strona 15

Transkrypt

strona 15
cząłem także organizować życie sportowe tamtejszej młodzieży. Głównie graliśmy w siatkę i piłkę ręczną.
Wtedy odkrył w sobie także żyłkę turystyczną. Odwiedził
Białystok, Olsztyn, Warszawę. Widok Warszawy zrobił na
nim takie wrażenie, że całą noc jak gdyby odurzony z zachwytu spacerował po wielkim mieście.
W 1961 r. rozpoczął naukę zawodu piekarza w Gminnej Spółdzielni w Budrach. W 1963 r. zdaje egzamin na
piekarza, który będzie jego głównym, choć nie jedynym,
zawodem. Pod wpływem kolegi z piekarni zaczyna interesować się kolarstwem. Zwłaszcza gdy zobaczyłem jego
rower, wypucowany niemiecki „Diament”, poprzysiągłem
sobie, że też muszę taki mieć – pan Janek uśmiecha się
na wspomnienie swoich młodzieńczych marzeń. I po roku
intensywnego oszczędzania za 2 400 złotych polskich, przy
ówczesnej średniej pensji rzędu 1200 zł, stałem się szczęśliwym posiadaczem roweru marki „Huragan” polskiej
produkcji.
Na tym rowerze odbył formacyjną podróż z Mazur w rodzinne strony. To było jakieś 600 km. Ale jechałem tylko 3
dni, a spałem zaledwie 1 noc. Za jednym zamachem, z co
najwyżej 2-3 godzinnym wytchnieniem, przejechałem trasę
400 km. A po dwóch dniach odpoczynku w domu rodzinnym
kolejne 600 km po Bieszczadach. Wtedy upewniłem się, że
rzeczywiście jestem ambitny, mam silne ciało, jestem odporny na ból, po prostu uwierzyłem w siebie jako sportowca - tłumaczy znaczenie dla siebie tego rajdu sprzed lat.
Od tej też chwili rower będzie jego przyjacielem.
Na Mazurach zaczęła się również pana Janka przygoda z
piłką nożną, a ściślej – z sędziowaniem. (Gra zespołowa
nie bardzo mi wychodziła. W sporcie lubię jednak być samotnym myśliwym. No to przerzuciłem się na bieganie z
gwizdkiem po boisku). W 1964 r. ukończył kurs sędziowski
w Węgorzewie. Wciągu 40 lat sędziowania przekroczył
symboliczną granicę 1000 meczów. W sumie gwizdał 1005
meczów, głównie na szczeblu okręgu. Na mecze poświęcił
większość weekendów swego życia. Nawet wypadkowi
samochodowemu w 1980 r. uległ, gdy wracał z sędziowania.
W 1965 r. wakacyjny wyjazd do Mirska k. Świeradowa
Zdroju na Dolnym Śląsku nieoczekiwanie kończy się dla
niego zmianą miejsca zamieszkania (ale nie pracy, nadal
jest piekarzem). Miałem dwadzieścia parę lat, żadnych zobowiązań, na Mazurach w sumie nic mnie nie trzymało. A
okolica bardzo mi się spodobała. Na stokach Gór Izerskich
zaraz rozpocząłem treningi - wspomina. Tak że gdy po roku
wzięli go do wojska i kapral za karę kazał mu przebiec 3
km, to mógł to zrobić z uśmiechem od ucha do ucha. No to
dostałem drugie 3 – śmieje się.
Po 8 miesiącach służby we Wleniu (też w piekarni, wtedy
wszędzie brakowało ludzi do pracy - objaśnia) kończy z
wojskiem i Mirskiem i za radą kolegi z wojska przenosi
się do Lubińsko-Głogowskiego Zagłębia Miedziowego.
Teraz postanawia spróbować górniczego chleba i rozpoczyna pracę w szybie „Bolesław” w Lubinie. Mieszka w
Polkowicach w hotelu górniczym. Wyróżnia się, więc kierują go na kurs maszynistów elektrowozu. I wciąż trenuje
kolarstwo, sędziuje w podokręgu legnickim, udziela się
turystycznie.
Poznaje Urszulę Zentfleben z Włoszakowic, która uczy się
Nasze Jutro 15
w Głogowie w liceum medycznym. W 1969 r. biorą ślub.
I zgodnie z powiedzeniem, że mąż jest głową rodziny, a
żona szyją, która tą głową kręci, pani Urszula wymusza na
panie Janie porzucenie niebezpiecznego zawodu górnika.
Przenoszą się do Włoszakowic. Jest początek 1970 roku.
(cdn)
Paweł Borowiec
Przy grobie Janusza Kusocińskiego zamordowanego przez Niemców w 1940 r. wybitnego lekkoatlety i uczestnika ruchu oporu
Małżeństwo to codzienny trud,
lecz miłość przemienia szare życie w złoto
Pragniemy złożyć szczere
podziękowanie wszystkim
za pamięć i życzenia
przekazane nam w dniu ślubu
Magdalena i Tomasz Skorupińscy
z Córką Michaliną
Kochanej Mamie
Helenie Rogackiej
z okazji 95. urodzin
dużo zdrowia, radości, wszelkiej
pomyślności i błogosławieństwa
Bożego na dalsze lata
życzą
Córka i Synowie
z Rodzinami