Lars von Trier: „Przełamując fale” (20

Transkrypt

Lars von Trier: „Przełamując fale” (20
Lars von Trier: „Przełamując fale” (20.03.2013)
M. Bogaczyk-Vormayr: Głos w dyskusji
(Fakultet SL 2013: „Zagadnienia egzystencji i dylematu moralnego w kinie światowym”)
„Jak można kochać słowo?” – to największe, najważniejsze, najbardziej otrzeźwiając e i
przywołujące intuicyjną, autentyczną moralność, pytanie, jakie zadaje film von Triera – ustami
jego bohaterki, Bess. Bess jako Inna, odmienna, naznaczona chorobą (i/lub chorobą wiary) czy
też talentem wiary, odmienna, swoją wrodzoną i pogłębioną samotnym życiem, innością, lecz –
wreszcie –
także przemieniona, suwerenna i wreszcie świadoma w swojej odmienności
(świadomością zdobytą w upokorzeniu), wchodzi do świątyni, do miejsca, które najlepiej znała i
które najlepiej znało ją, nie rozumiejąc go więcej. Odkrywszy, że to miejsce, ten świat, nigdy
naprawdę nie znały jej – pokładów uczuć, jakie tworzą jej los. Jak można kochać słowo? Bess
zwraca się do duchownego: Nie rozumiem, o czym mówisz. Bess zaczyna mówić własnym
językiem. Nie wiemy jeszcze tylko, który z jej głosów – jej pierwszy głos, brzmiący dziecinnie i
dziewczęco, nieco nieskładny, czy ten głos dojrzały, męski, głos zarówno opiekuna, jak i sędziego
– będzie ją dalej prowadził. Wiemy jednak, że głos silniejszego, głos Boga-Prawa-Logosu,
powróci do niej. Bowiem z czymś z zewnątrz siebie, z zewnątrz własnej niewinności, Bess będzie
chciała dzielić wysiłek ostatecznej decyzji – oddania życia za Jana (decyzja o powrocie na
statek). Głos staje się tym samym tylko głosem chroniącym a nie skazującym. Jes t teraz Słowem
Dobroci a nie Prawa.
„Przełamując fale” jest filmem o granicach miłości i o bezgranicznym poniżeniu, lub
inaczej: o granicach poniżenia i o bezgranicznej wierze (i kolejnych, podobnych, wariantach),
lecz tu przez chwilę interesuje mnie jako opowieść o dialektyce Dobra i Prawa, czyli o dwóch
różnych wcieleniach Słowa.
„Chciałem zrobić film o Dobroci” – słynne zdanie von Triera o „Przełamując fale”;
koryguje je Slavoj Žižek, stwierdzając, że jest to film o nieuchronnych impasach Dobroci.1
Žižek ma rację – scena otwierająca epilog, przesłuchanie dr Richardsona, przesłuchania mającego
posłużyć do ustalenia przyczyn śmierci Bess, jest właściwym, kluczowym i zamykającym,
podpisem von Triera. Richardson powiada: „Gdybym miał ją opisać, nie użyłbym diagnozy
'neurotyczna', 'psychotyczna', lecz po prostu powiedziałbym, że była 'dobra'.” Tym, na co cierpi
Bess, przez co umiera i dzięki czemu też podtrzymywała swoje i cudze istnienie jest Dobroć.
Prawo, dogmat, czyli słowo jako obowiązujący Lo gos jest zasadą określającą byt wspólnoty, z
której pochodzi Bess. Prawo zostaje złamane, następuje wykluczenie.
1 Zob. S. Žižek, Lacrimae reru m. Kieślowski, Hitchcock, Tarkowski, Lynch, tłu m. G. Jankowicz e at., Warszawa
2011, s. 229.
1
Historia ta opowiedziana zostaje w scenerii podkreślającej wcale nie jej fantastyczność,
obcość, lecz uniwersalizm. Mamy do czynienia z pewną przypowieścią, która jednak niesie w
sobie nie pouczenie (pedagogikę a zarazem abstrakcję), lecz ma w sobie siłę odczarowywania
utopii. Im dłużej tkwimy na tej wyspie, tym bardziej staje się ona realna – krajobraz, samo
miejsce, przestaje być symboliczną wyspą, czas jest konkretny, ludzie coraz mniej wydają się
odgrywać schematyczne role moralizatorskiej przypowieści. Wychodzą z tego kontekstu, z tych
ram, w których nie przewidziano wy staczającej przestrzeni dla wydarzeń, jakie mają nastąpić.
Charakterystyczne dla tej wersji utopii (i skądinąd dla samego von Triera dość nietypowe)
jest pokazanie wcale nie zła, które działa podskórnie w opartej na dogmacie, na prawie,
społeczności. Nie ono jest tematem i nie ono rozrywa owe ramy wydarzeń i opowieści. Zło,
typowe dla świata von Triera, które w pewnym momencie, małymi krokami, zaczyna wyniszczać
odmieńca, Innego, powodując następnie jego okrutny odwet, nie tylko nie jest triumfatorem tej
historii, ale właściwie nie ma do niej dostępu – gdyż nie ma dostępu do samej Bess. W
„Przełamując fale” von Trier pokazuje, że tym, co rozsadza utopię dobra, czyli tylko prawo, jako
ustalone zasady postępowania, czyniące życie znośnym (utopia, fałsz w miejsce prawdy i
konfrontacji z losem) jest miłość. Wykluczona i odrzucona Bess nie jest ostatecznie ofiarą, jest
tym, kto siebie ofiaruje. To jest stanowisko Bess – metafizyczne, egzystencjalne; to jest ta
różnica, na którą zgodzić nie chcą się inni, widząc w jej cierpieniu tylko ból.
Tematem centralnym – chyba dla całej twórczości von Triera – jest stygmat odmienności i
ludzkie prawo do jej wyrazu, zatem tego, co przekracza granice, przełamuje fale. Nie unosi się na
powierzchni, i nie daje się zatopić. Miłość jest ex definitione zawsze ofiarowaniem. Miłość Bess
jest miłością innej wiary – już nie do Słowa. Dosłownie – jakkolwiek niezgrabnie to nie zabrzmi
– jest to miłość krzyża, miłość spoza religii, spoza autorytetu, spoza dogmatu a tym bardziej bez
jakiejkolwiek potrzeby zbawienia, tego Chrystusa, o którym mowa była na początku historii – w
chwili zaślubin w kościele. To ofiarowanie siebie jest zbawianiem i zbawieniem siebie. Jest
miłością ofiarną z całym jej paradoksem – niespełnienia i nieszczęścia oraz ze stygmatem
przemocy – sadyzmu, masochizmu, choroby psychicznej. Miłość, która jest absolutnym
odsłonięciem musi wszystkich innych przerażać, jest dosłownie naruszeniem obowiązującego
Prawa. Patrząc na Bess decydującą się powrócić na statek, zadajemy sobie pytanie, czy w tym
momencie traci już rozum; to pytanie jednak ukazuje tylko naszą bezsilność, jest pytaniem z
innego porządku. Dla Bess bowiem zabójcza – według jej rozumienia śmierci: tego, co jest
pustką, niebytem – może być tylko utrata wiary. Wiara jest jej tożsamością.
My tymczasem, jak i świat w którym funkcjonuje Bess, domagamy się od niej tego, co w
żadnym stopniu nie oddaje jej istoty: chcemy normalnej rozpaczy. Chcemy depresji i agresji,
które z czasem wypalą. Chcemy reakcji przewidywalnej, z naszego porządku rzeczy. Julia
2
Kristeva w książce „Czarne słońce” słusznie podkreśla, że człowiek w żałobie, w depresji po
utracie, jest radykalnym ateistą. Jest tym, którego tożsamość definiowalna jest przez
egzystencjalny ateizm, jest tym, który traci wiarę. I tego pragnie dla Bess Jan – żeby była w
stanie odbyć żałobę, zrozumień utratę, zdobyć się na odrzucenie. Żałobą byłoby oddanie ciała,
dokładnie: podawanie ciała, jako metoda oderwania się od własnego bytu; bycia obok, ponad, nie
odczuwanie bólu. Wypowiedziane jednak przez Jana słowa: „Nigdy nie przestawaj mówić, że
mnie kochasz. Bez względu na to, co powiedzą inni” są podstawą działań Bess. W tym Słowie
wypowiedziane jest nie Prawo, tylko jego przekroczenie. Przekroczenie (czy też: przełamanie)
staje się właściwym Słowem, nakazem życia Bess. Wyraża to scena w s zpitalu, krótko po
wypadku Jana: Jan jest nieprzytomny. Bess siedząc przy jego łóżku, po raz pierwszy w innym
miejscu niż kościół zaczyna toczyć swoją wewnętrzną rozmowę. Bess rozmawia z Janem, jak
wcześniej rozmawiała z Bogiem – zwraca się do tego męskiego, opiekuńczego wewnętrznego
głosu, jakim dotychczas słyszała Boga (dokładnie tak: głos którym słyszała Boga), na własne
pytanie o bycie kochaną, odpowiada: „Tak, kocham cię”. Mają być to słowa wypowiedziane za
nieprzytomnego Jana, stające się samym Słowem. Siła Bess, którą właściwie rozpoznał i ocenił
być może tylko Jan, wynika z zupełnego braku potrzeby melancholii, z zupełnego braku
zatracania się w depresji. Co prawda dziecinny wyraz twarzy Bess z pierwszych rozdziałów
opowieści pojawia się na ekranie w kolejnych odsłonach historii coraz rzadziej, ale przecież nie
znika. Przestaje być czysty, nie jest traktowany jako dziwny i pocieszny, coraz bardziej jest
śladem choroby, ale nadal pozostaje odbiciem niewinności, czyli tej siły, z jaką tylko niewinność
może porywać się na śmierć i działać przeciwko niej. Pogłębia się choroba Bess ale niewinność,
która nie jest konstruktem moralnym, lecz samą osobowością Bess, nadal jest tym, co nią kieruje
i co ją, ostatecznie, także chroni.
Z naszej perspektywy Bess zostaje sama – cokolwiek to jest: miłość, wiara, niewiedza,
psychiczna niezdolność odczuwania lęku przed wspólnotą, brak instynktu samozachowawczego
lub zdolności kalkulacji albo psychiczna zdolność dokonania dyskwalifikacji wszelkich emocji
poza jedną centralną – Bess pozostaje z tym sama. Z własnej perspektywy tymczasem podany jej
został sposób na ocalenie Jana, jakim jest bycie przy nim poprzez Słowo, które jest intymne
(także poprzez opowieści które mu przynosi). To Słowo które nie chce łamać żadnego tabu, bo
żadne tabu go nie obchodzi. Słowo to zdaje się opowiadać o tym, co bezprawne, co bezwstydne, a
przecież nic innego jak wstyd scala wspólnotę, z której wyszła Bess. Wstyd tymczasem, ta
paraliżująca człowieka nieszczerość, jest całkowicie obcy Bess.
Małgorzata Bogaczyk-Vormayr
3

Podobne dokumenty