Kapitał. Mowa w obronie człowieka

Transkrypt

Kapitał. Mowa w obronie człowieka
Grochowska pozostaje niestety zbyt mało krytyczna wobec Giedroycia
– polityka. Brakuje jej warsztatu historyka idei oraz zmysłu człowieka polityki,
a książka o Giedroyciu musi dotykać polityki i historii idei. Autorkę jakby przytłoczył tytuł serii wydawniczej. Jej książka dowodzi konieczności stworzenia
krytycznego studium idei oraz politycznego oblicza Giedroycia.
Wpływ Giedroycia na dzisiejszą Polskę nie podlega dyskusji. Obecnie jesteśmy
w przełomowym momencie, dlatego warto przemyśleć na nowo jego idee i samą
osobę jako twórcę idei politycznych i strategii rozwoju polskiej polityki. Prorosyjski
kurs, jaki przyjęły obecne władze w Kijowie, a także poważna zmiana polityki amerykańskiej każą nam jeszcze raz przemyśleć spuściznę Giedroycia. Wystrzegałbym
się jednak prostego odrzucenia politycznego programu Redaktora. Został on tak
skonstruowany, że nie dało się go w całości zrealizować, ale również nie sposób
go w całości odrzucić. Chyba, że przestaje się myśleć o Polsce jako samodzielnym
państwie. Całkowite pozbawienie polskiej polityki wschodniej giedroyciowskiego
wymiaru oznacza wepchnięcie jej w płytki strumień doraźnych interesów, a sztuka polityki polega na zespoleniu ich z dalekosiężną wizją rozwoju państwa. To
jest prawdziwa lekcja Giedroycia. Antyendeckie tyrady, równościowe hasła oraz
listy w obronie ukraińskiej wolności nie wyczerpują istoty polityki. Ona toczy się
w głębi i musimy w tę głębię wejrzeć, prowadzeni przez mistrza-przewodnika,
czyli cichego redaktora z Maison-Lafitte.
Mateusz Kędzierski
324
Reinhard Marx (we współpracy
z Arndem Küpersem)
Kapitał. Mowa w obronie
człowieka
Das Kapital. Ein Plädoyer für den
Menschen, 2008
przeł. Janusz Serafin CSsR
Homo Dei
Kraków 2009
306 stron; twarda oprawa
cena 39,90 zł
Mogłoby się wydawać, że tytuł książki arcybiskupa Monachium i Fryzyngi to
zwykły chwyt marketingowy; ot, po prostu wykorzystał Marx homonimię nazwisk − swojego i zmarłego siedemdziesiąt lat przed jego urodzeniem Karla.
A jednak autor tego Kapitału całkiem poważnie nawiązuje do myśli tamtego Kapitału, które okazują się być według niego nad wyraz aktualne. Jest przekonany,
że żyjemy w momencie przełomowym (zob. jego tekst w przedostatnich „Pressjach”, Marx 2010: 47-49), który nie może zostać zlekceważony, jeśli bowiem
tak się stanie, na arenę dziejową niechybnie wróci tamten Marks i jego epigoni.
Odpowiedzią na problemy współczesności ma być katolicka nauka społeczna
(KNS), której Marx jest „gorącym zwolennikiem” (s. 231) i o której poważne
traktowanie w debacie publicznej apeluje.
Marx nie podziela oczywiście manichejskiego stosunku do kapitału, jaki przejawiał jego „kuzyn po nazwisku”, dlatego w obliczu nowej sytuacji na światowym
rynku, której nie waha się porównywać do kwestii robotniczej w XIX wieku, zaleca
nie rewolucję, lecz reformę – tak aby gospodarka rynkowa stawała się – jak to określił Alexander Rüstow – „służebnicą człowieczeństwa” (s. 38). Czy jednak wrażliwość Kościoła na losy tych, którzy zdają się dziś być wykorzystywani przez globalne
rynki, nie słusznie nazywa się dziś „marksizmem Serca Jezusowego” (s. 20)?
To dowcipne sformułowanie wymaga rzetelnej odpowiedzi. Niemało wszak
jest tych, którzy KNS albo odrzucają a priori, albo uważają za „trzecią drogą”,
coś pośredniego między socjalizmem a kapitalizmem. Punktem wyjścia Kościóła jest jednak antropologia: „«punktem węzłowym» katolickiej nauki społecznej
Ot, po prostu wykorzystał Marx homonimię nazwisk −
swojego i zmarłego siedemdziesiąt lat przed jego urodzeniem Karla.
jest człowiek, jego wolność i godność” (s. 14). To właśnie z tej pozycji Kościół
krytykuje indywidualistyczny liberalizm i odrzuca socjalistyczny kolektywizm.
Co jednak zrobić, gdyby jakiś zwolennik czarno-białej wizji świata zapytał
wprost, który z systemów ekonomicznych bliższy jest Kościołowi? Należałoby
mu odpowiedzieć, że KNS znajduje się między socjalizmem i kapitalizmem, ale
z „«przechyłem» w stronę liberalizmu” (s. 51). Kościół zgadza się z liberalizmem,
ale uznaje go za narzędzie, a nie cel sam w sobie. Według Jana Pawła II oczekiwanie, że pozostawienie wszystkiego „swobodnej grze sił rynkowych” wystarczy, żeby uporać się z biedą i innymi problemami światowymi, jest „ślepą wiarą”
(Centesimus Annus, 42); nie wolno akceptować takiego kapitalizmu, „w którym
wolność gospodarcza nie jest ujęta w ramy systemu prawnego, wprzęgającego ją
w służbę integralnej wolności ludzkiej i traktującego jako szczególny wymiar tejże
wolności, która ma przede wszystkim charakter etyczny i religijny” (tamże).
Kościołowi chodzi więc o taki system, który najlepiej będzie odpowiadał
dobrze rozumianej naturze człowieka, „zarówno w jego samodzielnym bytowaniu, jak i w jego relacjach z innymi ludźmi” (s. 73). Dlatego zamiast „trzeciej drogi” Kościół proponuje „solidaryzm”, który podkreśla „z jednej strony
– w opozycji do indywidualizmu – społeczną naturę człowieka i jego związek
z dobrem wspólnym społeczności, a z drugiej – w opozycji do kolektywizmu
– wolność jednostki i jej prawo do własności, choć w granicach nakreślonych
przez owo dobro wspólne” (s. 51).
Teoria Adama Smitha w głównym zarysie okazuje się słuszna – wolny rynek
przyczynia się rzeczywiście do „bogactwa narodów”, ale praktyka pokazuje, że
kapitalistyczna ortodoksja wymaga reformy. Kapitalizm należy „«obłaskawić»
i pchnąć go, poprzez ustanowienie odpowiednich ram porządku politycznego,
Kompressje
325
326
na drogę rozwoju ku społecznej gospodarce rynkowej” (s. 37). Cel gospodarki
polega bowiem – cytuje Marx klasyczną definicję Josepha Höffnera – na „ciągłym i pewnym tworzeniu materialnych przesłanek umożliwiających jednostce
i organizmom społecznym rozwój godny człowieka” (s. 92).
Autor, powołując się na teorię Rüstowa, przedstawia teorię ekonomiczną
„neoliberałów”, według których dobrze funkcjonująca gospodarka rynkowa
musi być „ustanowiona i podtrzymywana” przez państwo (s. 94). W przeciwieństwie do „paleoliberalizmu”, neoliberalizm postuluje społeczną odpowiedzialność gospodarki i prymat dobra wspólnego, dostrzega również potrzebę
tworzenia przez państwo „porządku ramowego i odpowiedniej polityki utrzymującej porządek” (s. 95) oraz akcentuje rolę moralności. Marx przyznaje, że
trudno ustalić, jak daleko mogłaby sięgać interwencja państwa, ale podoba się
mu sama neoliberalna idea „ponieważ tutaj gospodarce i działalności gospodarczej zostaje nadany podstawowej wagi etyczny fundament i wyznaczony
etyczny cel ukierunkowany na godność człowieka” (s. 287).
Marx chciałby, by sprawiedliwość stała się naczelną ideą społeczną odniesioną do „metafizycznie zakotwiczonej godności człowieka” (s. 129), oczekuje
harmonii między logiką zysku, logiką dobra wspólnego oraz logiką solidarności.
Nie wystarczy w życiu społecznym jedynie indywidualna troska o bliźniego czy
kościelna caritas – potrzeba pomocy państwa, potrzeba solidarności instytucjonalnej. Marx uważa przy tym, że do uzasadnienia godności i praw człowieka nie
trzeba chrześcijańskiej perspektywy, do tych samych bowiem wniosków można
dojść na gruncie filozofii.
Nie chodzi przy tym o równość rozumianą materialnie: „w duchu zasady pomocniczości chodzi nie o popieranie zależności, lecz samostanowienia i własnej
odpowiedzialności” (s. 174), a więc o danie ludziom realnych szans na prowadzenie takiego życia, jakie chcą prowadzić. Opowiada się tym samym autor Kapitału nie za państwem opiekuńczym, które Wilhelm Röpke ujął dosadną metaforą „komfortowego karmienia bydła w oborze” (s. 182), lecz za państwem
socjalnym, które „stawia najpierw na samopomoc i siłę życiową mniejszych
kręgów życiowych (jednostek, rodzin, małych wspólnot lokalnych), a ingeruje
dopiero wtedy, gdy te podmioty nie dają sobie rady” (s. 175).
Według Marxa społeczna odpowiedzialność podmiotów rynkowych stanowi konstytutywny element gospodarki rynkowej, a dziś wielonarodowe
przedsiębiorstwa stają się „współmieszkańcami bez ojczyzny”, wybierającymi
miejsce działalności tylko według kalkulacji większego zysku. Brakuje troski
o wspólnotę, w której się żyje i prowadzi działalność, „liczy się tylko shareholder value”, czyli wartość akcjonariusza, o „interesariuszach” (stakeholders) się
nie pamięta. Globalizacja powoduje również wywłaszczanie drobnych kapitalistów przez globalnych graczy, w wyniku czego klasa średnia praktycznie zanika.
W ten sposób spełnia się przepowiednia starszego Marksa o akumulacji kapitału.
Marx nie ulega jednak lękowi przed globalizacją, która dziś wywołuje podobne wrażenie, jak rynek narodowy w XIX wieku. Tak samo jednak jak wtedy
nie wolno było chować głowy w piasek, tak i dziś trzeba na nowo przemyśleć
kwestię społeczną: „globalizacja nie jest procesem przyrodniczym, lecz ludzkim
zadaniem: trzeba ją ukształtować” (s. 259).
Czasy narodowych państw dobrobytu się kończą. Możliwe jest za to szersze, globalne spojrzenie, które powinno doprowadzić do usunięcia dzisiejszych
form niesprawiedliwości – wykorzystywania krajów rozwijających się przez bogate. I znów – nie chodzi tylko o perspektywę moralną, ale o „trwałe rozwią-
Ta totalna wizja jednocześnie fascynuje i przeraża.
zania nowej kwestii społecznej, zabezpieczające długofalowy rozwój” (s. 259).
„Potrzebujemy – powiada arcybiskup Marx – globalnej społecznej gospodarki
rynkowej” (s. 289). Stopniowo „dojrzewa zrozumienie, że globalizacji rynków
musi towarzyszyć przemyślana polityka ramowa” (s. 190).
Marx przyjmuje więc, że nie ma alternatywy dla globalizacji i ekstrapoluje
wcześniejsze postulaty − wolnego rynku, zasady dobra wspólnego, społecznej
odpowiedzialności i solidarności − na cały świat, co prowadzi go do uznania potrzeby „stworzenia porządku politycznego obejmującego cały świat” (s. 260). Ta
totalna wizja jednocześnie fascynuje i przeraża. Z jednej strony otwiera horyzonty braterstwa całej ludzkości, globalizacja bowiem „w pewien sposób odpowiada myśli o jednej ludzkiej rodzinie, którą my, Kościół, tak mocno akcentujemy”
(s. 259), ale z drugiej strony może prowadzić do jakiegoś totalitaryzmu na nieznaną dotąd skalę. Czy rząd globalny utworzony na bazie istniejących już organizacji
międzynarodowych, mógłby skutecznie działać? Marx pozostaje wierny swojemu optymizmowi – twierdzi, że zaangażowanie chrześcijanina w taką sprawę jest
„moralną oczywistością” oraz wyrazem „politycznej mądrości” (s. 288).
Arcybiskup, a dziś już kardynał Marx opublikował Kapitał, aby jego teksty
stały się „dostępne dla szerszego grona czytelników; wszak głos katolickiej nauki społecznej jest częścią ogólnej, publicznej debaty” (s. 16). Czy jednak rzeczywiście głos ten może zostać usłyszany, skoro jedni w ogóle go ignorują, a inni
ulegają pokusie powierzchownego odczytania KNS jako „trzeciej drogi” między
socjalizmem a kapitalizmem? A może KNS zastosowana w praktyce prowadzić
musi nieuchronnie do socjalizmu? Co prawda Marx powiada, że nie oferuje ona
gotowych rozwiązań, lecz tylko „etyczny […] wzorzec, który może dać […]
punkt odniesienia i kryterium oceny” (s. 184) systemów ekonomicznych, ale czy
próba jej realizacji nie doprowadzi do powstania „trzeciej drogi”, i to z przechyłem w lewo? Marx kończy słowami: „stoimy przed zadaniem zaiste epokowym;
zadaniem, które jest szczególnym wyzwaniem zwłaszcza dla Europy. Jeśli mu
nie sprostamy, to spotka nas znów – jestem o tym jak najgłębiej przekonany
– Karol Marks jako upiór dziejów. Ale dla dobra ludzkości oby się tak nie stało.
Niech odpoczywa w pokoju...” (s. 290). Nobla więc temu, kto zastosuje społeczną naukę Kościoła w praktyce, a nie ulegnie lewicowej pokusie!
Sławomir Zatwardnicki
Kompressje
327

Podobne dokumenty