amerykany po próbie

Transkrypt

amerykany po próbie
echo życia
NASZE ŻYCIE
AMERYKANY PO PRÓBIE
Kto dzisiaj pamięta, jak stosunkowo niedawno w - latach 60. ubiegłego wieku – wyyglądało gromadzenie zapasów na zimę? Podstawowe produkty, ziemniaki i kapustę kupowało się na metry, czyli po sto kilogramów. W wielopokoleniowym domu rodzinnym mojego męża ekspertem od ziemniaków był
dziadek Ludwik. Jeszcze dzisiaj widzę go, jak o ciemnym poranku wychodzi z
domu, by wśród karawany wyładowanych workami furmanek ciągnących na
targ, wypatrzyć tę z najlepszą odmianą kartofli. Później fura zajeżdżała na podwórze, rolnik rozwiązywał worek, zachwalał towar: - Panie, na dobrym gnoju, z piaseczku, niech patrzy jakie suche, gładkie, bez parcha... A dziadek na to
krótko: - Spróbujemy. Wrzucał kilka garści dorodnych bulw do koszyka. Chłop
rozsiadał się przy stole w przestronnej kuchni drewnianego domu. Nie zdejmując kożucha siorbał herbatę. Smakowała mu tym bardziej, że od nocy jechał na
targ do miasta. Ogień buzował pod kuchnią, dziadek obierał ziemniaki, a babcia
Irena szykowała garnek do gotowania. Najwięcej frajdy miały wnuki; przecież
na podwórzu stał prawdziwy koń z głową zanurzoną w worku z obrokiem i
ta wielka fura, którą nieprzytomnie, ale w bezpiecznej odległości od końskich
kopyt, obszczekiwał poczciwy Alfik, kundel domowy. Dzieciaki to wybiegały
z domu do konia, to wbiegały posłuchać, o czym chłop rozprawia. Trzaskały
drzwi, pies ujadał, chłop rozwodzil się o sprawach gospodarskich, a ziemniaki
właśnie się dogotowywały. Pierwszą bulwę dziadek kroił, na talerzyku podawał
babci, sam też zjadał cząstkę. Robiło się cicho. „teraz był najważniejszy moment
próby. Ustalało się czy ziemniak się nie rozgotował, czy nie ciemnieje, no i czy
jest smaczny. Dojrzewała decyzja o zapasach na calą zimę i okres do nowych
zbiorów dla sporej gromadki domowników. Nie było wtedy w zwyczaju chodzić po ziemniaki do sklepu, bo też jedyny w okolicy spożywczy nie handlował
warzywami. - Amerykan, panie, musowo smaczny i sypki - zachwalal chłop i
zjadał parującą bulwę w całości na potwierdzenie swoich słów. A że babci Irenie
też smakował, dobijano targu. - Sześć metrów – oznajmiał dziadek i chłop znosił
wory do piwnicy. Chował pieniądze za pazuchę, całował z uszanowaniem babcię Irenę w rękę i wyprowadzał, z podwórza swój pojazd. Nie odjeżdżał daleko.
Za nim zamknęła się za nim brama, już przy furze byli sąsiedzi z przeciwnej
strony ulicy, wiedzieli, że skoro dziadek Ludwik kupił te ziemniaki, to oni lepszych nie znajdą. Jeszcze przez kilka dni chwaliły się sąsiadki przed innymi, że
już mają zapasy na zimę. I to jakie! – amerykany po próbie!
Lucyna Szepiel
41