Ich mieszkanko znajdowało się za bocznymi drzwiami starego
Transkrypt
Ich mieszkanko znajdowało się za bocznymi drzwiami starego
Ich mieszkanko znajdowało się za bocznymi drzwiami starego kredensu, które szczęśliwym zbiegiem okoliczności od lat nie dawały się otworzyć. Myszy o ludziach wiedziały bardzo wiele, ludzie o myszach nic. – I tak ma pozostać! – mawiał tata-mysz, gdy po raz kolejny przypominał, że mysie życie musi toczyć się w najgłębszej konspiracji, czyli w sekrecie. – Pamiętajcie, mysz odkryta, mysz zabita! – przestrzegał. 4 Tata-mysz był mistrzem w sztuce przetrwania. Spędzał długie chwile na wymyślaniu coraz to doskonalszych sposobów ukrycia mysiej gromadki przed ludzkim wzrokiem. Niektóre metody były tak nowatorskie, że nawet mama-mysz zastanawiała się, czy to aby nie przesada. Zacieranie ogonem śladów wędrówek po mieszkaniu, zamiatanie mysikupek do kupki, wszystko to zabierało myszkom mnóstwo czasu. Dodatkowo musiały pilnować najmłodszej pociechy, która miała przedziwny zwyczaj donośnego chrapania podczas snu. Snu, dodajmy, niezwykle mocnego. Pół biedy, kiedy Chrapiszka zasypiała w porze poobiedniej drzemki pana domu. Poświstywania Henryka skutecznie tłumiły mysie chrap, chrap. Zdarzało się jednak, że sen dopadał myszkę, kiedy Maryla z Henrykiem kręcili się w pobliżu kredensu. Wówczas pozostali przedstawiciele mysiego rodu zagłuszali te odgłosy, stukając w kawałek rury starą łyżeczką. Odkąd Chrapiszka uratowała całą rodzinę przed kotem kuzynki Kazi, nikt nie śmiał skarżyć się na jej chrapanie. Niemniej pozostało ono mocno uciążliwe. Na powtarzające się stuk-puk, ram-pam-pam (rytm był zmienny w zależności od tego, kto stukał), panna Maryla łapała się za głowę i skarżyła płaczliwie: – Zrób coś, Henryczku, z tymi rurami! – Tak, tak – przyrzekał Henryk – zajmę się tym w stosownym czasie. Ku radości mysiej gromadki, stosowny czas na razie nie nadchodził. Myszy wiedziały doskonale, kiedy panna Maryla siada przed lustrem i układa fryzurę, kiedy gotuje obiad, a kiedy idzie na zakupy. Jej brat-artysta był mniej przewidywalny. Czasami wybiegał o poranku, aby „łapać światło” w ogrodzie. Innym razem spał do dwunastej, wychodził malować późnym popołudniem i wracał o zmierzchu, ku niezadowoleniu panny Maryli, która na próżno czekała z podwieczorkiem. Na szczęście zawsze znajdował czas na gazetę i drzemkę. To pozwalało mysim lokatorom na pewną swobodę w myszkowaniu po domu. 5 Mieszkając razem z ludźmi, mysia rodzinka musiała podporządkować swoje życie rytmowi ludzkich zajęć. Gorzej, gdy ten rytm zmieniał się znienacka.Tak właśnie zdarzyło się w pewien poniedziałek. Kiedy panna Maryla zasiadła jak zwykle przed lustrem, najstarsza mysia córka wyślizgnęła się zgrabnie z kredensu i pomknęła do kuchennej spiżarni. Była pewna, że ma przed sobą dużo czasu. Niespiesznie przeszukiwała środkową półkę, gdy raptem drzwi otworzyły się i do środka zajrzała rozczochrana głowa. Przerażona mysz odskoczyła do tyłu, wpadła w przerwę między półką a ścianą spiżarni i zleciała wprost do dużego słoja z cukrem. Właścicielką głowy okazała się panna Maryla, która przyszła do spiżarki w poszukiwaniu piwa karmelowego. Kupiona w sklepie nowoczesna pianka na włosy wystarczyła tylko na połowę fryzury i panna Maryla postanowiła resztę włosów ułożyć „na piwo”, tak jak robiło się kiedyś, kiedy żadne pianki nie istniały. Biedna myszka! Przesiedziała w szklanej pułapce aż do wieczora. Na szczęście mama-mysz odnalazła biedaczkę i zaalarmowała całą rodzinę. Tata-mysz musiał dobrze nagłowić się, jak tu wydostać więźnia. Po wielu próbach udało się przerzucić przez otwór słoja kuchenną ścierkę. Mysz wczepiła się w materiał wszystkimi pazurkami, a cała familia ciągnęła za drugi koniec ścierki tak długo, aż myszka pojawiła się na brzegu słoika. Ku zdumieniu wszystkich była w doskonałym humorze. – Wcale się nie nudziłam! – oświadczyła. – Jadłam kryształki cukru i grałam sama ze sobą w mysikletki. Mysikletki, czyli mysie rymowanki, stanowiły ulubioną rozrywkę całej rodziny. – Co prawda siedzieć samotnie w słoiku i mysiklecić nie jest prosto – dodała – ale w końcu mi się udało. A oto najnowsza mysikletka : Przez cukier do herbaty, wpaść można w tarapaty! 7 – No, no, muszę przyznać, że nie straciłaś głowy – powiedział zadowolony tata-mysz. – A swoją drogą, niezła z ciebie Tarapatka! Wracajmy jednak do kredensu, a po drodze pamiętajcie: wieczna czujność! Od tej pory najstarszą córkę nazywano w rodzinnym gronie Tarapatką. Żeby uczcić nowe imię, Tarapatka ułożyła kolejną zgrabną mysikletkę: Tarapaty, tarapaty zmorą są mysiego taty, więc zatrudnił nie przypadkiem do pomocy Tarapatkę. Mamie-myszy tak się ta mysikletka spodobała, że zachęcała swoją najstarszą córkę do dalszego tworzenia. – Masz do tego prawdziwy talent, moja droga. Przygoda w słoiku zakończyła się szczęśliwie, ale jak powiada mysie porzekadło: „Co ma się zdarzyć, to się zdarzy, kto ma się sparzyć, ten się sparzy!”. Kilka dni później Tarapatka obudziła się w najgorszym z możliwych humorów. Nie mogła znaleźć sobie miejsca w kredensie. Snuła się z kąta w kąt, rozdrażniona jak nigdy dotąd. Próbowała więc wyładować swoją złość. Szarpnęła za wąsik śpiącą Chrapiszkę, zniszczyła pająkowi pajęczynę, ale dobry humor nie powracał. Dopiero wieczorem, patrząc, jak brat panny Maryli słodzi herbatę, zrozumiała, że ma ogromną ochotę... wskoczyć do cukiernicy i schrupać to, co się w niej znajdowało. Pragnienie było tak silne, że aż przerażające. Jeszcze tej samej nocy, Tarapatka zakradła się do kuchni i wyjadła sporą porcję cukru. Wkrótce przekonała się, że nie był to zwykły mysikąsek, który zaspokajał głód. Po nim czuła się wprost nadzwyczajnie. Rozpierała ją taka energia i chęć do działania, że zanim wróciła do kredensu, wdrapała się na sam szczyt kaflowego pieca. Dotąd tylko tata-mysz był w stanie wspiąć się na samą górę tej przeraźliwie gładkiej i śliskiej powierzchni. 8 Od tej pory najstarsza córka wiele razy wymykała się do kuchni na „słodkie polowanie”, kryjąc się nie tylko przed gospodarzami domu, ale, co było trudniejsze, także przed własną rodziną. 9