Na dnie starej, zaczarowanej chaty

Transkrypt

Na dnie starej, zaczarowanej chaty
Na dnie starej,
zaczarowanej
chaty
Jakub Kozubek – kl. VI
Szkoła Podstawowa nr 4 w Kielcach
Opiekun: Hanna Tabiszewska
Dawno, dawno temu, za górami piaszczystymi, za lasami gęstymi, biegł stary
szlak handlowy, przecięty piękną zieloną oazą. Na horyzoncie widać było
wschodzące, złociste, słońce muskające mackami światła bezkresny miękki piasek.
Bodegard, zwany „lisem pustyni”, ubrany w obcisłe skórzane ubranie i długie
kozaki, chustę owiniętą wokół szyi, zasłaniającą twarz, w kowbojskim kapeluszu
na głowie oraz przewiniętą przez tułów torbę, napełniał dokładnie manierkę wodą,
gdy nagle usłyszał głośne krzyki i piski. Znad pustynnej wydmy wyłonił się gad
przypominający miniaturowego smoka. Nim Bodegard się obejrzał, zagadkowe
i nieznane mu stworzenie znalazło się od niego kilka metrów od niego. Podróżnik
wiedział, że nie ma najmniejszych szans, by uciec przed szybką jak burza bestią.
Wyciągnął posrebrzany, pokryty pradawnymi runami miecz, przyjął bojową
pozycję i ruszył naprzeciw zwierzęciu, które w ostatniej chwili ominęło go gwałtownie i pobiegło w stronę wodopoju. Bodegard podszedł powoli do „smoka”,
miał właśnie wbić w niego ostry miecz, gdy dostrzegł wśród łusek na grzbiecie
stwora zakażoną ranę. „Lis pustyni” wyjął z torby zioła i nie zastanawiając się,
zrobił okład na ranę. O dziwo! Gad nie wierzgał łapami i nie przeszkadzał, ale
uciekł tuż po przeprowadzonej operacji.
- Pomogłem mu, a on uciekł, typowe… Ale pora ruszać na poszukiwanie skarbówwyszeptał pod nosem podróżnik. Po chwili ruszył w drogę, nie tracąc już czasu na
rozmyślania.
Po długiej i katorżniczej tułaczce po pustyni, nareszcie ujrzał zamieszkałą oazę.
Przez chwilę zastanawiał się, czy bezpiecznym jest wchodzenie na teren nieznanego mu plemienia. Doszedł jednak do wniosku, że nie ma nic gorszego niż śmierć
z pragnienia. Wkraczając do wioski, zdziwił się niezmiernie, ponieważ nie było
tam żywej duszy. Bodegard wiedział już, że coś tu nie gra i wyciągnął z pochwy
swój miecz. Nie mylił się, bo nagle zza drzew owocowych wyskoczył mężczyzna
w podartym ubraniu. Jak się okazało, uciekał przed bandą goblinów. „Lis pustyni”
nie zastanawiał się długo nad swoją decyzją, po prostu ruszył mu na pomoc.
Stwory przestraszone widokiem miecza pokrytego runami, pobiegły w stronę
zachodzącego słońca. Nieznajomy przerwał długą ciszę:
- Dziękuję ci, wybawco. Jestem Amebo.
- Nie ma za co. – Przed kim uciekałeś? Co to za stwory? – zapytał podróżnik.
- Nasze ziemie nawiedziła prawdziwa plaga tych potworów, które posłała czarna
wiedźma, Cecori - odpowiedział Amebo. - Wielu śmiałków próbowało ją odnaleźć,
pokonać i oswobodzić naszą krainę, lecz nikt nigdy tego nie dokonał i nie powrócił
- opowiedział z przejęciem.
- Chyba nie myślisz, że będę nadstawiał głowę, jak ci bohaterowie, którzy już nie
wrócili… Zapomnij, nie jestem aż tak głupi, by poświęcać swoje życie - zadrwił
z niego Bodegard.
- Żegnaj. Jeszcze raz dziękuję ci za pomoc - rzekł Amebo i pospiesznie odszedł.
Poszukiwacz westchnął i ruszył dalej, nie oglądając się za siebie. Nie przeczuwał, że tak szybko spotka go kolejna przygoda.
Minął dzień, mogłoby się wydawać, bezkresnej wędrówki. „Lis pustyni”w oddali
ujrzał drewnianą, niewielką chatę. Miał ochotę krzyknąć: „Nareszcie, cywilizacja,
odpoczynek!”Jednak nikogo nie zastał w domku. Były tam tylko pajęczyny i kurz.
Tylko, że taki odkrywca i podróżnik jak Bodegard bez problemów zauważył emitujące mocą runy. Bez cienia wątpliwości dostrzegł, że na ścianie widniała tajemnicza zagadka. Obieżyświat znał język runiczny i rozszyfrował, najzwyczajniejszy
w świecie rebus, którego rozwiązanie brzmiało: „Rzuć w górę". Spojrzał w górę
i zauważył malutki, czerwony punkt. Nie zastanawiał się, wyciągnął zza kostiumu
sztylet i rzucił. Nie pomylił się nawet o milimetr.
Nagle kamienna podłoga rozstąpiła się. Przez kurz prześwitywały schody ciągnące
się w dół. Podróżnik zaśmiał się:
- No nie! Za stary jestem na takie niespodzianki!
Schodząc w dół po schodach, spodziewał się starego grobowca, pełnego artefaktów. To co zobaczył, wmurowało go w ziemię. A rzeczą tą był wielki podziemny kanion, wypełniony armią goblinów, która mogłaby podbić całą pustynię.
Uświadomił sobie, w co się wpakował i chciał wrócić, ale wyjście się zamknęło.
Co miał robić, musiał znaleźć jakąś drogę powrotną. Ruszył więc w głąb niebezpiecznej groty. Nie wiadomo, kiedy znalazł się na przeciwległej skarpie. Gdy skoczył z impetem na następną skarpę, nagle osunął mu się grunt pod nogami. Spadając, krzyczał i błagał o ratunek, modlił się o cud. Wtem poczuł na sobie magiczny uścisk. Zrozumiał, że może lepsza w tym momencie byłaby śmierć, wierząc
oczywiście opowieściom człowieka, którego uratował. W tym momencie rozległ
się delikatny i piękny głos:
- Kim jesteś?
- Jestem… Jestem Bodegard… Obieżyświat - dukał oszołomiony urodą kobiety
w białej, długiej i obcisłej sukni, podkreślającej jej smukłą figurę.
- Miło mi, jestem Cecori - odpowiedziała kobieta czarującym głosem.
- To ty, to ty posyłasz te gobliny na niewinnych mieszkańców tej krainy i w ogóle
puść mnie! - krzyczał gestykulując rękami.
- Och… Już dobrze. Naprawdę im uwierzyłeś, naiwniak z ciebie - rozluźniła
magiczny uścisk, nie kryjąc frustracji.
- Ja czegoś tu nie rozumiem, wytłumacz mi od początku - poprosił zadziwiony
odkrywca.
- Od zarania dziejów ta ziemia należała do moich przodków, którzy stworzyli
oazy, miasta, cywilizację. Niestety, przybyli ludzie tacy jak ci, którzy o mnie
opowiadają same kłamstwa. Zamordowali moją rodzinę i przyjaciół – tu zakręciła
się łza w jej oku - zostałam tylko ja i teraz na mnie polują. Dlatego gromadzę
armię tych przebrzydłych stworów, bo chcę odzyskać, co do mnie należy –objaśniła z przejęciem czarodziejka.
- Rozumiem i współczuję ci - skłamał „lis pustyni”.
Bodegard wyczuł podstęp wiedźmy, bo przecież nie szata zdobi człowieka.
Potrzebował tylko okazji, by zakończyć jej nędzny żywot. Nagle kobieta zapytała:
- Wiesz może, gdzie znajduję się miejsce ich pobytu?
- Oczywiście - zełgał po raz kolejny Bodegard.
Wskazał na mapę, która znajdowała się na kamiennym stole. Cecori schyliła się
obejrzeć miejsce, które wskazał podróżnik. Wtedy wyjął miecz, ale natychmiast
został odrzucony falą uderzeniową. Gdy wstał, wiedźma rzuciła w niego kulę
ognia. Ku zaskoczeniu czarodziejki miecz pokryty runami zdołał odtrącić gorejący
ogień. Zdezorientowana, nie zdążyła zareagować na piruet, po którym została
zepchnięta w przepaść. W czasie lotu wykrzykiwała jakąś tajemną formułę. Nagle
ziemia zatrzęsła się w posadach. Obieżyświat biegł jak szalony w stronę wyjścia,
a za jego plecami sypały się głazy. Wychodząc z chaty, dostrzegł zbliżającą się
burzę piaskową, myślał, że wszystko stracone. Jednak zza horyzontu wyłonił się
gad przypominający małego smoka. Pędził w jego stronę jak szalony, w mgnieniu
oka znalazł się kilka metrów obok Bodegarda, który zbliżył się powoli do swego
wybawcy. Po chwili wahania, dosiadł smoka. Popędził go głośnym krzykiem, a on
mknął jak burza.
Żywioł ustał po godzinie. Jeździec w oddali zauważył tłum pędzących ludzi,
którzy krzyczeli:
- Hip, Hip! Hura! Oto nasz wybawiciel!
„Lis pustyni” został bohaterem tamtejszych ziem. Opływał w luksusie i miał
wszystko, czego zapragnął. Zapewnił sobie dostatnie, bezstresowe życie w pokoju.
Jednak zasłużył sobie na to, chcąc lub nie chcąc.

Podobne dokumenty