Milczenie bywa zbrodnią Pod koniec pontyfikatu
Transkrypt
Milczenie bywa zbrodnią Pod koniec pontyfikatu
Milczenie bywa zbrodnią Pod koniec pontyfikatu Pius XI żywił już nieco mniejsze nadzieje wobec narodowego socjalizmu. Ale kurs ten miał się załamać wraz z następnym pontyfikatem, kiedy nie było już polemik czy protestów, lecz zapanowało milczenie. Zwiastunem zmiany był już list, który wysłał nowy papież niedługo po swej koronacji w 1939 roku do Hitlera jako głowy obcego państwa: „Do Szanownego Pana Adolfa Hitlera, Führera i Kanclerza Rzeszy Niemieckiej! Rozpoczynając nasz pontyfikat, pragniemy zapewnić Pana, iż nadal z oddaniem będziemy służyć duchowemu dobru narodu niemieckiego, którego przywództwo Panu powierzono (...). W ciągu naszego długiego pobytu w Niemczech staraliśmy się z całych sił ustanowić harmonijne stosunki pomiędzy Kościołem i państwem. Teraz, gdy nasze duszpasterskie obowiązki zwiększyły nasze możliwości, o ileż żarliwiej modlić się będziemy w tej intencji. Niechaj pomyślność narodu niemieckiego i jego postęp we wszystkich dziedzinach ziści się z Bożą pomocą!”. Pius XII nie podjął się krytyki nazizmu, którą planowano przy końcu pontyfikatu Piusa XI. W czerwcu 1938 r. Pius XI zlecił przygotowanie encykliki poświęconej nazistowskiemu rasizmowi i antysemityzmowi. Z pewnością nie byłaby ona jaskrawym głosem w obronie Żydów, choćby dlatego, że ujawniony projekt zawierał również wiele myśli antyżydowskich; Żydów obarczono winą za położenie, w jakim się znaleźli (bo „wyparli się Boga”): „Zaślepieni marzeniem o doczesnych zyskach i dobrach materialnych” zasłużyli sobie na „doczesną i duchową zgubę”. Widzimy tam też obawy przed „duchowym zagrożeniem” ze strony „Żydów, dopóki trwać będą w niewierze i wrogości do chrześcijaństwa”. Obowiązkiem Kościoła jest zaś „ostrzegać i pomagać wszystkim zagrożonym przez ruchy rewolucyjne, do których ci nieszczęśni i zbłąkani Żydzi przystąpili w zamiarze zburzenia społecznego porządku”. Encyklika ta mogłaby być ważnym dopełnieniem głosu Mit brennender Sorge. Nim jednak doszło do jej ogłoszenia, papież zmarł, zaś Pius XII – jak wiemy – milczał. 20 października 1939 r., a więc tuż po podbiciu Polski, Pius XII ogłosił swą pierwszą encyklikę Summi pontificatus, w której niektóre środowiska przeciwne faszyzmowi próbowały między wierszami doszukać się potępienia faszyzmu, gdyż papież krytykował państwo absolutystyczne. Jednak oficjalny organ kościelny Civilta Cattolica wyprowadził ich z błędu: „Co innego jest potępiać państwo absolutystyczne w sensie opisanym w encyklice – pisali wówczas – a co innego określić, które państwo wykazuje w swojej konstytucji te cechy. Byłoby rzeczą zbyt pochopną sądzić, że potępienie zawarte w encyklice dotyczy takiego państwa jak Włochy, państwa, które przez pewien okres historyczny, dość nawet długi, musi zgodnie z wolą większości obywateli, ze względu na konieczność społecznego, politycznego i ekonomicznego rozbudzenia narodu pogrążonego dawniej we śnie, zastosować system, w którym władza stoi wyżej niż tak zwane wolności demokratyczne, zwłaszcza że udzielono niezbędnych gwarancji zachowania naturalnej wolności w takich dziedzinach jak religia, wychowanie, rodzina itd.”. Później zapada kilkuletnie (sic!) milczenie na temat błędów doktryny nazistowskiej. Ale w końcu owczarnia znów słyszy głos swego pasterza, który już jednoznaczne ogłasza potępienie doktryny, o jakiej nigdy przedtem nie słyszano: nazizm jest „szatańskim upiorem (...) butnym odstępstwem od Jezusa Chrystusa, zaprzeczeniem Jego nauki i dzieła odkupienia, kultem przemocy, bałwochwalstwa wobec rasy i krwi, klęską ludzkiej wolności i godności”. Szkoda tylko, że było to już po kapitulacji Niemiec, kiedy Hitler leżał w grobie, a cały świat zdążył już go potępić na długo przed Watykanem... Ale nawet wówczas, po wojnie, papież ochraniał ludobójców nazistowskich – w Watykanie zorganizowano dla nich całą siatkę przerzutu do Ameryki Południowej, dawano im pieniądze i załatwiano fałszywe dokumenty. Wcześniej – dla ich ofiar – nie zrobiono nic... „Gdzie są wasi biskupi? – pytał bawarskiego katolika pewien młody komunista w lecie roku 1933, w monachijskim więzieniu. – Dawniej, ilekroć wystawiono sztukę teatralną, która wam się nie podobała, nigdy ich nie zabrakło. A teraz, kiedy się morduje tysiące ludzi, żaden nie wejdzie na ambonę i nie bąknie choćby jednego słówka... Przekona się pan, że ci biskupi marzą tylko o jednym: aby zawrzeć konkordat, który ich samych zabezpieczy, a my wszyscy możemy zdechnąć!”. Jakaż okrutna była to prawda! Tak, oni milczeli nawet wtedy, kiedy mordowano ich własne „owce”... I czyż nie jest niedorzeczne to, że kiedy są najmniej potrzebni, nigdy ich nie zabraknie – ot, choćby tam, gdzie pokazuje się dwa centymetry nagiego ciała czy mało pobożne ujęcie religijnej symboliki? Ale mało tego – milcząc w obliczu zbrodni, potrafili się radować wieloma posunięciami rządów faszystowskich, poskramiających przejawy wolności osobistej. Wiadomo, jak cieszyło ich to, że Mussolini tępił pornografię. Również niemiecki faszyzm postrzegano jako formę obrony moralności. Prałat Föhr napisał w roku 1933: „Trzeba zdobyć się na unikanie wszystkiego, co mogłoby utrudnić stosunki między państwem a Kościołem. Ceni się ten ruch szczególnie za to, że zwalcza on bolszewizm i niemoralność”. Ale nie jest prawdą, że zawsze milczeli podczas najokrutniejszej z wojen. Otóż nie! Protestowano głośno i wyraźnie przeciwko... likwidacji stowarzyszeń katolickich, lekcji religii w szkołach czy też krzyży w salach lekcyjnych, protestowano przeciwko łamaniu konkordatu, przeciwko eutanazji, sterylizacji; papież potępił też napaść Związku Radzieckiego na Finlandię, nie mniej energicznie wystąpił przeciwko bombardowaniu jego „Świętego Miasta” przez Brytyjczyków i Amerykanów. Milczano wobec całej reszty faszystowskich poczynań: anszlusu Austrii, zajęcia Czechosłowacji, ataku na Polskę, bombardowania miast angielskich i hiszpańskich (w czasie wojny domowej), przemocy, Holocaustu itd. Kościół potępił i ekskomunikował tych, którzy się pojedynkowali czy polecili skremować swoje zwłoki, a nie potępił tych, którzy mordowali w obozach koncentracyjnych. Nie oznacza to, że Kościół popierał te praktyki, lecz przerażające było jego milczenie tam, skąd oczekiwano głosu – właśnie z watykańskiego wzgórza, domniemanej stolicy chrześcijaństwa! A „Krzyż czarny stał nieruchomy i zimny na stole, jako milczące wobec łez ołtarze” (M. Konopnicka)... Jakże gorszące dla wielu było milczenie wobec zagłady Żydów! Watykan milczał wobec ustaw norymberskich, wobec „nocy kryształowej”, łapanek itd. Na tym tle pozytywnie odróżniają się niektórzy katoliccy duchowni z Francji, Holandii i Belgii. Jednym z argumentów za usprawiedliwieniem milczenia papieskiego ma być rzekoma konsekwencja nasilenia prześladowań. Ale przecież jeśli na czymś biskupom zależało, to potrafili podnieść głos. Katolicy argumentują: „Było mało prawdopodobne, aby w państwie totalitarnym protesty i apele do opinii publicznej mogły odnieść jakiś rzeczywisty skutek” (R. Aubert). Otóż mogły! Na przykład przeciw przymusowej eutanazji protestowało kilku niemieckich hierarchów i nie tylko nie wzmogło to liczby przymusowych eutanazji, lecz wręcz przeciwnie – były przypadki odwrotne: np. kiedy w sierpniu 1941 r. bp von Galen zagrzmiał w intencji świętości życia ludzkiego (mówiąc inaczej: przeciw eutanazji), Hitler ugiął się i nakazał wstrzymanie tego programu (by go potajemnie wznowić w 1943 r.)! Niektórzy przywódcy nazistowscy domagali się egzekucji Galena, lecz Goebbels, propagandzista Hitlerowski, przytomnie zauważył, że jeśliby do tego doszło, wówczas owce westfalskie przestałyby popierać Hitlera. A jakże było to podobne do mordowania Żydów! Przecież umysłowo chorzy ginęli w tych samych komorach, w których później zagazowywano Żydów. Dlaczego w tym przypadku nie znaleźli się chętni do okazania tak często deklarowanej miłości bliźniego, tudzież odwagi do poświęceń? Warto jeszcze dostrzec, że działo się to w okresie apogeum władzy i powodzenia Hitlera, kiedy czuł się najbardziej silny i pewny. Przecież gdyby takie głosy w obronie Żydów pojawiały się, dajmy na to, od roku 1933 i przybrałoby to dużą skalę, można byłoby snuć różne supozycje na temat losów Hitlerowskiego reżimu. „Z lekcji, jaką był los Hitlerowskiego programu eutanazji, wynika, że niemiecka opinia publiczna i Kościół były siłą, z którą należało się liczyć z zasady, tak więc mogły odegrać rolę w sprawie zagłady Żydów”. Inny przykład: w czasie wojny biskup Conrad Grüber interweniował w sprawie zagazowywania niepełnosprawnych dzieci. Kiedy dowiedział się o tym programie, zadzwonił do szefa partii Hitlerowskiej w okręgu, mówiąc: „Jeśli do tego dojdzie, rano będą pisać o tym szwajcarskie gazety”. Program uśmiercania niepełnosprawnych dzieci wstrzymano! Co najmniej trzech historyków (Nathan Stolzfus, J.P. Stern, Guenter Lewy) doszło do przekonania, że protesty Kościoła przeciwko antysemityzmowi mogły odmienić los Żydów. Stern pisał: „Jest pewne, że gdyby Kościoły przeciwstawiły się zabijaniu i prześladowaniu Żydów, tak jak przeciwstawiły się zabijaniu chorych umysłowo i na choroby dziedziczne, to nie doszłoby do »ostatecznego rozwiązania«”. Ale dla tego Kościoła były inne priorytety i z całą pewnością chętniej poświęcali się, walcząc z eutanazją, niż stając w obronie „morderców Chrystusa”. Kiedy w latach 30. starano się uzyskać od kardynała Bertrama jakąś interwencję w obronie życia Żydów, ten odpowiedział, iż istnieją „znacznie ważniejsze pilne sprawy: szkoły, utrzymanie stowarzyszeń chrześcijańskich, sterylizacja”. Oto typowa hierarchia wartości: najpierw nasze interesy, później dola innych. Bertram powtórzył za Faulhaberem, że „Żydzi są w stanie pomóc sobie sami”. Otóż to! Duchowni mieli inne zmartwienia na głowie. Na przykład jakże istotną kwestię krzyży w salach lekcyjnych, o które kler zawsze potrafił dzielnie walczyć. Kiedy w roku 1936 wydano zarządzenie o usuwaniu krzyży w Oldenburgu, protest podniósł „Lew z Münster” – biskup von Galen. I dzięki tej fali oburzenia popartego przez biskupa, 25 października tegoż roku zarządzenie cofnięto! A dziś się nas kłamliwie przekonuje, że protesty nic nie dawały i tylko zaogniały problemy. Zorganizowany opór pod przewodem purpuratów niejednokrotnie mógł naprawdę wiele zdziałać. Wszak Hitler nieraz powtarzał, że nie chce otwartej wojny z Kościołem, nie chce męczenników, nie będzie nękał ludowych form pobożności. Nawet Edyta Stein, która została wyniesiona na ołtarze przez Jana Pawła II, napisała do Piusa XII list z błaganiem, żeby potępił nienawiść, prześladowania i antysemityzm. Nie doczekała się żadnej reakcji ani odpowiedzi. Strach Piusa XII Wiele emocji wzbudza dziś osoba Piusa XII i ocena jego postawy w czasie wojny. Oceny są skrajnie różne. Jedni mówią, że postępował tchórzliwie i niegodnie, czy wręcz okazywał dowody uznania dla poczynań Hitlera. Inni zaś twierdzą, że był to jedynie wynik przezorności i ostrożności, a negatywne oceny Pacellego to efekt tzw. czarnej legendy, która miała być wymysłem lat 60. Kiedy 9 października 1958 roku umarł Pius XII, prezydent USA Eisenhower oświadczył: „Po śmierci papieża Piusa XII świat stał się uboższy”. Golda Meir, ówczesna minister spraw zagranicznych Izraela, napisała: „Opłakujemy wielkiego sługę pokoju”. Ale nieco wcześniej poprzedni prezydent USA – Harry Truman – prezentował opinię zgoła przeciwną. Oto fragment jego listu do papieża Pacellego: „Jestem przekonamy, że ani Pan, ani Pański Kościół nie należą do tych, którzy prawdziwie szukają pokoju i pracują dla niego. Twórcy naszego narodu, poznawszy całą historię i cechy Pańskiego Kościoła, tak bardzo lubiącego politykę i wojnę, ustalili jako główną zasadę obowiązującą nasz rząd, by nigdy papież nie miał prawa mieszać się do naszych spraw. Dobrze poznaliśmy doświadczenie historii Europy i jesteśmy pewni, że nasza demokracja nie trwałaby długo, jeśli pozwolilibyśmy – na podobieństwo rządów europejskich – oplątać się waszymi doktrynami i politycznymi intrygami (...). Pan nie posiada najmniejszych kwalifikacji, aby móc mnie pouczać o sposobie prowadzenia mego narodu drogą pokoju. Kilka faktów mogłoby pomóc Panu w odświeżeniu swej pamięci (...). Sławny pisarz i historyk naszego kraju Lewis Mumford – ani komunista, ani antykatolik – napisał w książce »Faith for Living« z 1940 r.: »Perfidia świata chrześcijańskiego jasno urzeczywistniła się w 1929 roku przez konkordat, który powiązał Mussoliniego z papieżem«. Wówczas tylko nieliczni w Stanach Zjednoczonych znali prawdziwe oblicze faszyzmu tak dobrze jak Pan i papież Pius XI, a wy dwaj pomogliście do jego sukcesu i związaliście z nim wasz kościół (...). Nie udowodni mi Pan swojej niewiedzy o tym, że Hitler i naziści przygotowywali spisek przeciwko nam. Nawet katoliccy biografowie piszą, że przez wiele lat był Pan najlepiej poinformowaną osobą w całej Trzeciej Rzeszy. Po podpisaniu konkordatu, tak ważnego dla Hitlera, von Pappen, który w Norymberdze z wielkim trudem uratował swoje życie, powiedział: »Trzecia Rzesza jest pierwszym mocarstwem nie tylko uznającym, lecz w dalszym ciągu wprowadzającym w życie szczytne zasady papiestwa«”. Jeśli idzie o papieskie umiłowanie pokoju, to pisałem o tym przy okazji omawiania jego zachwytu, kiedy hiszpańskie wojska katolickie gen. Franco rozgromiły wojska republikańskie, te bezbożne. Faktem jest, że Pius lubił dużo mówić o pokoju, stąd niektórzy uznają go za jego orędownika. Z pewnością najgorętszym zwolennikiem pokoju był wówczas, kiedy klęska Niemiec zdawała się już nieuchronna. Papież był nieutulony w żalu, że Hitler przegrał na Wschodzie. 7 października 1943 r. ambasador niemiecki w Watykanie pisał w telegramie do Berlina: „Antybolszewickich wypowiedzi nie warto przytaczać. Słyszę je codziennie... W istocie wrogość do bolszewików jest najpewniejszym czynnikiem w polityce zagranicznej Watykanu. Cokolwiek służy zwalczaniu bolszewizmu, to odpowiada Kurii. Nienawistne są jej związki Angloamerykanów z Rosją Sowiecką. Obstawanie przy tych związkach uważa za tępy upór i przedłużanie wojny. Najchętniej widziałaby koalicję mocarstw zachodnich z Niemcami; jej minimalnym życzeniem są silne i zwarte Niemcy jako bariera przeciw Rosji Sowieckiej”. Dowodem na to, że papież „protestował”, ma być jego rola w spisku niemieckich generałów, mającym na celu obalenie reżimu nazistowskiego. Otóż niemieccy wojskowi, którzy planowali obalić Hitlera, chcieli uzyskać od Brytyjczyków gwarancję pokoju, a papież – po wahaniach – godził się w tych pertraktacjach pośredniczyć. Dyplomata angielski, który w tej sprawie spotkał się z papieżem, pisał swemu zwierzchnictwu: „Pragnął jedynie przekazać mi tę propozycję. W żadnym wypadku popierać ją lub zalecać. Po wysłuchaniu moich uwag na jej temat powiedział, że być może mimo wszystko nie warto nadawać tej sprawie biegu, w związku z czym prosi mnie o uznanie owej propozycji za niebyłą”. Widzimy więc, że w istocie papież Pius XII, przynajmniej wówczas, nie oczekiwał już wiele od swego związku z Hitlerem. Kiedy zdecydował się pomóc w spisku generałów, wojenny układ sił nie mógł w żaden sposób być dla papiestwa pożądany: Polska była podbita, ale nie posłużyła jako przyczółek do ataku na Rosję, gdyż w tej sprawie Hitler ułożył się ze Stalinem; Kościół w okupowanej Polsce poddany wielkim represjom; a z drugiej strony starcie Niemiec z państwami Zachodu było jak najbardziej prawdopodobne. Sytuacja z pewnością mało optymistyczna dla papiestwa. Z tego musiało się zrodzić zupełne rozwianie nadziei pokładanych w reżimie Hitlera. Ostatnia nadzieja z pewnością prysła, kiedy Hitler odmówił zgody na pracę misjonarską księży, idącą za niemieckim podbojem Rosji. Był to jeszcze plan Piusa XI, by za wojskiem niemieckim podążała armia księży. Hitler jednak odrzucił ten projekt, mówiąc Papenowi w połowie lipca 1941 r.: „Pomysł z działalnością misjonarską tego »starego manipulanta« jest wykluczony. Ale gdyby ktoś to zrobił, musiałby wpuścić do Rosji wszystkie chrześcijańskie wyznania, żeby się powybijały nawzajem krucyfiksami”. Z całą sytuacją związane było również przekazanie zachodnim mocarstwom informacji o planowanym napadzie Niemiec na Belgię i Holandię (widzimy więc, że Pacelli był zawsze o wszystkim świetnie poinformowany, wbrew twierdzeniom tych, którzy go wybielają, przekonując, że niby „nie wiedział”). Jednakże znów zawiódł, odmawiając potępienia Hitlera za to jawne złamanie prawa międzynarodowego. Tardini ułożył już nawet list papieski w tej sprawie. Pacelli go nie ogłosił, bojąc się, że rozgniewa nazistów. Pacelli – jeszcze będąc sekretarzem stanu w Watykanie – wykazywał zdumiewającą obojętność wobec antysemityzmu reżimu, z którym się sprzymierzył przeciwko bolszewizmowi. Nie padło z jego ust ani potępienie ustaw norymberskich, ani ekscesów bojówek faszystowskich. Zdarzały się wręcz przeciwne gesty i słowa. Przykładem może być 34. Międzynarodowy Kongres Eucharystyczny, który rozpoczął się w Budapeszcie 25 maja 1938 r. Tuż przed tym wydarzeniem premierem Węgier został Béla Imrédy, zdeklarowany antysemita. Podczas gdy hierarchia obradowała na kongresie, węgierski parlament rozważał wprowadzenie ustaw antyżydowskich. Jednakże wówczas Pacelli ani słowem o tym nie wspomniał, ani też nie napiętnował szerzącego się na Węgrzech antysemityzmu. Za to – jak zwykle – wzywał do ugodowości. Kiedy prawił tłumom wiernych o „czynnej miłości”, pozwolił sobie skrytykować Żydów, i bez tego nękanych wówczas ze wszystkich stron. Mówił o nich jako o „wrogach Jezusa, wołających mu w twarz »Ukrzyżuj go!«”. Wcale wówczas nie ukrywał, że miłość, o której się rozwodził, nie dotyczy Żydów. M.Y. Herczl pisze w swej książce z 1993 r. pt. „Chrześcijaństwo i zagłada Żydów węgierskich”: „Pacelli był pewien, że słuchacze dobrze go zrozumieją”. Na początku antyżydowskiej akcji łapankowej przeprowadzonej przez komendanta SS Herberta Kapplera niemiecki ambasador w Watykanie Ernst von Weizsäcker w depeszy z 28 października 1943 r. pisał do swego MSZ: „Pomimo nacisków ze wszystkich stron Papież nie pozwolił sobie na otwarte potępienie deportacji Żydów z Rzymu. Choć musi spodziewać się, iż jego postawa spotka się z krytyką ze strony naszych wrogów i będzie wykorzystana przez kraje protestanckie i anglosaskie w ich antykatolickiej propagandzie, uczynił wszystko, co mógł w tej delikatnej materii, aby nie rozdrażniać stosunków z rządem niemieckim i ze środowiskami niemieckimi w Rzymie”. We wzmiance o prześladowaniach Żydów, jaką Watykan zamieścił w swoim piśmie „Osservatore Romano”, traktowanie Żydów w obozach koncentracyjnych określono jako „zbyt surowe”. Nie wiadomo, jaka surowość obozów dla Żydów byłaby „do przełknięcia” w Watykanie. Apologeci Piusa XII twierdzą, że do lat 60. nie było takich opinii, że dopiero od tego okresu zaczęto tworzyć czarną legendę. Nie jest to jednak prawda – słynna sztuka „Namiestnik” (1961) Hochhutha1 nie wytworzyła faktów, lecz postawiła problem na forum publicznym – dopiero od tego czasu zaczęto wnikliwiej oceniać tę kwestię. W roku 1993 rabin Marvin Hier, dziekan Centrum Szymona Wiesenthala, wywarł nacisk na Watykan, aby powstrzymać proces kanonizacyjny Piusa XII. Dziś najważniejsze instytucje żydowskie dokumentujące Holokaust oceniają Piusa XII surowo, zarzucając mu, że nie protestował przeciw zagładzie Żydów. Nie znajduję również żadnego usprawiedliwienia dla papieża w sprawie braku reakcji na atak na Polskę. Niesprawiedliwość braku potępiania agresora nie może być zniwelowana żadną sofistyką. 11 czerwca 1940 r. kardynał Eugene Tisserant z Kurii pisał w liście do kardynała arcybiskupa Suharda z Paryża: „Od początku grudnia uporczywie prosiłem Ojca Świętego, żeby wydał encyklikę o tym, iż każda jednostka obowiązana jest słuchać głosu sumienia... Obawiam się, że historia będzie zmuszona wytknąć Stolicy Apostolskiej, iż prowadziła politykę własnej wygody i niewiele czyniła ponad to”. Skoro kardynał Kurii pisał to już w 1940 r., to dlaczego dziś dominuje kłamliwe i wypaczające przedstawianie tej sytuacji? Dlaczego mówi się nam obłudnie, że Kościół robił wszystko, na co sytuacja pozwalała? Dlaczego nie stać Kościoła na wyznanie, że polityka Piusa XII okazała się błędna? Tisserant, ekspert od spraw słowiańskich, uważał, że Hitleryzm jest większym zagrożeniem niż komunizm, no i był w niezbyt dobrych stosunkach z Pacellim, bo na konklawe jako jeden z niewielu głosował przeciwko niemu i aż do samego końca uważał ten wybór za pomyłkę. Według niego, Pacelli był człowiekiem chwiejnym z natury i niezdolnym do zdecydowanego działania. Historia potwierdziła jego ówczesny sąd. MARIUSZ AGNOSIEWICZ