Milczenie bywa zbrodnią Pod koniec pontyfikatu

Transkrypt

Milczenie bywa zbrodnią Pod koniec pontyfikatu
Milczenie bywa zbrodnią
Pod koniec pontyfikatu Pius XI żywił już nieco mniejsze nadzieje wobec narodowego
socjalizmu.
Ale kurs ten miał się załamać wraz z następnym pontyfikatem, kiedy nie było już polemik czy
protestów, lecz zapanowało milczenie.
Zwiastunem zmiany był już list, który wysłał nowy papież niedługo po swej koronacji w 1939
roku do Hitlera jako głowy obcego państwa: „Do Szanownego Pana Adolfa Hitlera, Führera i
Kanclerza Rzeszy Niemieckiej! Rozpoczynając nasz pontyfikat, pragniemy zapewnić Pana, iż
nadal z oddaniem będziemy służyć duchowemu dobru narodu niemieckiego, którego
przywództwo Panu powierzono (...). W ciągu naszego długiego pobytu w Niemczech
staraliśmy się z całych sił ustanowić harmonijne stosunki pomiędzy Kościołem i państwem.
Teraz, gdy nasze duszpasterskie obowiązki zwiększyły nasze możliwości, o ileż żarliwiej
modlić się będziemy w tej intencji. Niechaj pomyślność narodu niemieckiego i jego postęp
we wszystkich dziedzinach ziści się z Bożą pomocą!”.
Pius XII nie podjął się krytyki nazizmu, którą planowano przy końcu pontyfikatu Piusa XI. W
czerwcu 1938 r. Pius XI zlecił przygotowanie encykliki poświęconej nazistowskiemu
rasizmowi i antysemityzmowi.
Z pewnością nie byłaby ona jaskrawym głosem w obronie Żydów, choćby dlatego, że
ujawniony projekt zawierał również wiele myśli antyżydowskich; Żydów obarczono winą za
położenie, w jakim się znaleźli (bo „wyparli się Boga”): „Zaślepieni marzeniem o doczesnych
zyskach i dobrach materialnych” zasłużyli sobie na „doczesną i duchową zgubę”. Widzimy
tam też obawy przed „duchowym zagrożeniem” ze strony „Żydów, dopóki trwać będą w
niewierze i wrogości do chrześcijaństwa”. Obowiązkiem Kościoła jest zaś „ostrzegać i
pomagać wszystkim zagrożonym przez ruchy rewolucyjne, do których ci nieszczęśni i
zbłąkani Żydzi przystąpili w zamiarze zburzenia społecznego porządku”. Encyklika ta
mogłaby być ważnym dopełnieniem głosu Mit brennender Sorge. Nim jednak doszło do jej
ogłoszenia, papież zmarł, zaś Pius XII – jak wiemy – milczał.
20 października 1939 r., a więc tuż po podbiciu Polski, Pius XII ogłosił swą pierwszą
encyklikę Summi pontificatus, w której niektóre środowiska przeciwne faszyzmowi
próbowały między wierszami doszukać się potępienia faszyzmu, gdyż papież krytykował
państwo absolutystyczne. Jednak oficjalny organ kościelny Civilta Cattolica wyprowadził ich
z błędu: „Co innego jest potępiać państwo absolutystyczne w sensie opisanym w encyklice –
pisali wówczas – a co innego określić, które państwo wykazuje w swojej konstytucji te cechy.
Byłoby rzeczą zbyt pochopną sądzić, że potępienie zawarte w encyklice dotyczy takiego
państwa jak Włochy, państwa, które przez pewien okres historyczny, dość nawet długi, musi
zgodnie z wolą większości obywateli, ze względu na konieczność społecznego, politycznego i
ekonomicznego rozbudzenia narodu pogrążonego dawniej we śnie, zastosować system, w
którym władza stoi wyżej niż tak zwane wolności demokratyczne, zwłaszcza że udzielono
niezbędnych gwarancji zachowania naturalnej wolności w takich dziedzinach jak religia,
wychowanie, rodzina itd.”.
Później zapada kilkuletnie (sic!) milczenie na temat błędów doktryny nazistowskiej. Ale w
końcu owczarnia znów słyszy głos swego pasterza, który już jednoznaczne ogłasza potępienie
doktryny, o jakiej nigdy przedtem nie słyszano: nazizm jest „szatańskim upiorem (...) butnym
odstępstwem od Jezusa Chrystusa, zaprzeczeniem Jego nauki i dzieła odkupienia, kultem
przemocy, bałwochwalstwa wobec rasy i krwi, klęską ludzkiej wolności i godności”. Szkoda
tylko, że było to już po kapitulacji Niemiec, kiedy Hitler leżał w grobie, a cały świat zdążył
już go potępić na długo przed Watykanem...
Ale nawet wówczas, po wojnie, papież ochraniał ludobójców nazistowskich – w Watykanie
zorganizowano dla nich całą siatkę przerzutu do Ameryki Południowej, dawano im pieniądze
i załatwiano fałszywe dokumenty. Wcześniej – dla ich ofiar – nie zrobiono nic...
„Gdzie są wasi biskupi? – pytał bawarskiego katolika pewien młody komunista w lecie roku
1933, w monachijskim więzieniu. – Dawniej, ilekroć wystawiono sztukę teatralną, która wam
się nie podobała, nigdy ich nie zabrakło. A teraz, kiedy się morduje tysiące ludzi, żaden nie
wejdzie na ambonę i nie bąknie choćby jednego słówka... Przekona się pan, że ci biskupi
marzą tylko o jednym: aby zawrzeć konkordat, który ich samych zabezpieczy, a my wszyscy
możemy zdechnąć!”. Jakaż okrutna była to prawda! Tak, oni milczeli nawet wtedy, kiedy
mordowano ich własne „owce”... I czyż nie jest niedorzeczne to, że kiedy są najmniej
potrzebni, nigdy ich nie zabraknie – ot, choćby tam, gdzie pokazuje się dwa centymetry
nagiego ciała czy mało pobożne ujęcie religijnej symboliki? Ale mało tego – milcząc w
obliczu zbrodni, potrafili się radować wieloma posunięciami rządów faszystowskich,
poskramiających przejawy wolności osobistej. Wiadomo, jak cieszyło ich to, że Mussolini
tępił pornografię. Również niemiecki faszyzm postrzegano jako formę obrony moralności.
Prałat Föhr napisał w roku 1933: „Trzeba zdobyć się na unikanie wszystkiego, co mogłoby
utrudnić stosunki między państwem a Kościołem. Ceni się ten ruch szczególnie za to, że
zwalcza on bolszewizm i niemoralność”.
Ale nie jest prawdą, że zawsze milczeli podczas najokrutniejszej z wojen. Otóż nie!
Protestowano głośno i wyraźnie przeciwko... likwidacji stowarzyszeń katolickich, lekcji
religii w szkołach czy też krzyży w salach lekcyjnych, protestowano przeciwko łamaniu
konkordatu, przeciwko eutanazji, sterylizacji; papież potępił też napaść Związku
Radzieckiego na Finlandię, nie mniej energicznie wystąpił przeciwko bombardowaniu jego
„Świętego Miasta” przez Brytyjczyków i Amerykanów.
Milczano wobec całej reszty faszystowskich poczynań: anszlusu Austrii, zajęcia
Czechosłowacji, ataku na Polskę, bombardowania miast angielskich i hiszpańskich (w czasie
wojny domowej), przemocy, Holocaustu itd. Kościół potępił i ekskomunikował tych, którzy
się pojedynkowali czy polecili skremować swoje zwłoki, a nie potępił tych, którzy mordowali
w obozach koncentracyjnych. Nie oznacza to, że Kościół popierał te praktyki, lecz
przerażające było jego milczenie tam, skąd oczekiwano głosu – właśnie z watykańskiego
wzgórza, domniemanej stolicy chrześcijaństwa! A „Krzyż czarny stał nieruchomy i zimny na
stole, jako milczące wobec łez ołtarze” (M. Konopnicka)...
Jakże gorszące dla wielu było milczenie wobec zagłady Żydów! Watykan milczał wobec
ustaw norymberskich, wobec „nocy kryształowej”, łapanek itd. Na tym tle pozytywnie
odróżniają się niektórzy katoliccy duchowni z Francji, Holandii i Belgii.
Jednym z argumentów za usprawiedliwieniem milczenia papieskiego ma być rzekoma
konsekwencja nasilenia prześladowań. Ale przecież jeśli na czymś biskupom zależało, to
potrafili podnieść głos. Katolicy argumentują: „Było mało prawdopodobne, aby w państwie
totalitarnym protesty i apele do opinii publicznej mogły odnieść jakiś rzeczywisty skutek” (R.
Aubert). Otóż mogły! Na przykład przeciw przymusowej eutanazji protestowało kilku
niemieckich hierarchów i nie tylko nie wzmogło to liczby przymusowych eutanazji, lecz
wręcz przeciwnie – były przypadki odwrotne: np. kiedy w sierpniu 1941 r. bp von Galen
zagrzmiał w intencji świętości życia ludzkiego (mówiąc inaczej: przeciw eutanazji), Hitler
ugiął się i nakazał wstrzymanie tego programu (by go potajemnie wznowić w 1943 r.)!
Niektórzy przywódcy nazistowscy domagali się egzekucji Galena, lecz Goebbels,
propagandzista Hitlerowski, przytomnie zauważył, że jeśliby do tego doszło, wówczas owce
westfalskie przestałyby popierać Hitlera. A jakże było to podobne do mordowania Żydów!
Przecież umysłowo chorzy ginęli w tych samych komorach, w których później
zagazowywano Żydów. Dlaczego w tym przypadku nie znaleźli się chętni do okazania tak
często deklarowanej miłości bliźniego, tudzież odwagi do poświęceń? Warto jeszcze dostrzec,
że działo się to w okresie apogeum władzy i powodzenia Hitlera, kiedy czuł się najbardziej
silny i pewny. Przecież gdyby takie głosy w obronie Żydów pojawiały się, dajmy na to, od
roku 1933 i przybrałoby to dużą skalę, można byłoby snuć różne supozycje na temat losów
Hitlerowskiego reżimu. „Z lekcji, jaką był los Hitlerowskiego programu eutanazji, wynika, że
niemiecka opinia publiczna i Kościół były siłą, z którą należało się liczyć z zasady, tak więc
mogły odegrać rolę w sprawie zagłady Żydów”. Inny przykład: w czasie wojny biskup
Conrad Grüber interweniował w sprawie zagazowywania niepełnosprawnych dzieci. Kiedy
dowiedział się o tym programie, zadzwonił do szefa partii Hitlerowskiej w okręgu, mówiąc:
„Jeśli do tego dojdzie, rano będą pisać o tym szwajcarskie gazety”. Program uśmiercania
niepełnosprawnych dzieci wstrzymano!
Co najmniej trzech historyków (Nathan Stolzfus, J.P. Stern, Guenter Lewy) doszło do
przekonania, że protesty Kościoła przeciwko antysemityzmowi mogły odmienić los Żydów.
Stern pisał: „Jest pewne, że gdyby Kościoły przeciwstawiły się zabijaniu i prześladowaniu
Żydów, tak jak przeciwstawiły się zabijaniu chorych umysłowo i na choroby dziedziczne, to
nie doszłoby do »ostatecznego rozwiązania«”. Ale dla tego Kościoła były inne priorytety i z
całą pewnością chętniej poświęcali się, walcząc z eutanazją, niż stając w obronie „morderców
Chrystusa”. Kiedy w latach 30. starano się uzyskać od kardynała Bertrama jakąś interwencję
w obronie życia Żydów, ten odpowiedział, iż istnieją „znacznie ważniejsze pilne sprawy:
szkoły, utrzymanie stowarzyszeń chrześcijańskich, sterylizacja”. Oto typowa hierarchia
wartości: najpierw nasze interesy, później dola innych. Bertram powtórzył za Faulhaberem, że
„Żydzi są w stanie pomóc sobie sami”. Otóż to! Duchowni mieli inne zmartwienia na głowie.
Na przykład jakże istotną kwestię krzyży w salach lekcyjnych, o które kler zawsze potrafił
dzielnie walczyć. Kiedy w roku 1936 wydano zarządzenie o usuwaniu krzyży w Oldenburgu,
protest podniósł „Lew z Münster” – biskup von Galen.
I dzięki tej fali oburzenia popartego przez biskupa, 25 października tegoż roku zarządzenie
cofnięto!
A dziś się nas kłamliwie przekonuje, że protesty nic nie dawały i tylko zaogniały problemy.
Zorganizowany opór pod przewodem purpuratów niejednokrotnie mógł naprawdę wiele
zdziałać. Wszak Hitler nieraz powtarzał, że nie chce otwartej wojny z Kościołem, nie chce
męczenników, nie będzie nękał ludowych form pobożności.
Nawet Edyta Stein, która została wyniesiona na ołtarze przez Jana Pawła II, napisała do Piusa
XII list z błaganiem, żeby potępił nienawiść, prześladowania i antysemityzm. Nie doczekała
się żadnej reakcji ani odpowiedzi.
Strach Piusa XII
Wiele emocji wzbudza dziś osoba Piusa XII i ocena jego postawy w czasie wojny. Oceny są
skrajnie różne. Jedni mówią, że postępował tchórzliwie i niegodnie, czy wręcz okazywał
dowody uznania dla poczynań Hitlera.
Inni zaś twierdzą, że był to jedynie wynik przezorności i ostrożności, a negatywne oceny
Pacellego to efekt tzw. czarnej legendy, która miała być wymysłem lat 60.
Kiedy 9 października 1958 roku umarł Pius XII, prezydent USA Eisenhower oświadczył: „Po
śmierci papieża Piusa XII świat stał się uboższy”. Golda Meir, ówczesna minister spraw
zagranicznych Izraela, napisała: „Opłakujemy wielkiego sługę pokoju”.
Ale nieco wcześniej poprzedni prezydent USA – Harry Truman – prezentował opinię zgoła
przeciwną. Oto fragment jego listu do papieża Pacellego:
„Jestem przekonamy, że ani Pan, ani Pański Kościół nie należą do tych, którzy prawdziwie
szukają pokoju i pracują dla niego. Twórcy naszego narodu, poznawszy całą historię i cechy
Pańskiego Kościoła, tak bardzo lubiącego politykę i wojnę, ustalili jako główną zasadę
obowiązującą nasz rząd, by nigdy papież nie miał prawa mieszać się do naszych spraw.
Dobrze poznaliśmy doświadczenie historii Europy i jesteśmy pewni, że nasza demokracja nie
trwałaby długo, jeśli pozwolilibyśmy – na podobieństwo rządów europejskich – oplątać się
waszymi doktrynami i politycznymi intrygami (...). Pan nie posiada najmniejszych
kwalifikacji, aby móc mnie pouczać o sposobie prowadzenia mego narodu drogą pokoju.
Kilka faktów mogłoby pomóc Panu w odświeżeniu swej pamięci (...). Sławny pisarz i
historyk naszego kraju Lewis Mumford – ani komunista, ani antykatolik – napisał w książce
»Faith for Living« z 1940 r.: »Perfidia świata chrześcijańskiego jasno urzeczywistniła się w
1929 roku przez konkordat, który powiązał Mussoliniego z papieżem«. Wówczas tylko
nieliczni w Stanach Zjednoczonych znali prawdziwe oblicze faszyzmu tak dobrze jak Pan i
papież Pius XI, a wy dwaj pomogliście do jego sukcesu i związaliście z nim wasz kościół (...).
Nie udowodni mi Pan swojej niewiedzy o tym, że Hitler i naziści przygotowywali spisek
przeciwko nam. Nawet katoliccy biografowie piszą, że przez wiele lat był Pan najlepiej
poinformowaną osobą w całej Trzeciej Rzeszy. Po podpisaniu konkordatu, tak ważnego dla
Hitlera, von Pappen, który w Norymberdze z wielkim trudem uratował swoje życie,
powiedział: »Trzecia Rzesza jest pierwszym mocarstwem nie tylko uznającym, lecz w
dalszym ciągu wprowadzającym w życie szczytne zasady papiestwa«”.
Jeśli idzie o papieskie umiłowanie pokoju, to pisałem o tym przy okazji omawiania jego
zachwytu, kiedy hiszpańskie wojska katolickie gen. Franco rozgromiły wojska
republikańskie, te bezbożne. Faktem jest, że Pius lubił dużo mówić o pokoju, stąd niektórzy
uznają go za jego orędownika. Z pewnością najgorętszym zwolennikiem pokoju był wówczas,
kiedy klęska Niemiec zdawała się już nieuchronna. Papież był nieutulony w żalu, że Hitler
przegrał na Wschodzie.
7 października 1943 r. ambasador niemiecki w Watykanie pisał w telegramie do Berlina:
„Antybolszewickich wypowiedzi nie warto przytaczać. Słyszę je codziennie...
W istocie wrogość do bolszewików jest najpewniejszym czynnikiem w polityce zagranicznej
Watykanu. Cokolwiek służy zwalczaniu bolszewizmu, to odpowiada Kurii. Nienawistne są jej
związki Angloamerykanów z Rosją Sowiecką. Obstawanie przy tych związkach uważa za
tępy upór i przedłużanie wojny. Najchętniej widziałaby koalicję mocarstw zachodnich z
Niemcami; jej minimalnym życzeniem są silne i zwarte Niemcy jako bariera przeciw Rosji
Sowieckiej”.
Dowodem na to, że papież „protestował”, ma być jego rola w spisku niemieckich generałów,
mającym na celu obalenie reżimu nazistowskiego. Otóż niemieccy wojskowi, którzy
planowali obalić Hitlera, chcieli uzyskać od Brytyjczyków gwarancję pokoju, a papież – po
wahaniach – godził się w tych pertraktacjach pośredniczyć.
Dyplomata angielski, który w tej sprawie spotkał się z papieżem, pisał swemu
zwierzchnictwu: „Pragnął jedynie przekazać mi tę propozycję. W żadnym wypadku popierać
ją lub zalecać. Po wysłuchaniu moich uwag na jej temat powiedział, że być może mimo
wszystko nie warto nadawać tej sprawie biegu, w związku z czym prosi mnie o uznanie owej
propozycji za niebyłą”.
Widzimy więc, że w istocie papież Pius XII, przynajmniej wówczas, nie oczekiwał już wiele
od swego związku z Hitlerem. Kiedy zdecydował się pomóc w spisku generałów, wojenny
układ sił nie mógł w żaden sposób być dla papiestwa pożądany: Polska była podbita, ale nie
posłużyła jako przyczółek do ataku na Rosję, gdyż w tej sprawie Hitler ułożył się ze Stalinem;
Kościół w okupowanej Polsce poddany wielkim represjom; a z drugiej strony starcie Niemiec
z państwami Zachodu było jak najbardziej prawdopodobne. Sytuacja z pewnością mało
optymistyczna dla papiestwa. Z tego musiało się zrodzić zupełne rozwianie nadziei
pokładanych w reżimie Hitlera. Ostatnia nadzieja z pewnością prysła, kiedy Hitler odmówił
zgody na pracę misjonarską księży, idącą za niemieckim podbojem Rosji. Był to jeszcze plan
Piusa XI, by za wojskiem niemieckim podążała armia księży. Hitler jednak odrzucił ten
projekt, mówiąc Papenowi w połowie lipca 1941 r.: „Pomysł z działalnością misjonarską tego
»starego manipulanta« jest wykluczony. Ale gdyby ktoś to zrobił, musiałby wpuścić do Rosji
wszystkie chrześcijańskie wyznania, żeby się powybijały nawzajem krucyfiksami”.
Z całą sytuacją związane było również przekazanie zachodnim mocarstwom informacji o
planowanym napadzie Niemiec na Belgię i Holandię (widzimy więc, że Pacelli był zawsze o
wszystkim świetnie poinformowany, wbrew twierdzeniom tych, którzy go wybielają,
przekonując, że niby „nie wiedział”). Jednakże znów zawiódł, odmawiając potępienia Hitlera
za to jawne złamanie prawa międzynarodowego. Tardini ułożył już nawet list papieski w tej
sprawie. Pacelli go nie ogłosił, bojąc się, że rozgniewa nazistów.
Pacelli – jeszcze będąc sekretarzem stanu w Watykanie – wykazywał zdumiewającą
obojętność wobec antysemityzmu reżimu, z którym się sprzymierzył przeciwko
bolszewizmowi. Nie padło z jego ust ani potępienie ustaw norymberskich, ani ekscesów
bojówek faszystowskich. Zdarzały się wręcz przeciwne gesty i słowa. Przykładem może być
34. Międzynarodowy Kongres Eucharystyczny, który rozpoczął się w Budapeszcie 25 maja
1938 r. Tuż przed tym wydarzeniem premierem Węgier został Béla Imrédy, zdeklarowany
antysemita. Podczas gdy hierarchia obradowała na kongresie, węgierski parlament rozważał
wprowadzenie ustaw antyżydowskich. Jednakże wówczas Pacelli ani słowem o tym nie
wspomniał, ani też nie napiętnował szerzącego się na Węgrzech antysemityzmu. Za to – jak
zwykle – wzywał do ugodowości. Kiedy prawił tłumom wiernych o „czynnej miłości”,
pozwolił sobie skrytykować Żydów, i bez tego nękanych wówczas ze wszystkich stron.
Mówił o nich jako o „wrogach Jezusa, wołających mu w twarz »Ukrzyżuj go!«”. Wcale
wówczas nie ukrywał, że miłość, o której się rozwodził, nie dotyczy Żydów. M.Y. Herczl
pisze w swej książce z 1993 r. pt. „Chrześcijaństwo i zagłada Żydów węgierskich”: „Pacelli
był pewien, że słuchacze dobrze go zrozumieją”.
Na początku antyżydowskiej akcji łapankowej przeprowadzonej przez komendanta SS
Herberta Kapplera niemiecki ambasador w Watykanie Ernst von Weizsäcker w depeszy z 28
października 1943 r. pisał do swego MSZ: „Pomimo nacisków ze wszystkich stron Papież nie
pozwolił sobie na otwarte potępienie deportacji Żydów z Rzymu. Choć musi spodziewać się,
iż jego postawa spotka się z krytyką ze strony naszych wrogów i będzie wykorzystana przez
kraje protestanckie i anglosaskie w ich antykatolickiej propagandzie, uczynił wszystko, co
mógł w tej delikatnej materii, aby nie rozdrażniać stosunków z rządem niemieckim i ze
środowiskami niemieckimi w Rzymie”.
We wzmiance o prześladowaniach Żydów, jaką Watykan zamieścił w swoim piśmie
„Osservatore Romano”, traktowanie Żydów w obozach koncentracyjnych określono jako
„zbyt surowe”. Nie wiadomo, jaka surowość obozów dla Żydów byłaby „do przełknięcia” w
Watykanie.
Apologeci Piusa XII twierdzą, że do lat 60. nie było takich opinii, że dopiero od tego okresu
zaczęto tworzyć czarną legendę. Nie jest to jednak prawda – słynna sztuka „Namiestnik”
(1961) Hochhutha1 nie wytworzyła faktów, lecz postawiła problem na forum publicznym –
dopiero od tego czasu zaczęto wnikliwiej oceniać tę kwestię.
W roku 1993 rabin Marvin Hier, dziekan Centrum Szymona Wiesenthala, wywarł nacisk na
Watykan, aby powstrzymać proces kanonizacyjny Piusa XII. Dziś najważniejsze instytucje
żydowskie dokumentujące Holokaust oceniają Piusa XII surowo, zarzucając mu, że nie
protestował przeciw zagładzie Żydów.
Nie znajduję również żadnego usprawiedliwienia dla papieża w sprawie braku reakcji na atak
na Polskę. Niesprawiedliwość braku potępiania agresora nie może być zniwelowana żadną
sofistyką.
11 czerwca 1940 r. kardynał Eugene Tisserant z Kurii pisał w liście do kardynała arcybiskupa
Suharda z Paryża: „Od początku grudnia uporczywie prosiłem Ojca Świętego, żeby wydał
encyklikę o tym, iż każda jednostka obowiązana jest słuchać głosu sumienia... Obawiam się,
że historia będzie zmuszona wytknąć Stolicy Apostolskiej, iż prowadziła politykę własnej
wygody i niewiele czyniła ponad to”. Skoro kardynał Kurii pisał to już w 1940 r., to dlaczego
dziś dominuje kłamliwe i wypaczające przedstawianie tej sytuacji? Dlaczego mówi się nam
obłudnie, że Kościół robił wszystko, na co sytuacja pozwalała? Dlaczego nie stać Kościoła na
wyznanie, że polityka Piusa XII okazała się błędna? Tisserant, ekspert od spraw słowiańskich,
uważał, że Hitleryzm jest większym zagrożeniem niż komunizm, no i był w niezbyt dobrych
stosunkach z Pacellim, bo na konklawe jako jeden z niewielu głosował przeciwko niemu i aż
do samego końca uważał ten wybór za pomyłkę. Według niego, Pacelli był człowiekiem
chwiejnym z natury i niezdolnym do zdecydowanego działania. Historia potwierdziła jego
ówczesny sąd.
MARIUSZ AGNOSIEWICZ