Nr 5-6 / styczeń 2006

Transkrypt

Nr 5-6 / styczeń 2006
Las Rzeczy
PISMO KOŁA LITERACKIEGO UKSW · NUMER 5/6 · STYCZEŃ 2006 · ISSN 1730-0223
PUBLICYSTYKA
poezja
Barbara Białkowska . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 13
Katarzyna Banul . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 14
Michał Czaja . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 20
Bartłomiej Godusławski . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 22
Agata Janulewska . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 25
Patrycja Rosłoniec . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 26
Michał Szczerba . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 30
Jan Gabriel Szutkowski · Wybór z tomiku Hipnokracja . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 31
Ewangelina Tarasenko . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 34
Rafał Trzciński . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 35
Szymon Wójcikowski . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 36
proza
Przemysław Chaber · Szkice . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 16
Michał Szczerba · Wywinda . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 28
publicystyka
Jacek Wiśnicki · In reklama veritas . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 4
Jolanta Rydel · Autoagresja – kobieca przypadłość? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 10
Rafał Trzciński · Zapiski o reportażu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 43
film
Marta Koszowy · W Pradze czyli wszędzie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 37
Aleksandra Weyna · We władzy mężczyzn . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 41
Redaktor prowadzący:
Szymon Wójcikowski
Korekta: Anna Szymonik
Rysunki: Edyta Adamczak, Magdalena
Buczkowska, Dorota Wełna
Zespół/Recenzenci: Katarzyna Bujnowska,
Bartłomiej Godusławski, Anna Kobyłecka,
Patrycja Rosłoniec, Aleksandra Weyna,
Agata Uhle
Strona internetowa: www.lasrzeczy.prv.pl
E-mail: [email protected]
Redakcja tekstu: Magdalena Saganiak,
Jakub Szlapański
Druk: Sowa-Druk na Życzenie
www.sowadruk.pl, tel. 022 431-81-40
Spotkania Koła Literackiego odbywają się w czwartki (szczegółowy harmonogram
zamieszczony jest na stronie internetowej), o godz.16.30, w Nowym Budynku UKSW,
w sali 303. Spotkania mają charakter otwarty. Zapraszamy wszystkich zainteresowanych.
Materiały (formy literackie, eseje, pisma naukowe, publicystyczne) można nadsyłać
pocztą elektroniczną, bądź na adres:
Koło Literackie
Wydział Nauk Humanistycznych UKSW
ul. Dewajtis 5, 01-815 Warszawa.
dy postanowiliśmy poświęcić słowo wstępne nowego numeru „Lasu Rzeczy” osobie zmarłego Papieża, poczuliśmy się nieco przytłoczeni. Natychmiast stanęły nam przed oczami setki zdjęć z życia Papieża i z jego uroczystości pogrzebowych; mnóstwo przeczytanych „płaczących” i lekko „uśmiechniętych” tekstów poświęconych Przejściu Jana Pawła II. Przejściu, bo wierzymy, że nie odejściu.
Od 2. kwietnia 2005 minęło już ponad pół roku. Emocje
powoli opadły. Życie zaczęło płynąć własnym tokiem,
„białe marsze” – przynajmniej na jakiś czas – przeszły do
historii. Jak na tle mijającego czasu, tych wszystkich wybrzmiałych i wciąż brzmiących słów odnaleźć coś własnego? Coś, co redakcja Lasu Rzeczy mogłaby powiedzieć nie
tylko Janowi Pawłowi Wielkiemu, ale też – Karolowi, wielkiemu humaniście, który tak często uśmiechał się do młodych i mówił: „musisz iść do góry, pod prąd”. Jak, nie popadając w przesadną czułostkowość, po prostu podziękować Janowi Pawłowi II za to, że żył z nami i dla nas; że nie
chciał i nie potrafił żyć tak, jakby Pan Bóg nie istniał.
Umiał nas uczyć, jak być z Nim na swój własny, prywatny
sposób, wszędzie – bez fałszu i bufonady. Nie swoim autorytetem, lecz swoimi czynami łączył oba te światy – we
wspaniałą, radosną pieśń życia.
G
Boże w Trójcy Przenajświętszej, dziękujemy Ci za to, że
dałeś Kościołowi Papieża Jana Pawła II...
(początek modlitwy w intencji beatyfikacji Jana Pawła II)
Redakcja
Jan Paweł II
(1920–2005)
PUBLICYSTYKA
In reklama
veritas
czyli sztuka nowego średniowiecza
Jacek Wiśnicki
ostatnich latach coraz większą popularność na
zachodzie zdobywają apokaliptyczne wizje
wieszczące koniec cywilizacji zachodniej, najróżniejsze wróżby poparte często prognozami naukowców
i przez to jeszcze bardziej przerażające. Tego typu naiwne
poglądy Umberto Eco obrał sobie za punkt wyjścia dla
swoich rozważań na temat współczesnej kultury. Szczególnie inspirująca była dla niego głośna swego czasu
książka Średniowiecze puka do naszych drzwi Roberto
Vacciego, która pokazywała, jak krucha jest współczesna
cywilizacja i jak splot mniejszych i większych, ale zawsze
prawdopodobnych, wypadków może w krótkim czasie doprowadzić do powrotu mroków średniowiecza.
W swoim szkicu Nowe średniowiecze1 z właściwą sobie
błyskotliwością i erudycyjną swadą stawia i udowadnia
śmiałą tezę: oto epoka, w której żyjemy ma wyraźne cechy
średniowiecza, czyli okresu, który przez wielu uważany
jest za czas wielkiego regresu cywilizacji. Eco jednak daleki jest od wartościowania czy snucia apokaliptycznych
wizji upadku kultury i nastania ery ciemności w stylu Vacciego; po prostu wskazuje zjawiska, które można zestawić
z określonymi cechami myślenia średniowiecznego, tworząc w ten sposób paralele. Co znamienne, spośród całej
gamy zjawisk lub, jak chcą niektórzy, chaosu współczesności, wybiera tylko pojedyncze, często nader marginalne
jego cząstki składowe, występujące zarówno w naszej epoce, jak i w każdej innej. Wydaje się jednak, że wspomniany esej nie jest tylko erudycyjną zabawą – wiele z jego
spostrzeżeń jest niezwykle trafnych i inspirujących.
W jednym z rozdziałów Nowego Średniowiecza Eco zajmuje się sztuką współczesną. Pozornie niefiguralna, antyestetyczna i abstrakcyjna sztuka znana z Zachęty czy Zamku Ujazdowskiego, nie ma nic wspólnego z zachowanymi dziełami sztuki średniowiecznej, jakie można zobaczyć
W
4
w stałej ekspozycji w Muzeum Narodowym. Autor Imienia róży jednak nie zajmuje się oceną artystyczną dzieł, a
raczej odbiorem sztuki w wymiarze społecznym. Stawia
on tezę, że sztuka współczesna, a właściwie krytyka sztuki, zatraciła zdolność do oceny i wartościowania. Trudno
bowiem wskazać wyższość drabiny stojącej na środku pomalowanego na biało pomieszczenia nad setką obrazów
przedstawiających czerwony trójkąt równoboczny na czarnym tle. Można jedynie próbować odczytywać sens owych
dzieł sztuki w jakimś kontekście, który zazwyczaj stanowią one same dla siebie. Eco zestawia ze sobą katalog jednej z wystaw sztuki nowoczesnej ze spisem przedmiotów
znajdujących się w skarbcach średniowiecznych władców.
Okazuje się, że podobieństwo, oparte na zupełnej przypadkowości zestawienia kolejnych eksponatów, jest uderzające. Ergo: współczesna świadomość artystyczna jest niezwykle podobna do świadomości ludzi średniowiecza.
Załóżmy, że jest to prawda. Niech ta teza stanie się punktem wyjścia do poczynienia pewnych spostrzeżeń na temat współczesności. Przyjrzyjmy się najpierw dokładniej
samemu jądru zarysowanego zagadnienia, czyli słowu
„sztuka”. Otóż Eco patrzy na oba tak odmienne przecież
zjawiska z perspektywy człowieka współczesności. Moim
zdaniem warto jednak spojrzeć na to zagadnienie od drugiej strony i spróbować wskazać cechy dystynktywne
sztuki średniowiecza oraz odnaleźć odpowiadające im
elementy naszej współczesności. Intuicja podpowiada, że
coś, co dziś nazywamy sztuką, nie pokrywa się, przynajmniej pod względem społecznego odbioru, z tym, co za
sztukę uważali np. mieszkańcy trzynastowiecznego Krakowa.
Na tropie sztuki
Sztuka średniowieczna była w przeważającej części
sztuką sakralną, więc dzieła sztuki można było znaleźć
niemal wyłącznie w miejscach kultu. Co to oznacza? Po
Las Rzeczy · nr 5/6 · styczeń 2006
PUBLICYSTYKA
pierwsze, że była to twórczość powszechnie dostępna, na
pewno bardziej niż ta zamknięta w galeriach.
Po drugie, walory estetyczne dzieła sztuki schodziły w
tym przypadku na drugi plan. O wiele ważniejsza wydawała się jej wartość użytkowa, czyli w tym przypadku –
dewocyjna. Figura Chrystusa Modlącego się w Ogrójcu
lub ikona Wniebowzięcia Matki Bożej w daleko większym
stopniu są urzeczywistnieniem tych konkretnych zdarzeń
niż tylko ich przedstawieniem – dzieła sztuki miały przede
wszystkim przedstawiać prawdy wiary stanowiące duchowy gmach Kościoła, nie zaś ozdabiać budowlę. Zachwianie proporcji ciała, kwietyzm czy odejście od realizmu nie
są tu motywowane kreacją artystyczną, a tylko (lub aż)
wskazaniem na głębsze sensy – sens cierpienia Syna Bożego i boski charakter Maryi. Dlatego tak trudno wyobrazić
sobie średniowiecznego krytyka sztuki, który wartościuje
owe dzieła. Wymierną wartością mogła tu być jedynie cena, która świadczyła o zamożności donatora.
Ważną cechą sztuki średniowiecznej była anonimowość
artystów. Ale czy „artysta” to odpowiednie słowo na
określenie twórcy nawet najbardziej misternych dzieł średniowiecza? Wydaje się, że bardziej stosowne byłoby tu
słowo „rzemieślnik”. Lepszy lub gorszy, jednak właśnie
rzemieślnik. Stąd brała się anonimowość twórców równa z
anonimowością nawet najlepszych ówczesnych kołodziejów czy powroźników. Sztuka była więc rzemiosłem, a jako taka pełniła funkcje użytkowe – reprezentacyjne i modlitewne. I tu powracamy do punktu wyjścia: sztuka jest powszechna, więc musi być powszechnie zrozumiała, musi
odnosić się do wspólnych wszystkim doświadczeń i wyrażać powszechne gusta. Jak widać, pod tym względem sztuce średniowiecznej bliżej do zawartości katalogu Ikei niż
do ekspozycji w Centrum Sztuki Współczesnej. Sztukę
współczesną kształtuje bowiem niezwykle wąskie grono
ludzi, zazwyczaj wbrew gustom „filisterskiej” większości.
Zarówno poezja, jak i sztuki plastyczne tamtego okresu
były głęboko moralizatorskie i miały na celu naukę dobrego życia (także dobrej śmierci). W związku z tym używały całej gamy zaczerpniętych głownie z antyku chwytów
retorycznych. Mówienie o retoryczności dzieł plastycznych wydaje się dosyć ryzykowne, jednak fakt, że katedra średniowieczna, której każdy element architektoniczny i
każde malowidło posiadały własne znaczenie, w dodatku
tworzące z innymi elementami spójny komunikat, może do
tego uprawniać, i w takim kontekście duże nagromadzenie
przedstawień alegorycznych, takich jak personifikowane
czy animizowane cnoty, nie może dziwić.
Spróbujmy krótko podsumować powyższy wywód.
Sztuka średniowieczna to zjawisko: 1) powszechne; 2) o
charakterze użytkowym; 3) tworzone przez anonimowych
twórców (rzemieślników); 4) kształtowane przez powszechne gusta, 5) mające charakter retoryczny; 6) oparte na
powszechnie zrozumiałych komunikatach.
Ażeby odkryć ten komponent rzeczywistości, który najlepiej przylega do tak scharakteryzowanego zjawiska, posłużymy się pewną popularną, używaną też przez samego
Eco, paralelą. Załóżmy, że sztuka średniowiecza była wytworem chrześcijaństwa, tj. została na chrześcijaństwie
ufundowana w taki sposób, że niemożliwe jest jej zrozumienie bez wielorakich odniesień do niego. Kościoły były
w tamtym okresie również „świątyniami sztuki”. Dzisiejsza kultura jawi się jako komponent niezliczonej ilości
składników, jednak tym, co kształtuje świadomość ogółu,
jest kapitalizm, a ściślej – coraz bardziej ekspansywny
konsumpcjonizm. Wydaje się, że tak jak chrześcijaństwo
w odległym średniowieczu, tak konsumpcjonizm współcześnie ma największy wpływ na modelowanie zbiorowej
wyobraźni, definiowanie pojęć (miłość, prawda, dobro,
piękno) czy wreszcie sposób odbioru rzeczywistości. Co
wynika z takiego oglądu tych dwu zjawisk? Dla nas oznacza to, że „współczesnej sztuki średniowiecza” również
należy szukać w swoistych odpowiednikach dawnych
świątyń, czyli hipermarketach.
Święte półki
Użyjmy trochę wyobraźni spod znaku Mirona Białoszewskiego: oto hipermarket przemienia się w średniowieczną katedrę. Wysokie nawy regałów pokryte wielokolorowymi płaskorzeźbami produktów, rozety promocji, proporce z cenami, a u wyjścia: kasy – mistyczny ołtarz, na
którym dokonuje się przemienienie – wirtualny reklamowy towar staje się ciałem. Czyż człowiek średniowiecza i
klient centrum handlowego nie są poddani podobnym bodźcom, kiedy z czcią i namaszczeniem przekraczają progi
„świątyń”? Pierwsze, co uderzało człowieka średniowiecza, to przestrzeń i kolor (pamiętajmy, że mroczne, ponure i tajemnicze średniowiecze jest wymysłem romantyków
– średniowiecze uwielbiało kolor), czyli te same bodźce,
które wprawiły mnie w osłupienie, kiedy kilka lat temu po
raz pierwszy stanąłem wewnątrz hipermarketu. Pewne
oszołomienie poznającego wpisane jest w ideę zarówno
gotyckiej katedry, jak i nowoczesnego centrum handlowego, jednak by mógł on być bardziej otwarty na wszystko
to, co oferują te budowle, potrzeba pewnego oswojenia
przestrzeni. Kompozycja poszczególnych elementów musi
być w przybliżeniu stała. W przypadku katedry można mówić o ciężarze tradycji, ale jeśli chodzi o centra handlowe
– decydowała opinia psychologa – klient nie może czuć się
zagubiony2, bo w takiej sytuacji nie odda swoich ciężko
zarobionych pieniędzy. Dlatego układ wszystkich wielkich
sklepów, jak też miejsc sakralnych, zawsze jest identyczny
i nawet mało doświadczony klient szybko orientuje się, że
aby kupić bułkę kajzerkę za 19 groszy, musi przejść nawą
główną do samego końca, będąc po drodze narażonym na
wszelkie pokusy, na jakie wystawiają go towary o obniżonych cenach. Jak widać, takie ujęcie tematu daje niezwykle ciekawe pole do obserwacji, tu ledwie zarysowane, ponieważ my w tych współczesnych świątyniach poszukujemy jednego tylko i jakże subtelnego elementu – sztuki.
Sztuka i jej target
„[Średniowiecze jest] okresem kultury wizualnej, w którym katedra jest wielką księgą z kamienia i pełni w istocie
funkcje plakatu reklamowego […]” – pisze Eco w akapicie poświęconym sztuce współczesnej3. Rzeczywiście,
wydaje się, że na poziomie intuicji oba zjawiska – reklama
i sacrum – zdają się leżeć niezwykle blisko siebie.
Każdy model kultury wytwarza własne narzędzia i schematy pozwalające na doświadczenie transcendencji, choć
oczywiście bywa to transcendencja bardzo daleka od Boga
Las Rzeczy · nr 5/6 · styczeń 2006
5
PUBLICYSTYKA
osobowego. Wszak nawet w systemie totalitarnym, dogmatycznie ateistycznym, jakim był (i jest) komunizm,
sfera sacrum odgrywała niezwykle ważna rolę. Józef Wissarionowicz Stalin kreowany był na mesjasza, który zaniesie dobrą nowinę rewolucji, by zbawić zły świat, w czym
pomogą mu zastępy świętych (przodowników socjalistycznej pracy)4. Nic więc dziwnego, że również nasza
współczesna „kultura konsumencka” daje możliwość, by
zwykły szary klient choćby przez moment mógł poczuć
dotknięcie Absolutu, czyli poczuć się jak w Niebie (albo
centrum handlowym „Arkadia”).
Początkowa intuicja, która skłania do nazywania centrów handlowych świątyniami, a katedry plakatami reklamowymi, pokazuje coś niezwykle ważnego – a mianowicie to, co w powszechnej świadomości (lub podświadomości) zajęło miejsce religii. Nie przypadkiem księża z ambon prowadzą krucjatę przeciwko hipermarketom, a lokalni politycy wydają zakazy handlu w niedzielę – w sferze
sacrum zawsze toczyła się wojna o dusze, czyli świadomość, czyli hierarchię wartości – wojna o dusze, czyli o
porządek świata. By wygrać tę batalię, należy być skutecznym, czyli efektywnym. Zarówno w niepiśmiennym średniowieczu, jak i współcześnie, w „nowym średniowieczu” wtórnych analfabetów, najskuteczniejszym narzędziem w walce o człowieka jest przekaz wizualny, ikoniczny. Stąd, jak w wiekach średnich orężem ewangelizacji
była sztuka, tak orężem ery konsumpcjonizmu jest reklama. W ten sposób dochodzimy do sedna zagadnienia, które stało się tematem tej analizy – przekaz reklamowy jako
współczesna sztuka sakralna.
Sztuka reklamy, czyli reklama jako sztuka
Wróćmy na moment do wyznaczników sztuki średniowiecza wyszczególnionych wcześniej. Przypomnę, są to:
powszechność, użytkowość, anonimowość twórców,
kształtowanie przez powszechne gusta, zrozumiałość oraz
retoryczny charakter. Prześledźmy pokrótce, jak do tej formy przylega reklama i co z tego wynika dla naszych rozważań.
Można się zastanawiać, czy zasadne jest zajmowanie się
problemem powszechności reklamy. Na każdym niemal
kroku jesteśmy bombardowani przekazami reklamowymi,
domy mediowe udostępniają wciąż nowe nośniki
reklamowe5. Oznacza to, że przestrzeń wolna od reklamy
stale się zmniejsza. Jesteśmy tu w daleko gorszej sytuacji
niż ludzie średniowiecza, lecz jednocześnie jesteśmy także
bardziej na ów „ostrzał” odporni. Niewątpliwie więc głównym atrybutem reklamy jest jej powszechność. Na przykładzie naszego kraju można nawet powiedzieć, że w ciągu kilkunastu lat reklama zdobyła jedną z dominujących
pozycji w krajobrazie III Rzeczpospolitej. Zadziwiający
jest fakt, jak szybko Polacy odkryli siłę reklamy – chyba
nigdzie w Europie ulice nie są aż tak pstrokate od wszelkiej maści plakatów i billboardów, jak u nas. Wydaje się,
że na razie odkryliśmy prawdziwość sloganu mówiącego,
że reklama jest dźwignią handlu. Prawdopodobnie w końcu nadejdzie moment, w którym odkryjemy, jak pisał Lec,
że reklama jest dźwignią, ale głównie… reklamy.
Również kolejny aspekt tego zjawiska, jakim jest użytkowość, nie powinien budzić żadnych wątpliwości. Rze-
6
czywiście, reklama jest jedną z głównych gałęzi tzw.
sztuki użytkowej. Jedynym problemem, jaki możemy napotkać, jest jasne określenie, komu lub czemu reklama
służy, czyli dla kogo jest właściwie użyteczna. Oczywiście nie dla klientów, choć pozornie tak właśnie jest – reklama przedstawia produkt, dzięki czemu klient ma swobodę wyboru. Jednak zazwyczaj reklama nie odwołuje
się do argumentów racjonalnych6, a jedynie emocjonalnych, czyli niewymiernych, a co więcej, na „wizerunek
medialny” produktu większy wpływ mają takie czynniki,
jak: aktualna sytuacja na rynku, moda czy analiza grupy
docelowej niż realne cechy oferowanego produktu. Produkt reklamowany zdaje się bardziej istnieć w reklamie
niż na półkach sklepowych, jest tworem daleko bardziej
wirtualnym niż realnym7. Dla kogo więc reklama jest
użyteczna? Oczywiście dla szarych eminencji ery konsumpcjonizmu, czyli producentów, a przede wszystkim –
dla branży reklamowej.
Twórcy reklamy w większości mają za sobą studia artystyczne, reklamy zaś często posiadają wyraźne piętno
estetyczne, a w dodatku cieszą się niezwykłą popularnością, o której „prawdziwi artyści” mogą jedynie pomarzyć. Wiele zwrotów użytych w reklamie wchodzi do słownika. Również w tekstach reklam prasowych, tzw. body
copy, a także spotów radiowych i telewizyjnych, wykorzystywane są tropy stylistyczne znane z poezji, zwłaszcza lingwistycznej. Od pewnego czasu organizowane są
przeglądy i festiwale reklam – „Noc reklamożerców” –
które przyciągają tłumy. Niepostrzeżenie w ciągu kilku lat
status twórczości reklamowej w Polsce drastycznie się
zmienił – oto na początku lat 90. artysta (przez wielkie
„A”), który zdecydował się wziąć udział w reklamie, był
niemalże pogardzany (odbierano mu prawo do wielkości,
a przynajmniej do wielkiego „A”), dzisiaj zaś jest to nie
tylko codzienność, ale też udział w ciekawej reklamie to
swego rodzaju nobilitacja, a już na pewno dobry chwyt
marketingowy. Twórczość reklamowa jest więc na wiele
sposobów powiązana z twórczością artystyczną sensu
stricto, jest jednak pewna cecha, która sprawia, że twórcom reklam zazwyczaj nie nadaje się statusu artystów. Ta
cecha również w historii sztuki jest jednym z wyznaczników sztuki średniowiecznej – jest to anonimowość twórców. Niemal wszyscy twórcy reklam pozostają anonimowi, niczym średniowieczni rzeźbiarze czy malarze. Co
ciekawe, w momencie kiedy twórca reklamy ujawnia
swoją twarz (a więc także jego styl staje się rozpoznawalny), zaczyna być postrzegany właśnie jako artysta. Tak
stało się w przypadku Ryszarda Horowitza, który jest dziś
uznanym artystą fotografem, a jego wystawy na całym
świecie przyciągają tłumy, jednak nadal trzon jego działalności stanowi fotografia reklamowa. Również uznany
polski plakacista Andrzej Pągowski, podpisując swoje
plakaty reklamowe, sytuuje się po stronie twórczości artystycznej, mimo iż jest właścicielem agencji reklamowej.
Wielu doświadczonych i utytułowanych reżyserów traktuje działalność w reklamie jako ważną gałąź swojej twórczości, formę sprawdzenia biegłości w sztuce, choć prawdopodobnie przyciągają ich też niemałe pieniądze. Zasada
jest jedna: we współczesnym świecie artysta ma swoje nazwisko, które coraz częściej staje się też dobrą marką i
Las Rzeczy · nr 5/6 · styczeń 2006
PUBLICYSTYKA
produktem reklamowym8, rzemieślnik zaś, taki jak większość twórców reklam, jest anonimowy.
Jakość techniczna oraz wartość artystyczna reklam w
poszczególnych krajach może być wymiernym wskaźnikiem nie tylko bogactwa, ale też ogólnie rozumianego poziomu umysłowego danego społeczeństwa. To nie przypadek, że z daleka rozróżnimy reklamę niemiecką od francuskiej, jednak kwestią dyskusji jest, czy reklama w podobny sposób jak poezja wyraża „ducha narodu”. Reklama to
przekaz zubożony, bo nastawiony tylko na jak najsilniejsze
oddziałanie na świadomość odbiorcy – to narzędzie, którego jedynym celem jest skuteczność, tak więc wszelki naddatek znaczeniowy, który nie służy sprzedaży, jest zbędny,
bo odwraca uwagę od sedna. Zamiast romantycznego „ducha narodu”, reklama zdaje się odzwierciedlać po prostu
gust danej społeczności. Zależność ta jest jednak obustronna – reklama jest kształtowana poprzez gusta odbiorców, a
także kształtuje ich wyobraźnię, a co za tym idzie – gust.
Poziom reklam jest warunkowany przez preferencje grupy
odbiorczej. Według prawideł tej branży reklama proszku
do szorowania musi być wysublimowana jak, nie przymierzając, radziecka polityka, w innym przypadku może się to
skończyć zupełnym brakiem zainteresowania ze strony
prostych kobiet. Reklama telefonu komórkowego musi z
kolei zaskakiwać, bo modelowy młody, dynamiczny i roztrzepany odbiorca zbyt prostą reklamę po prostu przegapi
w natłoku innych, ciekawszych. W przypadku reklam, jak
w przypadku średniowiecznej sztuki, zasadniczą kwestią
staje się utrafienie w gusta tych, do których przekaz jest
adresowany.
Z tym ostatnim problemem łączy się kolejny wyznacznik sztuki „nowego średniowiecza” – zrozumiałość. Reklama jest sztuką na krótkiej smyczy zrozumienia. Reklama może, ba – nawet musi – w jakimś sensie być zaskakująca, ale jednocześnie musi też być zrozumiała. Oczywiście tu znowu wszystko zależy od percepcji świętej grupy
docelowej, targetu, jednak niezrozumiała reklama to coś
znacznie gorszego niż wzgardzony poeta – ten drugi zawsze może liczyć na „późnego wnuka”, twórca reklamy
jest pewien, że niezrozumiała reklama przepadnie na zawsze.
Aby zapobiec niezrozumieniu, czyli nieefektywności
przekazu reklamowego, twórcy reklamy wykorzystują całą gamę chwytów retorycznych, które na przestrzeni wielu
wieków wykształciła zachodnia kultura. Co ciekawe, to
nie poezja, ani nawet polityka, są polami, gdzie najściślej
realizowane są założenia retoryki – tym obszarem naszej
rzeczywistości, gdzie w najbardziej agresywny sposób stara się ona wpłynąć na naszą świadomość, jest właśnie reklama. Przekaz reklamowy realizuje wszystkie podstawowe funkcje retoryki: informacyjną, skierowaną do intelektu odbiorcy, argumentującą racjonalnie; estetyczną, wywołującą zachwyt, urzekającą pięknem formy, oraz emocjonalną, opanowującą wolę słuchacza, wzruszającą, argumentującą emocjonalnie, podczas gdy twórczość powszechnie uważana za artystyczną dawno już wyrzekła się prawa do „prawidłowego” kształtowania człowieka. Wyjątkiem może tu być sztuka silnie zaangażowana politycznie
i światopoglądowo, jak filmy Michaela Moore’a, i oczywiście reklama, czyli oręż ery „nowego średniowiecza”.
Wszystkie wyżej omówione cechy mogą charakteryzować zarówno sztukę średniowiecza, jak i reklamę. Wydaje
się, że jakkolwiek brzmi to niewiarygodnie i apokaliptycznie, to właśnie reklama, jako reprezentant nowego konsumpcjonistycznego światopoglądu, zajęła miejsce średniowiecznej sztuki sakralnej. Podobieństwa te idą jednak
jeszcze dalej – stanowią tylko punkt wyjścia dla dalszych
rozważań. Średniowieczna katedra stanowiła próbę zbliżenia kultury elit – pisanej, z kulturą ludową – mówioną. Elity próbowały przełożyć ogólne prawdy, na których ufundowana była cała średniowieczna kultura, na język zrozumiały właśnie dla ludu. Na styku tych dwu kultur powstała kultura obrazkowa, powstał język, w którym zawarte
zostały nie tylko prawdy wiary, historie biblijne, sylwetki
świętych, hierarchia wartości, nie tylko projekt piramidy
społecznej społeczeństwa feudalnego, ale też cała sfera
przynależna życiu codziennemu zwykłych ludzi – pory roku, zwierzęta, figury rzemieślników różnych cechów. Katedra średniowieczna była swoistą encyklopedią, była eklektyczną księgą, w której zapisana została cała dostępna
wiedza o świecie – była Biblią dla prostaczków, w ewangelicznym sensie tego słowa.
Biblia pauperum
Wpływ reklamy jako Biblii pauperum, jako encyklopedii
i źródła poznawania świata na nasze przeżywanie rzeczywistości jest znaczący, aczkolwiek pośredni. Reklama ma
przede wszystkim zainteresować i przyciągnąć odbiorcę.
W realizacji tego, jakże szczytnego, celu właściwie wszystkie chwyty są dozwolone, stąd reklamy stają się coraz bardziej kolorowe, głośne, coraz bardziej epatują nagością i
seksem. To z kolei pociąga za sobą zmiany w naszej percepcji, co sprawia, że również inni nadawcy komunikatów
muszą coraz staranniej dobierać tematy, a przede wszystkim formę, tak by była ona wystarczająco atrakcyjna. W
ciągłej pogoni za klientem, bo już nie za odbiorcą, tracą dawne cechy media – komunikat musi zaciekawiać, na dalszy
plan schodzą wiarygodność, wnikliwość czy tak starodawna kategoria, jak prawda.
W ten oto sposób reklama pośrednio wpływa na to, jak
kształtowany jest obraz świata, który do nas dociera oraz
język, w którym ów świat jest opisywany.
Warto też zastanowić się, jak przypisane sobie funkcje
spełnia sztuka we współczesnych „katedrach”? Jak już powiedzieliśmy, sztuka średniowieczna nie odwzorowywała
rzeczywistości – wyrażała pewien projekt, koncepcję
wszechświata – wszechświata ufundowanego na prawdach
objawionych. Co zatem wyraża reklama? Bo z pewnością
tak samo jak sztuka średniowiecza daleka jest od realizmu.
Sztuka sakralna ma pozwalać na komunikację odbiorcy z
Bogiem. Z jakim bogiem lub bogami komunikuje nas reklama? Reklama pokazuje świat idealny, świat pragnień i
marzeń. To lustro, w którym możemy zobaczyć siebie, zawsze młodego i pięknego, szczęśliwego i spełnionego, w
otoczeniu kochającej rodziny i biegających wokoło uroczych zwierzątek. To świat, w którym każdy problem daje
się rozwiązać za dotknięciem czarodziejskiej różdżki –
wystarczy kupić i mieć. Nie trzeba nawet codziennego wysiłku. Wystarczy pięć minut ćwiczeń przy użyciu kawałka
gumy i plastiku, by, przy niewielkiej pomocy promieni
Las Rzeczy · nr 5/6 · styczeń 2006
7
PUBLICYSTYKA
kosmicznych, posiąść idealną figurę; wystarczy psiknąć
lub kliknąć, by posiąść Figurę; wystarczy wetknąć mikrofon w nos, by posiąść niezwykłą wiedzę, przed którą skapitulują nawet najtrudniejsze krzyżówki świata. Tak, reklama przedstawia świat idealny, świat bogów i bogiń, którzy
popijając ambrozję za nic mają zmartwienia śmiertelników. Reklama przedstawia świat mitów, który wywodzi
się wprost ze świętej góry Olimp. I tu tkwi najbardziej zadziwiająca cecha reklamy jako sztuki sakralnej – komunikuje nas ona z naszą własną podświadomością, z własnymi pragnieniami. Bo my, w myśl nowej etyki, jesteśmy dla
siebie samych bogami, to my wyznaczamy prawa i my
możemy je łamać. Reklama ukazuje więc idealne wyobrażenie świata konsumpcji i jednocześnie, podobnie jak malowidła i płaskorzeźby w XIII-wiecznej katedrze, pewien
projekt wszechświata. Już na pierwszy rzut oka widać, że
jest to wizja niezwykle płaska, jednowymiarowa, ograniczona do kilku zaledwie elementów życia. Gdzie bowiem
w świecie konsumpcji mieszczą się takie nieodzowne elementy życia, jak cierpienie czy śmierć? Reklama prezentuje świat niezwykle ubogi, to język, z którego wyrugowane
zostały niemal wszystkie słowa pozwalające mówić o realnym doświadczeniu. Tak oto kultura konsumpcji, która jest
zaprzeczeniem kultury średniowiecza, wykształciła język,
który jest namiastką języka, karykaturą tamtego bogactwa
mowy – reklama jest tylko skarlałym odpowiednikiem
tamtej sztuki.
Może dlatego w świadomości współczesnego człowieka
coraz mniej miejsca pozostaje na dyskusje o sprawach zasadniczych, na mierzenie się z tematami trudnymi. Najpierw bowiem wyjałowiał język, medium, przez które te
najtrudniejsze prawdy można próbować oswajać. Teraz nie
pozostaje nic innego, jak wyrugować te sfery doświadczeń
człowieka, o których mówić jest coraz trudniej – starość,
chorobę, śmierć – poza nawias rzeczywistości. Niepodobieństwem byłoby twierdzenie, iż wszystkiemu winna jest
reklama, jednak wydaje się, że na tym przykładzie można
świetnie zaobserwować tę wyraźną tendencję współczesnego świata.
Cowboy lękiem podszyty
Czy jednak rzeczywiście możliwe jest całkowite wyłączenie tych podstawowych doświadczeń istoty ludzkiej
poza nawias świadomości ogółu? Czy nie przypomina to
raczej dziecięcego gestu zamknięcia oczu i udawania, że
wtedy staje się niewidocznym? Psychoanaliza uczy, że treści wyparte ze świadomości nie znikają, nie rozpływają się
w powietrzu, gdy odwrócimy od nich wzrok – wręcz przeciwnie, zepchnięte do mrocznej sfery podświadomości z
tym większą mocą oddziałują na nasze życie. Podobnie
rzecz ma się w przypadku całych cywilizacji – tematy, które podlegają największym wytłumieniom, paradoksalnie
decydują o kształcie danej kultury. Także dziś odwieczne
lęki człowieka, choćby odsuwane i maskowane przez wiarę w nieograniczony postęp medycyny i cudowne diety,
nie znikają – są stale obecne tuż pod cienką warstwą treści
przefiltrowanych przez współczesna cenzurę. W taki sposób można też spojrzeć na język reklamy i na reklamę jako wyraz współczesnego modelu świata Zachodu.
8
Symbolem tego typu relacji są reklamy papierosów, w
których obok szczęśliwych i pięknych, a przede wszystkim
wolnych ludzi, występuje proporcjonalna do wielkości
nośnika informacja, że „Palenie zabija!”, która to pojawia
się w kolorowym świecie reklamy, jak kostucha w średniowiecznych przedstawieniach danse macabre. Ciekawe, że
właśnie reklamy tytoniu, łatwo i śmiertelnie uzależniającego, najwyraźniej eksponują poczucie wolności, które to
ma być ową wartością naddaną palenia. Kilka lat temu widoczna była zmasowana reklama papierosów West – „wyzwolonych stanów Ameryki” – zaś symbolem najpopularniejszej marki papierosów na świecie – Marlboro – jest
cowboy w otoczeniu bezkresnej prerii. Co ciekawe, człowiek, który na reklamach wcielił się w tę postać, zmarł na
raka płuc…
Na jeszcze inną cechę języka reklamy zwraca uwagę Tadeusz Sobolewski: „Jeśli wczytać się w hasła reklamowe,
trudno oprzeć się wrażeniu, że są one podszyte smutkiem
i niewiarą. Nie tylko dlatego, że uprzedzają o śmierci i
chorobach, jak w przypadku reklam papierosów. Te hasła,
zdradzające niekiedy talent literacki (karykatura poezji lingwistycznej), kryją w sobie ironię. […] Reklamy mówią:
nie masz żadnego wyboru, nie pozostaje nic innego, jak
namiastka spełnienia”9.
Czy rzeczywiście tak? Przecież współczesny świat Zachodu jest światem zupełnie zdemokratyzowanym. Właśnie prawo wyboru, także w kwestiach moralnych lub związanych z takimi aksjomatami „starodawnego myślenia”,
jak płeć czy przynależność rodzinna, staje się najważniejszym prawem jednostki. To ten podstawowy akt wyboru,
także wedle współczesnych myślicieli10, ma być kamieniem węgielnym pod budowę nowego szczęśliwego człowieka i nowych szczęśliwych społeczeństw. Czy jednak w
ponowoczesnym świecie, w którym wszelkie hierarchie
uległy przewartościowaniu, w niezmierzonym chaosie
możliwości, ów wolny wybór nie zamienia się w pusty slogan? Czy nie jest to raczej znak tragicznej „kosmicznej”
wolności, której smutnym symbolem są przebogate półki
supermarketów, w rzeczywistości uniemożliwiające wybór, a której wyrazem jest pstrokaty świat reklam krzyczących „Bądź sobą! Wybierz Pepsi!”? O rzeczywistym wyborze możemy mówić, gdy potrafimy określić jego konsekwencje i określić, która z dróg w danym momencie jest
dla nas lepsza. W świecie, w którym brak jakiejkolwiek
hierarchii wartości, kiedy nawet mówienie o jakościowych
różnicach staje się oznaką zacofania, „wolny wybór” przypomina grę z ulicznym szulerem w trzy karty.
***
Dosyć daleko stąd do punktu wyjścia, początkowej „zabawy”, podjęcia i rozwinięcia zaproponowanej przez Umberto Eco paraleli. Daleko stąd do średniowiecza z jego celową i trwałą strukturą świata, dającą człowiekowi podstawowe poczucie bezpieczeństwa. Również jednak według
włoskiego myśliciela „nowe średniowiecze” to raczej czas
zabobonów i wtórnego analfabetyzmu niż ojców kościoła,
z ich bogactwem myśli. Co dalej? Trudno to przewidzieć;
historia uczy, że to, co wewnętrznie sprzeczne, nie może się
ostać. Mimo że pod wpływem krzykliwej propagandy głoszącej niezwykły postęp cywilizacyjny, jaki dokonuje się
Las Rzeczy · nr 5/6 · styczeń 2006
PUBLICYSTYKA
na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat, stosunkowo łatwo przychodzi nam wiara w „koniec dziejów”, w to, że
ogólny poziom i kształt świata osiągnął swój najwyższy pułap, pozwalający na skupieniu się już tylko na doskonaleniu
tego modelu. Z typowym dla świata Zachodu egocentryzmem zapominamy o miliardach ludzi pozostających poza
współczesną cywilizacyjną Arkadią. Lansowany przez lata
model człowieka-konsumenta, bożka reklamy, łatwo możemy uznać za wzorzec przyszłości, który zapewni ludziom
dobrobyt, a gospodarce trwały wzrost. Zapominamy jednak
o jednej ważnej prawdzie dziejów – po średniowieczu nadszedł renesans. n
PRZYPISY
1. Szkic ten zawarty jest w tomie: U. Eco, Semiologia życia codziennego, Warszawa 1998.
2. Również olbrzymi sukces sieci restauracji McDonald’s w dużej
mierze jest zasługą tego, że na całym świecie wyglądają one tak
samo i serwują te same dania.
3. U. Eco, Nowe średniowiecze, [w:] Semiologia życia codziennego, s. 96.
4. Sakralna stronę kultu jednostki świetnie pokazuje Wojciech Wiszniewski w filmie „Wanda Gościmińska – włókniarka”, w którym
główna bohaterka, przodowniczka pracy z lat 50., jest stylizowana między innymi na Matkę Boską.
5. Oczywiście, bardzo daleko nam jeszcze do krajów najbardziej
rozwiniętych. W Japonii, gdzie jak wiadomo każdy centymetr ma
wagę złota, albo układów scalonych, wprowadzono ostatnio plecaki z ekranem ciekłokrystalicznym, na którym przez cały czas
emitowane są reklamy – oczywiście odbiorcami reklamy są ci,
którzy np. w tokijskim metrze stoją za nosicielem nośnika. Trzeba przyznać, że jest to jednak wygodniejsze niż chodzenie po
Krakowskim Przedmieściu, będąc przebranym za kufel do piwa,
nawet jeśli jest to piwo Pilsner Urquel.
6. Reklamy porównawcze, czyli takie, które pokazują jasno, który
produkt jest lepszy i dlaczego, są w Polsce dozwolone od niedawna, ale wykorzystywane są niezwykle rzadko. Wynika to zapewne z faktu, że poszczególne produkty nie różnią się między sobą niczym poza opakowaniem.
7. Znakomicie w odniesieniu do reklamy można zastosować teorię
simulacrum – rzeczywistości wirtualnej.
8. Chyba najjaskrawszymi przykładami mogą być tu Andrzej Mleczko i jego cieszące się dużą popularnością galerie autorskie, a
także młodzi artyści związani z galerią „Raster”, którzy przekształcają swoje dzieła i tworzą w oparciu o nie… gadżety w stylu kubków z nadrukami, które sprzedają.
9. T. Sobolewski, Dziecko peerelu, Warszawa 2000, s. 12
10. Por.: Z. Bauman, Jak stać się obcym i jak przestać nim być, [w:]
Ponowoczesność jako źródło cierpień, Warszawa 2004, s. 3569.
Las Rzeczy · nr 5/6 · styczeń 2006
9
PUBLICYSTYKA
Autoagresja
– kobieca przypadłość?
Ekstatyczki, histeryczki i inne święte Anny Baumgart
Jolanta Rydel
iedy przed kilkoma laty oglądałam „Pianistkę”
Michaela Haneke, odrazę i przerażenie budziły
we mnie sceny samookaleczania się głównej bohaterki. Jednakże niepokój, jaki wywoływały wspomniane, sceny stosunkowo łatwo było oswoić, uprzytomniając
sobie, że stanowią one filmową fikcję, są elementem pewnej konwencji, gry, jaką reżyser nieustannie prowadzi z
widzem. Tego rodzaju psychicznego komfortu nie daje
„lektura” zaledwie dziesięciominutowego filmu Anny
Baumgart „Ekstatyczki, histeryczki i inne święte”. W kolejnych scenach bohaterki nacinają sobie skórę, turlają się
po rozbitym szkle, uderzają głową w stół, wymiotują, gryzą swoje ramię, wyrywają włosy... Sceny te zostały zagrane dla potrzeb projektu, lecz nie były one wymyślone. Bohaterki (wyłonione w drodze dość makabrycznego – moim
zdaniem – castingu) co prawda odgrywają przed kamerą
wspomniane zachowania, lecz na co dzień, w zaciszu domowym, faktycznie tych rytuałów dokonują. Granica pomiędzy rzeczywistością a fikcją zostaje zatarta, bohaterki
w istocie grają same siebie; nie ma tu mowy o filmowej
kreacji, którą można porzucić po zejściu z planu filmowego. Projekcja ta, cechująca się dużym zagęszczeniem akcji
oraz utrzymana w naturalistycznej stylistyce, nie pozwala
przejść obojętnie obok. Mnie skłoniła do dalszych poszukiwań i próby zrozumienia problemu.
Autoagresja to agresja wymierzona przeciwko sobie,
przeciwko własnemu ciału. Samookaleczenie (samouszkodzenie) to najbardziej charakterystyczny i być może konstytutywny element zachowań autoagresywnych1. Samouszkodzenie to „akt polegający na celowym zadawaniu bólu i/lub ran swemu ciału, pozbawiony jednakże intencji samobójczej”2. Do jego najczęstszych form należy nacinanie
skóry (przede wszystkim ramion i dłoni) oraz – nieco rzadziej – parzenie się wrzątkiem lub substancjami chemicznymi, zadawanie sobie ciosów lub obijanie się o przedmioty, a także: drapanie, nakłuwanie, gryzienie, pocieranie
i wprowadzanie pod powłokę skórną lub w otwory ciała
ostrych przedmiotów, podwiązywanie kończyn, wyrywanie włosów oraz połykanie ostrych przedmiotów lub
szkodliwych substancji3. Wachlarz dostępnych środków
jest szeroki. Nie w tym jednak rzecz, by drobiazgowo opisywać każdą z metod zadawania sobie ran i bólu. Nie czu-
K
10
ję się również upoważniona do analizowania problemu autoagresji z perspektywy psychologicznej. Świadomie ograniczam się w swojej analizie do ujęcia środowiskowego
(politycznego). Tym, co interesuje mnie najbardziej, jest
poszukiwanie odpowiedzi na pytanie, dlaczego autoagresja należy do kobiecych „przypadłości” oraz dlaczego niektóre zachowania autoagresywne są szeroko akceptowane
w społeczeństwie, podczas gdy inne uchodzą za patologiczne, anormalne i objęte zostają społecznym tabu. W
moim przekonaniu oba te zagadnienia splatają się ze sobą,
dlatego próbę odpowiedzi na postawione wcześniej pytania potraktuję wspólnie dla nich obu. Zajmę się więc tylko
niewielkim wycinkiem złożonego i wieloaspektowego
problemu, jakim jest autoagresja. Punktem wyjścia uczyniłam film Anny Baumgart „Ekstatyczki, histeryczki i inne
święte”.
Znamienne jest, iż pośród osób dokonujących okaleczeń
własnego ciała 83% stanowią kobiety pomiędzy dwudziestym a trzydziestym rokiem życia4. Autoagresja to „choroba” kobiet. Co więcej – jak się okazuje – kobiet młodych,
przeżywających apogeum swojej atrakcyjności fizycznej i
możliwości reprodukcyjnych. Abstrahując od indywidualnego rozwoju psychoseksualnego poszczególnych kobiet
(niezwykle istotnego w etiologii skłonności i zachowań
autoagresywnych), chcę się zastanowić nad sposobem,
w jaki kultura, w której żyją kobiety, wpływa na praktykowanie przez nie czynności autoagresywnych.
Bohaterki filmu Anny Baumgart są młodymi i ładnymi
kobietami. Zadbane, atrakcyjnie ubrane przechadzają się
we wnętrzach schludnych mieszkań. Wszechobecny estetyzm, sącząca się w tle melodyjna piosenka nie wskazuje
na to, że za chwilę jedna z kobiet w histerycznym uniesieniu rozerwie na sobie sweterek i stłucze szklane naczynia,
by następnie tarzać się wśród szklanych odłamków, druga
w konwulsjach zwróci do toalety zawartość żołądka, a jeszcze inna skulona i kiwająca się jednostajnie – jak w transie – będzie monotonnie wyła i gryzła swe ramię. Bezpieczna powierzchowność bohaterek i typowość wnętrz mieszkań kontrastują z ich późniejszymi zachowaniami. Pozorna normalność zostaje zburzona, bohaterki unicestwiają stereotypowy wizerunek grzecznej i stonowanej kobiety. Sama autorka mówi o autoagresji jako o „rodzaju donosu na kulturę, w której zostaliśmy wychowani”, buntu
Las Rzeczy · nr 5/6 · styczeń 2006
PUBLICYSTYKA
przeciwko społeczeństwu. Bo czego ta kultura i społeczeństwo wymagają od kobiet?
Podejście feministyczne tym wyróżnia się spośród innych ujęć problemu autoagresji, że kładzie nacisk na odmienność doświadczeń mężczyzn i kobiet, jak również innych grup społecznych (np. homoseksualistów, niepełnosprawnych, mniejszości etnicznych etc.). B. Burstow twierdzi, iż w społeczeństwie patriarchalnym tak naprawdę
wszystkie kobiety dopuszczają się pewnych rodzajów samookaleczenia, co więcej – są do nich zachęcane5. W tym
miejscu pojawia się problem wyznaczenia granicy pomiędzy praktykami akceptowanymi społecznie a kwalifikowanymi jako psychopatologia. Okazuje się, że jednoznaczne
jej wytyczenie jest praktycznie niewykonalne, gdyż jest
ona niezwykle płynna i niewyraźna. Jak pokazują badania
antropologiczne, akty samouszkodzenia podejmowane w
imię tradycji czy też korzyści duchowych lub społecznych
stanowią element kultury rozlicznych społeczności. Nie
trzeba zresztą daleko szukać – „autoagresywne kierunki w
modzie”6 we współczesnej zachodnioeuropejskiej kulturze
są aż nadto widoczne.
W kontekście filmu Anny Baumgart istotnym aspektem
problemu (w nawiązaniu do tytułu pracy) wydają się autoagresywne zachowania w ramach obrzędów religijnych. Z
racji przynależności do kręgu kultury chrześcijańskiej skupię się na praktykach uszkadzania ciała w religii chrześcijańskiej. Funkcjonujący w jej obrębie symbol cierpiącego
Chrystusa stał się niedoścignionym wzorem dla osób, które w umęczaniu swojego ciała upatrują możliwości pokuty, uwolnienia od doczesnych potrzeb, ale także drogi rozwoju duchowego, oświecenia i mądrości.
Katalog chrześcijańskich męczenników jest długi. Okazuje się, że znaczącą rolę odegrały wśród nich kobiety.
Wystarczy wspomnieć stygmatyków (uznawanych za
świętych): pomiędzy XIII a XX wiekiem opisano około
300 takich przypadków, z których 269 stanowiły kobiety7.
Powiązanie fizycznego cierpienia z dostąpieniem bożej
łaski jest głęboko zakorzenione w tradycji chrześcijańskiej. Doświadczenia mistyczne częstokroć poprzedzone
były silnym bólem. Jak zauważa Maciej Michalski w
swoim artykule Autodestrukcja i ekstaza8, przeżyć mistycznych doświadczały głównie kobiety. Dręcząc swe ciała
(poprzez stosowanie chłosty i głodówek, utrzymywanie na
ciele gnijących ran i pielęgnowanie stanów chorobowych),
wprowadzały się w stan ekstazy, który umożliwiał mistyczny kontakt z Bogiem. Patriarchalny Kościół musiał pogodzić się z faktem, iż zaszczytu obcowania z Absolutem
dostępowali nie uczeni w piśmie mędrcy, lecz proste, niewykształcone kobiety. Mistyczki cieszyły się w średniowieczu i wczesnych czasach nowożytnych dużym szacunkiem. Ich przeżycia nobilitowały je i częściowo wyzwalały spod bezwzględnej władzy patriarchatu.
Porównując gesty współczesnych kobiet dokonujących
czynności samookaleczenia do gestów dawnych świętych,
Anna Baumgart być może pragnie zwrócić uwagę na pewną analogię – obie grupy kobiet dzięki dręczeniu swojego
ciała wyzwalają się (lub próbują wyzwolić) z krępujących
więzów patriarchalnej kultury i społeczeństwa. Jednakże
to, co było akceptowane (a nawet nobilitowane) w imię religii, potępiane jest i traktowane jako społecznie niedopu-
szczalne w przypadku dzisiejszych autoagresywnych kobiet. Dlaczego tak się dzieje? B. Burstow wskazuje na negatywne konotacje słowa „samookaleczenie”9. Otóż, rozwijając tę myśl, Burstow uświadamia, iż zawiera ono
w sobie element „psucia”, które może być wyrazem sprzeciwu wobec obowiązującego kanonu piękna i estetyki kobiecego ciała. Naruszanie tych reguł spotyka się zaś ze
zdecydowanym społecznym sprzeciwem, jak każde wystąpienie przeciwko normom kulturowym. Skoro uszkadzanie własnego ciała wywołuje tak silną dezaprobatę ze strony społeczeństwa, to dlaczego część zabiegów polegających na ingerencji w ciało, a nazywanych „udoskonalaniem” jest przez owo społeczeństwo akceptowana? Czym
różni się nacinanie skóry przez osoby autoagresywne od
eleganckiego liftingu i operacji plastycznych przeprowadzanych w klinikach chirurgii plastycznej? Dlaczego nakłuwanie skóry w zaciszu domowym uchodzi za patologię,
podczas gdy tatuaż i body piercing (także w wyjątkowo
wrażliwych i intymnych częściach ciała) jest ostatnim
krzykiem mody? Z jakiego powodu potępiamy krępowanie stóp chińskich dziewczynek, natomiast bez zastanowienia kupujemy buty na wysokich obcasach lub z wąskimi noskami, deformujące kręgosłup i stopy? Z odrazą
myślimy o wymiotujących bulimiczkach, a same stosujemy wyniszczające (w najlepszym wypadku po prostu
uciążliwe) diety z kolorowych magazynów. Osoba wyrywająca sobie włosy z głowy uznana zostałaby za niezrównoważoną psychicznie, podczas gdy miliony kobiet stosują – niejednokrotnie bolesną – depilację innych części
ciała. Z perspektywy czasu barbarzyństwem jawi się nam
zmuszanie kobiet do noszenia gorsetów deformujących
szkielet i uszkadzających organy wewnętrzne, jednak
wciąż podziwiamy wyczyny gimnastyczek artystycznych
czy grację baletnic, których ciała podczas wyczerpujących
treningów są zniekształcane w znacznie większym stopniu. Przykłady można by mnożyć w nieskończoność.
Gdzie zatem przebiega granica między tym, co „normalne”, a tym, co „chore”?
Postanowiłam porozmawiać na ten temat z kilkoma osobami. Dla nich rozróżnienie tych dwóch kategorii zachowań okazało się zaskakująco łatwe. Różnicę upatrywali
przede wszystkich w odmiennych celach. W pierwszym
przypadku kobiety okaleczają się, ponieważ nienawidzą
siebie tak bardzo, iż pragną ukarać się czy nawet doprowadzić do unicestwienia; pojawił się również głos, że samookaleczanie to kaprys znudzonych, dobrze sytuowanych
kobiet, które mając już wszystko, nie wiedzą, co ze sobą
począć10.
Natomiast w drugim przypadku celem jest upiększenie
ciała, skorygowanie niedoskonałości, powodowane chęcią
wyglądania ładnie, podobania się innym; nie ma w tym
przecież nic zdrożnego. Rzecz nie jest jednak tak prosta,
jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Prawda
tkwi bowiem w fakcie, że tym, co konstytuuje zarówno
zachowania samouszkadzające, jak i „udoskonalające”
ciało, jest „przekonanie człowieka, że jeżeli nie
modyfikuje on swojego ciała, nie nadaje się do niczego”11.
Oba typy zachowań zawierają więc element nienawiści do
siebie (dlatego tak ważne jest przeprowadzanie badań
psychologicznych przed operacją plastyczną).
Las Rzeczy · nr 5/6 · styczeń 2006
11
PUBLICYSTYKA
Ciało jest nośnikiem wartości kulturowych, w nim są
one reprezentowane. Od kobiecego ciała oczekuje się, że
dostosuje się do uznawanych w danym społeczeństwie
wartości oraz norm określających dopuszczalne u kobiet
cechy i zachowania. Poza powszechnym przekonaniem o
konieczności modyfikacji kobiecego ciała w celu osiągnięcia ideału piękna, okaleczanie ich związane było ze sprawowaniem nad nimi kontroli (np. praktykowane po dziś
dzień w krajach afrykańskich obrzezanie dziewczynek).
Kobiece ciało traktowane było jak własność mężczyzny, a
zatem społeczeństwa uosabianego w postaci mężczyzny,
dyktującego takie a nie inne normy. Zresztą i w dzisiejszej
zachodnioeuropejskiej kulturze kobiece ciało jakby nie do
końca należy do jego posiadaczki, lecz jest polem walk politycznych i ideologicznych (wystarczy wspomnieć
dyskusję o ustawie aborcyjnej), przedmiotem kultury masowej, tworzywem, które należy formować zgodnie z obowiązującymi kanonami. Poczucie wyalienowania ze swojego ciała jest wysoko skorelowane ze skłonnościami do
autoagresji.
Agresja jest jednym z najsilniejszych ludzkich popędów,
leży ona w ludzkiej naturze. Kultura zaś powinna dostarczać sposobów umożliwiających jej wyrażenie, i w istocie
dostarcza, lecz tylko mężczyznom. Głęboko zakorzenione
w świadomości społecznej stereotypy przypisują kobietom
takie cechy, jak łagodność, uległość, delikatność – publiczne rozładowanie agresji, skierowanie jej na zewnątrz kobiecie po prostu nie przystoi. W tej sytuacji jedynym możliwym sposobem staje się skierowanie agresji przeciwko
samej sobie, w postaci autoagresji.
Anna Baumgart w swoim filmie „Ekstatyczki, histeryczki i inne święte” porusza trzy istotne kwestie: problem
cielesności kobiet, ich stosunku do własnego ciała, problem
radzenia sobie kobiet z własną agresją oraz kwestię społeczno-kulturowego uwarunkowania obu problemów. Po
projekcji filmu spotkałam się z zarzutem ze strony towarzyszącej mi osoby, iż bezzasadne jest lokowanie przyczyny
zachowań autoagresywnych w samym fakcie bycia kobietą
i stanowi to pewne nadużycie ze strony autorki; o wiele
bardziej prawdopodobne wydaje się, że ich przyczyna tkwi
w indywidualnych cechach konkretnych jednostek. W jaki
sposób można odeprzeć tego typu argumenty? Po pierwsze,
o czym wspomniałam na samym początku, 83% wszystkich osób dokonujących aktów samookaleczenia stanowią
kobiety. Mężczyźni dokonują ich przede wszystkim w ekstremalnych sytuacjach, takich jak przebywanie w więzieniu
lub w wyniku traumatycznych przeżyć, np. wojennych. Po
drugie, kierowanie agresji ku sobie ma co prawda związek
z rozwojem kobiecej tożsamości (co wskazywałoby na
przyczyny indywidualne), lecz także z czynnikami społecznymi. Starałam się pokazać, że obowiązujące w kulturze
normy i wartości oraz stereotypy więżą kobietę w potrzasku. Po trzecie wreszcie, częstym błędem zarówno specjalistów, jak i laików jest sprowadzanie zjawiska autoagresji
do problemu jednostki, bez uwzględnienia roli systemu, w
ramach którego ona funkcjonuje. Łatwiej winą obarczyć jednostkę, niż system, gdyż łatwiej wyleczyć pojedynczą
osobę, niż całe społeczeństwo (np. wyeliminować seksizm).
12
Tym, co zainteresowało mnie w pracy Anny Baumgart,
jest kryterium „normalności” w odniesieniu do modyfikacji
własnego ciała. Czy zachowania bohaterek filmu są „chore”, anormalne? Czy typowy, normalny wygląd ich samych
i mieszkań nie sugerują raczej, że taki rodzaj radzenia sobie
z przykrymi (lub traumatycznymi) doświadczeniami oraz
napięciem nie jest najlepszym i – paradoksalnie – najnormalniejszym sposobem w otaczającym systemie? Czy zatem autoagresja faktycznie jest buntem kobiet przeciw społeczeństwu, co postuluje artystka? Czy nie jest raczej formą
konformistycznego przystosowania się do życia wewnątrz
niego, podporządkowania obowiązującym normom, które
wykluczają publiczne, uzewnętrznione rozładowywanie
agresji i napięć przez kobiety? Moim zdaniem autoagresja
kobiet sama w sobie nie jest „rodzajem donosu na kulturę”.
Donosem stał się dopiero film, który wyciągnął na światło
dzienne i wprowadził w publiczną przestrzeń galerii praktyki ukrywane dotychczas w czterech ścianach prywatnych
domów. n
PRZYPISY
1. Z tego powodu będę w dalszej części pracy stosowała te terminy (autoagresja i samookaleczenie (samouszkodzenie)) zamiennie. G. Babiker, L. Arnold, Autoagresja – mowa zranionego ciała,
s.17.
2. Ibidem, s. 21.
3. Za G. Babiker i L. Arnold.
4. A. Eckhardt, Autoagresja, s. 27.
5. G. Babiker, L. Arnold, Autoagresja – mowa zranionego ciała, s.42.
6. Np. operacje kosmetyczne, bodybuilding. A. Eckhardt, Autoagresja, s. 9.
7. Ibidem, s. 10.
8. „Czas kultury”, nr 1/2004.
9. G. Babiker, L. Arnold, Autoagresja – mowa zranionego ciała, s.43.
10. Takie potoczne przekonanie okazuje się nie być zupełnie bezzasadne. Statystyki pokazują, że najczęściej okaleczają się kobiety z klasy średniej, a więc znajdujące się w dobrej sytuacji ekonomicznej.
11. G. Babiker, L. Arnold, Autoagresja - mowa zranionego ciała, s.
23.
BIBLIOGRAFIA
1. Gloria Babiker, Arnold Lois, Autoagresja – mowa zranionego
ciała, Gdańsk 2002, Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne
2. Eckhardt Annegret, Autoagresja, Warszawa 1998, Wydawnictwo
W.A.B.
3. „Czas kultury”, nr 1/2004
Las Rzeczy · nr 5/6 · styczeń 2006
Barbara Białkowska
***
***
Ciszej i mroczniej
pajęczą subtelnością
wyciskam znikome bruzdy wokół oczu ziemi
Rozczochrana nieudolnie
nieporadniej i samotniej
równiny depczę
Czasem
bawię się czasem
czasami
zaczesuję
zaczepne
wczoraj
na odczepne
jutro
przyczepione
dzisiaj
Czasem...
cię kocham
Myśli pomarszczonej skóry
Rąk oceanów
Mozolniej i nierozsądniej
głaz niepokoju wtaczam na górę
gdzie Syzyf
z dłońmi przy brodzie
gryzmoli na skale
-oto jestem-
***
Wpadł mi we włosy
siedzi
i nic
nawet nie powie, że jest
Wczepił się
rozgościł
pożegnał na chwilę z wiatrem
siedzi
i nic
nawet nie powie, że jest!
Zaprosił kolegę
myśli, że jest u siebie
wesoły
jesienny jegomość
liść
siedzi
i nic
Ach, ty liściu zaczepny!
Las Rzeczy · nr 5/6 · styczeń 2006
13
Katarzyna Banul
***
kim będę jak dorosnę
szłam za tobą aż tutaj
do końca do ściany z kamienia
skołatałam się walcząc z granitem, marmurem,
byle kim byle gdzie
byle było łóżko ciepła pościel
i nie zgaszone za oknem latarnie
byle ptaki drażniły Ci nerwy
byle czasem noc bezsenna przytuliła
mnie do Ciebie
byle znaleźć trochę poezji
na ławce w parku
na zapas
byle rysować gładką skórę wciąż
bezkarnym śmiechem
byle nie roztrwonić się na raty
sztuczne światło i gaz
byle nam wszystko pozostało
byle jak byle gdzie
piaskiem
wchłonęły cię kamienne pustkowia
zamieszkałe przez takie jak ja
wprowadzone w nieustanny kamienny pokój
nie zostawia się tu śladów
nie rodzi się dzieci
nie pisze się pamiętników
ryje się swój lekki los na kamiennej podłodze
obrasta się kamiennym wspomnieniem
chowa się w kamiennej trumnie bez łez bez rozpaczy i
wieńca
na koniec kamiennej ścianie wyrasta nowa
kamienna twarz
***
Cóż ja?... ja biedna kobiéta,
Kwiat, co jak lilija mami,
Gwiazda co dziś tylko błyska...
„Zawisza Czarny”, Juliusz Słowacki
Laurą byłam przez chwilę twoim ramieniem
mierzoną
Nie papierową liryczną zagasłą w uścisku lecz wolną
Od ciebie od kartki żółknącej na dnie łzawej skrzyni
Lecz marną i kruchą
na mgnieniu oka
zaklętą w pamięci
Lecz cichą i wierną
do końca wiersza
do kropki-żałobnicy
Laurą byłam zmienioną przez czas przez epoki
Przez zwrot gospodarczy przez industrializację uczuć
I brak pieniędzy na nowe pończochy i sukienkę
modną
Lecz krew ciągle ludzka
Ciągle tętni w skroni ta muzyka
Co nas wiecznie goni do tańca
Do pustych pokoi i poematów
Niespokojnych nieskończonych zdań
14
próżno
stacja trzecia
znowu nie wiem po co jestem
mówią
jednym lekkim boskim gestem
mówią
ty jesteś bo on jest
bo chce bo wie
stacja siódma
nie wiem po co jestem
słucham
patrzę
czytam niebo wiatr powietrze
nie wiem po co jestem
mówię
jednym boskim próżnym gestem
stacja dziewiąta
ostatnia
***
między mną a światem toczą się słowa
zadrapane moimi stanami twarde kamienie
wciąż zbierane do papierowej torby
jak trofea niedzielnej przechadzki nad Wisłę
Las Rzeczy · nr 5/6 · styczeń 2006
***
***
wciąż to samo nagłe zdanie
zastygłe na suchych wargach
kruszy między nami czas
zastygła w jego słowach
nieporuszona wcale
cała na cienkiej linii
nie do przewidzenia
jeszcze w tej chwili
stała
poczekalnia
że stoisz w wejściu i czekasz
nie-oczekiwanie moje pomiędzy nami
staje
jak brak jak nie-cud jak odłamek
prawdziwego życia
jak dotknięcie które zostawia nagi
znak na skórze
łuskami zamkniętej
zamarła w tamtej myśli
i wtedy ją zdmuchnęło
z peronu
ostre zdanie
niepisanego wiersza
***
popiołem jestem
co pozostał po nocy letniej
w palenisku twojego podbrzusza
Las Rzeczy · nr 5/6 · styczeń 2006
15
PUBLICYSTYKA
Szkice
Przemysław Chaber
cale nie wymagam wiary w moją opowieść.
Wiem, że jest aż zanadto dziwna i pogmatwana. Zresztą to, czy ktokolwiek mi uwierzy, nie
ma znaczenia. W miejscu, gdzie niedługo się znajdę, to,
czy coś jest prawdą, czy nią nie jest, zależeć będzie już tylko ode mnie.
Nie jestem w stanie przypomnieć sobie, w jakich okolicznościach po raz pierwszy spotkałem Gośkę. Wydawało
mi się, że od zawsze przesiadywała w zakamarku przy
schodach na drugie piętro, skupiona i pochylona nad kartką papieru. Od niepamiętnych czasów zajmowała miejsce
dwie ławki przede mną. Do mistrzostwa opracowała system negowania wszelkich zaczepek i rozpływania się w
tłumie na korytarzu. Była pęknięciem na ścianie, rdzą na
kluczu, wyślizganym szóstym stopniem schodów prowadzących do mieszkania. Czymś, czego powstania nie jesteśmy w stanie uchwycić, co jest tak mało znaczące, że
utrzymanie na tym naszej uwagi dłużej niż przez ułamek
chwili jest niemożliwe. Po prostu jest, gdzieś obok, poza.
W
Kilka znajomych twarzy ukrytych w mroku korytarza.
Głosy, obrazy i zapachy, których znaczenia nie znam, ale
one wciąż do mnie powracają. Symbole i motywy, których
jeszcze nie rozgryzłem, ale wiem, że już wkrótce staną się
jasne.
W czasie, gdy zaczynał się krystalizować podstawowy
wątek tej opowieści, byłem zajęty głównie rozmienianiem
się na drobne pomiędzy domem a szkołą. W pierwszym
więzieniu przechodziłem z pokoju do pokoju ogłupiony
nieświeżą telewizją i kolorowym jedzeniem. W drugim
więzieniu przechodziłem z kolei wciąż z wojny do wojny,
walcząc z nauczycielami usiłującymi wpoić mi choćby
podstawowe wiadomości z zakresu matematyki, biologii,
języków czy historii. Jedynie kobiecie od polskiego udało
się wygrać parę bitew i zaszczepić w mojej hipotetycznej
duszy (bo skąd mam wiedzieć, czy mam duszę?) miłość do
16
Blake’a, Poego, Nabokova, Borgesa i jeszcze kilku innych
pisarzy. Byli oni jednak na tyle mało doceniani przez program nauczania, że uznałem, iż zwycięstwo i w tej wojnie
jest moje.
W taki oto sposób zostałem zaliczony przez szacowne,
choć cokolwiek nadgniłe i mocno rozkładające się ciało
pedagogiczne do tej samej kategorii co Gośka. Zdolni, ale
leniwi, bezczelnie negujący system edukacji, choć jeśli
chodzi o zachowanie – poprawni i raczej nie sprawiający
kłopotu. Oboje nigdy nie mówią „dzień dobry”. I tak dochodzimy do pierwszego momentu zwrotnego. Praca semestralna z fizyki; być albo nie być za kilka miesięcy dopuszczonym do matury. Z pozostałych przedmiotów udało
mi się jakoś wyratować, Gośce chyba też, jedynie bezsenne, wiecznie wirujące elektrony walencyjne i prąd zmienny nie dawały nam spokoju. Doszedłem wtedy do wniosku, że najlepszą metodą na pokonanie naszych
„fizycznych” ograniczeń będzie połączenie sił i wspólna
walka z wrogiem.
Odnalazłem ją pomiędzy jednym a drugim sygnałem
dzwonka tradycyjnie rysującą coś na kartce papieru. Naświetliłem jej sprawę, zaproponowałem wspólne pisanie
pracy (praca czyni wolnym!), a ona, ku mojej radości, zgodziła się. Dokonałem wtedy pierwszego znaczącego odkrycia co do Małgorzaty: rysunki, które wciąż zawzięcie
popełniała przedstawiały jakieś niesamowite scenerie –
świat na poły Tolkienowski, na poły futurystyczny. Przedstawiały jakieś dziwne miejsca – las otulony mgłą i miasto
w środku. Z podłoża wyrastały kilkusetmetrowe wieżowce–zamki powyginane w najrozmaitsze formy, jakby zaprzeczające grawitacji. Krajobraz ociekał groteską, miał
jednak w sobie coś, co nieodparcie przyciągało uwagę.
Gdy spytałem, co przedstawia rysunek, ona uśmiechnęła
się tylko i powiedziała, że to jedynie wstępny szkic.
Labirynty zatłoczonych ulic, gdzie tak bardzo lubię się
gubić i odnajdywać. Szare niebo podwojone przez odbicie
w kałuży. Papieros tlący się w ustach. Wiatr porywający
strzępy wczorajszych gazet. Chlupot i uczucie paraliżującego zimna, gdy nawet nie próbuję ominąć kałuży.
Las Rzeczy · nr 5/6 · styczeń 2006
PRZEMYSŁAW CHABER · SZKICE
Kilka godzin później szliśmy do jej domu, by zacząć
działać w związku z fizyką. Dzień był deszczowy i pochmurny, mimo że teoretycznie mieliśmy zimę. Wiatr
przyjemnie przemykał ulicami, unosząc wilgoć, brud i zapach miasta, które przyjaźnie lgnęły do naszych ubrań. Zawsze lubiłem taką pogodę i w głębi ducha chwaliłem efekt
cieplarniany, dziękując mu za piękną jesień trwającą do
stycznia. Gośka szła obok mnie jakby nieobecna, nie próbowała nawet omijać kałuż, choć mógłbym przysiąc, że
kiedy przechodziła przez wodę, nie zanurzała butów głębiej niż na półtora centymetra. Nie wnikałem jednak w ten
fenomen; przecież hipotetyczny Jezus (bo skąd mam wiedzieć, czy istniał naprawdę?) podobno chodził po wzburzonych falach morza, poza tym mój wzrok połączony
z wybujałą wyobraźnią co rusz sprawia, że widzę rzeczy,
których nie ma. Szliśmy więc przez miasto, tamtego dnia
szczególnie mokre i beznamiętne. Ludzie maszerowali w
jednym rytmie pochyleni pod ciężarem nieba, które wyjątkowo hojnie tamtego dnia sączyło szare krople. Szliśmy
monotonnie, w milczeniu, przemykając z gracją kotów
między tłumem. Poniosła nas ludzka rzeka spływająca w
dół ulicy.
Pierwsze zaciągnięcie się papierosem. Nikotyna w
moich żyłach. Dużo nikotyny. Uczucie odprężenia. Puste
spojrzenie biegnące donikąd. Dym.
Otuleni nikotynową mgiełką i zasłuchani w piosenki
dzieci ulic doszliśmy w końcu do jej kamienicy. Starej, odrapanej, ale wciąż posiadającej elegancki charakter i swoisty urok. Drzwi były na wpół przegniłe i w zasadzie każdy
mógł się wedrzeć do środka. Potencjalnych złodziei zapraszać też musiały powybijane szyby na parterze. Budynek
był w tak tragicznym stanie, że wydawało się, że za chwilę runie albo też nastąpi inne nieszczęście. Wspięliśmy się
na wysokość trzeciego piętra, ona otworzyła drzwi mieszkania i wprowadziła mnie do środka.
Wtedy przeżyłem prawdopodobnie największy szok
estetyczny w życiu. Ściany mieszkania pokryte były jej rysunkami. Wszystkie szaro–szare (nie „czarnobiałe”; te stare filmy i zdjęcia są w istocie rzeczy szare – czystej czerni
i bieli jest tam niewiele), utrzymane w charakterystycznym
stylu. Zdziwiło mnie, że zrobiła ich aż tyle. Przedstawiały
jakby ulotne fotografie jakiegoś dziwnego świata zamieszkanego przez fantastyczne istoty. Posępny neogotyk
mieszał się z kosmicznymi kształtami, panoramiczność
scen przywodziła na myśl Hieronimusa Boscha, a nad
wszystkim unosił się duch surrealizmu. Przynajmniej na
taki opis pozwala mi moja wiedza z zakresu sztuk pięknych. Spytała, czy podobają mi się jej rysunki. Skłamałem,
że tak.
Po raz drugi zełgałem mówiąc, że smakuje mi herbata.
Siedzieliśmy wtedy w jej pokoju otoczeni czterema ścianami fantazmatów zrealizowanych ołówkiem na papierze
(Tak! W pokoju miała tego więcej!). Przebijaliśmy się
przez kolejne zagadnienia elektromagnetyzmu, od czasu
do czasu wymieniając strzępy zdań, co było pewną namiastką rozmowy. Czułem dziwny dyskomfort, jakby wszystkie istoty z rysunków Gośki wpatrywały się we mnie. By-
łem pewien, że jeśli szybko się odwrócę, to zobaczę, jak
błyskawicznie wracają na swoje miejsca na rysunkach. To
niesamowite, jak bardzo pogmatwany jest nasz umysł.
Czasem przyłapuję się na tym, że gdy patrzę na coś bezmyślnie, to widzę nie to, co faktycznie mam przed oczami,
ale to, co chciałbym zobaczyć. Tak jakby moje prywatne
wrażenia, obrazy i emocje cały czas próbowały się wydostać i opanować świat realny. Ale zawsze, niestety, zawsze
bez wyjątku, nasz wewnętrzny świat przegrywa i nawet jeśli przez ułamek sekundy widzę na suficie kontury lecącego ptaka, to już po chwili rzeczywistość wlewa się w odpowiednie formy i symbol wolności staje się tylko plamą.
Miejsca, w których przesiadują ludzie wieczorami. W
powietrzu melanż zapachów perfum. Głosy nakładające
się na siebie. Stonowane światło. Szminka koloru
„kurewska czerwień” na pecie dogorywającym w popielniczce dwa stoliki na lewo. Czyjś wulgarny krzyk. W tle
muzyka Joy Division.
Odnalazłem siebie samego pół godziny później w jakimś barze. W moich żyłach grała już mała orkiestra złożona z kilku kieliszków kolorowego alkoholu. Nigdy
wcześniej tam nie byłem, nie umiałem nawet powiedzieć,
w jakiej części miasta się znajduję. Nie pamiętam, jak tam
trafiłem. Co mnie podkusiło, by zaglądać do tego przybytku pełnego szemranego towarzystwa? Siedziałem tam,
wpatrując się w krople deszczu spływające po szybie i co
chwila prosząc siostrę miłosierdzia stojącą za barem o kolejne porcje alkoholu (ZABARW SZKŁO! POPCHNIJ
SZKŁO!). Deszcz pukał coraz nachalniej, a ja marzyłem o
tym, by to miasto wreszcie zatonęło. Kolejne opróżnione
kieliszki i pety lądujące w popielniczce odmierzały mi
czas. Gdy ostatni papieros wylądował wśród swoich dziewiętnastu braci, postanowiłem opuścić lokal. Pamiętam
tylko drogę do drzwi. O mało co nie przewróciłem się o
próg. Alkoholowa orkiestra symfoniczna w moich żyłach
wygrywała coraz szybsze melodie i najwyraźniej nie trzymałem już rytmu. Reszty nie pamiętam. Obudziłem się kilka godzin później w swoim łóżku.
Początkowo myślałem, że cała historia z barem tylko
mi się przyśniła, ale już po chwili ból głowy uświadomił
mi, jak spędziłem poprzedni wieczór. Z alkoholowej orkiestry symfonicznej pozostała jedynie garstka muzyków
wygrywających jakieś kakofoniczne dźwięki. Otworzyłem oczy i tradycyjnie pozwoliłem konturom ptaka na suficie zamienić się w zwykłą plamę. Z trudem wytoczyłem
się z łóżka, umyłem i opakowałem w świeże ciuchy. Nie
siliłem się nawet na próbę ogolenia twarzy, nie miałem też
jakichkolwiek złudzeń co do tego, że zdołam okiełznać
nastroszoną fryzurę. Na śniadanie wystarczyła mi kawa.
„Trudy” dnia poprzedniego sprawiły, że siedziałem na
lekcjach półprzytomny(choć ci, którzy mnie znają, mogą
stwierdzić, że to i tak o połowę lepiej niż zwykle, ale
mniejsza o nich). Rozdrażniony i niewyspany wpatrywałem się w okno. Za szybą wciąż padało. Z czterdziestopięciominutowej lekcji biologii zarejestrowałem tylko coś na
temat tkanek, które potrafią zregenerować się, nawet gdy
ulegną poważnym uszkodzeniom. Wystarczy jedna zdrowa komórka, a na jej podstawie odtworzy się cała tkanka,
Las Rzeczy · nr 5/6 · styczeń 2006
17
18
ba, nawet cały narząd. Odkąd pamiętam, cierpię na jakieś
dziwne natręctwo, które objawia się tym, że moją uwagę
przykuwają zdarzenia i przedmioty zupełnie bez znaczenia. Nie mogę jednak się od nich uwolnić; prześladują
mnie i gnębią, dopóki nie zostaną wyparte przez inne myśli. Na szczęście zaraz po dzwonku dałem sobie spokój z
wszelkimi biologicznymi dociekaniami, bo podeszła do
mnie Gośka. Na zakończenie rozmowy dostałem od niej
mały rysunek. Podejrzewam, że powstał na biologii; był
niedopracowany i zdradzał, że autorka starała się go jak
najszybciej ukończyć. Co przedstawiał? W sumie nic niezwykłego. Jakąś malutką zaciszną uliczkę(mógłbym przysiąc, że kiedyś już tam byłem) otoczoną z obu stron drzewami. Było już późno, bo na niebie wisiał księżyc. Gdzieś
z tyłu stało dwoje ludzi. Oboje patrzyli w niebo, a ona(
osoba z lewej była chyba kobietą) pokazywała coś palcem.
Spytałem Gośki, co to ma oznaczać, a ona odparła, że to
jej wersja obrazu (niestety zapomniałem jaki nosi tytuł)
Edwarda Capesa – mało znanego angielskiego malarza z
XVIII wieku. Zaraz po zakończeniu rozmowy rozpłynęła
się w tłumie ludzi.
mi dziwnymi rzeczami towarzyszącymi jej. Powoli mi się
to chyba udawało.
Mój pokój. Cztery ściany dwa okna. Na suficie plama,
która czasem staje się konturami ptaka w locie. Wiem, że
dziś nie muszę nigdzie wychodzić. Zakamuflowany barek
na jednej z półek. Korzystam skrupulatnie.
Pomocnik czarnoksiężnika. Jakaś inteligentna osoba;
towarzysz do rozmowy. Prowokuje mnie do myślenia i tworzenia. Ktoś, kto mi pomoże zorganizować pewne rzeczy od
początku.
Bezsensowny śmiech. Tępe spojrzenie w ogień. Uwielbiam ogień. Zawsze przykuwa moją uwagę. Nie wiem, skąd
śmiech. Próba dostrzeżenia czegoś w migających płomykach.
Następnego dnia byłem u niej za kwadrans piąta. Wpadłem przemoczony do suchej nitki. Przywitała mnie dyskretnym uśmiechem i niedobrą herbatą. Przez godzinę zajmowaliśmy się kolejnymi zagadnieniami fizyki. Kiedy
poczuliśmy znużenie, ona zrobiła kolejne dwie filiżanki
herbaty (bez komentarza). Nie wiem, co mnie podkusiło,
ale spytałem ją o rysunki. Uśmiechnęła się i zaczęła opowiadać. O swoich inspiracjach, ulubionych artystach, technikach rysowania, etc. „Sztuka to tworzenie świata alternatywnego, w którym artysta staje się Bogiem”. Tak powiedziała. Tamtego popołudnia mówiła dużo. Nie pamiętam dokładnie wszystkiego. Jakby jej słowa przelatywały
przeze mnie na wylot, zostawiając jedynie delikatne ślady.
Na pewno mówiła o Capesie – to zapamiętałem. Był jej
ulubionym malarzem i to właśnie na nim się wzorowała.
Oprócz wielkiego talentu pan Capes miał jednak kłopoty z
odróżnianiem świata realnego od swoich własnych wyobrażeń. Dziś prawdopodobnie zostałby uznany za paranoika, niestety, trzysta lat temu spotkał go smutny los i trafił
do zakładu dla obłąkanych. Ale nawet tam nie zrezygnował z tworzenia i z uporem maniaka pokrywał ściany zakładu coraz to bardziej wymyślnymi i niesamowitymi malowidłami. I to w zasadzie mógłby być koniec tej historii,
gdyby nie pewne tajemnicze zdarzenie. Pewnego dnia Capes po prostu... zniknął. Drwiąc sobie ze wszystkich zamków, krat, strażników. Jedyne, co po nim zostało, to rysunki na ścianach. Tak przynajmniej twierdziła Gośka. To
była jedna z ciekawszych rzeczy, jakie opowiadała. Spytała też, pokazując swoje rysunki, czy gdybym mógł, to
chciałbym zamieszkać w takim świecie. Bezwiednie powiedziałem, że tak. Nie wiedziałem wtedy, o co jej chodzi... Mimo wszystko próbowałem oswoić się z wszystki-
Pierwszego dnia po moim wyzdrowieniu przestało padać. Była niedziela. Chciałem spotkać się z nią, by omówić jeszcze parę szczegółów pracy. Ludzie jeszcze liczniej niż zwykle wylegli na ulice, wyjątkowo czyste, bo
opłukane przecież kilkunastodniowym deszczem. Szedłem powoli do jej kamienicy, w jakimś dziwnym nastroju,
jakbym wiedział, co zastanę. Wybuch gazu w jednym z
mieszkań na trzecim piętrze. Pożar. Słyszałem coś o ofiarach w ludziach. Właśnie to mieszkanie. Jedna dziwna
osoba obdarzona nadmiernie bujną wyobraźnią i jej rysunki. Został gruz i popiół. Strzępy szkiców wirowały w
powietrzu. Deszcz fantazmatów zrealizowanych ołówkiem na papierze.
Przez kilka dni tkwiłem w głębokim szoku. Nie do końca
chyba wierzyłem w to, co się stało. Tłumaczenia na temat
nieszczelnej instalacji gazowej i wypadkach, które przecież
chodzą po ludziach, nie przekonywały mnie. To mógłby być
koniec historii, ale, jak być może niektórzy się już domyślili, jest to zaledwie początek.
Kolejne deszczowe dni spędziłem w domu. Wtedy, w
drodze do domu Gośki przemokłem tak bardzo, że nie pomogły nawet litry niedobrej herbaty wtłoczone we mnie na
rozgrzanie; dopadła mnie grypa. Miałem więc mnóstwo
czasu, który z premedytacją marnowałem na leżenie przed
telewizorem i rozmyślania na temat tego, o czym mówiła
Gośka. Moje myśli zajmował szczególnie Capes, ten tajemniczy Edward Capes, który, uznany za wariata i uwięziony w domu dla obłąkanych, stworzył swój własny iluzoryczny świat i zniknął w tajemniczych okolicznościach.
Nie było takiego nazwiska w żadnej encyklopedii. Nadal
nie mogłem sobie przypomnieć, skąd znam to miejsce z
obrazka od Gośki. Doszedłem do wniosku, że to jedna z
tych tajemnic, których nigdy nie rozwiążę.
Najlepszy przyjaciel czarownic, zwiastun nieszczęścia,
posiadacz fosforyzujących oczu i elektryzującej się sierści.
Lubię, kiedy bezszelestnie wskakuje na fotel, a stamtąd na
biurko. Wpatruje się czasem we mnie, jakby miał mi coś do
powiedzenia.
Zaczęło się od kota. Pewnego dnia znalazłem go miauczącego w niebogłosy na wycieraczce. Chyba zrobiło mi
się go żal, a może po prostu potrzebowałem przyjaciela?
W każdym razie przygarnąłem nieszczęsnego zwierzaka.
Był cały czarny (poza białą plamą w kształcie litery „v”
na szyi), miał wielkie fosforyzujące zielenią oczy i lubił
wygrzewać się na parapecie. Czasem wskakiwał na opar-
Las Rzeczy · nr 5/6 · styczeń 2006
cie mojego fotela i łasił się do mnie. To właśnie dzięki
niemu zrozumiałem.
Najpierw odgrzebałem gdzieś tamten rysunek, który od
niej dostałem. Rzuciłem kątem oka i wtedy dostrzegłem w
prawym dolnym rogu to, co powinienem dostrzec już dawno temu. Zabawne, ale czasem gdy spoglądamy na coś
od niechcenia, widzimy więcej niż gdy wpatrujemy się w
to dokładnie, analizując każdy fragment. Kto widzi na
pierwszy rzut oka mężczyznę schowanego w kiełkującym
nasieniu na obrazie Boscha? Ale do rzeczy. W prawym
dolnym rogu dostrzegłem kota. Przebiegał przez ulicę. Był
cały czarny, jedynie na szyi miał białą plamę. Przypominała literę „v”. Wtedy wszystko stało się jasne. Uwierzyłem
w to wszystko, co biedny czytelnik teraz próbuje ogarnąć
umysłem. A to przecież nad wyraz proste.
Rzeczywistość nie jest wcale taka rzeczywista ani tym
bardziej oczywista. Przecież w każdym drzemie zapas sił
witalnych wystarczający na to, by ożywić nasz wewnętrzny świat. A wtedy wystarczy już tylko kroczek, by opuścić
chłodną i niegościnną rzeczywistość i przejść w świat alternatywny. Teraz już wiem, dlaczego Gośka stworzyła aż
tyle rysunków. Miejsce, w które się wybiera, musiało być
dokładnie zaplanowane. Podobnie nieszczęsny Edward
Capes. Najbardziej spektakularne przejście w dziejach historii. Chociaż mógł być wymysłem Gośki, który miał mi
wyjaśnić, jak to wszystko funkcjonuje. E. Capes. Escape.
Ale kilku prawdziwych uciekinierów by się znalazło. Poe
zmarł w tajemniczych okolicznościach; jego ogromny potencjał twórczy musiał się gdzieś podziać. Podobnie Balzac. Tworzył do końca z uporem maniaka. Bajki o zatruciu
dużą ilością czarnej kawy nigdy specjalnie mnie nie przekonywały. Obaj żyją sobie gdzieś poza naszym czasem i
naszą przestrzenią. Też kiedyś udało mi się tam na chwilę
trafić. Ten bar. Mieści się w uliczce z obrazka Gośki. Wiedziała, że nie uwierzyłbym, gdybym sam tam nie trafił,
więc stworzyła malutki wycinek świata i mnie wysłała.
Nieświadome, a tym bardziej wywołane przez osobę trzecią przejście jest krótkie i zazwyczaj niewiele z niego pamiętamy(ale są wyjątki! Patrz – E.A. Poe: Portret owalny).
Dłuższe wejścia wiążą się z czymś, co nazwałem sobie
„bilansowaniem równania”. Tak jak z niewiadomą, którą
przenosimy z jednej strony równania na drugą. Stąd wybuch w jej mieszkaniu. Nie można być i tu, i tam.
Teraz pora na moje przejście. Kluczem będzie rysunek.
Od czegoś trzeba zacząć. „Wystarczy jedna zdrowa komórka, a na jej podstawie odtworzy się cała tkanka, ba, nawet cały narząd.” Wystarczy mi na początek drobny fragment mojego nowego świata, reszta wykiełkuje potem. Zabieram ze sobą kilka zapisanych na papierze wrażeń (kto
powiedział, że słowa mają mniejszą moc od obrazów?),
którymi przeplatałem swoją opowieść; osoby, rzeczy,
miejsca i obrazy, których będzie mi brakować najbardziej.
Stanie się tak, jak napisałem na początku; to ja będę teraz
tworzył swoją prawdę, a jedynymi granicami mojego nowego świata będą granice mojej wyobraźni. n
Las Rzeczy · nr 5/6 · styczeń 2006
19
Michał Czaja
– CYKL ZWIĄZKU ZGODY –
wiersz flagowy
Umyta duszyczka
to jest wiersz o niczym
już ciebie nie zmyje z czasu przeszłego
prysznic w trybie rozpaczliwie rozkazującym
choć zlizać próbuję wszelkie byłe związki rządu
dokonało się bez żadnych pozytywnych aspektów
dla mnie zawsze będziesz w imię słowa umytą
czyli o absolucie bogu mózgu duszy zmysłach ciele
śmierci
o przybyszewskim mejozie fotosyntezie
o ziarenku piasku atomach nicości
czyli o słowach mitach kulturze mieście
o autobusach młodej i starej polsce postmodernizmie
zboczeniach tożsamości narracji transie kryzysie
ugięłaś się biernie bez strony zwrotnej
tak że trudno jest ci odmienić na głos być na jestem
to jest wiersz o wierszu
pozostało nam szeptem wmawiać się wykrzyknikiem
niełączliwie i bezosobowo
niezaprzeczalnie jest
bo język się wyrywa z podniebienia aż boli
już nie dzierżawię ciebie zamiast imienia
nie używam zbyt bolesnych przymiotników
Oda do wolości słowa
styl się przeraził i uciekł metaforą
Pies położył się na ulicy
nóżki w górze ma
podobno
to naturalne
nie trzeba uczłowieczać zwierząt
a jego brzuszek
nie ma w sobie wstydu
moja umyta duszyczko
podobno to nic nadprzyrodzonego
prosty zabieg językowy
eufeminizm dziewictwa
Przed zniknięciem
bez grzechu pierworodnego
pierwszorzędny święty
od pasa do pyska cały wszedł do kanonu
bez wstępnych uzgodnień cudu
pies wybebeszył się na nas
aż głupio patrzeć sobie w odbyt
i wywąchiwać czystość
wyszliśmy z rumieńcem
zamiast listka prosto na ulicę
w markowych ciuchach
ale jakieś takie brzydkie te ciuchy
więc wolimy się rozbierać ze wzajemnością
pies położył się na ulicy
nóżki w górze ma aż zacytuję
i sam się położę dla zasady
może ta pani od pieska
dostrzeże mnie i pogłaszcze
czucie głębokie to
czucie mięśni stawów narządów
świadomość sama się określa organicznie
i nie wykracza poza stopy
czucie głębokie
wyznacza granicę wełnianym swetrem
pod można nie przestrzegać zasad przestrzeni i języka
czucie głębokie
to tajemnica ale pożytku z niemej odpowiedzi
brakuje jak z ust wyrwanego kciuka
czucie głębokie to ja
wszystko ze mnie ciałem się stało
i zamieszkało jak ty to mówisz kochanie
między kolanami
przed zniknięciem
sam siebie próbuję wymacać
na wszelki wypadek gdy mi ciebie
zabraknie do porównania
umyta duszyczko
20
Las Rzeczy · nr 5/6 · styczeń 2006
Gangrena
Kulturalnia
Czucia głębokiego uczyła mnie matka
bujając mój zmysł równowagi
umyta duszyczko
szukałem ciebie wszędzie
szukałem nawet w kuchni gdy gotowałaś mi obiad
a ja siedziałem w triumfalnej zadumie nad naturą
uczyła mnie gdzie się kończę a zaczyna ona
wtulała się mocno
to sobie urządziliśmy gniazdko
aż do wymiany cząsteczek w postaci ciepła
rozpuszczając mój system obronny
mówiła że to gratis
że nie muszę prosić i zasługiwać
że kiedyś wymagać będę od ciebie
i że nie dostanę
samcem będąc coraz głodniej patrzyłem na ciebie
proletariacko żywicielko moja
przyszła żono twoich rodziców chleba i miłości
myślałem że możemy wszystko
a sam siebie prześcigałem w słowach
uznania kształtu rzeczy
gdy stałaś jak bocian nad zlewem
a teraz nie mieszczę się w twojej skórze
może jesteś za mała ona wtedy była większa
a może ja urosłem
aż rozsadził mnie krystaliczny spokój plastyku
i kulturę przegryzł mój wilczy głód języka
dotknij tutaj od głaskania mam dziurę
odciśnięty pustoślad może przejdzie
może razem damy sobie radę ze sobą
i łatwiej będzie znosić czucie
poliż mój pępek jak ranę
kochanie przedawkowałem
Las Rzeczy · nr 5/6 · styczeń 2006
21
Bartłomiej Godusławski
Take a break
Rower
Przy barze stoją dwie takie sobie.
My siedzimy cicho. Nie lubię
głośno rozmawiać o pewnych rzeczach.
Pada deszcz. Miasto puchnie.
Nic wtedy nie paruje. Rzeczywistość nasiąka.
Wszystko rozpuszcza się od środka.
Nasze organy wewnętrzne są z mydła,
tak samo pewnie smakują.
Mam nieszczelny balkon i dostaje się powietrze.
Nieważne nawet jest ciepłe czy zimne.
Sam fakt wchodzenia powoduje u mnie paranoję,
że coś wypełni pokój i zabraknie miejsca dla B.G.
Wrzucono nas, ten bar i przemoknięte spodnie
w środek czegoś co już było.
Ślizgam się po znaczeniach
nie dotykając sedna. Tak po prostu.
Czasem tylko trzeba wyjść. Rzadko.
Odejść. Być samemu i z dala od.
Kieruję się na oślep. Intuicyjnie.
Trochę w bok i popod.
Wsiadam na rower i zamykam oczy.
Po wewnętrznej stronie powiek
pojawi się noc. Dzisiaj już któryś raz.
Uważanie
Do końca tygodnia deszcz
wszystko będzie spadało.
Listonosz spóźni się,
przyjdzie dwa piwa po czasie.
Sąsiedzi oglądają telewizję
do późna. Zauważyłem,
że wcale do siebie nie mówią.
Są pierwszym szczęśliwym związkiem
jaki udało mi się podsłuchać.
Papierosy skończą się dwa piwa przed czasem.
Przyjedziesz na kilka dni
Będziemy zjadać się powoli.
Głośno połykając pestki,
może kiedyś coś z tego urośnie.
Nie będzie seriali i radia Plus.
Tylko ty, ja i rower między nami.
22
Ulice ktoś pozamiatał z kroków
a mi śnił się chyba Kraków,
a właściwie rower Anki, którym chciałem uciec,
opuścić krajobraz i być poza.
Teraz wiem, byłem chwilę przed lub zaraz po.
Miałem nawet całą jaskrawość, tylko że
w formie oślepiającego blasku.
Rower ukradli Ance w zeszłym tygodniu.
Chociaż ona twierdzi, że sam odjechał
i teraz szuka mnie na Błoniach
albo wzdłuż trasy piętnastki.
Chodnik jest naszą wspólną płaszczyzną.
Jasność 2
Samotność jest równie wstydliwa,
jak dziura w skarpecie.
Zostaje ci tyle skarpetki,
a ty i tak widzisz tylko dziurę.
To zrozumiałe. Inaczej być nie powinno.
Inicjatywa leży po stronie twoich ust.
To też jest nieuniknione,
jak zawroty głowy po zajściu zbyt wysoko.
Zastanawiam się tylko, kto już wie,
a kto ma jeszcze złudzenia.
Las Rzeczy · nr 5/6 · styczeń 2006
Wstawanie 2
***
Tropiąc twoje ślady
pozostawione nieopodal
dochodzę do pewnych
daleko idących wniosków.
Lubię te spacery
między biegunami kaloryferów
dwadzieścia jeden kroków
stąd do wietrzności okien
i zarejestrowanych na szybie
rozmytych makijaży córek, sióstr, żon, matek
Świadom praw i obowiązków
jakie nakłada na mnie
poranek. Dostrzegam
zagłębienie poduszki
wynikające z małego
tete-a-tete poduszka głowa
przez membranę włosów.
Efemeryczność tego zjawiska
jest iloczynem moich wątpliwości.
Że odciski twoich palców
na mojej twarzy
znikną wraz z zarostem.
A stopy odbite na kafelkach
będą skierowane w przeciwną
stronę do wskazówek zegara.
Odmierzającego nam czas.
a po drodze w której ciągnę
siedemdziesięcioośmiokilogramowy worek
kości i wnętrzności
jedyny bagaż który mi nie ciąży (aż tak bardzo)
przestawiam sprzęty aż do utraty sensu znaczenia
tylko po to by stworzyć kiedyś taki układ
który według feng shui zapewni mi szczęście
myślisz, że jestem samotny? Nie.
Jestem tylko samowystarczalny i niepodzielny.
Chodzę też do łazienki
(od kaloryfera w kuchni siedemnaście kroków)
żeby pozbyć się nadmiaru myśli.
Wiem że kiedyś znajdę klucz
zamknę drzwi i wyjdę w nieskończoność kroków
nawet jeśli papierosy i piwo będą tam gdzie zwykle.
Las Rzeczy · nr 5/6 · styczeń 2006
23
Rano zawsze puszczam sobie The Clash
Węch budzi się pierwszy od wzroku.
Dlatego czuję, że cię nie ma.
Szyny podjęły dialog z chodnikiem.
Błędnik z niezachwianą równowagą pozwala wstać.
daleką płaską
fosforyzującą jak twarze o zmierzchu
arterie ulic powoli wypełniają się
żywą materią
o oczach czujnych saren
Przejrzałem w lustrze ostatnie dni mojego życia.
Mętnie przypomniałem sobie, że nie jadłem
świt po raz kolejny uporał się z ciemnością
od dwóch.
Przyjmując pijacką postawę permanentnego nietrzeźwienia
I bycia sobą, gdy wszyscy patrzą. Dlaczego
współczują?
stoję nagi pośrodku niewyobrażalnego ogromu
wszechświata
Jeśli spalę wszystkie książki i notatki, co mi zostanie.
Nie można wyrywać przeczytanych stron, w imię
jakiegoś buntu?
A co z drugą szansą i retrospekcjami będącymi trendy.
Nawet wiersze wyprowadzają się ode mnie. Weź je
ze sobą.
bo cóż może znaczyć ta odrobina strachu pomieszana
z krwią
kropelka w oceanie powietrza
spokojny
wszystkie sposoby budzenia nadziei są równie dobre
Niezły dżez
Niech nie nocują u obcych. Zapisałem sobie żeby
Zapomnieć, że jutro nie przyjdziesz.
Ostatnie słowa, którymi się pożegnałaś. Herbata
była zimna.
Brzmiały mniej więcej: „zamykaj okno na noc
i nie pal tyle”.
***
brzask przypomina wodę
słyszałaś jak pięknie
tak kłamać potrafi tylko Miles Davies
odwlekać to co i tak przyjdzie
nadspodziewanie gładko
jak przejście z pianissimo
do staccato
odjeżdżającego pociągu
kind of blue
przelewa się przez parapet
płynie wolno po podłodze
szarą wodę
podnosi się coraz wyżej
i wyżej
sięga stołu
w końcu wypełnia cały pokój
czas zwija się w ciasną pętlę
zaciska na szyi
za oknem niebo i przestrzeń
w swojej nieskończoności
o nieokreślonym kształcie wielkiej bryły
krew jest jeszcze chłodna
palce już opanowane i szybkie
powoli wyzwalam się z przemijania
rozklejam koperty snów
wydostaję się
w twardą perspektywę światła
24
Las Rzeczy · nr 5/6 · styczeń 2006
Agata Janulewska
Gramatyka ruchów
nasz związek
zgody i przynależności mojej
do ciebie naszych spraw i
wspólnych godzin nocą kiedy
we wszystkich możliwych koniugacjach
przeplatamy deklinacje
ciał słowami:
kocham kochasz kocha
ciało duszy myślom odmienia
przez liczby pozostałych minut
przez rodzaje pieszczot
przez przypadek
– PRZYPADKI RÓŻNE –
Mianownik
siedzimy obok siebie
w niejednakowych pozycjach
ja – gotowa do ucieczki
z szerokim dystansem na ustach
on – obejmując ciasno spojrzeniem
nie pozwala mi spuścić wzroku
poniżej granicy niedopowiedzenia
rozmiaru wspomnienia za które
płacę swobodą ruchów
ciebie mam gratis
Celownik
fotografia w przeciwieństwie do gestu
mówi sama za siebie wyglądam pięknie
i coraz zgrabniej przebieram zużyte
metafory żeby nimi zakryć ci oczy
słońce dogasa jak nagrzana skóra między
słowami wolność to tylko trójwymiar
wspólnych nocy który przekreślę znakiem
krzyża ułaskawię grzbietem dłoni
pozwolę ci uciec kiedy ostygnie grunt
pod stopami naiwne czyjeś palce
wystukają na czarnych klawiszach
złą minę do dobrej gry
spróbuj jak ja rozszerzyć rozum
do rozmiaru wolnej woli żeby
chwila rozwinęła skrzydła a język
skronią zasłonił obiektyw
potem zamknij oczy
żeby błysk jutra
nie prześwietlił wspomnień
kąty między nami już dawno
przestały być proste
Biernik
każdy łyk sączonej kawy
umacnia barykadę
stężone myśli kłębią się
w gardle
podróżuję z przemokniętym
bagażem doświadczeń
stygnące poranki twardnieją
pod pieszczotą słońca
istnieje taka cisza
która w wyniku reakcji
rozpada się na słowa
Dopełniacz
obwód czekania wypełniają
nabrzmiałe godziny
czasoprzestrzeń niecierpliwie
pręży się pod palcami
bezruch wieczorów wariuje
między szeptami nocy
a dni naruszają
fizjologię przestrzeni
tęsknisz jak się tęsknić powinno
a ja pieszczotą doprowadzam
sytuację do rozwoju nie wiem czy
to tak dobrze nic nie mówić
kilka ostatnich minut wplątuje się we
włosy rozgarniasz je spłaszczony do
zanikają proporcje – osiemdziesiąt
procent powietrza w chwilach którymi
boję się oddychać a dwadzieścia –
szczypta drżącej sytuacji
stawiam wszystko
na jedną kartę
i czekam –
aż podpalona
obróci się w proch
Las Rzeczy · nr 5/6 · styczeń 2006
25
moja amorfizacja. podtapianie
Agata Janulewska
grzęznę w błękicie niezapominajek
zatapiam fragmentarycznie
bicie serca w nie-istnieniu
on pociąga za linki
i broni mnie przed śmiechem
zasypiam
Narzędnik
czy kiedykolwiek zastanawiałeś się
dlaczego przy tobie tak nabrzmiewam
jak reagują na ciebie zawarte
między nami i rozwarte kąty
cichy zarys brwi
jak w pięty łaskocze
każde uderzenie serca
kiedy jesteś ze mną
każdy blady świt
rumieni się ze wstydu
Miejscownik
niebo utknęło w siatce
na motyle jednym słowem
ociera się o krawędź ziemi
ciemność wystarczy objaśnić
pociągnąć za sznur by zapalić
światło nasz dom zbudować
gdzie pieprz rośnie
solą w oku
wynoszą mnie na szczyt
ich własnych możliwości
strącają na dno
rzeki pełnej prochu
dostąpię zaszczytu nie-bycia?
utonę
w przebudzeniu pokolorowane niebo
wyciąga ze mnie koszmarny puls
ktoś tańczy w rytm tylko mojego tanga
a stukot obcasów hipnotyzuje zarazę
zapłaczę
z psychozą i igłą w pośladku
moje szklenie. amorfizacja
zmywanie kolejnych płatków owsianych
ze ścian żołądka to moje zajęcie na dzisiejszy wieczór
wydrapię nawet małą chorągiewkę
na znak że tu byłam
uśmiechnę się krzywo i z zadowoleniem
będę przyglądać się jak wyrasta moje trzecie żebro
wygasam
choć codziennie przysłuchuję się muszli
nawet przy spuszczaniu wody
nie potrafię wychwycić szumu morza
pewnie to dlatego że nie jestem romantyczna
ewentualnie to zwykłe nadciśnienie
i głębokie tonie w uszach
[stanąć na wysokości mostka
i przejść na drugą stronę]
niby wielka zmiana
a ja nadal nie mogę przeciągać się lustrem
26
Las Rzeczy · nr 5/6 · styczeń 2006
Patrycja Rosłoniec
pokuta z aurelianem w tle
czarnoziemista
święty garnuszek na wymyślone granice
kanonizowanym blankietem wypływa zza widnokręgu
trzymam wszystko gdzieś na dn(i)ach
krępująco płytkiego umysłu
kobiety piękne
z nasturcjami we włosach
na huśtawkach rozbujały
swoje łona
cała moja przeszłość pochłonęła
nierówne gałęzie jak wycieniowane włosy
nad przód
w miarowych posunięciach
wysuwają gołe stopy
i wypłakują łzy
co grochem spadają na ziemię
nad tył
marznę
a słońce w zenicie wypala na policzku
groteskowy znak
maluj maluj maluj
cieniste doliny w bruzdach
na czole krystalizuj na grzbiecie
malownicze pagórki marniej
na szczycie
zalotnych spojrzeń
w moim macondo
pozwól przespać jeszcze sto lat
czarne suknie okrywają światy
w falach
toną złamane spojrzenia
one szarymi dłońmi
pozdrawiają ciężarne brzuchy
nad przód
wciąż w uśmiechach sinych
i niemych krtaniach
budują sumienie
kobiety piękne
posadziły nasturcje we włosach
nad tył
Las Rzeczy · nr 5/6 · styczeń 2006
27
PUBLICYSTYKA
Wywinda
Michał Szczerba
astanawiałem się, ile pięter dzieli lęk od bezpieczeństwa codzienności. Drzwi z aluminium odsłoniły się do boków, ukazując wnętrze Windy. Trawienie trwało tu nieprzerwanie. Co minutę na numerowanych poziomach bezzębna i sucha paszcza przyjmowała
milcząco nowe gadatliwe przekąski. Sam proces wyciszał
pokarm, jakby strofując każdy dźwięk dydaktyzmem własnego cyklu. Ten trwał krótko, patologicznie. Wciąż przerywany, ignorowany indywidualizmem Połykanego, był
jedynie przerwą w ciągu przewidzianych z góry torsji. Może ta właśnie cecha sprawiała, że cały tajemniczy układ
pokarmowy wciąż przyciągał nowych i utrzymywał starych bywalców wnętrza Windy.
Tunel zamknął się na boku i ruszył w narzuconym kierunku, przesuwając zwisającymi mięśniami pojedynczy
moduł transportowy. Ja siedziałem w środku kamienia,
który znów miał się stoczyć, beznadziejnie otwierając
żołądek przed rozłożeniem mnie na białko, witaminy,
węglowodany, wodę i śmieć. Poczułem rozbawienie ironiczną prezentacją kierunku podróży wraz z wykładnikiem liczbowym nabieranej wysokości, wyświetlanym
nieco powyżej mojego spoconego czoła. Byłem przekonany o zbliżającym się ataku niestrawności i może aż
nadto tego pewny.
Jechałem o pięć sekund za długo. To nie powinno się
zdarzyć. To było nielogiczne. Cel mojej podróży znajdował się niemal przy samym języczku Windy. Dawno temu,
siedem siwych włosów na mej głowie wcześniej, zajechałem daleko, niemal na sam szczyt. Byłem przerażony.
Winda do tamtego czasu (tak mi się wydawało) nie podejmowała żadnych działań zaczepnych, a jednak wywindowała mnie tak wysoko, że sufit jamy wrył się w gumowy
ogranicznik przytwierdzony do stropu domu, w którym
mieszkam. Gumowy języczek u wagi jej wolności. To ludzie go skonstruowali, oswajając Windę i pozostawiając
w izolacji, wraz z jej ciężkimi kłopotami żołądkowymi.
Przeczuwałem, że się kiedyś wścieknie.
Z
28
Mimowolnie rozpocząłem więc podróż na nieznaną górę – na Nieznany Szczyt Wywindowania.
Nie zatrzymała się...
***
Osunąłem się na zakurzoną posadzkę. Próbowałem zebrać myśli, które rozeszły się w każdy zakamarek dusznego prostopadłościanu. Nie mogłem. Wirowały wokoło.
Przeglądały się w lustrze i niczym małpa dziwiły własnym
odbiciem. Co się dzieje? To groteska. Makabra, chwila,
gdy nie można złapać oddechu, wynikła z wystrzału nienawiści Windy. Trzeba przyznać – trafionego.
Czułem, że siedzę w kałuży własnej krwi. Spływał ze
mnie jej szumiący potok, łącząc się z kłębkami kurzu w
ciemnoszarą breję.
Nagle poderwałem oniemiałe ciało energicznym skurczem mięśni. Znalazłem guzik z wiatraczkiem. Szum, jaki
wydawałem przed chwilą, upadając na podłogę, przeszedł
w podobny dźwięk wentylatora – zbawiennego, obmywającego twarz delikatnym podmuchem powietrza z zewnątrz, pozbawionym jednak smrodu ludzkiego strachu.
Wzrok mimowolnie odnalazł płaszczyznę tablicy z cyferkami. 73...74...75... wolniej, jakby zmieniając koncepcję,
windowała mnie Winda, grając w swoją ruletkę. A ja bezmyślnie postawiłem w tej grze całe prywatne ciało. Bez
żadnej nadziei na opłacalność zakładu.
Udźwig – tysiąc kilogramów. Silna suka. Obdarzona siłą we wnętrzu. To wielki dar, budzący zazdrość w delikatnych trzewiach ludzkich. W moich wywołał ponowny napływ płynów, które ścieżką zwilżyły fragmenty suchej jeszcze skóry, rozpływając się plamą na podłodze. Podle
śmiała mi się w twarz przez weneckie lustro. Szczerzyła
nagi pępek swojego świata wychodzący na mój świat. I jechałem.
***
Sto dwa piętra wyżej zacząłem chodzić w kółko. Sto dalej usiadłem na powrót we własnym strachu. Pięćdziesiąt,
i nastała obojętność. Myśli szukały sposobu na wyjście, by
Las Rzeczy · nr 5/6 · styczeń 2006
po kilku sekundach rozpęknąć z nadzieją, rozbijając się na
krawędziach pułapki. Czas płynął, męcząc szumem wiatraka i tykaniem strzałek na wątłej ręce.
– Łaaaaaaaa! Horror! Koszmar się spełnia!! Człowieka
połknęła Winda... oswojona suka aportująca ludzi z piętra
do piętra. Tadaaaa!– Nie mogłem znieść mikroklimatu
dźwiękowego, który wlewał się w uszy. Dźwiękowej atmosfery wnętrzności, zwartej niczym woda pięciolinii.
Rozwaliłem kości ściśniętej pięści na jej strunach, upuszczając kolejne krople krwi. Płacząc, wyciągałem wnioski z niebieskiej nadziei sztucznych ścian. Wciąż jechałem.
***
nienie, znów zatykając uszy. Wstałem z trudem. Ból rozpinał moje mięśnie, nie zezwalając na panikę umysłu. Wszystko, co mnie otaczało, zbliżyło się i opłynęło niebieskim
żarem. Razem z ciałem zaczęło się wywijać. Zamknąłem
oczy.
***
Czymś zmuszony uniosłem powieki. Niebo. Nie poznałem na jego twarzy koloru Windy, ani też tej cegły w moim
wnętrzu. Było mi ciężej. Nie mogłem się podnieść. Resztką sił wypchnąłem zgniłe powietrze z ciężkich płuc, czując znany zapach. Poczułem ludzki strach. Głęboki oddech
dał mi życie. n
Ja. Ułożony wypełniłem wszelkie nie przykryte miejsca
w Windzie. Już dawno zdjąłem ubranie, by odciąć się od
kolejnych przytłoczeń, wilgoci podłoża i spięcia guzikami.
Kim teraz jestem? Wjeżdżałem huśtającą się cegłą na
Nieznany Szczyt Wywindowania. Byłem częścią struktury
– niebieskiej wewnątrz, a czerwonej na zewnątrz. Cegła z
niebem w środku.
I gdzieś przy dwa tysiące szóstym piętrze coś się stało.
Ściany weszły w ruch. Winda traciła przestrzeń. Rosło ciś-
Las Rzeczy · nr 5/6 · styczeń 2006
29
Michał Szczerba
2.04.2005
Umarł człowiek z serca
Z rozumu z części tak spójnych
Jak ogniwa różańca
To jakby część nienaruszalna
Do 21:37
Dumna część każdego Polaka
Odłączyła się
odeszła w spokoju
Zostawiając
I zabierając
Wielką Tajemnicę
I teraz patrzymy w górę
I sobie w oczy
Tak bardzo nie rozumiejąc
Że życie się zaczęło
Studia się zaczęły
Teatr się zaczął
(tam była księgarnia)
(tu cukiernia)
I kapłaństwo się zaczęło tu
Na ziemi
a tam
Jest nowe
Tam jest studnia zaufania
Źródła wiecznej wody
Przecież nie giniemy
Jaki sens miałoby
Każde narodzenie?
Nie ma drugiego człowieka
Który tak mocno by ufał
Tak spokojnie przekraczał
Próg
Wchodził na barkę
To wiem na pewno
Jesteś-nazywasz
Wdrapałem się na pewien pagórek
Z kieszeni wyjąłem łopatkę i wykopałem dołek
Niewielki
Na średnicę trójka lub najwyżej trzy i pół
Sam do przestrzeni zacząłem mówić
„Jam jest Zdobywca tego pagórka
Mam prawo go nazwać
Sam Bóg dał prawo nazywania
To jest Pagórek
Co udaje
Górę”
30
I w dołek wetknąłem
malutką flagę
Ciepło
Znów wyszło słońce
Kwiaty łapczywie pochłaniają
Widma
Kolory stają się dumne
Samiczki motyli
Zauważają swych upstrzonych partnerów
Pod ziemią
Gniją resztki
***
Co podskoczy
Musi spaść
A ja wciąż skaczę
I spadam
Na ryj
Nieba
Z Tatrami w tle
Gdzieś w Tatrach zgubiłem guzik
Teraz go szukam po dusznych szlakach
(Obserwuje mnie Morskie Oko)
Szperam po zakamarkach
Szepczę do kwiatów
Szeleszczę do liści
Świszczę do świstaków
Gdzie mój przyjaciel?
TOPR odkurza lasy w pomarańczowych kamizelkach
Nikt nic nie widział
Nikt nic nie słyszał
Źle go traktowałem
W kurtce naprężał się jak mięsień
Próbując zmieścić warstwy ciepłej odzieży
Pewnie piszczał o pomoc
Przepraszam
...guzik wtoczył mi się po nodze i przyszył,
Czasami go przytulę składając dłonie.
Las Rzeczy · nr 5/6 · styczeń 2006
Jan Gabriel Szutkowski
HOMO LEDWO SAPIENS
PSY
gdzieś na początku
zberkowała mnie nirwana
a raj zaklepał grzechem pierworodnym
od tamtej pory
ciągle przegrywam
dziecięca histeria
pobite gary!
hodowcy groźnych snów
szturchają klatki karmią
proste kąty zdarzeń
palec od wysysania pomysłów
puchnie nie do pustki
wystarczająco
którą ma zatkać
pustki rozlanej
przez Salomonów tego świata
w gniewie na durne powiedzenia
czekają na każdym
skrzyżowaniu pragnień
obuci w skórkę z powiek
i nie wystarczy mi sens
co z drzew zrywa wronogrona
złuszcza śnieg z nieba
łączy nas w związki
organiczne
uwaga zły sen bez tabliczki
zrywa się z łańcucha
upokorzeń
bo snów nie wolno
uczłowieczać nie wolno
cofać się przed snem
za kolorowe
pudełka odkupują
szczenięta zmrużeń
(ze Snu)
ani wygrana w wyścigu zbrojeń
kijem samobijem
ani radość rozpierzchnięta
białą pastelą chwili
w zmierzchu przedwczor-ja
bo homo ledwo sapiens
jakby to było wliczone w koszty
spokojnie
i nie przekrzyczy tego
skowyt karetki demokracji
że wyczerpane odpowiedzi
padają
niedoszłe
(z Prologu)
Autor urodził się 31 maja 1983 r. w Warszawie. Studiuje
psychologię Uniwersytecie Warszawskim. Ma za sobą 2
lata studiów na AWF, a także 13-letnią edukację
muzyczną zakończoną uzyskaniem dyplomu Państwowej
Szkoły Muzycznej II stopnia im J. Elsnera w klasie altówki.
Jak dotąd nie miał żadnych ważniejszych publikacji. Na
łamach
„Lasu
Rzeczy”
prezentujemy
wybór
z ukończonego tomiku pt. Hipnokracja, składającego się
z 17 utworów, w tym dwóch prozą.
Autor o Hipnokracji Hipnokracja, czyli rządy snów, jest
tomikiem, który opowiada pewną historię. Historię
podmiotu, który zmęczony ciągłym pobudzeniem i
skłócony z tzw. umowną rzeczywistością (PROLOG)
ulega w końcu pokusie i zapada w głęboki sen (SEN). Nie
chodzi, rzecz jasna, tylko o fizjologiczny sen. Podmiot
nawet na jawie traktuje otaczające go zdarzenia jako
znaki, symbole, przepowiednie, coraz bardziej oddalając
się od ludzi. W archetypowym świetle opiewa swoje
uczucia, upadki, impresje, aury, niemal zupełnie
wyrzekając się siebie. Czy komuś w końcu uda się
nawiązać kontakt z Abaddonem? Czy Świt oznacza
przebudzenie? Czy raz oddawszy się we władanie snów
można wrócić do normalnego życia? Czy warto?
Las Rzeczy · nr 5/6 · styczeń 2006
31
PUBLICYSTYKA
Człowiek
z Miasta Ognia
Jan Gabriel Szutkowski
iasto Ognia, choć nigdy go nie było, leży pośród wielkich płomieni, odgrodzone murem od
ich niepojętej siły. Księgi proroków mówiące o
tym, co dobre, a co złe, dawno już spłonęły i wszystko, co
nie jest Miastem nazwane zostało Ogniem. W kamiennych
domach dzieci rodzą się szczęśliwe i takimi pozostają. Dorastają pod czułym okiem Mędrców, karmione prawdą o
Ogniu. Odpowiedzi w tym Mieście jest zawsze więcej niż
pytań i każdy człowiek z każdym dniem rozumie więcej ze
świata i z ludzi. Każdy też, stając się Mędrcem, oddala się,
co dnia od środka Miasta, gdzie narodził się z Ognia. Kiedy dojdzie do muru wspina się nań i skacze w Ogień, a
wtedy osiąga Absolut. Każde pokolenie rodzi większą
mądrość, wraz z mądrością rośnie Ogień, który się nią żywi, mur zaś staje się coraz wyższy i grubszy. I tak trwa
Miasto Ognia i trwać będzie wiecznie.
A oto jednego dnia w Mieście Ognia urodził się człowiek imieniem Abaddon. Abaddon od początku był nieszczęśliwy i takim miał pozostać do końca. Gdy otworzył
oczy matka jego, jak i ojciec, umarli w pół drogi do muru,
a nie zdarzało się to nigdy, by ktoś umarł wewnątrz murów
Miasta. I tak ludzie ujrzeli śmierć, ale nie zrozumieli i zapomnieli. A Mędrcy zatarli ślady i milczeli przed ludem i
przed sobą. Kiedy dziecko wydało z siebie krzyk po raz
pierwszy, a brzmiał on „dobro”, głodni poczuli głód, odrzuceni poczuli żal, a szukający poczuli się zagubieni. Kiedy dziecko wydało z siebie krzyk po raz drugi, a brzmiał
on „zło”, głodni poczuli sytość, odrzuceni poczuli miłość,
a szukający poczuli, że znaleźli. I tak ludzie ujrzeli dobro
i zło ale nie zrozumieli i zapomnieli. A Mędrcy zatarli ślady i milczeli przed sobą i przed ludem.
Człowiek, o którym mowa, zawsze zadawał wiele pytań,
a odpowiedzi słuchał z uwagą. W tej samej chwili jednak,
w której przyjmował jakąś prawdę za ostateczną, zauważał
rzeczy i zjawiska, które nie były zgodne z tą prawdą. Krok
po kroku, wiara Abaddona w nauki Mędrców upadała –
tym szybciej im bardziej chciał jej bronić, tym boleśniej
im bardziej chciał wierzyć. I tak człowiek z Miasta Ognia
zwątpił we wszystkie nauki Mędrców, zwątpił i w mądrość, zwątpił i w Miasto. W końcu rzekł sobie:”Skoro ja
nie jestem Miasto, a wszystko, co nie jest Miastem, jest
M
32
Ogniem to ja jestem Ogień”. I ujrzał Abaddon siebie w
płomieniach, a wszystko, co go otaczało i co pamiętał gorzało. Oto jest prawda pomyślał i w jednej chwili Ogień
zniknął, a z nim wszelki lęk i niepokój. Wtedy postanowił
pouczyć ludzi o tym, że Ognia nie ma, aby stali się wolni
i nigdy więcej się nie bali.
Całymi dniami wędrował Abaddon po wilgotnych brukach Miasta rozmawiając z każdym, bez względu na wiek
i mądrość. Ludzie widząc, że prawa go nie obowiązują słuchali cierpliwie, a On mówił im o tym, o czym milczeli
Mędrcy: o śmierci, o dobru i o złu. Zawsze zaś witał
uczniów słowami: „Ognia nie ma, Miasto jest wolne”. Kiedy wszyscy poznali już Abaddona, jedni pokochali go, a
inni znienawidzili i nie było ludzi, którym byłby obojętny.
Ci, którzy nienawidzili i widzieli w nim zagrożenie, rzekli
do Abaddona: „Idź w Ogień i bądź przeklęty”, a tym samym wychwalali go. Ci, którzy kochali i widzieli w nim
nadzieję, rzekli do Abaddona: „Zostań w Mieście, nauczaj
i bądź błogosławiony”, a tym samym zniesławiali go. Widząc to Abaddon postanowił dać świadectwo prawdzie.
Wziął więc złote przybory – cyrkiel oraz kielnię i począł
drążyć przejście w murze. W dzień wytrwale skrobał kielnią, a pary siarki gryzły mu nozdrza i oczy; w noc wytrwale mierzył cyrklem by nie zmylić drogi, a węże gryzły mu
kostki i dłonie. Spostrzegłszy to, ludzie rzekli do Abaddona: „Co czynisz? Czy nie wiesz, że mur wciąż staje się
grubszy i nigdy go nie przegonisz? Twoje złote przybory
na nic się nie zdadzą, wobec potęgi czarno-rudego kamienia”. A wtedy zarówno Ci, co kochali, jak i Ci, co nienawidzili poczęli się od niego odwracać. Pierwszego dnia odszedł jeden człowiek, drugiego znów jeden, a każdego następnego dnia odchodziło tylu ludzi, ilu odeszło przez poprzednie dwa dni. On jednak drążył wytrwale przez czterdzieści dni i czterdzieści nocy, bez strawy, wsparcia ani
wiary i z każdym dniem coraz bardziej odczuwał głód, żal
i zagubienie.
Czterdziestej nocy mur otworzył się przed nim tak, jakby ktoś drążył z naprzeciwka. Poczynił Abaddon tedy krok
na przód i ogarnęła go światłość, gdyż tam był dzień czterdziesty pierwszy. Widząc to, ludzie upadli na kolana i
rzekli:”Oto Abaddon wszedł w Ogień i posiadł jego tajemnicę. Kochajmy go i wysławiajmy”. I tak ludzie z Miasta
Ognia ujrzeli Prawdę, lecz jej nie zrozumieli. Nie było je-
Las Rzeczy · nr 5/6 · styczeń 2006
dnak, komu zatrzeć śladów, a pisma Abaddona i jego
uczniów, długo jeszcze miały mówić nim zamilkły na wieki. Wtedy w Mieście zapanował Ogień i dopóki ludzie pamiętali Prawdę, a nie rozumieli jej, dopóty trwał.
Gdy Abaddon otworzył oczy podano mu rękę i nakarmiono go. A kiedy doszedł do siebie, zapytał gdzie jest i
usłyszał: „Jesteś w Mieście gdzie panuje Ogień. Nikt tutaj
nie wie skąd się bierzemy i dokąd dążymy, lecz ja czuję, że
Ty wiesz”. Usłyszawszy to Abaddon, poczuł, że odnalazł
Prawdę, której szukał, a wtedy zobaczył jej przeciwieństwo i rzekł: „Rodzicie się z Ognia i do Ognia dążycie. Zacznijcie budować mur dookoła Miasta. Budujcie go coraz
wyższym i grubszym, i wyrzucajcie za niego wszystko co
nie jest Miastem, a będzie to Ogień. Im wyższy będzie mur
i większy Ogień za nim, tym mądrzejsi się staniecie. Dzieci wasze rodzić się będą szczęśliwe i takimi będą przez całe życie, dorastając wśród Mędrców, którzy znać będą więcej odpowiedzi niż będzie pytań. Wędrować będziecie zawsze od środka, do murów Miasta, aby z nich skoczyć w
płomienie. To będzie wasza droga od Absolutu do Absolutu.” Uwierzył mu człowiek, który go słuchał i począł czynić wedle jego nauk. Drugiego dnia przyłączył się następny, a każdego następnego dnia przyłączało się tylu, ilu
przez dwa poprzednie dni.
I tak Abaddon stał się Prawdą, która rozumie samą siebie i nigdy siebie nie zapomni. I choć nigdy jej nie było,
trwać będzie wiecznie, jak
Ogień, Miasto i Człowiek. n
Świt
wymknął się szparą w podłodze
zostawił koty pod łóżkiem
i wschód wyświetlacza na pocieszenie
godzin
jawa niespiesznie rozwiera kąty
myślę sikam więc nie śpię jestem
głodny lodówka pusta
jak po mastektomii maskotka
postukam paliczkiem w zimowy
pomidor czy nie ma go bardzo
jak w południe świtu
Las Rzeczy · nr 5/6 · styczeń 2006
(z Epilogu)
33
Ewangelina Tarasenko
***
– IMPRESJE –
Kiedy pisze się wiersz
na stronie jest
dużo światła
i milczenia, żebyś usłyszał
Słowo
wcielające się nieustannie
***
***
***
Naucz się dziwić w kościele,
że Hostia Najświętsza tak mała,
że w dłonie by ją schowała
najniższa dziewczynka w bieli
w Białym Tygodniu
małe panny młode
idą dumnie uczą się kołysać biodrami
niedługo wrócą tu w
jego towarzystwie
modnych w tym sezonie
sukienkach
z-łamanej-bieli
Światło latarni
jest ciepłe i miękkie
jak dzieciństwo
zapala się tylko wieczorem
***
– CZEKANIA –
Przeczytałam że
Umarła Małgosia żona Piotra
nie znałam jej
widziałam tylko długo
ciągnący się za nią tren
***
Oczy Piotra są
jasne i otwarte
na nią
W dzień wypalamy wszystkie
świece
przeznaczone
na wieczór
***
Wiersze pisane
w telefonie
wiersze wystukiwane
wiersze
bezdotykowe
wieczorem na dworcu
czuć lękiem
przetrawionym alkoholem, wymiotami ludzi – –
i brakiem ludzi
Adwentem
***
Biały śnieg przyprószy
duszę
na przejściu granicznym
zmęczone oczy
celnika nie ma.
Zimno tędy wyjeżdżać.
34
Las Rzeczy · nr 5/6 · styczeń 2006
Rafał Trzciński
dla rozproszonych uczniów
Plagiat
„Kto powstrzymuje swoją duszę przed namiętnościami i osiągnie
stopień ludzi bliskich Bogu, ten będzie osiągał coraz wyższe
stopnie oczyszczenia, aż jego natura wyzwolona zostanie z tego,
co ludzkie. Kiedy zaś nie zostanie w nim nic, co ludzkie, wtedy
zamieszka w nim duch Boga, z którego był Jezus, syn Marii.”
w taki sposób al-Istachri wyjaśniał naukę
al-Halladża; Adam Mez, Renesans islamu).
„Halladż powiedział: Ja jestem Prawdą”.
„Od czasu męczeńskiej śmierci mistyka al-Halladża w 922 roku
n.e. sufici na Wschodzie starali się unikać oskarżeń o herezję”
(Waldemar Hansen, Pawi tron).
Bóg nie uczynił nic
żeby go wskrzesić do życia
chociaż z nieba na ziemię
tylko rękę podać
aniołowie
unieśli się
honorem
nad repliką cedru o słonecznej koronie
powiedział
ja jestem – prawda
i poszedł na X
Do nocy poślubnej. Podróż
długo mu zazdrościłem
tej bluźnierczej frazy
Od zachodu do wschodu światła
byłaś dla mnie światłem wschodu i zachodu
przez które wyruszyłem w podróż nocną bez snu
(zresztą niby dlaczego
to przecież zwykły plagiat)
najbardziej wytrwały naśladowca
miał na imię al-halladż
w czasie nieobjętym w przestrzeni nieogarnionej
czułem się niczym
autorzy dziejów opisania świata
w poszukiwaniu nowych kanonów
na tropie czułych objawień
widziałem
poeta mistyk asceta
ułożył księgę talizmanów
i czterdzieści sześć
innych traktatów
w czternastym roku panowania
abbasydy al-muktadira
oskarżono mistyka o herezję
kadi zatwierdził wyrok tłumu
nie było w bagdadzie zawodowców
z doświadczonego X legionu
kto więc uderzył w gwóźdź
przyłożony do jego nadgarstka
a później
czy skonał szybko w słońcu babilonii
czy też szarzał powoli jak dom
pusty dom bez studni
z dwoma na X
zabitymi oknami
ukrzyżowany pod bagdadzkim kalifem
umarł nie pogrzebany
a jego spopielały szept
wzruszył wody dwurzecza
nie zmartwychwstał trzeciego dnia
i chyba już nie zmartwychwstanie
– w ciele i krwi
hennę na szczupłej dłoni
liliowy sopran ust
ślady laki na stopach
i mogłem porównywać porowatą nagość
podobną do nagości ascetów Pendżabu
z tuniką
w dotyku
marmurową
twój kształt nieodkryty – amfora z Sinope
w której musuje niewinna krew
pulsują czerwone wina
dotkliwe palce bardziej
wyrafinowane
niż orchidea deszczem
niż indyjski taniec
zachód i wschód w najjaśniejszej twarzy
oczy weneckiego kupca
ale nad oczami nad smutnymi oczami
lekko zatarte kliny alfabetu z Ugarit
wschód i zachód nie mają dzisiaj znaczenia
na środku oceanu podróż pierwsza skończona
czy odróżnisz golfsztrom od monsunu
kiedy niebo jest ciemne bez gwiazd
i burza
zabrała
astrolabium
Las Rzeczy · nr 5/6 · styczeń 2006
35
Szymon Wójcikowski
— MAŁA MITOLOGIA —
— ROZTOPY, PRZYMROZKI, UMIERANIA —
Hefajstos
***
plastikowe kowadełka
młoteczki w uszach
też sztuczne
mój płatku
na wietrze tak lekki
tak kruchy
tak wdzięczny
Głowa Zeusa
Atena
położyła na szali swojej dłoni
znieważona
do niedowagi
jak mogłam wyjść
z tak lekkiej głowy?
lodowy brylant
boskie stworzenie
błysk słońca i tęcza
i łza zostaje
nie rozpłyń mi się
proszę
Prometejski sen Sylena
***
gdy kąsa go cytra Apollina
jak ptak wątrobę ogniokrada
wierzga niepodkuta dusza
gdy śmierć przychodzi latem
niczym atak zbyt wczesnej zimy
jesteśmy zaskoczeni
Nieletni Posejdon
tapla się w wannie
trzęsą się rozchybotane łajby
na starość
już tylko dłonie zanurza w pianie
ciała Afrodyty
Utrapienie Apollina
śliska to lira i przewrotna
gdy jej struna pękając
palec potnie
gdy śmierć przychodzi latem
my do ciepłego życia przyzwyczajeni
jesteśmy w szoku na zmianę temperatur
gdy śmierć przychodzi latem
i zasypuje płatkami ziemi
tyle lat bliskości
jesteśmy zawiedzeni
że nasz zasiew - miłość naszą
ściął nieprzewidziany przymrozek
gdy śmierć przychodzi latem
nikt nie daje prognozy
dziś w nocy przygruntowa śmierć
Koło Fortuny
ślepo odśrodkowe
siłą rozrzuci
okruchy bogów i pył ludzki
Zgarbione muskuły
czarny humor Syzyfa
na kartach Małej mitologii
bo ma co robić
pewny jutra
Atropos
ostra noc przecina nić
zostało jeszcze... już nic
36
Wysychanie
brudne trupy na moich ustach
ciemne punkty, znaki zębów
czarne dziury, delty krwi
bolesne wgłębienia, zadry zaskórne
wentyle duszy, cienie natchnienia
rozsiane rozrzutnie
wzrastają w sobie
tężejąc owocami mroku
urywa je wiatr
rozmazuje czas
wydycham
Las Rzeczy · nr 5/6 · styczeń 2006
FILM
W Pradze
czyli wszędzie
„Samotni” Davida Ondricka
Marta Koszowy
iniejszą pracę zainspirowało pytanie Aleksandra
Jackiewicza: „może film jest sposobem
rozciągnięcia kultury miasta na świat, chwytania
w miejskie stosunki przestrzenne natury?” Dodam: natury
człowieka. Tezy zawarte w pracy wypływają z refleksji
nad filmem Davida Ondricka Samotari. Jest on sensu stricto znakiem (po)nowoczesności, ukazującym swoiste rozbicie świadomości współczesnego człowieka – człowieka
miejskiego i specyficzną uniwersalizację przestrzeni miasta, które częściowo odrywa się od swego historycznego,
lokalnego i kulturowego mitu, by stać się parabolą aktualnego zagadnienia wyobcowania i braku poczucia tożsamości. Myśli tu zawarte będą więc przede wszystkim próbą
refleksji antropologicznej, w końcu „Odkrycie dokonane
przez film polega na możności ukazywania naszym oczom
najprostszych, a zarazem najtrudniejszych do pokazania
elementów stosunków międzyludzkich.”1
N
Bohaterowie, inicjacja i tożsamość.2
Bohaterowie Samotari: studentka Hanka i pracujący w
radiu Petr, barmanka – przesiedlona z Macedonii – Vesna i
Robert – dokumentalista-amator, podglądający okiem kamery cyfrowej życie przyjaciół, małżeństwo Lenka (pracująca z Robertem w biurze turystycznym) i Ondrzej – neurochirurg, wreszcie muzyk Jakub, stykają się ze sobą i wymijają, tworząc quasi-wspólnotę pokoleniową rozbijają się
o siebie, rzadko odnajdując zrozumienie (często wbrew
szczerym intencjom). Chcą nadać sens swojemu życiu, jednak ich próby z góry skazane są na niepowodzenie. O losie Hanki i Petra decyduje rzut monetą (rozstają się by zacząć szukać „kogoś, kto nie będzie szukał już nikogo innego”), Andrzej porzuca rodzinę (żonę Lenkę i dwie córeczki) dla beznadziejnych prób odzyskania pierwszej miłości – Hanki, Jakub – nowa szansa dziewczyny, nieświadomie krzywdzi ją, bo „zapomniał, że obiecał czekać na inną”, Vesna-barmanka zakochuje się w Robercie – wiecznym chłopcu, który swoją wrażliwość ukrył pod maską
życia w nowym stylu – nowoczesnym i niedojrzałym, w
myśl zasady: „nie każde życie miejskie jest nowoczesne –
ale wszelkie życie nowoczesne jest życiem miejskim.”3
Obnażając niedojrzałość swoich przyjaciół Robert zapomina o swojej własnej, z wyrachowaniem prowokuje sytuacje niezręczne, odsłaniające prawdę, by dręczyć nimi
siebie i bliskich. Sam mówi o sobie: „Może na tym polega
mój problem, fascynuje mnie to, co smutne, bez smutku
niczego nie czuję”.
Wybory bohaterów są przypadkowe, styl życia pół-poważny, nie ma dla nich rzeczy świętych, godnych poszanowania. Przechodzą niby-inicjację, której celem nie jest i nie
może być inkorporacja, która nie zakłada zetknięcia ze sferą sacrum, bo sacrum dla nich nie istnieje (tylko Robert styka się ze sferą sakralną poprzez śmierć matki – to zresztą,
zgodnie z rytuałami inicjacyjnymi, będzie stanowiło o jego
próbie przemiany).
Inicjacja zakłada „ontologiczną przemianę porządku egzystencjalnego. Po zakończeniu swych prób neofita cieszy
się egzystencją zupełnie inną niż przed inicjacją: stał się
innym.”4 Próby, przez które przechodzą Samotni, nie dają
im jednak mądrości – wiedzy egzystencjalnej koniecznej
do odnalezienia się w (po)nowoczesnym świecie i jego
strukturach. Bohaterowie zyskują może jedynie rozpoznanie egzystencjalne, które jest zespołem pustych praw,
stwierdzeń, nie dających się zastosować, które nie pomogą
im żyć. Próby te nie utwierdzają struktur, w których żyją,
nie prowadzą do zrozumienia funkcjonowania podstawowych instytucji i zachowań życia społecznego, które organizują miasto i miejską społeczność, wreszcie nie stwarzają bohaterów na nowo.
Czy nie jest tak, że to niby-inicjacyjne poznanie reguł
(po)nowoczesnej rzeczywistości nie pozwala na ich zrozumienie, nie łączy się z ich akceptacją? Inicjacja staje się w
ten sposób rytuałem nie kończącym się inkorporacją, włączeniem, ale wykluczeniem. Rytuał zatrzymuje się na
pierwszym etapie swojego przebiegu, jego mechanizm zostaje zatrzaśnięty w trakcie fazy wykluczenia, z której bohaterowie już nigdy nie wyjdą, przestaje funkcjonować w
swoim tradycyjnym, pierwotnym kształcie.
Bohaterowie nie mogą stworzyć nowej jakości w swoim
życiu, bo poznali mroczne prawdy – na nic nie mamy
wpływu, każdy wybór budzi wątpliwość, żyjemy między
niepokojem i lękiem.5 Istnienie ludzkie jest stawaniem się
(jak u Kierkrgaarda), Samotni wiecznie przekształcają się,
wiecznie dojrzewają, przechodzą wieczną, nie dającą się
unormować i zakończyć inicjację.
Brakuje im nie tylko poczucia tożsamości z grupą, którą
stanowią. Tożsamości pokoleniowej. Brakuje im również
poczucia tożsamości lokalnej i narodowej. Jeden z bohaterów – Jakub nie rozpoznaje melodii hymnu narodowego,
wreszcie nie rozpoznaje samej Pragi – „Spójrz na te domy,
prawda, że odjazdowe? Co to za miasto? Dubrownik? […]
Tu się urodziłem. Tu żyję. Dziś jednak Praga wydaje mi się
jakaś inna. Turyści gapią się i bulą szmal.” Wątek wyobcowania bohatera i zatracenia tożsamości miejskiej powraca –
„Szedłem dziwną ulicą wydawało mi się, że jestem w obcym mieście np. w Tokio w Japonii. Nigdy nie byłem w Tokio, ale wyobrażam sobie, że to chłodne miejsce, tak właśnie czuję się dzisiaj” – mówi, o swoim spacerze po Pradze,
Petr z głośników radiowych.
Praga-Tokio, Widz-Turysta
W filmie kształtuje się przewijające się przez całą historię zestawienie Praga-Tokio.
Jaką figurą jest Tokio, co znaczy dla kultury ustanowiona w filmie opozycja? Jak Europejczyk widzi to chłodne
Las Rzeczy · nr 5/6 · styczeń 2006
37
FILM
od szyb wieżowców miasto, tę wielką globalną metropolię? Czy nie stanowi ono dla nas pewnego ciemnego mitu,
czy nie jest najczarniejszym uosobieniem (ucieleśnieniem)
miasta-molocha, miasta (po)nowoczesnej kaźni? Czy nie
jest ono dla nas znakiem unifikacji kulturowej i społecznej? Co znaczy być turystą-Japończykiem? W naszych
umysłach istnieje przecież przerażający, wyssany z palca i
z niezrozumienia kulturowego, stereotyp Japończyka–turysty. Japończyk-turysta jest znakiem obcości, niezrozumienia, nie przystawalności kulturowej.
W filmie mowa jest o jeszcze jednym mieście – wcieleniu tego samego mitu – mitu miasta współczesnego, jednak realizującym nowy model i styl życia w sposób pożądany, będący idealną wersją Babilonu – o Bangkoku.
Jesteśmy w pewnym sensie TURYSTAMI, oprowadzanymi po Pradze przez bohaterów (raz jesteśmy Japończykami podglądającymi życie „normalnej czeskiej rodziny”
– w zorganizowanej przez Lenkę i Roberta tragifarsie w
domu Hanki, raz razem z Vesną przemierzamy praskie uliczki – rano zwiedzamy stare miasto, popołudniu Hradczany, by wreszcie wraz z nią wieczorem podziwiać UFO z
samochodu dostawczego Jakuba).
Widz jest więc TURYSTĄ, co gorsza turystą-Japończykiem (zimnym obserwatorem robiącym zdjęcia bez względu na odpowiedniość momentu i uczucia podglądanych bohaterów). Obserwatorem, który nie roni łez, tak jak czyni to
Lenka nad Hanką. Obie znajdują się w sytuacji niezręcznej,
ekstremalnej. Pierwsza – Lenka (urzędowy tłumacz na japoński), ze swojej perspektywy (perspektywy opuszczonej
żony Ondrzeja) dookreśla przebieg rozmowy „typowej
czeskiej rodziny przy obiedzie” (tłumacząc słowa Hanki –
tej, dla której Ondrzej ją porzucił, dopowiada przecież:
„przyszła po poradę, bo napastuje ją żonaty mężczyzna”.
Druga – Hanka odtrącona przez rodziców, publicznie wyszydzona wybiega z domu ścigana przez klaszczących w
dłonie po skończonym widowisku Japończyków. To jednak
Lenka roni łzę nad jej losem, my – turyści-Japończycy
uczestniczymy w spektaklu.
Jesteśmy też turystami – zakorzenionym już trochę w
Pradze, przesiedleńcami, jak Vesna – to ona nas oprowadza i objawia egzystencjalne, filozoficzne prawdy. Prawdy
obnażające podstawowy problem współczesności – brak
możliwości porozumienia ze względu na samą istotę języka (antylogocentryzm).
Jednym z kluczowych momentów filmu jest rozmowa
Vesny z Jakubem, oddająca istotę – w ich mniemaniu –
Pragi w naszym (mimo, ze jesteśmy zwiedzającymi) miasta lub rzeczywistości w ogóle:
Vesna: Myślę, że ludzie są tutaj dla siebie tak wstrętni, bo czeski język
jest wstrętny. Brzmi twardo i jest bardzo skomplikowany. Wkoło tylko
może i jeżeli.
Jakub: Aby i by.
Vesna: Nikt nie potrafi powiedzieć tego, co chce.
Jakub: Co chciałby.
Vesna: I wszyscy tu kłamią.
Tu też dokonuje się uniwersalizacja Pragi: każde miasto
i każdy kraj jest taki, to jest istota wszelkich wspólnot i języków.
38
Praga nie uwalnia się do końca od swego mitu, nie może
przestać być Pragą, jednak częściowo zatraca swoją tożsamość, staje się każdym miastem i zaczyna wpisywać się w
nowy mit miasta – miasta wyobcowującego, miasta Nekropolis. „Akropolis stawało się polis, by wreszcie przejąć rolę nekropolis”6 – Tadeusz Sławek konstruuje ten ciąg historycznych przeobrażeń wizji przestrzeni miejskich w odniesieniu do ich architektury – miasta mają stać się wielkimi
cmentarzami, budynki grobowcami. Dzieje się to w planie
architektonicznym, przestrzennym, jednak czy prawda ta
nie przenosi się również na przestrzeń swą architekturą zachwycającą, niewpisaną w (po)nowoczesność, czy nie stanowi mitu miasta już od czasów nowożytnych, bez względu na poszczególne historie, tradycje, architekturę i mity?
Czy w każdym mieście nie żyje tłum ludzi samotnych, obcych sobie, choć żyjących w ramach jednej społeczności,
żyjących obok siebie, ale nie z sobą nawzajem, społecznie
martwych?
Widz jest wreszcie turystą – mieszkańcem miasta; Angelo Maria Ripellino określa Pragę jako „scenę otwartą na
wszechświat”7, Praga w filmie staje się pars pro toto świata. Staje się parabolą każdego miasta i każdego państwa,
staje się też znakiem współczesności, znakiem pewnego
„stylu życia”, znakiem pewnego pokolenia, które zyskało
świadomość swojej niedojrzałości i niemożności dorośnięcia, którego tożsamość jednostkowa i społeczna została zachwiana, którego przeżyciem pokoleniowym jest brak tożsamości, brak przeżycia pokoleniowego – samotność w
tłumie, niemożność stania się dojrzałym. Dojrzałość jest
więc tu fantomem, który bohaterowie ścigają, fantomem,
który starają się ucieleśnić.
Ostatecznie film daje nadzieję na dorosłe jutro. Jednak
nadzieja ta może okazać się czcza, bohaterowie mogą popaść w schemat, z którego wyszli, mogą utknąć w kłamstwie. Na nim choćby zaczyna się nowa droga Ondrzeja i
Lenki: żona racjonalizuje i banalizuje problem – to nie szaleńcza miłość do Hanki sprawiła, że odszedł, lecz perwersyjna przyjemność przebierania się w nietypowe stroje,
może to przecież robić w domu…), Hanka i Petr najprawdopodobniej skończą jak rodzice (analogia miedzy nimi
jest w filmie silnie zarysowana), Robert zaczyna budowanie uczciwego związku od kupna psa – wie, że na więcej
go nie stać, Vesna zostaje sama, podwójnie wyobcowana
przybyszka z innego świata, Jakub wygłasza swoją prawdę: „Palę, bo świat jest okrutny, a ludzie samotni, pracuję
po to żeby móc kupić trawę, po której ludzie wydają mi się
mili, przyjacielscy, wolni i piękni. Problem w tym, że
przez to przypalanie kogoś skrzywdziłem. Nie ma sensu
żebym się dłużej wyniszczał. Kończę z tym. To mój ostatni skręt, nawet go nie dopalę” – odchodzi wyrzucając go
na ziemię, jednak kadr zatrzymuje się widzimy buty i rękę
podnoszącą z brakiem konsekwencji narkotyk, Jakub zaciąga się patrząc w obiektyw, patrząc widzowi prosto w
oczy, zaciąga się i uśmiecha błogo. Czy decyzje pozostałych bohaterów, czy ich próba inicjacji w dojrzałość nie
skończy się podobnie, czy nie są skazani na życie w wiecznej niedojrzałości i samotności, czy nie jest to wreszcie
spowodowane, cytując pełne pogardy słowa matki Hanki
ich „stylem życia”, a więc stylem życia współczesności,
Las Rzeczy · nr 5/6 · styczeń 2006
FILM
stylem życia miejskiego i miejskim rytuałem inicjacji prowadzącym do wykluczenia, samotności?
W Dwóch szkicach o moralności ponowoczesnej Bauman wyróżnia cztery typy ponowoczesnej osobowości:
spacerowicza (obserwatora, „widzącego, ale nie widzialnego, ukrytego w tłumie, ale do tłumu nie należącego”8),
włóczęgę (z nikim nie związanego i nie wiążącego się,
wciąż uciekającego, szukającego nowego celu tułaczki, w
którym też za długo miejsca nie zagrzeje), turystę (wciąż
zmieniającego hotele poszukiwacza przygód, nowych doświadczeń, „zabiera [on] w podróż dom: jako punkt odniesienia, czuje się w obcych stronach bezpiecznie, jest na
wakacjach i kolekcjonuje wrażenia), wreszcie gracza
(gracz musi być wojownikiem, „bo każda gra jest wojną”9,
nade wszystko musi wygrać, „ale działania wojenne kończą się z chwilą, gdy decyzja o zwycięstwie i przegranej
zapadła. Przeciwnicy podają sobie ręce, obejmują się, całują, są więc znów w przyjaźni”10).
Typy te istniały i w czasach „przednowoczesnych”, jednak nie funkcjonowały wtedy jako normy zachowań, parafrazując Baumana, kiedyś były marginalne, dziś stały się
powszechne, kiedyś stanowiły element wyboru, dziś po
prostu istnieją. Każdy z nas łączy w sobie te charakterystyki w różnych konfiguracjach i nasileniu cech, które w ich
modelach funkcjonują. Jako widzowie – odbiorcy Samotari jesteśmy przede wszystkim turystami, Samotni, których
obserwujemy, to przede wszystkim spacerowicze, po trosze włóczędzy (jak Robert11), gracze (jak Hanka i Petr)
i turyści (jak Ondrzej). Wykorzystując sformułowanie
Baumana, Samotni są więc jako spacerowicze: „powierzchniami bez głębi”, „w świecie spacerowicza człowiek
człowiekowi jest ekranem – ale i niczym więcej”12, jego
życie jest „pełnią i pustką wolności”13.
Wszystkich bohaterów Samotari można scharakteryzować słowami Paula Valéry: „Naprawdę ważne jest dla kogoś to – mam na myśli kogoś, kto jest jedyny i z istoty swej
sam – co pozwala mu odczuć, że jest sam.
Chodzi o to, co staje się dla niego jasne, gdy jest naprawdę sam (nawet przebywając materialnie z innymi).”14
Samotność, ta absolutna samotność, pozwala zrozumieć, że
innej drogi po prostu nie ma…trzeba się pogodzić z tym, że
w miejskim życiu nie odnajdzie się „kogoś, kto nie będzie
szukał już nikogo innego”, że będzie się w najlepszym razie „takim szczęśliwym!”, lub skazanym na nie kochającego męża. Trwać w ułudzie upojenia i starać się nikogo nie
krzywdzić oto tragiczna prawda Jakuba-sylena. Jest on tu
wcieleniem nietscheańskiego człowieka tragicznego – zna
prawdę i objawia ją, niczym Sylen królowi Midasowi – najlepszą rzeczą dla człowieka jest nie rodzić się i nie istnieć
lub umrzeć jak najszybciej. Jakub żyje w upojeniu, zatraceniu swej jednostkowości na rzecz rozmytego spokoju zbiorowości, którego poczucie dają mu narkotyki, rozpoznaje
kulturę (podobnie jak Nietzsche kulturę grecką) jako ufundowaną na pesymizmie, który pokonać może jedynie zapomnienie.
Miasto i jego oblicza
Praga ukazywana jest w filmie za pomocą trzech rodzajów ujęć:
Najbardziej ogólne – ujęcia panoramiczne, malarskie,
które stanowią niby-komentarz wydarzeń, umiejscawiają
w czasie (najczęściej robione o świcie, o wschodzie słońca lub podczas zachodu słońca) i przestrzeni (mimo głębokiej perspektywy zarysowują przestrzeń, w której odbywać się będą kolejne wydarzenia – np. sylwetka wieży kościelnej ukazująca się przed sekwencją przedstawiającą
pogrzeb matki Roberta). Są też jakby pocztówkami, które
my – turyści kolekcjonujemy w trakcie naszej podróży po
Pradze. Przestrzeń w nich ujęta oddycha, większą część ramy kadru stanowi niebo.
Drugi typ stanowią ujęcia z samochodu, w których miasto stanowi tło wydarzeń. Widz jest pasażerem samochodu
przejeżdżającego przez Pragę, patrzy na nią nieuważnie,
jakby wyglądał przez okno zza ramienia bohaterów siedzących na przednich fotelach. Często jego punkt widzenia
utożsamia się z punktem widzenia jednego z bohaterów.
„Współczesne oblicze [miasta – MK] można ogarnąć tylko z okna samochodu albo lepiej helikoptera” konstatuje
za Deyanem Sudjickiem Peter Martyn.15 Przestrzeń miejska nie jest przestrzenią zrozumiałą dla pieszych, „ale ujawnia swój kształt dopiero z lotu ptaka, z punktu widzenia
kierowcy samochodu lub pasażera pociągu »masowo-dojazdowego« […] Punkty orientacyjne zredukowane tu zostały do błysku reflektorów wolno poruszających się pojazdów, postrzeganych migawkowo z wysokości nadziemnych wylotów autostrad wśród iskrzącego się strumienia
czerwonych świateł hamowania, a nazwy słynnych budowli i dzielnic stały się oznaczeniami stacji metra, które
punktują mroki jego tunelów”.16 Te spostrzeżenia Sudjic’ka (cytowane za Martynem) choć u niego zastosowane w
opisie wielkich globalnych metropolii, doskonale wpisują
się w sposób obrazowania Pragi w Samotari. Jestże więc
ona rozmytą w kolorowych światłach metropolią oglądaną
z wnętrza samochodu? Tak i nie, ale ten sposób jej obrazowania silnie podporządkowuje jej kształt mitowi nowego
miasta. Mit ten, jak widzimy tworzony jest poprzez sposób
obrazowania, sposób życia, niekoniecznie architekturę.
Wreszcie Praga wciąż wyłania się zza graffiti. Kamera
skupiona jest na przedstawieniu popisanego sprayem muru samochodu, by zza niego wysnuć panoramę miasta.
Roch Sulima określa graffiti jako uobecnienie liminalności
młodych – „Liminalność, za van Gennepem, to stan dwurzeczywistości: coś lub ktoś nie jest już „tu” (izolacja, wykluczenie) i nie jest jeszcze „tam” (brak włączenia)”17.
Ujęcia te, w perspektywie problemu dojrzewania bohaterów Samotari, nie mogą być przypadkowym kaprysem
operatora. Samotni są zagubieni, poszukują celu, tożsamości, dążą do szczęścia, szamocą się „nie przeżywają życia
– rwą je po kawałku” (jak określa całe pokolenie matka
Hanki), są pokoleniem wiecznie dojrzewającym, szukającym więzi, jednak wyobcowanym w gronie najbliższych.
Graffiti uobecnia ich permanentną liminalność w przestrzeni miejskiej.
Jak obrazowana jest Praga w Samotari? Jaka jest poetyka tego obrazu? Czy nie doświadczamy pewnego rodzaju
buntu kamery wobec wizji Pragi mitycznej, zakorzenionej
w tradycji, kulturze czeskiej, w historii? Czy kamera nie
pokazuje nam, że Praga jest zwykłym miastem, każdym
miastem, nie umie oprzeć się nowej wizji miasta (po)no-
Las Rzeczy · nr 5/6 · styczeń 2006
39
FILM
woczesnego, więc tak naprawdę nie widzimy jej w filmie,
kamera nie zachwyca się jej zakamarkami, uliczkami, zabytkami, pokazuje ją w sposób desakralizujący jej przestrzeń, stanowi ona tło, które nie ma zasadniczego znaczenia, jedynie pośrednie? Praga ta nie jest miastem Kafki,
Nezvala (Vitezslava), Haška czy Seiferta. To Praga Hanki
i Petra, to Praga samotnych. Miasto wpisane jest wiec w
ich życie, poetyka opisu metropolii jest pozbawiona pietyzmu, pozbawiona namaszczenia dla praskich zabytków,
dla majestatu wieków, których wpływom i sile Praga nie
uległa, pozostając w nienaruszonym kształcie. Praga Samotnych jest Pragą z teledysku, tłem wydarzeń, kolorowym afiszem, jakby zawieszonym w tyle sceny billboardem, czy telebimem, na którym zmieniają się slajdy. Ale
nie one nas interesują, a to, co dzieje się w pierwszym planie – potyczki bohaterów. Praga jest tu też miastem-labiryntem, miejscem zagubienia tożsamości. Taką wymowę
podkreśla choćby figura tunelu, przez który Hanka wielokrotnie w filmie musi przejść, tunelu, który w kadrze jawi
się jako ciemność, którego jedynym jasnym kontrapunktem jest dziewczyna paląca papierosa.
Zamiast zakończenia
W wyżej cytowanym, stanowiącym motto mych rozważań fragmencie refleksji Jackiewicza, film nie ustanwia
tylko kultury miasta – jest konfrontacją wizji „miasta
idealnego, dawnego, gdzie człowiek czuł się u siebie, z
miastem współczesnym, człowiekowi wrogim”18, to w
miejskiej przestrzeni uchwyconej na taśmie filmowej najwyraźniej ujawnia się wyobcowanie i brak tożsamości
zbiorowej i jednostkowej. Samotność stała się kategorią
ogólną, sposobem realizacji życia społecznego. Zrzeszeni
w communitas jesteśmy jednocześnie poza nią, wrodzy
wobec jej jedności, wspólnotowości, pragnący zachować
własną tożsamość, paradoksalnie będąc jednocześnie wyrzuconymi poza miejską społeczność i tkwiącymi w niej.
„Życie miejskie uprawiają obcy wśród obcych”19, świadomi, że uprzedmiotowujące reguły życia miejskiego dotyczą każdego w takim samym stopniu – są wrogością wymierzoną przeciw przechodniowi, ale i przeciw samemu
sobie.20
Określenie własnej tożsamości, wykształcenie tożsamości osobistej możliwe jest tylko poprzez odniesienie własnej osoby do innych, porównanie z innymi, utożsamienie z
grupą natomiast kształtuje tożsamość społeczną21. Miasto
wypacza obie konieczne zależności, jego mieszkaniec jest
rozdarty między szukanie swej indywidualności a masę, w
której jest jednocześnie obcym i uczestnikiem. n
PRZYPISY
1. Jean Duvignaud, Socjologia sztuki, Warszawa 1970, s. 147.
2. Jednym z najczęściej przywoływanych pojęć ponowoczesnej kultury jest właśnie tożsamość. Problem tożsamości miasta i „tożsamości z miastem”, wreszcie tożsamości filmu, przy współczesnym rozumieniu samej kategorii tożsamości, poruszony jest m.in.
w pracy analizującej Atlantic City, USA Louis Malle dokonanej
przez Konrada Klejsa, Przypadki utraconych tożsamości o Atlantic City Louis Malle’a, „Kwartalnik Filmowy” 1999, nr. 28, s. 129145.
3. Z. Bauman, Wśród nas nieznajomych – czyli o obcych w (po)nowoczesnym mieście, w: Czytanie miasta – pisanie miasta, red. A.
Zeidler-Janiszewska, Wydawnictwo Fundacji Humaniora, Poznań 1997, s. 145
4. M. Eliade, Inicjacja, obrzędy, stowarzyszenia tajemne, Znak,
Kraków 1997, s. 8.
5. T. Sławek, Akro/Nekro/Polis: wyobrażenie miejskich przestrzeni,
w: Pisanie miasta – czytanie miasta, Ibidem, s. 29.
6. A.M. Ripellino, Praga magiczna, PIW, Warszawa 1997, s.18.
7. Z. Bauman, Dwa szkice o moralności ponowoczesnej, Biblioteka
Kultury Współczesnej, Warszawa 1994, s. 22.
8. Ibidem, s. 35.
9. Ibidem, s. 35.
10. Choć w tym bohaterze równie silny jest spacerowicz: „Nic nie
jest tak naprawdę rzeczywiste, zanim nie zostało utrwalone na
taśmie video” – pisze Bauman o spacerowiczu.
12. Ibidem, s. 22.
13. Ibidem, s. 22.
14. P. Valéry, Niektóre myśli pana Teste, w tegoż: Estetyka słowa,
PIW, Warszawa 1971, s. 281.
15. P. Martyn, „Miejskość” a urbanistyka – mit kontra rzeczywistość,
„Kwartalnik Filmowy” 1999, nr 28, s. 6 -26.
16. Za: Ibidem, s. 7. D. Sudjic, The 100 Mile City, Londyn 1994, s.
327-328.
17. R. Sulima, Liminalni młodzi, w tegoż: Antropologia codzienności,Wydawnictwo UJ, Kraków 2000, s. 61.
18. Ibidem, s. 255 -256.
19. Z. Bauman, Ibidem, s. 146.
20. Podobne rozpoznanie odnaleźć można w wyżej cytowanej pracy.
21. Definicje pojęcia tożsamości odnaleźć można w: Psychologia.
Podręcznik akademicki, red. J. Strelau, GWP, Gdańsk 2002, t 3,
s. 108-138.
BIBLIOGRAFIA
1. Pisanie miasta – czytanie miasta, red. A. Zeidler-Janiszewska,
Wydawnictwo Fundacji Humaniora, Poznań 1997.
2. A. M. Rippelino, Praga magiczna, PIW, Warszawa 1997.
3. M. Eliade, Inicjacja, obrzędy, stowarzyszenia tajemne, Znak, Kraków 1997.
4. R, Sulima, Antropologia codzienności, Wydawnictwo UJ, Kraków
2000.
5. R. Barthes, Mit i znak, PIW, Warszawa 1970.
40
Las Rzeczy · nr 5/6 · styczeń 2006
FILM
We władzy
mężczyzn
Przemoc wobec kobiet
w kinie współczesnym
Aleksandra Weyna
obieta w kulturze jest tematem aktualnym. Wznawiane są książki pisane przez kobiety, o kobietach. Sztandarowe pozycje krytyki feministycznej
pojawiają się we wznowieniach. O kobietach robi się także filmy. Przykładowo: w ostatnich dwóch latach mogliśmy prześledzić życie Iris Murdoch („Iris”), Sylvii Plath
(„Sylvia”) czy meksykańskiej malarki Fridy Kahlo („Frida”), wniknąć w gęstą siatkę biografii trzech kobiet („Godziny”), obserwować nieobecne duchem chore („Porozmawiaj z nią”), potańczyć w amerykańskim klubie z lat dwudziestych w rytm obcasów bohaterek („Chicago”) oraz zamyślić się nad niezwykłością prostoty hiszpańskiej matki i
jej córki („Samotne”).
Pisząc o przemocy wobec kobiet we współczesnym kinie, łatwo wpaść w pułapkę pisania o kobietach. Granicę
między tymi zagadnieniami trudno uchwycić. Wprawdzie
czymś innym jest film traktujący bezpośrednio o kobiecie
niż film o przemocy wobec niej, jednakże ukazanie przemocy jest często środkiem do ukazania złożoności kobiecych zachowań. Pisząc tu o przemocy, mamy na myśli zarówno tę psychiczną, jak i fizyczną. Większość obrazów
traktuje jednak o stronie fizycznej. Trudniej jest zrobić
film o aspekcie psychicznym tego zagadnienia, taki jak
„Pod presją” czy „Kolor purpury”. Dlatego skupimy się na
utworach traktujących o przemocy fizycznej wobec kobiet,
zarazem nie uciekając od mówienia o kobiecie.
Jednym z takich filmów jest, powszechnie uznawany za
wybitny, należący do nurtu kina drogi, obraz Ridleya Scotta „Thelma i Louise”, który swego czasu wywołał wielkie
poruszenie w Ameryce. Krytycy i widzowie mieli świadomość, że ten film niewątpliwie zmienia coś w ich widzeniu
kobiety.
Początkowo fabuła nie sprawia nam problemu: dwie
przyjaciółki, różniące się od siebie krańcowo, postanawiają zrzucić z siebie na dwa dni obowiązki i wyruszają w góry. Thelma, grana przez niedocenioną Genę Davies, jest typową kurą domową, ukrywającą temperament za burzą rudych włosów. Tworzy postać laleczki: urocza twarz, zalotne zachowanie, dziewczęce sukienki. Louise – w tej roli
Susan Sarandon – kontruje jej kobiecość szorstkim sposo-
K
bem bycia, zasadniczością. Jest pewna siebie, ma charakter i wewnętrzną siłę.
Do przemocy dochodzi prędko: Thelma, w której tętni
życie, poznaje w przydrożnym barze mężczyznę, którego
intencje wymalowane są na lubieżnej twarzy. Zmęczona
tańcem i alkoholem daje się prowadzić na parking, gdzie
wśród licznych samochodów mężczyzna próbują ją zgwałcić. Zalotne zachowanie Thelmy odbiera jednoznacznie i
kiedy kobieta opiera się, bije ją i przewraca na maskę samochodu. Gdy gwałt staje się nieunikniony, pojawia się
uzbrojona Louise. Mężczyzna puszcza łkającą Thelmę, ale
nie przestaje ubliżać kobietom. Wtedy w Louise coś pęka
– oddaje strzał.
To morderstwo jest powodem ich szaleńczej jazdy przez
kilka stanów, aż po kres – finałowy samobójczy lot samochodu prosto w objęcia Wielkiego Kanionu.
W jaki sposób przedstawiono tu problem przemocy wobec kobiet? Kluczowa jest scena niedoszłego gwałtu, pośrednia przyczyna zabójstwa mężczyzny z baru. Louise
uchroniła przyjaciółkę przed gwałtem, a potem broniła się
przed inwektywami. To one spowodowały przelanie się
czary hańby i śmierć napastnika.
Ucieczka odkrytym samochodem w rytm energetycznej
muzyki jest ucieczką przed karą, której bohaterki są pewne. Skutki doświadczonej przemocy psychicznej są tak
wielkie, że zdesperowane kobiety dokonują rozboju, niszczą cysternę i zamykają policjanta w kufrze wozu policyjnego. Są przekonane, że nikt nie uwierzy w prawdziwe
motywy ich postępowania. Nie mylą się: policja jest przeciwko nim, tylko jeden detektyw, grany przez Harveya
Keitela, szuka usprawiedliwienia i sięga naprawdę głęboko, bo aż do traumatycznych przeżyć Louise, w wielkim
stopniu determinujących jej postępek.
Inaczej – w ujęciu groteskowym – potraktowano przemoc fizyczną w filmie Pedro Almodovara “Kika”, określanym jako czarna komedia. Tu również mamy do czynienia
z gwałtem, aczkolwiek sposób jego ukazania czyni go niemal zabawnym. Tu przemoc jest śmieszna. Gwałcona Kika zachowuje się co najmniej dwuznacznie: z jednej strony rozpacza, a z drugiej strony traktuje gwałt jako okazję
do rozmowy z gwałcicielem. Nie ma tu cierpienia, jest za
to zabawa i śmiech. Znacząca jest scenografia, charakterystyczna dla Almodovara: bajkowe kolory, ostro cięte przez
wyraziste światło. Podobnie jak w dziele Ridleya Scotta,
przemoc jest środkiem do celu. Ma uwypuklić pewne cechy osobowościowe bohaterki. Kika, mimo dokonanego
na niej gwałtu, wciąż jest wesołą, pełną życia i entuzjazmu
kobietą, mieniącą się kolorami kreacji Gaultiera.
Komizm podkreślają nieustannie prowadzone dialogi,
gmatwanina słów i emocji. Zapamiętujemy trzy wypowiedzi; jedną wygłasza Kika: „Gwałt rozumiem, ale coś takiego?!” (o pobiciu służącej), a drugą jej rywalka, ekstrawagancka dziennikarka, grana przez Vi ctorię Abril.
Co się tu stało – pyta policjanta.
Nic, ktoś zgwałcił kobietę.
To dla ciebie nic, męska świnio? – krzyczy Abril.
Całość dopełnia cytat Kiki: „Nie pozwolę, by gwałt na
mnie spowodował wzrost sprzedaży mięsa.” Te cytaty mó-
Las Rzeczy · nr 5/6 · styczeń 2006
41
FILM
wią o kondycji kobiety w społeczeństwie. Z jednej strony
jest ona zniewolona, z drugiej – przeraźliwie wolna.
Jak wygląda przemoc u Almodovara? Zjawisko, z natury dewiacyjne, ulega tu artystycznemu odkształceniu. Jego
kobiety to kobiety bite, gwałcone, wiązane, mordowane.
Reżyser nie ucieka od skrajności, ale za to łagodzi przerażenie żartem i śmiechem.
Obraz Gaspara Noe, noszący tytuł „Nieodwracalne”,
ukazuje gwałt, brutalność i okrucieństwo jeszcze bardziej
sugestywnie. Piękna Alex, grana przez Monicę Bellucci,
zostaje niemal zmasakrowana w przejściu podziemnym
przez obrzydliwego zboczeńca. Przed pobiciem oglądamy
długą scenę gwałtu analnego, która po prostu szokuje. Noe
gra na naszych emocjach – już wiemy, że nie możemy pozostać obojętni. Wiemy, że ten film zamieszka w nas na
długo. Ale reżyser nie osiąga pozadanego efektu li i jedynie dzięki scenom przemocy. Po mistrzowsku buduje kadr
i prowadzi narrację: odwrócona chronologia zdarzeń, nerwowe zdjęcia z ręki, nasycone barwy (czerwień, pomarańczowy, brunatny), muzyka Daft Punk – dostajemy obraz
surowy, ale także piękny. Trudno jest pisać o tym filmie.
Bardziej się go odczuwa, niż rozumie. To chaos, ale zaplanowany. Brzydota, ale przełamana pięknem uczuć i szczerości. Zdrada i najpodlejsze instynkty współistnieją tu ze
szlachetnością i dobrem.
Przemoc u Gaspara Noe jest głównym tematem filmu,
jednocześnie będąc znakomitą okazją do ukazania złożonych relacji międzyludzkich. Świetnie tu wypada aktorskie
małżeństwo: Monica Bellucci i Vincent Cassel. Tworzą autentyczne postaci, którym wierzymy. Kiedy zadają pytania, ich myśli trafiają z ekranu prosto w krąg naszych myśli.
Ciekawe jest to, że przemoc wobec kobiet pokazywana
jest inaczej w różnych kulturach. W Stanach Zjednoczonych jakby poprawnie, w Hiszpanii w karykaturze, a we
Francji dosadnie i szorstko.
Jako puenta niech posłuży nam patetyczne zakończenie
„Oskarżonych”: „Co sześć minut zostaje zgwałcona kobieta. Co czwarta kobieta zostaje zgwałcona przez dwóch
mężczyzn.” n
42
Las Rzeczy · nr 5/6 · styczeń 2006
Zapiski o reportażu
Rafał Trzciński
19 września 2002 (jeszcze Afganistan)
W drodze powrotnej znad morza rozmawiałem z Rahimem. Chciałem dowiedzieć się, w jakich okolicznościach
poznał Szacha Massuda (jednego z najważniejszych afgańskich komendantów, dowódcę Sojuszu Północnego). Rahim
pochodzi z Pandższiru. Jego starszy brat służył pod Massudem dwa dziesięciolecia. W Kabulu Rahim chodził do szkoły, do maktaby, a jego brat walczył na ulicach. Pewnego
dnia Rahim grał w piłkę przed domem swoich rodziców.
Zobaczył terenową toyotę. Ktoś otworzył drzwi i powiedział do niego: twój brat jest ranny, nie wiadomo, czy przeżyje noc, masz tę samą co on grupę krwi. Rahim wsiadł do
samochodu i dał się zawieźć do szpitala. Brat był ciężko
ranny. Kula wybiła mu oko i zatrzymała się wewnątrz głowy. Bardzo krwawił. Uszkodzenie mózgu sprawiło, że nie
mógł mówić, ani nawet poruszać mięśniami twarzy. Nie uśmiechnął się do Rahima. Zdjął tylko obrączkę i położył ją na
dłoni brata. Potem Rahim dał krew i przyszedł lekarz, aby
zabrać jego brata na operację. Potem brat umarł. Rahim płakał i zgłosił się do służby zamiast niego. Koledzy brata pozwolili mu walczyć na pierwszej linii frontu. Zresztą w takiej wojnie trudno powiedzieć, gdzie jest linia pierwsza,
gdzie są druga i trzecia. Jego młodszego brata zabili talibowie w bitwie pod Majdan Szachr. Massud zmuszony był
poddać Kabul. Rahim pamięta, jak opuszczali miasto i jak w
górach walczyli w okrążeniu. Żywili się trawą i liśćmi. Częsta sytuacja w historii wojen. Tak samo robili żołnierze Wercyngetoryksa otoczonego przez Rzymian, zob. Juliusz Cezar, O wojnie galijskiej.
27 września 2002
Reportażysta spotyka buddyjskiego mnicha
Ryszard Kapuściński pisze, że wybrał się w pewne miejsce bez żadnego powodu (muszę odnaleźć jego słowa
wśród pustyń i lasów dziewiczych „Hebanu”). Nie przygotowywał się do podróży, pojechał w ciemno, w bezprzejrzystą saharyjską noc. Chciał być w stu procentach chłonny i niezależny od przesądów. Nie zmniejszać kąta widzenia, nie zawężać swojego postrzegania. Takiej postawy,
dyspozycji (a może lepiej byłoby powiedzieć „ekspozycji”) uczą religie Wschodu. Na przykład ksiądz EnomiyaLasalle, misjonarz-jezuita, patron chrześcijańskiego buddyzmu: „Ja musi być bierne, innymi słowy receptywne,
czyli otwarte. Nie chodzi tutaj o mówienie, lecz o postawę
słuchania. Jednakże nie w tym sensie, żeby chciało się czegoś słuchać – byłoby to znowu czynnością kierowaną
przez ja, w tym wypadku życzeniem”. Wschód uczy nas
również uważności, która w tworzeniu literatury faktu jest
może najważniejsza (podobnie w poezji, stąd chyba tak
wielu medytujących w zendo, mieszkających w klasztorach i aśramach poetów na Zachodnim Wybrzeżu Zjednoczonych Stanów, w południowej i północnej Kalifornii, w
San Francisco i Berkley na przykład). Lecz w jaki sposób
tę uważność rozumieć? Przede wszystkim jako stałe skoncentrowanie na pracy, na wykonywanych przez siebie
czynnościach. Reportażysta nie jest podróżnikiem, który
wyjeżdża gdzieś dla rozkoszy przeżywania. Jego zadaniem
jest pracować ciężej od człowieka morza; w skupieniu
chińskiego starca, który z delikatnie kaligrafowanych liter
wznosi pagody mądrości i piękna.
„Pisarz moim zdaniem jest kimś, kto zwraca uwagę na
świat. To oznacza próby zrozumienia, uświadomienia sobie zła, do jakiego zdolni są ludzie, i uniknięcia zepsucia –
cynizmu i powierzchowności – wywołanego tym zrozumieniem” (Susan Sontag).
3 października 2002
Rzeczywiste i materialne – jakie są między nimi relacje?
Nie jest chyba błędnym przekonanie, że niematerialne jest
często bardziej rzeczywiste od materialnego. Niematerialne oddziałuje na nasz intelekt, wtapia się w niego niczym
akkadyjski stempel w mokrą glinę tabliczki. Zostawia głębokie ślady – powiedzmy – w kształcie klinów. Zdaniem
Edmunda Husserla i późniejszych od niego filozofów, docierają do nas jedynie obrazy rzeczy. Nikt nie ma kontaktu z rzeczami samymi. Co więcej, jesteśmy w stanie pozbawić te obrazy odniesień, zniszczyć referencję, dokonać
„fenomenologicznej redukcji”. Tak twierdził Edmund
Husserl – ale w tej właśnie chwili przyszło mi do głowy,
że „Logische Untersuchungen” są kolejnymi przypisami
do platońskich dialogów. Idee, alegoria jaskini, tęsknota za
istotą (za istotą, której nie należy oczywiście rozumieć na
sposób Arystotelesa). Czy można te myśli uogólnić, zastosować do teorii reportażu, powiedzieć, że nie może być jednej definicji gatunku, jednej reporterskiej estetyki, bo każdy z nas co innego za rzeczywistość bierze i co innego
twierdzi na temat naszych z nią spotkań. Idealiści, realiści,
platonicy i perypatetycy – nie będzie między nimi zgody.
Zatem literatura faktu jest skazana na wieczne kontrowersje. Pytanie, czym jest reportaż, to pytanie o świat; czy jesteśmy w stanie go poznać, czy Bóg istnieje, a jeśli istnieje – i tak bez końca –
8 października 2002
Ryszard Kapuściński o słownych tkaninach Hanny
Krall: „Jest to proza tak oszczędna, tak esencjonalna, że –
aby dotrzeć do sedna jej sensu i przesłania – nie można
uronić lub przeoczyć żadnego zdania, frazy czy słowa. Jest
to ten wypadek, w którym temat wpływa na rodzaj obranego przez autora stylu, a styl z kolei służy bardziej wyrazistej i dramatycznej ekspozycji tematu”. n
Las Rzeczy · nr 5/6 · styczeń 2006
43
Katarzyna Bujnowska
ZESZPECENI SŁOWAMI
Paweł Kuciński
REKONWALESCENCJE
Iwona Kwiatkowska-Milińska
STRUMIENIE
Adam Roguski
MIZANTROP
Magdalena Woźniewska
NA BRZEGU CISZY
Tomiki poetów Koła Literackiego
do nabycia w bibliotece wydziałowej polonistyki
pytaj też: [email protected]

Podobne dokumenty