23. Tułaczy los żołnierza z 1939 r.

Transkrypt

23. Tułaczy los żołnierza z 1939 r.
Witka 23
TUŁACZY LOS ŻOŁNIERZA WRZEŚNIA 1939
Dzisiejszym artykułem zamykamy cykl wspomnień por. Bogusława Cereniewicza,
który w dniach 15-14 września 1939r. wraz ze swoim towarzyszem ukrywał się w Soćkach.
„Jakoś daleko do tej wsi Soćki. (...) Jakaś łąka, błota i nagle stajemy nad strumykiem (Ten
strumyk to „Witka” - przypis A.B.).- Niech to szlag trafi, jakie te mapy niedokładne!
Przechodzimy w bród. Nogi grzęzną, a przy ich wyciąganiu ściekająca woda robi dużo
hałasu. (...) Idziemy po jakichś zagonkach i nagle wychodzimy na obustronnie rzadko
zabudowaną uliczkę wsi (chodzi tu o Wolę Wodyńską - przypis A.B.). Nic mi się nie zgadza.
Chcemy drogę skrócić przez najbliższe podwórze. Na ziemi szeleści słoma. Słychać
chrapanie. Nachylam się i serce mi lodowacieje. Rany boskie! Całe podwórko zasłane grubo
słomą, a na tej słomie śpią jak zabici... Niemcy. Przestępuję przez jedno, drugie, trzecie ciało
i kryję się za stodołą. Trzeba ochłonąć z wrażenia, ale czas nagli. (...) Trzeba się gdzieś
zadekować. Przed nami las. Udało się. Siadamy na skraju pod drzewem i zapalamy papierosa.
Obok mamy drogę, niedaleko widać kontury zabudowań. Podchodzimy ostrożnie do
najbliższej chałupy. Wygląda na to, że we wsi Niemców nie ma. Pukamy do okna, najpierw
lekko, później coraz gwałtowniej. Wreszcie słychać jakieś szmery, ktoś wygląda przez okno,
za chwilę drzwi się otwierają i wychodzi z nich gospodarz.- Dzień dobry, jak się nazywa ta
wieś? - pytamy prawie jednocześnie. - Soćki – odpowiada gospodarz. (...) - Są tu Niemcy? Nie ma, ale parę razy przejeżdżali. - Gdzie mieszka sołtys? - To właśnie ja. Prosimy, żeby nas
przechował do wieczora. Sołtys krzywi się i powiada, że zostało we wsi ogłoszone, iż za
przechowywanie polskich żołnierzy grozi kara śmierci. - My pana nie zdradzimy. Prześpimy
się w stodole i wieczorem pójdziemy dalej. - Panowie mam żonę i dzieci... - Zapłacimy. Daję
dwadzieścia złotych. Możemy dać więcej. Przyjął banknot, ale drzwi przymyka. Staszek się
zaczyna denerwować i kląć. Ja wyciągam jeszcze papierosy. Sołtys puszcza drzwi i wychodzi
na zewnątrz. Oczy mu się palą do moich Metolowych. Zachęcam, żeby wziął więcej. Bierze
całą garścią. W rezultacie prowadzi nas do stodoły. Po drabinie wchodzimy wysoko w sąsiek.
Jeszcze raz zaręczamy, iż wieczorem pójdziemy dalej. Prosimy, żeby nas zbudził, gdy się
ściemni, i w miarę możliwości postarał się o coś do zjedzenia. Ale już wciąga nas ciepłe,
przytulne legowisko w słomie. Zasypiam w trakcie rozpinania pasa. (...) O zmroku ktoś nas
budzi. Na strych naszej stodoły przyszła córka gospodarza i przyniosła miskę jajecznicy oraz
furę chleba. Z jej sposobu zachowania się widzimy, że zrobiła to w tajemnicy przed ojcem.
Zjadamy wszystko, ale jesteśmy wciąż nieprzytomni ze zmęczenia i rozespania. Zasypiamy
znowu, wciąż w ubraniach, w butach i zapiętych pasach. Wszystko to schnie szybko od ciepła
ciała oraz rozgrzanego legowiska. Pokrywa nas twarda skorupa błota oraz brudu. Około godz.
23/00 budzi nas sołtys. Gościnnie przypomina, że mieliśmy odejść z jego stodoły. Wypytuję
go o sytuację na interesujących nas kierunkach. Wiadomości są niepomyślne. Wzdłuż szosy
Seroczyn-Siedlce i Stoczek-łuków, jako też wzdłuż głównych dróg lub skrzyżowań strzelają
w nocy karabiny maszynowe. Ginie dużo uciekinierów cywilnych. Niemcy zbierają po lasach
porzucony sprzęt i zapędzają ludność do grzebania poległych. Słucham tego wszystkiego jak
przez sen. Bezpieczne i ciepłe legowisko zdemobilizowało nas. Przeraża teren, noc i widmo
błąkania się, jak to było wczoraj. Poniża świadomość, że się jest ściganym we własnej ziemi.
Aby więc odwlec decyzję, tłumaczymy sołtysowi, że wyjdziemy o późniejszej porze. Sołtys
wciąż powtarza, iż nie chce za nas wisieć. - Podejrzany typ - mówi Staszek - musimy uważać.
Ale to nie przeszkadza, że Staszek przysuwa się do gospodarza i coś mu klaruje o jajecznicy z
kiełbasą i wtyka mu banknoty. Sołtys skomli pokornie: - Nie mam, panie, wszystko zabrali,
1
wszystko zjedli. Kara boska, przyjdzie zginąć wraz z rodziną. Jednak papierosy i pieniądze
zabiera. (...) Przespaliśmy jak zabici całą noc. Bardzo wcześnie, gdy jeszcze wieś spała,
zbudził nas sołtys. Przyniósł cos zjeść i był nawet dość giętki, ale wyraźnie znalazł już jakiś
sposób pozbycia się nas. Pytamy o sytuację. Nadeszły jakieś nowe siły niemieckie, które
kwaterują we wszystkich okolicznych wsiach i dworach. (...) Sołtys rozumie, jak trudno nam
będzie w takich okolicznościach przedzierać się i chce nas przeprowadzić na strych obory...
Swojej sąsiadki. Tam jest lepszy, bezpieczniejszy schowek, a jego obejście jest przy drodze,
no i jako sołtys nie chce „dawać złego przykładu”. Dobrze, przechodzimy. To zaledwie
kilkadziesiąt kroków. Widzimy na ganku przerażoną córkę sołtysa, wycierającą fartuchem
oczy. Daleko jednak upadło jabłko od jabłoni. (...) Sołtys jest bardzo usłużny, jednak Staszek
oświadcza, że gdy będziemy odchodzić, musi go nabić po mordzie. Kiedy sołtys już znika,
jego córka przynosi nam znowu michę jajecznicy i dużo chleba i mleka. Później przychodzi
nasza nowa gospodyni z około dziesięcioletnim synkiem. Jest to serdecznie dobra niewiasta i
z miejsca tak się naszym losem przejmuje, że chciałaby nieba przychylić. Deklaruje nawet
dostarczenie ubrań po mężu. A tymczasem morzy nas senność. (...) Gdzieś koło południa
budzę się z wewnętrznym przeczuciem niebezpieczeństwa. Słychać hałas, jakieś okrzyki. (...)
Rozsuwam słomę poszycia i przez szparę chcę zobaczyć, co się dzieje. U nas panuje półmrok,
a na dworze oślepiająco świeci słońce. We wsi słychać... gardłowe okrzyki Niemców. Budzę
szybko Staszka. Natychmiast znika senność i rozleniwienie. Zarówno umysł, jak i mięśnie
elektryzuje znowu zwierzęca czujność i gotowość do walki. Poprawiamy pasy i
umundurowanie. Staszek siedzi na słomie i ładuje magazynek pistoletu, ja powracam do
punktu obserwacyjnego. Za chwilę staje przy mnie Staszek: - Ten sołtys chyba doniósł.
Jesteśmy pod wrażeniem, że Niemcy nas szukają, i bez żadnych wątpliwości nastawiamy się
na walkę. Mamy po kilka granatów i po dwa magazynki amunicji do Visa. Rąbię Staszkowi
krótko: - Żadnej niepotrzebnej strzelaniny. Ani pary z ust, dopóki nie okaże się, że nas
szukają. W razie potrzeby strzelamy i walczymy tylko o przebicie się do lasu. Wtedy ja
skoczę pierwszy, ty mnie będziesz osłaniał. Zaraz po osiągnięciu najbliższej ochrony ja będę
ciebie krył, a wtedy wiejesz do mnie. Ukazują się Niemcy. Jest to niewielki oddział konny,
może pluton. Psiakrew, jest przy nich sołtys. Kilku Niemców wraz ze swoimi końmi wchodzi
do naszej obory. Skrzypią drzwi wejściowe. Zaczynamy ciszej oddychać: Niemcy rozmawiają
na dole bardzo spokojnie, śmieją się. Ustawiają konie. Słychać, jak zdejmują siodła. Nie
poprawia to jednak naszej sytuacji. Teraz już mamy zamkniętą drogę ucieczki. (...) Niemcy
rozesłali słomę na podwórku. Śpią tam, wylegują się, czyszczą broń i siodła. Przyzwyczajmy
się trochę do tej sytuacji i... do diabła znowu zasypiamy. Budzi nas ciche wołanie: - Panowie,
panowie... Przytomnieję w jednej chwili i czołgam się do skraju sąsieka. Jest zupełnie
ciemno, ale spoza snopa widzę stojącą na drabinie postać: - Kto tam? - To ja sołtys. - Czy
Niemcy są jeszcze we wsi? - Nie, nie ma. Z relacji sołtysa wynika, że Niemcy zapewne
opuszczają ten rejon i obsadzają większe miejscowości. Komunikuję sołtysowi, że jutro
ruszymy stąd i zalecamy, by „siedział cicho”. My tu jeszcze wrócimy... Postanowiliśmy
jednak jeszcze przespać tę noc i jutro pomaszerować.”
(Wybrał: A. Boczek)
2