„Dzieciństwo, młodość, miłość – trudne pytania do Szewacha Weissa”
Transkrypt
„Dzieciństwo, młodość, miłość – trudne pytania do Szewacha Weissa”
„Dzieciństwo, młodość, miłość – trudne pytania do Szewacha Weissa”. Uczniowie: Temat naszego spotkania brzmi: „Dzieciństwo, młodość, miłość, trudne pytania do Szewacha Weissa”. Wiemy, że pytania i odpowiedzi mogą być trudne i niezręczne dla obu stron, ale zdajemy sobie sprawę, że tematyka, w jakiej będziemy się poruszać nie należy do najłatwiejszych. Czy wiek Pana rozmówców odgrywa jakąś rolę w temacie Pańskich rozmów? Wiemy, że często rozmawia Pan z młodzieżą na uniwersytecie, ale czy ma Pan do czynienia z młodzieżą w naszym wieku; 14 - 15 lat? Szewach Weiss: Szczerze powiedziawszy, lubię rozmawiać ze starszymi ludźmi, którzy zazwyczaj mają ciekawe doświadczenia osobiste, patrzą na różne sprawy z punktu widzenia bogactwa osobistego, duchowego. Lubię ich słuchać. Zawsze się można czegoś nauczyć. Co do młodzieży w waszym wieku, to teraz nie mam wielu okazji spotkań z waszymi rówieśnikami. Spotykam się przeważnie ze studentami, starszymi od was o 3 lata, a to nie jest duża różnica. Wy już macie w swoim pokoleniu „WWW”, w pokoleniu Internetu ciekawą wiedzę. Wydaje mi się, że można powiedzieć, że dzisiejsza młodzież 14 letnia, 15 letnia ma na wiele tematów więcej wiedzy niż przeciętny student z przed stu lat. Kiedyś służyłem siedem lat jako prezes instytutu Yad Vashem. To instytut pamięci narodowej w Izraelu, muzeum zagłady narodu żydowskiego podczas drugiej światowej wojny. To świątynia pamięci. Tam spotykałem uczniów, studentów, turystów – mniej więcej trzy miliony gości na rok. Z Izraela i z całego świata. Wchodzą smutni i wychodzą jeszcze smutniejsi. Smutne miejsce, bardzo. Tam spotykałem młodzież w waszym wieku i rozmawialiśmy o wszystkim. Teraz mam wnuczkę w waszym wieku, może trochę starszą, ma 16 lat i rozmawiam z nią o ważnych sprawach i bardzo poważnych. Tęsknię do niej, już jej nie widziałem 12 dni. Podsumowując, możemy rozmawiać na poważne tematy. Uczniowie: Tuż po rozpoczęciu wojny Pańska rodzina przeniosła się z jednorodzinnego domu, do podwójnej ściany, czyli kryjówki szerokości 60cm, a potem do piwnicy. Jak kilkuletnie dziecko przeżyło bez czekolady, zabawek i spaceru, nie mogąc nawet wstać? Jak wyglądało codzienne życie w ukryciu? Może próbował Pan wymyślać z rodziną jakieś zabawy? Szewach Weiss: Kochani, to jest pytanie! Ja może kilka słów powiem o Borysławiu. Urodziłem się w Polsce 76 lat temu. Już mam swoje lata. (śmiech) Miasto Borysław, właściwie miasteczko – 50 tysięcy mieszkańców. Dzisiaj to miejsce należy do Ukrainy. Było to typowe miasteczko galicyjskie pod rządem austriackim. Uczono przeważnie w niemieckim języku. W naszym mieście żyło 16 tysięcy Ukraińców, mówiących po ukraińsku, śpiewających po ukraińsku, tańczących po ukraińsku, ale część z nich też mówiła po polsku. Ukraińcy uczyli się polskiego języka. Polaków było około 20 tysięcy i prawie 16 tysięcy Żydów. Tam były ukraińskie cerkwie, polskie kościoły, synagogi i bóżnice żydowskie. I tak się żyło setki lat. Moi rodzice uczyli się w niemieckiej szkole, bo w wyższej szkole uczono po niemiecku. Rozmawiali między sobą po polsku, ale przede wszystkim w języku żydowskim Jidysz. Żydzi stworzyli sobie w Europie język żydowski. Żyliśmy 2 tysiące lat nie w swojej ojczyźnie, za granicą, w diasporze. Opuściliśmy ojczyznę, dzisiejszy Izrael w roku 70. Rzymianie wypędzili Żydów, szczerze powiedziawszy tylko część wypędzili. Reszta uciekła sama, obawiając się żyć pod nadzorem rzymskim, bo źle być niewolnikiem. Niektórzy po długim czasie dotarli do Polski. To była dla nas mała ojczyzna. Rodzice zbudowali tu dom, a właściwie dziadzio Icyk nam zbudował. Dziadzio świętej pamięci, Niemcy go zamordowali. Mordowali systematycznie wszystkich Żydów, jeden po drugim. Zamordowali 6 milionów Żydów podczas drugiej światowej, między innymi 1,5 miliona dzieci. Pchali ich do pieców, do krematorium, bili, tego nie można zrozumieć. Tak samo nie można zrozumieć, jak takie dziecko 4 – 5 letnie mogło przeżyć w takiej podwójnej ścianie czy w piwnicy. Moja rodzina po pierwszym pogromie uciekła do pani Lasotowej – Ukrainki, pół na pół, ojciec Polak, matka Ukrainka. Była koleżanką mojej mamusi ze szkoły. Mieliśmy u niej sklep ogólnospożywczy, obok niego była apteka i ona kupowała u nas. Przyjacielsko, miło. Podczas pierwszego pogromu, kiedy zaczęli łapać Żydów, my ukryliśmy się na strychu na kilka dni. Potem wróciliśmy z powrotem do naszego domu. Mój tato, między sklepem a magazynem dodał ścianę i to właśnie była ta podwójna ściana. Kto z was czytał historię Mary Frank? To dziewczynka, Żydówka. Niemcy zamordowali ją w Oświęcimiu, w Auschwitz. Ona pisała o takich systemach; podwójna ściana, podwójna piwnica, podwójna podłoga, podwójny sufit. Nasza podwójna ściana była między sklepem a magazynem, 70 cm, mniej więcej. Wysokość, około 2,5 metra, może wyżej. Tam tata zorganizował półki, trochę siana, jakieś stare dwa materace, trochę koców. Niestety, toalety nie mógł zorganizować. Od strony sklepu można było przesunąć szafkę i wejść do środka. Na wszelki wypadek. Wiadomo, że taki wypadek będzie. Po trzecim pogromie poprosiliśmy panią Lasotową, żeby nas schowała. Niestety, trafiliśmy do getta. Kiedy zaczęła się jego likwidacja, zaczęto przenosić Żydów do jakiejś dzielnicy, przeważnie najbiedniejszej, 5-6 rodzin w jednym pokoju. Nędza, brud, chłód i czekanie, kiedy będzie miejsce w krematoriach, żeby nas spalić. Napady zdarzały się coraz częściej i wieziono Żydów samochodami, po kolei do Auschwitz lub Treblinki. To była fabryka śmierci. Ja rozumiem, że wy nie możecie tego zrozumieć. Żaden normalny człowiek nie może tego zrozumieć. Ja do dzisiaj, mając osobistą świadomość, nie mogę tego zrozumieć. Nie jestem tylko politologiem i dziekanem. Dziś jestem profesorem i gościem na Uniwersytecie Warszawskim. Przez 19 lat byłem w Izraelu parlamentarzystą i 4 lata marszałkiem naszego sejmu oraz wiceprezydentem państwa Izrael. Dopiero na stare lata postanowiłem, że chcę wrócić do Polski, na stanowisko ambasadora. Kiedy skończyłem służbę parlamentarną jako przewodniczący Knesetu, to było w 1999 roku, 12 lat temu, Premier Izraela Ehud Barak, mój kolega, prosił mnie, żebym wyjechał na służbę ambasadora Izraela albo do Moskwy, albo do Berlina. Powiedziałem, że już wybrałem i chcę do Polski, choć nie znałem języka polskiego wcale, bo ja wyjechałem stąd mając 10 – 11 lat. Umiałem kilka słów, ale powiedziałem sobie, że dam radę. Chciałem wrócić do tego kraju, do was, do Polaków, spotkać się z wami. Powracam tu, żebyście zrozumieli, o co chodzi w tym wszystkim. Jak mi mówili, że powinienem jechać do Berlina, to powiedziałem stanowczo nie. Nie bojkotuję żadnego narodu, nie wolno tego robić, trzeba młodym ludziom dać szansę. Oni nie są winni, że ich ojciec czy dziadzio był gestapowcem. Przecież to nowe pokolenie. Mogę wyjechać tam na 3, 4, 5 dni, na konferencję, spotkać się z młodzieżą. Jednak służąc tam 3 – 4 lata, na pewno się spotkałbym się z starszymi, może między nimi byłby ten gestapowiec, który zamordował mojego dziadzia Hesia. Nie chcę tam być na dłużej, dopóki to starsze pokolenie żyje. Ja też wieczny nie będę, ale jestem młodszy. Jak byłem dzieckiem, to oni mieli po 20 lat. Teraz mają 86 – 87 lat. Wiem, że nie wszyscy są gestapowcami, ale między nimi kręcą się również mordercy. Wracając do mojej historii, to uciekliśmy z getta; ja, mama i siostra. Schowaliśmy się w kapliczce przyjaciół. Pomagali nam Polacy. Tato z moim bratem wrócili do naszego domu, który przekazaliśmy pani Lasotowej. My też z kapliczki poszliśmy do domu. W tej podwójnej ścianie spędziliśmy 7 miesięcy. Ruszać się nie można było, leżeliśmy na półkach. Było nas ośmioro; rodzice, siostra, brat, ja, ciocia, wujek i jeszcze jeden sąsiad. Jedzenia prawie zero. Pani Lasotowa coś nam podrzucała. Daliśmy jej pieniądze, mieliśmy trochę oszczędności. Przeważnie waluta, medale, złoto, dolary, każdy w tych czasach trzymał pieniądze na takie wypadki. Byliśmy rodziną niebogatą, ale żyliśmy oszczędnie, mieliśmy sklep i aptekę. Nic nie można było robić w tej podwójnej ścianie, nawet rozmawiać, bo przecież obok była droga i ludzie usłyszą, co się dzieje. W nocy czasami rozmawialiśmy szeptem. Kaszleć nie można było. Jak ktoś dostał kataru, to były różne metody, patenty, żeby mu zatkać nos. Były tam też szpary, patrzyłem przez nie i pamiętam do dziś, co wtedy czułem. Dzieci polskie, ukraińskie chodziły do szkoły, do przedszkola, bawiły się. Między nimi kilka moich kolegów. Gdybym wyciągnął palec, to dotknąłbym ich, ale nie mogłem. To był taki ból, taka zazdrość. Nie urodziliśmy się w jakiejś rodzinie przestępców, że przygotowaliśmy się do tego, że kiedyś dostaniemy karę. Nasze jedyne przestępstwo było to, że byliśmy Żydami. To wszystko. To było okropne. Niemcy byli bardzo dokładni. Mieli listy, kogo już zamordowali, a kto jeszcze żyje. Ujawniliśmy się na tej liście, że żyjemy. Trzeba nas było znaleźć. Kręcili się koło naszego domu. Szukali szmalcowników, Polaków czy Ukraińców, żeby im powiedzieli, gdzie są Weissy. Znaleźli w kilku miejscach takie podwójne ściany, zaczęli mierzyć. Moja mamusia i tato przypomnieli sobie, że koło naszego domu było przedszkole, ochronka. Na Ukrainie przedszkole nazywało się ochronką. Byłem przed wojną w przedszkolu, miałem kolegów i koleżanki. Miałem też bliską koleżankę, cały czas byliśmy razem. Miała na imię Bella, to była piękna dziewczynka. Po trzecim pogromie byliśmy schowani u pani Potężnej. Obok nas samochody woziły Żydów do lasu i tak ich zabijali. Widziałem wtedy Bellę po raz ostatni, jak wieziono ją z innymi do lasu, moją ukochaną pięcioletnią. Takie życie. Mama przypomniała sobie, że mój dziadzio, a jej ojciec Icyk był budowlańcem i budował tę ochronkę – żydowska natura zawsze mówi, że trzeba być ostrożnym i on koło tej zwykłej piwnicy zrobił drugą, ślepą. Wtedy budowali takie podjum drewniane, na którym stawiali dom. Pod domem była właśnie ta piwnica, a za nią dalej nic, pusta, duża przestrzeń pod dwoma salami ochronki, wysokości 60 cm, najwyższe miejsce w tej ślepej piwnicy miało metr. Zimno, kamienie, okropnie. Żyliśmy tam jak w jaskini. Chociaż w jaskiniach było o wiele lepiej, mogli wyjść, spacerować i w nocy wrócić, my nie. Tam była glina, mokro. Ja z moim kochanym kuzynem Shmiwem, on żyje w Kanadzie, jest o rok starszy ode mnie, robiliśmy takie tanki, czołgi, samochody i bawiliśmy się w wojnę. Tak jak z plasteliny. Skąd to pamiętam, nie wiem. Tata cały czas interesował się geografią, wciągnął tam kilka starych encyklopedii, atlasów. Kochany tato, uczył nas, to był inteligentny człowiek. Skończył wyższą szkołę administracji. Zajmował się handlem, ale miał swoje hobby. Często z kuzynem kładliśmy mapę na ziemię i bawiliśmy się. W co? Otóż wyglądaliśmy jak dzicy ludzie z jaskiń. Włosy długie, ale chudzi byliśmy jak szkielety. Wyjmowałem moje wszy z moich włosów, a mój kuzyn swoje i on swoje stawiał w Moskwie, ja w Berlinie i walczyliśmy. Ja zawsze chciałem, żeby moje wszy były armią radziecką, bo to lepsze niż armia faszystowska. Było kilka książek i tato czytał nam je cichutko, wieczorami uczyliśmy się. Nauczyliśmy się trochę czytać. Pamiętam, że była tam książka „Hrabia Monte Christo”. Przeczytałem ją może z 10 razy. Jest taki film, który opowiada moje życie w podwójnej ścianie. Wchodziliśmy z reżyserem do tej podwójnej ściany, ona jeszcze istnieje. Możecie zobaczyć na żywo, jak to wyglądało. Ten film był zrobiony 9 czy10 lat temu. Wszedłem do tej piwnicy na kolanach, razem z reżyserem. Siedzieliśmy tam i rozmawialiśmy, już bez strachu, wolny świat. Ja nie mogłem sobie wyobrazić, żeby człowiek tam wytrzymał dwie godziny. Czasami ludzie, chcąc ratować swoje dzieci, robią niewyobrażalne rzeczy. Miejcie ogromny szacunek dla rodziców. Moi rodzice w sytuacji wojny, na pewno popełniliby samobójstwo, bo jaką wartość ma życie, ale żeby nas uratować, tak to wszystko zorganizowali i dzięki nim przeżyliśmy. Kochani to jest nie do wyobrażenia, tego nie można zrozumieć. Czasami myślę, przecież ci Niemcy, ci gestapowcy mieli też swoje dzieci. Wieczorem wracali do domu, bawili się ze swoją córeczką, swoim synkiem, może córeczka grała na fortepianie, pianinie. Może nawet Beethovena, Mozarta na pewno, każdy chce grać Mozarta na pianinie. Rano taki Niemiec żegnał się ze swoim synkiem, córeczką, całował i szedł palić dzieci żydowskie. Nie można zrozumieć. Uczniowie: Czy pamięta pan moment wyjścia z piwnicy, czy można tu mówić o jakimś szczególnych uczuciach, zachowaniu? Szewach Weiss: Pamiętam tak, jak to byłoby dziś. Początek sierpnia 1944 roku, cały czas słyszeliśmy armaty, odgłosy strzelania. Zrozumieliśmy, że front zbliża się do nas. Wiedzieliśmy, że Niemcy zaczynają burzyć drogi i mosty, bo wiadomo, że już armia radziecka wchodziła do Borysławia. Dziś wiem, że to było 14 sierpnia. Rano byliśmy bardzo roztrzęsieni, przez mikroskopijne okienko patrzyliśmy na drogę z Truskawca do Borysławia. Nagle na podwórzu zobaczyłem dwóch żołnierzy w czapkach rosyjskich, lecz byliśmy ostrożni, bo mogliby się odwrócić i nas zastrzelić. Dziewiąta, dziesiąta rano. Tanki, samochody, ułani, nie macie pojęcia, jak my byliśmy szczęśliwi. Przyzwyczailiśmy się do więzienia, do piwnicy, nie wiedzieliśmy, co zrobić z wolnością. Przez dwadzieścia miesięcy nie używaliśmy naszych nóg, chodziliśmy na kolanach. To było coś okropnego, byliśmy szkieletami, mieliśmy długie włosy. Godzina dwunasta, wyszliśmy. Ostrożnie wyczołgaliśmy się z tej ślepej piwnicy i przeszliśmy do drugiego pomieszczenia, a tam siedzieli nasi sąsiedzi. Może dwudziestu Polaków i Ukraińców. Oni nas znali. Jedna pani podeszła, zaczęła się cieszyć i całować moją mamusię. Pani Lasotowej i pani Potężnej nie było tam, ponieważ one bały się sąsiadów, że ich zabiją za ukrywanie Żydów. Mniej więcej przed wieczorem postanowiliśmy wyjść. Wyszliśmy na drogę, a tam tanki i ułani, tysiące żołnierzy. Oni byli przyzwyczajeni, że Żydzi wychodzili w różnych miejscach z różnych dziur i tak wyglądali tak jak my. Zatrzymał się jeden samochód, taki wojenny, przyłączona do niego była przyczepa z żywnością, z grochówką. Siedział kierowca, koło kierowcy major. Wyszedł i podszedł do mojego ojca. Dzień był ciepły. Powiedział do mojego ojca, ściskając go, jedno słowo: „Amchu”. Amchu to hebrajsku znaczy ,,ja należę do twojego narodu". Major Żyd. W armii radzieckiej służyło 106 generałów żydowskich i 430 tysięcy żołnierzy żydowskich. Armia radziecka liczyła 80 milionów. To było szczęście go spotkać. Wziął mnie na ręce, jemu było bardzo lekko, bo myśmy byli szkieletami, nie ważyliśmy nic. Zjedliśmy pierwszą zupę, ciepłą grochówkę po prawie dwóch latach. Potem czekała na nas pani Lasotowa, kochana, przygotowała nam banię z wodą i zaczęliśmy się myć. (śmiech) Moja kochana mamusia, świętej pamięci, zaczęła nas myć taką szczotką jak bieliznę. Wyobraźcie sobie tyle lat bez mycia. Uczniowie: I kolejne trudne pytanie. Twierdzi Pan, że życie cały czas tworzy wielką spiralę. Czy uważa Pan, że taki masowy pogrom jakiejkolwiek nacji może się jeszcze powtórzyć? Szewach Weiss: Ale pytania macie, dzieci. Bardzo ważne pytanie, na pewno rozmawiacie z rodzicami też w tej sprawie. Nie mam odpowiedzi na to pytanie, naprawdę nie mam. Dzisiaj jest dobrze, ale jutro, kto wie. Czy może…? Na pewno nic nie robiąc, niczego nie można wykluczyć. Spójrzcie, po tej zagładzie, okropnej, strasznej… Niemcy zamordowali więcej niż milion Polaków, niewinnych też. A jakby wojna miała ciąg dalszy i skończyliby z narodem żydowskim, to skończyliby z waszym narodem też. Zamordowaliby całą polską inteligencję, zostawiliby Polaków tylko na rolniczą pracę. W latach siedemdziesiątych w Kambodży, Polot – komunista zamordował 2,5 – 3 miniony swoich ludzi, ze swojego narodu. To było po zagładzie. W dziewięćdziesiątych latach w Jugosławii mordowali się, nie tylko ze walczyli ze sobą, oni mordowali systematycznie tysiące ludzi na tle etnicznym. Ty jesteś Serbem, zamordujemy cię. Ty jesteś Chorwatem, zamordujemy cię. Ty jesteś Muzułmanem, zamordujemy cię. Nie mówię o wojnach, wojna to okropna tragedia. My walczymy z Arabami, oni nas mordują, my ich zabijamy. Mam nadzieję, że to się skończy, to jest niepotrzebne, to jest za długo, to jest krwawe. Co do Żydów? Antysemityzm istnieje nadal, tutaj bomba, tam bomba, tam terroryzm, nie tylko przeciwko Żydom. Spójrzcie, 11 września 2001 roku, dwa gmachy w Nowym Jorku, giną w jednej sekundzie cztery tysiące ludzi. Nie ma nic. Jakby w ogóle ich nie było. Wydaje mi się, że coś takiego już nie jest możliwe. Świat jest dzisiaj demokratyczny, większość państw żyje systemem sądowym, mają demokratyczne konstytucje. Dziś świat wygląda inaczej. A może wydaje mi się, że wygląda lepiej. Uczniowie: W gazecie „Nasz Dziennik” został zamieszczony oburzający artykuł zatytułowany „Dyplomata Prowokator”, w którym dziennikarz zaatakował Pańską osobę, co by mu Pan powiedział, gdyby miał Pan okazję spotkać się z nim? Szewach Weiss: Pamiętam ten artykuł. Początki mojej służby, był rok 2001. Ja chciałem wyjechać wtedy z Polski. Rozmawiałem z profesorem Bartoszewskim, który wtedy był Ministrem Spraw Zagranicznych. My lubimy się, ja mu mówię „Barto”, a on mi mówi „Szewach”. Mówię do niego, że chcę wyjechać, a on odpowiada: „Szewku, Szewku, jak ja bym czytał „Nasz dziennik” i jakby to robiło na mnie wrażenie, to ja wyjechałbym na Arktykę, ciebie atakują raz na miesiąc, a mnie dwa razy na tydzień”. Powiedziałem jednak, po co mi to? Nie potrzebuję. Jednak nie wyjechałem, bo to znaczyłoby poddać się antysemityzmowi, to by było dla nich zwycięstwo fantastyczne. Każde państwo, każdy naród ma takie problemy. U nas w Izraelu też czasem wychodzą gazety, które atakują dyplomatów na różnych tłach. Co można zrobić? To jest część demokratycznego życia, wolność słowa. Dlatego trzeba wychować ludzi, żeby czytając, mieli dosyć wiedzy, świadomości, żeby zapoznać się z tym i wiedzieć, co jest prawdą. Uczniowie: 4 listopada 1995 odbyła się pokojowa manifestacja, podczas której doszło do zamachu, gdzie zginął Pana przyjaciel, Icchak Rabin. Zdarzyło się to mniej więcej 2 minuty po opuszczeniu przez Pana tej manifestacji. Gdyby został Pan dłużej, czy myśli Pan, że mógłby zapobiec tej tragedii? Szewach Weiss: Tak, pamiętam, to było w sobotę wieczorem. Icchak Rabin był wtedy premierem Izraela, myśmy wtedy prowadzili pokojowe negocjacje z Palestyńczykami. Icchak Rabin był bardzo pokojowy i walczył o to, żeby nareszcie skończyć z wojną. Przewodniczyłem wtedy Knesetowi, byłem bardzo bliski osobiście i politycznie Icchakowi Rabinowi. Setki tysięcy ludzi przyszło na tę demonstrację, popierając intencje pokojowe. Jeszcze razem: Icchak Rabin, Szymon Perez, kilku liderów partii pracy i ja śpiewaliśmy „Pieśń Pokoju” – „ Szira Szalom”. Rabin, nie znając słów tej pieśni, śpiewał z kartki. Włożył ją potem do kieszeni i kiedy został zamordowany, wyjęliśmy z kieszeni jego marynarki całą zakrwawioną krwią rabina kartkę. Jakiś faszysta żydowski go zamordował. Pożegnałem się z rabinem pod koniec tej demonstracji, to było na mównicy, na placu ogromnym w Tel Avivie, teraz to Plac Rabina. Icchak zawsze gubił zapalniczki, a palił papierosy cały czas, dzień i noc. Wziął papierosa i powiedział: „Szewach, gdzie jest moja zapalniczka?” A ja odpowiedziałem: „Icchak, Ty przecież zawsze gubisz, ja zawsze mam dla ciebie rezerwową,”. Miałem taką zwykłą zapaliczkę, kolor ciemnozielony. Zapaliłem (zapala zapalniczkę) mu papierosa, potem trochę pościskaliśmy się i powiedziałem: „ Icchak, ja już lecę, bo nie parkuję koło ciebie, ja parkuję z drugiej strony, a wiem, że to będzie jeszcze trochę trwało, a chcę szybko wrócić do Hajfy. Do mojej żony, do rodziny, no wiesz, sobota”. A on zapytał: „Czy pożegnałeś się już z Leą?” Lea to była jego małżonka. On był taki kulturalny człowiek. A ja do niego: „Ty myślisz, że ja polski Żyd nie pożegnałem się wcześniej z twoją małżonką?”. Taka była atmosfera. Jeszcze raz się uścisnęliśmy, zszedłem po schodach, przeszedłem przez ulicę, wsiadłem do samochodu i wtedy bum! Strzały, nie wiedziałem, co się dzieje, strasznie to było. Jak przypominam to sobie, to... Morderca miał trzy kule i użył tylko dwie, przed użyciem trzeciej złapali go. Czasami myślę, że jak bym stał koło rabina, to też był dostał kulę. Jako jeden z liderów państwa. To było coś okropnego. To jest tragedia do dziś. Uczniowie: Ludzie pytają Pana o przeszłość, o Pana historię, która nie zawsze była kolorowa. Czy te wywiady, ciągłe powroty do przeszłości są dla Pana bolesne? Szewach Weiss: Ja nie planowałem, że to pytanie będzie ostatnie, ale na takie ono się nadaje. Jest mi miło z Wami, ale nie jestem przyzwyczajony. Wiecie, jak profesorowie pracują? 45 minut wykładu, a potem odpoczywają dwa dni. Wczoraj dostałem telefon od mojego przyjaciela, jednego z redaktorów „Rzeczypospolitej”. Mogę tam pisać, co chcę, więc to robię. „Szewku, co piszemy w drugim tygodniu?”. Powiedziałem mu: „Niespodzianka”. Do dzisiaj wszystkie moje artykuły były o przeszłości, teraz będę pisać fantazję polityczną o przyszłości! Jak będzie wyglądał świat w roku 2020, za osiem, dziewięć lat?”. I to jest odpowiedź na wasze pytanie. Przeszłość już mi się znudziła i postanowiłem coś z tym zrobić? Mam plan, że w roku 2020 Władysław Bartoszewski będzie miał urodziny, mając 96 lat i nasz prezydent będzie miał urodziny mając 96 lat i razem napiją się wódki, a potem pójdą na tańce. Macie rację, przeszłość boli, dosyć. Miałem ostatnio kilka dyskusji z profesorem Tomaszem Janem Grosem, w telewizji. Próbowałem mu powiedzieć: „Dobrze, ty zajmujesz się przeszłością, ja pamiętam ją, Ty jej nie przeżyłeś.” Zajmuję się teraźniejszością i przyszłością. Młodzieżą. Trzeba dużo działać, żeby to się nie powtórzyło. Dziś jestem na emeryturze, ja już sto lat jestem na emeryturze, ja już staruszek, ale mam małe osobiste marzenie, taką misję – pojednanie między Polakami i Żydami. Nie wiem jak wy, ale ja czuję, że to jest w naszych i waszych rękach, że to jest możliwe. Mamy tyle podobnych spraw. Jak spotkacie się z młodzieżą izraelską i będziecie rozmawiać, chociaż macie inny język, to okaże się, że jesteście całkiem podobni. Uczniowie: Dziękujmy Panie Profesorze za to spotkanie. Szewach Weiss: To ja wam dziękuję i mam nadzieję do zobaczenia. Wywiad przeprowadzili: Gabriela Moczeniat, Piotr Chodyra, Michał Koda, Kamil Jankowski – uczniowie klasy IIb pod kierunkiem nauczycielki języka polskiego pani Barbary Łubkowskiej – Niepubliczne Gimnazjum nr 9 Fundacji Primus w Warszawie. Wywiad opracowała: Barbara Łubkowska