozpoczął prace nad swym pierwszym samolotem dwusilnikowym PWS-33 ,,Wyżeł”, który służył do szkoleń i treningów nawigacyjnych. Zyskał bardzo
wysokie oceny zarówno w kraju, jak i za granicą. Następnym jego projektem był [samolot] PWS41. [W ciągu] swojej kariery w PWS skonstruował 18 idealnych szybowców i samolotów. Po wybuchu wojny pracował w fabryce samolotów w Tuluzie. Następnie znalazł się w Anglii, a po dwóch
latach – w Kanadzie, razem z polskimi inżynierami. Mianowano go kierownikiem grupy konstrukcyjnej w zakładach lotniczych w Toronto.
STANISŁAW CYWIŃSKI (1884–1939)
Studiował na uniwersytecie kijowskim, a następnie na Wydziale Mechanicznym Politechniki Lwowskiej, gdzie uzyskał dyplom inżyniera mechanika. Do Podlaskiej Wytwórni Samolotów
przeniósł się w 1925 roku. Kierował tam pracami nad projektem pierwszego polskiego samolotu
myśliwskiego PWS-1. Jego własnymi projektami były też PWS-3 i PWS-51. Wspólnie z inżynierem
Naleszkiewiczem nadzorował prace nad budową samolotów pasażerskich. Pod jego kierownictwem powstał pierwszy polski samolot myśliwski budowany seryjnie, PWS-10. We wrześniu 1939
roku brał udział w obronie Warszawy, zwłaszcza Państwowych Zakładów Lotniczych. Przyczynił się
do uchronienia polskiej dokumentacji lotniczej przed okupantem. Zmarł w czasie bombardowania Warszawy, w wyniku odniesionych ran.
ZYGMUNT CYMA (1901–1962)
Studiował na Wydziale Mechanicznym Politechniki Lwowskiej; ukończył studia z wyróżnieniem. W 1928 roku został zatrudniony w Podlaskiej Wytwórni Samolotów, gdzie był szefem
produkcji, a następnie jednym z dyrektorów. Wprowadził nowe zasady pasowania i tolerancji,
które stały się obowiązujące w całym polskim przemyśle lotniczym. Po klęsce wrześniowej w 1939
roku znalazł się we Francji, później w Anglii, gdzie utworzył Polską Grupę Techniczną razem z grupą polskich inżynierów. Po trzech latach wyjechał do Kanady. Przyczynił się tam do uruchomienia
seryjnej produkcji bombowca Avro 683 ,,Lancaster” i tworzył wiele innych samolotów. Władze
Kanady powierzyły mu zorganizowanie dużej fabryki samolotów odrzutowych.
ZBYSŁAW CIOŁKOSZ (1902–1960)
Studiował na Wydziale Mechanicznym Politechniki Lwowskiej. Pracę w Podlaskiej Wytwórni Samolotów rozpoczął w 1926 roku. Współuczestniczył w projektowaniu polskiego myśliwca
eskortującego PWS-1. Zaprojektował pierwszy polski samolot pasażerski PWS-20 i włączył się do
145
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
prac nad konstrukcją samolotów PWS-52, PWS-19, PWS-54. Pracował następnie w Państwowych
Zakładach Lotniczych. Był konstruktorem pierwszego polskiego samolotu z wyciąganym podwoziem. Powrócił do PWS jako kierownik Wydziału Studiów. W czasie II wojny światowej pracował
w Tuluzie, potem przeniósł się do Anglii, gdzie znalazł się w Polskiej Grupie Technicznej; pracował jako inżynier konstruktor. W 1943 roku został dyrektorem Wydziału Lotniczego Ministerstwa
Przemysłu, Handlu i Żeglugi w rządzie polskim na emigracji. Jesienią roku 1944 był reprezentantem
Polski na międzynarodowej konferencji do spraw lotnictwa cywilnego w Chicago. Zmarł w Seattle.
WITOLD RUMBOWICZ (1882–1945)
Politechnikę Lwowską ukończył w 1915 roku. Wspólnie z baronem Rosenwerthem, prof.
Antonim Ponikowskim, prof. Czesławem Witoszyńskim i innymi współtworzył w 1923 roku Podlaską Wytwórnię Samolotów w Białej Podlaskiej. Od 1923 do 1925 roku jako dyrektor techniczny
był jej rzeczywistym organizatorem. Dzięki niemu już w 1925 roku fabryka podjęła seryjną produkcję licencyjnego samolotu Potez XXV. W 1927 roku przeniósł się do Warszawy. Po wybuchu II
wojny światowej ewakuował się do Rumunii, a później do Francji. Działał [tam] w Polskiej Organizacji Walki o Niepodległość. 26 grudnia 1942 r. w Nicei został aresztowany przez włoską tajną
policję polityczną. Następnie został przekazany Niemcom i wysłany do obozu koncentracyjnego
w Buchenwaldzie. Zmarł z wycieńczenia 18 kwietnia 1945 roku.
CZESŁAW WITOSZYŃSKI (1875–1948)
Studiował początkowo matematykę na wydziale fizyczno-matematycznym Uniwersytetu Petersburskiego, następnie mechanikę na wydziale mechanicznym Politechniki w Liège, którą
ukończył z odznaczeniem w 1899 roku, uzyskując dyplom inżyniera mechanika. W 1923 roku był
obok Rozenwertha, Ponikowskiego, Rumbowicza, Sommera i Czerwińskich założycielem Podlaskiej Wytwórni Samolotów w Białej Podlaskiej. W bezpośredni sposób przyczynił się do powstania
tunelu aerodynamicznego przy PWS. Współuczestniczył w budowie samolotów RWD-6, RWD-9
i RWD-1. Kierował projektami budowy polskich samolotów w latach 1922–1923. Po klęsce wrześniowej 1939 roku pozostał w Warszawie; wykładał w latach 1939–1944 maszynoznawstwo z projektowaniem w Szkole Technicznej II stopnia i na tajnych kompletach Politechniki Warszawskiej.
We wrześniu 1945 roku przeniósł się na stałe do Łodzi, gdzie podjął pracę naukowo-dydaktyczną
na Politechnice Łódzkiej. Uczestniczył w pracach przy konstrukcji pierwszych samolotów LWD,,Junak”, ,,Zuch”. Zmarł w 1948 roku w Łodzi.
Biała Podlaska jako krajowy ośrodek przemysłu lotniczego
W początkowej fazie w wytwórni budowano licencyjne płatowce wojskowe. Dzięki podpisanej w 1924 roku umowie między zarządem PWS a Departamentem Lotnictwa fabryka zobowiązała się do dostarczenia 50 samolotów na licencji francuskiej. Był to Potez XV. Pierwszy wyprodukowany samolot [z tej partii] wystartował w kwietniu 1925 roku. Wytwórnia rozwijała się
pomyślnie dzięki kolejnym zamówieniom na następne samoloty Potez XXV, XXVII. W 1929 roku
uruchomiono produkcję licencyjnych czechosłowackich Avii.
Podlaska Wytwórnia Samolotów nie tylko opanowała produkcję licencyjnych samolotów, ale i sama wystąpiła z szeregiem bardzo interesujących prototypów i projektów samolotów
146
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
wojskowych, komunikacyjnych i sportowych. Własną produkcję rozpoczęto w PWS od prototypu
płatowca wojskowego. Pierwszym, który wzbił się w powietrze w maju 1927 roku, był dwumiejscowy samolot myśliwski PWS-1. Następnie zakłady zaproponowały pierwszy w Polsce samolot
sportowy PWS-3 z 60-konnym silnikiem, osiągający 140 km/h. Oblatany został 20 maja 1927 roku.
Prezentowano go następnie na Wystawie Lotniczej w Krakowie, a 9 października 1927 roku mjr
Wacław Makowski zajął [na nim] 2 miejsce w klasyfikacji I Krajowego Konkursu Awionetek oraz
wygrał konkurencję prędkości.
Od 1928 roku produkowano samoloty sportowo-turystyczne: PWS-8, PWS-50, PWS-51,
PWS-52. Szczególnie ważnym osiągnięciem PWS był samolot PWS-51 zbudowany pod kierownictwem inż. Stanisława Cywińskiego. W 1931 roku powstał PWS-24, [który] przeszedł do historii
lotnictwa jako pierwszy (i jedyny przez 50 lat) płatowiec pasażerski budowany w kraju seryjnie
i używany przez PLL „Lot”. W 1931 roku rozpoczęto także seryjną produkcję pierwszego polskiego
samolotu myśliwskiego PWS-10. W latach 1932–1933 samoloty PWS-10 stanowiły najliczniejszą
grupę płatowców w eskadrach myśliwskich. Latali na nich piloci pięciu pułków lotniczych spośród
sześciu, jakie wówczas istniały. Przyczyniło się to do wzrostu znaczenia wytwórni.
Od 1929 roku wytwórnia PWS występowała [wielokrotnie] z interesującymi projektami samolotów własnego biura konstrukcyjnego. Twórczy duet konstruktorów – inż. August Bobek-Zdaniewski i inż. Aleksander Grzędzielski – zaproponował wiele nowatorskich konstrukcji
w dziedzinie samolotów wojskowych, łącznikowych, szkolnych i bojowych. Jedno z czasopism
specjalistycznych „Gniezno” uznało wyprodukowanie PWS-20T za niezwykle ważne wydarzenie;
stwierdzono nawet, że podnosi to Polskę w hierarchii narodów.
Samoloty z Podlaskiej Wytwórni Samolotów w Białej Podlaskiej wyróżniały się oryginalnymi rozwiązaniami, niezawodnością. [Wszystko to dzięki] znakomitej kadrze inżynieryjno-technicznej. Dla lotnictwa polskiego wyprodukowano ponad 260 sztuk PWS-26.
Podsumowując, wyniki końcowe były bardzo dobre. W czasie kilkunastu lat istnienia wyprodukowano 435 samolotów według projektów PWS, 18 prototypów i wiele części zapasowych.
Spośród wszystkich wyprodukowanych w okresie międzywojennym samolotów, co trzeci pochodził
z PWS. Szacuje się, że w latach 1924–1939 wyprodukowano w Polsce ogółem 1500 samolotów.
Biała Podlaska jako krajowy ośrodek sportów lotniczych
Wraz z powstaniem PWS w Białej Podlaskiej wzrosło zainteresowanie jej mieszkańców
lotnictwem. Rozpoczęły się imprezy [propagujące lotnictwo] organizowane przez zarząd wytwórni w porozumieniu z władzami miasta. Jedną z pierwszych imprez był Tydzień Lotniczy w 1925
roku z udziałem dyrekcji PWS. Zorganizowano przelot samolotem, koncerty orkiestry, przedstawienia koła teatralnego PWS oraz spotkania na temat lotnictwa. Kolejne działania mające na celu
utworzenie w Białej Podlaskiej ośrodka sportów lotniczych to wyznaczenie jej jednym z miast
etapowych w I Krajowym Konkursie Awionetek.
W kwietniu 1929 roku powołano pierwszy w Polsce przyfabryczny klub sportowy pod
nazwą „Klub Lotniczy Podlaskiej Wytwórni Samolotów”. Uczyniło to z Białej Podlaskiej ważny
ośrodek sportu lotniczego w II Rzeczypospolitej. Klub liczył 36 członków i był jednym z 8 klubów
147
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
lotniczych w II Rzeczypospolitej. Prezesem klubu został M. Pęczalski, wiceprezesem inż. S. Cywiński, sekretarzem inż. Z. Cyma, kierownikiem szkoły pilotów inż. A. Karpiński.
W 1929 roku powstała szkoła pilotów z sekcją treningową oraz sekcją budowy awionetek własnych. W 1930 roku Klub Lotniczy w Białej Podlaskiej wsławił się tym, że jako pierwszy zorganizował mityng lotniczy na swoim przyfabrycznym lotnisku, udostępniając samoloty na przeloty pasażerskie. Przy wsparciu właściciela wytwórni klub wystawił na II Międzynarodowy Turniej
Lotniczy – poza ekipą oficjalną – aż cztery załogi na samolotach własnej produkcji. Choć załogi nie
odniosły większych sukcesów, znaczący był sukces propagandowy. Biała Podlaska w III Krajowym
Konkursie Awionetek nie tylko wyznaczona została na jedno z miast etapowych zawodów, ale
wystawiła też trzy załogi klubowe, które zajęły IV, X i XII miejsce.
W latach 1931–1932 w Białej Podlaskiej zorganizowano I Lubelsko-Podlaskie Zimowe
Zawody Lotnicze; loty na trasie Lublin – Biała Podlaska – Brześć n/Bugiem – Łuck – Lublin były
pierwszymi tego typu zawodami w Polsce i w Europie. Klub Lotniczy PWS w 1932 roku liczył już
69 członków, dysponował dwoma samolotami szkolnymi, dwoma samolotami turystycznymi; był
jednym z 10 takich klubów w II Rzeczypospolitej. Piloci klubowi odbyli 417 lotów treningowych
i 41 lotów turystycznych. Załoga wzięła udział w IV Krajowym Konkursie Samolotów Turystycznych, a startujący w barwach PWS kpt. inż. J. Lewoniewski odbył lot dookoła Polski bez lądowania. W 1932 roku w Białej Podlaskiej miał miejsce zlot z udziałem pilotów Aeroklubu Poznańskiego i Warszawskiego połączony z pierwszym świętem klubowym. Klub Lotniczy PWS otrzymał
sztandar, ochrzczone zostały samoloty klubowe. Odbyła się uroczystość pasowania na pilotów.
Na początku 1934 roku Klub Lotniczy PWS liczył 153 członków i przybywało mu samolotów. Statutową działalność prowadziła szkoła pilotów, sekcja konstrukcji własnych, sekcja szybowcowa. Prężnie działała sekcja tenisa ziemnego dysponująca własnymi kortami. Klub sprawdził
się w roli organizatora kolejnych Zimowych Zawodów Lotniczych, a jego załoga zajęła VII miejsce.
Pozycję krajowego ośrodka sportów lotniczych Biała Podlaska umocniła w latach 1935–
1939. Klub Lotniczy PWS należał do prężniejszych wielosekcyjnych aeroklubów II Rzeczypospolitej. Piloci klubowi startowali w wielu zawodach krajowych. W 1935 roku Biała Podlaska była po
raz kolejny miejscem Zlotu Gwiaździstego, a załoga [klubowa] zajęła VI miejsce. W najważniejszych zawodach lotniczych – VIII Krajowych Zawodach Lotniczych w 1938 roku – reprezentacja
Aeroklubu PWS wylądowała na V miejscu, wyprzedzając silne reprezentacje. Sekcja szybowcowa
uzyskała zgodę na dwa szybowiska w pobliżu Janowa Podlaskiego.
Klub Lotniczy PWS w okresie swojej 10-letniej działalności przyczynił się do popularyzacji
wytwórni i miasta Biała Podlaska. Swoją wysoką pozycję wśród aeroklubów II Rzeczypospolitej
potwierdził zwłaszcza w zawodach lotniczych w 1937 i 1938 roku. Dzięki [zróżnicowanej] działalności klubowej oraz wyczynom pilotów Biała Podlaska stała się ważnym ośrodkiem sportów
lotniczych zarówno w kraju, jak i za granicą.
Miastotwórcze i kulturalno-oświatowe znaczenie PWS
Podlaska Wytwórnia Samolotów miała bardzo istotny wpływ na rozwój Białej Podlaskiej
i okolic. Zlokalizowanie jej na Podlasiu pomogło częściowo odrobić zapóźnienie cywilizacyjne.
148
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
Miasto rozrastało się. Liczba ludności z 13 tys. wzrosła do 21 tys. Przyjeżdżali inżynierowie, technicy, technologowie, którzy wzmocnili miejscową inteligencję. Dzięki PWS od 1 połowy lat 20.
XX w. miasto zaistniało w kraju i na świecie. Zmieniły się struktury [lokalnych] instytucji, wzrosło
zapotrzebowanie na wykwalifikowanych ludzi i zwykłych pracowników, dzięki czemu miejscowa
ludność zaczęła się kształcić.
Oprócz miejsc niezbędnych wytwórni, były też miejsca rekreacyjne, takie jak biblioteka,
kort tenisowy, kasyno. Działał [omówiony wyżej] Klub Lotniczy PWS, a także wiele innych instytucji, np. Koło Związku Strzeleckiego „Strzelec”, zakładowa straż pożarna, orkiestra strażacka, teatr.
Założono Spółdzielnię Spożywców pracowników wytwórni, trzyletnie Gimnazjum Mechaniczne
dla rodzin pracowników, Kasę Samopomocy Robotniczej, Koło LOPP z 480 członkami. Orkiestra
dęta PWS i orkiestra symfoniczna PWS brały udział w koncertach i prezentacjach artystycznych,
podobnie jak chór i zespół teatralny PWS. Powszechnie ceniono je za działalność charytatywną.
Rozwój miasta zmienił mentalność mieszkańców, marzeniem każdego dziecka było zostanie pilotem. Wytwórnia wspierała też miejscowych harcerzy, fundując im obozy w Serpelicach.
Smutny koniec
Dalszy rozwój Podlaskiej Wytwórni Samolotów przekreślił wybuch II wojny światowej
w 1939 roku. Wskutek ciągłego bombardowania [niemieckiego] w dniach 1-12 września wytwórnia została mocno zniszczona, a po przyjściu wojsk sowieckich [po 17 września] oczyszczona z nadającego się do użycia sprzętu. Z tego upadku już się nie podniosła.
Dziś po fabryce pozostały jedynie pamiątki i wspomnienia przechowywane skrzętnie przez
rodziny byłych, nieżyjących już pracowników fabryki, opracowania historyków i regionalistów, a także nazwy kilku ulic na osiedlu Za Torami, m.in. Czerwińskiego, Witoszyńskiego, Ciołkosza, Żardeckiego, Cywińskiego. Tylko że nie wiadomo, ilu mieszkańcom nazwiska te kojarzą się dziś z PWS.
Bibliografia:
1. Chwalczyk T., Podlaskie skrzydła, Rzeszów 1985.
2. Chwałczyk T., Glass A., Samoloty PWS, Warszawa 1990.
3. Demidowicz T., Podlaska Wytwórnia Samolotów w Białej Podlaskiej: w 80. rocznicę powstania,
„Podlaski Kwartalnik Kulturalny”, nr 4/2003.
4. Demidowicz T., Biała Podlaska jako krajowy ośrodek przemysłu i sportów lotniczych w okresie
międzywojennym, [w:] Biała Podlaska. Szkice z dziejów miasta i okolic, Biała Podlaska 1999.
5. Demidowicz T., Rodem z Podlasia. Stanisław Rosenwerth, „Podlaski Kwartalnik Kulturalny”, nr
4/1995.
6. Majewski M., Samoloty i zakłady lotnicze II Rzeczypospolitej, Warszawa 2008.
7. Malak E., Prototypy samolotów bojowych i zakłady lotnicze. Polska 1930–1939, Warszawa
2011.
149
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
8. Mierzwiński H., Biała Podlaska w latach 1918–1939, Biała Podlaska 2010.
9. Mikołajczuk M., Lotnicze tradycje Białej Podlaskiej, 2008.
10. Słownik biograficzny Lotnicy Podlasia, Biała Podlaska 2005.
Prasa:
„Podlasiak” 1924, 1925, 1926.
1. Znak firmowy Podlaskiej Wytwórni Samolotów.
2. Widok ogólny Podlaskiej Wytwórni Samolotów
(źródło: Praca zbiorowa, Album Dziesięciolecia Lotnictwa Polskiego, Poznań 1930).
150
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
3. Artykuł o PWS w piśmie „Podlasiak” z 1925 r.
151
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
Prace zbiorowe – III nagroda
Gabriela Gembala, Karolina Nowak, Olga Piaseczny, Paulina Saduś
Liceum Ogólnokształcące nr 1 im. ks. Stanisława Konarskiego w Oświęcimiu
Nauczyciel - opiekun naukowy pracy: mgr Jolanta Bąk
Sukces w dziejach lokalnej wspólnoty.
Historia szkoły w Oświęcimiu
Kiedy w listopadzie 2014 roku ogłaszali Państwo temat X edycji konkursu stanęłyśmy
przed problemem wyboru konkretnego tematu, a przede wszystkim przed decyzją, czy w ogóle
wziąć w nim udział. Zaledwie trzy miesiące wcześniej otworzył się zupełnie nowy etap naszego
życia. 1 września 2014 roku rozpoczęłyśmy, po ukończeniu gimnazjum, naukę w nowej szkole –
Liceum Ogólnokształcącym im. Ks. Stanisława Konarskiego, która właśnie zainaugurowała Rok Jubileuszowy w związku ze 100-leciem swojego istnienia. Zgodnie z hasłem jubileuszowym – ,,Znać
wczoraj, działać dziś, tworzyć jutro”1 – całość obchodów podzielono na cztery odsłony: jesienną
– „Oni nas wspierali”, poświęconą naszym donatorom, zimową – „Oni byli przed nami”, poświęconą naszym profesorom i pracownikom, wiosenną – „Nasi Uczniowie” oraz letnią – „Wszyscy
jesteśmy z Konara”.
Czułyśmy od początku, jako pierwszoklasistki, powagę i wielkość nadchodzących wydarzeń, ale jeszcze nie wszystko rozumiałyśmy. Przełom miał nadejść wkrótce. Pierwsza odsłona
dokonała się w dniach 3 i 4 października 2014 roku. Podczas uroczystej mszy świętej naszą inspiracją stały się słowa ks. Piotra Leśniaka, szkolnego katechety, który podczas wygłoszonej w dniu
3 października 2014 roku homilii powiedział2:
Dziś chcemy kontemplować dobro, które przez tę szkołę stało się udziałem tysięcy ludzi:
tych, którzy odeszli nagle lub zginęli […] Kontemplujemy dobro, które się tworzyło w cieniu Konara – i dziś wyrażamy wdzięczność Bogu – budowniczemu wszelkiego dobra, architektowi świata
i ludziom – za ich poświęcenie, twórczą myśl i zdolności. Mamy świadomość, że wczoraj Konara
już do nas nie należy, działamy dziś. Tak więc budowa ciągle trwa. Każde pokolenie coś wnosi –
do duchowego gmachu, który widzi tylko Bóg, a my jako żywe kamienie postępujemy w wielkiej
Autorem hasła Jubileuszu 100-lecia jest uczeń szkoły Konrad Wnętrzak.
100 lat Liceum Ogólnokształcącego im. ks. St. Konarskiego w Oświęcimiu, cz. 1 „Oni nas wspierali” –
opracowanie albumu: Katarzyna Musiał.
1
2
153
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
odpowiedzialności przed Panem Historii. Niech z nową mocą w roku jubileuszowym dotrą do całej
społeczności Liceum Ogólnokształcącego słowa: buduj duchowy gmach szkoły – fundament został
założony, a to, co najważniejsze, ciągle przed nami…
Po tych słowach i kolejnej odsłonie, która miała miejsce w grudniu 2014 roku, nie miałyśmy już wątpliwości. „Konar”, tj. nasza szkoła, jest najlepszym dowodem na „sukces w dziejach
lokalnej wspólnoty”. Temat konkursowy niejako ziszczał się samoistnie na naszych oczach. Konar jest szkołą, w której kształcą się kolejne pokolenia. Teraz nasze pokolenie! Podczas akademii
w dniu 4 października 2014 roku, pani dyrektor Jolanta Bąk powiedziała: „ …Siłą naszej szkoły są
kolejne pokolenia, które do niej przychodzą. Kolejne pokolenia uczniów szkoły stają się pradziadkami, dziadkami, rodzicami i uczniami… Drodzy Uczniowie, ze wzruszeniem obserwuję Waszą
pracę i codziennie zastanawiam się nad fenomenem naszej wspólnoty”.
NASZA SZKOŁA
Przełom XIX i XX wieku był dla Oświęcimia czasem szczególnego rozkwitu. O jego rozwoju świadczył m.in. stały wzrost liczby mieszkańców. Na początku XIX wieku miasto liczyło około
2000 mieszkańców, natomiast początkiem XX w. ich liczba wzrosła do ponad 12 000. Przełom
XIX i XX w. charakteryzował się na terenie Oświęcimia dążeniami do rozwoju polskiej oświaty3.
Sprzyjało temu wprowadzenie reformy, której celem było przywrócenia języka polskiego do szkół.
Nagły wzrost liczby ludności skutkował koniecznością utworzenia większej liczby szkół.
1. Petycja z dnia 17 grudnia 1907 r.: „Potomność poczytałaby nam to za winę nie do podarowania,
gdybyśmy zaniedbali podać pomocną dłoń w oświacie”4.
Ziemia Oświęcimska, opr. J. Warchał, J. Krawczyk, T. Gąsowski, S. Pagaczewski, Wydawnictwo ArtystycznoGraficzne, Kraków 1969, s. 29.
4
„Petycya Komitetu Obywateli i mieszkańców miasta Oświęcimia tudzież przyległych gmin, o otworzenie
rządowego Gimnazyum w mieście Oświęcimiu” – Oświęcim, dnia 17 grudnia 1907 r.
3
154
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
Do 1918 roku w Oświęcimiu funkcjonowały tzw. ludowe szkoły powszechne. Nadzieją na uzyskanie wykształcenia zawodowego oraz średniego było stworzenie warunków rozwoju
szkolnictwa wyższego typu. Z tym faktem wiąże się powstanie Salezjańskiej Szkoły Zawodowej
w Oświęcimiu, uruchomionej w latach 1901–1902, oraz podjęcie pierwszych działań zmierzających do utworzenia naszej szkoły. 10 grudnia 1907 roku urząd gminny Królewskiego Miasta
Oświęcimia postanowił – na podstawie uchwały – skierować do Rady Państwa w Wiedniu petycję
podpisaną przez ponad 500 mieszkańców miasta o utworzenie szkoły średniej. Powody zawarte
w piśmie to m.in. uchronienie przed germanizacją, zapobieżenie wyjazdom młodzieży oraz wzrost
poziomu wykształcenia młodych ludzi.
Niestety petycja została bez odpowiedzi. Była jednak inspiracją dla powstałego Towarzystwa Szkoły Średniej w Oświęcimiu, którego statut został zatwierdzony przez namiestnikostwo we
Lwowie w dniu 3 maja 1909 roku5. Nadrzędnym celem Towarzystwa było uruchomienie w Oświęcimiu pierwszej szkoły średniej. Pierwszym prezesem towarzystwa został burmistrz Oświęcimia
pan Roman Mayzel. Skupił wokół siebie grono znamienitych mieszkańców miasta i okolic. Utworzenie szkoły jednak się odwlekało.
Paradoksalnie wybuch I wojny światowej w 1914 roku przyczynił się do powstania naszej szkoły. Uciekający przed wojenną zawieruchą uczniowie i nauczyciele spod Łańcuta trafili
w Oświęcimiu na podatny grunt. Wśród nich był między innymi Feliks Tobiczyk, pierwszy dyrektor
szkoły. Już w listopadzie 1914 roku uruchomił „kursy gimnazjalne”, które stały się zaczątkiem
szkoły6. 28 lipca 1915 roku zarządzono wpisy próbne do klasy pierwszej.
2. Tablica ku pamięci inicjatora szkoły, Romana Mayzla.
Odpis wierzytelny Statutu Towarzystwa Szkoły Średniej w Oświęcimiu.
Ks. Czesław Chrząszcz, Nieznane początki liceum im. Konarskiego w Oświęcimiu, [w:] Na linii startu – 80 lat
później, 2012.
5
6
155
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
3. Tablica ku pamięci ks. Jana Skarbka. Fot. G. Gembala.
4. Tablica ku pamięci pierwszego dyrektora szkoły, Feliksa Tobiczyka. Fot. G. Gembala.
156
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
Po wakacjach 1915 roku w czynszowym budynku przy ulicy Zatorskiej (obecnie Dąbrowskiego 15), który został wydzierżawiony przez dyrektora Feliksa Tobiczyka, umieszczono pierwszą
klasę gimnazjalną. Oprócz wyżej wymienionego budynku, gimnazjum zajmowało także pomieszczenia w budynku parterowym przy tej samej ulicy (obecnie przedszkole sióstr serafitek). Budynek ten był nazywany pieszczotliwie przez uczniów „kurnikiem”. Jego sale były wilgotne, ciemne
i małe. W związku z tym zajęcia wychowania fizycznego oraz zabawy, akademie i inne imprezy
szkolne odbywały się w kolejnym budynku przy placu Kościuszki. Szkoła stopniowo zaczęła zdobywać coraz większe zaufanie lokalnej społeczności. Młodzież zgłaszała się licznie, ale niestety nie
było wystarczająco dużo miejsca.
Szansą na ziszczenie marzeń o własnym budynku było uzyskanie w roku szkolnym
1919/20 praw szkoły publicznej, która umożliwiła absolwentom szkoły zdanie matury w „macierzystym zakładzie”7. Towarzystwo Szkoły Średniej, które było właścicielem gimnazjum, pieczołowicie gromadziło środki finansowe na budowę szkoły. Nową nadzieją okazał się przyjazd do
Oświęcimia w dniu 21 lutego 1926 roku i objęcie probostwa parafii Najświętszej Marii Panny
w Oświęcimiu przez księdza Jana Skarbka. W lipcu tegoż roku ksiądz został wybrany radnym Rady
Miejskiej w Oświęcimiu, a w 1929 roku nastąpiło desygnowanie go przez członków Towarzystwa
Szkoły Średniej na przewodniczącego komitetu budowy gimnazjum. Jego osobiste zaangażowanie spowodowało, że Rada Gminy Babice uchwaliła jednogłośnie ofiarowanie dwumorgowej parceli pod budowę szkoły na rzecz TSŚ8.
Koło historii zaczęło toczyć się coraz szybciej – 30 lipca 1930 roku wbito symboliczną
pierwszą łopatę. W tym dniu Towarzystwo rozporządzało kwotą 22 000 zł. Na jak wielką inwestycję się zdecydowano, niech świadczy ostateczny koszt wybudowania gmachu, który wyniósł
250 000 zł9. W grudniu 1931 roku budowa została zakończona, zaś samo poświęcenie i oddanie
budynku do użytku zbiegło się z rozpoczęciem roku szkolnego 1932/33. Powszechnie mówi się,
że wystawienie tego budynku gimnazjalnego w tych jakże ciężkich czasach kryzysu i odbudowy
II Rzeczypospolitej zasługuje na miano „Cudu nad Sołą”. Olbrzymi szacunek budzi zgromadzenie potrzebnych środków finansowych. Ofiarodawcami między innymi były okoliczne gminy oraz
osoby prywatne, a w szczególności arcyksiążę Karol Stefan z Żywca, Teofil Wysocki, książę Adam
Sapieha. Na szacunek i uwagę zasługują anonimowi mieszkańcy miasta Oświęcimia, którzy dobrowolnie opodatkowali się na rzecz budowy szkoły. Nieocenione wsparcie finansowe przekazali
również górnicy z najstarszej polskiej kopalni węgla kamiennego w Brzeszczach.
Po zakończeniu budowy kolejnym problemem, na którym skupiły się wysiłki profesorów,
uczniów, rodziców oraz mieszkańców miasta, było wyposażenie szkoły w pomoce dydaktyczne,
potrzebne wyposażenie oraz dokończenie kolejnych sal lekcyjnych. Znowu z pomocą pospieszyli
rodzice, władze i mieszkańcy miasta. Wyzwaniem było wszystko, bo uczniom brakowało nawet
ławek. W ciągu dwóch lat, w okresie od 1930 do 1932 roku, liczba uczniów wzrosła z 253 do 30610.
Szkoła przyjęła także na siebie nowe, bardzo ważne role. Oprócz nauki coraz więcej czasu poświęTamże.
J. Rymwidzki, Historia Zakładu, [w:] Na linji Startu, Wydawnictwo z okazji oddania do użytku budynku
szkoły, red. Jan Rymwidzki, Kraków 1932.
9
Tamże.
10
Tamże.
7
8
157
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
cano wychowaniu i pracy w lokalnym środowisku. Zauważając wysiłki pedagogów, oświęcimianie
docenili ich starania. Wg autora jednego z artykułów w publikacji z 1932 roku: „Gimnazjum zawsze jest oczkiem w głowie tutejszego ogółu”11.
Najwięcej uczniów naszej szkoły pochodziło z rodzin robotniczych i mieszczańskich. Nigdy nie wystąpił problem narodowościowo-wyznaniowy. Najwięcej w tym czasie w szkole było
osób wyznania rzymsko-katolickiego, ale sporo również wyznania mojżeszowego. Nie wyróżniali
się spośród innych uczniów, jednak wykazywali większe zainteresowanie przedmiotami artystycznymi i z łatwością przychodziło im uczenie się języków obcych. Uczniowie uczęszczający do naszej
szkoły wywodzili się głównie z miejscowości znacznie oddalonych od Oświęcimia, dlatego zorganizowanie zajęć pozalekcyjnych ze względów logistycznych było wręcz niemożliwe. Mimo to
uczniowie brali bardzo aktywny udział w życiu szkolnym, chętnie pogłębiali swoją wiedzę w wielu
dziedzinach. W 1931 roku w szkole działały między innymi: kółko literackie, krajoznawcze, fotograficzne, harcerskie. Przy naszym liceum powstała najstarsza w mieście drużyna harcerska ,,Żółta Jedynka’’. Jej zadaniem między innymi było organizowanie ognisk, wycieczek, branie udziału
w zawodach sportowych. Nie możemy zapominać, że nie pracowano wtedy w dogodnych warunkach. Szkole ciągle brakowało funduszy na wyposażenie sal i wykończenie budynku. Mimo tych
trudności Towarzystwo Szkół Średnich podejmowało parokrotnie uchwały o obniżeniu opłat za
pobieranie nauki.
Kolejnym celem osób związanych z naszą szkołą stało się posiadanie sztandaru. Chodziło
o wzmocnienie poczucie wspólnoty. Sztandar w bardzo szybkim czasie został ufundowany dzięki
komitetowi rodzicielskiemu, który zorganizował okolicznościowy festyn. Datki na nim zebrane
przeznaczono w całości na chorągiew. Uroczyste poświęcenie sztandaru odbyło się 11 czerwca
1933 roku. Niestety, nie zachował się on do dzisiejszych czasów i możemy podziwiać go wyłącznie
na archiwalnych zdjęciach, na szczęście dość czytelnych i dokładnych. Po jednej stronie na czerwonym tle widniał polski orzeł, natomiast na odwrocie, na białym tle, wizerunek Matki Boskiej
Częstochowskiej z napisem ,,Pod Twoją Obronę’’. Na szarfach wyhaftowany był napis: Gimnazjum
Koedukacyjne w Oświęcimiu im. ks. St. Konarskiego Towarzystwa Szkoły Średniej.
Nasza szkoła już w 1926 roku przyjęła imię księdza Stanisława Konarskiego – patriarchy
polskich pijarów, działacza politycznego, poety, prawnika, publicysty, który był jedną z najwybitniejszych postaci polskiego oświecenia. Dla uczniów realne znaczenie miał fakt, że ich patron
został w 1771 roku odznaczony przez króla Stanisława Augusta Poniatowskiego medalem Sapere
auso, czyli „temu, który odważył się być mądry”.
Pracowite lata działalności szkoły w latach trzydziestych brutalnie przerwała wojna. Jeszcze dwa tygodnie przed jej wybuchem grono pedagogiczne zastanawiało się nad kierunkami działalności szkoły. Nikt nie przeczuwał, jak tragiczne czasy nadejdą i co czeka polskie społeczeństwo.
Nie przypuszczali, że wspaniałe i spokojne miasto Oświęcim zostanie największym cmentarzyskiem świata i miejscem śmierci oraz męczeństwa milionów niewinnych ludzi.
11
Tamże: I.F., Nasza młodzież.
158
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
5. Grono profesorskie z uczniami. Gimnazjum w Oświęcimiu w latach 30.
W czasie wojny w gmachu funkcjonowała szkoła niemiecka, a następnie były tam koszary.
Już w dwa miesiące po wyzwoleniu Oświęcimia, 1 marca 1945 roku, szkoła wznowiła działalność,
a wcześniej, na początku lutego w urzędzie pracy zebrali się profesorowie, którzy podjęli decyzję o reaktywowaniu liceum. Stan budynku był żałosny. I tu kolejny raz z pomocą przyszli mieszkańcy Oświęcimia. Inicjatorem kolejnego zrywu społeczności lokalnej stał się Stanisław Czernek, który pełnił funkcję
dyrektora od marca 1945 roku do sierpnia 1954 roku. Organizując na nowo szkołę, dyrektor Czernek
w sprawach służbowych jeździł rowerem do kuratorium w Krakowie (prawie 70 kilometrów!).
Do szkoły po zawierusze wojennej zaczęli zgłaszać się potencjalni uczniowie. Problemem okazał się jednak brak dostępu do książek, zeszytów i programów, różny poziom wieku i wiedzy młodzieży,
a także zróżnicowane kwalifikacje kadry nauczycielskiej. W dniach 5 i 6 kwietnia 1945 roku zorganizowano wielką zbiórkę książek12. Wzięły w niej udział 153 osoby, które zostały podzielone na 40 grup
zbiórkowych. Na czele każdej z takich grup stał uczeń lub uczennica z gimnazjum. W sumie zebrano
1240 książek, z których biblioteka szkoły otrzymała 463 woluminów, w tym dla Związku Harcerstwa
Polskiego przekazano 10. Jednocześnie zorganizowano zbiórkę potrzebnego wyposażenia.
Dzieje szkoły w okresie 1945–1995, [w:] Z biegiem lat…, Wydawnictwo Jubileuszowe z okazji 80-lecia Liceum
Ogólnokształcącego im. St. Konarskiego w Oświęcimiu, red. J. Tobiasz, Wrocław–Oświęcim 1995, s. 30.
12
159
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
W roku szkolnym 1945/1946 szkoła została upaństwowiona i odtąd nosiła nazwę Państwowe Gimnazjum i Liceum Koedukacyjne im. ks. Stanisława Konarskiego w Oświęcimiu. Ze
względu na fakt, iż dość duża grupa młodzieży rekrutowała się spoza terenów miasta, podjęto
decyzję o otworzeniu internatu. Żywność i wyposażenie po raz kolejny dostarczyli mieszkańcy
miasta. Wraz ze zmianą ustroju administracji w 1950 roku (likwidacja samorządu terytorialnego)13, szkoła ponownie przeszła restrukturyzację i od tegoż samego roku została przemianowana
na Państwowe Liceum Ogólnokształcące w Oświęcimiu. Tym samym, przez kolejne 30 lat, starano
się wymazać z pamięci patrona, księdza Stanisława Konarskiego. Kolejnymi dyrektorami szkoły
byli: Franciszek Strzała, Stanisław Czernek, Roman Bilik. W roku 1963 dyrektorem został Józef
Cyganik. Za jego kadencji przeprowadzono remont generalny budynku szkoły, a w 1972 roku
Komitet Rodzicielski podjął decyzję o budowie sali gimnastycznej. Rok później dyrektorem szkoły
został profesor Kazimierz Graboń, który kontynuował dzieło swoich poprzedników i w roku 1977
oddał do użytku nową i tak potrzebną salę gimnastyczną.
6, 7. Tablica pamięci i Ściana „Pro memoria” na cmentarzu parafialnym w Oświęcimiu. Fot. G. Gembala.
13
Ustawa z 20 marca 1950 roku o terenowych organach jednolitej władzy państwowej. [Przyp. red.]
160
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
W 1990 roku przy naszej szkole zaczęło działać bardzo prężnie i trzeba przyznać od podstaw Towarzystwo Przyjaciół Liceum Ogólnokształcącego, którego pierwszym prezesem zostaje
profesor szkoły śp. Stefan Piotrowski14. Celem działalności tej grupy pasjonatów była, i jest nadal,
chęć kultywowania pamięci o historii szkoły i ludziach, dzięki którym funkcjonowała. W bieżącym
roku Towarzystwo to obchodzi jubileusz 25-lecia swojego istnienia. Podczas trwania uroczystości
otwierającej rok jubileuszowy było jednym z fundatorów nowego sztandaru szkoły. Myśląc o przyszłości, organizuje wycieczki i wyjazdy naukowe. Każdego roku jest również fundatorem nagrody
finansowej dla absolwenta szkoły, przyznając tytuł „Primo Inter Optimos”.
8. Uczennice przy Ścianie „Pro memoria”. Fot. Jolanta Bąk.
W uznaniu zasług społeczności szkolnej rok 2015 został ustanowiony przez Radę Miasta
Oświęcim rokiem świętego Jana Bosko oraz Liceum Ogólnokształcącego im. ks. Stanisława Konarskiego
w Oświęcimiu.
Uczniowie liceum, jak przed laty, są aktywni w środowisku lokalnym. Współpracują z instytucjami i organizacjami społecznymi działającymi na terenie miasta. Do dziś w holu głównym
szkoły znajdują się cegiełki upamiętniające ofiarodawców.
9. Cegiełki upamiętniające naszych ofiarodawców. Fot. G. Gembala.
14
Dzieje szkoły w okresie 1945–1995, [w:] Z biegiem lat..., s. 48.
161
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
OŚWIĘCIMIANIE – OFIARNI I ZAWSZE RAZEM
Przytoczone powyżej fakty związane z historią szkoły nie wyczerpują solidarnych działań
lokalnej wspólnoty. Przykłady można mnożyć. Wraz z zakończeniem I wojny światowej Oświęcim
znalazł się w granicach państwa polskiego. Zaczęły się kształtować pierwsze władze. Już w dniu 3
listopada 1918 roku Starostwo Powiatowe w Oświęcimiu w okólniku poinformowało społeczność
miasta o zakończeniu istnienia rządu państwa austriackiego. Pierwszą siedzibą nowej komendy
powiatowej był Dworzec kolejowy w Oświęcimiu, a jej pierwszym komendantem – kapitan Ludwik Bernkopf. W tym samym dniu powołano także powiatowy komitet Komisji Likwidacyjnej15.
Jego członkami zostali starosta Jan Dauksza, burmistrz Roman Majzel, adwokat doktor Wiktor
Bałanda oraz właściciel Polanki Wielkiej Teofil Wysocki. Tak powołany komitet postanowił ożywić gospodarkę miasta. Aktywni Oświęcimianie zawiązali towarzystwo przemysłowo-handlowe,
którego celem był rozwój przemysłu, handlu, komunikacji oraz zakup terenów pod prowadzoną
działalność gospodarczą. Spółka ta została formalnie zarejestrowana w dniu 2 marca 1919 roku
jako Oświęcimskie Towarzystwo Handlowo-Przemysłowe. A społeczność Oświęcimia była jak zawsze gotowa do podejmowania wspólnych działań.
Jak silne były tendencje niepodległościowe, poczucie polskości wśród mieszkańców
ziemi oświęcimskiej, świadczy choćby fakt pomocy udzielanej powstańcom z Górnego Śląska.
W dniach 18 oraz 19 sierpnia 1919 roku zostały posłane na pomoc powstańcom dwa oddziały „peowiaków”. Natomiast po upadku powstania, w 1919 roku, powołano komitet niesienia
pomocy Górnoślązakom; na czele komitetu stanął burmistrz. Wśród mieszkańców Oświęcimia
powszechne również było zbieranie datków dla ofiar powstania. Utworzono dla nich obóz pod
dowództwem Jana Wyględy. Kierownikiem oświaty został ks. Czaplewski; chodziło o to, aby młodzież mogła podjąć naukę.
Oświęcimianie zakładali też organizacje patriotyczne. Ich liczba i rodzaj były wręcz imponujące: związek legionistów polskich, związek powstańców śląskich, związek inwalidów wojennych RP, związek strzelecki, związek harcerstwa polskiego oraz wiele innych o charakterze młodzieżowym, sportowym, religijnym, kulturalno-oświatowym.
Podsumowując, uważamy że w naszej polskiej historii zbyt rzadko pokazujemy przykłady
wspólnego działania i przeżywania radości, skupiając się na cierpieniu i tragediach, które nas spotykały. Tematem naszej pracy było pokazanie, jak trwałe i spajające każdą społeczność mogą być
przykłady wspólnego sukcesu, a za taki uważamy przeszłość, teraźniejszość oraz przyszłość naszej szkoły. Udział w konkursie stał się dla nas doskonałą okazją, aby zbadać opinię mieszkańców
Oświęcimia na tematy konkursowe. 12 marca 2015 roku postanowiłyśmy przeprowadzić sondę
uliczną na Placu Targowym. Udało nam się porozmawiać z około 90 osobami, którym zadałyśmy
dwa najbardziej kluczowe dla naszej pracy pytania:
15
Polska Komisja Likwidacyjna Galicji i Śląska Cieszyńskiego, działająca w latach 1918-19. [Przyp. red.]
162
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
– CO WEDŁUG PANA/PANI JEST NAJBARDZIEJ CHARAKTERYSTYCZNYM MIEJSCEM
W OŚWIĘCIMIU?
Najczęstszą odpowiedzią, jaka padała, był rynek, ponieważ niedawno odnowiony stanowi wizytówkę Oświęcimia. Niewiele mniej osób odpowiedziało, że takim miejscem jest Muzeum
Auschwitz Birkenau i z tego, co udało nam się zauważyć, takiego zdania były raczej osoby starsze.
Większa liczba osób, od których udało nam się uzyskać odpowiedzi na nasze pytania mieszkała
w Oświęcimiu i była w średnim wieku. Wskazali oni miejsca, które są przeznaczone do spędzania
czasu wolnego, natomiast według osób starszych symbol miasta jednoznacznie stanowi obecne
muzeum na miejscu nazistowskiego KL Auschwitz Birkenau.
– CO WEDŁUG PANI/PANA BARDZIEJ SPAJA SPOŁECZNOŚĆ – WSPÓLNA RADOŚĆ CZY
CIERPIENIE?
Pytanie to sprawiło trudność naszym respondentom, potrzebowali trochę czasu na zastanowienie, a kilku z nich odmówiło odpowiedzi. W większości padała odpowiedź, że to sukces jest czynnikiem spajającym. Podawano różne przykłady, między innymi: rozwój szkolnictwa
w Oświęcimiu, powstanie Zakładów Chemicznych, duma narodowa z osiągnięć sportowców, rozwój infrastruktury w naszym mieście, dobre relacje rodzinne, wsparcie bliskich. Natomiast osoby
odpowiadające, że to cierpienie najbardziej łączy, uzasadniali to kwestią, iż wydarzenia, które
miały miejsce na naszych ziemiach w czasach II wojny światowej zostaną w pamięci mieszkańców
już na zawsze. Wnioskując, stwierdziłyśmy, że wiele osób, z którymi udało nam się porozmawiać,
spaja radość. Niestety nieliczna grupa osób wskazała na nasze liceum.
Dodatkowo przeprowadziłyśmy ankietę wśród 104 uczniów naszej szkoły. 13 marca
2015 roku naszym koleżankom i kolegom zadałyśmy następujące pytania:
– CO BARDZIEJ SPAJA SPOŁECZNOŚĆ?
a) wspólne przeżywanie radości
b) wspólne cierpienie
c) inne
d) oba
163
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
– CZY KTOŚ Z TWOJEJ RODZINY UCZĘSZCZAŁ DO NASZEJ SZKOŁY?
a) rodzic
b) rodzeństwo
c) dalsza rodzina
d) nikt
– JAKIE MIEJSCE W OŚWIĘCIMIU UWAŻASZ ZA NAJBARDZIEJ CHARAKTERYSTYCZNE?
• Muzeum Auschwitz – 63 osoby
• Miejsca rozrywki i rekreacji – 18 osób
• Rynek – 12 osób
• Zamek – 5 osób
• Dworzec PKP – 2 osoby
• LO im. Stanisława Konarskiego – 2 osoby
• Wstrzymanie się od głosu – 2 osoby
– WSKAŻ SWOJE MIEJSCE ZAMIESZKANIA.
• Oświęcim – 60 osób
• Poza Oświęcimiem – 43 osoby
• Wstrzymanie od głosu – 1 osoba
Celem przeprowadzenia ankiety było m.in.:
− zbadanie, co według młodzieży najbardziej łączy ludzi. Uczniowie naszej szkoły są podzieleni mniej więcej po połowie, jeśli chodzi o czynnik najbardziej spajający.
164
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia PRACE KONKURSOWE
− drugie pytanie zadałyśmy po to, żeby dowiedzieć się, czy wybór naszej szkoły związany
jest z rodzinną tradycją. Z odpowiedzi wynika, że większość osób ma lub miało rodzinę
w naszej szkole.
− chciałyśmy się dowiedzieć, czy ludzie uważają Oświęcim za symbol tragedii w związku
z jego udziałem w II wojnie światowej. Z odpowiedzi wynika, że większość osób wiąże
miasto z obozem zagłady.
− kolejnym pytaniem chciałyśmy sprawdzić, jak duża liczba uczniów pochodzi z Oświęcimia. Zauważyłyśmy, że mieszkańcy miasta nie łączą go tylko z tragedią, ale także
z radością, rozrywką. Natomiast osobom z poza Oświęcimia, które nie znają miasta tak
dobrze, w większości nasuwa się na myśl były obóz KL Auschwitz Birkenau.
Bibliografia:
Z biegiem lat…, Wydawnictwo Jubileuszowe z okazji 80-lecia Liceum Ogólnokształcącego im. St.
Konarskiego w Oświęcimiu, red. J. Tobiasz, Wrocław–Oświęcim 1995.
Na linji Startu, Wydawnictwo z okazji oddania do użytku budynku szkoły, red. odpowiedzialny Jan
Rymwidzki, Kraków 1932.
Na linii startu – 80 lat później, Wydawnictwo Jubileuszowe, red. odpowiedzialny Jolanta Bąk,
Oświęcim 2012.
Ziemia Oświęcimska, opr. J. Warchał, J. Krawczyk, T. Gąsowski, S. Pagaczewski, Wydawnictwo Artystyczno-Graficzne Kraków, 1969.
Archiwum szkolne:
Petycja Komitetu Obywateli Miasta i mieszkańców Oświęcimia tudzież władz przyległych gmin,
1907 r.
165
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia CERTYFIKATY
CERTYFIKATY
167
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
Uczeń
Nauczyciel
Szkoła
Baska Małgorzata
Marczak Aleksandra
II Liceum Ogólnokształcące im. Ziemi Kociewskiej w Stargardzie
Gdańskim
Bereś Karolina
Karpowicz Robert
Centrum Kształcenia Zawodowego i Ustawicznego ELEKTRYK
w Nowej Soli
Bogdańska Dominika
Stefański Stanisław
II Liceum Ogólnokształcące im. Adama Mickiewicza w Słupsku
Buba Patrycja
Malicki Jacek
Zespół Szkół im. Jędrzeja Śniadeckiego w Pionkach
Ciesielska Patrycja
Marczak Aleksandra
II Liceum Ogólnokształcące im. Ziemi Kociewskiej w Stargardzie
Gdańskim
Cybula Paulina
Słowińska Iwona
IV Liceum Ogólnokształcące im. Stefanii Sempołowskiej w Lublinie
Cygan Patrycja
Baran Magdalena,
Korab Anna
Zespół Szkół Ogólnokształcących Nr 2 w Rzeszowie
Czernik Natalia
Popielewicz Anna
I Liceum Ogólnokształcące im. Stefana Czarnieckiego w Chełmie
Czubek Marieta
Marczak Aleksandra
II Liceum Ogólnokształcące im. Ziemi Kociewskiej w Stargardzie
Gdańskim
Daniluk Aleksander
Mojski Michał
I Liceum Ogólnokształcące im. Tadeusza Kościuszki w Łukowie
De Doliwa Zielińska
Małgorzata
Bednarek Zdzisław
III Społeczne Liceum Ogólnokształcące im. Juliusza Słowackiego STO
w Krakowie
Daniec Julia
Kiedysz Elżbieta
XI Liceum Ogólnokształcące im. Stefana Żeromskiego w Warszawie
Drabik Joanna
Malicki Jacek
Zespół Szkół im. Jędrzeja Śniadeckiego w Pionkach
Drobiszewski Mariusz
Marianna Rant-Tanajewska
Zespół Szkół Technicznych w Suwałkach
Figura Filip
Rybarczyk Beata
Zgierski Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych im. Jana Pawła II w Zgierzu
Gesella Paulina
Lepsza Renata
Zespół Szkół w Mogilnie
Glinkowska Katarzyna
Marczak Aleksandra
II Liceum Ogólnokształcące im. Ziemi Kociewskiej w Stargardzie
Gdańskim
Grabczak Andżelika
Popielewicz Anna
I Liceum Ogólnokształcące im. Stefana Czarnieckiego w Chełmie
Grygiel Szymon
Matysiak Katarzyna
Zespół Szkół Nr 1 im. Jana Pawła II w Przysusze
168
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia CERTYFIKATY
Uczeń
Nauczyciel
Szkoła
Hawryło Sabina
Słowińska Iwona
IV Liceum Ogólnokształcące im. Stefanii Sempołowskiej w Lublinie
Hendel Agnieszka
Janicki Paweł
Zespół Szkół Gastronomiczno-Hotelarskich w Tarnowskich-Górach
Holak Anna
Lepsza Renata
Zespół Szkół w Mogilnie
Jurek Paulina
Kiedysz Elżbieta
XI Liceum Ogólnokształcące im. Stefana Żeromskiego w Warszawie
Kaleta Michał
Bielecki Tomasz Liceum Ogólnokształcące im. Ks. Kardynała Stefana Wyszyńskiego
w Staszowie
Kamela Karolina
Zgorzelska Beata
Zespół Szkół Nr 2 im. Noblistów Polskich w Choszcznie
Karpińska Julia
Popielewicz Anna
I Liceum Ogólnokształcące im. Stefana Czarnieckiego w Chełmie
Klein Anna
Marczak Aleksandra
II Liceum Ogólnokształcące im. Ziemi Kociewskiej w Stargardzie
Gdańskim
Kołodziejczyk Albert
Kołodziejczyk Renata
I Liceum Ogólnokształcące im. Jarosława Dąbrowskiego w Tomaszowie Mazowiecki
Konopka Natalia
Malicki Jacek
Zespół Szkół im. Jędrzeja Śniadeckiego w Pionkach
Kotowska Justyna
Kiedysz Elżbieta
XI Liceum Ogólnokształcące im. Stefana Żeromskiego w Warszawie
Kubicka Julia
Marczak Aleksandra
II Liceum Ogólnokształcące im. Ziemi Kociewskiej w Stargardzie
Gdańskim
Kubik Karolina
Marczak Aleksandra
II Liceum Ogólnokształcące im. Ziemi Kociewskiej w Stargardzie
Gdańskim
Kubińska Klaudia
Popielewicz Anna
I Liceum Ogólnokształcące im. Stefana Czarnieckiego w Chełmie
Kulig Konrad
Popiołek Janusz
IV Liceum Ogólnokształcące im. Krzysztofa Kamila Baczyńskiego
w Olkuszu
Laskowska Paulina
Kiedysz Elżbieta
XI Liceum Ogólnokształcące im. Stefana Żeromskiego w Warszawie
Lik Maria
Popielewicz Anna
I Liceum Ogólnokształcące im. Stefana Czarnieckiego w Chełmie
Litwin Milena
Popielewicz Anna
I Liceum Ogólnokształcące im. Stefana Czarnieckiego w Chełmie
Litwińska Paulina
Dubowicz Tomasz
IV Liceum Ogólnokształcące im. Krzysztofa Kamila Baczyńskiego
w Słupsku
169
HISTORIA I ŻYCIE X EDYCJA KONKURSU
Uczeń
Nauczyciel
Szkoła
Lorenc Julia
Kiedysz Elżbieta
XI Liceum Ogólnokształcące im. Stefana Żeromskiego w Warszawie
Majdowska Wiktoria
Dubowicz Tomasz
IV Liceum Ogólnokształcące im. Krzysztofa Kamila Baczyńskiego
w Słupsku
Mazurek Milena
Popielewicz Anna
I Liceum Ogólnokształcące im. Stefana Czarnieckiego w Chełmie
Mendus Jakub
Strzelecka Teresa
Zespół Szkół Nr 1 im. prof. Bolesława Krupińskiego
Mojzych Weronika
Mojski Michał
I Liceum Ogólnokształcące im. Tadeusza Kościuszki w Łukowie
Mojzych Artur
Mojski Michał
I Liceum Ogólnokształcące im. Tadeusza Kościuszki w Łukowie
Mydlak Bartłomiej
Słowińska Iwona
IV Liceum Ogólnokształcące im. Stefanii Sempołowskiej w Lublinie
Nieznaj Izabela
Słowińska Iwona
IV Liceum Ogólnokształcące im. Stefanii Sempołowskiej w Lublinie
Nowak Gabriela
Janicki Paweł
Zespół Szkół Gastronomiczno-Hotelarskich w Tarnowskich-Górach
Nowak Marek
Zgorzelska Beata
Zespół Szkół Nr 2 im. Noblistów Polskich w Choszcznie
Nowak Karolina
Bąk Jolanta
Powiatowy Zespół Szkół Ogólnokształcących Nr 1 im. ks. Stanisława
Konarskiego w Oświęcimiu
Oleśkiewicz Bartosz
Kozioł Anna
I Liceum Ogólnokształcące im. Tadeusza Kościuszki w Łukowie
Podsiadło Borys
Kiedysz Elżbieta
XI Liceum Ogólnokształcące im. Stefana Żeromskiego w Warszawie
Polański Tomasz
Wesołowski Mirosław
Liceum Ogólnokształcące im. Adama Mickiewicza w Górze
Prokopiuk Natalia
Popielewicz Anna
I Liceum Ogólnokształcące im. Stefana Czarnieckiego w Chełmie
Pryka Anna
Lepsza Renata
Zespół Szkół w Mogilnie
Psionka Magda
Popielewicz Anna
I Liceum Ogólnokształcące im. Stefana Czarnieckiego w Chełmie
Rygulski Bartosz
Karpowicz Robert
Centrum Kształcenia Zawodowego i Ustawicznego ELEKTRYK
w Nowej Soli
Sierocka Alina
Marczak Aleksandra
II Liceum Ogólnokształcące im. Ziemi Kociewskiej w Stargardzie
Gdańskim
Sikorska Katarzyna
Popielewicz Anna
I Liceum Ogólnokształcące im. Stefana Czarnieckiego w Chełmie
Siurek Kamila
Mojski Michał
I Liceum Ogólnokształcące im. Tadeusza Kościuszki w Łukowie
170
Czas pokoju i radoścI w historii mojej rodziny i jej otoczenia CERTYFIKATY
Uczeń
Nauczyciel
Szkoła
Skibińska Paula
Czuj Mariusz
II Liceum Ogólnokształcące we Włodawie
Soból Przemysław
Kiedysz Elżbieta
XI Liceum Ogólnokształcące im. Stefana Żeromskiego w Warszawie
Strukiel Anna
Malicki Jacek
Zespół Szkół im. Jędrzeja Śniadeckiego w Pionkach
Sulewski Adrian
Marczak Aleksandra
II Liceum Ogólnokształcące im. Ziemi Kociewskiej w Stargardzie
Gdańskim
Suszyński Damian
Karpowicz Robert
Centrum Kształcenia Zawodowego i Ustawicznego ELEKTRYK
w Nowej Soli
Swaryczewska Olga
Kiedysz Elżbieta
XI Liceum Ogólnokształcące im. Stefana Żeromskiego w Warszawie
Szczerba Anna
Rusin Urszula
V Liceum Ogólnokształcące im. Janusza Korczaka w Tarnowie
Szokiel Iga
Słowińska Iwona
IV Liceum Ogólnokształcące im. Stefanii Sempołowskiej w Lublinie
Szwagierczyk Aleksandra
Utnik Edyta
Zespół Szkół im. Stanisława Staszica w Staszowie
Szymanek Daria
Mojski Michał
I Liceum Ogólnokształcące im. Tadeusza Kościuszki w Łukowie
Świrszcz Martyna
Popielewicz Anna
I Liceum Ogólnokształcące im. Stefana Czarnieckiego w Chełmie
Trojanowski Kamil
Makuch Małgorzata
Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych Nr 2 w Końskich
Werenkowicz Katarzyna Popielewicz Anna
I Liceum Ogólnokształcące im. Stefana Czarnieckiego w Chełmie
Wiśniewski Robert
Rudzka Anna
Zespół Szkół Technicznych im. Ziemi Dobrzyńskiej w Lipnie
Witczak Joanna
Lepsza Renata
Zespół Szkół w Mogilnie
Wójcik Martyna
Rusin Urszula
V Liceum Ogólnokształcące im. Janusza Korczaka w Tarnowie
Wrońska Anna
Kiedysz Elżbieta
XI Liceum Ogólnokształcące im. Stefana Żeromskiego w Warszawie
Zacharska Monika
Mojski Michał
I Liceum Ogólnokształcące im. Tadeusza Kościuszki w Łukowie
Zajączkowska Aleksandra Kiedysz Elżbieta
XI Liceum Ogólnokształcące im. Stefana Żeromskiego w Warszawie
Zalewska Martyna
Dubowicz Tomasz
IV Liceum Ogólnokształcące im. Krzysztofa Kamila Baczyńskiego
w Słupsku
Zmeczerowska Emilia
Marczak Aleksandra
II Liceum Ogólnokształcące im. Ziemi Kociewskiej w Stargardzie
Gdańskim
171
TEMATY POPRZEDNICH KONKURSÓW
I. 2002/2003
Moja mała ojczyzna we wspólnej Europie
II. 2003/2004
Czy potrafimy rządzić się sami? Społeczność lokalna dawniej i dziś
III. 2004/2005
Buntownicy czy konformiści? Doświadczenia pokoleń
IV. 2008/2009
Polacy i Niemcy – wczoraj, dziś i jutro
V. 2009/2010
Rzeczpospolita wielu narodów.
Dziedzictwo przeszłości, szansa na przyszłość
VI. 2010/2011
Prace i dnie – praca jako zawód i powołanie
w doświadczeniach pokoleń
VII. 2011/2012
Usłyszane przy stole, znalezione w szufladzie,
czyli przeszłość w rodzinnej pamięci
VIII. 2012/2013
Żydzi w naszej pamięci
IX. 2013/2014
Patriotyzm w burzliwym stuleciu (1914–2014)
Spis treści
PODSUMOWANIE KONKURSU ................................................................................. 5
PRACE INDYWIDUALNE ......................................................................................... 11
Zuzanna Anioła, I nagroda
Zofia i Józef Skonkowie: „ocalić od zapomnienia”
Magdalena Seń, I nagroda
Radość powojennej odbudowy. Z życia przesiedleńców
Eliza Drogosz, II nagroda
Być kamykiem w lawinie zmian, czyli historia pani Anny Jeziornej
Damian Mitura, II nagroda
Życie Wacława Tuwalskiego, działacza oświatowego
Igor Kubalski, III nagroda
Staszowski Prometeusz. Rzecz o Stefanie Kopczyńskim
Karolina Rafalska, III nagroda
Dr Maria Paulina Orsetti – osoba godna pamięci
Marek Rudzki, III nagroda
Radość powojennej odbudowy
PRACE ZBIOROWE ............................................................................................... 121
Zuzanna Grześkowiak, Mateusz Miesiąc, Maciej Nowaczyk, Michał Wiśniewski,
I nagroda Ocalić od zapomnienia – Franek Kosiński „Kultura”
Karolina Kaczorowska, Anna Kępka, Dominik Ostapiuk, Tytus Tusiński, III nagroda
Niezwykła fabryka samolotów
Gabriela Gembala, Karolina Nowak, Olga Piaseczny, Paulina Saduś, III nagroda
Sukces w dziejach lokalnej wspólnoty. Historia szkoły w Oświęcimiu
CERTYFIKATY ........................................................................................................ 167
2014/2015
Czas pokoju i radości
w historii mojej rodziny i jej otoczenia

Podobne dokumenty