Austriacka krytyka paradygmatu własności

Transkrypt

Austriacka krytyka paradygmatu własności
Austriacka krytyka paradygmatu własności
prywatnej w ujęciu ekonomii dobrobytu
Autor: Jan M Fijor
I. Geneza własności prywatnej
Pojęcie własności prywatnej — mimo szeregu prób jej ograniczenia czy
wręcz obalenia — jest rówieśnikiem ludzkiej cywilizacji. Jego ontologicznym
podłożem
było
najprawdopodobniej
istnienie
konfliktów
społecznych
i
sprzeczności wynikających z faktu powstawania rozbieżności między poglądami,
stanowiskami i interesami różnych stron w odniesieniu do tych samych rzadkich
dóbr ekonomicznych, będących przedmiotem ludzkiego działania. Innymi słowy,
konflikty te powstawały wówczas, gdy kilka stron równocześnie próbowało
zawłaszczyć to samo dobro. Jak pisze Hans Hermann Hoppe, prywatna własność
stała się normą, która miała rozstrzygać konflikty powstałe w sytuacji, gdy różni
ludzie
starali
się
równocześnie
kontrolować
to
samo
dobro,
a
więc
wykorzystywać je jako środki działania, w sposób, który odpowiadał tylko im
samym1. Przy czym do konfliktów dochodziło wyłącznie w przypadku dóbr
ekonomicznych, a więc dóbr rzadkich, bowiem tylko w warunkach rzadkości
określonego dobra, różne strony mogły równocześnie chcieć zdobyć nad nim
kontrolę fizyczną.
Najskuteczniejszym środkiem zapobiegania takim konfliktom stało się
powstanie w drodze ewolucji
instytucji prawa własności. To właśnie określenie
prawa własności danego dobra, a więc tego, kto może legalnie je kontrolować,
uniemożliwia ewentualne roszczenia do tego dobra ze strony innych podmiotów.
Tym samym prawo własności staje się normą zapobiegającą potencjalnym
konfliktom na tle własności. Stąd, człowiek doszedł do wniosku, że:
1
Hans Hermann Hoppe, Of Private, Common, and Public Property and The Rationale for
Total Privatization, „Libertarian Papers” 3, 1 (2011).
Sposobem na uniknięcie wszelkich konfliktów w odniesieniu do
wykorzystania
dóbr
jest
ich
wcześniejsza
prywatyzacja2.
Oryginalna prywatyzacja, czyli pierwotne nabycie dobra, odbywa się w
praktyce z chwilą przekształcenia obiektu danego przez naturę i naturalnie przez
nikogo nieposiadanego
w dobro
ekonomiczne,
a następnie we własność
prywatną. Ponieważ ustanowienie własności prywatnej przez ludzi ma na celu
likwidację ewentualnej przyczyny konfliktów, dlatego prywatyzacja nie może się
odbywać na drodze werbalnej, na przykład, poprzez mianowanie, nadanie czy
tym podobne akty władzy. Warunkiem unikania ewentualnych, a nieuniknionych
konfliktów związanych z wykorzystaniem dóbr, jest ich prywatyzacja na drodze
działania. Polega ona na zawłaszczeniu (właśnie poprzez działanie) dotychczas
nieposiadanego przez nikogo dobra (rzeczy, obiektu).
Tylko poprzez działanie odbywające się w określonym miejscu i
czasie,
można
ustanowić
obiektywny,
intersubiektywnie
weryfikowalny związek między konkretną osobą a danym dobrem.
I tylko osoba zawłaszczająca dany niezawłaszczony przez nikogo
obiekt jako pierwsza może stać się jego posiadaczem bez
wywołania konfliktów z kimkolwiek. Dzieje się tak z samej
definicji procesu zawłaszczania; pierwszy zawłaszczający nie
może popaść w konflikt na tle zawłaszczenia danego obiektu z
kimkolwiek, ponieważ każdy inny podmiot, który mógłby rościć
sobie pretensje do zawłaszczonej własności, pojawił się na scenie
później3.
Dla każdej własności można odtworzyć (wprost lub pośrednio) łańcuch
zdarzeń, który zaprowadzi nas do oryginalnego (pierwszego, pierwotnego)
zawłaszczenia, czyli do pierwszego właściciela, wyznaczając tym samym wolną
od ewentualnych sporów historię (łańcuch) tytułów własności. Jeżeli łańcuch ten
nie podlega oddziaływaniom siłowym (przemocy) zmienia się on, zgodnie z
prawem własności prywatnej, od jednej transakcji kupna/sprzedaży do kolejnej
takiej
2
Ibid.
3
Ibid.
transakcji,
od
darowizny
do
darowizny,
uwzględniając
wszystkie
sprawiedliwe — a więc zgodne z paradygmatem własności prywatnej — procesy
zmiany właściciela.
Sprawa komplikuje się z chwilą, gdy do łańcucha tytułów wtargnie
podmiot, który albo dokonał transakcji z użyciem przemocy, albo daną własność
przywłaszczył sobie w jakiś inny sposób siłowy, to jest wbrew woli jej
poprzedniego (ostatniego w łańcuchu tytułów) właściciela. W szczególności tym
„intruzem” może być państwo, które daną własność — niech to będzie
przykładowo działka ziemi — przejęło (zajęło) z tytułu niezapłaconych podatków
od nieruchomości czy nieuregulowania jakichś innych zobowiązań publicznych4.
Nie trzeba dodawać, że takie przejęcie odbywa się najczęściej wbrew intencji
właściciela
skonfiskowanej
nieruchomości.
Przykład
jest
całkiem
realny.
Nieruchomościami przejętymi przez rząd (państwo), głównie za podatki, i to
jeszcze w czasach II Rzeczpospolitej zabudowana jest np. luksusowa ulica Nowy
Świat w Warszawie5.
Działka (własność) przejęta przez rząd lub jego agendę przestaje być
własnością prywatną, stając się własnością publiczną. Kwestia klarowności tytułu
(prawa) do jej kontrolowania — jak w przypadku każdej własności publicznej —
zaczyna się komplikować. O ile w przypadku dóbr prywatnych własność, z
wszystkimi jej atrybutami, to jest prawem władania, decydowania, sprzedania
czy darowania, jest określona, o tyle w przypadku własności (dóbr) publicznych
kwestia ta jest mało precyzyjna, chociażby z tego, powodu, że właściciel dobra
4
Co prawda, systemy prawne krajów, w których dochodzi do ustawowego wywłaszczania
własności na rzecz tzw. interesu publicznego (szkoła, droga, szpital itp.) regulują sposób
tego wywłaszczenia, gwarantując np. godziwą rekompensatę finansową. Jednakże w
większości takich przypadków dochodzi do rozwiązań siłowych. Należy do nich m.in. brak
prawa do odmowy ze strony właściciela, arbitralność przy formułowaniu interesu
publicznego, kwestie wysokości rekompensaty dla właściciela z tytułu utraconej własność,
a także rezygnacja właściciela z planów związanych z wywłaszczaną własnością. Wiąże
się z tym poczucie krzywdy właściciela wywołane odebraniem mu prawa wyboru. Ma to
także silny wpływ na zmianę sposobu alokacji wywłaszczanego dobra.
5
Miasto Warszawa jest największym pojedynczym posiadaczem nieruchomości w Polsce.
Stało się nim częściowo w oparciu o ustawę nacjonalizacyjną, lecz także w wyniku
wywłaszczeń dokonywanych począwszy już od 1918 roku. W jego posiadaniu znajduje się
kilkadziesiąt tysięcy lokali mieszkalnych, a także kilkanaście tysięcy lokali użytkowych i
komercyjnych. Administruje nimi osobny wydział zwany Zakładem
Gospodarowania
Nieruchomościami. Zapowiadana od lat re-prywatyzacja tego majątku jest odwlekana z
przyczyn politycznych.
publicznego, bez względu na to, kim w rzeczywistości będzie, nie ma prawa
sprzedaży swojej części własności, podobnie jak nie ma jej cała „społeczność”
będąca formalnym właścicielem. Tym bardziej, że — w zależności od formy
sprawowania władzy — za właścicieli własności publicznej uważa się:
1. wszystkich obywateli, czyli że obiekt jest własnością wszystkich6;
2. nikogo, a więc obiekt nie należy do nikogo7;
3. jest własnością rządzącej osoby, elity czy klasy8.
Nie można też zapominać, że de facto działka może być także uznawana
za własność osoby, która została jej formalnie pozbawiona. Pomijając specyficzne
skutki tej nieokreślonej sytuacji, takie jak ryzyko narażenia nieruchomości na
zniszczenie,
zanieczyszczenie,
wadliwą
jej
alokację,
czy
inne
formy
marnotrawstwa, można oczekiwać, że nowy stan prawny wywoła szereg sytuacji
konfliktowych, gdyż roszczenia do nieruchomości zgłaszać będą równocześnie
różne, mające ze sobą sprzeczne interesy podmioty. W istocie jest to powrót do
stanu sprzed zawłaszczenia, kiedy tytuł (prawo) własności do nieruchomości nie
istniał. O ile jednak w czasach zamierzchłych, kiedy obiekt był własnością
niczyją, nie był własnością nikogo, o tyle teraz zgłasza do niego roszczenia
równocześnie co najmniej kilka stron. Jeśli by uznać, że przejęcie go przez
władze formalnie nastąpiło z zachowaniem istniejącego prawa, obiekt ten może
się stać własnością publiczną.
Załóżmy więc, że na terenie przejętej za zobowiązania podatkowe działki
organ administracji terenowej — który stał się legalnym zarządcą działki —
zbuduje obiekt użyteczności publicznej9, niech to będzie studnia oligoceńska, w
6
W
systemach
socjalistycznych
i
komunistycznych
taki
zapis
znajduje
się
w
konstytucjach państw, których dotyczą. Obywatel ma prawo do własności prywatnej,
jednakże jest to zwykle własność o niewielkiej wartości.
7
Takie przekonanie panowało w PRL. Patrz:
niczyja?
O
nieuczciwym
ks. Artur Filipiak, Wieczernik, „Własność
pracowniku”.
17
maja
2011,
http://www.www.deon.pl/inteligentne-zycie/firma-praca-i-kariera/art,4,wlasnosc-niczyjao-nieuczciwym-pracowniku.html. Pobrano: Sierpień 2011.
8
Murray N. Rothbard, Interwencjonizm, tłum. R. Rudowski, Fijorr Publishing, Warszawa
2009.
9
Takie zdarzenia miały miejsce w Warszawie w odniesieniu do gruntów, na których
zlokalizowane są niektóre studnie oligoceńskie (np. przy ul. Puławskiej róg Dzierzby),
jednakże z braku rzetelnej dokumentacji, której organ państwowy (przejmujący) nie
której zaopatrywać w wodę mogą się mieszkańcy Warszawy. Przykład nie jest
abstrakcyjny,
większości
gdyż
takie
obiektów
działania
użytku
miały
publicznego
miejsce.
było
Co
prawda
powstanie
konsekwencją
ustawy
nacjonalizacyjnej z 3 stycznia 1946 roku, oraz rozporządzenia z 30 stycznia 1947
roku10, jednakże część z nich zbudowano na terenach przejętych przez państwo
albo z tytułu przymusowego wykupu poniżej wartości rynkowej, bądź na drodze
przymusowego wywłaszczenia. Takie przypadki zdarzają się również po 1989
roku.
Państwo, a konkretniej organ jego władz administracyjnych, obejmuje w
posiadanie obiekt, którego właściciel nie wywiązał się ze swych zobowiązań
podatkowych
i
buduje
na
nim
np.
wspomnianą
studnię
oligoceńską.
Z
ekonomicznego punktu widzenia jest to postępowanie trudne do uzasadnienia.
Jeśli bowiem kasa organu administracji została uszczuplona o podatek od
nieruchomości od przejętej działki, w wysokości X, to przecież upublicznienie
działki nie uzupełni stanu finansów publicznych organu. Jeśli uznamy, że podatek
od nieruchomości jest sprawiedliwy i legalny, logicznym wydaje się, że urząd
przejmujący nieruchomość wystawi ją na sprzedaż, aby brakującą kwotę X
odzyskać. W przeciwnym razie niedobór w kasie pozostanie; budżet się nie
domknie, trzeba będzie skorzystać z kredytu. Inaczej ten problem rozwiązuje się
w np. w Stanach Zjednoczonych, gdzie wszystkie nieruchomości przejęte
(foreclosed) za niezaspokojone zobowiązania ich właścicieli wystawiane są na
aukcje (tax lien sales, scavenger sales, sheriffs auctions), z których dochód
przeznaczany jest na uzupełnienie niedoboru w budżecie. Różnica między oboma
sposobami wywłaszczenia z tytułu zaległych zobowiązań jest zasadnicza. O ile w
warunkach polskich właściciel zalegający z podatkiem na kwotę 5 000 zł może
stracić nieruchomość wartości 200 000 zł, o tyle w Stanach Zjednoczonych
strona licytująca na aukcji podatkowej11 płaci jedynie zaległy podatek. Podmiot,
którego nieruchomość jest przedmiotem aukcji zatrzymuje prawo wykupu
swojego zobowiązania za cenę kwoty zaległości powiększonej o wylicytowane na
aukcji odsetki od zaległości. Dopiero po ustawowym terminie, zwykle są to dwa
lata, na wniosek sądu może przekazać aktem notarialnym całkowite prawo
prowadzi, nie przytaczamy tutaj konkretnych sytuacji. Źródłem opisanego przykładu jest
jedynie pamięć ludzka.
10
Mowa o Rozporządzeniu Rady Ministrów z dnia 30 stycznia 1947 r. w sprawie trybu
postępowania przy przejmowaniu przedsiębiorstw na własność Państwa.
11
Zobacz: http://www.illinoistaxliencertificates.com/. Pobrano Marzec 21, 2011.
własności do nieruchomości, na której powstało zobowiązanie pokryte przez
stronę trzecią (inwestora). O ile w Polsce zawłaszczona przez rząd działka
przejdzie z rąk prywatnych do publicznych, o tyle w Stanach Zjednoczonych,
status publiczny będzie jedynie przejściowy, a obiekt (działka) znajdzie się
ostatecznie w rękach prywatnego inwestora, który kupi ją na aukcji.
Pomijając jednak sposób administrowania budżetem, opisana sytuacja
rodzi
szereg
sporów
i
konfliktów
odnośnie
do
kwestii
wykorzystania
12
wywłaszczonej nieruchomości. Załóżmy , że działka była elementem dzielnicy i
służyła jej mieszkańcom, którzy — za ustną zgodą jej prywatnego właściciela —
wyprowadzali tam psy lub spacerowali, skracając sobie drogę do swych domów.
Teraz nowy administrator im tego zabrania. Zmienił się również sposób
użytkowania działki. Na niezabudowanej parceli ziemskiej pojawiła się ekipa
budowlana. Wkrótce też okazało się, że w związku z budową studni oligoceńskiej,
zabroniono sąsiednim posesjom korzystania z pobliskiej myjni samochodowej,
ograniczono też godziny pracy znajdującego się w sąsiedztwie warsztatu
samochodowego. Co więcej, nakłady na budowę studni oligoceńskiej wpłynęły na
wzrost podatku od okolicznych nieruchomości. O ile przed zawłaszczeniem
kosztami utrzymania działki w czystości i porządku, a także ochroną przed
intruzami, zajmował się jej właściciel, co nie tylko nic nie kosztowało innych
mieszkańców dzielnicy, ale przysparzało jej dochodu w postaci podatku od działki
(podatek od nieruchomości), o tyle po przejęciu działka utrzymywana jest
kosztem mieszkańców, którzy de facto stali się jej współwłaścicielami.
Zastrzeżenia zatem budzi nowy system własności. Z braku określonego
właściciela prywatnego, na którym opierał się mechanizm decyzyjny związany z
utrzymaniem działki, w sytuacji, gdy stała się ona własnością publiczną,
konieczne
było
oddanie
władania
w
ręce
organu
kolektywnego,
którego
(teoretycznie) członkami byli wszyscy mieszkańcy dzielnicy. Teraz decyzje
podejmowane są większością głosów, co jest często źródłem sprzecznych
interesów, a tym samym zarzewiem konfliktów, zwłaszcza że pojawiły się liczne
regulacje związane z samą budową studni oligoceńskiej. Część mieszkańców
12
Chodzi o konkretną działkę przy ulicy Puławskiej 247 w Warszawie, na której urząd
gminu Ursynów zbudował ujęcie wody oligoceńskiej, które będzie obiektem analizy
ekonomicznej autora. Informacje na temat sytuacji własnościowej działki uzyskano na
podstawie relacji mieszkańców sąsiadujących z działką (studnią oligoceńską) posesji.
Gmina
Ursynów,
wywłaszczenia.
która
działkę
wywłaszczyła,
nie
dysponuje
dokumentacją
(współwłaścicieli) chętnie zrezygnowałaby ze studni, pozostawiając kawałek łąki
niezabudowany, inni woleliby pozbyć się kłopotliwej własności, ale nie mogą. W
warunkach własności prywatnej właściciel miał zawsze możliwość sprzedania
bądź darowania działki komuś i wyjścia z kłopotliwej sytuacji. Obecnie, kiedy
działka jest dobrem publicznym, możliwości jej sprzedaży, czyli odzyskania
własnego udziału przez współwłaściciela, nie ma. Członkowie kolektywu, do
którego kompetencji należy działka, tracą zainteresowanie nią. Teren zaczyna
być zaniedbany, pojawiają się na nim elementy niepożądane. Ogrodzenie
uniemożliwia przejście przez działkę, mówi się o konieczności wynajęcia firmy
ochroniarskiej.
Sytuacja przeczy zasadzie optimum Pareto; nie tylko trudno znaleźć
kogoś, kto jest z obrotu sytuacji zadowolony, jeszcze trudniej znaleźć kogoś, kto
niezadowolony nie jest.
Takiej zmiany nie wolno przeprowadzać. Co zatem uczynić, żeby sytuację
poprawić? Możliwe są w zasadzie dwa scenariusze:
-
przywrócenie
oryginalnego
stanu
własnościowego,
czyli
stanu
sprzed
wywłaszczenia działki przez organ rządowy;
- prywatyzacja działki.
Zatrzymajmy analizę powyższego przypadku bez rozstrzygnięcia. Bez
względu na to, które rozwiązanie zostanie przyjęte, zakładając nawet, że
prywatyzacja się uda, kolejna zmiana doprowadzi do kolejnej serii konfliktów.
Instytucja własności publicznej, a dokładniej każda forma własności, która nie
precyzuje podmiotu posiadającego, jest ze swojej natury konfliktogenna i
destabilizująca. Hans Hermann Hoppe pisze na ten temat m.in.
Jedynym
skutecznym
rozwiązaniem
problemu
powstawania
konfliktów [na tle kwestii własnościowych i ich pochodnych –
przyp. aut.], to znaczy jedyną regułą czy normą zapobiegającą
konfliktom, od początku istnienia gatunku ludzkiego, do czasów
obecnych,
własności
i
zapewniającą
prywatnej,
„wieczny
oparta
na
pokój”
fundamencie
jest
instytucja
oryginalnego,
pierwszego zawłaszczenia zasobów nieposiadanych przez nikogo,
albo traktowanych jako „wspólne”.
Przeciwieństwem własności prywatnej jest własność publiczna, która
powstaje
w
oparciu
o
przymusowe
wywłaszczenie
własności
poprzednio
posiadanej przez kogoś. Z faktu wywłaszczenia własności uprzednio posiadanej,
a
więc
przywłaszczonej
na
drodze
innej
niż
zawłaszczenie
własności
nieposiadanej przez nikogo, kupionej lub otrzymanej w darze rodzą się
najpoważniejsze konflikty międzyludzkie. Co więcej, własność publiczna zdaniem
Hansa H. Hoppego13 nie jest końcem konfliktów, lecz je instytucjonalizuje i
utrwala. I to jest główny powód, dla którego powinno się własności publicznej
unikać. Właśnie w tym celu człowiek wymyślił normę znaną jako prawo własności
prywatnej,
która
ma
chronić
ludzkość
przed
sytuacjami
konfliktowymi.
II. Prawo własności a prawa człowieka
Mimo iż definicja własności prywatnej jest wystarczająco precyzyjna, a w
tzw. społeczeństwach wolnych nie zawiera w sobie znamion przemocy czy działań
uznanych
powszechnie
za
niesprawiedliwe,
budzi
ona
od
wieków
wiele
kontrowersji, gdy podawana jest w wątpliwość sama instytucja prawa własności.
W
gronie
przeciwników
doktryny
prywatnej
własności
znajduje
się
gros
zwolenników ekonomii dobrobytu, szczególnie zaś ci, którzy są jednocześnie
krytykami wolnego rynku, zarzucając mu miriady niedoskonałości. Podkreślają
oni zwłaszcza szkodliwe skutki działania wolnego rynku w aspekcie nierówności i
niesprawiedliwości, odwołując się w tym względzie do opinii, że prawa własności
są czymś wtórnym wobec „praw obywatelskich” czy „praw ludzkich”. Pomijając
fakt, że wielu współczesnych myślicieli uważa, iż „ideologia praw człowieka,
mimo całego swojego dogmatyzmu i rygoryzmu doktrynalnego, wcale nie
uchroniła wyznających je społeczeństw przed zniewoleniem
ukrytym pod
pozorami
choćby
demokratycznych
procedur,
o
czym
zaświadcza
skala
podatkowa w krajach Unii Europejskiej”14 — zdaniem większości zwolenników
ekonomii dobrobytu — to właśnie „prawa człowieka”, a nie wolna gra rynkowa i
bezduszne prawo własności są główną troską rodzaju ludzkiego. Środkiem, który
z jednej strony podporządkowuje człowieka społeczeństwu, jest
obowiązujący
aktualnie paradygmat, że interes społeczny, interes publiczny są nadrzędne w
stosunku do interesu jednostki. Mechanizmem politycznym, poprzez który
stosowany jest ten paradygmat, jest interwencjonizm. Jest to siłowa interwencja
państwa (rządu), nawet w warunkach wolnego społeczeństwa, w którym
13
Hans Hermann Hoppe, op. cit.
14
Zobacz: Paweł Bała, Adam Wielomski, Prawa człowieka i ich krytyka, Fijorr Publishing,
Warszawa 2008, s. 7.
stosowanie przemocy wobec jednostek nie inicjujących przemocy jest zakazana.
Tym samym uznaje się ją za usprawiedliwioną.
Z faktu, że prawa człowieka, kładąc nacisk na wzajemną relację jednostki
i społeczeństwa, służą de facto porządkowaniu jednostki normom społecznym,
wynika gotowość poświęcenia zasady nienaruszalności własności prywatnej na
rzecz doktryny praw ludzkich, które — jak głosi większość adwokatów ekonomii
dobrobytu — są w stosunku do praw własności nadrzędne. Najdalej w procesie
ograniczania prawa własności poszedł Karol Marks, który domagał się niemal
całkowitej likwidacji prawa do własności prywatnej.
Łagodniej
dychotomię
tę
[prawa
człowieka
vs.
prawa
własności]
przedstawiają np. Elbert V. Bowden i Judith H. Bowden, którzy także są zdania,
że prawa własności muszą być podporządkowane prawom człowieka, jednakże
wystarczy, gdy są „zawsze ograniczone”, co ma wynikać z rosnącej gęstości
zaludnienia i relatywnego zbliżenia ludzi15. Ich zdaniem do ograniczenia prawa
własności wystarczy odpowiednia ustawa, jednakże przestrzegają przed zbyt
drastycznym ich [praw własności prywatnej] ograniczaniem gdyż „nikt nie jest
pewny jak dalece władze lokalne i rząd mogą prawa własności ograniczyć”,
podczas gdy „ważne jest to, że: jeśli proces rynkowy ma działać, ludziom należy
pozwolić na posiadanie, utrzymywanie i korzystanie z tego, co produkują. W
przeciwnym wypadku zniszczeniu ulegnie bodziec do produkcji”. Dlaczego z
jednej strony muszą istnieć ograniczenia praw własności, z drugiej zaś prawa
własności mają służyć jako bodźce do produkcji, która — zdaniem autorów
książki — jest społecznie korzystna, tego nie podają. Większość przedstawicieli
ekonomii dobrobytu i interwencji gospodarczych ze strony państwa lub/i
instytucji posiadających zgodę na interwencję16, zgadza się na to, aby kwestie
ograniczeń prawa własności prywatnej — podobnie, jak i zakres wolności wyboru
czy zakresu działania wolnego rynku — pozostawić mniej lub bardziej arbitralnej
decyzji rządu (państwa, parlamentu), jako organów reprezentujących większość,
czyli społeczeństwo.
Tymczasem
z
punktu
widzenia
przedstawicieli
austriackiej
szkoły
ekonomii rozróżnienie [na prawa własności i prawa człowieka] jest sztuczne i
tylko z pozoru ma ono sens. Po pierwsze dlatego, że społeczeństwo i państwo to
15
Elbert V. Bowden, Judith H. Bowden Ekonomia, Nauka zdrowego rozsądku, tłum. A.
Szeworski, Fundacja Innowacje, Warszawa 2002, s. 59.
16
Należą do nich np. związki zawodowe, które w większości krajów świata mają — z
mocy prawa — prawo stosowania siły w swoich działaniach.
dwa różne byty. Prawdziwości tej tezy dowodzi szereg konfliktów, w których obie
te strony reprezentują sprzeczne interesy. Z faktu społecznej natury człowieka
nie
wynika
wcale
konieczność
istnienia
państwa.
Nawet
ambitne
próby
17
uzasadnienia istnienia państwa, jak w przypadku Heinricha Rommena , opierają
się na argumentach opisujących społeczeństwo. Jego uwagi odnośnie do państwa
nie precyzują zakresu przemocy, jaki wolno mu stosować. Rommen, który jest
zwolennikiem doktryny prawa własności, zdaje sobie sprawę z tej słabości,
przyznając że duża część przepisów prawa własności pochodzi z ustanowionych
na wolnym rynku i bez pomocy państwa prywatnych kodeksów zawodowych,
kupieckich czy prawa kanoniczego. Na podobne źródło pochodzenia prawa, jako
budzącej najmniej wątpliwości instytucji państwa, zwraca uwagę historyk i
praktyk kwestii praw własności, Hernando de Soto18. Rothbard zaś zwraca
ponadto uwagę19 na słowa Rommena, że jeśli „dające się narzucić normy”
sprowadzić
do
„braku
agresji
wobec
innych”,
to
państwo
nie
jest
ich
wiarygodnym strażnikiem co najmniej z dwóch powodów: (a) nie jest do tego
celu niezbędne, oraz (b) samo narusza normę o niestosowaniu agresji. Ayn
Rand20 idzie dalej uważając, że w kwestii tożsamości interesów państwa i
społeczeństwa
rację
mają
wyłącznie
Amerykanie,
a
konkretniej
Ojcowie
Założyciele Stanów Zjednoczonych i twórcy Deklaracji Niepodległości, którzy,
uznając społeczny charakter natury człowieka, odwrócili paradygmat wyższości
społeczeństwa nad jednostką, definiując w Konstytucji Stanów Zjednoczonych
ograniczenia władzy państwa a także to, w jakim zakresie władza państwa
podlega ograniczeniom, czyli chroniąc człowieka przed siłą rządu. Z jednej strony
ograniczono władzę państwa, z drugiej zaś, podporządkowano społeczeństwo
jednostce.
Już choćby z tych dwóch ostatnich powodów trudno mówić o prawie
człowieka w oderwaniu od prawa własności, które jest — jak uważają
libertarianie („Austriacy”) — z jednej strony prawem posiadanym przez ludzi, z
drugiej zaś trudno sobie wyobrazić jakiekolwiek prawo człowieka, którego
pozbawiono by prawa własności. Przykładowo Murray N. Rothbard i Hans H.
17
Heinrich A. Rommen, El Estado en el pensamiento católico, Instituto de Estudios
Politicos, Madrid 1956, s. 204 - 220.
18
Hernando de Soto, Tajemnice kapitału, tłum. S.Czernik, Fijorr Publishing, Warszawa
2003.
19
Murray N. Rothbard, Interwencjonizm, s. 322.
20
Ayn Rand, Capitalism: Unknown Ideal, Signet Book, 1967, s. 321 i n.
Hoppe uważają, że prawo własności jest prawem człowieka, a pozbawienie
człowieka prawa własności, np. poprzez nacjonalizację dóbr, wyklucza np.
istnienie wielu innych praw, uchodzących powszechnie za prawa niezbywalne, na
przykład, prawa do wolności słowa, prawa do (wypowiedzi), które w warunkach
państwowego monopolu medialnego, gdy państwo posiada w swoim ręku całą
prasę i wszystkie media elektroniczne, oznaczałoby brak wolności słowa — tym
samym pozbawiałoby człowieka prawa do wypowiedzi. Analogicznie, ważne
prawo człowieka do nieskrępowanych praktyk religijnych, w warunkach monopolu
własności znajdującego się w rękach państwa może okazać się czystą iluzją.
Ayn Rand, którą ze szkołą austriacką łączy konsekwentny leseferyzm,
podkreśla, podobnie jak Ludwig von Mises, że prawa człowieka są zasadą
moralną określającą i sankcjonującą ludzką wolność działania w kontekście
społecznym. W takim rozumieniu istnieje tylko jedno fundamentalne prawo
człowieka (wszystkie inne są już tylko jego implikacjami lub skutkami), a jest
nim: prawo człowieka do jego własnego życia.
Życie to proces, na który składa się podtrzymujące je i utrzymujące je
działanie — pisze Rand. Innymi słowy, prawo do własnego życia oznacza prawo
do angażowania się w działania, które będą to życie podtrzymywać, które tworzą
warunki do utrzymania życia. Oznacza to, że:
człowiek ma prawo do podjęcia wszelkich działań zmierzających w
sposób racjonalny do podtrzymania jego bytu, do wspomagania
go, samospełnienia i osiągnięcia zadowolenia z życia. (Takie
znaczenie mają słowa [zawarte w Preambule amerykańskiej
Deklaracji Niepodległości z 1776 roku] mówiące o prawie do
życia, wolności osobistej, oraz osiągania szczęścia)21.
A także, że:
Koncept „prawa” odnosi się wyłącznie do działania, a konkretnie,
do swobody działania. Taka swoboda to nic innego, jak wolność
od przymusu fizycznego, przemocy i wtrącania się innych do życia
człowieka.
21
W oryginale: „the right to life, liberty, and the pursuit of happines”.
Stąd już tylko krok od wniosku, który podzielają zarówno leseferyści w
ogólności, jak i ekonomiści „austriaccy” w szczególności, że prawo do życia jest
źródłem wszystkich innych praw ludzkich, zaś prawa własności prywatnej to jego
jedyne zastosowanie. Człowiek musi mieć możliwość podtrzymywania samemu
swego życia. Nie posiadając prawa do zatrzymania owoców własnej pracy, traci
możliwość przeżycia. Sprowadza się to do sytuacji człowieka, który produkuje,
lecz odmawia mu się przywileju decydowania o tym, co wyprodukował. Taki
człowiek to niewolnik, który nie jest właścicielem własnego życia.
Zarówno Rothbard, jak i pozostali przedstawiciele szkoły austriackiej, z
Hansem H. Hoppe na czele, uważają, że nie ma sensu mówienie o prawach
człowieka w oderwaniu od praw własności, które niejako prawa człowieka
definiują. Rothbard pisze:
Nie ma żadnych praw człowieka, które jednocześnie nie są
prawami własności. Co więcej, prawa człowieka pozbawione
standardu w postaci prawa własności tracą swą prawdziwość i
przejrzystość.
Rothbard
rozszerza
niejako
stanowisko
sformułowane
przez
Rand.
Pomijając fakt, że prawo własności jest prawem wyłącznie ludzkim, to, że prawo
własności jest prawem człowieka, wynika z podstawowego prawa ludzi, jakim
jest — niekwestionowane właściwie przez nikogo22 — prawo do życia, a więc
prawo człowieka do jego własnego ciała. Człowiek pozbawiony przez innych ludzi
lub instytucje prawa własności do owoców własnej pracy jest nie tylko
niewolnikiem, przede wszystkim narażony jest na śmierć głodową. Osłabianie
prawa własności czy to w celu dokonywania korekty dochodu, dla „dobra
publicznego”, albo w imię innej zasady polityki społecznej, prowadzi do
osłabienia szacunku dla życia ludzkiego, a więc kwestionuje owo najbardziej
fundamentalne prawo człowieka, czyli właśnie prawo do życia.
Powyższy wniosek jest bezwarunkowy. Nie tylko potwierdza się w
odniesieniu do innych praw człowieka, takich jak wspomniane już: prawo do
22
Ayn Rand uważa wręcz, że prawo do życia jest jedynym prawem człowieka, wszystkie
inne są tylko pochodną prawa do życia, prawa do własnego ciała, albo jego
zastosowaniem. Patrz: Ayn Rand, op.cit., s. 322-323.
wolności wypowiedzi, czy do praktyk religijnych23. Związek między prawami
człowieka a prawem własności jest weryfikatorem tych pierwszych praw.
Uznawane przez większość zwolenników ekonomii dobrobytu za prawa człowieka,
takie zasady, jak prawo do darmowej edukacji czy prawo do pracy nie
wytrzymują krytyki właśnie z powodu sprzeczności z prawem własności. Jeśli A
ma prawo do pracy, znaczy to że B, C lub D musi mu to prawo zapewnić, czyli
musi go zatrudnić. Oznaczałoby to z jednej strony, że B, C, D poddani zostali
przymusowi, czyli działają wbrew swojej woli. Znaczy to, że będą musieli ponieść
koszt zatrudnienia A, a tym samym pozbawiono ich owoców ich pracy, czyli
ograniczono ich niezbywalne prawo do życia. Z drugiej zaś strony to, że A nabył
swoje prawo kosztem B,C, czy D, przeczy zasadzie równego traktowania,
równości wobec
prawa,
na
której
opierają
się
współczesne
demokracje.
Tłumaczenie tego przy pomocy rosnącej użyteczności społecznej, nawet zdaniem
zwolenników ekonomii dobrobytu bywa błędem24. Ekonomiści austriaccy są
zdania, że oddzielenie praw człowieka od prawa własności odbiera sens zarówno
tym pierwszym, jak i samemu prawu własności. Rothbard wyjaśnia ten problem
na przykładzie znanych z literatury paradoksu „sędziego Holmesa”25 oraz „prawa
przewodniczącego” wymyślonego przez Bertranda de Jouvenel.
W pierwszym przypadku chodzi o społeczny kontekst ograniczający
rzekomo prawo do wolności słowa, podany przez sędziego Holmesa, który
zakwestionował prawo osoby do wydania w kinie okrzyku: „Pali się!” ze względu
na to, że okrzyk taki (zwłaszcza gdyby był nieuzasadniony) mógłby wywołać
niebezpieczną panikę. Sędzia ma rację, pisze Rothbard, chociaż uzasadnienie tej
racji, czyli ograniczenia prawa wolności słowa jest błędne. Prawo wolności słowa
23
W pracy tej ograniczamy się do koncepcji praw politycznych, przyjmując, że
wyprowadzone z nich niektóre prawa, jak np. prawo do pracy, prawo do godziwego
zarobku, do bezpłatnej nauki, do mieszkania etc. mają charakter ekonomiczny i
zakładają przymus nakładany na innych ludzi, którym narzuca się obowiązek realizacji
tych praw. Człowiek ma prawo do pracy i jej owoców tylko wtedy, gdy znajdzie innego
człowieka, który dobrowolnie go zatrudni na podstawie wzajemnie akceptowanej umowy,
w zamian za płacę, której wysokość stanowi część tej umowy. Jest to również szczególny
przypadek podporządkowania praw człowieka prawu własności prywatnej.
24
Pisze o tym m.in. Bertrand de Jouvenel w Redystrybucji, tłum. J. M. Fijor, Fijorr
Publishing, Warszawa 2011.
25
Przypadek ten opisany został przez Murraya N. Rothbarda w Interwencjonizmie, s.
325-26.
jest prawem absolutnym, które nie musi podlegać ograniczaniu go przez „dobro
publiczne”. To, że okrzyk taki jest nie na miejscu, wynika z prawa własności:
(…) Człowiek, który fałszywie krzyknie „Pali się!” musi być albo
właścicielem (lub jego przedstawicielem), albo jego gościem, czyli
widzem,
dopuszcza
który
się
zapłacił
oszustwa
za
bilet.
wobec
Jeśli
jest
właścicielem
swoich klientów.
Wziął
to
ich
pieniądze w zamian za obietnicę wyświetlenia filmu, a zamiast
tego wprowadził zamieszanie, fałszywie informując o wybuchu
pożaru. Świadomie nie wywiązuje się z umowy i tym samym
pogwałca prawo własności swoich klientów (…)
Jeśli osoba wydająca złośliwie (bez uzasadnienia) okrzyk nie jest
właścicielem to pogwałca ona prawo własności tego ostatniego, zakłócając spokój
jego klientów i gości. Jest więc przestępcą nie dlatego, że naruszyła spokój
publiczny, lecz dlatego, że naruszyła prawo własności innych osób.
Analogiczny błąd popełnił wspomniany już francuski filozof i politolog,
Bertrand de Jouvenel, gdy zakwestionował prawo do wolności słowa w
paradoksie znanym, jako „problem przewodniczącego zebrania”26. De Jouvenel,
podobnie jak sędzia Holmes, starał się dowieść ograniczeń prawa do wolności
słowa tym razem na przykładzie osoby, która z racji przewodniczenia w zebraniu
ma prawo udzielać lub odbierać głos (a konkretnie, czas i przestrzeń) chętnym
do dyskusji. Ma to świadczyć o konieczności podporządkowania prawa do
wolności słowa (wypowiedzi) osobie, która ma czuwać nad porządkiem zebrania,
a więc reprezentującej „dobro publiczne”.
Rothbard uważa, że także w tym, jak i we wszystkich podobnych
przypadkach prawo do wolności słowa sprowadza się do kategorii prawa
własności.
Osoba nie ma „prawa do wolności wypowiedzi”, a to, co posiada,
to prawo do wynajęcia auli i do zwrócenia się do osób, które
wejdą na jej teren27.
26
Patrz: Bertrand de Jouvenel, Chairman’s Problem, „American Political Science Review”
(czerwiec 1961), s. 304-332.
27
Murray N. Rothbard, Etyka wolności, tłum. J. Woziński i J.M. Fijor, Fijorr Publishing,
Warszawa 2010, s. 210.
W przypadku zasobów rzadkich, a do takich zasobów należy miejsce i
czas, musimy zasoby te reglamentować. Prawo do takiej reglamentacji ma
właściciel rzadkich dóbr, które mają jej podlegać. W obu przypadkach chodzi o
prawo własności. Reglamentacja to nic innego jak alokacja rzadkich zasobów, o
której — w zależności od własnych celów i cen — decyduje ich właściciel.
Wadliwa czy błędna alokacja może mu przynieść stratę. W przypadku opisanym
przez de Jouvenela mamy dodatkową trudność, mianowicie reglamentacja
odbywa się bez ponoszenia przez jej adresata żadnych kosztów, słowem cena
zasobów wynosi zero. Właściciel musi przydzielić zasób (dostęp do mównicy)
według kryteriów innych niż cenowe. Niech to będą jego upodobania albo
preferencje. Ma do tego prawo, gdyż to on ponosi bezpośrednio konsekwencje
swoich błędnych wyborów. On ponosi koszty kupna lub wynajęcia sali, opłacenia
personelu, reklamy, mediów etc., dlatego właśnie on ma prawo decydować o
przydziale tych rzadkich dóbr poszczególnym rozmówcom. Jeśli ktoś nie
akceptuje tych zasad, może z zebrania zrezygnować. I znowu, podobnie jak w
przypadku
okrzyku
w kinie,
prawo
do
przydziału
głosu
nie
jest formą
ograniczania prawa do wolności słowa ze względu na interes publiczny, lecz
jedynie konsekwencją stosowania prawa własności. „Posiadanie — konkluduje
Rothbard — jest ostatecznym czynnikiem kształtującym alokowanie”.
W tym miejscu pojawia się inny zasadniczy problem, mianowicie, w jaki
sposób prowadzić alokację rzadkich dóbr, gdy mamy do czynienia z dobrami
publicznymi. Kto ma prawo do ograniczenia czyjegoś prawa do wolności słowa w
przypadku, gdy kino jest własnością państwową? Albo, gdy zebranie (wiec)
odbywa się na ulicy posiadanej przez rząd? Gdyby kino lub ulica były prywatne, o
ich przeznaczeniu decydowałby ich właściciel. A kto jest właścicielem ulicy
państwowej? Zezwolenie na organizację wiecu może spowodować korki uliczne, a
nawet całkowitą blokadę ruchu, co stanowi niewygodę dla innych osób
korzystających z tej ulicy. Zgoda rządu na przeprowadzenie wiecu będzie
realizacją czyjegoś prawa do wolności słowa, ale jednocześnie ograniczy prawa
innych osób. W przypadku prywatnej ulicy problemu nie będzie, gdyż pozwolenie
na odbycie wiecu nie pogwałci praw własności właściciela ulicy. Jednakże w
przypadku ulic państwowych, czy jak by to określili zwolennicy ekonomii
dobrobytu: ulic będących dobrem publicznym, zarówno ci, którzy otrzymali
prawo do zorganizowania wiecu, jak i ci, dla których organizacja wiecu jest
utrudnieniem, czy wręcz uniemożliwia realizację ich własnych planów, czują się
współwłaścicielami ulicy. Zezwolenie na wiec jednym pogwałci prawa własności
drugich, a przecież z założenia ekonomii dobrobytu dobra publiczne, to dobra, z
których nie można nikogo wykluczyć, a równocześnie, koszt krańcowy dodania
nowego użytkownika wynosi zero. Tymczasem w przypadku prawa do wiecu,
będącego ekspresją prawa do wolności słowa
doszło zarówno do wykluczenia,
jak i stworzenia kosztu. Z punktu widzenia ekonomii dobrobytu sytuacja jest co
najmniej
paradoksalna.
Oto
zakwestionowany
został
nie
tylko
publiczny
charakter dobra publicznego, jakim jest ulica, lecz także zasada sprawiedliwości.
Jedni obywatele okazali się lepsi niż inni. Widzimy więc, że brak jasnych i
precyzyjnych praw własności rodzi konflikty, przed którymi prawo własności
prywatnej miało człowieka chronić. Decyzja o tym, którzy obywatele są bardziej
właścicielami, a którzy mniej, podjęta została arbitralnie, z pogwałceniem zasady
równości wobec prawa. Ograniczenie prawa własności, które — jak widzieliśmy
powyżej — jest fundamentem praw politycznych, w poruszonym przypadku
prawa do wolności słowa prowadzi do ograniczenia innych praw, dla których
ograniczenie prawa własności — jak pamiętamy — miało być gwarancją
przestrzegania praw politycznych. Wszak właśnie dlatego zwolennicy ekonomii
dobrobytu ograniczyli prawo własności, żeby nie kolidowało ono z prawami
człowieka.
Wniosek nasuwa się jeden: w społeczeństwie opartym o prywatną
własność i wolną wymianę do takich paradoksów i nierozwiązywalnych konfliktów
by nie doszło. Problem w tym, że ich głównym źródłem jest źle zdefiniowana,
albo wręcz niezdefiniowana własność, a to z kolei jest skutkiem forsowania
ekonomii dobrobytu i kreowania publicznej formy własności, która jest źródłem
sprzeczności sama w sobie. Uznanie takiego status quo jest najczęstszym
źródłem nadużyć w stosunku do prawa własności. Rząd, chroniąc interesy
jednych, naraża prawo własności innych, rodząc trwałe konflikty społeczne,
rzekomo w interesie praw człowieka, które bez prawa własności, albo nie istnieją,
albo są mocno zniekształcone.
III. Podatki — własność prywatna staje się własnością państwową
(publiczną)
Wiemy już, że ekonomia dobrobytu opiera się na przekonaniu jej twórców
i zwolenników, że w pewnych warunkach konieczna jest interwencja gospodarcza
państwa (rządu), która wyręcza sektor prywatny w produkowaniu dóbr i usług
zwanych popularnie dobrami publicznymi. Interwencja ta wymaga nakładów
finansowych. Tradycyjnie państwo, (rząd) czerpie swe środki z publicznej daniny
zwanej najczęściej podatkiem. I tym różni się od prywatnych podmiotów
gospodarczych, które swoje dochody osiągają na drodze dobrowolnej wymiany
dóbr w procesie zaspokajania potrzeb społecznych, że dochody osiąga w drodze
stosowania przymusu.
Jednakże mniej więcej od początku XX wieku rządy coraz częściej
angażują się także w działalność gospodarczą. Niemal każde współczesne
państwo utrzymuje przedsiębiorstwa przemysłowe, które są wyłącznie jego
własnością. W przypadku niektórych branż — takich jak przemysł zbrojeniowy,
energetyka, przemysł paliw płynnych itp. — uważa się nawet, że powinny one
zostać wyłącznie w rękach państwa. Jedynym państwem wysokorozwiniętym, w
którym przemysłowy sektor publiczny praktycznie nie
istnieje, są Stany
Zjednoczone28.
Z istnieniem działalności gospodarczej prowadzonej przez rząd wiąże się
szereg nieporozumień prowadzących do konfliktów. Omówimy niektóre z nich.
Wspomnieliśmy już, że sama teoria własności publicznej rodzi problemy
wynikające ze zbyt mało precyzyjnej definicji. Chodzi na przykład o to, że
własność publiczna de facto nie jest własnością wszystkich, gdyż większość jej
potencjalnych właścicieli — jak pisaliśmy powyżej — nie ma możliwości zbycia tej
własności, czy wręcz pozbycia się jej. Zamiast właściciela własność publiczna
posiada dysponenta, czyli podmiot, który o jej przeznaczeniu decyduje na
zasadzie wyłączności29. Podmiotem tym jest agent lub agenci rządu (państwa)
aktualnie
sprawujący
władzę.
Posiadając
prawo
dysponowania
własnością
publiczną, niejako zawłaszczają ją dla siebie. Co prawda, legitymacją prawa do
dysponowania własnością publiczną są wybory polityczne, ale zasada większości
nie należy do środków zdobywania własności, do których należą, jak pamiętamy:
zawłaszczenie pierwotne, albo nabycie praw własności poprzez ich kupno lub
28
Jedynymi wyjątkami są, posiadające charakter quasi-publiczny, niektóre duże firmy
zbrojeniowe, w tym m.in. Raytheon, General Dynamics oraz Northrup Grumman, które
zachowują
ograniczony
charakter
prywatno-publiczny.
Zob.
http://www.globalsecurity.org/military/industry/top100.htm. Pobrano 6 kwietnia 2011.
29
Sytuacja ta przypomina rolę managera (CEO) w wielkich korporacjach, który również
jest dysponentem własności, którą zarządza, różnica tkwi jednak w tym, że manager
działa w interesie właścicieli prywatnych (akcjonariuszy), których prawo własności — w
przeciwieństwie do własności publicznej — może być sprzedane, darowane, czy w jakiś
inny sposób cedowane na innych.
otrzymanie w darze. Co prawda, osoby dysponenta własności publicznej ulegają
(w zależności od wyniku wyborów) ciągłym zmianom, lecz żadna z nich nie
posiada legalnej możliwości zbycia własności, którą dysponuje. Ci, którzy
odchodzą, tracą swoje prawo dysponowania. Własność publiczna, będąc dobrem
publicznym, służy jednakowo tym, którzy za nią zapłacili, jak i gapowiczom,
którzy za nią nie zapłacili. Co więcej, obie te grupy mają identyczne prawa.
Przeczy to pojęciu własności prywatnej, która z definicji powstaje w jeden z
trzech wyżej wymienionych sposób. Teoria dóbr publicznych nie jest więc teorią
naukową, do czego rości sobie pretensje, gdyż zawiera arbitralne sądy i kryteria
wartościujące, porównujące użyteczności różnych ludzi, oparte na założeniach
użyteczności
społecznej,
sprawiedliwości
społecznej,
sprawiedliwości
(neutralności) opodatkowania i innych zjawiskach nie mających naukowego
charakteru Wertfrei.
Państwo, interweniując w gospodarkę, potrzebuje środków. Pochodzą one
z trzech głównych źródeł: z podatków, z inflacji, a także z działalności
przedsiębiorstw państwowych (publicznych). Mimo iż gros dochodów państwa
pochodzi z konfiskaty, czyli z przymusowej daniny publicznej polegającej na
transferze
zasobów
produkcyjnych
z
sektora
prywatnego
do
sektora
państwowego30, w teorii dobrobytu coraz częściej podkreśla się produktywny
charakter
wydatków
rządowych.
Produktywność
ta,
zdaniem
zwolenników
ekonomii dobrobytu, polega na przekazywaniu pieniędzy pobranych w formie
podatków na takie cele, które — analogicznie do produkcji w sektorze
wolnorynkowym
konsumentów.
—
Są
służą
więc
na
inwestycje
zdaniem
i/lub
teoretyków
do
zaspokojenia
ekonomii
dobrobytu
potrzeb
równie
produktywne, co sektor prywatny. O takiej interpretacji produktywnego wkładu
państwa w gospodarkę świadczyć ma fakt, że obywatele, konsumenci chętnie
korzystają z dóbr publicznych, a więc z dóbr „wytworzonych” przez państwo31.
Wniosek ten jest jednak
nieuprawniony, gdyż z faktu, że ludzie konsumują
dobra publiczne, nie wynika wcale, że konsumowaliby je, gdyby musieli za nie
zapłacić, albo gdyby państwo nie było wyłącznym ich
30
producentem, czyli
Murray N. Rothbard w Ekonomii wolnego rynku, t. III, tłum. R. Rudowski, Warszawa
2008 s. 344 nazywa ten transfer: „przeznaczeniem
na zastosowania, które urzędnicy
państwowi uznają za najwłaściwsze”.
31
Czempionem tego podejścia jest wybitny ekonomista amerykański, Simon Kuznets.
Zob. Simon S. Kuznets, Modern Economic Growth. Rate, Structure and Spread, rozdz.
III, Yale University Press (1967).
monopolistą32. Rothbard pisze, że wartości wkładu państwa w gospodarkę nie
sposób wyliczyć, gdyż wkład ten nie ma charakteru rynkowego i odbywa się na
zasadzie przymusu.
„(…)
Proces
opodatkowania
i
wydatkowania
wpływów
podatkowych odciąga dochód i zasoby od wykonywanych funkcji,
które powierzyłby im „sektor prywatny”, musimy dojść do
wniosku, że produktywny wkład państwa w gospodarkę wynosi
dokładnie zero”33.
Wniosek
dobrobytu,
produktywny
na
ten
kontestują
czele
rządu
z
w
niemal
Robertem
gospodarkę
A.
wszyscy
przedstawiciele
Musgravem34.
(drogi,
szkoły,
Ich
ekonomii
zdaniem
energetyka
wkład
itp.)
jest
niekwestionowany, ignorują jednak fakt, że gdyby zasoby przeznaczone do
wyprodukowania dóbr publicznych znalazły się w rękach prywatnych zostałyby
przeznaczone do dziedzin alternatywnych, znacznie bardziej produktywnych35 niż
te, które wybrał rząd. Co wynika chociażby z dobrowolnego charakteru wymiany
rynkowej, w której producenci zaspokajają (inwestując zasoby w środki produkcji
i produkcję) najbardziej pilne potrzeby konsumentów. O stopniu ważności tych
potrzeb decydują sami zainteresowani, którzy z własnej kieszeni za nie płacą.
Z samego faktu, że państwo wytwarza dobra, których sektor prywatny
nie chce, nie
potrafi lub nie może wytwarzać, nie wynika wcale, że dobra
te powinny być wytwarzane. Aby tak było, konieczne jest przemycenie normy, co
oznacza wyjście teoretyków ekonomii dobrobytu poza granice ekonomii i wejście
w obszar etyki36.
32
Wątpliwości takie pojawiają się na przykład w odniesieniu do straży pożarnej, policji
państwowej, poczty państwowej etc.
33
34
Murray N. Rothbard, Ekonomia wolnego rynku, t. III, s. 346.
Zobacz. Richard A. Musgrave, James M. Buchanan, Finanse publiczne a wybór
publiczny, Wydawnictwo Sejmowe, Warszawa 2005, s. 126 i n.
35
Z faktu, że spółka państwowa KGHM zarobiła w 2010 roku ok. 4,5 miliarda złotych nie
wynika wcale, że gdyby KGHM była firmą prywatną, zyski nie byłyby większe.
Zob.
http://www.money.pl/gielda/wiadomosci/artykul/zysk;kghmu;wyzszy;o;ponad;90;procent,24,0,786200.html. Pobrano 9 marca 2011.
36
Hans H. Hoppe komentuje ten fakt w Ekonomii i etyce własności prywatnej, tłum. K.
Nowacki, Fijorr Publishing, Warszawa 2011, s. 322. „Aby dojść do wniosku, że państwo
Wśród ekonomistów panuje generalnie zgoda co do tego, że „kapitał to
dobra finansowe lub materialne o wymiernej wartości pieniężnej, którymi można
dysponować w celu prowadzenia działalności mającej przynieść dochód”, zaś
posługując się definicją
Misesa „(…) to rezerwa produktów, która umożliwia
wydłużenie przeciętnego czasu, jaki upływa od rozpoczęcia procesu produkcji do
dostarczenia wyrobu gotowego do użytku i konsumpcji”37. Znaczy to, że kapitał
jest etapem na drodze produkcji dóbr finalnych, czyli dóbr konsumenckich. Jeśli
tak, trudno w przypadku zasobów publicznych mówić o inwestycjach i kapitale. W
przeciwieństwie do inwestycji prywatnych, które nie są celem samym w sobie,
lecz służą produkcji dóbr produkcyjnych niższego rzędu, a zatem ich ostatecznym
celem jest zaspokojenia potrzeb konsumentów, wydatki państwa — jak zauważa
Rothbard38 — służą „zadowoleniu urzędników, a nie konsumentów”. W tym
znaczeniu
wydatki
inwestycyjnymi.
Ich
państwa
są
wydatkami
konsumentami
są
konsumpcyjnymi,
właśnie
urzędnicy
oraz
a
nie
osoby
nieproduktywne, lub mniej produktywne od osób, których zasoby prywatne
zostały skonfiskowane, by posłużyć sfinansowaniu wydatków publicznych. Rację
ma
Rothbard,
twierdząc,
że
konsumpcja
taka,
odbywająca
się
kosztem
produktywnej konsumpcji prywatnej, ma charakter „antyproduktywny”.
Źródłem dochodów (i wydatków) państwa jest także realna produkcja,
obywająca się
„na zasadach rynkowych” w przedsiębiorstwa produkcyjnych i
usługowych będących własnością państwa. Ponieważ produkcja taka jest możliwa
tylko dlatego, że część zasobów przejętych przez państwo od sektora prywatnego
została przeznaczona na sfinansowanie przedsiębiorstw państwowych, jest więc
obarczona wszystkimi wyżej wymienionymi ułomnościami konsumpcji (produkcji)
antyproduktywnej. Mimo to spróbujmy ocenić, jaki jest prawdziwy jej wkład w
gospodarkę, a także zastanowić się, czy jest to rozwiązanie produktywne, a więc
opłacalne i racjonalne? Ten produkcyjny aspekt działalności państwa — zdaniem
teoretyków etatyzmu, w tym większości przedstawicieli ekonomii dobrobytu —
miałby być ekonomicznym uzasadnieniem racjonalności podatków, które w takim
ujęciu traktowane byłyby analogicznie do zysków w sektorze prywatnym.
musi zapewniać dobra publiczne, które inaczej nie byłyby wytwarzane, trzeba przemycić
normę. (…) Potrzebując normy dla uzasadnienia swojego wniosku, teoretycy dóbr
publicznych wyszli poza granice ekonomii jako nauki pozytywnej i weszli w obszar etyki”.
37
Ludwig von Mises, Ludzkie działanie, tłum. W. Falkowski, Instytut Misesa, Warszawa
2007, s. 225.
38
Rothbard, Ekonomia wolnego rynku, t. III.
Zdaniem Rothbarda39 porównywanie stopnia produktywności produkcji
prywatnej z państwową skażone jest podstawowym błędem, jakim jest fakt, iż
państwo jako właściciel przedsiębiorstwa działa na odmiennych zasadach niż
przedsiębiorca prywatny. Odmienność ta polega na posiadaniu przez rząd niemal
nieograniczonych zasobów. Prywatne przedsiębiorstwo otrzymuje w postaci
przychodów tylko tyle, ile chcą mu zapłacić konsumenci. Ich dodatkowym
źródłem kapitału — pod warunkiem, że prowadzona aktywność jest bardziej
rentowna niż konkurujące z nią inne lokaty — mogą być też np. inwestorzy
prywatni. Prywatny biznes odnosi sukces proporcjonalny do trafności własnej
intuicji oraz w zgodzie z własną preferencją czasową. Jeśli źle przewidzi, straci.
Przedsiębiorstwo państwowe takiego zagrożenia nie ma, gdyż państwo ma w
„rezerwie” zasoby podatników, które może w razie potrzeby skonfiskować. W tej
sytuacji państwo nie podlega „testowi zysków i strat”40. Tym samym jego zasoby
nie
zależą
od
stopnia
zadowolenia
potrzeb
konsumentów,
bo
w
firmie
państwowej — w przeciwieństwie do firm z sektora prywatnego — źródłem
przychodów i zysków nie są wyłącznie konsumenci i poziom ich satysfakcji.
Niezależnie od tej ostatniej państwo ma relatywnie dowolną ilość dochodów.
„Gdy usunięte zostają rynkowe ograniczenia w pozyskiwaniu funduszy, znika
szansa na racjonalną alokację zasobów” — w tym spostrzeżeniu Rothbarda
zwiera się marnotrawny charakter sektora publicznego. O ile marnotrawna firma
prywatna jest likwidowana albo upada, o tyle firma państwowa, mimo iż przynosi
straty, może istnieć41. Pod nieobecność „testu zysków i strat” prowadzenie
jakiejkolwiek, a więc w szczególności państwowej działalności gospodarczej na
podobieństwo działalności wolnorynkowej jest niemożliwe. O tym, dlaczego jest
niemożliwe, napiszemy w paragrafie IV. W tym miejscu skupimy się na innym
problemie, mianowicie na spostrzeżeniu, że w wyniku transferu podatku od
sektora wolnorynkowego do publicznego dochodzi także do osłabienia tego
pierwszego.
39
40
Ibid.
Próby
potwierdzające
spostrzeżenie
Rothbarda
czynione
były
w
zakładach
produkcyjnych byłej Jugosławii.
41
Do takich firm należą: Lasy Państwowe, ZUS, zakłady komunikacji miejskiej i wiele
innych. Więcej na ten temat można znaleźć
na portalu wyborcza.pl pod adresem:
http://info.wyborcza.pl/temat/wyborcza/przedsi%C4%99biorstwa+pa%C5%84stwowe.
Pobrano 19 marca 2011.
Państwo, angażując się w działalność biznesową, bez względu na to, czy
robi to na podobieństwo gospodarki wolnorynkowej czy stosując przymus, staje
się konkurentem przedsiębiorców prywatnych. Z powyższych rozważań widać, że
nie jest to konkurencja czysta; państwo ma w niej zawsze więcej atutów. Jak już
wspomnieliśmy, ma więcej pieniędzy, nie musi posługiwać się rachunkiem
zysków i strat, bardzo często jest też wyłącznym dostawcą dóbr lub zmusza do
ich posiadania. Ma więc możliwość stosowania ceny monopolowej, która jak
wiadomo zniekształca ceny czynników produkcji, a także alokację zasobów w
innych branżach. Działalność państwa uwikłanego w szereg zobowiązań natury
politycznej zmusza je do stosowania stawek płacowych czy warunków pracy nie
mających wiele wspólnego z rynkiem i rachunkiem ekonomicznym. O ile państwo
na nie stać, o tyle dla sektora wolnorynkowego mogą być one kwestią przeżycia.
Łatwość
pozyskiwania
kapitału,
który
jest
konfiskowany
sektorowi
produktywnemu osłabia dyscyplinę firm państwowych, które stają się w ten
sposób rozrzutne, a także, a może przede wszystkim, marnotrawne i nisko
wydajne. Niebagatelne znaczenie ma tu brak osobistej odpowiedzialności
materialnej kadry zarządzającej firmami państwowymi.
Wartość
(użyteczność)
dóbr
publicznych
jest
niższa
niż
wartość
konkurujących z nimi dóbr produkowanych na wolnym rynku. Gdyby było
inaczej, zbędne stałoby się stosowanie przymusu przy finansowaniu produkcji
dóbr publicznych. Ich potencjalni nabywcy mieliby w tej kwestii wolny wybór. Co
więcej, zasoby zużyte na sfinansowanie produkcji dóbr publicznych zostały
zabrane — pod przymusem — z jakichś alternatywnych, ale nie przymusowych
zastosowań wolnorynkowych. Gdyby konsumenci wyżej cenili sobie dobra
publiczne, nie trzeba byłoby tych zasobów wycofywać siłą. Pojawia się zatem
pytanie: w jakim celu państwo angażuje się w działalność gospodarczą, i to
pomimo iż działalność ta stanowi zaledwie margines jego dochodów? Tym
bardziej, że takie zaangażowanie wymaga znacznych nakładów, co pociąga za
sobą konieczność nałożenia wyższych podatków. W sytuacji, gdy w większości
państw rozwiniętych opodatkowanie od dłuższego czasu jest opresyjne, a każde
dodatkowe obciążenie spotyka się z ostrym sprzeciwem obywateli, logika
nakazywałaby minimalizację państwowego sektora produkcyjnego. Tymczasem
początek XXI stulecia to właśnie rozwój sektora publicznego, w tym także firm
powstałych
poprzez
nacjonalizację
przedsięwzięć
prywatnych.
Wprawdzie
niektóre z tych nowych firm państwowych przynoszą zyski, to jednak z tego co
napisaliśmy powyżej, nie wiadomo naprawdę, czy są to zyski42. Austriaccy
ekonomiści nie mają złudzeń co do tego, że jeśli nawet państwo osiąga na
znajdującej się w jego rękach produkcji przemysłowej zyskowność netto,
to
odbywa się to kosztem utraconych sposobności alternatywnych w sektorze
prywatnym. Użyteczność tych utraconych sposobności jest z reguły wyższa43.
Jeśli
nawet
zdarzy
się,
że
firma
państwowa
dorównuje
wydajnością
analogicznemu przedsiębiorstwu prywatnemu, jej rentowność — w związku z
istnieniem ogniwa pośredniczącego postaci administracji rządowej — jest niższa.
Do tego prowadzi budowanie firmy czy całej gospodarki na arbitralnych
decyzjach urzędników, których nie krępują więzy kapitałowe ograniczające
dynamiczny sektor prywatny i obniżające użyteczność osiąganą z produkcji w
statycznym, zbiurokratyzowanym sektorze publicznym.
Dlaczego
zatem
rządy
chcą
posiadać
taką
własność?
Częstym
argumentem jest tzw. misyjność państwa, które realizuje potrzeby, jakich
realizacji
nie
podjąłby
się
sektor
prywatny,
witalne
dla
gospodarki
czy
społeczeństwa. Problem w tym, że gdyby jakieś potrzeby były witalne, to sektor
prywatny najprawdopodobniej by się nimi zajął, dostrzegając w zaspokojeniu
witalnej potrzeby źródło zysku. Nie zajął się, bo potrzeby nie są witalne, a więc
działalność zmierzająca do ich zaspokojenia nie jest opłacalna. Popularne w
takim kontekście twierdzenie, że nie można opierać się wyłącznie na kryterium
opłacalności byłoby prawdziwe tylko wtedy, gdyby kapitał nie był dobrem
rzadkim. W sytuacji, gdy mamy alternatywne wykorzystanie zasobów, musimy
zadać sobie pytanie, co utracimy w wyniku prowadzenia produkcji/usług
nieproduktywnych. Nie dość, że państwowa produkcja misyjna musi się odbywać
kosztem innych działań produktywnych, to na dodatek istnieje poważny problem
w ustaleniu kryterium tego, co ma być misyjne, a co nie. Ponieważ kryterium
takie ma zwykle charakter normatywny i arbitralny, nie jest ono obiektywne, a
więc
nie
jest
naukowe.
Tym
bardziej,
że
osoba
mająca
decydować
o
przeznaczeniu zasobów na cele misyjne skażona jest takim samym błędem, jak
42
W prasie polskiej ukazują się doniesienia sugerujące istnienie kreatywnej księgowości
w spółkach węglowych należących do Skarbu Państwa, które w rubryce dochody wpisują
dotacje. Patrz: www.wnp.pl, Danie Ciepiela, „Co spółki węglowe zrobiły z pieniędzmi z
zysku za rok 2010”,
http://gornictwo.wnp.pl/co-spolki-weglowe-zrobily-z-pieniedzmi-z-
zysku-za-rok-2010,144817_1_0_0.html . Pobrano 15 sierpnia 2011.
43
Zagadnieniu temu poświęcona jest książka Marka Skousena, Struktura produkcji, tłum.
K. Śledziński, Fijorr Publishing, Warszawa 2011.
konsumenci
preferujący
wybór,
który
jej
zdaniem
nie
pokrywa
się
z
wyobrażeniem działalności misyjnej. Dlatego w trosce o poziom użyteczności
obywateli należy z kryterium misyjności zrezygnować. Zwłaszcza, że już 30 lat
temu ortodoksyjnie socjalistyczne reżimy bloku sowieckiego dostrzegły, że sektor
prywatny jest znacznie wydajniejszy od publicznego. Nawet w środowiskach
antykapitalistycznych
Zachodu
pogodzono
się
z
faktem,
że
produkcją
przemysłową powinien zajmować się rynek.
Szczególnie, że to właśnie rynek jest optymalny, gdyż jest on sumą
dobrowolnych wymian (transakcji).
Z analizy ekonomicznej wynika wniosek, na który zwrócił uwagę sam
Adam
Smith,
zaś
spośród
ekonomistów
austriackich
zajmowali
się
tym
zagadnieniem m.in. Ludwig von Mises44 i Friedrich A. von Hayek. Brzmi on
następująco: każdy człowiek, kierując się w swoim postępowaniu interesem
osobistym służy — chcąc nie chcąc — innym ludziom. Z teorii wartości45 wiemy,
że warunkiem dobrowolnej wymiany są jednoczesne korzyści obu jej stron. A
także, że przeciwieństwem jest wymiana „pod przymusem”, a więc wymiana
dokonana np. poprzez interwencję rządu, w której co najmniej jedna ze stron
traci. Konkluzja w takiej sytuacji jest jedna: skoro produktywne mogą być tylko
wymiany dobrowolne, interwencje rządu nie są działaniem optymalnym. Są więc
zbędnym przymusem46. Takim samym przymusem47są podatki, które służą
finansowaniu rządu i jego interwencji. Pogląd, głoszony przez większość
44
Ludwig von Mises, Ludzkie działanie, tłum. W. Falkowski, Instytut Misesa, Warszawa
2007 s. 103 i in.
45
Patrz np. Friedrich A. von Hayek, Zgubna pycha rozumu. O błędach socjalizmu. Tłum.
M.T. Kunińscy, Arcana Kraków, 2004. S. 145-146.
46
Hans Hermann Hoppe przytacza następujące słowa Rothbard zaczerpnięte z Ekonomii
wolnego rynku t. III, s. 275 i n.: „Pogląd [że działanie wolnego rynku trzeba przywrócić
do optimum poprzez działanie poprawcze państwa] całkowicie myli sposób, w jaki
ekonomia zawsze uznaje działanie wolnego rynku za optymalne. Jest ono optymalne nie
z punktu widzenia osobistych poglądów etycznych ekonomisty, ale z punktu widzenia
swobodnych dobrowolnych działań wszystkich uczestników i zaspokojenia swobodnie
wyrażanych potrzeb konsumentów. Zatem wmieszanie się rządu koniecznie i w każdym
przypadku oddala od takiego optimum”.
47
Rotbard w Etyce wolności, s. 269, pisze na ten temat m.in.: „Jest to przymusowe
przejmowanie własności mieszkańców (lub raczej: poddanych) państwa”. I dodaje:
„Sformułowanie definicji opodatkowania niezawierającej jednocześnie sugestii kradzieży
byłoby dla wielu bardziej sceptycznych czytelników pouczającym ćwiczeniem”.
zwolenników
ekonomii
dobrobytu,
jakoby
podatki
były
„dobrowolne”
nie
wytrzymuje konfrontacji z doświadczeniem osób, które z jakichś względów
odmówiły ich płacenia. Podobnie, jak traktowanie podatków w analogii do „opłaty
członkowskiej” z tytułu korzystania z państwa, a więc daniny „naprawdę
dobrowolnej”, ponieważ dzięki niej korzystają wszyscy użytkownicy. To, że
podatki gwarantują równość obowiązku łożenia na wspólne potrzeby, oznacza
tylko tyle, że jest to de facto równość przymusu, a nie dobrowolność.
W kontekście szkoły austriackiej rezygnacja przynajmniej z niektórych
interwencji ma zatem znaczenie moralne, prowadząc nas do społeczeństwa
wolnego od przymusu. Ma także znaczenie utylitarne, zwłaszcza przy obecnym
poziomie deficytów budżetowych rozwiniętych krajów świata — byłaby bowiem
ulgą dla finansów publicznych tych krajów. Nie istnieje wprawdzie sposób na
precyzyjne wyznaczenie zakresu działań, jakie powinny być finansowane przy
pomocy daniny publicznej, nie znaczy to wcale, że mają one służyć wytwarzaniu
samolotów, energii elektrycznej, czy wydobyciu węgla. Jeśli podatki mają mieć
sens48, to co najwyżej ten, że służą finansowaniu podstawowych funkcji państwa:
dróg, parków, obrony narodowej, porządku publicznego, polityki zagranicznej itp.
Do funkcji tych nie należy na pewno „inwestowanie” w przemysł ciężki, lotniska,
czy górnictwo. Zwłaszcza, że znacznie taniej i skuteczniej zajmą się nimi
konkurujące między sobą firmy sektora prywatnego.
Przykładem takiego
państwa minimum do lat 60. ubiegłego wieku były Stany Zjednoczone. Mimo iż
zakres interwencji rządowych uległ od tego czasu znacznemu poszerzeniu, rząd
nadal nie może posiadać firm przemysłowych49, niewiele jest też dziedzin
(niektóre usługi pocztowe, drogi międzystanowe, lotniska międzynarodowe,
obrona narodowa), w których zachowuje on swój monopol.
Dlaczego mimo powyższej argumentacji rządy tak chętnie uprawiają
działalność gospodarczą? Wyjaśnienie jest jedno: czynią tak ze względów
politycznych, na pewno nie gospodarczych; w partykularnym interesie grupy
48
Zwłaszcza, że każde opodatkowanie odbywa się kosztem alternatywnych zastosowań
produktywnych,
które
przecież
nie
muszą
być
wcale
produkowane
w
sektorze
państwowym. Patrz: Jan M Fijor, „Czy dobra publiczne są naprawdę publiczne”. Studia
Ekonomiczne, nr 1 (2011) .
49
Wykupywanie zbankrutowanych lub zagrożonych przedsiębiorstw przemysłowych czy
banków, co miało miejsce w czasie kryzysu 2008/2009 roku odbywało się przy założeniu,
że z chwilą, gdy firmy te odzyskają dobrą kondycję finansową, zostaną natychmiast
odsprzedane prywatnym inwestorom.
sprawującej władzę, a nie w gospodarczym interesie publicznym obywateli. Nie
myli się prof. Leszek Balcerowicz, pisząc o latyfundiach politycznych, w których
zwycięska partia tworzy lukratywne miejsca pracy dla swoich sojuszników; o
zachłanności władzy, której konsekwencją jest zawłaszczanie coraz większych
obszarów decyzyjnych; czy wreszcie o populizmie50 i korupcji, które ułatwiają
rządzącym władzę poprzez przekupywanie niektórych grup społeczeństwa.
Austriacki ekonomista zauważa:
Rządy, którym zależy na stworzeniu pozorów, że chronią wolność,
chociaż ją ograniczają, ukrywają swą bezpośrednią ingerencję w
konsumpcję, udając że ingerują w produkcję51.
W wyniku takiego postepowania gospodarki zdominowane zostały przez
interes polityczne. Tym tylko można wytłumaczyć trwający od końca lat 90. ub.
stulecia
systematyczne
ograniczanie
wolnego
rynku,
gwałtowny
rozrost
interwencjonizmu, a w konsekwencji kryzys ekonomiczny, który trwa od końca
2008 roku.
IV. Interwencjonizm a socjalizm
Odkąd Ludwig von Mises52 wykazał, że socjalizm, a więc ustrój, w którym
instytucja własności prywatnej, poza przypadkami marginalnymi, praktycznie nie
istnieje, a wszystkie lub niemal wszystkie środki produkcji należą do państwa,
czyli mówiąc językiem teorii ekonomii dobrobytu są własnością publiczną, jest nie
tylko zawodny, ale wręcz niespójny i niemożliwy do realizacji, większość
rozwiniętych
gospodarek
świata
przyjęła
założenie,
że
fundamentem
ich
działalności gospodarczej będzie wolny rynek i własność prywatna. Można
powiedzieć, że począwszy od początku XX wieku, a w przypadku krajów
wspólnoty socjalistycznej, od końca lat 80., nadrzędność własności prywatnej —
po latach nieobecności — powróciła jako paradygmat niemal całej światowej
50
Pisał o tym obszernie przy okazji omawiania reformy systemu OFE, prof. Leszek
Balcerowicz
Wyborcza.pl
w artykule „Uważajcie na obietnice, (nie)Święci Mikołajowie”, Gazeta
z
2
lutego
2011,
http://wyborcza.pl/1,97863,9021988,Balcerowicz__Uwazajcie_na_obietnice___nie_Swiec
i_Mikolajowie.html. Pobrano 5 kwietnia 2011.
51
Ludwig von Mises, Ludzkie działanie, s. 621.
52
Ludwig von Mises, Socjalizm, tł. S. Sękowski, Arcana, Kraków 2009.
gospodarki. Mimo intuicyjnej przewagi polegającej na efekcie (wielkiej) skali,
„naukowym planowaniu centralnym”, a także atrakcyjnie brzmiącej doktrynie
egalitaryzmu i sprawiedliwości społecznej, socjalizm nie powiódł się. Zarówno na
płaszczyźnie ekonomicznej, gospodarczej, jak i społecznej jego porażka była
niewątpliwa nawet dla ortodoksyjnych marksistów. Jednakże po chwilowej
fascynacji53 prywatyzacją, a nawet i kapitalizmem, powrotowi do systemu
wolnorynkowego towarzyszy — zarówno w byłych krajach socjalistycznych, jak i
rozwiniętych gospodarkach Zachodu — niesłabnąca popularność własności
publicznej (uspołecznionej). Liczne regulacje54 rządowe w latach 2008-2010
dowodzą, że interwencjonizm państwa w gospodarce cieszy się znacznym
poparciem
tak
rządzących,
jak
i
rządzonych.
Powraca
też
dyskusja,
zapoczątkowana wraz z rewolucją przemysłową i powstaniem kapitalizmu, nad
możliwością ustanowienia „trzeciej drogi”, czy jak kto woli, kompromisu między
socjalistycznym systemem współdziałania ludzi a systemem wolnorynkowym.
Tym
kompromisowym
rozwiązaniem
jest
właśnie
interwencjonizm,
czyli
gospodarka rynkowa „wspomagana” przez rząd. Stronnikami takiego rozwiązania
są twórcy i zwolennicy ekonomii dobrobytu. Zakładając, że to oni mają rację,
zastanówmy się, jak taki system działa w praktyce.
Z jednej strony obowiązuje w nim prywatna własność środków produkcji i
wolna wymiana rynkowa, z drugiej rząd55 wydaje polecenia odnośnie sposobu
użycia (lub nieużycia) danych środków, czy to zakazując (lub nakazując)
pewnych wymian. Polecenia te mają charakter siłowy, co oznacza, że odmowa
ich wykonania spotka się z groźbą, lub karą pozbawienia wolności, a niekiedy i
życia.
Strata
jest więc
podwójna.
Primo, obywatele,
a
w
szczególności
przedsiębiorcy i konsumenci nie mogą mieć tego, co pragną, secundo, siłowe
działania rządu (regulacje) kosztują. Człowiek zmuszony do robienia tego, czego
nie chce, albo nierobienia tego, co chce, nie jest w stanie zaspokoić swoich
53
Rzadziej wynikała ona z pobudek ideologicznych, częściej z braku środków do
finansowania działań rządu.
54
Przykładem może być pakiet mający stymulować gospodarkę amerykańską, w ramach
którego znacjonalizowano ponad 200 banków, a także m. in. największą firmę prywatną,
General Motors, subsydia ratujące budżety Węgier, Grecji i Portugalii, a w Polsce np.
częściowa nacjonalizacja OFE.
55
Ludwig von Mises zwraca uwagę, że prawo do wydawania takich decyzji może rząd
zlecić innym instytucjom (np. agencjom, związkom zawodowym, NGO, a nawet
uprzywilejowanym prywatnym podmiotom gospodarczym).
najważniejszych celów. Pozbawiony możliwości produktywnego wyboru działa w
sposób mniej produktywny, albo nieproduktywny. W efekcie, działający człowiek
osiąga mniej, niż by osiągnął, gdyby działał w warunkach wolności wyboru.
Pomijając arbitralność i błędność działań urzędników, którzy posługują się siłą,
takie hamowanie przedsiębiorczości jest równoznaczne z ograniczeniem prawa
własności, w tym „wrodzonej zdolności do tworzenia i postrzegania nowych celów
i środków oraz działania nakierowanego na osiągnięcie tych celów”56. Z czasem
sfera interwencji poszerza się, a sfera wolności i przedsiębiorczości zawęża.
Wymiana rynkowa w coraz większym stopniu wypierana jest regulacjami
rządowymi. Rynek jest wolny tylko przez przypadek, albo w takim zakresie, w
jakim pozwala na to rząd. Austriacki ekonomista pisze:
Decyzja o tym, co jest dobre, a co złe, należy
do rządu. W
konsekwencji interwencjonizm odrzuca w teorii i praktyce to, co
pierwotnie odróżniało go od zwykłego socjalizmu, i przyjmuje
zasady totalitarnego wszechstronnego planowania57.
W ten oto sposób, interwencjonizm przechodzi w socjalizm, tyle że „na
raty”.
Nawet najbardziej okrutna władza trwa tylko dotąd, dopóki posiada
poparcie społeczne. Nie musi mieć absolutnej większości, a nawet większości w
ogóle. Wystarczy jedynie, że milcząca większość przeciwko niej nie występuje.
Rodzi się zatem pytanie; jak to możliwe, że obywatele, a więc wyborcy, godzą
się, albo przynajmniej nie sprzeciwiają władzy, która psuje gospodarkę,
konfiskuje owoce ich pracy, a tym samym obniża standard ich życia? Nie widzą w
tym swojej krzywdy, czy może w dążeniu do socjalizmu widzą sens i dlatego mu
się nie sprzeciwiają?
Powodów zgody na istniejący status quo, tolerancji wobec błędów, czy
braku zdecydowanego sprzeciwu wobec nich jest kilka. Prócz ignorancji,
największy wpływ ma tutaj nieprzewidywalność przyszłości i jej najbardziej
przykra konsekwencja, jaką wydaje się być poczucie zagrożenia. Dla wielu ludzi
„strach ma wielkie oczy” — aby zapewnić sobie nieco więcej poczucia
bezpieczeństwa, gotowi są pójść na kompromis i za niego zapłacić. Poczucie
56
Zobacz. Jesus Huerta de Soto, Sprawiedliwość a efektywność, tłum. K. Śledziński,
Fijorr Publishing, Warszawa 2010, s. 47.
57
Ludwig von Mises, Ludzkie działanie, s. 612.
zagrożenia jest uczuciem negatywnym. Gdy na dodatek towarzyszy mu zwykła
ludzka chciwość, wielu obywateli może dojść do wniosku, że jeśli zdarzy im się
rzeczywiście więcej nieszczęść, czy innych nieprzewidywalnych, a kosztownych
zdarzeń (np. duża ilość dzieci, większa niż w innych rodzinach, albo gdy będą
bardziej podatni na choroby niż inni obywatele), rozłożenie takich wydatków na
całą populację będzie dla nich korzystniejsze niż opłacanie ich samemu.
Pesymizm i lęk są zwykle uczuciami dominującymi nad optymizmem i poczuciem
bezpieczeństwa. Silny wpływ na ten rodzaj myślenia ma uczucie zawiści, które
sprawia, że ludzie chętniej godzą się na płacenie podatków, pod warunkiem, że
płacą je także inni. Obowiązek podatkowy, i to nawet dość dotkliwy, tolerowany
jest chętniej jeśli dotyczy także innych, a najlepiej wszystkich. Wynika to także
ze
swoistego
poczucia
sprawiedliwości,
która
chyba
najbardziej
wspiera
paradygmat państwa opiekuńczego.
Jednakże rozumienie pojęcia sprawiedliwości bywa często błędne i
utopijne.
Wiąże
„wszechwładzy
się
rynku”,
to
z
poruszanym
buntem
przeciwko
wcześniej
pojęciem
szkodliwej
ludzkiej
chciwości,
przeciwko
sprowadzaniu wszystkiego do zysku i tego typu złem. Receptą na nie ma być
ustanowienie autorytetu, który będzie nad złymi skłonnościami człowieka czuwał
i
przed
nimi
zapobiegał.
Jak?
Ustanawiając
normy
sprawiedliwości;
np.
sprawiedliwe ceny, sprawiedliwe zyski, czy, rzadziej, sprawiedliwe zarobki. Tym
normatywnym ciałem ma być państwo.
Zawistny i egoistyczny człowiek jest gotów poświęcić własną użyteczność,
byle jego wyimaginowanej „sprawiedliwości stało się zadość”. Nie zdaje sobie
sprawy z tego, że absolutna sprawiedliwość nie istnieje. Prawo, działanie może
być sprawiedliwe tylko ze względu na wyznawany przez jednostkę, różny dla
różnych ludzi, system wartości. Człowiek zaślepiony w swoich emocjach nie
dostrzega, że lekarstwo na chorobę, którą chce uleczyć jest najczęściej bardziej
szkodliwe niż sama choroba. Oddaje swoją wolność decydowania i posiadania na
rzecz „zwierzchnictwa centralnego zarządu kierującego produkcją. (…) Władza
wydaje polecenia i wszyscy muszą je wykonywać”58. Nie dopuszcza do siebie
myśli, że „zakres wolności jednostki w systemie społecznej współpracy zależy od
zgodności między korzyścią osobistą a dobrem publicznym”. Przypomnijmy myśl
wypowiedzianą przez Adama Smitha, a powtarzaną przez przedstawicieli szkoły
austriackiej:
58
Ibid., s. 616 i n.
Jednostka, która dąży do osobistego dobrobytu, przyczyniając się
jednocześnie do zwiększenia dobrobytu innych59 (a w każdym
razie nie powodując pogorszenia sytuacji bliźnich), nie zagraża
istnieniu społeczeństwa ani interesom innych60.
Negowanie tej tezy jest równoznaczne z odbieraniem człowiekowi
wolności, która zdaniem Misesa61 jest „niezbędnym warunkiem tego, co nazywa
się swobodami obywatelskimi w systemie współdziałania społecznego opartego
na podziale pracy”. Zastąpienie jej wszechwładzą polityczną jest cofnięciem się w
rozwoju cywilizacyjnym do socjalizmu. Wielkość państwa jest proporcjonalna do
zakresu
wolności,
z
jakiej
człowiek
zrezygnuje
—
dobrowolnie
lub
pod
przymusem — na rzecz tego pierwszego.
V. Konkluzje
Powyższe wywody prowadzą do wniosku, że tylko działanie, które jest
efektywne, produktywne, jest równocześnie sprawiedliwe. A jednocześnie,
wszystko co sprawiedliwe jest efektywne i produktywne. Ponieważ żyjemy w
świecie
dóbr
rzadkich,
które
mają
alternatywne
zastosowania,
musimy
dokonywać wyborów, które maksymalizują wykorzystanie zasobów znajdujących
się w niedoborze. Zależy to w dużej mierze od umiejętności ich alokacji.
Właściwa alokacja jest skutkiem umiejętności przedsiębiorczych człowieka, jego
hierarchii celów oraz preferencji czasowej. Nie jest nam ona dana z góry, trzeba
ją ustanowić, co w warunkach nieprzewidywalnej przyszłości nie tylko nie jest
łatwe, ale nieustannie podlega zmianom wywieranym przez ludzi i zdarzenia.
Właściwej alokacji, a tym samym efektywności sprzyja, wolność osobista i
Wertfrei paradygmat wolnego wyboru i ochrony własności prywatnej. I to są
założenia
59
austriackiej
teorii
ekonomicznego
dobrobytu.
Tylko
dzięki
nim
Nagroda w postaci zysku czy innej formy dochodu jakiegoś człowieka — poza
przypadkami siłowego zaboru mienia — jest proporcjonalna do uznania, jakim się on
cieszy w społeczeństwie. Dobrobyt człowieka pochodzi od reszty społeczeństwa, które
płaci za jego pracę, wysiłek, czas, wiedzę, talent przedsiębiorczy, kreatywność i inne
umiejętności,
dzięki
którym
(konsumentów).
60
Ludwig von Mises, op. cit.
61
Ibid.
jest
w
stanie
zaspokajać
potrzeby
innych
ludzi
jesteśmy w stanie uniknąć podstawowych bolączek klasycznej teorii dobrobytu.
Wymieńmy tylko najważniejsze z nich:
1. Istnienie nieprecyzyjnej formy własności — własności publicznej rodzącej
konflikty międzyludzkie;
2. Istnienie przemocy, a ściślej ograniczanie wolności, w szczególności
wolnego wyboru człowieka;
3. Statyczne
traktowanie
gospodarki,
będące
rezultatem
ignorowania
unikalnej wiedzy przedsiębiorczej;
4. Nieuwzględnienie w gospodarce preferencji czasowej;
5. Uznaniowość, a w związku z tym błędna, najczęściej zaś niezgodna z
hierarchią rzeczywistych, a więc wyrażanych przez rynek celów, alokacja
zasobów. Przy czym decyzję co do jej kształtu podejmują arbitralnie
rządzący (politycy) w oparciu o kryteria skażone normami moralnymi, a
tym samym pozbawione wartości naukowej;
6. Skutkiem błędnej (wadliwej) alokacji zasobów jest marnotrawstwo i
zubożenie społeczeństwa62.
W artykule chcieliśmy pokazać, że zawłaszczanie zasobów znajdujących
się w posiadaniu prywatnym, czy to poprzez opodatkowanie, inflację czy
regulacje rządowe,
oraz przeznaczanie ich na cele publiczne nie tylko osłabia
paradygmat własności prywatnej, lecz także prowadzi do spadku produkcji,
osłabienia wzrostu gospodarczego, obniżenia użyteczności przynajmniej u jednej
osoby, co przeczy efektywności ekonomicznej wg kryterium optymalności zmian
w rozumieniu Pareto.
Tymczasem celem wolnego, efektywnego, a zarazem sprawiedliwego
społeczeństwa jest stworzenie gwarancji, że żaden człowiek nie zostanie
pozbawiony
swej
własności,
która
jest
rezultatem
jego
pierwotnego
przedsiębiorczego zawłaszczenia; którą nabył w wolnej wymianie lub otrzymał w
darze, czy to ze strony innych ludzi, społeczeństwa, a także państwa.
Jakiekolwiek ograniczenie posiadania własności prywatnej jest niemoralne,
osłabia kreatywność człowieka, jego przedsiębiorczość i produktywność, a w
konsekwencji zagraża przyszłości cywilizacji.
62
Oznacza to, że użyteczność takiego działania jest mniejsza od użyteczności w
warunkach alokacji opartej na wolnych wyborach uczestników rynku.
Hiszpański ekonomista, Jesus Huerta de Soto uważa więc, że „socjalizm i
ekonomiczny
interwencjonizm (…) nie tylko są nieefektywne dynamicznie, ale
także etycznie naganne”63.
63
Zobacz. Jesus Huerta de Soto, Sprawiedliwość a efektywność, s. 47.